7 stycznia 2018

Undertale: Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - Miłość [Just Friends! - Love] - tłumaczenie PL [+18]

 Autor okładki: Colin
Notka od tłumacza: Blueberry chce się pieprzyć. Chce się rżnąć. Jego młodszy brat Papyrus uważa, że to Twoja wina. Czy uda Ci się ukrywać przez Papyrusem związek z Sansem? Powodzenia dziewczyno, będzie Ci potrzebne!
Opowiadanie osadzone w uniwersum Underswap, dostosowane pod kobiecego czytelnika, pisane w formie pierwszej osoby Kluczową parą jesteś Ty x Sans, lecz pojawiają się rozdziały z Papyrusem. W każdym rozdziale dzieje się ostro i generalnie jest to erotyk z fabułą! Tak więc całość jest +18. 
Uwaga w opowiadaniu występuje wulgarne słownictwo, seks do granic wytrzymałości, różne zboczenia których teraz po prostu nie chce mi się wymieniać.
Autor: whoawicked
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik

SPIS TREŚCI
Miłość (obecnie czytany)
Sans i ja nie skończyliśmy przed czwartą rano. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak wyczerpana. Nowy rekord orgazmów wyniósł ponad piętnaście (zgubiłam rachubę po siódmym) i na końcu byłam kompletnie przemęczona. Czułam łzy na policzkach lecące z powodu wrażliwych nerwów, wysyłających elektryczne sygnały agonii do mojego mózgu. Przed oczami miałam jasno od orgazmów. Nawet słowa wychodziły z moich ust na auto-pilocie. Sans był równie zmęczony co ja. Jego kości drżały z potrzeby, niespełnionego pragnienia, miał znacznie więcej orgazmów niż ja, statystycznie przypadały dwa jego na jeden mój, każdy kolejny przychodził łatwiej niż ostatni. Myślałam, że nigdy nie przestanie. Jego ciało było takie gorące, tylko rżnął i rżnął i rżnął.. ale potem, wraz z ostatnim orgazmem, przestał... jakby zbudzony ze strasznego snu. Potrzebował chwili na złapanie oddechu, jego kości nadal były wrażliwe. Po policzkach lały mu się łzy, płakał przez magiczną ruję która nakazywała mu się ze mną połączyć.
-O-o mój boże... Człowieku.. J-ja... nie mogę uwierzyć, że mi pozwoliłaś – miałam słabe ciało, nogami oplatałam jego biodra, głos mi się zdarł od jęków i krzyków. 
-Skończyłeś... już? - przełknął ciężko i przytaknął obejmując mnie ramionami 
-To koniec. Dz...dziękuję – pocałował mnie czule, lekko w usta. To w końcu koniec. Położył czaszkę na mojej piersi, oboje dyszeliśmy wykończeni przez dłuższą chwilę, zmęczeni jakby po maratonie. Prawie usnęłam, kiedy zbudziły mnie jego ramiona. -E-ej, nie możemy usnąć jeszcze... Papuś niedługo może wrócić – Ma rację... ale moje ciało tak bolało! Przetarłam oczy rękami i próbowałam warknąć. Sans zszedł ze mnie i poszedł do łazienki, słyszałam, że woda leje się do wanny. Sans wszedł do swojego ciemnego pokoju i pokazał mi, abym wstała – Wybacz, ale... będę musiał zmienić pościel.. - Próbowałam usiąść, ale nagle zakręciło mi się w głowie. Oooj, chyba wstałam za szybko... Sans chwycił mnie za rękę by podtrzymać ciało i pomóc w utrzymaniu równowagi. Nogi miałam jak z waty. Czułam jak jego magia zaczyna się ze mnie wylewać i musiałam zacisnąć nogi, aby nie pobrudzić nią podłogi. Było jej tak dużo... - Staniesz o własnych siłach...? - przytaknęłam, choć nie byłam pewna czy dam radę. Sans powoli puścił moją rękę i zdarł prześcieradło z łóżka rzucając je na ziemię. Kiedy skończył słać je na nowo, wziął mnie znowu – Dasz radę sama dojść do łazienki? - nogi mi zaczęły drżeć, wiedziałam, że jeżeli zrobię choć krok to natychmiast upadnę. Zaprzeczyłam. - Dobra, to nic kochanie. Zaniosę cię, t-tylko pozwól mi – delikatnie wsunął rękę pod moje nogi i przytulił do swoich żeber unosząc w ramionach. Jego gołe kości wbijały się w moją skórę, ale miałam to gdzieś. Nasze lepkie, spocone ciała scaliły się. Uznałabym, że to obrzydliwe, gdybym nie była taka zmęczona. Jeszcze nigdy w życiu nie pieprzyłam się tak bardzo... Sans zaniósł mnie do ubikacji, dostrzegłam nasze odbicie w lustrze... i krew. Jego kości połyskiwały moją krwią, wyglądał tak, jakby właśnie zaszlachtował jakieś biedne zwierzę. Ja nie wyglądałam lepiej. Zauważyłam wielką krwawą plamę na tyłku oraz ranę na biodrach tam gdzie wbił swoje szpony po to, aby lepiej we mnie wchodzić... Zaczęłam się śmiać. Sans popatrzył na mnie zmieszany – Człowieku...? Co cię tak...? - Pokazałam na lustro. Szeroki śmiech widniał na mojej twarzy, zarechotał walcząc z własnym śmiechem – Jesteś taka głupiutka – Cichutkie stuk stuk, jego kościstych stóp i płytki w łazience rozbrzmiały echem stłumione jedynie przez dźwięk lejącej się do wanny wody. Sans zatrzymał się przy niej – Nie jest za gorąca? - przechyliłam się by znużyć w wodzie rękę. Zamruczałam zadowolona. Sans delikatnie znużył mnie do niej. Przyjemne ciepło zalało mnie całe, delikatny róż wstąpił na nos i policzki. Sans uśmiechnął się czule nim przekręcił kurek. - Idę posprzątać w pokoju, umyj się. Niedługo wrócę – i wyszedł. Nie zdałam sobie sprawy, że usnęłam póki nie wrócił. Delikatne przeczesywanie włosów zbudziło mnie z objęć snu. - Jesteś piękna kiedy śpisz – przyznał cicho gładząc mnie po głowie, potem przesunął rękę na policzek – Znajdzie się miejsce dla mnie? - Uśmiechnęłam się słabo i otworzyłam oczy, tuląc twarz do jego ręki przytaknęłam. Podciągnęłam kolana pod pierś. Sans usiadł naprzeciwko mnie. Westchnął opierając się plecami o wannę i zamknął oczy. Uniosłam stopę by stuknąć nią go w czoło. 
-Nie śpij, pusty łbie. - zaśmiał się cicho, schował głowę do połowy wody, tak, że miał pod taflą usta, wraz z jego śmiechem dobywały się bąbelki – Bo podwoję standardy, jeżeli jakiekolwiek mam – Jego mina spoważniała kiedy na mnie spojrzał, źrenice przesuwały się po mojej twarzy i piersi. Uniósł rękę, aby dotknąć mojego karku, ostry ból przeszył mnie tak, że syknęłam. Zabrał palce szybko zaalarmowany i ... przerażony? - Coś się stało? - zapytałam. - odwrócił wzrok próbując schować się w wodzie 
-Przepraszam – mruknął – nie chciałem... - Hm... mam nadzieję, że to nic poważnego 
-Sans, nic mi nie będzie. Niedługo się zagoi, to nic strasznego. Nawet nie boli, byłam tylko zaskoczona – miałam nadzieję, że to poprawi mu humor. Zaprzeczył. 
-Nie powinnaś mi na to pozwolić. Byłem zbyt raptowny i... i... zraniłem cię... - przystawiłam stopę do jego kręgosłupa aby zwrócił na mnie uwagę, kiedy nasz wzrok się spotkał próbowałam się uśmiechnąć 
-Ej. Nadal jesteś na mnie zły? - uśmiechnął się lekko, wziął moją stopę i zaczął ją delikatnie masować kciukami
-Nie... Wszystko zostało wybaczone. - Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę, ciesząc się z wzajemnego towarzystwa pod gorącą wodą. 
-Ej Sans – zaczęłam powoli przełamując ciszę, poruszyłam się nieco, woda zachlupotała – Nie ma szans na to, aby ludzie i potwory doczekali się dzieci... prawda? - jego twarz na chwilę zrobiła się niebieska, chyba przypomniał sobie swoje wcześniejsze słowa 
-T-tak.. uh.. To było uh... to ruja... mówiłem tak przez ruję... 
-Wiesz, to było w sumie uh... całkiem seksowne – przyznałam sama rumieniąc się
-O-oh, cóż.. - zaśmiał się i prysnął we mnie wodą. Odwzajemniłam gest rechocząc. Zamruczał i przysunął się do mnie. Przystawiłam usta do jego zębów i cmoknęłam go szybko. Zbiłam go z pantałyku. Odsunęłam się. Znowu rumieniec wskoczył na jego twarz, czasami jest taki głupiutki. Rżnęliśmy się godzinami jak zwierzęta, a zwykły buziak sprawia, że się rumieni? To słodkie. 
-Chodź, ludziu, musimy iść do łóżka – mruknął cicho – Wyglądasz na zmęczoną – Byłam bardzo zmęczona. Jak Sans wylał wodę z wanny zauważyłam, że ta była różowa. Cudownie. Owinął się ręcznikiem i jeden podał mi pomagając jednocześnie, abym nie upadła wychodząc z wanny. Objął mnie przytulając do swojej piersi. - Nie bój się, zawsze cię złapię – uspokajał mnie czule. Pozwolił mi usnąć tej nocy w swoim łóżku, mówiąc, że to pomoże wyjaśnić dlaczego pachniemy sobą nawzajem, jeżeli on będzie spał na kanapie. Poczułam jak całuje mnie w czoło na dobranoc, chwilę potem usnęłam. W co ja się wplątałam. 
Papyrus pojawił się około jedenastej kolejnego ranka, nadal trzymając w ręku butelkę miodu pitnego, był bardzo pijany. Sans i ja jedliśmy śniadanie w kuchni, kiedy usłyszeliśmy trzask drzwi. Milczeliśmy przez chwilę, by zobaczyć, czy on cokolwiek powie, ale nic nie słyszeliśmy. Nawet kroków. 
-Papyrus? - zawołał jakoś niepewnie. Kroki. Sans i ja popatrzyliśmy na siebie. 
-Ej Paps? - zawołałam – Jesteśmy uh, w kuchni! - Więcej kroków w naszą stronę. Wysoki szkielet pojawił się za progiem, popatrzył na nas pijanymi ślepiami i oparł się o framugę. Uniósł rękę, ułożył ręce w pistolet i strzelił w nas
-czeeeeść
-Papyrus! - Sans wstał od stołu i podszedł do brata – Wyglądasz strasznie! - Tak też było. 
-więc – zaczął, język plątał mu się przez alkohol – dobrze się bawiłaś z moim bratem? - Sans zmusił się do śmiechu i zaczął wypychać brata z pomieszczenia
-Dooooobra Papusiu, myślę, że powinieneś się przespać – ten fuknął zdenerwowany 
-brachu, o mój boże, śmierdzisz jak ona! - Sans wywrócił oczami 
-Nic nie robiliśmy! Było jej niewygodnie na kanapie więc pozwoliłem jej spać w moim łóżku. Samej. Ja spałem na kanapie. Też sam. - Papyrus nie kupił tego z początku, posyłał mi tylko wrogie spojrzenie. Chwilę potem Sans wypchnął młodszego brata i zaprowadził do sypialni zostawiając mnie samą w kuchni z talerzem naleśników w ręce. Całe ciało mi drżało przez ból który nie ustawał. Czułam się jakby przejechał po mnie traktor, lecz w istocie rżnęłam się ze szkielecim potworem w rui. Za każdym razem kiedy poruszałam ręką czułam ranę od ugryzienia... Po chwili kiedy zagubiłam się w myślach usłyszałam jak Sans schodzi schodami. Wszedł do kuchni i popatrzył na mnie, nasze spojrzenia się spotkały, a potem odwrócił wzrok, patrzył na ziemię i pocierał rękę niepewnie. - Muszę iść – tyle mi powiedział. I wyszedł frontowymi drzwiami.... Oh. 
Niedługo potem dostałam telefon informujący mnie, że klimatyzacja została naprawiona. Szybko zabierałam swoje rzeczy i wróciłam do domu starając się uniknąć osądzającego spojrzenia Papyrusa nim się obudzi. Byłam w swoim mieszkaniu tak jakby nic się nie stało, pomijając to, że mam ze sobą trochę więcej prania biorąc pod uwagę to, że zatrzymałam się u KościoBraci. Poszłam do łazienki by sprawdzić, czy muszę zmienić tampona ale już drugi raz w ciągu tego dnia był... czysty. Czy mój okres się... zatrzymał? Heh, może to przez Sansa wcisnął ze mnie całą krew? Siedziałam na kanapie z kieliszkiem wina wieczorem kiedy usłyszałam delikatne pukanie do drzwi... A nie, jest północ. Szybko wstałam i podeszłam do drzwi zastanawiając się, kto to może być tak późno w nocy. Oh. Jak tylko otworzyłam drzwi zdałam sobie, że Sans stoi przede mną.
-Co ty tu...
-Z-zrywam z tobą! - Co? Ciężka cisza pojawiła się między nami, patrzyłam na niego niedowierzając. Był pijany, on nigdy nie był pijany. Kołysał się delikatnie kiedy stał przede mną, śmierdział alkoholem. Zaraz... Dlaczego on tak głośno dyszy? Czy.. czy jego szczęka .. czy on zaraz...? - N-NIE! STÓJ! PRZEPRASZAM! N-NIE CHCIAŁEM! - krzyknął obejmując mnie szczelnie rękami i zaczął płakać.
-Sans, co się dzieje? Jesteś pijany? - zaczął czkać wtulając się w mój kark
-N-NIE CHCIAŁEM! POSZEDŁEM DO – czka – DO MUFFET'S ABY ZAPŁACIĆ ZA RACHUNEK I ZAPROPONOWAŁA MI CYDR I NIE MOGŁEM ODMÓWIĆ I BYŁ PYSZNY I I I ... - O rany.. Instynktownie zaczęłam gładzić go po plecach, aby się wypłakał
-Ciii już dobrze, kochany, wyrzuć to z siebie – Co się dzieje. Czy Sans był u Muffet cały dzień? Zakasłał i zaczkał przez płacz, serce mi się krajało jak patrzyłam na biedaka. Wydawało się, że wszystko dobrze po jego rui. Ciekawe co się stało... - Sans? Chcesz wejść i porozmawiać? - przytaknął lekko. Zamykając drzwi odsunęłam go od siebie, chwyciłam za rękę w rękawiczce i zaprowadziłam do salonu na kanapę. Opadł na poduszkę chowając twarz za rękami. Gładziłam go po plecach siadając obok. - Sans... Kochany. Co się stało? Dlaczego jesteś pijany? - Zadrżał i załkał znowu.
-Ja... zraniłem cię – ból ramienia przypomniał mi o ugryzieniu
-Cóż, powiedziałam, że pomogę ci z rują, prawda? - przyznam, że to było wielkie zaskoczenie, nie wiedziałam czego spodziewać się po potworze w rui, to doświadczenie było... zdecydowanie nieoczekiwane. I cieszyłam się, że pomogłam mu w trudnej chwili.
-Ty... nie wiedziałaś w co się pakujesz... - otarł twarz i pociągnął nosem głośno. Fuj. - N-nie mogę uwierzyć, że myślałem, że to będzie dobry pomysł... Nie jestem tak wspaniały jak myślałem – przyznał cicho – Jestem okro – czka – pnym potworem i nie umiem przestać kłamać mo-ojemu własnemu bratu! Nie zasługuję na ciebie! Nie zasługuję na to, aby być z tobą! Nie zasługuję na nic...
-Sans, nie mów tak! To dlatego tutaj przyszedłeś? Aby ze mną zerwać i ... oszczędzić mi rozczarowań? - przytaknął lekko i zamknął mocno oczy. Może próbował nie rozpłakać się bardziej.
-P-piłem u Muffet bo – chlip – łatwiej mi było wtedy przyznać, ze nie powinienem z tobą byyyyyć! - wywróciłam oczami z powodu jego głupoty, ale jednocześnie.. Sans był całkowicie zrozpaczony. Bolało kiedy patrzyłam na niego w takim stanie
-Sans ja... - ja co? Co mam powiedzieć? W pierwszej chwili postanowiłam nic nie mówić, pocałowałam go w policzek. Był zaskoczony, a kiedy na mnie spojrzał pocałowałam go w usta przywierając do niego biorąc jego twarz w swoje ręce. Próbował się odsunąć, ale mocno go trzymałam. Przystawiłam język do jego zębów, chcąc wejść do środka. Chrząknął, lecz delikatnie rozsunął zęby pozwalając mi się wślizgnąć. Rozpływał się po chwili, ciche łkania zamieniły się w jęki, odpowiedział pocałunkiem, poczułam jego magię. Tańczyła dookoła mojego języka, przeszyły mnie niewielkie znajome dreszcze. Zastanawiałam się, czy on czuje to samo. Odsunęłam się, aby zobaczyć co się zmieniło. Miał do połowy zamknięte oczy, z ust lekko wystawał mu język oczarowany pocałunkiem. Boże, jaki on słodki. - Sans – zaczęłam delikatnie, przesunęłam dłonią po jego policzku – Naprawdę jesteś niesamowity, nie wierz w to, co ci mówią wewnętrzne demony. Bez względu co o sobie uważasz, ja nadal będę cię kochać. - zachłysnął się powietrzem, jego oczy zamieniły się w niebieskie gwiazdy
-T-ty...? Kochasz... mnie....? - Oh. Chyba jeszcze nigdy mu tego nie powiedziałam. Cóż, nie ma chyba lepszego czasu niż teraz, prawda? Przytaknęłam uśmiechając się czule do kochanka
-Tak, Sans. Bardzo, bardzo mocno cię kocham – zarzucił ręce dookoła mnie
-T-tak się cieszę, że to powiedziałaś! Też cię kocham człowieku! Tak strasznie cię kocham! - Objął mnie mocniej i pocałował namiętnie. Stęknęłam, wykorzystał chwilę i wsunął swój niebieski język w moje usta. Jęknęłam zatracona w pocałunku, zaskoczona jak wielki ma na mnie wpływ... No i teraz nie musimy się martwić, że Papyrus nas nakryje... No i jesteśmy sami... No i wypiłam chyba trochę za dużo wina.. - Mmm.. Mmf, co robisz? - zapytał odsuwając się ode mnie. Właśnie wsadzałam ręce w jego spodnie, kciuk już pracował nad jego guzikiem. Cmoknęłam go w policzek pokonując zamek
-Pokazuję jak bardzo cię kocham Sans – szepnęłam czule. W delikatnym świetle lampki zarumienił się na niebiesko, jego oczy zapłonęły pragnieniem
-A-ale...
-Ciii – uciszyłam go przystawiając palec do jego zębów – Po prostu się zrelaksuj, dobrze? - przełknął głośno i przytaknął. Uśmiechnęłam się cwanie i zsunęłam na podłogę siadając między jego nogami, pokonałam guzik spodni. Zachłysnął się powietrzem.
-N-nie jestem pewien, czy to d-dobry pomysł – przyznał cicho patrząc jak ściągam powoli materiał spodenek na dół.
-Sans, kochany, wszystko dobrze – zapewniałam – Jesteś niesamowity i wspaniały i chcę pokazać jak wiele dla mnie znaczysz – zarumienił się bardziej gdy zwróciłam uwagę na jego kutasa pod bokserkami
-D-dobrze człowieku, skoro nalegasz.. - kutas zakołysał się, kiedy wyszedł spod materiału i boże, był wspaniały. Taki gruby, długi wystarczająco, abym wiła się kiedy drażnił mój punkt G, nie wydaje mi się, abym mogła trafić na lepszego kochanka. Sans pozwolił, aby jego ręce opadły na boki, przyglądał mi się z uwagą – A-ale.. nie m-musisz... - objęłam go palcami u nasady delikatnie, czując ciepło i ścisnęłam, westchnął zadowolony
-Chcę – przyznałam zdeterminowana i popatrzyłam na niego zadowolona – Kocham cię Sans. - poruszałam delikatnie ręką na jego przyrodzeniu czułam jak drży kiedy przyjemność zaczyna zalewać jego ciało. Zamknął ciasno swoje oczy.
-D-delikatnie – mruknął cicho, zaczęłam się zastanawiać, czy to pozostałości po jego rui. Cóż, może ma ochotę na leniwy seks? To miła odmiana po rżnięciu-się-jak-dzikie-zwierzęta-podczas-końca-świata. Pochyliłam się i złożyłam na czubku delikatny pocałunek. Poczułam dreszcze magii na wargach. Rozwarłam usta aby wziąć go w usta, na języku poczułam odrobinę jego nasienia. Uwielbiam świadomość, że mam tak wielki wpływ na niego. Jęknęłam, Sans rozpłynął się zadowolony.
-Mmm jesteś tak cholernie słodki Sans – przyznałam liżąc go. Bąknął coś, jakby próbował być zły, ale przyjemność mu nie pozwalała. W kolejnej chwili wzięłam kilka cali więcej w usta pozwalając, aby ślina go nawilżyła i abym przywykła do jego wielkości. Boże, jest taki wielki i choć wiem, że jego magia nie smakuje niczym, ale naprawdę działa na moje ciało. Słyszałam że zaczął szybciej oddychać i cicho jęczeć, to sprawiało, że chciałam zadowolić go jeszcze bardziej. Zaczęłam ssać jego kutasa.
-Cz-człowieku, to jest.. nnggg – westchnął, głos mu się załapał gdy wzięłam go więcej w gardło. Uwielbia, kiedy biorą go całego i choć nigdy mi się nie udaje w pełni, uwielbia to, że próbuję.
-Jesteś dla mnie taki dobry – mówiłam mu kiedy wyciągnęłam go z ust, przywarłam do niego policzkiem i patrzyłam na niego w oczy – Taki dobry chłopczyk – szeptałam patrząc mu w oczy – Taki silny i przystojny – teraz rumienił się cały na niebiesko, jego źrenice zamieniły się w niebieskie serca. To kurewsko urocze.
-N-nie jestem aż tak silny – szepnął cicho, ale warknął kiedy znowu wzięłam go w usta pieścić językiem – O-oh gwiazdy... - jęknął wbił palce w moje włosy.
-Jesteś silny, Sansy – zapewniałam go po tym jak go wyciągnęłam – I bardzo mądry – dodałam uśmiechając się w jego stronę czule.
-N-Nie, nie jestem... Ja tylko... Haaaahn! - przerwałam znowu biorąc go w usta powoli opadł na kanapę czując wilgoć moich ust – Mmmm! Cz-człowieku, to.. to... nnn, p-przestań, proszę...! - I przestałam patrząc jak się uspokaja. Przesunął palcem po mojej wardze
-Naprawdę chcesz, abym przestała?
-C-cóż, chodzi o t-to, że jestem naprawdę w-wrażliwy teraz a-a to jest takie...
-Naprawdę chcesz, abym przestała? - powtórzyłam dobitniej. Poruszył się niepewnie rozglądając po pokoju, jakby tam szukał odpowiedzi na pytanie. - Sans – położyłam rękę na jego darzącego kutasa, pomagając mu wydobyć głos
-N-nie! Nie ... - jego oczy były takie małe w szoku, krople potu zaczęły spływać po czaszce
-Nie ... co? - warknął delikatnie, zasłaniając ręką swoją twarz
-Proszę nie przestawaj – szepnął szybko. I oh, jak mam opisać zadowolenie które właśnie wtedy czułam? Sans jęknął zadowolony jak chwyciłam jego magię za głowę i powoli nią poruszyłam i ścisnęłam delikatnie.
-A będziesz mnie słuchał kiedy będę ci mówiła jak ważny dla mnie jesteś? - przytaknął zamykając oczy – I nie będziesz się spierał kiedy będe mówił o tym jak silny, mądry i przystojny...
-A-ale j-ja nie jestem przystojny...! - Oh Sans.. Buzia mu się nie zamyka dzisiaj, to pewnie za sprawą Muffet. Mówi wiele kiedy jest pijany. Chciałam, aby poczuł się lepiej, ale nadal się ze mną sprzecza... Ale wiem dokładnie co zrobić, aby go zamknąć. Wstałam naprzeciwko niego i zaczęłam ściągać własne ubrania. Przyglądał się przedstawieniu jak przerzucałam koszulkę przez głowę i rzucałam ją na ziemię -... Cz-człowieku? C-co ty robisz? - milczałam, rozpinając guziki moich spodenek i ściągając je poruszając przy tym biodrami nieco bardziej niż było to konieczne. W końcu miałam widownię. - U-um... Jesteś na mnie zła? - Rzuciłam spodenki tak, aby upadły przy koszulce i byłam teraz tylko w staniku i majtkach. Sans wziął głęboki wdech. Wydobył się z niego dziwny dźwięk, jakby pomruk i charczenie, uśmiechnęłam się przebiegle. Powoli rozpięłam stanik, pozwalając aby ramiączka opadły na ramiona, zaś całość na kanapę obok niego. Patrzył na niebieskie miseczki obok niego i otworzył oczy zmartwiony – Cz-człowieku? - za pomocą dłoni ścisnęłam piersi razem przed nim i pochyliłam się lekko, aby miał lepszy widok. Sans w tym czasie kilka razy posunął swojego kutasa, tak jakby jedna z jego fantazji właśnie się spełniała – T-tak... j-jesteś bardzo p-p-piękna, ale... - obsunęłam majtki pozwalając aby opadły na ziemię szybko. Czułam, że sama zrobiłam się mokra. - .. proszę porozmawiajmy! Cz-czy zrobiłem c-coś źle? - miał taki zdesperowany głos i widziałam zmartwienie w jego oczach. Przystawiłam palec do jego ust aby go uciszyć.
-Nie ruszaj się. - stanęłam na kanapie tak, że miałam go teraz pod sobą, siedział między moimi nogami. Sans patrzył na mnie
-C-co robisz? - zapytał znowu
-Skoro nie możesz zamknąć tych swoich usteczek, użyj ich jak trzeba – nim odpowiedział przystawiłam moją płeć do jego zębów opierając się rękami o ścianę za kanapą. Jego ręce natychmiast wylądowały na moich pośladkach. W pierwszej chwili myślałam, że mnie odepchnie, ale tak naprawdę użył ich by mnie przytrzymać i przyciągnąć do siebie. Jego magiczny język natychmiast wyszedł z ust i zaczął pieścić moje płatki. Czułam miłe wibracje między nogami. - Oooo kurwa, Sans – jęknęłam przystawiając czoło do ściany. Nie spodziewałam się, że sama będę taka delikatna – Sans ohh Boże tak mi doooobrze – mruczałam nisko poruszając delikatnie biodrami. Trzymał mnie w odpowiedzi czułam jak rozkoszuje się moim smakiem. - Tak strasznie cię ko-ocham! - mówiłam mu przez jęki – Jesteś taki dobry, tak dobry, Sans, ta, taaaaak doooobrze – zaczynałam się gubić w przyjemności. Wiedział jak mnie pieścić językiem, delikatnie skubał też mój guziczek, wsuwał język we mnie, ssał. Kurwa. Wiedział, że jestem wrażliwa. Czułam jak uśmiecha się kiedy wsuwa palce w moją szparkę, czując jak natychmiast się na nim zaciskam. - Jesteś taki miły i inteligentny i zawsze radosny i wszyyyyyyystko – teraz nie palec już, a jeszcze język był we mnie i wił się na wszystkie strony. Ciepła magia sprawiła, że głos podniósł mi się o oktawę. - Sans, taaak, nie przestawaj – wznosiłam w jego stronę swoje żałosne błagania. Zgodził się, warcząc, kiedy zaczynałam dochodzić dookoła niego. Wyciągnął palec by mieć więcej miejsca dla języka. Wypełnił moje wejście w całości niebieską magią. Chciałam, aby był głębiej, głębiej w środku. Chciałam go więcej. Więcej, więcej, więcej....! - Kocham cię! - krzyczałam w orgazmie o wiele ciszej niż chciałam – Sans jesteś najlepszym kochankiem na całym świecie! Chcę tylko być z tobą po kres mojego życia! Nie mogę znieść myśli o rozłączeniu się z tobą na kilka chwil bo cię kocham tak strasznie bardzo! Jego ręce zacisnęły się na moich plecach, sunęły po kręgosłupie gdy język pieprzył mnie, drugą ręką drażnił mój guziczek i kreślił dookoła niego małe kółeczka. Mój oddech przyśpieszył, czasami nawet zapomniałam się trzymać ściany, oczarowana przyjemnością jaka mi dawał. Sposób w jaki mnie dotykał, to jak jego język wił się we mnie. - Tak, Sans, jesteś taki wspaniały, tak, jeszcze trochę, j-ja zaraz... zaraz d-dojdę przez ciebie, tak, błagam, nie przestawaj, rób ta dalej, ja.. Tak! - mój umysł zalała przyjemność ciepłego orgazmu. Całe moje ciało było takie ciepłe. Sans drżał i chciwie spijał mój orgazm, liżąc moją kobiecość swoim magicznym językiem. Nogi znowu miałam jak z waty, dlatego powoli zaczęłam osuwać się na niego. Natychmiast objął mnie mocno ramionami i przytulił do siebie.
-Też cię kocham – szepnął w moje ucho niskim i ochrypniętym głosem – Kocham cię tak mocno. Jestem najszczęśliwszym potworem na świecie, dlatego, że mnie pokochałaś. - wtuliłam policzek w jego kark, jego słowa ucieszyły mnie. Ale jeszcze z nim nie skończyłam.
-Sans – szepnęłam oplatając jego magicznego kutasa palcami. Podniosłam się na tyle, aby miał dostęp do mojej cipki pozwalając mu przejść między różowymi płatkami i wejść do środka. Skorzystał z zaproszenia i wszedł, ja powoli usiadłam na nim i Boże, wypełnił mnie całą. Oboje jęknęliśmy oczarowani żarem ciał, czułam że jestem jeszcze bardziej wrażliwa przez orgazm, zaś jego kutas wszedł znacznie głębiej niż się spodziewałam. Siedzieliśmy patrząc na siebie przez dłuższą chwilę, odpoczywaliśmy, czując się jednością. Jego urywany oddech, moje mocno bijące serce przy jego żebrach. Sans pocałował mnie żarłocznie, nasze języki tańczyły razem, a potem zwolniły, to był delikatny, czuły, ostrożny, pełen miłości pocałunek. Po chwili zamknęłam oczy rozkoszując się magią w ustach. Przesunął ręką po moim ciele, ścisnął delikatnie skórę, lubił uczucie mojego ciała na swoich kościstych rękach.
-Kocham cię – szepnął w moje usta, delikatnie unosząc moje biodra, czułam jak zaciskam się dookoła niego nie pozwalając mu wyjść. Niski jęk pełen pasji, trzymałam się go mocno. Zakołysałam biodrami siedząc na nim, tak aby jego kutas zwiedził całe moje wnętrze. Dyszałam w jego ramię starając się stłumić jęki. Ostatni orgazm sprawił, że byłam bardzo mokra, dlatego mlaskanie dobiegało kiedy tylko cokolwiek zrobiłam z jego kutasem. Sans warknął w moją skórę, przytulił mocniej, tak jakby chciał poczuć każdy milimetr mojego ciała. - Jesteś taka piękna i seksowne i ahhhn, boże, tak mi dobrze – jęknął – z-zaraz dojdę – przyznał
-Dobrze kochanie – powiedziałam bez zastanowienia – Śmiało, dojdź we mnie, wypełnij mnie swoim nasieniem, dobrze? - przytaknął i chwycił mnie za pośladki. Trzymał mnie kiedy zaczął poruszać kutasem. Krzyczałam jego imię znowu i znowu przez rozkosz, przez wcześniejsze orgazmy, z łatwością doszłam na sraj przyjemności. - Tak, tak, tak! Sans o-o boże! Jesteś taki duży! Kocham cię, kocham cię, kocham cię!
-Ja .. oh gwiazdy człooooooaaahn, kocham cię! Kocham! D-dochodzę.. o-oh gwiazdy Ja... Kuuuurwa! - jęczał gdy jego kutas zadrżał we mnie wpuszczając magię w moją gorącą cipkę kiedy go ujeżdżałam, wyciskając z niego wszystko co miał. Wsunął mój lewy sutek w usta i zaczął delikatnie ssać podczas orgazmu, westchnęłam i przystawiłam czoło do jego czaszki.
-Jesteś niesamowity – szepnęłam całując kość. Sans zaśmiał się słabo chowając twarz w moim karku
-Nie. Jestem wspaniały.
Share:

Undertale - Aftertale - Część 6 [Part 6 - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: AU zwane Aftertale z którego znaną postacią jest Geno!Sans jest autorstwa loveofpiggers. Za tłumaczenie jest odpowiedzialna Yumi Mizuno. Fabuła wygląda następująco. Sans budzi się znowu po kolejnej ścieżce ludobójczej wykonanej przez Frisk. Zrezygnowany i zmęczony faktem, że człowiek ciągle i ciągle wraca, tylko po to aby ich zabić, nie wie co może zrobić. Z pomocą przychodzi mu Geno. Postać wyglądająca tak samo jak on, kryjąca się w panelu kontrolnym. Proponuje pomóc Sansowi uporać się z problemem. 
SPIS TREŚCI
Część 6 (obecnie czytana)







































Share:

Opowiadanie: Her Final Destination - Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Pamiętał, że pokochał ją od pierwszej chwili. Do tej pory nie sądził, że to w ogóle możliwe, ale kiedy po raz pierwszy ujrzał tę dziewczynę, poczuł, że tak właśnie się dzieje. To było coś więcej niż pożądanie, o wiele bardziej złożone niż chwilowe zauroczenie. Zobaczył ją i już wtedy wiedział, że musi ją poznać, niezależnie od możliwych konsekwencji, jakkolwiek głupie by się to nie wydawało. Zawsze sądził, że uczucia są o wiele za bardzo skomplikowane, żeby coś podobnego mogło mieć miejsce, ale najwyraźniej się mylił – zarówno w tej, jak i wielu innych kwestiach.
Damien nie miał pewności, co tak naprawdę go w niej urzekło. Może to, że wydawała się tak bardzo niewinna – delikatna i piękna, a przynajmniej to w naturalny sposób nasunęło mu się na myśl z chwilą, w której dostrzegł ją po raz pierwszy. Alabastrowa cera miała w sobie coś, co sprawiało, że dziewczyna wyglądała jak filigranowa, porcelanowa laleczka. Biała, letnia sukienka podkreślała zgrabną sylwetkę – wcięcie bioder, długie nogi i smukłą szyję. Burza lśniących, gęstych włosów przyciągała wzrok swoją ognistą barwą, sprawiając, że mężczyźnie niemalże udało się uśmiechnąć. Wyglądała jak czarownica, chociaż podejrzewał, że nieznajoma poczułaby się urażona, gdyby zwrócił się do niej w ten sposób.
Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym pewnym krokiem ruszył za nią. Wydawała się go przyciągać, sprawiając, że mimo usilnych starań, nie był w stanie oderwać od niej wzroku. To wydawało się silniejsze od niego, niczym czar, pod którego wpływem się znalazł. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem jakakolwiek osoba wzbudziła w nim tak wiele emocji, w zaledwie ułamek sekundy wytrącając z równowagi, wręcz hipnotyzując. Pomyślał, że dla postronnego obserwatora mógłby wyglądać jak obłąkany – zapatrzony w niczego nieświadomą ofiarę psychopata, który krok za krokiem podążał za ewentualną „ofiarą”. Pewnie nawet nie miałby nikomu za złe, gdyby nagle został zatrzymany i zganiany za takie zachowanie…
Ba! W gruncie rzeczy chyba wolałby, żeby ktoś postąpił w taki sposób i w porę sprowadził go na ziemię.
Myśląc o tym dużo później, doszedł do wniosku, że dzień, w którym ujrzał ją po raz pierwszy, był jednym z najlepszych i zarazem najbardziej przeklętych z tych, które miał okazję przeżyć – a było ich wiele, chociaż nikt nie podejrzewałby go o tak długi staż na tym świecie. Damien był pewien, że każda żyjąca istota byłaby przerażona, gdyby powiedział jej prawdę, co zresztą nie stanowiłoby jakiejś wybitnie nietypowej reakcji. Wręcz przeciwnie – większym szokiem byłoby spokojne zaakceptowanie przez kogokolwiek takiego stanu rzeczy, chociaż przez te wszystkie lata ani razu nie miał okazji tego sprawdzić. Pewne tajemnice nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, a zwłaszcza te, które on skrywał w przeszłości. W gruncie rzeczy już dawno pogrzebał siebie, dawne lata i przyszłość, a przynajmniej do tej pory wydawało mu się, że właśnie w ten sposób powinien postąpić.
Sentymentalność bywała zgubna, zresztą tak jak i nadmierna emocjonalność. Wiedział dobrze, że tak jest, a jednak był tutaj, podążając za piękną nieznajomą i samemu sobie nie potrafiąc wytłumaczyć sensu tego, co zamierzał zrobić. Chciał ją poznać? O cholera, tak – pragnął tego całym sobą, w sposób tak intensywny, że wydał mu się wręcz nieprawdopodobny. Nic takiego nie powinno mieć miejsca, ale przecież równie niedorzeczne wydawało się to, co ludzie nazywali miłością od pierwszego wejrzenia. Nie dało się kochać kogoś, kogo nawet się nie znało – z kim nie zamieniło się choćby słowa, co najwyżej przelotnie obserwując i nie mając podstawowej wiedzy o tym, kogo darzyło się uczuciem. Nie znał jej imienia, nie wiedział kim była i co potrafiła najlepiej; nie miał pojęcia o jej wadach oraz tym, czy gdyby je poznał, wciąż utrzymywałby, że ją kocha. To, jak miały się ich relacje, stanowczo zaprzeczało jego definicji miłości i zasadom, którymi przez te wszystkie lata próbował się kierować. Skutecznie niszczyło wszystko, mieszając mu w głowie i czyniąc niemalże bezbronnym – a jakby tego było mało, Damien nawet nie próbował się przed tym bronić.
Co z tego? Chociaż wiedział to wszystko, odrzucenie dotychczasowych przekonań przyszło mu równie naturalnie, co i oddychanie. Kochał ją i już – kimkolwiek była, jakakolwiek miałaby się okazać. To mu wystarczyło, dając zadziwiającą wręcz pewność tego, że bez względu na wszystko, co się wydarzy, ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie – czy to za sprawą przeznaczenia, jakiegoś fatum czy może szaleństwa, które prędzej czy później musiało go dosięgnąć. Właściwie jakie to miało znaczenie, zwłaszcza w tym miejscu – mieście, którego nie widział przez tak długi okres czasu, a które po tym wszystkim i tak przyciągnęło go do siebie. Już samo to brzmiało jak szaleństwo, ale tak naprawdę zaczynało być mu wszystko jedno.
Przyśpieszył, przez kilka sekund mając wielką ochotę dogonić ją, chwycić za ramię i zmusić do tego, żeby na niego spojrzała. Nie miał pojęcia, co powiedziałby jej po tym, jak już zdecydowałaby się odwrócić ku niemu, ale to nie było istotne. Miał wrażenie, że odpowiednie słowa przyszłyby same, dokładnie tak jak i targające nim uczucia – w najzupełniej naturalny sposób, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Skoro przez tyle czasu z dziecinną łatwością uciekał od przejmowania się kwestiami, które z jakiegokolwiek powodu mogły okazać się dla niego problematyczne, mógł zrobić to po raz kolejny.
Strach pojawił się nagle, intensywny i na swój sposób oszałamiający, skutecznie powstrzymując Damiena przed podjęciem zbyt pochopnej decyzji. Zwolnił, chociaż się nie zatrzymał, przez kilka następnych sekund idąc właściwie na oślep i mocno zaciskając powieki. Musiał zawalczyć z samym sobą, starając się trzymać nerwy na wodzy i przynajmniej próbować oczyścić umysł. Starał się przekonać samego siebie, że nie ma powodów do obaw i wszystko jest pod kontrolą, ale to było niczym próba oszukiwania samego siebie – wierutne kłamstwo, o którym doskonale wiedział i które niezmiennie dawało mu się we znaki.
Jak bardzo szalone było wszystko to, co czuł i myślał? Nie chciał tego oceniać, podświadomie wciąż negując myśl o tym, że mogłoby to mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie, nie miało. Miał co do tego pewność, bo znał siebie – swoje reakcje, pragnienia i sposób odbierania uczuć. Zwłaszcza to ostatnie nie dawało mu spokoju, jawiąc się jako tym wyraźniejsza kwestia, bowiem od bardzo dawna nie zdarzyło mu się czuć aż tak intensywnie. Przestał kochać z chwilą, w której przekonał się, jak wiele cierpienia się z tym wiąże, zaczynając traktować to jedno uczucie jako coś absolutnie niepożądanego, bezcelowego i co najmniej problematycznego. Był wręcz pewien, że tego nie potrafi – już nie, ale tak było lepiej, bo dzięki temu mógł żyć we względnie spokojny sposób.
Mylił się.
Już samo to odkrycie wystarczyło, żeby wzbudzić w nim strach. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem bał się aż do tego stopnia – nie w ten sposób i nie z przyczyn, których nawet nie potrafił jednoznacznie określić. Gdyby w grę wchodziło wyłącznie oszołomienie intensywnością tego, czego właśnie doświadczał, pewnie by się nie zawahał. Słabość zawsze doprowadzała go do szału, więc poradziłby sobie z nią niezależnie od możliwych konsekwencji. Odciąłby się od niechcianych myśli, w zamian koncentrując na własnych pragnieniach i tym, co nade wszystko chciał zrobić.
Problem jednak polegał na tym, że Damiena niepokoiła najbardziej absurdalna, niepojęta rzecz, jaka tylko przychodziła mu do głowy – a mianowicie to, że piękna nieznajoma będzie miała zielone oczy.
Bezwiednie zacisnął obie dłonie w pięści, dla pewności wciskając je w kieszenie spodni. Napiął mięśnie, by powstrzymać dreszcz, który w pamięci zamajaczył mu obraz przypominających dwa szmaragdy, wpatrzonych w niego tęczówek. Chyba nigdy nie miał być w stanie tak po prostu zapomnieć, zwłaszcza kiedy chodziło o te oczy, ale…
To nie miało najmniejszego znaczenia. Z kolei piękna nieznajoma zdecydowanie nie miała z tym wszystkim związku i tego zamierzał się trzymać.
Kontynuowali marsz jeszcze przez dobry kwadrans – ona cudownie nieświadoma tego, że mogłaby mieć towarzystwo. Trzymał się w bezpiecznej odległości, przyzwyczajony do skradania i poruszania w sposób wystarczająco ostrożny, żeby nikt inny nie zwracał nie niego uwagi. To okazało się proste, co go zaskoczyło, tym bardziej, że pogrążony we własnych myślach nie wziął pod uwagę tego, że znajdzie w sobie dość siły, żeby się skupić. Istniała również możliwość, że to w niej leżał problem – że była zbyt beztroska, niewinna i na swój sposób naiwna – ale nie dbał o to, skupiony tylko i wyłącznie na możliwości swobodnego podążania za obiektem swojego zainteresowania.
Mieszkała w niewielkim oddaleniu od centrum, blisko lasu, co z jakiegoś powodu go zaniepokoiło. Amhertst nie było dużym miastem, ze wszystkich stron otoczone gęsto rosnącymi drzewami. Bliskość natury miała swoje zalety i urok zwłaszcza latem, kiedy słońce przygrzewało, a liście i kwiaty w pełnym rozkwicie zachwycały wszystkich wokół intensywnością barw oraz przyprawiającymi o zawroty głowy zapachami. Zwłaszcza obrzeża zaliczały się do spokojnych terenów, a jednak z jakiegoś powodu myśl o tym, że krucha dziewczyna mogłaby mieszkać w takim miejscu, przyprawiła go o dreszcze. Czuł, że zaczyna być przewrażliwiony, tym bardziej, że w okolicy nie działo się nic godnego uwagi, ale mimo wszystko…
Zaczynasz wariować, warknął na siebie w duchu. Śledzisz obcą dziewczynę, a teraz rozważasz to, czy przypadkiem ktoś nie spróbuje jej zamordować, chociaż zapewne mieszka w tym miejscu od urodzenia. To niepoważne.
Zdawał sobie z tego sprawę, ale i tak potrzebował dłuższej chwili, żeby zmusić się do podjęcia decyzji. Czas, który poświęcił na wahanie, okazał się wystarczający, żeby przekonać się, że piękna nieznajoma, którą obserwował, mieszkała w niewyróżniającym się niczym szczególnym piętrowym domku, bliźniaczo podobnym do wszystkich innych, które mijali po drodze. Przez kilka sekund wodził wzrokiem po jasnej elewacji, przypatrując się zaskakująco dużym oknom w barokowym stylu. Trudno było mu stwierdzić, ile lat tak naprawdę miał ten budynek, ale podejrzewał, że był stary, zresztą jak i wszystkie inne domy w okolicy. Odkąd sięgał pamięcią, Amhertst było dokładnie takie samo, zmieniając się tak powoli albo w tak nieznacznym stopniu, że to w gruncie rzeczy wydawało się pozbawione znaczenia. To było jedno z tych miejsc, gdzie czas płynął powoli, ludzie żyli swoim rytmem, a często znali się od pokoleń, z kolei ta dziewczyna…
Nie przypominał sobie, czy mieszkała tutaj, kiedy przebywał w miasteczku po raz pierwszy. Nie było go wystarczająco długo, by mieszkańcy zmienili się – jedne pokolenia odeszły na rzecz następnych, dzięki czemu nikt nie miał prawa go pamiętać. Miał przynajmniej taką nadzieję, chociaż to wciąż nie tłumaczyło, dlaczego zdecydował się wrócić. To było jak impuls, równie silny jak ten, który sprawił, że teraz jak skończony idiota tkwił przed domem kompletnie obcej mu kobiety, zarzekając się, że ją kocha, że jest dla niego ważna i że w razie potrzeby zrobiłby dla niej wszystko. Nie rozumiał siebie, własnych emocji, a już zwłaszcza tego, co zamierzał w najbliższym czasie zrobić – i to nie tylko w związku ze sobą, ale przede wszystkim nią.
Wciąż o tym myślał, kiedy dziewczyna zatrzymała się na werandzie. Na moment przystanęła, cierpliwie szukając kluczy w torebce, żeby móc dostać się do środka. Tym większego szoku doznał, kiedy nagle wyprostowała się niczym struna, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia obejrzała się przez ramię. Płomiennorude włosy na ułamek sekundy opadły jej na twarz, więc odgarnęła je zniecierpliwionym ruchem, tym samym pozwalając Damienowi pierwszy raz zobaczyć swoje oczy. Wypuścił powietrze ze świstem, co najmniej zaniepokojony tym, że mogłaby go zauważyć, ale najwyraźniej nic podobnego nie miało miejsca, skoro po krótkim rozejrzeniu się dookoła, jak gdyby nigdy nic odwróciła się, by kilka sekund później zniknąć wewnątrz budynku.
Z opóźnieniem dotarło do niego, że bezwiednie zaciskał dłonie w pięści, tak mocno, że chyba jedynie cudem nie połamał sobie palców. Spróbował poluzować uścisk, ale to okazało się trudne, tym bardziej, że myślami był gdzieś daleko. W myślach wciąż rozpamiętywał to, jak prezentowała się jej twarz – łagodne rysy, majaczący na pełnych ustach uśmiech i to spojrzenie…
Och, no i jej oczy. Zwłaszcza ich widok sprawił, że kamień spadł mu z serca, chociaż sam nie był pewien dlaczego. Biorąc pod uwagę to, że właściwie z minuty na minutę dosłownie zwariował, chyba mógł założyć, że nic nie było takie, jakie powinno, zaczynając od tego nieszczęsnego zauroczenia, na śledzeniu obcej dziewczyny kończąc.
Jak? Dlaczego…? Wiedział, że to nie powinno się powtórzyć – że powinien przestać i to nie tylko dlatego, że to wydawało się aż do tego stopnia szalone – ale pomimo tego nie potrafił tak po prostu nad tym zapanować. Poza tym jej oczy… Obawiał się tego, jakie mogą być, ale to okazało się zbędne. Nie sądził, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji i że to właśnie barwa tęczówek zacznie mieć dla niego aż takie znaczenie, ale skoro tak, nie zamierzał z tym uczuciem walczyć.
Najważniejsze jednak było to, że oczy nieznajomej nie były zielone, choć właśnie tego się spodziewał.
Para łagodnych, czekoladowych tęczówek prześladowała go już do końca dnia.
~*~
Pamiętam moment, kiedy się poznaliśmy. To było zimą; śnieg sypał gęsto, a ty wodziłeś za mną wzrokiem, nie kryjąc tego, że jesteś mną zainteresowany. Nie miałeś wtedy pojęcia, że obserwowałam cię wcześniej, już wtedy wiedząc, że będziemy razem. Podobałeś mi się, zresztą tak jak i ja tobie, a w głębi duszy czułam, że tak naprawdę jesteśmy dla siebie stworzeni. To było jak przeznaczenie – coś, przed czym nie należy się bronić, a tym bardziej uciekać, bo prędzej czy później każde i tak miało wpaść w pułapkę własnego losu. Nasz został już przypieczętowany i wiedziałam o tym już na długo przed tym, jak zobaczyliśmy się po raz pierwszy.
Jestem twoim przeznaczeniem.
To brzmi dziwnie, a przynajmniej sądzę, że byłbyś zaskoczony, gdybym wtedy stanęła przed tobą i powiedziała ci to w twarz. Prościej jest pozwolić na to, żebyś sam zbliżył się do mnie, utwierdzając mnie w przekonaniu, że moje przypuszczenia są słuszne. Czuję się przy tobie dobrze – twoje ramiona są moim domem, głos ukojeniem, a gorące zapewnienia o tym, jak bardzo jestem dla ciebie ważna, moim bezpieczeństwem, chociaż boję się tak rzadko. Strach na co dzień jest mi obcy, a jednak odczuwam go, kiedy myślę o tym, że może wydarzyć się coś, co prędzej czy później zechce nas rozdzielić. Śmierć? O tak, to ona mnie przeraża – sprawia, że pragnę stanąć przeciwko niej i stanowczo zaprotestować; dać jej do zrozumienia, że nie ma prawa zbliżyć się nie tyle do mnie, co przede wszystkim do ciebie. Jestem pewna, że mogę to zrobić i decyduję się na to, chociaż początkowo również o tym nie masz pojęcia.
Jesteś na mnie zły, kiedy mówię ci prawdę, ale… czy naprawdę aż do tego stopnia dziwi cię to, co właśnie robię? Przecież mnie znałeś… Śmiem twierdzić, że wciąż znasz. Zajmuję twoje myśli nawet wtedy, kiedy próbujesz się przed tym bronić. Ale hej, zmusiłeś mnie do tego, co również musisz pamiętać. Tak jak i o tym, jaka byłam – i wciąż jestem, bo dla osiągnięcia celu mogę zrobić dosłownie wszystko. Podziwiałeś to we mnie, a ja lubiłam ci imponować. Zresztą nadal lubię, pomimo tych wszystkich lat i tego, jak wiele się przez ten czas zmieniło. Jesteśmy różni, a przy tym na swój sposób tacy sami, o czym zamierzam w najbliższym czasie ci przypomnieć. To, jaka jestem także, bo przecież zawsze dostaję to, czego chcę. Pamiętasz o tym, prawda? Prędzej czy później wszystko dzieje się zgodnie z moją wolą, ale czy to coś złego? Oboje byliśmy wtedy szczęśliwi – zamknięci w swojej prywatnej bańce szczęścia, przeznaczeni sobie nawzajem i tak pewni tego, że to ze sobą zamierzamy przeżyć cały pozostały nam czas.
Pamiętam każdy pocałunek, który złożyłeś na moich ustach. Byłam twoją pierwszą, zresztą tak jak i ty moim – w każdej sferze życia, co wciąż tak bardzo mnie cieszy. Każdy twój dotyk był tak pełen ciepła; emocji, których nie okazywał mi nikt inny. Przy tobie czułam się żywa bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, pewniejsza i do tego stopnia pożądana, że już nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że to mogłoby zniknąć. Nadal nie potrafię. To jest nienaturalne, bowiem stałeś się moim uzależnieniem – warunkiem tego, że wciąż istnieję i posiadam zdrowe zmysły. Czy i w tym mam doszukiwać się czegoś złego? Żałować podjętych decyzji albo wspólnie spędzonego czasu? Och, nie, nie potrafię, a i ty wciąż mnie pamiętasz – wiem to, bo sama zamierzam o to zadbać.
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć.
Tę obietnicę również masz w pamięci i podejrzewam, że oboje zabierzemy ją do grobu… Nieważne jak niedorzeczna może się wydawać. Czuję się podekscytowana, kiedy przypominam sobie, jak niewiele brakuje i ile na to czekałam. Ty również, chociaż teraz nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale spokojnie… Ja ci przypomnę. Pozwól mi tylko, a na pewno tak będzie, zwłaszcza jeśli pozwolisz na to, bym postępowała zgodnie ze swoim planem. Ustępowałeś mi tak często i przy każdej możliwej okazji, że teraz z równym powodzeniem możesz to dla mnie zrobić raz jeszcze. Obiecuję, że nam oboje wyjdzie to na dobre, chociaż w którymś momencie we mnie zwątpiłeś… Ale to też jestem skłonna ci wybaczyć, zresztą tak jak i wiele innych błędów, które popełniłeś w przeszłości. Ukarzę cię za nie, tak, ale jednak ci wybaczam, więc możemy uznać, że jestem litościwa. Nie naiwna, ale na swój sposób słaba, chociaż zawsze tym wzgardzałam, podczas gdy ty na każdym kroku powtarzałeś mi, że lubisz tę cząstkę mnie; moje człowieczeństwo, choć już od dawna to słowo znaczy dla mnie tak niewiele…
Mam wrażenie, że coś we mnie pękło, kiedy sprawy pomiędzy nami uległy zmianie. Zmusiłeś mnie do czegoś, czego nie chciałam i jestem za to na ciebie zła, ale… Hej, to wciąż możemy naprawić. Ja wiem, jak to zrobić, ale i na to musisz mi pozwolić, choć do tej pory nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ważną odegrasz w moim planie rolę. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, wszystko wróci do normy – uleczysz mnie, tak jak robiłeś to przez te wszystkie tygodnie od chwili, w której zobaczyłeś mnie po raz pierwszy. Chcę, żeby to wróciło z chwilą, w której spadnie pierwszy śnieg – tak jak wtedy…
Dokładnie tak.
Ta sentymentalność jest taka zabawna, ale ty zawsze to lubiłeś, a i ja przy tobie zaczęłam doceniać znaczenie przeszłości. Niech ta w takim razie stanie się naszą teraźniejszością, zupełnie jakby nic się nie zmieniło.
To samo miejsce, ten sam czas…
Znów oddam ci siebie i wiem, że przyjmiesz mnie z wdzięcznością, kiedy przyjdzie odpowiedni moment. Razem ze mną zniszczysz wszelakie przeszkody; razem pozbędziemy się ich i każdego, kto może stanąć pomiędzy nami. Ostatnim wrogiem pozostanie śmierć, ale i z nią sobie poradzimy – raz na zawsze, żebym już nigdy nie musiała się bać. Strach jest dla słabych, a ja nigdy taka nie byłam. I nie będę, zwłaszcza kiedy oboje osiągniemy cel.
A potem zatańczymy na zgliszczach nieprzychylnego nam świata i odejdziemy ku wieczności.
Razem.
Share:

Skyrim: Diadem Clavicusa Złośliwego - Miłość [opowiadanie własne]

Od autora: Jest to opowiadanie osadzone w realiach gry Skyrim. Nie trzeba jednak grać w grę, aby zrozumieć jego przekaz. Świat Skyrim to świat fantasy, gdzie walki ras, klanów oraz zawiłości polityczne są na porządku dziennym. Nie o tym jednak będzie to krótkie opowiadanie. Główna bohaterka to bezimienna dunmerka (mroczny elf) która pragnie zmienić swoje życie. Nic więc dziwnego, że podążyła za gadającym psem do zapomnianej świątyni by przynieść jakiś zardzewiały toporek zapomnianemu bóstwu, prawda? Każdy przecież na jej miejscu by to zrobił, prawda? Taaak, no cóż. 
Autor: Yumi Mizuno
Spis Treści
Miłość (obecnie czytane)
Ulfrik powrócił. Rzuciła mu się na ramiona i mocno przytuliła. Była szczęśliwa, że znowu znalazł się w Wichrowym Tronie. Coś nie wszystko udało mu się tak, jak to zaplanował. Straty były duże, cel nie w pełni osiągnięty, ale wrócił. Choć na chwilę, aby przegrupować siły i być. Wrócił.
Podczas większej wieczerzy jako i na ostatniej został zaproszony Rolff, lecz nie przybył, Galmar pewnie załatwił tę sprawę. Tym czasem ona zasiadała obok jarla, co prawda nie jako królowa, lecz jako jego towarzyszka. Dama dworu. Jako ta, która wiernie na niego czekała. Nadal istniało ryzyko, że może ją wyrzucić gdy tylko mu się znudzi. Tak jak w przypadku jej wcześniejszego, nazwijmy go „opiekunem”, opiekuna. Nadal nie była pewna tego co się stanie z nią za rok, za dwa, czy w ogóle dożyje tego okresu. Nie miała posagu, nie mogła wejść w żaden znaczący ród. Dlatego jakkolwiek Rolff mógłby z niej zrobić swoją żonę, to ona nie chciała. Dawniej pamiętała powody. Teraz zapomniała. Ale choć zapomniała powodów, to i tak by się nie zgodziła.
Żyła w ciele norda dość długo, aby powoli zapominać o tym kim była. Nie chciała pamiętać swojej prawdziwej twarzy, włosów, oczu.
Podniosła głowę, Ulfrik był zmęczony, widziała to. Biesiada w pełni, napełnić brzuchy trzeba było. I on jadł, lecz ona czuła jego uczucia. Tak jakby przez wspólne mieszkanie i poznanie go zniknęła pewna niewidoczna maska jaką zakładał dla świata. On był zmęczony i był tutaj, bo musiał, a nie chciał. On chciał iść do siebie, odpocząć, zrelaksować się... A nie może. On jest jarlem. On musi...
Ale... Ona nie jest jarlem. Ona nie musi. Ona może.
Przystawiła dłoń do czoła, westchnęła głęboko i delikatnie oparła się o jego ramię.
-Najmocniej przepraszam - powiedziała głosem tak słabym i ledwo słyszalnym, że przez chwilę bała się, że ten nie zrozumiał jej słów, jarl wychylił w jej stronę jedno ucho. Kobieta objęła jego rękę palce wsuwając między jego -Nie czuję się najlepiej - szept za szeptem prosto w jego ucho, tylko dla niego - Nie czuję się najlepiej widząc jak ty czujesz się źle, mój panie. - zamknęła oczy, nadal jej słuchał - Możesz powiedzieć towarzyszom, że partnerka ci zasłabła, noce nieprzespane z tęsknoty za tobą teraz się odezwały i osłabiły wątłe i tak ciało - co ona wygaduje? - Albo coś innego. A potem mnie odprowadź do sypialni, tam odpoczniesz. - on nie odpowiedział, nie mógł. Popatrzył na nią, na jej pokaz aktorski tak bardzo prawdziwy, że gdyby nie wiedział, że udaje, to by się nabrał. Dyszała płytko, oczy miała zamglone, usta lekko rozchylone, wydawała się być taka słaba.
Skorzystał z biletu ucieczki jaki jej dała. Po chwili oboje byli za zamkniętymi drzwiami jej sypialni. Nawet zaniósł ją tam na rękach. Co by nie było, że biednej słabej niewieści chodzić rozkazuje.
Jak tylko zamek strzyknął, a kominek zatlił się miłym żarem, życie wstąpiło w jej ciało, zaś aktorzenia nastał kres. Ulfrik był zaskoczony, jak szybko potrafiła zmieniać maski.
-Byłaś aktorką? - zapytał zaciekawiony siadając przed konikiem. Ona w tym czasie korzystając, że nie miał naramienników ani kawałka zbroi, zaczęła kolistymi ruchami masować jego plecy, zmęczone, obolałe, pełne blizn, sztywne mięśnie.
-Też. - Co jeżeli pozna prawdę o niej? Tę z życia... czy ją wygna? Jak ją wygna, wróci do Rolffa. Zawsze to jakaś alternatywa. Ten ją przyjmie. A jak nie on, znajdzie inny sposób. Lecz jeżeli jej nie wygna i zaakceptuje przeszłość... Stęknął, masaż zaczął wpływać, powoli twarde mięśnie wiotczały w jej rękach. Zmęczone ciągłym stresem i odpowiedzialnością jaka na nich spoczywała.
-W jakiej sztuce grałaś? - zapytał zaciekawiony - Gdzieś w Samotni?
-Eh... - spuściła wzrok nie przerywając czynności - Obawiam się, że jeżeli chcesz bym była szczera, to nie chcesz usłyszeć tej odpowiedzi.
-Jak do tej pory z wszystkich zadań wywiązałaś się należycie - mówił z radością odrzucając jasno brązowe włosy na bok, tak by miała lepszy dostęp do jego karku - Twój widok cieszy moje oko, tęskniłaś za mną, albo inaczej, wierzę, w to, że to co okazałaś mi gdym przybył było prawdziwe.
-Bo było, sama też się zdziwiłam - przyznała
-Czy udało mi się wzbudzić zazdrość wspomnieniem o towarzyszce mego namiotu?
-Oczywiście - zarumieniła się
-A więc coś jednak do mnie czujesz.
-A więc jednak.. a ty?
-List napisałem jeden. Do ciebie. Dowiedziałem się, że Rolff chciał przekupić moich  żołnierzy, by pozwolili ci umknąć. Dlaczego się nie zgodziłaś? Boisz się mnie?
-Nie panie, nie boję. Nie mam powodów. Nie zgodziłam się bo...
-Bo mogę ofiarować ci więcej niż on.
-Też, lecz to nadal niepewne - mocniej zacisnęła ręce na jego mięśniach, jego jęk przerodził się w przyjemne mruczenie - Zawsze, w każdej chwili możesz wyrzucić mnie z tego pałacu i udać, że mnie nie znałeś. W obu przypadkach jestem zabawką, która ładnie wygląda. Ani ty, panie, ani on nie znaliście mnie prawdziwej - tej z czerwonymi oczami, dodała w myślach, lecz nie tym chciała się podzielić. Nie uważała, aby jej rasa była najgorsza, była kłopotliwa, ale nie najgorsza. Robiła wiele, więcej złych rzeczy... tych z których nie była dumna...
-Ja ci się dałem poznać, prawda?
-Tak.
-Zaakceptowałaś mnie takim jakim jestem? Oschłym, władczym. Bez poczucia humoru.
-O tu się nie zgodzę.
-No dobrze. Z niewielkim poczuciem humoru... - popatrzył na nią, lecz szybko odwrócił głowę, bo zabolało go w plecach - Dałem ci się poznać. Co o mnie teraz myślisz?
-Myślę, że nie jesteś kimś, kto szuka miłości, nie jesteś kimś, kto szuka żony u której boku miałbyś spędzić resztę swoich dni. Dzieci jedynie po to, by przedłużyć twój ród, lecz nie by być ojcem. Nie widzisz się w roli męża i ojca. Ślub jedynie polityczny. - mówiła oschle, a kiedy przestała, zabrała ręce z jego pleców, przesunęła palcami po karku, obeszła go i kucnęła przed nim. Nie patrzyła mu w oczy kiedy zabrała się za ściąganie jego butów.
-Uważaj, miałem je na nogach przez cały ten czas. Nawet w nich spałem. Zapach będzie...
-W życiu czułam gorsze zapachy - przyznała szczerze i ściągnęła but. Faktycznie, śmierdziało. Nie. To mało powiedziane. Jego stopy były popękane, pożółkłe. - Na jutro przygotuję coś, co pomoże, nie tylko z zapachem ale i z ranami
-Znasz się na tym?
-Znam - przyznała szczerze - Wracając. Mimo tego jesteś panie mężczyzną. Smutnym. Samotnym. Zagubionym w świecie. Kłamiesz. Kręcisz. Siłą chcesz zdobywać poparcie. Nie ufasz własnemu cieniowi - nie przerywała mówić nawet kiedy otworzył usta by coś powiedzieć. Nie przerywała nawet wtedy kiedy dotknęła dłońmi jego poranionych nóg by zacząć je delikatnie masować - W tym całym niepewnym świecie jaki cię otacza, chcesz zbudować niewielki pokoik, stabilny, do którego będziesz mógł przychodzić kiedy będziesz chciał. W którym wszystko będzie takie samo. W którym nie będzie ci nic groziło - mówiła to wstając od niego, podeszła do niewielkiego drewnianego sekretarzyka i otworzyła jedną z szafeczek. Stamtąd wyciągnęła małe pudełeczko. Maść jaka się w nim znajdowała była perłowa, pachniała mlekiem i ziołami. Wróciła na wcześniejsze miejsce. Jarl przyglądał się jej przez ten cały czas z uwagą, zadumą, zadziwieniem - To moja rola. Chcesz, abym zbudowała ci taki pokoik. Jeżeli uda mi się spełnić temu oczekiwaniu, zostanę w Pałacu i nic mnie z niego nie wygoni. - podniosła na niego wzrok. Jarl milczał dłuższą chwilę, gładził się bo brodzie jednym palcem. W końcu uśmiechnął lekko.
-Opowiedz mi o swoim życiu. Tych ziół nie było w tym zamku. Masujesz naprawdę dobrze i widać, że umiesz zajmować się ranami. Przyznałaś, że byłaś aktorką. Co jeszcze umiesz i jak zdobyłaś tę umiejętność.
-Mój panie... to zbyt wiele jak na jedną noc. - uśmiechnęła się delikatnie i kiedy tylko nałożyła leczniczą maść na jego nogi podniosła się i pochyliła nad nim. Spojrzała w oczy z niemym pytaniem, nie protestował, dlatego pocałowała go w czoło, by potem się wyprostować. - Dzisiaj możesz wybrać jedną historię. Każdej nocy kiedy będziesz tutaj zaglądał, będziesz dowiadywał się o mnie coraz więcej.
-Chcesz, abym się w tobie zakochał?
-Mój panie. Już to zrobiłeś. Gdyby tak nie było, sam Jarl Wichrowego Tronu nie znalazłby się sam w pokoju jednej z dam dworu w dodatku posiadającą wątpliwe pochodzenie i niepewną historię. Jesteś mądry i wiesz jak ważne jest twoje życie dla całego królestwa.
-Jesteś niezwykle mądra.
-Głupia. Mój panie. Głupia. Umiem po prostu patrzeć... - westchnęła - Powiem ci jednak coś, co poprawi naszą sytuację. I ja cię miłuję.
-Masz na to jakiś dowód?
-Chcę opowiedzieć ci o sobie.
-Jaką mam mieć pewność, że nie będzie to kłamstwo?
-Taką samą, jaką ja mogę mieć wiedząc, że mnie stąd nie wyrzucisz. - jarl milczał przez chwilę.
-Nie chcesz stracić tego miejsca, bo nie masz gdzie iść
-To oczywiste
-Proponując mi swoją historię wiesz, że jeżeli przyłapałbym cię na kłamstwie straciłabyś możliwość mieszkania w pałacu i wylądowała na ulicy
-Dokładnie.
-Historia jaką opowiesz musi być więc prawdziwa, albo przynajmniej w większości prawdziwa. Lecz nadal może zawierać elementy fałszu.
-Bez obawy, mój panie, będą niewyczuwalne. - zaśmiał się.
-Dobrze, powiedz mi proszę, gdzie nauczyłaś się sztuki aktorskiej.
I opowiadała mu o sobie. O głodzie, o żebraniu, o brudzie, o tym że w młodym wieku zaczęła zarabiać ciałem na przeżycie. Nauczyła się kraść. Kłamać. Zwodzić. Zrozumiała, że im lepszą aktorką będzie tym lepiej uda się jej zatrzymać mężczyzn przy sobie. Nauczyła się troski, nauczyła się ich słuchać i nie pokładać wiary w obietnice. Nauczyła się nimi zajmować. To stąd umiała masować, opatrywać rany, to stąd umiała śpiewać, tańczyć i .... historii nie było końca. We wszystkich pomijała swoją szarą skórę. Zawsze, po każdej z nich, gdy dobiegał koniec wstydliwego rozdziału jej życia, Ulfrik uśmiechał się smutno. Całował ją w rękę i żegnał się, by iść spać do własnej, zimnej komnaty.
Po kilku tygodniach wiedział o niej prawie wszystko. Sprawdził też kilka informacji, o tym czy zajazd jaki podaje istnieje i czy prowadzi go osoba o jakiej mówi. Sprawdzał, czy mężczyzna jaki ją miał zginął w wojnie o jakiej mówiła, czy zaginął wtedy kiedy powiedziała. Nie przyłapał jej na kłamstwie. Gdzieś ono musiało wszak być. Lecz.. może i nigdzie go nie było? Sam już nie wiedział. Niebawem z frontu przybyły wieści. Będzie musiał wyruszyć do jednego ze swoim oddziałów i pomóc im utrzymać pozycje.
-Wiesz co teraz masz robić - powiedział wsiadając na konia. Ona stała przy nim ze smutnym uśmiechem na twarzy i łzami cieknącymi po policzku
-Mam tęsknić.
-A co zrobisz jak wrócę?
-Będę się cieszyć.
-A jeżeli nie wrócę...
-Masz wrócić - przerwała mu szybko marszcząc brwi.
-Oh, ośmielasz się wydawać rozkazy swojemu jarlowi?
-Dokładnie tak. - zabawnie wyglądała z różowymi od łez policzkami, skrzywioną w złości i smutku twarzy i tym żarem w oczach który posiadać może jedynie śmiertelnie przerażona i zdeterminowana kobieta.
-Jeżeli nie wrócę, masz po mnie płakać - wyszczerzył się, spiął konia i tyle go było widać. A ona? Płakała. Nie dlatego, że nie wrócił, czy że poległ. Płakała, bo wyjechał. Płakała bo się o niego bała. Był nie tylko zjawiskowym mężczyzną, ale i ... zakochała się w nim. Ileż to trzeba wysiłku, aby sprawić, że dawna prostytutka znowu pokochała mężczyznę? W tym zawodzie zazwyczaj się nimi gardzi, mało która kobieta jest w stanie związać się z mężczyzną, po przejściu tego epizodu w swoim życiu. A jemu się udało. Tęskniła. Wyczekiwała. Wiele dni spędziła w jego sypialni nie obawiając się co pomyśli straż pałacowa czy szwendający się alchemicy, czy inni z którymi rozmawiać nie chciała.
Cztery dni, zdały się wiecznością, więc gdy piątego dnia zawitał w progi Wichrowego Tronu, przywitała go jak nigdy.
-Witaj - stała naprzeciwko niego, zimna, uśmiechnięta
-Tęskniłaś?
-Umierałam z tęsknoty
-Cieszysz się, że wróciłem? - nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko delikatnie i pochyliła głowę.
-Porozmawiacie sobie potem - wtrącił się Galmar machając mapami - Mamy sprawy do omówienia Ulfriku
-A tak, jasne, jasne - zaśmiał się i udał z przyjacielem do innej części pałacu. Do jej komnaty przybył jak zawsze, późnym wieczorem. Nie miała już historii jakie mogła mu opowiedzieć, więc po prostu milczeli, kiedy ona masowała jego obolałe ramiona. Potem milczeli wtuleni w siebie na jej łóżku. Milczeli kiedy składał pocałunek na jej czole i ... milczeli gdy szedł do swojej sypialni.
Przez ten cały czas, od kiedy się tu zatrzymała, ani razu jej nie wziął. Mówił, że kocha, czuła, że kocha, i ona go kochała, lecz dlaczego... może nie mógł? Może kochał, ale platonicznie, a wolał... Przystawiła dłoń do ust w szoku. Niewiele myśląc, wyszła z własnej komnaty i poszła do jego zamykając za sobą drzwi. Monarcha leżał na łożu tylko w spodniach i założonymi rękami za głowę.
-Jakoś wiedziałem, że dzisiaj będzie ta noc - rzucił zawadiacko
-Przybyłam z pytaniem... - zaczęła niepewnie - Ani razu mnie nie ... wziąłeś... I zaczęłam się zastanawiać czy...
-W końcu odkryłaś mój plan, brawo, choć zajęło ci to ...
-Mój panie - wtrąciła się - Czy ty wolisz mężczyzn? - Cisza. Bardzo długa cisza. Za długa cisza. Ulfrik aż podniósł się na łokciach nie będąc pewien, czy dobrze ją usłyszał.
-Słucham?
-No bo...- zaczęła szukać odpowiedzi pod nogami nerwowo rozglądając się na boki - ... ani razu mnie nie, a co noc byłeś w mojej komnacie i miałeś... no.. mogłeś...
-Czekałem aż ty przyjdziesz do mnie - uśmiechnął się - Kiedy dowiedziałem się kim byłaś i jak zarabiałaś, domyśliłem się, że gdybym przybył do ciebie to potraktowałabyś wszystko jako twój rodzaj spłaty za to co masz w pałacu. A ja nie chcę, abyś za cokolwiek stąd płaciła w żaden sposób. Czy nawet tak myślała - zaśmiał się cicho przypominając sobie nieporozumienie - Jeżeli sama przyjdziesz tutaj, to znaczy, że sama tego chcesz. Nie jesteś zmuszana, ani tym bardziej nie potraktujesz tego jako formę spłaty.
-Oh... to... sprytne - Naprawdę ją znał i zapewne w ten sposób by do tego podeszła.
-Chodź do mnie, jeżeli chcesz, jeżeli nie chcesz, idź do siebie - mówił to, choć wyciągnął rękę w jej stronę. Popatrzyła na zamknięte drzwi, na swoje blond włosy zwisające kosmykami na twarzy, na szarą szatę w jakiej spała i na pantofelki jakie dostała od niego. A potem na samego Ulfrika. Włos ozdabiał jego pierś, muskularne ramiona wyciągnięte w jej stronę, zgrabne nogi schowane pod spodniami. Jakby nie patrzeć, to on był okazem prawdziwego nordyckiego samca. Miał wszystkie cechy i walory estetyczne jakie powinien posiadać ten, który chce założyć rodzinę i ją obronić. Pierwszy krok w jego stronę był najtrudniejszy, kolejne już łatwe. Znalazła się obok niego na jego posłaniu. Leżeli na bokach skierowani do siebie twarzami. Zaczął od ściągania jej szaty. Powoli. Sunął reką po udzie, unosząc materiał. Założyła nogę na jego biodro. Chropowate palce wojownika przesunęły po jej talii, musnęły piersi. Pomógł jej wyciągnąć rękę. I już, była naga. Znaczy się, prawie...
-Ciągle masz to na głowie - powiedział chwytając za diadem. Szybko powstrzymała go
-To pamiątka! - krzyknęła nerwowo - Rodzinna. Jedyna jaką mam po rodzicach. Nigdy jej nie ściągam...
-Nie jest ci w nim.. niewygodne?
-Znaczy się jest, ale... przywykłam.
-Jeżeli chcesz, ten szmaragd można zamknąć w naszyjniku, mogę zawołać kowala i ...
-Nie, naprawdę, nie trzeba... W tej chwili um... - przysunęła się do niego bliżej i dłoń męską z głowy na swoją wilgotną płeć przeniosła - ... wolałabym, abyś zajął się tym, panie. - Ulfryk uśmiechnął się i przekręcił na nią.

I tak zaczęli ze sobą sypiać. Początkowo to ona do niego przychodziła. Potem on do niej. W pałacu wszyscy wiedzieli. Myśleli co prawda, że robią to od dawna, ale cóż. Ich plotki w końcu stały się prawdziwe.  Ulfrik zapewniał o swojej miłości, ona również. I wszystko było na swoim miejscu.

Po roku, miała brzuch. Upragniony syn jarla. Oczekiwany, nieoficjalny. Jeżeli to oczywiście będzie syn, to ona zostanie wyniesiona społecznie i zostanie królową. Nie chciała tego, ale jej dziecko miałoby zapewnioną przyszłość. Wszyscy się radowali. Nawet Rolff, który jako pierwszy przybył złożyć gratulacje parze. Nie miał wprawdzie nikogo, ale znalazł radość w radości kogoś, kogo kochał. To dobre zakończenie, prawda? Otóż nie.
Życie nigdy nie jest tak piękne jakby się wydawało. Szczęście kobiety było oparte na prostej iluzji Clavicusa Złośliwego. Obejmowało ją, nie jej dziecko. Dlatego w dzień narodzin młodego księcia nie zabiły żadne dzwony. Nie chodził goniec obwieszczając wesołą nowinę, a kapłan Talosa nie został wezwany, by pobłogosławić noworodka. To urodziło się szare. Niebieskie ślepia rozglądały się na boki. Takie same jak Ulfrika. Niestety, szara skóra i czarna szczecinka zdradzały rasę. Zawiniątko zostało jej podane, lecz nikt nie odezwał się do niej słowem.

-Zdradziłaś mnie. - Ulfrik rzucił nie odwracając się do niej przodem. Jakby stół z mapą był dla niego znacznie ciekawszy.
-Niby kiedy i niby z kim. To twoje dziecko. - mówiła stanowczo.
-W zamku nie ma żadnego mrocznego elfa, dlaczego... - Ulfrik wyprostował się - ...czary? Na nasze dziecko został rzucony jakiś zły urok? Thalmor chce odebrać mi wszystko i torturuje mnie nadal?
-Nie, nie, to nie on...
-Skąd możesz wiedzieć?
-Bo ja wiem dlaczego nasz syn tak wygląda! - Ulfrik popatrzył na nią zaskoczony.
-Skoro wiesz, to znaczy, że możesz go odmienić, prawda? Aby znowu był normalny, prawda?
-On... jest normalny. To mieszaniec...
-Skoro jest mieszańcem - Ulfrik patrzył na nią i na dziecko - To...
-Mówiłeś, że mnie kochasz. Prawda? - po jej policzkach ciekły łzy - Mówiłeś, że bez względu jak straszna jest moja historia, będziesz mnie kochał. Zaakceptowałeś mnie kiedy opowiedziałam ci o wszystkim. O każdym złym, obrzydliwym, obleśnym, paskudnym kliencie jakiego pamiętałam i o tym, co mi zrobił. Moje ciało nie było ci po tym szpetne. - władca milczał, bał się usłyszeć reszty, ale jednocześnie czuł, że musi. - Ja... nie wyglądałam tak od zawsze. - mówiąc to chwyciła za diadem i powoli, pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna ściągnęła go. Jej włosy zmieniły kolor na czarne, skóra zrobiła się bardziej szara, błękitne tęczówki zaszły szkarłatem. - To mój prawdziwy wygląd...

-Jak się czujesz przyjacielu?
Biegła ile sił w nogach, słyszała za sobą ujadanie psów. Wściekłych, głodnych psów. Lniane pantofelki nie chroniły jej stóp przed zlodowaciałą ziemią
-Słowa nie opiszą tego co czuję Galmarze!
Padła, ale natychmiast wstała. Poprawiła zawiniątko na piersi i biegła dalej. Diadem roztrzaskał się na kawałeczki kilkanaście metrów za nią. A ona? Biegła w stronę zapomnianej świątyni Clavicusa Złośliwego.
-Wiesz dobrze, że nie mógłbyś z nią być, ani tym bardziej przyznać się do ojcostwa
Miała poranione kolana. Łokcie. Płakała, ale biegła dalej. To jedyne miejsce w którym czuła się bezpiecznie. Wiedziała, że stamtąd nikt jej nie wygoni.
-Wiem. Straciłbym poparcie moich ludzi, którzy wierzą, że gardzę dunmerami
Początkowo Galmar namawiał Urflika do tego, aby powiedzieć prawdę, a ją skazać na śmierć wraz z dzieckiem jako spisek Thalmoru. Ulfrik jednak się nie zgodził. Nie dotknął jej, nie powiedział jej nic. Po prostu wygonił z Wichrowego Tronu.
-A gardzisz?
Wieści jakie zaczęły krążyć wśród mieszkańców były proste. Ukochana jarla zamordowana. Dziecko porwane przez dunmerów. Przegrzebano dla niepoznaki kilka domów w slamsach. Dwóch dunmerów straciło życie i o sprawie zapomniano.
-Nią nie. W innych okolicznościach, kto wie, jak potoczyłyby się nasze losy, ale ja...
W końcu dotarła do zapomnianej świątyni i resztkami sił położyła zawiniątko na ołtarzu Clavicusa Złośliwego. Posąg jednak milczał. Była sama.
-Wiem Ulfriku. Wiem.

Wtedy dziecko zapłakało.
-Ooojejku! Mamy gościa! - bóg wyszedł z posągu w swojej przeźroczystej postaci. Obok niego dumnie lewitował ogar. Rogacz rozejrzał się na boki i jedyne co dostrzegł to świeżego trupa i niemowlę w powijakach. Cmoknął kręcąc nosem - Dzieci nie mi się składa w ofierze... - podszedł do zawiniątka - Kiedy te śmiertelne robactwo to pojmie?
-Wydaje mi się, że to nie jest ofiara
-Nie? A co to może być.
-To ta która dostała od ciebie diadem, pamiętasz? - bóstwo potrzebowało chwili
-AaaaAAAAA A! Pamiętam! Wygląda na to, że diadem został zniszczony - obszedł dookoła trupa i pochylił się nad zawiniątkiem. Dwoma palcami rozłożył poły szmaty na boki. Pulchne nóżki małego mieszańca, pulchne rączki, szara twarzyczka i niebieskie oczy. - No urodę to ty masz po mamusi, niewątpliwie - uśmiechnął się i popatrzył na psa - To co my z tym robimy?
-Nie zostawimy go tak tutaj, musimy się nim zająć!
-Co to to nie, żadnych bachorów!
-Jeżeli go wychowamy, on może przyczynić się do odbudowy kultu!
-O! - rogacz uśmiechnął się - Jeżeli go wychowamy, to odbuduje kult i wszyscy znowu będą we mnie wierzyć i składać mi ofiary, a prawie nagie kapłanki będą tańczyć by mnie zadowolić!
-Co za genialny plan, jak ty na niego wpadłeś - warknął pies podchodząc do niemowlaka, który przestał płakać jak tylko zobaczył zwierzaka - O lubi mnie!
-To dobrze, ty będziesz się nim zajmował.
-Co?
-Nie myślisz chyba, że ja będę go mył i sprzątał po nim, fuj, to obrzydliwe, nie. Ty się nim zajmiesz! O znowu ryczy. No już już, na co czekasz? Hoduj mi wyznawcę.
Share:

6 stycznia 2018

Skyrim: Diadem Clavicusa Złośliwego - Ulfrik [opowiadanie własne]

Od autora: Jest to opowiadanie osadzone w realiach gry Skyrim. Nie trzeba jednak grać w grę, aby zrozumieć jego przekaz. Świat Skyrim to świat fantasy, gdzie walki ras, klanów oraz zawiłości polityczne są na porządku dziennym. Nie o tym jednak będzie to krótkie opowiadanie. Główna bohaterka to bezimienna dunmerka (mroczny elf) która pragnie zmienić swoje życie. Nic więc dziwnego, że podążyła za gadającym psem do zapomnianej świątyni by przynieść jakiś zardzewiały toporek zapomnianemu bóstwu, prawda? Każdy przecież na jej miejscu by to zrobił, prawda? Taaak, no cóż. 
Autor: Yumi Mizuno
Spis Treści
Ulfrik (obecnie czytane)
Szybko w niepamięć puściła wydarzenia przeszłości. Zakładając nową szatę myślała o nocy która miała nastać lada chwila. Przystrojona pięknymi naszyjnikami, usta pociągnęła barwnikiem by nadać im blasku, oczy amarantem by pogłębić ich kolor. Wyglądała pięknie. Tak uważała. Rolff był tego samego zdania i być może właśnie dlatego chodził markotny po ich domu.
-Coś się stało? - zapytała wchodząc do pomieszczenia, właśnie zapinała klipsy na uszach - Nie jesteś zadowolony, że twój brat wrócił?
-Jestem, jestem, jasne, że jestem.. - skrzywił się, tylko na chwilę podniósł na nią wzrok, by zaraz potem go odwrócić. - Słuchaj... - bąknął niepewnie chowając ręce za siebie - ... może... powinnaś się przebrać? Ta suknia jest już... stara i ..
-Kupiłeś ja dla mnie ledwo miesiąc temu...
-No tak ale... - chrząknął, powinien być stanowczy, to on przecież jest panem tego domu - Nakazuję, abyś się przebrała. - Uniosła brew patrząc na niego. Dobrze, to robi się naprawdę dziwne.
-W takim razie wybierz mi szatę godną brata prawej ręki Ulfrika - rzuciła z przekąsem krzyżując ręce na piersi. Rolff poszedł do jej sypialni pewnym, szybkim krokiem i jak tylko otworzył wieko jej skrzyni, cały impet znikł. Wszystkie ubrania jakie miała wydawały mu się „za”. Zawsze było „za bardzo” albo „za mało”. Ta jest dobra, na miasto, ale nie do pałacu. Ta znowu jest prześliczna, tak śliczna że... lepiej aby nie miała jej na sobie. Kiedy ktoś wyglądał za bardzo, mógł liczyć się z tym, że czeka go śmierć. A ostatnio zaczyna grasować Rzeźnik. Jasne, Gromowładni szukają mordercy, który umiłował się w niewieścich kształtach, ale ... Mężczyzna zerknął przez ramię na stojącą nad nim postać.
-Wiesz, może.. skoro już się ubrałaś... i w ogóle... - zaśmiał się nerwowo zamykając skrzynię.

Pałac był... cóż, trudno oczekiwać go Ulfriku wystawienia wielkiego przyjęcia podczas Wojny Domowej. Był to człowiek działający rozważnie. Na biesiadę, która prawidłowiej nazwać wypada - większą kolacją - zostały zaproszone najbliższe osoby, dowódcy wojskowi oraz bardzo bliscy krewni, bardzo bliskich wojowników. W tym oczywiście brat Galmara oraz ona. Jako, że większą część gości stanowili żołnierze różnego szczebla, nie trzeba było przejmować się etykietą. Szybko na stole wylądowało wino, piwo, miód pitny oraz strawa.
Po napełnieniu brzucha, Galmar postanowił przysiąść się do braciszka i porozmawiać z nim trochę. Dowiedzieć, co się zmieniło, co się stało, jakie wieści chodzą wśród ludu i jakie ma on nastawienie do wojny z cesarstwem. Rolff odpowiadał to co uważał za słuszne, choć ona wyłapała kilka rzeczy w których jej sponsor mijał się z prawdą. Przede wszystkim, nie wspomniał nic o mordercy grasującym po ulicach Wichrowego Tronu. Nie zająknął się na temat niewielkiego buntu dunmerów sprzed trzech miesięcy, który został krwawo stłumiony. Co więcej, nie powiedział o nowych osobach jakie napłynęły do miasta niedawno. Upiła wina. Nie chciał martwić brata? Rolff wydawał się zbyt... poczciwy aby grać na dwa fronty. Może zwyczajnie zapomniał?
-To twoja małżonka? - z zamyślenia wyrwał ją trzeci męski głos. Brodacz uśmiechał się sympatycznie, niebieskie oczy połyskiwały smutkiem i zadumą. Tak, to był Ulfrik. Ten, który był odpowiedzialny za zgładzenie renegatów, ten który wypowiedział wojnę Cesarstwu po tym, jak zamordował wcześniejszego monarchę swoim tu`um.
-Co? Och... - Rolff nie wiedział co odpowiedzieć, popatrzył na nią, lecz ta nie patrzyła na niego, wpatrywała się w monarchę jak oczarowana - Nnn-nie. Nie. - wyrzucił z siebie jakby z wielkim ciężarem. - Mieszka ze mną od kilku miesięcy
-Bracie - zaśmiał się Galmar - tego się po tobie nie spodziewałem!
-Skąd pochodzisz? - władca nie zwracał uwagi na innych. Wyciągnął w jej stronę rękę, którą ta złapała i wstała.
-Moi rodzice urodzili się tutaj, w Wichrowym Tronie. Za młodu babka wywiozła mnie do Samotni. Kiedy zmarła postanowiłam tutaj wrócić - nauczyła się historii jakie wymyśliła na temat swojego domniemanego życia bardzo rzetelnie. Prawdę powiedziawszy czasami sama zapominała, że to tylko zmyślone bajki o życiu jakie chciała by wieść...
-A więc żyłaś w Samotni - Ulfrik uśmiechnął się smutno - Elisif nadal opłakuje swojego męża? - Ah tak, Torygg, wcześniejszy najwyższy król Skyrim.
-Mówią, że tak. - odparła roztropnie - Nie wiem jednak czy do teraz i nie wiem ile w tym prawdy, jaśnie panie. Nie miałam wstępu do Błękitnego Pałacu jarla Elisif Sprawiedliwej.
Pierwsza ich rozmowa wyglądała niezręcznie, niezdarnie, bardzo... zabawnie. Nie rozmawiali o niczym wielkim, właściwie o niczym. Z byłą złodziejką i dziwką nie porozmawia się o poezji, a znowu wodzowie wojska za bardzo chcą wszystko sprowadzać do polityki. By nie zanudzić drugiej osoby zeszli na bardziej... znany im temat.
-Ta pieczeń jest naprawdę znakomita!
-Faktycznie, spróbuj z sosem, dawno tak dobrego mięsa nie jadłem.
I tak minął pierwszy dzień ich znajomości...

Drugi nastał niebawem. Tym razem nie większa kolacja, a po prostu kolacja, na której miała być ona, Rolff, Galmar i oczywiście, sam Ulfrik. Rozmawiało się już znacznie lepiej i wszyscy zebrani wiedzieli o co chodzi. Nie trudno się domyślić. Jarl Wichrowego Tronu próbował niezgrabnie, ale w prawdziwie monarszy sposób, zaskarbić sobie uwagę dziewczyny. Przede wszystkim, posadził ją nie przy Rolffie, a przy sobie. Bracia siedzieli naprzeciwko. Galmar chyba został wcześniej poinstruowany przez monarchę, bo lał Rolffowi zadziwiająco dużo wina. Ten początkowo się opierał, szukał nawet wymówek które skłoniłyby ich do wcześniejszego opuszczenia kolacji. Niestety, brat czy nie brat, to nadal poddany.
Było jej nawet żal Rolffa, wydawał się jej taki uroczo żałosny, kiedy zrezygnował całkowicie i postanowił wypić tyle ile się będzie dało. Myśl o powrocie do pustego domu i zimnego łóżka napawała go lękiem. Tym bardziej, że nic na tym nie zyska. Tak myślał. Był już na to gotowy. Dlatego, kiedy wrócił do domu z nią u boku nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Wziął jej twarz w dłonie, całował mocno i żarłocznie, jakby jutra miało nie być. Bo dla nich nie było. Galmar wykorzystał trzeźwość brata mówiąc mu wyraźnie, że jeżeli spodobała się ta niewiasta Ulfrikowi, będzie to ostatnia ich wspólna noc. Zawsze była nadzieja, że kolejnego ranka nie pojawi się posłaniec z Pałacu Królów i jej nie zabierze. To była pierwsza i ostatnia noc, jaką mogłaby nazwać udaną. Rolff wykrzesał z siebie taki potencjał o jaki nigdy by go nie posądzała. Był czuły, jednocześnie silny i stanowczy. Czar prysł rankiem, kiedy to głośny huk stukania do drzwi wybudził śpiących kochanków. Wtedy wyprowadziła się od Rolffa.

-Od dzisiaj będziesz damą z mojego dworu. - powiedział jarl Pałacu Królów
-Oboje dobrze wiemy, że nie masz czegoś takiego jak dwór - stała przed nim, ręce miała splecione przed sobą schowane pod kawałkiem futra. Szany w jakich wyszła były piękne, to jedyne co jej zostało po miesiącach spędzonych u boku Rolffa. - Powiedz, czego tak naprawdę chcesz.
-Oboje dobrze wiemy, czego tak naprawdę chcę.
-... Dlaczego uważasz, że dostaniesz to czego chcesz? - uniosła brew do góry
-Dlaczego uważasz, że tego nie dostanę? - uśmiechnął się pod wąsem Ulfrik - Jestem jarlem Wichrowego Tronu, tym który prawowitym cesarzem Skyrim.
-A ja jestem sierotą bez żadnego posagu, która nie może zasiadać obok ciebie, a jedynie pod tobą. - niezręczna cisza. Kobieta postanowiła zrobić kilka kroków przed siebie. Weszła schodami na górę. Przyboczna straż poruszyła się nerwowo, lecz ręka ich władcy nakazywała im pozostać w miejscu. Ona tym czasem była już naprzeciwko, koniuszki jej sukni zakrywały buty możnowładcy - Jaką mogę mieć pewność, że nie wyrzucisz mnie jak zepsutą zabawkę po tym kiedy dostaniesz to czego chcesz?
-A jaką miałaś pewność, że Rolff nie zrobiłby tego samego?
-Nie miałam.
-Więc dlaczego przy nim zostałaś?
-Dał mi się poznać, z czasem uznałam, że niewiele rzeczy sprawiłoby aby ze mnie zrezygnował po tym jak nauczyłam się przy nim żyć.
-Co więc musiałbym zrobić, abyś doszła do takiego samego wniosku w moim przypadku?
-Dać się poznać, mości panie. - Ulfrik odpowiedział śmiechem, nie kpiarza, lecz serdecznym i pogodnym, na swój sposób miłym i szczerym.
-Tak jak powiedziałem, zostałaś damą dworu. Twoim zadaniem będzie... - machnął ręką od niechcenia - Chodzić po Pałacu Królów i cieszyć me oko. Gdy będę wybywał na wojaczkę, masz za mną tęsknić. A gdy będę wracał, masz się cieszyć. Jeżeli polegnę, masz po mnie płakać. - Mężczyźni są do siebie podobni, pomyślała uśmiechając się delikatnie. Patrzyła głęboko w jego oczy. Wszyscy pragną tego samego. Stabilnego ogniska domowego, jakie sami stworzą i wybiorą, z samicą jaką sobie przytarmoszą. Bez znaczenia czy król czy pachołek. Oczywiście, mężczyzna to nadal mężczyzna, ale musi mieć miejsce do którego będzie wracać. Czyżby Ulfrik tego po niej oczekiwał? Może, nie różni się niczym od Rolffa?

Została jej przydzielona komnata znajdująca się niedaleko komnaty Ulfrika, lecz ten nie odwiedził jej ani w pierwszą noc, ani w drugą, ani nawet w trzecią. Jej zadanie ograniczały się do tego, do czego przeciętnej damy dworu. Pomijając fakt, że była jedyna. Otoczona zimnymi kamiennymi murami, milczącymi Gromowładnymi, planami bitew na każdym wolnym stole. Jarl kiedy się budził natychmiast musiał podejmować ważne dla dobra jego poddanych decyzje. Czasami kłócił się z Galmarem, by potem z nim pogodzić. Wojna nie była łatwa. Zwłaszcza kiedy toczyło się ją nie tylko z Cesarstwem, ale i z tajemniczym wrogiem, z nieznanymi siłami, w świecie bliskim zagłady. Gdy tak siedziała przy wielkim stole i szydełkowała, obserwowała Ulfrika gdy ten krzątał się od komnaty do komnaty. Wyglądał jak ktoś, kto próbuje nie doprowadzić do rozpadnięcia się największego kielicha na świecie. Wieczorami przysiadywał się do niej przy kominku, czasami po pracy, czasami z pracą. Nigdy nie pytał się jej co myśli, co by zrobiła na jego miejscu. Nigdy jednak też nie pozwolił jej wyjść. To zrozumiałe. A ona... jakoś nie chciała tego zrobić. Tutaj miała to czego chciała, to czego zawsze pragnęła. Czyżby to było właśnie to nowe życie jakiego poszukiwała cały ten czas?

Gdy Ulfrik wyjechał, faktycznie za nim tęskniła. Korzystając z nieobecności jarla Rolff odwiedził ją raz, dwa, trzy razy. Za każdym chciał aby do niego wróciła. Proponował nawet przekupienie strażników, proponował ucieczkę. Ona... nie chciała. Czuła sympatię do Rolffa, lecz nie chciała ryzykować własnego szczęścia. Gdy Kamienna-Pięść zrozumiał, że nie uda mu się zmienić jej zdania, przestał ją odwiedzać.
Minął ponad tydzień od wyjazdu władcy z pałacu. Przyłapała się na tym, że naprawdę zaczęła za nim tęsknić. Za jego śmiechem, za jego słowami, za jego milczeniem, obecnością i oddechem. Znudzona weszła do jego komnaty. Usnęła na jego łożu. Było miękkie i ciepłe. Zbudziła się w pustej sypialni. Czy takie uczucia towarzyszą mu za każdym razem, gdy otwiera oczy? To było smutne. Naprawdę smutne. Zapragnęła go poznać lepiej. Dla żołnierzy wódz i przyjaciel. Wielokrotnie potrafił z nimi jadać i nie zamykał się przed nimi w namiotach wyłożonych dywanami. Marzł z nimi. Cierpiał z nimi. Głodował i ryzykował życiem. Właśnie dlatego, tak wielu mężów stało za nim murem.
Po dwóch tygodniach przybył pierwszy list z frontu zaadresowany do niej. Wyrwała go z rąk posłańca jakby miała to być ostatnia rzecz przytrzymująca ją przy życiu. Jarl nie był wprawnym pisarzem. W jego liście nie było słów o miłości, o tęsknocie i o żalu, choć zapewne takich słów poszukiwała każda kobieta. Ona znalazła ... historię o biegunce która męczyła jego wojsko, o zasadzce która mu się udała, o pogodzie i o tym, że ma towarzyszkę w namiocie. Znaczy się miał. Bo kazał ją odprawić. Cóż, przynajmniej jest szczery. Zmarszczyła brwi i przymrużyła oczy. Czy ona dobrze widzi? Usiadła na krześle przed kominkiem i próbowała zrozumieć słowa.

...W osadzie pozostała tylko ona, co miałem zrobić? Wziąłem ją do siebie. Spałem z nią jedną noc. Potem drugą. Ma paskudną manierę, krótko śpi. Kiedy nie może spać. Chodzi po namiocie i zagląda wszędzie. Z dniem czwartym nie mogłem znieść już jej głosu. W dniu piątym porozmawiałem z Galmarem. W dniu szóstym wziął ją z mojego namiotu. Wyrywała się. Nie chciała wyjść. Ale udało się. W dniu siódmym ją zjedliśmy. Szkoda mi tej kury, ale była smaczna.

Ah. Kura. Hehe. Zabawne.
Dlaczego ona jest zazdrosna?
Share:

POPULARNE ILUZJE