Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta,
które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się
do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z
naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało
miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz -
co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠
SPIS TREŚCI:
Rozdział V ♠ // Twój punkt widzenia
Rozdział VI // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Rozdział VI // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Znalezienie pracy nie zajęło Sansowi wiele czasu.
Zaczął od tego co zawsze – zatrudnienie jako pomoc u kogoś kto
weźmie go na pełen etat, gdziekolwiek. Jeżeli jego życie będzie
wyglądać tak jak teraz, Papyrus nie będzie musiał pracować przez
długi kawał czasu, albo w ogóle, przynajmniej do kolejnej przeprowadzki. To nie
jego wina, naprawdę. Nie chcieli go zatrudniać bo był za bardzo...
żywiołowy no i był szkieletem. Ludzie dziwnie reagowali, kiedy
antropomorficzna personifikacja śmierci przychodziła do nich
prosząc o pracę.
Sans wciąż nie był w stanie zrozumieć, dlaczego
nadal nie ustanowiono jakichś norm prawnych traktujących o dyskryminacji
potworów. Powinno coś takiego się pojawić, choć z drugiej strony
jego gatunek funkcjonuje wśród homo sapiens zaledwie od kilku lat.
Zmiany nigdy nie pojawiają się nagle, odkładając na bok irytację
spowodowaną niechęcią zatrudnienia jego brata zdał sobie sprawę,
że jemu jakoś nigdy to nie sprawiało problemów. Nawet teraz, na
rozmowę kwalifikacyjną zaprosiły go dwie firmy. Pierwsza na nocną
zmianę w parku rozrywki przy kamerach, no i druga jako pomoc w
sklepie Szybko i Świeżo. Nie były to co prawda posady jego marzeń,
jednak mógł opłacić za nie czynsz.
Zaskoczenie, albo raczej zdziwienie spowodowane wczorajszym zachowaniem sąsiadki utrzymywało się nadal. Dał jej tylko zgubiony zakup, a ona z początku go olała
zatrzaskując drzwi przed nosem, a potem... zrobiła im ciasteczka!
Nie spotkał się wcześniej z takim zachowaniem! Miał dobre przeczucia
odnośnie przyszłości w tym mieście, lecz starał się je w sobie
stłumić. Nawet jak coś wydaje się cudowne, zaraz się
spieprzy, a fakt, że sam nie mówi sobie co ma mieć miejsce w
przyszłości w ogóle nie pomagał. Jeżeli jednak miałby wymienić
jedną rzecz, która w chwili obecnej najbardziej go denerwuje to
będzie właśnie to - dziennik.
Z drugiej strony, ni ukrywał by prawdy sam przed sobą tajemnic bez
dobrego powodu. Więc jak był ślepy, tak pozostał.
Tego ranka udał się na rozmowę kwalifikacyjną do
Szybko i Świeżo, nie wiedząc na dobrą sprawę, czego ma
oczekiwać. Wywiad był dla niego prostą sprawą, zazwyczaj jego
przyjaciele nie wiedzieli, że na takie chodził traktując z góry
jako kogoś leniwego. Sans w pracy fizycznej? Niewyobrażalne! Więc
nie mówił im o miejscach zatrudnienia, wracając późno do domu.
Tak było łatwiej. Jednak zachowanie naturalnej równowagi stanowiło
już spory problem.
Jak tylko wszedł do sklepu spożywczego, wiedział,
że jest w centrum zainteresowania. To nie było nic nowego, jednak
mimo wszystko sam fakt tego, że wszyscy się na niego lampią,
denerwował go. Podszedł do pierwszego kasjera jakiego spotkał,
mając nadzieję że upora się z tym szybko; nie miał dzisiaj
nastroju do bycia pomiatanym na tle rasowym.
-hej. - zwrócił się do młodzieńca, który
patrzył na niego z szeroko otworzonymi oczami – przyszedłem na rozmowę kwalifikacyjną. powiesz mi gdzie mam się udać?
-T....tak, jasne! - mężczyzna praktycznie
zaskrzeczał. To nastolatek? Sans miał czasem problemy z określeniem
wieku ludzi. - Zawołam naszego kierownika! - przyglądał się, jak
kasjer podnosi telefon i mówi do słuchawki, zaraz potem echo jego głosu
rozbrzmiało w głośnikach – Kierownik proszony do kasy nr 1.
-dzięki – powiedział spokojnie uśmiechając
się najsympatyczniej jak umiał. Musisz
tutaj pracować, nie strasz współpracowników,
myślał. Młodzieniec troszeczkę się rozluźnił choć nadal był
bardzo zdenerwowany. Bawił się długopisem w palcach póki
kierownik się nie pojawił. Był to wysoki i zadbany
mężczyzna z pasemkami siwych włosów. Jego identyfikator mówił,
że ma na imię „Ross”
-W czym mogę pomóc? - zapytał pociągając lekko
nosem. Sans przytaknął i wyciągnął rękę w geście przywitania.
-nazywam się sans. miałem mieć rozmowę dzisiaj w
południe. - wyjaśnił przyglądając się jak Ross niemalże
instynktownie łapie za wyciągniętą rękę, a potem zamiera kiedy ich dłonie się zetknęły. Był w szoku. Mimo to nie cofnął dłoni
i potrząsnął nią kilka razy. Sans uśmiechnął się lekko.
-Ah tak! Rozmawiałem z tobą przez telefon! Chodź
za mną, mój pokój jest na zapleczu – zaczął prowadzić
kościotrupa. Sans rozglądał się na boki, sklep wyglądał
zwyczajnie. Kolejny z wielu supermarketów. Kiedy kierownik wszedł do
środka małego biura odwrócił się do gościa. - Nie spodziewałem
się, że będziesz potworem. - zaczął, Sans poczuł jak jego oczy
mimowolnie drgają – To nie tak, że mam z tym jakiś problem. Po
prostu... nie widuje się ich za wiele, wiesz? - Sans popatrzył na
niego i poczuł to. Deja vu.
Mam
nadzieję, że Lady Gaga się o tym nie dowie. Nie.
Wiesz co?
Nie potrzebuję tej pracy. Nie to tez nie.
Co? Są tutaj jakieś potwory?
Ah, to będzie idealne.
-co? są tutaj jakieś potwory? - zaczął się
rozglądać na boki. Twarz Ross'a wykrzywił uśmiech, a zaraz potem
zaczął się lekko śmiać.
-Tak, pracuje na mięsnym. Nie pozwól, aby cię
zobaczyła, nazywa się Barbara. - Powiedział uspokajając się i
siadając za swoim biurkiem. Nie wiedział, że ręką zahaczył o
kubek i przesunął go za blisko krawędzi.
Kawa. Spadnie. Nic się nie
stanie, będzie tylko bałagan.
Złap! Będzie pod wrażeniem.
Sans wyciągnął dłoń niemal natychmiast, mając
nadzieję, że to właściwy wybór. Chciał złapać kubek nim
rozleje się na ziemi. Ross zdał sobie sprawę z tego, że szkielet
jest pochylony i trzyma jego kawę. Uniósł brwi wysoko.
-Rany, ty to masz refleks! Dziękuję, doceniam to. -
powiedział ostrożnie zabierając kawę z rąk Sansa, a potem
odstawił ją na stole w bezpiecznym miejscu. Siedział w krzesełku
naprzeciwko kościotrupa i lekko westchnął. - Przez telefon
zrobiłeś na mnie dobre wrażenie i jakkolwiek dziwnie to nie brzmi
po tym jak na ciebie zareagowałem, ciesze się, że przyszedłeś.
-ja też.
-Tak na wszelki wypadek, masz Kartę Identyfikacyjną
Potworów przy sobie? - Sans przytaknął wyciągając ją na
wierzch. Ross nie widział jej nigdy wcześniej więc przyglądał
się jej przez chwilę. - Zaraz wrócę, zrobię tylko kopię. -
poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, by zeskanować jego dowód.
Sans zdał sobie sprawę z tego, że jego deja vu są teraz wyjątkowo
silne. Przetarł oczy mając nadzieję że szybko ustąpią. Ross
wrócił po chwili z papierami. - Dzięki.
-nie ma sprawy, jak długo będę musiał czekać na
odpowiedź? - zapytał. Ross zaczął układać świstki.
-Około dwóch tygodni, góra. Nie musisz na to
stanowisko zdawać żadnego testu, oczywiście. Po prostu chcemy
sprawdzić twoje dokumenty – powiedział – a szkoda, bo bardzo
potrzebuję teraz nowych ludzi. Jak już wiesz, brakuje nam
personelu.
Nie rozmawialiśmy jeszcze o
wynagrodzeniu. Skrzywi się.
To pół etatu czy cały etat?
Odpowie.
-to pół etatu czy cały etat? - zapytał – jestem
zainteresowany oboma, chcę się tylko upewnić.
-Mamy wolne miejsca i tu i tu. Potrzebujemy kasjera
na pół etatu, oraz kogoś kto będzie układał rzeczy na półkach
za cały etat. Co wolisz?
-pełen etat brzmi świetnie, no i lepiej abym
trzymał się tyłów, szczerze. - powiedział. Ross uniósł brwi w
zdziwieniu – no wiesz, szkielety i te sprawy...
On jakoś nigdy nie czuł się
z tym dobrze. Na to jest już za późno.
-Taaaa, cóż.... - Ross machnął ręką starając
się odegnać swoje myśli – Zadzwonimy do ciebie z informacją czy
się dostałeś, czy nie.
-dobra – powiedział, powoli wstając.
Ross również się ruszył i tym razem pierwszy wyciągnął dłoń
do kościotrupa. To coś nowego.
-Miło
było poznać, Sans. Dobrego dnia.
-dzięki,
wzajemnie. - potrząsnął dłonią z entuzjazmem. Jego uśmiech nie
był tym razem sztuczny, był prawdziwy. Wychodząc czuł się
naprawdę dobrze.
Zdecydowanie to już kiedyś robiłem.
Pomyślał.
Przynajmniej wiem, że
jestem na dobrych wytycznych. Jeżeli tak można to nazwać.
Skręcił w bok i skierował się w stronę nowego mieszkania.
Dostrzegł jednak lokalny sklep z alkoholami i pomyślał o sąsiadce.
Z nią też układało się dobrze. Czas też jej coś dać.
Wszedł do środka w towarzystwie starego
dzwonka nad nim. Sklep był średnich rozmiarów, z drewnianymi
pułkami pełnymi alkoholi. W większości to wina, zdał sobie z
tego sprawę, nie znał się na pieprzonych winach. Może kasjer
będzie coś wie---...
-a więc.. - mruknął jak tylko zobaczył swoją
sąsiadkę za ladą, która dopiero teraz zorientowała się z
tego, że wszedł. Usłyszał dziwny miauczący dźwięk dobywający się
spod lady na tle jakichś elektronicznych bibczeń.
-O! Cześć – podniosła głowę i popatrzyła na
niego. Stała tak chwilę, milczał. Czy ona naprawdę tutaj
pracuje? - Witamy w sklepie Pod Upitym Psem! W czym mogę pomóc?
- Sans nie mógł nic poradzić jak tylko uśmiechnąć się, schował
ręce do kieszeni kurtki, pamiętał bowiem jak się wczoraj na nie
gapiła.
-właściwie to tak. szukam jakiegoś dobrego wina
dla kogoś. pomożesz? - mówiąc to podszedł do wielkiej półki
pełnej butelek. Idealnie powiedziane, nie będzie niczego
podejrzewać. -nie znam się za bardzo na winach, szczerze. ale
chciałbym zrobić wrażenie na kimś tutaj.
-Ah! - westchnęła – Więc zdecydowanie nie chcesz
niczego z tych półek – mówiąc to zaprowadziła go do kolejnej
części sklepu. Uśmiech mu się poszerzył, ponieważ czuł się
tak jakby wycinał jej największy kawał wszech czasów. - Będę
walić prosto z mostu. Do jakiej kwoty interesuje cię zakup? Chcesz
komuś naprawdę zaimponować?
-nie patrz na cenę. - starał się brzmieć
naturalnie – nie jestem nocnym stróżem aby pić w ciemno –
wywróciła oczami.
-Tak, a ja jako perfekcjonista lubię pić raz a
dobrze – spodobała mu się jej odpowiedź nawet jak była
zabawiona nutą sarkazmu. - W każdym razie... jaki rodzaj wina ta
osoba lubi: czerwone? Białe? Słodkie? Wytrawne? Czy... - wzruszył
ramionami
-nie mam pojęcia. nigdy nie pytałem i tak jak
powiedziałem, nie znam się na tym. co polecasz?
-Raaaany... - zaczęła się drapać po tyle głowy
zakłopotana – To praktycznie kieliszek bez dna. Mogę ci polecić
praktycznie połowę sklepu, ale jeżeli mam być szczera... to
znaczy, jesteś pewien, że ta osoba lubi pić? Tak?
-jestem co do tego przekonany. - z całych sił
starał się nie śmiać – więc wszystko co polecisz będzie w sam
raz. chcę coś z najwyższej półki
-Z najwyższej półki. - powtórzyła
-z najwyższe półki. -zawtórował. Jak zareagowała
by gdyby powiedział „Chcę tanie i nie dbam o smak” a potem po
prostu dał jej je jako prezent? Byłoby zabawnie... dla niego.
Jednak zależało mu na tym, aby sąsiadka go polubiła. Czekał
chwilę na deja vu. Lecz to się nie pojawiło.
-Nom. - ton jej głosu zmienił się nieco – Tutaj
masz naprawdę dobre wino, rocznik 2003, wyprodukowane we Francji. Ma
naprawdę miły smak, jak goździki z miodem. Lecz to co mi się w
nim podoba to to, że nie pozostawia po sobie żadnego nieprzyjemnego
posmaku. Można go pić właściwie do każdej potrawy i ze wszystkim
dobrze smakuje. To mój ulubieniec. Kosztuje 250$ za butelkę –
Mimowolnie mrugnął jak usłyszał cenę. Kto do diabła by
wydawał tyle kasy na cholerną butelkę gorzałki? No ale on łykał whiskey za 150$ jakby to były jakieś cukiereczki, więc nie
powinien się na ten temat wypowiadać.
-brzmi świetnie. biorę – ostrożnie wziął
butelkę od niej mając nadzieję, że nie będzie patrzeć się na
jego ręce. Wyglądała na zaskoczoną i szybko ją przekazała.
-Wiesz... Jest jeszcze wiele innych możliwości. Nie
musisz brać pierwszego wina jakie polecę, no i jest jeszcze wiele
tańszych opcji... - zaczęła mówić, przestała brzmieć jak
sprzedawczyni. Teraz wiedział, że ma dobre wino.
-nieee. to będzie idealne. jesteś naprawdę dobrym
sprzedawcą – coraz trudniej było mu nie śmiać się – jak
sprawić aby rosjanin był podobny do japońca?
-Dać mu się napić ciepłej wódki –
odpowiedziała wywracając oczami. O i przyszło deja vu!
Widzę, że jesteś rasistką. Warknie
i będzie zła.
Więc nie będę dzięki tobie
pił jak stróż nocny w ciemno. Kurwa,
już tego użył!
-cóż, jeżeli jest się tym co się pije, to ja
jestem komandosem – powoli zaczął okręcać butelkę. Na chwilę
na nią popatrzył, a ona... się zaśmiała.
-O rany. Tego jeszcze nie słyszałam. Dobre. Jesteś
mistrzem. - Złapała się za ladę starając się złapać oddech.
Jak już mogła mówić po salwie śmiechu popatrzyła na niego
znowu. - To masz zamiar mi zapłacić, czy nie?
-a tak, jasne – zaczął wyciągać portfel z
kieszeni kurtki wtedy przyszła mu myśl: Czy właściwie jej
już podziękował? – a i dziękuję za ciasteczka tak swoją
drogą. bardzo nam smakowały
-A tak! Jasne. Wiesz, nowi sąsiedzi i takie tam.
Chciałam być miła. Poza tym chciałam się odwdzięczyć, że
ocaliłeś moje śniadanie – Uśmiechnął się nieco szerzej
zadowolony, że miał szansę załatwić tę sprawę teraz, a nie w innym terminie. Oboje chwilę milczeli, kiedy odliczał należność.
-polecam się na przyszłość. hej, o której
kończysz? - zapytał nagle. Wyglądała na zaskoczoną. Kurwa, nie
chciał aby wzięła go za kogoś natarczywego. Miał nadzieję, że
tak nie myślała.
-Em, a po co chcesz wiedzieć? - była niepewna.
Niezauważalnie warknął na siebie, powinien rozegrać to lepiej.
-papyrus i ja chcielibyśmy zaprosić cię na kolację
w ramach podziękowań za ciasteczka, jeżeli nie masz nic przeciwko.
mój brat robi spagetti – zamilkł na chwilę, jego uśmiech
niezauważalnie się zmniejszył - nie namawiam na siłę, jak nie
ch--
-O 17:00 – powiedziała chwytając za gotówkę
bezceremonialnie, nim zdążył jeszcze ją wyciągnąć. Po jej zachowaniu i mimice wnioskował, że czuje się zakłopotana – Lecz mam tutaj
jeszcze trochę do roboty, więc będę pewnie tak koło 17:30 w
domu. Ale spagetti brzmi świetnie – Z jakiegoś powodu poczuł
dziwne mrowienie w klatce piersiowej, kiedy zgodziła się przyjść.
-świetnie. nie musisz się śpieszyć, zobaczymy się
koło 18:00? - zaczął się czuć nieco dziwnie, czy to nie ironia,
że dziewczyna pakuje właśnie prezent sama dla siebie?
-Tak! Jasne! - wydawała się na zadowoloną i
uśmiechnęła się do niego szeroko. Kiedy chciał już wyjść
znowu miał deja vu.
Nic nie zostało powiedziane.
Czy powinien powiedzieć coś tym razem?
-i dziękuję za pomoc, w razie czego nie będę
musiał czuć się winny,
jeżeli tej osobie nie posmakuje – wyszedł tak szybko jak to
możliwe, aby nie mogła nic odpowiedzieć. Jak tylko drzwi zamknęły
się za nim ogarnął go dziwny niepokój. To nie było w jego
stylu, aby łamać wzorce przeszłości, przynajmniej nie tak często
jak teraz.
Gdybym tylko pozwolił sobie przeczytać ten
pieprzony dziennik! Warknął na
siebie. Popatrzył do góry, na niebo. Pełno było chmur
zwiastujących deszcz. Kurwa, teraz nie wie nawet jaka będzie
pogoda. To wszystko to jakieś chore gówno.
Lecz mimo to czuł się dobrze po dzisiejszym
dniu. Może trochę nieudolnie, ale wyglądałoby na to, że zaczyna
mu się układać z sąsiadką, no i zgodziła się na kolację. Nie
był pewien do czego to doprowadzi, wiedział jedynie, że już ją z
nią jadł. To coś znaczyło.
Wracając do domu nucił pod nosem melodię.
Sans chodził po swoim pokoju, zastanawiając się
czy dobrze zrobił. Naprawdę ją zaprosił? Papyrus wydawał się
zaalarmowany sytuacją, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ale on
nie wiedział co czuje. Nie wiedział o niej nic. I choć jego kawał
z cholernie drogim winem dla niej wydawał się cudowny, tak teraz
bardzo się stresował tym pomysłem. A co jak źle to wszystko zrozumie? A
co jak pomyśli, że on na nią leci? Chce się popisać? Kurwa,
powinien lepiej przemyśleć ten plan, czyż nie? Chciał jej
zaimponować, tego był pewien. Był zadowolony bo ona była dla nich
miła. Nie miał złych zamiarów i zdecydowanie nie chciał tego
schrzanić.
Wciągnął powietrze przez nos i założył na
twarz swój typowy lekki uśmiech. Wydawał się naturalny,
łatwo przychodziło mu uśmiechanie się. Po chwili znalazł się
pod jej drzwiami. Starał się wyglądać zwyczajnie, tak aby nie
wyjść na żadnego dziwaka. Jego palce lekko zadrżały na chwilę
nim wcisnął dzwonek do drzwi. Tak, wszystko będzie dobrze. Nie ma
deja vu, nie ma żadnych przeczuć, wie tylko, że wszystko będzie
dobrze.
-Chwileczkę! - usłyszał jej głos z mieszania.
A zaraz potem pojawiła się w drzwiach otwierając je szeroko. Sans
starał się oczyścić umysł.
-hej sąsiadeczko, mam nadzieję, że jesteś głodna
-Jasne! - pogłaskała się po brzuchu – Jak wilk!
-to dobrze, chciałem tylko powiedzieć, że wchodź
bez pukania jak już będziesz gotowa – czy to nie było zbyt
formalne?
-Ah! Wiesz, ja już jestem gotowa... więc... -
wzruszyła ramionami. Sans czekał, aż kobieta zamknie za dobą
drzwi, a wtedy otworzył swoje pozwalając jej wejść pierwszej do
środka. Jak tylko była u nich zaczęła oglądać mieszanie. Miał
nadzieję, że polubi je.
-Podoba mi się.
-DZIĘKUJĘ _____! - krzyknął Papyrus stojący przy
drzwiach - SŁYSZAŁEM, ŻE MIESZKANIE POWINNO ZOSTAĆ DOTKNIĘTE
OSOBIŚCIE, WIĘC DOTKNĄŁEM JE.
-Tak! Wygląda na to. Bardzo przytulnie. No i te
kwiatki na stole – pokazała na wazon. Sans nie przepadał za
roślinami, ale to już raczej z powodów osobistych.
-OH! PRZYSŁAŁA NAM JE ZNAJOMA! UNDYNE CHCIAŁA
PRZYSŁAĆ NAM JAKĄŚ BROŃ, ALE W PLACÓWCE POCZTY CZŁOWIEK
POWIEDZIAŁ JEJ, ŻE NIE ŚWIADCZĄ TAKICH USŁUG. - westchnął –
ALE ALPHYS WYSŁAŁA NAM TE PIĘKNE KWIATKI!
-Co za szkoda. No tak, powiedz rycerzowi aby wziął
na pole bitwy zamiast miecza jakieś stokrotki. - Sans nie mógł
powstrzymać niewinnego śmiechu. Ona miała całkiem dobre poczucie
humoru.
-DOKŁADNIE. NAJLEPIEJ JEST ROBIĆ Z WROGÓW
PRZYJACIÓŁ!
-Taaa. W uścisku zadusić ich na śmierć. -
żartowała. Na chwilę uśmiech Sansa zniknął wbrew jego woli,
przypomniał sobie o... tym małym gnoju. - W każdym razie,
czy to spagetti tak pysznie pachnie?
-TAK! CIESZĘ SIĘ, ŻE ROZPOZNAŁAŚ ZAPACH
MOJEGO DOMOWEGO SPAGETTI! - powiedział zabierając ją do kuchni -
KIEDY SANS POWIEDZIAŁ MI, ŻE WPADASZ NA KOLACJĘ WIEDZIAŁEM, ŻE
MUSZE ZROBIĆ COŚ WYJĄTKOWEGO! TWOJE CIASTECZKA BYŁY PYSZNE,
ZNACZNIE LEPSZE OD KLUSEK JAKIE JADŁEM!
Papyrus zaczął układać rzeczy na stole,
dziewczyna przyglądała mu się zaskoczona
-ŚMIAŁO! SIADAJ! NIEDŁUGO BĘDZIEMY JEŚĆ! SANS,
DLACZEGO NIE POCZĘSTUJESZ JEJ TYM NIEDORZECZNYM SOKIEM WINOGRONOWYM
SKORO GO DZISIAJ KUPIŁEŚ? - zaśmiała się lekko i usiadła na
krześle najbliżej niej.
-To dla kogoś wyjątkowego. Papyrus. Ja zadowolę
się wodą, albo czymś innym – Sans usiadł obok niej, rozkoszując
się chwilą i wyciągnął butelkę wina, którą kupił.
-mówisz o tym? - odstawił siatkę ze sklepu na bok.
Przytaknęła, nie do końca rozumiejąc co się właśnie dzieje.
-Uhhh – westchnęła kiedy zaczął otwierać wino
– Co?
-tak jak powiedziałem – przysunął kieliszki by
je napełnić - chciałem zrobić wrażenie na kimś tutaj. - usiadł
na krześle uśmiechając się szeroko. Nie spuszczał z niej wzroku,
widać było wyraźnie że stara się zrozumieć zaistniałą
sytuację. Patrzyła co chwilę na wino, na niego, na butelkę
beztrosko stojącą na stole. Powoli zwróciła się w jego stronę.
-Koleś... Sans... To za wiele... Jesteś poważny?
-nie wyglądam na kogoś poważnego? - odpowiedział
przebiegle. Pobawił się chwilę winem, a potem wypił łyk. -
smaczne. smakuje jak mandarynka
Papyrus ostrożnie położył talerze na stole przed
Sansem i ich gościem, a potem zajął swoje miejsce.
-CZAS JEŚĆ! SMACZNEGO, _____! - zaczął podając
jej widelec który wzięła. Cały czas się uśmiechając, a potem
nabrała trochę klusek i zjadła je. Papyrus z uwagą badał wyraz
jej twarzy, kiedy ten obwieszczał wyraźne szczęście pisnęła
-Pycha! - poruszała brwiami patrząc na wyższego z
braci. Ten prawie zasłonił twarz dłońmi starając się ukryć
radość.
-LUDZIU, TO NAPRAWDĘ MIŁE, ŻE TAK MÓWISZ. NIE
KRĘPUJ SIĘ, BIERZ ILE CHCESZ! MOGĘ ROBIĆ CI SPAGETTI KIEDY TYLKO
BĘDZIESZ CHCIAŁA, TYLKO KILKA OSÓB WIE JAK WYJĄTKOWE ONO JEST! TO
TAKIE CUDOWNE, ŻE JESTEŚ JEDNĄ Z NICH! - złapał za jej dłoń
tak mocno, że wypuściła widelec. Sans przyglądał się sytuacji z
rozbawieniem.
-Tak! Z.... z przyjemnością będę jadła tak dobre
spagetti jak twoje!- jej głos lekko drżał, jakby się denerwowała.
Sansowi podobało się oglądanie ich razem. Wziął
swój keczup i polał go na spagetti. Dobre jak zawsze. Jego brat
gotował lepiej od czasu jak wyszli na powierzchnię. Zawsze jadł to
co tamten zrobił, jasne, ale teraz czerpał z tego jakąś
przyjemność.
- Więc, um... co sprowadziło was do miasta? -
zapytała patrząc się na nich
-chcieliśmy zmienić otoczenie – Sans odpowiedział
patrząc na jej kieliszek. Nie wzięła nawet jednego małego łyka,
a może tak naprawdę nie lubiła wina? Zauważyła, jak się jej
przyglądał i wzięła naczynie do ust i uroniła kilka łyków.
Jej twarz przejawiała czystą przyjemność i napiła się jeszcze
trochę nim odstawiła go.
-Tak? A macie już jakąś pracę?
-NIE. - mruknął Papyrus, a makaron ześlizgnął mu
się z widelca. - ALE MÓJ BRAT NIE MA Z TYM PROBLEMU. MIMO, ŻE JEST
LENIWY SZYBKO ZNAJDUJE PRACE. JA NATOMIAST NADAL SZUKAM MIEJSCA
ZATRUDNIENIA. - Sans wzruszył ramionami biorąc kolejnego gryza. Nie
chciał mówić bratu o rozmowie kwalifikacyjnej, jeszcze. Głównie
dlatego, że wiedział iż ten sam dość mocno przeżywa fakt, że
nie znalazł jeszcze pracy.
-już mam kilka na oku. nie ma więc czym się
martwić. - powiedział jakby nigdy nic
-Koleś... Sans, nie musiałeś.. - pokazała na
wino. Machnął ręką.
-mówiłem, chcę zrobić na kimś dobre wrażenie.
widzę, że mi się udało – mrugnął okiem – wiem, że to nie
są ciasteczka czekoladowe, ale mam nadzieję, że równie smaczne.
-Zdecydowanie zrobiłeś świetne wrażenie –
dokończyła kolację i chwyciła za kieliszek – Co powiedzie na
toast?
Sans uniósł brew. To miło z jej strony, choć...
Kupił wino za 250$. Osąd tej sprawy jest raczej dość oczywisty.
-TOAST? BRZMI FANTASTYCZNIE! A ZA CO?
-Za sąsiedztwo! - powiedziała zadowolona, a potem
się poprawiła – Nieee. Za bycie przyjaciółmi!
-UWIELBIAM PRZYJAŹŃ! - Papyrus był zadowolony i
przystawił swoją szklankę do jej kieliszka.
-za przyjaźń.- powiedział szybko, mając nadzieję
że faktycznie będzie to przyjaźń. Nie chciał kolejnego
psychicznego sąsiada. Ona zrobiła jednak pierwszy krok aby się z
nimi zaprzyjaźnić, ciasteczka. Więc nie była taka zła... prawda?
-Wiecie, byłam trochę wkurwiona tym, że tak szybko
ktoś się wprowadził, jednak wy jesteście naprawdę super.
Dziękuję za przepyszną kolację i za to cudowne wino. Naprawdę.
Wielkie dzięki –Papyrus wyglądał na zadowolonego, a Sans nie
mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
-JESTEŚ NAJLEPSZYM SĄSIADEM JAKI SIĘ NAM
KIEDYKOLWIEK TRAFIŁ. DODATKOWO WIEM, ŻE BĘDZIESZ JEDNYM Z MOICH
NAJLEPSZYCH PRZYJACIÓŁ! - natychmiast ją przytulił. Sans
przyglądał się temu, jak dziewczyna delikatnie próbuje się
wyrwać z objęć.
-Khee Papyrus, przyjacielu, kolego. Dusisz mnie.
-NA NIEBIOSA! WYBACZ! - natychmiast ją wypuścił.
Sans się śmiał.
-pij, jedz, baw się.
Sans, Papyrus i ich nowa sąsiadka rozmawiali
spokojnie ze sobą. Starał się przypomnieć sobie kiedy
ostatni raz odbył taką przyjemną pogawędkę z człowiekiem w
którą autentycznie by się angażował. Poczuł się przy niej
swobodniej, kiedy tak rozmawiali o rzeczach doczesnych – życiu,
pracy, ludziach. Papyrus wyglądał na równie zadowolonego, mówił
bowiem bardzo dużo. Przez chwilę czuł deja vu, kiedy przysłuchiwał
się ich rozmowie rozsiadając się wygodniej w fotelu. Może to jednak było
coś dobrego.
-Dobra chłopcy – jej oczy powędrowały do góry –
Chciałabym zostać, ale jutro muszę być w pracy z samego rana. A
godzina jest cóż... - wskazała na zegar widzący nad stołem.
Prawie północ.
-ah, kurwa, tak, jasne, wybacz, nie chcieliśmy
trzymać cię tu tak długo –również wstał
-Pfff, spokojnie. Było świetnie. Zawsze będę
chętna na kolejny wieczór ze spagetti – Papyrus gwałtownie odszedł od
stołu wpatrując się w nią zaskoczony
-BĘDĘ GOTOWAŁ CI SPAGETTI KIEDY TYLKO BĘDZIESZ
CHCIAŁA, POWIEDZ TYLKO SŁOWO! - praktycznie wykrzyczał te słowa –
OD TEGO SĄ PRZYJACIELE!
-Hah, dobra Papyrus! Zapamiętam to sobie – mówiąc
to uśmiechnęła się delikatnie – Dobra, choć no tutaj. Nie ufam
już uściskom dłoni, więc może przytulas? - Papyrus nie czekał
ani chwili dłużej, objął ją i przytulił do siebie.
-PRZYTULASY ZAWSZE SA MIŁE! - powiedział z
uśmiechem i puścił ją. Popatrzyła na Sansa i otworzyła ręce w
jego stronę.
-Ty też...
-nie, nie trzeba – przenosił ciężar ciała z
nogi na nogę. Wywróciła oczami i zbliżyła się do niego mocno go
obejmując. Jego ciało napięło się pod wpływem jej dotyku, stał
nieruchomo aż skończy. Lubił ją, jasne, lecz nadal nie ufał jej
w stu procentach.
-Nie interesuje mnie co mówisz, panie
KupujęDrogieWChujWino – zaśmiała się puszczając go. Patrzył
na nią przez chwilę, aż sam się roześmiał. Po co do tego
nawiązała? Potrzebował się uspokoić.
-taaa, masz mnie, zaraz mnie zakorkujesz i postawisz
na półce – warknęła, a on uśmiechnął się bardziej.
-Jezu, naprawdę kochasz dowcipy. Dobra, mniejsza.
Idę. Dobrej nocy.
-czekaj. - powiedział jak chwytała za klamkę od
drzwi. Poszedł do kuchni i wrócił. – weź to ze sobą – podał
wino. Naprawdę nie chciał trzymać w domu alkoholu.
-Nieee, em. Zatrzymaj. - Sans niezauważalnie
zmarszczył brwi.
-nie przepadam za winami tak szczerze
-Więc zatrzymaj je na kolejny wieczór spagetti! -
mrugnęła. Mówiła poważnie? Naprawdę chciała tutaj jeszcze
przyjść? Zacisnął ręce na butelce, jego palce przejechały po
szkle. Potem się lekko zaśmiał.
-trzymam za słowo
-Zgoda
-i nie puszczę - powiedział przebiegle.
-Pieprz się. - zaśmiała się raz jeszcze. Sans nie
mógł się powstrzymać by jej w tym nie towarzyszyć.
-dobrej nocy
-Dobranoc.
-KOLOROWYCH SNÓW _____!
Wyszła z ich mieszkania, Sans zamknął za nią
drzwi. Stał tam przez dłuższą chwilę, patrząc na butelkę wina
w swoich rękach. Poszło lepiej niż myślałem. Papyrus
patrzył się na niego, był naprawdę radosny.
-JEST CUDOWNA! NIGDY NIE MIELIŚMY SZCZĘŚCIA MIEĆ
TAK WSPANIAŁĄ OSOBĘ PRZY SOBIE! - jego głos był pełen
ekscytacji
-heh, taaa – mruknął nadal starając się
uspokoić myśli – jest dziwnie miła...
-ZROBIŁA DLA NAS CIASTECZKA! JAK MOŻESZ NAWET
MYŚLEĆ, ŻE NIE JEST SYMPATYCZNA? - zapytał zaniepokojony
-słuchaj, braciszku, uważaj, dobrze? nie jestem
jeszcze niczego pewien, ale wiesz, że czasem to co dobrze wygląda
zamienia się w kupę gnoju – powiedział szybko nie zastanawiając
się nad treścią słów. Papyrus westchnął.
-TAK, WIEM, ŻE MASZ RACJĘ. JEDNAK MAM NADZIEJĘ, ŻE
W JEJ PRZYPADKU BĘDZIE INACZEJ- powiedział jego pouczającym tonem
głosu. Sans westchnął i położył dłoń na plecach brata gładząc
go lekko.
-może w jej przypadku będzie... ale uważaj,
dobrze?
-CZY TO JEDNO Z TWOICH PRZECZUĆ? - patrzył się na
Sansa. Ten zamarł na chwilę, właściwie to nie miał żadnego
alarmu mentalnego, żadnego negatywnego przeczucia, więc to było
dobre. No nie do końca. Coś czuł i to coś mu nie dawało spokoju.
Nie podobało mu się to.
-nie, po prostu jestem przezorny, znasz mnie –
przeniósł wzrok na drzwi do swojej sypialni
-SANS NIE POMOŻESZ MI W ZMYWANIU NACZYŃ? - zawołał
z kuchni
-jestem zmęczony, jutro to zrobię – powiedział
zamykając za dobą drzwi. Słyszał, jak jego brat warknął w
złości, a potem dźwięk lecącej wody i wiedział, że ten
zmywa naczynia. Powinien mu pomóc lecz czuł się naprawdę,
wyjątkowo wyssany w tym momencie z czegokolwiek.
Dlaczego tak dziwnie na nią reagował? Powędrował
wzrokiem na dziennik i westchnął. Może dlatego? Wiedział, że już
to miało miejsce, ale tym razem kręci się dookoła gówna i nawet
nie wie gdzie ono jest. A musi wiedzieć, aby odkopać je w porę.
Poznali się wcześniej, to było jasne. Ma też dziwną świadomość,
że nie stanowi ona zagrożenia ale... nadal czuje w piersi to dziwne
uczucie kiedy czasem na nią patrzy. To nie było jednak
ostrzeżenie... tak po prawdzie, to nie wie co to uczucie oznacza.
Położył się na łóżku i popatrzył na sufit.
Przestań być takim pesymistą, debilu. Dzisiaj był dobry dzień
zaakceptuj to.
Ale nie mógł. Zwyczajnie nie mógł.
Powoli usnął i raz jeszcze śnił o niczym.