31 lipca 2017

Córka Discorda - Pięć lat później [Daughter of Discord ch 10]


Oryginalny tytuł: Daughter of Discord
 Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Fluttercord
Spis treści:
Pięć lat później  (obecnie czytane)
-Teraz pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki! - pisnęła Pinkie Pie. Tort urodzinowy Dinky i Screwball liczył sobie trzydzieści świec, po piętnaście dla każdej z nich. Impreza w tym roku odbywała się u Screwball i słusznie bo było wielu gości. Między kucykami biegały małe trojaczki z puchatymi włosami, jedna była niebieska, druga purpurowa, a trzecia jasno-czerwona.
-Szybko! - krzyczała niebieska.
-Już podają ciasto! - zawołała purpurowa.
-Możemy tam wskoczyć! - klaskała czerwona.
-Blueberry, Raspberry, Cherry! - Pinkie zaprosiła swoje córki na miejsca - Uspokójcie się!
Screwball popatrzyła na swoją przyjaciółkę.
-Jesteś gotowa?
-Na trzy. - Dinky skinęła głową.
-Raz... dwa... trzy! - Dmuchnęły jednocześnie, a kiedy ogień zniknął, Fluttershy zrobiła zdjęcie. Zebrani klaskali z zadowolenia. Wtem przez okrzyki gości przedostał się płacz źrebaka.
-To twoje, czy moje? - Discord popatrzył na Apple Jack
-To chyba nasze! - oświadczył Spike i pognał do wózka dziecięcego. Wziął butelkę z torby i dał niemowlakowi - Proszę, kolego. Posmakuje ci Applespike! - Okazało się, że smok i kucyk mogą mieć ze sobą dziecko. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak normalne źrebię, umaszczenie miało pomarańczowe z zielonymi włosami, póki nie otworzył swoich smoczych oczu, natomiast ogon miał w łuskach jak smok. Po zjedzeniu posiłku, Spike wziął go i poklepał po plecach, kiedy niemowlę beknęło z jego ust wyszedł niewielki zielony płomień. Spike uśmiechnął się. - Brawo mój synu!
Discord tym czasem podszedł do solenizantek.
-Więc, czego sobie życzycie?
-Chcę, aby życzenie Dinky się spełniło. - powiedziała Screwball
-Och, dziękuję!
-A więc - Pan Chaosu popatrzył na dziewczynę - czego sobie życzysz, panno Doo?
-Chciałabym... - zawahała się i zarumieniła - ... babeczki!
-Oczywiście. - Lighting Dash wywróciła oczami.
Discord zaśmiał się, a przed dziewczynami pojawił się talerz z zachcianką.
-Proszę, ale myślę, że wpierw powinnyście zjeść ciasto.
-Ciasto! - krzyczały trojaczki uderzając kopytami o stół.
-Dziewczyny! - Pinkie powiedziała stanowczo - Nie jesteście uprzejme. To urodziny Screwball i Dinky i to one mają prawo do pierwszego kęsa. To jest jedna z głównych zasad urodzin!
-Uh, ile kalorii to ma? - zapytała mała klacz jednorożca, o białym umaszczeniu i niebieskiej grzywie, bardzo elegancko ubrana. - Jestem na diecie.
-Oh, proszę... - Prism wywróciła oczami
-Nie bądź taka, Gemstone! - Rarity zaśmiała się i poklepała córkę po głowie - Nie ma nic złego w odrobinie ciasta. Poza tym jesteś za mała na dietę. - Gemstone była w wieku Prism, jej ojcem był Fancy Pants. Screwball nie przepadała za nią, głównie dlatego że dziewczyna strasznie zrzędziła, cieszyła się jednak, że może spotkać się z ciocią Rarity, nie widziała jej od czasu jej ślubu.
-Proszę, dziewczyny - Discord położył przed nie po kawałku. Nieopodal, na wysokim krześle siedział mały chłopiec. Miał szare umaszczenie, różowe krótkie włosy i czerwone świdry zamiast oczu. Klasnął, a kawałek tortu wylądował przed nim.
-Zany! - krzyknęła Fluttershy zabierając mu deser - Nie możesz jeść ciasta! Poza tym on nalezy do twojej siostry!
-Oh, pozwól mu, kochanie - Discord zachichotał - Ma zaledwie pięć miesięcy, a już je czekoladę.
-To nie usprawiedliwia go z tego, że ukradł ciasto Screwball.
-Nic się nie stało, mamo - zapewniła ją. Kiedy Zany przybył, była zaniepokojona. Oznaczało to tyle, że nie jest już wyjątkowa. Jednak po spędzeniu z nim trochę czasu nie mogła się bez niego obejść. Zany był równie szalony jak ona, różnił ich wiek oraz jego mniejsza kontrola nad zdolnościami. Wszyscy byli zaskoczeni, że wyglądał jak oboje rodziców, podczas kiedy ona nie przypominała żadnego, ale cóż, w tej rodzinie nic nie było logiczne. Na urodzinach dziewczyn byli prawie wszyscy.
-Chciałabym, aby Twilight tutaj była - mruknęła Pinkie - Brakuje mi jej.
-Wiesz, że jest zajęta przygotowaniami do Wielkiej Gali Grand Galopu w przyszłym tygodniu - przypomniała jej Rarity
-Tato - Thunder jęknął - musimy tam iść?
-A co jest nie tak z Galą? - zapytał się Soarin - Myślałem, że ją uwielbiacie.
-Ale ona jest taka.. - Lighting zadrżała - .. dziewczęca.
-Nie jest tak nudna jak dawniej - zapewniała Rainbow - Ciocia Scootaloo będzie tam z resztą Znaczkowej Ligi. - Prism westchnęła z radości, uwielbiała Scootaloo jakby była jej prawdziwą siostrą.
-Ma zamiar zrobić kilka sztuczek na swoim skuterze?
-Zobaczymy. - Rainbow się zaśmiała.
-Anie mogę się doczekać, aż zobaczę Apple Bloom - westchnęła Apple Jack - Nie widziałam ich od świąt.
-Pewnie były zajęte - powiedziała Rarity - Chodzi mi o to, że pomagają w organizacji największej imprezy w Canterlot. Nie wspominając już o tym, że moja siostra wróciła z trasy koncertowej po Sadzie Saudyjskim. - Zaraz po zakończeniu szkoły, Znaczkowa Liga utworzyła zespół. Mimo, że od dawna miały już swoje znaczki, to jednak ich pomysł wypalił. Sweete Belle była wokalistką, Scootaloo główną tancerką, a Apple Bloom robiła kostiumy i scenografię. Wkrótce stały się sławne.
-Będzie tam księżniczka Flutterby Lily - zaznaczyła Fluttershy - a ją lubicie, prawda?
-Tak. - wymamrotała Screwball - Ale mam być w sukience?
-Nie bądź niegrzeczna, skarbie. Rarity uszyła ją dla ciebie.
-To mi przypomniało - zawołał Element Hojności - Nie otworzyłyście jeszcze prezentów!

To była ich tradycja, że po urodzinach organizowały pidżama party. Zwłaszcza uwielbiały to robić w domu Screwball, bo miała tutaj wiele fajnych pokoi.
-Czas do łóżek! - zawołała Fluttershy.
-Mamo, mamy już piętnaście lat! - nalegała Screwball - Nie możemy jeszcze się pobawić?
-Niestety. - powiedziała zaprowadzają je do pokoju Screwball - Rarity chce nas widzieć jutro rano w swoim sklepie na przymiarkę sukienek.
-Dobrze - jej córka westchnęła - pójdziemy do łóżek. - Co nie oznaczało, że pójdą spać.
-Zgadnij co słyszałam o Gold Digger - szepnęła Lighting kiedy Fluttershy zamknęła za sobą drzwi.
-Co? - Apple Blossom, usiadła na śpiworze
-Jego ojciec powiedział mu, że ma znaleźć pracę. Wiecie gdzie się dostał? - zachichotała - na farmę kamieni! - dziewczyny wybuchły śmiechem, ale szybko ucichły kiedy się zorientowały, że Fluttershy jest pod drzwiami.
-Dziewczyny, czy wy rozmawiacie?
-Nie, mamo! Robimy co możemy aby usnąć! - chwilę milczały, a kiedy Screwball stwierdziła, że matki nie ma szepnęła - Teren czysty.
-Jak to Gold Digger na farmie kamieni? - zapytała Dinky - Przecież jego ojciec jest najbogatszy w mieście.
-Wydaje mi się, że nie lubi osobowości syna. - Lighting uśmiechnęła się - Nie mam mu tego za złe.
-Nie ma sprawiedliwości na świecie. - zachichotała Screwball - Czuję się za to odpowiedzialna.
-A ja nie mogę się doczekać Gali - westchnęła Apple Blossom - Założę się, że będzie świetnie. - To była jej pierwsza Gala. Dzieci nie były tam częstymi gośćmi, ale dlatego że ich matki były Elementami Harmonii, a rodzice Lighting i Thundera należeli do Wonderbolts byli już kilka razy. Screwball natomiast nie chciała tam iść bez Dinky, ale w tym roku ponieważ Apple Bloom występowała wszyscy zostali zaproszeni, a to oznaczało, że będzie tłoczno.
-Będzie nudno. - Screwball mruknęła stanowczo - No cóż, póki ja i tata nie zabawimy się!
-Nie zapomnij o Wonderbolts - zawołała Lighting - Nie można się nudzić, kiedy moi rodzice robią sztuczki!
-No i to jedzenie! - Dinky się rozmarzyła - No i jeszcze Znaczkowa Liga. To będzie najlepsza Gala Grand Galopu!
-Mam nadzieję. - Apple Blossom westchnęła - Chcę, aby ta noc była najlepsza w historii!
-Jak to? - zachichotała Lighting - Masz zamiar tańczyć z moim bratem?
Żółty kucyk się zarumienił.
-Co?!
-Proszę, Blossom - Screwball wywróciła oczami - Wszyscy wiemy, że ty i Thunder macie coś do siebie.
-Ja... ja nie wiem, co masz...
-Nawet nie próbuj mnie okłamywać.
-Należy was zeswatać - zasugerowała Dinky - Wyglądacie zawsze tak uroczo razem!
-Ja... ja nie sądzę, że byłabym...
-Myślę, że byłabyś - Lighting uśmiechnęła się.
-Naprawdę?
-Jestem jego siostrą i wiem o nim wszystko.
-Oh, ale nie sądzę, że ..
-Pomożemy ci - zapewniła Screwball - Od czego są przyjaciele?
Wszystkie zachichotały.
-Jak nie pójdziecie teraz spać, nie będziecie miały już żadnych przyjaciół! - dziewczyny się przestraszyły, podczas kiedy Screwball wywróciła oczami.
-Tato, to nie jest śmieszne!
-Nie zmuszaj mnie, do postraszenia was balonami!
Szybko schowała się pod kołdrą.
-Dobranoc!
-Co takiego strasznego jest w balonach? - zapytała Lighting. Zaraz potem pojawiło się kilka balonów w pomieszczeniu, które zaczęły się śmiać. Dziewczyny pisnęły i schowały się w śpiworach.
-Dobra! Idziemy spać! - Balony zniknęły w mgnieniu oka.
-Słodkich snów, dziewczyny.

-Psssst. - szepnęła Dinky trącając przyjaciółkę - śpisz?
Screwball jęknęła i usiadła na łóżku.
-Już nie.
-Chcę ci coś powiedzieć i obiecaj, że zachowasz tajemnicę.
-Czy chodzi o to, czego naprawdę chciałaś dzisiaj?
-Skąd wiesz?
-Dinky, ja wiem kiedy ktoś kłamie.
-Zgadza się, ale obiecaj.
Dziewczyna ze znużeniem wykonała obietnicę Pinkie. Dinky popatrzyła na koleżanki śpiące na podłodze i pochyliła się do Screwball.
-Chciałabym, aby Cinnamon tańczył ze mną na Gali.
-Zastanawiałam się, kiedy mi to powiesz.
-To znaczy, że wiedziałaś?
-Jestem Twoją najlepszą przyjaciółką, widziałam jak na niego patrzysz.
-Założę się - zarumieniła się - że on tak na mnie nie patrzy.
-To znaczy?
-Cóż... on... jest... normalny.
-Ech, jego ojciec jest smokiem. Czy sądzisz, że przejmuje się tym co jest normalne? Dam ci tę samą radę która otrzymała Blossom: idź do niego, co ci szkodzi?
-Może masz rację - westchnęła - ale nie wiem czy będzie się trzymać z nami.
-Może to nawet lepiej?
-A teraz, skoro wiesz już o moim sekrecie, może powiesz o swoim?
-Moim? - uśmiech Screwball zniknął
-Nie wiem. - popatrzyła na otwarte okno pokoju - Może powiesz mi, dlaczego zostawiłas czekoladę na parapecie?
Spanikowała, szybko machnęła ręką, a czekolada zniknęła.
-Jaka czekolada?
-Masz mnie za głupka? - wywróciła oczami
-Nie jesteś głupia... - westchnęła - Dobrze, ale teraz ty obiecaj.
Kiedy Dinky złożyła swoją obietnicę Pinkie, Screwball szepnęła tak cicho jak tylko umiała.
-Pamiętasz, jak kilka lat temu myślałaś, że się zakochałam? Cóż, miałaś rację.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? Jestem twoją najlepszą przyjaciółką!
-Ty też mi nie powiedziałaś o swojej sympatii.
-Racja. Kto to jest?
-Tego nie mogę powiedzieć, to nic osobistego. Po prostu jak mój tata się dowie, będe miała spore kłopoty, więc im mniej kucyków wie tym lepiej. W każdym razie lubi czekoladę, więc czasem zostawiam mu trochę. On ją zabiera kiedy śpię i zostawia po sobie prezent.
-On cię odwiedza? Prawie jak prześladowca!
-To jedyny sposób, aby mnie zobaczył. Jego matka jest... bardzo zaborcza. Po prostu kiedy się obudze i czekolady nie ma, wiem, że był.
-Czy.. - popatrzyła na nią zdumiona - całowaliście się?
-Nie, nie było niczego takiego - popatrzyła na nią - ale wiesz... chciałabym...
-Więc myślę, że musimy iść spać.
-Dlaczego?
-Cóż, dzisiaj twoje urodziny, na pewno przyjdzie. Nie sądzę, aby chciał abyśmy go zobaczyły.
Screwball uśmiechnęła się.
-Dziękuję, Dinky.
Przyjaciółki położyły się i usnęły. Screwball zastanawiała się, co Mothball robi. Nie widziała go od jej dwunastych urodzin, wiedziała, też że coraz zadziej się pojawia, ale nigdy nie zapomniał o jej urodzinach. Cokolwiek robiła mu matka, trzymała go bardzo krótko.

Królowa Chrystalis chodziła dookoła syna, kiedy ten siedział wyprostowany na tronie.
-Czego nauczyłeś się o miłości?
-To słabość naszych ofiar, a nasza siła - powiedział obojętnie
-Kim są Equestrianie?
-Wrogami.
-A jaki jest twój obowiązek?
-Muszę znaleźć jedzenie dla ula, zabrać wrogom moc i zająć należyte mi miejsce jako władca podmieńców.
-A co zrobisz z każdym, kto spróbuje Cię powstrzymać?
-Zabiję.
Królowa zaśmiała się ponuro.
-Jesteś gotowy.
-Mamo, czy mogę iść teraz na polowanie? Jestem bardzo głodny.
-Bardzo dobrze. Idź mój synu. Jestem bardzo z ciebie dumna.
Kiedy znalazł się poza granicami ula, westchnął z ulgą. Myślał, że nigdy się stamtąd nie wydostanie! Co prawda, nie był tak bardzo głodny, ale musiał poszukać wymówki aby uciec, przynajmniej na chwile, w końcu były urodziny Screwball. Nie widział jej od pół roku, był więc zdesperowany bardziej niż kiedykolwiek! Leciał właśnie nad lasem Everfree, gdy przyszła mu do głowy myśl. Co jeżeli przypadkiem się nią nakarmi, zwłaszcza że jego żołądek był pusty? Najlepiej będzie, jak coś zje, więc skierował się do Ponyville. Było już późno i zaledwie kilka kucyków chodziło po ulicach. Zanurkował w środek alei, dostrzegł szarego pegaza. Skupił się i poszukał w jej umyśle obrazu pierwszego ogiera jakiego zobaczy. Czasem wiedział, jak się nazywają, ale wszystko co mógł się dowiedzieć o tym jednym to to, że był lekarzem. Kiedy się zamienił, pegaz odwróciła się w jego kierunku, a on znieruchomiał. Zobaczył, że klacz ma zeza.
-Doktor? - szepnęła
-Tak, panno - starał się brzmieć poważnie - Hoves? - Stęknął, kiedy klacz rzuciła się na niego w mocnym uścisku tak, że upadli na ziemię. Myślał, że go udusi, ale czuł, że jego żołądek szybko się napełnił, więc nie narzekał. To znaczy, póki klacz nie wstała i nie uderzyła go w twarz.
-Masz tupet! - zawołała - Szesnaście lat nie dajesz o sobie znać!
-Ja... - uniósł brew - ...przepraszam?
-Przepraszam nie nadrobi szesnastu lat jakie przegapiłeś! Czy wiesz jak cięzko mi było ukrywac to, że jesteś ojcem Dinky?!
-Jestem ojcem... Dinky?
Klacz popatrzyła na niego wrogo.
-Ona jest... Twoją córką.
Mothball zamrugał.
-Jesteś.. matką Dinky?
-Oczywiście, że jestem jej matką! Jak wiele masz klaczy?! - wpadł w panikę. Przysięgał, że nie będzie się karmił przyjaciółmi Screwball. Czy to samo tyczyło się ich matek? Jego żołądek był prawie pełny, więc nadszedł czas rozstania.
-Kochanie - zamruczał wstając - nie mogę zostać na długo.
-Oh - zmarszczyła nos - znowu musisz iść walczyć, czy coś?
-Co? - zdziwił się, ale szybko przypomniał sobie nauki matki - Tak. Ale nie martw się. - podszedł do niej i położył kopyto na twarz kucyka - Wrócę niebawem.
Derpy zmrużyła oczy i znowu go uderzyła.
-To samo mówiłeś szesnaście lat temu! Nawet cię nie było na narodzinach naszego dziecka! - Nie wytrzymał, zahipnotyzował ją, a jej oczy zrobiły się małe i zielone
-Przepraszam, kochanie - wyszeptał - ale ja naprawdę muszę iść. Wróć do domu, odpocznij i zapomnij o tym co się stało. Rozumiesz?
Skinęła głową i powoli zaczęła się kierować do mieszkania. Mothball westchnął i usunał swoje przebranie. Nie chciał się bawić jej emocjami, ale to był jedyny sposób na przetrwanie. Ten biedny kucyk myslał, że rozmawiał z ojcem jej dziecka, którego nie widziała od lat! Była na skraju wytrzymałości przez niego. Jeżeli Screwball by wiedziała, co się stało... Screwball! Prawie zapomniał. Chciał już odlecieć, ale wtedy wazon róż przykuł jego uwagę, był pewien, że właściciel przegapi jedną z nich. Lot do zamku Discorda był szybki. Wiedział też, gdzie jest jej okno. Jak zawsze zostawiła mu czekoladę. Wpatrywał się w twarz młodej klaczy, spała tak spokojnie. Wydawała mu się jeszcze ładniejsza, od ostatniego ich spotkania. Tęsknił za nią, chciał aby otworzyła oczy, tylko po to aby mógł im się przyglądać. Zesztywniał, usłyszał ciche chrapanie, które nie pochodziło od niej. Przyjrzał się i zwrócił uwagę, że nie jest sama w pokoju. Całkowicie dał się oczarować. Nie chciał zostać przyłapany. Pozostali mogą przecież się obudzić! Westchnął ze smutkiem biorąc czekoladę, a na jej miejsce położył różę.
-Wszystkiego najlepszego, Screwball - szepnął, a potem w mgnieniu oka udał się do swojego ula.
Share:

Eldarya: Pikantny melon [by Silent Omen]

Było to piękne, wiosenne popołudnie. Wielobarwne motyle kołysały się na kwiatach, które roztaczały wokół intensywną woń. Ptaki śpiewały w rozłożystych koronach drzew. Po horyzoncie leniwie wędrowało słońce, a na niebie nie było najmniejszej choćby chmurki. I to rześkie powietrze. No po prostu miód! A skoro o miodzie mowa…
- Ezarel! – z oddali dał się słyszeć dziewczęcy głos. Ah, ona… Ta nowa. Jak jej tam było? Gardia? Gardenia? Rozalinda? Ki diabeł, czy inna Erika. Dla świętego spokoju umówił się z nią na randkę. Dlaczego i za jakie grzechy? Pomijając fakt, że biegała za nim jak upierdliwy szczeniaczek, ewidentnie próbując z nim flirtować, winę za to zrzucał na karb losu. A ten, cóż, bywa okrutny i niesprawiedliwy. Na domiar wszystkiego test jednoznacznie wykazał, że nowa nie jest tak do końca człowiekiem. Co do tego wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Szkoda, wielka szkoda. Tylko jaka cholerna siła wyższa umieściła tę nieogarniętą dziewuchę w Straży Eel?! W dodatku, haha, o radości niepojęta, w jego oddziale?! A może to niewidzialna ręka złej karmy w końcu go dosięgła… ? Może to zemsta za te wszystkie niewybredne żarciki, jakich – co trzeba uczciwie przyznać – miał sporo na koncie swoich życiowych dokonań? Hm, to brzmi prawdopodobnie. Zaiste, niezbadane są wyroki niebios. Pokarać go takim pustakiem… Wiele rzeczy już widział, wiele miejsc zwiedził i wiele osobistości poznał, ale wciąż nie potrafił zrozumieć skąd ten człowieczek się urwał. Inni może tego nie widzieli, albo po prostu wygodniej im było nie widzieć, ale ona naprawdę jest tu potrzebna jak dziura w moście. Zagwozdką łamiącą światowe umysły było dopiero pojawienie się Oracle, bogini kryształu. Wskazywała na nią palcem. Mimo tego on i tak był sceptycznie do tego wszystkiego nastawiony. Czuł się wydymany przez los. Ojj, taaak. Miał ochotę odgrażać się słońcu, gwiazdom i światom równoległym, gdyby nie wiedział, że to głupie. No, ale żeby nie było! Ostrzegał ją i nawet starał się być uprzejmy. W miarę swoich możliwości… Jednak skoro go w to wpakowała, z niczym nie będzie się hamował. 
- Ezarel! – podbiegła do niego. Miała zwyczajne, teraz potargane mysio-szare włosy, ciuchy nietutejsze… Już na pierwszy rzut oka nie pasowała do tej krainy. I te maślane oczy, wpatrzone w niego. Brrr, aż mu ciarki przebiegły po plecach. 
- Czego? 
- Um… Zrobiłam ci kanapeczki. Z miodem! – wyciągnęła w jego kierunku pakunek susząc przy tym zęby. Normalnie rzuciłby się na darmowe żarcie jak Reksio na szynkę, ale nie. On znał te numery. To takie wkupywanie się w łaski. Dajesz łapówkę na przełamanie pierwszych lodów i jedziesz dalej z koksem. O nie, nie, maleńka. Takiego wała.
- Kanapeczki, powiadasz… Dzięki, już jadłem – podrapał się po głowie. Nie miał zamiaru sztucznie podtrzymywać rozmowy. W końcu będzie musiała dać za wygraną, prawda? 
Dziewczyna spuściła wzrok, wyraźnie posmutniała. Szybko jednak odzyskała rezon. Zaproponowała, żeby gdzieś usiedli, pogadali. No to poszedł za nią wolno, jakby na końcu tej drogi miał czekać na niego szafot. Jedną z tych rzeczy, których najbardziej nienawidził robić, to zmuszanie samego siebie do czegokolwiek. 
W milczeniu przemierzali piękne ogrody Centrali. Uwielbiał to miejsce. Gdyby nie ono, uznałby dzień za stracony. Skupiał się na bujnej florze, w myślach odruchowo przypominając sobie nazwy roślin. Ot, zboczenie zawodowe. 

Usiedli w cieniu drzew, nieopodal pięknie stylizowanej, białej altany. Pomyślała, że to miejsce na pewno przypadnie mu do gustu. Było spokojnie i przyjemnie, plebs nie pętał się w te i we wte, cytując mądrość Ezarela, lokalnego mizantropa. Przygotowała okrągły stolik z dwoma krzesełkami. Na blacie stały dwie filiżanki i imbryk. 

Jejuśku, ale romantycznie. Ptaszki ćwierkają, Pimple się… przytulają w krzakach.

Jako elf mający wszystko poza nauką i żarciem w głębokim poważaniu, Ezarel zazwyczaj kładzie przysłowiową lachę na empatię, wyrozumiałość oraz inne takie tam, mało znaczące wartości. A przynajmniej stara się za wszelką cenę utrzymać status naczelnego buca, który zamiast serca ma w piersi zionącą pustką dziurę. Był zagadką, którą wielu chciało rozwiązać, zaś jego powierzchowna opryskliwość często zamiast odstraszać, tylko przyciągała kolejnych śmiałków. Jak rycerzyków ciągną smocze jaskinie, tak dzierlatki ściąga nonszalancja Ezarela. Myślą sobie: może to ja będą tą, której uda się go zmienić? Naiwne i głupiutkie. Tyle dobrze, że w starciu z niebieskowłosym guru chamstwa szybko się poddają i odchodzą pokonane. On zaś może cieszyć się świętym spokojem. Lecz ta tutaj… Była inna. Czy każdy człowiek jest tak uparty?!
Rozparł się na krześle z kwaśną miną, niczym kapryśny królewicz z Krainy Fochów. Utkwił wzrok gdzieś ponad głową dziewczyny, skutecznie omijając jej twarz. Niemalże czuł te topniejące nadzieje. Przeciągnął się leniwie, po czym nie kryjąc znudzenia oparł podbródek na ręce. 
- Przejdziesz do rzeczy?
- Dlaczego zachowujesz się tak ostentacyjnie? – zapytała unosząc brwi, zdziwiona. – Jestem miła. 
- I nachalna. 
Westchnęła ciężko sięgając po imbryk. Nalała sobie i jemu herbaty. W powietrzu zapachniało czymś słodkim. 
- Przepraszam. Nie chciałam, żebyś tak to odebrał – podsunęła mu filiżankę. Przyglądał się przez chwilę ręcznie malowanym makom i wzorkom na porcelanie. Ładne. Ktoś się postarał, a on w myślach docenił kunszt. Lubił precyzję. 
- Spoko, szczerość to tylko jedna z wielu moich wad.
- Ja nie uważam, aby szczerość była wadą.
- Gówno mnie obchodzi, co tam sobie uważasz – odparował, a widząc zmieszanie odmalowujące się na jej obliczu zaśmiał się przeciągle i zmrużył oczy. – Widzisz? Mówiłem. 
- Jesteś chamem – stwierdziła całkiem obojętnie. Nie wydawała się szczególnie poruszona uwagą elfa.
- Wiem o tym – wzruszył ramionami, po czym upił łyk herbaty. – Niezła. To wiśnie, płatki hibiskusa i kawałki pikantnego melona, nie? 
- Tak. Miiko powiedziała mi, że to twoja ulubiona. 
Oho, poszła na zwiady. Najwidoczniej nie lubi marnować czasu. 
- Postarałaś się. Mogę wiedzieć dlaczego, skoro jestem takim chamem? – przeszył dziewczynę chłodnym spojrzeniem. Te oczy kojarzyły się jej z niebieskim apatytem. To taki szklisty kamień, którego nazwa oznacza „oszustwo”, „zwodniczość”. Czyż to znaczenie nie pasuje idealnie? Apatyt często bywa mylony z innymi minerałami, czym zasłużył sobie na to właśnie miano. Nie bała się jednak gromów, którymi próbował w nią ciskać. 
- Bo ja wiem? Może po prostu jestem głupia? 
- Pff. Powiedz mi coś, czego nie wiem.  
- Czemu nie dasz mi szansy? – wypaliła prosto z mostu. 
- Bo jesteś głupia? – odparł tak, jakby zadawał pytanie. Założył nogę na nogę.
- Powiedz mi prawdę. 
No cholera jasna! Co miał jej powiedzieć?! Jaką prawdę? 

Myśl, kretynie, myśl!

Ona nie jest taka głupia, na jaką wygląda. Z trudem musiał to przyznać. Zaczął kombinować. Jakim sposobem się od niej uwolnić? Naprawdę ma powiedzieć prawdę? Nie no, poważnie…? A co, jeśli pomyśli, że to kolejna wymówka, kolejne kłamstewko wymyślone na poczekaniu? Raz kozie śmierć! Niech się dzieje wola bogów, tych przeklętych suczych synów! 
- Wolę facetów. 
- … co? – uniosła brwi tak wysoko, że aż przybrały kształt łuków. Sprawiała wrażenie, jakby czegoś nie dosłyszała. 
- No tak. Jestem… nieheteronormatywny – zabełtał filiżanką i wypił duszkiem resztę herbaty. Razem z liściastymi fusami, przez które omal się nie udławił. 
- … nie rozumiem? – potrząsnęła włosami, a on przekrzywił głowę z kpiącym uśmieszkiem. 
- Jestem pedziem. Tak się chyba u was mówi. 
Jej oczy rozszerzyły się w szoku. Wyglądała, jakby dostała liścia od brutalnej rzeczywistości. A to ci heca! Wprost uwielbiał zbijać innych z tropu. Powinni mu płacić za bycie sobą. To chyba jego największe życiowe osiągnięcie. 
- Kłamiesz. 
- Co, jestem zbyt bezpośredni? A może wolisz, żeby ci to wyartykułować w bardziej poetycki sposób? Powiem więc krótko: w drodze do mojego łoża nie zrzuca się staników, kapiszi? Kręcą mnie seksowne paniczyki rozrzucające wokół płatki róż – prawie parsknął śmiechem. Skąd w jego głowie rodzą się takie pierdoły?! 

Masz prawdę, której chciałaś. Smacznego.

- Przeginasz pałę z tymi bajkami.
- Lubię przeginać pałę – poruszył sugestywnie brwiami. Lico dziewczyny w sekundzie spłonęło rumieńcem o odcieniu dorodnej truskawki. – I akurat w tej kwestii nie kłamię, jeśli wiesz co mam na myśli. 
- Okeeej. Pasuję. Wygrałeś. 
Zanim się odezwał, postanowił chwilę poczekać na fanfary i tychże seksownych paniczyków niosących mu jakąś nagrodę. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Już mnie nie lofciasz? – posłał jej triumfalne spojrzenie i zatrzepotał zalotnie rzęsami. Zignorowała to pytanie. 
- Nadal uważam, że kłamiesz – uśmiechnęła się. – Ale może rzeczywiście byłam zbyt nachalna? Może się pomyliłam? 
- Pomyliłaś z czym?
- Z oceną. Myślałam, że mimo wszystko potrafisz zachować się jak facet, honorowo. 
- Ej! Momencik! – Poderwał się z miejsca urażony. – Chciałaś prawdy i ją dostałaś! 
- Dobra, Ezarel. Nie będę ci więcej zawracać głowy. Trzymaj się – zabrała swoją koszulę, którą wcześniej przewiesiła przez oparcie krzesła i odeszła od stołu. Zostawiła kanapki, a jemu mimo woli zrobiło się głupio, bo nawet nie podziękował. Odetchnął głęboko. Bitwa skończona. Cóż, przynajmniej ma spokój. 

KLAPU-KLAP! KLAPU-KLAP! KLAPU-KLAP!

Ciszę przerwały nagłe brawa. Nie, owacje na stojąco. Obrócił się w kierunku, z którego dobiegały i na chwilę zamarł w bezruchu. Nevra. Opierał się nonszalancko o drzewo i gwizdał na palcach. Nie zauważył go wcześniej! Cwaniak musiał czaić się w cieniu. W końcu to dla niego typowe, nie bez powodu dowodzi bandą szpiegów ze Straży Cienia. Wampirzy pomiot ciemności. 
- Brawo! Brawissimo! – wykrzyknął kręcąc głową z dumy. – Chwała Ezarelowi, zacnemu Don Juanowi!

Cholera jasna!

O nie, nie da się sprowokować. Zrobi dobrą minę do złej gry, to zawsze działa na palantów. Wstał i z uśmiechem przyklejonym do ust ukłonił się teatralnie. W duchu przeklął siarczyście zastanawiając się, czego oni wszyscy od niego chcą. Czyżby był państwowy Dzień Wkurzania Ezarela?
- No, no, jestem pod wrażeniem – rzucił, przeczesując swoje kruczoczarne włosy.
- Ah, dziękuję, dziękuję. Taki ze mnie kobieciarz.
Nevra uśmiechnął się półgębkiem i podszedł do elfa. Złapał za przezroczysto-błękitny szalik, który miał przewieszony przez szyję, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnął go do siebie. Zrównali się wzrokiem. Z lubością obserwował konsternację, jaka zagościła w oczach Ezarela. 
- Potrafisz świrować – stwierdził zniżając głos. – Ale tym razem nie kłamałeś, hm? 
Niebieskowłosy nerwowo przełknął ślinę. Elektryczny impuls przeszył jego ciało. Czuł, że zaczyna tracić kontrolę nad tą idiotyczną sytuacją. Nie mógł do tego dopuścić. Wyrwał swój szalik z jego ręki tak gwałtownie, że rozdarł delikatny materiał. 
- Nie lubię nadgryzionych – zdjął go z szyi i z kwaśną miną ocenił, że jest nie do odratowania. – Zauważyłeś, że nosiła apaszkę? Ktoś już się do niej przyssał – zaakcentował sugestywnie i niedbale zarzucił poszarpany szalik na bark Nevry. Ten tylko wzruszył ramionami na tę uwagę. Spłynęła po nim jak po kaczce.  
- Lubię ssać – popatrzył mu wyzywająco w oczy, a trwało to zdecydowanie za długo. Zbliżył się o krok, co zmusiło elfa do instynktownego wycofania się. – I robię to cholernie dobrze… Tak dobrze, że ciężko mi się oprzeć – pochwycił Ezarela w ramiona i wtulił głowę w jego kark. – Tak dobrze, że mogę dać ci wieeele przyjemności – skubnął zębami spiczaste ucho, a twarz drugiego w ułamku sekundy spłonęła purpurą. Przez moment poczuł się tak, jakby w brzuchu hodował stado naszprycowanych RedBullem motyli. Wampir roześmiał się perliście. 
- Wiesz, że kiedy jesteś zestrachany, twoje uszy robią się czerwone? 
- Wal się! – odepchnął Nevrę i odszedł spiesznym krokiem, upokorzony i zażenowany. Chyba nigdy nikt nie wyprowadził go tak bardzo z równowagi. Wygrał poprzednią bitwę, ale z tej wracał na tarczy. W dodatku czuł przyjemne pieczenie promieniujące z lewego ucha. Co za wstyd! 
Kiedy przechodził aleją łuków, niesiony złością, powziął decyzję o zemście. Nie wiedział, że odprowadzał go wilczy uśmiech. 
Las spowijały ciemności. Gęsto i bujnie rosnące drzewa nie przepuszczały promieni słonecznych, przez co nawet za dnia bywało tu dość chłodno i mrocznie. Rodzime puszcze żyły swoim własnym życiem, dzikie i pełne nieodkrytych tajemnic. Rozciągają się wzdłuż zachodnich rubieży Eldarii i nadal nie wiadomo, dokąd sięgają. W tych lasach mało jest utartych ścieżek. Wielu badaczy eksplorujących te tereny nigdy nie powróciło ze swoich wypraw, a wszelki słuch po nich zaginął. Wiadomo jedynie, że im dalej na zachód, tym bardziej niepewny grunt pod nogami. Łatwo zgubić drogę powrotną lub zostać przystawką dla jakiegoś zwierza. Biada tym, co ośmielają się drwić z potęgi natury.

Tymczasem jedynie na obrzeżach lasu dziko rosły pikantne melony. Te niezwykle rzadkie owoce były na wagę złota, bowiem mało kto miał odwagę wybrać się na zbiory w rejon ich występowania. Właściwości melonów były szczególnie doceniane przez alchemików. Z ich miąższu wyrabiano potężny środek leczniczy, który miał wielorakie zastosowanie w medycynie – począwszy od przyspieszania procesu gojenia ran, po wspomaganie leczenia chorób zakaźnych, będących na przykład skutkiem epidemii lub zatrucia. W niewielkich ilościach mogły być też stosowane w formie przyprawy; wówczas działały pobudzająco, podobnie jak kawa, z tymże intensywniej. Natomiast ich pestki, czego prawie nikt nie był świadom, miały silne właściwości odurzające. On o tym wiedział i chętnie z tej wiedzy korzystał. To był jeden z najpilniej strzeżonych sekretów Naczelnego Bimbrownika i zarazem źródło sukcesu jego Napoju Bogów – pierońsko drogiego na eldaryjskim rynku napitka, którego recepturę znał tylko on sam. Lata temu odkrył, że wystarczy kilka zmiażdżonych pestek dodanych do baryłki, by impreza nabrała zaiste porządnego rozmachu. Po obaleniu czarki ezarelowego Napoju Bogów nawet Valkyon stawał się duszą towarzystwa i opowiadał zbereźne, żołnierskie dowcipy. Ważne jest tylko, żeby nie przesadzić z dawkowaniem: śladowe ilości mają działanie zbawcze, ale utrata umiaru może kosztować życie. Musiał zachować dużą ostrożność. Co chwila jednak uciekał myślami do niego i do tej żałosnej sytuacji sprzed paru godzin. Dał się ponieść nerwom. Stracił kontrolę. 
Właśnie. Kontrola... Dobrze znane ci poczucie, że całkowicie panujesz nad sytuacją. Potrzeba posiadania tej świadomości jest dla Ezarela tym, czym woda dla ryby. Był strasznie introwertycznym typem, zawsze chadzającym własnymi ścieżkami. Pod maską fałszu i kpiny skrywał przed światem swoje prawdziwe oblicze. W rzeczywistości nikt nigdy nie wiedział, co mu w duszy grało. Z reguły też nie zwykł dzielić się z innymi swoimi przemyśleniami i uczuciami. Nie skąpił za to ripost i zawsze miał w zanadrzu jakiś chamski tekst. Nawykł do ciągłego trzymania gardy. Aż tu nagle przychodzi sobie taka bezczelna pijawka, ot tak po prostu tanecznym krokiem, gwiżdże na wszystko i robi burdel w jego klockach, które tak misternie sobie poukładał. Jego drwiny i to zmniejszenie dystansu kompletnie wytrąciły go z równowagi. Wampir zasiał ziarno niepewności w jego sercu, sprawił, że wyszedł na durnia. A przecież to jego działka! To on sprawia, że innym robi się łyso! W każdym razie, stracił kontrolę. Nigdy nie pokazał nikomu świadomie swoich słabości, do dzisiaj. Wstrętna gadzina, zapłaci mu za to.
Musiał zrywać owoce w rękawiczkach, sok podrażniał skórę i powodował nieprzyjemne pieczenie. Hmm… Skoro taki Valkyon z mruka może przeobrazić się w heheszkującego śmieszka, to ciekawe co stanie się z Nevrą? Na samo wyobrażenie urżniętego wampira uśmiechnął się jak Grinch na wzmiankę o świętach. 

Ale będą jaja!

Delikatnie zawinął melony w płócienne worki i ułożył je w swoim podróżnym trzosie. Szybko zapiął sprzączkę i ruszył w drogę powrotną do Kwatery Głównej. Czekało go sporo pracy. 

***

Ach, moje małe królestwo – pomyślał z ulgą, gdy zamknął za sobą potężne, grube na cztery cale odrzwia pracowni alchemicznej. Zapobiegawczo opuścił ciężką zasuwę na zaczepy, co by żaden intruz mu nie przeszkodził. Robił tak zawsze, gdy planował coś niecnego. Pomieszczenie pogrążone było w półmroku. Jedynie nikły promień słońca przebijał się przez ciężką, aksamitną kotarę. Odłożył torbę na krzesło i podszedł do wielkiego blatu zawieszonego na łańcuchach. Chwycił za fiolkę z żółtawą, mętną cieczą. Uśmiechnął się pod nosem widząc, że osad prawidłowo się wytrącił. Pracował nad tym cudeńkiem od miesiąca. Wprawdzie nie planował użyć go tak szybko, ale… 
Uprzątnął bajzel z miejsca pracy i wrócił po torbę. Naprędce założył zwyczajne rękawiczki i ostrożnie wyciągnął zawartość. Zakasał rękawy.
Nim skończył robotę, nieboskłon okrył się granatem, a na zamku zapłonęły świece. W pracowni Ezarela unosił się ciężko słodki, owocowy zapach, silniejszy od orientalnych kadzideł. Przetarł chusteczką czoło, do którego przykleiło się kilka niebieskawych pasm włosów. Od tych oparów kręciło mu się już w głowie, był spocony i zmęczony. Wizję wywarcia srogiej pomsty przesłoniła nagle tęsknota za gorącą kąpielą. Mimo to, przepełniała go satysfakcja i pewność, że ostateczny triumf będzie należał do niego. Ooo, tak… 
Ta noc jest młoda i tak piękna. Niesie obietnicę, że wydarzy się coś niesamowitego. Coś, o czym jeszcze nie wie, a co dopiero ma się okazać. 

***

Nucąc sobie pod nosem skoczną pioseneczkę, wracał czyściutki i pachnący do swej kwatery. Lubił tę porę. Cicho. Pusto. Brak durnych ludzi i faelienów w polu widzenia. Płonęły świece, a cienie uciekały przed blaskiem ognia kuląc się w nieoświetlonych kątach, tam gdzie ich miejsce. Pieprzony Nevra. Nie powinien mu wchodzić w drogę. Na dniach wciśnie mu flachę, na którą ten normalnie poskąpiłby grosza. Ot, taki pojednawczy, męski gest. Nic podejrzanego. Bo co może być dziwnego w tym, że facet wręcza drugiemu facetowi dobrą i luksusową gorzałkę? No nic, to zupełnie normalne, nawet w ludzkim świecie! Nevra powie „hehe, dzięki stary, jesteś super”, z nikim się nie podzieli w myśl dewizy, że każdy cham pije sam, poprawi mu się humorek… 
Alkohol ciepnie go porządnie, ale dobrze wyważył proporcje. Nie odcierpi biedaczysko nawet kaca nad ranem. Co najwyżej tak zwaną naukowo niepamięć następczą. Ale nic nie straci, o nie! Od czego ma kumpla, który życzliwie opowie mu o ekscesach, jakich się dopuści? 
Z tą radosną rezolucją Ezarel zatrzymał się pod swoimi drzwiami. Łypnął okiem to w prawo, to w lewo i utwierdziwszy się w przekonaniu, że nikt nie patrzy, podrapał się ukradkiem po tyłku. Wolał, by nie przyłapano go na tak mało arystokratycznym bon tonie. W końcu był elfem o błękitnej, królewskiej krwi. Przelotnie pomyślał o romantycznym uczuciu, jakim darzył swoje wygodne łóżko. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Ciemno, kompletnie nic nie widać. Opuszczona na okno kurtyna całkowicie blokowała dostęp światła z zewnątrz. Po omacku dotarł do stolika, na którym zostawiał swój nocny kaganek z uchwytem. Za pomocą magicznego zaklęcia odpalił świecę, a pokój wtem zalała ciepła smuga światła. Odwrócił się z kagankiem w ręku, a wtedy płomień prześlizgnął się lubieżnie po ciele mężczyzny, który leżał rozparty na boku w jego łożu. W jednej sekundzie serce podeszło mu do gardła! Omal nie upuścił świecy, prawie się zachłysnął, gdy nabrał gwałtownie powietrza do płuc. Tamten uśmiechał się drapieżnie. Miętosił między palcami łodygę róży. Ezarel zauważył, że cała komnata usłana jest pąsowymi płatkami, włącznie z jego łóżkiem. 
- Nevra… Nie będę pytał co tutaj robisz – wysyczał próbując ukryć wszelkie oznaki zaskoczenia. Zatoczył ręką dookoła i rzucił krótko: 
– Zbieraj to i wypad! 
Lecz czarnowłosy ani myślał. Ogień odbił się w jego spojrzeniu, którym prześwidrował elfa. Ezarel zacisnął mocno szczękę, a mosiężny uchwyt świecznika zaczął boleśnie uwierać zgięty palec. Kontrola! Musi szybko ją odzyskać! Wystarczył mu tylko moment. Odstawił świecę na blat stolika. Przymknął oczy, wziął głęboki wdech. Raz. Dwa. Trzy. Pozbierał się w sobie.
- Ogłuchłeś? – wampir oblizał się jak kot na myśl o misce śmietanki. 
- Mówiłeś, że droga do twojego wyra jest usłana płatkami róż, czy jakoś tak. Masz. To dla ciebie – rzucił mu krwistoczerwoną różę, którą elf zręcznie złapał w locie. Parsknął śmiechem. Nie da się tym razem zbić z pantałyku.
- Idiota. 
- Aj, przestań mnie obrażać. Nie jesteś ciekaw w jaki sposób się tu dostałem? 
- Drzwi były otwarte – wzruszył ramionami przyglądając się kwiatu. – Ajć! – wyrwało mu się mimowolnie, kiedy jeden z kolców wbił się w palec. 
- Och, doprawdy? Nie wiedziałem. Wszedłem sobie przez balkon, niczym Romeo na schadzkę z Julią – odgarnął z czoła grzywkę zamaszystym ruchem. Niewidzące oko miał przesłonięte przepaską. Ciekawe co mu się przydarzyło? W drugim czaiła się pewność siebie i tajemniczy błysk. Pociągnął nosem, wyczulony nawet na nikły zapach krwi. Momentalnie zaschło mu w ustach, poczuł lekkie pulsowanie na języku. Głód. Bezwiednie się oblizał.
Ezarel tymczasem zignorował kretyńskie porównanie. Do tego chyba po prostu należało przywyknąć. Poza tym, zależało mu na odegraniu się. I choć kusiło niemiłosiernie, by zacisnąć ręce na jego szyi, zdusił w sobie tę żądzę mordu na powrót przyoblekając maskę obojętności. Westchnął i usiadł na krzesełku przy stole. Wyciągnął spod niego wcześniej przygotowany Napój Bogów i drugą karafkę, z kryształu, pięknie oszlifowaną i ciężką. Cóż… Może okazja, by wcielić w życie plan ośmieszenia wampira sama postanowiła się do niego pofatygować? Przystawił dwa kryształowe pucharki od kompletu i zerknął przelotnie na Nevrę, któremu najwyraźniej przypadło do gustu wygodne łóżko. 
- Skoro już tu jesteś, czego się napijesz? – rzucił luźną propozycją, niby od niechcenia. Czarnowłosy poderwał się i przysiadł na skraju łóżka z podciągniętym kolanem. Oparł na nim podbródek nie spuszczając wzroku z elfa. 
- Jesteś słodki Ezarelu. Ale ja gustuję w innych trunkach. 
Elf odwrócił głowę, by ukryć rumieniec. Przybrał zasmucony ton głosu i oznajmił: 
- Jaka szkoda… A myślałem, że nie pogardzisz butelką Napoju Bogów. Wiesz, tak w geście dobrej woli… – napełnił swój pucharek winem. Uniósł do góry kącik ust patrząc na niego z ukosa. Zauważył zdziwienie, jakie odmalowało mu się na twarzy. 
- Nie wierzę, że chcesz mi oddać jedno ze swoich ukochanych dzieci – zachichotał. – Szczególnie po dzisiejszym… 
Niebieskowłosy wbił paznokcie w kryształowe żłobienia naczynia. Widział na swojej dłoni wyraźnie zarysowane żyły. Kolejna kropla krwi wykwitła na zranionym cierniem palcu. Zapatrzył się na nią przez jakiś czas. 

Opanuj się!

Posłał mu najbardziej szczery i prostoduszny uśmiech, jaki tylko potrafił przywołać na gębę. Przez moment zastanawiał się, czy nie wygląda głupkowato. 
- Nie to nie – złapał za butelkę, by odstawić ją z powrotem pod stół. 
- Poczekaj! Wezmę! – Nevra wystrzelił do przodu i niemalże wyrwał mu z rąk napitek. – Wezmę… - dodał już spokojniej. – Dziękuję. 
I wtedy uderzyła go w nozdrza subtelna woń jego krwi. Świeżej… Gorącej… Wzburzonej… Zakręciło mu się od tego w głowie! Momentalnie wszystkie jego zmysły skupiły się na jednym: krew. Ezarel ściągnął brwi, kiedy wampir musiał oprzeć się o blat. Jego wzrok od razu padł na skaleczenie. Niebieskowłosy pojął w lot i już miał uskoczyć, by opatrzyć rankę, lecz jego nadgarstek został natychmiast pochwycony w kleszczowy uścisk. Nevra zwęził oko i przytknął sobie do warg zraniony palec elfa. Ten syknął, gdy poczuł wilgotny język wolno zlizujący drobniutkie krople krwi. 
- Nevra… Przestań! – spróbował wyrwać dłoń, lecz nadaremnie. Ciemnowłosy był pogrążony w letargu. Chciał odciągnąć go siłą za włosy, odepchnąć, ale tamten był szybszy i bardziej zdecydowany. Nie odrywając ust od jego ręki, strącił ze stołu wszystkie szpargały. Ezarel z trudem przechwycił butelkę z trunkiem i nim został brutalnie przygwożdżony do blatu, zdążył jeszcze odstawić ją bezpiecznie na podłogę. Wampir od razu wyłożył się na nim całym ciałem, uniósł mu ręce za głowę i dopiero wtedy stracił zainteresowanie raną. Zresztą, wyglądało na to, że zaczynała się goić. 
Jedyne widzące oko zaszło mgłą. Uniósł do góry kąciki ust ukazując dwa podłużne kły. Wyglądał jak szczerzący się wilk. Serce elfa załomotało w piersi tak głośno, że sam usłyszał jego bicie. Bum-bum. Bum-bum. Otaksował rozbieganym spojrzeniem sylwetkę dowódcy Straży Cienia. Nie wiedział, czy w tej chwili jawił się bardziej ludzkim, czy zwierzęcym… 
- Mało… - jęknął, oblizując się. W następnej chwili skoczył jednym susem na blat i przysiadł na brzuchu swej ofiary. Krzesło wywróciło się z impetem, w pomieszczeniu rozbrzmiał głuchy huk. Ezarel przełknął ślinę, a wampir bacznie obserwował jego gardło. Pulsujące tętno… Miał ciężki i głośny oddech. Niemalże słyszał pod skórą szum płynącej arteriami hemoglobiny. Musiał poluzować kołnierz swojej koszuli, bo nagle zrobiło mu się gorąco. Oczy drugiego rozszerzyły się w szoku. 
- Co ty odpier…! – nim skończył mówić, nakrył jego usta swoimi. To był instynkt. Do zabawy szybko dołączył język i choć elf początkowo opierał się pieszczocie, chęć walki musiała go w końcu opuścić. Wampir ostrożnie uwolnił unieruchomione mu wcześniej ręce. Po chwili odsunął się od jego twarzy, by zerknąć w te lekko nieprzytomne, chabrowe oczy. Zrobiło mu się głupio. Cisza, która zapadła wydawała się tak gęsta i utrudniająca myślenie, że zaczynała boleć go głowa. Zaraz na pewno dostanie w pysk, a w każdym razie był na to przygotowany. Co się stało, to już się odstać nie mogło. Lecz ku jego zaskoczeniu, Ezarel ostrożnie objął jego kark i zaczął z roztargnieniem odwzajemniać pocałunek. To nie było normalne. To książątko w ogóle jest nie do ogarnięcia! Nie do końca docierał do niego sens tej sytuacji, ale na pewno nie był to czas na rozważania. Tym bardziej, że ostrouch właśnie wepchnął mu kolano między nogi i przyciągnął go bliżej do siebie z zachłannym pomrukiem. Wpijał się w niego łapczywie, jak gdyby chciał pocałunkiem wyrwać z niego duszę. Dobry boże! Jeśli zaraz tego nie przerwie, to oszaleje! Nie, nie, nie, to nie tak miało być! Chciał mu tylko trochę utrzeć nosa, ponabijać się z niego. 
- Co jest, Nevra? – ukąsił go zaczepnie w ucho. – Nie masz na mnie ochoty? – Zniżył głos do szeptu. Po jego ramionach przebiegł lodowaty dreszcz. Drewniany stół ostrzegawczo zatrzeszczał pod ich ciężarem. Ezarel uśmiechał się cynicznie, kiedy przesuwał sugestywnie dłońmi wzdłuż ciała wampira. Ta nagła zmiana w zachowaniu sprawiła, że w jego umyśle zaświeciła się czerwona lampka. Naprawdę miał na niego ochotę! Przeklęty Ezarel, niech go diabli zabiorą! Szybko zeskoczył ze stołu, bo jeszcze chwila i straciłby nad sobą panowanie. Wziął głęboki wdech i potrząsnął czupryną.
- Uff! To co, pijemy? – złapał za karafkę i stojąc plecami do elfa mocował się przez chwilę z wymyślnym korkiem. Chciał zyskać na czasie, opanować głód i żądzę, które powoli brały nad nim górę. O tak, zdecydowanie, w tych okolicznościach alkohol to dobry pomysł. Nie zauważył, że elf był jakoś tak podejrzanie ucieszony, bo w jego przebiegłej łepetynie zrodził się podstęp. 

Napój Bogów nie ma polotu w nazwie. Za to z całą pewnością na to miano zasługuje. Na efekty nie trzeba było długo czekać. 
- Ericzka… Ehh, wiesz Eziu… - Nevra zaczął snuć smętnym głosem kolejne ze swoich wynurzeń, podczas gdy Ezio kręcił winem w swoim kieliszku, z trudem powstrzymując śmiech. – Bo to zła kobieta była… 
- Och… Doprawdy? 
Czarnowłosy pochylił się nad blatem z konspiracyjnym wyrazem twarzy, pokiwał głową. A potem otaksował elfa spojrzeniem, w którym migotało światło świecy. 
- Usidlić mnie chciała, wyobraź sobie – pociągnął kolejny łyk z gwinta. – A ja… Ja jestem wolny jak ptak… - Zatoczył ręką w powietrzu i zapatrzył się w sufit z nostalgią. Ezarel nie mógł się powstrzymać, parsknął śmiechem. Czyżby załączył mu się tryb egzaltowanego donkiszota? A to dobre… Tamten niezrażony, kontynuował.
- Nie rozumiała mnie… Żadna nie rozumie… 
- Tak myślisz? – podparł głowę ramieniem i obracał kieliszek w palcach. 
- No. 
- Heh. Zabawne. 
Nevra wbił wzrok w pokaźny, złoty pierścień, który elf nosił na serdecznym palcu prawej ręki. Miał duże, czerwone oko z oszlifowanymi brzegami, dlatego też wampir zwrócił na niego szczególną uwagę już wcześniej. Ten kolor nie pasował w jego mniemaniu do Ezarela. Zwykle bowiem nosił się na błękitno-niebiesko, oczy miał barwy apatytu i włosy też niebieskie… Ten rubinowy pierścień na jego szczupłej dłoni gryzł się z tym wszystkim - toteż przyciągał uwagę. A poza tym przypominał o palącym pragnieniu. 
- Taaa – zaczął po przeciągającej się ciszy. – Żadna nie rozumie – powtórzył.  – Nie rozumie, że mnie nie można posiąść, drogi Ezarelu. – Sięgnął ręką ku niemu i pogładził opuszkami bladą dłoń elfa, a on wzdrygnął się na ten dotyk. Potem musnął rubinowe oczko i zacisnął rękę na jego ręce. Elf zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Po prostu zastygł w bezruchu czekając na rozwój sytuacji.
 Atmosfera pomiędzy nimi robiła się coraz bardziej intymna. Powietrze wypełniał zapach egzotycznych owoców i mocna woń spirytusu. Było jednocześnie niezręcznie i dziwnie… ekscytująco. 
- Rozsunę zasłony – oznajmił niebieskowłosy i opróżniwszy kieliszek do dna, poderwał się z miejsca. 
Szarpnął wpierw za jedną, potem za drugą kotarę, wpuszczając do pomieszczenia blask księżyca i miotane zefirkiem światło ogrodowych pochodni. Nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu. Rozwarł szeroko oczy i obrócił się. Napotkał twarz wampira, która w księżycowo-płomiennej poświacie przybrała iście diaboliczny wyraz. Gapił się na niego chciwie i zdecydowanie zbyt długo. Gdy Ezarel już zamierzał odejść, ten wcisnął nos pod jego żuchwę i zaciągnął się zapachem jego skóry. Momentalnie spiął wszystkie mięśnie, lecz nie odepchnął napastnika. Sam nie wiedział dlaczego. Zaraz potem poczuł język, który leniwie go smakował i ramiona, które popychały go powoli ku ścianie. Jęknął bezgłośnie, na co Nevra zaśmiał się cicho. Zabrał się za rozpinanie złotych guziczków jego szaty nocnej – niezwykle zdobnej i wymyślnej. Mruknął niezadowolony, gdyż te nie miały zamiaru poddać się jego woli. Oderwał się więc od szyi, w której żyłach wrzała ta słodka, arystokratyczna jucha i ze zmarszczonymi brwiami zaczął kombinować nad sposobem rozwiązania tej arcytrudnej zagwozdki. Ciągle szarpał się z tym samym guzikiem i w końcu szlag trafił cały nastrój sytuacji. Ogarniała go irytacja, toteż bluzgnął paskudnie. Ezarel  tymczasem rechotał pod nosem, wyraźnie rozbawiony narastającą złością towarzysza. W swojej wspaniałomyślności postanowił dołożyć do pieca:
- MAMOOOO! – wydarł się na całe gardło. 
- Zamknij się! – przytknął mu dłoń do ust, lecz on szybko ją strącił. 
- MAMO, POMÓŻ!!!
Nevra nie wiedział czy śmiać się, czy wkurzać na elfa. 
- Idiota – skwitował, na co tamtemu tylko poszerzył się uśmiech. 
- Ty większy. 
- Zdejmij to to, bo zedrę to z ciebie – spiorunował go wzrokiem. 
- Pff, chyba kpisz! A potem może jeszcze wskoczyć do łóżka i rozłożyć nogi? 
- Hm… Kusząca oferta… – zamruczał czarnowłosy. 
- Taaa? I co potem? Zawołasz ojca, żeby wytłumaczył ci co i jak? 
Wampir ponownie chwycił go w ramiona i popatrzył mu wyzywająco w oczy. A on tylko tkwił z tym głupawym uśmiechem na ustach.
- Nie przeciągaj struny – polizał go w tym samym miejscu, co wcześniej. Pomiętosił w palcach materiał szaty. – Jestem ciekaw, czy twoja krew jest tak samo błękitna, jak te szmatki. Paniczyku…
- Starzejesz się, pijawko. Erika miała lepsze teksty na podryw – ironizował elf. Wystarczyło, że raz wpadł w tryb szydercy i długo skończyć nie mógł z podśmiechujkami. Nevra odpuścił i z miną życiowego przegrańca sięgnął po karafkę. Łyknął sobie potężnie, co by zagłuszyć wewnętrznego złośliwca, który śmiał się z niego w najlepsze.  
- Ja pierdzielę, Ezarelu. Naprawdę jesteś ciotą – zaczął przyglądać się butelce. – Kwiatki, kryształy, cudaczne guziczki, jakieś śmieszne fidrygałki… Jak mam cię poderwać, co? Róże nie działają. To może wianek z polnych kwiatów mam ci upleść? 
- Mnie nie można mieć. Nie wiesz o tym? – wyszczerzył się sugestywnie. Nevra tylko pokiwał głową ze słabym uśmiechem na ustach. Zasępił się na krótką chwilę, ale zaraz wrócił do siebie. 
- No tak… - westchnął. – Cóż. Nadużyłem twojej gościnności. Będę wychodził – wstał i o dziwo trzymał się w miarę stabilnie na nogach. – Dobrej nocy, wredny burżuju – złożył mu teatralny ukłon przed wyjściem, tak niski, że mógłby czupryną zamieść podłogę. 
- Dobranoc, Romeo. A zrób mi jeszcze kiedyś włam przez okno, to pożałujesz. 
- Spokojnie. Więcej nie zrobię – te słowa sprawiły, że elf poczuł gdzieś w okolicy mostka dziwne ukłucie. – W każdym razie, dzięki za to – pomachał niedopitą karafką. – Zabieram sobie resztę, umili mi noc. 
A potem wyszedł i po cichu zamknął za sobą drzwi. Niebieskowłosy musiał sobie usiąść. Ogarnąć się. Opadł ciężko na krzesło, potrząsnął głową i przeciągnął dłońmi po twarzy. Serce mu waliło, jakby załadował sobie w nosek końską dawkę adrenaliny. Miał wrażenie, że stracił coś bezpowrotnie. Sięgnął po wino, z którego popijał wcześniej i ponownie napełnił kieliszek. Tak bardzo pogrążył się w rozmyślaniach, że nie zauważył, iż rozlewa po stole. Cholera… Nevra lubił się zgrywać, ale w głębi ducha wiedział, że tym razem nie żartował. Naprawdę już więcej do niego nie przyjdzie. Gejoza się skończyła, to wszystko proszę pana. Zmarszczył brwi i upił z kieliszka. Nie rozumiał dlaczego było mu tak dziwnie z tą świadomością. Jakby… czegoś żałował? 
- Heh… Chyba tylko tego, że nie zobaczę jak robi z siebie kretyna po pijaku. 

***

Wpadł na Miiko na końcu korytarza Straży. 

No to pięknie…

Autorytarna kitsune w kompletnym stroju służbowym przechadzała się w tę piękną, cichą noc, w którą jedynie za oknami świerszcze dawały swe koncerty. Szła pewnym krokiem środkiem korytarza. Jest u siebie, to ona rozstawia tu plebs po kątach, to do niej zawsze ostatnie słowo należy. A spróbuj tylko pyskować! O tak, była dumna i władcza, niczym Simba wspinający się na Lwią Skałę. I oto zobaczyła Nevrę, pijanego w sztok. Jej wyczulony węch od razu wychwycił ten zapach. Napój Bogów wyziewał od niego w promieniu kilku metrów. Szykowała się porządna tyrada. Kto wie, może i upomnienie? Zawieszenie w prawach dowódcy Straży? W głowie wyzywał ją od zasranych służbistek, mając w pamięci to, że kobieta lubiła wyciągać konsekwencje z o wiele bardziej bzdurnych przewinień. To po prostu był jej ulubiony sport. Prędziutko przygotował się mentalnie, że zaraz wyskoczy na niego z mordą. Zbliżała się nieubłaganie. Miała ściągnięte brwi, zmrużyła oczy… 
Raz kozie śmierć! Palnie coś głupiego, to może chociaż trochę rozluźni atmosferę. I tak przecież nie ma nic do stracenia. 
- Masz dzisiaj… bardzo puszysty ogonek. Taki… fluffy… –  wyszczerzył się, a jego twarz wyrażała jasność umysłową godną głowonoga. Nawet nie próbował ukrywać dowodu winy - karafki Ezarela. Kobieta przystanęła, zmierzyła go wzrokiem. 
- Idź spać i wytrzeźwiej – uśmiechnęła się i po prostu go wyminęła. Stanął jak wryty. Obejrzał się jeszcze za nią, nie do końca przekonany, czy przypadkiem nie zamierza wrócić, żeby przyłożyć mu z liścia. Dopiero kiedy zniknęła za zakrętem wzruszył ramionami i podążył przed siebie. Ale cóż to? Usłyszał kroki dobiegające gdzieś z okolicy piwnicznych korytarzy. Zwolnił trochę, znowu pociągnął z karafki. Szumiało mu w głowie, jednak nie było tak źle. Spodziewał się, że Napój Bogów mocniej go trzepnie. Jaskółkę mógłby zainscenizować. 
Zrobił jeszcze kilka kroków naprzód, gdy wtem… wpadła na niego dziewczyna! Zamyślona, uderzyła głową w jego tors i straciła równowagę. Złapał ją, nim zdążyła upaść. 
- Alajaaeeja, co robisz tutaj sama… w tę piękną noc? – zaciągnął głoski. Nawet trzeźwy miał problem z wymową imienia syreny. 
- Nevra… prze-przepraszam… –  zaczęła się jąkać. Dziewczyna miała oliwkową cerę, lecz mimo tego na jej policzkach wykwitły zdradzieckie rumieńce. Wiedział, że leci na niego. Nie tylko dosłownie. – Nadal ciężko stawiać kroki, rozumiesz… - spuściła oczy, zakłopotana tym, że wciąż tkwi w uścisku wampira. Jako syrena żyjąca na stałym lądzie musiała regularnie zażywać eliksir, który pozwalał na transmutację ogona w ludzkie nogi. Nie znikały jednak błoniaste uszy, które wystawały z gąszczu błękitnych włosów. Przejechał po nich dłonią, głaszcząc ją uspokajająco. 

Nie takie, jak u Ezarela…

 - Cieszę się, że na mnie wpadłaś – wypalił zanim pomyślał. Podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. Miała różowawe, szkliste oczy. Po niebieskawych ustach błąkał się niepewny uśmiech. Była śliczna na swój egzotyczny sposób, taka inna, niż wszystkie. W Eldarii żyje mnóstwo rodzajów faelienów; wróżek, magicznych istot. Ale ona miała w sobie coś, co sprawiało, że wyróżniała się w tłumie. A z kolei on miał tę właściwość, że zawsze pociągało go to, co odcinało się od reszty. Jeżeli wśród czerwonych kropek dostrzegł tą jedną niebieską, to dla niego liczyła się tylko ta niebieska. Alajea, można powiedzieć, była taką niebieską kropką na tle czerwonych kropek. Jednak Ezarel… On był w ogóle poza jakąkolwiek kategorią. 
- Piłeś – zauważyła, odsuwając się od niego na odległość połowy kroku. 
- Dostałem kosza. 
- Ach… - Alajea uciekła spojrzeniem w bok. Czuła, że nie powinna o nic pytać. – Przykro mi. Kimkolwiek ona jest, nie wie co straciła… 
Nevra podrapał się po głowie, nie wiedząc co zrobić z wolną ręką. 
- Życie. Nie można mieć wszystkiego, prawda? 
- Ja… Tak… Masz rację. Na pewno znajdziesz kogoś… wartościowego. Jestem tego pewna… –  wyrecytowała drżącym głosem. Była niesamowicie wręcz spłoszona. 
- Mmm, może właśnie znalazłem? – jego wzrok zawisł na bujnym biuście dziewczyny. Głęboko wycięty dekolt w prezencji Alajei zazwyczaj był pierwszą rzeczą, która mimowolnie rzucała się w oczy mężczyzn. 
- Ej! Nie pozwalaj sobie! – otuliła się ramionami obrażając na niby. Wampir parsknął śmiechem i uniósł ręce w obronnym geście.
- Jestem tylko biednym samcem! Nie moja wina, że masz takie fajne… melony! 
- Cham! – odwróciła się na pięcie, nadymając buzię. 
- No już, już, nie gniewaj się – złapał ją od tyłu i mocno przycisnął do piersi. Fajne melony słodko zaciążyły mu na ramieniu. Widać było, że dziewczyna wstrzymuje śmiech. Normalnie powinien był dostać w pysk, dawno już przestał liczyć, ile razy zasłużył na to w ciągu minionych godzin. A tu proszę. Ezarelowy napitek chyba faktycznie wykazuje jakieś zbawcze działanie. – Poprzytulamy się u mnie? Mam wygodne łóżko – szepnął jej do ucha, pochylając się nad nią. Była o głowę niższa od niego. 
- Hmm… Niech no pomyślę… – podrapała się po brodzie w udawanym zamyśleniu. Nevra dmuchnął w jej ucho, którym Alajea instynktownie strzygnęła, podobnie jak nasłuchujące zwierzę. Wszystkie włoski na jej ciele stanęły dęba. 
- Nie daj się prosić. 
- Zgoda. Mogę zostać na noc. 
- Grzeczna dziewczynka… - przeciągnął nosem po jej policzku. – Ale…
- Ale…? – zerknęła na niego kątem oka. 
- Ale to nic zobowiązującego. Czy to ci odpowiada? – zapytał bez owijania w bawełnę. Mimo wszystko nie chciał zranić tej dziewczyny, wolał od razu wyłożyć karty na stół. Nie był ostatnim łajdakiem. 
Przez krótki czas stali w milczeniu. Czekał na jej decyzję - niech to sobie lepiej dobrze przemyśli. W końcu ciszę korytarza Straży przerwał cichutki, dziewczęcy chichot. 
- Tak. Przecież wiem, że ciebie nie można mieć – więcej nie było mu potrzeba. Obrócił ją przodem do siebie, przymknął oko i pocałował namiętnie. Lecz pod powiekami widział zupełnie inną twarz. 
Share:

POPULARNE ILUZJE