Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zapomniana Wytrwałość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zapomniana Wytrwałość. Pokaż wszystkie posty

14 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Strach

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność
Strach (obecnie czytany)
...

~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odszedłem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
– SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? –  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach.  
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. 
Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot.  
– Do Grillbiego – odrzekłem. Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. 
 Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. 
Był ode mnie starszy o trzy lata. Grillby często pomagał swojemu ojcu w barze w Snowdin. Chłopak w przyszłości chciał przejąć bar, więc starał się zaimponować ojcu. Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić.
Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Nie chciałem nikogo obarczać swoimi problemami. Jednak on to rozumiał. Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
– NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? – ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku… Tyle mnie tam nie było. Ale nie marnowałem czasu. Uczyłem panować się nad moją magią, byłem lepiej przygotowany niż ostatnio.  
– Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? – zapytałem z uśmiechem.  
– NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! – tupnął że złością Papyrus. – IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza. Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. 
 Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar. Dostałem go na Święta od ojca. 
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Rodzice szli odebrać swoje pociechy ze szkoły. Inni dalej pracowali albo dopiero zaczynali swoją zmianę. O wcześniejszy powrót ojca nie musiałem się bać. Od jakiegoś czasu przesiadywał po godzinach w laboratorium. Kilka razy słyszałem, że potrzebuje asystenta, lecz nie ma kiedy go znaleźć. 
Mojej kandydatury nawet nie wziął pod uwagę… Eh…  
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. 
Raz przez śnieżycę zamarzły, a ja utknąłem w Ruinach. Musiałem czekać, aż odtają. Na szczęście udało mi się wtedy wrócić przed ojcem do domu. Ale znowu za bardzo odbiegłem, więc…  
Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. 
Stare domy porośnięte bluszczem. Rośliny wychodziły z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją.  
Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie było kłopotów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło…  
Miasto widoczne ze skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przybycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę.
I pojawiła się najgorsza cześć całej podróży – korytarze z pułapkami.  
Niektóre zagadki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przejściu przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wyskakiwały ostrza. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i… Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie  kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyiś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
– SANS! RATUJ! – usłyszałem krzyk Papsa. 
Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami.
Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. 
Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja… nie mam serca… ani żył…  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło go istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. 
Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki. Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. 
Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą… Nie… Sekundą… Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą… Ale to było tylko złudzenie. Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach.  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Był dzieckiem i nie za dobrze nad nią panował. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze był bystry oraz spostrzegawczy.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił.  
Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać. Naprawdę zużyłem za dużo magii. 
– MÓGŁBYM ZAPYTAĆ CIEBIE O TO SAMO – odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem.  
Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając je. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrząc na mojego brata, wtulającego się we mnie.
 – Masz mnie bracie.  – Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. – Lepiej wróćmy już do domu. – Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. –  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody… Jak to powiedzieć… Ludzie rzekliby, że zbladł że strachu… Ale my nie mamy skóry. Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
– Papy, co Ci… – Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. 
 Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
– Czego macie mi nie mówić? – powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. – Lepiej wyjaśnijcie mi co wy tutaj robicie?  
– Zwiedzamy? – powiedziałem niepewnie wstając.  
– Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! – podniósł na mnie głos ojciec.  
– Ale nic nam się nie stało! – krzyknąłem na ojca.  
– Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was kilka chwil temu jak leżeliście na ziemi przerażeni! – krzyczał ojciec. – Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
– Ale ja…  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa. 
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk… Huk… A potem Papyrusa.  
– Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.

Share:

13 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Niepewność

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność  (obecnie czytany)
Strach


~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odbierałem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
- SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? -  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach. 
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot. Wiedział kiedy kłamie...  
- Do Grillbiego - odrzekłem.
Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. Był ode mnie starszy o trzy lata. Chłopak często pomagał swojemu ojcu w barze. W przyszłości chciał przejąć bar i starał się zaimponować ojcu... akurat coś o tym wiem.
Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić. Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Jednak on to rozumiał. Nie naciskał na mnie. Po prostu czekał, aż będę gotowy.  Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
- NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? - ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku... Tyle mnie tam nie było.  
- Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? - zapytałem z uśmiechem.  
- NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! - tupnął że złością Papyrus. - IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza.
Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar, ponieważ dostałem go na Święta od ojca.  
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Rodzice odbierali swoje pociechy ze szkoły. Inni wracali, bądź dopiero szli do pracy.
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. Stare domy porośnięte bluszczem. Wychodził on z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją. Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie miałem problemów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło...  
Miasto widoczne że skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przebycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę. I Pojawiła się najgorsza cześć całej podróży - korytarze z pułapkami.  
Niektóre pułapki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przedostaniu się przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wysuwały się kolce. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i... Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyjś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
- SANS! RATUJ! - usłyszałem krzyk Papsa. Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami. Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja... Nie mam serca...  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło  istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki... Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą... Nie... Sekundą... Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą... Każda minutą godziną.... Godzina wiecznością... Ale to było tylko złudzenie... Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach...  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze miał głowę do zagadek. Natomiast ja wolałem drogę na skróty, czyli magię.  
- Po co tu przyszedłeś? - zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił. Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać.  
- Mógłbym zapytać ciebie o to samo - odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem. Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając jego łzy. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrzeć na mojego brata, wtulającego się we mnie. - Masz mnie bracie.  - Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. - Lepiej wróćmy już do domu. - Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. -  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody... Jak to powiedzieć... Ludzie powiedzieliby, że zbladł że strachu... Ale my nie mamy skóry... Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
- Papy, co Ci... - Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli Podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
- Czego macie mi nie mówić? - powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. - Lepiej wyjaśnijcie mi co WY TUTAJ robicie?  
- Zwiedzamy? - powiedziałem niepewnie wstając.  
- Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! - podniósł na mnie głos ojciec.  
- Ale nic nam się nie stało! - krzyknąłem na ojca.  
- Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was Kilka chwil temu! - krzyczał ojciec. - Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
- Ale ja...  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa..  
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk... Huk... A potem Papyrusa.  
- Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.  
Share:

17 stycznia 2020

Undertale: Zapomniana Wytrwałość - Powód nienawiści

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści (obecnie czytany)
Niepewność
Strach
...


~*~


Moja historia może wydawać się wam pogmatwana. Opowiem wam jak to pamiętam, ale tak jak ona to wszystko widziała. Opiszę wam jej strach. Niepewność. Wytrwałość. Dobroć. 
Znalazłem go dopiero po jej śmierci. Mały, niepozorny zeszyt schowany pod materacem. Trzymając go przy sobie, czuję jej zapach – jakby stała tuż obok mnie. Kiedy przeglądam jego strony, widząc jej pismo – raz schludne oraz czytelne, a innym razem nieczytelne, pomazane... 
Atrament mieszający się z jej słonymi łzami. Czytając go, czułem targające nią emocje. Wiele z nich zatrzymywała dla siebie... Nie chciała być dla nikogo problemem. Trzymała wszystkie uczucia wewnątrz siebie. Teraz patrząc na przeszłość, mogę powiedzieć, że robiłem to samo.  
Myślę, że wy też poczujecie jej emocje, jakie skrywała przed światem oraz zrozumiecie, jak stała się dla mnie ważna. 

Kiedy się pojawiła miałem już skończone szesnaście lat, a Papyrus niedawno miał dziewiąte urodziny. Był już wystarczająco duży, aby zrozumieć co się  wokół niego dzieje, ale... Nadal widział świat w różowych barwach. Nie, żebyście wzięli to za coś złego, ale świat bywał niezwykle okrutny. Często zastanawiałem się, jak on sobie poradzi. Papyrus wolał rozwiązywać konflikty rozmową,  ale nie wszyscy byli tacy jak on -  pokojowo nastawieni. Niekiedy zadawaliśmy sobie z ojcem pytanie, dlaczego on chce być gwardzistą. Jak go pytaliśmy, odpowiadał, że chce pomagać ludziom i być popularny. Tata uznał, że nie ma się czym martwić i mi doradził to samo. Ale ja zawsze będę chronił mojego  Papsa. Wtedy też chciałem go chronić. 

Dzień minął mi jak każdy inny. Nie spodziewałem się, że stanie się coś niespodziewanego. Ale wolałem być przygotowany. Jak zwykle po szkole chciałem udać się do Ruin - do kwiatowej komnaty, miejsca gdzie pojawili się ostatni ludzie. Było ich już troje nie licząc księżniczki Chary Dremuur. Wszyscy znają jej historię. Pojawiła się w podziemiach, rozpalając nadzieję w sercach potworów. Nie znałem jej osobiście. Kiedy umarła razem z księciem Asrielem miałem zaledwie pięć lat.  Kilka razy widziałem ich w stolicy, ale nic poza tym. Po niej pojawili się kolejny ludzie.  
Od śmierci Chary do pojawienia się Kathariny do Podziemia spadali dorośli albo nastolatki. Nie znałem ich imion, więc użyje ich cech. Pierwsza pojawiła się kobieta - CIERPLIWOŚĆ. Zjawiła się kilka dni po pogrzebie Chary i Asriela. Nie spotkałem jej, ale słyszałem, że nie przeszła nawet Ruin. Zginęła rozwiązując jedną z pułapek. Jej dusza została zabrana do pałacu. Miała być kluczem do zniszczenia bariery. Racja... Nie powiedziałem wam o duszach... Po śmierci królewskich dzieci, król poprzysiągł zebrać siedem ludzkich dusz do zniszczenia bariery. Dusza CIERPLIWOŚCI była pierwsza. Kolejną była dusza UCZCIWOŚCI - nastolatka. Udało jej się z powodzeniem przejść Ruiny. Ale w Snowdin została złapała przez gwardzistów. Kapitan straży Królewskiej - Vinci osobiście doprowadził dziewczynę do stolicy. UCZCIWOŚĆ próbowała pertraktować z królem Asgore. Ale nie udało jej się. Zabił ją. Wtedy odeszła królowa Toriel. Nie mogła patrzeć jak jej mąż zabija bezbronne dziecko. Król zdobył drugą duszę, a królowa zaginęła. Chodziły plotki, że ukrywała się w Ruinach. Podobno czekała na kolejnych ludzi - chciała ich ostrzec przed Asgorem.  
Po UCZCIWOŚCI pojawił się trzeci człowiek. Mężczyzna, który charakteryzował się ODWAGĄ. Kiedy pojawił się w Snowdin, potwory zaczęły podejrzewać,  że zabił On królową. Ten człowiek był niebezpieczny. Zaatakował kilka potworów oraz jednego z moich kumpli - psa Doggo. Przez ODWAGĘ Doggo stał się niewidomy. Mężczyzna zaatakował jego ojca, a Doggo chciał go obronić. Został ranny. Od tego czasu chłopak się zmienił. Chciał wstąpić do Gwardii Królewskiej I łapać ludzi. Wielu tak wtedy robiło. Jako niewidomy Doggo nie mógł walczyć, ale idealnie radził sobie bez niego. Jego mocną stroną okazał się słuch. To dzięki niemu w przyszłości wstąpił w szeregi gwardzistów. Ale wracając do ODWAGI. Mężczyzna na swoje drodze zajął kilka potworów. Udało mu się dotrzeć, aż do Hotland. Jakimś cudem wszedł do laboratorium mojego ojca - W. D. Gastera.  
Nie zapomnę tego do końca życia. ODWAGA był powodem mojej niechęci do ludzi.  
Byłem wtedy w laboratorium razem z Papyrusem. Miał wtedy trzy latka, więc tego nie pamięta. To dobrze. Ale ja często miewałem koszmary.  
ODWAGA wdarł się do gabinetu taty. Wziąłem Papsa i schowałem się pod biurkiem. Przycisnąłem do siebie mojego brata. Ojciec stanął z nim twarzą w twarz,  gotowy nas bronić. I się zaczęło. Nie chcę przypominać sobie tej walki. Do dzisiaj na wspomnienie tego dnia przechodzą nie dreszcze, ale najbardziej zapadło mi w pamięć widok ojca. ODWAGA uderzył ojca drewnianym kijem w głowę. Wytrzymałem oddech,  przyciskając Papyrusa do piersi. Bałem się... Nie... Byłem przerażony, widząc ojca na ziemi. Chociaż widziałem tylko jego plecy, nadal mogłem dostrzec pęknięcie na jego czaszce. Ciągnęło się ono przez całą jego głowę. Krew powoli sączyła się z rany. Czerwona ciecz spływała po kości na śnieżnobiały fartuch, wsiąkając w niego. Niespodziewanie Papyrus zaczął płakać. Musiał słyszeć co się dzieje i się wystraszył. Próbowałem go jakoś uspokoić, ale to nie pomogło. Spojrzałem na ojca. Wstał już z ziemi. Obejrzał się na nas. To co zobaczyłem... Na początku nie mogłem w to uwierzyć. Pęknięcie zaczynało się poniżej jego oczodołu i przechodziło przez niego. Było tam. O wiele więc krwi, niż na początku myślałem. Wydawał się niezwykle zmęczony, ale gdy tylko napotkał mój wzrok. Jego wyraz twarzy się zmienił. Zniknęła niepewność i strach, a zastąpiła je czysta nienawiść... Nienawiść do ludzi. Ojciec Odwrócił się do człowieka. Wyciągnął przed siebie rękę, którą zaczęła otaczać fioletowa magia.  
- Zaczniesz żałować, że w ogóle się tu pojawiłeś! - warknął ojciec w prastarym
języku potworów. Rozumiałem go, ponieważ nauczył mnie go. Tata uważał go za spuściznę potworów powierzchni, dlatego postanowił nas go nauczyć. Kiedy ojciec się wściekał zaczynał nim mówić. - Zapłacisz za skrzywdzenie mieszkańców Snowdin! Za wdarcie się tutaj! - krzyczał ojciec. Uniósł swoją rękę ponad głowę. Człowiek zaczął się trząść. Chyba zrozumiał z kim zadarł. Próbował uciec, ale z ziemi wyrosły kości uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. - Myślisz, że uda Ci się uciec! - Nad ojcem pojawiły się Blastery. Każdy z fioletowymi oczyma. - Zapłacisz za wszystkie swoje grzechy. A w szczególności za atak na moich synów! - Kościane głowy wystrzeliły fioletowym płomieniem. ODWAGA szamotał się, ale nie wiele to zadziałało. Został spalony na popiół. Nad jego prochami pojawiło się pomarańczowe serce - jego dusza. Już miała zniknąć, ale ojciec zdążył schwytać ją w swoją magię.  
- Twoja kara dopiero się zacznie - dodał ojciec, chowają jego duszę do specjalnego pojemnika. Zostawił go na stole i podszedł do nas. Ukląkł przy biurku, przytulając nas.  
- Już dobrze. Nic wam nie grozi - powiedział spokojnym głosem, obejmując nas mocniej. - To już koniec. Nie płacz Sans.  
Przez słowa ojca zdałem sobie sprawę, że od kilku chwil po moich kościach policzkowych lecą łzy. Nawet nie spostrzegłem, kiedy zacząłem płakać.  
Kilka minut potem do gabinetu wpadli gwardziści. Widząc nas oraz pobojowisko, natychmiast zajęli się opatrywaniem ojca. Potem niewiele pamiętam. Wszystko działo się jakby za mgłą. Czułem się zmęczony, wręcz wyczerpany. A ostatnie co pamiętam z tego dnia to jak ciemność zasłaniała moje oczodoły. Jednak zanim zamknąłem oczy,  obiecałem sobie, że nie pozwolę, aby ta sytuacja się powtórzyła. Obiecałem sobie, że zabije kolejnego człowieka zanim skrzywdzi kogokolwiek.  
Share:

8 stycznia 2020

Undertale: Zapomniana Wytrwałość - rozdział I

Autor: Dodo Dan

Spis treści:
Prolog (obecnie czytany)
....

~*~
Opowiem wam historię pewnej niewinnej duszyczki. Nikt nie wiedział, że tyle zmieni w życiu każdego z nas. 
Pojawiła się nagle, po prostu spadła jak reszta. Myślałem, że jest taka jak inni – brutalna, nienawistna, chciwa, impulsywna. Wszyscy tak uważali. Mieliśmy ją za zagrożenie, ale ona była inna. Chociaż bała się tego, co ją spotka, zaufała nam... 
Zaufała mnie, ojcu, bratu. 
Zmieniła nas.
Jej pragnieniem stało się uwolnienie nas.
Pragnęła, abyśmy odzyskali wolność.
 Poświęciła się dla nas. 
Obiecałem nie zapomnieć i chociaż nie cierpię obietnic. Nadal pamiętam. 
Ten uśmiech.
Jej WYTRWAŁOŚĆ.
Te oczy oraz ich gasnący blask. 
Inni zapomnieli, bo tak było łatwiej. Mniej bolało. 
Ja  nie potrafiłem. Nie o niej.
Chcę przypomnieć innym jej historię, właśnie dlatego, że dzięki niej jesteśmy, kim jesteśmy. 
Lepiej zacznę od początku. 
Jestem Sans. Szkielet Sans. I opowiem wam historię dziewczyny, imieniem Katharina, która WYTRWAŁOŚCIĄ zdobyła naszą przyjaźń. 
Share:

POPULARNE ILUZJE