autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne
życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy
nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI:
Rozdział I // Punkt widzenia Sansa
Dobre wino nie potrzebuje etykiety // Punkt widzenia Sansa
Zmiana pogody // Punkt widzenia Sansa
Pijana w sztok // Punkt widzenia Sansa
Czerwona gościówa, niebieski gość // Punkt widzenia Sansa♠
Wspólna tajszczyzna // Punkt widzenia Sansa
Bez owijania w bawełnę
Dzięki sobie czynimy
Tracisz kontrolę
To ten czas w roku
Jedna tequila, dwie tequile...
[wrzuć tu jakiś śmieszny żart o BoneZone]♠
Śnieżne dni to niebezpieczne dni ♠
Poświata
Historia przy whiskey
Morderstwo na parkiecie♠
Teoria gatunków♠
Śmieszny Walenty
SEDNO problemu♠
I pocałunek na szczęście♠
Ostatnia Wielkanoc (obecnie czytany)
Początek końca
...
Dobre wino nie potrzebuje etykiety // Punkt widzenia Sansa
Zmiana pogody // Punkt widzenia Sansa
Pijana w sztok // Punkt widzenia Sansa
Czerwona gościówa, niebieski gość // Punkt widzenia Sansa♠
Wspólna tajszczyzna // Punkt widzenia Sansa
Bez owijania w bawełnę
Dzięki sobie czynimy
Tracisz kontrolę
To ten czas w roku
Jedna tequila, dwie tequile...
[wrzuć tu jakiś śmieszny żart o BoneZone]♠
Śnieżne dni to niebezpieczne dni ♠
Poświata
Historia przy whiskey
Morderstwo na parkiecie♠
Teoria gatunków♠
Śmieszny Walenty
SEDNO problemu♠
I pocałunek na szczęście♠
Ostatnia Wielkanoc (obecnie czytany)
Początek końca
...
-Będzie dobrze – powiedziałaś Sansowi, którego
noga podskakiwała z nerwów, kiedy siedział przy oknie. Nie byłaś
pewna, czy w ogóle Cię słucha, wyglądał przez szybę,
przyglądając się jak ludzie wchodzą do samolotu – Często
latałam, pamiętasz?
-ta, wiem – mruknął i westchnął ciężko,
poprawiając się w siedzeniu – po prostu nie mogę zrozumieć, jak
coś tak wielkiego może unieść się w powietrze bez magii, to zajebiste, nie zrozum
mnie źle, ale...
-Wiem, ale nie martw się, będzie dobrze –
pocałowałaś go w policzek. Uśmiechnął się słabo i naciągnął
na twarz swój kaptur. Normalnie nie chciałabyś, aby się ukrywał
przed ludźmi, lecz biorąc pod uwagę okoliczności no i to, że
byliście w samolocie – oboje uzgodniliście, że to będzie
najlepsze wyjście. Chwyciłaś go za rękawiczkę. Nowe, dziwne
doznanie do którego nie umiałaś się przyzwyczaić. Zazwyczaj
czułaś jego gładkie palce. Palce powoli wsunęły się między
Twoje. To był krótki lot, tylko kilka godzin. Lecz ten fakt
podjudzał tylko Twoje nerwy; podróż nie była problemem, rodzice to inna
broszka. Nie zwracałaś uwagi na osobę siedzącą obok, musiałaś
czymś zająć myśli. Chwyciłaś za jedną z ulotek lotniczych i
niewielki magazyn sprawdzając, jakie bezsensowne informacje tam są
zamieszczone. Zaśmiałaś się lekko 'automatyczna myjnia dla psów'
no i siedem innych artykułów głupszych od poprzedniego. Sans
nachylił się i zaczął czytać przypadkowe linijki tekstu. Po chwili oboje cicho się śmialiście, do czasu,
kiedy samolot się poruszył. Wtedy automatycznie Sans mocno
ścisnął Twoją rękę. Popatrzyłaś na niego, na twarzy miał
wymalowany strach, lecz kiedy spojrzał na Ciebie niemal natychmiast
się uspokoił.
-heh, wybacz, nic mi nie będzie – jego uścisk
nieco się rozluźnił. Zmarszczyłaś brwi, przybliżyłaś się do
niego tak, że teraz stykaliście się ramionami, drugą rękę
położyłaś na jego przedramieniu.
-Oczywiście, że nic ci nie będzie. Jestem –
uśmiechnęłaś się – Nie pozwolę, aby coś ci się stało.
Obiecuję.
-to moja kwestia – zaśmiał się. Ścisnęłaś
jego rękę w odpowiedzi. Jego uwaga skierowała się za okno,
jak platforma powoli się poruszała – deszcz nie przeszkodzi w
locie, tak?
-Nie, to tylko mżawka. Burza to co innego, ale myślę
że takiej nie będzie – wiedziałaś o kilku rzeczach dotyczących
samolotów, ale raczej żadna informacja nie pozwoli uspokoić Sansa
– Myślę, że najgorsze są bagaże, strasznie spowalniają
-ta – obserwował jak ludzie wiercili się w swoich
siedzeniach. Samolot był już gotowy do lotu. - wiesz, w drodze
powrotnej zawsze możemy skorzystać ze skrótu
-Ale ja już zapłaciłam za bilety! - polecieliście.
Sans nie mógł powstrzymać się przed zaciśnięciem ponownie
palców na Twojej ręce, bardzo boleśnie. Postanowiłaś odwrócić
jego uwagę – Popatrz za okno. - Powoli odwrócił głowę i
zamarł. Wstrzymał dech. Może chodził po powierzchni już kilka
lat, ale w tej chwili był najbliżej nieba w całym swoim życiu.
Jego zainteresowanie całkowicie skupiło się na widoku, rozluźnił
uścisk. Uśmiechnęłaś się. Poprawiłaś się w siedzeniu i
westchnęłaś. No, teraz tylko przeżyć Wielkanoc.
-mówiłaś mi wcześniej o swoich rodzicach, ale
odkąd jesteśmy w drodze unikasz tego tematu – nie patrzył na
Ciebie – wiem, że ostrzegłaś mnie przed swoją mamą, ale...
-Ja tylko.. - zaczęłaś pocierając nos – Boję
się, czy to głupie?
-boisz się?
-Chcę aby ciebie polubili. Nie często przyprowadzam
chłopaka do domu, wiesz?
-nie często przyprowadzasz do domu potwora – jego
głos był bardzo niski. Puściłaś jego dłoń i chwytając za
brodę zmusiłaś, aby na Ciebie spojrzał.
-Zamknij się kretynie. Jesteś dla mnie kimś
więcej. Jezu – popatrzyłaś na bok. Choć uprzedziłaś go przed
tym, że Twoja mama nie lubi jego gatunku, nadal był bardzo
niepewny. Prosił abyś uprzedziła rodziców o tym kim jest, ale
odmówiłaś, czy to ważne? To był Twój chłopak. Zależało Ci na
nim. Ty go...
-przepraszam – poprawił kaptur – pewnie robię
coś z niczego, jak zawsze
-Pewnie oboje to robimy – starałaś się zaśmiać
by poprawić nastrój – Mamy w zwyczaju się przejmować wieloma
rzeczami. Pomyśl, będzie cudownie, zjemy dobre żarcie, no i damy
radę.
-heh, tak – nie brzmiał pewnie. Rozejrzałaś się
a potem zachichotałaś.
-Wiesz, kiedy przyjdzie stewardessa zapytam się czy
mają jakąś gorzałkę – zaproponowałaś. Sans przyglądał się
chwilę swoim nogom, a potem zaprzeczył.
-nie, nie trzeba – odparł po prostu
-Próbowałam – westchnęłaś – Chcę się
zdrzemnąć trochę, masz coś przeciwko?
-nie, śpij śmiało
-Obudź mnie, jeżeli czegoś będziesz
potrzebował, dobrze? I zdecydowanie jak będą podawać
jedzenie, w tych liniach mają świetne owoce i mogą dać ci
dodatkową porcję jak poprosisz – dźgnęłaś go lekko w ramię.
Zaśmiał się.
-dobrze – położyłaś swoją głowę na
jego ramieniu, pozwalając aby wasze dłonie znowu się splotły.
Ucisk w sercu nie znikał. Pomyślałaś, że sen może pomóc. Sans
nieco się rozluźnił, ale wiedziałaś, że bardzo się przejmuje
spotkaniem z Twoją rodziną. Miałaś nadzieję, że sen pomoże Ci
się uspokoić.
Śniłaś o wielkim pokoju wypełnionym
kwiatami.... które chciały Cię zjeść.
Obudziłaś się kiedy samolot dotknął ziemi lekko
kołysząc pasażerami na boki. Nie byłaś pewna czy właśnie to
wyrwało Cię z koszmaru, czy bardzo mocny uścisk Sansa. Sennie
zaczęłaś się rozglądać na boki.
-Już jesteśmy? - zapytałaś przecierając oczy.
Zerknął na Ciebie i lekko przytaknął – Wszystko dobrze?
-trzęsło jak cholera, ale nikt nie panikował więc
uh... zdałem sobie sprawę, że jednak samolot nie rozpada się –
jego głos drżał
-Dobrze wiedzieć. Przepraszam, myślałam że obudzę
się wcześniej... ale lot się już skończył! Już po wszystkim! -
chciałaś poprawić mu humor. Przytaknął. Wyszliście z samolotu i
poszliście po walizki. Napisałaś ojcu, że już jesteście na
miejscu. Sans czekał na bagaże. Powinnaś ostrzec
tatę? Czy wypali z czymś w tym miejscu? Znaczy się, Sans to
potwór, jasna sprawa, ale wygląda normalnie... co nie? Nie, nie
wygląda. Westchnęłaś. Ty też byłaś zaskoczona, kiedy go
pierwszy raz spotkałaś. Zerkałaś co chwilę na
telefon, zastanawiając się jak dasz sobie z tym wszystkim radę.
Oczywiście, przerobiłaś w głowie kilka hipotetycznych
scenariuszy, ale ... byłaś tu. Miałaś wrażenie, że każdy plan
i każda przygotowana odzywka są głupie, niewystarczające, albo
zwyczajnie wyleciały Ci z głowy. Powoli zaczynałaś panikować.
Chcę aby polubili go tak bardzo jak ja go lubię.
-mam – usłyszałaś głos za sobą, Sans stał z
waszymi torbami. Uśmiechnęłaś się do niego
-Dzięki.
Gotowy? - zapytałaś biorąc swoją walizkę. Przytaknął i
przyciągnął Cię bliżej do siebie, przystawiając Twoje czoło do
swojego.
-tak, ale najpierw... nie bój się, dobrze? wszystko
się ułoży, jeżeli mogę przetrwać lot w plastikowym pudle, twoich
rodziców też przetrwam – ścisnął Cię za ramiona. Zaśmiałaś
się lekko.
-Dziękuję, znasz mnie za dobrze. Chodźmy więc –
poszliście w stronę drzwi wyjściowych. Rozejrzałaś się starając
się znaleźć ojca, rozpoznałaś jego auto – Tato!
-Orzeszku! - Twój rodzic zaczął do was machać.
Poszłaś w jego kierunku tak, jakbyś zapomniała o całej dramie. -
Hej! Tęskniłem. Jak się czujesz? Jak lot? - pocałował Cię w
czoło zadowolony. Popatrzyłaś na niego i uśmiechnęłaś się
przytulając go mocno. Naprawdę za nim tęskniłaś.
-Też mi ciebie brakowało. Wszystko dobrze! Spałam
w samolocie jak zawsze – wsadziłaś bagaż do samochodu. Sans stał
za Tobą wychylając się lekko. Zerknęłaś na niego.
-Więc gdzie twój chłopak? Zostawiłaś go? -
ojciec się zaśmiał. Potrząsnęłaś głową i odsłoniłaś Sansa. Zrobił krok do przodu.
-Tato, to jest Sans, mój chłopak. Sans, to jest mój
tata. Lewis – Sans wyciągnął rękę przed siebie, całe
szczęście nadal w rękawiczce. Twój tata przez chwilę się na
niego patrzył, a potem ją uścisnął. Szkielet ściągnął kaptur, obserwowałaś jak Twój ojciec otworzył
szerzej oczy.
-miło mi poznać, dziękuję za zaproszenie – mężczyzna stał przez chwilę, zerkając na Ciebie, to na Sansa, a potem
zaczął się śmiać.
-Cholera jasna _____, masz mnie – wyjęczał przez
śmiech. Poklepał Sansa po plecach. Z kościotrupem wymieniliście
się spojrzeniami wyraźnie zmieszani – To naprawdę realistyczny
kostium.
-Tatko... - mruknęłaś czując się zawstydzona.
Sans jakimś sposobem nadal utrzymywał swój uśmiech, wzruszył
ramionami
-pasuje jak ulał – Twój ojciec powoli przestawał się
śmiać. Potem stał czekając na coś.
-Ściągniesz go?
-Tato! To ... to nie jest kostium – powiedziałaś
niepewnie. Znowu czułaś się jak szesnastka – Sans jest...
-...potworem – dokończył za Ciebie –
szkieletem, uściślając, ale gatunkowo jestem potworem – wsadził
ręce do kiszeni. Tata patrzył na Ciebie, a potem na Sansa, potem
znowu na Ciebie.
-Orzeszku? - był zagubiony. Nie dałaś mu za wiele
czasu do namysłu, praktycznie wepchnęłaś torbę Sansa do
bagażnika i zamknęłaś go.
-Możemy gdzieś wpaść na kawę nim pójdziemy do
domu? Zdecydowanie potrzebuję energii – starałaś się rozwiać
ciężką atmosferę. Lewis nadal patrzył a to na Ciebie, a
to na Twojego chłopaka nie wiedząc co ma zrobić – Chyba kawa
każdemu się przyda, prawda?
-Tak – odezwał się w końcu powoli zajmując
miejsce kierowcy. Usiadłaś obok niego na przodzie. Sans na tyle.
Twój ojciec był cicho, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W
końcu się odezwał – Więc, od jak dawna się spotykacie?
-Od Sylwestra – wywróciłaś oczami – Mama ci
nie powiedziała?
-Twoja matka skrzętnie wybiera informacje jakie mi
powiedzieć, wiesz o tym – poprawił się w siedzeniu – Czy ona
wie...
-Nie – odparłaś szybko – I właśnie dlatego
potrzebujemy kawy. - Sans poruszył się niepewnie, mogłaś poczuć
jego strach. Puknęłaś w szybkę – Ej, kawa jest tam!
-A no, racja – skręcił na parking. Wziął
głęboki wdech i wyszedł. Ty też, Sans szedł powoli za Tobą.
-popatrz... - zaczął, przystawiłaś palec do jego
ust
-Nic nie mów.... po prostu... nic nie mów –
chwyciłaś go za rękę. Wiedziałaś, że chciał powiedzieć, że
może zawsze się wrócić, ale tego nie chciałaś. Nie chciałaś
uciekać. - Kawa.
-racja, kawa – weszliście do sklepu. Dałaś
Sansowi cmoka w policzek.
-Weźmiesz nam? Wiesz jaką piję. Tata lubi
czarną – Powiedziałaś klepiąc go w tyłek. Zrozumiał i stanął
w kolejce, pozwalając abyś z ojcem zajęła stolik. Kiedy Twoje
oczy spotkały się z rodzicem, warknął.
-Jezu Chryste, księżniczko, zawsze musisz iść pod górkę, co nie? - zerknął na Sansa. Zmarszczyłaś
brwi.
-Tato! To nie jest sprawiedliwe.
-Nie jest? Słonko, to nie jest chłopak, to ozdoba
halloweenowa -odparł ściszając ton głosu – Rzeczy w mieście
idą aż tak źle? Potrzebujesz pomocy?
-Nie! - krzyknęłaś, czułaś jak twarz Ci goreje
ze złości – Tato, słuchaj, przyprowadziłam go ze sobą bo
zależy mi na nim. Jest dla mnie bardzo ważny. Ty jesteś dla mnie
bardzo ważny. To dla mnie ważne, abyście się poznali.
-_____, to pieprzony szkielet – warknął
-Łał, nie przypuszczałam, że mój ojciec to pierdolony rasista – skrzyżowałaś ręce na piersi. Twój
ojciec uderzył się w czoło otwartą ręką
-Co? Nie! Dlaczego taka jesteś? To nie ma nic
wspólnego z tym że jest... cóż, tak, ma. Orzeszku. Nie jesteście
z tego samego gatunku.
-Mam na to wyjebane – warknęłaś –
Proszę. Znasz mnie. Wiesz, że nie zrobiłabym czegoś głupiego.
Daj mu szansę. Błagam – nie mogłaś nic poradzić na to, że
oczy Ci się zaszkliły. Ojciec przyglądał Ci się przez chwilę i
westchnął.
-Chodź tu – przytulił Cię lekko – Jestem
twoim ojcem, muszę o ciebie dbać, wiesz? To tylko... - pogładził
Twoje ramię - ... To za wiele. I nic nie powiedziałaś wcześniej!
-Nie myślałam, że będę musiała was uprzedzać –
krzyknęłaś w jego ramię starając się odzyskać spokój –
Tato, on naprawdę jest dla mnie ważny. Jest dla mnie dobry. Jest
szczerym i dobrym mężczyzną. Dokładnie takim za jakim
kazałeś mi się rozglądać – Twój ojciec westchnął lekko i
puścił Cię poprawiając się w siedzeniu.
-Napijmy... napijmy się kawy. Będę miał problem z
twoją matką – odwrócił wzrok – Masz świadomość, że to ją
zabije.
-Wiem – mruknęłaś – Nic na to nie poradzę,
tak się po prostu... stało.
-Zawsze wybierałaś wyboiste drogi – uśmiechnął
się czule i potrząsnął głową. Zaśmiałaś się lekko, a wtedy
Sans przyszedł z kawą.
-proszę – powiedział podając napoje i usiadł
obok Ciebie – niech mnie pan posłucha...
-Lewis – powiedział ojciec – Mówi mi Lewis.
-dobrze, lewis, wiem że wiele mi brakuje, mam tego
świadomość, ale ... to ja jestem facetem który ko-lubi twoją
córkę – powiedział po prostu wpatrując się w swoją kawę.
Westchnął i powoli zaczął ściągać rękawiczkę z dłoni, by
pokazać ojcu swoje kości – i tym właśnie jestem, ona mnie
zaakceptowała, z nieznanych mi powodów, za co jestem jej wdzięczny,
ale rozumiem też dlaczego niektórzy tego nie tolerują.
-Sans... - zaczęłaś, lecz ten mówił dalej.
-proszę tylko o to, że jeżeli masz mnie osądzać,
rób to za moje czyny, a nie za to jak wyglądam – wsunął
rękawiczkę. Twój ojciec i chłopak patrzyli się sobie w oczy w
milczeniu. Zmarszczyłaś brwi. Wzrok rodzica na chwilę
przeniósł się na Ciebie, a potem na Sansa.
-Dobrze – odpowiedział – Przeprasza za bycie
nieuprzejmym. Jeżeli mam być szczerzy, jeszcze nigdy nie
poznałem... - pokazał na rękę Sansa.
-potwora, rozumiem, nie ma szkody, nie ma winy –
zaśmiał się lekko – znaczy się, przywykłem do tego, więc się
nie martw – Lewis uśmiechnął się lekko
-Dobrze. Dogadajmy się w szczegółach nim pójdziemy
do domu. Nie będę kłamał. Z matką pójdzie znacznie gorzej. A
więc chodzicie ze sobą od Nowego Roku – powiedział, będąc
wdzięcznym za poinformowanie go -... a od jak dawna się znacie?
-Poznaliśmy się w sierpniu, wprowadził się
naprzeciw mnie. Byliśmy sąsiadami – powiedziałaś.
-Byliście?
-nadal jesteśmy! - Sans dodał szybko – razem z
bratem mieszkamy naprzeciwko, mamy dwie sypialnie,
ładnie udekorowane
-Te apartamenty są faktycznie ładne – Ojciec widział Twoje kiedy wpadł z wizytą – Poznaliście się przez
sąsiedztwo?
-Tak. Zgubiłam coś na schodach i przyszedł mi to
oddać. Zrobiłam ciasteczka, on kupił wino i zostaliśmy
przyjaciółmi – podałaś bardzo skróconą wersję.
-Kupiłeś wino dla dziewczyny, która pracuje w
sklepie alkoholowym? - Twój ojciec wyglądał na naprawdę zbitego z
pantałyku
-ej, przynajmniej miałem pewność, że je lubi –
zaśmiał się. Twój ojciec też.
-Co racja to racja – Lewis zamrugał i przyglądał
się Sansowi przez chwilę, by pozbierać myśli – Wiem, że mi
mówiłaś, ale... na jak długo zostajecie?
-Tylko na weekend. W poniedziałek rano mamy lot
powrotny. Podwieziesz nas?
-Jasne – ojciec wziął łyk kawy i podrapał się
po głowie – Ja uh... kurwa. Damy radę, co? - poklepał Sansa po
ramieniu – Nie bój się, dzieciaku. Będziemy mieli miłe święta.
-Dzięki tato – uśmiechnęłaś się, Sans też,
weszliście do auta i pojechaliście do domu rodziców.
Średniej wielkości działka mieszcząca się u
podnóża góry. W połowie drogi między miastami, więc podróż
zajęła wam około pół godziny. W trakcie zaczęłaś się dziwnie
rozluźniać. Twoja matka nadal stanowiła największe zmartwienie,
ale cholera, tutaj było tak pięknie. Odwróciłaś się w stronę
okna i westchnęłaś głęboko. Uspokajający szum silnika pozwolił
Ci pozbierać myśli. Sans skłamał mówiąc, że nadal ma pracę,
co Cię lekko zdenerwowało, ale wiedziałaś, że chce zrobić dobre
wrażenie na Twoim ojcu. Ty też pewnie byś im nie powiedziała o
zwolnieniu gdyby dotyczyły ono Ciebie. Wyszłaś z samochodu i
wzięłaś bagaże podchodząc do drzwi wejściowych.
-Pozwól, że ja wejdę pierwszy, co Orzeszku?
Muszę... - popatrzył na Sansa przez moment – Przepraszam, chcę
mieć wszystko pod kontrolą. Dobrze?
-Jasne – przytaknęłaś i pozwoliłaś ojcu
przekroczyć próg. Sans rozglądał się na boki aby dokładnie
zobaczyć dom i otoczenie.
-ładnie tu – powiedział. Czułaś się
przytłoczona. Może cała ta wycieczka nie była dobrym pomysłem.
Ale nie czułaś, że powinnaś ostrzegać ludzi o swoim chłopaku.
Ale kurwa, świat był jaki był i nic na to nie mogłaś poradzić.
-Tak, mieszkamy tutaj odkąd byłam nastolatką.
-a więc jesteś dziewczynką z lasu? - zapytał,
zaśmiałaś się lekko
-Wygląda na to, że tak. Jako dziecko nie mogłam
oderwać się od drzew, wspinałam się na skały jak jakaś koza.
Znaczy się, popatrz tylko, nie ma tutaj zbyt wiele do roboty. Mogę
cię potem oprowadzić, ale chcę mieć pewność, że tata będzie
jak wrócimy – Zerknęłaś na drzewa i zmarszczyłaś brwi –
Wybacz mi Sans.
-co mam ci wybaczyć?
-Myślałam, że.. - zaczęłaś, ale nie umiałaś
dokończyć myśli. Twój ojciec pozwolił wam wejść do środka.
-Orzeszku, kocham cię – powiedział wpychając Cię
do pokoju. Sans stał w progu z ojcem trzymając Twoje bagaże. Mama
była nadal w salonie. Otworzyła szerzej oczy
-Cukiereczku! - krzyknęła podbiegając i mocno Cię
ściskając – Twój ojciec bredzi jak stary zgred. Mówił jakieś
nonsensy i ..
-Mamo – starałaś się jej przerwać.
-... chciał abym uwierzyła, że lubisz potwory.
Dobry Boże, przyznaj się, że twój chłopak ma po prostu tatuaże.
Przyjechał? - zerknęła za Ciebie. Zmarszczyłaś brwi.
-Mamo.
-Co? Oh Pączuszku. Tak tęskniłam! - pocałowała
Cię w policzek i czoło. Przytuliłaś ją i zrobiłaś krok do
tyłu.
-Też za tobą tęskniłam. I tak, przyjechał, nadal
chcesz go poznać?
-Oczywiście! Wchodź! Nie wstydź się –
powiedziała – Jakie było jego imię? Stan?
-Sans – poprawiłaś ją. Ten powoli wszedł do
pokoju, opuścił kaptur. Twoja matka patrzyła na niego, potem na
Ciebie, a na końcu na ojca. Zaczęła się śmiać tak jak Lewis na
lotnisku. Sans w pierwszej chwili zacisnął pięści, ale potem się
uspokoił – Mamo! To nie jest kawał!
-Co? Oh proszę, ta maska jest wystrzałowa! -
podeszła do Sansa i mocno go przytuliła – Każdy kto umie robić
dobre żarty jest dobrym człowiekiem – uśmiechnęła się patrząc
się na jego twarz. Kiedy ten poruszył oczami, wyraz jej twarzy
powoli zaczął się zmieniać.
-heh, nie jestem kawałem, ale nadal miło poznać –
Wyraz twarzy matki był nieodgadniony, jakby sama nie
wiedziała co myśleć i czuć. Zrobiła kilka kroków w tył i
powoli usiadła na krześle.
-Ja.... zabiorę wasze rzeczy do pokoju –
ojciec odezwał się zza ramienia. Matka patrzyła się na Ciebie z
szeroko otwartymi ustami, a potem na Sansa.
-Nie widziałam cię przez rok, to nie jest zabawne –
odezwała się w końcu
-Mamo, to nie jest żaden kawał! - krzyknęłaś
wściekła. Sans chwycił Cię za ramie, abyś się uspokoiła, ale
odepchnęłaś jego rękę – Dlaczego wszyscy myślą, że to żart?
-Jeżeli faktycznie chodzisz z tym czymś, to
wyjaśnia dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o związku! – jej ton
głosu zmienił się na jadowity
-Jezu Chryste, mamo. On nie jest czymś, to osoba i
to mój pieprzony chłopak! - warknęłaś. Sans uniósł ręce do
góry
-panie, panie, proszę się uspokoić to jakieś
nieporozumienie i ..
-Przepraszam? Rozmawiam z moją córką –
warknęła na Sansa. Uderzyłaś się ręką w czoło.
-Tato! - krzyknęłaś – Mama znowu zaczyna! - jeszcze nigdy nie czułaś się taka zawstydzona i zła.
Twój ojciec wyszedł z pokoju
-Słuchaj, Karolina, _____ właśnie
przyjechała, czy możemy...
-Lewis. Przysięga na Boga – zaczęła. Twój
ojciec westchnął. Wpatrywałaś się z nią z furią w oczach
-Idę do pokoju, zdrzemnę się. Ochłoń mamo
– Ściągnęłaś kurtkę. Sans przyglądał się jej ze skwaszoną
miną, potem lekko wzruszył ramionami i poszedł za Tobą. Jak tylko
wszedł do sypialni zamknęłaś za nim drzwi. -KURWA! - krzyknęłaś
-hej, hej, uspokój się!
-Zamknij się! Nie mów mi, abym się uspokoiła! -
zaczęłaś chodzić dookoła niego. Śledził Cię spojrzeniem. -
Kurwa, przepraszam, ja tylko... rgggh! - warknęłaś chwytając się
za włosy. Potem usiadłaś na łóżku. Słyszałaś, jak rodzice
się kłócą.
-chcesz wrócić do domu? mogę nas zabrać po
drzemce, jeżeli chcesz... - usiadł obok Ciebie. Rzuciłaś się na
poduszki. Chciałaś tego, ale nie mogłaś. Twoi rodzice musieli
polubić Sansa, musieli poznać go tak jak Ty.
-Nie – mruknęłaś przekręcając się jak małe
dziecko - ... Znaczy się, tak, chcę, ale to tylko pogorszy sprawę.
Wiesz o tym
-możemy powiedzieć, że bierzemy taksówkę
-Przestań, ja.. - zamarłaś. Sans przyjechał
z Tobą, jasne. Ale kurwa, chodziłaś z nim tylko przez cztery
pierdolone miesiące, a Twoi rodzice już byli dla niego niemili. -
Chcesz wrócić do domu?
-nie będę kłamał, o niczym innym teraz nie marzę
– zaśmiał się lekko i odgarnął Twoje włosy z czoła. Oboje
słyszeliście podniesione głosy z kuchni, przenieśliście wzrok na
drzwi. Potem Sans znowu popatrzył na Ciebie.
-Możesz wracać, jeżeli chcesz. Ja muszę zostać –
mruknęłaś. Przez moment studiował Twoją twarz, a potem chwycił
ją w swoje ręce.
-jesteśmy razem – powiedział cicho, uśmiechając
się do Ciebie. Odwzajemniłaś ten gest, ale potem zaczęłaś cicho
szlochać, z wściekłości i zawstydzenia. Twój ojciec poradził
sobie z tą informacją całkiem szybko i dobrze, co Cię zaskoczyło.
Ale Twoja matka... to zupełnie co innego – chcesz się zdrzemnąć?
-Chciałam się położyć – okryłaś się
niewielkim kocykiem. Sans ściągnął rękawiczki i bluzę. Jego
ręce zaczęły gładzić Twój brzuch jak tylko obok Ciebie się
położył. Jego palce były takie zimne w zerknięciu z Twoją
skórą. Wtuliłaś się w niego, wtedy objął Cię i schował twarz
w Twoich włosach. Sam zaczął oddychać spokojniej, wsłuchiwałaś
się w jego oddech i patrzyłaś za okno.
W ogólnym rozrachunku Twój plan był głupi.
Powinnaś powiedzieć rodzicom wcześniej, nawet przed kupnem
biletów. Bez znaczenia, czy by Ci uwierzyli, w taki sposób
zaskoczenie byłoby mniejsze. Ale z drugiej strony, co było nie tak
z Sansem? Nic. Był po prostu potworem. I co z tego? No, ale i tak
byłaś idiotką, bo wiedziałaś dokładnie co Twoja mama myśli o
potworach. To nie tak, że nie uprzedziłaś Sansa, właściwie
mówiłaś mu o tym setki razy. Zaczęłaś się zastanawiać, czy
matka wyrzuci was z domu? Ok, jeżeli to zrobi, to nic, spierdolone
święta i tyle. Ale nie o to
chodziło. Zależało Ci na tym, aby rodzice wiedzieli co się dzieje
w Twoim życiu. Kogo lubisz, a kogo nie, Sans był częścią tego.
Nie był niemiły, czy chamski, nie był też chujowym chłopakiem,
był niesamowity. Wszystko Ci w nim odpowiadało, czasami Cię przerażało jak bardzo do siebie pasujecie. Chciałaś aby Twoi
rodzice o tym wiedzieli. By zobaczyli jak bardzo go...
Westchnęłaś przystawiając swoje czoło do jego i
zamknęłaś oczy. Może krótka drzemka to nie był taki zły
pomysł. Twoja mama się uspokoi, potem zjecie kolację, pogadacie o
rzeczach. Będzie fajnie. Zapewniałaś się powoli pogrążając się
we śnie, mając nadzieję, że wszystko będzie lepsze jak się
obudzisz. Nie było. Matka wyszła, ma zamiar zatrzymać się u
ciotki na noc. Ojciec był bardzo wściekły. Wiesz na kogo, na
Ciebie, albo mamę. W każdym razie czułaś się strasznie
kiedy zobaczyłaś go w kuchni. Sans nadal spał w sypialni, usiadłaś
przy stole naprzeciw ojca.
-Więc... taaaa – tyle powiedziałaś. Ojciec
pił kawę.
-Jest u Baśki. Nie wróci na noc. Nie wiem. W każdym
razie to było głupie z twojej strony _____
-Wiem, tato, nie myślałam. Po prostu tak bardzo
chciałam, abyście go poznali, bez świrowania, że jest szkieletem
– uniosłaś ręce do góry – To nie tak, że zachowuję się jak
głupia smarkula i gonię za marzeniami. Wiem dokładnie co robię.
-Wiesz? - uniósł brwi. Przygryzłaś wargę. Kurwa,
wiesz?
-Wiem – Zmierzył Cię wzrokiem.
-Póki wiesz co robisz, jestem po twojej stronie.
Oboje jesteście moimi gośćmi, no i przyjechałaś aby się z nami
spotkać, mimo wszystko będziemy mieć święta. Twoja matka
chciała, abyś wracała, wiesz?
-Tak? - chciałaś ukryć smutek w swoim głosie
-A kiedy to powiedziała, wiedziałem, że nie myśli
logicznie. Zostajecie, nawet jeżeli mamy żreć pizzę na Wielkanoc
– milczeliście przez chwilę. Twoje myśli skupiły się na
najważniejszym...
-A możemy mieć pizzę dzisiaj? - klasnęłaś w
dłonie – Od dawna nie jadłam tej od Grazziniego! - Twój ojciec
się zaśmiał
-Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, co nie?
Jasne. Chcesz aby nam przywieźli? - przeniósł wzrok na Twój
pokój.
-Zapytam się go jak się obudzi. Po dzisiejszym...
czuje się wypompowany
-Przepraszam
-Nic nie szkodzi. Myślę, że on to rozumie. Na swój
sposób. Może. Nie bardzo. Właściwie zachowałeś się okropnie
-Uważaj na to co mówisz – zaśmiał się –
Czasami zachowujesz się jak szczeniak, księżniczko – wystawiłaś
swój język, oparł się o krzesełko i zaśmiał – A co do twojej
mamy...
-Jest chamska – powiedziałaś szybko
-To nadal twoja matka. Słuchaj. Wiem, że tobie to
nie przeszkadza i go akceptujesz. Ale spróbuj popatrzeć też z jej
punktu widzenia. Jesteś jej jedyną córką, no i przyprowadzasz do
domu potwora jako chłopaka. Boi się. Kocha cię.
-W zabawny sposób okazuje tę miłość – warknęłaś
-Dajcie sobie czas, pozwól jej to zaakceptować.
Jutro Wielkanoc, pomóż jej w kuchni tak jak zawsze. Ja wezmę
Sansa, gdzieś się razem powłóczymy, a wy będziecie mogły
pogadać. Dogadać się. Będzie dobrze. - Uśmiechnęłaś się
-Kocham cię tato
-A ja ciebie, Orzeszku – uśmiechnął się lekko –
Tęskniłem za tobą na Gwiazdkę. Wycieczka była cudowna, ale to
nie to samo bez ciebie.
-No co ty nie powiedz – prychnęłaś – Spędziłam
Boże Narodzenie świetnie, choć i tak chciałam się z wami spotkać
– myślałaś chwilę, czy gdybyś zobaczyła się z rodzicami na
święta, czy Ty i Sans bylibyście...? - spędziłam je z Sansem i
jego bratem Papyrusem. Kupili mi wspaniałe prezenty!
-Tak? Zaraz, to o nim mówiłaś? To on kupił ci
herbaty i stolik?
-Tak! To on jest tym sąsiadem!
-Mówiłem ci, że się w tobie zakochał – zaczął
się śmiać – Nie wiedziałem, że to szkielet, ale słuchaj,
skarbie, ojcowie zawsze wiedzą – popukał się w czoło.
-Tak, a co ja na to? Nie ma mowy! To przyjaciel! -
zaśmiałaś się
-Głupol. Kiedy zaczniesz mnie słuchać? - upił
kolejny łyk kawy – Chcesz?
-Jasne. Wezmę kubek. No i nigdy. - uśmiechnęłaś
się. Ojciec poczochrał Cię po głowie jak zawsze i zaczął
przygotowywać napój. Jak dobrze, masz takiego ojca umiał
nakrzyczeć, ale i otrzeć łzy. Potem rozmawialiście o życiu, o
Twojej pracy, powiedział Ci, że powinnaś postarać się o
podwyżkę. Ale zawsze to mówił. Po jakimś czasie Sans wyszedł z
sypialni, miał założony kaptur na głowę. Popatrzył na Twojego
ojca.
-Cześć przystojniaku – uśmiechnęłaś się.
Odwzajemnił gest i skinął głową do ojca.
-Dobrze się spało? - zapytał Lewis. Sans
przytaknął i westchnął głęboko
-tak, dzięki, słuchaj, mówiłem już o tym twojej
córce, ale myślę że najprościej będzie jak wrócę... - zaczął.
Niemal natychmiast warknęłaś. Twój ojciec wyciągnął krzesełko
spod stołu i wskazał na niego, aby szkielet usiadł. A kiedy to
zrobił, ojciec zaczął mówić.
-Sans, słuchaj. Jesteś gościem w naszym domu i
naprawdę chcę abyś został. Jeżeli czujesz się niekomfortowo
zrozumiem i przepraszam. Ale co ważniejsze, jesteś mojej małej
dziewczynki wybrankiem i byłoby chamskie gdybym cię wygonił –
dźgnął Cię – Co prawda teraz to kobieta, choć nadal myślę o
niej jak o dziecku. Jeżeli podjęła decyzję, że chce być z tobą
– wziął głęboki wdech -... jestem po waszej stronie. Więc
zapomnijmy o tym. Niech Wielkanoc będzie dobra. - wziął kubek –
Kawy?
-tak, poproszę – szepnął cicho – i... dziękuję
-Oczywiście – podał mu naczynie – Cukier czy
mleko?
-czarna najlepsza – Twój ojciec przyglądał się
mu przez chwilę
-Dobry wybór. Rozmawialiśmy o pizzy dzisiaj, podoba
się pomysł? - zapytałaś. Na twarzy Sansa pojawił się
wyraźniejszy uśmiech.
-tak, brzmi świetnie
-Chcesz wyjść? Możemy zamówić, mnie tam żadna
różnica i...
-nie, możemy wyjść, jeżeli chcecie – powiedział
biorąc łyk kawy. Twój ojciec patrzył na niego z nie ukrywaną
fascynacją, nie zwrócił wcześniej uwagi na to jak ten pije.
-Jesteś pewny? -zmarszczyłaś brwi. Sans wzruszył
ramionami – To nie jest miasto, wiesz na co się piszesz? -
poprawił rękawiczki na rękach
-nie poznają się, znasz mnie, umiem się ukrywać
kiedy chcę – odparł prosto
-A więc pizza – Twój ojciec usiadł wygodniej w
krześle – dokończymy tylko kawę i zabieram was do Grazziniego.
Może przejedziemy się po okolicy?
-brzmi świetnie, dziękuje lewis – mówił cicho,
upił kawę. Siedzieliście przy stoliku w restauracji przeglądając
menu. Było cicho. Za cicho. Cisza przed burzą. I totalnie Ci się
to nie podobało. W pizzerii mieliście całkiem przyjemnie spędzony
czas, posiłek był smaczny no i zauważyłaś, że ojciec zaczyna
się dogadywać z Sansem. Co Cię specjalnie nie zaskoczyło.
Zwłaszcza kiedy zaczęli opowiadać sobie cholerne suchary.
Miasteczko się nie zmieniło. Jeździliście po okolicy przez dobre
pół godziny, było naprawdę miło. Sans milczał, słuchając tego
o czym mówiłaś, zerkał za szybę w drodze powrotnej. Jak
dotarliście na podwórko, zobaczyłaś, że auta mamy nadal nie było.
Razem z ojcem jednocześnie westchnęliście i weszliście do domu.
-Dobra, dzieciaki, idę spać. Wiesz gdzie wszystko
jest. A jeżeli twoja matka wróci.. - nie powiedział nic, lecz
zrozumiałaś co chciał powiedzieć. Miałaś nie poruszać tematu.
-Dobrze tatko, kocham cię, dobranoc – cmoknęłaś
go w policzek. Uśmiechnął się i poszedł na piętro. Sans stal w
salonie patrząc się na Ciebie.
-dzień pełen wrażeń, co? - uśmiechnął się
smutno. Podeszłaś do niego i mocno go objęłaś.
-Tak, przepraszam, tak bardzo przepraszam –
wtuliłaś twarz w jego ramię. Zaczął głaskać Cię po głowie,
całując delikatnie tam gdzie mógł.
-nie przepraszaj, twój ojciec jest świetny, dzisiaj
był szalony dzień... dla wszystkich – popatrzył na Ciebie –
damy radę, co?
Chciało Ci się płakać. To był Twój chłopak,
który tłumaczył zachowanie Twoich rodziców i pocieszał Cię w
salonie. Czy na pewno na niego zasługiwałaś?
-Sans... - nie mogłaś dokończyć. Jego oczy badały
Twoją twarz, przytulił Cię bliżej.
-nie bój się, nie martw się – powiedział
spokojnie. Westchnęłaś i wtuliłaś się w niego, wdychając jego
zapach. Cedr, stare książki, deszcz. Uwielbiałaś to. Przypominał
Ci o rzeczach jakie dobrze znałaś. Wzięłaś jego dłoń.
-Chodź za mną, szybko – zaczęłaś go ciągnąć
na zewnątrz. Popatrzył na Ciebie i poszedł. Światła w sypialni
rodziców się nie paliły, niebo było piękne, prawie czyste z
niewielkimi szarymi chmurami na tle księżycowego światła.
Ścisnęłaś jego dłoń. - Nie zatrzymuj się. - Po chwili byliście
już na tyłach, przeszliście przez ogrodzenie i znaleźliście
się na zboczu niewielkiego pagórka. Usiadłaś na wilgotnej trawie
i pokazałaś, aby do Ciebie dołączył. - Często tutaj
przychodziłam pomyśleć. Gwiazdy pięknie wyglądają z tego
miejsca, zwłaszcza w kwietniu – cieszyłaś się, że miałaś na
sobie bluzę. Sans usiadł obok i uniósł głowę wysoko – Za dnia
można tutaj oglądać chmury.
-łał – jego oczy zabłyszczały – znaczy się,
widziałem nocne niebo, ale nie takie czyste.
-Tak, korzyści z życia poza miastem gdzie nie sięga
jego poświata. Prawie tak, jakbyś był częścią kosmosu.
-taaa – uśmiechał się – jest pięknie –
Przez jakiś czas leżeliście na ziemi, czułaś jak jego palce
wplatają się między Twoje. Coś było nie tak. Zmarszczyłaś
brwi.... miał na sobie rękawiczki.
-Ściągnij to cholerstwo – popatrzył na Ciebie
zaskoczony
-ale spójrz, pasują. tak, jakbym miał
prawdziwe dłonie – powiedział unosząc drugą rękę, oglądał
ją. Usiadłaś i z wściekłością ją z niego zdarłaś. Był w
szoku, puścił Cię.
-Masz prawdziwe dłonie. To są twoje dłonie! I
kocham je! - krzyknęłaś bez pomyślunku. Przystawiłaś jego rękę
do swojej twarzy starając się ukryć smutek. Powoli usiadł
pozwalając Ci na trzymanie jego dłoni. Nie mogłaś rozczytać
wyrazu jego twarzy.
-_____ ja.. - zaczął. Ścisnęłaś jego palce.
-Proszę, nie... Pragnę cię takiego jakim jesteś, a nie takim za jakiego biorą cię ludzie – ściągnęłaś jego
kaptur z głowy by spojrzeć na jego twarz – Sans, jesteś
niesamowity. Jesteś dokładnie tym, kim powinieneś być i jestem
wdzięczna za to, że mogę mieć cię w swoim życiu. Więc
proszę... - starałaś się nie płakać - ... proszę, nawet nie
myśl, że chcę abyś się zmieniał. - Milczał, do czasu aż kiedy
zabolało Cię ramię i musiałaś zabrać rękę z jego twarzy.
Siedzieliście w milczeniu. Zobaczyłaś, jak powoli ściąga drugą
rękawiczkę. Jego kościste palce złapały Cię za brodę,
zmuszając abyś na niego spojrzała. Wziął głębszy wdech, tak
jakby chciał coś powiedzieć. Czekałaś. Nic jednak nie
powiedział, zamiast tego przystawił czoło o Twojego i zamknął
oczy. Ty też to zrobiłaś. Lubiłaś gładkość jego kości. Po
jakimś czasie, uśmiechaliście się. Kochałaś go. Kościotrupa
siedzącego obok Ciebie na zboczu – kochałaś go. Jego ponure
oblicze, jego poważną stronę, to nic dla Ciebie nie znaczyło.
Kiedy na niego spojrzałaś, dostrzegłaś kogoś za kim poszłabyś
na koniec świata. To było takie niedorzeczne. Ale gdzieś w środku,
wiedziałaś, że to jest prawda. Jeżeli ktoś powiedziałby Ci, że
może zamienić Sansa w człowieka – odmówiłabyś. To ten potwór
jest osobą w której się zakochałaś, to on ukradł Twoje serce.
Kurwa.
Jego oczy wpatrywały się w Twoje, jakby
chciał czytać Ci w myślach. Nie, to za szybko, za szybko! Nie
możesz go jeszcze kochać. Czujesz się emocjonalnie wyczerpana po
wydarzeniach z dzisiejszego dnia. No i na Boga, on może nie
odwzajemniać Twojego uczucia. Oboje siedzieliście i milczeliście,
jak to jest możliwe, że się zakochałaś? Kurwa, czy potwory mogą
kochać? Głupie pytanie. Chciałaś coś powiedzieć, cokolwiek, aby
wiedział, aby załapał. Lecz jednocześnie byłaś przerażona, że
zbyt szybka decyzja może zniszczyć to co jest między wami. Więc
milczałaś.
-o czym myślisz? - zapytał cicho
-ja... myślę – wtuliłaś się w niego. Objął
Cię pozwalając, abyś się na nim położyła.
-tak? powiesz o czym? - w głosie przebrzmiewała mu
nadzieja. Nie mogę.
-To był chujowy dzień, chciałabym zostać tutaj
jeszcze chwilę – objęłaś go ramieniem, ścisnął Cię
delikatniej.
-ja też – potem wpatrywaliście się w niebo.
Nastał wielkanocny poranek, powoli otworzyłaś
oczy, światło słońca wchodziło do pokoju przez zasłony.
Słyszałaś, że ktoś krzątał się po kuchni, Sans nadal spał.
Pocałowałaś go czule w czoło, mając nadzieję, że to go nie
zbudzi i cicho wyszłaś z pokoju. W domu unosił się apetyczny
zapach śniadania. Ojciec gotował? Był strasznym kucharzem, więc
byłaś zadowolona, że wstałaś wcześniej. Weszłaś do kuchni i
zobaczyłaś matkę stojącą przy pułkach, mieszającą coś w
misce.
-Dobry – powiedziałaś spokojnie. Ta
popatrzyła na Ciebie.
-Cześć _____. Dobrze spałaś? - zapytała. Miałaś
ochotę na nią nakrzyczeć, ale nie miałaś siły na walkę.
-Tak, dzięki. Wróciłaś na noc?
-Nie, ja tylko... chciałam się zobaczyć z Baśką
– powiedziała wznawiając mieszanie. Podeszłaś do lodówki i
nalałaś sobie szklankę soku pomarańczowego, a potem zajęłaś
puste krzesełko przy kuchennym stole. Nie bardzo wiedziałaś co
powiedzieć. Wpatrywałaś się w ogród za oknem, myśląc jak
zacząć rozmowę. Całe szczęście ona zrobiła to za Ciebie.
-_____.... jesteś nieszczęśliwa? - zapytała nie
przerywając czynności
-Nie. Wręcz przeciwnie. Dlaczego pytasz?
-To po prostu takie nie podobne do ciebie –
odstawiła mieszadło – Daniel też przechodził przez tę fazę,
pamiętasz? Spotykał się z bardzo... dziwnymi dziewczętami –
uniosłaś brwi, kiedy ta wspomniała o Twoim bracie.
-Ja nie jestem Danielem. - warknęłaś – Tylko
dlatego, że on chujowo wybrał nie oznacza, że ja zrobię to samo –
Matka ciężko westchnęła i odwróciła się do Ciebie kładąc
dłoń na biodrze.
-Oboje jesteście najdziwniejszymi ludźmi jakich
znam. Wiem kiedy jesteś nieszczęśliwa, nie rób ze mnie idiotki.
-Nie wpada na Wielkanoc, co nie? - zapytałaś cicho.
-Nie, spędza ją z Liz. - wróciła do gotowania –
Twoja ciotka miała wpaść, ale... - nic więcej nie dodała.
Wiedziałaś dokładnie co powie. Chłopak, którego przyprowadziłaś
to potwór.
-Dobrze, tym lepiej dla mnie – starałaś się
rozładować atmosferę – Ale nie, mamusiu, jestem szczęśliwa.
Naprawdę. Mam dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a Sans jest
naprawdę, naprawdę świetny.
-Mniejsza o to, co się stało z Willem? Był
znacznie lepszą opcją – zakrztusiłaś się sokiem.
-Nie, nie był – warknęłaś przez zęby. Nie
powiedziałaś rodzicom. Właściwie to prawie nikomu. Nadal czułaś
obrzydzenie, kiedy o tym pomyślałaś. Twoja matka rzuciła na
Ciebie okiem.
-Słonko! Wszystko dobrze? Co się stało? - podeszła
do Ciebie.
-Nic, okazał się złamanym chujem. Tyle – upiłaś
soku. Mama podała Ci papierowy ręcznik, abyś mogła wytrzeć
to co nabałaganiłaś. - Dzięki.
-Szkoda. Zawsze go lubiłam – wróciła do blatu.
Poczułaś jak coś przeszywa Ci serce. Nie chciałaś o nim gadać.
Nie chciałaś o nim myśleć. To bolało, ponieważ ufałaś mu.
-Ta, ja też – tyle powiedziałaś. Twoja
mama mruknęła coś pod nosem i zaczęła ubijać jajka.
-Więc... czy on je? - zapytała. Popatrzyłaś
na nią zmieszana – Twój chłopak, Stan.
-Sans – poprawiłaś znowu – I tak, je
normalne jedzenie. To z tego powodu staliśmy się dobrymi
przyjaciółmi.
-To dobrze – mruknęła. Mogłaś powiedzieć, że
próbuje, naprawdę stara się. Na swój sposób miałaś wyrzuty
sumienia, chciałaś, aby sobie poszły, ale nie słuchały.
-Tata powiedział, że weźmie Sansa na przejażdżkę
abym mogła pomóc Ci w kuchni – miałaś nadzieję, że to poprawi
jej humor. Uśmiechnęła się lekko.
-Cudownie! Tak się cieszę. Skoro Baśka nie wpada,
martwiłam się że będę musiała zrobić wszystko sama. Chciałam
upiec ciasto, wypróbować nowy przepis, nie bój się, spodoba ci
się. Kolejna para rąk w kuchni będzie pomocna!
-Dobrze. Ubiorę się i po śniadaniu Ci pomogę. Co
właściwie robisz?
-Naleśniki, nic wielkiego. Zrobisz kawy? Twój tata
niedługo wstanie
-Jasne – włączyłaś czajnik, wróciłaś na
miejsce patrząc jak gotuje – Mamo...
-Wolałabym abyś powiedziała mi o tym wcześniej –
powiedziała patrząc na skorupki jajka. Westchnęłaś.
-Przepraszam... - szepnęłaś.
-Śniadanie będzie gotowe niedługo. Powinnaś
obudzić swojego.... powinnaś obudzić Sansa.
-Dobrze – zmarszczyłaś brwi i poszłaś do
pokoju. Ten nadal spał okryty kocem. Naprawdę nie chciałaś go
budzić. Usiadłaś na skraju łóżka, powoli nachyliłaś się by
pocałować go w kark. Wierzgnął się. Znowu go pocałowałaś.
Powoli otworzył oczy – Dobry...
-mmm, dobry – leniwie przekręcił się na plecy.
Uśmiechnęłaś się całując go raz jeszcze – ej, przestań,
jesteśmy u twoich rodziców.
-Wiem – Zachichotałaś – I nic na to nie
poradzisz, co? - i jeszcze jeden buziak. Warknął.
-naprawdę, daj spokój – uderzył Cię poduszką.
Zaśmiałaś się i usiadłaś na łóżku ze skrzyżowanymi nogami.
-Śniadanie prawie gotowe. No i uh.. mama jest.
Wydaje się, że ma dobry humor – Sans powoli się uśmiechnął
-tak? to dobrze – choć to powiedział, czułaś że
nie był zbyt pewny siebie.
-Możemy raz jeszcze spróbować? Podejście drugie?
Myślę, że szok z wczoraj już znikł – pogładziłaś go – No
dalej, robi naaaaaleśniki!
-lubię naleśniki – starał się uśmiechać
bardziej – pozwól, że się ubiorę, dobra?
-Piżama wystarczy, nie musisz – popatrzył się na
Ciebie dziwnie
-nie wydaje mi się – zmarszczyłaś brwi.
-Sans, moja mama jest w szlafroku i kapciach, robi
żarcie. Ja idę tam w mojej koszulce – pokazałaś na różowe
wdzianko z wielkim lodem na środku – i na bosaka. To żadne
formalne spotkanie.
-to nie tak – pokazał na swoje ręce. Miał na
sobie zwyczajny szary podkoszulek i spodenki. Złapałaś się za
ręce zmieszana. Wskazał raz jeszcze wyglądając na zdenerwowanego
– jestem pieprzonym szkieletem, tygrysie.
-Jezu, Sans, i co z... - zaczęłaś, ale przerwał
Ci
-i chcę, aby mnie polubili, więc może powinniśmy
zrobić to małymi kroczkami, zamiast pokazywać mnie, jakbym był
normalny. otóż nie jestem, próbujesz udawać, rozumiem, ale ja ... -
zacisnął zęby – nie mam ochoty się przekrzykiwać, albo...
przestań mnie afiszować, dobra?
-Co? - jego słowa Cię bolało – Co masz na myśli?
-przywykłaś do mnie, ale nikt inny poza tobą,
wpychasz mnie do ludzi, wymagając od nich aby mnie zaakceptowali,
nie tędy droga – w jego głosie wyczuwałaś złość – gdybyś
pogadała z nimi wcześniej, to może...
-Oh, zaraz, to teraz moja wina? To moja wina,
że matka jest kurwa rasistką? - robiłaś się powoli zła –
Przepraszam, że próbowałam, Sans.
-nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz
-Nie, nie wiem. Kurwa. Tak mi przykro, że chcę
aby ludzie cię zaakceptowali.
-chcesz aby ludzie zaakceptowali mnie? czy
chcesz aby zaakceptowali twoje decyzje? - powiedział nagle obniżając
swój ton. Zamrugałaś kilka razy – ponieważ naprawdę wygląda
jakby chodziło o to drugie
-Pieprzyć to – wstałaś z łóżka –
Naleśniki będą gotowe niedługo, przyjdź jak chcesz– Wyszłaś
praktycznie trzaskając drzwiami za sobą. Kiedy stałaś w
kuchni matka spojrzała się na Ciebie.
-Wszystko dobrze?
-Tak, jest markotny z rana czasami, to wszystko
– usiadłaś na krześle przy stole wpatrując się w pustą
szklankę po soku pomarańczowym. Pieprzyć go! Starałaś się
traktować Sansa jak normalną osobę, czy to źle? Dobra, skoro chce
być traktowany jak trzeciej kategorii mieszkaniec, to tak się
stanie. Dolałaś sobie soku. Boże, to takie głupie. Może nie
powinnaś go zapraszać? Pogadałabyś z rodzicami, cały dramat
rodzinny rozegrałby się za jego plecami, i wtedy może by...
Cholera jasna. Nie, on się mylił. Chciałaś udowodnić swoje
racje. Był normalny i rodzice musieli do tego przywyknąć.
-Zrobiłam też
jajecznicę, dla Sansa i twojego taty mocno ściętą, ale dla ciebie
mniej tak jak lubisz – powiedziała z uśmiechem. W tym czasie
ojciec zszedł na dół po schodach.
-Dobry skarbie –
pocałował matkę – Dobry Orzeszku
-Dobry tato –
uśmiechnęłaś się
-Śniadanie
gotowe? – zapytał wąchając powietrze. Twoja mama położyła
bekon na patelnie, jego zapach zawsze wywabiał ojca z sypialni.
-Prawie. Cukiereczku, nakryjesz do stołu? -
zapytała. Przytaknęłaś i chwyciłaś za talerze. W pierwszej
chwili wzięłaś trzy, ale potem skarciłaś się mentalnie, że
jest przecież jeszcze Sans. Układając sztućce na stole usłyszałaś,
że drzwi do pokoju się otwierają, zobaczyłaś szkielet w progu.
Przebrał się. Czarne dżinsy i golf w tym samym kolorze, na to miał
swoją bluzę. Choć ręce schował do kieszeni, wiedziałaś że są
na nich rękawiczki.
-dobry – odezwał się machając do rodziców. Twój
ojciec przyjaźnie mu odmachał, a matka przytaknęła.
-Dobry – ton głosu ojca był pogodny – Dobrze
się spało?
-tak, dziękuję – podszedł do stołu tam gdzie
byłaś – gdzie mogę usiąść?
-Obok mnie – pokazałaś na krzesło. Sans zajął
je i położył dłonie na stole. Rękawiczki.... znowu.... Mocniej
zacisnęłaś zęby, ale nic nie powiedziałaś. Nadal czułaś się
wkurwiona. Zaczęłaś stukać palcem o blat.
-Nie możesz się doczekać śniadania? - twój tata
wziął kawę i usiadł przy stole.
-Skąd wiedziałeś? - zażartowałaś, przestając
stukać. Czekaliście, aż Twoja mama poda naleśniki, jajecznicę i
bekon.
-Nakładajcie sobie – to mówiąc nałożyła Tobie
jajecznicę i położyła ją przed Tobą. Awww.
-Dzięki mamusiu – uśmiechnęłaś się,
odwzajemniła ten gest. Sans czekał, aż każdy sobie nałoży,
wziął jednego naleśnika i mało jajecznicy. Wiedziałaś, że jadł
więcej, dlatego zmierzyłaś go spojrzeniem, ale
ten nawet na Ciebie nie spojrzał.
-Więc, Sans... - ojciec zaczął się po
chwili – Byłeś w Kolorado?
-nie proszę pana – odezwał się między gryzami.
Twoja mama starała się ile mogła aby nie przyglądać mu się w
trakcie jedzenia, całkowicie zmieszana.
-Wiem, że wasza dwójka nie zostaje na długo, więc
zastanawiałem się czy chciałbyś abym ci pokazał okolicę – to
nie było pytanie i każdy o tym wiedział
-oczywiście – odpowiedział popijając. Część
Ciebie chciałaby aby dodał do posiłku keczup jak zawsze – z
przyjemnością.
-Dobrze – ugryzł bekon – Zawsze mieszkałeś w
mieście?
-nie, nie zawsze, przenosiłem się to tu to tam
odkąd wyszliśmy na powierzchnię – starał się unikać tematu
Podziemia – próbowałem znaleźć jakieś dobre i przyjemne
miejsce do zatrzymania się i je znalazłem
-Miasta to dobra sprawa. _____ mieszkała tutaj od
gimnazjum – ojciec pokazał Ci widelcem talerz bekonu –
Myśleliśmy, że potem do nas wróci, ale miejskie życie ją wchłonęło.
-Bo jest miłe – skończyłaś swoje naleśniki
-Chciałabym, abyś wróciła do domu – odezwała
się matka. Wywróciłaś oczami.
-Wiesz co... -mruknęłaś, popatrzyła na Ciebie unosząc wysoko
brwi – Nie.
-Nie wiń jej, próbowała – zaśmiał się ojciec
– Idę się ogarnąć. Dzień czeka. Za minutę będę Sans, to
pojedziemy sobie – ten przytaknął, w geście uspokojenia zaczęłaś
pod stołem gładzić jego nogę, ale nie zareagował.
-Masz szczęście, to znaczy, że pomożesz mi w
zmywaniu! - mama popatrzyła na Ciebie – Nie uciekniesz od tego.
Pomóż mi ze stołem. No już już.
-Dooooobra – wzięłaś puste talerze. Sans
popatrzył na Ciebie, na jego twarzy malował się tradycyjny
uśmiech, ale z jakiegoś powodu nie mogłaś odczytać jego
prawdziwego samopoczucia. Nawet jak się do niego uśmiechnęłaś,
nic się nie zmieniło. Ugh, czy był na Ciebie zły? Po kilku
minutach, ojciec zszedł – Gotowy, Sans?
-gotowy – wstał od stołu, przechodząc obok Ciebie zatrzymał się – miłego dnia, dobrze?
-Tak – pocałowałaś go w policzek. Na chwilę
jakby się rozluźnił, odprowadziłaś ich do drzwi i pomachałaś
na do widzenia. Jak tylko wróciłaś do kuchni mama popatrzyła na
Ciebie.
-Wydaje się być... miły
-Bo jest – odpowiedziałaś czekając na więcej.
-Chcesz się umyć nim zaczniemy? - przytaknęłaś
-Boże, tak. Z rozkoszą. Przygotowałaś ręczniki?
-Jasne. Też się ogarnę. - przytuliła cię lekko.
Weszłaś do łazienki i niemal natychmiast schowałaś się pod
prysznicem. Kiedy byłaś naga przyglądałaś się sobie w lustrze.
Co jest takiego odmiennego? Zastanawiałaś się. Dotknęłaś
swojego obojczyka, potem zsunęłaś palce na żebra. Jesteście
zbudowani z tego samego, ty byłaś po prostu bardziej... mięsista.
-Głupia kretynko, wiesz że to nie o to chodzi
– mówiłaś do siebie. Przyłożyłaś dłoń do czoła, myślenie
o tym bolało. Gorąca woda obmywała Cię. Poczułaś się lepiej.
Czy Sans miał rację? Czy to tylko późny nastoletni bunt? Jasne,
naprawdę chciałaś, aby rodzice go zaakceptowali, ale dobry Boże,
potwory to nadal nowość. Prosiłaś rodziców, aby przyjęli nie
tylko nowe zasady tego świata, ale też wybór ich córki.
Oczywiście, to był dla nich wielki szok. Do diabła, sam fakt
przyprowadzenia chłopaka do domu dla każdego rodzica jest wielkim
przeżyciem, nawet jeżeli ten jest człowiekiem. Najgorsze w tym
wszystkim jest to, że nie wspomniałaś Sansowi iż jest pierwszym
chłopakiem jakiego przyprowadziłaś do domu. Nie było kontroli. To nie tak, że coś sobie zrobił jak tatuaż
którego by rodzice nie zaakceptowali. On się po prostu taki
urodził. Sam musiał mierzyć się z różną reakcją ludzi odkąd
się pojawił na powierzchni. Nie! To nie ja się tutaj mylę!
Mówiłaś do siebie. Robiłaś to dla Sansa, prawda? Wsadziłaś
twarz pod lejącą się wodę. To miały być miłe święta, a nie
jakiś kryzys. Wyszłaś spod prysznica i owinęłaś się
ręcznikiem, weszłaś do sypialni by się przebrać. Zobaczyłaś, że
jego ubrania są na wierzchu. Zaśmiałaś się, był tutaj dla
Ciebie. Odstawiłaś ręcznik i weszłaś do kuchni, Twoja mama już
zabrała się do roboty.
-Gotujesz ze mną? - zapytała z uśmiechem.
Założyłaś na siebie fartuszek.
-Do roboty! - zaśmiałaś się lekko i
wyszczerzyłaś. Rozmawiałyście o niczym, mówiąc o głupich
rzeczach dotyczących waszego życia. Mama dołączyła do klubu
szydełkowania, co Cię nie zaskoczyło, ponieważ ciocia Basia
mówiła o nim od zeszłego lata. Zapytała się, czy chcesz z nimi
pojechać na Bahamy. Kiedy obierałaś marchewki, Sans stał się
głównym tematem.
-Więc... Wiem, że nie umawiasz się z nim od dawna,
ale myślałaś o przyszłości? - zaczęła mieszać mąkę w misce
-Przyszłości? Co masz na myśli? - starałaś się
uważać na każde słowo i gest
-Przyszłości z Sansem
-Mamo, dopiero zaczęliśmy się umawiać. To tylko
cztery miesiące. Nie myślisz, że za wcześnie na takie pytania?
-To nie tak, to... znaczy się... nie będziesz miała
normalnego związku z nim – zmarszczyłaś brwi.
-Co rozumiesz pod słowem „normalny”?
-Jest potworem, cukiereczku. Nie jest taki jak my.
Znaczy się, oni mogą brać legalnie śluby?
-Co? Nie wiem, nigdy nie pytałam. Jezu, mamo, znowu.
Cztery miesiące! Nie myślę teraz o ślubie.
-A powinnaś, nie robisz się młodsza – zaczęła
wsadzać warzywa na talerz – Twój brat nie dał mi żadnych
wnucząt, a teraz ty...
-Mamo, odpuść sobie – warknęłaś
-To oczywiste – cmoknęła. Położyłaś miskę w
rogu.
-Tak to kurwa oczywiste. Przestań być taka, no
wiesz, nie umawiałabym się z kimś jeżeli by mi na tej osobie nie
zależało.
-Kochanie, kochasz Duke? - zapytała nie odwracając
się w Twoją stronę
-Duke? Oczywiście, że go kocham ale to...
-A poślubiłabyś go? - Twoja twarz
zrobiła się czerwona, uderzyłaś pięścią w blat
-Jaja sobie kurwa robisz? Czy poślubiłabym Duke?
Duke to pieprzony PIES, mamo. Naprawdę porównujesz naszego psa i
mojego chłopaka?
-Bacz na słowa młoda damo – ostrzegła.
Zacisnęłaś pięści starając się walczyć z gniewem.
-Już nie jestem młodą damą, mamo. Dorosłam.
Jestem kobietą. Mam swoje własne życie. A ty traktujesz mnie jak
jakieś głupie dziecko, które nie wie czym jest prawdziwy związek.
-Bo źle wybierasz! - krzyknęła podpierając się
blatu.
-Tego nie wiesz! Nie rozmawiałaś z nim, nie dałaś
mu szansy! Udawałaś, że go nie ma!
-_____, .... idź sobie. Potrzebuję chwili – zacisnęła
pięści.
-Dobra! Pieprzyć to! - wyszłaś z domu trzaskając
za sobą drzwiami. Stanęłaś w ogródku, a potem podeszłaś do
krzaka i zaczęłaś z nim walczyć. Tak, pierdol się badylu! Miałaś
nadzieję, że Sansowi poszło lepiej z ojcem. Nie słyszałaś
żadnych strzałów, więc to dobry znak. Dlaczego Twoja matka
wszystko utrudniała? Kurwa, wiesz. Gdzieś w środku dobrze wiesz.
Ale nie chciałaś jej zrozumieć, tak bardzo jak ona nie chciała
zrozumieć Ciebie, i to sedno problemu. Któraś z was musiała
odpuścić i wiedziałaś, że to nie będziesz Ty. Jak mogła być
taką głupią ignorantką...
-Rrrgggghhh! - krzyknęłaś nie mając na myśli nic
konkretnego. Chodziłaś w kółko przez minutę, albo dwie. To było
głupie. Chciałaś gotować na Wielkanoc z mamą. Czy wszystko
musiało być takie trudne? Kurwa! Wtedy drzwi się otworzyły, w
progu stanęła rodzicielka..
-Słonko, wróć, dobrze?
-Kazałaś mi wyjść – warknęłaś. Twoja mama
wyglądała na zmęczoną.
-Wiem. Musiałam uporządkować myśli. Przepraszam.
Wracajmy do gotowania.
-Nie gadajmy już o Sansie – popatrzyłaś na nią.
To nie była prośba, ona o tym wiedziała.
-Dobrze. Chodź – powoli weszłaś. Obie
gotowałyście w ciszy, do czasu aż nie zaczęłaś nawijać o
Jackie, wtedy sytuacja wróciła do normy. I szczerze? Po całym tym
gównie dobrze się czułaś ignorując problem, póki co.
Sans z tatą wrócili późnym popołudniem,
rozmawiając ze sobą bardzo przyjaźnie. W domu unosił się pyszny
zapach obiadu. Kościotrup nigdy wcześniej nie świętował Wielkanocy, a
Twoja rodzina nie była zbyt religijna, ale lubiliście jeść dobre
jedzenie i mieć wolne. Mama ustawiała nakrycia przy stole jak
poszłaś umyć ręce. Kiedy wróciłaś ułożenie wyglądało
inaczej. Chciała, abyś z Sansem siedziała naprzeciwko siebie, a
nie obok. Zmarszczyłaś brwi i już miałaś coś powiedzieć, ale
podała Ci talerz pełen jedzenia.
-Dobra! Do stołu wszyscy. Jedzenie gotowe! -
odezwała się zadowolona. Nałożyła sobie i Tobie, potem poszła do
kuchni po pieczoną szynkę, Boże tak strasznie pięknie pachniała.
-Spisałyście się, dziewczyny – odezwał się
ojciec z dumą w głosie.
-Dziękuję! Jak minął dzień?
-Dobrze – popatrzył na Sansa, ten przytaknął,
uśmiechał się szerzej – Pokazałem mu starą część
miasteczka, był zafascynowany jego historią. Nie opowiadałaś mu
za wiele, co?
-Co masz na myśli? - nałożyłaś ziemniaki
-Mówił, że nie wspominałaś za często o tym
miejscu. Wstydzisz się nas czy co? - zażartował – Tylko dlatego,
że mieszkamy w małej miejscowości, nie znaczy, że jesteśmy
cebulą
-Ugh, tato, błagam – wywróciłaś oczami. Sans
popatrzył na jedzenie – Nie wstydź się, nałóż sobie.
-heh, dzięki – kiedy wziął kawałek szynki
zauważyłaś, że nie ma rękawiczek. Jego kościste palce zacisnęły
się dookoła widelca. Matka wpatrywała się w nie jakby była to
najdziwniejsza rzecz jaką widziała w życiu. Szczęście, Sans tego
nie zauważył.
-Robiliście coś poza tym? - zapytałaś biorąc
szynkę – Bawiliście się?
-Wybacz, to sprawa między facetami – tata uśmiechnął
się w stronę Sansa, ten się zaśmiał.
-Uhg, faceci. Co nie, mamo? - zapytałaś. Jej talerz
był pusty – Mamo?
-Tak! Hah. Faceci, głupi i tyle – wzięła same
warzywa. Zmarszczyłaś brwi i zaczęłaś jeść.
-przepyszne – wyraźnie mu smakowało – dlaczego
nigdy nie gotujesz? - zapytał. Warknęłaś. Wiedząc, że
zostaniesz za to zrugana przez rodziców.
-Ponieważ masz pod dachem kucharza – Twój ojciec
popatrzył na Ciebie
-Dobrze gotujesz, nie rozumiem dlaczego lubisz żarcie
uliczne – odezwał się
-Tato, no weź. Mieszkam w mieście, ulice są
wypełnione restauracjami z pysznym jedzeniem. Nie zaczynaj znowu –
pomachałaś widelcem – No i zobacz jakie to smaczne, nadal umiem
gotować.
-Mieszkasz z kucharzem? - Twoja mama zapytała Sansa.
Ten się lekko zaśmiał byłaś zadowolona, że potraktował to na
spokojnie.
-tak jakby, mój brat pracuje w restauracji, dobrze
mu idzie
-Pozwolili mu robić przy jedzeniu? - zapytała.
Prawie wypuściłaś sztuciec. Widziałaś, jak oczy Sansa
zamigotały, ooo to nie jest dobry znak. Wobec swojej osoby mógł
znieść wiele, ale wiedziałaś, że na temat brata jest
bardzo przeczulony.
-jest szefem kuchni – zacisnął ręce bardziej na
widelcu, tak jakby to była broń – jest bardzo uważny w tym co
robi i jego jedzenie smakuje wszystkim, zwłaszcza rosół na kości
– Twój tata zaśmiał się, ale Twoja mama skrzywiła twarz.
-Naprawdę świetnie gotuje, mamo! Nigdy nie
jadłam tak dobrego żarcia. Oczywiście, pomijając twoje. Ale
kiedy wpadniesz do miasta zdecydowanie będziesz musiała wpaść do
jego restauracji. Will też tam pracuje – wypaliłaś
-Oh, pracuje z Willem? To miło – odezwała
się – Will zawsze był otwarty na nowości – Widziałaś, że
Sans resztką sił stara się nie odejść od stołu. Zaśmiałaś
się nerwowo.
-No i Jackie nadal czeka, aż Kyle się jej oświadczy
– chciałaś szybko zmienić temat – Kyle nic mi nie mówił,
więc nie wiem co się święci, ale myślę, że zrobi to niedługo
-Są ze sobą od dawna, co nie? - zapytał ojciec,
przytaknęłaś
-Powinien się oświadczyć, są dla siebie stworzeni
– odezwała się mama żując szynkę – Robi się łatwiej kiedy
wychodzisz za mąż.
-Mamo – tylko tyle powiedziałaś, wzruszyła
ramionami.
-Więc, Sans – zaczęła. Zatrzymałaś widelec z jedzeniem w przerażeniu – Co właściwie podoba ci się
w mojej córce? - Otworzyłaś usta już chciałaś coś powiedzieć,
ale Sans cicho się zaśmiał i uśmiechnął ciepło.
-wszystko, szczerze, jest zabawna, mądra, ma
wielkie serce, uparta jak diabli i jakoś... ciągnie mnie do niej –
popatrzył na Ciebie. Zarumieniłaś się i uśmiechnęłaś.
-Mmm – wzięła większy łyk wina – Ale
dlaczego człowiek?
-Karolina – odezwał się ojciec, ale matka
spiorunowała go wzrokiem
-Lewis, niech odpowie
-mam być szczery? - przytaknęła – nie
wiem, nie zaprzyjaźniłem się z nią by zobaczyć jak to jest,
jeżeli o to pani chodzi, my po prostu.... uznaliśmy, że dobrze
będzie ze sobą chodzić.
-To raczej oczywiste – warknęła sarkastycznie.
-Mamo przestań być chamska – syknęłaś.
-Karolina, to gość – dodał ojciec. Twoja mama
odstawiła pusty kieliszek
-Co z wami jest nie tak?! - krzyknęła – Znikacie
na kilka godzin i udajecie że wszystko jest w porządku?! Popatrz na
jego ręce, Lewis! - pokazała na nie palcem.
-Tak? Powiedziałem mu, aby nie nosił
rękawiczek. Chciałem, aby poczuł się jak w domu – ojciec
powiedział spokojnie.
-W domu? Medyczny eksponat wszedł do mojego domu i
chce zniszczyć życie mojej córki, mam po prostu odpuścić?
-Mamo! - krzyknęłaś – Dość tego!
-Nie, _____, słuchaj mnie, oboje słuchajcie. To
niedorzeczne! Nie dbam o to, co do siebie czujecie, musicie zrozumieć,
że ten związek nie ma przyszłości! - była zdesperowana, ale
mówiła dalej – Nie łapiecie tego? Nie możecie się pobrać, nie
dacie mi wnuków, nie będziesz mieć życia jeżeli zwiążesz się
z tym dziwolągiem!
-przepraszam bardzo? - starał się panować
nad gniewem
-Karolina! - krzyknął ojciec, mama wstała od
stołu mierząc Cię spojrzeniem
-_____, rujnujesz sobie życie. Nie będę
siedzieć i udawać, że wszystko jest dobrze kiedy wiem, że to cię
zniszczy. Nie czeka cię nic dobrego z tym potworem, nie masz przy
nim przyszłości, tylko zmarnujesz czas udając że jest inaczej!
-Co do kurwy, mamo? - zapłakałaś między gniewem, a smutkiem – A co ty kurwa wiesz?
-Co ja wiem? Wiem, że mam dwójkę dzieci i
męża. Wiem jak działa świat i jak trzeba żyć. Nie oszukasz go.
I zdecydowanie nie poślubisz potwora. Dobry Panie, czy on w ogóle ma
chuja? - wskazała na Sansa palcem. Gwałtownie wstałaś.
-Tak, ma! I wiesz co? Pieprzę się z nim. Łał!
I jest rewelacyjnie! Nigdy nie przypuszczałam, że będę ci o tym
mówić, ale oto tu jesteśmy – Sans wstał.
-powinienem iść
-Co? Nie! - krzyknęłaś, ale już wychodził
z pomieszczenia.
-Sans, proszę! - odezwał się ojciec, poczułaś jak włosy stają Ci dęba, a powietrze zrobiło się
cięższe. Wybiegłaś za Sansem, ale jego już nie było. Ciężko
oddychałaś, zaciągając się powietrzem. Wróciłaś o kuchni i
chwyciłaś za talerz, rzucając nim o ścianę.
-_____! - krzyknął ojciec
-Nie! Pieprzę cię mamo! Pieprzę ciebie, pieprzę
to, pieprzę wszystko! Czy tak kurwa trudno zjeść jedną pierdoloną
kolację wspólnie? Tata jest spoko, tata był w porządku, ale ty...
-Uważaj na swój język – ostrzegł ojciec
-Nie, wiesz co? Wychodzę. Kurwa wychodzę! -
znalazłaś się na podwórku. Słońce właśnie zachodziło, powoli
pojawiał się księżyc między drzewami. Nie miałaś pojęcia
gdzie podział się Sans. Wyciągnęłaś telefon by do niego
przedzwonić, mając nadzieję, że odbierze
-cześć, tu sans, nie mogę rozmawiać, ale
pogadaj do telefonu, a może potem się odezwę.
Kurwa mać! Starałaś się nie płakać.
Oddychałaś ciężko przez nos. Zaczęłaś iść wzdłuż
pobliskiego strumyka. Chciałaś uciec, uciec od wszystkiego.
Oczyścić umysł, przemyśleć co zrobić, spróbować znaleźć
Sansa. Wiedziałaś, że szukanie go było bezsensowne, kurwa, mógł
przecież wrócić do domu. Było zimno, nie pomyślałaś, aby
wziąć jakąś bluzę przed wyjściem. Usiadłaś na kamieniu.
Mniejsza o to, równie dobrze mogę zamarznąć na śmierć. Myślałaś
jak dziecko. Nikomu na mnie nie zależy. Co za porażka. Co za
pierdolona porażka. Jeszcze nigdy nie byłaś tak wściekła na
matkę. Dlaczego Ci to robi? Ale miała rację, na swój sposób.
Jaka przyszłość Cię czeka z Sansem? Jasne, jest fajnie, i dobry
Boże, nie byłaś pewna tego czy go kochasz teraz, ale musiałaś
się o to zapytać – Co dalej? Za chińskiego boga nie będziecie
mieć dzieci, no i wątpliwe jest aby pozwolono wam jakieś zaadoptować, a Ty chciałaś mieć rodzinę. Porzucisz swoje
marzenie, by być z nim? A ślub? Z tego co wiesz, nie było
możliwości aby legalnie zawszeć taki z potworem. Nie wiesz czy
między sobą mogli się pobierać. Zawsze chciałaś wielką, piękną
suknię ślubną. Czy z tego też zrezygnujesz? Co Cię przy nim
trzyma? Czy on też zrezygnował ze swoich marzeń aby z Tobą być?
A może powinnaś wybrać kogoś bardziej.... kompatybilnego? Wzięłaś
głębszy wdech i zaczęłaś płakać. To nie było sprawiedliwe. W
ogóle. Łzy ciekły Ci po policzkach, schowałaś twarz w dłonie,
pochylając się nad kolanami. Drżałaś, po części z zimna, po
części od łez. Miałaś nadzieję, że nurt rzeczki zabierze Cię
gdzieś daleko. Dlaczego Sans nie może być normalny? Nie, nie, nie
tego chcesz. Zapłakałaś głośniej, dając sobie kopa w mentalną
dupę, że cokolwiek takiego w ogóle przeszło Ci przez głowę. Ale
to była prawda, na swój sposób. Kiedy na niego patrzyłaś,
widziałaś przyszłość jakiej nigdy nie będziesz mieć. Twój
związek nie będzie zwyczajny, czeka was inny los. Wszystko
się chrzaniło, nie mogłaś nad tym zapanować. Otarłaś łzy z
policzków. Pociągnęłaś nosem. Ktoś był za Tobą. Sans?
-Orzeszku – ojciec pochylił się nad Tobą,
mówił cicho – Chodź tutaj – usiadł obok Ciebie i otoczył Cię
ramionami.
-Tato, to takie niesprawiedliwe – szepnęłaś
między czkawką
-Wiem, Orzeszku, wiem – jego palce zaczęły
przeczesywać włosy – Twoja mama przegięła, ona.. - westchnął
– Nie, nie będę jej usprawiedliwiać. Chciałem z tobą pogadać.
-To niesprawiedliwe – powtarzałaś.
Pocałował Cię w czubek głowy.
-Słuchaj, kochasz go? - Zapytał, wciągnęłaś
powietrze. Popatrzyłaś na niego, wpatrywał się w Twoje
oczy, wtedy zaczęłaś płakać znowu – Tak myślałem. Słuchaj,
życie nie jest proste. No i teraz przechodzisz przez jego
najtrudniejszą część. Nikt nie wie jak wygląda przyszłość.
-Wiem.. - mruknęłaś starając się otrzeć łzy
-Musisz zapytać samej siebie, czy porzucisz swoje
marzenia dla kogoś innego? Czy ten ktoś jest dla Ciebie ważniejszy
niż ty? - delikatnie gładził Cię dalej – Wiem czego chciałaś
odkąd byłaś dzieckiem. Lecz jeżeli Twoje serce mówi ci coś,
czasami lepiej jest go posłuchać – Byłaś w szoku. Nie
spodziewałaś się takiej rady od niego. Zazwyczaj był bardziej...
patriarchalny. - Wiesz co masz robić, przeszłaś już wiele. Sans
to dobry chłopak. I ja to mówię, co nie? - zaśmiał się starając
się poprawić nastrój. Nie śmiałaś się – Ale mimo to trzeba
podjąć pewną decyzję. I bez znaczenia co wybierzesz – westchnął
– przemyśl to dokładnie. Będę cię wspierał bez względu na to
co zdecydujesz.
-Tak bardzo cię kocham, tato – znowu płakałaś –
Dlaczego mama nie rozumie?
-Szczerze Orzeszku, ja też nie rozumiem. Ale wiem,
że jesteś mądrą dziewczynką i wiesz co dla Ciebie dobre. Bez
względu czy dalej pójdziesz tą drogą, czy obierzesz inną,
idziesz przed siebie. Choć wpadałaś w kłopoty dawałaś sobie
radę. - westchnął – Szkielet. Rany. Utrudniasz wszystko swojemu
staruszkowi, wiesz? - Zaśmiałaś się przez łzy.
-Jasne, to moja praca, co nie? - pociągnęłaś
nosem.
-Jestem z ciebie dumny. Mam nadzieję, że o tym
wiesz. Zawsze byłaś moją świecącą gwiazdeczką – przystawił
palec do Twojej brody byś na niego spojrzała – Bez względu na to
co się stanie, nie pozwól aby ktoś tobą rządził, rozumiemy się?
-Tak jest! - uśmiechnęłaś się słabo.
-I jeżeli ten chłopak kiedykolwiek złamie twoje
serce, ja połamię wszystkie jego kości.
-Tak jest – powtórzyłaś, zaśmiał się.
Pocałował Cię w czubek głowy i tulił dalej, do czasu, aż nie
przestałaś płakać.
-I tak na przyszłość, bez względu na to jak
będziesz zła, nie chcę już nigdy słyszeć o twoich przygodach
łóżkowych – mruknął, zaśmiałaś się.
-Przepraszam, byłam zła. Mama zaczęła ten temat –
otarłaś ostatnią łzę
-Czy on naprawdę...? No wiesz...
-TATO!
-Dobra! Dobra! Lepiej dla mnie abym nawet o tym
nie myślał – zaśmiał się – Wiesz gdzie poszedł? Nie wrócił
do domu.
-Nie... - mruknęłaś marnie – Zniknął,
nie winię go, nie odbiera telefonu.
-Nie mógł pójść za daleko – Gdyby tylko
wiedział... - W każdym razie, masz – podał Ci kurtkę – Wracam
do mieszkania, myślę że najlepiej będzie jak twoja mama zostanie
u Baśki znowu. Nie wynajmiesz hotelu w Wielkanoc tak późno –
wstał i podał Ci rękę, wzięłaś ją.
-Dzięki. Poszukam Sansa. Myślę, że tak
będzie najlepiej – popatrzyłaś na księżyc – Mam włączony
telefon, wrócę.
-Dobrze – Przytulił cię mocno – Kocham cię
Orzeszku
-A ja ciebie, tato – wtuliłaś się w niego.
Uśmiechnął się delikatnie i oddalił się. Cóż, cholera. Sans
mógł być teraz wszędzie, od czego zacząć? Znowu próbowałaś
zadzwonić idąc przed siebie, ale nie odbierał. Schowałaś nos za
kurtką. Idąc wzdłuż ulicy nagle Cię olśniło. Praktycznie
biegłaś na zbocze. Kiedy się tam znalazłaś ciężko dyszałaś
łapiąc hausty zimnego powietrza. Na szczycie siedział Sans
wpatrzony w niebo.
-Sans... - zaczęłaś, podchodząc do niego.
-cześć tygrysie – powiedział cicho nie
odwracając twarzy w Twoją stronę. Stałaś, z zaciśniętymi
pięściami. Nienawidziłaś się z nim kłócić.
-Mama wyjedzie, rozmawiałam z tatą. Zmienię
lot więc możemy wyruszyć jutro rano, jeżeli chcesz.
-jasne – Zmarszczyłaś brwi i podeszłaś do
niego. Odwrócił głowę by na Ciebie nie patrzeć.
-Sans? - Schował głowę za rękami i nic nie
powiedział. Kucnęłaś obok niego i dotknęłaś jego ramienia –
Sans...
-mają rację, wiesz o tym – jego głos był niski
– wszyscy mają rację, co ja ci zrobiłem?
-Co? - nadal miał opuszczoną głowę
-nie możesz ze mną być, _____, ściągam cię
na dno, nie zasługujesz na to
-Sans, nie! - krzyknęłaś, znowu zaczynałaś
płakać – Kurwa, nie! Nie, nie! Nie mów tak!
-proszę, możesz zrobić mi wszystko, tylko mnie nie
okłamuj – powoli podniósł głowę, światełka w jego oczach
zniknęły, płakał – jeżeli wszystko ci zabrałem, to chcę
zostawić chociaż szczerość.
-Nie żartuję Sans, co niby z tobą jest nie tak?
Nic! Nic! - twój ton głosu był wyraźnie wyższy. Nie mógł Ci
tego zrobić!
-wszystko, tylko popatrz na mnie – uniósł swoją
kościstą dłoń – popatrz na mnie – krzyknął i nagle ściągnął
bluzę, a potem golf, staną naprzeciwko, cienie tańczyły na
jego twarzy. Równie dobrze mógł być aniołem śmierci, jeszcze
nigdy nie wyglądał tak przerażająco. Jego oczy wpatrzone były w
Twoją twarz – wiedziałem o tym, ale miałem nadzieję...
-Sans – mówiłaś, słabo, wyciągnęłaś
do niego ręce. - Proszę. Każda chwila spędzona z tobą była
cudowna. Jesteś dla mnie wszystkim. Proszę.
-każda chwila? nawet ta dzisiejsza? a może
wtedy kiedy wytykają nas palcami na ulicy? a może wtedy kiedy
wylali mnie z roboty bo wyglądam, jak wyglądam? - jego głos drżał
– jak mogę dać ci wszystko na co zasługujesz, skoro niczego nie
mogę ci dać?
-Chrzanisz i wiesz o tym – warknęłaś – Sans,
jesteśmy popierdoleni. Bez względu co zrobisz czy powiesz, jesteśmy
pojebani. Dlaczego to cię tak martwi?
-nie powinnaś rzucać wszystkiego – szepnął –
zmarnujesz życie jeżeli zostaniesz ze mną
-Przestań zachowywać się jak emo – warknęłaś
– I nie mów mi co mam robić w życiu i jeżeli chcesz możesz być
taki jak oni – jego oczy powoli zaczęły się pojawiać, opadł na
kolana – Zasługuję na coś więcej...
-tak – Serce Ci pękało kiedy na niego patrzyłaś.
-Sans, nie łapiesz? Niczego nie porzucam. Mam
ciebie. To ciebie chcę.
-ja nie mogę... - popatrzył na dół – nie mogę
dać ci dzieci, nie mogę dać ci szczęścia, ja nie mogę...
-Zamknij się. Możesz! Może nie dzieci, ale dajesz
mi szczęście! Dostałam go wiele od ciebie! Myślisz, że inne
rzeczy są dla mnie ważniejsze? Nie są! - położyłaś ręce na
jego ramionach, poczułaś jak drży od łez, nie mogłaś nic
poradzić na to jak tylko objąć go mocno.
-ale dlaczego? możesz być znacznie
szczęśliwsza – zaczął gładzić Cię palcami po twarzy
-Myślałam, że nie chcesz kłamstw –
przystawiłaś policzek do jego palców. Westchnął ciężko i
przybliżył się do Ciebie.
-bo nie chcę, pragnę tylko aby się ułożyło,
wiesz? mogłem to olewać, udawać że nie widzę, ale nie miałem
świadomości jak strasznie cię krzywdziłem.
-Sans, dobry Boże, nie krzywdzisz mnie –
popatrzyłaś mu w oczy mówiąc poważnie – Ocaliłeś mnie. Byłeś
kiedy tego najbardziej potrzebowałam. Jesteś moją skałą, moim
wsparciem, moim kochankiem. Czego mogę chcieć więcej? Wiele osób
zabiłoby by mieć kogoś takiego w swoim życiu. Szczerze. Nie
rozumiem co ci nie pasuje.
-ani ja... - Serce zabiło ci mocniej, nie wiedziałaś
co powiedzieć, chciałaś nie płakać.
-Oh... - mruknęłaś.
-cholera! kurwa, nie, nie o to mi chodziło! kurwa
mać, czasem nie umiem dobrać słów, patrz... - myślał przez
chwilę - ... chcę abyś była szczęśliwa, i dobry boże pragnę
cię w swoim życiu, nawet jeżeli mielibyśmy zostać przyjaciółmi
– zalałaś się łzami
-Zrywasz ze mną? Poważnie?
-co? nie! daję ci po prostu wybór...
-Jaki wybór?! Ty jesteś moim wyborem pieprzony
kretynie! - krzyknęłaś – Ile razy mam ci to powtarzać? Mam to
ogłosić światu? Napisać do gazety? Czego ode mnie chcesz?
-nie wiem! - krzyknął, jego oczy zabłyszczały –
nie wiem... nigdy tego nie robiłem! zawsze wszystko pierdoliłem!
czy to prawdziwy ja? - szlochał, lecz nie leciały mu łzy
-To głupie. To kurwa głupie. Dlaczego tak się
zachowujemy? - zapytałaś – Sans, dlaczego pozwalamy innym grzebać
w naszym związku? Proszę, czy możemy... wrócić do tego jak było?
- Popatrzył na Ciebie, nadal światełka w jego oczach były
przytłumione, wyglądał przerażająco jeżeli pozwolisz sobie na
szczerość ze sobą. Zamarł, jakby na coś czekał.
-tak – odezwał się po chwili wyraźnie
zrezygnowany – zawsze możemy wrócić do tego jak było
-To dobrze – pocałowałaś go. Objął Cię
i zaczął odwzajemniać pocałunek
-_____, ja... jesteś dla mnie wszystkim -
Powiedz mu. Krzyczały Twoje myśli Powiedz mu do cholery!
-Ty też jesteś dla mnie wszystkim –
odpowiedziałaś. Uśmiechnął się i przyłożył czoło do
Twojego. Siedzieliście tak przez chwilę, do czasu aż poczułaś
jak drży – Kurwa, zimno ci?
-trochę – zaczął rozglądać się za
ubraniami
-Tak się
dzieje, jak jesteś melodramatyczny – starałaś się rozpogodzić
atmosferę. Sans cicho się zaśmiał.
-tak, należy mi się – znalazł i założył golf.
A potem naciągnął kaptur bluzy na głowę przyglądając Ci się
przez chwilę – przepraszam.
-Nie przepraszaj. Bo zaraz zalejemy się
przeprosinami. Wracajmy. Ogrzejmy się. Prześpijmy, a potem wyjedźmy
z tej zapchlonej dziury.
-brzmi fajnie – przylgnęłaś do niego. Uśmiechnął
się.
-W drogę – chwyciłaś go za dłoń. Kiedy
dotarliście na miejsce, auta matki już nie było. Ojciec siedział
na wycieraczce czekając, na was.
-Chwała Bogu, wszystko dobrze? - zapytał, Sans
przytaknął drapiąc się po karku.
-przepraszam lewis, musiałem wyjść, oczyścić
umysł – ojciec skrzyżował ręce
-Nie przepraszaj. Słuchaj. To był długi cholerny
dzień. Wejdźcie do pokoju, obejrzymy coś. Zrobię nam jakieś
ciepłe picie. Herbata? Kawa? Kakao?
-Kakao – odezwałaś się, to zdecydowanie Ci teraz
pomoże, nadal bolało Cię serce. Na wzgórzu podjęłaś decyzję,
ale czy słuszną?
-ja też poproszę, jeżeli mogę – powiedział,
ojciec przytaknął i poszedł do kuchni a Ty z Sansem do pokoju.
Włączyłaś telewizor na jakimś przypadkowym programie. Nie
interesowało Cię co oglądaliście, chciałaś po prostu napić się
i siedzieć przy Sansie. Jak tylko ojciec przyszedł z kubkami
wzięliście je. Resztę nocy spędziliście śledząc to co się
działo na ekranie. Nikt tak naprawdę nic nie powiedział, wszyscy
byli zmęczeni. Tej nocy kiedy weszłaś do łóżka, Sans wplótł
swoje palce w Twoje włosy, zaczęłaś płakać. Przytulił Cię, i
pozwolił, abyś usnęła.
Następnego ranka matka nadal nie wróciła.
Nie przejmowałaś się tym. Twój ojciec zrobił wam śniadanie.
Ubrałaś się i popatrzyłaś na Sansa.
-Możemy iść do domu? Teraz?
-nasz lot wyrusza o dziewiętnastej
-Wiem, ale czy możesz zabrać nas do domu? -
poprosiłaś. Wpatrywał się w Twoje oczy, bardzo chciałaś wyjść.
Będąc tutaj czułaś się okropnie. Westchnął ciężko.
-niech twój ojciec podwiezie nas na lotnisko, nie
chcę go przestraszyć – przytaknęłaś. Lewis nie był
zaskoczony, że „lecicie wcześniej”, ale wyraźnie nie chciał
abyś go opuszczała. Mimo wszystko kochał Cię i tęsknił
za Tobą. Pomógł Ci z walizkami i w milczeniu zabrał was na
lotnisko. Kiedy stanęliście w budynku objął Cię mocno.
-Proszę, dbaj o siebie Orzeszku. Nie pozwól innym
decydować za ciebie, dobrze? Bądź szczęśliwa – pocałował Cię
w głowę
-Dzięki tato, będę, a jeżeli coś pójdzie nie
tak to zadzwonię i mnie poratujesz
-Nie bądź tego taka pewna – zaśmiał się –
Loty są drogie, postaraj się nie wpaść w jakieś kłopoty dla
dobra mojego portfela, dobrze? - pocałowałaś go na do widzenia.
Razem z Sansem udaliście się do poczekalni. Potem chwycił Cię za
rękę i schował się z Tobą za rogiem. Poczułaś jak coś
przewraca Ci się w brzuchu, ziemia ucieka pod stopami. Śniadanie
wyraźnie chciało wyjść tą samą drogą jaką weszło, jeszcze
jeden krok i już byłaś na klatce schodowej własnego mieszkania.
-Piękna sztuczka – zaśmiałaś się. - Wejdziesz?
-jeżeli chcesz
-Nie bądź głupi – wywróciłaś oczami.
Ten się zaśmiał i udał się do Twojego mieszkania. Zostawiliście
bagaże w przedpokoju i udaliście się do sypialni. Jak tylko Sans
położył się obok Ciebie, poczułaś się dobrze. To było
właściwe uczucie. Byłaś szczęśliwa. Prawdziwie szczęśliwa.
Przed snem przez głowę przeszła Ci jedna myśl:
Czy wybrałam
dobrze?