12 lutego 2023

Helluva Boss: Uleczyć Blitzo – Koszmar złamanego chochlika [Nightmare of A Broken Imp – tłumaczenie PL] [+18]

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Sześć miesięcy temu Blitzo został porwany i poddany cierpieniu przez swoich oprawców. Po tym incydencie staje się kopią samego siebie. Jego psychika załamuje się, kiedy zostaje zmuszony do przypomnienia sobie przeszłych grzechów oraz poczucia winy. Z tego powodu Stolas – chcąc pomóc swojemu kochankowi – decyduje się zrobić coś nie do pomyślenia. Jednak nawet wtedy Blitzo musi stawić czoło przeszłości i zaakceptować własne błędy oraz stratę, jeśli chce kiedykolwiek wrócić do pełni zdrowia.
Również bliscy Blitzo muszą zmierzyć się z własnymi problemami. Stolas z konsekwencjami własnych działań, po tym jak zaryzykował wszystko dla demona, którego kocha. Moxxie i Millie dowiadują się, że zostaną rodzicami, jednak cień z przeszłości Moxxiego zagraża wszystkiemu, na co tak ciężko pracowali. W między czasie Octavia próbuje zapomnieć o matce, póki nie odrywa, że ta zamieszkała w Hotelu Hazbin, gdzie szuka odkupienia i pomaga pewnej upadłej gwieździe uporać się z problemami. I o co chodzi z tym dziwnym, wspierającego ojca Loony demonem, z którym ta odkrywa więź i przez którego zaczyna się zmieniać?


SPIS TREŚCI:

I. Koszmar złamanego chochlika (Obecnie czytane)

...

Istnieje jedna jedyna rzecz, którą każdy artysta martwi się podczas występów: reakcja publiczności. Wtedy cała twoja kariera, nawet życie, uzależnione są od śmiechów, okrzyków, gwizdów i westchnień publiki. Blitzo musiał opanować sztukę występów w bardzo młodym wieku, jednak uczył się od najlepszych – swojej rodziny.

Odwrócił się do swojej starszej siostry oraz bliźniaczki, Tillie i Barmie Wire, rozmawiających przy słoniach, które mieli wykorzystać do swojego wielkiego wejścia. Obie miały na sobie obcisłe białe stroje, takie jak jego własny; różniły je jedynie imiona wypisane na plecach czerwonym kolorem, pasującym do pasków na ubraniu oraz ich skóry. By podkreślić urodę obu sióstr, wokół ich ramion owinięto niebieskie róże. Pierś i talię zdobiły lśniące kamienie. Co dziwne, Blitzo również posiadał swój zestaw biżuterii, z którego śmiali się inni, twierdząc, że wygląda zbyt dziewczęco, ale przecież facet również mógł być uroczy, jeśli miał na to ochotę.

Barbie Wire spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się.

– No dalej, braciszku. Zaczynamy za pięć minut.

Kiwając głową, Blitzo podszedł do stołka i wspiął się na Wielkiego Humphreya, który zatrząsnął się, póki chochlik nie uspokoił go kilkoma kojącymi klepnięciami. Spojrzał na stojące po obu stronach siostry i uśmiechnął się do nich. Skinął na stojącego w pobliżu pomocnika, a wtedy cyrkowa kurtyna powoli uniosła się. Rozbrzmiał motyw przewodni ich występu. Stojąc na wielkiej włochatej bestii, Blitzo zamknął oczy i skupił się na ćwiczeniach oddechowych, podczas gdy konferansjer rozpoczął swoje przemówienie.

– A teraz, panie i panowie, demony wszelakiej maści, przed wami występ śmiałków, którzy tej nocy sprzeciwią się śmierci. Tillie, Blitzo oraz Barbie Wire! Wspaniałe Rodzeństwo Chochlików!

– Pora na przedstawienie! – wykrzyczał Blitzo, gdy kurtyna rozsunęła się i wszystkie trzy słonie wdarły się do głównego namiotu.

Tłum składający się z co najmniej kilkuset demonów krzyczał i klaskał, podczas gdy trójka rodzeństwa uniosła ramiona i zaczęła pozować, utrzymując równowagę na zwierzęcych grzbietach. Zespół zagrał głośniej, by dorównać okrzykom publiczności, podczas gdy słonie błyskawicznie obiegły zewnętrzny krąg i skierowały się ku środkowi. Z góry opadły trzy zwieńczone linami trapezy. Rodzeństwo chochlików skłoniło się publiczności, nim zdecydowało się je pochwycić. Gdy tylko zacieśnili uścisk, wzbili się w powietrze, wzniesieni przez liny, podczas gdy tłum wzdychał z zachwytem. Znalazłszy się na odpowiedniej wysokości, Blitzo i Barbie przestali szybować i rozhuśtali się, by doskoczyć do platformy po jednej stronie namiotu, podczas gdy Tillie dostała się na tę znajdującą się naprzeciwko. Gdy tylko im się to udało, cała trójka pomachała do publiczności, po czym skinęła na siebie nawzajem.

Nadszedł czas, żeby rozpocząć występ.

Mimo że w przeszłości robili to sto razy, zawsze należało upewnić się, że wszyscy są gotowi, dlatego gdy muzyka zaczęła przyspieszać, Tillie dała bliźniakom sygnał, a oni odpowiedzieli tym samym. Tillie rozhuśtała się na linie, wyciągając nogi jak najdalej. Barbie krótko pomachała do publiki, po czym zsunęła się po własnej linie i puściła jej koniec. Zrobiła piruet w powietrzu i chwyciła starszą siostrę za nogi, trzymając ją tak długo, aż obie znalazły się na platformie po drugiej stronie. Stanęła tam i pozowała, podczas gdy Tillie zmieniła pozycję, zamiast rękoma, chwytając linę nogami.

Blitzo oblizał wargi, przygotowując się na swoją kolej. Gdy nadszedł odpowiedni moment, zakołysał się i wybił w powietrze, gdzie zrobił korkociąg i dopiero wtedy zaczął spadać. Rozłożył ramiona, dobrze wiedząc, że Tillie go złapie. Jak zawsze. Zaledwie kilka sekund później zrobiła to, mocno chwytając. Podczas gdy tłum klaskał i wiwatował, Barbie chwyciła drugą linę i przedostała się na drugą stronę, w międzyczasie wykorzystując kolejny sznur, który podsunęli jej asystenci.

Blitzo wylądował, wcześniej robiąc przewrót, po czym przyjął ręcznik od pomocnika. Wytarł twarz i ręce. Wziął kilka głębszych wdechów, przygotowując się do dalszej części, w której to on miał złapać obie swoje siostry. Zająwszy pozycję, Blitzo zasygnalizował gotowość, a dziewczyny odpowiedziały mu tym samym. Chwycił jedną z lin i szybko owinął nogi wokół drążka, by zwolnić ręce. Obie jego siostry wciąż nabierały rozpędu na swoich linach, wypatrując właściwego momentu.

Gdy ten w końcu nadszedł, Blitzo wyciągnął ramiona i uśmiechnął się, czekając aż siostry przybliżą się i go złapią. Tyle że to, co zobaczył, nie było jego siostrami…

… przynajmniej nie tymi, które znał.

Czas zwolnił. Twarz Blitzo wykrzywił grymas czystego przerażenia. Starsza z jego sióstr była cała we krwi i siniakach, a jej twarz pokrywało coś białego. Posłała mu krzywy uśmiech, ukazujący braki w uzębieniu i opuchnięte dziąsła, podczas gdy jedno z oczu wypłynęło jej z oczodołu. Dotychczas lśniące, gładkie włosy wyglądały tak, jakby postrzępiono je nożyczkami; strój miała rozdarty, dzięki czemu dało się zauważyć posiniaczoną, znaczoną głębokimi ranami szarpanymi skórę. Cudem wydawało się, że Tillie wciąż się poruszała.

Jego bliźniaczka wyglądała równie źle. Gigantyczna dziura w jej głowie ukazywała wnętrze czaski, resztki mózgu i kości zmieszane ze zgniłą skórą. Rogi miała zmiażdżone i ułamane, częściowo brakowało jej szczęki, a język podrygiwał w rytm wypływającej krwi.

Zbyt zszokowany tym widokiem, Blitzo nie złapał ich w porę. Jęknął z przerażenia, kiedy jego siostry upadły na ziemię, wciąż z uśmiechami na swoich zdeformowanych obliczach. Żadna nie krzyknęła. Trampolina zniknęła i nic nie powstrzymało ich przed uderzeniem, podczas gdy tłum wrzeszczał i płakał z przerażenia. Blitzo również wykrzykiwał imiona sióstr tak długo, aż wokół ich rozłożonych na ziemi szczątek pojawiły się kałuże krwi. Wylądował na platformie i prawie przewrócił się na widok dwóch połamanych ciał.

– L-lekarza! Niech ktoś wezwie lekarza! – wykrzyczał, łapiąc powietrze, podczas gdy do oczu napłynęły mu łzy.

– Za późno… One nie żyją – odpowiedział mu szeptem znajomy głos. – Nie udało ci się ich uratować. Jak zawsze, Blitzo. Nie złapałeś ich tym razem… i nie zdołasz złapać nigdy więcej.

Uniosły głowę, Blitzo sapnął na widok zmierzającego ku krawędzi mówcy. To był on sam, tyle że ubrany na czarno i starszy. Nie, nie starszy. W wieku, w jakim powinien być. Ubrany tak, jak zazwyczaj się nosił. Zdezorientowany, skulił się na widok własnej kopii – o czarnych oczach z czerwonym błyskiem, które wydawały się przenikać jego duszę.

Złowrogi uśmiech pojawił się na ustach klona, kiedy ten ze śmiechem pochylił się nad wystraszonym Blitzo.

– O co chodzi, Blitzy? To nie tak, że zawiodłeś bliskich po raz pierwszy. Swoje siostry. Swoją rodzinę. Swoją żonę. Osobiście zawiodłeś ich wszystkich.

– T-trzymaj się z daleka! – wykrzyczał Blitzo, zasłaniając twarz. – N-nie jesteś prawdziwy! Nie jesteś prawdziwy!

– Och, ależ jestem, Blitzo. Wiesz, że jestem prawdziwy – wyszeptało jego mroczne „ja”, chwytając Blitzo za szyję i unosząc go z nienaturalną siłą. – Ponieważ jestem tobą!

Zaraz po tym zrzucił Blitzo z platformy, podczas gdy ten krzyczał z przerażenia, kiedy wszystko dookoła zawirowało. Machał ramionami i wołał o pomoc, spadając… spadając… spadając…

 

***

– NIEEEEEEE!

Blitzo obudził się z krzykiem, chwytając powietrze. Cały zlany potem, zaczął walczyć z tym, co go trzymało. Dookoła siebie słyszał głosy, to jak krzyczą do niego albo siebie nawzajem, ale miał to gdzieś. Po prostu sturlał się na lodowatą podłogę i odczołgał najdalej jak się dało, zmierzając ku temu, co wyglądało jak wyjście. Ledwo widział, oślepiony przez łzy i jasne światło, ale zdołał dotrzeć do kąta, gdzie skulił się i wziął kilka głębszych wdechów.

– Odsuńcie się! Po prostu dajcie mu czas, żeby odetchnął i się uspokoił – zawołał ktoś. Ten głos nie brzmiał tak przerażająco jak jego drugiego oblicza, choć również okazał się znajomy. I miał w sobie coś, co wzbudzało zaufanie.

Blitzo zamknął oczy i spróbował odetchnąć, ale czuł się tak, jakby serce miało mu eksplodować, podczas gdy umysł nakazywał ucieczkę. Czy wrócił do cyrku? Czy może był gdzieś indziej?

– Panie Blitz? – zwrócił się do niego łagodnie nowy głos. – Panie Blitz, wszystko w porządku?

Dlaczego nazywali go w ten sposób? Miał na imię Blitzo. Zaraz, czy oby na pewno? Czy „o” nie było nieme?

– Proszę pana, miał pan kolejny koszmar. Już dobrze. Nie śpi pan.

– K-koszmar? – wyszeptał, powoli otwierając oczy. Tuż przed szlochającym chochlikiem stał lekarz, odziany w biały płaszcz i z maską doktora plagi na twarzy. Tuż za nim przystanęły trzy pielęgniarki, każda ze śladami zadrapań na ramionach i w podartych ubraniach.

Czując wilgoć pod paznokciami, Blitzo spojrzał na swoje dłonie i przekonał się, że były we krwi. Początkowo pomyślał, że należała do niego, jednak na ciele nie znalazł żadnej rany. Czując narastające poczucie winy, zamknął oczy i załkał. Teraz wszystko było jasne. To, kim był. Gdzie się znajdował.

I dlaczego tutaj był.

– Blitz… – Doktor spróbował go dotknąć, ale Blitzo się odwrócił. Nie chciał, by ktoś go dotykał. Ani on, ani nikt inny. – Proszę pana… proszę posłuchać… Jesteśmy tutaj, żeby pomóc.

– Odejdźcie! – wykrzyczał Blitzo, szlochając w ramiona i potrząsając głową. Owinął się ogonem, zupełnie jakby w ten sposób mógł obronić się przed całym światem. – Zostawcie mnie samego, do cholery!

– … okej – odpowiedział lekarz, powoli wycofując się z rękoma uniesionymi ku górze. – Czy mamy po kogoś zadzwonić? Kogoś z pana rodziny?

Rodziny?

Jego rodzina była martwa.

Jego matka. Ojciec. Siostry. Wszyscy umarli z jego powodu.

Zella również odeszła. Jego piękna żona. Zrobiłby wszystko, by znów poczuć jej delikatny, łuskowaty dotyk.

Ale byli… inni… którzy nie umarli.

Moxxie. Millie. Stolas. I… i…

– Chcę moje dziecko – załkał Blitzo, w przypływie zażenowania zakrywając twarz. – Chcę Loonę. Chcę moją małą dziewczynkę…

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE