Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Opowiadania. Pokaż wszystkie posty

11 marca 2023

Helluva Boss: Uleczyć Blitzo – Sześć miesięcy, żadnych zmian [Six Months, No Change – tłumaczenie PL] [+18]

 

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Sześć miesięcy temu Blitzo został porwany i poddany cierpieniu przez swoich oprawców. Po tym incydencie staje się kopią samego siebie. Jego psychika załamuje się, kiedy zostaje zmuszony do przypomnienia sobie przeszłych grzechów oraz poczucia winy. Z tego powodu Stolas – chcąc pomóc swojemu kochankowi – decyduje się zrobić coś nie do pomyślenia. Jednak nawet wtedy Blitzo musi stawić czoło przeszłości i zaakceptować własne błędy oraz stratę, jeśli chce kiedykolwiek wrócić do pełni zdrowia.
Również bliscy Blitzo muszą zmierzyć się z własnymi problemami. Stolas z konsekwencjami własnych działań, po tym jak zaryzykował wszystko dla demona, którego kocha. Moxxie i Millie dowiadują się, że zostaną rodzicami, jednak cień z przeszłości Moxxiego zagraża wszystkiemu, na co tak ciężko pracowali. W między czasie Octavia próbuje zapomnieć o matce, póki nie odrywa, że ta zamieszkała w Hotelu Hazbin, gdzie szuka odkupienia i pomaga pewnej upadłej gwieździe uporać się z problemami. I o co chodzi z tym dziwnym, wspierającego ojca Loony demonem, z którym ta odkrywa więź i przez którego zaczyna się zmieniać?


SPIS TREŚCI:

II. Sześć miesięcy, żadnych zmian (Obecnie czytane)

...

Dzwoniący o trzeciej nad ranem telefonu wystarczył, by Loona zapragnęła cisnąć nim o ścianę. Już i tak miała kaca po nocnym piciu na zakończenie ciężkiego dnia pracy w I.M.P., z kolei sen sam w sobie stanowił w ostatnim czasie wyzwanie. Kurwa, miała z tym problem przez kilka ostatnich miesięcy. Choć teraz żyła w rezydencji Księcia Stolasa, a nie w gównianym mieszkaniu Blitzo, gładkie i nieskazitelnie czyste łóżko niewiele pomagało po zapadnięciu zmroku.

Jęcząc, Loona wygrzebała telefon spod leżących na podłodze zużytych majtek.

– Kimkolwiek, kurwa, jesteś – ziewnęła – lepiej żebyś miał dobry powód, by do mnie dzwonić. Inaczej dowiem się, gdzie mieszkasz i wyrwę ci kręgosłup.

– Pani Loona? Tutaj doktor Plaquius ze szpitala imienia Świętego Judasza.

Natychmiastowo ból głowy zszedł na dalszy plan, a ona poderwała się z łóżka z sercem ściśniętym ze strachu.

– Chodzi o tatę?! Nic mu nie jest?!

– Obawiam się, że miał kolejny koszmar. Nie jest aż tak źle, jak przy innych… fazach, ale i tak sprawy mają się kiepsko. Krzykami obudził prawie wszystkich pacjentów na piętrze. Moje pielęgniarki oberwały, kiedy próbowały go obudzić. Próbowaliśmy go uspokoić, ale nie chce wyjść z kąta i wciąż prosi o ciebie. Gdybyś mogła przyjechać tu tak szybko, jak tylko możliwe…

– Będę! Powiedzcie mu, że jestem w drodze! – powiedziała Loona, przerywając połączenie. Klnąc, chwyciła pierwsze lepsze brudne ubrania i zaczęła je na siebie zakładać. Chuja ją obchodziło, czy były już używane, czy też nie. Mogła wziąć prysznic rano, przed pracą. – Do jasnej cholery, tato…

Sześć kurewskich miesięcy temu jej ojciec został porwany, torturowano go, zgwałcono, a jego umysł złamano – i wszystko to dlatego, że banda szlachciców pragnęła dorwać księgę Księcia Stolasa, by z jej pomocą wymordować połowę populacji Piekła. Przez całych sześć miesięcy próbowali go po tym uleczyć, chwytając się wszystkich możliwych sposobów.  Chodziło zarówno o jego umysł, jak i ciało.

Minęło sześć miesięcy odkąd rodzina Loony została na zawsze naznaczona w sposób, którego najwyraźniej nie dało się naprawić.

Loona wiedziała, że pomoc ojcu będzie trudna. Nawet przy całym wysiłku Moxxiego, Millie, Octavii, Stolasa i innych, których miała u swojego boku, piekielna ogar rozumiała, że to nie będzie łatwe. Jednakże im dłużej to trwało, w tym gorszym stanie był Blitzo, dręczony przez coraz to więcej koszmarów, kolejne ciężkie dni, a nawet momenty, w których otwarcie płakał, by później dostać ataku szału. Stolas wspominał jak niebezpieczny i skuteczny był Koszmarny Pasożyt, zdolny złamać swoje ofiary i doprowadzić je do krawędzi, ale i tak nie przygotowała się na to, co się działo. Jedynym plusem pozostawał fakt, że Blitzo jeszcze nie próbował odebrać sobie życia.

„Jeszcze” było tu słowem kluczowym.

Gdy tylko się ubrała, w pośpiechu wypadła z pokoju i popędziła prosto do głównego korytarza. Przeklinając bogaczy i ich cholernie duże domy, dopadła do sypialni Księcia Stolasa i gwałtownie załomotała w drzwi. Kilka minut później ptasi książę otworzył drzwi, ziewając i narzucając na siebie szlafrok w brawie królewskiej czerwieni.

– Uhhh, Loona? Czy wiesz, jak jest późno…?

– Chodzi o tatę – oznajmiła Loona i to wystarczyło, by Stolas momentalnie się rozbudził. – Miał kolejny koszmar i prosił o mnie. Musisz mnie przeteleportować.

W mgnieniu oka wyraz twarzy Stolasa spoważniał.

– Oczywiście, robi się.

Książę wpuścił ją do środka i przywołał portal prowadzący prosto do szpitala. To już stało się dla nich niczym cotygodniowa rutyna. Pomijając czas rekonwalescencji, kiedy wraz z Stolasem i innymi chodziła zobaczyć Blitzo, obecnie ten miewał nawet trzy załamania tygodniowo. Czasami chodziło o koszmary, innym razem o wspomnienia snu na jawie, przez które cierpiał jeszcze w celi, dręczony przez Koszmarnego Pasożyta. A z każdym kolejnym razem było tylko gorzej i gorzej.

Razem przeszli przez portal, by pojawić się tuż przed szeroko otwartymi drzwiami do pokoju Blitzo. Zastali tam trzy pielęgniarki, wszystkie demoniczne, a także stojącego na czele doktora Plaquiusa. Zaraz po wejściu Loona poczuła, jak serce prawie wyskakuje jej z piersi, ściśnięte z rozpaczy na widok skulonego w rogu ojca. To wciąż wydawało się surrealistyczne, choć nie widziała go w takim stanie po raz pierwszy. Zanim go złamano, Blitzo był hałaśliwy, zarozumiały i przesadnie energiczny, a jego oczy zdawały się jarzyć niczym ogień. Teraz przypominał jęczącą mysz, tak przerażony, jakby w każdej chwili mógł dostać ataku serca.

– T-tato? – szepnęła Loona. Ruszyła w jego stronę, siląc się na najlepszy możliwy sztuczny uśmiech. – To ja, tato.

– L-Loona… – wykrztusił Blitzo, z wolna zaczynając się czołgać ku adoptowanej córce. Gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, Loona przyklękła, by móc go objąć, a on zaszlochał jej w ramię. – Loona… Och, Loono… ja… miałem zły sen…

– Cii, już w porządku. Nie śnisz – pocieszyła go Loona, zupełnie jakby miała przed sobą niemowlaka. To wydawało się niewłaściwe, ale biorąc pod uwagę stan, w którym się znajdował, z łatwością wyobraziła go sobie jako przerażone dziecko.

– Widziałem jak u-u-umierają… Tillie… Barbie Wire… moje… moje słodkie siostrzyczki… moja druga połówka… – wyjęczał Blitzo, coraz bardziej szlochając. – Nie mogłem ich ocalić… ani wtedy, ani we śnie… Jestem taki słaby… żałosny… To powinienem być ja… Czemu to nie byłem ja?

– Tato – szepnęła Loona, próbując coś powiedzieć, jednak przez zmęczenie nie dodała niczego więcej. Na szczęście wybawieniem okazał się Stolas, który ostrożnie podszedł bliżej, po czym przyklęknął, w pocieszającym geście dotykając Blitzo, czym ściągnął na siebie jego spojrzenie.

– Blitzy, cokolwiek się stało, nie było twoją winą. Nie jesteś słabym chochlikiem, tylko najsilniejszym, jakiego znam. Wiem, że jesteś dużo silniejszy niż ciemność, którą masz w sobie – oznajmił szeptem, głaskając swojego kochanka po głowie. – Nic ci nie będzie, mój mały chochliku. Cokolwiek się wydarzy, nic ci się nie stanie.

Blitzo powoli poluzował uścisk wokół Loony, gdy tylko Stolas wziął go w ramiona i zaczął kołysać. Sowi demon zaczął nucić coś kojącym tonem, który rozbrzmiał echem w umysłach wszystkich wokół. To okazało się nie tylko łagodne, ale też rozgrzewało serca. Loona przypomniała sobie słowa Octavii, kiedy ta wspomniała, że ojciec miał w zwyczaju śpiewać jej kołysanki za każdym razem, gdy była przerażona złymi snami, które miewała jako mała dziewczynka. Loona zaczęła się zastanawiać, czy to ta sama melodia.

Jakkolwiek by nie było, najwyraźniej zadziałało, bo powieki Blitzo zaczęły opadać, aż w końcu całkiem zamknął oczy. Książę Stolas wciąż nucił, podchodząc do szpitalnego łóżka, na którym ostrożnie ułożył Blitzo. Z pomocą magii, telepatycznie zarzucił na chochlika kołdrę, po czym nachylił się, by ucałować go w czoło.

– Śpij dobrze, kochanie. Wkrótce się zobaczymy.

 Doktor Plaquius skinął głową na pielęgniarkę, a ta podeszła i wstrzyknęła coś w ramię Blitzo. Bez wątpienia środek uspokajający, który miał utrzymać go we śnie kilka kolejnych godzin. Gdy tylko skoczyła, przybyła dwójka została poproszona o wyjście w ślad za lekarzem, podczas gdy pielęgniarki zabrały się za sprzątanie pokoju.

Ruszyli w głąb korytarza, by zapewnić sobie trochę prywatności. Doktor Plaquius odchrząknął, zwracając na siebie ich uwagę.

– Dziękuję. Przepraszam, że wezwałem was tutaj tak późno.

– W porządku – odpowiedziała Loona, potrząsając głową. – Dla taty wszystko.

– To już nie działa, Książę Stolasie – podjął Doktor Plaquius, zwracając się do marszczącego brwi księcia. – Wiem, że opłacasz jego pobyt szpitalu, ale jego obecność zaczyna być niepokojąca dla innych pacjentów. Nie chodzi o krzyki, ale ataki znikąd albo nawrót objawów u innych z podobnymi problemami. Próbowaliśmy różnych leków i terapii, ale to też nic nie daje. I to mimo wsparcia drogich specjalistów, których osobiście zatrudniłeś.

– Rozumiem, że to trudne, doktorze Plaquius – powiedział Stolas, potrząsając głowę. – Ale nie odpuszczę.

– Możesz nie mieć wyboru – wyszeptał lekarz. – Nie mam pojęcia, co mogłoby go uleczyć. W całym Piekle nie znajdziesz niczego, co zdołałoby uzdrowić umysł i duszę Blitzo. Prędzej zabrnie tak daleko, że załamie się całkowicie albo spróbuje odebrać sobie życie.

Loona zacisnęła pięści. Jej twarz wykrzywił gniewny grymas.

– Czyli mówisz, że ratowanie go nie ma sensu?! Cóż, jebać to! Nie poddam się, nieważne co! Mam gdzieś, ile czasu to zajmie!

Westchnąwszy, doktor Plaquius potrząsnął głową.

– Poszukamy alternatywnych albo antycznych metod. Może czegoś z wiedzy tajemnej. Niemniej jeśli nic się nie zmieni, będziemy mieć więcej skarg na Blitzo.

Odwrócił się i z sapnięciem ruszył w głąb korytarza. Loona wydała z siebie gniewne szczeknięcie i uderzyła pięścią w najbliższą ścianę, pozostawiając na niej ślad.

– Dupek. Myśli, że kim on jest?!

– Najlepszym lekarzem, który ma szansę pomóc Blitzo – szepnął Książę Stolas, spuszczając wzrok. – Ale obawiam się, że nie wystarczy.

– Nie możesz zrobić jakiegoś cholernego czary-mary albo czegoś takiego? – warknęła na niego Loona. – Jesteś jedną z najpotężniejszych istot w całym Piekle! Nie mów mi, że ten tytuł wziął się znikąd!

– To nie jest takie proste, Loono – odparł, potrząsając głową. – Starożytna Magia jest w posiadaniu Starożytnych Demonów, a oni nigdy nie zdradzają swoich sekretów innym demonom, nawet jeśli żyjemy w zgodzie. Zresztą nawet gdyby wyrazili zgodę, żebym jej użył, potrzebowałbym lat, by nauczyć się jej używać, bo jest mi obca. Ich sposób działania jest całkowitą tajemnicą nawet dla Nieba, bo pochodzą z innego wymiaru.

– A gdybyśmy zmusili ich do współpracy?! – zapytała w akcie desperacji Loona.

– To też wątpliwe – mruknął Stolas. – Większość najpotężniejszych pośród Starszych, którzy mogliby nam pomóc, uważa nas za tak nieistotnych, że i tak się nie zgodzi. Nawet najbardziej przyjazny z nich trzyma wiedzę w sekrecie przed Królem Lucyferem, mimo że się przyjaźnią. Nie wspominając o tym, że nie wiadomo, czego mógłby chcieć w zamian albo jak jego magia wpłynie na Blitzo. Ci nieliczni, którzy próbowali posiąść tę wiedzę na własną rękę – czy to demony, czy też ludzie albo nawet anioły – popadli w szaleństwo.

– Nie może być aż tak źle, prawda? – zapytała słabo Loona.

– Podczas wojny między Starszymi a Diabłami było wiele potężnych istot, których samo spojrzenie wystarczyło, by popaść w szaleństwo. Nawet anioły, zwykłe czy upadłe, nie były odporne – szepnął przerażony Stolas. Rzadko okazywany strach pojawił się w jego spojrzenie, zaś niepokój wykrzywił twarz. – Osobiście przeżyłem tę wojnę i do dziś uważam ją za najgorszą, w jakiej uczestniczyłem. Miliony demonów oszalało lub zmarło w straszny sposób, a część osobiście odebrała sobie życie. Kulty skupione wokół tak potężnych bytów jak Cthulhu, Yog-Sothoth i innych, były wszędzie. Połowę Piekła ogarnęło szaleństwo, a my walczyliśmy z nimi cały czas. Wojna dotknęła nawet świat ludzi. Udało nam się przeżyć tylko dzięki temu, że armia Niebios zainterweniowała i stanęła przeciwko nam wszystkim. W końcu zdecydowaliśmy się na zawieszenie broni, by mogli skupić się na Starszych. Zdołali zniszczyć większość istot z „zewnątrz” i sam Bóg brał w tym udział, a przynajmniej tak mówiono. Nie trzeba dodawać, że to cud, że ostatecznie udało nam się zawrzeć traktat pokojowy, pomimo wszystkich szkód, jakie wyrządziły sobie nawzajem obie strony.

 – Ja… nigdy nie poznałam żadnego Starszego – przyznała Loona, obejmując się ramionami, gdy lodowaty dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. – Słyszałam plotki, ale… nie myślałam, że wyglądało to aż tak źle.

– Uwierz mi, że to, przez co przechodzi Blitzo, to nic w porównaniu z potęgą ich mocy – powiedział Książę Stolas z ciężkim westchnieniem. – Sądzę, że powinniśmy się cieszyć, że preferują niższe kręgi Piekła. Najpotężniejsi z nich zostali wymazani z egzystencji przez Boga, ale i tak modlę się, żeby pozostali nigdy nie zdecydowali się na ponowne powstanie. Osobiście widziałem ich potęgę i to mnie przeraża, Loono. Fakt, że Blitzo wciąż zachował resztki zdrowych zmysłów, samo w sobie jest cudem.

– Więc… naprawdę nie ma nadziei? – wyszeptała Loona.

– … Nie wiem.

 

***

Po przeteleportowaniu się z powrotem do pałacu, Stolas z zaskoczeniem zastał odzianego w strój kamerdynera Reginalda, czekającego na niego z dwoma kubkami gorącej herbaty.

– Dzień dobry, Panie. Strażnicy powiedzieli mi, że widzieli jak panienka Loona biegnie korytarzami tak, jakby się paliło. Kiedy zauważyłem, że ciebie również nie ma w pokoju, zdecydowałem się przygotować herbatę na twój powrót.

– Dziękuję, Reginaldzie – powiedział Stolas, przyjmując gorący kubek ziołowego naparu i biorąc spory łyk. – Chcesz, Loono?

– Nie, wracam spać. Jutro pracuję – odpowiedziała, ziewając i kierując się ku drzwiom. – Będę potrzebować prania, Reginaldzie.

– Czy istnieje szansa, że tym razem twoje brudne ubrania wylądowały w koszu, a nie na podłodze? – zapytał Reginald, unosząc brwi.

– A jak sądzisz, staruszku? – parsknęła Loona, zatrzaskując za sobą drzwi.

Reginald westchnął i przewrócił oczami.

– Nie zabiłoby jej, gdyby była trochę uprzejmiejsza. Zwłaszcza że jest tutaj gościem od dobrych sześciu miesięcy.

– Wnioskując z tego, co Blitzo i Octavia mówili mi o jej normalnym zachowaniu, to najlepsze, na co ją stać – odparł z uśmiechem Stolas, biorąc kolejny łyk. Westchnąwszy, usiadł na łóżku i potrząsnął głową. – Nie możemy dalej tego ciągnąć, Reginaldzie.

– Panie…

– Przeklinam Stellę i całą jej rodzinę za wszystko, co nam zrobili – warknął, a jego oczy zalśniły czerwienią na samą myśl o byłej żonie oraz jej (teraz martwych) matce i bracie.

W całym życiu nie czuł większej satysfakcji niż wtedy, gdy zobaczył ich ciała, nawet mimo tego, że to ktoś inny zabił Nataszę. Czasami zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej pozbyć się również żony, zamiast pozwolić jej żyć z poczuciem winy za wszystko, co zrobiło, jednak wiedział, że w ten sposób jedynie bardziej zestresowałby Octavię.

– Skoro o niej mowa – powiedział Reginald, po czym odchrząknął. – Miałem wspomnieć ci o tym rano, ale równie dobrze mogę zrobić to teraz. Szpiedzy zaraportowali, że jej rutyna wciąż jest taka sama.

– Nic się nie zmieniło? – zapytał Stolas, mrużąc oczy.

– Nic.

– … wciąż nie rozumiem – szepnął, pocierając brodę. – Dlaczego sprzedała wszystko, co miała i przeniosła się do Hotelu Hazbin? W co ona pokrywa? – Reginald nie odpowiedział, więc Stolas potrząsnął głową i machnął ręką. – Obserwujcie ją. Pamiętajcie, Octavia nie może wiedzieć niczego o swojej ma… tej kobiecie.

– Oczywiście, panie – odparł Reginald, kłaniając się. – Jednakże sądzę, że zapominasz, że istnieje sposób na ratunek dla pana Blitzo.

Stolas zamknął oczy, czując jak jego serce prawie się zatrzymuje na samą myśl. Wiedział, o czym mówi Reginald. To była decyzja, którą rozważał od dobrych sześciu miesięcy. Istniał tylko jeden sposób na ocalenie jego ukochanego chochlika. Ratunek nie do znalezienia w Piekle czy na Ziemi, za to osiągalny gdzieś indziej. W miejscu, które było zakazane, ale z którym wciąż utrzymywał kontakt.

 Problemem nie było to, że musiałby zaoferować coś w zamian. Istniało tylko jedno, co Stolas mógłby oddać, jednak zrobienie tego wiązało się z przypieczętowaniem losów jego i jego najbliższych przeznaczeniem, przed którym nie mieliby szansy uciec. Takim, który doprowadziłby do ich natychmiastowej egzekucji, gdyby ktoś w Piekle się o tym dowiedział. To był ryzykowny ruch, ale mógł ocalić Blitzo, jeśli dobrze by wszystko rozegrał. Już rozmawiał ze swoimi sługami, strażnikami i legionami o tym, z czym się to wiązało. Co byliby zmuszeni zrobić, gdyby się udało, a także o ostrzu, które zawisłoby nad ich głowami, gdyby ktoś odkrył prawdę.

Jeden po drugim, wszyscy raz jeszcze przysięgli wierność jemu i jego rodzinie, niezależnie od konsekwencji. Świadomość, że ci, którzy byli na jego rozkazy, są gotowi zaryzykować życie, rozgrzała serce Stolasa. Byli dla niego jak rodzina, dlatego nie chciał ich zawieść.

Istniała jeszcze jedna osoba, która musiała się zgodzić – najbardziej skomplikowana ze wszystkich: jego córka, Octavia. Dla Stolasa była wszystkim, stanowiąc jedyną dobrą stronę małżeństwa ze Stellą. Wraz z jej odejściem, po tym jak odebrał żonie szansę na ponowne spotkanie, stali się jedyną prawdziwą rodziną. Dla Octavii wystarczająco trudnym było to, co wydarzyło się przez tych sześć miesięcy, ale dzięki temu zbliżyła się do Loony. Te dwie stały się dla siebie niczym siostry, dbając o siebie nawzajem, ale Stolas wciąż chciał, by znała możliwe ryzyko i niebezpieczeństwo, które miało nad nimi zawisnąć.

Gdyby odmówiła albo okazała wahanie, Stolas nie zdecydowałby się na wcielenie swoich planów w życie. Nawet jeśli to oznaczało utratę Blitzo…

– Porozmawiam z nią w najbliższym czasie – powiedział, dopijając herbatę i oddając kubek naczelnemu lokajowi. – Na razie sądzę, że wrócę do łóżka.

– Dobrze więc. Dobrej nocy, Wasza Wysokość – powiedział Reginald, kłaniając się przed wyjściem.

 Stolas z westchnieniem wyszedł na balon i spojrzał na piekielny pentagram, będący odpowiednikiem księżyca w Piekle, a także na otaczające go gwiazdy. Tym razem żadna go nie zainteresowała – w przeciwieństwie do odległej planety, czysto białej i otoczonej świetlistą aureolą. Na miejsce, gdzie mógł znaleźć lekarstwo dla Blitzo.

Niebo.

Share:

12 lutego 2023

Helluva Boss: Uleczyć Blitzo – Koszmar złamanego chochlika [Nightmare of A Broken Imp – tłumaczenie PL] [+18]

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Sześć miesięcy temu Blitzo został porwany i poddany cierpieniu przez swoich oprawców. Po tym incydencie staje się kopią samego siebie. Jego psychika załamuje się, kiedy zostaje zmuszony do przypomnienia sobie przeszłych grzechów oraz poczucia winy. Z tego powodu Stolas – chcąc pomóc swojemu kochankowi – decyduje się zrobić coś nie do pomyślenia. Jednak nawet wtedy Blitzo musi stawić czoło przeszłości i zaakceptować własne błędy oraz stratę, jeśli chce kiedykolwiek wrócić do pełni zdrowia.
Również bliscy Blitzo muszą zmierzyć się z własnymi problemami. Stolas z konsekwencjami własnych działań, po tym jak zaryzykował wszystko dla demona, którego kocha. Moxxie i Millie dowiadują się, że zostaną rodzicami, jednak cień z przeszłości Moxxiego zagraża wszystkiemu, na co tak ciężko pracowali. W między czasie Octavia próbuje zapomnieć o matce, póki nie odrywa, że ta zamieszkała w Hotelu Hazbin, gdzie szuka odkupienia i pomaga pewnej upadłej gwieździe uporać się z problemami. I o co chodzi z tym dziwnym, wspierającego ojca Loony demonem, z którym ta odkrywa więź i przez którego zaczyna się zmieniać?


SPIS TREŚCI:

I. Koszmar złamanego chochlika (Obecnie czytane)

...

Istnieje jedna jedyna rzecz, którą każdy artysta martwi się podczas występów: reakcja publiczności. Wtedy cała twoja kariera, nawet życie, uzależnione są od śmiechów, okrzyków, gwizdów i westchnień publiki. Blitzo musiał opanować sztukę występów w bardzo młodym wieku, jednak uczył się od najlepszych – swojej rodziny.

Odwrócił się do swojej starszej siostry oraz bliźniaczki, Tillie i Barmie Wire, rozmawiających przy słoniach, które mieli wykorzystać do swojego wielkiego wejścia. Obie miały na sobie obcisłe białe stroje, takie jak jego własny; różniły je jedynie imiona wypisane na plecach czerwonym kolorem, pasującym do pasków na ubraniu oraz ich skóry. By podkreślić urodę obu sióstr, wokół ich ramion owinięto niebieskie róże. Pierś i talię zdobiły lśniące kamienie. Co dziwne, Blitzo również posiadał swój zestaw biżuterii, z którego śmiali się inni, twierdząc, że wygląda zbyt dziewczęco, ale przecież facet również mógł być uroczy, jeśli miał na to ochotę.

Barbie Wire spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się.

– No dalej, braciszku. Zaczynamy za pięć minut.

Kiwając głową, Blitzo podszedł do stołka i wspiął się na Wielkiego Humphreya, który zatrząsnął się, póki chochlik nie uspokoił go kilkoma kojącymi klepnięciami. Spojrzał na stojące po obu stronach siostry i uśmiechnął się do nich. Skinął na stojącego w pobliżu pomocnika, a wtedy cyrkowa kurtyna powoli uniosła się. Rozbrzmiał motyw przewodni ich występu. Stojąc na wielkiej włochatej bestii, Blitzo zamknął oczy i skupił się na ćwiczeniach oddechowych, podczas gdy konferansjer rozpoczął swoje przemówienie.

– A teraz, panie i panowie, demony wszelakiej maści, przed wami występ śmiałków, którzy tej nocy sprzeciwią się śmierci. Tillie, Blitzo oraz Barbie Wire! Wspaniałe Rodzeństwo Chochlików!

– Pora na przedstawienie! – wykrzyczał Blitzo, gdy kurtyna rozsunęła się i wszystkie trzy słonie wdarły się do głównego namiotu.

Tłum składający się z co najmniej kilkuset demonów krzyczał i klaskał, podczas gdy trójka rodzeństwa uniosła ramiona i zaczęła pozować, utrzymując równowagę na zwierzęcych grzbietach. Zespół zagrał głośniej, by dorównać okrzykom publiczności, podczas gdy słonie błyskawicznie obiegły zewnętrzny krąg i skierowały się ku środkowi. Z góry opadły trzy zwieńczone linami trapezy. Rodzeństwo chochlików skłoniło się publiczności, nim zdecydowało się je pochwycić. Gdy tylko zacieśnili uścisk, wzbili się w powietrze, wzniesieni przez liny, podczas gdy tłum wzdychał z zachwytem. Znalazłszy się na odpowiedniej wysokości, Blitzo i Barbie przestali szybować i rozhuśtali się, by doskoczyć do platformy po jednej stronie namiotu, podczas gdy Tillie dostała się na tę znajdującą się naprzeciwko. Gdy tylko im się to udało, cała trójka pomachała do publiczności, po czym skinęła na siebie nawzajem.

Nadszedł czas, żeby rozpocząć występ.

Mimo że w przeszłości robili to sto razy, zawsze należało upewnić się, że wszyscy są gotowi, dlatego gdy muzyka zaczęła przyspieszać, Tillie dała bliźniakom sygnał, a oni odpowiedzieli tym samym. Tillie rozhuśtała się na linie, wyciągając nogi jak najdalej. Barbie krótko pomachała do publiki, po czym zsunęła się po własnej linie i puściła jej koniec. Zrobiła piruet w powietrzu i chwyciła starszą siostrę za nogi, trzymając ją tak długo, aż obie znalazły się na platformie po drugiej stronie. Stanęła tam i pozowała, podczas gdy Tillie zmieniła pozycję, zamiast rękoma, chwytając linę nogami.

Blitzo oblizał wargi, przygotowując się na swoją kolej. Gdy nadszedł odpowiedni moment, zakołysał się i wybił w powietrze, gdzie zrobił korkociąg i dopiero wtedy zaczął spadać. Rozłożył ramiona, dobrze wiedząc, że Tillie go złapie. Jak zawsze. Zaledwie kilka sekund później zrobiła to, mocno chwytając. Podczas gdy tłum klaskał i wiwatował, Barbie chwyciła drugą linę i przedostała się na drugą stronę, w międzyczasie wykorzystując kolejny sznur, który podsunęli jej asystenci.

Blitzo wylądował, wcześniej robiąc przewrót, po czym przyjął ręcznik od pomocnika. Wytarł twarz i ręce. Wziął kilka głębszych wdechów, przygotowując się do dalszej części, w której to on miał złapać obie swoje siostry. Zająwszy pozycję, Blitzo zasygnalizował gotowość, a dziewczyny odpowiedziały mu tym samym. Chwycił jedną z lin i szybko owinął nogi wokół drążka, by zwolnić ręce. Obie jego siostry wciąż nabierały rozpędu na swoich linach, wypatrując właściwego momentu.

Gdy ten w końcu nadszedł, Blitzo wyciągnął ramiona i uśmiechnął się, czekając aż siostry przybliżą się i go złapią. Tyle że to, co zobaczył, nie było jego siostrami…

… przynajmniej nie tymi, które znał.

Czas zwolnił. Twarz Blitzo wykrzywił grymas czystego przerażenia. Starsza z jego sióstr była cała we krwi i siniakach, a jej twarz pokrywało coś białego. Posłała mu krzywy uśmiech, ukazujący braki w uzębieniu i opuchnięte dziąsła, podczas gdy jedno z oczu wypłynęło jej z oczodołu. Dotychczas lśniące, gładkie włosy wyglądały tak, jakby postrzępiono je nożyczkami; strój miała rozdarty, dzięki czemu dało się zauważyć posiniaczoną, znaczoną głębokimi ranami szarpanymi skórę. Cudem wydawało się, że Tillie wciąż się poruszała.

Jego bliźniaczka wyglądała równie źle. Gigantyczna dziura w jej głowie ukazywała wnętrze czaski, resztki mózgu i kości zmieszane ze zgniłą skórą. Rogi miała zmiażdżone i ułamane, częściowo brakowało jej szczęki, a język podrygiwał w rytm wypływającej krwi.

Zbyt zszokowany tym widokiem, Blitzo nie złapał ich w porę. Jęknął z przerażenia, kiedy jego siostry upadły na ziemię, wciąż z uśmiechami na swoich zdeformowanych obliczach. Żadna nie krzyknęła. Trampolina zniknęła i nic nie powstrzymało ich przed uderzeniem, podczas gdy tłum wrzeszczał i płakał z przerażenia. Blitzo również wykrzykiwał imiona sióstr tak długo, aż wokół ich rozłożonych na ziemi szczątek pojawiły się kałuże krwi. Wylądował na platformie i prawie przewrócił się na widok dwóch połamanych ciał.

– L-lekarza! Niech ktoś wezwie lekarza! – wykrzyczał, łapiąc powietrze, podczas gdy do oczu napłynęły mu łzy.

– Za późno… One nie żyją – odpowiedział mu szeptem znajomy głos. – Nie udało ci się ich uratować. Jak zawsze, Blitzo. Nie złapałeś ich tym razem… i nie zdołasz złapać nigdy więcej.

Uniosły głowę, Blitzo sapnął na widok zmierzającego ku krawędzi mówcy. To był on sam, tyle że ubrany na czarno i starszy. Nie, nie starszy. W wieku, w jakim powinien być. Ubrany tak, jak zazwyczaj się nosił. Zdezorientowany, skulił się na widok własnej kopii – o czarnych oczach z czerwonym błyskiem, które wydawały się przenikać jego duszę.

Złowrogi uśmiech pojawił się na ustach klona, kiedy ten ze śmiechem pochylił się nad wystraszonym Blitzo.

– O co chodzi, Blitzy? To nie tak, że zawiodłeś bliskich po raz pierwszy. Swoje siostry. Swoją rodzinę. Swoją żonę. Osobiście zawiodłeś ich wszystkich.

– T-trzymaj się z daleka! – wykrzyczał Blitzo, zasłaniając twarz. – N-nie jesteś prawdziwy! Nie jesteś prawdziwy!

– Och, ależ jestem, Blitzo. Wiesz, że jestem prawdziwy – wyszeptało jego mroczne „ja”, chwytając Blitzo za szyję i unosząc go z nienaturalną siłą. – Ponieważ jestem tobą!

Zaraz po tym zrzucił Blitzo z platformy, podczas gdy ten krzyczał z przerażenia, kiedy wszystko dookoła zawirowało. Machał ramionami i wołał o pomoc, spadając… spadając… spadając…

 

***

– NIEEEEEEE!

Blitzo obudził się z krzykiem, chwytając powietrze. Cały zlany potem, zaczął walczyć z tym, co go trzymało. Dookoła siebie słyszał głosy, to jak krzyczą do niego albo siebie nawzajem, ale miał to gdzieś. Po prostu sturlał się na lodowatą podłogę i odczołgał najdalej jak się dało, zmierzając ku temu, co wyglądało jak wyjście. Ledwo widział, oślepiony przez łzy i jasne światło, ale zdołał dotrzeć do kąta, gdzie skulił się i wziął kilka głębszych wdechów.

– Odsuńcie się! Po prostu dajcie mu czas, żeby odetchnął i się uspokoił – zawołał ktoś. Ten głos nie brzmiał tak przerażająco jak jego drugiego oblicza, choć również okazał się znajomy. I miał w sobie coś, co wzbudzało zaufanie.

Blitzo zamknął oczy i spróbował odetchnąć, ale czuł się tak, jakby serce miało mu eksplodować, podczas gdy umysł nakazywał ucieczkę. Czy wrócił do cyrku? Czy może był gdzieś indziej?

– Panie Blitz? – zwrócił się do niego łagodnie nowy głos. – Panie Blitz, wszystko w porządku?

Dlaczego nazywali go w ten sposób? Miał na imię Blitzo. Zaraz, czy oby na pewno? Czy „o” nie było nieme?

– Proszę pana, miał pan kolejny koszmar. Już dobrze. Nie śpi pan.

– K-koszmar? – wyszeptał, powoli otwierając oczy. Tuż przed szlochającym chochlikiem stał lekarz, odziany w biały płaszcz i z maską doktora plagi na twarzy. Tuż za nim przystanęły trzy pielęgniarki, każda ze śladami zadrapań na ramionach i w podartych ubraniach.

Czując wilgoć pod paznokciami, Blitzo spojrzał na swoje dłonie i przekonał się, że były we krwi. Początkowo pomyślał, że należała do niego, jednak na ciele nie znalazł żadnej rany. Czując narastające poczucie winy, zamknął oczy i załkał. Teraz wszystko było jasne. To, kim był. Gdzie się znajdował.

I dlaczego tutaj był.

– Blitz… – Doktor spróbował go dotknąć, ale Blitzo się odwrócił. Nie chciał, by ktoś go dotykał. Ani on, ani nikt inny. – Proszę pana… proszę posłuchać… Jesteśmy tutaj, żeby pomóc.

– Odejdźcie! – wykrzyczał Blitzo, szlochając w ramiona i potrząsając głową. Owinął się ogonem, zupełnie jakby w ten sposób mógł obronić się przed całym światem. – Zostawcie mnie samego, do cholery!

– … okej – odpowiedział lekarz, powoli wycofując się z rękoma uniesionymi ku górze. – Czy mamy po kogoś zadzwonić? Kogoś z pana rodziny?

Rodziny?

Jego rodzina była martwa.

Jego matka. Ojciec. Siostry. Wszyscy umarli z jego powodu.

Zella również odeszła. Jego piękna żona. Zrobiłby wszystko, by znów poczuć jej delikatny, łuskowaty dotyk.

Ale byli… inni… którzy nie umarli.

Moxxie. Millie. Stolas. I… i…

– Chcę moje dziecko – załkał Blitzo, w przypływie zażenowania zakrywając twarz. – Chcę Loonę. Chcę moją małą dziewczynkę…

Share:

29 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Rodzina [The Family – tłumaczenie PL] [+18]

        

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Loona pamiętała, że rok, w którym dopadł ją kaszel kenelowy, był najgorszym, jakiego doświadczyła. Umarłaby, gdyby nie opieka ojca i to, że ten nie zostawił jej nawet na moment. Teraz, lata później, wpatrywała się w jego spokojną twarz, kiedy leżał podłączony do tylu kabelków i kroplówek, że wyglądał jak poduszka na szpilki. Szpital imienia Judasza zapewnił mu najlepszą możliwą opiekę. Uleczyli większość jego ran, pomijając te, które potrzebowały więcej czasu, by się zagoić. Podali mu również magiczne środki, by przyspieszyć demoniczną zdolność regeneracji. Jego rogi wróciły do dawnego stanu, a ogon odrósł za sprawą odpowiednich składników odżywczych. Ciało Blitzo wciąż znaczyły blizny, ale Loona wiedziała, że ojciec stwierdziłby, że dzięki nim wygląda seksowniej.

– Heh, pewnie wykorzystasz to jako reklamę dla firmy. Mogę się założyć – powiedziała Loona, nachylając się nad śpiącym.

Minęły dwa tygodnie odkąd go uratowali, jednak wciąż się nie obudził. Zdaniem lekarzy było to spowodowane mieszanką leków, które mu podali oraz próbującym otrząsnąć się z traumy umysłem.

Ojciec od czasu do czasu poruszał się albo mamrotał coś przez sen. Imiona, takie jak jej własne albo obce, których nie słyszała nigdy wcześniej. Najwięcej wspominał o Zelli, jednak to nie kojarzyło się Loonie z nikim znajomym.

– O czym śnisz, tato? – zapytała, dotykając jego ramienia. – Chciałabym cię pocieszyć, tak jak ty pocieszałeś mnie.

Gdyby to ona leżała w łóżku, Blitzo śpiewałby jej kołysanki albo opowiadał historyjki. Włożyłby swoje ulubione pluszowe konie w jej objęcia, a sam modliłby się, żeby wróciła do zdrowia. Robił tak za każdym razem, kiedy chorowała. Mimo że była dorosła, wciąż postępował z nią jak z dzieckiem. W głębi duszy Loona wiedziała, że to dlatego, że się o nią troszczył.

Na nieszczęście dla Blitzo, Loona nie zaśpiewałaby niczego, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Przyniosła za to kilka pluszowych koników, by mógł je przytulać. Przewiezienie ich z Miasta Chochlików do Miasta Świętego Judasza, gdzie mieścił się szpital, okazało się wyzwaniem, jako że oba miejsca dzieliły godziny jazdy. Mimo wszystko Loona wiedziała, że ojciec zrobiłby dla niej więcej, więc nie pozostała mu dłużna.

Dopiero teraz, patrząc na swojego rannego, słabego ojca, Loona uzmysłowiła sobie, jak bardzo brała to wszystko za pewniak. Blitzo mógł pozwolić, żeby umarła w lesie, a jednak zabrał ją i wychował jak własne dziecko. Okazywał miłość, troskę i uczucia, próbując stać się najlepszą możliwą rodziną. Kiedy dowiedziała się, co zrobiła jej strofa, zmieniła się. Już nikomu nie ufała, kierując się złamanym sercem i gniewem – i to nawet wobec jedynej osoby, wobec której nie powinna.

Obserwując go dzień w dzień przez ostatnie dwa tygodnie, Loona miała dość czasu, by przemyśleć ostatnie lata. Lata, przez które zachowywała się jak suka wobec wszystkich, również własnego ojca. I po co? Bo jakiś dupek, który jej nie wychował, nazwał ją słabą i żałosną, mimo że niczego o niej nie wiedział? Znosiła gorsze obelgi w przedszkolu tylko dlatego, że była za głośna!

– Obiecuję, tato – szepnęła, nachylając się i całując go w czoło. – Obiecuję, że będę lepszą córką. Po prostu… po prostu się obudź, proszę…

Czy to za sprawą szczęścia, czy cudu, wkrótce po tym usłyszała, jak słaby, wystraszony głos wykrzykuje jej imię.

– Loony?

 

***

Przez ostatnie dwa tygodnie Moxxie przejął stery jako tymczasowy szef I.M.P. i był z tego naprawdę dumny. Osiągali zyski i w końcu ścigali te cele, które naprawdę na to zasługiwały, zamiast tych, którym dopisał pech. Mimo wszystko Moxxie był gotów ustąpić w chwili, w której Blitzo w końcu wybudzi się z częściowej śpiączki. Choć podobało mu się bycie szefem, Blitzo wydawał się rozjaśniać to miejsce i sprawiał, że praca bawiła zamiast nudzić. Szczerze mówiąc, chochlik zaczynał tęsknić za czasami, kiedy szef losowo puszczał muzykę i ogłaszał godzinę tańca dla wszystkich.

Moxxie obserwował, jak otwiera się portal do świata ludzi, przez który przechodzą Millie i Grimbeak, któremu Stolas pozwolił na tymczasową pracę dla firmy. Oboje mieli jasnoczerwone ślady na ostrzach i worki przerzucone przez ramię.

– Rany, kto by pomyślał, że można pozbawić człowieka takiej ilości krwi, a przy tym tyle godzin utrzymać go przy życiu – powiedziała z zachwytem Millie.

– To coś, czego uczysz się po latach doświadczenia – parsknął Grimbeak. – Muszę przyznać, że choć to tymczasowe zajęcie, bawiłem się lepiej niż przez ostatnich dwadzieścia lat pod dowództwem Księcia Stolasa.

– Uważaj z takimi komentarzami, bo szef może spróbować cię ukraść – zażartowała Millie, po czym odwróciła się do męża. – Szef Yakuzy i jego ludzie nie żyją, kochanie. Miejmy nadzieję, że Oni będzie usatysfakcjonowany.

– Obiecał dodatkową zapłatę za szefa każdego wrogiego gangu, którego mu przyprowadzimy – zauważył Moxxie. – Czy ty…?

W odpowiedzi otrzymał garść odciętych głów Japończyków, w krwawym bałaganie wyrzuconych z worków na podłogę.

– Mieliśmy więcej, ale się nie zmieściły – wyjaśniła z uśmiechem Millie.

– Myślę, że tyle wystarczy, by dostać dużą premię – powiedział Moxxie, wzdychając i szybko wysyłając maila, by poinformować klienta o powodzeniu akcji. – Wydaje mi się, że możemy dzisiaj skończyć wcześniej i pojechać do szpitala, by sprawdzić, co z Looną i Blitzo. W końcu to długa droga.

– Lepiej złożę raport Księciu Stolasowi. Do zobaczenia – powiedział Grimbeak, po czym zniknął niczym cień.

– Kiedyś zapytam go, jak to robi – stwierdziła Millie, zbierając głowy.

Moxxie uśmiechnął się złośliwie. Kiedy zadzwonił telefon, odebrał i rzucił:

– Impulsywni Morderczy Profesjonaliści*, Moxxie przy telefonie.

Moxxie! Tutaj Loona! Tata się obudził!

 

***

Stolas powoli nalał herbaty do filiżanki swojego gościa, robiąc wszystko, byleby zachować stoicki spokój. W końcu nie na co dzień witał się z tobą sam Lucyfer i zapraszał cię na herbatę. Król Piekła wypił jaśmin głośnym łykiem, po czym ugryzł jedno ze swoich licznych jabłek. Skąd dawny ulubieniec Boga miał ich tak wiele, pozostawało tajemnicą, jednak to było najmniej istotnym z dręczących Stolasa pytań.

– Muszę to powiedzieć, Stolasie – oznajmił Lucyfer, przeżuwając owoc i biorąc kolejny łyk herbaty. – Czy wyciek gazu naprawdę był najlepszym, co udało ci się wymyślić?

– Miałem mało czasu. Poza tym brzmi lepiej niż oznajmić, że to armia strażników wdarła się do środka i wymordowała wszystkich w okolicy, by uratować mojego kochanka – zauważył Stolas, ciężko wzdychając.

Nie było sensu kłamać samej Gwieździe Porannej, skoro wprost oznajmił, że wie, co się wydarzyło. Szczerze mówiąc, to było do przewidzenia. Lucyfer nie bez powodu nosił miano Króla. Pilnował swoich najpotężniejszych poddanych tak uważnie, jak tylko mógł. Zwłaszcza że wielu z nich nie ukrywało, że chce go osobiście zdetronizować.

– Tak. Na szczęście większość nawet jeśli coś podejrzewa, nie ma wystarczających dowodów albo po prostu nie obchodzą ich wiadomość – powiedział Lucyfer, szczerząc się w uśmiechu. – Szczerze mówiąc, wszystkie wskazówki zostały na miejscu, ale większości naszych wysoko postawionych kolegów nie interesuje, co dzieje się w Mieście Chochlików. Na jedenaście dni znika szef najbardziej znanej firmy zabójców, po czym giną dwa spokrewnione z tobą demony Goecji i to w wycieku gazu, a ty rozwodzisz się z żoną? Do tego wszystkiego wspomniany szef przebywa w najlepszym szpitalu w Piekle i to ty opłacasz jego pobyt? Naprawdę nietrudno to ze sobą połączyć.

– I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytał Stolas, chwytając swoją filiżankę.

Zdążył już nakazać Reginaldowi przygotować Octavię do ucieczki oraz podjąć środki, by wydostać Blitzo wraz z rodziną z Piekła i przenieść ich do bezpiecznego w domu w świecie ludzi. Mógł powstrzymać Lucyfera przez godzinę, najwyżej dwie, co powinno zapewnić im dość czasu.

– Nic.

Stolasowi oczy niemal wyszły z orbit.

– Nic?

– Czy mówię niewyraźnie? Nic nie zrobię – powtórzył z uśmiechem Lucyfer. – Szczerze, Stolasie, naprawdę sądziłeś, że nie wiem, że I.M.P. wykorzystuje Grymuar Światów, by teleportować się do świata ludzi i zabijać? Martwi mnie jedynie, że to nie ja wpadłem na ten pomysł. Było wielu ludzi, których latami pragnąłem wyeliminować, bo psuli moje plany zepsucia ludzkości. Oczywiście wszystko, co dysponowałoby mocą większą niż chochlik, natychmiast przyciągnęłoby uwagę Nieba, ale przypuszczam, że nawet najsłabsi z nas mają swoje zalety. – Jego uśmiech przygasł, a oczy zwęziły się. – Po tym, co powiedziałeś mi na temat planów Nataszy i jej krewnych, przypuszczam, że zabicie ich było najlepszym posunięciem.

– Tyle że to nie my zabiliśmy Nataszę – mruknął Stolas. – Ktoś inny to zrobił.

I to w bardzo krwawy sposób. Zanim odnaleźli ją strażnicy Stolasa, Natasza umarła w najgorszy sposób, jaki kiedykolwiek widział. Każda żyła w jej ciele eksplodowała, serce poczerniało, a krew dymiła niczym ropa. Sekcja zwłok wykazała, że jakaś paskudna magia odebrała jej energię życiową, zamieniła ją w żywą entropię** i zabiła od środka. Stolas nigdy wcześniej nie spotkał tak złowrogiej mocy, więc nie trzeba było dodawać, że to go martwiło.

– Ach, tak. Mogła to zrobić tajemnicza postać w płaszczu, o której mówiła twoja była żona – zasugerował Lucyfer, biorąc kolejny łyk herbaty. – Choć jestem zmuszony przystawać na egzekucje ze strony Niebios, nie jestem potworem. Ludobójstwo moich poddanych, nawet tych najniżej urodzonych, jest czymś, do czego nie dopuszczę. Uznaj mnie więc za swojego sprzymierzeńca przy poszukiwaniach tej istoty.

– Rozumiem – szepnął Stolas, opuszczając filiżankę. – Gdzie jest haczyk?

– Haczyk, mój drogi Stolasie, polega na tym, że gdybym kiedyś chciał kogoś wyeliminować, będę oczekiwał usług I.M.P. – szepnął Lucyfer. Jego oczy rozjaśniła złocista demoniczna poświata.

– Chcesz, żeby eliminowali dla ciebie ludzi? – zapytał Stolas, unosząc brwi.

– Nie. Będą eliminować demony – powiedział Lucyfer, uśmiechając się. – Oczywiście, że chodzi o ludzi. W tej chwili nie mam nikogo, kogo chciałbym zabić, ale w przyszłości mogę tego potrzebować. Chochliki mają tak niewiele mocy, że są w stanie umknąć uwadze Nieba, bez alarmowania aniołów o swojej obecności na Ziemi. Wydaje mi się, że wszystko, co przeszli twój kochanek i jego przyjaciele, uczyniło ich silniejszymi niż kiedykolwiek. Właściwie jestem zainteresowany tym całym Blitzo, chociaż nie w sposób, przez który zaczniesz stroszyć swoje zazdrosne pióra. Przychodzi mi do głowy sporo zalet wykorzystania tej grupy do własnych celów.

Lucyfer dokończył herbatę, po czym podniósł się z uśmiechem.

– Cóż, najlepiej już pójdę. Mam nadzieję, że twój chłopak wkrótce dojdzie do siebie. Nie znoszę, kiedy moi przyjaciele się smucą. – Przywoławszy swój kapelusz, skinął głową. – Żegnam.

Stolas pokłonił się swojemu królowi i obserwował, jak jego strażnicy wyprowadzają go z pokoju. Poczekał, aż poczuje, że Król Piekła opuścił jego posiadłość, nim w końcu odetchnął z ulgą i ciężko opadł na krzesło.

– Cholera, jestem kurewskim szczęściarzem.

To było niedopowiedzenie. Lucyfer okazał się bardziej rozbawiony niż zły przez to, co się wydarzyło. Jeśli Stolas miałby powiedzieć coś o upadłym aniele, na pewno stwierdziłby, że ten ma dziwne poczucie humoru. Pocierając czoło, książę zastanawiał się, czy Król wiedział o jego planie wyleczenia Blitzo z przyszłych skutków wpływu Koszmarnego Pasożyta.

Nie. Gdyby wiedział, Stolas z pewnością byłby martwy.

– Przynajmniej Blitzo się ucieszy, wiedząc, że sam Król chce kiedyś skorzystać z jego usług – mruknął Stolas, podnosząc się.

Bez ostrzeżenia Reginald wpadł do pokoju.

– Panie! Blitzo się obudził i…

Nie miał okazji, żeby dokończyć. Stolas błyskawicznie przywołał swój płaszcz i przeszedł przez portal.

 

***

Minęły dwa tygodnie odkąd Stella została wyrzucona z domu i zabroniono jej powrotu pod groźbą śmierci. Tydzień od czasu pogrzebu matki i brata, w którym uczestniczyła wraz z kilkoma współpracownikami matki. Pięć dni odkąd dostała oficjalną informację, że znów jest singielką.

Wsuwając do ust kolejną porcję lodów z podwójnym brownie, Stella czuła spływające łzy i nieustający ból serca. Nigdy w całym swoim życiu nie czuła się bardziej samotna niż teraz. Służący prawie się do niej nie odzywali, a ona czuła na sobie ich oceniające spojrzenia za każdym razem, gdy wchodziła do nowego pokoju. Stolas miał rację – obserwowali ją. Nie miała prywatności we własnym domu, w którym spędziła dzieciństwo; wyjątek stawiły łazienka i sypialnia. Nawet wtedy była pewna, że jakimś cudem wciąż na nią patrzyli.

Kilku dawnych znajomych próbowało się z nią kontaktować, niektórzy szlachcice proponowali wspólne wyjście, skoro znów była wolna, ale kazała im odejść. Stella nie potrzebowała ani ich, ani fałszywych przyjaźni. Pragnęła wyłącznie odzyskać męża i córkę. Już nie interesowało ją, czy Stolas i Blitzo byli w sobie zakochani; rozwiedziona sowa mogła to zaakceptować, jeśli dzięki temu odzyskałaby dawne życie. Jakaś cząstka Stelli pragnęła pojechać do szpitala i przeprosić Blitzo osobiście, kiedy ten już się wybudzi, ale odrzuciła tę myśl. Żadna z osób, które skrzywdziła, nigdy by na to nie pozwoliła. Prędzej by ją zabili.

Wróciła pamięcią do tego, co powiedział jej Reginald. Najpierw musiała wybaczyć samej sobie, by móc oczekiwać odkupienia w oczach tych, których straciła. Sęk w tym, że Stella nie miała pojęcia, jak tego dokonać.

Wbiła wzrok w ekran telewizora i oglądała go tak długo, aż jej telenowela dobiegła końca i zastąpiły ją reklamy. Wtedy zobaczyła kolejny materiał promujący Hotel Hazbin, prowadzonego przez córkę Lucyfera, która chciała pomóc demonom dostać się do Nieba. Już miała przełączyć kanał, ale zawahała się, słysząc treść reklamy. Zrozumienie pojawiło się nagle, wyraźne niczym kościelny dzwon, kiedy do głowy przyszła jej jedna myśl.

Stella wiedziała, że nie rozwiąże żadnego ze swoich problemów, jeśli wcześniej nie zmieni samej siebie i swojego myślenia. Z drugiej strony, czy to możliwe, by zyskała drugą szansę dzięki hotelowi? Był otwarty dla wszystkich, ale co pomyśleliby inni, gdyby udała się tam z prośbą o pomoc? Mimo to Charlie była dobrą duszyczką, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała, odkąd Stella miała okazję ją poznać. Problem stanowił inny z żyjących tam demonów… Alastor.

Pióra Stelli nastroszyły się na myśl o Radiowym Demonie. Ta… istota stanowiła zagadkę, której nawet najwyżej postawione demony w Piekle nie potrafiły rozwikłać. Pokonał tak wiele przerażających, odwiecznych demonów i to w tak krótkim czasie, że chodziły plotki, jakby sam do nich nie należał, w rzeczywistości będąc kimś innym.

Czy warto było dać sobie drugą szansę? Kiedy reklama się skończyła, Stella spojrzała najpierw na telewizor, a potem na swoje lody. Długo myślała o tym, co powiedziała Charlie w telewizji, w ciszy rozważając to niemal przez godzinę, nim w końcu podjęła decyzję.

Stella wstała z głębokim westchnieniem i podeszła do telefonu, gdzie wybrała odpowiedni numer. Czekała aż ktoś odbierze, aż w końcu usłyszała głos w słuchawce.

… Mówię, że się tym zajmę, Toots! Zluzuj cycki! Ugh, serio, czy ta jednooka suka przechodzi przez ten czas miesiąca? W każdym razie, Hotel Hazbin. Co tam?

Przez moment Stella walczyła ze sobą, nim zdecydowała się odpowiedzieć;

– Nazywam się Lady Stella i chciałabym zarezerwować pokój w Hotelu Hazbin?

– Naprawdę? Po co?

Zamknąwszy oczy, wyszeptała tylko jedno słowo.

– Odkupienie.

 

***

Moxxie i Millie mieli już pędzić do furgonetki, kiedy pojawił się Stolas, by zabrać ich do szpitala z pomocą portalu. Cała trójka popędziła do zajmowanego przez Blitzo pokoju i otworzyła drzwi. Millie niemal popłakała się z radości, widząc swojego szefa – z otwartymi oczyma, spoglądającego na nich z niewielkim uśmiechem.

– Czołem, drużyno. Jak się macie?

Och, Blitzy! – załkał Stolas, dopadając do chochlika i biorąc go w ramiona. Moczył mu łzami ramię, raz po raz powtarzając przeprosiny. – Przepraszam za to, co zrobiła ci moja żona i jej rodzina! Obiecuję, że ci to wynagrodzę! Tak się cieszę, że się obudziłeś!

– Tak, szefie – powiedział z uśmiechem Moxxie, z Millie u boku podchodząc do łóżka. – Tym razem naprawdę nas przestraszyłeś. Dać się porwać i w ogóle…

– Taa, przepraszam za to – wymamrotał Blitzo, odwracając wzrok. Millie uniosła brwi i spojrzała na swojego równie zaskoczonego męża. Spodziewała się jakiejś sarkastycznej uwagi albo dwóch, ale może szef wciąż dochodził do siebie.

Loona uśmiechnęła się i poklepała ojca po plecach.

– Hej, w porządku. Najważniejsze, że wróciłeś, tato.

– … tak – wyszeptał Blitzo, uśmiechając się smutno.

W jego tonie pobrzmiewała nuta desperacji, która wzbudziła w Millie niepokój. Nie tylko w niej, bo również reszta obecnych spoglądała na siebie nawzajem w dziwnej ciszy. Tymczasem Blitzo po prostu tam siedział, a jego spojrzenie wydawało się… puste.

Millie, powoli pojmując, że coś jest nie tak, zdecydowała się odezwać.

– Wiesz, szefie, Moxxie bardzo polubił rolę właściciela firmy. Jeśli nie dojdziesz do siebie wystarczająco szybko, może ci ją ukraść.

– Cóż, Moxxie zawsze był w tym lepszy. Cholera, jest bystrzejszy ode mnie – przyznał Blitzo, wzruszając ramionami. Millie niemal słyszała, jak jej mężowi opada szczęka. – Może powinien przejąć wodze? Ja i tak zawsze wszystko pieprzę.

– Dobra, stop! – powiedział Moxxie, wyrzucając ręce ku górze. – Sir, co się dzieje? Dlaczego się tak zachowujesz?

– T-tak. Wszystko okej, Blitzo? – zapytała nerwowo Millie.

Przez dłuższą chwilę Blitzo w ciszy wpatrywał się w swoje dłonie. A potem, ni stąd, ni z owąd, z jego gardła wyrwał się osty śmiech.

– Nie… Przeżyłem.

– N-no tak, ale…

– Nie, Millie – mruknął, a jego oczy zaszły mgłą. – Przeżyłem. W tym problem! NIE POWINIENEM ŻYĆ!

Blitzo uderzył pięścią w ścianę, wydając okrzyk frustracji i smutku. Zerwał przy tym wszystkie kabelki i kroplówki, po czym ukrył twarz w dłoniach. Obecna w sali czwórka w ciszy patrzyła, jak zaczyna szlochać niczym dziecko. Millie nigdy nie widziała go w takim stanie, ale oto był, wypłakując sobie oczy i wyglądając przy tym tak słabo i żałośnie, że jakaś jej cząstka odmówiła uznania, że to naprawdę Blitzo.

– B-Blitzo… – wyjąkał Moxxie, przestępując naprzód i próbując dotknąć szefa, ale ten po prostu go odepchnął.

Odsuń się ode mnie! Wy wszyscy! – wykrzyczał i zeskoczył na podłogę, odczołgując się do najdalej oddalonego kąta. Zwinął się w kłębek, wciąż szlochając. – Zostawcie mnie… po prostu zostawcie… tak będzie lepiej dla wszystkich…

– Ale… szefie… ja… ty… – Moxxie próbował coś powiedzieć, ale słowa go zawiodły. Nawet Millie nie potrafiła znaleźć odpowiednich, widząc, co dzieje się na jej oczach. Zwróciła się ku Loony i Stolasa, by odkryć, że oboje wyglądali na rozbitych.

Jestem potworem! – wykrzyczał Blitzo, potrząsając głową. – Jestem oszustem! Frajerem, który niszczy wszystkim wokół życie przez swoje samolubne działania! Żadne z was nie powinno się do mnie zbliżać! Zostawcie mnie!

– Szefie, nie myślisz tak! – krzyknęła Millie. – J-jesteś kimś więcej niż tylko naszym szefem, Blitzo! Jesteś przyjacielem!

– S-serio? – zapytał Blitzo. Zaśmiał się, po czym spojrzał na Millie. – Jaki przyjaciel regularnie rani swoich pracowników, traktując ich jak gówno? Zatrudniłem was i od tego czasu ciągle się nad wami pastwię!

– Szefie, przyznaję, że masz swoje wady, ale naprawdę… – zaczął Moxxie, ale Blitzo zdecydował się mu przerwać.

– Wady?! Jestem egoistycznym, spragnionym seksu wariatem, który na każdym kroku zachowuje się jak pajac i szuka sobie publiki! Nawet jeśli mam wokół siebie innych, uprzykrzam im życie! Zobacz, w jaki sposób cię traktuję, Moxxie! – wykrzyczał Blitzo, wskazując na zesztywniałego chochlika. – Każdego dnia, odkąd tylko się poznaliśmy, zamieniałem twoje życie w koszmar! Traktowałem cię jak gówno! Poniżałem ciebie i twoją żonę! Zmuszałem was do pracy dla mnie i do znoszenia moich głupich wybryków, bo wiem, że inaczej skończylibyście na ulicy!

– S-sir… – zaczął Moxxie, jednak Blitzo go uciszył.

– Nie waż się zaprzeczać, Moxxie! Ponieważ miałeś rację co do mojej osoby! Jestem smutnym, niedojrzałym chochlikiem, który nie potrafi zaakceptować faktu, że jestem zazdrosny, że wasza dwójka ma to, czego ja nie mam! To, co ja straciłem z własnej winy! – wykrzyczał Blitzo tak głośno, że echo niemal rozeszło się po sali. – Świetny ze mnie szef, tak? Jak wiele raz omal nie doprowadziłem do upadku firmy swoimi głupimi decyzjami i błędami?! Ile razy prawie umarliśmy albo byliśmy blisko ogłoszenia bankructwa, bo gówno znam się na prowadzeniu biznesu?! Nie wspominając o tym, jak wiele razy mordowaliśmy niewinnych ludzi! – Pazurami zaczął szarpać uszy. – Wciąż ich słyszę… Kobiety, dzieci, wszystkich tych, którzy niczym nie zawinili, ale i tak stali się celem kogoś w Piekle! Ukróciłem ich życie, a teraz wołają do mnie: Czemu?! Czemu to zrobiłeś?! DLA PIERDOLONYCH PIENIĘDZY!

Wziął głęboki wdech i powoli spuścił głowę. Millie czuła napływające do oczu łzy, kiedy spojrzała na Moxxiego, który odwrócił się, by ukryć własne. Nie chciała tego przyznawać, ale w słowach szefa kryło się trochę prawdy. Ale przecież nie było aż tak źle… Prawda?

– Blitzy, proszę – wyszeptał Stolas, podchodząc bliżej i kucając tuż przed nim. – Wiem… Wiem, że wiele przeszedłeś, a Koszmarny Pasożyt… zrobił ci coś okropnego. Ale nie musisz się tak poniżać. Dla nas jesteś ważny. Dla mnie jesteś ważny.

– Stolasie, dość.

Sowi książę zamrugał, kiedy Blitzo spojrzał na niego pozbawionymi życia oczyma.

– Przestań próbować sprawić, bym się w tobie zakochał. Albo lepiej: przestań próbować się we mnie zakochać. To źle się skończy. Każdy, kogo kochałem albo kto kochał mnie, cierpiał z tego powodu. To wszystko moja wina. Gdybym nie zabrał tej głupiej księgi, nic z tego nie miałoby miejsca. Żadne z was by nie ryzykowało. Wciąż miałbyś żonę. Najlepiej byłoby, gdybym nigdy nie założył tej głupiej firmy i żadnego z was nie poznał.

– Blitzy, nie możesz tak mówić – powiedział Stolas, przyciskając szpon do piersi i łagodnie się uśmiechając. – Odkąd cię poznałem, jestem szczęśliwy. Pokazałeś mi rzeczy, o których nigdy nie marzyłem i pozwoliłeś poznać uczucia, których nie miałem okazji doświadczyć. Ja… Bardzo mi na tobie zależy, Blitzo.

– Wiesz, co stało się z ostatnią osobą, która troszczyła się o mnie tak jak ty, Stolasie? – wymamrotał Blitzo, spoglądając księciu w oczy. Cała czwórka zobaczyła, jak w chochliku coś pęka, gdy do jego głosu wdarły się rozpacz, ból i żal. – Umarła. Umarła z mojego powodu. Tak jest za każdym razem. Zbliżam się do kogoś i wtedy ta osoba umiera. Próbuję zrobić coś dobrze i nie udaje mi się. Nawet jeśli wszystko zaczyna się układać, psuję to! Wiesz dlaczego?! Bo jestem przeklęty! Zabijanie to jedyne, co umiem, odkąd przyszedłem na świat! Urodziłem się i zabiłem tym własną matkę! Mój ojciec i siostry umarli, bo byłem słaby! I Zella! ZELLA! ZAMORDOWAŁEM WŁASNĄ ŻONĘ!

– Ż-żonę? – powtórzył Stolas, a jego oczy rozszerzyły się. – B-byłeś żonaty?

Moxxie i Millie również wstrzymali oddechy na te słowa. Odwrócili się do Loony, by odkryć, że ta wydaje się zszokowana. Stolas wyglądał, jakby właśnie złamano mu serce i Millie wcale to nie dziwiło. Do tej pory zawsze zakładała, że Blitzo nigdy nie był w poważnej relacji, póki nie wszedł w związek z księciem. Ale słysząc, jak Blitzo wspomina o… „żonie”, zaczęła zastanawiać się, kto w Dziewięciu Kręgach Piekielnych poślubiłby jej szefa. I dlaczego nigdy o niej nie wspominał?

Wszyscy wiedzieli o śmierci jego rodziny, choć nigdy nie poznali szczegółów, niemniej Blitzo wciąż miał pamiątki po nich w swoim biurze. W większości stare plakaty, upamiętniające cyrkową działalność jego bliskich. Ale nic z tego nie sugerowało, że Blitzo mógłby być żonaty. Nie było nawet obrączki.

– Żonaty? – wymamrotał Blitzo, po czym zaszlochał w ramiona. – Poślubiłem kiedyś kogoś, o kim sadziłem, że jest prawdziwym aniołem… A potem ją straciłem… Straciłem wszystko… Zabiłem ją… tak jak i zabiłem własną rodzinę… Jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, ty też umrzesz. Nie wiem jak, ale umrzesz! Moxxie i Millie również! I Loona… Loona…

Powoli odwrócił się do córki, podczas gdy ta po prostu stała i spoglądała na niego. Z wolna podeszła bliżej, aż w końcu znalazła się zaledwie kilka cali od Blitzo, który uśmiechnął się smutno i odwrócił z zażenowaniem.

– Wybacz mi, że nigdy nie byłem dobrym oj…

PLASK!

Cios Loony rozniósł się echem po pokoju. Wszyscy wbili w nią wzrok. Blitzo przestał płakać i dotknął policzka, w który uderzyła go córka. Powarkując, Loona powoli uniosła Blitzo i trzymając go w łapach, spojrzała na niego z góry.

– Tato. Powiem to tylko raz. Tak więc lepiej kurewsko uważnie mnie wysłuchaj – powiedział łagodnie, ale przy tym tak gniewnie, że aż wszystkich obecnych przeszły dreszcze. – Każdy dzień, godzinę i minutę od naszego pierwszego spotkania tych naście lat temu zawsze myślałam o tobie jak o ojcu. Ocaliłeś mnie przed śmiercią po tym, jak moja prawdziwa rodzina porzuciła mnie, uznając, że jestem słaba. Dałeś mi dom, jedzenie i edukację, nigdy nie traktując jak zwierzaka albo zabawkę, ale faktyczną część rodziny. Ani razu przez te wszystkie lata nie przestałam doceniać tego, co dla mnie zrobiłeś, ani nigdy nie uważałam cię za kogoś innego niż mojego tatę. Okropny ojciec? Nie, jesteś i zawsze będziesz moim jedynym tatą.

– L-Loona…

– Nie twierdzę, że jesteś ideałem. Kurwa, mnie samej daleko do córki roku, ale po całym tym gównie, które przeszliśmy, zawsze trzymaliśmy się razem – wyszeptała Loona, ściskając poranione dłonie ojca. – Byłeś przy mnie, kiedy prawie umarłam przez chorobę. Pomagałeś mi w nauce i chroniłeś wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Pracowałeś dzień i noc, aby nasze życie stało się jak najbardziej znośne. Może nie idealne, ale nie zamieniłabym tych wspomnień na żadne inne. Więc zrobiłeś kilka złych rzeczy, tak jak każde z nas. To jest pieprzone Piekło, na litość boską! Każdy z nas robił okropne rzeczy albo coś schrzanił!

– Ale ja… nie masz pojęcia… co zrobiłem i… – wymamrotał Blitzo, próbując coś powiedzieć, jednak Loona przycisnęła palec do jego ust.

– Nie obchodzi mnie, co robiłeś w przeszłości. Zależy mi na tym, co zrobiłeś dla mnie – oznajmiła zdecydowanym tonem. – Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, tato. Nie mam nikogo bliższego. Poza tym jesteś ważny dla nas wszystkich. – Odwróciła się do Moxxiego i Millie. – Moxxie przeszedł samego siebie i udowodnił, że jest w stanie wskazać nam sposób na ocalenie cię. Nie porzucił cię, ani nie zostawił na pewną śmierć. Od samego początku zależało mu na tym, żebyśmy współpracowali, by móc ci pomóc. Z tego wszystkiego zaliczył nawet kulkę i prawie umarł. Millie też nas wspierała. Obie przelałyśmy sporo krwi, by odebrać cię tym dupką. Ryzykowaliśmy życia, byleby cię ocalić. Czy to brzmi jak działanie osób, które cię nienawidzą?

– Loona ma rację, Blitzo – powiedział Moxxie. Z uśmiechem podszedł bliżej. – Słuchaj, wiem, że zawsze krzyczę i na ciebie narzekam, ale w głębi duszy wiem, że jesteś dobrą osobą. Gdybym czuł, że nie ma dla ciebie ratunku, nie posunąłbym się tak daleko. Zawsze pomagałeś Millie i mnie, kiedy tego potrzebowaliśmy, nawet jeśli twoje metody były… ekscentryczne, ale okazałeś nam więcej dobroci niż ktokolwiek inny.

– Jesteś kimś więcej niż szefem, Blitzo – szepnęła Millie, uśmiechając się. – Jesteś jednym z naszych najlepszych przyjaciół. Wszyscy jesteśmy trochę pojebani i przeszliśmy swoje w przeszłości, z której nie jesteśmy dumni, ale trzymałeś nas razem nawet w trudnych czasach. Dołączenie do firmy było najlepszym, co zrobiłam w życiu, bo dzięki temu poznałam Moxxiego, Loonę i ciebie.

– Wy wszyscy… – jęknął Blitzo, ocierając oczy.

– A Stolas? To dzięki królewskiemu kuprowi byliśmy w stanie cię ocalić – parsknęła Loona, wskazując na zarumienionego księcia. – Robił wszystko, by cię ocalić. Nie szczędził kosztów ani służby, byleby ci pomóc. Nie zrobił tego dlatego, że lubi, jak pieprzysz go w dupę. Zrobił to, bo dba o ciebie równie mocno, co i my wszyscy. Ten gość zabił własnego szwagra za to, że ten cię skrzywdził. Nawet to, że dochodzisz do siebie w najdroższym szpitalu w Piekle, to jego zasługa. Facet nie jest z tobą tylko dla twojego tyłka, Blitzo. Naprawdę cię lubi.

– Tak – szepnął z uśmiechem Stolas. – Blitzo, wiem, że nasza relacja nie miała najlepszego początku, ale po latach znajomości troszczę się o ciebie niemal równie mocno, co o moją córkę. Czas, który razem spędzamy, sprawia, że jestem szczęśliwy i nie jestem w stanie znieść myśli o tym, że mógłbym cię stracić. Wiem, że umysł podpowiada ci, by w to nie wierzyć. Wiem, że to wina Koszmarnego Pasożyta, ale zaufaj swojemu sercu, Blitzy. Zaufaj, że jesteś dla nas ważny.

– Ale… ale…

– Tato – wtrąciła Loona. – Nie zrobiliśmy tego wszystkiego bez powodu. Zrobiliśmy to, bo kurewsko cię kochamy.

– Dlaczego? – Usta Blitzo zadrżały, kiedy spojrzał na Loonę zdezorientowanymi, załzawionymi oczami. – Dlaczego po tym wszystkim… po wszystkim, co zrobiłem… Czemu?

Loona powoli owinęła ramiona wokół ojca, pozwalając, by oparł się o jej pierś. Zamknąwszy oczy, wyszeptała:

– Ponieważ jesteśmy rodziną. A nigdy nie należy rezygnować, jeśli chodzi o rodzinę.

W tamtej chwili Blitzo zawył i padł w ramiona córki. Wciąż płakał, a ona trzymała go tak, jakby już nigdy nie mieli się puścić. Wkrótce po tym dołączył do nich Stolas, a zaraz po nim Moxxie i Millie.

Cała czwórka w ciszy obiecała sobie, że zrobią wszystko, byleby pomóc trwającego w ich uścisku Blitzo.

Ocalili go. Teraz musieli znaleźć sposób, żeby go uleczyć.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

_________________

*Ukłon w stronę BruDoliny. Tak bardzo przywykłam dla ich tłumaczenia, że nie byłabym w stanie wymyślić bardziej adekwatnego. ;)

**Entropia – w termodynamice: miara stopnia rozproszenia energii i nieuporządkowania układu. Przynajmniej zakładam, że chodzi o tę definicję. O ile dobrze rozumiem, zakapturzona postać skierowała demoniczną moc Nataszy przeciwko niej i rozproszyła ją tak, że ta spowodowała eksplozję naczyń krwionośnych.


Share:

17 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Pokłosie [The Aftermath – tłumaczenie PL] [+18]

       

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Istniał powód, dla którego Moxxie nienawidził szpitali, a było nim cholerne czekanie. Nikogo nie dziwiło, że szpital w Piekle należał do obleganych i wiecznie zajętych. Jakby nie patrzeć, demony próbowały pozabijać siebie nawzajem każdego dnia i z różnych powodów. Jednakże zamiast na pomoc medyczną, Moxxie czekał, żeby dostać informacje o stanie swojego szefa. Minęło pięć godzin i chochlik znajdował się na granicy omdlenia z niewyspania. Adrenalina zniknęła całe godziny temu i jedynym, co pozwalało mu zachować przytomność, był strach.

Millie i Loona wyjaśniły jemu oraz pozostałym, jak źle miał się Blitzo i Moxxie wciąż zastanawiał się, w jaki sposób, do cholery, udało mu się przetrwać. Nawet wyżej urodzone demony przekręciłyby się z sześć razy po tym, co mu zrobiono, ale Blitzo zdołał przeżyć. Moxxie wiedział, że mimo tego będzie potrzebował całych miesięcy, by dojść do siebie.

Nienawidził zastanawiać się, co by było, gdyby…, ale wciąż istniała szansa, że Blitzo umrze. Nie chciał o tym myśleć, zwłaszcza że gdyby to zrobił, nie powstrzymałby się od płaczu. Zabawne. Nigdy nie przejmował się szefem aż do tego stopnia, ale gdzieś w głębi zawsze dbał o tego irytującego dupka. Zastanawiał się, jak duża część starego Blitzo odeszła w zapomnienie.

Nikt nie byłby w stanie przejść przez coś takiego i nie nabawić się traumy. Wiedział, że szef spotykał się z terapeutą, a przynajmniej on sam tak utrzymywał, ale przecież Moxxie nie był głupi. Blitzo miał sporo problemów, o których nikomu nie mówił, ukrywając je za maską egoizmu i popisami. Istniała szansa, że teraz został permanentnie złamany, ale niezależnie od wszystkiego Moxxie zamierzał trwać u jego boku. W końcu nie ryzykował życia tylko po to, by zachować pracę. Chciał tego czy nie, Moxxie stał się częścią rodziny szefa. Nie miał pojęcia, co dalej z I.M.P., jednak teraz przejmował się wyłącznie stanem Blitzo. O związane z firmą kwestie techniczne mogli się pomartwić później.

Zerknął na śpiącą żonę, opartą o jego ramię, podczas gdy on przeczesywał palcami jej włosy. Była bliska utraty przytomności, kiedy przybył wraz ze Stolasem i – ku zaskoczeniu wszystkich – Octavią. Ta ostatnia powiedziała jedynie, że nie chce być pod jednym dachem z tą kobiet, więc nikt nie próbował drążyć. Moxxie powiedział żonie, by zasnęła i obiecał, że obudzi ją, gdy tylko pojawią się jakieś wiadomości na temat Blitzo. Loona również zamknęła oczy, siedząc na krześle i ściskając dłoń Octavii. Stolas tymczasem chodził tam i z powrotem.

Zbliżał się świt, gdy drzwi sali operacyjnej w końcu się otworzyły i wyszedł do nich doktor, który zajmował się Blitzo. Zielony strój miał cały we krwi.

– Rodzina Blitzo?

Wszyscy natychmiast się poderwali, nawet ci dotychczas pogrążeni we śnie. Wbili wzrok w lekarza, wstrzymując oddechy.

Loona jako pierwsza zdołała zadać pytanie, na które wszyscy pragnęli usłyszeć odpowiedź.

– Mojemu tacie nic nie będzie?

Westchnienie sprawiło, że Moxxie wpadł w panikę, ale widząc jak lekarz kiwa głową, wstrzymał oddech jak wszyscy inni.

– Znaleźliście go na czas. Jeszcze dwie godziny i wątpię, by którekolwiek z nas zdołało mu pomóc. Nigdy nie widziałem tak rozległych ran u jakiegokolwiek chochlika. To cud, że przeżył. Wciąż go leczymy, ale niebezpieczeństwo minęło. Będzie potrzebował tygodni, o ile nie miesięcy, by dojść do siebie fizycznie i psychicznie.

– Zapłacę za wszystko, co będzie koniecznie – powiedział stanowczo Stolas.

– Czy jest coś, co możemy zrobić? – zapytała Millie, chwytając Moxxiego za ramię.

– Na razie wszyscy powinniście odpocząć – stwierdził doktor, krzyżując ramiona. – Wyglądacie, jakbyście mogli zemdleć. Bez obaw. Zadbamy o to, by był cały i zdrowy. I tak nie obudzi się w ciągu kilku kolejnych dni, więc idźcie się przespać i wróćcie później.

Z ust Moxxiego wyrwało się głośne ziewnięcie; powieki zaczęły mu ciążyć. Ostatnie dni okazały się szalone i doprowadziły chochlika na skraj wyczerpania, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. Cudowne, miękkie łóżko wydało mu się rajem.

– Chciałam tylko… – zaczęła Loona, ale Octavia położyła szpony na jej ramieniu.

– Chodźmy, Loono. Wrócimy do mnie i odpoczniemy. Później sprawdzimy, co z twoim tatą – zachęciła Octavia. W pierwszej chwili Loona się zawahała, ale ostatecznie skinęła głową na znak zgody.

– Wasza czwórka może iść do domu. Ja muszę jeszcze chwilę pomówić z lekarzem – powiedział Stolas, otwierając portal prowadzący do pałacu. – Jeśli będziecie czegoś potrzebować, poproście służbę.

– Co zamierzasz zrobić ze swoją sukowatą żoną? – warknęła Millie. Moxxie zauważył, że Octavia odwróciła się, słysząc wzmiankę o Stelli.

Stolas, co istotne, zachował zimną krew.

– Zajmę się nią zaraz po powrocie – odpowiedział. – Zostawcie ją mnie.

Pozostali skinęli głowami i jeden po drugim wrócili do pałacu.

 

***

Gdy tylko Stolas zobaczył, jak cała czwórka przechodzi przez portal, błyskawicznie zamknął go i zwrócił się do lekarza prowadzącego.

– Jak źle to wygląda?

– Przecież powiedziałem, że…

– Doktorze, w jego umyśle przez kilka godzin znajdował się Koszmarny Pasożyt. Wiem, do czego jest zdolny – oznajmił twardo Stolas. – Widziałem dużo potężniejsze demony, które popełniały samobójstwa krótko po tym, jak ta istota opuszczała ich umysły. Nawet jeśli przeżywali, rany, których doświadczyli, zmieniały ich na zawsze. A teraz powiedz mi prawdę, do jasnej cholery. Jak źle to wygląda?!

Doktor milczał przez kilka minut, po czym potrząsnął głową.

– Źle. Zaraz po przebudzeniu krzyczał coś o „cholernym mordercy”. Wciąż drapał się do tego stopnia, aż jego rany znów zaczęły krwawić. Prawie wybił oko jednej z moich pielęgniarek, zanim podaliśmy mu środek uspokajający. Wykrzykiwał tyle rzeczy i tak szybko, że brzmiało to jak bełkot. Coś o tym, że mu przykro, poza tym słyszałem imię twoje oraz jego córki i pracowników, a przynajmniej tak zakładam na podstawie informacji, które mi podałeś. Poza tym kilka innych, takie jak Tilla, Barbie, Zella. Myślę, że wspominał również o ojcu.

Stolas zacisnął usta.

– To jego prawdziwa rodzina. Tilla była jego starszą siostrą, a Barbie bliźniaczką. Nie wiem o nich za wiele, jedynie to, że umarły dawno temu. Nie mam pewności, kim jest Zella.

– Cóż, kimkolwiek jest, on musi być dla niej ważny. Ten biedny drań wyglądał, jakby błagał o śmierć, byleby zakończyć cierpienie. Miał spojrzenie kogoś, kto właśnie całkowicie się rozpadł i nie mam tu na myśli porównania do kogoś, kto dopiero co przybył do Piekła. Raczej jak dusza, która właśnie wróciła z najniższych poziomów śmierci, po tym jak spojrzała w najgłębszą tysiącjardową otchłań – wyjaśnił doktor.

Stolas starał się nie płakać, ale jego dusza krzyczała w agonii. Czuł, że zawiódł Blitzo, choć sam się tego nie spodziewał. Pragnienie, by zająć się swoim najcenniejszym chochlikiem aż do czasu, gdy ten odzyska zdrowy rozsądek, okazało się tak silne, że niemal pobiegł na izbę przyjęć, by odszukać Blitzo.

– Przykro mi, Książę Stolasie – powiedział doktor, potrząsając głową. – Koszmarny Pasożyt pozostawia blizny, które na zawsze pozostają na umyśle i duszy. Żadne lekarstwo ani znana w Piekle magia nie zdołają mu pomóc.

Stolas już miał odpowiedzieć, gdy nagle coś przyszło mu do głowy. Pomysł, który po wyjawieniu komukolwiek jak nic spowodowałby, że zapytano by go, co do cholery sobie myślał. Ponieważ istniał sposób na ocalenie psychiki Blitzo, ale nie należał do bezpiecznych. W zasadzie była to najniebezpieczniejsza rzecz, jaką przyszłoby mu zrobić w całym swoim życiu. Co więcej, wymagałby olbrzymiego poświęcenia – i to nie tylko jego, ale również Octavii, jego służących, a może nawet samego Blitzo i jego paczki, zależnie od tego, jaki obrót przybiorą sprawy. Zarazem Stolas obawiał się, co w innym wypadku stanie się z załamanym chochlikiem. Ile minie aż Blitzo, nie mogąc znieść koszmarów, zacznie się ranić, tak jak i wielu przed nim, którym przyszło mierzyć się z pasożytem. Albo – co gorsze – aż zdecyduje się zabić, byleby uciec przed tym wszystkim?

Istniało tylko jedno lekarstwo, które miało pomóc Blitzo wrócić do dawnego siebie, ale nie dało się go znaleźć w Piekle.

Stolas zamknął oczy. Takiej decyzji nie podejmowało się pochopnie. Musiał się zastanowić; przeanalizować wszystkie możliwości i konsekwencje. Musiał również poprosić Octavię o zgodę, bowiem to wiązało się z narażeniem jej życia. Reginald, Grimbeak i inni będą go wspierać bez względu na wszystko, jednak gdyby Octavia odmówiła, wtedy by się wycofał. Stolas kochał Blitzo, ale córka znaczyła dla niego dużo więcej, dlatego nie zaryzykowałby. Nawet dla niego.

Musiałby również z czegoś zrezygnować w zamian za pomoc i wiedział, że istniała tylko jedna rzecz. Ale to był problem na inny dzień. Teraz musiał wrócić do domu i rozliczyć się z ostatnią osobą, którą pragnął zobaczyć przed długim odpoczynkiem.

Ze Stellą.

 

***

W chwili, w której przybył Reginald, by wyjaśnić jej, co się stało, Stella już nie była w stanie płakać nad losem matki i brata. Jedynie w ciszy skinęła głową i pozwoliła służącemu wyjść bez słowa. Demonica myślała, że przez kolejne godziny ciszy będzie wspominać zmarłą rodzinę, jednak jej myśli zaprzątała Octavia.

Córka wyrzekła się jej. Do tego stopnia, że zwracała się do niej po imieniu, już nie nazywając matką. To zraniło Stellę bardziej niż cokolwiek innego. W głębi duszy nie spodziewała się niczego więcej, ale usłyszenie prawdy ją przerosło. W jedną noc, przez jeden błąd, Stella straciła wszystkich, którzy byli dla niej ważni. Jej matka i brat odeszli, a mąż i córka nie chcieli mieć z nią nic wspólnego.

W jakimś stopniu pragnęła obwinić Blitzo. Chochlik poniekąd ją do tego zmusił. Zarazem Stella wiedziała, że jedynie oszukuje samą siebie. Pozostało jej poczekać na powrót byłego męża, by zadecydował, czy powinna żyć dalej, czy może wręcz przeciwnie. Na swój sposób Stella pragnęła śmierci. Nie wyobrażała sobie życia bez córki i męża. Nawet jeśli nie darzyli się miłością, kłócili i miewali gorsze chwile, wciąż dbała o Stolasa. Śmierć byłaby błogosławieństwem, jeśli miałaby żyć bez niego i Octavii.

Drzwi otwarły się, a Stella poderwała głowę, by spojrzeć na wchodzącego do biura Stolasa. Otarła oczy i podniosła się. Choć stała z pochyloną głową, uniosła wzrok, kiedy książę podszedł do niej z beznamiętnym wyrazem twarzy.

– Zgaduję, że jesteś na bieżąco? – zapytał.

– Tak – powiedziała i westchnęła ciężko. – Moja rodzina zginęła. Z Blitzo wszystko dobrze?

– Żyje – odpowiedział Stolas. A potem warknął. – Ale został na zawsze zniszczony przez twoją rodzinę.

– Wiem… – wyszeptała, zamykając oczy. – Wiem również, że ty i Octavia nigdy mi nie wybaczycie. Wydaje mi się, że sama również nigdy sobie nie wybaczę. Nie mówię tego często, więc proszę, uwierz mi, że jeśli przepraszam, to naprawdę jest mi przykro. Naprawdę, Stolasie.

– Nawet jeśli w to uwierzę, to wciąż za mało, Stello – odpowiedział, potrząsając głową. – To nie zmieni tego, że nas zraniłaś. Skrzywdziłaś kogoś, kto jest dla mnie ważny. Przyznaję, że mogłem mieć wpływ na to, że zaczęłaś obawiać się o bezpieczeństwo naszej rodziny, ale posunęłaś się za daleko. Niektórzy stracili życia, inne zostały zniszczone. Tego nie potrafię ci wybaczyć.

Odetchnąwszy głęboko, Stella zacisnęła powieki.

– Jeśli zamierzasz mnie zabić… proszę, zrób to szybko…

– Nie zamierzam cię zabić – odpowiedział Stolas. Stella spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma, kiedy wyprostował trzy palce. – Z trzech powodów. Pomimo tego, że wszystko zaczęło się od ciebie, zdradziłaś nam miejsce i informacje, które pozwoliły na uratowanie Blitzo. Jestem za to wdzięczny. Po drugie, byłoby podejrzane, gdybyś zginęła wraz z matką i bratem. Świat dowie się, że bierzemy rozwód, bo już się nie kochamy, i że twoja rodzina zginęła przez wyciek gazu. To samo w sobie brzmi dziwnie, dlatego nie ryzykujmy dodatkowych podejrzeń. I po trzecie, niezależnie od wszystkiego, wciąż jesteś matką Octavii. Już i tak czuje wystarczająco silne poczucie winy, gniew i smutek z twojego powodu. Nie pozwolę, by do tego wszystkiego musiała mierzyć się z utratą matki.

Przestąpił naprzód. Jego oczy zalśniły czerwienią.

– Ale nie myśl sobie, że moja litość to oznaka słabości. Nigdy więcej nie przekroczysz granic mojej ziemi. Nigdy więcej nie zobaczysz mnie ani Octavii. Jeśli kiedyś zapragnie się z tobą spotkać, nie zatrzymam jej, ale patrząc na to, jak się zachowuje, nie dojdzie do tego przez długi czas. O ile w ogóle. Doczekasz swoich dni w swoim rodzinnym domu, otoczona służbą, która będzie mi wierna. Będą cię obserwować od chwili przebudzenia, nawet kiedy pójdziesz się wysrać. Jeśli tylko zaczną podejrzewać, że coś kombinujesz albo jeśli wspomnisz komukolwiek o tym, co się wydarzyło, wtedy cię zabiją. Albo ja zrobię to osobiście.

Z westchnieniem Stolas odwrócił się i wskazał na drzwi.

– Na zewnątrz czeka samochód, który zabierze cię do rodzinnej posiadłości. Później wyślę ci twoje rzeczy, razem z papierami rozwodowymi. A teraz wypierdalaj z mojego domu, Stello.

Stella otworzyła usta, chcąc się odezwać, ale ostatecznie zamknęła je i potrząsnęła głową. Wszystko zostało powiedziane. Z wolna wyszła z gabinetu męża i podążyła do wyjścia.

Idąc korytarzem, zwróciła uwagę na obrazy i zdjęcia, które niegdyś ją przedstawiały. Teraz zniknęły. Zupełnie jakby nigdy nie istniała w tym miejscu. Służący, którzy niegdyś uśmiechali się i kłaniali na jej widok, teraz po prostu na nią patrzyli albo odwracali wzrok, kiedy ich mijała.

Kiedy wyszła na zewnątrz, zauważyła mały samochód i oczekującego ją Reginalda, trzymającego tylnie drzwi. Ostatni raz spojrzała na dawny dom, po czym z wolna przeniosła wzrok na okno pokoju córki. Poczuła ucisk w sercu, widząc spoglądającą w jej stronę Octavię; jej wzrok wyrażał czystą nienawiść. Ból przeniknął duszę Stelli, tak silny, że niemal rozpłakała się tu i teraz.

Westchnęła, kiedy Octavia zaciągnęła zasłony. To było niczym ostateczne odrzucenie przez ukochane dziecko.

Odwróciła się do auta, zamierzając wsiąść, ale zawahała się i zwróciła do Reginalda.

– Reginaldzie, proszę, po prostu mi odpowiedz. Czy istnieje nadzieja, że kiedykolwiek zrehabilituję się w oczach moich najbliższych?

Reginald milczał i wpatrywał się w nią do czasu, aż w końcu zapytał:

– Czy jesteś w stanie wybaczyć samej sobie?

– Nie – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem. – Nie jestem.

– Więc póki nie zdołasz tego zrobić, nigdy nie poznasz odpowiedzi – powiedział Reginald.

Stella skinęła głową i powoli wsiadła do auta. Pozwoliła, by drzwi zamknęły się i w końcu opuściła swój dotychczasowy dom.

Share:

POPULARNE ILUZJE