Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ocalić Blitzo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ocalić Blitzo. Pokaż wszystkie posty

29 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Rodzina [The Family – tłumaczenie PL] [+18]

        

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Loona pamiętała, że rok, w którym dopadł ją kaszel kenelowy, był najgorszym, jakiego doświadczyła. Umarłaby, gdyby nie opieka ojca i to, że ten nie zostawił jej nawet na moment. Teraz, lata później, wpatrywała się w jego spokojną twarz, kiedy leżał podłączony do tylu kabelków i kroplówek, że wyglądał jak poduszka na szpilki. Szpital imienia Judasza zapewnił mu najlepszą możliwą opiekę. Uleczyli większość jego ran, pomijając te, które potrzebowały więcej czasu, by się zagoić. Podali mu również magiczne środki, by przyspieszyć demoniczną zdolność regeneracji. Jego rogi wróciły do dawnego stanu, a ogon odrósł za sprawą odpowiednich składników odżywczych. Ciało Blitzo wciąż znaczyły blizny, ale Loona wiedziała, że ojciec stwierdziłby, że dzięki nim wygląda seksowniej.

– Heh, pewnie wykorzystasz to jako reklamę dla firmy. Mogę się założyć – powiedziała Loona, nachylając się nad śpiącym.

Minęły dwa tygodnie odkąd go uratowali, jednak wciąż się nie obudził. Zdaniem lekarzy było to spowodowane mieszanką leków, które mu podali oraz próbującym otrząsnąć się z traumy umysłem.

Ojciec od czasu do czasu poruszał się albo mamrotał coś przez sen. Imiona, takie jak jej własne albo obce, których nie słyszała nigdy wcześniej. Najwięcej wspominał o Zelli, jednak to nie kojarzyło się Loonie z nikim znajomym.

– O czym śnisz, tato? – zapytała, dotykając jego ramienia. – Chciałabym cię pocieszyć, tak jak ty pocieszałeś mnie.

Gdyby to ona leżała w łóżku, Blitzo śpiewałby jej kołysanki albo opowiadał historyjki. Włożyłby swoje ulubione pluszowe konie w jej objęcia, a sam modliłby się, żeby wróciła do zdrowia. Robił tak za każdym razem, kiedy chorowała. Mimo że była dorosła, wciąż postępował z nią jak z dzieckiem. W głębi duszy Loona wiedziała, że to dlatego, że się o nią troszczył.

Na nieszczęście dla Blitzo, Loona nie zaśpiewałaby niczego, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Przyniosła za to kilka pluszowych koników, by mógł je przytulać. Przewiezienie ich z Miasta Chochlików do Miasta Świętego Judasza, gdzie mieścił się szpital, okazało się wyzwaniem, jako że oba miejsca dzieliły godziny jazdy. Mimo wszystko Loona wiedziała, że ojciec zrobiłby dla niej więcej, więc nie pozostała mu dłużna.

Dopiero teraz, patrząc na swojego rannego, słabego ojca, Loona uzmysłowiła sobie, jak bardzo brała to wszystko za pewniak. Blitzo mógł pozwolić, żeby umarła w lesie, a jednak zabrał ją i wychował jak własne dziecko. Okazywał miłość, troskę i uczucia, próbując stać się najlepszą możliwą rodziną. Kiedy dowiedziała się, co zrobiła jej strofa, zmieniła się. Już nikomu nie ufała, kierując się złamanym sercem i gniewem – i to nawet wobec jedynej osoby, wobec której nie powinna.

Obserwując go dzień w dzień przez ostatnie dwa tygodnie, Loona miała dość czasu, by przemyśleć ostatnie lata. Lata, przez które zachowywała się jak suka wobec wszystkich, również własnego ojca. I po co? Bo jakiś dupek, który jej nie wychował, nazwał ją słabą i żałosną, mimo że niczego o niej nie wiedział? Znosiła gorsze obelgi w przedszkolu tylko dlatego, że była za głośna!

– Obiecuję, tato – szepnęła, nachylając się i całując go w czoło. – Obiecuję, że będę lepszą córką. Po prostu… po prostu się obudź, proszę…

Czy to za sprawą szczęścia, czy cudu, wkrótce po tym usłyszała, jak słaby, wystraszony głos wykrzykuje jej imię.

– Loony?

 

***

Przez ostatnie dwa tygodnie Moxxie przejął stery jako tymczasowy szef I.M.P. i był z tego naprawdę dumny. Osiągali zyski i w końcu ścigali te cele, które naprawdę na to zasługiwały, zamiast tych, którym dopisał pech. Mimo wszystko Moxxie był gotów ustąpić w chwili, w której Blitzo w końcu wybudzi się z częściowej śpiączki. Choć podobało mu się bycie szefem, Blitzo wydawał się rozjaśniać to miejsce i sprawiał, że praca bawiła zamiast nudzić. Szczerze mówiąc, chochlik zaczynał tęsknić za czasami, kiedy szef losowo puszczał muzykę i ogłaszał godzinę tańca dla wszystkich.

Moxxie obserwował, jak otwiera się portal do świata ludzi, przez który przechodzą Millie i Grimbeak, któremu Stolas pozwolił na tymczasową pracę dla firmy. Oboje mieli jasnoczerwone ślady na ostrzach i worki przerzucone przez ramię.

– Rany, kto by pomyślał, że można pozbawić człowieka takiej ilości krwi, a przy tym tyle godzin utrzymać go przy życiu – powiedziała z zachwytem Millie.

– To coś, czego uczysz się po latach doświadczenia – parsknął Grimbeak. – Muszę przyznać, że choć to tymczasowe zajęcie, bawiłem się lepiej niż przez ostatnich dwadzieścia lat pod dowództwem Księcia Stolasa.

– Uważaj z takimi komentarzami, bo szef może spróbować cię ukraść – zażartowała Millie, po czym odwróciła się do męża. – Szef Yakuzy i jego ludzie nie żyją, kochanie. Miejmy nadzieję, że Oni będzie usatysfakcjonowany.

– Obiecał dodatkową zapłatę za szefa każdego wrogiego gangu, którego mu przyprowadzimy – zauważył Moxxie. – Czy ty…?

W odpowiedzi otrzymał garść odciętych głów Japończyków, w krwawym bałaganie wyrzuconych z worków na podłogę.

– Mieliśmy więcej, ale się nie zmieściły – wyjaśniła z uśmiechem Millie.

– Myślę, że tyle wystarczy, by dostać dużą premię – powiedział Moxxie, wzdychając i szybko wysyłając maila, by poinformować klienta o powodzeniu akcji. – Wydaje mi się, że możemy dzisiaj skończyć wcześniej i pojechać do szpitala, by sprawdzić, co z Looną i Blitzo. W końcu to długa droga.

– Lepiej złożę raport Księciu Stolasowi. Do zobaczenia – powiedział Grimbeak, po czym zniknął niczym cień.

– Kiedyś zapytam go, jak to robi – stwierdziła Millie, zbierając głowy.

Moxxie uśmiechnął się złośliwie. Kiedy zadzwonił telefon, odebrał i rzucił:

– Impulsywni Morderczy Profesjonaliści*, Moxxie przy telefonie.

Moxxie! Tutaj Loona! Tata się obudził!

 

***

Stolas powoli nalał herbaty do filiżanki swojego gościa, robiąc wszystko, byleby zachować stoicki spokój. W końcu nie na co dzień witał się z tobą sam Lucyfer i zapraszał cię na herbatę. Król Piekła wypił jaśmin głośnym łykiem, po czym ugryzł jedno ze swoich licznych jabłek. Skąd dawny ulubieniec Boga miał ich tak wiele, pozostawało tajemnicą, jednak to było najmniej istotnym z dręczących Stolasa pytań.

– Muszę to powiedzieć, Stolasie – oznajmił Lucyfer, przeżuwając owoc i biorąc kolejny łyk herbaty. – Czy wyciek gazu naprawdę był najlepszym, co udało ci się wymyślić?

– Miałem mało czasu. Poza tym brzmi lepiej niż oznajmić, że to armia strażników wdarła się do środka i wymordowała wszystkich w okolicy, by uratować mojego kochanka – zauważył Stolas, ciężko wzdychając.

Nie było sensu kłamać samej Gwieździe Porannej, skoro wprost oznajmił, że wie, co się wydarzyło. Szczerze mówiąc, to było do przewidzenia. Lucyfer nie bez powodu nosił miano Króla. Pilnował swoich najpotężniejszych poddanych tak uważnie, jak tylko mógł. Zwłaszcza że wielu z nich nie ukrywało, że chce go osobiście zdetronizować.

– Tak. Na szczęście większość nawet jeśli coś podejrzewa, nie ma wystarczających dowodów albo po prostu nie obchodzą ich wiadomość – powiedział Lucyfer, szczerząc się w uśmiechu. – Szczerze mówiąc, wszystkie wskazówki zostały na miejscu, ale większości naszych wysoko postawionych kolegów nie interesuje, co dzieje się w Mieście Chochlików. Na jedenaście dni znika szef najbardziej znanej firmy zabójców, po czym giną dwa spokrewnione z tobą demony Goecji i to w wycieku gazu, a ty rozwodzisz się z żoną? Do tego wszystkiego wspomniany szef przebywa w najlepszym szpitalu w Piekle i to ty opłacasz jego pobyt? Naprawdę nietrudno to ze sobą połączyć.

– I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytał Stolas, chwytając swoją filiżankę.

Zdążył już nakazać Reginaldowi przygotować Octavię do ucieczki oraz podjąć środki, by wydostać Blitzo wraz z rodziną z Piekła i przenieść ich do bezpiecznego w domu w świecie ludzi. Mógł powstrzymać Lucyfera przez godzinę, najwyżej dwie, co powinno zapewnić im dość czasu.

– Nic.

Stolasowi oczy niemal wyszły z orbit.

– Nic?

– Czy mówię niewyraźnie? Nic nie zrobię – powtórzył z uśmiechem Lucyfer. – Szczerze, Stolasie, naprawdę sądziłeś, że nie wiem, że I.M.P. wykorzystuje Grymuar Światów, by teleportować się do świata ludzi i zabijać? Martwi mnie jedynie, że to nie ja wpadłem na ten pomysł. Było wielu ludzi, których latami pragnąłem wyeliminować, bo psuli moje plany zepsucia ludzkości. Oczywiście wszystko, co dysponowałoby mocą większą niż chochlik, natychmiast przyciągnęłoby uwagę Nieba, ale przypuszczam, że nawet najsłabsi z nas mają swoje zalety. – Jego uśmiech przygasł, a oczy zwęziły się. – Po tym, co powiedziałeś mi na temat planów Nataszy i jej krewnych, przypuszczam, że zabicie ich było najlepszym posunięciem.

– Tyle że to nie my zabiliśmy Nataszę – mruknął Stolas. – Ktoś inny to zrobił.

I to w bardzo krwawy sposób. Zanim odnaleźli ją strażnicy Stolasa, Natasza umarła w najgorszy sposób, jaki kiedykolwiek widział. Każda żyła w jej ciele eksplodowała, serce poczerniało, a krew dymiła niczym ropa. Sekcja zwłok wykazała, że jakaś paskudna magia odebrała jej energię życiową, zamieniła ją w żywą entropię** i zabiła od środka. Stolas nigdy wcześniej nie spotkał tak złowrogiej mocy, więc nie trzeba było dodawać, że to go martwiło.

– Ach, tak. Mogła to zrobić tajemnicza postać w płaszczu, o której mówiła twoja była żona – zasugerował Lucyfer, biorąc kolejny łyk herbaty. – Choć jestem zmuszony przystawać na egzekucje ze strony Niebios, nie jestem potworem. Ludobójstwo moich poddanych, nawet tych najniżej urodzonych, jest czymś, do czego nie dopuszczę. Uznaj mnie więc za swojego sprzymierzeńca przy poszukiwaniach tej istoty.

– Rozumiem – szepnął Stolas, opuszczając filiżankę. – Gdzie jest haczyk?

– Haczyk, mój drogi Stolasie, polega na tym, że gdybym kiedyś chciał kogoś wyeliminować, będę oczekiwał usług I.M.P. – szepnął Lucyfer. Jego oczy rozjaśniła złocista demoniczna poświata.

– Chcesz, żeby eliminowali dla ciebie ludzi? – zapytał Stolas, unosząc brwi.

– Nie. Będą eliminować demony – powiedział Lucyfer, uśmiechając się. – Oczywiście, że chodzi o ludzi. W tej chwili nie mam nikogo, kogo chciałbym zabić, ale w przyszłości mogę tego potrzebować. Chochliki mają tak niewiele mocy, że są w stanie umknąć uwadze Nieba, bez alarmowania aniołów o swojej obecności na Ziemi. Wydaje mi się, że wszystko, co przeszli twój kochanek i jego przyjaciele, uczyniło ich silniejszymi niż kiedykolwiek. Właściwie jestem zainteresowany tym całym Blitzo, chociaż nie w sposób, przez który zaczniesz stroszyć swoje zazdrosne pióra. Przychodzi mi do głowy sporo zalet wykorzystania tej grupy do własnych celów.

Lucyfer dokończył herbatę, po czym podniósł się z uśmiechem.

– Cóż, najlepiej już pójdę. Mam nadzieję, że twój chłopak wkrótce dojdzie do siebie. Nie znoszę, kiedy moi przyjaciele się smucą. – Przywoławszy swój kapelusz, skinął głową. – Żegnam.

Stolas pokłonił się swojemu królowi i obserwował, jak jego strażnicy wyprowadzają go z pokoju. Poczekał, aż poczuje, że Król Piekła opuścił jego posiadłość, nim w końcu odetchnął z ulgą i ciężko opadł na krzesło.

– Cholera, jestem kurewskim szczęściarzem.

To było niedopowiedzenie. Lucyfer okazał się bardziej rozbawiony niż zły przez to, co się wydarzyło. Jeśli Stolas miałby powiedzieć coś o upadłym aniele, na pewno stwierdziłby, że ten ma dziwne poczucie humoru. Pocierając czoło, książę zastanawiał się, czy Król wiedział o jego planie wyleczenia Blitzo z przyszłych skutków wpływu Koszmarnego Pasożyta.

Nie. Gdyby wiedział, Stolas z pewnością byłby martwy.

– Przynajmniej Blitzo się ucieszy, wiedząc, że sam Król chce kiedyś skorzystać z jego usług – mruknął Stolas, podnosząc się.

Bez ostrzeżenia Reginald wpadł do pokoju.

– Panie! Blitzo się obudził i…

Nie miał okazji, żeby dokończyć. Stolas błyskawicznie przywołał swój płaszcz i przeszedł przez portal.

 

***

Minęły dwa tygodnie odkąd Stella została wyrzucona z domu i zabroniono jej powrotu pod groźbą śmierci. Tydzień od czasu pogrzebu matki i brata, w którym uczestniczyła wraz z kilkoma współpracownikami matki. Pięć dni odkąd dostała oficjalną informację, że znów jest singielką.

Wsuwając do ust kolejną porcję lodów z podwójnym brownie, Stella czuła spływające łzy i nieustający ból serca. Nigdy w całym swoim życiu nie czuła się bardziej samotna niż teraz. Służący prawie się do niej nie odzywali, a ona czuła na sobie ich oceniające spojrzenia za każdym razem, gdy wchodziła do nowego pokoju. Stolas miał rację – obserwowali ją. Nie miała prywatności we własnym domu, w którym spędziła dzieciństwo; wyjątek stawiły łazienka i sypialnia. Nawet wtedy była pewna, że jakimś cudem wciąż na nią patrzyli.

Kilku dawnych znajomych próbowało się z nią kontaktować, niektórzy szlachcice proponowali wspólne wyjście, skoro znów była wolna, ale kazała im odejść. Stella nie potrzebowała ani ich, ani fałszywych przyjaźni. Pragnęła wyłącznie odzyskać męża i córkę. Już nie interesowało ją, czy Stolas i Blitzo byli w sobie zakochani; rozwiedziona sowa mogła to zaakceptować, jeśli dzięki temu odzyskałaby dawne życie. Jakaś cząstka Stelli pragnęła pojechać do szpitala i przeprosić Blitzo osobiście, kiedy ten już się wybudzi, ale odrzuciła tę myśl. Żadna z osób, które skrzywdziła, nigdy by na to nie pozwoliła. Prędzej by ją zabili.

Wróciła pamięcią do tego, co powiedział jej Reginald. Najpierw musiała wybaczyć samej sobie, by móc oczekiwać odkupienia w oczach tych, których straciła. Sęk w tym, że Stella nie miała pojęcia, jak tego dokonać.

Wbiła wzrok w ekran telewizora i oglądała go tak długo, aż jej telenowela dobiegła końca i zastąpiły ją reklamy. Wtedy zobaczyła kolejny materiał promujący Hotel Hazbin, prowadzonego przez córkę Lucyfera, która chciała pomóc demonom dostać się do Nieba. Już miała przełączyć kanał, ale zawahała się, słysząc treść reklamy. Zrozumienie pojawiło się nagle, wyraźne niczym kościelny dzwon, kiedy do głowy przyszła jej jedna myśl.

Stella wiedziała, że nie rozwiąże żadnego ze swoich problemów, jeśli wcześniej nie zmieni samej siebie i swojego myślenia. Z drugiej strony, czy to możliwe, by zyskała drugą szansę dzięki hotelowi? Był otwarty dla wszystkich, ale co pomyśleliby inni, gdyby udała się tam z prośbą o pomoc? Mimo to Charlie była dobrą duszyczką, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała, odkąd Stella miała okazję ją poznać. Problem stanowił inny z żyjących tam demonów… Alastor.

Pióra Stelli nastroszyły się na myśl o Radiowym Demonie. Ta… istota stanowiła zagadkę, której nawet najwyżej postawione demony w Piekle nie potrafiły rozwikłać. Pokonał tak wiele przerażających, odwiecznych demonów i to w tak krótkim czasie, że chodziły plotki, jakby sam do nich nie należał, w rzeczywistości będąc kimś innym.

Czy warto było dać sobie drugą szansę? Kiedy reklama się skończyła, Stella spojrzała najpierw na telewizor, a potem na swoje lody. Długo myślała o tym, co powiedziała Charlie w telewizji, w ciszy rozważając to niemal przez godzinę, nim w końcu podjęła decyzję.

Stella wstała z głębokim westchnieniem i podeszła do telefonu, gdzie wybrała odpowiedni numer. Czekała aż ktoś odbierze, aż w końcu usłyszała głos w słuchawce.

… Mówię, że się tym zajmę, Toots! Zluzuj cycki! Ugh, serio, czy ta jednooka suka przechodzi przez ten czas miesiąca? W każdym razie, Hotel Hazbin. Co tam?

Przez moment Stella walczyła ze sobą, nim zdecydowała się odpowiedzieć;

– Nazywam się Lady Stella i chciałabym zarezerwować pokój w Hotelu Hazbin?

– Naprawdę? Po co?

Zamknąwszy oczy, wyszeptała tylko jedno słowo.

– Odkupienie.

 

***

Moxxie i Millie mieli już pędzić do furgonetki, kiedy pojawił się Stolas, by zabrać ich do szpitala z pomocą portalu. Cała trójka popędziła do zajmowanego przez Blitzo pokoju i otworzyła drzwi. Millie niemal popłakała się z radości, widząc swojego szefa – z otwartymi oczyma, spoglądającego na nich z niewielkim uśmiechem.

– Czołem, drużyno. Jak się macie?

Och, Blitzy! – załkał Stolas, dopadając do chochlika i biorąc go w ramiona. Moczył mu łzami ramię, raz po raz powtarzając przeprosiny. – Przepraszam za to, co zrobiła ci moja żona i jej rodzina! Obiecuję, że ci to wynagrodzę! Tak się cieszę, że się obudziłeś!

– Tak, szefie – powiedział z uśmiechem Moxxie, z Millie u boku podchodząc do łóżka. – Tym razem naprawdę nas przestraszyłeś. Dać się porwać i w ogóle…

– Taa, przepraszam za to – wymamrotał Blitzo, odwracając wzrok. Millie uniosła brwi i spojrzała na swojego równie zaskoczonego męża. Spodziewała się jakiejś sarkastycznej uwagi albo dwóch, ale może szef wciąż dochodził do siebie.

Loona uśmiechnęła się i poklepała ojca po plecach.

– Hej, w porządku. Najważniejsze, że wróciłeś, tato.

– … tak – wyszeptał Blitzo, uśmiechając się smutno.

W jego tonie pobrzmiewała nuta desperacji, która wzbudziła w Millie niepokój. Nie tylko w niej, bo również reszta obecnych spoglądała na siebie nawzajem w dziwnej ciszy. Tymczasem Blitzo po prostu tam siedział, a jego spojrzenie wydawało się… puste.

Millie, powoli pojmując, że coś jest nie tak, zdecydowała się odezwać.

– Wiesz, szefie, Moxxie bardzo polubił rolę właściciela firmy. Jeśli nie dojdziesz do siebie wystarczająco szybko, może ci ją ukraść.

– Cóż, Moxxie zawsze był w tym lepszy. Cholera, jest bystrzejszy ode mnie – przyznał Blitzo, wzruszając ramionami. Millie niemal słyszała, jak jej mężowi opada szczęka. – Może powinien przejąć wodze? Ja i tak zawsze wszystko pieprzę.

– Dobra, stop! – powiedział Moxxie, wyrzucając ręce ku górze. – Sir, co się dzieje? Dlaczego się tak zachowujesz?

– T-tak. Wszystko okej, Blitzo? – zapytała nerwowo Millie.

Przez dłuższą chwilę Blitzo w ciszy wpatrywał się w swoje dłonie. A potem, ni stąd, ni z owąd, z jego gardła wyrwał się osty śmiech.

– Nie… Przeżyłem.

– N-no tak, ale…

– Nie, Millie – mruknął, a jego oczy zaszły mgłą. – Przeżyłem. W tym problem! NIE POWINIENEM ŻYĆ!

Blitzo uderzył pięścią w ścianę, wydając okrzyk frustracji i smutku. Zerwał przy tym wszystkie kabelki i kroplówki, po czym ukrył twarz w dłoniach. Obecna w sali czwórka w ciszy patrzyła, jak zaczyna szlochać niczym dziecko. Millie nigdy nie widziała go w takim stanie, ale oto był, wypłakując sobie oczy i wyglądając przy tym tak słabo i żałośnie, że jakaś jej cząstka odmówiła uznania, że to naprawdę Blitzo.

– B-Blitzo… – wyjąkał Moxxie, przestępując naprzód i próbując dotknąć szefa, ale ten po prostu go odepchnął.

Odsuń się ode mnie! Wy wszyscy! – wykrzyczał i zeskoczył na podłogę, odczołgując się do najdalej oddalonego kąta. Zwinął się w kłębek, wciąż szlochając. – Zostawcie mnie… po prostu zostawcie… tak będzie lepiej dla wszystkich…

– Ale… szefie… ja… ty… – Moxxie próbował coś powiedzieć, ale słowa go zawiodły. Nawet Millie nie potrafiła znaleźć odpowiednich, widząc, co dzieje się na jej oczach. Zwróciła się ku Loony i Stolasa, by odkryć, że oboje wyglądali na rozbitych.

Jestem potworem! – wykrzyczał Blitzo, potrząsając głową. – Jestem oszustem! Frajerem, który niszczy wszystkim wokół życie przez swoje samolubne działania! Żadne z was nie powinno się do mnie zbliżać! Zostawcie mnie!

– Szefie, nie myślisz tak! – krzyknęła Millie. – J-jesteś kimś więcej niż tylko naszym szefem, Blitzo! Jesteś przyjacielem!

– S-serio? – zapytał Blitzo. Zaśmiał się, po czym spojrzał na Millie. – Jaki przyjaciel regularnie rani swoich pracowników, traktując ich jak gówno? Zatrudniłem was i od tego czasu ciągle się nad wami pastwię!

– Szefie, przyznaję, że masz swoje wady, ale naprawdę… – zaczął Moxxie, ale Blitzo zdecydował się mu przerwać.

– Wady?! Jestem egoistycznym, spragnionym seksu wariatem, który na każdym kroku zachowuje się jak pajac i szuka sobie publiki! Nawet jeśli mam wokół siebie innych, uprzykrzam im życie! Zobacz, w jaki sposób cię traktuję, Moxxie! – wykrzyczał Blitzo, wskazując na zesztywniałego chochlika. – Każdego dnia, odkąd tylko się poznaliśmy, zamieniałem twoje życie w koszmar! Traktowałem cię jak gówno! Poniżałem ciebie i twoją żonę! Zmuszałem was do pracy dla mnie i do znoszenia moich głupich wybryków, bo wiem, że inaczej skończylibyście na ulicy!

– S-sir… – zaczął Moxxie, jednak Blitzo go uciszył.

– Nie waż się zaprzeczać, Moxxie! Ponieważ miałeś rację co do mojej osoby! Jestem smutnym, niedojrzałym chochlikiem, który nie potrafi zaakceptować faktu, że jestem zazdrosny, że wasza dwójka ma to, czego ja nie mam! To, co ja straciłem z własnej winy! – wykrzyczał Blitzo tak głośno, że echo niemal rozeszło się po sali. – Świetny ze mnie szef, tak? Jak wiele raz omal nie doprowadziłem do upadku firmy swoimi głupimi decyzjami i błędami?! Ile razy prawie umarliśmy albo byliśmy blisko ogłoszenia bankructwa, bo gówno znam się na prowadzeniu biznesu?! Nie wspominając o tym, jak wiele razy mordowaliśmy niewinnych ludzi! – Pazurami zaczął szarpać uszy. – Wciąż ich słyszę… Kobiety, dzieci, wszystkich tych, którzy niczym nie zawinili, ale i tak stali się celem kogoś w Piekle! Ukróciłem ich życie, a teraz wołają do mnie: Czemu?! Czemu to zrobiłeś?! DLA PIERDOLONYCH PIENIĘDZY!

Wziął głęboki wdech i powoli spuścił głowę. Millie czuła napływające do oczu łzy, kiedy spojrzała na Moxxiego, który odwrócił się, by ukryć własne. Nie chciała tego przyznawać, ale w słowach szefa kryło się trochę prawdy. Ale przecież nie było aż tak źle… Prawda?

– Blitzy, proszę – wyszeptał Stolas, podchodząc bliżej i kucając tuż przed nim. – Wiem… Wiem, że wiele przeszedłeś, a Koszmarny Pasożyt… zrobił ci coś okropnego. Ale nie musisz się tak poniżać. Dla nas jesteś ważny. Dla mnie jesteś ważny.

– Stolasie, dość.

Sowi książę zamrugał, kiedy Blitzo spojrzał na niego pozbawionymi życia oczyma.

– Przestań próbować sprawić, bym się w tobie zakochał. Albo lepiej: przestań próbować się we mnie zakochać. To źle się skończy. Każdy, kogo kochałem albo kto kochał mnie, cierpiał z tego powodu. To wszystko moja wina. Gdybym nie zabrał tej głupiej księgi, nic z tego nie miałoby miejsca. Żadne z was by nie ryzykowało. Wciąż miałbyś żonę. Najlepiej byłoby, gdybym nigdy nie założył tej głupiej firmy i żadnego z was nie poznał.

– Blitzy, nie możesz tak mówić – powiedział Stolas, przyciskając szpon do piersi i łagodnie się uśmiechając. – Odkąd cię poznałem, jestem szczęśliwy. Pokazałeś mi rzeczy, o których nigdy nie marzyłem i pozwoliłeś poznać uczucia, których nie miałem okazji doświadczyć. Ja… Bardzo mi na tobie zależy, Blitzo.

– Wiesz, co stało się z ostatnią osobą, która troszczyła się o mnie tak jak ty, Stolasie? – wymamrotał Blitzo, spoglądając księciu w oczy. Cała czwórka zobaczyła, jak w chochliku coś pęka, gdy do jego głosu wdarły się rozpacz, ból i żal. – Umarła. Umarła z mojego powodu. Tak jest za każdym razem. Zbliżam się do kogoś i wtedy ta osoba umiera. Próbuję zrobić coś dobrze i nie udaje mi się. Nawet jeśli wszystko zaczyna się układać, psuję to! Wiesz dlaczego?! Bo jestem przeklęty! Zabijanie to jedyne, co umiem, odkąd przyszedłem na świat! Urodziłem się i zabiłem tym własną matkę! Mój ojciec i siostry umarli, bo byłem słaby! I Zella! ZELLA! ZAMORDOWAŁEM WŁASNĄ ŻONĘ!

– Ż-żonę? – powtórzył Stolas, a jego oczy rozszerzyły się. – B-byłeś żonaty?

Moxxie i Millie również wstrzymali oddechy na te słowa. Odwrócili się do Loony, by odkryć, że ta wydaje się zszokowana. Stolas wyglądał, jakby właśnie złamano mu serce i Millie wcale to nie dziwiło. Do tej pory zawsze zakładała, że Blitzo nigdy nie był w poważnej relacji, póki nie wszedł w związek z księciem. Ale słysząc, jak Blitzo wspomina o… „żonie”, zaczęła zastanawiać się, kto w Dziewięciu Kręgach Piekielnych poślubiłby jej szefa. I dlaczego nigdy o niej nie wspominał?

Wszyscy wiedzieli o śmierci jego rodziny, choć nigdy nie poznali szczegółów, niemniej Blitzo wciąż miał pamiątki po nich w swoim biurze. W większości stare plakaty, upamiętniające cyrkową działalność jego bliskich. Ale nic z tego nie sugerowało, że Blitzo mógłby być żonaty. Nie było nawet obrączki.

– Żonaty? – wymamrotał Blitzo, po czym zaszlochał w ramiona. – Poślubiłem kiedyś kogoś, o kim sadziłem, że jest prawdziwym aniołem… A potem ją straciłem… Straciłem wszystko… Zabiłem ją… tak jak i zabiłem własną rodzinę… Jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, ty też umrzesz. Nie wiem jak, ale umrzesz! Moxxie i Millie również! I Loona… Loona…

Powoli odwrócił się do córki, podczas gdy ta po prostu stała i spoglądała na niego. Z wolna podeszła bliżej, aż w końcu znalazła się zaledwie kilka cali od Blitzo, który uśmiechnął się smutno i odwrócił z zażenowaniem.

– Wybacz mi, że nigdy nie byłem dobrym oj…

PLASK!

Cios Loony rozniósł się echem po pokoju. Wszyscy wbili w nią wzrok. Blitzo przestał płakać i dotknął policzka, w który uderzyła go córka. Powarkując, Loona powoli uniosła Blitzo i trzymając go w łapach, spojrzała na niego z góry.

– Tato. Powiem to tylko raz. Tak więc lepiej kurewsko uważnie mnie wysłuchaj – powiedział łagodnie, ale przy tym tak gniewnie, że aż wszystkich obecnych przeszły dreszcze. – Każdy dzień, godzinę i minutę od naszego pierwszego spotkania tych naście lat temu zawsze myślałam o tobie jak o ojcu. Ocaliłeś mnie przed śmiercią po tym, jak moja prawdziwa rodzina porzuciła mnie, uznając, że jestem słaba. Dałeś mi dom, jedzenie i edukację, nigdy nie traktując jak zwierzaka albo zabawkę, ale faktyczną część rodziny. Ani razu przez te wszystkie lata nie przestałam doceniać tego, co dla mnie zrobiłeś, ani nigdy nie uważałam cię za kogoś innego niż mojego tatę. Okropny ojciec? Nie, jesteś i zawsze będziesz moim jedynym tatą.

– L-Loona…

– Nie twierdzę, że jesteś ideałem. Kurwa, mnie samej daleko do córki roku, ale po całym tym gównie, które przeszliśmy, zawsze trzymaliśmy się razem – wyszeptała Loona, ściskając poranione dłonie ojca. – Byłeś przy mnie, kiedy prawie umarłam przez chorobę. Pomagałeś mi w nauce i chroniłeś wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Pracowałeś dzień i noc, aby nasze życie stało się jak najbardziej znośne. Może nie idealne, ale nie zamieniłabym tych wspomnień na żadne inne. Więc zrobiłeś kilka złych rzeczy, tak jak każde z nas. To jest pieprzone Piekło, na litość boską! Każdy z nas robił okropne rzeczy albo coś schrzanił!

– Ale ja… nie masz pojęcia… co zrobiłem i… – wymamrotał Blitzo, próbując coś powiedzieć, jednak Loona przycisnęła palec do jego ust.

– Nie obchodzi mnie, co robiłeś w przeszłości. Zależy mi na tym, co zrobiłeś dla mnie – oznajmiła zdecydowanym tonem. – Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, tato. Nie mam nikogo bliższego. Poza tym jesteś ważny dla nas wszystkich. – Odwróciła się do Moxxiego i Millie. – Moxxie przeszedł samego siebie i udowodnił, że jest w stanie wskazać nam sposób na ocalenie cię. Nie porzucił cię, ani nie zostawił na pewną śmierć. Od samego początku zależało mu na tym, żebyśmy współpracowali, by móc ci pomóc. Z tego wszystkiego zaliczył nawet kulkę i prawie umarł. Millie też nas wspierała. Obie przelałyśmy sporo krwi, by odebrać cię tym dupką. Ryzykowaliśmy życia, byleby cię ocalić. Czy to brzmi jak działanie osób, które cię nienawidzą?

– Loona ma rację, Blitzo – powiedział Moxxie. Z uśmiechem podszedł bliżej. – Słuchaj, wiem, że zawsze krzyczę i na ciebie narzekam, ale w głębi duszy wiem, że jesteś dobrą osobą. Gdybym czuł, że nie ma dla ciebie ratunku, nie posunąłbym się tak daleko. Zawsze pomagałeś Millie i mnie, kiedy tego potrzebowaliśmy, nawet jeśli twoje metody były… ekscentryczne, ale okazałeś nam więcej dobroci niż ktokolwiek inny.

– Jesteś kimś więcej niż szefem, Blitzo – szepnęła Millie, uśmiechając się. – Jesteś jednym z naszych najlepszych przyjaciół. Wszyscy jesteśmy trochę pojebani i przeszliśmy swoje w przeszłości, z której nie jesteśmy dumni, ale trzymałeś nas razem nawet w trudnych czasach. Dołączenie do firmy było najlepszym, co zrobiłam w życiu, bo dzięki temu poznałam Moxxiego, Loonę i ciebie.

– Wy wszyscy… – jęknął Blitzo, ocierając oczy.

– A Stolas? To dzięki królewskiemu kuprowi byliśmy w stanie cię ocalić – parsknęła Loona, wskazując na zarumienionego księcia. – Robił wszystko, by cię ocalić. Nie szczędził kosztów ani służby, byleby ci pomóc. Nie zrobił tego dlatego, że lubi, jak pieprzysz go w dupę. Zrobił to, bo dba o ciebie równie mocno, co i my wszyscy. Ten gość zabił własnego szwagra za to, że ten cię skrzywdził. Nawet to, że dochodzisz do siebie w najdroższym szpitalu w Piekle, to jego zasługa. Facet nie jest z tobą tylko dla twojego tyłka, Blitzo. Naprawdę cię lubi.

– Tak – szepnął z uśmiechem Stolas. – Blitzo, wiem, że nasza relacja nie miała najlepszego początku, ale po latach znajomości troszczę się o ciebie niemal równie mocno, co o moją córkę. Czas, który razem spędzamy, sprawia, że jestem szczęśliwy i nie jestem w stanie znieść myśli o tym, że mógłbym cię stracić. Wiem, że umysł podpowiada ci, by w to nie wierzyć. Wiem, że to wina Koszmarnego Pasożyta, ale zaufaj swojemu sercu, Blitzy. Zaufaj, że jesteś dla nas ważny.

– Ale… ale…

– Tato – wtrąciła Loona. – Nie zrobiliśmy tego wszystkiego bez powodu. Zrobiliśmy to, bo kurewsko cię kochamy.

– Dlaczego? – Usta Blitzo zadrżały, kiedy spojrzał na Loonę zdezorientowanymi, załzawionymi oczami. – Dlaczego po tym wszystkim… po wszystkim, co zrobiłem… Czemu?

Loona powoli owinęła ramiona wokół ojca, pozwalając, by oparł się o jej pierś. Zamknąwszy oczy, wyszeptała:

– Ponieważ jesteśmy rodziną. A nigdy nie należy rezygnować, jeśli chodzi o rodzinę.

W tamtej chwili Blitzo zawył i padł w ramiona córki. Wciąż płakał, a ona trzymała go tak, jakby już nigdy nie mieli się puścić. Wkrótce po tym dołączył do nich Stolas, a zaraz po nim Moxxie i Millie.

Cała czwórka w ciszy obiecała sobie, że zrobią wszystko, byleby pomóc trwającego w ich uścisku Blitzo.

Ocalili go. Teraz musieli znaleźć sposób, żeby go uleczyć.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

_________________

*Ukłon w stronę BruDoliny. Tak bardzo przywykłam dla ich tłumaczenia, że nie byłabym w stanie wymyślić bardziej adekwatnego. ;)

**Entropia – w termodynamice: miara stopnia rozproszenia energii i nieuporządkowania układu. Przynajmniej zakładam, że chodzi o tę definicję. O ile dobrze rozumiem, zakapturzona postać skierowała demoniczną moc Nataszy przeciwko niej i rozproszyła ją tak, że ta spowodowała eksplozję naczyń krwionośnych.


Share:

17 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Pokłosie [The Aftermath – tłumaczenie PL] [+18]

       

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Istniał powód, dla którego Moxxie nienawidził szpitali, a było nim cholerne czekanie. Nikogo nie dziwiło, że szpital w Piekle należał do obleganych i wiecznie zajętych. Jakby nie patrzeć, demony próbowały pozabijać siebie nawzajem każdego dnia i z różnych powodów. Jednakże zamiast na pomoc medyczną, Moxxie czekał, żeby dostać informacje o stanie swojego szefa. Minęło pięć godzin i chochlik znajdował się na granicy omdlenia z niewyspania. Adrenalina zniknęła całe godziny temu i jedynym, co pozwalało mu zachować przytomność, był strach.

Millie i Loona wyjaśniły jemu oraz pozostałym, jak źle miał się Blitzo i Moxxie wciąż zastanawiał się, w jaki sposób, do cholery, udało mu się przetrwać. Nawet wyżej urodzone demony przekręciłyby się z sześć razy po tym, co mu zrobiono, ale Blitzo zdołał przeżyć. Moxxie wiedział, że mimo tego będzie potrzebował całych miesięcy, by dojść do siebie.

Nienawidził zastanawiać się, co by było, gdyby…, ale wciąż istniała szansa, że Blitzo umrze. Nie chciał o tym myśleć, zwłaszcza że gdyby to zrobił, nie powstrzymałby się od płaczu. Zabawne. Nigdy nie przejmował się szefem aż do tego stopnia, ale gdzieś w głębi zawsze dbał o tego irytującego dupka. Zastanawiał się, jak duża część starego Blitzo odeszła w zapomnienie.

Nikt nie byłby w stanie przejść przez coś takiego i nie nabawić się traumy. Wiedział, że szef spotykał się z terapeutą, a przynajmniej on sam tak utrzymywał, ale przecież Moxxie nie był głupi. Blitzo miał sporo problemów, o których nikomu nie mówił, ukrywając je za maską egoizmu i popisami. Istniała szansa, że teraz został permanentnie złamany, ale niezależnie od wszystkiego Moxxie zamierzał trwać u jego boku. W końcu nie ryzykował życia tylko po to, by zachować pracę. Chciał tego czy nie, Moxxie stał się częścią rodziny szefa. Nie miał pojęcia, co dalej z I.M.P., jednak teraz przejmował się wyłącznie stanem Blitzo. O związane z firmą kwestie techniczne mogli się pomartwić później.

Zerknął na śpiącą żonę, opartą o jego ramię, podczas gdy on przeczesywał palcami jej włosy. Była bliska utraty przytomności, kiedy przybył wraz ze Stolasem i – ku zaskoczeniu wszystkich – Octavią. Ta ostatnia powiedziała jedynie, że nie chce być pod jednym dachem z tą kobiet, więc nikt nie próbował drążyć. Moxxie powiedział żonie, by zasnęła i obiecał, że obudzi ją, gdy tylko pojawią się jakieś wiadomości na temat Blitzo. Loona również zamknęła oczy, siedząc na krześle i ściskając dłoń Octavii. Stolas tymczasem chodził tam i z powrotem.

Zbliżał się świt, gdy drzwi sali operacyjnej w końcu się otworzyły i wyszedł do nich doktor, który zajmował się Blitzo. Zielony strój miał cały we krwi.

– Rodzina Blitzo?

Wszyscy natychmiast się poderwali, nawet ci dotychczas pogrążeni we śnie. Wbili wzrok w lekarza, wstrzymując oddechy.

Loona jako pierwsza zdołała zadać pytanie, na które wszyscy pragnęli usłyszeć odpowiedź.

– Mojemu tacie nic nie będzie?

Westchnienie sprawiło, że Moxxie wpadł w panikę, ale widząc jak lekarz kiwa głową, wstrzymał oddech jak wszyscy inni.

– Znaleźliście go na czas. Jeszcze dwie godziny i wątpię, by którekolwiek z nas zdołało mu pomóc. Nigdy nie widziałem tak rozległych ran u jakiegokolwiek chochlika. To cud, że przeżył. Wciąż go leczymy, ale niebezpieczeństwo minęło. Będzie potrzebował tygodni, o ile nie miesięcy, by dojść do siebie fizycznie i psychicznie.

– Zapłacę za wszystko, co będzie koniecznie – powiedział stanowczo Stolas.

– Czy jest coś, co możemy zrobić? – zapytała Millie, chwytając Moxxiego za ramię.

– Na razie wszyscy powinniście odpocząć – stwierdził doktor, krzyżując ramiona. – Wyglądacie, jakbyście mogli zemdleć. Bez obaw. Zadbamy o to, by był cały i zdrowy. I tak nie obudzi się w ciągu kilku kolejnych dni, więc idźcie się przespać i wróćcie później.

Z ust Moxxiego wyrwało się głośne ziewnięcie; powieki zaczęły mu ciążyć. Ostatnie dni okazały się szalone i doprowadziły chochlika na skraj wyczerpania, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. Cudowne, miękkie łóżko wydało mu się rajem.

– Chciałam tylko… – zaczęła Loona, ale Octavia położyła szpony na jej ramieniu.

– Chodźmy, Loono. Wrócimy do mnie i odpoczniemy. Później sprawdzimy, co z twoim tatą – zachęciła Octavia. W pierwszej chwili Loona się zawahała, ale ostatecznie skinęła głową na znak zgody.

– Wasza czwórka może iść do domu. Ja muszę jeszcze chwilę pomówić z lekarzem – powiedział Stolas, otwierając portal prowadzący do pałacu. – Jeśli będziecie czegoś potrzebować, poproście służbę.

– Co zamierzasz zrobić ze swoją sukowatą żoną? – warknęła Millie. Moxxie zauważył, że Octavia odwróciła się, słysząc wzmiankę o Stelli.

Stolas, co istotne, zachował zimną krew.

– Zajmę się nią zaraz po powrocie – odpowiedział. – Zostawcie ją mnie.

Pozostali skinęli głowami i jeden po drugim wrócili do pałacu.

 

***

Gdy tylko Stolas zobaczył, jak cała czwórka przechodzi przez portal, błyskawicznie zamknął go i zwrócił się do lekarza prowadzącego.

– Jak źle to wygląda?

– Przecież powiedziałem, że…

– Doktorze, w jego umyśle przez kilka godzin znajdował się Koszmarny Pasożyt. Wiem, do czego jest zdolny – oznajmił twardo Stolas. – Widziałem dużo potężniejsze demony, które popełniały samobójstwa krótko po tym, jak ta istota opuszczała ich umysły. Nawet jeśli przeżywali, rany, których doświadczyli, zmieniały ich na zawsze. A teraz powiedz mi prawdę, do jasnej cholery. Jak źle to wygląda?!

Doktor milczał przez kilka minut, po czym potrząsnął głową.

– Źle. Zaraz po przebudzeniu krzyczał coś o „cholernym mordercy”. Wciąż drapał się do tego stopnia, aż jego rany znów zaczęły krwawić. Prawie wybił oko jednej z moich pielęgniarek, zanim podaliśmy mu środek uspokajający. Wykrzykiwał tyle rzeczy i tak szybko, że brzmiało to jak bełkot. Coś o tym, że mu przykro, poza tym słyszałem imię twoje oraz jego córki i pracowników, a przynajmniej tak zakładam na podstawie informacji, które mi podałeś. Poza tym kilka innych, takie jak Tilla, Barbie, Zella. Myślę, że wspominał również o ojcu.

Stolas zacisnął usta.

– To jego prawdziwa rodzina. Tilla była jego starszą siostrą, a Barbie bliźniaczką. Nie wiem o nich za wiele, jedynie to, że umarły dawno temu. Nie mam pewności, kim jest Zella.

– Cóż, kimkolwiek jest, on musi być dla niej ważny. Ten biedny drań wyglądał, jakby błagał o śmierć, byleby zakończyć cierpienie. Miał spojrzenie kogoś, kto właśnie całkowicie się rozpadł i nie mam tu na myśli porównania do kogoś, kto dopiero co przybył do Piekła. Raczej jak dusza, która właśnie wróciła z najniższych poziomów śmierci, po tym jak spojrzała w najgłębszą tysiącjardową otchłań – wyjaśnił doktor.

Stolas starał się nie płakać, ale jego dusza krzyczała w agonii. Czuł, że zawiódł Blitzo, choć sam się tego nie spodziewał. Pragnienie, by zająć się swoim najcenniejszym chochlikiem aż do czasu, gdy ten odzyska zdrowy rozsądek, okazało się tak silne, że niemal pobiegł na izbę przyjęć, by odszukać Blitzo.

– Przykro mi, Książę Stolasie – powiedział doktor, potrząsając głową. – Koszmarny Pasożyt pozostawia blizny, które na zawsze pozostają na umyśle i duszy. Żadne lekarstwo ani znana w Piekle magia nie zdołają mu pomóc.

Stolas już miał odpowiedzieć, gdy nagle coś przyszło mu do głowy. Pomysł, który po wyjawieniu komukolwiek jak nic spowodowałby, że zapytano by go, co do cholery sobie myślał. Ponieważ istniał sposób na ocalenie psychiki Blitzo, ale nie należał do bezpiecznych. W zasadzie była to najniebezpieczniejsza rzecz, jaką przyszłoby mu zrobić w całym swoim życiu. Co więcej, wymagałby olbrzymiego poświęcenia – i to nie tylko jego, ale również Octavii, jego służących, a może nawet samego Blitzo i jego paczki, zależnie od tego, jaki obrót przybiorą sprawy. Zarazem Stolas obawiał się, co w innym wypadku stanie się z załamanym chochlikiem. Ile minie aż Blitzo, nie mogąc znieść koszmarów, zacznie się ranić, tak jak i wielu przed nim, którym przyszło mierzyć się z pasożytem. Albo – co gorsze – aż zdecyduje się zabić, byleby uciec przed tym wszystkim?

Istniało tylko jedno lekarstwo, które miało pomóc Blitzo wrócić do dawnego siebie, ale nie dało się go znaleźć w Piekle.

Stolas zamknął oczy. Takiej decyzji nie podejmowało się pochopnie. Musiał się zastanowić; przeanalizować wszystkie możliwości i konsekwencje. Musiał również poprosić Octavię o zgodę, bowiem to wiązało się z narażeniem jej życia. Reginald, Grimbeak i inni będą go wspierać bez względu na wszystko, jednak gdyby Octavia odmówiła, wtedy by się wycofał. Stolas kochał Blitzo, ale córka znaczyła dla niego dużo więcej, dlatego nie zaryzykowałby. Nawet dla niego.

Musiałby również z czegoś zrezygnować w zamian za pomoc i wiedział, że istniała tylko jedna rzecz. Ale to był problem na inny dzień. Teraz musiał wrócić do domu i rozliczyć się z ostatnią osobą, którą pragnął zobaczyć przed długim odpoczynkiem.

Ze Stellą.

 

***

W chwili, w której przybył Reginald, by wyjaśnić jej, co się stało, Stella już nie była w stanie płakać nad losem matki i brata. Jedynie w ciszy skinęła głową i pozwoliła służącemu wyjść bez słowa. Demonica myślała, że przez kolejne godziny ciszy będzie wspominać zmarłą rodzinę, jednak jej myśli zaprzątała Octavia.

Córka wyrzekła się jej. Do tego stopnia, że zwracała się do niej po imieniu, już nie nazywając matką. To zraniło Stellę bardziej niż cokolwiek innego. W głębi duszy nie spodziewała się niczego więcej, ale usłyszenie prawdy ją przerosło. W jedną noc, przez jeden błąd, Stella straciła wszystkich, którzy byli dla niej ważni. Jej matka i brat odeszli, a mąż i córka nie chcieli mieć z nią nic wspólnego.

W jakimś stopniu pragnęła obwinić Blitzo. Chochlik poniekąd ją do tego zmusił. Zarazem Stella wiedziała, że jedynie oszukuje samą siebie. Pozostało jej poczekać na powrót byłego męża, by zadecydował, czy powinna żyć dalej, czy może wręcz przeciwnie. Na swój sposób Stella pragnęła śmierci. Nie wyobrażała sobie życia bez córki i męża. Nawet jeśli nie darzyli się miłością, kłócili i miewali gorsze chwile, wciąż dbała o Stolasa. Śmierć byłaby błogosławieństwem, jeśli miałaby żyć bez niego i Octavii.

Drzwi otwarły się, a Stella poderwała głowę, by spojrzeć na wchodzącego do biura Stolasa. Otarła oczy i podniosła się. Choć stała z pochyloną głową, uniosła wzrok, kiedy książę podszedł do niej z beznamiętnym wyrazem twarzy.

– Zgaduję, że jesteś na bieżąco? – zapytał.

– Tak – powiedziała i westchnęła ciężko. – Moja rodzina zginęła. Z Blitzo wszystko dobrze?

– Żyje – odpowiedział Stolas. A potem warknął. – Ale został na zawsze zniszczony przez twoją rodzinę.

– Wiem… – wyszeptała, zamykając oczy. – Wiem również, że ty i Octavia nigdy mi nie wybaczycie. Wydaje mi się, że sama również nigdy sobie nie wybaczę. Nie mówię tego często, więc proszę, uwierz mi, że jeśli przepraszam, to naprawdę jest mi przykro. Naprawdę, Stolasie.

– Nawet jeśli w to uwierzę, to wciąż za mało, Stello – odpowiedział, potrząsając głową. – To nie zmieni tego, że nas zraniłaś. Skrzywdziłaś kogoś, kto jest dla mnie ważny. Przyznaję, że mogłem mieć wpływ na to, że zaczęłaś obawiać się o bezpieczeństwo naszej rodziny, ale posunęłaś się za daleko. Niektórzy stracili życia, inne zostały zniszczone. Tego nie potrafię ci wybaczyć.

Odetchnąwszy głęboko, Stella zacisnęła powieki.

– Jeśli zamierzasz mnie zabić… proszę, zrób to szybko…

– Nie zamierzam cię zabić – odpowiedział Stolas. Stella spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma, kiedy wyprostował trzy palce. – Z trzech powodów. Pomimo tego, że wszystko zaczęło się od ciebie, zdradziłaś nam miejsce i informacje, które pozwoliły na uratowanie Blitzo. Jestem za to wdzięczny. Po drugie, byłoby podejrzane, gdybyś zginęła wraz z matką i bratem. Świat dowie się, że bierzemy rozwód, bo już się nie kochamy, i że twoja rodzina zginęła przez wyciek gazu. To samo w sobie brzmi dziwnie, dlatego nie ryzykujmy dodatkowych podejrzeń. I po trzecie, niezależnie od wszystkiego, wciąż jesteś matką Octavii. Już i tak czuje wystarczająco silne poczucie winy, gniew i smutek z twojego powodu. Nie pozwolę, by do tego wszystkiego musiała mierzyć się z utratą matki.

Przestąpił naprzód. Jego oczy zalśniły czerwienią.

– Ale nie myśl sobie, że moja litość to oznaka słabości. Nigdy więcej nie przekroczysz granic mojej ziemi. Nigdy więcej nie zobaczysz mnie ani Octavii. Jeśli kiedyś zapragnie się z tobą spotkać, nie zatrzymam jej, ale patrząc na to, jak się zachowuje, nie dojdzie do tego przez długi czas. O ile w ogóle. Doczekasz swoich dni w swoim rodzinnym domu, otoczona służbą, która będzie mi wierna. Będą cię obserwować od chwili przebudzenia, nawet kiedy pójdziesz się wysrać. Jeśli tylko zaczną podejrzewać, że coś kombinujesz albo jeśli wspomnisz komukolwiek o tym, co się wydarzyło, wtedy cię zabiją. Albo ja zrobię to osobiście.

Z westchnieniem Stolas odwrócił się i wskazał na drzwi.

– Na zewnątrz czeka samochód, który zabierze cię do rodzinnej posiadłości. Później wyślę ci twoje rzeczy, razem z papierami rozwodowymi. A teraz wypierdalaj z mojego domu, Stello.

Stella otworzyła usta, chcąc się odezwać, ale ostatecznie zamknęła je i potrząsnęła głową. Wszystko zostało powiedziane. Z wolna wyszła z gabinetu męża i podążyła do wyjścia.

Idąc korytarzem, zwróciła uwagę na obrazy i zdjęcia, które niegdyś ją przedstawiały. Teraz zniknęły. Zupełnie jakby nigdy nie istniała w tym miejscu. Służący, którzy niegdyś uśmiechali się i kłaniali na jej widok, teraz po prostu na nią patrzyli albo odwracali wzrok, kiedy ich mijała.

Kiedy wyszła na zewnątrz, zauważyła mały samochód i oczekującego ją Reginalda, trzymającego tylnie drzwi. Ostatni raz spojrzała na dawny dom, po czym z wolna przeniosła wzrok na okno pokoju córki. Poczuła ucisk w sercu, widząc spoglądającą w jej stronę Octavię; jej wzrok wyrażał czystą nienawiść. Ból przeniknął duszę Stelli, tak silny, że niemal rozpłakała się tu i teraz.

Westchnęła, kiedy Octavia zaciągnęła zasłony. To było niczym ostateczne odrzucenie przez ukochane dziecko.

Odwróciła się do auta, zamierzając wsiąść, ale zawahała się i zwróciła do Reginalda.

– Reginaldzie, proszę, po prostu mi odpowiedz. Czy istnieje nadzieja, że kiedykolwiek zrehabilituję się w oczach moich najbliższych?

Reginald milczał i wpatrywał się w nią do czasu, aż w końcu zapytał:

– Czy jesteś w stanie wybaczyć samej sobie?

– Nie – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem. – Nie jestem.

– Więc póki nie zdołasz tego zrobić, nigdy nie poznasz odpowiedzi – powiedział Reginald.

Stella skinęła głową i powoli wsiadła do auta. Pozwoliła, by drzwi zamknęły się i w końcu opuściła swój dotychczasowy dom.

Share:

14 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Ratunek (część 2) [The Rescue (part 2) – tłumaczenie PL] [+18]

      

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Każda sekunda, która minęła od chwili, w której Stolas zostawił Stellę w gabinecie, ciągnęła się niczym godzina niepewności. Stella za to nie była głupia. Wiedziała, że wraz z powrotem do domu, będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Nienawiść w oczach córki Blitzo, jego pracowników i jej własnego męża jasno dawały do zrozumienia, że pragnęli jej śmierci. Nawet Reginald spoglądał na nią z obrzydzeniem, zamiast dotychczasowego spokoju i szacunku.

Nie żeby na to nie zasługiwała. Pomyślała, że i tak dopisało jej szczęście, skoro wciąż oddychała. Teraz już tylko mogła mieć nadzieję, że Stolas i jego przyjaciele uratują Blitzo i powstrzymają całe to szaleństwo, które zaczęła Natasza. A później? Cóż, nie miała pojęcia. Stolas jasno zasugerował, że czeka ich rozwód, zaś jej matka i brat długo nie pożyją. Choć jakaś jej cząstka rozpaczała nad losem rodziny, Stella wiedziała, że podążali ścieżką zniszczenia, której sama nie chciała obrać. Nie. Sami wykopali dla siebie groby, a ona zamierzała ich opłakiwać, kiedy już będzie po wszystkim.

Obecnie nade wszystko pragnęła zobaczyć swoją ukochaną córkę. W dniu, w którym sprowadziła Octavię na ten świat, przysięgła, że zrobi wszystko, by jej ukochana sówka była szczęśliwa i bezpieczna. Tym przede wszystkim kierowała się, gdy zdecydowała się zdradzić męża i uprowadzić Blitzo. Gdyby chodziło tylko o jej męża albo gdyby razem mieli stawić czoła konsekwencją nielegalnych działać Stolasa, nie posunęłaby się aż tak daleko. Ale myśl, że również Octavia miałaby cierpieć z tego powodu? Zaprzepaścić całą przyszłość córki tylko dlatego, że jej ojciec myślał chujem zamiast mózgiem? Nie, Stella wolałaby umrzeć, aniżeli na to pozwolić.

Drzwi powoli się otworzyły. Stella poderwała głowę, spodziewając się powrotu Stolasa. W zamian omal się nie zakrztusiła, widząc stojącą w progu Octavię. Wkroczyła do gabinetu w ciszy, jednak jej wyraz twarzy zdradzał wyłącznie czystą furię, która skierowała przeciwko pobladłej Stelli. Otaczająca ją demoniczna aura rosła przy każdym kroku.

Przełknąwszy ślinę, Stella podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do córki.

– Octavio, ja…

Nie skończyła. Octavia – jej mała dziewczynka – uderzyła ją w twarz tak mocno, że Stella aż się wyprostowała. Dotknęła zaczerwienionego policzka, przez chwilę mając wrażenie, że niewiele brakowało, by straciła zęby. Dopiero wtedy spojrzała na zagniewaną nastolatkę.

– Jak mogłaś? – wymamrotała Octavia, zaciskając szpony w pięści. A potem zawyła tak głośno, że prawie popękały szyby w oknach. – JAK, DO KURWY NĘDZY, MOGŁAŚ?!

– Octavio… proszę… Przepraszam – załkała Stella, ale to nie zadowoliło jej córki.

– Przepraszasz?! Ty, kurwa, przepraszasz?! Wiesz ile to jest warte?! Nic! – pisnęła Octavia, miotając się tam i z powrotem. – Co ty sobie myślałaś, do cholery?! Dlaczego to zrobiłaś?! Naprawdę aż tak bardzo nienawidzisz Blitzo?! Czy znienawidziłaś tatę?! Byłaś tak kurewsko zazdrosna, że cię nie pieprzył, że aż porwałaś ojca mojej najlepszej przyjaciółki i pozwoliłaś go torturować?!

– Zrobiłam to dla rodziny! – wykrzyczała Stella. Wstała. Do oczu napłynęły jej łzy. – Nie chciałam pozwolić, by nasza rodzina się rozpadła! Zrobiłam to dla nas! Dla ciebie!

Spróbowała sięgnąć córki, jednak Octavia gwałtownie ją odepchnęła.

– Dla mnie?! Pierdolenie! Zrobiłaś to dla siebie, głupia suko!

– Octavio! Jestem twoją matką! – zaoponowała Stella, zaciskając zęby.

– JA JUŻ NIE MAM MATKI! – wykrzyczała Octavia tak głośno, że tym razem szyby się rozpadły, tak jak i serce Stelli.

Starsza z sów zassała powietrze i zamarła w miejscu, czując ucisk w piersi. Córka wpatrywała się w nią załzawionymi oczami. Octavia z goryczą odwróciła się i objęła ramionami.

– Tata może być nadopiekuńczym głupkiem – wymamrotała – poza tym zawstydził mnie więcej razy niż mogę zliczyć, ale zawsze pozwalał, żebym wyrosła na osobę, którą chcę być! Nigdy nie narzekał na moich znajomych albo rzeczy, które robię, nawet jeśli nie pasowały do kogoś o moim statusie! Ponieważ zawsze dbał, żebym była szczęśliwa! – Odwróciła się, by spojrzeć na obraz, na którym całą trójką uśmiechali się do siebie, ubrani w eleganckie stroje. Octavia pociągnęła nosem i otarła oczy. – Wiem, że nigdy nie aprobowałaś moich przyjaciół ani tego, co robiłam, a co nie przystoi księżniczce, ale zawsze myślałam, że to dlatego, że chciałaś dla mnie jak najlepiej!

Pełna smutku, odwróciła się i podeszła do zapłakanej matki.

– To sprawiało, że ci ufałam! Niezależnie od tego, co myślałaś, podziwiałam cię! Uważałam, że jesteś silna, zdeterminowana i nigdy nie pozwalasz, by ktoś stanął ci na drodze do osiągnięcia celu! Właśnie taka od zawsze chciałam być! Nawet jeśli to nie było tym, czego dla mnie chciałaś, pragnęłam stać się taka jak ty! Myślałam, że to rozumiesz!

– Octavio… ja… – Stella zamknęła oczy i odwróciła się. – Ja… ja po prostu…

– Czy choć raz pomyślałaś, że ja i tata będziemy cierpieć? Pomyślałaś, jak to wpłynie na Blitzo, Loonę, Moxxiego i Millie?! – zapytała Octavia. – Tuliłam do siebie moją najlepszą przyjaciółkę, kiedy płakała ze strachu, bo bała się, że nigdy więcej nie zobaczy ojca! Widziałam parę dzielnych chochlików, ryzykujących utratę życia, byleby ocalić swojego szefa, choć to niemal skończyło się śmiercią jednego z nich! Za to ich szef był gotów umrzeć, byleby ocalić swój gatunek i dziesiątki innych, które pragnie unicestwić twoja chora, pokręcona matka! Tak, słyszałam o tym! – Z ust Octavii wyrwał się gorzki śmiech. – Wszyscy mówią, że niżej urodzone rasy to samolubne i nielojalne szumowiny, które zasługują na złe traktowanie, ale to gówno prawda!

Octavia wzięła kilka głębszych wdechów i potrząsnęła głową.

– Wiem, że nigdy ich nie lubiłaś… Ale nie spodziewałam się, że posuniesz się tak daleko… Nienawidzę cię. Nienawidzę i nigdy ci nie wybaczę.

– Octavio, proszę! – Stella objęła córkę w pasie. Klęcząc tuż przed nią, rozszlochała się. – Przepraszam! Błagam! Przepraszam, Octavio! Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby wszystko naprawić.

Octavia powoli odsunęła się od Stelli i chłodno spojrzała jej w oczy.

– Jedynym, co możesz zrobić, to odejść i nigdy nie wracać. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć, ani z tobą z rozmawiać. Dla mnie jesteś martwa, Stello.

– Octavia! – zawołała, jednak jej córka już przemknęła przez pokój. – Octavia!

Nie przestała się czołgać, póki nie dotarła do drzwi, by odkryć, że te zostały zamknięte i zaryglowane. Stella krzyczała i tak długo uderzała w drzwi, aż nie mogła mówić. Wiedząc, że właśnie straciła wszystko, była księżna i matka upadła na ziemię i szlochała w ciszy.

 

***

Moxxiemu zaczynała kończyć się amunicja, ale na szczęście niewiele celów pozostało przy życiu. Każdy z wrogów na zewnątrz był martwy, a drużyna pierwsza zaraportowała, że zdołali oczyścić większość pokoi. Zazwyczaj Moxxie czułby swego rodzaju poczucie winy po wybiciu całego budynku. Ale po tym, co przez ostatnie dni przechodziła jego rodzina? Żałował, że nie mógł zdjąć kilku przeciwników więcej.

– Sir! Jakiś pojazd opuszcza posiadłość tyłem! – zaalarmował jeden z cienistych strażników. – Wygląda na opancerzoną limuzynę!

– Widzę go! To samochód Lady Nataszy! Próbuje się wymknąć! – wykrzyczał Grimbeak. – Ktoś strzelał?

Słysząc wiele odmownych odpowiedzi, Moxxie skierował celownik na skraj domu, w ślad za podłużnym czarnym samochodem.

– Cholera! Jest za daleko! – Moxxie wstał i zwrócił się do Grimbeaka. – Mógłbyś przenieść mnie bliżej, żebym mógł strzelić?!

– Zdołasz trafić ruchomy obiekt z powietrza? – zapytał Grimbeak, unosząc brwi.

– Tak, zrobię to – odparł Moxxie, przeładowując magazynek.

Skinąwszy głową, Grimbeak uniósł się na swoich potężnych skrzydłach, po czym chwycił Moxxiego tylnymi szponami i poderwał się do lotu. Chochlik przełknął z trudem, widząc jak wysoko się znaleźli, ale odsunął od siebie obawy, by skupić się na uciekinierach. Jeśli miał być szczery, nigdy wcześniej nie robił czegoś takiego. Taki strzał mógłby wykonać wyłącznie jego ojciec, jednak Moxxie nie zamierzał pozwolić, by którykolwiek z drani zdołał uciec.

Moxxie rzadko choćby myślał o lekcjach swojego taty w temacie treningu snajperskiego, jednak tym razem czuł, że nie ma wyboru.

– Oddychaj głęboko i uspokój się. W chwili, gdy się poruszysz, cel jest stracony – wymamrotał, powoli wciągając i wypuszczając powietrze. – Serce to najważniejszy mięsień. To ono decyduje, czy jesteś strzelcem wyborowym, czy frajerem z bronią.

Czując, jak jego serce zwalnia, Moxxie odetchnął i powoli ułożył karabin Barrett M82 na ramieniu.

– Karabin nie jest narzędziem. Jest częścią ciebie. Traktuj go tak, jak traktujesz własnego penisa. Ostrożnie i z dumą. Pojedynczy strzał mówi o tym, czy jesteś mężczyzną, czy może cipką. Uczyń kulę swoją suką i powiedz jej, kogo ma pieprzyć.

Przycisnął dłonie do rękojeści, wcześniej upewniając się, że nie są spocone, by nie zepsuć strzału. Przyłożył oko do celownika, wciąż mówiąc do siebie.

– Zwróć uwagę na wszystko, od wiatru po swoje położenie. Upewnij się, że znajdziesz idealne miejsce.

Widząc, że nie jest wystarczająco nisko, nakazał Grimbeakowi obniżyć lot i odbić nieco w prawo. Moxxie co kilka sekund upewniał się, że trzymają odpowiednią pozycję, jednocześnie próbując się skupić.

– Wystarczy ułamek sekundy, a kiedy nadejdzie ten moment… – Świat zwolnił, kiedy Moxxie ostrożnie prześledził ścieżkę, którą miał obrać samochód. – Wtedy to zrób.

Pojedynczy strzał przeciął pustynię, trafiając cel idealnie w prawe koło. Opona eksplodowała, a samochód zjechał z dotychczasowego toru, kierując się ku krawędzi klifu. Kierowca próbował zmienić kierunek, ale samochód jedynie przetoczył się kilka razy i spadł do kanionu. Moxxie i Grimbeak wylądowali w pobliżu, obserwując jak drogi pojazd powoli spada, obijając się o skały, nim ostatecznie wylądował na dnie.

– Mam nadzieję, że mieli ubezpieczanie – parsknął Moxxie.

– Samochodu czy życia? – zachichotał Grimbeak. Sięgnął po radio i dodał: – Pozbyliśmy się samochodu. Nie wygląda na to, żeby ktokolwiek przeżył, ale dla pewności wyślę zespół, który to sprawdzi. Bez odbioru.

Przyjąłem. Tutaj zastępca dowódcy zespołu pierwszego. Wszystkie pokoje czyste, tengu nie żyją. Książę Stolas zajął się Lordem Alexandrem. Bez odbioru.

– Rozumiem. Wracamy.

Grimbeak odwrócił się do Moxxiego i uniósł brwi.

– Gdzie nauczyłeś się tak strzelać? Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Moxxie westchnął i skierował spojrzenie na księżyc.

– Nauczyłem się tego od ojca. To jedyna użyteczna wiedza, jaką mi przekazał.

Odwrócił się i ruszył w drogę powrotną, gdy – ku jego zażenowaniu – odezwał się Grimbeak.

– Wiesz, że możemy tam polecieć, prawda?

 

***

Millie i Loona upewniały się, że zajrzały w każdy kąt kolejno przeszukiwanych cel Wschodniego Skrzydła. Jak dotąd nie napotkały żadnych przeszkód i wyglądało na to, że jedyną straż stanowiła ta trójka z wcześniej. Millie przygryzła wargę. Miała nadzieję, że zaraz znajdą Blitzo, by mógł otrzymać niezbędną pomoc.

Zbliżały się do ostatniego zakrętu, kiedy nagły wystrzał omal nie pozbawił Millie głowy. W porę rzuciła się na ziemię. Już miała wystrzelić z dubeltówki, ale zamarła, widząc w co celował sowi demon o brązowym upierzeniu.

– Rusz się, a pieprzony chochlik oberwie! – wykrzyczał demon, przyciskając lufę do skroni Blitzo. Trzymał chochlika wolną ręką, w drugiej ściskając broń.

Klnąc, Millie wbiła wzrok w upierzonego dupka, podczas gdy Loona powarkiwała i szczerzyła zęby. Poświęciła chwilę, by przyjrzeć się Blitzo i omal nie upuściła broni, zszokowana widokiem szefa. Rany, jakie mu zadano, okazały się gorsze, niż sobie wyobrażała. To było niemal tak, jakby spoglądała na zgniły, czerwony kawałek mięsa, nie zaś na wesołego, dziwnego pracodawcę. Dużo gorszy okazał się wyraz jego twarzy. Na ustach miał pianę, wargi krwawiły czarną ropą, oczy uciekły w tył głowy, a łzy strumieniami spływały po policzkach. Millie nie wiedziała, czy to wina pasożyta, czy jakiejś innej okropnej rzeczy, którą zrobili Blitzo.

– Puść go albo cię zabijemy! – wykrzyczała Loona, celując jednym z pistoletów w twarz sowiego demona.

– Jebać! To moja jedyna szansa, że wyjdę stąd żywy! – wykrzyczał demon, pocąc się jak dziki. – Wiem, że zabiliście wszystkich innych! Sądzisz, że uwierzę w łaskę z waszej strony?!

– Po prostu chcemy naszego szefa – odpowiedziała Millie, mrużąc oczy. – Puść go, a wtedy będziesz mógł odejść. Masz na to nasze słowo!

– Pierdolenie! Chochliki nie dotrzymują sowa – powiedział sowi demon, szczerząc się jak szaleniec. – Ale z pewnością masz ładną, ciasną dupkę. – Oczy Millie i Loony rozszerzyły się, kiedy zrozumiały, co miał na myśli. Na samą myśl coś przewróciło im się w żołądkach. – Jak ten tutaj! Ciasną jak szyjka od butelki. Zadbałem o to, żeby mu się podobało.

– Ty skurwielu! – zawyła Loona. Jej sierść zjeżyła się. – Dorwę tego twojego chuja i sprawię, że się nim zadławisz!

– Nie! Ale za to rzucisz broń i położysz dłonie na ścianie! – wykrzyczał demon, kiwając na to, co znajdowało się za ich plecami. – Macie dziesięć sekund. Inaczej rozsadzę mu łeb!

Millie i Loona wymieniły spojrzenia. Obie wiedziały, że muszą coś zrobić i to szybko. Millie do głowy przyszła tylko jedna, ryzykowna rzecz. Z drugiej strony, co innego im pozostało?

Mrugnęła do Loony, mając nadzieję, że ta jej ufa. Piekielny ogier początkowo się zawahała, ale ostatecznie skinęła głową i westchnęła.

– Dobra, w porządku. Zrobimy to.

Dziewczyny wyrzuciły broń – jedną po drugiej, łącznie z zapasami amunicji. Kiedy sowi demon nie patrzył, Millie wyrzuciła MP5 za plecy, blisko swoich stóp. Potem wraz z Looną powoli uniosły ręce ku górze.

– Więc? Puść go – powiedziała Millie, wbijając wzrok w dupka.

– Pod ścianę! Twarzą do niej! – ponaglił sowi demon, wskazując ścianę za ich plecami. Loona i Millie podeszły do niej, ta druga pośpiesznie stawiając stopę naprzeciwko leżącej MP5. Udała, że się potyka i upadła na kolana. – Hej! – Sowa wycelowała w nią pistoletem. Millie błyskawicznie wysunęła z rękawa jeden ze swoich podręcznych noży do rzucania. – Co ty, kurwa, robisz?!

– Potknęłam się, okej?! – Millie uniosła ręce i powoli się podniosła. – Ja tylko…

Jednym ruchem nadgarstka cisnęła nóż, celując prosto w zaciśnięte na broni pazury. Wycelowała idealnie. Sztylet wbił się w ciało demona, wytrącając mu broń i sprawiając, że puścił Blitzo, gdy chwycił się za ranne ramię. Millie doskoczyła do szefa, łapiąc go zanim uderzył o ziemię, a Loona rzuciła się na krzyczącego przeciwnika.

Millie nie kłopotała się sprawdzaniem, jak radzi sobie Loona, w zamian woląc się upewnić, czy jej szef wciąż oddycha. Odetchnęła z ulgą i sięgnęła po radio.

– Tutaj Millie! Znalazłyśmy Blitzo! W tej chwili teleportujemy się do szpitala! – Odwróciła się i zawołała: – Loona! Musimy iść! Blitzo nie ma wiele czasu!

– Zrozumiałam! – powiedziała Loona, zsuwając się ze swojej nieruchomej ofiary. Cała była w krwi i piórach.

Gdy tylko Millie poczuła łapę Loony na swoim ramieniem, wykrzyczała nazwę szpitala i zanim którakolwiek zdążyła mrugnąć, zniknęły.

 

***

Loona prawie zwróciła obiad, kiedy wylądowała twarzą na czystej, szpitalnej podłodze. Tak, mogła uznać to za oficjalne: nienawidziła teleportacji. Pamiętając o stanie ojca, wstała i nieco się uspokoiła, widząc jak lekarze przenosząc Blitzo na nosze, a pielęgniarki i ratownicy zabierają się do pracy.

– Pacjent ma niestabilne tętno! Sprawdź, czy to ze stresu wywołanego torturami, czy może niedoboru krwi. Potrzebuję też przygotowanych dla niego płynów. Dajcie mu ten eliksir, by zneutralizować pasożyta, a potem zabierzcie do sali operacyjnej. – Wysoki, typowo wyglądający diabeł wykrzykiwał kolejne polecenia. Jedynym, co go wyróżniało, była jego twarz, przypominająca maskę doktora plagi z ostrymi zębami.

Loona i Millie patrzyły, jak zmuszają Blitzo do wypicia niebieskiego płynu z parującej fiolki i obracają go na bok. Sekundę później jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, kiedy zwymiotował czarną, spleśniałą zawartość, zapachem przypominającą zgniłe mięso. Wśród płynów, które diabelski doktor szybko zebrał do słoika, znajdowało się coś, co wyglądało jak mały robak.

– Przeanalizuj to w laboratorium – polecił doktor, podając słoik asystującemu mu małemu chochlikowi. – Dobrze, ludziska, ruszamy!

Ułożywszy Blitzo z powrotem na plecach, personel szpitalny pociągnął nosze w głąb korytarza i przez podwójne drzwi, nad którymi wisiała tablica z napisem „sala operacyjna”. Loona popędziła za nimi.

– Czekaj! – zawołała, a piekielny doktor przystanął i odwrócił się do zmartwionej dziewczyny. – Mojemu tacie nic nie będzie?!

– Nie wiem – odparł doktor, potrząsając głową. – Nie miałem pacjenta, który wyglądałby tak źle od Dnia Oczyszczenia. Na razie módl się, żeby wszystko było w porządku.

Loona opadła na kolana i zalała się łzami. Millie podeszła bliżej i ułożyła dłoń na jej ramieniu.

– Odzyskaliśmy go, Loono. Teraz pozostaje nam mieć nadzieję…

Skinąwszy głową, Loona zamknęła oczy. Pamiętała, jak ojciec powiedział jej, że kiedy była bardzo chora, zrobił coś, czego nie robił żaden demon. Modlił się do Boga. Teraz Loona również zrobiła coś nieprawdopodobnego i skierowała swoje modlitwy do najwyższego. Miała gdzieś, co będzie musiała zrobić ani czego przyjdzie jej doświadczyć w zamian. Chciała tylko, żeby staruszek wysłuchał jej błagań – ten jeden raz.

Jeśli nie, Loona zamierzała znaleźć drogę na górę i zagwarantować mu dodatkowy otwór.

 

***

Szczerze mówiąc, Stolas nie oczekiwał od Alexandra za wiele, ale nie spodziewał się, że ten okaże się aż tak nudny i żałosny. Rzekomo dumna i szlachetna błękitnokrwista sowa uciekała korytarzem tak szybko, jakby się za nim paliło. Stolas zdecydował się zabawić jego kosztem i pojawił się tuż przed nim z pomocą zaklęcia teleportacyjnego tylko po to, żeby mały Alex krzyknął i uciekł.

W chwili, w której usłyszał, że Moxxie i Grimbeak udaremnili Nataszy próbę ucieczki, a Millie i Loona w końcu odnalazły Blitzo, wiedział, że pora doprowadzić sprawy do końca. Wszyscy inni byli martwi, pomijając ostatniego robaka, którego należało zgnieść.

Alexander w końcu przestał uciekać i padł z wyczerpania przy wyjściu z budynku. Dookoła walały się trupy jego służących, strażników, tengu i kilku podwładnych Stolasa, jednak tych ostatnich było niewiele. Alexander, ze łzami w oczach, próbował znaleźć drogę ucieczki, ale wszystkie zostały zablokowane przez sieci ciemnej energii, którą przywołał książę z pomocą magii. Pojmując, że to koniec, szlachcic powoli odwrócił się do Stolasa, który powoli przemierzył salę, podczas gdy jego ciało jaśniało hebanową aurą.

Opuściwszy głowę w geście porażki, Alexander odrzucił ojcowskie ostrze na ziemię i zaczął błagać.

– Proszę! Oszczędź mnie, Stolasie! N-n-nie chciałem tego robić! Matka mnie do tego zmusiła! Ona i ten jej przyjaciel!

W odpowiedzi Stolas telepatycznie przesunął nim po podłodze tak, że wylądował na ścianie. Dysząc, Alexander zaczął łkać i jeszcze bardziej błagać.

– Oddam ci wszystko! Całe nasze bogactwo! Kontakty! Firmy i nieruchomości! Możesz mieć nasze starożytne zaklęcia i wiedzę! Nawet ostrze ojca! Ale oszczędź mnie! Błagam!

Czyżby? – zapytał Stolas, udając zainteresowanie Anielskim Ostrzem – Błękitnym Niebem – które przywołał do siebie. – Wiesz, Octavia jest właściwie wnuczką Malphasa. To sensowne, by odziedziczyła jego ostrze.

– T-tak! Octavia wyglądałaby jak urocza mała księżniczka, dzierżąc to os… AAAAAGH! – Alexander został przybity do ściany włócznią Gáe Bulg, którą Stolas zagłębił w dolnej części jego brzucha. Plując krwią, demon słabo uniósł rękę w kierunku zagniewanego księcia. – Stolasie… proszę… litości… Jesteśmy… my… rodziną…

Potraktuj to jako zerwanie więzów rodzinnych – warknął Stolas, po czym chwycił Anielskie Ostrze i pozbawił nim Alexandra głowy. Obserwował, jak jego esencja wydostaje się przez szyje, krzyczy, a następnie zostaje wchłonięta przez ziemię Piekła. Taki los spotykał tych, którzy zostali permanentnie zabici.

Stolas westchnął i poczuł, jak cały jego gniew powoli ustępuje. Powoli sięgnął po hełm, by zdjąć go i zaczerpnąć świeżego powietrza. Choć ledwo się spocił, czuł, że jego pióra są mokre od nadmiaru wrażeń.

Odwołał Gáe Bulg i pozwolił ciału Alexandra opaść na podłogę. Chwilę później nadszedł Reginald i skłonił się przed swoim panem.

– Wszyscy w posiadłości nie żyją, sir. Straciliśmy kilku naszych ludzi, ale niewielu.

– Czy mamy pewność, że Natasza nie żyje? – zapytał Stolas, spoglądając na Anielskie Ostrze w swoich dłoniach.

– Wysłaliśmy grupę, która ma to sprawdzić, ale Grimbeak wierzy, że to wręcz niemożliwe, by ktokolwiek przeżył taki upadek. Nawet jeśli jej się udało, będzie zbyt poraniona, by się ruszyć – podsumował Reginald.

– Niemniej jednak chcę, żeby ona, Alexander i cały ich personel znaleźli się tutaj. Chcę, żeby ciała naszych ludzi wróciły do pałacu. Osobiście poinformuję rodziny o stracie bliskich, ale zachowam charakter ich śmierci w tajemnicy. Upewnij się, że przygotowałeś rzeczy zmarłych, by odesłać je do domów i że podwoiłeś ubezpieczenie z tytułu ryzyka i śmierci dwukrotnie w stosunku do tego, ile wypłacaliśmy zazwyczaj. Jeśli poproszą o coś jeszcze, daj mi znać – powiedział Stolas, z zamkniętymi oczyma gładząc szponami swoje pióra. Uderzyło go poczucie winy na myśl o ludziach, których stracił, ale wszyscy przed nim przysięgali, a jemu pozostało uhonorować ich pamięć najlepiej, jak tylko mógł. – Kiedy wszystkie ciała znajdą się we właściwych miejscach, chcę, żeby ten budynek został wysadzony. Zrób to tak, żeby nie pozostał po nim ślad. Chcę, by oficjalna wersja mówiła, że to wyciek gazu zabił wszystkich mieszkańców. Nie obchodzi mnie, kogo będziemy musieli przekupić. Po prostu upewnij się, że nikt nie będzie drążył.

– Zrozumiałem – powiedział Reginald, wyjmując ostrze z rąk Stolasa. – Teraz, mój książę, myślę, że ty i Moxxie powinniście natychmiast udać się do szpitala.

– … Reginaldzie, bądź ze mną szczery – poprosił Stolas, zamykając oczy. – Czy to źle, że zrobiłem to wszystko dla jednego chochlika?

– Stolasie, służę ci od chwili twoich narodzin. Byłem u twojego boku od śmierci twoich rodziców – powiedział Reginald kładąc dłoń na ramieniu księcia. – Jesteś najważniejszą osobą w całym moim życiu i nie mógłbym prosić o lepszego pana, któremu mógłbym służyć. Wszystkim, czego od zawsze dla ciebie pragnąłem, było twoje szczęście i bezpieczeństwo. Blitzo sprawia, że jesteś szczęśliwy, czyż nie?

– Tak – przyznał Stolas z lekkim uśmiechem. – Nigdy nie czułem się bardziej żywy niż odkąd jestem z nim.

– I z tego powodu będę służyć mu tak samo, jak służę tobie – powiedział Reginald, kiwając głową. – A teraz idź. On cię potrzebuje.

Stolas potaknął i pośpiesznie wybiegł z budynku, by poszukać Moxxiego. Jego serce już nie łaknęło zemsty ani sprawiedliwości. Teraz pragnęło bliskości jedynej osoby, którą książę kochał z głębi swojej duszy.

Jego Blitzy’ego.

 

***

Natasza nie miała pojęcia, jakim cudem wciąż była żywa, ale błogosławiła Szatana za danie jej drugiej szansy. Wykorzystała resztki siły, by kopnięciem otworzyć drzwi i zdołała to zrobić z pomocą pokrwawionej nogi. Chwytając powietrze, wyczołgała się z wraku auta i zaklęła, czując, że jej ciało jest częściowo połamane, a częściowo pokaleczone. Pióra miała we krwi i czuła, że przy upadku zwichnęła skrzydła.

Natasza z jękiem oparła się plecami o wrak samochodu i zaczęła myśleć nad swoim kolejnym ruchem. Pomimo odczuwanego bólu wiedziała, że musi coś zrobić, zanim Stolas wyśle zespół, by upewnić się, że zginęła. Nie był głupi, nie odpuściłby bez dowodów.

– Pierdol się… Stolasie… pierdol się… Stello.

Natasza splunęła na myśl o swojej przeklętej córce. Odkryła, że ta uciekła zaledwie pół godziny przed atakiem i nie zajęło jej dużo czasu, żeby połączyć fakty. Stella zawsze była słaba, zresztą jak i Alexander. Gdyby tylko najdroższy Malpha nie został jej odebrany przez te przeklęte Anioły…

Natasza spróbowała się podnieść, ale nawet oddychanie okazało się bolesne. Kiedy już sądziła, że nie ma dla niej nadziei, dostrzegła postać zmierzającą wzdłuż kanionu. W pierwszej chwili wystraszyła się, że to ludzie Stolasa, ale zaraz odetchnęła z ulgą, dostrzegłszy zakapturzonego przyjaciela. Nie miała pojęcia, kim był i jak wyglądał, ale Demoniczny Lord Belial mu ufał, więc również ona obdarzyła go zaufaniem.

Zakapturzona postać zatrzymała się i spojrzała wprost na nią.

Wygląda na to, że jesteś w nieciekawej sytuacji.

– Nie może być, ugh! – Natasza jęknęła, czując, jak jej nerki niemal eksplodują z bólu. – Pomóż mi…

Twój syn nie żyje, tak jak i wszyscy inni domownicy – zauważył, a Natasza wstrzymała oddech, po czym potrząsnęła głową.

– To… nieważne… Ja… pomszczę go…

Nie, obawiam się, że tutaj zakończy się twój żywot – odparła zakapturzona postać, owijając ramię wokół jej gardła.

Sapnęła, gdy zobaczyła, że ręka przypomina ludzką, ale powykręcaną, rozdartą i pokrytą czarnymi tatuażami, które wyglądały na wiekowe. Czerwone żyły pulsowały za sprawą energii, z którą nie spotkała się nigdy wcześniej.

– Co… ach… co to… jest?! – wykrztusiła, krztusząc się własną krwią. – Jesteśmy… sojusznikami… Ach!

Nie – odpowiedział z rozbawieniem. – Jesteś tylko pionkiem. Teraz zbędnym i bezwartościowym. Szczerze mówiąc, od początku wątpiłem, że dostaniemy księgę. Plan miał tyle wad, że to aż śmieszne.

– Więc… czemu?

Ponieważ chciałem wiedzieć, kto ma tę księgę i jak bardzo jest potężny. Teraz, gdy mam pewność, że jest w rękach Księcia Stolasa, znajdę sposób, by mu ją odebrać – wyjaśnił z rozbawieniem zakapturzony. – Jest niezły, ale jestem od niego starszy i bardziej doświadczony. Po prostu muszę być ostrożny. Więc ja i moi prawdziwi sojusznicy nie będziemy się spieszyć, a gdy przyjdzie czas, wtedy użyjemy Grymuaru Światów, by uczynić Niebo, Piekło i Ziemię prawdziwymi utopiami, gdzie nikt nie będzie obawiał się Boga.

– C-co? Ja nie…

Och, nie przejmuj się. Po prostu kluczę. A teraz pozwól, że w końcu cię zabiję – powiedział, a jego oczy zalśniły.

Powykręcane ramię, które trzymało Nataszę, zaczęło pulsować, sprawiając jej ból większy niż ten, który mogła sobie wyobrazić. Nie zdołała nawet krzyknąć, czując jak coś rozprzestrzenia się po jej żyłach, będąc niczym trucizna pomieszana z lawą. Natasza już kiedyś doświadczyła potęgi Piekła i Nieba, jednak ta siła miała w sobie coś jeszcze. Przypominała agonię i zagładę, obie o wiele potężniejsze niż cokolwiek, co mogłoby mieć swoje początki w Piekle.

Potęga i kryjący za nią ból były starożytne. Pierwotne i dzikie, towarzyszące niezaprzeczalnemu uczuciu śmierci skradającej się po ramieniu. Nienawiść w najczystszej postaci. Dało się to opisać wyłącznie jednym słowem: przekleństwo.

Spojrzała na swojego mordercę, w nikłym blasku księżyca dostrzegając to, z czyjej ręki przyszło jej umrzeć. Jej usta rozszerzyły się z przerażenia, gdy rozpoznała go dzięki… piętnu.

Przeklęty znak został nadany dawno temu tej jednej, jedynej istocie. Skazano go na wieczne potępienie bez szansy na zbawienie. Natasza czuła, że jej umysł eksploduje od nadmiaru wiedzy, gdy pojęła, kto stał tuż przed nią. Istota, która miała umrzeć tak dawno temu, a jednak oddychała i znajdowała się tuż na wyciągnięcie ręki.

Nim zdołała wymówić jego imię, każda żyła w ciele Nataszy eksplodowała. Została tylko zakrwawiona skorupa, którą ciśnięto na pustynny piach. Zakapturzona postać otarła pokrwawione palce i otworzyła portal, którym odeszła przed przybyciem cienistych strażników.

Nadeszła pora, żeby przejść do kolejnego etapu planu.

Share:

POPULARNE ILUZJE