Od trzydziestu minut siedzisz za biurkiem jednaj z pracowni uczelni i próbujesz skupić się na pracy. Zazwyczaj przychodzisz trochę wcześniej aby wszystko przygotować. Uruchomić komputer, włączyć prezentację, wydrukować zadania dla studentów, napić się drugiej kawy. Dziś nie umiesz się na tym skupić. Nie wypoczęłaś przez weekend. Twoje myśli cały czas szybowały z powrotem do mieszkania, w którym zostawiłaś śpiącego potwora.
Przed wyjściem zrobiłaś dla niego kawę i śniadanie, ale nie chciałaś go budzić. Zastanawiałaś się, czy sobie poradzi. Powinnaś wrócić do mieszkania przed pójściem do poradni i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Niestety, nie możesz sobie pozwolić w tej chwili na urlop. Zbliża się sesja zimowa, więc masz sporo pracy.
Jak na złość przypomniałaś sobie, jak w dzieciństwie przygarniałaś małe ptaki, które wypadły z gniazda, ale jeszcze nie potrafiły latać. Robiłaś im małe mieszkanka w pudełkach po butach i na siłę karmiłaś gąsienicami. Wszystkie zdechły. Zrobiło Ci się słabo. Co jeśli G! też umrze pod twoją opieką? Jest poważnie ranny, być może potrzebuje profesjonalnego lekarza, jakichś specjalistycznych leków, albo operacji. Nie wiesz tego. Nie masz pewności, czy to co robisz jest wystarczające, albo czy jeszcze bardziej mu nie szkodzisz.
Nawet nie zauważyłaś kiedy sala wypełniła się studentami. Musisz zacząć ćwiczenia, skupić się na obowiązkach. Wiesz doskonale, że niczego nie zmienisz zamartwianiem się, ale i tak będziesz to robić.
***
Obudził się w cichym mieszkaniu. Zanim zasnął słyszał odgłosy dobiegające prawdopodobnie z kuchni, w której urzędowała H. Teraz nie słyszy i nie widzi nic, nie może się nawet zorientować w porze dnia. Jeśli jest noc, ona pewnie śpi. Znów jednak poczuł znajomy zapach kawy, oraz czegoś słodkiego. Bardzo blisko. Jeśli ona jest w mieszkaniu to może ją zawołać. Sama mu to zaproponowała.
- H.? Jesteś tu? – Nikt nie odpowiedział.
Mogła go obudzić i dać znać, że wychodzi. Czuł by się nieco pewniej. Jednak zapach kawy nie dawał mu spokoju. Zorientował się już wcześniej, że przy kanapie stoi stół. Może zostawiła na nim kawę dla niego? Jest jeszcze bardzo chory, ale powinien dać radę użyć magii, aby to sprawdzić. Wystarczyła by mu jedna dodatkowa ręka. Skupił się mocno na swojej magii, choć miał niewiele energii a ból znów chciał rozerwać mu czaszkę, udało się. Poruszył fantomową dłonią, która niczym pająk zaczęła biegać dookoła analizując najbliższe otoczenie. Znalazł stolik i ostrożnie zaczął badać znajdujące się na nim przedmioty. Dwa kubki. Jeden najpewniej z kawą a drugi z kolejnym słodkim koktajlem. Poza tym rozpoznał swoją kurtkę. Zupełnie nie zauważył, że nie ma jej na sobie. Istnieje więc szansa, że w którejś z kieszeni… Są! Nie ma pojęcia jakim cudem, ale jego drogocenne fajki przetrwały.
Najpierw musi wypić to nieszczęsne słodkie badziewie. Dziś smakuje inaczej, chyba jest z truskawkami. Miał nadzieję, że kawa będzie bez cukru. Bił się z myślami, czy może zapalić. To zdecydowanie nie jest mieszkanie palacza, wyczułby to. Nie ma pojęcia jaki jest stosunek tego człowieka do papierosów, a bardzo nie chce jej rozgniewać. Ale ma taką straszną ochotę zapalić. Co za popierdolony los go spotkał! Jak tylko dojdzie do siebie musi się stąd uwolnić i poszukać jakichś potworów. Może nie tylko jego wywaliło poza barierę?
Był prawie pewny, że to skutek wybuchu rdzenia. Być może taka siła była w stanie zniszczyć tą chujową przeszkodę na drodze do wolności. Jednak jakim cudem udało mu się to przeżyć? Czy ktokolwiek jeszcze mógł ujść z życiem? Co jeśli całe Podziemie ucierpiało? Znów poczuł się gorzej. Nie może tak forsować swojej głowy, bandaże zrobiły się wilgotne od potu i magii. Człowiek mówił prawdę, ma popękaną czaszkę i jego magia wycieka. To dlatego tak trudno mu jej użyć. Opadł na kanapę kompletnie wyczerpany.
Jedyne, co mógł teraz zrobić, to skupić się na odgłosach otoczenia. Słyszał szmery, które prawdopodobnie dobiegały z zewnątrz budynku. Szum był cichy ale narastał osiągając pewien maksymalny poziom po czym znów cichł. Czasem pojawiały się dwa lub trzy źródła na raz tego dziwnego hałasu. Z jednej strony to było bardzo irytujące, z drugiej nie miał nic innego do roboty jak tylko leżeć i nasłuchiwać tych odgłosów. Zaczął je nawet liczyć.
Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Ktoś otworzył drzwi i cichutko wszedł do środka.
***
Gdy tylko zajęcia się skończyły pobiegłaś na tramwaj, aby dostać się z powrotem do mieszkania. Byłaś bardzo zdenerwowana. Co zrobisz, jeśli coś mu się stało? Nakręciłaś się strasznie. Miałaś wrażenie, że tramwaj się wlecze i zdecydowanie za często stoi na światłach.
Gdy wbiegałaś po schodach na drugie piętro serce waliło Ci jak oszalałe. Oby tylko żył! Stanęłaś przed drzwiami w panice szukając kluczy. Powoli i bardzo niepewnie weszłaś do środka. Podeszłaś do kanapy a twoje nogi są jak z waty.
- G!, proszę, nie! – coś przekręciło ci się w żołądku. Padłaś na kolana przy kanapie.
- Co się stało? – usłyszałaś słaby głos. Więc jeszcze żyje. Pogorszył mu się, ale żyje. Jeszcze zdołasz to naprawić.
- Bandaże na Twojej czaszce zaczęły przesiąkać. Nie wygląda to najlepiej. Przepraszam, strasznie się wystraszyłam, że… – starałaś się opanować, lecz łzy napłynęły Ci do oczu. Dlaczego? Dlaczego tak strasznie się tym przejęłaś? Przecież jeszcze nawet go nie znasz. Nie rozumiesz własnych reakcji, skąd się to wzięło?
- Że jestem trupem?Nie tak wygląda martwy potwór. Potwory po śmierci od razu stają się pyłem.Gdybym nie żył miałabyś sporo zamiatania – odparł z trudem, ale chyba znów starał się do ciebie uśmiechnąć.
- Trzeba Ci zmienić opatrunki. Zaczekaj chwilę, pójdę po apteczkę – pobiegłaś do łazienki. Masz jeszcze trochę bandaży, ale będziesz musiała pójść do apteki po więcej.
Usiadłaś na brzegu kanapy. G! chciał wstać, ale go powstrzymałaś. Nie chcesz, aby się niepotrzebnie nadwyrężał. Delikatnie odpięłaś zapinki bandaży. Ręce znów ci drżą ze zdenerwowania. Cały czas obserwujesz wyraz jego twarzy. Nagle wykrzywił się w strasznym grymasie bólu.
- Przepraszam – jęknęłaś odruchowo uciekając rękami.
- Nie, nie. To nie Twoja wina. Cały czas bali.Wytrzymam – westchnęłaś i wznowiłaś odwiązywanie bandaży. Chciałaś to zrobić szybko, ale jednocześnie maksymalnie delikatnie. Gdy skończyłaś, mogłaś lepiej przyjrzeć się jego popękanej twarzy. Nie wyglądało to dobrze. Dwie wielki szczeliny a od nich odchodzące liczne mniejsze i całkiem maleńkie pęknięcia. Jego oczodoły nadal były zasłonięte czyś w rodzaju kościanych powiek.
- Nadal nie możesz otworzyć oczu? – pokiwał przecząco głową – Ta żółta substancja, czy to krew potworów?
- My nie mamy krwi. To magia. Materialna, widzialna forma skoncentrowanej energii. Coś jak ogień, ale nie do końca - odpowiedział ci, ale postanowiłaś nie zadawać więcej pytań. Nie chcesz go męczyć. Domyślałaś się jednak, że utrata energii w ten sposób nie jest dla niego niczym korzystnym. Trzeba czym prędzej zatamować ten wyciek, zanim będzie z nim gorzej. Oczyściłaś rany i zabezpieczyłaś czaszkę czystym bandażem. Póki co musi wystarczyć.
- Czy jest jakieś lekarstwo, które może Ci pomóc? Mogę pójść do apteki i coś kupić – jutro powinien przyjść przelew z twoim wynagrodzeniem z poradni. Wreszcie będziesz miała kasę.
- Nie znam się na ludzkich lekach. Potwory leczą się za pomocą jedzenia – niczego więcej nie możesz mu zaproponować. Przynajmniej wyjdzie cię to nieco taniej, bo jedzenie nie kosztuje tyle co leki. Spojrzałaś na zegarek w telefonie. Zaraz musisz się zbierać.
- Cieszę się, że zjadłeś śniadanie. Podgrzeję Ci resztę zupy, wybacz, że będzie ta co wczoraj, ale muszę jechać do drugiej pracy. Wrócę wieczorem. Uważaj na siebie i odpoczywaj – najchętniej zadzwoniłabyś, że dziś cię nie będzie, ale to dodatkowa praca na zlecenie. Nie zarobisz ani grosza jeśli nie będziesz tam przychodzić.
- Poradzę sobie, dziękuję Ci, naprawdę. – uśmiechnęłaś się, choć nie mógł tego zobaczyć. To naprawdę całkiem miła i inteligentna osoba. Chyba jednak nie popełniłaś błędu ryzykując życie i ratując go z mroźnego lasku.
***
G! był naprawdę wdzięczny. Gdyby kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedział mu, że uratuje go człowiek, wyśmiałby go.
- Gdzie pracujesz? – zapytał z ciekawości.
- Jestem pracownikiem naukowym. Pracuję na Uniwersytecie Medycznym. Prowadzę badania, piszę doktorat i uczę studentów niższych lat – Odpowiedziała całkiem pogodnie, ale jemu nie spodobało się to, co właśnie usłyszał. Więc ona jest naukowcem. Kimś kto prowadzi badania. Poczuł jak budzą się w nim złość oraz strach. Przecież to oczywiste, dlaczego ten człowiek mu pomaga. To naukowiec. Będzie obiektem cholernych badań jakiejś nawiedzonej ludzkiej pani doktor. A on jej do kurwy nędzy zaufał, był nawet wdzięczny.
- Naprawdę? Więc gdzie jestem? To nie jest żadne mieszkanie, tylko Twoje laboratorium. Co chcesz mi zrobić? Nie myśl sobie, że jeśli jestem ślepy to nie będę się bronił! Nie zgadzam się na żadne badania! Nie pozwolę Ci się zabić! – Łatwo było to powiedzieć, jednak w aktualnym stanie naprawdę nie mógł wiele zdziałać. Co najwyżej znów ją wystraszy. Na dłuższą metę to nie zadziała, jeśli ona poczuje, że nie daje sobie rady pewnie poprosi innych ludzi o pomoc.
- Nie! To naprawdę jest moje mieszkanie, a ja nie prowadzę żadnych badań na potworach – jej głos drżał z przerażenia – przepraszam! Nie zrobię Ci krzywdy i w żadnym razie nie chcę Cię zabić! Jestem dietetykiem klinicznym. Badania, które prowadzę dotyczą wpływu jedzenia na stan ludzkiego zdrowia. Dosłownie uczę moich pacjentów i studentów jak zdrowo gotować – Nadal był nieufny, musi się upewnić, że jest bezpieczny.
- Więc jesteś naukowcem od żarcia?To czym mnie karmisz to element Twoich badań?
- Oczywiści, że nie! Pytałam się co możesz jeść. Powiedziałeś, że cokolwiek. Gotuję dla Ciebie potrawy dostosowane do diety osób chorych. One pomagają ludziom szybciej wrócić do zdrowia. Miałam nadzieję, że Tobie taż pomogą. Ale to nie jest żaden e…eksperymeeeent. – Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy, rozpłakała się. Naprawdę musiał ją wystraszyć. Nie powinien postępować w ten sposób, jeśli chce tu przeżyć. Musi się uspokoić zanim narobi sobie więcej problemów, niż już ma. Ten człowiek jest mu potrzebny. Ale czy nadal może jej ufać? Tego nie był pewny. Mimo wszystko,w tej chwili nie będzie w stanie nigdzie uciec.
- Wybacz, wystraszyłaś mnie– powinien ją uspokoić – Potwory mają swoje powody, aby Wam, ludziom,nie ufać.
- Uhm… - jęknęła przez łzy – to ja przepraszam. Nie zrobię Ci krzywdy. Naprawdę – usłyszał jak odchodzi i zamyka za sobą jakieś drzwi. Inne niż ostatnio. Szum wody. Pewnie poszła zmyć łzy.
H. wyszła z mieszkania. Miał nadzieję, że nie spierdolił sprawy całym tym incydentem. Mimo wszystko musi mieć z nią dobre układy. Został sam z kubkiem szpinakowej brei. Nie ma wyjścia, zmusi się do jej wypicia. Na szczęście zostało mu jeszcze trochę zimnej kawy, będzie mógł czymś zapić to paskudztwo. Powoli też dochodził do siebie po tym nieprzyjemnym zajściu. Dziwiło go jednak, że ona nadal tak bardzo się stara. Nie wyrzuciła go, mimo, że na nią krzyczał. Znów zrobiła dla niego jedzenie. Zanim wyszła jeszcze kilka razy przepraszała i zapewniała, że nie zrobi mu krzywdy. Czyżby natrafił na jakiś wyjątkowy rodzaj człowieka? Może nie wszyscy są tak strasznie źli. Kiedy weszła do mieszkania wydawała się być naprawdę mocno zatroskana, wręcz przerażona o stan jego zdrowia. Nie zna go, on nie zna jej. Czy to jest normalne zachowanie?
Zauważył, że zabandażowana głowa boli go nieco mniej. To pewnie dlatego, że pęknięcia są przytrzymywane i wydostaje się z nich mniej magii. Nie będzie jej już dziś używał. Woli nie ryzykować. Im szybciej się zregeneruje i będzie mógł otworzyć oczy, tym lepiej. Oby tylko mógł je jeszcze kiedyś otworzyć. Choć jedzenie i opatrunki zdawały się minimalnie pomagać. Jednak bardzo nie podobał mu się dotyk rąk człowieka na jego twarzy, gdy zmieniała mu bandaże. Były miękkie, ale pokryte dziwną i tępą skórą. Czy ludzie cali są tacy niemili w dotyku?
Znów leżał i nasłuchiwał szumów. Gdy wróci H. zapyta ją o te intrygujące hałasy. Nie zdążył jednak tego zrobić, bo zasnął.