22 listopada 2018

Undertale: Gra w kości - Droga do domu [The Skeleton Games - A home tour] [tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa. 
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa. 
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa? 
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Droga do Muffet była cicha. Papyrus na początku wydawał się być podekscytowany przejażdżką, patrzył uważnie na wszystko co widział w oknie. Ale po jakimś czasie, przestał mówić i tylko patrzył. O czymś myślał, ale nie czułaś potrzeby wypytywania go. Zamiast tego prowadziłaś w ciszy, pozwalając aby miał trochę czasu dla siebie. A może też dlatego, że starałaś się skupić na drodze, kiedy opuściłaś trochę siedzenie mając nadzieję uciec przed palącym słońcem.
-J-JESTEŚ PEWNA, ŻE POWINNAŚ PROWADZIĆ? – zapytał nagle.
-Huh…? – odpowiedziałaś walcząc z bólem na brzuchu. Choć ubrałaś się tak, by chronić się przed słońcem, ubranie nie blokowało wszystkich jego promieni. Całe ciało miałaś pokryte potem. Czułaś, że Twoja twarz, jedyna część ciała która nie była w żaden sposób osłonięta, parzyła!
-L-LUDZIU?! – Zwolniłaś w ostatniej chwili unikając kolizji z autem przed sobą.
-N-nie martw się.. – powiedziałaś słabo – Prawie jesteśmy na miejscu…
-O CO MAM SIĘ NIE MARTWIĆ?! – krzyknął, martwiąc się wyraźnie bardziej – CO SIĘ DZIEJE? WCZEŚNIEJ BYŁO Z TOBĄ WSZYSTKO DOBRZE, ALE TERAZ DYSZYSZ CIĘŻKO I… MINĘŁAŚ ZNAK STOPU! TO NIELEGALNE!
-Oj… - nie za bardzo się przejmowałaś. Naprawdę ciężko oddychałaś. Miałaś nadzieję, że w ten sposób ostudzisz jakoś swoje ciało. Było tak ciepło! Wszystko było takie gorące! Skręciłaś na podjazd do piekarni Muffet i nie marnując ani chwili, jak tylko zaparkowałaś, pobiegłaś w stronę drzwi. Pchnęłaś je, czułaś jak ciało się uspokaja schronione przed słońcem. Ciepło powoli znikało, choć nadal dyszałaś. Usłyszałaś, jak drzwi za Tobą się otwierają.
-BYŁAŚ DOBRYM KIEROWCĄ PRZEZ POŁOWĘ DROGI, ALE OSTATNIA CZĘŚĆ BYŁA BARDZO…- przerwał, podniosłaś wzrok nadal dysząc, aby spojrzeć co się dzieje. Setki małych puchatych pająków, na ścianach i suficie patrzyły w waszą stronę. Zaraz potem usłyszałaś krzyk.
-Co zrobiłeś mojemu człowiekowi?! – może nie krzyk, ale bardzo głośny szept. W piekarni było pełno ludzi, którzy patrzyli na Ciebie szeroko otworzonymi oczami. Widziałaś jak kilkoro z nich wyciągnęło telefony, aby nagrać jak Muffet wychodzi zza lady by podejść do Ciebie. – Szaraczku, jesteś cała blada! Dlaczego wyszłaś w taki słoneczny dzień? – zapytała z czarnymi ślepiami przepełnionymi zmartwieniem. Szybko przeniosła je ze wściekłością patrząc na potwora za Tobą – To twoja wina! – Papyrus skrzyżował ręce
-NIE ZROBIŁEM NICZEGO NIELEGALNEGO TEMU CZŁOWIEKOWI, JEJ FATALNY STAN JEST WYNIKIEM JEJ ZACHOWANIA I… - znowu przestał mówić, kiedy więcej pająków otoczyło go na podłodze
-Nic mi nie jest Muffet – dyszałaś starając się odwrócić jej wzrok od wielkiego szkieleta – Naprawdę, nic mi nie jest. – Pająki się zatrzymały, lecz ona nie odwracała od niego wzroku, biorąc Cię jednocześnie za rękę
-Chodź, usiądź przy stoliku, jestem pewna, że znajdę miejsce dla ciebie… - Prowadziła Cię za dłoń, jej ręce były o wiele dłuższe i szczuplejsze niż Twoje. Jej lawendowa skóra była bardziej fioletowa i zauważyłaś to samo mruczenie, jakie dochodziło od Sansa za każdym razem, kiedy go dotykałaś. Pachniała dzisiaj bardzo dobrze i marzyłaś, aby Cię nie puszczała. Posadziła Cię na stoliku na tyle i uśmiechnęła się w stronę ludzi, którzy tam siedzieli. – Moi drodze… chciałabym was przeprosić i poprosić o ustąpienie tego miejsca – mówiła słodko – Oczywiście, nie zostawicie go za darmo – wyciągnęła w ich stronę trzy kupony – W ramach przeprosin… - Ludzie wstali biorąc kupony. Myślałaś, że będą źli, że ich wykopano z miejsca, ale tak nie było. Słodycze w tym sklepie są naprawdę drogie.   – Masz… jest tu ciemno i miło – powiedziała kiedy oboje usiedliście. Najbliższe okno nagle zostało przysłonięte fioletową żaluzją, kilka pająków później odeszło na bok.
-Dziękuję… ale naprawdę, już mi lepiej – Chciałaś wstać, by zademonstrować to jak z Tobą lepiej, poczułaś cień za sobą i chwilę potem usłyszałaś warknięcie dochodzące od pajęczego potwora przed Tobą.
-Ty! – Muffet wskazała palcem na Papyrusa – Jak mogłeś jej pozwolić wyjść na zewnątrz w słońce?!
-A CO W TYM ZŁEGO?
-Jest uczulona na słońce, idioto!
-LUDZIE MOGĄ BYĆ UCZULENI NA SŁOŃCE? – był zaskoczony, spojrzał na Ciebie.
-Tylko… troszeczkę… - odpowiedziałaś cicho. Położył ręce na swoich biodrach
-TO NAJGŁUPSZA RZECZ O JAKIEJ… - Muffet znowu warknęła. – TSK.. – fuknął ściszając głos – CÓŻ, PIERWSZY RAZ O TYM SŁYSZĘ! GDYBYM WIEDZIAŁ, ZABRONIŁBYM JEJ JECHAĆ SAMOCHODEM! PRAWIE SAM GO PROWADZIŁEM, WIESZ!
-Ale dotarliśmy bezpiecznie! – rzuciłaś weselej. Oba potwory patrzyły się na Ciebie. Opuściłaś wzrok winna, widziałaś jak dwa pająki kładą na stole szklankę zimnej wody. Po drodze prawie kilka razy wylały ją, ale ostatecznie udało im się ją zanieść bez szwanku.
-Szaraczku.. – westchnęła Muffet nie zwracając na nie uwagi – Choć doceniam to, że lubisz do mnie przychodzić, wolałabym abyś nie przybywała w takim stanie
-Ale tym razem nie zemdlałam! – chwyciłaś za szklankę.
-TYM RAZEM? – krzyknął – CZĘSTO PRZYBIEGASZ TUTAJ W TAKIM STANIE?!
-…kilka razy się zdarzyło – rzuciłaś zawstydzona. Szczęka Papyrusa otworzyła się szeroko w zaskoczeniu.
-LUDZIU… - zaczął powoli – MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ BARDZIEJ ODPOWIEDZIALNA… ALE IM DŁUŻEJ CIE ZNAM, TYM BARDZIEJ UWAŻAM, ŻE ZACHOWUJESZ SIĘ JAK MÓJ BEZWARTOŚCIOWY BRAT
-Oh… - uśmiechnęłaś się – Czyli myślisz, że jestem słodka?
-NIE, NIE TO CHCIAŁEM… SANS NIE JEST SŁODKI!
-Nadal go tak nazywasz? – warknęła Muffet
-Tak! – powiedziałaś dumnie. Nigdy nie przestaniesz. Muffet westchnęła
-I niech zgadnę.. teraz przyjaźnisz się też z NIM – popatrzyła na Papyrusa, który stał niepewnie koło stołu.
-TSK…. LEDWO SIĘ ZNAMY – poprawił
-Oh? – była zaskoczona – Więc… kim dla siebie jesteście, co? – przechyliła głowę na bok uśmiechając się cwanie.
-ONA… JEST… - myślał przez chwilę – MOIM CZŁOWIEKIEM Z POTRZEBAMI! – w końcu wypowiedział z dumą. Szczęka Muffet opadła. Za ustami starałaś się schować atak śmiechu. Powiedziałaś tak wcześniej, ale teraz… biorąc pod uwagę okoliczności..
-Że co?! – bąknęła Muffet
-KIEDY TAK NAS OKREŚLIŁA WCZEŚNIEJ UZNAŁEM, ŻE TO NAJLEPSZE CO OKREŚLA NASZĄ ZNAJOMOŚĆ! – wyglądał na dumnego z siebie. W tym czasie Ty musiałaś chwycić się stołu, nie mogąc już panować nad śmiechem. – CO W TYM TAKIEGO ZABAWNEGO?!
-Nic… wszystko hehehe.. jest dobrze! Tak może być – chichotałaś dalej. Muffet przyglądała się wam przez chwilę, nim też zaczęła się cicho śmiać – W-w każdym razie! – postanowiłaś zmienić temat by mieć szansę na łyknięcie wody  - Muffet… nie powinnaś teraz być za ladą?
-Moje pająki się wszystkim zajmą. Ahuhuhuhu! – odpowiedziała – Myślisz, że tylko ja mogę tam pracować?
-Ale.. – przekręciłaś głowę chcąc spojrzeć na kolejkę ludzi. Nie słyszałaś, aby pająki mówiły
-Karteczki oczywiście – odpowiedziała na Twoje pytanie choć go nie powiedziałaś – W końcu stworzyłam dobry system. Wygląda na to, że ludzie uważają to za równie fascynujące, co składanie zamówień u mnie.  – Nie widziałaś co się dzieje za ladą, ale Muffet miała rację. Wszystko w sklepie pędziło własnym rytmem. 
-To cudownie, bo… - wskazałaś na potwora za sobą – Papyrus chciałby się ciebie o coś zapytać. – pięć czarnych oczu popatrzyło na niego
-Oh? – podparła się o jedną z rąk, pod uśmiechem widać było delikatne kły – Co ktoś taki jak ja może zrobić dla wspaniałego i przerażającego kapitana Papyrusa, co?
-TAK! CÓŻ! – zaczął – JUŻ NIE JESTEM KAPITANEM… WIĘC TEN TYTUŁ… NIE JEST WŁAŚCIWY…
-Mniejsza o to! – machnęła ręką. Papyrus wyciągnął kartkę z kieszeni w kurtce i rzucił nią na stół
-CHCĘ TO CIASTO NIE PÓŹNIEJ NIŻ DO WTORKU – Muffet wzięła zapiski i popatrzyła na nie
-Cztery warstwy… wielkie ciasto… wysokiej jakości magia… lukier waniliowy… i… MA MIEĆ PIĘĆ STÓP WYSOKOŚCI?! – była przerażona.
-OCZYWIŚCIE – mówił spokojnie – JAK INACZEJ MAM SIĘ DO NIEGO ZMIEŚCIĆ?
-Chcesz wejść w niego?
-NATURALNIE! TO PRZYJĘCIE NIESPODZIANKA WIĘC TRZEBA CIASTA NIESPODZIANKI! TO TAKIE TRUDNE DO ZROZUMIENIA?!
-Nawet jeżeli będę zajmowała się tylko tym ciastem przez kolejne dwa dni, nie skończę go zrobić jeżeli ma być taki wielki! – nadal patrzyła na rysunek
-TSK… AMATORKA – mruknął
-Co tam mamroczesz? – warknęła
-Z WYJĄTKIEM MNIE JESTEŚ NAJLEPSZYM POTWORZYM PIEKARZEM, A NIE DASZ RADY TAKIEMU PROSTEMU ZAMÓWIENIU?! – Muffet powoli odstawiła kartkę na stół i popatrzyła na niego
-Cóż… - splotła razem parę rąk – Skoro sam jesteś takim wyśmienitym piekarzem, może sam go zrobisz? 
-JA… NIE MAM CZASU – odwrócił wzrok – MAM WIELE ZADAŃ NA GŁOWIE ZWIĄZANYCH Z PRZYGOTOWANIEM PRZYJĘCIA
-Humph! … Nawet gdybym miała materiały na takie wielkie zamówienie, a nie mam! – uniosła jedną z par rąk do góry – Nie jestem zainteresowana robieniem takiego ciasta dla twojego obrzydliwego brata.
-TWOJE ZAINTERESOWANIA NIE MAJĄ ZNACZENIA! TO JA TU PŁACĘ! – warknął
-Nie stać cię, aby zapłacić za takie ciasto dla twojego godnego pożałowania brata!
-JEŻELI WSZYSTKO ZROBISZ ZGODNIE Z MOJĄ ROZPISKĄ, BĘDZIE MNIE STAĆ!
-Źle to wszystko obliczyłeś! Nie będzie cię na niego stać! – pochyliłaś się kiedy ci się kłócili i wzięłaś kartkę. Wielkie ciasto z zaznaczonym wydrążeniem w środku, miało mieć różowy napis na górze „BĄDŹ WDZIĘCZNY, ZA TAK DŁUGIE ŻYCIE SANS!”. Ciasto jest wielkie, naprawdę wielkie. Nie masz za złe Muffet, że tak zareagowała. Jesteś pewna, że nikt nie podjąłby się takiego wyzwania mając zaledwie kilka dni.
-Mam pomysł! – powiedziałaś patrząc na kartkę. Oba potwory przestały się kłócić. – Masz może długopis? – zapytałaś patrząc na Muffet. Kilka pająków podeszło trzymając czarny długopis. Wzięłaś go i rozpisałaś w rogu. Zaczęłaś rysować, oba potwory patrzyły na Twoje poprawki na cieście. Ten był zdecydowanie krótszy.
-TO CIASTO JEST O WIELE ZA MAŁE! NIE WIDZISZ, ŻE JESTEM WIELKI I PRZERAŻAJĄCY?! – bąknął kiedy nadal rysowałaś. Dorysowałaś stolik pod ciastem, taki który zakrywałby cały spód. – HUMPH… TO MOGŁOBY ZADZIAŁAŚ… ALE MÓJ POMYSŁ JEST O WIELE LEPSZY – przyglądał się jak kończysz.
-A mogłabyś zrobić coś takiego? – zapytałaś podając kartkę znowu do Muffet. Przyjrzała się jej
-Ma znacznie bardziej przyzwoite rozmiary – westchnęła – Ale stół załatwiasz sobie sam! – popatrzyła na Papyrusa.
-TO DLA MNIE ŻADEN PROBLEM! BUDOWAŁEM RZECZY O WIELE BARDZIEJ WYMAGAJĄCE – rzucił z dumą. Muffet popatrzyła na Ciebie przez chwilę, a potem napisała cyfry na dole strony
-To będzie tyle kosztować… - podała kartkę Papyrusowi. Wziął ją i spojrzał
-TO!
-Za to, że dostałam tak mało czasu! No i zmuszasz mnie abym robiła coś dla twojego obrzydliwego brata!
-TO DLA KOGO ROBISZ NIE MA ZNACZENIA! – warknął
-Każdy kto wspiera tego śmiecia powinien zostać bankrutem! 
-TO JA ZAMAWIAM, NIE ON! I ZAWSZE MÓWIŁEM, ŻE TWOJE WYROBY SĄ O WIELE LEPSZE OD GRILLBIEGO!  - Muffet otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Po chwili, wzięła kartkę, skreśliła cyfrę i napisała inną. Podała zapiski potworowi.
-To moja ostatnia oferta! Nie zejdę niżej! – warknęła odwracając czarne ślepia. Papyrus chwycił za kartkę i po chwili analizowania nowej ceny powiedział
-P-PÓJDĘ PO KARTĘ… - Gdy pająki zabrały jego kartę płatniczą, sama zaczęłaś grzebać w torebce po plik papierów.
-Ja tez zabrałam ze sobą ratę – podałaś ją na stole – To powinno pokryć wszystko – Muffet wzięła ją i wyglądała na zaskoczoną
-…Nie spodziewałam się, że zapłacisz tak szybko – powiedziała biorąc czek – Tak.. to pokrywa wszystko… - Wzięła kartkę i podarła ją na waszych oczach. Patrzyłaś jak kawałki opadają na stół, by zaraz zostać posprzątane przez kilka pająków. 
-Uh… - stęknęłaś patrząc na pająki. Muffet westchnęła
-Kto inny miał zapłacić ten dług – uśmiechnęła się – Choć i tak podobało mi się oglądanie tego obrzydliwego małego.. – spojrzała na Papyrusa - … osobnika – poprawiła się – klęczącego przed człowiekiem, to było warte każdej ceny – popatrzyła w Twoje oczy – Ciężko nad nim pracujesz, co nie?
-Ah.. tak… jest uh… - zerknęłaś na Papyrusa, upewniając się, że nie załapał o kim rozmawiacie – Pracuje ciężko… nawet samo wstawanie go wiele kosztuje – w jej uśmiechu pojawiły się kły
-To dobrze…

-NADAL NIE UWAŻAM, ABYŚ PROWADZIŁA! – warknął wsiadając do Twojego samochodu
-Jest więcej chmur, damy radę!
-A CO JEŻELI ZNIKNĄ KIEDY BĘDZIESZ PROWADZIŁA I ZABIJESZ NAS WSZYSTKICH?!
-Dotarliście do Muffets, dotrzemy do twojego domu – westchnął wyraźnie się poddając. Wszystkie jego zakupy są w Twoim samochodzie, nie ma zbyt wiele do gadania. Wycofałaś się i wróciłaś na główną drogę, ustawiając na telefonie adres jego zamieszkania. Papyrus zerkał przez okno patrząc na otoczenie. Tym razem prowadziło Ci się prościej. Po kilku skrętach, Papyrus odezwał się nie spuszczając wzroku z okna.
-LUDZIU? – zapytał cicho
-Hm?
-CZY SANS… NAPRAWDĘ SOBIE RADZI?
-Chyba… - Papyrus znowu zamilkł. – Coś cię trapi? – zapytałaś
-CZASAMI ZASTANAWIAM SIĘ… CZY NAPRAWDĘ DAJE SOBIE RADĘ… JEST BARDZO DOBRY W UDAWANIU WIESZ…
-Sans? – zapytałaś. Z tego co możesz powiedzieć, to fatalny kłamca.
-CZASAMI ZASTANAWIAM SIĘ… CZY DOBRZE MU BEZE MNIE… MOŻE… MOŻE POWINIENEM DAĆ MU SAMEMU ZAMIESZKAĆ WCZEŚNIEJ… - zaczął błądzić palcami po rękawiczce.
-Tęskni za tobą – powiedziałaś – Tylko dlatego, że sobie radzi, nie znaczy, że już cię nie potrzebuje – skręciłaś w znajome sąsiedztwo, nadal śledząc gps na telefonie.
-ZAWSZE MYŚLAŁEM… ŻE SPOTKA GO COŚ ZŁEGO JEŻELI NIE BĘDZIE MNIE PRZY NIM… ALE… CO JEŻELI GO NA SIŁĘ TRZYMAŁEM?
-Sansa? – znowu zapytałaś – Wątpię, ciągle pomagam temu leniowi!
-POMAGASZ MU?!
-Ta… troszeczkę… - nie chcesz, aby wiedział, że pomagasz mu w porządkach, ale możesz powiedzieć o czymś innym – Raz rozlał na siebie magiczne jedzenie i nie wiedział jak pozbyć się plamy
-UGH! ZAWSZE BYŁ BEZNADZIEJNY W ZMYWANIU RZECZY! – powiedział łapiąc się za twarz – WIESZ, ŻE RAZ WSYPAŁ MYDŁO DO PRALKI?
-Hahahaha! No co ty!
-SKOŃCZYŁY MI SIĘ ŚCIERKI, ABY SPRZĄTAĆ BAŁAGAN – zalałaś się śmiechem – NIE ROZDZIELA TEŻ UBRAŃ! PRZEZ NIEGO WSZYSTKIE MOJE SZMATKI DO NACZYŃ SĄ RÓŻOWE!
-Nie lubisz różowych szmatek?
-RÓŻOWY TO KOLOR METTATONA.. NIE PASUJE DO MOICH KOŚCI! – warknął
-Hahahaha! Wielki szefie! Przyznaj w końcu, że za nim tęsknisz!
-JA… JA NIE…. TĘSKNIĘ! – oparł się o szybę – ALE… CHOĆ POWIEDZIAŁAŚ, ŻE ZA MNĄ TĘSKNI… NIE ROZUMIEM DLACZEGO MIAŁBY… - skręciłaś w znajomą drogę. Tutaj kiedyś mieszkałaś, nim przeniosłaś się do jednego ze starszych mieszkań. Znasz okolicę!
-Dlaczego myślisz, że twój brat mógłby za tobą nie tęsknić? – zapytałaś – Zawsze wydaje się zmartwiony, kiedy nie możesz zostać dłużej w gościach – Papyrus westchnął patrząc na mijane domy
-W PODZIEMIU… BYŁEM BARDZIEJ… PRZERAŻAJĄCY NIŻ WSPANIAŁY…  - przez chwilę zerknęłaś na niego. Patrzył w bliżej nieokreślony punkt przed sobą.
-Co to znaczy? – starałaś się delikatnie poruszyć temat. Wiedziałaś już po wcześniejszych rozmowach i po tym jak Sans się zachowywał, że Papyrus robił coś, czego teraz żałuje. Ale ciężko było Ci uwierzyć w to, że zrobił coś co autentycznie mogłoby zranić Sansa.
-PODZIEMIE NIE BYŁO MIŁYM MIEJSCEM – rzucił – DLA ŻADNEGO Z NAS…

Zaparkowałaś patrząc na mieszkanie. Było duże, przedzielone na pół z  zadbanym ogrodem. Papyrus jako pierwszy wysiadł i otworzył bagażnik wyciągając z niego swoje rzeczy. Podeszłaś, aby pomóc, ale pozwolił Ci nieść jedynie te lekkie torby.
-Mieszkałam kiedyś tutaj – powiedziałaś kiedy szliście chodnikiem.
-NAPRAWDĘ? – popatrzył na Ciebie – MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ BIEDNYM ŻAŁOSNYM CZŁOWIEKIEM! KTÓRY ZADŁUŻYŁ SIĘ U MUFFET JAK OSTATNI IDIOTA!!!
-Hm? A jeżeli bym taka była, żal by ci było mnie i byś się mną zaopiekował?
-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! TO TWOJA WINA, ŻE JESTEŚ BIEDNA! JA NAUCZYŁABYŚ SIĘ CZYM SĄ PIENIĄDZE I CZYM JEST CIĘŻKA PRACA JEŻELI PRZYCZEPIŁABYŚ SIĘ DO MNIE JAK RZEP DO PSIEGO OGONA?!
-Jeżeli jestem rzepem… czy to znaczy, że ty jesteś psem? – weszłaś do mieszkania za nim jak tylko otworzył drzwi
-NIE O TO MI CHODZI – warknął mijając salon, by wejść do otwartej kuchni – GDZIE PRACUJESZ? – zapytał patrząc jak rozglądasz się po jego mieszkaniu. 
-Jestem programistą, pracuję w domu
-MOŻESZ PRACOWAĆ W DOMU?! – krzyknął w zaskoczeniu
-Tak, to super praca biorąc pod uwagę moje uczulenie i tak dalej – Papyrus uniósł brwi na chwilę
-ROZUMIEM… TAKA SŁABOŚĆ BYŁABY BARDZO UCIĄŻLIWA JEŻELI CODZIENNIE MIAŁABYŚ WYCHODZIĆ Z DOMU – oboje odstawiliście siatki i wróciliście do samochodu.
-Co z rzeczami Undyne? – zapytałaś chwytając za jedną z większych poduszek
-MISZKA OBOK MNIE, WEŹMIE JE JAK TYLKO WRÓCI DO DOMU – powiedział biorąc większe siatki
-Jesteście sąsiadami?!
-TSK… WIELE SIĘ WYDARZYŁO… I… S-SKOŃCZYLIŚMY WYNAJMUJĄC MIESZKANIA OBOK SIEBIE… BY RYWALIZOWAĆ! – jak skończyłaś pomagać Papyrusowi wyciągać torby z samochodu, popatrzył na rzeczy a potem na Ciebie – JAKO WZOROWY POTWORZY OBYWATEL – oparł ręce na biodrach – POZWOLĘ, ABYŚ W SWOJEJ BRUDNEJ OSOBIE MOGŁA ZWIEDZIĆ MÓJ DOM – zakomunikował – uśmiechnęłaś się doceniając to
-Prowadź! – poszłaś za nim znowu do kuchni. Na dole było sporo przestrzeni z salonem i kuchnią obok siebie. Dwie duże kanapy i telewizor, do tego zdjęcia na ścianach z kościami. Pokój był schludny i czysty, ze wszystkim poukładanym na swoim miejscu. Wszystkim… z wyjątkiem… żółtej skarpety w rogu pokoju na ziemi. Nic nie mów! Papyrus otworzył drzwi do ubikacji pokazując Ci ją z dumą
-TO ŁAZIENKA NA DOLE – zerknęłaś i zauważyłaś od razu, że wszystko było dobrane pod kolor, ścian. Wliczając w to ręczniki i mydło.  Przytaknęłaś i zamknął drzwi. Prowadził Cię po schodach, które były otwarte, tak z ich szczytu widziałaś salon. Do tego były dwie sypialnie. – EKHEM, TO MOJA SYPIALNIA LUDZIU! – zatrzymał się przy pierwszych – POZWOLĘ CI JĄ ZOBACZYĆ JAKO CZĘŚĆ NASZEJ WYCIECZKI, ALE NIE ŁUDŹ SIĘ! TO ŻADNA RANDKA!
-Nie? – patrzyłaś jak chwyta za klamkę
-NIE! ZAPEWNIAM CIĘ, ŻE NIE!  - pierwszym co zauważyłaś było łóżko. Długie, znacznie dłuższe niż normalne. Ale to nie wszystko, było w kształcie czarnego wyścigowego auta. 
-Oh… ale czadowe! – natychmiast na nim usiadłaś. Prześcieradła były czarne, tak samo jak pościel… właściwie… w sypialni miał wiele czerni, nawet zasłony na oknach.
-OCZYWIŚCIE! CZADOWE ŁÓŻKO DLA CZADOWEJ OSOBY! – prychnął podchodząc do półek na których chciał Ci coś pokazać  - NYEH HEH HEH! A CO MYŚLISZ O TYM? – zapytał z dumą. Wskazał na kolekcję figurek i musisz przyznać, zabrakło Ci słów. Nie tylko dlatego, że nie spodziewałaś się zabawek w jego sypialni, ale pomijając to jakim wielkim nerdem jesteś, nigdy nie widziałaś tych postaci. Znajoma wydawała Ci się jedynie ta, która przypominała Mettatona.  – WIDZĘ, ŻE MOJE PIONKI DO WALKI ODEBRAŁY CI MOWĘ, PRAWDA? – uśmiechnął się z dumą – NYEH HEH HEH! TY SWOJĄ KOLEKCJĘ MOŻESZ POKAZYWAĆ WSZYSTKIM, ALE FAKT, ŻE JA CHOWAM SWOJĄ W TAJEMNICY TYLKO POTĘGUJE JEJ MOC! – podeszłaś do półki i popatrzy łaś na nie. Wszystkie były potworami… ale… były inne. Ludzie figurki przedstawiają potwory jako złe, ale te… wyglądały jak bohaterowie. Walecznie walczące z … ludźmi! 
-Ale czadowe! – krzyknęłaś – Skąd te postacie? Nigdy ich nie widziałam!
-MÓWIŁEM JUŻ! TO ŻADNA RANDKA! NIE MUSISZ MI SCHLEBIAĆ! – odwrócił wzrok rumieniąc się.
-Ale chcę wiedzieć! – Papyrus podrapał się po głowie nim podniósł jedną
-SANS… JE ZROBIŁ – powiedział – NIEKTÓRE… KIEDY… BYLIŚMY DZIEĆMI – Podał Ci ją i wzięłaś zauważając dopiero, że są ręcznie robione. Niektóre fragmenty plastiku wyglądały jakby były stopione i przemalowane. Kilka nacięć, kilka połączeń, jakby pochodziły z różnych figurek. Ale najważniejsze co zauważyłaś, wszystkie były robione z miłością. Nikt nie pracowałby nad czymś takim, gdyby nie zależało mu na osobie.
-Mam wrażenie, że gdy byliście dziećmi to lepiej się dogadywaliście. Coś się stało? – zapytałaś oddając mu figurkę. Papyrus chwilę myślał.
-KIEDY BYLIŚMY DZIEĆMI… BYLIŚMY SAMI… ALE GDY DORASTALIŚMY JEGO STATY… - westchnął – LEPIEJ ABYŚ NIE PYTAŁA O TO… - odstawił figurkę na półkę – WŁAŚCIWIE! NYEH HEH! – nagle chwycił za jedną ze starzej wyglądających książek – MAM KILKA ZDJĘĆ Z TEGO CZASU! – podał Ci ją, otworzyłaś szerzej oczy widząc zawartość.
-Papyrus! Jesteś dzieckiem! – krzyknęłaś zachwycona małym szkieletem, który miał ten sam przerażający wyraz twarzy co ten wysoki obok Ciebie. Miał ręce schowane pod wyraźnie za dużym swetrem, patrzył w aparat. Wyglądał podobnie, ale wszystko było znacznie mniejsze. Zęby miał gładkie. Na dole zdjęcia był napis „Pierwszy dzień Papyrusa w szkole!”
-NYEH HEH HEH! ABYŚ WIEDZIAŁA, BYŁEM NAJBARDZIEJ PRZERAŻAJĄCYM POTWOREM W KLASIE! – powiedział z dumą.
-Ale słodziak! – skrzeknęłaś nadal wpatrując się w zdjęcie
-S-SŁODZIAK?! NIE! – zabrał ci album – MÓWIŁEM, ŻE BYŁEM PRZERAŻAJĄCY!
-Zaraz! Masz tam zdjęcia Sansa? – zapytałaś… bardzo ciekawa.
-OCZYWIŚCIE, ŻE MAM! ALE NIGDY NIE PRZYPOMINAŁ DZIECKA! – znowu go otworzył i przełożył kilka kartek. Tym razem była fotografia z Sansem stojącym obok brata. Nawet choć był starszy, Papyrus prawie dorównywał mu wzrostem. Oboje mieli te same czerwone ubranka w paski, choć Sansa były zdecydowanie większe. Nie patrzył na aparat. Wyraźnie nie chciał być fotografowany. Jego kości były jaśniejsze, policzki bardziej zaokrąglone. Nie miał złotego zęba, ale nie to zwróciło Twoją uwagę. Było w nim coś innego, im dłużej patrzyłaś na zdjęcie, tym lepiej zauważałaś o co chodzi. Jego źrenice…
-Wielki Szefie?
-CO? – zapytał cicho patrząc na zdjęcie
-Czy oczy Sansa nie są … czerwone?
-OCZYWIŚCIE, ŻE SĄ!
-Więc dlaczego tutaj są białe? – popatrzył bliżej na zdjęcie przyglądając mu się
 -AH… TAK.. BYŁY TAKIE GDY BYŁ MŁODSZY…
-Więc co… nagle zmieniły kolor? – Papyrus nadal patrzył na zdjęcie
-JA… NIE PAMIĘTAM… - przekręcił kartkę. Kolejne zdjęcie, tym razem tylko z Sansem. Miał na sobie wielką białą piżamę i siedział na wielkim krześle. Na górze fotografii był napis 17. Dlaczego był taki przerażony? 
-Masz zdjęcie waszych rodziców? – zapytałaś gdy Papyrus przekładał strony, choć wyraźnie nie patrzył się na nie.
-RODZICÓW? – zapytał po chwili, widziałaś jak krzywi się w zmieszaniu, jakby próbował przypomnieć sobie coś trudnego – NIE PAMIĘTAM RODZICÓW… DORASTALIŚMY W SIEROCIŃCU
-Oh.. – szepnęłaś
-TO NIC SZCZEGÓLNEGO… TAK JUŻ TAM BYŁO – znowu przekręcił stronę. Zdjęcie z nim i jego bratem, trochę starszym. Papyrus miał w ręce nową figurkę, uśmiechał się pokazując ją. Sans wyglądał na … zamyślonego. Połowa zdjęcia była zamazana i nie wiedziałaś co na nim się znajduje. Papyrus ponownie przekręcił stronę. Sans patrzył na coś innego, pocił się. Papyrus był wyższy, z jedzeniem rozmazanym na twarzy. Kolejna strona, poczułaś jak włosy stają Ci dęba. Sans w końcu patrzył w aparat, zaś jego oczy były krwisto czerwone. – MAM WRAŻENIE… ŻE TE ZDJĘCIA POWINNY BYĆ BARDZIEJ.. – szukał słowa – T-TO TYLE – zamknął album i odstawił go na swoje miejsce. Wyprowadził was z jego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Prowadził wycieczkę dalej, pominął drugą sypialnie i zaprowadził Cię do oszklonych drzwi na końcu korytarza. – OTO BALKON! – powiedział z dumą – SPĘDZIŁEM WIELE DNI PATRZĄC STĄD JAK SŁOŃCE WSCHODZI! SZKODA, ŻE MÓJ LENIWY BRAT NIE CHCIAŁ WSTAWAĆ WCZEŚNIE BY PATRZEĆ WRAZ ZE MNĄ! MÓWIŁ, ŻE WOLI GWIAZDY, ALE CIĘŻKO JE TU ZOBACZYĆ NIE WIEM DLACZEGO…
 -To przez światła miasta – popatrzyłaś na drzwi, widziałaś balkon. – Mówiłeś, że Undyne to twoje sąsiadka? – zapytałaś – Dlaczego ma połamaną poręcz?
-N-NIE MARTW SIĘ O TO! – powiedział szybko odciągając Cię od szyby. – A TO JEST… TO BYŁ POKÓJ SANSA – otworzył ostatnie drzwi. Na środku była bieżnia i dookoła walające się śmiecie po podłodze. Było kilka pustych miejsc, gdzie nie było ich, tam gdzie powinny znajdować się meble i łóżko – NIE SPRZĄTAŁEM TUTAJ BO… T-TO NIE MOJA PRACA! – powiedział nerwowo starając się wyjaśnić bałagan – SANS TO POSPRZĄTA KIEDY… E-EWENTUALNIE WRÓCI. TYLKO DLATEGO, ŻE SIĘ WYPROWADZIŁ NIE ZNACZY, ŻE BĘDĘ PO NIM SPRZĄTAĆ! DLATEGO TAM NIE WEJDZIEMY! JEŻELI COŚ BYŚMY RUSZYLI… NIE CHCĘ ABY MIAŁ MNIEJ DO SPRZĄTANIA! – patrzył się przez chwilę nim odszedł schodząc schodami na dół. Szłaś za nim i stanęliście w salonie. Natychmiast spojrzałaś na żółtą skarpetkę.
-Więc… to też jest…?
-TSK.. – skrzyżował ręce – ZOSTAWIŁ JĄ KILKA TYGODNI PRZED WYPROWADZKĄ! PROSIŁEM BO, ABY JĄ SPRZĄTNĄ, ALE NIGDY TEGO NIE ZROBIŁ. TO WOJNA I JA JEJ NIE PRZEGRAM
-Haha.. dobra… - podeszłaś do drzwi wsadzając stopy w buty – Dobrze się bawiłam Papyrus. Sądzę, że impreza będzie udana – chwyciłaś za klamkę – Do wtorku Szefie!
-S-STÓJ! – krzyknął gdy już zamierzałaś wyjść – EKHEM… - chrząknął – JA… uh… doceniam twoją pomoc – mruknął cicho przez zęby.
-Huh? – odwróciłaś się
-DOCENIAM TWOJĄ POMOC LUDZIU! MÓWIŁAŚ, ŻE LUBISZ KIEDY MÓWIĘ TAKIE RZECZY WIĘC…! – odwrócił wzrok, ale widziałaś czerwień na jego twarzy.
-Oh! Dziękuję Szefie!
-TAK… CÓŻ… - zamknął oczy – WIDZĘ, ŻE SIĘ STARAŁAŚ, A JESTEM POTWOREM KTÓRY ROZPOZNA GDY KTOŚ NIE JEST KOMPLETNIE BEZWARTOŚCIOWY… CHOĆ WIEM, ŻE SAM DOSKONALE DAŁBYM SOBIE RADĘ – mruknął
-Jestem pewna, że dałbyś, ale miło było zrobić to razem, prawda?
-BYŁO DOŚĆ DOBRZE.. – powiedział powoli – I-I.. UH… I-I… JEŻELI BĘDZIESZ CHCIAŁA… POZWALAM CI POKAZAĆ MI SIĘ W TYM PRZEBRANIU KOTA… CZY JAK TO TAM SIĘ NAZYWA…
-Huh? – przechyliłaś głowę
-T-TEN STRÓJ KOTA JAKI KUPIŁAŚ W SKLEPIE DLA NERDÓW!!! – krzyknął – O CZYM INNYM MÓGŁBYM MÓWIĆ?! – patrzyłaś na niego przez chwilę. Czy on… chce abyś założyła dla niego to kigurumi?!
-Uh… zaraz… Szefie, nie kupiłam tego dla mnie – zaśmiałaś się lekko.
-NIE?!
-Nie, to mój prezent dla Sansa! – Papyrus patrzył na Ciebie przez chwilę marszcząc oczodoły.
-LUDZIU… ZACZYNAM WĄTPIĆ W TWÓJ ZDROWY ROZSĄDEK JAK CHODZI O DOBÓR PREZENTÓW DLA MOJEGO BRATA
-Hahaha! Nie martw się, spodoba mu się co wybrałam. To jakby nasz… wewnętrzny dowcip. 
-DOWCIP WEWNĄTRZ CZEGO?
-Um… Wewnętrzny dowcip to kawal między dwiema osobami, który tylko one zrozumieją. 
-CÓŻ, NIE BĘDZIE ZABAWNY.. – skrzyżował ręce – NIE MA SZANS, ABY SANS ZAŁOŻYŁ TAKI PASKUDNY STRÓJ!  - Patrzyłaś na niego zastanawiając się, czy może nie powinnaś mu kupować takiego prezentu. Może zrobiłaś coś, co uraziłoby potwory? Wydaje się, że poważnie traktują dawanie komuś czegoś. Połączenie prezentu z kawałem, mogłoby być chamskie. 
-Ah… ojej.. – podrapałaś się po głowie – Może nie powinnam.. – Nagle para wielkich dłoni złapała Cię za ramiona. Papyrus westchnął nie pozwalając Ci się ruszyć. 
-WIEM, ŻE DLA TWOJEGO ŻAŁOSNEGO LUDZKIEGO MÓZGU BĘDZIE TO CIĘŻKIE DO ZROZUMIENIA, ALE SPRÓBUJĘ CI TO DOKŁADNIE WYTŁUMACZYĆ… - wziął głęboki wdech – MOŻE TEGO NIE ZAUWAŻYŁAŚ… ALE SANS TO NAD WYRAZ MAŁY POTWÓR
-Uh?
-NAWET JEŻELI OZNAKOWANIA MÓWIĄ, ŻE BĘDZIE PASOWAĆ NA WSZYSTKICH! – potrząsnął Tobą lekko aby dodać mocy swoim słowom – TO LUDZKA NIEDOSKONAŁOŚĆ, LUDZKIE ROZMIARY UBRAŃ SĄ PEŁNE KŁAMSTW I NIE PASUJĄ NA POTWORY W ŻADNYM RAZIE. CHOĆ SANS JEST DOROSŁY, JEDYNE LUDZKIE UBRANIA JAKIE NA NIEGO PASUJĄ ZNAJDUJĄ SIĘ W SEKCJI DLA BARDZO SZEROKICH DZIECI! – Patrzyłaś na Papyrusa w szoku – NIE MASZ POJĘCIA JAKIE TRUDNOŚCI MIAŁEM ZNALEŹĆ SWETRY KIEDY NIE MOGŁEM ZNALEŹĆ NIC W JEGO ROZMIARZE I.. – zatrzymał się patrząc na Ciebie – L-LUDZIU… NIE PŁACZ…
-Ah… - przetarłaś ręką po twarzy ocierając łzy – T-tak.. Ja.. ja nie…
-N-NIE LĘKAJ SIĘ! – zaczynał panikować i znowu Tobą potrząsł – W-WIEM, ŻE SIĘ STARAŁAŚ! CHOĆ SIĘ CAŁKOWICIE POMYLIŁAŚ!
-T-to nic Szefie… heh.. J-ja tylko… - Nagle przyciągnął Cię do swojej piersi
-J-JUŻ JUŻ… TO NIE TWOJA WINA, ŻE JESTEŚ BEZWARTOŚCIOWA, TO COŚ CZEGO NIE MOŻESZ KONTROLOWAĆ. UPEWNIĘ SIĘ, ABY SANS ZAAKCEPTOWAŁ TWÓJ ZA DUŻY PREZENT, NIE BÓJ SIĘ! – płakałaś dalej w pierś Papyrusa. Ale nie dlatego, że byłaś smutna. Walczyłaś ze śmiechem, nie umiałaś powstrzymać łez przed płynięciem po Twoich policzkach. Gdy tak trwałaś wtulona w jego twardą pierś zauważyłaś, że ładnie dzisiaj pachnie. Rozluźniłaś się ciesząc się doznaniem.
-Wielki Szefie… - powiedziałaś po chwili zadowolona – Ładnie pachniesz – natychmiast Cię odepchnął
-NIE WĄCHAJ MNIE KIEDY PRÓBUJĘ CIĘ POCIESZYĆ!
-Oj…
-I OCZYWIŚCIE ŻE ŁADNIE PACHNĘ! – położył ręce na biodrach – ZAWSZE UŻYWAM WODY KOLOŃSKIEJ!
-Naprawdę? – zapytałaś – To woda kolońska? – Nie pachniał tak…
-NYEH HEH HEH! NAJLEPSZA JAKĄ STWORZONO! – przekręciłaś klamkę w jego drzwiach. Jeżeli to naprawdę woda kolońska, to dlaczego pachniał tak samo jak Muffet…? 
Share:

5 komentarzy:

  1. "TO NIE TWOJA WINA, ŻE JESTEŚ BEZWARTOŚCIOWA"
    leżę i kwiczę

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko bossko, jakie to opowiadanie jest cudne TuT naprawdę dziękuję Yumi za tłumaczenie tego wszystkiego i ogólnie za tego bloga. Robisz mi dzień już od dłuższego czasu uwu

    OdpowiedzUsuń
  3. Aww to jest takie urocze! Swirtne tłumaczenie! Gdybyś nie tlumaczyla nigdy bym tego nie przeczytała! Całuje stopy! Szacun!

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE