15 października 2016

Undertale: Te mroczne momenty - Rozdział II [In These Dark Moments - II - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta, które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz - co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik 

Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Rozdział I // Twój punkt widzenia
Rozdział II (obecnie czytany) // Twój punkt widzenia


Znalezienie pracy nie zajęło Sansowi wiele czasu. Zaczął od tego co zawsze – zatrudnienie jako pomoc u kogoś kto weźmie go na pełen etat, gdziekolwiek. Jeżeli jego życie będzie wyglądać tak jak teraz, Papyrus nie będzie musiał pracować przez długi kawał czasu, albo w ogóle, przynajmniej do kolejnej przeprowadzki. To nie jego wina, naprawdę. Nie chcieli go zatrudniać bo był za bardzo... żywiołowy no i był szkieletem. Ludzie dziwnie reagowali, kiedy antropomorficzna personifikacja śmierci przychodziła do nich prosząc o pracę.
Sans wciąż nie był w stanie zrozumieć, dlaczego nadal nie ustanowiono jakichś norm prawnych traktujących o dyskryminacji potworów. Powinno coś takiego się pojawić, choć z drugiej strony jego gatunek funkcjonuje wśród homo sapiens zaledwie od kilku lat. Zmiany nigdy nie pojawiają się nagle, odkładając na bok irytację spowodowaną niechęcią zatrudnienia jego brata zdał sobie sprawę, że jemu jakoś nigdy to nie sprawiało problemów. Nawet teraz, na rozmowę kwalifikacyjną zaprosiły go dwie firmy. Pierwsza na nocną zmianę w parku rozrywki przy kamerach, no i druga jako pomoc w sklepie Szybko i Świeżo. Nie były to co prawda posady jego marzeń, jednak mógł opłacić za nie czynsz.
Zaskoczenie, albo raczej zdziwienie spowodowane wczorajszym zachowaniem sąsiadki utrzymywało się nadal. Dał jej tylko zgubiony zakup, a ona z początku go olała zatrzaskując drzwi przed nosem, a potem... zrobiła im ciasteczka! Nie spotkał się wcześniej z takim zachowaniem! Miał dobre przeczucia odnośnie przyszłości w tym mieście, lecz starał się je w sobie stłumić. Nawet jak coś wydaje się cudowne, zaraz się spieprzy, a fakt, że sam nie mówi sobie co ma mieć miejsce w przyszłości w ogóle nie pomagał. Jeżeli jednak miałby wymienić jedną rzecz, która w chwili obecnej najbardziej go denerwuje to będzie właśnie to - dziennik.
Z drugiej strony, ni ukrywał by prawdy sam przed sobą tajemnic bez dobrego powodu. Więc jak był ślepy, tak pozostał.
Tego ranka udał się na rozmowę kwalifikacyjną do Szybko i Świeżo, nie wiedząc na dobrą sprawę, czego ma oczekiwać. Wywiad był dla niego prostą sprawą, zazwyczaj jego przyjaciele nie wiedzieli, że na takie chodził traktując z góry jako kogoś leniwego. Sans w pracy fizycznej? Niewyobrażalne! Więc nie mówił im o miejscach zatrudnienia, wracając późno do domu. Tak było łatwiej. Jednak zachowanie naturalnej równowagi stanowiło już spory problem.
Jak tylko wszedł do sklepu spożywczego, wiedział, że jest w centrum zainteresowania. To nie było nic nowego, jednak mimo wszystko sam fakt tego, że wszyscy się na niego lampią, denerwował go. Podszedł do pierwszego kasjera jakiego spotkał, mając nadzieję że upora się z tym szybko; nie miał dzisiaj nastroju do bycia pomiatanym na tle rasowym.
-hej. - zwrócił się do młodzieńca, który patrzył na niego z szeroko otworzonymi oczami – przyszedłem na rozmowę kwalifikacyjną. powiesz mi gdzie mam się udać?
-T....tak, jasne! - mężczyzna praktycznie zaskrzeczał. To nastolatek? Sans miał czasem problemy z określeniem wieku ludzi. - Zawołam naszego kierownika! - przyglądał się, jak kasjer podnosi telefon i mówi do słuchawki, zaraz potem echo jego głosu rozbrzmiało w głośnikach – Kierownik proszony do kasy nr 1.
-dzięki – powiedział spokojnie uśmiechając się najsympatyczniej jak umiał. Musisz tutaj pracować, nie strasz współpracowników, myślał. Młodzieniec troszeczkę się rozluźnił choć nadal był bardzo zdenerwowany. Bawił się długopisem w palcach póki kierownik się nie pojawił. Był to wysoki i zadbany mężczyzna z pasemkami siwych włosów. Jego identyfikator mówił, że ma na imię „Ross
-W czym mogę pomóc? - zapytał pociągając lekko nosem. Sans przytaknął i wyciągnął rękę w geście przywitania.
-nazywam się sans. miałem mieć rozmowę dzisiaj w południe. - wyjaśnił przyglądając się jak Ross niemalże instynktownie łapie za wyciągniętą rękę, a potem zamiera kiedy ich dłonie się zetknęły. Był w szoku. Mimo to nie cofnął dłoni i potrząsnął nią kilka razy. Sans uśmiechnął się lekko.
-Ah tak! Rozmawiałem z tobą przez telefon! Chodź za mną, mój pokój jest na zapleczu – zaczął prowadzić kościotrupa. Sans rozglądał się na boki, sklep wyglądał zwyczajnie. Kolejny z wielu supermarketów. Kiedy kierownik wszedł do środka małego biura odwrócił się do gościa. - Nie spodziewałem się, że będziesz potworem. - zaczął, Sans poczuł jak jego oczy mimowolnie drgają – To nie tak, że mam z tym jakiś problem. Po prostu... nie widuje się ich za wiele, wiesz? - Sans popatrzył na niego i poczuł to. Deja vu. 
 
Mam nadzieję, że Lady Gaga się o tym nie dowie. Nie.

Wiesz co? Nie potrzebuję tej pracy. Nie to tez nie.

Co? Są tutaj jakieś potwory? Ah, to będzie idealne.

-co? są tutaj jakieś potwory? - zaczął się rozglądać na boki. Twarz Ross'a wykrzywił uśmiech, a zaraz potem zaczął się lekko śmiać.
-Tak, pracuje na mięsnym. Nie pozwól, aby cię zobaczyła, nazywa się Barbara. - Powiedział uspokajając się i siadając za swoim biurkiem. Nie wiedział, że ręką zahaczył o kubek i przesunął go za blisko krawędzi.

 Kawa. Spadnie. Nic się nie stanie, będzie tylko bałagan.

Złap! Będzie pod wrażeniem.

Sans wyciągnął dłoń niemal natychmiast, mając nadzieję, że to właściwy wybór. Chciał złapać kubek nim rozleje się na ziemi. Ross zdał sobie sprawę z tego, że szkielet jest pochylony i trzyma jego kawę. Uniósł brwi wysoko.
-Rany, ty to masz refleks! Dziękuję, doceniam to. - powiedział ostrożnie zabierając kawę z rąk Sansa, a potem odstawił ją na stole w bezpiecznym miejscu. Siedział w krzesełku naprzeciwko kościotrupa i lekko westchnął. - Przez telefon zrobiłeś na mnie dobre wrażenie i jakkolwiek dziwnie to nie brzmi po tym jak na ciebie zareagowałem, ciesze się, że przyszedłeś.
-ja też.
-Tak na wszelki wypadek, masz Kartę Identyfikacyjną Potworów przy sobie? - Sans przytaknął wyciągając ją na wierzch. Ross nie widział jej nigdy wcześniej więc przyglądał się jej przez chwilę. - Zaraz wrócę, zrobię tylko kopię. - poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, by zeskanować jego dowód. Sans zdał sobie sprawę z tego, że jego deja vu są teraz wyjątkowo silne. Przetarł oczy mając nadzieję że szybko ustąpią. Ross wrócił po chwili z papierami. - Dzięki.
-nie ma sprawy, jak długo będę musiał czekać na odpowiedź? - zapytał. Ross zaczął układać świstki.
-Około dwóch tygodni, góra. Nie musisz na to stanowisko zdawać żadnego testu, oczywiście. Po prostu chcemy sprawdzić twoje dokumenty – powiedział – a szkoda, bo bardzo potrzebuję teraz nowych ludzi. Jak już wiesz, brakuje nam personelu.

Nie rozmawialiśmy jeszcze o wynagrodzeniu. Skrzywi się.

To pół etatu czy cały etat? Odpowie.

-to pół etatu czy cały etat? - zapytał – jestem zainteresowany oboma, chcę się tylko upewnić.
-Mamy wolne miejsca i tu i tu. Potrzebujemy kasjera na pół etatu, oraz kogoś kto będzie układał rzeczy na półkach za cały etat. Co wolisz?
-pełen etat brzmi świetnie, no i lepiej abym trzymał się tyłów, szczerze. - powiedział. Ross uniósł brwi w zdziwieniu – no wiesz, szkielety i te sprawy...

On jakoś nigdy nie czuł się z tym dobrze. Na to jest już za późno.

-Taaaa, cóż.... - Ross machnął ręką starając się odegnać swoje myśli – Zadzwonimy do ciebie z informacją czy się dostałeś, czy nie.
-dobra – powiedział, powoli wstając. Ross również się ruszył i tym razem pierwszy wyciągnął dłoń do kościotrupa. To coś nowego.
-Miło było poznać, Sans. Dobrego dnia.
-dzięki, wzajemnie. - potrząsnął dłonią z entuzjazmem. Jego uśmiech nie był tym razem sztuczny, był prawdziwy. Wychodząc czuł się naprawdę dobrze.
Zdecydowanie to już kiedyś robiłem. Pomyślał. Przynajmniej wiem, że jestem na dobrych wytycznych. Jeżeli tak można to nazwać. Skręcił w bok i skierował się w stronę nowego mieszkania. Dostrzegł jednak lokalny sklep z alkoholami i pomyślał o sąsiadce. Z nią też układało się dobrze. Czas też jej coś dać.
Wszedł do środka w towarzystwie starego dzwonka nad nim. Sklep był średnich rozmiarów, z drewnianymi pułkami pełnymi alkoholi. W większości to wina, zdał sobie z tego sprawę, nie znał się na pieprzonych winach. Może kasjer będzie coś wie---...
-a więc.. - mruknął jak tylko zobaczył swoją sąsiadkę za ladą, która dopiero teraz zorientowała się z tego, że wszedł. Usłyszał dziwny miauczący dźwięk dobywający się spod lady na tle jakichś elektronicznych bibczeń.
-O! Cześć – podniosła głowę i popatrzyła na niego. Stała tak chwilę, milczał. Czy ona naprawdę tutaj pracuje? - Witamy w sklepie Pod Upitym Psem! W czym mogę pomóc? - Sans nie mógł nic poradzić jak tylko uśmiechnąć się, schował ręce do kieszeni kurtki, pamiętał bowiem jak się wczoraj na nie gapiła.
-właściwie to tak. szukam jakiegoś dobrego wina dla kogoś. pomożesz? - mówiąc to podszedł do wielkiej półki pełnej butelek. Idealnie powiedziane, nie będzie niczego podejrzewać. -nie znam się za bardzo na winach, szczerze. ale chciałbym zrobić wrażenie na kimś tutaj.
-Ah! - westchnęła – Więc zdecydowanie nie chcesz niczego z tych półek – mówiąc to zaprowadziła go do kolejnej części sklepu. Uśmiech mu się poszerzył, ponieważ czuł się tak jakby wycinał jej największy kawał wszech czasów. - Będę walić prosto z mostu. Do jakiej kwoty interesuje cię zakup? Chcesz komuś naprawdę zaimponować?
-nie patrz na cenę. - starał się brzmieć naturalnie – nie jestem nocnym stróżem aby pić w ciemno – wywróciła oczami.
-Tak, a ja jako perfekcjonista lubię pić raz a dobrze – spodobała mu się jej odpowiedź nawet jak była zabawiona nutą sarkazmu. - W każdym razie... jaki rodzaj wina ta osoba lubi: czerwone? Białe? Słodkie? Wytrawne? Czy... - wzruszył ramionami
-nie mam pojęcia. nigdy nie pytałem i tak jak powiedziałem, nie znam się na tym. co polecasz?
-Raaaany... - zaczęła się drapać po tyle głowy zakłopotana – To praktycznie kieliszek bez dna. Mogę ci polecić praktycznie połowę sklepu, ale jeżeli mam być szczera... to znaczy, jesteś pewien, że ta osoba lubi pić? Tak?
-jestem co do tego przekonany. - z całych sił starał się nie śmiać – więc wszystko co polecisz będzie w sam raz. chcę coś z najwyższej półki
-Z najwyższej półki. - powtórzyła
-z najwyższe półki. -zawtórował. Jak zareagowała by gdyby powiedział „Chcę tanie i nie dbam o smak” a potem po prostu dał jej je jako prezent? Byłoby zabawnie... dla niego. Jednak zależało mu na tym, aby sąsiadka go polubiła. Czekał chwilę na deja vu. Lecz to się nie pojawiło.
-Nom. - ton jej głosu zmienił się nieco – Tutaj masz naprawdę dobre wino, rocznik 2003, wyprodukowane we Francji. Ma naprawdę miły smak, jak goździki z miodem. Lecz to co mi się w nim podoba to to, że nie pozostawia po sobie żadnego nieprzyjemnego posmaku. Można go pić właściwie do każdej potrawy i ze wszystkim dobrze smakuje. To mój ulubieniec. Kosztuje 250$ za butelkę – Mimowolnie mrugnął jak usłyszał cenę. Kto do diabła by wydawał tyle kasy na cholerną butelkę gorzałki? No ale on łykał whiskey za 150$ jakby to były jakieś cukiereczki, więc nie powinien się na ten temat wypowiadać.
-brzmi świetnie. biorę – ostrożnie wziął butelkę od niej mając nadzieję, że nie będzie patrzeć się na jego ręce. Wyglądała na zaskoczoną i szybko ją przekazała.
-Wiesz... Jest jeszcze wiele innych możliwości. Nie musisz brać pierwszego wina jakie polecę, no i jest jeszcze wiele tańszych opcji... - zaczęła mówić, przestała brzmieć jak sprzedawczyni. Teraz wiedział, że ma dobre wino.
-nieee. to będzie idealne. jesteś naprawdę dobrym sprzedawcą – coraz trudniej było mu nie śmiać się – jak sprawić aby rosjanin był podobny do japońca?
-Dać mu się napić ciepłej wódki – odpowiedziała wywracając oczami. O i przyszło deja vu!

Widzę, że jesteś rasistką. Warknie i będzie zła.

Więc nie będę dzięki tobie pił jak stróż nocny w ciemno. Kurwa, już tego użył!

-cóż, jeżeli jest się tym co się pije, to ja jestem komandosem – powoli zaczął okręcać butelkę. Na chwilę na nią popatrzył, a ona... się zaśmiała.
-O rany. Tego jeszcze nie słyszałam. Dobre. Jesteś mistrzem. - Złapała się za ladę starając się złapać oddech. Jak już mogła mówić po salwie śmiechu popatrzyła na niego znowu. - To masz zamiar mi zapłacić, czy nie?
-a tak, jasne – zaczął wyciągać portfel z kieszeni kurtki wtedy przyszła mu myśl: Czy właściwie jej już podziękował? – a i dziękuję za ciasteczka tak swoją drogą. bardzo nam smakowały
-A tak! Jasne. Wiesz, nowi sąsiedzi i takie tam. Chciałam być miła. Poza tym chciałam się odwdzięczyć, że ocaliłeś moje śniadanie – Uśmiechnął się nieco szerzej zadowolony, że miał szansę załatwić tę sprawę teraz, a nie w innym terminie. Oboje chwilę milczeli, kiedy odliczał należność.
-polecam się na przyszłość. hej, o której kończysz? - zapytał nagle. Wyglądała na zaskoczoną. Kurwa, nie chciał aby wzięła go za kogoś natarczywego. Miał nadzieję, że tak nie myślała.
-Em, a po co chcesz wiedzieć? - była niepewna. Niezauważalnie warknął na siebie, powinien rozegrać to lepiej.
-papyrus i ja chcielibyśmy zaprosić cię na kolację w ramach podziękowań za ciasteczka, jeżeli nie masz nic przeciwko. mój brat robi spagetti – zamilkł na chwilę, jego uśmiech niezauważalnie się zmniejszył - nie namawiam na siłę, jak nie ch--
-O 17:00 – powiedziała chwytając za gotówkę bezceremonialnie, nim zdążył jeszcze ją wyciągnąć. Po jej zachowaniu i mimice wnioskował, że czuje się zakłopotana – Lecz mam tutaj jeszcze trochę do roboty, więc będę pewnie tak koło 17:30 w domu. Ale spagetti brzmi świetnie – Z jakiegoś powodu poczuł dziwne mrowienie w klatce piersiowej, kiedy zgodziła się przyjść.
-świetnie. nie musisz się śpieszyć, zobaczymy się koło 18:00? - zaczął się czuć nieco dziwnie, czy to nie ironia, że dziewczyna pakuje właśnie prezent sama dla siebie?
-Tak! Jasne! - wydawała się na zadowoloną i uśmiechnęła się do niego szeroko. Kiedy chciał już wyjść znowu miał deja vu.

Nic nie zostało powiedziane. Czy powinien powiedzieć coś tym razem?

-i dziękuję za pomoc, w razie czego nie będę musiał czuć się winny, jeżeli tej osobie nie posmakuje – wyszedł tak szybko jak to możliwe, aby nie mogła nic odpowiedzieć. Jak tylko drzwi zamknęły się za nim ogarnął go dziwny niepokój. To nie było w jego stylu, aby łamać wzorce przeszłości, przynajmniej nie tak często jak teraz.
Gdybym tylko pozwolił sobie przeczytać ten pieprzony dziennik! Warknął na siebie. Popatrzył do góry, na niebo. Pełno było chmur zwiastujących deszcz. Kurwa, teraz nie wie nawet jaka będzie pogoda. To wszystko to jakieś chore gówno.
Lecz mimo to czuł się dobrze po dzisiejszym dniu. Może trochę nieudolnie, ale wyglądałoby na to, że zaczyna mu się układać z sąsiadką, no i zgodziła się na kolację. Nie był pewien do czego to doprowadzi, wiedział jedynie, że już ją z nią jadł. To coś znaczyło.
Wracając do domu nucił pod nosem melodię.
Sans chodził po swoim pokoju, zastanawiając się czy dobrze zrobił. Naprawdę ją zaprosił? Papyrus wydawał się zaalarmowany sytuacją, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ale on nie wiedział co czuje. Nie wiedział o niej nic. I choć jego kawał z cholernie drogim winem dla niej wydawał się cudowny, tak teraz bardzo się stresował tym pomysłem. A co jak źle to wszystko zrozumie? A co jak pomyśli, że on na nią leci? Chce się popisać? Kurwa, powinien lepiej przemyśleć ten plan, czyż nie? Chciał jej zaimponować, tego był pewien. Był zadowolony bo ona była dla nich miła. Nie miał złych zamiarów i zdecydowanie nie chciał tego schrzanić.
Wciągnął powietrze przez nos i założył na twarz swój typowy lekki uśmiech. Wydawał się naturalny, łatwo przychodziło mu uśmiechanie się. Po chwili znalazł się pod jej drzwiami. Starał się wyglądać zwyczajnie, tak aby nie wyjść na żadnego dziwaka. Jego palce lekko zadrżały na chwilę nim wcisnął dzwonek do drzwi. Tak, wszystko będzie dobrze. Nie ma deja vu, nie ma żadnych przeczuć, wie tylko, że wszystko będzie dobrze.
-Chwileczkę! - usłyszał jej głos z mieszania. A zaraz potem pojawiła się w drzwiach otwierając je szeroko. Sans starał się oczyścić umysł.
-hej sąsiadeczko, mam nadzieję, że jesteś głodna
-Jasne! - pogłaskała się po brzuchu – Jak wilk!
-to dobrze, chciałem tylko powiedzieć, że wchodź bez pukania jak już będziesz gotowa – czy to nie było zbyt formalne?
-Ah! Wiesz, ja już jestem gotowa... więc... - wzruszyła ramionami. Sans czekał, aż kobieta zamknie za dobą drzwi, a wtedy otworzył swoje pozwalając jej wejść pierwszej do środka. Jak tylko była u nich zaczęła oglądać mieszanie. Miał nadzieję, że polubi je.
-Podoba mi się.
-DZIĘKUJĘ _____! - krzyknął Papyrus stojący przy drzwiach - SŁYSZAŁEM, ŻE MIESZKANIE POWINNO ZOSTAĆ DOTKNIĘTE OSOBIŚCIE, WIĘC DOTKNĄŁEM JE.
-Tak! Wygląda na to. Bardzo przytulnie. No i te kwiatki na stole – pokazała na wazon. Sans nie przepadał za roślinami, ale to już raczej z powodów osobistych.
-OH! PRZYSŁAŁA NAM JE ZNAJOMA! UNDYNE CHCIAŁA PRZYSŁAĆ NAM JAKĄŚ BROŃ, ALE W PLACÓWCE POCZTY CZŁOWIEK POWIEDZIAŁ JEJ, ŻE NIE ŚWIADCZĄ TAKICH USŁUG. - westchnął – ALE ALPHYS WYSŁAŁA NAM TE PIĘKNE KWIATKI!
-Co za szkoda. No tak, powiedz rycerzowi aby wziął na pole bitwy zamiast miecza jakieś stokrotki. - Sans nie mógł powstrzymać niewinnego śmiechu. Ona miała całkiem dobre poczucie humoru.
-DOKŁADNIE. NAJLEPIEJ JEST ROBIĆ Z WROGÓW PRZYJACIÓŁ!
-Taaa. W uścisku zadusić ich na śmierć. - żartowała. Na chwilę uśmiech Sansa zniknął wbrew jego woli, przypomniał sobie o... tym małym gnoju. - W każdym razie, czy to spagetti tak pysznie pachnie?
-TAK! CIESZĘ SIĘ, ŻE ROZPOZNAŁAŚ ZAPACH MOJEGO DOMOWEGO SPAGETTI! - powiedział zabierając ją do kuchni - KIEDY SANS POWIEDZIAŁ MI, ŻE WPADASZ NA KOLACJĘ WIEDZIAŁEM, ŻE MUSZE ZROBIĆ COŚ WYJĄTKOWEGO! TWOJE CIASTECZKA BYŁY PYSZNE, ZNACZNIE LEPSZE OD KLUSEK JAKIE JADŁEM!
Papyrus zaczął układać rzeczy na stole, dziewczyna przyglądała mu się zaskoczona
-ŚMIAŁO! SIADAJ! NIEDŁUGO BĘDZIEMY JEŚĆ! SANS, DLACZEGO NIE POCZĘSTUJESZ JEJ TYM NIEDORZECZNYM SOKIEM WINOGRONOWYM SKORO GO DZISIAJ KUPIŁEŚ? - zaśmiała się lekko i usiadła na krześle najbliżej niej.
-To dla kogoś wyjątkowego. Papyrus. Ja zadowolę się wodą, albo czymś innym – Sans usiadł obok niej, rozkoszując się chwilą i wyciągnął butelkę wina, którą kupił.
-mówisz o tym? - odstawił siatkę ze sklepu na bok. Przytaknęła, nie do końca rozumiejąc co się właśnie dzieje.
-Uhhh – westchnęła kiedy zaczął otwierać wino – Co?
-tak jak powiedziałem – przysunął kieliszki by je napełnić - chciałem zrobić wrażenie na kimś tutaj. - usiadł na krześle uśmiechając się szeroko. Nie spuszczał z niej wzroku, widać było wyraźnie że stara się zrozumieć zaistniałą sytuację. Patrzyła co chwilę na wino, na niego, na butelkę beztrosko stojącą na stole. Powoli zwróciła się w jego stronę.
-Koleś... Sans... To za wiele... Jesteś poważny?
-nie wyglądam na kogoś poważnego? - odpowiedział przebiegle. Pobawił się chwilę winem, a potem wypił łyk. - smaczne. smakuje jak mandarynka
Papyrus ostrożnie położył talerze na stole przed Sansem i ich gościem, a potem zajął swoje miejsce.
-CZAS JEŚĆ! SMACZNEGO, _____! - zaczął podając jej widelec który wzięła. Cały czas się uśmiechając, a potem nabrała trochę klusek i zjadła je. Papyrus z uwagą badał wyraz jej twarzy, kiedy ten obwieszczał wyraźne szczęście pisnęła
-Pycha! - poruszała brwiami patrząc na wyższego z braci. Ten prawie zasłonił twarz dłońmi starając się ukryć radość.
-LUDZIU, TO NAPRAWDĘ MIŁE, ŻE TAK MÓWISZ. NIE KRĘPUJ SIĘ, BIERZ ILE CHCESZ! MOGĘ ROBIĆ CI SPAGETTI KIEDY TYLKO BĘDZIESZ CHCIAŁA, TYLKO KILKA OSÓB WIE JAK WYJĄTKOWE ONO JEST! TO TAKIE CUDOWNE, ŻE JESTEŚ JEDNĄ Z NICH! - złapał za jej dłoń tak mocno, że wypuściła widelec. Sans przyglądał się sytuacji z rozbawieniem.
-Tak! Z.... z przyjemnością będę jadła tak dobre spagetti jak twoje!- jej głos lekko drżał, jakby się denerwowała. Sansowi podobało się oglądanie ich razem. Wziął swój keczup i polał go na spagetti. Dobre jak zawsze. Jego brat gotował lepiej od czasu jak wyszli na powierzchnię. Zawsze jadł to co tamten zrobił, jasne, ale teraz czerpał z tego jakąś przyjemność.
- Więc, um... co sprowadziło was do miasta? - zapytała patrząc się na nich
-chcieliśmy zmienić otoczenie – Sans odpowiedział patrząc na jej kieliszek. Nie wzięła nawet jednego małego łyka, a może tak naprawdę nie lubiła wina? Zauważyła, jak się jej przyglądał i wzięła naczynie do ust i uroniła kilka łyków. Jej twarz przejawiała czystą przyjemność i napiła się jeszcze trochę nim odstawiła go.
-Tak? A macie już jakąś pracę?
-NIE. - mruknął Papyrus, a makaron ześlizgnął mu się z widelca. - ALE MÓJ BRAT NIE MA Z TYM PROBLEMU. MIMO, ŻE JEST LENIWY SZYBKO ZNAJDUJE PRACE. JA NATOMIAST NADAL SZUKAM MIEJSCA ZATRUDNIENIA. - Sans wzruszył ramionami biorąc kolejnego gryza. Nie chciał mówić bratu o rozmowie kwalifikacyjnej, jeszcze. Głównie dlatego, że wiedział iż ten sam dość mocno przeżywa fakt, że nie znalazł jeszcze pracy.
-już mam kilka na oku. nie ma więc czym się martwić. - powiedział jakby nigdy nic
-Koleś... Sans, nie musiałeś.. - pokazała na wino. Machnął ręką.
-mówiłem, chcę zrobić na kimś dobre wrażenie. widzę, że mi się udało – mrugnął okiem – wiem, że to nie są ciasteczka czekoladowe, ale mam nadzieję, że równie smaczne.
-Zdecydowanie zrobiłeś świetne wrażenie – dokończyła kolację i chwyciła za kieliszek – Co powiedzie na toast?
Sans uniósł brew. To miło z jej strony, choć... Kupił wino za 250$. Osąd tej sprawy jest raczej dość oczywisty.
-TOAST? BRZMI FANTASTYCZNIE! A ZA CO?
-Za sąsiedztwo! - powiedziała zadowolona, a potem się poprawiła – Nieee. Za bycie przyjaciółmi!
-UWIELBIAM PRZYJAŹŃ! - Papyrus był zadowolony i przystawił swoją szklankę do jej kieliszka.
-za przyjaźń.- powiedział szybko, mając nadzieję że faktycznie będzie to przyjaźń. Nie chciał kolejnego psychicznego sąsiada. Ona zrobiła jednak pierwszy krok aby się z nimi zaprzyjaźnić, ciasteczka. Więc nie była taka zła... prawda?
-Wiecie, byłam trochę wkurwiona tym, że tak szybko ktoś się wprowadził, jednak wy jesteście naprawdę super. Dziękuję za przepyszną kolację i za to cudowne wino. Naprawdę. Wielkie dzięki –Papyrus wyglądał na zadowolonego, a Sans nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
-JESTEŚ NAJLEPSZYM SĄSIADEM JAKI SIĘ NAM KIEDYKOLWIEK TRAFIŁ. DODATKOWO WIEM, ŻE BĘDZIESZ JEDNYM Z MOICH NAJLEPSZYCH PRZYJACIÓŁ! - natychmiast ją przytulił. Sans przyglądał się temu, jak dziewczyna delikatnie próbuje się wyrwać z objęć.
-Khee Papyrus, przyjacielu, kolego. Dusisz mnie.
-NA NIEBIOSA! WYBACZ! - natychmiast ją wypuścił. Sans się śmiał.
-pij, jedz, baw się.
Sans, Papyrus i ich nowa sąsiadka rozmawiali spokojnie ze sobą. Starał się przypomnieć sobie kiedy ostatni raz odbył taką przyjemną pogawędkę z człowiekiem w którą autentycznie by się angażował. Poczuł się przy niej swobodniej, kiedy tak rozmawiali o rzeczach doczesnych – życiu, pracy, ludziach. Papyrus wyglądał na równie zadowolonego, mówił bowiem bardzo dużo. Przez chwilę czuł deja vu, kiedy przysłuchiwał się ich rozmowie rozsiadając się wygodniej w fotelu. Może to jednak było coś dobrego.
-Dobra chłopcy – jej oczy powędrowały do góry – Chciałabym zostać, ale jutro muszę być w pracy z samego rana. A godzina jest cóż... - wskazała na zegar widzący nad stołem. Prawie północ.
-ah, kurwa, tak, jasne, wybacz, nie chcieliśmy trzymać cię tu tak długo –również wstał
-Pfff, spokojnie. Było świetnie. Zawsze będę chętna na kolejny wieczór ze spagetti – Papyrus gwałtownie odszedł od stołu wpatrując się w nią zaskoczony
-BĘDĘ GOTOWAŁ CI SPAGETTI KIEDY TYLKO BĘDZIESZ CHCIAŁA, POWIEDZ TYLKO SŁOWO! - praktycznie wykrzyczał te słowa – OD TEGO SĄ PRZYJACIELE!
-Hah, dobra Papyrus! Zapamiętam to sobie – mówiąc to uśmiechnęła się delikatnie – Dobra, choć no tutaj. Nie ufam już uściskom dłoni, więc może przytulas? - Papyrus nie czekał ani chwili dłużej, objął ją i przytulił do siebie.
-PRZYTULASY ZAWSZE SA MIŁE! - powiedział z uśmiechem i puścił ją. Popatrzyła na Sansa i otworzyła ręce w jego stronę.
-Ty też...
-nie, nie trzeba – przenosił ciężar ciała z nogi na nogę. Wywróciła oczami i zbliżyła się do niego mocno go obejmując. Jego ciało napięło się pod wpływem jej dotyku, stał nieruchomo aż skończy. Lubił ją, jasne, lecz nadal nie ufał jej w stu procentach.
-Nie interesuje mnie co mówisz, panie KupujęDrogieWChujWino – zaśmiała się puszczając go. Patrzył na nią przez chwilę, aż sam się roześmiał. Po co do tego nawiązała? Potrzebował się uspokoić.
-taaa, masz mnie, zaraz mnie zakorkujesz i postawisz na półce – warknęła, a on uśmiechnął się bardziej.
-Jezu, naprawdę kochasz dowcipy. Dobra, mniejsza. Idę. Dobrej nocy.
-czekaj. - powiedział jak chwytała za klamkę od drzwi. Poszedł do kuchni i wrócił. – weź to ze sobą – podał wino. Naprawdę nie chciał trzymać w domu alkoholu.
-Nieee, em. Zatrzymaj. - Sans niezauważalnie zmarszczył brwi.
-nie przepadam za winami tak szczerze
-Więc zatrzymaj je na kolejny wieczór spagetti! - mrugnęła. Mówiła poważnie? Naprawdę chciała tutaj jeszcze przyjść? Zacisnął ręce na butelce, jego palce przejechały po szkle. Potem się lekko zaśmiał.
-trzymam za słowo
-Zgoda
-i nie puszczę - powiedział przebiegle.
-Pieprz się. - zaśmiała się raz jeszcze. Sans nie mógł się powstrzymać by jej w tym nie towarzyszyć.
-dobrej nocy
-Dobranoc.
-KOLOROWYCH SNÓW _____!
Wyszła z ich mieszkania, Sans zamknął za nią drzwi. Stał tam przez dłuższą chwilę, patrząc na butelkę wina w swoich rękach. Poszło lepiej niż myślałem. Papyrus patrzył się na niego, był naprawdę radosny.
-JEST CUDOWNA! NIGDY NIE MIELIŚMY SZCZĘŚCIA MIEĆ TAK WSPANIAŁĄ OSOBĘ PRZY SOBIE! - jego głos był pełen ekscytacji
-heh, taaa – mruknął nadal starając się uspokoić myśli – jest dziwnie miła...
-ZROBIŁA DLA NAS CIASTECZKA! JAK MOŻESZ NAWET MYŚLEĆ, ŻE NIE JEST SYMPATYCZNA? - zapytał zaniepokojony
-słuchaj, braciszku, uważaj, dobrze? nie jestem jeszcze niczego pewien, ale wiesz, że czasem to co dobrze wygląda zamienia się w kupę gnoju – powiedział szybko nie zastanawiając się nad treścią słów. Papyrus westchnął.
-TAK, WIEM, ŻE MASZ RACJĘ. JEDNAK MAM NADZIEJĘ, ŻE W JEJ PRZYPADKU BĘDZIE INACZEJ- powiedział jego pouczającym tonem głosu. Sans westchnął i położył dłoń na plecach brata gładząc go lekko.
-może w jej przypadku będzie... ale uważaj, dobrze?
-CZY TO JEDNO Z TWOICH PRZECZUĆ? - patrzył się na Sansa. Ten zamarł na chwilę, właściwie to nie miał żadnego alarmu mentalnego, żadnego negatywnego przeczucia, więc to było dobre. No nie do końca. Coś czuł i to coś mu nie dawało spokoju. Nie podobało mu się to.
-nie, po prostu jestem przezorny, znasz mnie – przeniósł wzrok na drzwi do swojej sypialni
-SANS NIE POMOŻESZ MI W ZMYWANIU NACZYŃ? - zawołał z kuchni
-jestem zmęczony, jutro to zrobię – powiedział zamykając za dobą drzwi. Słyszał, jak jego brat warknął w złości, a potem dźwięk lecącej wody i wiedział, że ten zmywa naczynia. Powinien mu pomóc lecz czuł się naprawdę, wyjątkowo wyssany w tym momencie z czegokolwiek.
Dlaczego tak dziwnie na nią reagował? Powędrował wzrokiem na dziennik i westchnął. Może dlatego? Wiedział, że już to miało miejsce, ale tym razem kręci się dookoła gówna i nawet nie wie gdzie ono jest. A musi wiedzieć, aby odkopać je w porę. Poznali się wcześniej, to było jasne. Ma też dziwną świadomość, że nie stanowi ona zagrożenia ale... nadal czuje w piersi to dziwne uczucie kiedy czasem na nią patrzy. To nie było jednak ostrzeżenie... tak po prawdzie, to nie wie co to uczucie oznacza.
Położył się na łóżku i popatrzył na sufit. Przestań być takim pesymistą, debilu. Dzisiaj był dobry dzień zaakceptuj to.

Ale nie mógł. Zwyczajnie nie mógł.

Powoli usnął i raz jeszcze śnił o niczym.
Share:

14 października 2016

Undertale: Te ciche momenty - Dobre wino nie potrzebuje etykiety [In These Quiet Moments - Cellar on It - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Obudziłaś się z samego rana, miałaś ekstremalnie realistyczny sen o tym jak jesteś zaciągana w dół czarnego korytarza... z którego dobiegają dźwięki ... pierdzenia? Ten sen zdecydowanie nie znajdzie się w Twoim dzienniku snów. Ziewnęłaś, szukając ręką telefonu, wcześniej odstawiłaś go nieco dalej, aby wstać z wyrka. Za czwartym podejściem podniosłaś się – to była Twoja rutyna. Przy piątym wiedziałaś, że czas wyjść z wygodnego łóżka. Ugh. Praca. Pieniądze i rachunki i inne głupie obowiązki dorosłego człowieka.
Zaraz po tym jak przeprowadziłaś się do tego miasta rozglądałaś się to tu to tam. Czasem pracowałaś w różnych miejscach robiąc wiele wszystkiego z dodatkiem czegokolwiek, od dostawcy pizzy przez sekretarkę w niewielkiej prawniczej firmie. Lecz nic Ci się nie podobało. Nie dlatego, że byłaś złym pracownikiem, czy nienawidziłaś pracy – tylko dlatego, że nigdy tak naprawdę nie wiedziałaś co chcesz robić. Ostatecznie wylądowałaś w lokalnym sklepie z alkoholami i ta praca była chyba najlepszą jak do tej pory. Otaczały Cię pułki zapełnione winami, szef był sympatyczny i lubiłaś go. Pracujesz tutaj już od pół roku i nie zapowiada się na to, abyś chciała zmienić pracę. Było Ci tutaj lepiej niż na innych stanowiskach, zwłaszcza na tych gdzie nie czułaś się specjalnie mądra, elokwentna czy sprytna. Jednak jako, że nic co w szklanej butelce nie było Ci obce, umiałaś dobrze mieszać smaki oraz wiedzieć co jest dobrą zagryzką do jakiego trunku... Liczba klientów w sklepie zauważalnie wzrosła, byłaś polecana znajomym. Ceniono Twoje porady. 
To była monotonia, czasem tylko wieczory były inne. Rany. Szkielety. Co za jazda. Zastanawiałaś się czy powiedzieć o tym swojemu przełożonemu, pamiętałaś bowiem, że nie był jakoś pozytywnie nastawiony do wszelkich potworów, zwłaszcza tych osiedlających się w mieście. Nie miałaś mu tego za złe. To znaczy, nie bez powodu nazywają się potworami. Uraza z dzieciństwa u każdego zostaje zwłaszcza, że faszerowało się umysły historyjkami o takowych chowających się pod łóżkiem, albo w ciemnych kontach pokoju. Potwory z takich bajek chciały zjeść Twoje stopy koniecznie o północy.
Mimo to, nowi sąsiedzi wydawali Ci się fajni. Ten wyższy, jak mu było... Papyrus? Zachowywał się jak małe dziecko.... jak małe głośne dziecko. Sans znowu to typowy dowcipniś. Zawsze się uśmiechał i chyba miał zboczenie co do poduszek pierdziuszek. Nie postrzegałaś ich jako kłopot, zwłaszcza w porównaniu do Twoich wcześniejszych sąsiadów, którzy okazali się brudasami, dupkami i ... ah mniejsza. Taka zmiana była naprawdę fajna. No nic. Wzięłaś swój telefon sprawdzając czy na messengerze nikt się do Ciebie nie odezwał.
Ugh. Poranki. Powinny zostać zakazane. Żadnego śladu po KościoBraciach (jak już ich zaczęłaś nazywać). Zeszłaś schodami w dół i wyszłaś z budynku. Szłaś do pracy, tak jak ci rano (auto sprzedałaś dawno temu, tak było łatwiej, wszędzie doszłaś, nie martwiłaś się o miejsce parkingowe, w ostateczności zostawał transport miejski). Sklep był tylko kilka bloków dalej. W powietrzu unosił się rozkosznie wilgotny zapach jesieni. O tej porze roku czułaś się jakoś lepiej, byłaś pełna życia z jakiegoś dziwnego powodu. Kochałaś jesień. Przyglądałaś się jak z dnia na dzień liście na drzewach zmieniają swoje kolory, powietrze staje się chłodniejsze i ... wszyscy pieprzeni turyści wracają do domów. Otwierając drzwi do sklepu czułaś się już całkiem dobrze
-Dobry Piotrek! - krzyknęłaś stając w promieniach słońca. Piotr odwrócił się i popatrzył na Ciebie spod pół przymiętych powiek.
-Dobry _____. Wyglądasz na zadowoloną.
-Nom! Nie czujesz? - zapytałaś się przechodząc między regałami niewielkiego sklepu na zaplecze ściągając po drodze kurtkę – To powietrze?! Pachnie jak...
-Spleśniały ser?
-Grrrr! Nie! Boże, ale z Ciebie dupek. Nie! Pachnie jak... czystość. Do tego czuję zapach ogniska. Wiesz, tak jakby ludzie piekli ziemniaki czy coś. - Powiesiłaś kurtkę na haku.
-Wiesz, to może dlatego, że w budynku na rogu paliło się mieszkanie. - Odpowiedział układając nowe butelki na półkach.
-Czekaj, co?! Mówisz serio?!
-Nie. Droczę się z tobą – zaśmiał się delikatnie. - Przyszła dzisiaj dostawa, jest na tyłach sklepu. Jest tam wiele pudełek dla ciebie - Syknęłaś i popatrzyłaś na „swoje pudełka”. O tak, mogłabyś je tak nazywać gdybyś mogła zabrać je do domu. Są i czerwone i białe. Niektóre z nich pewnie byłyby smaczne.
-Piotrek, mówisz serio? O rany, nie wiem co powiedzieć. Bardzo ci dziękuję. Ale nie mogę wziąć ich wszystkich – udałaś wzruszoną. Zaśmiał się.
-Jesteś moim ulubionym pracownikiem.
-Jestem twoim jedynym pracownikiem.
-Racja.
-No ale kurwa. Nie wiem czy mam wystarczająco miejsca aby je wszystkie schować. - mówiłaś otwierając jedno z pudełek. Zaśmiał się.
-Święto Dziękczynienia nadchodzi, potraktuj to jako prezent. - odpowiedział, a Ty uśmiechnęłaś się szerzej.
-Oh! Cudownie! Mam nowych sąsiadów, będę mogła się z nimi podzielić! Choć nie... czekaj... czy oni mogą pić...? Nie wiem. Ale mniejsza i tak to jest cudowne.
-Nowi sąsiedzi? Już? Czy przypadkiem starzy dopiero co się nie wyprowadzili? Ci z tym przeklętym bachorem? - zapytał się kończąc swoją pracę przy regałach
-Ugh! Tak. Chwała im za to. Lecz co do tych,to  wprowadzili się wczoraj. - Skończyłaś przygotowywać sklep, Piotrek westchnął.
-Dobrze, mała. To ja będę szedł. Owocnej sprzedaży. Wpadnę o 17.00 – wziął swój płaszcz i popchnął drzwi.
-Aj aj kapitanie. Bądź na czas, bo mam plany!
-Ta? - zatrzymał się i przeniósł na Ciebie wzrok – Jakie plany?
-Lenić się. - Położyłaś ręce na biodra, a on zaczął się śmiać. Pomachał Ci na do widzenia i zostawił samą w sklepie. Ahhh... cały tylko dla ciebie. Wyciągnęłaś z kieszeni telefon, usadowiłaś się na krześle za ladą i wcisnęłaś magiczny przycisk „internet”. Całe szczęście, sklep prezentował się należycie. Za każdym razem jak klienci wychodzili ustawiałaś wszystko ponownie na swoich miejscach, to sprawiało, że potem miałaś mniej roboty i wiedziałaś dokładnie gdzie co jest. Lecz teraz mogłaś się zrelaksować. Całkiem przyjemna ta Twoja praca. Kilka godzin minęło, przez sklep przewinęło się parę osób, które zaraz wyszły, aż do około 14.00. Na Twój teren wkroczyła jakaś znajoma twarz.
-a więc.. - ten głos, znajomy głos. Niski szkielet właśnie przechodził przez drzwi. Podniosłaś głowę, przed chwilą oglądałaś jakiś głupi filmik o kotach na youtube.
-O! Cześć – powiedziałaś podekscytowana. Dobra, wygląda na to że szkielety MOGĄ pić. Warto to wiedzieć. Oboje staliście i patrzyliście się na siebie przez moment w ciszy, aż zdałaś sobie sprawę, że właściwie to tutaj pracujesz. - Witamy w sklepie Pod Upitym Psem! W czym mogę pomóc? - Sans uśmiechnął się szerzej i schował ręce do kieszeni kurtki.
-właściwie to tak. szukam jakiegoś dobrego wina dla kogoś. pomożesz? - powiedział podchodząc do jednego z regałów -nie znam się za bardzo na winach, szczerze. ale chciałbym zrobić wrażenie na kimś tutaj.
-Ah! - westchnęłaś zadowolona – Więc zdecydowanie nie chcesz niczego z TYCH półek – poprowadziłaś go do innej. - Będę walić prosto z mostu. Do jakiej kwoty interesuje cię zakup? Chcesz komuś NAPRAWDĘ zaimponować?
-nie patrz na cenę. - powiedział jakby nigdy nic – nie jestem nocnym stróżem aby pić w ciemno – wywróciłaś oczami. Będąc sprzedawcą w takim sklepie znałaś chyba już każdy możliwy kawał o alkoholach jaki istnieje.
-Tak, a ja jako perfekcjonista lubię pić raz a dobrze – odpowiedziałaś. Sans już się uśmiechał jak tutaj wszedł, ale jakimś sposobem jego uśmiech wydawał Ci się większy. - W każdym razie... jaki rodzaj wina ta osoba lubi: czerwone? Białe? Słodkie? Wytrawne? Czy... - Sans wzruszył ramionami.
-nie mam pojęcia. nigdy nie pytałem i tak jak powiedziałem, nie znam się na tym. co polecasz?
-Raaaany. - westchnęłaś – To praktycznie kieliszek bez dna. Mogę ci polecić praktycznie połowę sklepu, ale jeżeli mam być szczera... to znaczy, jesteś pewien, że ta osoba lubi pić? Tak?
-jestem co do tego przekonany. - powiedział – więc wszystko co polecisz będzie w sam raz. chcę coś z najwyższej półki
-Z najwyższej półki. - powtórzyłaś
-z najwyższe półki. -zawtórował.
-Nom. - pochyliłaś się i wyciągnęłaś ciemnoczerwoną butelkę – Tutaj masz naprawdę dobre wino, rocznik 2003, wyprodukowane we Francji. Ma naprawdę miły smak, jak goździki z miodem. Lecz to co mi się w nim podoba to to, że nie pozostawia po sobie żadnego nieprzyjemnego posmaku. Można go pić właściwie do każdej potrawy i ze wszystkim dobrze smakuje. To mój ulubieniec. Kosztuje 250$ za butelkę – zdałaś sobie sprawę z tego, że chyba troszeczkę przesadziłaś. Wino już nieco lepsze od takich tanich dostałby od 10$ do 25$
-brzmi świetnie. biorę – odparł delikatnie chwytając za butelkę. Jego palce w trakcie zetknięcia się ze szkłem wydały taki dziwny zgrzyt. Zamarłaś na chwilę.
-Wiesz... Jest jeszcze wiele innych możliwości – zaczęłaś – Nie musisz brać pierwszego wina jakie polecę, no i jest jeszcze wiele tańszych opcji...
-nieee. to będzie idealne. jesteś naprawdę dobrym sprzedawcą – powiedział uśmiechając się lekko, miałaś wrażenie, że starał się nie śmiać – jak sprawić aby rosjanin był podobny do japońca? - O Boże, kolejny alkoholowy dowcip.
-Dać mu się napić ciepłej wódki – odpowiedziałaś przekręcając oczami
-cóż, jeżeli jest się tym co się pije, to ja jestem komandosem – powiedział kręcąc butelką delikatnie. Zamrugałaś, a potem zaczęłaś się śmiać.
-O rany. Tego jeszcze nie słyszałam. Dobre. Jesteś mistrzem. - Chwilę Ci zajęło uspokojenie się. Łatwo zapomnieć, że jest on chodzącym i gadającym szkieletem, kiedy opowiada czerstwe suchary w nudnej pracy. - To masz zamiar mi zapłacić, czy nie?
-a tak, jasne – wyciągnął mały portfel z kieszeni kurtki i na chwilę się zatrzymał – a i dziękuję za ciasteczka tak swoją drogą. bardzo nam smakowały
-A tak! Jasne. Wiesz, nowi sąsiedzi i takie tam. Chciałam być miła – powiedziałaś nerwowo, tak jakbyś tłumaczyła się z obowiązku. Miałaś nadzieję, że nie wziął tego do siebie – Poza tym chciałam się odwdzięczyć, że ocaliłeś moje śniadanie – popatrzyłaś jak odlicza gotówkę
-polecam się na przyszłość. hej, o której kończysz? - zapytał nagle. Byłaś zaskoczona.
-Em, a po co chcesz wiedzieć?
-papyrus i ja chcielibyśmy zaprosić cię na kolację w ramach podziękowań za ciasteczka, jeżeli nie masz nic przeciwko. mój brat robi spagetti – na chwilę przerwał, miałaś wrażenie, że uśmiech mu trochę zrzedł – nie namawiam na siłę, jak nie ch--...
-O 17:00 – wzięłaś szybko należność – Lecz mam tutaj jeszcze trochę do roboty, więc będę pewnie tak koło 17:30 w domu. Ale spagetti brzmi świetnie – Nie chciałaś zawalić sprawy z KościoBraćmi. No i kupił drogą jak dupa wołowa butelkę, to tylko dlatego, że TY ją poleciłaś. W takich okolicznościach gdyby Papyrus serwował zupę z błota i tak byś przyszła.
-świetnie. nie musisz się śpieszyć, zobaczymy się koło 18:00? - przyglądał się, jak pakujesz butelkę w ozdobną torebkę
-Tak! Jasne! - byłaś zadowolona, wydałaś resztę i podałaś pakunek z wielkim uśmiechem. Przytaknął Ci i już miał wyjść ze sklepu, kiedy nagle przy drzwiach odwrócił się w Twoją stronę.
-i dziękuję za pomoc, w razie czego nie będę musiał czuć się winny, jeżeli tej osobie nie posmakuje – i wyszedł nim zdążyłaś jakkolwiek zareagować na ten straszny kawał. Tak więc siedziałaś już sama w sklepie śmiejąc się głupio. O Boże, jego dowcipy są koszmarne. Lecz dziwnie ci się podobały. To chyba ich urok.
Nadal nie mogłaś przyjąć do siebie wiadomości, że ostatnie 20 minut spędziłaś w towarzystwie chodzącego, oddychającego (?????) kościotrupa. To znaczy... jasne, przywitałaś się z nimi wczoraj, ale nadal to było takie ... nieprawdopodobne. To nie było N O R M A L N E, nie? Ale szybko się przyzwyczaisz. Ten typek ma jakiegoś przyjaciela, który lubi wina, albo kochanka, albo szefa, może będzie wpadał częściej i je kupował? Będziesz musiała się w tej materii wszystkiego wywiedzieć. Zorientowałaś się, że twarzy wykrzywiła Ci się w grymasie niezadowolenia. Ostatnio Twoje życie szybko się zmienia, a Ty witasz te zmiany z otwartymi ramionami ... i robisz czekoladowe ciasteczka. Tak, przywykniesz.
Twój dzień później przebiegł bez rewelacji, miałaś wrażenie że dotarłaś do granic internetu. To niezwykłe jak wiele frytek może wsadzić na raz, jedna osoba do swoich ust. Oh drogi internecie, jesteś magicznym miejscem... O 17:00 na zegarze, pojawiła się tak szybko, no i wszedł Piotrek.
-Jesteś wolna! Uciekaj dziecinko, uciekaj! - krzyknął przygotowując się do uściskania Ciebie
-Ahhhhh! - ziewnęłaś i podbiegłaś do niego jak mała dziewczynka. Uwielbiałaś Piotrka, był fantastyczny. Po przywitaniu się z nim zabrałaś się za rozpakowanie leżących w kącie pudeł z boskim nektarem w środku. - Rany, dzisiaj był udany dzień – powiedziałaś leniwie się uśmiechając
-Taaa? - mruknął Twój szef zdejmując swój płaszcz i wieszając go – Powiesz dlaczego?
-Właaaaaaaaściwie. - przeciągnęłaś – Sprzedałam to drogie wino, które zbierało kurz na półce przez kilka ostatnich miesięcy.
-Chwała niebiosom, to faktycznie był wspaniały dzień _____! - powiedział uradowany – Jeżeli udawałoby ci się sprzedać takie jedno wino codziennie, świat stałby się piękniejszym miejscem – położył rękę na Twoim ramieniu
-No wiesz... Raz się udało. Nie moja wina, że ludzie to chciwe dranie.
-Ta, ta, ta. Nie masz przypadkiem jakiś planów? - powiedział patrząc na Ciebie
-O kurwa. Tak! Dzięki Piotrusiu, pa pa! - powiedziałaś chwytając za swoją kurtkę, wzięłaś ofiarowane Ci wcześniej pudełko z winami i wyszłaś szybko ze sklepu. Twój marsz był szybszy niż zazwyczaj. Dobry dzień w pracy, kolacji nie musiałaś robić, no i dostałaś darmowe wina. Żyć nie umierać!

Prezent od Piotrka był błogosławieństwem... No póki nie wchodziłaś z nim po schodach, już na pierwszym piętrze zaczęłaś cicho kląć pod nosem. Postanowiłaś uciec myślami do momentu, kiedy będziesz już mogła upić się winem w swoim pokoju. Ciężko dyszałaś wchodząc do mieszkania i odstawiłaś pudełko na ziemię. Dobra, czas się odrobinę ogarnąć. Coś ekstra założyć, ale wyglądającego na NORMALNE ubranie CODZIENNE. To nie była przecież żadna dziwaczna potworzasta randka... prawda? Czesząc swoje włosy doszłaś do wniosku, że to brzmi trochę jak randka. Choć nie, co to za randka z DWOMA BRAĆMI? Czekaj, o czym do diabła myślisz? To są potwory, idiotko. Prędzej wzięliby jakiegoś człowieka do laboratorium jako medyczną ciekawostkę niż zapraszali go na randkę. Złapałaś się za głowę, starając się przestać o tym myśleć w t e n sposób.
18:00 przyszła szybciej niż przypuszczałaś. Właśnie wsuwałaś na tyłek dżinsy kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Kurwa.
-Chwileczkę! - krzyknęłaś biegając po swojej sypialni starając się zapiąć spodnie. Jeszcze trochę, wciągaj ten bebech, podskocz... UDAŁO SIĘ! Szybko zamknęłaś za sobą sypialnię, a kolejne otworzyłaś by zobaczyć znajomą twarz niższego z braci.
-hej sąsiadeczko, mam nadzieję, że jesteś głodna
-Jasne! - pogłaskałaś się po brzuchu – Jak wilk!
-to dobrze, chciałem tylko powiedzieć, że wchodź bez pukania jak już będziesz gotowa
-Ah! Wiesz, ja już jestem gotowa... więc... - wzruszyłaś ramionami i przekroczyłaś próg zamykając mieszkanie. Sans otworzył swoje i puścił Cię przodem.
Ich dom wyglądał troszeczkę inaczej niż wczoraj. Nie zmieniło się za wiele, ale na ścianach pojawiły się zdjęcia. W większości Papyrusa w dziwnych dramatycznych pozach, ale było też kilka przedstawiających braci w otoczeniu innych potworów. Przed kanapą na ziemi ułożyli niewielki dywan, zaś w kuchni stół z krzesełkami.
-Podoba mi się – powiedziałaś
-DZIĘKUJĘ _____! - krzyknął Papyrus za Tobą. O rany, cieszysz się że sikałaś przed wyjściem. Przestraszył Cię – SŁYSZAŁEM, ŻE MIESZKANIE POWINNO ZOSTAĆ DOTKNIĘTE OSOBIŚCIE, WIĘC DOTKNĄŁEM JE.
-Tak! - zachichotałaś cicho – Wygląda na to. Bardzo przytulnie. No i te kwiatki na stole – pokazałaś na wazon.
-OH! PRZYSŁAŁA NAM JE ZNAJOMA! UNDYNE CHCIAŁA PRZYSŁAĆ NAM JAKĄŚ BROŃ, ALE W PLACÓWCE POCZTY CZŁOWIEK POWIEDZIAŁ JEJ, ŻE NIE ŚWIADCZĄ TAKICH USŁUG. - westchnął – ALE ALPHYS WYSŁAŁA NAM TE PIĘKNE KWIATKI!
-Co za szkoda – odparłaś – No tak, powiedz rycerzowi aby wziął na pole bitwy zamiast miecza jakieś stokrotki. - Sans zaśmiał się cicho, lecz Papyrus potraktował te słowa całkiem poważnie
-DOKŁADNIE. NAJLEPIEJ JEST ROBIĆ Z WROGÓW PRZYJACIÓŁ!
-Taaa. W uścisku zadusić ich na śmierć. - wywróciłaś oczami, Ty i Papyrus śmialiście się lekko, choć zauważyłaś że oczy Sansa lekko zamigotały. - W każdym razie, czy to spagetti tak pysznie pachnie? - i kiedy to powiedziałaś, wyższy szkielet wszedł do kuchni prowadząc Cię za sobą.
-TAK! CIESZĘ SIĘ, ŻE ROZPOZNAŁAŚ ZAPACH MOJEGO DOMOWEGO SPAGETTI! - był podekscytowany – KIEDY SANS POWIEDZIAŁ MI, ŻE WPADASZ NA KOLACJĘ WIEDZIAŁEM, ŻE MUSZE ZROBIĆ COŚ WYJĄTKOWEGO! TWOJE CIASTECZKA BYŁY PYSZNE, ZNACZNIE LEPSZE OD KLUSEK JAKIE JADŁEM!
Uh, klusek? Może potwory w tym ich podziemnym świecie robiły ciasteczka z ... klusek? A może kluski miały smak ciasteczek? Chciałaś się o to zapytać, ale Papyrus już kładł na stół talerz z wielkim entuzjazmem.
-ŚMIAŁO! SIADAJ! NIEDŁUGO BĘDZIEMY JEŚĆ! SANS, DLACZEGO NIE POCZĘSTUJESZ JEJ TYM NIEDORZECZNYM SOKIEM WINOGRONOWYM SKORO GO DZISIAJ KUPIŁEŚ? - zaśmiałaś się siadając
-To dla kogoś wyjątkowego. Papyrus. Ja zadowolę się wodą, albo czymś innym – Sans zajął miejsce obok Ciebie wyciągając na blat butelkę wina, które kupił.
-mówisz o tym? - powiedział. Przytaknęłaś. Papyrus był teraz za Tobą i przez ramie położył z trzaskiem przed Tobą kieliszki pod wino. O kurwa. Jakim sposobem ich nie potłukły? A no tak, plastik. Zaraz, czekaj. Kieliszki?
-Uhhh – tylko tyle powiedziałaś, kiedy Sans zaczął wyciągać korek. - Co?
-tak jak powiedziałem – przysunął kieliszki by je napełnić, a potem podać jeden Tobie, a potem sobie. - chciałem zrobić wrażenie na kimś tutaj
Przez jakąś minutę gapiłaś się na swój kieliszek, a potem na niego. Jego uśmiech był jakiś taki szeroki. Czekaj, on mówił o Tobie? Ty mu pieczesz ciasteczka, a on kupuje Ci pieprzone wino za 250$?! Co do diabła? Jezu Chryste. Czy masz mu teraz zrobić jakiś pomnik z diamentów za coś takiego?
-Koleś... Sans... To za wiele... Jesteś poważny?
-nie wyglądam na kogoś poważnego? - powiedział przebiegle. Pokręcił kieliszkiem pozwalając by nektar bogów nawilżył ścianki naczynia, a potem wypił łyk. - smaczne. smakuje jak mandarynka
Nadal byłaś w szoku. Zaraz potem przyszedł Papyrus nucąc coś pod nosem i bardzo ostrożnie położył talerz spagetti przed Tobą. Byłaś naprawdę zadowolona, że tym razem nie trzasnął naczyniami.
-CZAS JEŚĆ! SMACZNEGO, _____! - podał Ci widelec. Jego radość spowodowana posiłkiem na chwilę odciągnęła Twoją uwagę od wina. Patrzyłaś na porcję czekając, aż bracia zaczną jeść, a potem wzięłaś trochę do ust. Hej, całkiem smaczne!
-Pycha! - mruknęłaś poruszając w górę i w dół brwiami porozumiewawczo patrząc na Papytusa. Wtedy jego twarz zajaśniała delikatnym odcieniem pomarańczowego, jego ręce zaczęły lekko drżeć, a jego oczy zrobiły się zaskakująco duże. O Boże, czy on się RUMIENI? To szkielet może się RUMIENIĆ? To była taka rozkoszna niedorzeczność..
-LUDZIU, TO NAPRAWDĘ MIŁE, ŻE TAK MÓWISZ. NIE KRĘPUJ SIĘ, BIERZ ILE CHCESZ! - złapał Cię za rękę tak mocno, że wypuściłaś widelec – MOGĘ ROBIĆ CI SPAGETTI KIEDY TYLKO BĘDZIESZ CHCIAŁA, TYLKO KILKA OSÓB WIE JAK WYJĄTKOWE ONO JEST! TO TAKIE CUDOWNE, ŻE JESTEŚ JEDNĄ Z NICH! - mogłaś poczuć kości pod jego... cóż, kurwa. Nigdy specjalnie nie przyglądałaś się jego dłoniom, dlatego widok rękawic wydał Ci się dość interesujący. Jego uścisk był bolesny.
-Tak! Z.... z przyjemnością będę jadła tak dobre spagetti jak twoje!- próbowałaś bardzo delikatnie wyciągnąć swoją dłoń. Zorientował się i puścił ją wracając do jedzenia posiłku. Zwróciłaś uwagę na Sansa, który otworzył butelkę keczupu z jakiegoś dziwnego powodu. Może Papyrus coś jeszcze przy---....
Nieee. Wylał keczup na spagetti.
A teraz je to ze smakiem.
Potwory są popieprzone.
- Więc, um... co sprowadziło was do miasta? - zapytałaś między gryzami, starając się nawiązać jakąś rozmowę.
-chcieliśmy zmienić otoczenie – niższy z braci zauważył, że nie napiłaś się jeszcze swojego wina. Jego wzrok skakał między Tobą, a kieliszkiem, póki nie załapałaś. Wzięłaś mały łyk. O Boże, smakowało jak marzenie. Co prawda w połączeniu ze spagetti było dość obrzydliwe, ale nie dałaś tego po sobie poznać. Uśmiechnął się widząc, że smakuje Ci wino.
-Tak? A macie już jakąś pracę?
-NIE. - mruknął Papyrus, a makaron ześlizgnął mu się z widelca. - ALE MÓJ BRAT NIE MA Z TYM PROBLEMU. MIMO, ŻE JEST LENIWY SZYBKO ZNAJDUJE PRACE. JA NATOMIAST NADAL SZUKAM MIEJSCA ZATRUDNIENIA. - Sans wzruszył ramionami, biorąc więcej do ust swojego keczupowego strasznego spagetti.
-już mam kilka na oku. nie ma więc czym się martwić.
W tym momencie poczułaś się paskudnie. Właśnie się wprowadzili i ot tak kupują drogie wino.
-Koleś... Sans, nie musiałeś.. - wskazałaś na trunek. Machnął ręką.
-mówiłem, chcę zrobić na kimś dobre wrażenie. widzę, że mi się udało – mrugnął okiem – wiem, że to nie są ciasteczka czekoladowe, ale mam nadzieję, że równie smaczne.
Postanowiłaś dalej nie ciągnąć tego tematu, aby nie wyjść na niewdzięczną.
-Zdecydowanie zrobiłeś świetne wrażenie – Twój talerz był już pusty, więc chwyciłaś za kieliszek i uniosłaś go do góry – Co powiedzie na toast?
Sans podniósł ... em... brwi? Kości brewne? Jak tak na niego patrzysz to zrobił gest podniesienia brwi, ale przecież nie miał żadnych, to była czaszka. Papyrus też był zaskoczony.
-TOAST? BRZMI FANTASTYCZNIE! A ZA CO?
-Za sąsiedztwo! - powiedziałaś, lecz po chwili przemyśleń poprawiłaś się – Nieee. Za bycie przyjaciółmi!
-UWIELBIAM PRZYJAŹŃ! - wyższy wyglądał na podekscytowanego, podniósł swoją szklankę do góry
-za przyjaźń. - wkrótce dołączył kieliszek Sansa. Jak mogłabyś odrzucić sympatię kogoś tak miłego jak oni. Po wypiciu toastu, usiedliście milcząc przez chwilę. Uśmiechnęłaś się.
-Wiecie, byłam trochę wkurwiona tym, że tak szybko ktoś się wprowadził, jednak wy jesteście naprawdę super. Dziękuję za przepyszną kolację i za to cudowne wino. Naprawdę. Wielkie dzięki – Papyrus uśmiechnął się szeroko, a Sans... cóż on już się wcześniej uśmiechał, teraz tylko jakby bardziej.
-JESTEŚ NAJLEPSZYM SĄSIADEM JAKI SIĘ NAM KIEDYKOLWIEK TRAFIŁ. DODATKOWO WIEM, ŻE BĘDZIESZ JEDNYM Z MOICH NAJLEPSZYCH PRZYJACIÓŁ! - Papyrus nagle Cię przytulił. Nie przywykłaś do tego, ale nic się nie stało. Poklepałaś go lekko oddając uścisk, ale to sprawiło, że przytulił Cię mocniej.
-Khee Papyrus, przyjacielu, kolego. Dusisz mnie.
-NA NIEBIOSA! WYBACZ! - puścił Cię szybko. Sans się zaśmiał.
-pij, jedz, baw się.
Wasza trójka spędziła razem wiele godzin śmiejąc się z dziwacznych historii. Starałaś się pić najmniej wina jak to było możliwe, choć bardzo chciałaś wyżłopać je aż do dna. Z Papyrusem rozmawiałaś o gotowaniu, Sans dopytywał się o Twoją pracę, a Ty narzekałaś na swoje wcześniejsze sąsiedztwo. Koniec końców, to był cudowny wieczór.
-Dobra chłopcy – mruknęłaś podnosząc się – Chciałabym zostać, ale jutro muszę być w pracy z samego rana. A godzina jest cóż... - pokazałaś na zegar widzący naprzeciwko stołu. Była prawie 00:00.
-ah, kurwa, tak, jasne, wybacz, nie chcieliśmy trzymać cię tu tak długo – Sans również wstał
-Pfff, spokojnie. Było świetnie. Zawsze będę chętna na kolejny wieczór ze spagetti – Papyrus gwałtownie odskoczył od stołu wlepiając w Ciebie zaskoczony wzrok
-BĘDĘ GOTOWAŁ CI SPAGETTI KIEDY TYLKO BĘDZIESZ CHCIAŁA, POWIEDZ TYLKO SŁOWO! - praktycznie wykrzyczał te słowa – OD TEGO SĄ PRZYJACIELE!
-Hah, dobra Papyrus! Zapamiętam to sobie – uśmiechnęłaś się – Dobra, choć no tutaj. Nie ufam już uściskom dłoni, więc może przytulas? - Jak tylko to powiedziałaś, Papyrus praktycznie się na Ciebie rzucił.
-PRZYTULASY ZAWSZE SA MIŁE! - potem Cię wypuścił ze swoich objęć
-Ty też...
-nie, nie trzeba – patrzył raz na Ciebie, raz na swojego brata. Wywróciłaś oczami i przysunęłaś się do niego mocno go przytulając. Tylko stał, nie odwzajemnił uścisku, ale przyjął Twój.
-Nie interesuje mnie co mówisz, panie KupujęDrogieWChujWino – zaśmiałaś się puszczając go. Chwilę się na Ciebie patrzył, a potem się roześmiał.
-taaa, masz mnie, zaraz mnie zakorkujesz i postawisz na półce – warknęłaś co sprawiło, że uśmiechał się bardziej.
-Jezu, naprawdę kochasz dowcipy. Dobra, mniejsza. Idę. Dobrej nocy.
-czekaj. - właśnie uchylałaś drzwi. Sans poszedł do kuchni i wrócił po sekundzie – weź to ze sobą – wyciągnął ręce z winem w Twoim kierunku
-Nieee, em. Zatrzymaj.
-nie przepadam za winami tak szczerze
-Więc zatrzymaj je na kolejny wieczór spagetti! - mrugnęłaś. Wyglądał na zaskoczonego, mocniej zacisnął palce na butelce. Jego kościste dłonie w zetknięciu ze szkłem wydały taki dziwny dźwięk. Potem się lekko zaśmiał.
-trzymam za słowo
-Zgoda
-i nie puszczę
-Pieprz się. - Byłaś absolutnie wyluzowana, może przez to że mimo wszystko wypiłaś za wiele. Przy tej dwójce jednak nie czułaś skrępowania. On nie obraził się, zadowolony, że zareagowałaś na jego kawał.
-dobrej nocy
-Dobranoc.
-KOLOROWYCH SNÓW _____!
Weszłaś do mieszkania pełna spagetti, dobrego wina i świetnego towarzystwa. Byłaś totalnie zadowolona z czasu jaki spędziliście razem, no i z tego, że tym razem nie zrobiłaś z siebie idiotki przed nowymi sąsiadami. Założyłaś na siebie piżamę i wskoczyłaś do łóżka.
Zaprzyjaźniłaś się z parą szkieletów. Ciekawe co powiedziałaby na to Twoja matka?
Śniłaś o plastikowych kieliszkach jakie zamieniają się w makaron.
Share:

13 października 2016

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział IV - Wszystko będzie dobrze [Would That Make You Happy? - It's Going Tibia Okay by OnaDacora - tłumaczenie PL]


Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Wycieczka do Snowdin była długa, a to wszystko zasługa braci. Droga przez las była usnuta licznymi puzzlami (Frisk miał rozwiązać je sam) i poznałaś na swojej swojej drodze więcej potworów (w większości pso-podobne domagające się głaskania). Głośny ton Papyrusa przerażał Cię początkowo, ale Sans skutecznie był w stanie Cię uspokoić. Friskowi podobała się każda chwila. Nie wydawał się przerażony czy nawet zaskoczony obecnością stworów. Dzieci lubią dziwadła.
Sans był sympatyczny, a jego miłość do brata była urzekająca. No i te dowcipy. Tak głupie i złe, że z trudem powstrzymywałaś śmiech. Kiedy w końcu przegrałaś walkę sama ze sobą i zaczęłaś się brechtać uśmiech Sansa się powiększył i mrugnął do Ciebie. Papyrus starał się zachować powagę, ukryć radosne skrzywienie twarzy lecz ten widok tym bardziej wzbudzał Twój śmiech.
Papyrus był wysoki i bardzo głośny. Lubił mówić wiele o sobie pochlebnych rzeczy - oczywiście, co jakiś czas dogryzał Sansowi i to Ci się troszeczkę nie podobało. Lecz mimo wszystko był miły i z czasem wiedziałaś, że Sans miał rację. Papyrus tak naprawdę nie chciał nikogo skrzywdzić.
Stałaś obok wyższego kościotrupa patrząc jak Frisk rozwiązuje kolejną zagadkę. Twarz jego  wydawała się radośniejsza, kiedy dziecko w końcu poradziło sobie z XO zagadką. Obserwowanie ich zabawy dostarczało Ci wiele przyjemności.
-Więc... - zaczęłaś szukając słów. Papyrus odwrócił głowę w Twoim kierunku, kiedy zdał sobie sprawę, że się do niego odezwałaś. - Dlaczego nie łapiesz mnie teraz? Przecież stoję obok ciebie.
Jego oczy rozszerzyły się, a cała twarz przybrała wyraz urazy.
-JA, WIELKI PAPYRUS, NIE DAJĘ ZA WYGRANĄ! I WYDAJE MI SIĘ, ŻE NIE ROZUMIESZ LUDZIU, JA WŁAŚNIE TERAZ PRÓBUJĘ WAS ZŁAPAĆ, PRZEZ ZAGADKI. TO JEST PUŁAPKA! NIEZAWODNA PUŁAPKA! NIE DO PRZEJŚCIA, TAK TRUDNA, ŻE... OH MAŁY LUDŹ WŁAŚNIE JĄ ROZWIĄZAŁ.
Frisk podbiegł do Ciebie i do wyższego z braci z uśmiechem na buzi.
-DOSKONAŁA ROBOTA, MAŁY LUDZIU. NIE DOCENIŁEM CIĘ... LUDZIU, CZY WSZYSTKO Z TOBĄ DOBRZE?
Jak Papyrus mówił do dziecka podniósł rękę podekscytowany. Jednak, nagły ruch i uniesiona kończyna tak blisko twarzy... kogoś wyższego od Ciebie, przywiała niezależnie od Twojej woli, wspomnienia ciosów Twojej matki. Panika sama wypełniła pierś, bieganie po domu, hałas to wszystko ją denerwowało. Potrząsnęłaś głową robiąc kilka kroków w tył, potknęłaś się i upadłaś na śnieg.
-LUDZIU, CO JEST? CZY JA, WIELKI PAPYRUS, ZROBIŁEM CI KRZYWDĘ? BOISZ SIĘ MNIE? - powoli podchodził do Ciebie oferując swoją dłoń, by pomóc Ci wstać.
Nerwowo pokiwałaś głową, z trudem łapałaś kolejne hausty powietrza.
-Przepraszam, ja nie chciałam – Głos Ci drżał, przed oczami miałaś stojącą nad Tobą.
-Siorka? Co się dzieje? - Dziecko było przerażone. Chciałaś mu powiedzieć, aby się nie martwił, ale nie mogłaś.
-hej, bracie. sprawdzisz dla mnie następną zagadkę? - Sansa nie było tam przed chwilą, ale teraz się pojawił, koścista dłoń zacisnęła się na nadgarstku Papyrusa lekko go od Ciebie odciągając.
-R....ROZUMIEM, ŻE STARASZ SIĘ UNIKAĆ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA WSZYSTKO I BYĆ LENIWYM DALEJ... ALE TYM RAZEM PÓJDĘ CI NA RĘKĘ – był zakłopotany i choć chowałaś twarz w dłoniach czułaś, że cały czas się na Ciebie patrzy – UPEWNIJ SIĘ TYLKO, ŻE LUDZIOWI NIC NIE JEST, PROSZĘ. TO NIE BYŁOBY SPRAWIEDLIWE, GDYBY MUSIAŁA ROZWIĄZYWAĆ MOJE ZAGADKI NIE BĘDĄC W PEŁNI SIŁ. A JA, WIELKI PAPYRUS JESTEM UCZCIWY.
-jasne, pap. zrobię to. - głos Sansa był coraz bliżej, zaś Papyrus zaczął się oddalać. - hej, koleżanko. nie musisz się nigdzie śpieszyć, czas nas nie goni, chcę tylko abyś wiedziała, że wszystko będzie dobrze, z tobą też.
Śnieg zaczął powoli topnieć pod Twoim tyłkiem przemaczając Ci spodnie. Było zimno, lecz nie mogłaś jeszcze wstać. Starałaś się głęboko oddychać, szybko, lecz miałaś wrażenie, że powietrza jest jakby za mało. Twoje ciało się trzęsło, nie byłaś pewna czy przez zimno, czy przez strach.
-koleżanko, popatrz na mnie.
Wzięłaś głęboki wdech i z trudem podniosłaś głowę. Sans klęczał naprzeciwko Ciebie, podpierał się na jednym kolanie. Jego uśmiech wydawał się mniejszy, zaś nikłe niebieskie światełko w jego oczach było skierowane wprost na Twoją twarz.
-opowiedzieć ci kawał?
Przytaknęłaś.
-rozruszamy trochę twoje kości.
Zacisnęłaś mocniej wargi.
-co mówi kat do skazańca pod szubienicą?
Przełknęłaś ślinę, zorientowałaś się, że troszeczkę łatwiej Ci się oddycha.
-Co? - zapytałaś drżącym głosem
-głowa do góry
O nie, to było straszne. Będzie Cię zadręczał kawałami póki nie poczujesz się lepiej?
-dlaczego wszyscy lubią delfiny?
To nie był taki zły sposób. Powoli dziwne uczucie ucisku z klatki piersiowej znikało. Frisk stał kilka kroków za Sansem, obserwował Cię. Przystawił paluszki do swoich ust starając się nie obgryzać paznokci ze zdenerwowania. Martwił się o Ciebie i chciał, abyś doszła do siebie. Poczułaś się trochę lepiej, chciałaś pozbyć się tego ataku histerii.
-musisz się zapytać „dlaczego”, koleżanko – delikatnie przypomniał
-Dlaczego?
-właśnie tak działają kawały, oczywiście – mrugnął do ciebie, wykrzywiłaś usta.
-więc, dlaczego wszyscy lubią delfiny?
-Dlaczego wszyscy lubią delfiny? Powiedz.
-bo delfiny są na fali
Zaczęłaś się delikatnie śmiać.
-Ten kawał był kiepski - mruknęłaś
-uśmiechasz się więc ci się podobał
-Jesteś okropny
-myślę, że papyrus zgodzi się z tą opinią – Sans podniósł się i wyciągnął rękę w Twoim kierunku aby pomóc Ci wstać. W przeciwieństwie do brata nie nosił rękawiczek – lepiej?
Tak, czułaś się lepiej. Teraz, kiedy strach zniknął, byłaś jedynie zawstydzona tym, że straciłaś panowanie przed wszystkimi. Dziecko podeszło bliżej. Dobry Boże, Frisk. On nie miał pojęcia co się działo w domu, kiedy go nie było. W jakiś sposób jesteś wdzięczna matce, że nie biła Cię przy nim i jak był to zachowywała się normalnie. Jednak teraz nie wie co się stało i nie ma pojęcia czego się bałaś. Nie masz jednak najmniejszej ochoty mu tego tłumaczyć.
Wzięłaś się w garść i złapałaś Sansa za rękę, zaskoczył Cię fakt, że jakiś cudem była ciepła. Gładka, sucha i ciepła. Jego uścisk był mocny, z łatwością podniósł Twoje ciało do góry. Miał więcej siły niż mogłabyś oczekiwać po szkielecie. Jak tylko stanęłaś na równe nogi puścił Cię i oboje schowaliście dłonie do kieszeni, prawie natychmiast.
-nic ci nie będzie – powiedział – nie powinniśmy pozwolić papyrusowi dłużej na nas czekać. mój brat jest całkiem spoko, jednak nie chcę aby zamarzł mi na sopel
Jak tylko Sans się odwrócił, Frisk objął Cię ramionkami na wysokości bioder przykładając bok buzi do Twojego brzucha. Pochyliłaś się lekko by objąć dziecko i wtulić twarz w jego włosy.
-Nie bój się – mruczał Frisk – Papyrus nie zrobi nam krzywdy
-Wiem, mój cukiereczku. Bałam się, ale to nie jego wina.
-Lepiej ci?
-Lepiej
-Kocham cię.
Przytuliłaś go jeszcze mocniej, ogarnęło Cię dziwne uczucie spokoju i radości.
-Też cię kocham
Share:

12 października 2016

Undertale: Klatka z kości -Rozdział VII - Smak [Cage of bones - Tasty- tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell. Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe. Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką  jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało. Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM, gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział VII - Smak (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./

Nie chciałaś leżeć na Sansie ani chwili dłużej, dlatego byłaś wdzięczna, że nie złościł się kiedy usiadłaś na kanapie. Prawdę powiedziawszy nie patrzył na Ciebie, miałaś nawet wrażenie, że zamknął oczy. Choć nie jesteś do końca pewna jak szkielet mógł w ogóle to zrobić... Ale w sumie chodził i nie rozpadał się, nawet jadł. Chciałaś odsunąć się od niego najdalej jak to możliwe, lecz w tym momencie złapał Cię kurczowo za włosy. Zaraz potem po gwałtownym szarpnięciu zaczął delikatnie je przeczesywać palcami. Wiadomość była nazbyt jasna, masz siedzieć obok niego. Robiłaś to co chciał bo bałaś się bólu i... nienawidziłaś siebie za to. Siedzenie obok nie krzywdziło Cię przecież. Lecz poczułabyś go z pewnością, gdybyś starała się teraz walczyć. Zresztą i tak nie miałaś teraz najmniejszej szansy na wygraną, lepiej więc poczekać i naładować baterie.
Rozsiadając się bardziej na kanapie odprężyłaś się. Efekty wcześniejszej zabawy oraz uczucie bycia głaskaną po głowie zrobiły swoje. Wiesz, że nie powinno tak być, nie póki ten potwór jest tak blisko, ale... było Ci naprawdę dobrze. W związku z tym wiedziałaś, że wcześniejszy zastrzyk adrenaliny przestał działać. Byłaś po prostu zmęczona.
Sans musiał to zauważyć bo zaczął mruczeć... zupełnie jak wielki kot. Przybliżając się nieznacznie do niego poczułaś jak jego kości wibrują od dźwięku, a może to wibrowanie kości wytwarzało ten dziwny odgłos? Wpatrywałaś się w jego nogę, nogawkę nadal miał podniesioną odsłaniając tym samym kolano. Starałaś się to zignorować. Jego kości nie ruszały się, więc może to tylko jego klatka piersiowa? Wzrok wędrował Ci po jego ciele, kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że przyglądasz mu się z większym zaciekawieniem niż powinnaś. Właściwie to jego ciało było innej budowy niż ludzki szkielet, choć nadal wyglądał tak jak on. Nie mogłaś powstrzymać dreszczu jaki Cię przeszył, postanowiłaś uciec wzrokiem w inne miejsce choć trudno było zawiesić oko na czymkolwiek w pomieszczeniu.
Wróciłaś myślami do tego momentu kiedy poczułaś na swoim ciele c o ś mokrego i gorącego, byłaś przekonana, że to był jego język wędrujący po Twoim karku i plecach. W końcu widziałaś coś podobnego wtedy kiedy jadł. Jeżeli to faktycznie był język to istnieje duże prawdopodobieństwo, że ma też... inne rzeczy. Choć właściwie nigdy nie widziałaś go bez ubrań, jego ręce, nogi, kark ... jasne... ale nie wiedziałaś co skrywał pod resztą garderoby. Rumieniec pojawił Ci się na twarzy.
W końcu poczułaś niewielką ulgę, kiedy Sans postanowił puścić Twoje włosy i wstał. Szybko spuściłaś wzrok nie chcąc patrzeć mu w oczy. Zignorował Cię i zaczął sprzątać miednicę. Miałaś nadzieję, że są tutaj inne metody kąpieli, bo wizja bycia mytą jeszcze raz przez Sansa wywołała u Ciebie gęsią skórkę. A skoro o tym mowa, nadal jesteś naga i nie czujesz się z tym dobrze. Jedną ręką zasłoniłaś swoje piersi, drugą swoje krocze. To było daremne, lecz tylko to mogłaś w tej chwili zrobić. Po krótkiej chwili Sans wrócił z kuchni, lecz jak tylko zaczął zakładać buty wiedziałaś, że nie zostanie.
-Pójdę po coś do jedzenia.- Nie patrzył na Ciebie. Zarzucił na ramiona płaszcz i wyciągnął z kieszeni jedno cygaro. - Jak będziesz grzeczna to dostaniesz jakiś psi smakołyk. - Podniosłaś gwałtownie głowę i spojrzałaś mu w oczy. Psi smakołyk! Prowokował Cię i doskonale sobie z tego zdawałaś sprawę. Zacisnęłaś usta mocniej aby nie powiedzieć czegoś, czego będziesz potem żałować. Siedziałaś tak i patrzyłaś się, a on zaczął się śmiać z Twojej reakcji. Nie spuściłaś z niego wzroku, nawet kiedy stał przy otwartych drzwiach. Znowu czułaś się jak bezradne dziecko, lecz nic więcej nie mogłaś zrobić. Pieprzyć to.
Oczywiście, mogłaś raz jeszcze spróbować uciec, ale nie jesteś na tyle głupia. Pierwszy raz to był błąd, powinnaś poczekać nieco dłużej, może trafiłaby się lepsza szansa? A teraz siedzisz tu w dodatku nago. Próba ucieczki z domu w takim stanie byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Zwłaszcza, że przypuszczałaś, że Sans może zaczaić się gdzieś niedaleko domu i czekać, aż Ty będziesz próbować uciec. Poczułaś, że zrobiło Ci się zimno. Podciągnęłaś kolana pod brodę starając się zachować odrobinę ciepła.
-Zostań, suczko. Nie będzie mnie za długo. - Z tymi słowami, poszedł sobie, a drzwi zamknął na zamek.
Głowa opadła Ci na kolana, a palce wplotły się we włosy. Zaczęłaś nimi szarpać, chciałaś aby miejsca w których czułaś jego palce Cię bolały, ból był lepszy niż jego dotyk.
-KURWA! - krzyknęłaś sfrustrowana, przez chwilę zaczęłaś nasłuchiwać, czy aby to nie cofnęło go z drogi i nie wrócił. Chciałaś uciec od Sansa najdalej jak się da. Miałaś problemy z myśleniem, ze skupieniem się. Pewnie dlatego, że przez ostatnią dobę mało co jadłaś i piłaś. Mózgu działaj! Musisz wymyślić plan jak stąd uciec. Skup się. Skup się na faktach. Wtedy pomyśl nad tym co dalej zrobić.
Siedzisz naga na kanapie należącej do demonicznego kościotrupa. Dooooobra, ta informacja nie była właściwie pomocna. Przydałaby się lepsza myśl. Jakieś pomysły? Mimo kilku siniaków, nic Ci nie było. To nie była wysoka cena biorąc pod uwagę wszystko przez co musiałaś przejść. Bez wzroku Sansa na sobie czułaś się bardziej swobodnie, mogłaś obejrzeć własne ciało. Na Twoim ramieniu był wielki siniak, ech zagoi się. Na karku nadal czułaś jego zaciśnięte palce, ale tylko z tyłu, z przodu wszystko wygląda dobrze. Biorąc pod uwagę, jaką dysponuje siłą ten pieprzony szkielet był wobec Ciebie dość delikatny.
Myślami powędrowałaś w stronę jego kościstych palców, które bawiły się Twoimi włosami. I ten jego gorący oddech na Twoim karku jak Cię mył, aż zrobiło Ci się słabo.
Odrzuciłaś tę myśl na bok tak szybko jak się pojawiła. Nie masz pojęcia co Sans planuje, ale skupianie się na... p r z y j e m n i e j s z y c h aspektach jego osobowości nie zmieni faktu, że ty N I E chcesz tutaj być i zdecydowanie N I E podoba Ci się to co z Tobą robi. Jesteś już dużą dziewczynką by wiedzieć, jak Twoje ciało będzie reagowało na jego dotyk, jednak to nic nie znaczy. Jego noga równie dobrze mogła być podłokietnikiem kanapy i właściwie to może on byłby wygodniejszy. Nie to Cię gryzło, to byłaś Ty, a to był on, wykorzystałaś to co miałaś by na chwilę uciec od rzeczywistości. To nic złego. To normalna sprawa. Cóóóóż, na tyle normalna na ile mogła być w tej sytuacji.
Rozejrzałaś się dookoła. Może powinnaś przeszukać dokładnie pomieszczenie skoro nie ma Sansa, ale... nie ma szans aby zostawił coś co przyda Ci się w ucieczce. I zdecydowanie nie ma żadnego wyjścia z tego domu, nawet jeżeli znalazłabyś jakieś ubrania. Zaraz zaraz... to test? Lepiej siedź na dupsku i czekaj, aż przyjdzie z jedzeniem. Jeżeli będziesz dość cierpliwa to może na horyzoncie pojawi się lepsza szansa na ucieczkę, co nie? Nie ma wątpliwości, że kiedyś znowu będzie musiał zostawić Cię samą w domu, wtedy zwiejesz mu. Musisz tylko obserwować i być czujną.
Przeniosłaś wzrok na drzwi zastanawiając się, jak długo mu zejdzie. Biorąc pod uwagę to jak głodna byłaś, zadowoliłabyś się kolejnym kubkiem wody. Może drzemka pomoże, nie ma go więc nic nie zrobi z Twoją duszą, tak jak ostatniej nocy. Twoje ciało przeszył dreszcz na wspomnienie o tym jak wyrwał Twoją duszę. Nadal nie mogłaś uwierzyć w to, że coś takiego jak dusza w ogóle istnieje. Czy to naprawdę było to? Dlaczego dopiero tutaj się o tym dowiedziałaś?
Znasz wiele historii o demonach pragnących ludzkich dusz, ale żadna nie tłumaczy dlaczego one są tak bardzo pożądane przez nie. Może się im podobają? Może zwiększają ich moc? A może ją dają? Przypomniały Ci się wilkołaki, poczułaś nagły wstręt do świata. One zeżarły duszę tamtego człowieka. Czy to ma spotkać i Ciebie? Czy to co Ci robi to rodzaj ... przyprawiania dla lepszego smaku nim ją pochłonie?!
Starałaś się bardziej wtulić w kanapę, podciągnęłaś nogi pod piersi, nie chciałaś, aby była znowu porwana. Nie będziesz obiadem żadnego potwora, a nawet jeżeli to utkniesz mu w gardle aby się zakrztusił i zdechł. Bez żadnego zegara lub czegokolwiek co mierzy czas zaczęłaś się bać o swoją przyszłość.
Sansowi schodziło naprawdę długo, nadal uważałaś że testuje Cię, sprawdza Twoją cierpliwość. Może czeka gdzieś na Twój ruch? Jakie ma plany wobec Ciebie i wobec Twojej duszy? Oj nie, nie chcesz tego wiedzieć. Boisz się, że odpowiedź przeraziłaby Cię jeszcze bardziej. Musisz uporządkować myśli, a panika w niczym nie pomoże. Jedzenie, woda, ubranie. Sen też nie będzie złym pomysłem. Uciekniesz kiedy nadarzy się ku temu okazja. To kiepski plan, ale zawsze jakiś. No i czujesz się nieco lepiej mając jakikolwiek. Nie wiesz nawet kiedy usnęłaś.
Przestraszyłaś się, kiedy usłyszałaś metaliczny dźwięk obok siebie.
-To tylko ja, suczko. Pomyślałem, że może chcesz pusty nocnik. - Sans zaśmiał się mierząc Cię wzrokiem i bez ceregieli położył naczynie. Podskoczyłaś delikatnie, ale tylko dlatego, że usiadł gwałtownie obok Ciebie na kanapie.
-Gdzie moje ubrania? - Starałaś się zapanować nad wrogością w swoim głosie, denerwowanie go w niczym by Ci nie pomogło. Sans jednak zignorował Cię.
-Masz, kochanie. Smacznego. - rzucił papierowa torbę na Twoje kolana i wychylił się by chwycić za pilota do telewizora. Zdenerwowana tym, że olał Twoje pytanie, postanowiłaś odstawić ten problem na potem. Ubranie może poczekać, jedzenie nie.
Otworzyłaś pakunek, uderzył Cię gorący i przyjemny zapach słodkości. To pączki. Oh, nie chcesz nawet pytać skąd je wziął. Liczy się to, że możesz teraz zatopić swoje zęby w nadal ciepłych, puchatych bułeczkach rozkoszy. Wiesz, gadasz tak bo jesteś głodna, lecz nic nie poradzisz na to, że w tej chwili te pączusie wydają Ci się najlepsze spośród tych, jakie kiedykolwiek w życiu jadłaś. Jasne, mają nieco inny, dziwaczny smak, lecz nie oznacza to tego, że Ci nie smakują. No i masz pewność, że możesz je jeść sama, Sans nie będzie Ci przeszkadzał.
A skoro mowa o wielki, złym, kościotrupie... zorientowałaś się, że przez ten cały czas się na Ciebie gapi.
-Smakuje, kochanie? - powoli przytaknęłaś. Jakimś dziwnym sposobem jedzenie stało się jakby ... cięższe, bardziej ciągliwe, trudniejsze do połknięcia. Być może dlatego, że zdałaś sobie sprawę z tego, że jesteś w centrum uwagi. Chciałaś przełknąć to co miałaś w ustach... z ledwością Ci się udało. Zakrztusiłaś się troszeczkę. Została jeszcze połowa, ale nie chcesz ryzykować udławienia się. Oczywiście, możesz spróbować poprosić szkielet o wodę. Spokojnie, nie ma się czego bać.
-Sans, czy mogę.. - musiałaś przełknąć resztki jakie zostały Ci w buzi – czy mogę dostać coś do picia? Proszę?
-Awww, jasne kochanie, skoro tak ładnie prosisz. - Ugryzłaś się w język by nie powiedzieć niczego złośliwego. Czy on naprawdę musiał być taki... protekcjonalny? Wzięłaś głęboki wdech i powoli go wypuściłaś starając się uspokoić. Nie ma znaczenia co mówi, albo w jaki sposób to mówi. Liczyło się teraz dostanie czegoś o picia. „Grzeczny piesek, przynieś” pomyślałaś sobie wyobrażając Sansa jako psa. Ta myśl poprawiła Ci humor, nawet jeżeli nic nie powiedziałaś głośno.
Kiedy Sans wrócił z kubkiem wody, nadal nie byłaś pewna skąd ją bierze. Czekałaś aż usiądzie i odwróci się w Twoją stronę zakładając nogę na nogę. Nie zauważyłaś, że powoli przystawia kubek do Ciebie. Twoje wyciągnięte ręce zostały zignorowane, zaś naczynie teraz znajdowało się przy Twoich ustach. Instynktownie Twoje dłonie powędrowały w kierunku jego starając się je odepchnąć.
-Puść, suczko. - jego głos był niższy o oktawę, albo nawet dwie. Zdałaś sobie sprawę, że to był błąd i przyciągnęłaś dłonie do swoich piersi. - Grzeczna dziewczyna. Pij. - Spróbowałaś raz jeszcze zabrać od niego kubek, ale uniósł go wyżej. - Nieee. Ostatnim razem kiedy ci go dałem rzuciłaś nim we mnie. - Dooobra, punkt dla niego. Tylko, że Ty nie rzucałaś nim w niego, chciałaś go trafić... Aaaale Ci nie wyszło. No cóż, prawdopodobnie jest nadal na Ciebie zły, przez to, że chciałaś uciec. Nawet jeżeli dostałaś już swoją karę. Opuścił kubek przystawiając go do Twojej twarzy.
-To chce ci się pić, czy nie? - Oblizałaś wargi by zlizać z nich cukier i przystawiłaś je do naczynia starając się zignorować uśmiech jakim obdarzył Cię Sans. Znowu cicho zamruczał i powoli oraz delikatnie przechylił kubek byś mogła swobodnie pić. Nie było łatwo czerpać wodę w tempie w jakim była oferowana, kilka kropel wymsknęło się i popłynęło ciurkiem po Twojej brodzie, ześlizgując się niżej na Twoją skórę. Wyglądały trochę jak krople deszczu zastygłe na Twoich piersiach i brzuchu. Nie zabrał kubka póki ten nie był pusty. Całe szczęście, że byłaś dość spragniona, aby sobie z tym poradzić.
Szkielet upewnił się, że naczynie znajduje się daleko od Ciebie tak, byś nie mogła po niego sięgnąć i wrócił do oglądania telewizji; czy to przypadkiem nie leci jakiś serial? Starałaś się ręką wytrzeć wodę jaka była na Twojej klatce piersiowej, lecz ostatecznie ją tylko rozmazałaś. No przynajmniej wyschnie szybciej.
Skoro Twoje pragnienie zostało zaspokojone, zdecydowałaś się skończyć połowę pączka nim zrobisz albo powiesz coś głupiego i stracisz posiłek bezpowrotnie. Po pogryzieniu i połknięciu kilku kawałków, zaryzykowałaś.
-Gdzie są moje ubrania?
-Na zewnątrz. - No bez jaj... Zostawił je tam? Może schną albo coś... Serio kobieto? Czy Sans wygląda na kogoś kto będzie prał Twoje obszczane łachy?
-Mogę je odzyskać? - postanowiłaś sprawdzić jak daleko uda Ci się zajść w tej rozmowie
-Nie.
-Dlaczego?
-Podoba mi się to co teraz masz na sobie. - Iiii to koniec konwersacji. Poddałaś się i szybko wsadziłaś ostatni kawałek pączka do ust. Pustą torebkę odstawiłaś na stół przed sobą. Kiedy ponownie usiadłaś na kanapie poczułaś jak koścista dłoń łapie Cię mocno za dolną szczękę. Otworzyłaś szerzej oczy zdając sobie sprawę z tego jak blisko Ciebie był teraz Sans
-Nie ruszaj się, masz coś na twarzy.
Byłaś zaskoczona, chciałaś zapytać się co takiego zobaczył, jednak jedyne co mogłaś dostrzec to przyjemne czerwone światło. C o ś przedzierało się przez Twoje wargi wprost do Twoich ust. To było c o ś bardzo ciepłego, mokrego, giętkiego. Nie byłaś nawet w stanie logicznie myśleć. Zachowywałaś się trochę tak jak jeleń wpatrzony w reflektory nadjeżdżającego tira. Sans odsunął się od Ciebie. Krwisto czerwone c o ś oblizało okolice jego zębów nim zniknęło w jego gębie.
Po krótkiej chwili, kiedy zaczęłaś kontaktować, zdałaś sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwsza – Sans zdecydowanie ma język; i druga – ukradł Ci ostatni kawałek pączka.
Share:

POPULARNE ILUZJE