Srebrne światło księżyca wpełzło przez finezyjnie okratowane okno i wyciągnęło się na czerwonej wykładzinie. Płomienie tańczyły walca w błyszczących kandelabrach. O tej porze ciężko spotkać żywą duszę w samym sercu Centrali, jako że ten pion nie należy do pilnie strzeżonych. Czasem można najwyżej minąć przysypiającego wartownika nieopodal Sali Kryształu. Jednak korytarz Straży nocą jest przeważnie pusty – raczej nikt nie chciałby zakłócać snu „głównodowodzącym cieciom”, jak zwykli nazywać ich po kryjomu niżsi rangą. Po prostu, nikt nie chce podpaść, szczególnie Ezarelowi, o którym z kolei powszechnie przyjęło się mówić, że „wyżej sra, niż dupę ma”.
Ten wieczór jest jednak wyjątkowy, bowiem dotychczas głuchy i pusty hol niósł cichutkie szepty.
- Nevra… - wyrwało się z ust jasnowłosemu mężczyźnie. Przycisnął do siebie mocniej szczupłe ciało drugiego, a gdy ten wbił się kłami w jego szyję z ledwością zdusił jęk w gardle. – Nevra… - powtórzył wplatając palce w jego włosy. Miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod nóg, gdy tamten sycił się jego krwią i uspokajająco gładził go po ramieniu. Ogarniały go dreszcze. Oparł się plecami o marmurowy filar, czując, że zaczyna brakować mu tchu. Wzdrygnąłby się na dotyk przeraźliwie zimnego kamienia, gdyby nie gorączka, jaka spalała go w tej chwili od środka. Przymknął oczy poddając się temu przedziwnemu doznaniu, które rozchodziło się od miejsca ugryzienia i docierało do każdego zakamarka jego ciała. Gdy znów je otworzył, obraz wirował i rozmywał się, zupełnie jak wtedy, kiedy z kolegami mocno przesadzili z trunkami w dyżurce.
Ciemnowłosy także zatracił się w tym akcie i mruczał cicho niczym zadowolony kocur. Nie liczyło się nic poza nasyceniem tego wilczego głodu, nad którym nie potrafił już dłużej panować. Jest wampirem, dla którego żądza krwi to wezwanie płynące prosto z głębi duszy. Musi na nie odpowiedzieć. Na głodzie istoty te są śmiertelnie niebezpieczne, a im dłużej przeciąga się ich pragnienie, tym bardziej odchodzą od zmysłów, by w końcu, u kresu swego szaleństwa, wpaść w diabelski szał.
- Nevra, wystarczy. Już dosyć – ponaglił go szeptem. Lecz on nie zamierzał przestać, tak bardzo był spragniony. W wężowym uścisku przywarł całym sobą do swego żywiciela, tak jakby chciał przez to powiedzieć: „trzymam mocno i nie puszczę!”. Nie odrywając się od szyi mężczyzny posłał mu roziskrzone spojrzenie jedynego widzącego oka. Szara, pociemniała tęczówka przypominała burzowe niebo, odbijała blask płomieni i z tej perspektywy wyglądała dziko, demonicznie wręcz. Zwierzęcy głód. Oto, co zobaczył w tym spojrzeniu Valkyon.
- Dosyć – chciał odsunąć wampira od siebie, na co ten odepchnął jego dłonie. – Powiedziałem dosyć! – Dopiero podniesiony głos przywrócił mu trzeźwość. Odstąpił od wyższego i chwytając się za serce próbował odzyskać kontrolę nad przyśpieszonym oddechem. Nadludzka siła krążyła w jego żyłach wraz ze świeżą krwią, czuł się wspaniale. Aż promieniował żywotnością. Za to Valkyon ledwo trzymał się na nogach, choć usiłował nie dać poznać po sobie, że mu słabo. Wciąż opierał się o filar z nietęgą miną, wyssany z życia. Uwadze Nevry nie umknęło to, że wyraźnie pobladł na twarzy. Znowu dopadły go wyrzuty sumienia.
- Valkyon… Przepraszam… - podszedł do niego i złapał go pod ramię.
- Daj spokój, sam się zgodziłem – wyrwał rękę naprędce, na co ciemnowłosy się skwasił.
- Chodź, odprowadzę cię do pokoju.
Poczłapał chwiejnym krokiem za przyjacielem. W drodze do komnaty uparcie odrzucał propozycję pomocnej dłoni z jego strony, ażeby utrzymać fasadę wielkiego woja, na co ten tylko wzdychał ciężko i przewracał oczami. Jednak gdzieś w połowie korytarza, gdy ów wielki woj potknął się o własne nogi i omal nie runął swym rosłym cielskiem na ścianę, Nevra już nie dał się zbyć. Przeciągnął sobie jego wielką łapę przez szyję, drugą ręką objął go w pasie i w taki sposób przeholował zacnego, zaprawionego w bojach męża do jego kwatery. Tam zaś, ignorując niezadowolone prychania i protesty, rzucił go jak worek kartofli na łóżko. Zapalił świecę i zaciągnął kotarę w oknie. W jednej z szafek znalazł to, czego szukał. Ezarelowa mikstura była gęsta i miała barwę czerwonego wina. Na dnie butelki znajdował się osad z owoców i drobno zmielonych ziół. Ten magiczny napitek prosto z beczki Naczelnego Bimbrownika wspomagał i przyspieszał regenerację płytek krwi.
Zębami odkorkował butelkę i wlał zawartość do kryształowego pucharka. Dolał jeszcze odrobinę wody i zamieszał. Podczas, gdy wampir krzątał się po komnacie, Valkyon obserwował go lekko nieprzytomnym wzrokiem. Nadal kręciło mu się w głowie.
- Masz. Tankuj – rozkazał ciemnowłosy podając mu naczynie. Podciągnął się na łokciu i marszcząc brwi wypił wszystko duszkiem. Niczym godzien swej chwały bywalec dzikich baletów.
- Nie krzyw tak japy, to wcale nie jest takie złe – odebrał pucharek, po czym przysiadł na skraju łóżka przyglądając się kumplowi z troską. A ten rodzaj spojrzenia wyjątkowo go drażnił. Brzydził się własną słabością i cudzą litością. Chciał zostać sam. Odchorować tę przyjacielską przysługę, a rano znów obudzić się jako młody bóg i przywdziać swe męskie i skąpe fatałaszki, obszyte mechatym futerkiem. Zacząć codzienny patrol, powywijać trochę toporem, stanąć dumnie na czele Straży Eel. Ot, zająć się takimi tam różnymi, samczymi sprawami. A to teraz, to co? Po co mu opiekunka? Chociaż we własnym łóżku chce być sam. Bo przecież zawsze był sam.
- Idź już sobie, dobrze?
- Aleś ty taktowny… Więcej kultury ma byle dziad z chałupy pod strzechą – skwitował Nevra z ponurym uśmiechem.
- Idź do siebie – mruknął Valkyon. To nie tak, że chciał spławić kumpla. No dobra, chciał, ale nie dlatego, że miał go dość. O nie, nie, nie! Po prostu w takich chwilach czuł się jak ostatni życiowy kaleka, nawet jeśli to tylko przejściowe osłabienie. Żywot wojownika to nie sielanka. Można powiedzieć, że każdy wojownik jest trochę upośledzony emocjonalnie. Ciężko takiemu przyjąć pomoc, a żeby przyznał się otwarcie do słabości, to chyba „słońce musiałoby wzejść na zachodzie i zajść na wschodzie”. Tacy mają swoje dziwaczne kodeksy, z natury unoszą się dumą i honorem, nawet jeśli wiedzą, że to głupie. Valkyon to książkowy przykład takiego herosa. Cierpi w samotności, jest milczący, złym kopie tyłki, a dobrym je ratuje, zaś swoją zbroję i maskę zrzuca z dala od oczu tych, którzy widzą w nim ucieleśnienie cnót i prawości. Nie był do końca świadomy tego, że Nevra odkrył tę część jego osobowości właśnie dlatego, że tak starannie ją ukrywał. W końcu jest szpiegiem, zawsze dociera tam, gdzie innym się nie udaje. A poza tym: to jego przyjaciel.
- Nie musisz przede mną udawać.
- Spadaj, pijawko – naciągnął na siebie pled i odwrócił się w przeciwną stroną. – I zgaś światło po drodze.
Wampir zaśmiał się pod nosem.
- Zamierzasz spać w ciuchach? Ty śmierdzielu.
- Odwal się – prychnął.
- Nie.
- Idź sobie.
- Nie.
- Mam cię stąd wynieść? – chciał, by to zabrzmiało groźnie, jednak czarnowłosy pozostał niezrażony.
- Spróbuj! – rzucił wyzwanie z wielkim wyszczerzem na twarzy. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Wojownik odkopał narzutę i poderwał się gwałtownie. Złapał kumpla za fraki i naprawdę zamierzał wskazać mu najkrótszą drogę do wyjścia. Gdyby nie to, że zaraz opadł z powrotem na łóżko. Stracił zbyt wiele krwi tej nocy, by móc teraz swobodnie szarpać się z upierdliwym wampirem w szczytowej formie.
- Zjeżdżaj! – syknął masując sobie skronie. Nevra korzystając z okazji wspiął się na niego, a widząc konsternację odmalowaną na jego twarzy zaśmiał się swym głębokim, wróżącym coś niecnego głosem. Pochylił się zrównując wzrokiem z Valkyonem:
- Chcę ci tylko podziękować – i nim ten zdążył jakkolwiek zareagować, chwycił jego głowę oburącz i wymusił brutalny pocałunek. Białowłosy zacisnął dłonie na jego nadgarstkach i siłą odciągnął go od siebie. Nevra jest nieprzewidywalny, a przez to nieźle trzaśnięty. Gapił się na niego z niedowierzaniem, jakby szajbą można było zarazić się przez dotyk. Nie bardzo wiedział co powiedzieć, bo brakło mu słów.
- Chcę dać ci komfort bycia sobą – delikatnie wyswobodził ręce z jego uścisku. – Bo przy mnie możesz być.
- Nevra… przestań – chciał zwiększyć dystans, jednak on nie pozwolił na to. Usadowił się na jego brzuchu i przeczesał ręką pasma długich, białych włosów. Valkyon mimowolnie zmrużył oczy. – Proszę, wyjdź.
- A ty dalej swoje… - pochylił się i ucałował zaczerwienione miejsce na szyi mężczyzny; ślad, że już tu wcześniej był. – Jestem dobrym obserwatorem. Widzę, jak czasem na mnie patrzysz – to zdanie z hukiem wpadło do umysłu Valkyona robiąc mu w głowie totalny burdel. Nevra nie zamierzał na tym poprzestać. – Pragniesz mnie, chociaż nigdy się z tym nie zdradziłeś. – Zajrzał mu głęboko w oczy. – Mam rację?
Białowłosy uciekł spojrzeniem w bok. Nieświadomie zacisnął rękę w pięść.
A to gnida.
Zapędził go w kozi róg. Wojownik w takich sytuacjach powinien walczyć o odzyskanie kontroli. Ale co może zrobić w momencie, w którym staje twarzą w twarz z brutalną prawdą? Kiedy naturą prawdy jest po prostu to, że bije w pysk i nie baczy na to, czy równo puchnie…? Dawno nie czuł się w jej obliczu tak… nagi.
Czarnowłosy wcale nie czekał na odzew. Odchylił klapę pancerza mężczyzny i zaczął mocować się ze sprzączką.
- Co robisz?!
- Przecież nie będziesz w tym spać. – Stwierdził ściągając skórzany, obszyty futrem napierśnik. Zaraz potem poodpinał paski podtrzymujące płaty naramiennika, które z łoskotem uderzyły o kamienną posadzkę. Umięśniony tors mężczyzny znaczyło kilka blizn, parę mniejszych przecinało także jego ramiona. Pamiątki po ciężkich treningach, czy po stoczonych walkach…? Nevra nieśpiesznie wodził palcami po wygojonych wypukłościach, a kiedy dotarł do mostka uświadomił sobie, jak wariacko tłucze jego serce. Zerknął przelotnie w te zamglone, złociste ślepia i uniósł pytająco brwi.
- To jak...? Zaufasz mi?
Valkyon zmieszał się. W myślach dziękował niebiosom za panujące wokół ciemności, przy których na pewno nie widać, że spiekł raka. Cholerny Nevra, niech go diabli wezmą! Panoszy się po Eel robiąc za tutejszego Romea, obrosły w piórka i dumny jak paw, wyrywa głupiutkie panienki, które ochoczo nadstawiają mu swoje szyjki i mdleją w jego ramionach z rozkoszy. Zasrany bawidamek. Próżny królewicz ciemności. Myśli, że wszystko wie najlepiej. Ah! A do tego jest pierońsko niezdyscyplinowany.
Ja ci pokażę…!
- Pff! – Nevra parsknął śmiechem zupełnie jakby usłyszał jego myśli. On natomiast nie należał do tych, którzy więcej gadają, niż robią. Objął chłopaka w pasie i jednym ruchem przerzucił go tak, że teraz to on nad nim górował. Złapał go za nadgarstki i przycisnął je z obu stron głowy. Mierzył jego sylwetkę wzrokiem pod tytułem „Ha! I kto tu rządzi?”, a tamten tylko chichrał się ukazując rząd białych zębów i dwa podłużne kły. Jego śmiech przerwał dopiero niespodziewany pocałunek, bezprawnie skradziony. Nie pozostał dłużny złodziejowi. Od razu podjął tę grę i nogami oplótł jego biodra. Dobrych kilka chwil całowali się namiętnie jak gówniarze, aż w pewnym momencie Nevra mimowolnie przegryzł wargę wojownika do krwi. Jej metaliczny smak był odurzający dla wampirzych zmysłów. Spijał łapczywie każdą wykwitającą kropelkę, każdą smakował równie chciwie, co wcześniej na korytarzu. To było silniejsze od niego. Uwielbiał ten smak. W końcu Valkyon oderwał się od ust czarnowłosego i mimo, że ciemność rozświetlał jedynie wątły płomień świecy, mógł dostrzec, iż oko mu lśni od tego drapieżnego błysku.
- Zachłanna pijawka – wychrypiał do niego z uśmiechem i się oblizał. Nevra bez słowa podciągnął się i skoczył na niego jednym susem jak kot. Odgarnął mu włosy, a potem przesunął językiem od obojczyka, aż po szyję, na której wyczuł kusząco pulsujące tętno. Resztkami silnej woli powstrzymał instynkt. Za nic nie chciałby skrzywdzić przyjaciela, na dzisiaj dosyć. Mruknął tylko zaczepnie kąsając jego ucho. Białowłosy tymczasem przytulił go mocno do piersi i oparł brodę na zmierzwionej czuprynie.
- Dziękuję – przeszło mu przez gardło, gdy zapatrzył się w skaczący ogień i w cienie, które przemykały po ścianie.
- Valkyon?
- Hmm?
- Czy… mogę zostać na noc?
***
Następnego dnia rano…
Miiko przerzucała nudne raporty z wypraw, a Ezarel siedział sobie wygodnie przy stoliczku, z nogą założoną na nogę i popijał poranną herbatkę. Z uwielbieniem godnym sadysty obserwował jak dziewczyna strzyże lisimi uszami z rosnącej irytacji. Odetchnął głęboko i pociągnął łyk herbaty. Dzień zapowiada się tak pięknie.
- No gdzie oni są?! – nie wytrzymała. Wyrzuciła w powietrze stos raportów. Niebieskowłosy elf z uśmiechem przyglądał się fruwającym kartkom.
- Nie denerwuj się, złociutka. Bo ci ogon wyłysieje.
Zgromiła go wzrokiem.
- A ty nie szczerz się jak głupek! Dwie godziny temu mieli wyruszyć na patrol! Dwie godziny temu, do cholery! Okej, Nevrę jeszcze bym zrozumiała, on ma generalnie wywalone. Ale Valkyon?! Nigdy się nie spóźnia!
- Wyluzuj! Spokojnie jak na wojnie, tu uderzy, tam pier…
- Nie kończ!
- A nie pomyślałaś o tym, że może mieli… ciężką noc?
- Coś sugerujesz?
- Ja? Absolutnie nic nie sugeruję…
W tej samej chwili drzwi do biblioteki uchyliły się i stanęła w nich wyraźnie niewyspana chluba Straży Eel w dwóch postaciach.
- O wilku mowa – wypalił Ezarel z uśmiechem cwaniaka. – A cóż to was do nas sprowadza o tak nieludzkiej porze?
Valkyon milczał nie ważąc się podnieść wzroku na szefową. Wyglądał niczym dzieciak na dywaniku u dyrektora. Nevra z kolei patrząc na elfa przeciągnął palcem wskazującym wzdłuż szyi, dając do zrozumienia, że chętnie urwałby mu łeb.
- Co wy sobie wyobrażacie?! – Miiko podniosła głos i zaczęła wściekle krążyć wzdłuż półek z książkami. – Już dawno powinniście być poza Centralą!
- Oj daj im spokój, nie czujesz tego zapachu? – jej tyradę przerwał dowódca Absyntu i ostentacyjnie pociągnął nosem. – Bo mnie tu pachnie baaaardzo upojną nocą.
Szefowa momentalnie zamknęła się i popatrzyła to na Ezarela, to na pozostałą dwójkę.
- Nie chcę być w twojej skórze, śmieszku – warknął Nevra. Dziewczyna nadal miała nietęgi wyraz twarzy, a ciężka atmosfera, jaka nagle zapadła bynajmniej nie pomagała jej odzyskać rezonu. – A jeśli chodzi o patrol… Miiko, chcemy wolne.
Ezarel wybuchł śmiechem tak gromkim, że strażnicy pełniący wartę na parterze aż zadarli głowy w stronę okna, z którego ten dochodził.
- Że co, proszę…?
- Urlop. Wakacje. Mówi ci to coś?
-… HAHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH!!!
- Takie rzeczy zgłasza się wcześniej! Myślicie, że ja się tu opierniczam?! – kopnęła gniewnie kilka kartek, które walały się pod jej nogami. – Chłopaki, wkurzacie mnie! Jestem mega wściekła!
- Tak wyszło. Przepraszamy, to już się więcej nie powtórzy… - wymamrotał Valkyon unikając jej spojrzenia. Chciał zapaść się pod ziemię.
Miko złapała się za nasadę nosa i zmarszczyła brwi mrucząc coś do siebie.
- Dobra. Niech wam będzie. Ale żeby mi to było ostatni raz. Nie wnikam czemu i nie chcę wiedzieć! A teraz jazda mi stąd! - Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Nevra i Valkyon z podkulonymi ogonami zawinęli się w trymiga. – Ezarel, ty też się wynoś! Niektórzy muszą pracować! – Położyła wyraźny akcent na słowo „niektórzy”. Niebieskowłosy wzruszył ramionami i zebrał się do wyjścia. Złapał za klamkę i nim zniknął za drzwiami, wypalił jeszcze:
- Wiesz, tobie też przydałoby się zrelaksować. Wściekasz się jak osa! Pogadaj z Kero, może coś zaradzi… - nie zdążył dokończyć, gdyż musiał wiać. Ledwo zatrzasnął za sobą, a jego misternie grawerowana filiżanka z resztkami herbaty roztrzaskała się w drobny mak uderzając o drzwi. Część raportów też ucierpiała w kontakcie z napojem.
- No pięknie… - bąknęła podnosząc dwoma palcami zachlapaną kartkę.
***
- Ej chłopaki, poczekajcie! – odwrócili się słysząc znajomy głos za plecami. To Ezarel doganiał ich śpiesznym krokiem. – Uff, ale się zdyszałem!
Valkyon bez słowa chwycił go za błękitny szalik, który miał przewieszony przez szyję i zbliżył się do niego. Mina momentalnie mu zrzedła i odeszła ochota na dowcipkowanie. Przełknął nerwowo ślinę. Gdyby wzrok mógł palić, to już byłby kupką popiołów. Ktoś właśnie zasuwałby po zmiotkę.
- I co? Skończyło się błaznowanie! – przysunął się do niego tak blisko, że prawie zetknęli się nosami.
- H… hej, spokojnie! – wystawił dłonie w obronnym geście. – Chciałem przeprosić. Valkyon z Nevrą spojrzeli po sobie.
- No to słuchamy.
- Przepraszam. Zachowałem się jak debil.
- Tss, to akurat nic nowego – odparował Nevra. – Puść go, szkoda nerwów.
Pchnął Ezarela na ścianę i nie zwracając na niego uwagi zaczęli odchodzić. Elf poprawił szalik i gdy tamci znajdowali się dostatecznie daleko, ryknął za nimi na całe gardło:
- Zachowałem się jak debil! Prawdziwy przyjaciel znający się na alchemii podarowałby wam słoik wazeliny!!!