28 listopada 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Imię [The Name– tłumaczenie PL] [+18]

       

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:

VIII. Imię (Obecnie czytane)

...

Słysząc huk wystrzału i widząc jak jej mąż upada, Millie poczuła się tak, jakby świat wokół niej roztrzaskał się na kawałki. Jego bezwładne ciało po prostu tam leżało, obmywane przez deszcz, a strzelec spojrzał na nie z uśmiechem, po czym splunął. Wtedy Millie bez zastanowienia i w przypływie gniewu zawyła, po czym wyskoczyła z kryjówki.

Była w stanie myśleć wyłącznie o tym krótkim czasie, który spędziła z Moxxiem. Wszyscy wokół zawsze uznawali ją za dziwną, szaloną, a nawet dziecinną. Jedynie on dostrzegł w niej coś więcej. Ujrzał kochającego anioła śmierci, dającego mu siłę, by stać się lepszym niż już był. Poza jej dziwnością, Moxxie zauważył kogoś, kogo pokochał – ukochaną kobietę, która rozpaliła jego serce. Kogoś, z kim pragnął spędzić resztę życia.

Nikt nie traktował jej w ten sposób. Inni zwykle trzymali się od niej na dystans; wykorzystywali wyłącznie dla jej umiejętności albo by spędzić jedną noc z „szaloną laską”. Moxxie tego nie robił. On dostrzegał „prawdziwą” Millie gdzieś w głębi. To sprawiło, że zapragnęła otworzyć się przed nim – najpierw jak przed przyjacielem, który później stał się jej kochankiem, a ostatecznie mężem. Każdego dnia rozpamiętywała ślubną przysięgę, według której mieli być ze sobą na dobre i na złe. Tę samą, która teraz została zerwana przez zwierzęta tuż przed nią.

Zwierzęta, które zamierzała zaszlachtować.

Millie skierowała się ku jednemu z piekielnych ogarów. Zdążył spojrzeć w górę i dostrzec zmierzającą w jego stronę śmierć. Trafiła go włócznią prosto w zszokowaną twarz i przyszpiliła do chodnika. Krew chlusnęła na jej policzki, ale Millie miała to gdzieś.

Zastrzelili go. Zastrzelili jedynego chochlika, którego kochała i mogła obdarzyć uczuciem. Jedynego chochlika, który dał jej coś, co miało największe znaczenie.

Miłość. Zabrali go od niej. Odebrali Millie jej miłość.

Sięgnęła po strzelbę, którą zabrała ze sobą i strzeliła prosto w brzuch najbliższego ogara, zanim ten zdążyłby dobyć własnej broni. Wybuch odrzucił go na motocykl, ale nie zabił, mimo że wnętrzności wypadły na zewnątrz. Nie tracąc czasu, Millie ze łzami w oczach popędziła w jego stronę, spoglądając wprost w przerażoną, błagalną twarz. Tyle że ona widziała wyłącznie słodki uśmiech Moxxiego. Ten sam, którego nigdy więcej nie miała ujrzeć.

Nacisnęła spust dwukrotnie. Głowa ogara eksplodowała kawałkami kości i resztek mózgu. Millie odwróciła się z krzykiem, gotowa zabić kolejnych, ale dwóch już okazało się martwych za sprawą licznych ran postrzałowych, zaś lider – odpowiedzialny za wszystko skurwiel – leżał na ziemi, powalony przez cienistych strażników. Klął na czym świat stoi, ale urwał i zaskomlał, kiedy Millie wycelowała strzelbę prosto w jego w twarz.

– Millie! Wycofaj się! – rozkazał Grimbeak.

– Nie! Zabili Moxxiego! ZABILI MOJEGO MOXXIEGO! – wykrzyczała ze łzami w oczach, gotowa pociągnąć za spust. – POZABIJAM ICH!

– On nie umarł!

Zamarła na ułamek sekundy. Te słowa odbiły się echem w jej umyśle. Powoli odwróciła się w stronę Grimebeaka, trzymającego ciało jej podobno żywego męża. Kiedy zdjął mu maskę, odkryła, że wciąż oddychał, chociaż był nieprzytomny.

– Moxxie! – zawyła, upuszczając strzelbę. Popędziła w jego stronę i wtuliła się w jego ciepłą twarz. – No dalej, Moxxie! Moxxie!

– Uh, co? – wymamrotał, powoli odzyskując przytomność. Spojrzała prosto w głąb dużych, pięknych, ciepłych oczu, o których sądziła, że więcej ich nie ujrzy, po czym ucałowała go tak mocno, że aż się odchylił. – M-Millie? Zaraz… Ja żyję?!

– Maska cię uratowała – wyjaśnił Grimbeak. Uniósł ją, by pokazać wciąż tkwiącą w czole kulę. – Wygląda na to, że jest kuloodporna. Masz szczęście, Moxxie.

– Nienawidzę działać w przebraniu – skrzywił się Moxxie. A potem oczy uciekły mu w tył głowy i zemdlał.

Millie po prostu go obejrzała, wciąż zalewając się łzami – tym razem ulgi, nie smutku.

– Już dobrze, Moxxie. Odpocznij. Nie zostawię cię.

Grimbeak wydał rozkaz, żeby ukryć ciała i zabrać ze sobą więźnia, ale Millie to nie obchodziło. Liczyła się tylko osoba, którą trzymała w ramionach. Wciąż u jej boku – teraz i na zawsze.

 

***

Stolas poczuł ulgę, kiedy usłyszał, że Moxxie dojdzie do siebie. Miał tylko niewielki wstrząs mózgu, który z łatwością dało się wyleczyć magią, poza tym musiał odpocząć. Stolas wiedział, że plan nie należał do najbezpieczniejszych, zaś fakt, że tylko szczęście pozwoliło uniknąć tragedii, dodatkowo mobilizował go, żeby tym razem wyciągnąć jak najwięcej właściwych informacji.

Nie chciał tracić czasu na transportowanie ogiera do lochów, więc rozkazał Grimbeakowi zamknąć go w jednym z magazynów, do którego osobiście się teleportował. Wykorzystał portal, by odesłać Millie i Moxxiego do swojego domu, by się nimi zajęto i gdzie czekały na nich Octavia oraz Loona. Jego najdroższa córka była bliska płaczu, kiedy usłyszała, co się wydarzyło. W końcu chodziło o jej pomysł, a myśl o tym, że Moxxie mógł zginąć, napawała ją przerażeniem.

Zakodował sobie w pamięci, by później z nią o tym porozmawiać, ale na początek musiał skupić się na czymś innym. Czas nie był ich sprzymierzeńcem. Stolas musiał dowiedzieć się, gdzie był Blitzo i kto stał za jego  porwaniem. Czuł coraz większy niepokój, rozważając wskazówki, które mieli. Porywacz wiedział o Grymuarze Światów i chciał go dostać. Wiedział o jego relacji z Blitzo. Miał Anielskie Ostrze, pieniądze i dostęp do najemników.

Stolasa coraz bardziej martwiło, że porywacz zdawał się stać w hierarchii wyżej niż mogłoby się wydawać. Może nawet chodziło o kogoś z bliskiego kręgu Lucyfera. Książę miał tam wielu wrogów i wiedział, że jeśli nie zachowa ostrożności, to będzie nie tylko koniec dla niego i Blitzo, ale również dla całej jego rodziny.

Przybywszy do magazynu poprzez portal, Stolas dostrzegł związanego, uważnie pilnowanego przez strażników piekielnego ogara. Grimbeak skinął głową na widok księcia. Stolas podszedł bliżej, a jego demoniczna aura wypełniła każdy kąt. Już nie panował nad frustracją i gniewem, a jego skrzydła zapłonęły, kiedy je rozłożył. Oczy zalśniły szkarłatem, gdy z mocą spojrzał na ogara, aż ten zaskomlał i skulił się niczym szczeniak.

Szpony otoczyła fioletowoczarna aura, gdy Stolas wymierzył je prosto w klatkę piersiową więźnia. Wbiły się w pierś jak w masło, nie tworząc ani rany, ani nie upuszczając krwi. Ogar sapnął, czując jak szpony Stolasa owijają się wokół jego serca. Zakrztusił się, kiedy sowi książę na krótko je zacisnął.

– Wiesz, co to jest? – wyszeptał wprost do ucha ogara Stolas. – To twoje serce. Wystarczy krótki uścisk, żebym je zmiażdżył i sprawił, że udławisz się swoją własną krwią. Albo mógłbym tak zrobić z twoimi płucami. – Przesunął rękę, by sięgnąć właściwego organu. Ogar zalał się łzami. – Albo wątrobą. Żołądkiem. Kręgosłupem. Mogę nawet urwać ci jaja. Zmiażdżyć je. Przesunąć. Uformować w dowolny kształt, aż zaczniesz błagać o śmierć. Mogę to i jeszcze więcej, psie.

Smród, który wydobył się ze spodni ogara sprawił, że kilku strażników zmierzyło go zniesmaczonymi spojrzeniami, ale Stolas miał to gdzieś.

– Proszę…

– Zadam ci tylko dwa pytania, na które chcę usłyszeć odpowiedź. Jeśli nie, kilka kolejnych godzin spędzisz na skomleniu jak suka – warknął Stolas. – Gdzie. Jest. Blitzo?!

– Nie… nie wiem… – wymamrotał ogar. – Mój… mój pracodawca nigdy mi tego nie powiedziaaaaał!

Stolas przez kilka kolejnych minut ściskał jego kręgosłup, bliski tego, by go przepołowić. Dopiero wtedy poluzował uścisk.

– Przy kolejnej złej odpowiedzi wyrwę ci go przez tyłek! A TERAZ POWIEDZ MI, KTO ZA TYM STOI!

Wtedy ogar wykrzyczał imię.

Wykrzyczał je tak głośno, że aż rozeszło się echem po całym magazynie, a wszyscy zamarli, wpatrując się w więźnia. Moc Stolasa wyparowała pod wpływem szoku. Jego skrzydła wróciły do normalności, zaś on powoli wycofał dłoń z piersi łkającego ogara. Wpatrywał się w niego, rozważając to, co właśnie usłyszał i zastanawiając się, czy było prawdą. Zażądał usłyszeć je raz jeszcze i wtedy rozbrzmiało ponownie.

Książę próbował znaleźć dowód na to, że ogra kłamie, ale nie był w stanie. Zarzekał się na Szatana, że mówi prawdę i Stolas mu uwierzył. Wtedy też poczuł się tak, jakby rozpadł się na pół. Jego dusza krzyczała z bólu na samą myśl o… całkowitej zdradzie.

Przywoławszy moc do pazurów, Stolas chwycił ogara za szyję i urwał mu głowę. Odrzucił ją i kręgosłup na posadzkę, podczas gdy strażnicy przyglądali mu się w ciszy. Grimbeak powoli podszedł bliżej i ułożył szpony na ramieniu Stolasa.

– Panie… Czy wszystko dobrze?

– Nie, Grimbeak – wyszeptał Książę Stolas, a jego oczy powoli zaszły mgłą. – Nic nie jest dobrze.

 

***

Octavia nigdy nie czuła się bardziej winna. Była pewna, że jej plan wypali, ale nie wzięła pod uwagę, że ogary spróbują w ostatniej chwili zadźgać tego, kto mógłby im zagrażać. Teraz to wydawało się tak oczywiste, że Octavia miała ochotę zdzielić samą siebie w łeb za brak pomyślunku.

Niewiele brakowało, by błąd kosztował Moxxiego życie, a Millie została wdową. Może i nie miała z parą tak bliskich relacji jak z Looną, ale wciąż należeli do rodziny (nawet jeśli piekielny ogar nigdy tego nie przyznała), poza tym niczym nie zawinili. To też sprawiło, że Octavia przepraszała ich raz za razem, aż w końcu przyjaciółka kazała jej się zamknąć.

– Dobrze, załapaliśmy! Jest ci przykro – powiedziała Loona, przewracając oczami. – Zobacz, Moxxie nie umarł. Pomimo bycia mięczakiem, ten sukinsyn ma szczęście i zwykle wykaraska się z największej opresji, jasne?

– Ale ja…

– Księżniczko Octavio. – Moxxie powoli usiadł na szpitalnym łóżku. – Nie obwiniam cię o to, co się stało. Mimo moich wcześniejszych protestów, ostatecznie sam się zgodziłem. Aczkolwiek – zerknął na Millie i Loonę – nigdy więcej nie będę działać w przebraniu.

– Skarbie, nie będziesz musiał, jeśli nie chcesz! – zapewniła Millie, obejmując męża za szyję. Tuliła się do niego przez chwilę, nim złożyła pocałunek na jego policzku. – Jak długo mam cię przy sobie, możesz robić, czego tylko pragniesz.

– Och, Millie – wyszeptał Moxxie, odwzajemniając pocałunek. – Wiesz, że nigdy bym cię nie zostawił.

– Millie… ja… – zaczęła Octavia, ale powstrzymała ją uniesiona ręka Millie.

– Octavio, przestań. Płacz i zamartwianie się nikomu nie pomogą. Najważniejsze, że Moxowi nic się nie stało, a my dorwaliśmy sukinsyna, który sprzedał szefa – oznajmiła z uśmiechem. – Uznajmy, że mieliśmy szczęście i darujmy sobie całe to „Co by było, gdyby?”.

Octavia zdążyła przytaknąć, zanim dostrzegła wchodzącego do Skrzydła Szpitalnego ojca.

– Cześć, tato. Dowiedziałeś się czegoś… od…

Jedno spojrzenie w oczy Stolasa wystarczyło, żeby Octavia zamarła. Wyglądał, jakby ktoś wyssał z niego całą energię, zaś jego wzrok nie wyrażał niczego prócz pustki. Dotychczas lśniące czerwienią oczy teraz wydawały się ciemne i wyblakłe. Skrzydła luźno zwisały ku podłodze. Nie tylko ona dostrzegła zmianę, bowiem również członkowie I.M.P. wydawali się zdezorientowani.

– Tato?

– Ja… Mam imię – wyszeptał, jednak zamiast zadowolenia, jego ton zdradzał wyłącznie rozpacz.

– C-cóż… To dobrze, tak? – Moxxie wysilił się na nerwowy uśmiech. – To oznacza, że możemy uratować szefa!

Książę Stolas nie podzielał jego entuzjazmu. Szczerze mówiąc, wyglądał okropnie. Octavia przesunęła się bliżej, spoglądając na ojca z troską.

– Tato? Co się stało?

Odwzajemnił spojrzenie i wtedy dostrzegła łzy w kącikach jego oczu. Bez ostrzeżenia objął ją i przygarnął do siebie.

– Octavio… Tak mi przykro… Tak bardzo mi przykro…

– T-tato? – Jej oczy rozszerzyły się. Przełknęła z trudem. – K-kto…?

– To Stella – oznajmił z ciężkim westchnieniem. – To… twoja matka.

Matka.

Jej matka?

Nie, to nie było możliwe. Mama potrafiła być surowa, poza tym nie przepadała za chochlikami i innymi niższej klasy demonami, ale na pewno nie posunęłaby się do czegoś takiego. Nie skrzywdziłaby ani taty, ani tym bardziej własnej córki. Nie, to nie mogła być prawda!

– N-nie – wykrztusiła Octavia, powoli się wycofując. – K-kłamiesz! Albo ten pies kłamie! To nie może być ona!

– Octavio – szepnął Stolas, przymykając oczy. – Przykro mi, ale powiedział mi prawdę.

Pragnęła wykrzyczeć, że dał się oszukać, ale wtedy wszystko powoli zaczęło się układać. Kto mógł wiedzieć o księdze ojca i o tym, do czego jej używał? Kto inny z rodziny wiedział, że korzystali z niej również członkowie I.M.P? Kto inny miał pieniądze i kontakty, by zatrudnić Vaaxa, ogary oraz posiadać wystarczający rodowód, by zapewnić sobie lojalność tengu? Jak wiele razy matka narzekała, że Octavia zadaje się Looną i jej postrzeganymi za demony niższej klasy przyjaciółmi? Nie wspominając o niezliczonych kłótniach rodziców o Blitzo oraz obawie przed utratą reputacji, gdyby na jaw wyszło, że ojciec sypiał z chochlikiem. Octavia sądziła, że to głupie, skoro matka sama romansowała z innymi, ale czy naprawdę jej nienawiść do Blitzo mogła być aż tak wielka?

Wtedy pomyślała o rodzinie mamy. Dziadek Octavii był Upadłym. Nigdy nie poznała Malphasa, bowiem zginął lata temu z rąk Aniołów, ale jego Anielskie Ostrze stanowiło rodzinną pamiątkę. Babcia i wujek nigdy nie ukrywali obrzydzenia względem romansu ojca z niższej klasy demonem. Z tego powodu rzadko chciała się z nimi widywać. Matka spoglądała na niżej urodzonych z góry, ale wujek i babcia otwarcie nimi gardzili. Dlatego Octavia nie chciała ich odwiedzać. Czy mogli być z tym powiązani? Brali w tym udział?

Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym więcej kawałków układanki łączyło się ze sobą. To musiała być matka. Zrobiła to. Skrzywdziła Blitzo. Skrzywdziła Loonę. Skrzywdziła własną rodzinę.

Nie będąc w stanie dłużej zaprzeczać, Octavia wpadła ojcu w ramiona i rozpłakała się. Jej serce krzyczało za sprawą gniewu i zażenowania.

Dwa sowie demony trwały w swoich objęciach, a ich płacz rozbrzmiewał echem w całej posiadłości.

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE