10 stycznia 2018

As Pik: Hunter x Hunter– As [Ace of Spades – Ace] [tłumaczenie PL]

Autorka obrazka z okładki: Ayanov
Notka od tłumacza: Akcja odgrywa się w uniwersum anime Hunter x Hunter. Jest ono dostosowane pod kobiecego czytelnika. Związek - Hisoka x Reader. 
Główna bohaterka od zawsze wychowywała się u boku Hisoki. Nastąpił jednak dzień, w którym przepadł on bez śladu. W zaledwie kilka lat od jego zniknięcia, dziewczyna stała się kimś zupełnie innym, kimś zdecydowanie silniejszym.
Pięć lat po tym wydarzeniu bohaterka podejmuje się wzięcia udziału w teście na Łowcę. Tam spotyka Gona, Killuę, Leorio i Kurapikę, a także dziwnie znajomego, posługującego się kartami psychopatę, znanego jedynie pod imieniem Esu. Kim jest mężczyzna i dlaczego okazuje jej tak wiele zainteresowania? 
Tłumaczenie: Aonomi/Sansy Skeleton
Opowiadanie autorstwa: Lost_And_Longing

Spis treści:
As (Obecnie czytane)
Nieczyste zagranie
...

Numer 378.
Gdy wkroczyła do pokoju, dostała przypinkę o tym numerze. Stworzenie, przez które została ona podarowana, powiedziało by przypięła ją od razu i za wszelką cenę nie zgubiła. Dziewczyna pokiwała jedynie głową, zakładając przypinkę i oddalając od niego. Rozejrzała się po pokoju. Pierwszą rzeczą jaką zauważyła, była sama ilość ludzi. Skoro ona posiadała numer 378, w pomieszczeniu znajdowało się pewnie 377 innych osób. Dziewczynie wydawało się jednak, że liczba ta sięgała 3770. Nigdy nie przepadała za tłumami, miała jednak nadzieję, że mniej niż setka ludzi zdoła dobrnąć do końca testu. Przypuszczała, że większość z nich odpadnie po drodze. Niewielu wyglądało na wystarczająco silnych, czy też wysportowanych, by dostać się chociażby do trzeciej fazy, przynajmniej myślała tak ze względu na to, co słyszała o poprzednich testach.
- Witaj! - uśmiechnięty mężczyzna w średnim wieku podszedł do niej z puszką soku. - Jesteś tutaj nowa?
Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie. Test na łowcę nie był czymś tak łatwym, by ufać nieznanym sobie osobom, choć nie można nazwać go trudnym. Po jednym spojrzeniu potrafiła dostrzec, że coś kryje się za jego uśmieszkiem. Co prawda zachowanie mężczyzny było niewinne, jednak domyślała się, że jest to prawdopodobnie Pogromca Nowicjuszy.
- Tak. - powiedziała, posyłając w jego stronę delikatny uśmiech. - Jak masz na imię?
- Tonpa, a ty?
Zawahała się na chwilę, wykorzystując ten czas na sprawdzenie przypinki mężczyzny. „ Numer 16".
- Możesz nazywać mnie Silent, w skrócie Si. - wybrała to imię kilka lat temu, ze względu na jeden, dosyć nietypowy powód. Jest wiele rzeczy w życiu, które powinna ona przemilczeć.
- Świetnie! Miło mi cię poznać, Si. - wyciągnął w jej stronę rękę z puszką. - Wypijmy toast za naszą przyjaźń!
Jego oczy lekko się zwęziły. Nie miał żadnego powodu, by otruć ten napój, jednak...
Cóż, i tak powinna wyrobić sobie odporność na trucizny, co nie? Zapewne będzie miała wiele specjalnych okazji, by jakoś to wykorzystać. Uśmiechnęła się ponownie i chwyciła za puszkę, dziękując Tonpie. Gdy ją otworzyła, jego twarz zmieniła wyraz na krótką chwilę, ukazując wielki, złowieszczy uśmiech. Pociągnęła mały łyk, patrząc groźnie na oddalającą się sylwetkę. Tak jak myślała, Pogromca Nowicjuszy. Miała nadzieję, że zginie w boleściach podczas testu.
- Numer 399. - ten sam zielony, humanoidalny potwór podarował przypinkę jakiejś innej dziewczynie. Si odwróciła się od niej i rozejrzała po pokoju. W chwilę rozpoznała swoją konkurencję, podniosła brwi, zauważając że jedynie garstka osób potrafiła używać Nenu.
Znajdowało się tutaj kilku mężczyzn, dobrze zapoznanych ze sztuką walki, choć tylko jeden z nich posiadał białą poświatę, która na dodatek była bardzo słaba. Jej oczy powędrowały na trójkę mężczyzn, bliźniaków, sądząc po podobieństwie w ich twarzach. Żaden z nich nie umiał używać Nenu.
Następnym był bardzo dobrze zbudowany Ninja, już z dala wyczuwała od niego niewyobrażalną siłę. Nie wiedziała, czy cieszyć się z faktu, że również nie potrafił używać Nenu. Gdyby było inaczej, na pewno stanowiłby wielkie niebezpieczeństwo.
Osobą, która przykuła jej uwagę był dziwny, wyglądający jak robot człowiek ze szpilkami powbijanymi w twarz. Posiadał ogromne zasoby tajemniczej aury, która wywoływała w niej dreszcze. Musiała mieć się na baczności. Już samo patrzenie na niego, sprawiało że chciała instynktownie się wzdrygnąć, jednak powstrzymała to uczucie.
- Numery 403, 404, 405. - powiedziało zielone stworzenie, podając przypinki nowo przybyłym.
Zwróciła głowę w stronę, skupiając na nich swą uwagę. #405 był dzieckiem, #404 nie mógł mieć więcej niż 16 lat, natomiast #403 wyglądał jakby zbliżał się do dwudziestki. Zastanawiające było, jakim cudem ktoś w wieku #405 mógł się tu dostać i czy miało to coś wspólnego z pozostałą dwójką, jednak szybko odrzuciła tę myśl. #404 i #403 traktowali chłopca na równi z sobą, co musiało znaczyć, że w jakiś sposób #405 zyskał ich szacunek. Jeżeli tak, zapewne był utalentowany. Postanowiła dopisać sobie go do listy osób, na które trzeba uważać, zanim wróciła do przyglądania się pokojowi.
Następną ciekawą osobą był białowłosy chłopiec w podobnym wieku, co #405. Miał przypinkę o numerze #99. Jak poprzednia trójka, nie potrafił posługiwać się Nenem, jednak sposób w jaki stał, świadczył o posiadaniu mocy. Również na niego powinna uważać.
- AHHHHH!
Spięła swe ciało, niemalże natychmiast szykując do walki, ale jedyną rzeczą jaką ujrzała, był wijący się po ziemi mężczyzna, którego ręce zaczęły znikać, a na ich miejscu pojawiały się płatki kwiatów.
Co?
Ludzie zaczęli odsuwać się od cierpiącego, formując koło wokół niego i wysokiego, bladego mężczyzny.
- Oh, co za cuda. - rozpoczął blady człowiek, z rozbawionym wzrokiem. - Zdaje się, że jego ręce zniknęły.
"No co ty nie powiesz", pomyślała dziewczyna, zwracając na niego swe oczy. Przez chwilę, uśmiech na jego twarzy wydał się jej znajomy, jednak postanowiła to zignorować.
- Nic wam się nie przywidziało - kontynuował. - Musicie być ostrożni. Jeśli na kogoś wpadniecie, wypadałoby przeprosić.
Pierwszy raz, odkąd tutaj przybyła, poczuła strach. Nen tego człowieka jest silny - znacznie silniejszy od jej, porównywalny do ilości mocy tego dziwnego mężczyzny ze szpilkami w twarzy. Rzeczą, która czyniła go straszniejszym, było to, że nie bał się go pokazywać.
- Znowu ten psychopata. - usłyszała głos Tonpy. Odwróciła się w jego stronę, podchodząc do mężczyzny. Jako Pogromca Nowicjuszy, musiał bywać tutaj już sporo razy. Pewnie miał w zanadrzu wiele pomocnych informacji dotyczących bladego gościa, które mogłyby się jej przydać.
- Znowu? - zapytał #405.
- Czy to oznacza, że brał udział w egzaminie poprzednim razem? - dodał #404, znacznie spokojniej, niż połowa innych ludzi znajdujących się w pokoju. Jak na dzieciaka, #404 musiał być całkiem silny psychicznie.
- #44, Esu, magik. Mówi się, że jego imię pochodzi od nazwy karty "As", jednak nikt nie jest pewien. - podeszła jeszcze bliżej do grupki, czekając na następne słowa Tonpy. - Udałoby mu się zdać zeszłoroczny egzamin, gdyby nie próba zabójstwa egzaminatora, którego nie lubił. Poprzednio został zdyskwalifikowany, więc teraz powrócił.
Strach pojawił się z powrotem, tym razem silniejszy. Niełatwo jest zabić Egzaminatora. Jedynie łowcy pierwszej klasy, mogą takowym zostać i każdy z nich jest dobrze zaznajomiony z Nenem. To, że Esu chciał zabić egzaminatora, ponieważ miał na to ochotę...
- I oni mu pozwolili!? - wybuchnął zszokowany #403.
- Uspokój się, dzieciaku. - podeszła bliżej, krzyżując ręce. - Egzamin na łowcę ulega zmianie co roku, zależnie od organizatorów. Jeżeli są za to odpowiedzialni odpowiedni - możliwe, że lepszy dobór słownictwa mógłby być zły- ludzie, każdy może zdać. Wliczając w to tego dziwaka.
- Byłaś tutaj w poprzednim roku? - powiedział #405, wyciągając rękę w jego stronę. - Mam na imię Gon.
Potrząsnęła głową.
- Nie, jednak wiem wystarczająco dużo o teście, by zrozumieć, że zmienia się co roku. - chwyciła rękę chłopca i potrząsnęła nią, otwierając szerzej oczy, gdy poczuła jego siłę - musiała użyć Ryu, by uniknąć jej zgniecenia. - Możesz nazywać mnie Si.
- Jestem Kurapika.
- Leorio.
Pokiwała uprzejmie głową, nie chcąc podawać kolejny raz dłoni, w przypadku gdyby któryś z nich miał siłę podobną do Gona.
- Skoro się przedstawiliśmy... - Tonpa wyciągnął kilka puszek napoju. - Chciałby ktoś?
- Ja!
-Ja też!
- Z chęcią.
Pozostała cicho, obserwując trójkę dzieciaków. Sama również pociągnęła mały łyk. Nie chciała co prawda, by spotkało ich coś nieprzyjemnego, jednak musiała przyznać, że była ciekawa jak zareagują. Była odporna na niektóre trucizny, ale mimo tego, wciąż z żołądku czuła lekkie rozstrojenie po pierwszym łyku.
"Cóż, jeżeli są na tyle naiwni, by przyjąć pomoc od nieznanej osoby, poczują tego skutki", pomyślała, pozbawiona wyrazu, widząc jak otwierają puszki, by po chwili zacząć pić.
Gon go wypluł.
- Panie Tonpa, te picie musi być przeterminowane. Dziwnie smakuje.
Bez wahania Kura-jakiekolwiek-było-jego-imię i #403 również wypluli zawartość. "Ciekawe." Podziwiała, jak łatwo przyszło mu zyskać ich respekt, a także jego doskonałe zmysły. Nie wyczuła niczego dziwnego w smaku napoju, Kura-cośtam i #403, skoro wypluli go dopiero po słowach Gona, też tego nie zrobili.
- Naprawdę? J-ja bardzo przepraszam. Nie byłem tego świadom!
- Spokojnie, nie musisz przepraszać. - odpowiedział Gon, uśmiechając się przyjaźnie, świecąc niewinnością bardziej, niż lampki bożonarodzeniowe. - Dobrze się czujesz, panie Tonpa?
- T-tak, wszystko w porządku. - skoro on również się tego napił, musiało to oznaczać, że miał nieotruty napój dla siebie, albo wyrobił sobie na niego odporność.
- Spróbowałem wszystkich ziół i roślin znajdujących się w górach, więc jestem w stanie wyczuć różnicę. Nic się nie stanie, jeżeli wypiłeś tylko trochę! W innym przypadku, mogłoby być nieciekawie.
- Naprawdę? Dobrze wiedzieć. - Tonpa wyglądał, jakby spróbował właśnie zsiadłego mleka. Zaczęła się niepotrzebnie śmiać, w końcu niemalże się od tego dusząc. Kura-cośtam spojrzał na nią, podnosząc do góry kąciki swych ust. - Naprawdę przepraszam, to się nie powtórzy. Do zobaczyska później!
Gon odmachał mu na pożegnanie, odwracając się w jej stronę.
- Więc, pani Si...
- Bez formalności. - wcięła się, posyłając w jego stronę prawdziwy uśmiech. - Możesz mówić mi Si. Tak samo w waszym przypadku, nie jestem aż tak stara.
- Leorio jest od ciebie młodszy, a i tak chce być nazywany pan Leorio. - wymamrotał Kura-cośtam, sprawiając że na jej usta wkradł się uśmieszek.
- Nie mieliście wobec mnie respektu!
- Nie mieliście wobec mnie respektu!
Gon spojrzał na nią zawstydzony, z powodu sprzeczki pozostałej dwójki.
- Wybacz, zawsze się tak zachowują.
- Nie, wszystko w porządku. Minęło trochę czasu, odkąd widziałam dwójkę kłócących się ludzi, którzy nie chcą się pozabijać.
Gon wytrzeszczył oczy.
- Serio?
- Ta. - posłała w jego stronę smutny uśmiech. - Zazwyczaj, walki które widziałam w ostatnich dniach-
Nie dokończyła, przez głośny, nieprzyjemny dźwięk dzwonienia. Gdy się rozejrzała, znajdował się tutaj wysoki, dziwnie wyglądający mężczyzna, który był najwyraźniej źródłem tego alarmu.
- Wybaczcie, że musieliście czekać.
- Cześć, Hisoka.
- ______ - przywitał ją. - Jesteś dziś zaskakująco wcześnie. Zazwyczaj przybywasz do szkoły nie wcześniej, niż pięć minut przed dzwonkiem.
Podrapała się niezręcznie w głowę. Jeżeli ktoś inny od Hisoki by ją obserwował, zapewne byłoby to pochlebiające, jednakże znając go, robił to tylko ze względu na to, że się nudził.
- Uhm, obudziłam się dziś nad ranem i nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam, że w sumie mogę przyszykować się i iść wcześniej niż zazwyczaj.
Hisoka przechylił swą głowę, zastanawiając się przez moment, by po chwili zacząć się śmiać pod nosem.
- Kłamczuszek. Miałaś powód, by przyjść tutaj. Choć równie dobrze możesz sobie pogadać, mamy sporo czasu.
Na jej twarz wstąpił rumieniec, częściowo ze względu na intensywne spojrzenie chłopaka, częściowo z zawstydzenia. "Po prostu zapytaj", powiedziała sobie i chrząknęła.
- Wiesz, zastanawiałam się...
- Hm?
Dziewczyna praktycznie płonęła czerwonym rumieńcem. Jeżeli to nie odmowa Hisoki ją zabije, prędzej to ciepło na jej policzkach przegrzeje mózg.
- Ja, uh, chciałam...
- Nie trzymaj mnie długo w niepewności. - zaczął się z nią droczyć, posyłając w jej stronę uwodzicielski uśmiech.
- Spotykaj się ze mną! - powiedziała bez zastanowienia, po chwili przykładając rękę do buzi w przerażeniu. Hisoka podniósł brwi, ze wszystkich rzeczy, które spodziewał się usłyszeć, pewnie ta była dla niego najmniej prawdopodobna. W końcu, można by pozazdrościć jego niezwykłej popularności wśród dziewczyn. Nie było nawet opcji, by interesował się kimś takim, jak ona. - W sensie, nie tak! - szybko się poprawiła. Nie chcę, byś ze mną chodził, to znaczy, nie miałabym nic przeciwko, ale... Boże, co ja wygaduję, ja... - wzięła głęboki oddech. - Wiem, że to żałosne, ale potrzebuję twojej pomocy, byś udawał mojego przyjaciela.
Oczy Hisoki na chwilę lekko się rozszerzyły, by po chwili zwęzić. Spodziewała się, że ten zacznie się śmiać, on jednak tylko patrzył na nią, zastanawiając się.
- Dlaczego ja? - zapytał. - Mogłabyś o to poprosić każdą inną osobę z tej szkoły, więc dlaczego ja?
Westchnęła, wpatrując się w podłogę.
- Spośród wszystkich osób w tym idiotycznym miejscu, wydawało mi się, że ty najlepiej odegrasz tę rolę. Słyszałam także, że lubisz zawierać układy. - wstrzymała swój oddech, czekając na jakąkolwiek reakcję, czy też odpowiedź, może nawet uderzenie. Zamiast tego, zaczął się śmiać. "Zadziwiające, że jak na szesnastolatka, jego głos był tak głęboki." dodała, zamyślona. Gdy jego śmiech trwał przez jeszcze kilka sekund, zaczęła czuć się obrażona.
- Myślałem, że zapytasz mnie o to, by ze mną chodzić, by wywołać w kimś zazdrość. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie zostałem poproszony o udawanie przyjaźni.
- Więc mówisz, że byłeś kiedyś proszony o udawanie czyjegoś chłopaka? - zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Hisoka uśmiechnął się.
- Może tak, może nie. A co do twojej propozycji... - jego oczy zwęziły się. - Co możesz dać mi w zamian?
- Czego chcesz? - nawet jeżeli spodziewała się, że będzie chciał coś w zamian, nie miała pojęcia, czym to może być. Przeklęła siebie, za to, że o tym nie pomyślała. Może i Hisoka ma dopiero szesnaście lat, ale był chytry jak osoba po dwudziestce. Nawet jeżeli jeszcze nie widziała, by niszczył bezpośrednio czyjeś życie, pokazywanie swych słabości jest po prostu idiotyczne.
Wydał z siebie zastanawiający dźwięk, przyglądając się jej.
- Jak na ten moment, nic. - postanowił. - Ale będziesz mi winna przysługę... co powiesz na to?
Irytowała ją myśl bycia komuś dłużnym, ale dla jej mamy...
- Zgoda.
Przebiegli już koło 80 kilometrów, nie miała pojęcia, ile im pozostało.
Naprawdę nie powinna była zaniedbywać treningów fizycznych, jak to dotąd robiła. Jej nauczyciel był nadto pobłażliwy, przez zbyt długi czas. Niechęć wobec dyscypliny, sprawiła, że zdecydowanie wyszła z formy.
"Jeżeli będziemy tak jeszcze długo biec, będę musiała użyć swej mocy", uświadomiła sobie. Mimo tego, że używanie Nenu przy niezapoznanej z nim widowni, jest zakazane, (dobra robota Hisoka.), jedyną rzeczą którą robiła, było przywracanie energii, leczenie zadrapań i ranek, ewentualnie złamanych, czy też stłuczonych żeber, więc póki będzie cicho, nikt nie powinien zauważyć.
Z westchnieniem, przyzwała swą aurę i powiedziała cicho"Fontanna Życia!"
Od razu poczuła się lepiej, gdy Hatsu przywróciło jej energię. Z nowo odnalezioną siłą, byłaby w stanie biec ramię w ramię z Gonem i jego nowym przyjacielem, #99,choć wiedziała, że w tym momencie biegnie na pożyczonej energii. Hatsu zabierało energię z otoczenia, co prawda nie zyskiwała na tym wiele, jednak powinno było starczyć do końca pierwszej fazy. Kto wie, co będzie dalej.
- Hej, Si, dołączasz do nas?
- Mogę spróbować.
Gon uśmiechnął się.
- Świetnie! To jest Killua. Killua, to jest Si.
Białowłosy odpowiedział jej jedynie skinieniem, zamykając lodowate oczy. W tym momencie, uświadomiła sobie, kim może być chłopiec. Niebieskie, przypominające lód oczy, białe włosy, w połączeniu z bladą jak śnieg skórą i zabójczą aurą - musiał być Zoldyck'em.
- Miło mi cię poznać, Killua.
- Ta.
- Hej, ścigamy się? - zaproponował Gon, przesuwając spojrzeniem z Killui do niej. - Przegrany kupuje reszcie obiad!
- Czekaj, ja też? - odpowiedziała zaskoczona, wbrew sobie.
- Głupia jesteś? - powiedział zimno Killua.
Zdenerwowała się, słysząc słowa chłopca, lecz po chwili się uspokoiła, wiedząc, że kłótnia z Killuą nie była najlepszym pomysłem. Zamiast tego, postanowiła zrobić coś innego - zawstydzić go, tym co powiedział.
- Wiesz, nie jestem przyzwyczajona do bycia braną pod uwagę, więc jest to dla mnie zaskakujące.
Killua zamrugał, wyglądając przez chwilę na skonfundowanego, gdy uświadomiła sobie, że miał podobne doświadczenia co ona. Widać było, że dorastał w rodzinie zabójców.
- Dobrze, wezmę udział. - powiedział białowłosy, ignorując ją.
Westchnęła, wiedząc że jest na przegranej pozycji.
- W takim razie, ja też.
- WYGRAŁEM!
Gon i Killua ramię w ramię wyskoczyli przez drzwi, krzycząc. Zwęziła swe oczy. Nie ma opcji, by tak szybko się poddała. Przyzwała resztki sił i skacząc, kopnęła dwójkę w nogi, lecąc nad nimi.
- Nie, to ja wygrałam. - powiedziała, gdy obróciła się w ich stronę z uśmiechem, patrząc jak chłopcy jęcząc, podnosili się z ziemi.
- To było nie fair! - zaczął Gon, otrzepując się z kurzu. - Nie spodziewaliśmy się tego!
- Więc to twoja wina. Powinieneś spodziewać się ataku w każdej chwili.
Widziała, jak emocje na twarzy Killui zmieniają się, wpierw ujrzała frustrację i złość, które następnie przerodziły się w zrozumienie i zgodę.
- Ma rację, Gon. Powinniśmy być bardziej ostrożni. Kto wie, co może nas zaatakować, gdy opuścimy gardę.
- Jeżeli spojrzeć na to w ten sposób... - wymamrotał Gon. - Czy to znaczy, że oboje musimy kupić ci obiad?
Potrząsnęła głową i zastanowiła się. Czuła się, jakby wykorzystywała dwójkę dwunastoletnich chłopców, do kupowania jej jedzenia, choć wiedziała, że nie są oni typowymi dzieciakami.
- Nie jestem pewna, czy będziecie mieli taką szansę podczas egzaminu. - powiedziała powoli. - Ale jeżeli nawet, nie martwcie się, w końcu was wkręciłam. Wolałabym, byście wydali swoje pieniądze na własne zachcianki.
- Aw, jesteś taka miła, Si! - Gon uśmiechnął się w jej stronę. W jakiś sposób, jego niewinność czyniła go młodszym. Nie pozwoliła jednak, by ta myśl sprawiła, że zacznie do nie doceniać. Przecież żadne zwyczajne dziecko nie byłoby w stanie przebiec bez problemu 80 kilometrów.
- Niezbyt. Jestem po prostu rozsądna. - ponownie spojrzała na chłopców, oceniając. - Dlaczego chcecie zostać Łowcami?
- Zdaje się, że jest to bardzo popularne pytanie. - powiedział, przyglądając się swoim dłoniom. - Ale ufam ci wystarczająco, by odpowiedzieć na nie. Nudziło mi się, więc postanowiłem spróbować.
"Och, cóż za wielki sekret" pomyślała, przewracając oczami.
- Mój tata jest łowcą. - zaczął tłumaczyć Gon. - Więc również chcę nim zostać, by go odnaleźć. A co z tobą, Si?
Wzruszyła ramionami, próbując powstrzymać ból i ciemność w jej oczach. Mogłyby one przestraszyć chłopca.
- W świecie jest zbyt wiele niesprawiedliwości, ktoś musi się nimi zająć. Łowcy są jednymi z najbardziej potężnych organizacji. Jeżeli do nich dołączę, będę mogła wymierzać sprawiedliwość tym, którzy na to zasługują.
Killua i Gon patrzyli się na nią, zastanawiając się.
- Wow, Si! Jesteś trochę jak Kurapika!
Więc tak zwał się ten blond włosy chłopak, Kurapika.
- Panie Satotz! - kontynuował Gon, spoglądając na egzaminatora. - Czy tutaj zaczyna się druga faza?
- Nie, maraton jeszcze nie dobiegł końca.
- Oh. - chłopiec odwrócił się zawiedziony. Zaraz po tym, Satotz przeszedł obok nich zamaszystym krokiem, znikając częściowo w otaczającej ich mgle.
Kilka minut przeminęło, nie rozmawiali zbyt wiele. Nawet Gon się nie odzywa, jakby próbował oszczędzić siły na później. Coraz więcej osób pojawiało się na górze, dysząc. Niektórym z nich, ledwie udawało się przejść przez wejście. Po kilku minutach, #403 i Kurapika dołączyli do nich. Starszy nie miał koszulki, jego ciało pokrywał pot i ledwo trzymał się na nogach. Drugi wyglądał normalnie, próbował jedynie złapać oddech. Nawet śmieszne było to, że z całej piątki, to właśnie najmłodsi byli w najlepszej kondycji, nie licząc jej.
- Hej, Kurapika! - zaszczebiotał Gon, machając ręką do chłopaka.
- Czy to już koniec?
- Jeszcze nie.
- Rozumiem. - w przypadku Kurapiki, na jego twarzy nie widać było rozczarowania, zamiast tego, rozejrzał się wokoło, prawdopodobnie licząc, jak wielu osobom udało się zakończyć bieg. - Mgła opada.
- Naprawdę? "Szczerze," pomyślała "Gon nie jest najbystrzejszym dzieciakiem." Zauważyła tę zmianę jakąś minutę temu. Mimo tego, porównywanie siebie do małego dziecka, nawet utalentowanego, nie jest zbytnio fair. Killua nie wyglądał na zaskoczonego, więc musiał zauważyć to w podobnym czasie, co ona.
- Zwodnicze Bagna, znane również jako Mokradła Oszustów. - rozbrzmiał zza mgieł wyraźny głos Satotza. - Mamy przekroczyć te podmokłe tereny, żeby przystąpić do drugiej fazy. Żyje tutaj wiele dziwnych stworzeń, które mogą spróbować was oszukać, a następnie upolować. Musicie być ostrożni.
Powoli się odwrócił w ich stronę, jego aura pociemniała, natomiast oczy były bez wyrazu, gdy powiedział:
- Jeżeli dacie się zwieść, zginiecie. - w jednej chwili, drzwi prowadzące do tunelu zostały zamknięte. - Te istoty posuną się do każdej sztuczki, by zwabić swoją ofiarę. To ekosystem, w którym zwierzęta zdobywają pożywienie przez oszustwo... stąd też nazwa "Mokradła Oszustów". Przy mnie nic wam nie grozi.
Przez chwilę, nikt się nie odzywał. Rozejrzała się, obserwując reakcję ludzi. Prawie każdy był zdenerwowany lub przynajmniej zaniepokojony, jednak gdy jej oczy trafiły na Esu, wyglądał on na rozbawionego. Zastanawiała się, czy z Nenem silnym jak jego, bał się czegokolwiek.
- Przesadzacie. - powiedział #403 z wzgardliwym wzrokiem. - Jak mogą nas oszukać, skoro będziemy się tego spodziewać?
"Poczekaj," pomyślała, "W miejscu takim jak to, jest o wiele więcej sposobów na oszustwo, niż mógłbyś zliczyć."
- Nie pozwólcie się oszukać!
- No a co przed chwilą powiedziałem? - warknął #403, patrząc się w kierunku dobiegającego głosu.
Spanikowany, zakrwawiony mężczyzna powoli pojawił się, spoglądając na nich.
- N-nie dajcie się zwieść! - parsknął, wskazując palcem na Satotza. - On kłamie! Jest oszustem!
Zatrzymała się, myśląc. Czy to może być prawda?
- On nie jest egzaminatorem. Ja jestem prawdziwym egzaminatorem. - przez tłum przedarły się szepty, jednak ona pozostała cicho. Potrzebowała więcej pewności, by rozważać to, że pan Satotz może być oszustem... - Spójrzcie na to!
Potrząsnęła głową. Małpa o twarzy Satotza? A to ciekawe. Ugryzła się w wargi, koncentrując się. Pierwszą rzeczą było to, że małpa nie wyglądała właściwie jak Satotz, jego twarz była jedynie podobna. Małpy albo różnie mogą zmieniać swój wygląd, albo Satotz jest człowiekiem. A jeżeli jest człowiekiem, nie można nazwać go oszustem, co zrobił wcześniej zakrwawiony mężczyzna, który uznał egzaminatora za kłamcę.
Mężczyzna kontynuował, wyjaśniając wszystko o ludzio-podobnych małpach, jednak ledwo go słuchała. Tak, to prawda, że chód Satotza był dziwny, jednak tamten uznał sposób poruszania się małpy podobny do człowieka. Możliwe, że specjalnie chciał ich okłamać lub zostało mu coś źle powiedziane, jednak mogła się założyć, że chodzi o to pierwsze.
- Chcą złapać każdego kandydata na łowcę!
- A to drań. - wymamrotał #403.
- Faktycznie, nie poruszał się jak człowiek. - powiedział #294, ninja.
Poczuła uderzenie Nenu, który wypełnił jej umysł fioletowym kolorem. Aura i żądza krwi wystarczyły, by przyprawić ją o chęć wymiotowania. Gdy usilnie otworzyła swe oczy, oszust opadał na ziemię z wbitymi w klatkę piersiową trzema kartami. Obejrzała się na Satotza, gdy ciało drugiego mężczyzny uderzyło w ziemię, by zobaczyć...
"Złapał je? Byłam tak pochłonięta przez tę żądzę krwi, że nawet ich nie zauważyłam."
Jedynym dźwiękiem było tasowanie kart i niski śmiech.
- Rozumiem, rozumiem...
Esu. A czego innego się spodziewała.
- To jest dowodem na to... - Esu otworzył swe oczy. - Że to ty jesteś prawdziwy. Egzaminatorzy wykonują swój zawód nieodpłatnie. Każdy łowca na jego poziomie, byłby zdolny uniknąć tego ataku.
- Potraktuję to jako komplement. - powiedział Satotz, rzucając złapane karty na ziemię. - Jednakże, jeżeli jeszcze raz mnie zaatakujesz, bez względu na powód, zostaniesz zdyskwalifikowany. Rozumiemy się?
Esu, nawet się nie wzdrygając, uśmiechnął się jakby był na spokojnym spacerze. Co w jego przypadku, nie było niczym dziwnym.
- Oczywiście.
Share:

9 stycznia 2018

Opowiadanie: Magic Universe - Początki

Tyron: SIEEEEEEEEMA! Jestem Tyron Megus, główna postać tego oto opowiadania „ekhm” wdzierania się w cudze życie „khy khy”. Coś mnie na kaszel bierze (wina autora). No ale nic. Od początku. Mieszkam z bratem, Zaxym w rodzinnym domu na przedmieściu. Nasze imiona są raczej z naszych ras. Mam 18, a on 7. Mimo wszystko, całkiem inteligentny chłopak. Chodzi do... mojej klasy w liceum. Rodzinka go puściła, bo przeszedł resztę klas dość szybko. Nikt, poza naszymi przyjaciółmi nie ma pojęcia, że on w połowie jest aniołem, a ja demonem. Tia. Mama anioł, tata demon. Mieszkamy sami, bo... nasi rodzice zaginęli. Ale jakoś dajemy radę. Od razu mówię, że jestem fanem Deadpool'a, więc nauczyłem się łamać czwartą ścianę. O, i mamy kuzyna, który raczej ma uraz do mnie (pokonałem go w piekle, i otrzymałem skrzydła). Jeżeli demon nie ma skrzydeł, jest spisany na straty. Tak jak u aniołów, ale przynajmniej z takich się nie śmieją. No, i mieszkamy w Polsce. 
Zaxy: Brat! Szkoła! JUŻ! 
Tyron: O stworze, JUŻ IDĘ! To on. Eh. Do zobaczenia na miejscu.

Tyron wziął Zaxiego na plecy, i pognali do szkoły. Super prędkością. Akurat zaczęła się... 
Tyron: Moja znienawidzona lekcja.
HEJ! Eh, historia. Chłopcy zajęli swoje miejsca i czekali na swoją nauczycielkę. 
Tyron: W tajemnicy: jest tak stara i brzydka, że podobno karmiła dinozaury od dziecka.
Taa. No więc, ich nauczycielka weszła.
Historyczka: Witam klasę.
Klasa (i Zaxy): Dzień dobry.
Tyron: Ze Hail!
Historyczka: Co?
Tyron: Ups. Pomyślałem, że pani od Hitlera. (śmiech)
Nauczycielka walnęła go w głowę linijką „znowu”. Po 5 minutach chłopak nie wytrzymał i zasnął. Spałby w najlepsze, ale jego brat rzucił w niego gumką. Tyron obudził się z wkurwieniem się w oczach.
Tyron (szeptem): Czemu?
Zaxy (szeptem): Lekcja jest!
Po dzwonku chłopacy szli do sali plastycznej, kiedy po drodze zauważyli ,,Dziewczęce Trio”, czyli trzy najładniejsze dziewczyny w szkole. Do tria należały Annie, Akuma i Nova.
Zaxy: Ciekawe o czym teraz mówią? Brat? BRAT!
Tyron: Co?
Zaxy (z lennym facem): To która ci się podoba?
Tyron: ZAMKNIJ SIĘ!!!
Tym sposobem cała szkoła na niego patrzyła.
Annie: Oh, witaj Tyron. Cześć Zaxy.
Zaxy: Siema.
Tyron: Cze... Cze... Cze... Cze...
Annie: Dobrze się czujesz?
Tyron: T... T... T... T...
Zaxy: To... my sobie już pójdziemy. Nara.
Annie (chichocze): Pa.
Chłopaki poszli, a Zax spoliczkował brata.
Tyron: TAK! MAM SIĘ ŚWIETNIE, MOJA PIĘKNOŚCI! Wait...
Zaxy: Co tam, mój Romeo?
Tyron: TY MAŁY KURWISZONIE!!!
Zaxy: Spokojnie...
Nie dokończył, bo zaraz potem przyszedł Bob, najlepszy przyjaciel Tyrona.
Tyron: Dopowiem, że Bob jest rudy i jest geniuszem. Przyjaźnimy się od przedszkola. On pierwszy odkrył nasz sekret.
TAK, CHCIAŁEM TO POWIEDZIEĆ!
Tyron: Too late, my narrator.>:3
Kurwiszon. Eh. No więc podszedł i...
Tyron: Już tu jest. (do Boba) Siema.
JASNY GWINT! TO DOPIERO PIERWSZA CZĘŚĆ I JUŻ MUSISZ MI TO ROBIĆ?
Tyron:...Yup. <3
Nieważne.
Bob: Chłopaki. Mam jakieś dziwne odczyty na skanerze.
Zaxy: Nie możesz się bez niego rozstać?
Bob: No nie. Ale odczyty wykrywają... demony? Sądziłem, że to wasze kawały.
Tyron: Chyba moje. XD I raczej nie.
Bob: To... czyje?
Nagle ziemia się zatrzęsła i pojawił się potwór, który wyglądem przypominał mitycznego Cerbera. Na nim stała tajemnicza, zakapturzona postać. Postać zeszła, skorzystała z chaosu i weszła do szkoły. Kierowała się ona prosto do sali historycznej.
Bob: Chłopaki?
Zaxy: No, załatwmy go!
Tyron: Musimy? No dobra. ZA WOLNOŚĆ!
Zaxy wyciągnął świetlny łuk (jego strzały paraliżowały, oślepiały, bądź mroziły przeciwników), a Tyron wypuścił pazury. Bob zaś założył Flame Glows (mechaniczne rękawice, zwiększające siłę i strzelające płomieniami). Postać to zauważyła i stanęła w pozycji do obrony. Chłopcy byli gotowi do ataku, ale postać rzuciła w nich żywiołową kulą. Trio odskoczyło na bok a kula zniszczyła podłogę. Zaxy strzelił paraliżującą strzałą, ale postać ją złapała. Po chwili Tyron dokonał szarży, lecz spudłował. Bob w panice wystrzelił ognisty język pod nogi przeciwnika. To go zaskoczyło tak bardzo, że postać się potknęła. To dało czas chłopakom na przytrzymanie wroga. Jednak on ich wszystkich odrzucił z niezwykłą siłą. Postać wstała i weszła do pomieszczenia. Wziął on  stamtąd jakiś kryształ i berło.
Tyron: HEJ! TWOJE?! ODSTAW!
Postać się odwróciła.
???: Żałosne. Kiedyś byłeś silniejszy. Nieważne. I tak mam to, po co przyszedłem. Jak wielbisz swoje życie i twoich bliskich, to... nawet nie stawaj mi na drodze.
Po czym postać użyła kuli i zniszczyła ścianę. Już miała się zbierać do wyjścia, kiedy...
???: MIAU! A JA TO CO?
Jakaś mała koto-podobna dziewczynka zerwała z niego kaptur i przewróciła go.
Tyron: Co? Otto? To ty?
Otto: Witaj kuzynie. Sto lat się nie widzieliśmy, prawda? Szkoda, że mi się spieszy. Żegnaj.
Otto wskoczył na Cerbera i przeteleportowali się.
???: Hej! A co ze mną?!
Tyron: A ty to kto?
???: Miau! Nie mówię swoim wrogom, kim jestem. Poza tym...
Zaxy: OMÓJBOŻEKOTEKJAKISŁODKITULIĆTULIĆMIZIAĆGŁASKAĆZATRZYMAĆADOPTOWAĆ!!!
Dziewczynka patrzyła ze strachu na biegnącego do niej pół anioła. Chłopak złapał ją i zaczął głaskać i drapać po brzuchu.
???: Oh, jak dobrze. MIAU! DOŚĆ! PROSZĘ!
Tyron złapał brata i odstawił na bok. Musiał go trzymać, bo Zaxy jest fanatykiem zwierząt. Ich dom jest nimi zapełniony, ale pół demon ma zakaz ich krzywdzenia.
Bob: To... jak masz na imię?
???: Fire. Fire Fox.
Tyron: Dobra, Fire. CO MÓJ KUZYN ROBI?
Fire: Wspominał coś o zemście na swojej rodzinie.
Tyron: Ale to przeszłość. O co mu chodzi.
Fire: O stratę honoru.
Tyron: No tak.
Bob: Chwiiilaaa. To był twój KUZYN?!
Tyron: Yup.
Bob: Nigdy mi o nim nie wspominałeś.
Tyron: Bo chciałem zapomnieć o incydencie pomiędzy nami. Ale nadal możemy z nim przegadać. Prawda młody? Młody?
Zaxy przeszedł brata i wrócił do tulenia człowieko-zwierzątka.
Zaxy: Możemy ją zatrzymać? Proszę?
Tyron: Ale w domu masz całą armię tych durni.
Zaxy: PLS?!
Po małej sprzeczce pół demon ustąpił.
Bob: A ten Otto? Byłaś z nim powiązana?
Fire: Nom. Byłam jego stworzeniem. Miałam za zadanie zdobycie berła mroku i kryształu piorunów...
Tyron, Zaxy i Bob: Berła... czego? I jaki kryształ?
Fire: Berło mroku i kryształ piorunów. Jeden z kryształów żywiołów. A berło służy do kontrolowania tej mocy. Chyba, że jesteś demonem lub aniołem. Wtedy możesz absorbować taką moc.
Tyron: Chwila. O berle wiem. Było berło mroku, światła, kosmosu i czasu. Razem dawały właścicielowi siłę Boga. Ale... co to tu robiło?
Fire: Widzisz, mąż waszej historyczki szukał ich całe życie. No i znalazł. Ale nie wiem, na co Ottu moc Boga.
Zaxy: Zemsta!
Bob: To ma sens.
Tyron: Ale... przepraszałem go za to całe życie. Nie chciałem go...
Zaxy: My wiemy.
Fire: Jak znajdzie resztę kryształów i inne berła... oj, nie chcę o tym myśleć.
Bob: Mogę pomóc. Moje czujniki wykryją wszystko.
Po prostu podaj mi energię magiczną kryształu, a ja zajmę się resztą.
Tyron zauważył w ciemności jakąś postać. Nie miał pewności, ale wydawało mu się, że postać ma zielone włosy. Słyszał jakiś dziwny rechot.
Tyron: Ja mam to zapamiętać?
TAK DURNIU!
Tyron: Dobra, nie spoileruj.
Bob: Ok. Mam. Lokalizacja: ... Korea Północna.
Zaxy i Tyron: NO GOD! NO GOD, PLS NO! NO! NO! NOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!
Bob: Też nie wiem, co on tam robi.
Czwórka szykowała się do teleportacji. Demon starał się rozpoznać postać, kiedy blask jej oka oznaczała rządzę mordu. W tym momencie zniknęli.
???: Niezły. Sądzisz, że się nadaje?
S: Tak. Dobra robota.
???: Wiesz, że to tyle ode mnie? To, że z wami mieszkam, nie oznacza, że będę robił coś na twoje pierdnięcie.
S: Wiem. Moje dzieci się tym zajmą.
???: NIE! Zostaw go mnie. Oni to go sobie wezmą. Ehehehehehehehehe. Ok?
S: Jak chcesz.

Po paru chwilach czwórka dotarła do Korei Północnej. Drużyna szukała śladów po krysztale.
Zaxy: To nam zajmie WIECZNOŚĆ!
Tyron: Spoks. Dopóki Kim Jong Huj nas nie dorwał, to jesteśmy bezpieczni.
Bob: JESZCZE nas nie dorwał.
Tyron: O co ci chodzi?
Fire: Chyba... o to.
Żołnierze Kima zauważyli ich, i dostali rozkaz rozstrzelania.
Czwórka: Fuck.
Żołnierz: 그만! 이제 항복!
Tyron:... Co kurwa?
Bob: To znaczyło, abyśmy się poddali.
Tyron: To powiedz im, że tylko czegoś szukamy. I jak znajdziemy, to sobie pójdziemy.
Bob: 우리는 단지 뭔가를 찾고 있습니다. 우리가 그것을 발견하면, 우리는 갈 것입니다.
Żołnierz: 너는 아무것도 찾지 않을 것이다. 죽여라!
Zaxy i Fire: Co...?
Tyron: SZYKOWAĆ SIĘ! Ostatnie zrozumiałem.
Zaxy: Co powiedział?
Tyron: Zabić!
Po pięciu minutach drużyna powaliła całą armię.
Żołnierz: 우리는 포기한다! 원하는게 뭐야?
Bob: 우리는 후드에 노란색 크리스탈이 달린 남자를 찾고 있습니다. 여기 있었 니?
Żołnierz: 예! 그는 거의 모든 부대를 죽이고 최고 관측 지점에 대해 물었다. 그러나 그것은 괴물입니다. 그와 가까이 가지 마라.
Bob: 그 몬스터 감각?
Żołnierz: 악마. 그리고 그것은 강력합니다.
Tyron: WTF? Narrator, weź przetłumacz!
JA PIER... Otto chce wykorzystać moc kryształu, ale potrzebuje on wysokiego punktu. Zabił większość armii, bo potrzebował informacji. I nie przetłumaczę, bo to Koreański. Jasne?
Tyron: Dobra, dobra. Jasne.
Bob: Otto jest na budynku hotelu Ryugyong.
Zaxy: A mieli nie mówić o jej istnieniu.
Fire: Czy to ważne? Mamy to, co chcieliśmy, a teraz zatrzymajmy go!
Drużyna ruszyła w stronę hotelu. Jednak na czubku nikogo nie było. Nagle na niebie pojawiły się ciemne chmury, z których zaczęły błyskać pioruny.
Bob: Co do...?
Fire: To moc kryształu. To koniec!
Nagle Tyron poczuł dziwne uczucie. Czuł kontrolę nad pogodą. Wyciągnął rękę w górę i wszystkie pioruny zaczęły grzmieć na niego. Jednak chłopak je pochłaniał. Czuł on się pobudzony i potężniejszy. Wtem wszystkie chmury zniknęły.
Zaxy: Co ty zrobiłeś?!
Tyron: Nie... nie wiem. Czuję małą ,,szokującą” sytuację!
Reszta:...
Tyron:...
Fire: Tak czy siak, jednak jest nadzieja na ratunek.
Tyron: Tia. Ale gdzie jest Otto?

Po powrocie Zaxy wziął Fire i z bratem wrócili do domu. Po powrocie banda zwierząt zaczęła ich witać.
Blułek: Siema!
Nunek: Cesc!
Lemurek: Witam!
Marita, Bzdurek, Redek: Co tam?
Tyron: Serio musiałeś im te imiona dać?
Zaxy: NIE NISZCZ TERAZ TEJ CZWARTEJ ŚCIANY!
Tyron: Kiedy już nie mam co niszczyć.
Blułek: Tyron! A ty masz znajomego clowna?
Tyron: Co? Nie!
Lemurek: Bo był tu taki, i się pytał o ciebie.
Chłopaki trochę spanikowali.
Zaxy: I... co mu powiedzieliście?
Bzdurek: Chcesz ze mną się przespać?
Blułek: CICHO, ZBOCZONA! Powiedzieliśmy o szkole, do której chodzicie.
Tyron:...fuck.
Przez pewien czas chłopaki byli w panice, kiedy...
Tyron: Kurwa, zgłodniałem.
>:-( Kiedy zgłodnieli. Zamówili pizzę i rozsiedli się przed telewizorem.
,,Witamy w wiadomościach. Na początek powiemy o tajemniczym zabójcy. Jest nieobliczalny i trudno stwierdzić kogo zabija. Z polityków przeszedł na policję, żołnierzy, zwykłych obywateli. Ci, co przeżyli, nazywają go Eleven. Opis postaci jest podobny do ostatniego filmu, gdzie nasi reporterzy zginęli podczas wybuchu. Tam częściowo można było go dostrzec.”
Zaxy: To ten, co zabił Korwina?
Tyron: Tia, to chyba ten. Coś niebezpieczny typek.
Zaxy: Później musimy go wytropić.
Tyron: Ale nie ja będę negocjował o oszczędzenie niewinnych.
Nagle Tyron wystrzelił z palców kulę elektryczną. Trafiła ona w telewizor, powodując zwarcie. Reszta powinna ochrzanić Tyrona, ale byli za bardzo przerażeni. Nagle telewizor z powrotem działał. Tylko tym razem miał on wszystkie kanały.
Tyron: Lol. Piorunujące!
Zaxy: CO?! CO TO BYŁO?!
Tyron: Nie wiem. Ale mnie się podoba.
„...awe. A teraz świeże wieści. Jakiś zakapturzony wariat wstrzymuje ruch.”
Tyron i Zaxy: Zakapturzony... wariat?!
„Twierdzi że ma on coś do przekazania. Posłuchajmy”
Otto: Mieszkańcy świata ludzkiego! Mówię do całego świata. Jam jest Lord Otto. Jeszcze dziś padniecie mi na kolana. A pomoże wam w tym to berło. Spójrzcie na ten mroczny blask.
„Jak mówiłem, Otto jest naszym panem. Musimy robić to, co nam karze.”
Tyron: Wow.
Zaxy: O BOŻE!
Tyron: Coś „martwa” ta sytuacja.
Zaxy: TOBIE CHCE SIĘ ŻARTOWAĆ?! TEN PSYCHOPATA WŁAŚNIE WYPRAŁ WSZYSTKIM MÓZGI!
Tyron: No, naszych nie.
Zaxy: To nie ma znaczenia! Musimy go znaleźć.
Tyronowi nagle zaczęła się świecić ręka.
Tyron: Ja... ja wiem, gdzie trzeba iść.
Fire: MOGĘ IŚĆ Z WAMI? PROOOOOOOOOOOSZĘ.
Zaxy: Musisz zostać i przypilnować resztę. To też jest trudne.
Fire (zła): Ok.
Tyron wziął brata i polecieli za instynktem. Nagle Fire odkryła, że część zwierząt wyznaje Islam.
Pisklak nr.99: ALLAH'U AKBAR.
Pisklę odbezpieczyło granat i rozsadziło nagrodę Tyrona w mistrzostwach gry na Xbox'ie.
Fire: No to mam przerąbane.
W tym samym czasie bracia znaleźli źródło śladu.
Otto: Długo każesz na siebie czekać.
Tyron: Otto. Wybacz za tamtą kompromitację. Zacznijmy od nowa. Ty, ja, mój brat i moi przyjaciele. Proszę!
Otto: Na co mi przyjaźń, skoro mam moc większą niż twoja?! CERBER! DO NOGI!
Trójgłowy pies przybiegł do Otta.
Otto: Masz obiad. Smacznego!
Po tych słowach stwór rzucił się na dwójkę, jednak został on uderzony nadlatującym samochodem.
Otto: CO?!
Bob: Niezła sztuczka. Ale nie ze mną te numery.
Otto: Pewnie. Aby człowieka przejąć muszę przejąć jego duszę. Ale rudzi jej nie mają.
Tyron: I to jest moment, w którym Otto odkrył, że... spieprzył totalnie.
Bob, cały czerwony, wystrzelił ognisty język w Otta.
Otto: Pudło!
Jednak pocisk odbił się od szyb, od koszów na śmieci, od aut, od luster, po czym uderzyła ona w rękę demona.
Otto: AŁA! PARZY!
Z jego ręki wypadł kryształ. Otto próbował go podnieść, ale strzała pół anioła zatrzymała go.
Otto: Wy małe, wredne karakany! Teraz nie żyjecie!
Po czym zaatakował ich kulami żywiołów. Trio jednak tym razem znali ten atak, więc bez problemu go unikali. Jednak Zaxy poślizgnął się, przewrócił i zgubił łuk.
Tyron: ZAXY!
Otto próbował go zniszczyć berłem.
Otto: To ostatnie nasze spotkanie, mój drogi. Żegnaj!
Jednak, ku jego zaskoczeniu, Tyron obronił brata. Kula zrobiła mu poważną krzywdę, ale Zaxy'iemu nic się nie stało.
Zaxy (z płaczem): TYRON! DLACZEGO TO ZROBIŁEŚ?!
Tyron: (kaszle) Ty wiesz dobrze (kaszle) dlaczego.
Zaxy (z płaczem): OSZALAŁEŚ! ON CIEBIE CHCIAŁ! CIEBIE! TO TY MUSISZ POZOSTAĆ PRZY ŻYCIU! JESTEŚ IDIOTĄ.
Tyron: Heh. (kaszle) Bez ciebie... po co mam żyć. Nie mogę cię stracić. Nie ciebie.
Zaxy z płaczem wstał i przytulił się do umierającego brata. Ciągle powtarzał, że przeprasza za swoje samochwalstwo i obelgi. Błagał, aby to tak się nie skończyło. Nagle Zaxy czuł, że rana znika. Chłopaki zauważyli, że Bob coś wstrzyknął w Tyrona.
Bob: Esencja Demona. Powinno ci to dać autoregenerację.
Tyron: Cóż, zaraz się zacznie od wyzwisk i...
Zaxy (tuląc brata i płacząc): Brat! Będziesz żył! Przepraszam! Za wszystko!
Tyron: Wiem. Ja też.
Otto był zaskoczony z obecnej sytuacji, lecz jego uśmiech wrócił, kiedy jego pies wstał z powrotem.
Bob jednak miał go serdecznie dość.
Bob: Tyron! Rzuć mnie!
Tyron: Co?
Bob: DAWAJ! Zaxy! CELUJ W PYSK.
Bracia wykonali polecenie i Cerber dostał ataku wstrząsu. Zaś Bob został wystrzelony jak z armaty wprost na demonicznego potwora. Tyron skorzystał z agresji kuzyna i zabrał kryształ.
Otto: NIE! TY NAWET NIE MASZ POJĘCIA JAK GO UŻYWAĆ!
Tyron: Zakład, że będę wiedział? (Cholera, nie wiem. CO ROBIĆ, CO ROBIĆ, CO ROBIĆ...)
Nagle kryształ zbliżył się do jego serca.
???: Tyronie!
Tyron: Kto to? 
???: Jestem twórcą kryształów! Prawdziwą moc mogą ujarzmić tylko osoby o czystym sercu! Ty uwodniłeś, że je posiadasz. Od tej chwili twoim elementem jest Elektryczność. Posługuj się nią mądrze.
Kiedy światło opadło Tyron czuł całą moc elektryczną w sobie.
Otto: CO?! TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA!
Tyron: Chciałeś mi zabić brata! Teraz sobie inaczej pogadamy!
Otto:...pomocy?
Tyron poraził Otta piorunami z palców i podrapał mu klatkę piersiową. Aktualnie jest tam wielka blizna po pazurach Tyrona. Bob i Zaxy zaś skończyli z Cerberem.
Otto: N-n-n-n-nie-m-m-m-możliwe!
Tyron: To koniec Otto. Nie masz już co kontrolować.
Rzeczywiście, czar rzucony na świat opadł. Otto odzyskał zmysły, zabrał mroczne berło i chichotał.
Otto: O nie, mój drogi. To początek. Ty nie wiesz jeszcze, w co się wpakowałeś.
Po czym zniknął.
Tyron: A czar sprawił, że nikt nie pamięta, kim jesteśmy.
To chciałem powiedzieć. Eh. Tak więc tak kończy się ten epizod. 

Kto jest twórcą kryształów?
Kto obserwował Czwórkę?
Czego chce Otto?

To wszystko w Epizodzie 2.

Fire: Mam się dobrze. Było ciężko, ale dałam radę.


Autor: Mateusz Nocuń
Share:

8 stycznia 2018

Opowiadanie: Her Final Destination - Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie [by Nessa]

Autor: Nessa

Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”

Within Temptation – „Jane Doe”

Spis treści:

Wiedział, że śni, chociaż to nie miało dla niego sensu. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zdarzało mu się trwać w takim stanie, mierząc się z sennymi majakami, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Liczyło się to, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego doświadczał…
A przynajmniej próbował przekonać samego siebie, że tak w istocie było.
W tym śnie czuł się samotny, ale do tego zdążył przyzwyczaić się już dawno temu. Szedł bez pośpiechu, bynajmniej niezrażony bliskością drzew i tego, że najwyraźniej bez celu krążył pośród gęstwiny. Więc śnił o lesie… Ach, dlaczego nie? Większość krajobrazu tego miejsca składała się właśnie na drzewa i bliskość natury; otaczały Amhertst ze wszystkich stron, co mogłoby być niepokojące, ale z jego perspektywy stanowiły sprzyjającą okoliczność. Tak było od zawsze, a przynajmniej on nie przypominał sobie, żeby mieszkańcy miasteczka kiedykolwiek mieli coś przeciwko spokojnej okolicy i bliskości drzew.
W pewnym momencie pomyślał, że to nie ma znaczenia… I że wcale nie byłby zaskoczony, gdyby finalnie okazało się, że znajdował się w pobliżu Jej domu. Piękna nieznajoma wciąż nie dawała mu spokoju, dręcząc niczym jakaś zjawa i stopniowo doprowadzając tym Damiena do szału. W takim wypadku to, że mógłby o niej śnić, wydawało się dość naturalne, chociaż zarazem towarzyszyło mu niejasne poczucie tego, że nic nie jest takim, jakim mogłoby się wydawać – i że chodzi o coś o wiele bardziej złożonego.
Dopiero z czasem naszła go myśl, że wcale nie musiał widzieć ówczesnego Amhertst. Co prawda błądząc po lesie nie był w stanie jednoznacznie tego ocenić, ale instynkt podpowiadał mu, że jak najbardziej jego podejrzenia były słuszne. Biorąc pod uwagę to, że wszystko działo się w jego głowie, takie stwierdzenie miało bardzo dużo sensu, Damien z kolei nie widział powodu, dla którego miałby szukać potwierdzenia. W końcu wszystko zależało od niego, tak jak i to, czy zamierzał uwierzyć sobie i własnym zmysłom. W tym miejscu i tak nie miał niczego do stracenia, a skoro tak…
Rzeczywistość snu potrafiła być naprawdę fascynująca – i to nawet jeśli nie istniało nic bardziej frustrującego od bezcelowego podążania przed siebie.
Trudno było mu stwierdzić, czego tak naprawdę szukał, o ile w ogóle istniało coś, co w tamtej chwili zamierzał zobaczyć. Po prostu szedł, nawet nie zastanawiając się nad kolejnymi krokami i kierunkiem, który zamierzał obrać. To wyglądało tak, jakby jego ciało wiedziało; być może miało się okazać, że nawet nie miał kontroli nad sobą i decyzjami, które podejmował w tym śnie, ale nie zamierzał tego sprawdzać, pozwalając sobie na całkowite rozluźnienie i bierne obserwowanie rozwoju zdarzeń. W końcu… czemu nie? W przeszłości tak wiele razy pozostawał obojętny, że równie dobrze mógł pozwolić sobie na to teraz, pozostawiając wydarzenia własnemu biegowi. Chyba nawet mu to odpowiadało, tym bardziej, że miał poczucie tego, iż ten jeden raz i tak nie będzie miał nad niczym kontroli.
Zabawne, ale myśl o tym wcale nie wydawała się niepokojąca.
Nie miał pewności jak długo tak naprawdę to trwało. Podążał przed siebie, gotów przysiąc, że postępował w ten sposób wielokrotnie, choć to naturalnie nie była prawda. Znał Amhertst, ale nie aż tak dobrze, by na podstawie monotonnego krajobrazu lasu określić, gdzie tak naprawdę się znajdował. Nie miał nawet pewności, która tak naprawdę była godzina, bo choć widział wszystko wyraźnie, kiedy poderwał głowę, przekonał się, że nad sobą ma spójny, gęsty baldachim z liści, skutecznie ograniczający przedostające się do ziemi promienie słoneczne. To nie zrobiło na nim wrażenia, ale i tak mimowolnie przyśpieszył, skoncentrowany na myśli o tym, żeby jak najszybciej poszukać wyjścia albo…
Cóż, czegokolwiek. Czymkolwiek było to, co pragnął w obecnej sytuacji odnaleźć.
Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się to, że wiedział, że idzie dobrze. Tak było, kiedy zdecydował się tutaj przyjechać – coś wzywało go do tego miejsca, kusząc obietnicą czegoś, czego nawet nie potrafił określić. Spokoju? Brzmiało banalnie, ale chyba nie miałby nic przeciwko, gdyby właśnie to okazało się prawidłową odpowiedzią. To byłoby na swój sposób logiczne, bo zawsze cenił sobie stan, w którym nie musiał się niczego obawiać. Być może to brzmiało egoistycznie, ale nie chciał się przejmować niczym więcej…
Hm, nikim i niczym.
Nawet mną…?
Cichy szept, niewiele różniący się od szumu wiatru. Na ułamek sekundy zesztywniał, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, choć mało prawdopodobne wydawało się to, by w okolicy znajdował się ktokolwiek prócz niego samego. Były tylko drzewa – bliźniaczo podobne, rosnące blisko siebie i górujące nad nim w ten niepokojący sposób, właściwy dominującej nad ludźmi naturze.
Nieznacznie potrząsnął głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Przyśpieszył, chociaż już właściwie bez znaczenia wydawało się to, gdzie i dlaczego miałby iść. W tamtej chwili uświadomił sobie, że tak naprawdę właśnie próbował uciec, chociaż to nie miało sensu – nie z jego perspektywy, ale przez niejasne przeczucie, że przed tym, co kryło się w gęstwinie. To było kolejna rzecz, którą po prostu wiedział, chociaż nie miał pojęcia skąd i jakim cudem. Tłumaczył to trwaniem we śnie, ale z drugiej strony…
Właściwie nie zorientował się, kiedy i dlaczego sceneria zaczęła się zmieniać. Sama podróż przez las przypominała trwanie w niebycie – unoszenie się, poruszanie naprzód, ale… bez samej świadomości ruchu. Z równym powodzeniem mógłby być tylko biernym obserwatorem, spoglądającym na świat oczami kogoś innego, kogo życie w ogóle go nie dotyczyło. Chyba to do siebie miewał ten stan – był dziwny, nieokiełzany i w równym stopniu fascynujący, jak i w wielu przypadkach wręcz przerażający. Damien wielokrotnie miał okazję przekonać się, że nie ma większego koszmaru, aniżeli ten, który potrafił wytworzyć ludzki umysł. Jeśli istniało coś bardziej przerażającego od tego, co potrafiło dziać się w głowie udręczonej osoby, to najwyraźniej nie miał wątpliwej przyjemności tego doświadczyć.
Jakkolwiek by nie było, nawet nie zarejestrował momentu, w którym wypadł spomiędzy drzew. W pewnej chwili gęstwina ot tak ustąpiła odrobinie wolnej przestrzeni, a on znalazł się… ni mniej, ni więcej, ale tuż przy wzburzonej, szerokiej rzece. Wartka woda podmywała brzegi, a Damien mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, jakim cudem do tej pory nie usłyszał czegoś aż tak charakterystycznego i głośnego zarazem. Być może nie powinien doszukiwać się logiki w tym, co działo się na jego oczach, ale z drugiej strony…
Nie chciał tego przyznać, ale wciąż nie wierzył w to, że ma do czynienia ze zwykłym snem. To wszystko było zdecydowanie zbyt żywe, intensywne i tak… prawdziwe, że wręcz nieprawdopodobnym wydało mu się, że to tylko wyobraźnia. Co więcej, również to miejsce wydawało mu się znajome, chociaż nie widział go od bardzo dawna – tak długo, że sam nie był pewien ile czasu minęło.
Zawahał się, tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Chciał podejść bliżej albo odwrócić się na pięcie i uciec – tak po prostu, jak ostatni tchórz, jakby w otaczającej go scenerii faktycznie było coś, czego powinien się obawiać. Na dłuższą chwilę zesztywniał, walcząc z samym sobą i tym, co działo się w jego umyśle. Nie, pomyślał i wbrew wszystkiemu to wystarczyło, żeby trzymać niechciane wspomnienia na dystans – cichy rozkaz, będący niczym pieczęć, która pozwalała mu normalnie funkcjonować, odcinając się od tego, czego nie chciał pamiętać.
Gdyby teraz  zdołał się obudzić, wszystko byłoby prostsze, ale pomimo tego…
Wydało mu się, że słyszy cichy śmiech – melodyjny i przyjemny dla ucha. Znał go, oczywiście, chociaż i o nim wolałby zapomnieć. To był zamknięty rozdział – przeszłość, której lepiej nie wspominać i która powinna pozostać pogrzebana.
Chcesz o mnie zapomnieć?
Zignorował to pytanie, odcinając się od niego z równym powodzeniem, co i w wielu innych przypadkach od własnych emocji. Bez słowa podszedł bliżej, mimo obaw przesuwając się do krawędzi rzeki, by móc spojrzeć na rwącą, pędzącą przed siebie wodę. Poczuł wilgoć na twarzy, kiedy znalazł się wystarczająco blisko, by krople cieczy mogły pokusić się o kontakt z jego skórą. Kątem oka zauważył regularny kształt – łuk solidnego, kamiennego mostu, który znajdował się kilka metrów dalej – ale zignorował go, w zamian bez pośpiechu osuwając się na kolana tuż przy krawędzi rzeki.
Woda była ciemna, ale czysta. Kiedy w nią spojrzał, dostrzegł tylko i wyłącznie ciemność – bezkresną, która uniemożliwiała mu dostrzeżenie dna albo określenie, czy cokolwiek kryło się w odmętach. Było w tym coś niepokojącego, ale czuł się zaskakująco spokojny, mogąc spoglądać w tę toń. Czuł, że ryzykuje, trzymając się aż tak blisko krawędzi, ale i to nie miało dla niego większego znaczenia, tym bardziej, że odczuwany dotychczas lęk zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Nawet gdyby coś teraz spróbowało go pochwycić, nie poczułby się zaniepokojony. To był sen, tak? Mógł swobodnie rzucić się do wody, nie obawiając się przy tym, że spotka go cokolwiek złego.
Tak uważasz?, usłyszał i tym razem nie był już w stanie zignorować cichego, niesionego przez wiatr szeptu. Choć słowa mieszały się z jednostajnym szumem wody, rozumiał je doskonale. Ja wtedy nie śniłam…
Bez znaczenia.
I tak tego nie pamiętał. To było dawno, poza tym…
To tylko sen…
Wbił palce w ziemię, z zaskoczeniem przekonując się, że podłoże jest dziwnie twarde i zimne. Nie miał pojęcia, kiedy i co uległo zmianie, a jednak kiedy rozejrzał się dookoła, przekonał się, że wygląd lasu nieznacznie się zmienił. Teraz drzewa już nie miały liści; na ziemi zalegał śnieg, a on klęczał pośród tego wszystkiego, oddychając coraz szybciej i szybciej, raz po raz wypuszczając z ust kłęby pary. Ziąb go nie zraził, jedynie podsycając rozdrażnienie i determinację, by udowodnić samemu sobie, że nie ma powodów do niepokoju. To był jego umysł, a skoro tak, miał pełną kontrolę nad tą inną rzeczywistością – nic ponad to.
Jakiś cień przemknął tuż przed jego oczami, ledwo zauważalny na tle wzburzonej wody. Do Damiena z pewnym opóźnieniem dotarło, że to jego własne odbicie – nieco zdeformowane przez prąd rzeki, ale jednak. W milczeniu powiódł wzrokiem po znajomych rysach twarzy; nerwowym gestem przeczesał jasne włosy, po czym zmrużył oczy – dwa ciemne, zazwyczaj bystre i przesadnie skupione punkciki. Jego odbicie zrobiło dokładnie to samo, a mężczyźnie kamień spadł z serca, chociaż sam nie był pewien dlaczego. Ponieważ był sam? Być może, ale to nadal niczego nie wyjaśniało, a on powoli zaczynał mieć dość mętliku w głowie.
Coś poruszyło się za jego plecami. Wyczuł to wyraźnie, równie intensywnie jak i poczucie tego, że ktoś nie odrywa od niego wzroku. Już wcześniej, kiedy jeszcze podążał przez uśpiony las, był gotowy przysiąc, że ktoś go obserwuje, teraz z kolei miał co do tego całkowitą pewność. Jeszcze mocniej zacisnął dłonie na brzegu, wpijając palce w ziemię, w nadziei na to, że w ten sposób zdoła zapanować nad wciąż powracającymi dreszczami. Nie odwracaj się, nakazał sobie stanowczo, ale to wcale nie było takie proste – ignorowanie kogoś, kto stał tuż za nim, tak blisko, że niemalże czuł bliskość towarzyszącego mu intruza.
Chciałby stwierdzić, że to wyczuwał ciepło drugiego ciała, ale to nie było tak – Damien był świadom tylko i wyłącznie przejmującego chłodu, wyczuwalnego nawet przy tak niskiej temperaturze napierającego ze wszystkich stron powietrza.
Zamarł, z uporem wpatrując się w taflę wody przed sobą. Wciąż widział swoją postać, chociaż ta raz po raz traciła swój kształt, rozmywając się przez coraz bardziej wzburzoną wodę. Ciecz pieniła się, zdradzając gniew i potęgę żywiołu – coś nieprzewidywanego i całkowicie poza kontrolą nie tylko w prawdziwym życiu, ale również we śnie. To był koszmar i tylko ta świadomość pozwalała mu zachować przynajmniej względny spokój, choć i ten stopniowo zaczynał mu się wymykać.
Och, ona tutaj była… Stała za nim, najpewniej równie piękna i uśmiechnięta, co i gdy widział ją po raz ostatni – aż do samego końca, chociaż i tamten moment z takim uporem usiłował wyrzucić z pamięci. To nie miało znaczenia – odległe wspomnienie, które chciał jak najszybciej pogrzebać.
Nic już nie miało znaczenia, bo…
– Och, Damien… Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy tobie – doszedł go melodyjny, kobiecy głos.
Tak znajomy… nawet bardzo, ale…
Niemożliwe…
Dostrzegł drugą sylwetkę w wodnym odbiciu. Chociaż była niewyraźna, widział ją wystarczająco dobrze, by zorientować się, że znajdowała się tuż za nim – szczupła, wysoka, niemalże eteryczna. Co więcej, był gotów przysiąc, że przez ułamek sekundy dostrzegł blask intensywnie zielonych, szmaragdowych tęczówek. Coś, czego nie chciał widzieć, ale…
Nie zamierzał na nią patrzeć. Niezależnie od wszystkiego, miał w planach trwać w bezruchu, odliczać kolejne sekundy i czekać do momentu, w którym ona zniknie – tym bardziej, że nie była prawdziwa. Nie mogła być.
Skoro tak uważasz…
Ten głos… Więc jednak go słyszał, nim jednak zdążył zastanowić się nad tym, co to oznacza, wyczuł kolejny ruch za plecami – tym razem gwałtowny, co zresztą go nie zdziwiło, bowiem w ułamek sekundy później coś z siłą uderzyło go w plecy, skutecznie wytrącając z równowagi.
Kiedy otoczyła go ciemność lodowatej, wszechobecnej wody, nawet nie poczuł strachu.
~*~
Obudził go dźwięk dzwonka do drzwi – intensywny i tak irytujący, że przez krótką chwilę miał ochotę odszukać go, a potem raz na zawsze zniszczyć. Natychmiast otworzył, po czym usiadł na łóżku, wciąż dziwnie oszołomiony, choć nie w takim stopniu, jak można by oczekiwać, kiedy śniło się jakikolwiek koszmar. Być może w którymś momencie przywykł do niepokojących nocnych majaków, chociaż nie przypominał sobie, kiedy śnił aż tak realistyczny koszmar – zwłaszcza taki.
Okna sypialni były przysłonięte, ale pomimo tego do pokoju wdzierało się jasne światło poranka. Wypuścił powietrze ze świstem, po czym na krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach, pocierając w skronie i zastanawiając się, kto był na tyle upierdliwy, żeby raz po raz wciskać dzwonka i tym samym zasłużyć na miano jego osobistego kata. Miał wrażenie, że głowa za moment mu pęknie, a wibrujący dźwięk, jednoznacznie dający mu do zrozumienia, że powinien się ruszyć i otworzyć drzwi, jedynie wszystko dodatkowo komplikował, przy okazji wystawiając już i tak nadszarpnięte nerwy Damiena na próbę.
Chwycił porzucony na stoliku nocnym telefon, by sprawdzić godzinę. Poczuł się jeszcze gorzej, kiedy przekonał się, że jest dopiero po piątej, co jedynie wzmogło chęć dokonania mordu na pierwszej osobie, która wpadłaby mu w ręce. Na litość Boską, kto był na tyle zdesperowany albo bezczelny, żeby dręczyć ludzi w zasadzie chwilę po wschodzie słońca? To nie miało sensu, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że właściwie nie znał nikogo w mieście; dopiero co wprowadził się do pośpiesznie zakupionego domu, tymczasowo nie potrafiąc nawet wyrecytować z pamięci własnego adresu, o jakiejkolwiek znajomości z sąsiadami nie wspominając. Znał ten idiotyczny zwyczaj witania nowych ciastem czy cholera wie czym – seriale promowały go nieustannie, aż stereotyp zaczynał stawać się nudny – ale mimo wszystko…
Cóż, prawdziwe życie takie nie było, przynajmniej w większych miastach, gdzie pomieszkiwał do tej pory. Być może tutaj życie toczyło się innym rytmem, ale i tak nie przywykł do tego, żeby ktokolwiek interesował się jego osobą. Z kolei jeśli naprawdę był ktoś, kto musiał go dręczyć, mógł przynajmniej poczekać do jakiejś bardziej ludzkiej pory, zamiast wpraszać się o godzinie, która…
Zaklął, wraz z kolejnym dzwonkiem chcąc nie chcąc podrywając się na równe nogi. Mógł poczekać, w nadziei na to, że intruz odpuści i sobie pójdzie, ale najwyraźniej to nie miało być takie proste. Poirytowany, w pośpiechu narzucił na siebie pierwsze, co wpadło mu w ręce – w tym czarna koszulę, co okazało się kolejnym powodem irytacji, przez wzgląd na konieczność walki z guzikami – po czym chcąc nie chcąc popędził do drzwi, zbiegając po schodach i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co podkusiło go, żeby kupić aż tak wielki, piętrowy dom; mała klitka w jakimś bloku w zupełności by wystarczyła.
Tym razem ponawiający się dźwięk dzwonka okazał się o wiele bardziej uciążliwy i głośniejszy niż do tej pory. Damien w pośpiechu uporał się z zamkiem, po czym szarpnął za klamkę, otwierając drzwi o wiele gwałtowniejszym ruchem, aniżeli by wypadało.
– Czego ty…? – zaczął gniewnym tonem, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
A potem zamarł, już tylko stojąc i bezmyślnie wpatrując się w swojego gościa.
Stała spokojnie, uśmiechając się i nie sprawiając wrażenia urażonej tym, jak została powitana. Tym razem znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, dzięki czemu mógł przekonać się, że wyglądała o wiele bardziej olśniewająco, niż kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, kiedy przechadzała się ulicami miasta. Płomiennorude włosy okalały jej drobną twarzyczkę, miękko opadając na ramiona i plecy. Czekoladowe tęczówki lśniły łagodnie, zdradzając podekscytowanie i to, że chyba cieszyła się jego widokiem, chociaż to wydawało się co najmniej szalone. Ba! To, że w ogóle się tutaj znalazła, jak gdyby nigdy nic stojąc w drzwiach i uważnie mierząc go wzrokiem, wydawało się wręcz nieprawdopodobne.
Znów śnił. Takie rzeczy się zdarzały, prawda? Czasami otwierało się oczy, trwając w przekonaniu, że właśnie nastąpiło przebudzenie, by z czasem odkryć, że to kolejna część nocnych majaków. Sen we śnie – coś takiego był w stanie wytworzyć tylko i wyłącznie ludzki umysł, ale kogo tak naprawdę to dziwiło? Człowieczeństwo było skomplikowane, bo i taka była natura tych, którzy mogli się nim poszczycić.
Cokolwiek się nie działo, nie zmieniało to faktu, że dziewczyna, którą dopiero co śledził i która od pierwszej chwili wzbudzała w nim aż tak silne uczucia, jak gdyby nigdy nic stała tuż przed nim, cierpliwie czekając na coś, czego tylko mógł się domyślać. Czuł, że powinien wziąć się w garść i przynajmniej spróbować coś powiedzieć, ale to okazało się równie trudne, co i próba złapania oddechu. Mógł co najwyżej patrzeć, tym samym robiąc z siebie jeszcze większego idiotę, tym bardziej, że nie miał pojęcia, czego mogła od niego chcieć. Czy to możliwe, żeby dzień wcześniej go zauważyła i postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej o swoim ewentualnym prześladowcy? To było możliwe, ale w takim wypadku musiałby uznać, że całkiem już zwariowała, bo chyba tylko ktoś całkowicie pozbawiony instynktu samozachowawczego byłby zdolny tak po prostu pojawić się w domu obcej osoby, nie mając pojęcia, jakie ta mogłaby mieć intencje.
– Ja… – zaczął, ale prawie natychmiast urwał, w zamian bezradnie potrząsając głową.
Jej uśmiech stał się bardziej czarujący i uprzejmy. Włosy w uroczy sposób przysłoniły twarz dziewczyny, kiedy ta nachyliła się do przodu, tym samym jeszcze bardziej zbliżając się ku Damienowi. Czuł ciepło ciała stojącej przed nim istoty – prawdziwe, naturalne i w niczym nieprzypominające chłodu postaci, która towarzyszyła mu nad rzeką.
Chwilę jeszcze trwali w milczeniu, zanim dziewczyna uniosła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Na moment zamarł, porażony głębią jej spojrzenia i tym, jak entuzjastycznie nieznajoma wydawała się reagować na jego obecność.
– Wybacz mi najście, ale nie mogłam się powstrzymać – oznajmiła przyjemnym dla ucha tonem. W zasadzie wszystko, co jej dotyczyło, wydawało się Damienowi niezwykle atrakcyjne. – Mam na imię Liv… I sądzę, że musimy porozmawiać.
Share:

POPULARNE ILUZJE