23 czerwca 2020

Komiks: Poniżej zera - 1


Notka od autora: Witam! To jest mój pierwszy dłuższy komiks- dlatego jest dość krótki i prosty. Mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Opowiada hisorię chłopaka, który wypłyną z kutrem rybackim na swój pierwszy połów z dala od lądu. Co mogę więcej powiedzieć? miłego czytania^^

Spis treści
1 (tu jesteś) | 2







Autor: Eshera

Share:

18 czerwca 2020

17 czerwca 2020

Springtrap i Deliah 22 [Springtrap and Deliah- Tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Zgodnie z tym co pisała autorka na swoim deviantarcie: komiks nie jest kanoniczny i powstał ku dobrej zabawie i pomyśle jaki chciała zrealizować. Springtrap nie jest więc tutaj ani Williamem Aftonem, ani Michaelem Aftonem. Tak czy siak komiks sam w sobie jest naprawdę ciekawy i przedstawia sytuację, w której tytułowa bohaterka- czternastoletnia Deliah- odnajduje Springtrapa i... postanawia zabrać go do domu. Zapowiada się świetnie, prawda? Zwłaszcza biorąc pod uwagę charakter samego Springa, który niejednokrotnie pokazuje jak bardzo zaborczy względem niej jest. Tak czy siak, zapraszam do czytania x3

Autor: GraWolfQuinn
Tłumaczenie: Oczytana
Oprawa graficzna: Usterka
Spis treści:

Share:

14 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Strach

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność
Strach (obecnie czytany)
...

~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odszedłem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
– SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? –  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach.  
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. 
Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot.  
– Do Grillbiego – odrzekłem. Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. 
 Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. 
Był ode mnie starszy o trzy lata. Grillby często pomagał swojemu ojcu w barze w Snowdin. Chłopak w przyszłości chciał przejąć bar, więc starał się zaimponować ojcu. Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić.
Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Nie chciałem nikogo obarczać swoimi problemami. Jednak on to rozumiał. Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
– NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? – ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku… Tyle mnie tam nie było. Ale nie marnowałem czasu. Uczyłem panować się nad moją magią, byłem lepiej przygotowany niż ostatnio.  
– Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? – zapytałem z uśmiechem.  
– NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! – tupnął że złością Papyrus. – IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza. Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. 
 Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar. Dostałem go na Święta od ojca. 
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Rodzice szli odebrać swoje pociechy ze szkoły. Inni dalej pracowali albo dopiero zaczynali swoją zmianę. O wcześniejszy powrót ojca nie musiałem się bać. Od jakiegoś czasu przesiadywał po godzinach w laboratorium. Kilka razy słyszałem, że potrzebuje asystenta, lecz nie ma kiedy go znaleźć. 
Mojej kandydatury nawet nie wziął pod uwagę… Eh…  
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. 
Raz przez śnieżycę zamarzły, a ja utknąłem w Ruinach. Musiałem czekać, aż odtają. Na szczęście udało mi się wtedy wrócić przed ojcem do domu. Ale znowu za bardzo odbiegłem, więc…  
Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. 
Stare domy porośnięte bluszczem. Rośliny wychodziły z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją.  
Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie było kłopotów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło…  
Miasto widoczne ze skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przybycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę.
I pojawiła się najgorsza cześć całej podróży – korytarze z pułapkami.  
Niektóre zagadki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przejściu przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wyskakiwały ostrza. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i… Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie  kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyiś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
– SANS! RATUJ! – usłyszałem krzyk Papsa. 
Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami.
Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. 
Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja… nie mam serca… ani żył…  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło go istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. 
Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki. Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. 
Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą… Nie… Sekundą… Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą… Ale to było tylko złudzenie. Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach.  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Był dzieckiem i nie za dobrze nad nią panował. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze był bystry oraz spostrzegawczy.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił.  
Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać. Naprawdę zużyłem za dużo magii. 
– MÓGŁBYM ZAPYTAĆ CIEBIE O TO SAMO – odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem.  
Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając je. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrząc na mojego brata, wtulającego się we mnie.
 – Masz mnie bracie.  – Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. – Lepiej wróćmy już do domu. – Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. –  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody… Jak to powiedzieć… Ludzie rzekliby, że zbladł że strachu… Ale my nie mamy skóry. Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
– Papy, co Ci… – Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. 
 Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
– Czego macie mi nie mówić? – powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. – Lepiej wyjaśnijcie mi co wy tutaj robicie?  
– Zwiedzamy? – powiedziałem niepewnie wstając.  
– Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! – podniósł na mnie głos ojciec.  
– Ale nic nam się nie stało! – krzyknąłem na ojca.  
– Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was kilka chwil temu jak leżeliście na ziemi przerażeni! – krzyczał ojciec. – Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
– Ale ja…  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa. 
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk… Huk… A potem Papyrusa.  
– Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.

Share:

13 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Niepewność

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność  (obecnie czytany)
Strach


~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odbierałem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
- SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? -  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach. 
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot. Wiedział kiedy kłamie...  
- Do Grillbiego - odrzekłem.
Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. Był ode mnie starszy o trzy lata. Chłopak często pomagał swojemu ojcu w barze. W przyszłości chciał przejąć bar i starał się zaimponować ojcu... akurat coś o tym wiem.
Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić. Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Jednak on to rozumiał. Nie naciskał na mnie. Po prostu czekał, aż będę gotowy.  Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
- NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? - ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku... Tyle mnie tam nie było.  
- Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? - zapytałem z uśmiechem.  
- NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! - tupnął że złością Papyrus. - IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza.
Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar, ponieważ dostałem go na Święta od ojca.  
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Rodzice odbierali swoje pociechy ze szkoły. Inni wracali, bądź dopiero szli do pracy.
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. Stare domy porośnięte bluszczem. Wychodził on z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją. Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie miałem problemów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło...  
Miasto widoczne że skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przebycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę. I Pojawiła się najgorsza cześć całej podróży - korytarze z pułapkami.  
Niektóre pułapki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przedostaniu się przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wysuwały się kolce. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i... Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyjś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
- SANS! RATUJ! - usłyszałem krzyk Papsa. Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami. Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja... Nie mam serca...  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło  istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki... Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą... Nie... Sekundą... Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą... Każda minutą godziną.... Godzina wiecznością... Ale to było tylko złudzenie... Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach...  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze miał głowę do zagadek. Natomiast ja wolałem drogę na skróty, czyli magię.  
- Po co tu przyszedłeś? - zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił. Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać.  
- Mógłbym zapytać ciebie o to samo - odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem. Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając jego łzy. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrzeć na mojego brata, wtulającego się we mnie. - Masz mnie bracie.  - Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. - Lepiej wróćmy już do domu. - Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. -  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody... Jak to powiedzieć... Ludzie powiedzieliby, że zbladł że strachu... Ale my nie mamy skóry... Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
- Papy, co Ci... - Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli Podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
- Czego macie mi nie mówić? - powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. - Lepiej wyjaśnijcie mi co WY TUTAJ robicie?  
- Zwiedzamy? - powiedziałem niepewnie wstając.  
- Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! - podniósł na mnie głos ojciec.  
- Ale nic nam się nie stało! - krzyknąłem na ojca.  
- Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was Kilka chwil temu! - krzyczał ojciec. - Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
- Ale ja...  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa..  
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk... Huk... A potem Papyrusa.  
- Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.  
Share:

12 czerwca 2020

Undertale: Projekt badawczy POTWÓR - Taksówka i poważne zagrożenie życia


Autor okładki: Muko
Notka od autora: Miałaś nadzieję, że teraz Twoje życie będzie jak bajka. Wynajęłaś nowe, śliczne mieszkanie. Całkiem sama. Bez rodziny, współlokatorów czy chłopaka, którego niedawno rzuciłaś. Będziesz jak królewna we własnym królestwie. Wolna i nieskrępowana. Problem w tym, że na Twojej kanapie śpi okryty puchatym kocykiem potwór. Czy więc królewnie wypada chodzić nago po mieszkaniu?
Autor: S.
Spis treści
/NASTĘPNE ROZDZIAŁY/
...

Wreszcie zdobyłaś te głupie papierosy. Podobała ci się zaskoczona mina baby ze sklepu, gdy pokazywałaś swój dowód osobisty. Teraz szybkim krokiem wracałaś do mieszkania, bo z nieba zaczął padać śnieg z deszczem i robiło się coraz chłodniej. Naciągnęłaś kaptur płaszcza mocniej na głowę i szczelniej owinęłaś się szalikiem.  

Gdy wchodziłaś do bloku miałaś w planach poważnie porozmawiać z G!. Wyjaśnisz mu, że jego zachowanie wprawiło cię w zakłopotanie. Kultura potworów może rządzić się innymi zasadami, a ty jesteś tolerancyjna i wyrozumiała, ale powinien też poznać ludzkie zwyczaje, jeśli chce z tobą mieszkać. Przypomniałaś sobie, że jakiś czas temu sam wstydził się odsłonić przed tobą swoje kości, abyś mogła je opatrzyć, a teraz narusza twoją przestrzeń osobistą, i to w taki kokieteryjny sposób. Robiło ci się cieplej na samą myśl, ale nie powinnaś się tak czuć. Próbowałaś poukładać sobie w głowie plan logicznej rozmowy, jednak ogarnięcie własnych myśli i uczuć przychodziło ci z trudem. On jest potworem, ty człowiekiem, a życie to nie bajka. Nie zmieni się w księcia, nawet gdybyś tego chciała.

Przed wejściem do mieszkania wyjęłaś papierosy z torebki. Chciałaś mu pomachać nimi przed nosem, ale zanim ja dostanie, musicie poważnie pogadać. Odruchowo zerknęłaś na kanapę. Była pusta. Leżała na niej poskładana piżama, którą miał dziś na sobie. Zajrzałaś do łazienki i sypialni. Nigdzie go nie było. 

- G!, gdzie jesteś? – Zawołałaś, ale odpowiedziała ci wyłącznie cisza. 

Czułaś jak poważnie wzrasta poziom twojej adrenaliny. Drżącymi rękami chwyciłaś za komórkę i wybrałaś jego numer. Melodia odezwała się w mieszkaniu, telefon leżał na stole koło kanapy. Zajrzałaś do szafy, gdzie schowane były jego urania. Zniknęły. Butów również nie znalazłaś. 

Pomimo nerwów starałaś się myśleć logicznie.  Jakim cudem wyszedł z mieszkania? Mógł wyjść, zamek da się otworzyć gałką od środa, ale nie miał kluczy, aby później zamknąć je za sobą. Jesteś pewna, że gdy przed chwilą wchodziłaś, one były zamknięte. To było absurdalne, jednak przy G! musisz myśleć bardziej kreatywnie. Jeśli nie ma go w mieszkaniu, to musiał z niego wyjść, nieważne, jaką metodą. 

Wybiegłaś na ulicę. Nie masz pojęcia w którą stronę mógł pójść. Jeśli wybierzesz zły kierunek możesz się z nim minąć i już nigdy go nie znaleźć. Kawałek dalej był postój taksówek. Jak szalona popędziłaś do stojącego najbliżej pojazdu. 

- Dokąd jedziemy? – Usłyszałaś zaspany głos kierowcy. 

- Najpierw w kierunku centrum, ale proszę nie jechać zbyt szybko, bo szukam kogoś – rozglądałaś się na boki. Nie mógł odejść daleko. Jesteś pewna, że był w mieszkaniu, gdy wróciłaś po dokumenty. Nie było cię około piętnastu minut, więc nie zdążył odejść nigdzie daleko. 

- Kogo pani szuka? Może pomogę – kierowcą był starszy, siwy mężczyzna. Wyglądał na sympatycznego człowieka. 

- Mój znajomy wyszedł sam z mieszkania. Nie zna miasta, może się tu zgubić – rozpaczliwie śledziłaś wzrokiem chodniki – proszę rozglądać się za osobą średniego wzrostu w ciemnej kurtce z szarym futerkiem przy kapturze. 

- To niezbyt szczegółowy opis, może pani powiedzieć coś więcej? – Taksówkarz miał rację, ale G! z pewnością zakrył twarz. 

- To krótka kurtka, nie jakaś gruba zimowa. Wystaje spod niej jasny sweter. Do tego czarne spodnie i wysokie buty – starałaś się, aby opis był jak najbardziej szczegółowy – proszę zawrócić, mógł jednak pójść w drugą stronę. 

***

Nie miał bladego pojęcia dokąd idzie. Ostrożnie rozglądał się na boki i patrzył przed siebie próbując zapamiętać okolicę. Jeśli się zgubi, musi przynajmniej wiedzieć, gdzie już szedł. Nie było to jednak łatwe. Budynki były bardzo do siebie podobne, a ulice niemal niczym się nie różniły. Wszystko było szare i mroczne. Dodatkowo bark jednego oka i ubrania zakrywające twarz bardzo ograniczały jego pole widzenia. 

Szeroką drogę, którą szedł, oświetlały wielkie lampy. Postanowił wejść w nieco ciemniejszą, wąską uliczkę, aby mniej rzucać się w oczy ludzi. Jednak, aby się do niej dostać, musiał przekroczyć tę szeroką ulicę. Nagle usłyszał przeraźliwy pisk i dźwięk głośnej zabawki dla psa. Podniósł głowę, prawie wpadł pod koła samochodu. 

- Jak łazisz! Ślepy jesteś! – Siedzący wewnątrz człowiek otworzył drzwi pojazdu i darł się na niego. 

Pięknie się zaczyna. Ledwie wyszedł z mieszkania i prawie rozjechał go dziwny ludzki wehikuł. Przyspieszył kroku uciekając w wąską alejkę. Miał nadzieję, że nie będzie to jakiś ślepy zaułek. 
Zimno dokuczało mu coraz bardziej. Z ciemnego nieba padał śnieg zmieszany z kroplami wody, więc jego ubrania stawały się nieprzyjemnie mokre. Szedł dłuższą chwilę przed siebie, ale miasto zdawało się nie mieć końca. Wiedział tylko tyle, że chce się z niego wydostać, ale nie miał pojęcia jak wielkie ono jest. Zagłębiał się w wąskie uliczki ukradkiem rozglądając się dookoła. Miejsce nie wyglądało na przyjemnie i bezpieczne. 

- Te, kolo! – Usłyszał za swoimi plecami – pożycz hasj na browara! 

Odruchowo odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał głos. Szybki rzut oka na zbliżające się do niego postaci. Trzech wielkich, ludzkich samców szło w jego kierunku. Ubrani byli w czarne kurtki i luźne, sportowe spodnie. W rękach trzymali puszki, raczej nie było w nich oranżady.

- Zostawcie mnie w spokoju – instynktownie czuł, że już ma kłopoty. 

- Dawaj kasę koleś!

- Nie mam pieniędzy – odpowiedział zgodnie z prawdą. Wciąż jeszcze miał nadzieję, że dadzą mu spokój. Przyspieszył kroku. Nie ma ochoty na żadne awantury i walki. Nie poddali się, nadal szli za nim. 

- Pokaż kurwa gębę! – Odezwał się jeden z nich. Pozostali zaczęli głośno rechotać. 

- Odczepcie się ode mnie! Mówiłem, że nie mam pieniędzy – nie powinien używać magii w obecności ludzi, ale zrobi to, jeśli nie będzie miał innego wyjścia. 

- To kurwa z komóry wyskakuj chuju! – Robili się coraz bardziej agresywni. Nadal przyspieszał kroku zasłaniając twarz. Ręce trzymał w kieszeniach spodni. Nagle jeden z nich złapał go za rękaw kurtki i odwrócił w ich stronę. 

- Pokaż ryj debilu! – Zażądał. G! wyrwał się i odskoczył w tył. Był zdecydowanie szybszy i zwinniejszy od trzech ciężkich osiłków.

- Te, patrzcie kurwa, jak się skurwysyn stawia – człowiek stojący najbliżej znów próbował go złapać, ale udało mu się uniknąć ataku. 

- Kurwa, szybki jest skubany – odezwał się najwyższy z napastników. 

- Nie zbliżajcie się do mnie, bo będziecie tego żałować! – Wiedział, że jego jedyną nadzieją jest ucieczka. Nerwowo rozglądał się dookoła szukając jakiejkolwiek pomocy.

- Słyszeliście! Aż mnie to kurwa z zawiasów wypierdoliło! – Wszyscy zaczęli się śmiać jak jakieś tłuste świnie. 

- No teraz to kurwa w ryj dotrawisz! 

Cała trójka rzuciła się w jego stronę. Nie miał szans z nimi wygrać w walce bez użycia potężniejszej magii. Jedyną rzeczą, która mogła mu teraz pomóc był wieki śmietnik stojący między budynkami. Uniknął ataku pierwszego z osiłków odskakując w kierunku upatrzonego miejsca. Nie dawali za wygraną. Atakowali nadal przeklinając głośno i bezładnie machając wielkimi pięściami. Wbiegł za śmietnik. Skupił się na szybko krążącej w kościach magii. Cztery magiczne ręce chwyciła za ogromy kontener i wywaliły go wprost na głowy wrzeszczących ludzi. Nie miał czasu zastanawiać się, czy zrobił im tym krzywdę. Pędził ile sił w nogach przed siebie, byle dalej od tych przeklętych idiotów. 

***

Taksometr wskazał trzycyfrową liczbę, ale miałaś to gdzieś. Nadal rozpaczliwie rozglądałaś się na boki szukając swojego potwora. Z głównej drogi zjechaliście w wąskie uliczki miejskich osiedli. Czułaś się coraz gorzej, ale starałaś się nie rozpaczać i nie tracić nadziei. Znajdziesz go! Będziesz szukać tak długo, aż znajdziesz. 

- Może pani powiadomi policję? – kierowca zadawał się być zainteresowany twoim problemem. 

- Nie mogę, ponieważ – musisz szybko wymyślić coś wiarygodnego – to nielegalny imigrant – odpowiedziałaś po chwili namysłu. 

- To musi być dla pani ktoś bardzo ważny, że go pani tak szuka – ciągnął dalej. 

- Tak, to przyjaciel – odpowiedziałaś z trudem, czując jak łzy cisną ci się do oczu, a głos delikatnie załamuje. 

- Czarny czy ciapaty? 

- Słucham? – Nie byłaś pewna o co pyta kierowca.

- Jak wygląda? – sprecyzował pytanie. Co to znaczy „ciapaty”?

- Cóż, ma ciemną karnację – skłamałaś – pewnie zasłonił twarz, nie lubi pokazywać się publicznie. Nie jestem też pewna, czy odważy się poprosić kogoś o pomoc.

- Taka ładna dziewczyna i szuka męża za granicą. Nasi chłopcy źli? Tylko niech panienka za Araba nie wychodzi! Oni kobiet nie szanują! Wywiezie panią z kraju i się okaże, że ma jeszcze pięć innych żon i dwadzieścioro dzieci. Są takie historie, w telewizji tego pełno. Albo te ataki terrorystyczne! Tylu ludzi już zginęło. 

Powoli miałaś dość tego ględzenia. Niespecjalnie interesowały cię sprawy imigrantów i terrorystów. Trzymałaś się od tego tematu z daleka. Nagle twoją uwagę przykuł jadący na sygnale radiowóz. 

- Proszę jechać za policją! – zawołałaś do kierowcy. 

- Myśli pani, że przyjaciel już ma kłopoty? – Zawrócił i ruszył śladem migoczących kogutów. 

Nie jechaliście daleko. Kilka uliczek dalej radiowóz się zatrzymał i wysiadło z niego dwóch policjantów. Taksówka zaparkowała kawałek dalej. 

- Proszę na mnie zaczekać, zaraz wrócę! – wyskoczyłaś z taryfy. Kryjąc się pod ścianą budynku próbowałaś dostać się jak najbliżej miejsca, do którego poszli policjanci. 

- Czy ktoś już dzwonił po karetkę? – usłyszałaś głosy. 

- Nie, ale panie władzo, my tego nie zrobiliśmy – ktoś próbował się tłumaczyć. Podeszłaś bliżej, aby widzieć więcej. Trzech wielkich dresów, jeden trzymający się za zakrwawioną głowę. Dookoła pełno rozwalonych śmieci oraz wielki, przewrócony kontener.  

- Jesteście pijani, rozwalacie śmietniki, i to tak, że robicie sobie przy tym krzywdę. Będzie mandat, a resztę nocy spędzicie w areszcie. Pan z kolegą czeka na pogotowie, a panów proszę za mną do radiowozu. 

- No mówię, że nie my to wyjebali! Taki chudy koleś to zrobił! 

- Jak wyglądał? – zapytał policjant. 

- Nie wiem, nie widziałem twarzy.  

To mógł być G!, więc jest w okolicy. Nie miałaś czasu zastanawiać się jakim cudem mógłby obalić ten wielki kontener, ale to nie ma teraz znaczenia. Prawdopodobnie jesteś na dobrym tropie. Pobiegłaś z powrotem do taksówki.

***

Po przebiegnięciu kolejnych kilku uliczek wreszcie postanowił się zatrzymać. To doświadczenie było straszne. Teraz zaczynał wierzyć w te wszystkie historyjki o ludzkim okrucieństwie. Miał jednak pierdolone szczęście, że znalazła go H., a nie taka banda bezmózgich małp. 

Szedł dalej. Nie miał pojęcia ile czasu upłynęło odkąd opuścił mieszkanie. Robiło się coraz zimniej, teraz z nieba leciały tylko wielkie płatki śniegu. Miał wrażenie, że jego przemoczone ubrania zaczynają zamarzać. Poczuł też, że robi się głodny. Jego organizm dawno zdążył zapomnieć o pysznym śniadaniu, które jadł razem z H. Dlaczego nie wziął ze sobą choć trochę prowiantu? Co ma teraz zrobić? Zacząć kraść jak jakiś przestępca? 

Szybko zaczął żałować swojej nagłej decyzji. Mógł ją jednak przeprosić, błagać na kolanach o wybaczanie. Już nigdy by się do niej nie zbliżył, byleby pozwoliła mu jeszcze trochę zostać w bezpiecznym mieszkaniu. Teraz już za późno. Doskonale wiedział, że nawet gdyby chciał wrócić, nie ma na to najmniejszych szans. Totalnie się zgubił.  

Szedł pomiędzy wysokimi budynkami. Z ich szczytów powinien być dobry widok na okolicę, jednak nie miał pojęcia, czy istnieje możliwość dostania się na dach. Spoglądał w górę analizując możliwości gdy nagle usłyszał głośne, nieprzyjemne warczenie. Spojrzał w stronę z której dochodził ten okropny dźwięk. Na małym, zabłoconym placyku stał wielki, brązowy pies, szczerzący na niego ogromne zębiska. Do bestii za pomocą smyczy było przymocowane ludzkie dziecko w różowej kurteczce. Kawałek dalej stał jakiś gość rozmawiający przez telefon komórkowy.

- Puszek, cicho, nie warcz na pana – dziecko leciutko szarpnęło za smycz. „Puszek”? Kto nadał takie imię maszynie do zabijania? G! cały czas obserwując psa, zaczął się powoli wycofywać. Bestia warczała głośniej. Nie wytrzymał, odwrócił się i  zaczął uciekać. 

- Puszek! – wrzasnęło dziecko. Bydle puściło się za nim jak torpeda. Wiał, ile miał sił w biednych, chudych nogach. 

- Tato! Puszek goni pana! 

- Proszę się nie bać, on jest szczepiony! – usłyszał głos mężczyzny, obejrzał się za siebie. Gonił go pies, a zanim biegło dziecko i facet od komórki. Szczepiony kurwa, jakie to ma znaczenie, jeśli to bydle go zaraz zagryzie. Pies szczekał jak opętany. Już wiedział, że nie da rady uciekać wiecznie. Sekunda skupienia, a w jego dłoni pojawiła się kość. 

- Żryj to skubańcu! – Cisnął przywołanym przedmiotem prosto w rozwarty pysk. Pies złapał ją w locie. Nie zatrzymał się, uciekał dalej przez koleje uliczki. 

Stanął dopiero gdy opuściły go siły. Oparł się placami o brudną ścianę budynku dysząc ciężko. Znów czuł straszny ból prawego biodra. Być może kość dobrze się zrosła, ale na biegi wyścigowe było zdecydowanie za wcześnie. Rozejrzał się dookoła. Znów ulice, znów budynki, na szczęście ani śladu wściekłego pas. Po kilku minutach na złapanie oddechu ponownie ruszył w przód szurając podeszwami po chodniku. Musi znaleźć miejsce, w którym będzie mógł bezpiecznie odpocząć. 

W jednej z szerszych uliczek spostrzegł dziwną konstrukcję. Była to mała zadaszona budka z ławeczką pośrodku. To nie było idealna miejscówka na nocleg, bo z jakiegoś powodu wiata była zrobiona ze szkła, albo podobnego materiału, ale nie miał innego pomysłu. Usiadł na ławeczce i pochylił się chowając twarz w dłoniach. Zginie tu, teraz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. To będzie cud, jeśli dożyje do końca tej chujowej nocy. 

- Wszędzie te ćpuny! – usłyszał skrzekliwy głos. Szybko schował dłonie do kieszeni spodki i ukradkiem zerknął na stojącą niedaleko osobę. Jakaś starsza, przygarbiona samica mierzyła w niego długą, drewnianą laską. 

- Tylko się do mnie zbliż menelu, a wezwę policję! – skrzeczała nadal. Odsunął się na sam koniec ławki, byle jak najdalej od tej dziwaczki.

- Matko Boska! Sami bezrobotni alkoholicy, ćpuny śmierdzące! Nic tylko napadają i kradną! – wrzeszczała machając swoją laską jak jakimś orężem. Ta noc będzie jeszcze dłuższa, niż myślał.  
Share:

8 czerwca 2020

7 czerwca 2020

6 czerwca 2020

Opowiadanie: Szept piaszczystej planety

/to opowiadanie potrzebuje okładki/

Autor: Kruczek
Spis treści:
Rozdział I (obecnie czytany)
...

       Ciężkie kroki zostawiały ulotne ślady w piasku. Miałkie ziarenka, koloru bliższego bieli niż żółci, przesypywały się i czepiały ciemnych butów wędrowca. Okoliczny teren wyglądał na opustoszały. Brązowa burza włosów, formująca się wciąż i wciąż od nowa przez porywisty wiatr, odsłaniała patrzące smutno fioletowe tęczówki. Szeroka bandana na twarz skutecznie ukrywała szczegóły twarzy. Sylwetka zatrzymała się na moment, spoglądając na horyzont i gdziekolwiek nie spojrzeć - zalegał piach. Jednak dokładniej się przyglądając, można zauważyć szczątki jakichś budynków. Postać ruszyła ponownie, zbliżając się do nich, zaś z każdym krokiem dało się wyczuć bijące od niego zmęczenie i rezygnację. Zdawał się opadać z sił, ledwo powłócząc nogami. Dotarł do najbliższych szkieletów budowli, wchodząc pomiędzy nie. Wyciągnął prawą dłoń z kieszeni, gdzie dotąd tkwiła, wykonując okrężny gest. Ziarna piasku zawirowały w powietrzu, odsłaniając ciemniejszą posadzkę.
– I po co miało być to wszystko. – Odezwał się sam do siebie. Posadzka zawibrowała, wysuwając kawałek kamienia, po chwili tworzący ławeczkę. Usiadł na niej, z westchnieniem. – Gdyby to robiło jakąkolwiek różnicę. – Kontynuował. – Gdyby nie ten idiota… – Gwałtownie wzniósł rękę, a w ruch za tym wniosły się fontanny ostrych czerwonych kawałków, lekko przezroczystych, osiągając pułap kilku metrów, skrzypiąc i trzaskając wśród rozpierzchających dookoła ziarenek piasku. – …był bardziej rozważny i nie dał się ponieść emocjom. Ze wszystkich. Naprawdę ze wszystkich. – Ręka opadła, a wraz z nią drobiny, rozsypując się w pojedyncze cząsteczki. Stworzył przed sobą lusterko. – Naprawdę ty. – Spojrzał w taflę, dotykając swojej twarzy dłonią. Dwie głębokie blizny, niemożliwe do uzyskania według logiki, o czarnej głębi. Fioletowe tęczówki błyskały niecodzienną barwą po jego rysach. Krwistego koloru ręka o ostrych szponach, przejechała palcami wśród brązowej czupryny. Poprawił je formując w grzywce kosmyk szarych włosów. Poprzyglądał się swojej twarzy, której rysy były dość delikatne. – Inny. – Lustro zaczęło pękać, powoli zniekształcając obraz. Odepchnął przedmiot od siebie, a ten roztrzaskał się o najbliższy kamień niknąc.
– Ty to sobie stworzyłeś i sam zgotowałeś. – Zatoczył teatralnie szeroki łuk rękoma, wstając przy okazji. Rozejrzał się, aż zerwał się porywisty wiatr podrywając końcówki jego fioletowego płaszcza. Spojrzał w głąb pamięci, widząc wszystkie twarze. Przy zamkniętych oczach, zaczął wykonywać spokojne ruchy dłonią, rysując czerwone kształty w powietrzu i powoli się obracając, rozszerzał twór dookoła. Każdy najmniejszy szczegół w jego wyobraźni zostawał odwzorowywany. Wolną ręką zaczął rozpinać guziki płaszcza.
      Na twarzy pojawił mu się grymas. Poczuł krzyk i ból. Tysiące krzyków, rozrywane mięśnie, palące się budynki. Ale to nie było najgorsze. Z tego wszystkiego zobaczył ich. 
Byli spokojni, ale o martwych oczach. 
Wrzasnął.
      Skrupulatna konstrukcja opadła, w odpowiedzi za to poderwał do góry teren pod sobą, wywołując kłęby kurzu. Szeroki słup nawierzchni uniósł się w towarzystwie innych. W sekundy każdy został opleciony czerwonymi lin, które wspinały się i przerzucały pomiędzy słupami. Stojący w dole piasek, wezbrał, by utworzyć rozstępujące się na boki fontanny. Z podłoża wystrzeliły kolejne bogato zdobione kolumny i łuki, będące kulturalną mieszanką kilkunastu różnych światów, od ludzkiego po takie istniejące jedynie w bogatych wyobraźniach. Wznosił swoją budowlę coraz wyżej, aż ziemia zaczęła zlewać się w równy koloryt, zaś wzrok obejmował coraz więcej. Uniósł się nieznacznie w górę poprzez przyczepione do niego cząsteczki. Czarne pióra wysunęły się z pleców, by po chwili uformować rozpostarte szerokie skrzydła, prócz tego dodatkowo wychyliły swoiste trzy, niespokojnie wijące się brązowe macki.
     Całokształt zatrzymał się tym poziomie, pojawiły się okna, kolejne zdobienia, przykrywając praktycznie każdy wolny skrawek. Mężczyzna rozłożył ręce a krew wyraźnie mocno pulsowała w jego ciele, zaś oczy świeciły fioletowym płomieniem. Opadł na czerwoną posadzkę z lekkim stuknięciem. Spojrzał dookoła. Panujący na tej wysokości wiatr rozwiewał jego płaszcz, ukazując skórę pokrytą licznymi bliznami i pozwalając obserwować jego szczupłą sylwetkę. Poprzez wyrobione mięśnie i niski poziom tłuszczu można by sprawdzić swoją wiedzę z anatomii.
Przeszedł kilka szybkich kroków, w kierunku najbliższej stworzonej przez siebie krawędzi. Przez moment patrzył na rozpościerający się przed nim horyzont. Miał spokojny oddech, w oczach mimo płomyków magii nie było widać zdenerwowania ani gniewu. Za to po policzku ciekły mu łzy. 
Wszystko zaczęło się walić, wszystko legło równocześnie, wszystkie wiązania puściły w tym samym momencie. Wszystko dosłownie zamieniło się w piach, poczynając się rozwiewać i upadając w dół. Leciał razem ze swoją konstrukcją, obserwując zbliżający się niebezpiecznie grunt. Około dziesiątki metrów przed ziemią zamachał skrzydłami, spowalniając upadek i lądując w miękkim piachu. Upadł na kolana, uderzając pięścią w podłoże, rozpryskując ziarenka. Położył skrzydła po sobie. 
– Przecież… – Wzniósł twarz w górę. – Ja jestem tylko człowiekiem. – Zamknął oczy. – Mimo wszystko, wciąż tylko człowiekiem. Po prostu mężczyzną, robię co mogę. – Kolejne łzy pociekły po jego twarzy.
Ledwo widoczne sylwetki stały za jego plecami. Poczynając od kogoś, przypominającego starszego mężczyznę, o charakterystycznej długiej brodzie. Dalej stała niska postać, przypominająca dziecko, po której twarzy ciekły łzy. Następna była o wiele bardziej niewyraźna. Kolejne były już całkiem rozmazane. Jednak patrząc kilka metrów w tył, widać było setki punkcików. Tysiące.
– Nic nie bierze się znikąd. – Postać zaczęła wstawać, prostując głowę. – Najwyraźniej było mi to pisane. W najbardziej idiotyczny sposób, ale pisane. – Obrócił się, a wszystkie punkciki wraz z postaciami momentalnie zniknęły. Otarł wierzchem dłoni twarz. 

Share:

4 czerwca 2020

Springtrap i Deliah 21 [Springtrap and Deliah- Tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Zgodnie z tym co pisała autorka na swoim deviantarcie: komiks nie jest kanoniczny i powstał ku dobrej zabawie i pomyśle jaki chciała zrealizować. Springtrap nie jest więc tutaj ani Williamem Aftonem, ani Michaelem Aftonem. Tak czy siak komiks sam w sobie jest naprawdę ciekawy i przedstawia sytuację, w której tytułowa bohaterka- czternastoletnia Deliah- odnajduje Springtrapa i... postanawia zabrać go do domu. Zapowiada się świetnie, prawda? Zwłaszcza biorąc pod uwagę charakter samego Springa, który niejednokrotnie pokazuje jak bardzo zaborczy względem niej jest. Tak czy siak, zapraszam do czytania x3

Autor: GraWolfQuinn
Tłumaczenie: Oczytana
Share:

POPULARNE ILUZJE