31 stycznia 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja [by Nessa]

Autor: Nessa


Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:

Jeśli do tej pory był zdezorientowany, słowa, które padły z ust dziewczyny, całkiem wytrąciły Damiena z równowagi. Liv…, pomyślał w oszołomieniu i niewiele brakowało, żeby wypowiedział jej imię na głos, jakby chcąc zapoznać się z nowym, jakże melodyjnym słowem. Do głowy natychmiast przyszło mu, że pasowało do niej idealnie – delikatne i dziewczęce, dokładnie tak jak ona sama.
– Więc? – zapytała, wyraźnie zaczynając się niecierpliwić. Z opóźnieniem dotarło do niego, że tkwił w progu jak ostatni kretyn, wpatrując się w nią w sposób, który każdą inną osobę najpewniej już dawno doprowadziłby do szału. Cóż, na miejscu Liv zacząłby się niepokoić, gdyby obcy facet przypatrywał mu się w taki sposób, ale ona… Hm, najwyraźniej była zbyt zdeterminowana, by zachować się w sposób, który z jego perspektywy wydawał się najrozsądniejszy. – Mogę wejść? Chyba, że to jakiś twój zwyczaj i zawsze trzymasz gości w progu… – dodała niemalże zaczepnym tonem, jak gdyby nigdy nic zaczynając sobie żartować.
– Dlaczego? – wyrwało mu się.
Dziewczyna lekko przekrzywiła głowę, wciąż przypatrując mu się z zaciekawieniem. Trudno było mu stwierdzić, co takiego w tamtej chwili musiała sobie myśleć, tym bardziej, że ledwo nadążał za tym, co działo się wokół niego. W głowie miał mętlik, a to zdecydowanie nie ułatwiało zrozumienia zaistniałej sytuacji.
– Mogę wejść? – powtórzyła cichym, o wiele bardziej stanowczym tonem głosu.
Z jakiegoś powodu nie miał wątpliwości, że gdyby odpowiedział przecząco, wtedy by się wycofała – po prostu odeszła i, choć to wydawało się niedorzeczne, odeszła raz na zawsze, a on nie zobaczyłby jej już nigdy więcej. To brzmiało przerażająco wręcz ostatecznie, poza tym nie potrafił tego wytłumaczyć, ale przeczucie w gruncie rzeczy nie miało dla Damiena znaczenia. W tamtej chwili potrzebował… właśnie jej, chociaż oko w oko widzieli się po raz pierwszy. Nie miał pojęcia, czy zdawała sobie sprawę z tego, że ją obserwował, ale odpowiedź na to pytanie na dłuższą metę wydawała się oczywista. Co innego robiłaby w tym miejscu, jeśli nie zamierzałaby rozmawiać o tym, że ją śledził. Swoją drogą, chyba powinien być wdzięczny, że pofatygowała się osobiście, zamiast od razu nasłać na niego policję, chociaż w jakimś stopniu go to zmartwiło. Skoro była taka bezmyślna, prawdopodobne wydawało się, że łatwo mogła wpakować się w kłopoty.
Milczał, dopiero po kilku następnych sekundach robiąc krok w tył, by pozwolić jej przejść. Na ustach Liv jak na zawołanie pojawił się olśniewający, promienny uśmiech, a ona bez chwili wahania wślizgnęła się do środka, wchodząc prawie jak do siebie. W tamtej chwili zrozumiał, że mu ufała, chociaż to wydawało się szalone, tak jak i to, że mogłaby zachowywać się jak ktoś, kto spotykał się z nim tysiące razy wcześniej. Gdyby miał znajomych, podejrzewał, że również oni nie zachowywaliby się w aż tak otwarty, zdecydowany sposób, w niemalże bezczelny sposób naruszając jego prywatność. Jakby tego było mało, dziewczynie przychodziło to naturalnie, a ona sama wydawała się przy tym tak bardzo niewinna i pełna energii, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby mieć do niej o to pretensji.
Cisza przeciągała się, stopniowo doprowadzając Damiena do szaleństwa. Starannie zamknął drzwi, po czym wycofał się w głąb korytarza, ostatecznie ruszając za Liv, która jak gdyby nic udała się prosto do niewielkiej, znajdującej się tuż obok schodów kuchni. Nie miał czasu w pełni zapoznać się z układem domu, co samo w sobie wystarczyło, żeby czuł się co najmniej niepewnie, z kolei patrząc na zachowanie dziewczyny, odniósł wrażenie, że to raczej on odwiedzał ją – nie odwrotnie. Chyba jestem w szoku, uświadomił sobie i przez krótką chwilę miał ochotę roześmiać się w nieco nerwowy sposób. Ewentualnie wciąż śnił, co stanowiłoby chyba najbardziej oczywistą, znośną alternatywę, gdyby już miał decydować o tym, który rodzaj wyjaśnień satysfakcjonowałby go w największym stopniu.
– Trochę tutaj pusto – usłyszał i aż wzdrygnął się, ponownie słysząc jej spokojny, donośny głos. Rozsiadła się przy stole, swobodnie siedząc na krześle i czujnie rozglądając się dookoła. Rozprostowała nogi, ale nawet to nie sprawiło, by zaczął postrzegać ją inaczej niż z chwilą, w której dostrzegł Liv po raz pierwszy; w jego oczach wciąż pozostawała drobna i tak nieznośnie krucha… – Ale to nic. Mam wrażenie, że to będzie cudowny dom, jeśli odpowiednio go zagospodarować.
– Dopiero się wprowadziłem – odpowiedział machinalnie. Biorąc pod uwagę to, jak wiele kwestii go rozpraszało, chyba powinien być dumny z tego, że w ogóle zdołał powiedzieć cokolwiek, co brzmiało choć trochę sensownie.
– Wiem. – Liv uśmiechnęła się niewinnie. – Bardzo długo stał pusty, więc nie trudno było się zorientować. Czasami tędy przechodzę, więc…
– Tutaj? – przerwał, zanim zdążył ugryźć się w język.
W ostatniej chwili powstrzymał się przed zauważeniem, że jej dom znajdował się dość daleko, w zupełnie innej części miasta. Prawda była taka, że przy tej dziewczynie całkowicie głupiał, a to zdecydowanie mu nie sprzyjało, zwłaszcza w tej sytuacji. Liv wciąż nie oskarżyła go o nic wprost, ale mimo wszystko… Czy naprawdę miał do czynienia ze zwykłym przypadkiem ciekawskiej dziewczyny, która postanowiła sprawdzić, kto sprowadził się do miasta? Nie wierzył w zbiegi okoliczności, a ten wydawał mu się do tego stopnia nieprawdopodobny, że nie brał go pod uwagę – i to pomimo tego, że w ten sposób mógłby sobie bardzo wiele ułatwić.
Zabawne, ale w tamtej chwili nawet najbardziej nieprawdopodobnie brzmiąca odpowiedź wydawała się Damienowi równie satysfakcjonująca. Problem polegał na tym, że nie potrafił przyjąć ich do świadomości; zbyt długo twardo stąpał po ziemi, by teraz pozwolić sobie na coś takiego.
– Dlaczego nie? – zapytała ze spokojem Liv, wciąż z uwagą lustrując go wzrokiem. – Lubię poznawać ludzi, a ten dom… Hm, od zawsze miał w sobie coś takiego, co mi się podobało. Dobrze, że znalazł nowego właściciela – dodała beztroskim tonem.
Nie uwierzył jej, chociaż brzmiała wyjątkowo przekonywująco. Jakkolwiek by jednak nie było, Damien nie miał wątpliwości co do tego, że tutaj wcale nie chodziło o budynek czy jej ciekawość – nie wyłącznie, tym bardziej, że znajdowali się na małym osiedlu, gdzie wszystkie domki wyglądały niemalże identycznie. Tak czy inaczej, w tamtej chwili mogłaby mówić do niego nawet wierszem, komplementując to miejsce i zapewniając, że to jedyna przyczyna, dla której przeszła aż tak znaczący kawałek, a on i tak by jej nie uwierzył.
Mimo całej miłości, którą ją darzył, nie potrafił zignorować pobrzmiewającego w jej głosie fałszu… A może po prostu podświadomie marzył o tym, żeby była tutaj dla niego – tylko i wyłącznie, jakakolwiek miałaby być tego przyczyna.
– W porządku – dał za wygraną, decydując się nie drążyć tego tematu. Nerwowym ruchem przeczesał włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Skoro tak uważasz… Bardzo mi miło, Liv – wyrzucił z siebie na wydechu, w pewnym momencie zaczynając zastanawiać się nad tym, co i dlaczego właściwie mówił.
– Nie chcę zabrzmieć niegrzecznie, ale… masz może zamiar mnie ugościć? – zapytała nieoczekiwanie, spoglądając na niego z uśmiechem. Uniósł brwi, nie tylko zaskoczony zmianą tematu, ale wydźwiękiem jej słów. – Nie jadłam jeszcze śniadania, gdyby cię to interesowało. Nie, nie mam zbyt wielkich wymagań i dobrze rozumiem, że zwłaszcza samotni faceci nie zawsze odnajdują się w kuchni – dodała z rozbrajającym uśmiechem.
– Ehm… Nie ma problemu?
Miał do niej dziesiątki pytań – począwszy od tego najbardziej oczywistego, które miało jednak wymóc na Liv wyjaśnienia – ale żadne z nich nie było w stanie przejść mu przez usta. W zamian zaczął bez pośpiechu krążyć po kuchni, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem doszło do tego, że wylądował tutaj z właściwie obcą dziewczyną, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co mógłby zaoferować jej na śniadanie. Wiedział, gdzie jest herbata i to chyba było szczytem jego świadomości tego, co takiego znajdowało się w tym pomieszczeniu. Jeśli chodziło o wyposażenie lodówki, wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby dzień wcześniej w ogóle zrobił zakupy, zamiast uganiać się po ulicach za obcą kobietą, która…
– Jak właściwie masz na imię, hm? – doszedł go ponownie głos Liv.
Zamarł przy szafce, bezmyślnie wpatrując się we front mebli i ledwo będąc w stanie powstrzymać się przed odwróceniem w jej stronę. Zaczynał dochodzić do wniosku, że kiedy na nią nie patrzył, miał większe szanse na to, żeby zachowywać się we względnie sensowny sposób, o ile to w ogóle miało być możliwe.
– Damien. – Uznał, że to jedno na pewno jest jej winien, nie tylko dlatego, że sama mu się przedstawiła. – Jestem… Damien – powtórzył, w tamtej chwili całym sobą żałując, że nie był w stanie przeniknąć jej myśli.
– Miło mi cię poznać, Damien – oznajmiła pogodnym tonem, wręcz rozbrajając go swoją bezpośredniością. Jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że w tamtej chwili uśmiechała się w promienny, uroczy sposób.
Ograniczył się do skinięcia głową, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie ufa ani sobie, ani własnemu głosowi. Co takiego jest w tobie, że czuję się, jakbym był pijany? I co właściwie tutaj robisz…?, pomyślał gorączkowo, nie po raz pierwszy zadając sobie dokładnie te same pytania. Wiedział, że powinien zadać je bezpośrednio Liv, ale nie potrafił, zbytnio obawiając się prawdy i tego, jak mogłaby zareagować. Najbardziej martwiła go myśl, że dziewczyna tak po prostu mogłaby wstać i jak gdyby nigdy nic powędrować do wyjścia, odchodząc równie nagle, co wcześniej się pojawiła.
Kolejne sekundy wydawały się wlec w nieskończoność. Oboje milczeli, kiedy próbował popisać się jakże trudną sztuką zaparzenia wody na herbatę, co w sytuacji, w której nie miał pewności jak się myśli, mogło okazać się nader skomplikowane. Dopiero gdy – zachowując się przy tym w nadmiernie metodyczny sposób, starannie wykonując każdą, nawet najbardziej rutynową czynność – przygotował dwa parujące kubki, ostatecznie doszedł do wniosku, że dalsze unikanie spojrzenia Liv nie ma racji bytu. Z wolna odwrócił się ku swojemu gościowi, bez pośpiechu podchodząc do stołu, by móc postawić przed nią naczynie. Uśmiechnęła się, kolejny raz oszałamiając go nie tylko wyrazem twarzy, ale również błyskiem w czekoladowych oczach i tym, jak wydawała się promienieć, bynajmniej niezrażona jego milczeniem i tym, że atmosfera była tak gęsta, że gdyby tylko zechciał, mógłby zawiesić w powietrzu siekierę.
– Dziękuję bardzo – powiedziała, a po jej spojrzeniu poznał, że jak najbardziej chciała sprowokować go do odpowiedzi.
– Proszę. – Nadmierna formalność i ciągłe uprzejmości coraz bardziej go drażniły. Gdyby przynajmniej potrafił określić, co takiego się między nimi działo… – Jeśli chodzi o śniadanie… to obawiam się, że tutaj może pojawić się mały problem – przyznał niechętnie.
O dziwo, również to wywołało na jej twarzy uśmiech.
– Rozumiem. Przeprowadzka… Pusta kuchnia – stwierdziła i zabrzmiało to tak, jakby od samego początku spodziewała się takiej odpowiedzi. – Jak dobrze znasz Amhertst, hm?
– Kiedyś… znałem je dużo lepiej – powiedział, wahając się tylko przez ułamek sekundy. – Dawno temu – dodał jakby od niechcenia.
Sądził, że to kolejny błąd, który mógłby sprowokować kilka niechcianych, niewygodnych pytań, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zasadzie Liv zignorowała tę część jego wypowiedzi, w zamian kolejny raz zaskakując go bezpośredniością, kiedy jak gdyby nigdy nic chwyciła go za ręce. Zastygł w bezruchu, spoglądając na jej drobne dłonie – przyjemnie ciepłe i delikatne, jakby stworzone, żeby wpasować się w jego własne. W tamtej chwili serce zabiło mu o wiele gwałtowniej, tak mocno i szybko, że aż zwątpił w to, jakim cudem siedząca przed nim dziewczyna mogła tego nie usłyszeć. Przecież była tak blisko, krucha i w ten jakże rozkoszny sposób niewinna…
„Jesteśmy dla siebie stworzeni – ty i ja” – powiedział mu kiedyś ktoś ważny. To było jedno z tych wspomnień, które dla własnego dobra już dawno temu pogrzebał, ale w tamtej chwili zapragnął tak po prostu zacytować te słowa, w nadziei na to, że Liv jakkolwiek na nie zareaguje – że je potwierdzi, tym samym dając mu przyzwolenie na… W zasadzie na co? Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwał, ale jakie to miało znaczenie? Od zawsze wiedział, że prędzej czy później całkiem postrada zmysły i najwyraźniej wcale się tak bardzo nie pomylił. Cóż, jeśli do tego wszystkiego to właśnie ona była częścią tego szaleństwa, mógł chyba założyć, że wszystko było w porządku, niezależnie od tego, czy takimi usprawiedliwieniami nie próbował przekonać tylko i wyłącznie samego siebie.
– Świetnie. W takim razie… – Liv bezceremonialnie poderwała się na równe nogi, zmuszając go do tego, żeby się odsunął.
Damien zawahał się, w milczeniu obserwując stojącą w jego kuchni dziewczynę. W pierwszym odruchu otworzył usta, zamierzając powiedzieć… cokolwiek, o ile byłoby w miarę sensowne w obecnej sytuacji, ale nie miał pojęcia, co takiego byłoby odpowiednie. Bardziej przejął się tym, że Liv najwyraźniej zbierała się do wyjścia, bo na to zdecydowanie nie zamierzał pozwolić. Chciał, żeby została, choć przecież nie mógł jej niczego zabronić. Przecież do tej pory nie wiedział, dlaczego w ogóle tutaj przyszła, ale…
– Zaczekaj! – wyrwało mu się. – Dokąd idziesz? Zobaczę cię jeszcze? – wyrzucił z siebie na wydechu, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
Uniosła brwi, być może zaskoczona jego pytaniami. Gdyby zamienili się miejscami i to ona mu je zadała, zdecydowanie poczułby się jeszcze bardziej zdezorientowany, tym bardziej, że się nie znali, a całe to spotkanie wydawało się równie szalone i nieprawdopodobne, co i uczucia, którymi ją darzył. Podejrzewał, że gdyby do tego wszystkiego zakomunikował jej, że ją kocha – bardziej niż kogokolwiek innego na świecie, na dodatek od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy – wyśmiałaby go albo, co bardziej prawdopodobne, od razu uciekła. Musiał się pilnować, mając wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie, aż prosząc się o popełnienie jakiegoś poważnego błędu – czegoś, czego konsekwencji nie potrafił przewidzieć, chociaż nade wszystko pragnął ich uniknąć.
Nie mógł jej stracić.
Uświadomił to sobie nagle i myśl o tym dosłownie zawładnęła jego umysłem, nie dając mu choćby chwili wytchnienia. Miał przed sobą obcą dziewczynę, o której wiedział jedynie tyle, że miała na imię Liv, a jednak pragnął jej dobra i bezpieczeństwa bardziej niż swoich własnych. Chciał wziąć ją w ramiona, zatrzymać i oznajmić, że nie miała powodów do obaw – w końcu przy nim nic złego nie miało prawa ją spotkać, a przynajmniej on zamierzał o to zadbać. Cokolwiek by się nie wydarzyło, zamierzał zrobić wszystko, byleby poczuła się przy nim swobodnie, choć przynajmniej na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że to nie dziewczyna miała z tym problem. To on potrzebował czegoś więcej – choćby zrozumienia – choć i z tego był w stanie zrezygnować, jeśli tylko nabrałby pewności, że dzięki temu będzie miał ją. Wiedział, że w ogóle nie miał prawa zachowywać się tak, jakby Liv była rzeczą, którą ot tak mógł sobie przywłaszczyć, ale mimo wszystko…
– Dlaczego miałbyś nie zobaczyć? – obruszyła się dziewczyna, oswobadzając dłonie z jego uścisku. Bezwiednie zacisnął własne w pięści, przyciskając je do piersi w nadziei na to, że Liv nie zwróci na ten gest uwagi i nie wyciągnie jakichkolwiek niewłaściwych wniosków. – Myślałam, że idziemy razem. Znam dobre miejsce i liczę na to, że pozwolisz zaprosić się na śniadanie, skoro tutaj nie mam na co liczyć. – Posłała mu olśniewający uśmiech. – Jest wcześnie, ale zanim dojdziemy na miejsce, powinno być już otwarte. Nie mam samochodu, ale to nic, bo zawsze lubiłam spacerować.
– Chcesz iść na spacer? – powtórzył z powątpiewaniem. – Ze mną?
Spodziewał się wielu scenariuszy tej rozmowy, odkąd tylko stanęła w progu, ale na pewno nie czegoś takiego. Z pewnym opóźnieniem dotarło do niego, że nie tylko wciąż nie miał pojęcia, jakie ta dziewczyna miała intencje, czego chciała i w jaki sposób zdołała go odszukać, ale przede wszystkim, że nie miało to dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Wręcz przeciwnie – marzył o tym, żeby w końcu przestać niepotrzebnie analizować wszystko to, co działo się wokół niego i po prostu ulec Liv, zwłaszcza jeśli sama z siebie ofiarowała mu spędzenie czasu razem.
– Jestem zbyt śmiała? – zapytała, nagle zaniepokojona. Wyraźnie spoważniała, najwyraźniej zmartwiona faktem, że mogłaby jakkolwiek go urazić.
Zamrugał, co najmniej zaniepokojony wyrazem jej twarzy. Nie chciał, żeby się smuciła, coraz bardziej doceniając fakt, że przez większość czasu się uśmiechała. Nie, zdecydowanie nie wyobrażał sobie tego, że mogłaby przestać i to na dodatek z jego winy, tym bardziej, że dopiero co sam ustalił, że marzy przede wszystkim o możliwości chronienia jej. Gdzie w tym wszystkim byłoby miejsce na te uczucia, jego pragnienia i postanowienia, które bezwiednie podjął, jeśli największą przyczyną zmartwień Liv byłby właśnie on?
– Och, ależ skąd – zreflektował się w pośpiechu. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wyciągnął przed siebie rękę, ponownie ujmując ją za dłoń. Pozwoliła mu na to, wyraźnie uspokojona tym, że zdecydował się do niej zbliżyć. – Będę zaszczycony – stwierdził i, cholera, to jak najbardziej zgadzało się z prawdą.
– Tak? – Odetchnął, kiedy na jej ustach na powrót pojawił się promienny uśmiech. Niezmiennie go tym zadziwiała, zresztą jak i energią, którą wręcz emitowała, pomimo tak drobnego, niepozornego wyglądu. Swoisty paradoks, ale chyba właśnie takie bywały żywioły; przynajmniej ona kojarzyła mu się z ogniem – iskierka, która w każdej chwili mogła zamienić się w potężny, niszczycielski płomień. – W takim razie chodźmy. To nie jest wcale aż tak daleko…
Mówiła coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchał, skoncentrowany przede wszystkim na wzajemnej bliskości i tym, że zaledwie kilkanaście godzin po tym, jak się zakochał, dziewczyna sam z siebie przyszła do jego domu. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej dziwnie się czuł – jak we śnie albo transie, trwając w jakimś innym, na swój sposób o wiele prostszym świecie, którego zasad próbował się nauczyć. To było tak, jakby w ciągu kilku dni zmieniło się wszystko – wraz z decyzją o przyjeździe tutaj. Od tej chwili mógł co najwyżej w to brnąć, ale… czy to naprawdę było takie złe? Jeśli jego przewodniczką miała okazać się Liv, jak najbardziej był skłonny się na to godzić.
Mniej więcej w tamtej chwili ostatecznie doszedł do wniosku, że tak naprawdę jest mu wszystko jedno. Ta istota całkowicie go rozbroiła – czy to pierwszym spojrzeniem, czy znów uśmiechem, który z taką łatwością zapadał w pamięć. Damien nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy dało się uzależnić od drugiego człowieka w tak krótkim czasie, w zasadzie po zaledwie jednej rozmowie, ale jeśli tak, Liv najwyraźniej była na dobrej drodze do tego, żeby owinąć go sobie wokół palca. Co więcej, on sam czuł się gotów porzucić wszystko, czego dotychczas doświadczył, razem z wciąż towarzyszącymi mu obawami, by tak po prostu jej na to pozwolić, chociaż to wydawało się szalone. Z drugiej jednak strony…
Czy istniało coś takiego, jak przeznaczenie? Być może, chociaż i nad tym nigdy nie próbował się zastanawiać. Miał wrażenie, że wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, ale to również przestawało mieć dla niego znaczenie. Ludzkie życie było kruche i krótkie, o czym zdążył się przekonać. Skoro tak, ciągła ucieczka czy to przed uczuciami, czy samym sobą nie miała sensu, a przynajmniej on nie chciał dłużej tego robić.
Kimkolwiek była Liv, zjawiła się w odpowiednim momencie, z kolei jemu nie pozostało nic innego, jak tylko się jej poddać.
Share:

Opowiadanie: Tańcząc na linie nad przepaścią - Nie rzucaj kotu włóczki


Notka od autora: Nycto i Amity to normalne nastolatki, które jak wszyscy, mają marzenia i starają się dążyć do wybranych celów. Uwielbiają chodzić do centrów handlowych na różne wyprzedaże, jeść razem żarcie na mieście czy po prostu spędzać ze sobą czas. Wiodą beztroskie życie. Do czasu... Ich spokojne życie zachwiało się gdy do ich uniwersum wtargnął nieznany dotąd wróg. Wiele znajomych i bliskich wtedy zginęło. Część z nich udało się w pewien sposób uratować przez Nycto. Przez miesiąc razem z Amity stworzyły specjalne urządzenie, które umożliwiło im przenoszenie się po innych wymiarach. Opuściły swoje domy, które i tak zostały zniszczone przez ich wroga. Uciekając widziały za sobą destrukcje, smutek i pewną nieznaną pustkę w duszy. Przyjaciółki przechodzą między wymiarami, aby znaleźć wymarzone miejsce, w którym mogłyby żyć. 
Autor: 010PsychoUnicorn101

Spis Treści
 Nie rzucaj kotu włóczki (obecnie czytany)
Mój transport
Nowe wdzianko
Po pierwsze - DRZEMKA
...

Po krótkim poznaniu się Error i Fresh gdzieś poszli, a my zostaliśmy z artystą. Fresh to naprawdę spoko koleżka, aż pachnie od niego „świeżością”. Jego jedynym komentarzem na nasze ostre wejście (zabijanie zombie) było zdjęcie swoich okularów i powiedzenie „tylko nie róbcie tego tutaj moje super-duper koleżanki”. Nie ma problemu, przyjacielu. Mnie to całkowicie przekonuje, amigo. Aż się wzdrygam na samo przypomnienie jego wzroku. Uh… To było creepy… Aż zachciało mi się makaronu. „Strasznego makaronu”.
Error wyszedł w trakcie naszych rozmów nie wiele mówiąc. Dowiedziałam się tylko jak ma na imię i czym się zajmuje tutaj. No i, że jest totalnym dupkiem, ale na osądzanie przyjdzie jeszcze czas. Muszę go bliżej poznać. Zgrywa niedostępnego... O nie, dearie, nie przy mnie. Nie było warunków, więc po prostu siedziałyśmy na ziemi i słuchałyśmy. Ink, bo tak nazywa się kolorowy artysta, zaczął odpowiadać na to wcześniejsze pytanie aż nazbyt szczegółowo. Przestrzeń Po-za. Tak nazwał to miejsce. Tak naprawdę trudno to nazwać miejscem. Nie ma tu niczego innego niż oni. Po prostu strzegą stąd inne uniwersa…
- Czekaj uniwersa? Że wszystkie? - zabłyszczały mi oczy z podekscytowania. - Rany… Ile to daje możliwości i i… - Amity przymknęła mi japę. Zabrałam jej rękę. W sumie ma rację jak zacznę gadać to rzadko kiedy udaje mi się zamknąć usta – Dobra. Zrozumiałam, zrozumiałam. - powiedziałam nieco zła, że mi przerwała. Spojrzała na mnie zadowolona z siebie i odwróciła się do Inka.
- Możesz już kontynuować.
- Muszę cię zasmucić, Nycto, ale nie wydaje mi się, że mam dostęp do wszystkich uniwersów. Głównie pilnuje tych, które zostały stworzone przez innych twórców i które są związane z Undertale... - teraz to Szarlocia pisnęła.
- Undertale?! - teraz to ja zamknęłam jej usta, a w wyniku małej szamotaniny leżałyśmy na podłodze śmiejąc się same z siebie. Po chwili postanowiłyśmy jednak wstać. - To najlepsza gra RPG w jaką grałam!
- Śmiem zaprzeczyć. Lost Sphear czy One Shot jest lepsze. - zamyśliła się.
- Nooo może i tak, ale to było coś innego…
- Mogłam nie kupować ci tej gry…
- Mogłam nie dawać ci grać w tą grę! - zaśmiałam się.
- Mogłaś. - poruszyłam zabawnie brwiami. Też się zaśmiała.
- Boże, ale z ciebie idiotka…
- Howdy. I’m Flowey. Flowey the Flower. - zrobiłam głupkowatą minę, a ona zaczęła cicho chichotać. Splotłam ręce i przyłożyłam je do policzka. - You want some LOVE, don’t ya? Don’t worry, I’ll share some with you! - po czym przytuliłam ją. Była cała zesztywniała. - A czego ty się spodziewałaś? Ziarenek przyjaźni? Golly, nie jestem rośliną. - odepchnęła mnie ze śmiechem.
- Znacie Undertale? - Inkowi zaczęły się zmieniać kształty tych jego światełek w oczodołach.
- Grałyśmy. Co miałeś na myśli z tymi twórcami?
- Ci którzy napiszą, narysują, zrobią fanowską grę – zaczął wyliczać - czy chociażby wymyślą historię, to to wszystko trafia tu. To tu żyją, według nich, ich wymyślone postacie. Mam do tego wszystkiego dostęp i mogę ich odwiedzać jeśli chcę lub muszę… - spojrzał w tył na odwróconego Errora. - Poczekajcie chwilę.
Tam gdzie stał wszystko było takie jakieś ciemniejsze. Ink westchnął, wstał i podszedł do niego. My też wstałyśmy. Wyjęłam z plecaka dysk i zeszyt. Zapisałam parametry na ten wszechświat i schowałam rzeczy.
- Jak myślisz można im ufać? - szepnęłam do Amity.
- Taa. Nie wydają się być groźni. - machnęła ręką.
- A co jeśli… - przerwała mi głośna wymiana zdań między Inkiem, a Errorem.
- Nie można Cię spuścić na chwilę z oczodołu! - warknął Ink.
-To już twój błąd. - zaśmiał się Error.
Ink machnął swoim pędzlem na Errora ochlapując go niemal całego farbą. Zaśmiałyśmy się przez minę wkurzonego szkieletu. Tusz pstryknął palcami, a farba zmieniła się w łańcuchy. Odebrał od niego małe, białe odwrócone serduszko. To dusza, nie? Znów machnął pędzlem, a przed nim pojawiła się dziura prowadząca do innego uniwersum – wywnioskowałam to po wcześniejszej rozmowie. Więc tak dostaje się do tych światów. Oddał duszę właścicielowi coś mówiąc do tej osoby, gdy Error wychodził z więzów. Jednak nie słyszałam i nie dostrzegłam kto to był – byłam za daleko. Ocknęłam się z zamyślenia. Dość często zdarza mi się zamyślać do takiego stopnia, że często nawet nie wiem co mówił mój rozmówca, a potem zawsze pada pytanie „c-coś mówiłeś/aś?” lub przytakuje udając, że słucham „tak, tak. Mów dalej”. Na szczęście Ami się do tego przyzwyczaiła i albo się z tego śmieje albo sprawdza czy słuchałam. Przez takie częste sytuacje zaczęłam bardziej przykuwać uwagę przy rozmowie z przyjaciółką. Raany, znów to zrobiłam. Do Szarloty zaczęły się zbliżać jakieś niebieskie sznurki. Instynktownie zasłoniłam ją swoim ciałem i nici złapały mnie. Świetnie… Zaczęłam podążać wzrokiem za ich źródłem… Error? Gdy nasz wzrok się spotkał uśmiechnął się przebiegle i pociągnął za nici, w wyniku czego znajdowałam się w jego objęciu. Zarzucił mnie sobie na ramię. Nie wygodnie tu. Zaczęłam się wierzgać.
- Nie jestem pierdolonym workiem ziemniaków! Puść mnie! - krzyknęłam, ale nawet nie zareagował! Otworzył inny portal i wszedł ze mną.
- Skoro zabierasz mi moją duszę to ja zabiorę ci twoją nową przyjaciółkę. - fuknął, a portal się zamknął. Co za dziecko... Przewróciłam oczami. Postawił mnie na ziemię.
-Możesz mnie rozwiązać? - mruknęłam sfrustrowana. Zlustrował mnie wzrokiem trochę nie ufając. Wzruszyłam ramionami na nie zadane pytanie. - Wiesz... Mogłeś od razu powiedzieć, że lubisz takie zabawy. - spojrzałam mu w oczy i zakręciłam biodrem, a on walnął mocnego facepalma z mojego tekstu. Nie mogłam się dłużej powstrzymać. Zaśmiałam się. - To może w końcu uwolnisz swojego niewolnika, o wielki panie dominacie? - nadal trzymał dłoń na głowie. Sam już nie mógł i się zaśmiał. Więzy się poluzowały, a ja z nich wyszłam. Ktoś się zaśmiał z tyłu i zaczął klaskać w… kości. Dobra, co oni z tym mają?! Przecież nie są jakimiś lordami ciemności czy czymś takim. No dobra… Może Error jest. To w żadnym razie nie było rasistowskie, w ogóle. Odwróciłam się w stronę postaci. Okazało się, że to Sans. Ale nie ten zwyczajny. Co to to nie. Było by przecież za nudno.
-Heya Killer. - rzekł leniwie Error. Ej! Ja tu chciałam dać opis na całą stronę! Eh… Nie ważne. Panie i Panowie powitajcie Killera.

Share:

30 stycznia 2018

Eddsworld: SallysWorld: The End - opowiadanie by Filip Domin

Notka od autora: Opowiadanie jest to stworzone o oparcie przedostatniego odcinka EddsWorld ,,The End'' Występują tutaj postacie z naszego AU. Jest to moje pierwsze opowiadanie i myślę, że się wam spodoba! Za wszelkie błędy i pomyłki przepraszam
PS. Wiem, że może być dużo dialogów, wybaczcie!
Autor: Filip Domin
Autor obrazków: Evil Angel


Spis treści:
| 2  (obecnie czytany)|

Edd - Sally Marvel
Tom - Filip Domin
Matt - Psycho Art
Tord - Evil Angel
Paul - Samael
Patryk - Yumi


Po tym co się wydarzyło Filip postanowił poszukać dla siebie nowego domu. Szukał gdzie się dało. Nigdzie nie było tak dobrze jak w domu. Częściowo był zły, ale także tęsknił za domem.
- NIEEEE!!!!! - krzyknęła Psycho -
Mój popcorn....
Dramat to był wielki, ponieważ popcorn był bardzo smaczny.
Sally: Ciekawe kiedy Filip wróci?
Angel: Szyyy to jest najlepsza część!
( z telewizora )
Darth Vader : Nie, to ja jestem twoim ojcem!
Luke Skywalker: Nie... Nie. . .
Nieeeeeee!
Chwilę później Luke w akcie desperacji puścił się i spadł w dół.
Sally: Myślę, że wszystko z nim dobrze...
Angel: Nie martw się! To mistrz
Jedi Luke...
Widzisz? Żyje! Wpadł do jednego z szybów!
Sally: Nie. Chodzi mi o Filipa....
Angel: OH! Pfft! Wszystko z nim będzie dobrze!
Natomiast nie było z nim tak dobrze w rzeczywistości...
Filip: Ahh! Mój wymarzony dom!
Wymarzonym domem okazał się karton który był raczej słabym domem...
Koza w bluzie poczęła płakać.
Nagle ktoś wyskoczył ze śmietnika.
??? : Witaj nowy sąsiedzie! Co Cię tu sprowadza?
Filip: A nic! Po prostu stary przyjaciel wrócił. Zaszpanował swoim sprzętem i ich udobruchał. I jestem na niego wkur... ekhem wkurzony. Moi przyjaciele są głupi...
??? : Przyjaciele?! Kto potrzebuje przyjaciół skoro masz szczurze kukiełki?! Dalej chłopaki! Zacznijmy przedstawienie!
Zaczął śpiewać piosenkę początkową, ale Filipa to już nie interesowało. Nawet wystawił swój ,,wymarzony dom''  na sprzedaż. Kiedy Sally i Psycho zaczęły oglądać szóstą część Star Wars, Angel postanowiła pójść do swojego pokoju i coś sprawdzić. Podeszła do obrazu na którym się znajdowała i miała dorysowane rogi i diabelski ogon.
Obok był napis : Angel śmierdzi!
Było to napisane przez Filipa, który bardzo nie lubił się z Angel.
Bez przejęcia się tym dziewczyna zdjęła obraz, za którym był kolejny obraz z wielką czaszką na czerwonym guziku. Zdjęła go i za nim znalazła dźwignię którą tu zamontowała wiele lat temu. Pociągnęła za wajchę i ściana obok uniosła się, ujawniając dziwny pokój. Wchodząc do niego miała szeroki, złowieszczy uśmiech. Zamierzała nacisną wielki turkusowy przycisk znajdujący się na piedestale
Angel: I w końcu będę miała to co mi potrzebne!
Zaczęła się diabelsko śmiać, już miała nacisnąć guzik, ale nagle do pokoju weszła Sally.
Sally: Cześć Angel!
Angel: Eee Cześć Sally! Jak widzisz, to jest eee.... moja stara pralnia!
Sally:  Ok...? O patrz guziki!
Nagle do pokoju wtargnęła z szerokim bananem na twarzy Psycho.
Psycho: Czy ktoś powiedział guziki ?! Kocham guziki!
Angel: Emm
Komputer: System obronny domu aktywowany.
Angel: O nie...
Nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Lodówka została podzielona na pół, biały tron zaczął chodzić i prosić o wymazanie pamięci. Zamiast łóżka Sally pojawił się czołg.
A wszystko zaczęło się od rzucenia wyzwania przez Sally, które polegało na tym kto naciśnie więcej guzików. Ona czy Psycho...
Angel z widoczną złością zatopiła twarz w ręce. Nagle Psycho spojrzała na piękny, turkusowy guzik znajdujący się na wcześniej wspomnianym piedestale. Ucieszyła się z tego powodu.
Psycho: Uuuu! To jest dopiero guzik!
Już zamierzała go nacisnąć, ale nagle stała się rzecz nie spodziewana!
ANGEL: NIE!
Z wielką furią dziewczyna w turkusowej bluzie uderzyła śliczną twarzyczkę narcyztycznej dziewczyny. Wylądowała na ziemii, zrozpaczona.
Psycho: Moja twarz...
Akcja rozwinęłaby się, ponieważ już wkurzona dziewczyna miała przyłożyć gdyby nie interwencja Sally.
Sally: Angel
Angel: Eh! Co za bałagan! Kto chce iść na lody!?            
Zapytała jak gdyby nigdy nic...
Psycho: Ja?
Angel: I to się nazywa nastawienie! Kto jest moim dzielnym żołnierzem? Sally, idziesz?
Sally: Ta, pewnie.
Po tym wszystkim Sally wzięła portfel i cała trójka poszła do sklepu. Przenieśmy się do Filipa, ponieważ zostawiliśmy go i nie wiemy co z tą kozą w okularach się stało. Udał on się na kupno nowego domu.
Filip: Jeden dom poproszę!
Pan Rombie: No pewnie! Jak ma wygl....
Filip wyciągnął kartkę gdzie był narysowany zamek gdzie on był królem, a Sally z Psycho błagały o przebaczenie. Natomiast Angel była martwa i leżała zgniła obok reszty.
Pan Rombie: Ok. Jak dużo ma pan pie....
Koza w szarej bluzie postawiła wielką świnkę skarbonkę. Pan Rombie postanowił rozbić ją młotkiem, w niej znajdowała się mniejsza. Po tym jeszcze mniejsza, a na koniec prawdziwy wieprz, w którym była masa pieniędzy. Pan Rombie był bardzo zdziwiony, natomiast Filip uśmiechał się jak głupi. Podczas uzgadniania rzeczy powiązanych z nową posiadłością reszta bohaterów była w sklepie.
Staruszka: Panienko, czy mogłabyś podać mi ten słoik ogórków?
Sally: Pewnie!
Staruszka został posadzona przy ogórkach.
Staruszka: Dziękuję kochaniutka!
I zaczęła się nimi zajadać.
Angel: Bring! Bring!
Angel udając, że ktoś próbuje się  do niej dodzwonić podnosi banana.
Angel: Halo? O! Ok! Sorry ludziska, muszę się z kimś spotkać.
Psycho spostrzegła coś bardzo ważnego.
Psycho: To nie telefon, to banan...
Angel: Eee... to do Ciebie.
Psycho: Halo?! Panie Duda!
Angel: Wrócę za sekundę!
Wybiegając ze sklepu, bramki wyczytały, że wyniosła coś bez płacenia.
Sally: Hej Psycho. Nie wydaje Ci się, że Angel zachowuje się jakoś podejrzanie?
Psycho: Wybacz. Gadam z prezydentem przez banana.
Tymczasem Filip wychodząc z budynku obok marketu, trzymał w ręce klucze do nowego domu.
Filip: Ach! Mój własny dom. Tamten szalony i bezdomny koleś miał rację. Nie potrzebuje przyjaciół.
Nagle spojrzał w swoje prawo i zobaczył coś, czego nie widział wcześniej. Najszybciej zerwał kartkę z poszukiwanym i biegł jak najszybciej mógł do domu.
Sally: O! Patrz to Filip...
Psycho: Kto?
Sally: Czuję, że będą kłopoty....
Angel klikając guziki do przygotowania czegoś, nie spodziewała się gościa, który rozwalił drzwi nogą.
Angel: O! Filip! Co ty tutaj robisz?
Filip: Mogę Cię zapytać o to samo! Czemu ty jesteś tutaj.
Na kartce była twarz Angel tylko w wojskowym mundurze.
Angel: No dobra! Masz mnie... wróciłam tylko po coś co zostawiłam...
Filip: Co zostawiłaś?
Angel: TO.
Nacisnęła turkusowy guzik. W suficie otworzył się otwór, z którego wystawało coś co zjeżdżało w dół.
Angel: Moją czapkę!
Był to czarno żółty poniemiecki hełm z czasów II wojny światowej. Filipa zbiło to z tropu.
Filip: Emm
Angel: Co? Co myślałeś, że zamierzam zrobić?
Filip: Ja.. emm
Angel: Poza tym, pasuje świetnie do mojego wielkiego robota!
Filip: Hahaha! Chwila! CO?!
Z uśmiechem na twarzy nacisnęła guzik i otworzyła się pod nią podłoga. Wylądowała w wielkim robocie. Dokładnie była to głowa maszyny. Filip patrzył w tą dziurę, kiedy nagle usłyszał dziwne dźwięki na dworze.
Spojrzał przez okno. Wielki robot przygotowywał ostrzał na dom, ale głównym celem był przeciwnik Angel. Filip.
FILIP: JASNA CHOLE...
Filip nie zdążył dopowiedzieć do końca, a ona zaczęła w niego strzelać. Biegł najszybciej jak mógł przed pociskami. Natomiast dziewczyna cieszyła się tym co robi. Nagle Sally z Psycho wróciły ze sklepu i nie mogły uwierzyć w to co widzą.
Sally: Angel! Co się dzieje?!
Angel: Hej Sally! Wybacz! Nie mogłam tak to po prostu zostawić! Dzięki za trzymanie mi tego przez tyle lat! Dziwne, że nikt tego nie znalazł!
Sally: Ale... ale myślałam, że wszyscy jesteśmy przyjaciółmi!
Angel: HA! Nie. Na co mi przyjaciele, skoro mam to?! Jestem niepowstrzymana! HA HA HA HA!
Nagle dziewczyna w robocie usłyszała głos, który ją zawsze denerwował.
FILIP: HEJ! SUNSHINE LOLIPOPS! ( nie miałem pomysłu) USIĄDŹ SOBIE NA SWOJEJ DUPIE!
W tym momencie Filip rzucił w nią kostką, która go wcześniej przygniotła.Próba osłabienia przeciwnika w taki sposób nie pomogła.
Angel: Oh weź się zamknij!
Mówiąc to wytoczyła wielkie działo. Wielka rakieta zaczęła lecieć w jego stronę.
Filip: Słabo...
Rakieta uderzyła w dom, przy czym dostał także Filip. Dziewczyny nie spodziewały się, że jest do tego zdolna.
PSYCHO: NIEEE! MOJE WSZYSTKO!!!
SALLY: FILIP! NIE!
Angel z triumfem patrzyła jak jej plan wypalił. Było jej do śmiechu. Myślała, że już nigdy nie usłyszy głosu kozy w okularach.
Angel: Ah! Co za widok! HA HA! No więc, przybyłem po to co musiałam! Żegnaj Sally! Świat sam się nie zdominuje!
Nagle robot zaczął odkładać się pięściami sam siebie. Właścicielkę to zdziwiło.
Angel: Co jest z tym źle?!
Okazało się, że była to Psycho, która naciskała przyciski przez które robot bił sam siebie.
Psycho: To jest za dom.
To jest za mojego przyjaciela
I TO JEST ZA MOJĄ TWARZ!!!!!!
Teraz Angel jednym słowem miała przesrane.
Sally: Czy mogę się dołączyć?
Angel: Nie. Nie możesz.
Psycho: Bądź mym gościem...
Postanowiły, że pomszczą swojego przyjaciela. Ale coś ciekawego przykuło ich uwagę. Sąsiad który trzymał swojego współlokatora na kolanach i płakał nad nim.
Sąsiad 1: Ej! Stary! Powiedz coś! Powiedz coś ty idioto!
Sąsiad 2: Coś heh heh.......
Jego ubrania były bardzo podobne do ubrań Filipa, dlatego przyjaciółki pomyliły go z Filipem.
Sally: Chwila. Jeśli to on. To w takim razie gdzie jest Fil-...
Dokończenie pytania tego przerwał laser który rozwalił ostatnią nadzieję.
Angel: HA! Żegnajcie starzy przyjaciele!
Dziewczyny z niedowierzaniem patrzyły jak maszyna odlatuje. Nagle usłyszały jak coś lub ktoś wynurza się z ruin domu.To był Filip. Miał ze sobą działo na harpuny.
FILIP: NIE JESTEM TWOIM PRZYJACIELEM!

Po tym strzelił z działa i trafił w głowę machiny.Robot wybuchł, pozbyli się jej. W końcu mogli być bezpieczni.
Filip: Mówiłem, że harpuny i to działo się przydadzą.
Głowa robota leżała daleko od ruin domu, a dokładnie na pewnym wysokim wzniesieniu. Podjechał turkusowy samochód, z którego wysiadły dwie kobiety ubrane w mundury wojskowe.
Ze szczątek turkusowej maszyny wyłoniła się inna kobieta. Była tak ranna, że aż zaszokowało to stojące za nią osoby.
Na ich mundurach były napisane imiona. Były to Yumi i Samael. Ranna kobieta spojrzała w około siebie, zobaczyła robotyczną rękę. Podniosła ją i spojrzała na dym unoszący się z miejsca jej starego domu. Kobiety zabandażowały ranne miejsca i zabrały ją ze sobą. Kobietą tą była Angel, która stała się teraz Evil Angel. A co stało się z naszą trójką? Znaleźli nowy dom. Tym nowym domem był ten który kupił Filip. To było szczęście, że go kupił.
* parę dni później *
W nowym domu właśnie wszystko już było na swoim miejscu.
Sally: To wszystkie twoje rzeczy które pozostały ze starego domu.
Filip: Oh! Dzięki! Em. Połóż je do reszty. Ta reszta jak i ostatnie  przyniesione rzeczy były to tylko prochy. Filip przez ten czas naprawił swoją gitarę.
Sally: Dobrze, że kupiłeś to miejsce.
Filip: Ta. Najgorsze jest to, że jest tylko jeden pokój dla mnie, który na zdjęciu wyglądał na większy.
Sally: Eh. U mnie też za dużo miejsca nie ma. Psycho właśnie skończyła dekorować swój.
Cały pokój wypełniony był obrazami narcyztycznej dziewczyny.
Psycho: AH! Świetnie!
Wracając do Filipa i Sally, dziewczyna stała na progu.
Sally: No cóż. Myślę, że już czas na mnie.
Filip: Ale co dopiero przyszłaś!
Sally: Będę tęskniła za tym starym miejscem...
Filip: Ale to jest pierwszy raz kiedy tu jesteś!
Sally: Tak! Wiele wspomnień!
Filip: Cześć Sally...
Sally: Cześć Filip...
Mówiąc to zamknęła drzwi i ze smutkiem na twarzy miała pójść, ale ktoś ją zatrzymał.
Psycho: Cześć sąsiedzie!
Sally: O! Cześć Psycho!
Psycho: Chcesz obejrzeć Star Wars 7 ?
Sally: No pewnie!
Już siedziały na kanapie i oglądały, przyszedł także Filip.
Miał ze sobą popcorn. Nagle Sally coś zauważyła.
Sally: Hej! Filip...
Filip: Tak?
Sally: Zawsze się zastanawiałam, czemu jesteś kozą?
Psycho: Taaaa, czemu?!
Filip: To zabawna historia! Zaczęło się to kiedy byłem mały.
I Filip zaczął zajadać się popcornem. Przez co nikt nie mógł zrozumieć co mówi.
Sally: Filip, nie wyraźnie mówisz, Filip!
I tak zakończyły się poczynania naszych bohaterów. Cieszyli się życiem. Nie musieli się  niczego obawiać Ich przygody się skończyły...
           Ale czy na długo ???

                     Koniec


Share:

29 stycznia 2018

Undertale: Diabelska karuzela - Parasolka [opowiadanie interaktywne]

Autor okładki: Reitiri
Notka od autora: Jest to opowiadanie interaktywne. Główne poczynania bohaterki i kluczowe decyzje będą podejmować czytelnicy w komentarzach. Notki będą pojawiać się w miarę regularnie, zaś pomysły umieszczone przez czytelników w komentarzach mogą zostać wykorzystane w toku dalszej fabuły. Przypominam, jestem łasa na fanarty xD
Wcielasz się w rolę 28 letniej matki i żony. Twoja córka Aida, ma 9 lat. Twój mąż Piotr jest od Ciebie o 22 lata starszy. Już od roku planowaliście przeprowadzkę za miasto, akurat znalazła się wprost wyborna szansa na wynajem za godziwą sumę domu z kawałkiem ziemi u podnóża góry Ebott. Właścicielem i jednocześnie sąsiadem okazuje się być bardzo przystojny żywiołak ognia imieniem Grillby. 
Akcja toczy się wiele lat po zakończeniu prawdziwego pacyfisty w uniwersum Underfell. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Mogą pojawić się notki +18. Grillby x Czytelniczka. 
Autor: Yumi Mizuno

Spis Treści
Wyniki:
1. Kontakt z Grillbym - 5; Zdać się na los - 10
2. Początkowy smutek, ale późniejsza akceptacja - 2; Luuzik - 10; Smutek - 3
3. Zgoda - 8; Brak zgody - 7
Jak każde dziecko również Twoja córka wpadła na genialny pomysł realizowania swoich pasji. Dawniej, w wielkim mieście chodziła na łyżwy. Tutaj nie ma lodowiska, może je otworzą na zimę, ale nadal wahasz się, czy będziesz chciała ją zabrać na zamarznięte jezioro. Obawa nadal jest. To przecież Twój mały skarb.
Jechałyście właśnie do niewielkiego gospodarstwa położonego przy ulicy wiodącej do Ebott. Niewielka prywatna działalność, trudno to nazwać szkołą jeździectwa, ale za godziwą sumę właściciel kilku koni obiecał nauczyć Twoją córkę jeździć. Jak wysiadłyście z samochodu poprawiłaś jej kucyka na głowie i pozwoliłaś, aby pobiegła do stajni, gdzie w boksach przebywały konie w liczbie trzy. Ty tym czasem postanowiłaś porozmawiać z właścicielem o formalnościach.. i obawach, jakich było wiele. A co jak koń ją kopnie, ugryzie, zrzuci z siebie? Konie to nie kucyki, nawet Ty czułaś się mała, kiedy stanęłaś z nimi twarzą w twarz. Pan Jacek zapewnił Cię jednak, że nic dziecku nie grozi tak długo, jak będzie robiło to co mówi. Na początku nie siądzie od razu w siodło, będzie zajmować się końmi.
-Czyli... sprzątać w zagrodzie też? - pochyliłaś lekko głowę do przodu, uśmiech wykrzywił Ci się w dziwny grymas na granicy obrzydzenia. - No wie pan.. kupy - mężczyzna uniósł jedną brew zerkając na Ciebie z uwagą.
-Nooo - chrząknął i podrapał się po brodzie - tak? Wie pani, to część jakby to tamto... zajmowania się... końmi? - nie bardzo wiedział jak ubrać swoje myśli w słowa, tak abyś się nie obraziła. Kontrast był wyraźny. Ty w pięknej kurtce, zrobionymi włosami i kolczykami zwisającymi z uszu, a on, no cóż, prosty rolnik w gumofilcach i spodniach na szelkach pamiętających zdobycie Jerozolimy.
Nie bardzo chciałaś, aby Aida babrała się w tym wszystkim, ale co poradzić. Jak już się uwzięła to mogiła. Zapisałaś ją na dwie godziny dwa razy w tygodniu. Spisałaś z mężczyzną umowę, pod którą oboje się podpisaliście. Wręczyłaś zapłatę za ten miesiąc i .. tyle. Westchnęłaś. Cóż. Przynajmniej będzie miała jakieś zajęcie. Kto wie, może to jej dobrze zrobi? Wiedziałaś, że przeprowadzka musiała jakoś na nią wpłynąć. Nowe otoczenie. Nowa szkoła. Nowi koledzy.
Wieczorem wszyscy byliście w domu, jest środek tygodnia pracującego, dlatego nic dziwnego, że Aida jak i Piotrek są zmęczeni. Ty też, ogólna atmosfera zmęczenia udziela się i Tobie. Chcesz im pomóc, ale nie wiesz jak. Dlatego milczysz. Dziecko bardziej przebiera w jedzeniu, niż je je, zaś Piotrek wyraźnie odpłynął zamyślony. Westchnęłaś sama tracąc apetyt na cokolwiek.
Kolejny dzień nie był lepszy, choć tym razem Aida żywiołowo opowiadała co działo się w szkole i czego się nauczyła i co zrobili koledzy, tak Piotrek nadal był nieobecny. Coś go dręczyło i nie wiedziałaś co. Niewiadoma, a może jego przybicie powodowało Twój niepokój. Po tygodniu obserwowania jego dziwnego zachowania, w końcu zebrałaś się, aby z nim szczerze porozmawiać. Trzeba było tylko wybrać dogodny termin. Zdecydowanie nie na tygodniu, bo to dni kiedy po powrocie z pracy jest już tak zmęczony, że szczera rozmowa tylko pogorszy sytuację. Nie chcesz się z nim przecież kłócić. Prawda?
Sobota była idealna. Od kilku dni panowała minusowa temperatura. Zima miała przybyć szybciej w tym roku, niż oczekiwano. Piotrek spał do późna, nie miałaś serca go obudzić. No i nie chciałaś. Po przebudzeniu zawstydzona i skrępowana pobiegłaś do łazienki. Dlaczego? Oh, kochana. Sen. I to nie byle jaki sen. Nie raz śniłaś o obcych mężczyznach w różnych sytuacjach. Też miałaś swoje potrzeby, prawda? Tak więc sam sen w sobie nie był zaskakujący. Bardziej nieoczekiwanym był gość, jaki się w nim pojawił. Tylko dlaczego on? Dlaczego teraz? Przecież... no dobra, widujecie się co jakiś czas, przecież jesteście sąsiadami, ale... nie myślałaś o nim za bardzo, a ostatnio widziałaś się z nim ponad miesiąc temu w barze. Nie musiał przychodzić nawet po czynsz. Wszystko załatwiał Piotrek. Widywał się z nim częściej od Ciebie i powiedzmy sobie szczerze, polubił płomiennego potwora.
Heh. To pewnie hormony. Okres powinien pojawić się lada dzień i stąd ten sen. Uspokajałaś się w myślach dysząc nad zlewem w ubikacji. Ale oj maleńka, sen był ... uh.... nadal mokro Ci między nogami i nie umiesz ukryć wstydu. Wstydzisz się snu, wstydzisz się tego, że się wstydzisz, no i tego, że ... uh, po potwór! Nigdy wcześniej nie ciągnęło Cię do potworów. To hormony. Tak. Nic więcej. Wzięłaś głęboki wdech i zmyłaś z siebie wspomnienia z nocy.
Zapach omletów przyciągnął pozostałych domowników. Dzisiaj miałaś zawieść Aidę do koni. Ale to za kilka godzin. Masz jeszcze czas.
-A więc... - dobra, szambo wyjebało - co cię gryzie? - zapytałaś zmywając naczynia odwrócona do męża plecami. Wasza córka wiedziała w pokoju i oglądała telewizję. Poczułaś na sobie wzrok Piotrka, oraz jego ciężkie westchnięcie.
-Aż tak po mnie widać?
-Jak na dłoni - wywróciłaś oczami - Coś w pracy?
-Mmmm taaaak. Pracujemy nad nowym projektem i .. jest trudny... nie wyrabiam się z terminami i ... - pochylił się nad kubkiem kawy jaki mu zrobiłaś wcześniej - Będę musiał chyba zostawać w pracy dłużej, no i odpuścić sobie soboty jako wolne dni jeżeli chcemy wyrobić się w terminie.
-Aha... - rzuciłaś jedynie wycierając jeden z talerzy.
-Aha? - zapytał z niedowierzaniem.
-Aha. - powtórzyłaś odwracając się w jego stronę.
-Tylko tyle? - patrzył na Ciebie wyraźnie zaskoczony, nieco podniósł głos.
-A co mam jeszcze powiedzieć? Musisz to musisz, nic na to nie poradzisz. To tylko projekt Piotrusiu - przechyliłaś głowę na bok, próbując uspokoić go - Zrobisz go i będziesz mógł wrócić do normalności, prawda? Dlatego pośpiesz się i wracaj do mnie, jak już go zrobisz - mówiąc to podeszłaś do niego i pocałowałaś go w policzek. Metoda z włosem zawsze lepiej na niego działała, niż pod włos. Westchnął i przyłożył Twoją dłoń do swojego policzka. Westchnął z ulgą.
-Chciałbym spędzać z wami więcej czasu - mruknął
-Chciałabym tego samego - mruknęłaś czule i wolną ręką pogłaskałaś go po głowie.
Odwiozłaś córkę, potem zrobiłaś zakupy i wróciłaś do domu. Piotrek drzemał na kanapie, zaś Ty... cóż, nie wiedziałaś w sumie dlaczego siedzisz z telefonem w ręku. Czułaś potrzebę przedzwonienia do Grillbiego, ale co miałabyś mu powiedzieć? Śniło mi się, że ci obciągałam? Ciekawe co by sobie o Tobie pomyślał. Nerwowo przygryzałaś paznokieć zerkając na stopy Piotra wystające z kanapy. A może zapytasz co u niego? W sumie dawno nie rozmawialiście. No ale to też sąsiad, zawsze możesz go o to zapytać jak się będziecie ... mijać, czy coś. Ech. Wybrałaś inny numer. Czas przedzwonić do przyjaciółki.
-Hej, jak tam? - rzuciła od razu odbierając od Ciebie
-A dobrze, a u ciebie? - uśmiechnęłaś się delikatnie
-A nie narzekam - cisza - W ogóle to...! - no i się zaczęło, opowiedziała Ci o pracy, o tym co się dzieje w jej życiu, o tym co sobie kupiła. Nie pozostałaś dłużna - Planujemy się do was zwalić na sobotę i niedzielę gdzieś za dwa tygodnie - poinformowała Cię w końcu
-O, to fajnie! Ale nie wiem jak Piotrek... w pracy ma więcej roboty i...
-Spokojnie, jak jego nie będzie, to najwyżej mój zostanie z dzieckiem w domu, a ja przyjadę do ciebie i sobie zrobimy babski wieczorek, co ty na to? Jak za dawnych lat, kiedy nie mieszkałaś jeszcze na wsi.
-To nie jest wieś - wywróciłaś oczami - Ale dobrze. - podniosłaś się od stołu, zerkając na wiszący na ścianie zegar - Słuchaj, będę musiała kończyć, za pół godziny mam odebrać Ai.
Nie budziłaś Piotrka, pocałowałaś go w czoło i okryłaś delikatnie kocem. Poruszył się lekko i przekręcił na bok. Ty natomiast zarzuciłaś na ramiona kurtkę i wsiadłaś do auta. Bruuuum. Bruuuum. Draństwo znowu nie chce odpalić. Zawsze się tak mu dzieje, kiedy robi się zimniej. Ale dobrze, udało się. Nim się spostrzegłaś, z nieba zaczął padać śnieg. Włączyłaś wycieraczki, aby widzieć drogę przed sobą. Twoja córka była zachwycona, przyszła śmierdząca słomą i czymś jeszcze, ale nie chcesz wiedzieć co to jest. Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko, a jej twarzyczka i rumiane policzki były warte wszystkiego. Los jednak nie był dla Ciebie tak łaskawy. W drodze powrotnej do domu auto po prostu.... odmówiło współpracy. Piotrek też nie odbierał, pewnie miał wyciszony telefon. Cholera jasna.
-Mamusiu? - w głosie Ai słyszałaś głębokie zaniepokojenie, podniosła na Ciebie wielkie oczy. Pogłaskałaś ją po głowie czule.
-Nic się nie dzieje kochanie, mamusia się wszystkim zajmie - Dobrze, to teraz co? Patrzyłaś na maskę samochodu przed sobą, niechętnie, niepewnie, no ale trzeba zabrać się do roboty, prawda? Pamiętasz w ogóle jak to powinno iść? A może lepiej zadzwonić po pomoc drogową? Nie. Jesteś silna. Niezależna. Twarda. Dasz sobie radę sama. Ściągnęłaś rękawiczki z dłoni, z nieba sypały się leniwie wielkie płatki śniegu. Wzięłaś kilka wdechów i podniosłaś klapę i... Dobra, umarłaś. To jaki był ten telefon na pomoc drogową? - Skarbie, możesz mi podać... - jakiś duży cień pojawił się nad Tobą. No.. w sumie robi się ciemno. Do diabła, co jeszcze. Podniosłaś się, Twoim oczom ukazała się dobrze Ci znana twarz żywiołaka ognia. Grillby przyglądał Ci się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - O... cześć
-Witaj - skinął głową i popatrzył na silnik, jaki bezskutecznie próbowałaś reanimować.  - Padł ci? - przytaknęłaś głową.
-Ale spokojnie, właśnie dzwoniłam po pomoc drogową i ... - zaśmiałaś się nerwowo. On jakby nie słuchał. Puścił perskie oko do Ai siedzącej w samochodzie, Tobie podał parasolkę jaką trzymał w ręku, zacisnęłaś palce na drewnianej rękojeści, podczas kiedy on z kieszeni swojego długiego płaszcza wyciągał telefon. Po co? Nie wiedziałaś jak zareagować, chciałaś za wszelką cenę zaprzeczyć i powstrzymać go przed.. przed... czymkolwiek co robił, ale czułaś, że po prostu nie powinnaś mu się przeciwstawiać.
-Grill. - przedstawił się szybko - Słuchaj, możesz podjechać na piątkę? Jakieś trzy kilometry przed starym młynem... W dupie mam to, że jesteś zajęty... Widzę cię tu za góra dziesięć minut - i rozłączył się.
-Nie, to kłopot dla twojego przyjaciela więc...
-To nie jest mój przyjaciel - przerwał Ci chowając telefon do kieszeni. - Zaraz przyjedzie i cię odholujemy.
-Mmmm ale to naprawdę...
-Nalegam - białe ślepia przebijały Cię na wskroś. Westchnęłaś i przytaknęłaś poddając się. - Co tutaj robicie w każdym razie? - zareagował natychmiast, zaś jego ton głosu wrócił do normalnego, jak tylko Ai wysiadła z samochodu i podeszła do Ciebie obejmując Cię w pasie
-Wracam z lekcji jazdy konnej! - odezwała się pierwsza, wyraźnie zadowolona.
-O - udał zaskoczonego - To ciekawe. I jak ci idzie?
-Dobrze! Lubię czesać konie! - pisnęła mocniej Cię tuląc. Protekcjonalnie położyłaś rękę na jej ramieniu i podniosłaś wzrok, aby spojrzeć w oczy potwora. Jest dokładnie taki sam jak w Twoim śnie. Tam jednak nie miał na sobie tego grubego zimowego płaszcza z futrem na górze. Ale nie narzekasz. Niezauważalnie przygryzłaś wargę. - A pan co tutaj robi?
-Wracałem właśnie do domu.
-Taki kawał drogi?
-A no. - coś nie chciało Ci się w to wierzyć, Ai też nie wyglądała na usatysfakcjonowaną taką odpowiedzią, ale potwór wyraźnie nie ma zamiaru podać szczegółów czy wyjawić prawdy. Początkowo milczeliście, potem jednak rozmowa sama się nasunęła. Od tego, że pada śnieg, przez informacje o pogodzie. Dowiedziałaś się, że Grillby lubi wszystkie pory roku jak i odpowiada mu każda pogoda. Nawet deszcz. Wtedy po prostu nie wychodzi z domu. Po kwadransie jedno z mijających was aut w końcu nawróciło i zatrzymało się przed Twoim. Wysiadł z niego wielki potwór wyglądający jak szkielet. Znaczy się, bardzo grubokościsty szkielet. W zębach trzymał cygaro, zaś czerwone źrenice utkwiły w żywiołaku
-Jestem - bąknął ochrypniętym, niskim głosem. Następnie zerknął na Ciebie, potem na auto, i znowu na Grillbiego - Serio? Kurwa chyba sobie jaja robisz.
-Poważnie - żywiołak niebezpiecznie zmrużył oczy - A teraz, weźmiesz linkę holowniczą i zawieziesz nas pod mój dom. Jasne? - Szkieleci potwór wyglądał, jakby chciał się sprzeczać, lecz po chwili wewnętrznych rozterek zrezygnował, mamrocząc coś o tępych chujach przyczepił linkę do Twojego samochodu i pociągnął swoją furgonetką. Oba potwory siedziały w niej, zaś Ty i córka u siebie. Byłaś zaskoczona jego życzliwością.
Dojechaliście do domu, zaś towarzysz Grillbiego bez słowa po prostu zabrał linkę i odjechał rzucając krótkie "narka".
-Um, to miło ze strony twojego przyjaciela, że nas pociągnął. Nie wiem jak miałabym się odwdzięczyć. - Potwór patrzył na Ciebie przez krótką chwilę, jego uśmiech poszerzył się, uśmiechnął się, naprawdę.
-Zapłatę odbiorę w swoim terminie - przeszył Cię dreszcz. Pożegnaliście się i jak zawsze na pożegnanie pocałował Cię w rękę. Wracając do domu, zauważyłaś, że nie oddałaś mu jego parasolki. No cóż, przynajmniej masz pretekst aby go w późniejszym terminie odwiedzić i zagadać, prawda?

Pytania do Was:
1. Czy powiedziałabyś Grillbiemu o erotycznym śnie z jego udziałem?
2. Czy próbowałabyś wprosić się do jego mieszkania, czy wolałabyś zaprosić go do siebie?
3. Ulubiony gatunek filmowy? 

Share:

POPULARNE ILUZJE