Byliśmy już w drodze. Aby dojechać do jego warsztatu trzeba przejechać prawie całą metropolię, bo mieszka na północno zachodniej części Bariery. W jego samochodzie siedziałam z przodu, a on kierował. Error i Killer siedzieli z tyłu cicho ze sobą rozmawiając. Zaczęłam się trochę niecierpliwić. Wyjrzałam przez okno i przyglądałam się mijanym barom szybkiej obsługi. Pomyślałam wtedy o Szarlocie i jej droczeniu się ze mną. Przypomniałam sobie nagle, że chciała przecież tą substancje. Jaka to była? P42? Nie… Po prostu sprawdzę. Wyjęłam telefon i weszłam w wiadomości. Kurczę… Muszę go naładować. O! No tak!
- Ej Eryk! - zagadnęłam. - Masz może P38? - wzdrygnął się.
Cisza.
- Coś się stało?
- Jak to ci powiedzieć… Ciężko to dostać…
- Co jak to? - przerwałam mu.
- Nie przerywaj mi, to ci powiem! - gdy krzyknął westchnął, a ja skinęłam głową, że się zgadzam. - Przepraszam, że się uniosłem. Po prostu sam jestem z tego powodu zły, bo sam tego potrzebuję bardziej niż niczego innego. Zakazali tego po tym jak pod wpływem tej substancji ludzie zaczęli mutować, a że jednak mają słabe ciała rozpadali się kawałek po kawałku umierając w cierpieniach.
- Co?! Co za idiota zakazał tego innym! Mam gdzieś, że te bezużyteczne kreatury mają z tym jakieś nieprzyjemności! Ludzie to jeszcze rozumiem, bo są nie ostrożni, ale w czym problem, żeby udostępniać to innym! - zaśmiałam się nie dowierzając. - To absurd...
- Nie do końca… - podrapał się po karku, co raz bardziej się denerwując. - Wpływa też na czasoprzestrzeń, przez co pojawiają się różne anomalie.
- No to oczywiste, że się pojawiają. Są przecież potrzebne. W inny sposób bym nie mogła się przemieszczać pomiędzy światami, bo zwyczajnie byłoby to nie możliwe przez wiele czynników. Anomalie… Pff… Ale sobie wymyślili powód...
- Czekaj, o czym wy gadacie? Jakie anomalie? - włączył się Error.
- Takie, przez które się zamkniesz, bo nie powinno cię to interesować! - warknęłam. Odwróciłam się do niego, gdy to mówiłam. Wkurza mnie, jak ktoś podsłuchuje, gdy nie powinno go to dotyczyć. Eryk złapał mnie za ramię, dalej wpatrzony w drogę.
- Spokojnie, nic się nie stało. - odwróciłam się do okna i znowu wpatrywałam się, teraz, w mijane różne sklepy odzieżowe i butiki. - Kontynuując… Po prostu używano tego do przemieszczania się w czasie, a przez ciągłe zmiany, które w pewien sposób również oddziaływały na nasz świat w postaci takich czarnych dziur, które pożarły wiele rzeczy, to zakazano tego w końcu, bo niosło ze sobą wiele niebezpieczeństw. Ale nie martw się zostały mi resztki, więc mogę trochę ci dać, ale później musisz tego szukać gdzieś indziej, bo u mnie pewnie już nie będzie. - ucieszyłam się. Nie z tego, co powiedział, bo nie słuchałam później tego co mówił. Wychwyciłam tylko, że mi da. I to się liczyło. Na jednej z wystaw była taka piękna, skórzana kurtka. Muszę ją mieć! - pomyślałam i bez namysłu rozpięłam się z pasów i wyskoczyłam z lecącego auta. Wysokość do ziemi wynosiła z jakieś 500 m. Wytworzyłam skrzydła, które rozerwały mój podkoszulek i bluzę. Rozłożyłam je na początek szybując, by później w jednym momencie wzbić się wysoko w powietrze i ustać tuż pod wejściem. Nah i tak potrzebowałam nowych ciuchów, bo te stare, które noszę przez ostatnie dwa tygodnie, można śmiało wyrzucić do kosza ze względu na ich stan. Sama też powinnam się umyć. Eryk często widział mnie w gorszym stanie, więc pewnie nawet nie zwrócił na to uwagi. Jedynie włosy nie wyglądały jakoś najgorzej, bo po prostu miałam je spięte w kucyk. Nie byłam upaprana też w jakimś błocie, więc śmiało mogłam chodzić po mieście bez żadnych wzmianek czy szeptów na temat mojego wyglądu. Przykuwały uwagę nieco porwane i poszarpane ubrania. I dlatego potrzebne są nowe. Chwilę poczekałam jak Eryk zaparkował na górze i zjechał windą. Był wyraźnie zły. Szkielety zanim były po prostu zdezorientowane. Z resztą rozumiem ich. Sama byłabym oszołomiona zachowaniem osoby takiej jak ja gdybym takową nie była.
- Coś nie tak? - uśmiechnęłam się złośliwie. Znał mnie. Już zauważyłam jego uśmiech.
- Było mi chociaż powiedzieć. - zaśmiał się. - To co chcesz? - rozpromieniałam na to pytanie. Złapałam go jak dziecko ciągnące rodzica do chcianej zabawki.
- O to. - pokazałam palcem i odwróciłam się do niego.
- Fajne, nie powiem, że nie. Ale czy zasłużyłaś? - zahaczył palcem o mój nos drażniąc mnie. Doskonale wiedział, że nienawidzę w taki sposób przypominania o moim wzroście. Moje czoło stykało się z jego torsem, więc naprawdę jest wysoki. Amity ma podobny wzrost, a szkielety są o jakieś pół głowy ode mnie wyższe.
- Tak – założyłam ręce na piersi.
- A co będę z tego miał? - podfrunęłam na wysokość jego twarzy. Złapałam za jego głowę i pocałowałam w czoło.
- Może być? - zarumienił się. Jaki z niego słodziak. - Oddam ci po walkach, dobra?
- Jasne jak słońce, mój promyczku.
Weszliśmy do sklepu.
###
Po jakiejś godzinie znalazłam lepszą kurtkę. Nie dość, że miała specjalne, ładnie zdobione dziury na skrzydła, to jeszcze nie miała rękawów – była ładnie poszarpana pokazując lśniące, czarne nitki. Wzięłam do niej błękitną koszulkę z długimi rękawami odsłaniającą brzuch, czarne, porwane jeansy i wygodne czerwone trampki. Właśnie siedziałam i nakładałam wszystkie rzeczy zdejmując z nich metki, by później wręczyć je kasjerowi. Włożyłam stare ubrania do plecaka. Gdy byłam gotowa znów wytworzyłam skrzydła, które schowałam, by móc swobodnie chodzić po sklepie. Uwielbiam je. Mają taki ładny, złocisty kolor, tak jak moje oczy. W końcu wyszłam z przebieralni i pokazałam się Erykowi. Killer i Error siedzieli zajęci rzeczami jakie im dałam. Dość szybko się nudzili i zaczęli marudzić. Kazałam im usiąść na kanapie, która była przy przebieralniach, więc mogłam spokojnie skupić się na poszukiwaniach moich zdobyczy. Dla Killera dałam moją konsolkę Nintendo i szybko wytłumaczyłam jak się gra, a dla Errora spodobał się pomysł dania książki. W plecaku miałam dwie. Uznałam, że romans może mu się nie spodobać, więc dałam mu horror o nawiedzonym domu jakiegoś starca, a pewien facet tępiący szczury i inne tego typu gryzonie i insekty, postanowił sprawdzić ten dom. Traci w brutalny sposób przyjaciela i znajomego z pracy, który też zainteresował się sprawą, by odkryć prawdę, a okazuje się, że to indiański demon, który wykorzystuje te osoby, aby powstać z „martwych”. Żarcik tematyczny. Z wielkim zaangażowaniem czytał książkę. Widać, że trafił na coś ciekawego.
- Jak ładnie wyglądasz, Nycto. - spojrzałam mu w oczy z uśmiechem. Dałam metki z cenami.
- To do kasy, tak? - kiwnęłam głową. Nie było z tym problemu, żeby poszedł sam, bo wiele razy już tu byliśmy. On poszedł, a ja podeszłam do moich chłopców. Najpierw usiadłam koło Killera, mając Errora po lewej stronie. Właśnie był w trakcie walki z większym bossem. Przyjrzałam się jemu nieco bardziej. Z jego oczodołów wylewała się czarna maź. Ciekawe skąd ją ma? Potrząsnęłam lekko głową odrywając się od natrętnych myśli. Kliknęłam pauzę i poprosiłam go, aby podał mi konsolę. Posłusznie ją dał. Włączyłam znów grę i w parę sekund go pokonałam kilkoma kombinacjami ruchów. W końcu olbrzym padł, a z jego cielska pozostał tylko specjalny kryształ, który będzie potrzebny w późniejszym poziomie.
- Wow! Jak to zrobiłaś?
- Grałam w to miliony razy. - pochwaliłam się nieco znudzona. - Znam wszystkie możliwe kombinacje i zakończenia. - posmutniał, jakby coś mu się przypomniało. Chyba nawet wiem co. - Jak będziesz chciał to pożyczę ci to, abyś mógł dokończyć. - z tymi słowami zapisałam grę na wolnym slocie. Oddałam mu konsolkę, którą schował do kieszeni spodni i podziękował. Teraz przysunęłam się do Errora specjalnie się o niego opierając. Miał słodkie okularki na tym jego nieco spiczastym, kościstym nosku. Odsunął się automatycznie, gdy tylko poczuł mój dotyk. Widać, że tego nie lubi, a ja to szanuję. Znów się przysunęłam tym razem go nie dotykając i zajrzałam do książki. Był na tym jak główny bohater i jego była pojechali do indiańskiego szamana. To ten moment, gdzie był chwilowy spokój, ale nie do końca, bo później akcja drastycznie się rozwijała i kończy.
- Pasują ci. - powiedziałam przyglądając się okularom, a potem jego niebieskim paskom, skąd brał te nici. Wyjątkowo mnie zaciekawiły...
- Dzięki… - mruknął nie odrywając wzroku od książki. Ostrożnie uniosłam rękę, aby nie zauważył i dotknęłam jego policzka. Na moich palcach owinęły się niteczki. Error spojrzał się na mnie nie dowierzając własnym oczodołom, a ja wstałam próbując ich się pozbyć. Gdy tego spróbowałam drugą ręką te owinęły się też na niej, a ja po chwili męczenia się z nimi, stałam ze splątanymi dłońmi. Error zaczął się głośno śmiać z mojej sytuacji. Spuściłam głowę zażenowana. Odłożył książkę, podszedł do mnie i zaczął rozwiązywać powstałe supły, co chwilę śmiejąc się, gdy przypomniał sobie co się stało. W końcu mu się to udało, a do nas podszedł Eryk. Zdziwił się trochę. Spytał się Errora, a ten zaczął opowiadać. Po chwili on też zaczął się śmiać.
- O mój Boże… - niekontrolowany śmiech – No, ale racja ona tak już ma. Zawsze była ciekawska i niczego się nie bała, co czasami stawała przeciwko niej… - znów się zaśmiał. Error na mnie popatrzył z szerokim uśmiechem, a ja zasłoniłam się dłońmi z zawstydzenia.
- Możemy już iść? - mruknęłam.
- Jasne. - zabrałam dłonie z twarzy. Chłopcy na mnie popatrzyli i znów zaczęli się niekontrolowanie śmiać. - Ale. Się. Zawstydziła. Biedulka. - mówił urywanie powstrzymując śmiech.
- Ugh… Dobra! Ja idę! - powiedziałam i wyszłam szybko ze sklepu. Usłyszałam tylko za sobą:
- Nie! Zaczekaj! Przepraszam! - pełne śmiechu, a gdy się odwróciłam Eryk trzymał się za brzuch ciągle się śmiejąc. Error spojrzał na mnie niepewnie, jakby wiedział, że przesadził mówiąc to mojemu przyjacielowi. Nie znał mnie jeszcze na tyle, aby wiedzieć, że nie biorę sobie takich rzeczy do serca. To tylko mała wpadka. Nic więcej. Nie martw się tym tak bardzo… Rozpostarłam skrzydła i poleciałam na dach budynku, gdzie Eryk zaparkował wóz. Chwilę później chłopaki byli na górze. Wsiedliśmy do pojazdu.
- Mogę kierować? - przyjaciel spojrzał na mnie z wahaniem, ale się zgodził. Usiadłam na miejscu kierowcy, a on dołączył do szkieletów.
- Jejku… Nie wiedziałam, że mi pozwolisz. - szczerzyłam się jak głupia.
- Nie ma za co. Dobra, ruszaj. - przytaknęłam i odpaliłam wóz.
###
- Jesteśmy na miejscu, chłopcy! - powiedziałam przyklaskując, gdy zaparkowałam na podjeździe za warsztatem. Chwila ciszy. Odwróciłam się do nich. Walczyłam ze śmiechem i… nie wytrzymałam. Zasłoniłam rękoma usta, aby stłumić chichot. - Ha! To jest rewanż! - uniosłam pięść w geście zwycięstwa. - Było się ze mnie nie śmiać! - pokazałam im język i wyszłam z auta.
- Przypomnijcie mi następnym razem, żebym pod żadnym pozorem nie dawał jej kierować...- powiedział Eryk dalej zszokowany. Oddałam mu kluczyki.
- Phi... Gdybyś to ty prowadził, to nie zajechalibyśmy tak szybko, alors ne me taquine pas! [czyt. Alor ny my tekin pa; fr. więc mnie nie drażnij] – powiedziałam, gdy kierowaliśmy się do warsztatu. Już było widać ich slogan:’’Cokolwiek spierdolisz – My to naprawimy!’’
- Co ona powiedziała? - spytał Error.
- Żebym jej nie wkurzał. Urodziła się we Francji, więc czasami mówi niektóre zdania w tym języku. Nieźle sobie radzi też z innymi.
- Na przykład hiszpański. - rozmarzyłam się. - Jaki cudowny język i nawet trochę podobny do francuskiego. Rodzajniki tylko mi się czasem mylą.
- Hiszpański? Naprawdę? To świetnie! Pouczysz mnie trochę... później?
-Jasne. - uśmiechnęłam się.
###
W wejściu pojawił się mój ulubieniec, który od razu wskoczył mi w ramiona.
- Rafatus! - przyłożyłam go do policzka. Zaczął pocierać się o mnie łebkiem i mruczeć.
- Nnnycia… - mówił przeciągając każdą literę. Czarny dachowiec zadomowił się u niego, kiedy jeszcze żyłam tu, a nawet miałam własne mieszkanie. Był czas, kiedy myślałam, że po tych wszystkich latach w strachu i niepewności, w końcu znalazłam moje miejsce w tym świecie, ale się myliłam. A co najdziwniejsze, naprawdę mi się powodziło. Przez pewne problemy, musiałam jednak zrezygnować z lekkiego życia… A potem poznałam tego wampira… Jak mu tam? Zack… No tak… To on zaoferował mi pomoc, której tak bardzo potrzebowałam, ale, tak po prostu… wykorzystał mnie. Wszystko, jakby od razu, dało mi do zrozumienia, że grubo się myliłam, co do mojego wcześniejszego rozumowania i nonszalancji zaistniałej w moim życiu. To przecież nie mogło być tak proste! Wkręcił mnie w te walki zbijając na mnie spore sumy, a ja powoli rozbijałam się znowu na drobne kawałki układanki, które przez tak długi czas udawało mi się poukładać. Następnie wyjechałam i zniknęłam na dłuuugi czas. Wszyscy znajomi i przyjaciele się martwili… Wypisywali, dzwonili, grozili. Nie odbierałam, ani nie odpisywałam, ale wiedziałam jak bardzo ich ranię. Miałam wszystkiego dość. Chciałam umrzeć, ale przez jebane zaklęcie w krysztale, w moim chokerze, nie mogłam. Inni powiesiliby się, skoczyli, aby się utopić, przedobrzyliby z lekami czy po prostu mocno skrzywdzili, a po jakiejś chwili ich zmartwienia znikęłyby razem z nimi. Przynajmniej tak by się im wydawało… Próbowałam wszystkiego. Naprawdę wszystkiego… Nic nie skutkowało… A to miałam ‘’szczęście’’ i wisiałam na sznurze, który źle związałam i nic mi nie robił, a jakiś facet wyłowił mnie ‘’w porę’’, która dla innych byłaby śmiertelna, przez leki miałam problemy żołądkowe, wymiotowałam lub dłużej spałam, a krzywdzenie się nic by mi nie dało, bo i tak bym się zregenerowała… Eh… Taką moc ma ten głupi wisiorek, który mnie ‘‘chroni’’. Gdy wróciłam przeprosiłam ich wszystkich, ale nigdy nie powiedziałam im jaka była prawda mojego zniknięcia. Po krótkim czasie zaczęłyśmy z Ami od nowa nasze poszukiwania i tak w końcu trafiliśmy do tych szkieletów. Po co ja tu wracałam? Sama nie wiem… Chyba po prostu musiałam znowu się zrelaksować i jeszcze pokażę im na co mnie stać.
Siedziałam na komputerze Eryka, aby zapisać się na dzisiejsze zawody. Nadal używają tych stron, do których dostać się potrafią jedynie prawdziwi programiści i hakerzy lub ludzie, którzy mają specjalne kody. Byle kto się tam nie dostaje. Na stronę, jak i na zawody. Rafatus siedział na moich udach i przyjemnie wibrował.
- Pasują wam Wyścigi? - zwróciłam się do szkieletów.
- Na czym to polega? - spytał Killer.
- Jest 10 grup. W każdej do pięciu osób. Możesz też grać samemu, ale to zmniejsza twoje szanse na wygraną. Chociaż nie mówię, że to nie możliwe. Heh. - zrobiłam pauzę i przypomniałam sobie jak, gdy sama byłam amatorem, to udało mi się wygrać. Zrobiłam, wtedy niezłe wrażenie na wszystkich. Odwróciłam się i usiadłam jak na tronie na tym fotelu głaszcząc Rafatusa po karku. Zaczął mruczeć i bardziej wibrować z przyjemności. Uśmiechnęłam się. - Chodzi o to, że przechodzisz przez labirynt i musisz zebrać 4 flagi. Spokojnie, nie musimy ich nieść. Wystarczy, że ich dotkniesz. Są w każdym rogu labiryntu. Jeśli jednak jakaś grupa zdobędzie jakąś przed nami to, aby zdobyć musisz pokonać tą drużynę. Gdy je zdobędziesz, musisz dojść do środka labiryntu i w ten sposób wygrywasz. Podoba się?
- Trochę nudne i skomplikowane. - skomentował Error.
- A co jeśli ci powiem, że to w jaki sposób pokonasz wroga nie ma znaczenia? No i na końcu dostajemy 25 kwintów.
- Ile to? - zaciekawił się Killer. Zamyśliłam się.
- 1 kwint to około 10 tysięcy.
- Woah… Naprawdę? To sporo.
- Nah… Nie tutaj… Za same te ubrania wydałam około 2 kwintonów. Tu wszystko jest drogie. Ale gdyby ktoś wpadł na pomysł, aby się wyprowadzić to mógłby pewnie dobrze żyć. Przez jakiś czas. Wszystko wokół jest tak zanieczyszczone, że ludzie by nie przetrwali bez masek tlenowych, a inne stworzenia i tak by nie potrafili, bo rzadko się udaje uprawa jakichkolwiek roślin. Ten świat pewnie sam się zniszczy. - wzruszyłam ramionami. - gdyby nie Bariera wielu nie przetrwałaby pewnie tygodnia.
- Bariera?
- No tak. Ta roślinność wokół Fauny.
- Fauny? - palnęłam się w głowę. Powinnam nieco więcej im mówić.
- Tak się nazywa to miasto. Jest nawet legenda, że to miasto żyje, dzięki bogini o tym samym imieniu i też dlatego tak je nazywają. Ile w tym prawdy to sama nie wiem. Może to być bujda, ale nie mogę tego powiedzieć, bo nie żyłam tu dostatecznie długo.
- Jesteś stąd? - spytał Error.
- Co? Nie! Nie… Ja… Ja… - zaczęłam się jąkać, a potem majaczyć, a do moich oczu zaczęły napływać łzy z samego wspomnienia…
- Ej! Co ci! - otrząsnęłam się.
- Nic mi nie jest! - otarłam łzy. To przeszłość. Jest za tobą, Nycto. Nie przejmuj się. Nic ci nie grozi.
- Jesteś pewna? To było dziwne… Co ci było?
- Wspomnienia. - warga zadrżała, ale postanowiłam się uśmiechnąć, mimo żalu i smutku. On nie musi wiedzieć, że jakoś się tym bardziej przejmuje. - Mój świat został zniszczony. Do niego nie ma powrotu, bo go nie ma.
- Aha? Co się stało? To samo, co może stać się tutaj?
- Nie. Nie wiem, kto to zrobił. Znaczy… Widziałam twarz, ale nie znam motywu. Pewnego dnia po prostu wszystko zostało mi odebrane. Rodzina. Dom. Znajomi. Wszystko co znałam i co dla mnie się liczyło… zostało zniszczone. - mimo to się uśmiechnęłam. - To były moje 18-te urodziny. Lepszego prezentu nie mogłam sobie życzyć. - rzuciłam z sarkazmem. Samotna łza pojawiła się w moim oku. Szybko ją przetarłam. - No nic… Muszę jakoś żyć, a teraz, przepraszam, pójdę się napić. - wstałam i wyszłam. Kot dalej mi towarzyszył jakby wyczuwając moje emocje.
Prawdę mówiąc nie chciałam już na ten temat rozmawiać. Wzięłam szklankę soku jabłkowego. Przynajmniej tak się nazywa. Ile tam jest prawdziwych jabłek, to tylko Bóg może wiedzieć. Uspokoiłam się już, więc mogłam wrócić.
- To jak może być Wyścig?
- Tak.
- Jasne. - szepnął Error widocznie się nad czymś zastanawiając. Kliknęłam potwierdzenie w komputerze. Iii… Wysłane! Wyłączyłam już komputer.
- Do zawodów jakieś 3 godziny. Więc ja idę się umyć… - zamyśliłam się. - Chcecie jakiś film?
- Dobra… - Killer zaczął. - Ale żadnych romansów.
- Pff… Jasne.
Włączyłam telewizor i konsolę PlayStation. Sprawdziłam dysk. Eryk miał mnóstwo filmów. Pewnie większość spiraconych. Czując małą nostalgię wybrałam serię Strasznych Filmów. W jego świecie było o wiele więcej części. Powinny iść po kolei.
- Jeśli wam jakaś część się nie spodoba to po prostu przerzućcie na kolejną.
- O czym to? - spytał Error wychodząc z zamyślenia.
- Parodie różnych horrorów.
- W sumie może być w porządku.
- Jasne, że są w porządku. Wiecie nie znam was tak dobrze, więc pomyślałam, że możecie bać się jakichś horrorów…
- Co?! Ja się niczego nie boję! - Error nałożył ręce na klatce piersiowej.
- Teraz już to wiem. - zaśmiałam się. Skoro tak mówi. - Dobra to ja idę.