31 października 2016

Undertale: Te mroczne momenty - Rozdział IV [In These Dark Moments - IV - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta, które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz - co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik 

Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Rozdział IV (obecnie czytany) // Twój punkt widzenia
Sans był niezwykle poddenerwowany sobotą. Było coś dziwnego z wypadami na miasto w tej linii czasowej, dodatkowo nie mógł sprawdzić co ma mieć miejsce w przeszłości. Wiedział, że już wcześniej wychodził z sąsiadką by poznać jej znajomych i było fajnie – coś jednak nie dawało mu spokoju. Papyrus się dziwnie zachowywał. Wpatrywał się w słoik z gotową zupą. Coś takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca i starszy z braci nie wiedział jak ma się zachować.
Co takiego się stało, że tak bardzo wszystko się zmieniło? Szczęście Papyrusa było jego priorytetem. Wszystko było dobrze, nie włączył się żaden z jego wewnętrznych czujników świadczących o niebezpieczeństwie, ale jednak... coś było irytująco innego. Z drugiej strony, to najprawdopodobniej jego wina; dokonywał innych wyborów, nie szedł za zwyczajną, normalną rutyną jak wcześniej. Cholerne drobne zmiany: lewa strona zamiast prawej, śmiech zamiast ciszy, żarty zamiast grzecznościowych uśmieszków. Co do kurwy nędzy pchnęło go by robił z siebie takiego idiotę?
To dlatego, że nie mogę czytać swoich zapisków, ja pierdolę. Powtarzał sobie. Starał się nie myśleć o tym i modlił się o kolejne deja vu dzisiejszej nocy. Potrzebował pomocy, aby ludzie go polubili. Będzie zachowywał się najlepiej jak potrafi, ten wieczór był istotny w jego życiu.
Zaletą wszystkiego było to, że praca tego dnia szła mu wyjątkowo dobrze. Mógł powiedzieć spokojnie, że w tej linii czasowej Ross traktuje go zdecydowanie lepiej. Kilka razy zabrał go na drinka i było naprawdę fantastycznie. Sans czuł się nieco zagubiony; sąsiadka była totalnie słodka, a jego własny szef okazał się spoko gościem. Nie był pewien czy tamten wypad miał potraktować jako 'hej-nie-izoluj-się-stary' czy może 'zostańmy-przyjaciółmi' lecz pod koniec oboje się śmiali, opowiadając sobie śmieszne i denerwujące rzeczy z pracy. Sans czuł się dobrze w jego towarzystwie. I to była jedna ze znaczących różnic tej linii czasowej, przypuszczał.
Dziwnie to zabrzmi, ale chciał zobaczyć jak jego sąsiadka zachowuje się wśród innych ludzi. Fajnie było, kiedy wpadała na Nocki Spaghetti i bardzo podobał mu się pomysł wspólnych Nocy Czytania – lubił ją coraz bardziej, powoli i stopniowo. Skończył swoją zmianę i kiedy zegar pokazał odpowiedni czas, zaczął szykować się do wyjścia. Papyrus miał spotkać się z nim w pracy, a potem we dwoje mieli iść odebrać dziewczynę z roboty i udać się do baru wspólnie. Podobał mu się pomysł, że pójdą razem, wizja wejścia w nowe miejsce i próby odnalezienia jej nie była zbyt miła. Zniknął w służbówce i ściągnął ubranie robocze, zakładając na siebie swoją niebieską kurtkę. Niech pomyślą, że jesteś przyjacielski. Stary dobry koleżka Sans, tylko przyjazny szkielet z sąsiedztwa.
Papyrus był na zewnątrz, bawił się telefonem. Ściągnął jakąś gierkę gdzieś z tydzień temu i go wciągnęła. Sans wyszczerzył się – jego brat zdecydowanie miał swój własny styl. Ubrał się elegancko, koszula w spodnie i oficjalne buty. No ale nadal miał swoje rękawice! Wiedział, jak bardzo je lubi. Sans zdecydowanie wyglądał bardziej zwyczajnie, całe to spotkanie miało na celu aby to Papyrus zaimponował gościowi z restauracji i zdobył pracę. Więc to miało sens.
-dobrze wyglądasz, paps – powiedział podchodząc do brata. Papyrus popatrzył na niego i uśmiechnął z dumą
-DZIĘKI CI BRACIE! MYŚLISZ, ŻE TO ODPOWIEDNI STRÓJ?- zapytał okręcając się dookoła własnej osi by zaprezentować się lepiej. Sans przytaknął
-zdecydowanie, szykownie, ale nie za bardzo.
-TO CUDOWNIE! CHOĆ NIE JESTEM PEWIEN CZY POWINIENEM SIĘ CIEBIE PYTAĆ O ZDANIE W SPRAWIE MODY! - zaśmiał się lekko, tak samo jak Sans ruszając rytmicznie brwiami w stronę brata.
-znasz mnie, wygoda to podstawa. gotowy spotkać się z kolegami od kluchów? - zapytał, Papyrus przytaknął entuzjastycznie
-OCZYWIŚCIE! BĄDŹ ŁASKAW PROWADZIĆ, NIE ORIENTUJĘ SIĘ W DZIELNICY GDZIE ZNAJDUJE SIĘ JEJ PRACA. - niższy z braci przytaknął, wyższy wrócił do swojej gry co jakiś czas podnosząc wzrok by zorientować się w miejscu gdzie się znajdują. Sans ignorował dziwne spojrzenia, jak szli chodnikiem. Bardziej natrętne niż zazwyczaj.
Weszli do sklepu w towarzystwie dzwonka powieszonego nad drzwiami. Ona wraz z szefem odwrócili się, by zobaczyć kto ich nawiedził. Gapiła się na Papyrusa, widać było że jest pod wrażeniem tego jak wygląda.
-JEJUŚKU ILE TUTAJ SOKU WINOGRONOWEGO! - powiedział podekscytowany rozglądając się dookoła. Sans niezauważalnie się zaśmiał, i przeniósł wzrok na sąsiadkę.
-Siemka chłopaki! - zawołała i podeszła szybko – Pozwólcie, że tylko się ubiorę i już będę gotowa do wyjścia – uśmiechnęła się zerkając na szefa, ten przyglądał się im zdziwiony – Piotrusiu, to jest Sans i Papytus moi sąsiedzi i moi przyjaciele. - Sans niemal natychmiast wyczuł stres w ostatnim słowie i przygotował do ewentualnej obrony.
Piotr nadal się na niego patrzył, póki ona nie chrząknęła.
-Wiele o was słyszałem. - powiedział grzecznie – Miło mi poznać. - Sans zauważył nerwowy tik w jego oku. Sąsiadka poszła na tyły sklepu założyć na siebie coś, niższy kościotrup chwilę stał. 
 
Zaczekaj na zewnątrz. Wyjdzie, wszystko będzie dobrze.

Sans jednak się nie ruszył.
-my też wiele o tobie dobrego słyszeliśmy – powiedział wyciągając rękę, nie miał zamiaru nawiązać z nim relacji na poziomie przyjaźni, to był raczej gest życzliwości. Wzrok Piotra przeniósł się na rękę, a potem na twarz Sansa. Szkielet chwilę czekał, a potem wzruszył ramionami chowając ją do kieszeni. Zrozumiał - fajny biznesik w każdym razie
-Ta? - jego rozmówca był niewzruszony. Bądź sympatycznym kolesiem. Dasz radę.
-ta, kupiłem tutaj wino jakiś czas temu. dobre. _____ pomagała mi wybrać, naprawdę smaczne. - Natrzyj sobie tym ryj. Pomyślał.
Piotr uniósł głowę i odwrócił ją. Zwyczajny przyklejony uśmiech na twarzy Sansa zelżał, Papyrus chodził po sklepie przyglądając się półkom.
-To dobre dziecko – odezwał się w końcu
-taaaa – odpowiedział. Starał się ją chronić, Sans zdawał sobie z tego sprawę. Czy jej szef coś do niej czuł? Będzie musiał się temu przyjrzeć dokładniej.
Stali w ciszy, w jakimś dziwnym wzajemnym zrozumieniu póki nie wróciła.
-Dobry Boże, powiedzcie proszę że nie pada aż tak bardzo. To znaczy, lubię deszcz i w ogóle, ale jak wyjdę teraz to moje włosy będą kompletną ruiną – powiedziała przeczesując kłaki palcami. Popatrzyła na Sansa, a potem na Piotra, by następnie zmierzyć wzrokiem Papyrusa, który najwyraźniej nie przejmował się całym światem i poznawał zakamarki sklepu. Wzięła głębszy oddech i stanęła przy Sansie. - No nic będziemy się już zbierać. Do zobaczenia ... niestety... jutro Piotrusiu! - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a potem nagle złapała Sans za ramię obejmując go.- Chodź kolego, nie pozwólmy na siebie czekać. Papyrus! - Sans popatrzył w dół, czuł że się rumieni.
-JUŻ! WYCHODZIMY? - zapytał trzymając w rękach koszulkę z nadrukiem, jakiego Sans nie mógł przeczytać.
-Tak, odstaw to. Wychodzimy.
-OKI DOKI! - odpowiedział jak gdyby nigdy nic odkładając koszulkę na bok. Popatrzył na Piotra by potem wypalić – DZIĘKUJĘ CI ZA DANIE ZATRUDNIENIA MOJEJ DOBREJ PRZYJACIÓŁCE _____! TO NAPRAWDĘ MIŁA OSOBA. CO ZNACZY, ŻE TY TEZ TAKI JESTEŚ! - chwycił za jego rękę i entuzjastycznie potrząsł. Sans podniósł szybko głowę orientując się w sytuacji. Szef dziewczyny stał przez chwilę w szoku, a potem zaczął się śmiać.
-Dobrej zabawy – uśmiechnął się lekko – Do zobaczenia z rana _____.
We trójkę weszli w deszcz pozostawiając zapach wina i drewna za sobą.

Jej ręka nadal spoczywała na jego ramieniu, zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Oh, jakże by śmiał to zignorować. To nie tak, że to cokolwiek znaczyło, lecz mimo to czuł jakieś dziwne słodkie uczucie przeszywające jego klatkę piersiową, kiedy tak szli po chodniku. Jej dotyk budził w nim coś z wnętrza, jakby to było zwyczajne, proste, znajome. Kolejne deja vu? Już to kiedyś robili? Była tylko jego sąsiadką, człowiekiem, przyjacielem, praktycznie jej nie znał.
A może jednak znał? Znali się w przeszłości? Byli lepszymi przyjaciółmi? Najszybciej jak się dało wyparł tę myśl z głowy, idea przekroczenia granicy przyjaźni była szalona. Niedorzeczna. Lecz nie mógł poradzić nic na to, że podobało mu się to co teraz czuł, więc nic nie mówił.
Po jakimś czasie, poczuł jak zabiera rękę. Popatrzył na nią studiując wyraz jej twarzy, rumieniła się, lecz nic nie powiedziała. Zdał sobie sprawę z tego, że nie zorientowała się o tym iż nadal go obejmuje. To nic takiego. Papyrus za to cały czas gadał o czymś... o makaronie? Chyba tak. Trudno teraz było skupić mu się na czymkolwiek. Nie czuł żadnego deja vu, a pewien był jednego – nie chce nic spierdolić ze względu na Papyrusa i co ciekawsze, ze względu na nią. Milczał kontynuując drogę do pubu.
Jak tylko tam weszli, Sans poczuł jak obecni się na niego gapią. Czuł, że jego sąsiadka jest z tego powodu lekko zmieszana, poczucie winy z tego powodu pojawiło się same. Starał się mimo to trzymać swoją aurę spokoju. Jego sąsiadka rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając kogoś. Kiedy znalazła Sans zauważył niewielki charakterystyczny uśmiech malujący się na jej twarzy – ah, a więc ma chłopaka? A może jest tam ktoś kogo kocha? Sans przekręcił głowę by zerknąć kim była ta osoba i zobaczył mężczyznę machającego do nich.
W jednej chwili całe jego ciało zamarło, poczuł zimne dreszcze w każdej kości, pot spływał po jego czole.

Sympatyczny koleś. Kilka drinków, trochę śmiechu.

Musisz go zabić. Zabij go tym razem. Siedzisz jak na szpilkach. Ciężka atmosfera
.
Pieprzyć go. To gnój. Grzeczna pogawędka.

Kurwa mać. Kto to do kurwy nędzy jest? Epicentrum tego co złe? Główny problem? Czerwona lampka w głowie Sansa wariowała i szalała, jego emocje prawie wymykały się spod kontroli.
-Cześć! _____! Tutaj! - krzyknął i machał dalej. Sans miał ochotę krzyczeć.
Sąsiadka odmachała i pokazała jemu i Papyrusowi, aby za nią szli. 
-Cześć wszystkim! - powiedziała milej niż normalnie - To są moi przyjaciele. Sans i Papyrus – pokazała na nich - A to jest Will, Hannah, Jackie i Kyle.
Słyszał grzecznościowe przywitania, ale szczerze nie zwracał na nie uwagi. Całe jego skupienie obracało się dookoła postaci Willa. Czy ten typ coś wie? Jasna cholera, tego nie da się tak po prostu zignorować. Jak tylko wróci do domu przeczyta ten jebany dziennik. Nie da się zignorować uczucia tak silnego jak to. Jego sąsiadka usiadła obok Willa, a Papyrus obok tego drugiego chłopaka. Sans zasiadł więc obok dziewczyny starając się zrelaksować najbardziej jak to było możliwe.
-Jak w pracy? - Will zapytał ją, poprawiając jej mokre włosy. Zaśmiała się jak małe dziecko wyraźnie zawstydzona. To nie powinno go obchodzić, ale coś go w tej scenie denerwowało.
-Fajnie. Piotrek zaczął współpracę z jakąś lokalną firmą. Przyniósł ze sobą kilka butelek ich wina. Będę musiała spróbować później. Jesteśmy trzecim miejscem, gdzie będzie można je dostać! - Dziewczyna o imieniu Hannah prychnęła.
Rozmawiali dalej, Sans przeniósł wzrok na Jackie.

Śmiechy. Trochę alkoholu. Przyjazna atmosfera. Mile spędzony czas z jej chłopakiem? Mężem? Wymiana numerów.

Jest dobrą przyjaciółką. Można jej zaufać. Dobrze spędzony czas. Wymiana numerów
.
Pamięta, jakimś sposobem, pamięta. Jest jedną z nich. Można jej zaufać. Znowu, wymiana numerów.

Sposób w jaki się na niego patrzyła wskazywał wyraźnie na to, że ona ma teraz deja vu. Chciałby jej powiedzieć, wyjaśnić co się właśnie dzieje, ale nie mógł. Wiedział, że ona czuje iż spotkali się wcześniej, i w tej chwili stara się odpowiedzieć na uporczywe pytanie w jej głowie: skąd ja do kurwy nędzy znam tego kościotrupa?
Parzyli się na siebie nadal, minutę albo dwie, póki ona się nie poddała.
Nie umknęło też jego uwadze to, w jaki sposób Will rozsiadł się kładąc ręce za Hannah i za jego sąsiadkę. Tak, Hannah jest jego dziewczyną. A może, Sans przegapił coś istotnego w tej scenie? Jednak kiedy popatrzył na to jak czerwona była twarz jego sąsiadki wiedział, że dobrze rozszyfrował konotacje.
Szturchnął, próbując ją ocalić.
-drinka?
-Poproszę – odpowiedziała niemalże zdesperowana – Jakieś mocne, ciemne piwsko. Zaskocz mnie z wyborem.
-komuś jeszcze? - przemówił do zgromadzonych. Will miał już swój trunek, lecz pozostała trójka wyglądała na zaskoczonych. - naprawdę, pierwsza kolejka na mój koszt – Niech cię polubią
-Seks na plaży – powiedziała Hannah. Co to kurwa jest?
-Tequila – uśmiechnęła się Jackie. Ah, już ją lubię.
-Uhhh – mruknął Kyle – Gin z tonikiem? - Zwyczajny gość.
-WODĘ POPROSZĘ! - odezwał się Papyrus. Oczywiście.
-jasne. - i z tymi słowami udał się w stronę baru. Ignorował szepty i spojrzenia przyśpieszając kroku do lady, oparł się o drewno – cześć.
-Cześć. - odparł mu barman starając się brzmieć gościnnie
-potrzebuję kilku drinków, em... tequila, seks na plaży, gin z tonikiem i whiskey z lodem, wodę i jakieś dobre ciemne piwo
-Już się robi – zaczął przygotowywać zamówienie
-Sporo jak na takiego mikrusa – odezwał się typ siedzący przy Sansie. Ten się zaśmiał i zerknął na gościa.
-cóż, mam duży spust. - typek się zaśmiał. Rozmawiali przez chwilę póki zamówienie nie zostało zrealizowane. To miasto nie jest takie złe, wszystko było miłe, może nawet za miłe. Ale czy coś się stanie, jak zacznie się z tego powodu cieszyć? Może właśnie dlatego jego własne przeszłe ja nie chce zdradzić przyszłości, bo chce aby zawitało u niego prawdziwe szczęście? By je poznał nim nastanie ewentualny reset. Wyłącz autopilota, zabaw się, baw się do cholery.
Jak wiele wody w rzece upłynęło od czasu kiedy się dobrze bawił? Westchnął zerkając na pieniądze w portfelu, zapłacił za drinki i zabrał je ostrożnie. Zawsze się zamartwiał jak nie tym, to tamtym, a potem i tak wszystko się resetowało... kurwa, dlaczego by tak nie zacząć żyć chwilą?
Wrócił do stołu, przez cały dzień miał w sumie całkiem dobry nastrój, a teraz wręcz znakomity. Usiadł obok sąsiadki zadowolony i położył piwo naprzeciwko niej
-jeden dla ciebie, jeden seks na plaży, jedna tequila, jeden gin z tonikiem i jedna woda dla ciebie bracie – rozdał napoje. Wszyscy wzięli zadowoleni swoje zamówienia i wrócili do pogaduszek. Uniósł brew widząc, jak sąsiadka chowa twarz starając się odzyskać jej naturalny kolor.
-A ty co pijesz? - zagadała starając się odwrócić uwagę od siebie
-whiskey – powiedział z uśmiechem i wziął łyka.
-Ok, nie chcę być niegrzeczny, ale jak to robisz? - zapytał Kyle, Sans popatrzył na niego znad szklanki
-Kyle! - krzyknęła przez stół
-robię co? - zapytał zaskoczony. Nie miał nic przeciwko pytaniom, naprawdę. Oznaczały one tyle, że ktoś jest ciekawy, chce poznać, a poznanie zawsze sprawiało, że znikał strach. Chciałby odpowiadać na pytania częściej, lecz jak na złość, ludzie nie pytali się za wiele, starali się być albo grzeczni, albo za bardzo się bali.
-Pijesz, jesz? - Kyle wyglądał na nieco zawstydzonego. Sans czuł, jak Jackie kopie Kyle pod stołem. Mimowolnie szkielet zachichotał. Potem wziął głęboki wdech, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Czas na odrobinę szczerości.
-naprawdę chcecie wiedzieć?
Stół milczał. Masz ich.
Nagle zaczął potrząsać rękami.
-maaaaaaaagia. - Papyrus i sąsiadka zaczęli się śmiać, a reszta zamarła. Sans uśmiechnął się cwanie.
Temat został porzucony, lecz Kyle mruknął przeprosiny do Sansa, ten grzecznie przytaknął i mrugnął do niego. Nic się nie stało, a pytanie nie było takie złe. Cóż, naprawdę mógł opowiedzieć jak to wygląda od technicznej strony, ale to kiedyś. Dopiero co ich poznał, i nie był pewien jak zareagowaliby gdyby dał im magiczną lekcję anatomii. Opowiadanie o splotach energii i spalaniu materii to nie jest chyba dobry temat na wyjścia z ludźmi, gdzie ci zwyczajnie chcą się upić.
Usiadł co chwilę popijając swojego whiskey, co jakiś czas coś mruknął, powiedział jakiś żart, zagadał, lecz przez większość czasu obserwował. To nie tak, że nie chciał rozmawiać, czuł się dobrze w tym towarzystwie. Ja? Czuję się dobrze w towarzystwie? Co do za dziwna linia czasowa? Rany, nie miał nawet żadnych większych deja vu, naprawdę czuł się miło. Jakby nie patrzeć to dobrze spędzony czas. Jednak za każdym razem kiedy popatrzył na Willa coś w środku go ściskało. Wszystko co tyczyło się jego osoby oznakowane było niewidzialną plakietką „niebezpieczeństwo”, wiedział, że jego intuicja nigdy się nie myli.
Przyglądał się z uwagą, jak sąsiadka i Will rozmawiali o czymś, a potem ten westchnął „Zrobię to. Dla ciebie” powiedział i pocałował ją w czoło. Natychmiast się zarumieniła i odwróciła w stronę Sansa, co tym bardziej spotęgowało czerwony odcień jej twarzy.
-jesteś całkiem zabawna kiedy jesteś pijana – niezauważalnie się zaśmiał
-Zamknij się – mruknęła dopijając piwo. Sans szturchnął ją w żebro – Nie widziałeś na co mnie stać. Powinnam wypić więcej.
-chciałbym to zobaczyć .... - zaczął kręcić trunkiem w szklance – ale nie jestem tak dobry z matematyki by pić na potęgę – opluła się, a potem zaczęła się śmiać
-Ale jesteś głupi. Uwielbiam cię – powiedziała nagle go obejmując. Spiął się pod jej dotykiem, ale potem uzmysłowił sobie, że to nic takiego, to normalna sprawa. Nie odwzajemnił uścisku, ale pozwolił aby ta go przytulała i odprężył się. Nie ruszała się przez chwilę wyraźnie na nim odpoczywając... czyżby usnęła?
-Czy ona właśnie na tobie usnęła? - zapytała Hannah – Chyba usnęła. Raz też na mnie poszła spać. Śpi gdzie popadnie kiedy jest pijana – podniosła się i przechyliła przez stół, aby ją szturchnąć
-O rany.. Nie! Nie śpię! Ja po prostu.... Tak! Jackie! Jeszcze po jednym? - zasugerowała. Jackie uśmiechnęła się maniakalnie
-JESZCZE PO JEDNYM!
Wzrok braci spotkał się na krótką chwilę, Sans zastanawiał się w co też się wpakowali. Zerknął na swoją szklankę i przypomniał sobie, aby zachować trzeźwość. Łatwo było zapomnieć się w tym towarzystwie, a bardzo nie chciał upić się przed ludźmi. Nie znał ich jeszcze za dobrze, póki co. Lekkie podpicie, szum w głowie, tyle. To będzie bezpieczna pozycja. Nic co wpędzi ich w kłopoty.
Jackie i jego sąsiadka szybko strzeliły po kilka shotów więc nie trudno się domyślić iż uchlały się w trybie ekspresowym. Dzięki czemu dowiedział się o niej znacznie więcej, przez tych kilka godzin jakie razem spędzili. Tak naprawdę dowiedział się więcej niż przez wszystkie wspólne kolacje. Kochała psy, miała uczulenie na koty, jej ulubiony kolor to czerwony, a może to był pomarańczowy? (sama na dobrą sprawę nie pamiętała). Ponad to jej ulubiony deser to tiramisu. Podobali się jej mężczyźni z brodą i w koszulach, nosiła też różową bieliznę cętki lamparta oraz pasujący do nich stanik. A to tylko początek, buzia się jej nie zamykała i wtrącała jakieś ciekawostki ze swojego życia w rozmowy. Sans zauważył też, że była przedziwnie przytulaśna po pijaku.
Ale nie przeszkadzało mu to za bardzo. Nie wzdrygała się kiedy wchodziła z nim w kontakt, więc czerpał z tego cichą radość. Papyrus też się fantastycznie bawił, choć pił jedynie wodę. Osobowość dziecka sprawiała, że umiał odnaleźć się w każdym towarzystwie. Sans nie mógł jednak pozbyć się tego paskudnego uczucia odnośnie postaci Willa. Przez cały czas ten tylko przytakiwał i uśmiechał się, lecz nigdy się nie zaśmiał z jego dowcipu. Co powiększyło tylko uczucia jakie kłębiły się w jaźni kościotrupa. Czy ten typ zrani Papyrusa? Typ może mieć sposobność by to zrobić, to napełniało go strachem. Czy był uprzedzony do potworów? A może spopieli Papyrusa? Boże, nie chce już przez to przechodzić. Nigdy więcej.
Był przekonany, że dzisiaj przeczyta swój dziennik. Bez względu na to co ten pieprzony głupek z przyszłości od niego chce. Jeżeli jego bratu grozi jakieś niebezpieczeństwo, albo pojawi się jakiś poważniejszy problem, musi wiedzieć o tym wcześniej. Nie pozwoli, aby coś się spierdoliło. Nigdy więcej.
Sans westchnął i oparł się plecami o siedzenie.
-O czym myślisz? - zapytała sąsiadka przechylając się w jego stronę. Ciekawe. Uśmiechnął się szerzej.
-zastanawiam się jakim sposobem masz taką słabą głowę – zachichotał. Wspięła się na jego ramię przyglądając mu się lekko urażona.
-Musisz wiedzieć, że nie mam słabej głowy. Wypiłam tak dużo shotów. Wszystkie shoty. Tak dużo, dużo, duuuuuużo shotów – zaśmiała się. Jej broda teraz znajdowała się na jego ramieniu, a on nie mógł wyjść z podziwu jak może jej być wygodnie – Wypiłam chyba z dwa tysiące shotów.
-to całkiem sporo, jesteś pewna, że umiesz liczyć? - zapytał, a ona znowu się zaśmiała. Will przyglądał się im, wyraźnie zdenerwowany.
-Słuchaj koleżko. Może nie jestem matematykiem, ale wiem co się tutaj dzieje – zamknęła jedno oko – Nie próbuj mnie osz'kać. Wim co knujesz. Naprawdę wiem. Mam twój numer.
-no właśnie nie masz. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Faktycznie nie wymienili się jeszcze telefonami, prawda? Czy ona też o tym myślała? Otworzyła szerzej oczy.
-Boziuniu! Nie mam! Masz telefon? - zapytała, Sans wyciągnął go z kieszeni i podał jej. Patrzyła się na niego przez chwilę. - O rany, masz telefon. Ale jazda. Kościotrup z komórką. - zaśmiała się robiąc po drodze kilka mniej lub bardziej udanych dowcipów i zabrała jego telefon. - Jezu, to Galaxy S3? W kurtce chowasz drukarkę 3D co? - Sans zabrał go wywracając oczami.
-to nic takiego, chciałem mieć po prostu coś dzięki czemu będę mógł dzwonić i pisać
-Tak, ale nie masz żadnych gier ani snapchata. Co za radość, możesz równie dobrze mieć zwyczajną komórkę, raaaaany – powiedziała znowu się do niego przytulając. Może za szybko. Westchnął w odpowiedzi, nie przywykł do tej formy kontaktu, dlatego ponownie starał się w niej odnaleźć i zrelaksować. Była pijana więc nie panowała nad sobą, a on był najbliżej niej. Bez problemu jednak mógł powiedzieć, że coś było w jej spojrzeniu, kiedy się rozglądała czasami. Coś w jej ruchach mówiło wyraźnie, że wolałaby leżeć teraz na Willu. Ponad to, oczywistym było że Will chciał aby do tego doszło, ale ona zamiast tego kładła się na Sansie.
Ludzie... jacy wy jesteście skomplikowani.

Sans oczarował towarzystwo mówiąc każdego suchara jaki w tej chwili pojawiał mu się w głowie, raz udało mu się rozbawić ludzi, a raz ich zdenerwować. Trzeba było przyznać, że dobrze się z nimi bawił. Wydawali się nie zwracać uwagi na jego potworną naturę. Papyrus i Kyle robili plany na kolejny wypad, jego sąsiadka dyskutowała z Willem o rozmowie kwalifikacyjnej jego brata. Will co chwilę zerkał na Papyrusa, potem puknął go w pierś po przyjacielsku i poinformował aby ten wpadł w poniedziałek do restauracji. Ten zareagował na to z wielką radością i wdzięcznością, obejmując Willa w swoim uścisku.
Dynamiczne duo w postaci sąsiadki i Jackie strzeliły po jeszcze kilka głębszych i jej przyjaciółka zwisała z Kyle. Sąsiadce pomagał Will.
-Jutro mam praaaaaaaaacę. - krzyknęła mu w ucho. Na twarzy Jackie malował się uśmiech zadowolenia.
-Wiem. Zaprowadzę cię do domu. Hannah, upewnię się tylko, że nic jej nie będzie, a potem wrócę do ciebie, zgoda? - Sans zastanawiał się, czy Will specjalnie ignoruje wyraźne oznaki zazdrości jego dziewczyny.
-Nic jej nie jest, Will. Wracała do domu w gorszym stanie
-'okładnie – przytaknęła - Hannah ma rację, Hannah wie, Hannah wie wszyyyyyystko – dotknęła czubka swojego nosa i mrugnęła do dziewczyny. Sans powstrzymywał śmiech, była przezabawna. Zdał sobie sprawę, że w tej chwili wypadałoby wejść w otoczenie.
-zajmiemy się nią– zaoferował stojąc za grupą. Will popatrzył na niego niepewnie – jesteśmy sąsiadami, to ma sens, co nie?
-MOGĘ NIEŚĆ JĄ NA PLECACH! - powiedział Papyrus wyjątkowo podekscytowany
-Proszę. Koledzy. Dam soooooooo! - nie dane było jej dokończyć, gdyż Papyrus brał ją właśnie na swoje plecy - O Boże. Stało się. Zderzyłam się ze skałą. Jestem plecakiem. - Will i Jackie zaczęli się śmiać. Jackie popatrzyła na Kyle dogłębnie urażona.
-Dlaczego ty mnie nie noooooooosisz? - zawisła na nim
-Ponieważ w odróżnieniu od innych, mamy samochód i ja prowadzę, kochanie. A więc, czule się z wami wszystkimi żegnam. Miło było poznać – powiedział do braci. Jego pijana dziewczyna podeszła chwiejnym krokiem do sąsiadki i cmoknęła ją w policzek na do widzenia.
-cóż, wracajmy zanim zacznie znowu padać – popatrzył na brata, a ten przytaknął
-DOKŁADNIE! ZANIESIEMY NASZĄ DOBRĄ PRZYJACIÓŁKĘ DO DOMU CAŁĄ I ZDROWĄ! - poprawił ją - PRZYJEMNOŚCIĄ BYŁO POZNAĆ WAS, WILL I HANNAH. PRZYBĘDĘ NA WASZE ZAPROSZENIE W PONIEDZIAŁEK! DZIĘKUJĘ ZA DANIE MI SZANSY!
-Nam też było miło cię poznać Papyrus – Will uśmiechnął się – Do zobaczenia w poniedziałek o 8 rano!
Para szkieletów wraz z pijaną dziewczyną opuścili teren baru, cóż to brzmi jak początek głupiego kawału.
-TO BYŁ JEDEN Z PIĘKNIEJSZYCH WYPADÓW JAKIE MIELIŚMY! MASZ NAPRAWDĘ MIŁYCH PRZYJACIÓŁ! - powiedział podskakując jak to zazwyczaj robił kiedy był naprawdę szczęśliwy – POLUBIŁEM KYLE, JEST ZABAWY I WIE WIELE O GOTOWANIU
-Taaa.. on... lubi.... 'yć.... kuuu....uuuuu.uuuuuchcikiem – mruknęła. Sans zauważył, że wygląda naprawdę blado. Oh, rany, będzie rzygać?
-KUCHCIK? A CO TO ZNACZY?
-To zna... oh.. Papyrus, zadawaj mi pytania, kiedy jestem w lepszym stanie – Sans przyglądał się jej przez chwilę.

Idź dalej. Obrzyga głowę Papyrusa. Będzie wiele krzyku no i będą śmierdzieć.

Zatrzymaj się. Wyrzyga się na ulicę.

-hej, wszystko dobrze? - zapytał, wyciągnął w jej kierunku dłoń lecz cofnął się w połowie drogi – paps, zatrzymaj się na chwilę
-HM? DOBRZE.- ześlizgnęła się z jego pleców. Sans obserwował jak powoli siada na krawężniku chowając głowę w rękach. To nie była pozycja kogoś, kto jest chory. Swoją mową ciała pokazywała, że ... jest zrozpaczona. Coś w znajomego w jego wnętrzu zadrżało, wkradło się w jego serce. Biedna dziewczyna.
Zaczęło nią lekko rzucać, rozpoznał oznaki – co prawda nigdy tak tego nie przechodził, lecz bywał w okolicach barów i widział wiele razy to co zaraz miało się stać. Podszedł do niej podtrzymując jej włosy, zabierając kilka kosmyków z twarzy. Czekał. W samą porę, gwałtownie opuściła głowę i tak oto dwa tysiące shotów spływało do miejskiej studzienki.
-taaaa – powiedział niewzruszony
-Przepraszam! - krzyknęła między haustami powietrza. Nadal trzymał jej włosy. Papyrus patrzył na nich, krzycząc, że „zepsuł człowieka”. Sans starał się uspokoić ich oboje. Po tym jak dziewczyna opróżniła brzuch, podniosła wzrok patrząc na niego żałośnie.
-już? - wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Ah, więc dlatego wziąłem ją wcześniej. Podał ją jej, wzięła nie ukrywając zadowolenia.
-Jest dobrze, na tyle na ile może być. O Boże. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam – czuła się upokorzona. Papyrus był bliski płaczu, podszedł do niej.
-OH _____! CIESZĘ SIĘ, ŻE NIC CI NIE JEST! POZWÓL ZABRAĆ SIĘ DO DOMU! - wykrzyczał, oczy mu zalśniły. Uśmiechnęła się słabo.
-Nic mi nie jest, Papyrus. Ja tylko... za dużo wypiłam. Powinnam znać swoje limity. Jest ok. - Sans pochylił się, aby pomóc jej wstać, chwiała się lekko, pozwolił aby się na nim oparła i odzyskała równowagę -Dziękuję. Jesteś niesamowity.
Uśmiechnął się tylko, czując znowu słodkie uczucie. Co to jest? Przez to czuł się nieswojo.
-NIE DASZ RADY IŚĆ. PONIOSĘ CIĘ! - zakomunikował, mimo to puściła Sansa chcąc udowodnić, że jest w stanie iść o własnych siłach. Nogi się uginały pod jej ciężarem.
-Papyrus, jeżeli mam znowu wskoczyć ci na barana to będę rzygać. Nic mi nie jest. Serio.
Ten nie zwrócił uwagi na to co mówiła, wziął ją na ręce tak jak niesie się pannę młodą.
-TAK LEPIEJ? - zaczął iść. Sans zachichotał.
-Ta. Fajnie. Bardzo fajnie Papyrus. - wyraźnie się poddała. Wtuliła swoją głowę w jego kark, jej powieki zaczęły opadać, aż ostatecznie kompletnie odpłynęła.
-wygląda na to, że zasnęła – powiedział przybliżając się do niej. Papyrus pochylił się by na nią zerknąć.
-MUSIMY ZANIEŚĆ JĄ DO DOMU BEZPIECZNIE – przyciszył ton głosu tak bardzo, jak tylko mógł – NIE ROZUMIEM PO CO PIĆ TYLE, BY POTEM DOPROWADZIĆ SIĘ DO TAKIEGO STANU – Sans westchnął, dobrze rozumiał obie strony monety, pije się aby poczuć radość, albo dlatego, że nie czuje się jej w ogóle.
-taaa – odpowiedział tylko starając się zachować dobry nastrój. Nie chciał za wiele teraz mówić. Było miło, no i teraz idzie do domu by się dowiedzieć ostatecznie co ma mieć miejsce. Po krótkim spacerze doszli na ich piętro.
-POWINNIŚMY POŁOŻYĆ JĄ W JEJ ŁÓŻKU? - zapytał się. Sans zastanowił się przez chwilę
-szczerze, nie wiem jak by zareagowała gdyby dowiedziała się, że weszliśmy do jej mieszkania bez zaproszenia, choć nasze intencje są szczere. dajmy jej zdrzemnąć się na kanapie, będziemy ją mieli wtedy na oku i upewnimy się, że znowu czegoś nie wymyśli.
-ŚWIETNY POMYSŁ BRACIE! - weszli do mieszkania. Sans podszedł do szafy, wyciągnął koc i zabrał ze swojego łóżka poduszkę, a potem posłał kanapę. Papyrus ostrożnie ją tam położył, a potem delikatnie owinął ją jakby była wielkim pijanym burrito. Potem wziął krzesełko i usiadł na nim przyglądając się dziewczynie przez chwilę.
-idź spać, jeżeli chcesz, zostanę z nią – zaoferował
-JESTEŚ PEWIEN? - wyglądał na zaskoczonego – TEŻ MOŻESZ USNĄĆ NA POSTERUNKU
-neee, mam co nie co do poczytania – mrugnął. Papyrus przytaknął i powstał, uścisnął brata.
-DOBRZE SANS, PROSZĘ OBUDŹ MNIE JEŻELI BĘDZIESZ CZEGOŚ POTRZEBOWAŁ. BARDZO LUBIĘ NASZĄ NOWĄ PRZYJACIÓŁKĘ. PROSZĘ, NIE POZWÓL JEJ UMRZEĆ. - jego głos zadrżał. Sans popatrzył na niego zaskoczony
-hej, paps, nic jej nie jest, boli ją brzuch bo za dużo wypiła, to ludzka rzecz, nie usnę póki ona się nie obudzi, co ty na to?
-BĘDĘ DOZGONNIE WDZIĘCZNY – wziął głębszy oddech – DZIĘKUJĘ
-jasna sprawa, a teraz idź spać. - Papyrus udał się do swojej sypialni, Sans ciężko westchnął. O tak, zdecydowanie będzie sobie teraz czytał. Wszedł do swojego pokoju i wyciągnął dziennik z biurka. Bezceremonialnie rzucił okiem na tył dziennika, a potem przelotnie sprawdził co u ich nieoczekiwanego gościa.
-biedaczysko, tobą powinienem zająć się na pierwszym miejscu – lekko westchnął i zabrawszy szmatkę zmoczył ją w zimnej wodzie i po tym jak ją wyżął, położył ją na jej czole. Nie był w 100% pewien czy właśnie tego potrzebuje, ale widział jak robiło to kilkoro ludzi i to im pomagało. Jego umysł zaczął błądzić po wspomnieniach, udał się do kuchni nim dziewczyna się obudzi. A może by zrobić jej herbaty? Nie pamiętał, czy zwyczajna czarna będzie jej smakować.
Wrócił do pokoju i usiadł po turecku na podłodze i chwycił za dziennik. Przyglądał się grzbietowi przez chwilę. Kurwa mać. Oto i on, łamiący swoje własne zasady. Ale jasna cholera, musiał sprawdzić o co chodzi z tym Willem. Te uczucia były tak silne, że z trudem zachowywał się normalnie w pubie, zwłaszcza podczas rozmów z nim. Żartował i gadał sobie, ale jego wnętrze wrzało. Miał też świadomość, że w pierwszej linii czasowej naprawdę polubił tego typa, zaprzyjaźnił się. Co więc poszło aż tak źle? Musiał wiedzieć. Może to jakieś nieporozumienie? Może jakieś niedopatrzenie? A może...
Jego ręce zaczęły gładzić wierzch książki. Jeżeli cokolwiek ma mu pomóc, to właśnie to. Wziął głęboki wdech i otworzył dziennik w miejscu w którym miał zaznaczone, że ostatnio czytał.

Wiedziałem, że nie posłuchasz siebie, kretynie. Było napisane. Do kurwy nędzy.

Ale nic się nie stało. Sam też siebie bym nie posłuchał. Wiem, że nie. Więc oto jestem, zaspokajając moją własną ciekawość. Zdaję sobie też sprawę z tego, że problemem jest koleś co go dzisiaj poznałeś. Cholera jasna, czy zawsze był taki przebiegły? Taaa, zawsze był taki przebiegły.

Posłuchaj. Nie czytaj wcześniejszych zapisków. Po prostu nie. To co musisz wiedzieć, poznasz na tej stronie. Nie spierdol tego, serio. Dla twojego dobra. Masz szansę, szansę by być naprawdę szczęśliwym.

Nie ufaj Willowi, nie kiedy jest z _____. Papyrus jest bezpieczny. On nigdy go nie skrzywdzi. Ale za Chiny ludowe, nie ufaj Willowi kiedy jest z _____. Pewnie zdałeś już sobie sprawę z tego, że ona nie jest ioio na twoim radarze, nie jesteś idiotą. To dobry człowiek, jak mam dać ci jakąś radę odnośnie jej osoby to – chroń ją bez względu na to ile będzie cię to kosztować.

Posrało do reszty? Dawał sobie rady z przyszłości aby miał oko na tą pijaczynę co drzemie na kanapie? To znaczy jasne, była fajna i zdecydowanie dobry z niej przyjaciel, ale nadal...

Spiszę ci kilka dat, pilnuj ich. Będziesz wtedy musiał być przy niej. Nie powiem ci co robić, ponieważ chujnia musi się zmienić. Dziwne, co nie?

To co mogę ci powiedzieć, to to, że tego jednego dnia będziesz musiał być w pobliżu, a wtedy będziesz wiedział co zrobić. To naprawdę ważna rzecz.

Zrób sobie przysługę. Nie odwracaj strony póki nie skończą się daty. Znam siebie, to mnie wkurwi.
Masz szansę. Dasz radę tym razem. No i proszę.

Choć raz, bądź szczęśliwy.

Potem był słupek dat i godzin, no i lokalizacji. Nic ponad to. Sans zacisnął pięć zdenerwowany. Czy on był do kurwy nędzy poważny?! Odwrócił stronę z nerwów.

Powiedziałem, abyś tego nie robił. Przestań być takim trzęsącym się kawałkiem gówna.

-rrrrrrggggghhhh – krzyknął i rzucił swoim dziennikiem. Cholera jasna! A gdzie jakieś informacje? Wyniki obserwacji, przystanków czasowych, gdzie teorie? Gdzie akcje i reakcje? To wyglądało jak pieprzony list miłosny napisany do samego siebie, tam nie było nic użytecznego! Wiedział, że zawsze mógł przecież przeczytać wcześniejsze zapiski, ale czy warto to robić? Kurwa. Sam siebie oślepił, ale musiał być ku temu jakiś poważny powód, prawda? Jego przyszłe ja uważa, że ma szansę na szczęście. A szczęście było dobre, co nie?
Schował głowę w dłoniach, czuł się bardziej obnażony niż wcześniej. Więc stara się siebie ochronić przed czymś strasznym co może się stać kiedyś tam. Cudownie. Sans Wybawca. Raz jeszcze. Czy spierdoli to tam samo jak w Podziemiu? Tutaj nie było Sali Osądu. Cholera, nie wie nawet kiedy doszło do resetu, albo kiedy do niego dojdzie, nie raczył się o tym poinformować. A może... to będzie na kolejnej stronie? Kurwa.

Czuł się naprawdę bardzo, bardzo zmęczony.

Sans podniósł się i wyjrzał, przyglądał się zarysom jej śpiącego ciała. Więc, ona była ważna. Wiedział, że ją znał. No i starała się znaleźć Papyrusowi pracę, nie jest uprzedzona do potworów... Może jego szczęście oznacza znaleźć prawdziwego... przyjaciela? Kogoś z kim będzie mógł być w końcu szczery? Kogoś kto będzie przy nim? Kogoś kto będzie z nim przez resztę życia, kogoś przy kim będzie mógł być po prostu... sobą? Miał przyjaciół, jasne – Undyne, Alphys, Tori, Grillby... Papyrus, jego własny brat był najlepszym o jakiego mógł prosić. Jednak nigdy mu nie powiedział. Nigdy nie wspominał mu o tym, że widział jego śmierć powtarzającą się w kółko. Nigdy nie podzielił się cierpieniem przez jakie przeszedł, o tym jak ostatecznie poddał się zdając sobie sprawę z tego, że każdy jego czyn jest daremny i może jedynie się patrzeć. Czy oni by zrozumieli? Ten krzyż musiał nieść sam.
A co jeżeli będzie mógł go w końcu zdjąć?
Co jeżeli będzie miał coś o co będzie warto walczyć?
Jego sąsiadka zaczęła się wiercić. Odwrócił twarz w jej kierunku. Otworzyła powoli oczy, powoli kontaktując.
-hej. lepiej się czujesz?
-Urhggg, taaa. Kurwa. Przepraszam. Nigdy nie piłam tak wiele. Przysięgam, że to nie jest nawyk. - powiedziała, zaśmiał się lekko.
-spokojnie – ostrożnie przekręcił szmatkę na drugą stronę. Uśmiechnęła się słabo – to niewielka cena za to jak bardzo pomogłaś mojemu bratu
-Oh! Taaa, będę musiała mu podziękować za to, że przyprowadził mnie do domu! - starała się usiąść. Sans delikatnie ją powstrzymał.
-no już, tygrysie. on teraz śpi, odpocznij. mówiłaś, że idziesz do pracy – warknęła, poklepał ją po ramieniu.
-Jutro będzie chujowy dzień. - mruknęła dramatycznie zakrywając oczy dłonią – No, ale to będzie niedziela. Zamykamy wcześniej w niedziele. Dzięki ci Boże za niedziele – Sans delikatnie się zaśmiał
-jak to było z tym kogutem co myślał o niedzieli?
-No wiesz? Niedziela jest nudna. Nikt nie przychodzi w niedziele. - milczał przez chwilę. Cóóóż, czas na zmiany, prawda?
-mogę wpaść, jeżeli chcesz
-Pracujesz jutro?
-taaa, ale mogę wpaść w przerwie na lunch – zasugerował - to praktycznie po drugiej stronie ulicy
-Byłoby cudownie. Oh, Boże, mógłbyś mi przynieść koktajl owocowy z lodówki? - poprosiła - Będę twoim dłużnikiem na zawsze – Sans wyszczerzył zęby. To mógł zrobić.
-jasne. twój ulubiony smak to bananowy?
-Nie, nie banany. Mówiłam ci – zachichotała – Truskawkowy, malinowy albo jakikolwiek. Nie wiem. Wybrałeś dzisiaj dobre piwo, zaskocz mnie znowu czymś.
Dzielili razem uśmiech. Sans czuł jak te dziwne uczucia znowu go wypełniają. Tak jakby dopraszały się o to aby je wpuścił do serca, pojawiały się nagle bez żadnego uprzedzenia. Nie podobało mu się to. Ale może... tylko, może... powinien dać im szansę?
Nie.
Wzięła kubek herbaty.
-mam nadzieję, że lubisz Cylona
-Żartujesz sobie? Po Cylonie mam cyklona – zachichotała. Czuł jak nieco szerzej się uśmiecha, ona miała jednak całkiem wyszukane poczucie humoru.
-teraz będziemy sobie opowiadać kawały o herbacie?
-Nie przeginaj pały, kościany łbie
Sans podniósł się i przyglądał się jej przez chwilę. Zamilkł, zastanawiając się czy ona wie o... Może się jej zapytć? Ludzie czasami byli wyczuleni na tego typu rzeczy, prawda? Lecz równie dobrze, może się mylić. Zamknął więc usta, decydując się na ciszę.
-Dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zostać – powiedziała przełamując milczenie
-żaden problem – w końcu pogłaskał ją po głowie, delikatnie poprawiając szmatkę. Czuł, że właśnie to powinien zrobić – śpij dobrze
Położyła się znowu, Sans westchnął ciężko. Nic nigdy nie przychodziło mu łatwo, prawda? Cóż, przynajmniej mógł sobie na nią popatrzyć.
Serio? Zamknij się. Warknął na siebie i wszedł do swojej sypialni wsadzając ten pierdolony dziennik do biurka. Kurwa mać, nie miał teraz nawet poduszki.
Położył się na łóżku zwijając kołdrę w rulon starając się na niej ułożyć. Czekał aż sen do niego przyjdzie. Miał jutro pracę, ale tego nie musiała wiedzieć.

Śnił o niczym. Znowu.
Share:

30 października 2016

Undertale: Klatka z kości -Rozdział X - Moja [Cage of bones - Mine - tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell. Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe. Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką  jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało. Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM, gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział X - Moja (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
Wiedziałaś, że jesteś w pułapce, utknęłaś w sytuacji bez wyjścia i zdecydowanie MIAŁAŚ ŚWIADOMOŚĆ czyje palce przeczesują Ci włosy. Bez znaczenia było to jak mocno zaciskałaś oczy wyobrażając sobie kogoś innego, ale... Boże, byłaś taka zmęczona. Zmęczona walką, próbami ucieczki i tym, że Twoje myśli krążą tylko dookoła jednego. Próbowałaś znaleźć ucieczkę myślami, jednak samoistnie zaciekawił Cię los pozostałych ludzi. Laboratorium. Ciekawe co się z nimi dzieje?. Co by się z Tobą działo, gdybyś tam teraz była... nie, z tą myślą nie chcesz się pogodzić. Nie teraz. Czujesz do siebie wstręt przez to, że jesteś tchórzem, wolisz o tym po prostu zapomnieć. Nie dałabyś rady im pomóc... skoro nie jesteś w stanie pomóc nawet sobie.
Sposób w jaki Cię głaskał był... poniżający. Zupełnie tak, jakbyś była jakimś kotem drzemiącym na kolanie. Jednak skłamałabyś gdybyś powiedziała, że ta drobna pieszczota Ci się nie podoba. Kto widział kiedykolwiek kota odrzucającego głaskanie go po grzebiecie? Oczywiście, nawet byle kot ma więcej wolności niż Ty. Zaczęłaś się zastanawiać jak Sans by zareagował, gdybyś podrapała jego kanapę, albo zwymiotowała mu na buty. Wyobrażenie pojawiło się w głowie samo z siebie, miałabyś swój kojec, no i obrożę... Ok, to już potwierdzone. Kochanieńka wariujesz!
NIE chcesz być w tej sytuacji... ale marudzenie w niczym Ci nie pomoże, zaś walka może wiele zmienić. Teraz Sans niczego od Ciebie nie chce, on po prostu... wygląda na to, że czerpie przyjemność z głaskania Ciebie. Czułaś jak jego palce przemykają po Twojej skórze, tak jakby starał się obrysować Twoje kształty. To było naprawdę dziwne, musisz przyznać, lecz uwaga jaką Ci teraz poświęcał sprawiała, że czułaś się... jak ktoś wyjątkowy. To naprawdę jest nie do uwierzenia, w taki sposób jeszcze nikt Cię nie dotykał, nie czułaś się pożądana w taki sposób przez kogokolwiek. Traktował Cię, jakbyś była ważna dla niego i w tym samym czasie nie liczył się z Twoimi potrzebami. To co w Tobie wywoływał... tego było za wiele.
Nie myśl, zacznij czuć.
Tylko to tak naprawdę robiłaś. Na później, zostaw bolączki, na później. Nadal masz w zamyśle ucieczkę. Nie poddałaś się. To tylko niewielki odpoczynek, odsapniesz póki dobry moment sam się nie napatoczy, a potem wcielisz swój zamysł w życie. Teraz powinnaś się zrelaksować, nie sprowadzaj na siebie więcej złych myśli i tak nie masz kontroli nad tym co się właśnie dzieje. Westchnęłaś i zamknęłaś oczy pozwalając by ukołysało Cię ciche mruczenie i delikatne pieszczoty.

Nie byłaś pewna jak długo drzemałaś, przebudzałaś się raz czy dwa razy, lecz nagły dźwięk dzwonka sprawił, że niemal mechanicznie podniosłaś się i usiadłaś na piętach. Sans nie powstrzymywał Cię, w tej chwili nie zastanawiałaś się nad tym co Sans chce i czego nie chce abyś robiła. To był telefon. Nie rozpoznawałaś co prawda dzwonku, ale to był telefon. Komórka była szansą na ucieczkę. Jeżeli udałoby Ci się zadzwonić do kogoś z powierzchni...
Sans odebrał go przystawiając go tam, gdzie powinny znajdować się jego uszy. Czy stamtąd w jakiś sposób słyszał? Nie widziałaś w jego głowie żadnych dziurek jak w normalnej ludzkiej czaszce. Tutaj nic nie ma sensu, odstaw lepiej te myśli do szuflady z napisem „mam to w dupie”
-C'tam Paps? - przyglądałaś się jak wstawał i wchodził po schodach. Najwyraźniej nie chce rozmawiać przy Tobie, ale nie wydawał na zmartwionego tym, że w tej chwili go słyszysz. Oczywiście, nie interesuje Cię to co on sobie myśli. Nie słyszałaś za wiele z drugiej strony słuchawki, to był tylko głośny, rozwścieczony głos, ale Sans nie wyglądał na przejętego tonem jego rozmówcy.
-I jak tam się z tobą obchodzą? - kolejny podekscytowany krzyk... im dalej się od Ciebie znajdował tym trudniej było Ci cokolwiek usłyszeć. Wszedł do tego samego pomieszczenia do którego wczorajszej nocy, tak więc wygląda na to, że to jego pokój.
-Póki jesteś szczęśliwy. - to ostatnie słowa jakie usłyszałaś, nim zamknął za sobą drzwi.
Czekałaś chwilę, drżąc z jakiegoś powodu jakbyś była obserwowana, lecz kiedy się rozejrzałaś to nic nie zobaczyłaś. Dostrzegłaś nocnik, wypadałoby z niego skorzystać, póki nie ma tutaj tego denerwującego kościotrupa. No i skoro traktuje Cię jak kota, to będzie musiał posprzątać po Tobie, tak jak robi się to po zwierzątku domowym. To niewiele, ale ta myśl jakoś poprawiła Ci humor.
Kiedy było już po sprawie usiadłaś z powrotem na swoje miejsce i postanowiłaś zebrać myśli. Więc Sans miał jakiś przyjaciół, albo tak Ci się wydawało sądząc po sposobie rozmowy. Zestawiając to ze sposobem w którym gadał z wilkołakami byłaś pewna, że tajemniczy 'Paps' nie jest jednym z nich. Swoją drogą, dziwne imię, no ale Sans też nie było normalne. A może się przesłyszałaś i powiedział „papcio”? Ma ojca? Czy szkielety mają rodziny? A może to jakiś nekromanta który przyzwał go do życia... wiesz? Przydałoby Ci się więcej snu, bo te myśli daleko Cię nie zaprowadzą. Zadręczanie się pytaniami bez odpowiedzi w niczym nie pomoże. Skup się na istotnych faktach. Sans ma telefon. Gdybyś jakimś cudem go zdobyła, mogłabyś z niego skorzystać. Możliwość pogadania z kimś innym niż on maluje Ci się pięknie, a szansa że dodzwonisz się do kogoś z powierzchni ...
Uniosłaś głowę by zobaczyć czy drzwi są nadal zamknięte, zamarłaś. Szkielet stał oparty o balustradę, musiał skończyć rozmowę. Patrzył się na Ciebie. Dokładnie na Ciebie, był... wkurwiony... a to dziwne ogniste światełko migotało w jego oczodole. Właściwie to gdyby mógł, albo raczej, gdyby chciał to bez wahania dałby radę złamać barierkę tylko ją ściskając.
Kurwa jego mać.
Zrobiłaś coś źle? Nie, chyba nie. Co takiego zrobiłaś od czasu jak sobie poszedł? Nocnik, ale po to on przecież jest. Nie zrobiłaś bałaganu ani niczego. Potem siedziałaś w ciszy na kanapie. No i pomyślałaś o tym, aby ukraść jego komórkę. Zaraz czy on... umie czytać w myślach? Poczułaś jak zimny pot spływa Ci po skroni. Nieeee, niemożliwe... prawda? Nie, gdyby mógł już dawno temu roztrzaskałby Ci łeb o ścianę. Więc, dlaczego się tak gapi? Poczułaś jak siły opuszczają Twoje ciało z każdą kolejną sekundą jak jego ślepia przeszywały Cię na wylot.
W końcu jego wyraz twarzy się zmienił, oczy wróciły do normalnego wyglądu i zaczął schodzić po schodach ...kierując się w Twoją stronę. Starałaś się oddychać powoli i przeniosłaś wzrok na ziemię, może lepiej się stanie jak nie będziesz patrzeć się mu w oczy? Cholera jasna, jesteś trupem. I to nie wiesz nawet dlaczego. Zobaczyłaś jego stopy, a zaraz potem resztę jego osoby. Mocno zamknęłaś powieki, zacisnęłaś pięści tak bardzo, że końcówki palców Ci pobielały. To jest to.
Stał nad Tobą, czułaś jego ciepło i mimo zamkniętych oczu wiedziałaś gdzie dokładnie się znajduje. Poczułaś jak coś gładkiego przesuwa się po Twoim ramieniu, a potem zatrzymuje się na Twojej głowie. Na chwilę serce przestało Ci bić. A potem... nic, nic się nie działo. Prawie chciałaś, aby coś się stało, aby zniszczyć to denerwujące napięcie. Aż nagle... drzwi się otworzyły, zorientowałaś się, że Sans przy nich stoi i kończy zakładać swój płaszcz. Następnie wyszedł z domu znikając w śnieżnej zawierusze.
Zdałaś sobie sprawę z tego, że za długo nie oddychałaś i zaczęłaś ciężko dychać, przyłożyłaś rękę do piersi starając się uspokoić swój rytm serca. Wcześniej Sans pokazał Ci już swoje straszne oblicze, ale to... co to do kurwy nędzy było? Zawsze się kontrolował, więc widok rozwścieczonego kościotrupa to coś nowego.  Żyłaś, a więc może nie był zły na Ciebie. Więc na co? Chodzi o ten telefon? Tak, to ma więcej sensu. Musisz zapamiętać, że jeżeli jeszcze kiedyś ten Paps przedzwoni, masz się schować póki Sans się nie uspokoi. Serce biło już w miarę normalnie, nadal jednak czułaś lekkie pulsowanie w skroni przez minutę, albo dwie. Nie jesteś pewna, czy zniesiesz kolejnego stresora takiego jak ten.

Byłaś sama, a więc czas pomyśleć. Nie wiesz kiedy on wróci; może wyszedł z domu na fajkę by się uspokoić, a może zniknie na całą noc? No i nie powiedział Ci, abyś siedziała czy cokolwiek, więc z technicznego punktu widzenia możesz sobie pozwiedzać. Może w pokoju na górze będzie jakaś droga ucieczki? A może powinnaś spróbować otworzyć lodówkę? Drgnęłaś. Nie, robienie czegokolwiek co zdenerwowałoby Sansa to naprawdę zły pomysł. Może więc ... pooglądasz sobie telewizję?
Wzięłaś ze stołu pilot. Wyglądał normalnie. Może troszeczkę przestarzały i na baterie, ale czy to ma jakieś znaczenie? Zaczęłaś wciskać przyciski, aby włączyć jakiś kanał, ale... nic się nie stało. Sans jakoś nie miał problemów z obsługą tego złomu. Po wypróbowaniu kilku sposobów (włącznie z tym, w którym podeszłaś naprawdę blisko odbiornika) i wciskaniu wszystkich guzików w różnych kombinacjach, poddałaś się. Cokolwiek Sans robił, Ty nie jesteś w stanie tego powtórzyć. Odstawiłaś pilot na miejsce, skrzyżowałaś ręce na piersi i westchnęłaś podirytowana. Usiadłaś na kanapie. Drapałaś się przez chwilę po skroni, aż nagle telewizor sam się włączył. Wzrokiem pobłądziłaś znowu w stronę pilota. Sans nie będzie chciał, abyś grzebała i mu coś przestawiała. Poprawiłaś więc pilota tak, jak go on zostawił.
Potem znowu usiadłaś i czułaś się mniej zestresowana. Program był nawet ciekawy. Mówił o czarnych dziurach i o tym co się dzieje jak coś do nich wpadnie, mogłaś choć na chwilę się wyłączyć. Sen też nie jest złym pomysłem. Przesunęłaś się tam, gdzie zawsze siedziałaś nadal śledząc wzrokiem monitor, podciągnęłaś nogi i podłożyłaś pod głowę rękę starając się rozłożyć wygodnie. Podniosłaś się zaskoczona, zdając sobie sprawę, że położyłaś ją tam, gdzie Sans siedział. Przekręciłaś się w drugą stronę, oddychając ciężko. Choć go nie było, nadal Cię prześladował.
Wyrzuciłaś wszystkie troski jakie dotyczyły tej kupy kości z głowy, postanowiłaś zapomnieć o otaczającym Cię świecie i po prostu relaksować się przez TV. Potrzebowałaś tego. Czegoś normalnego, ludzkiego, nawet na godzinę. Nie chciałaś się bać, być zdenerwowana, sfrustrowana, molestowana albo zastraszana. Kilka niewielkich łez spłynęło po policzku, ale pierwszy raz nie próbowałaś ich zatrzymać. Nikt nie widział Twojej słabości. Chciałaś wrócić do domu, czy to naprawdę aż tak wiele? Przymknęłaś oczy i wsłuchiwałaś się w program dokumentalny, skupiłaś się tylko na tym i na niczym innym więcej. Opuściłaś na chwilę gardę, głos narratora wypełniał pomieszczenie i choć mówił zrozumiałymi słowami to niewiele do Ciebie docierało. Zdałaś sobie, że to bez sensu skupiać się na próbie zrozumienia czegoś co nie jest Twoim konikiem. Następnym razem oby leciał jakiś mniej naukowy program.

Minuty mijały powoli, nie mogłaś usnąć. Twój brzuch burczał niezadowolony. Mimo to, chciałaś czerpać całymi garściami z tej niewielkiej ofiarowanej Ci przez los wolności. Czułaś ją, chociaż byłaś uwięziona w jego domu. Potem usłyszałaś kroki, odgłos ściąganego ubrania, charakterystyczne stuki kości o kości no i szelest papieru. Rozpoznałaś stuknięcie kubka o stół, t w o j e g o kubka. Podciągnęłaś nogi nim Sans sam je przeniósł, albo usiadł na nich. Ten zaśmiał się cicho na Twoją reakcję, starałaś się nie dotykać go na tyle na ile to było możliwe
-Awww widzę, że ktoś tutaj zgłodniał. - naprawdę chciałabyś nie być głodna, ale jedzenie to naprawdę dobry pomysł. Zaczęłaś rozglądać się za takowym, zdając sobie sprawę, że przegapiłaś czas by uciec. Siedziałaś i gapiłaś się na stół. Był tam t w ó j kubek wody, wielka butelka musztardy i brązowa papierowa torba. W środku znajdował się wielki burger z frytkami. Część Ciebie zaczęła się zastanawiać, czy powodem przez który Sans nie gotuje jest stan jego kuchenki. Nie miał też jakieś zdrowej diety, z tego co zdążyłaś już zauważyć. No, ale znowu nie wiesz, czym jest zdrowa dieta w przypadku kościotrupów.
Sans wyglądał na znacznie bardziej spokojnego niż przedtem. Znowu czułaś od niego dym, bardzo mocny dym, tak jakby siedział przy ognisku, albo nawet w nim. Miał ściągnięty płaszcz i kapcie na nogach, a więc wygląda na to, że nie planuje już dzisiaj nigdzie wychodzić Nie byłaś nawet pewna, jaki jest czas. Światło nigdy nie zmieniało swojej intensywności, no i nigdzie nie wisiał zegar.
-Która godzina? - nie umiałaś się powstrzymać przed pytaniem. Tak jakby to cokolwiek mogło zmienić. No, ale może jest jakiś sposób mierzenia czasu w tej piekielnej dziurze?
-Godzina jedzenia – przybrał swoją normalną pozycję nim wsadził rękę do kieszeni. No i tyle z pytania. - A mówiąc o jedzeniu, masz. Zjedz to nim weźmiesz się za lepsze żarcie.
Usiadłaś by popatrzeć na to co trzymał w ręce. Blado brązowy kawałek... czegoś. Wyglądało jak kawałek plastiku... No ale z drugiej strony, może to czekolada? Bez znaczenia co to jest nie masz najmniejszej ochoty brać do ust czegoś co luzem sobie siedziało w jego ubraniach. Wykrzywiłaś usta w obrzydzeniu. W sumie to przypominało też troszeczkę owoc. Czy to jest owoc?
-Co to jest?
-Ludzie potrzebują troszeczkę więcej niż my, potwory. Jeżeli tego nie połkniesz, nie dostaniesz jedzenia. To witaminy. - wzięłaś to coś z jego ręki. Było niewielkie, możesz to połknąć za jednym zamachem. - Nie będę kłamać, smakuje gorzej niż wygląda, ale burger złagodzi smak szybko.
Tamto WYGLĄDAŁO dobrze, ale to... cóż. Wróciłaś wzrokiem na Sansa, zdając sobie sprawę, że nie masz tutaj zbyt wielkiego wyboru... jakbyś w ogóle jakikolwiek miała. Pomacałaś gładką powierzchnię tabliczki i powąchałaś. Nie, to nie owoc. Nie jesteś w stanie nawet porównać tego zapachu do czegokolwiek Ci znanego, ale zdecydowanie jest bardziej słone niż słodkie.
-W tym ci nie pomogę, kochanie. Weź to do buzi, przegryź i połknij. - Sans podsunął ci kubek wody. Czy to naprawdę smakuje aż tak źle?
Robiąc to co mówi, zdałaś sobie sprawę że smakuje jeszcze gorzej. Jak olej, słony olej, o konsystencji mięsa, wieprzowiny... albo czegoś... smak był bardzo silny. Czy tak smakuje psie albo kocie żarcie? Fuuuuj! Przez chwilę zebrało Cię na wymioty, ale się powstrzymałaś i przełknęłaś. Jeeej. Jesteś wielka. Sans zaoferował Ci kubek, pierwszy raz w życiu przyjęłaś go z taką szczerą radością.
-Ostrzegałeś mnie. Co to do cholery było? - Siedziałaś kiedy ten podawał Ci drugi kubek wody, zapach burgera i frytek wydawał Ci się teraz jeszcze smaczniejszy. Z przyjemnością zjesz coś lepszego.
-Mógłbym wydrukować ci listę składników, ale czasami lepiej jest nie wiedzieć. To nie zostało stworzone po to by smakować, tylko po to by utrzymywać ludzi przy życiu. - Zabrzmiał trochę jak jakiś lekarz, a może to coś jak to jedzenie dla kosmonautów. Sans podał Ci drugi kubek. - Masz szczęście, że jestem takim miłym facetem. Ludzie w laboratorium muszą żyć na tym dziadostwie – Miły facet, jasne Sans, cokolwiek co pozwoli Ci usnąć w nocy. Znowu poczułaś to uczucie winy, miałaś ... szczęście? Nie, niebezpiecznie jest tak myśleć. Nie miałaś szczęścia. To po prostu dwa oblicza tego samego piekła.
-Będę musiała zjeść tego więcej?
-Nie dzisiaj. Jeden na dzień starczy. - zaśmiał się z Twojej miny, a potem usiadł na kanapie. Nie przywierałaś teraz do oparcia kanapy. Siedziałaś obok niego jakby to było coś... normalnego. To znaczy, przywykłaś już do obecności kościotrupa przy sobie. I choć było ... zwyczajnie, Sans postanowił to zrujnować. Przestraszyłaś się, kiedy poczułaś jak kładzie rękę za Twoimi plecami, chwycił Cię za ramię.
-Spokojnie suczko, po prostu ułóż się wygodnie – przestałaś się siłować, przeniosłaś wzrok na Sansa wpatrując się w niego. Uśmiechnął się przebiegle. Nie miałaś sił walczyć czy protestować. Nie odwracałaś wzroku. Jego uśmiech poszerzył się. Co masz do cholery robić? Walka donikąd Cię nie zaprowadzi, a ugoda sprawia, że czujesz się okropnie tak, jakbyś się poddawała. Nie. Nie poddajesz się. To... pozwalasz mu tylko poczuć fałszywe zapewnienie, że się poddałaś. Niech Twój pan będzie szczęśliwy, zwierzaczku. Wtedy powoli przestanie się przy Tobie pilnować, a potem... uciekniesz.
Zabrał rękę z Twojego biodra (zdążył ją wcześniej przesunąć), kiedy wychylił się by wziąć burgera i skropić go soczyście musztardą, takie samo było przeznaczenie frytek. Z jedzeniem, teraz obciekającym ciemno-żółtą przyprawą, wziął całą porcję na podstawce i położył na swoim kolanie. Upewnił się, że w pobliżu jest ręcznik papierowy.
Z gotowym posiłkiem, ugryzł kawałek burgera nim zaoferował go Tobie. Wygląda na to, że znowu będziesz dzieliła z nim tę wątpliwą przyjemność dzielenia się posiłkiem, a nawet będzie Cię karmił. Choć najbardziej prawdopodobnym wydaje się fakt, że Sans nie był w stanie przynieść dwóch porcji. Czyżby dzielił się z Tobą swoim jedzeniem? Wygląda na to, że nie ma pracy, a jedzenie kupuje...
Posiłek nadal był przed Twoją twarzą, Sans cierpliwie czekał. Zawahałaś się chwilę nim wzięłaś gryza. Co za rozkosz dla kubków smakowych! Nawet musztarda nie psuła smaku mięsa. Sans znowu zaczął dziwnie mruczeć, wolną rękę przesunął na Twoje plecy i położył dłoń na biodrze, ugryzłaś jeszcze.
-Smakuje?
Przytaknęłaś... i jeszcze jeden gryz.
-Grillby robi najlepsze posiłki w całym Podziemiu. Częstuj się frytkami. - popatrzyłaś na dół, z niechęcią chciałaś brać cokolwiek z jego kolana. Jego biodra były miejscem jakiego zdecydowanie nie chciałaś dotykać, bez względu na to jak bardzo byłabyś głodna. Zarumieniłaś się, kiedy Twoje myśli zaczęły biec nie tam gdzie powinny. Sans zaczął mruczeć głośniej przez chwilę i przysunął Cię bliżej do siebie.
-Gorąco ci, suczko, chcesz kolejną kąpiel?
-Nie! To... musztarda... jest pikantna. Mogę napić się wody? - Sans przeniósł wzrok na swoje kolano na którym spoczywała taca z jedzeniem. - Wiesz, kochanie na chwilę obecną wolałbym abyś się nie ruszała.
-Jakoś to zniosę... - cóż i tak nie chciałaś być pojona przez niego. Sans wsadził sobie do ust kilka frytek i powoli je przeżuwał wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
-Ale skoro jesteś taka grzeczna, śmiało. - Twoje serce zabiło wyraźniej, kiedy ten zabrał dłoń z Twojego biodra abyś mogła swobodnie się wychylić i napić. Tak dobrze pić samej. Ostrożnie odstawiłaś naczynie na miejsce i usiadłaś obok Sansa, na Twojej twarzy pojawił się niewielki uśmiech.
-Grzeczna dziewczynka.
Podczas reszty posiłku nic nie mówiliście, aż do momentu kiedy większa kropla musztardy spadła na jedną z Twoich piersi. Sans poruszył się szybciej niż zdążyłabyś zauważyć, poczułaś jego język. Zlizał przyprawę smakując więcej ciała niż było to konieczne. Byłaś jednakowo zaskoczona co i zdenerwowana, ale z doświadczenia już wiesz, że lepiej zignorować tego typu zachowanie. Chciał Cię sprowokować, a więc odegrasz się będąc spokojną.
Ostatecznie puste opakowanie zostało wyrzucone do kosza, a Ty czułaś się pełna. Zjadłaś pyszny posiłek (no i odrobinkę obrzydliwości). Sans też wyglądał na zadowolonego, pozwalając Ci spokojnie dopić wodę. Mimo wszystko, wieczór był całkiem miły.

Szkielet przeciągnął się, a Ty zdałaś sobie sprawę, że lekko drzemałaś obok niego. Czułaś jaki był gorący, mimo temperatury panującej w pomieszczeniu, nadal byłaś przecież naga.
-Cóż, pora spać. - zmroziło Cię. Ostatnim razem kiedy poszedł spać skończyłaś z wyrwaną duszą. Nie pamiętasz zbyt wiele z tamtej nocy, poza bólem, strachem i poczuciem rozdarcia. Przez myśl przebiegło Ci wspomnienie rozrywanej pomarańczowej duszy, wtedy w lesie. Podciągnęłaś nogi pod brodę i objęłaś je starając się chronić swoje małe serduszko przed porwaniem. - Zostajesz tu, czy idziesz ze mną?
-Zabierzesz mi duszę, jeżeli będę chciała zostać tu?
-Tak. - Ok, nie masz więcej pytań. Podniosłaś wzrok na piętro. Sans i tak już mógł robić to co chciał, więc pójście z nim tam nie jest niebezpieczniejsze niż przebywanie z nim na kanapie. No i zobaczysz więcej domu; może znajdziesz sposobność by uciec? No i ... to był jego pokój. Jego własna przestrzeń osobista. No i sam Cię do niej zapraszał. Poczułaś szarpnięcie duszy i zdałaś sobie sprawę, że za długo się zastanawiasz.
-Z tobą. - przestał szarpać sercem.
-Chodź. - Podał Ci swoją dłoń. To ostatnia szansa na wycofanie się i dobrze o tym wiesz. Opuszki palców dotknęły kościstej ręki, pomógł Ci wstać z kanapy i poprowadził Cię do góry.
Nie ma czego się bać. Będzie dobrze. Sans jest zmęczony. Ty jesteś zmęczona. Idziecie tylko spać.
Na piętrze, nadal nie dostrzegłaś niczego co pomogłoby Ci się stąd wydostać. Było co prawda okno na końcu korytarza, ale zabite deskami. Były też dwie pary drzwi. Jedna ze znakami ostrzegawczymi. Drugie były puste. Zatrzymałaś się przy pierwszych przypuszczając, że to będzie dobra decyzja, ten jednak popchnął Cię delikatnie zmuszając do stawiania kolejnych kroków.
Czułaś, że serce zaraz Ci eksploduje. Zamknęłaś oczy starając się wziąć kilka głębszych wdechów, by odzyskać zmysły. Nie zdałaś sobie nawet sprawy, kiedy weszłaś do jego pokoju. Zamknął delikatnie za sobą drzwi. Przekręcił zamek. Jasna cholera! To był zły pomysł, bardzo zły pomysł. Sans dostrzegł jak zaczynasz panikować i czule przytulił Cię do piersi kładąc brodę na czubku Twojej głowy.
-Ciiiii, spokojnie suczko. Nie masz się czego bać. Jesteśmy tutaj tylko we dwójkę. Nie zrobię ci krzywdy. - czułaś jak gładzi Cię po włosach, a potem przesuwa dłoń wzdłuż kręgosłupa. To nie pomogło Ci się uspokoić.
Panika przybierała na sile, chciałaś podejść do drzwi i wyjść. Tym czasem, on delikatnie zabrał duszę z Twojego ciała. Nie wyciągnął, ona sama do niego wyszła unosząc się w przestrzeni między wami. Rozświetlała mroki pokoju. Chciałaś jej dotknąć, byłaś ciekawa jaka jest w dotyku, dostrzegłaś w niej ... ciemno-niebieskie refleksy.
-Sans...
-Nie martw się ptaszyno, jesteś bezpieczna. Chcę mieć pewność, że nie będziesz próbowała zrobić jakiegoś głupstwa kiedy będę spał. - Przyglądałaś się, jak delikatnie wsadza Twoje fioletowe światełko do klatki podobnej do tej dla ptaków. - Widzisz? Miło i bezpiecznie.
-Sans, proszę. To złe uczucie... Nie chcę go...
-Ciiii, już dobrze suczko. To coś do czego będziesz musiała przywyknąć. Zrelaksuj się. Jesteś bezpieczna ze mną. - Klatka była zamknięta na niewielki łańcuch. Nie zauważyłaś kiedy Sans wrócił do Ciebie. Skupiałaś się na tym małym migoczącym serduszku, niemalże czułaś kraty oddzielające was. - Będzie cię bolało bardziej jeżeli będziesz o tym myśleć. Skup się na czymś innym.
Ale nie umiałaś. Chciałaś ją odzyskać.
-Tędy, ptaszyno. - delikatnie pociągnął Cię za ramię odciągając Cię od klatki, każdy krok sprawiał Ci ból. Po kilku krokach zatrzymałaś się. Może, jeżeli się odprężysz, ten zelżeje? Nadal nie umiałaś oderwać od niej wzroku. W końcu, Sans stanął naprzeciwko Ciebie skutecznie blokując Ci pole widzenia.
-Zamiast na swojej duszy, skup się na mnie. 

Przeniosłaś na niego wzrok starając się zrobić to co powiedział. Ciężko było Ci utrzymać w ryzach myśli, czułaś się tak, jakbyś była pijana, albo jak bardzo senna. Wszystko było takie przytłumione. Kościste palce przesunęły po Twoim policzku, skupiłaś się na nich. Zamknęłaś oczy na chwilę starając się rozpoznać dziwne doznanie i przygotować się na kolejne dotyki, delikatne pieszczoty. Czując się odrobinę pewniej podniosłaś powieki, jedno jego oko świeciło się na czerwono, a za jego plecami Twoja dusza migotała na fioletowo.
-Nie myśl, zacznij czuć.
Twoje myśli powtarzały jego słowa.
Jedna z jego dłoni zatrzymała się na tyle Twojej głowy, druga zaś na plecach. Powoli Sans przybliżał Cię do siebie. Zamierzał Cię pocałować. Twoje serce zabiło mocniej, a fioletowa poświata zamigotała gwałtowniej. Nie chciałaś tego. Przybliżył się. Naprawdę tego nie chciałaś. Dłoń na Twoich włosach zacisnęła się, jak tylko starałaś się odwrócić twarz. Zamknęłaś prawie boleśnie oczy i zwarłaś usta. Usłyszałaś jak Sans się śmieje, zaczął skubać zębami Twój kark.
-Nadal się siebie boisz, suczko? - przesuwał językiem po skórze, aż po samo ucho
-Nie chcę tego – w końcu się odezwałaś
-To już twój problem, nie mój. - naparł na Ciebie ciałem zmuszając abyś usiadła na materacu
-Powiedziałam NIE! Nie rozumiesz słowa „nie”? T....to gwałt! Nie dotykaj mnie! - cofnęłaś się najdalej od niego. Zniosłaś już naprawdę wiele, ale nie położysz się pod nim akceptując to co ma się stać. Nie byłaś idiotką, oczywiście że był silniejszy od Ciebie na wiele sposobów, ale nie oznacza to tego, że przestaniesz mu się opierać. Nie poddasz się.
-Oh, suczko. A byłaś taka grzeczna dzisiaj. - poruszał się powoli w ciemnościach pokoju, dostrzegłaś że jego uśmiech zmienił się. Wyglądał jak głodny wilk czający się na owieczkę. Klęknął na łóżku obserwując Cię uważnie. - Powiedziałem, że się tobą zaopiekuję. - cofnęłaś się jeszcze dalej, twoje plecy dotknęły zimnej ściany – Powiedziałem, że już nikt więcej cię nie skrzywdzi. - Patrzyłaś na jego głowę, światło czerwieni z jego oka mieszało się z fioletową poświatą Twojej duszy. Chciałaś go kopnąć, ale spudłowałaś. Poruszał się szybciej niż mogłaś zauważyć, w ten sposób trzymał Cię teraz za obie nogi i przygniótł je do materaca, podciągając Cię jednocześnie do siebie.
-Jedyną osobą, jaka mnie krzywdzi to TY! - chciałaś go spoliczkować, ale znowu bez problemu uniknął Twojego ciosu. Coś dziwnego złapało Cię za kostki, tak jakby drewniana deska powstrzymywała Cię przed ruszaniem nogami. Twoja dusza była rozdarta, z jednej strony migotała rozpaczliwie w panice, z drugiej przenikały przez nią nikłe smugi jasnego światła.
-Kochanie, cokolwiek ma się stać to się stanie. Nie masz wyboru. - Sans miał już swobodne ręce, po tym jak unieruchomił Twoje dolne kończyny. Próbowałaś się wyszarpać, lecz za każdym razem, kiedy zbierałaś siły aby wyswobodzić się, to co Cię trzymało zwiększało swoją siłę. Potem poczułaś jak coś łapie Cię za nadgarstki. Chciało Ci się płakać. Dlaczego jesteś taka słaba?! Chciałaś walczyć, ale czułaś, że właściwie się poddałaś. To bez sensu. On jest za silny...
-Choć tak naprawdę masz jeden wybór, mała ptaszyno. - Wziął jedną z Twoich dłoni i przyciągnął ją do swoich zębów, składając na jej wierzchu coś w rodzaju pseudo pocałunku, a potem odstawił ją za Twoją głowę. Następnie przesunął Twoje skrępowane ciało na łóżko, tak abyś leżała i związał Twoje ręce na plecach. Jak tylko puścił ramiona, patrzył z satysfakcją jak bezskutecznie starasz się poruszyć rękami by je wyswobodzić. Nic z tego.
-Możesz wybrać: zaakceptowanie tego co ci daje. - Jego głowa przesunęła się w dół, na wysokość Twoich piersi. Polizał to miejsce, gdzie jakiś czas temu spadła kropla musztardy. Mimo to nadal nie spuszczał Twojej twarzy z oczu. - Mogę sprawić, że będzie ci przyjemnie. - Jego język przesunął się na drugą pierś, tym razem kręcił nim dookoła sutka, ten w odpowiedzi szybko zrobił się twardy. Przyglądając się jego zabiegom zdałaś sobie sprawę, że jego język promienieje nikłym, czerwonym światłem zupełnie takim samym jakie wydobywa się z jego oka. - Chcesz aby było Ci przyjemnie?
-Nie! Nie w taki sposób. Proszę. Sans.
Twoje prośby były niezauważone, gdyż ten wrócił do poprzedniej piersi pieszcząc tak samo jak poprzednią, a potem dłońmi przybliżył je do siebie. Poczułaś jak zaczyna gryźć Twoją skórę, mocno, lecz nie wystarczająco aby ją przebić. Mimo wszystko, nadal wydawał się być delikatny. Jego ręce pieściły Twoją klatkę piersiową, przesuwały się powoli w dół, znacząc jego obecną pozycję. Powoli smakował każdego kawałka Twojego ciała. Zmierzał w kierunku brzucha. Jego ręka zaczęła gładzić płatki Twojego kwiatu, druga pieścić Cię po biodrze. Podniósł głowę przyglądając Ci się z uwagą.
-Z kim walczysz, suczko? - Czułaś jego ciepły oddech między swoimi nogami. Kiedy próbowałaś się wyszarpać, materiał na Twoich nadgarstkach zacisnął się odrobinę mocniej. Nie mogłaś nic zrobić jak tylko pozwolić mu na to co robił.
-Z tobą!
-Dlaczego? Krzywdzę cię? - brzmiał tak jakby był zmieszany. Chciałabyś powiedzieć mu, że: tak, krzywdzi. Jednak jak tylko jego język wbił się głęboko w Ciebie, aż odebrało Ci dech. Pokój wypełnił taniec wielu odcieni fioletowego. Ból? Nie, to zdecydowanie nie był ból.
-J....ja tego nie chcę! - Kolejne gwałtowniejsze przeciągnięcie języka po Twojej kobiecości. Starałaś się uciec biodrami, lecz to wywołało nic innego jak tylko ciepły śmiech. Szybko zdałaś sobie sprawę z tego, że Twoje ciało czerpie przyjemność nie tylko z tonu jego głosu, ale także z dotyku.
-Walczysz sama ze sobą. Ja chcę dać ci rozkosz. - Jego język zawędrował na Twoje wejście, lecz tym razem nie wbił się w Ciebie. Wstrzymałaś oddech i przygryzłaś wargę. Czułaś jak Twoja łechtaczka rozpaczliwie pulsuje spragniona kolejnych pieszczot. Wręcz kusi by się nią pobawić. Starałaś się stłumić jęki, lecz to tym bardziej go nakręcało.
-Dlaczego sobie tego zabraniasz?
Wzięłaś wdech. Cisza była rozpaczliwa.
-B....bo.... to.... złe...
-Nie, suczko. Nie ma niczego złego w rozkoszowaniu się życiem, w czerpaniu przyjemności ze swojego ciała. - i raz jeszcze jego język zwiedził Twoją kobiecość od środka, lecz tylko na chwilę. Prawie byś przegapiła tę sekundę, gdyby nie ponowił ataku raz jeszcze i kolejny i jeszcze jeden. Ostatecznie przywarł do Ciebie wirując językiem po ścianach Twojej wilgotnej dziurki. Szeptałaś błagając, aby przestał, dyszałaś ciężko. Na chwilę się zatrzymał, dając Ci szansę byś odzyskała oddech.
-Jak to może być złe?
-Sans... błagam. - Próbowałaś walczyć ze swoim ciałem, ale nawet ono Cię zdradziło. Nie wiedziałaś o co w tej chwili go prosisz. Czułaś się rozbita.
-Powinnaś przestań siebie ranić, ptaszyno. - Jego palce znajdowały się teraz na Twojej łechtaczce, delikatnie nią poruszając, przesuwając się po niej, głaszcząc. Jego kciuk zagłębił się w Ciebie. Przekrzywiłaś głowę, aby zobaczyć co ten potwór Ci robi i zamarłaś. Jeżeli miałabyś powiedzieć, jak wygląda diabeł, opisałabyś teraz jego twarz. Owiany czerwono-fioletową poświatą, jego wzrok mówił tyle, że nic innego na świecie nie ma dla niego znaczenia. - Chcę cię uwolnić, chcę usłyszeć jak śpiewasz. Też tego chcesz? Zaśpiewasz dla mnie, ptaszyno?
-Sans. - opuściłaś głowę. Tego było za wiele. Czułaś rozkosz, nie miałaś już sił tłumić w sobie jęków. Nie byłaś pewna, jak zareagowałabyś teraz gdyby Cię uwolnił. Odepchnęłabyś, a może... przytuliła się do niego?
-Powiedz.
-Proszę. - Brakowało Ci jeszcze tylko trochę. Nie masz już nawet ochoty walczyć. Nic teraz się dla Ciebie nie liczy. Utknęłaś w tej chwili. Uwięziona między ostatecznym spełnieniem, a cielesnymi doznaniami. W połowie drogi do dna piekła.
-Powiedz mi czego chcesz.
-Abyś mnie uwolnił – te słowa były jak magiczne zaklęcie, jakie sprawiło że Sans przestał się hamować. W jednej chwili znalazł się na Tobie, jego język i zęby naprzemiennie pieściły Twoje ciało. Zachowywał się tak, jakby chciał pożreć Cię całą. Dłonie rozpaczliwie wsunęły się we włosy, pieściły piersi, przylgnął do Ciebie całym sobą spragniony dotyku Twojej skóry. Ta była śliska od potu, dość wrażliwa by czuć kości pod jego koszulą.
Nie było to złe uczucie, kości na ciele. Twoje biodra desperacko poruszały się w górę i w dół spragnione doznań, jak tylko przybliżył się do Ciebie jeszcze bardziej. Poruszałaś nimi na boki. W upojnej chwili rozkoszy poczułaś jak coś ciepłego napiera na Twoją wilgotną szparkę, pragnące skosztować jej wnętrza. Nie zadawałaś sobie nawet trudu, aby odgadnąć co to było. Rozchyliłaś uda. Byłaś taka głodna. Sans nie marnował nawet chwili i wszedł w Ciebie, nie cofając się przed niczym. Twoje mokre wnętrze przywitało go z radością. Uniósł się lekko na łokciach, poruszając rytmicznie lędźwiami. Słyszałaś jego jęki na karku. Wasze ciała czerpały przyjemność z własnej obecności.
Upragniony orgazm przybył wraz z jego finalnym pchnięciem, przy którym wypełnił Twoje wnętrze sobą. Krzyczałaś z rozkoszy, a potem starałaś się złapać oddech. Twoje nogi drżały, spazmy były dłuższe niż kiedykolwiek. Sans pozostał nieubłagany, miałaś wrażenie, że wchodzi w Ciebie jeszcze głębiej zwiedzając najdalsze zakamarki Twojego ciała, i w ten sposób drugi orgazm przybył nim pierwszy się jeszcze zakończył.
Byłaś zagubiona. W uczuciu, w myślach, w czasie i przestrzeni. Pokój wypełniał taniec barw czerwieni i fioletu, a także barw które stanowią połączenie tych dwóch. Sans opadł na Ciebie z głośnym stęknięciem. Skubnął Cię w ramię mrucząc nisko. Nadal czułaś jego ciepło w sobie, nie chciał zrezygnować z tej pozycji. Można powiedzieć, że się rumieniłaś, ale to nie odda w pełni tego jak czerwona była Twoja twarz. Przez chwilę poczułaś jak kręci biodrami desperacko wchodząc w Ciebie raz, albo nawet dwa razy nim wyszedł z głośnym westchnięciem.
Ostatnim co słyszałaś, nim przybył słodki sen, który Cię uspokoił, to był głos kościotrupa nad Twoim uchem, szepczący.
-Moja .
Share:

POPULARNE ILUZJE