2 października 2016

Undertale: Lepszy świat - Rozdział VIII by Silent Omen [opowiadanie skasowane]

Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje. Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała. We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie Undertale. 
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.

Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników pełnoletnich. 
SPIS TREŚCI:
Rozdział VIII (obecnie czytany)
Rozdział IX [+18]
Rozdział X
Rozdział XI [+18]
Rozdział XIII

Zatrzymały się przed domem Undyne w paskudnych nastrojach. Panowała cisza jak makiem zasiał. Kapitan w milczeniu nacisnęła klamkę - i od razu buchnęła jej w twarz wirująca nawałnica z płatków róż i kolorowych piórek.
- Co kurwa…!
Od wejścia kłębiła się gęsta mgła w czerwonawym kolorze i dopiero teraz znajdowała ujście przez otwarte drzwi. Wszędzie unosiły się płatki; kręciło się w głowie od ich intensywnego zapachu. A kiedy opary wyleciały już z domu, oczom ich ukazał się Mettaton w eleganckim smokingu z naręczem pąsowych róż. Na podłodze było ich jeszcze więcej, jakby ktoś ogołocił wszystkie okoliczne ogródki.
- Oh, Alphys – robot pstryknął palcami, a w tle popłynęła ckliwa melodia. – Alphys… Moja cudna Alphys… - dziewczyny stały w progu i przyglądały mu się głupawo. – OH, ALPHYS! – Mettaton zbliżył się tanecznym krokiem i klęknął na jedno kolano. Ujął ją za rękę i złożył nań przelotny pocałunek. A potem zatopił żarliwe spojrzenie w jej oczach. Zdębiała i odwróciła głowę w stronę Undyne, lecz i na jej twarzy odnotowała jedynie konsternację.
- Cóż mogę ci rzec, słodka Alphys? Tyleż lat… tyle ich za nami! A moja miłość do ciebie wciąż płonie niczym facjata Grillsbiego. OH! Słowa nie są w stanie wyrazić mej dozgonnej wdzięczności za wszystko, coś mi uczyniła! – przycisnął jej dłoń do swojego czoła. Towarzystwo w dalszym ciągu uskuteczniało trwanie w pozycji zaklętych mumii. – Lecz jestem tylko niewdzięcznym robakiem. JAKIEŻ TO ŻAŁOSNE! Obraziłem cię, słodka Alphys, obraziłem i wielce godzien jestem twej pogardy!!! – objął ją w pasie i przytulił twarz do jej brzucha.
- M…Mettaton… - wydukała. Oblicze miała czerwone niczym bukiet trzymany przez niego.
- NIE MÓW NIC, MON CHERIE! – opadł teatralnie na podłogę. Wyglądał jak dostający sraczki Romeo. – Nie jestem wart słów z twych ust po tym, co żem zrobił! OHHH! To takie smutne… takie smutne… Utonąłbym w oceanie łez, gdybym tylko mógł.
- Zawsze możesz to zrobić w wodospadzie… – parsknęła Undyne. Robot zignorował tę uwagę.
- O słońce mojego życia! O ty, która serce masz tak dumne i miłosierne! – ciągnął swój wywód. – Ja, który byłbym jeno marnym zgniłkiem bez dzieła twych rąk, błagam cię o wybaczenie mego haniebnego czynu! – wcisnął jej w ręce ogromny bukiet, a ta nie wiedząc za bardzo co zrobić wzięła go niepewnie. – Oooo! Jakże mam cię przebłagać, jakże… Czy mam wylizać podłogę u twych stóp?
- Mettaton, starczy…
- … po wsze czasy bić się będę w pierś! – uderzył się kilkakrotnie w tors.
- Już skończ…
- … WYPRUŁBYM SOBIE WSZYSTEK ELEKTRONICZNE BEBECHY, BYLEBY ZASŁUŻYĆ NA TWĄ ŁASKĘ, KOBIETO MEGO ŻYWOTA! – zaskomlał, gdy fortepianowa melodia osiągnęła punkt kulminacyjny wznosząc się gwałtownie do góry.
- DOSYĆ! – wydarła się w końcu Alphys. – Co to ma być?
- Tak jakby przeprosiny...? – nagle muzyka urwała, a Mettaton rozłożył ręce w geście, który miał wskazać, iż to pytanie było co najmniej durne.
- Ale po co ten cyrk? – omiotła wzrokiem dom przyjaciółki. Pod stołem leżała maszyna do generowania sztucznej mgły; taka, jakich używa się przy różnego rodzaju przedstawieniach, żeby nadać odpowiedni klimat. Krzykliwie czerwone lampy rodem z holenderskiego burdelu, pełno różowych, czerwonych i czarnych poduszek w kształcie serc, piórka fruwające tu i ówdzie, świece porozkładane na każdej powierzchni płaskiej. Kwiatki, czekoladki, czerwone wino na stole, ot walentynki dla umysłowo ułomnych.
- Zapytaj swoją lubą – Mettaton wzruszył ramionami, a czas stanął w miejscu, jak gdyby ktoś wcisnął przycisk „stop” na magicznym pilocie. Alphys zerknęła na Undyne, która jeszcze nie skończyła konfrontować się z sytuacją.
- Emm… um… Undyne…?
Ta łypnęła na nią spod wysoko podniesionej brwi. Miała źrenicę wąską jak u węża. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
- No co „Undyne”? – odbiła piłeczkę. – Miał cię przeprosić i przeprosił. Tyle.
- Ale… ja nadal nie rozumiem…
- Czego nie rozumiesz? Zrobił to z pompą i dobrze. Pomijając, że mój dom wygląda jak tani burdel – skwitowała i trzasnąwszy drzwiami, przeszła przez pomieszczenie. – Masz tu posprzątać, łajzo – i tyle ją było widać. Schowała się w pokoju. Zaś Mettaton zaczął tłumaczyć:
- W dużym skrócie: porozmawialiśmy sobie trochę i wspólnymi siłami doszliśmy do wniosku, że rozsądnie będzie cię przeprosić. Zachowałem się po chamsku, ale przeprosiny są szczere. Serio. Nie dbam też o te zdjęcia. Twoja rybcia śmiało może je rozdawać nawet w formie ulotek. A teraz wybaczcie drogie panie, ale moje baterie są na wyczerpaniu. Alphys… Naprawdę przepraszam. Ciao! – po tych słowach oczy Mettatona zgasły. Złożył się w prostokątne pudło z poczerniałym monitorem i zastygł w bezruchu. Alphys z ciężkim westchnieniem podeszła do niego.
- Pomożesz? – rzuciła do Friska, która dotąd zachowywała się tak, jakby nie istniała.
- Tak, tak… - chwyciły razem pudło z obu stron i ostrożnie przeniosły na bok. – Ciekawe o jakich zdjęciach mówił – zainteresowała się ciemnowłosa biorąc głęboki wdech; Mettaton trochę ważył.
- Ja nie wiem o co w ogóle tu chodzi – stwierdziła Alphys oglądając się na drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła Undyne. I wtedy jak na żądanie wychylił się zza nich czerwonowłosy łeb.
- Frisk, dzwoniłam do Papyrusa – zwróciła się do dziewczyny. – Przekimasz się u nich na chacie, dobrze? Przepraszam, ale nie mam dla ciebie materaca, a nie zmieścimy się wszystkie na mojej kanapie.
Alphys na moment zapomniała o oddychaniu. Jakaś drobna szpileczka przeszyła serce. „Na mojej kanapie” rozchodziło się po jej umyśle w rytm skocznej piosenki z kretyńskiej reklamy.

Jak to na JEJ kanapie…?

- Jasne i tak miałam się zbierać. Tylko no ten… - naciągnęła brzeg tiszerta i spojrzała z przykrością na Undyne.
- Ah, nie martw się pierdołami. Chodź, dam ci jakieś inne ciuchy na przebranie.
Ledwo zniknęły z pola widzenia, a Alphys w oczekiwaniu na nieuniknione zaczęła obgryzać paznokcie.

Mamy spać razem?! W jednym łóżku?! Ale… ale…

Z pomieszczenia dobiegały roześmiane głosy, zupełnie jakby cała irracjonalna złość jej lubej – jak to określił Mettaton – odeszła w zapomnienie. Wiedziała jednak, że to pozory. Burza wisiała w powietrzu i miała dopiero się rozpętać. Naraz przypomniała sobie groźbę wypowiedzianą przez jej lubą TYM tonem. Kim ona była, żeby jej rozkazywać?! To bez znaczenia, skoro posłuchała i podreptała za nią jak pokorne cielę na rzeź.
- Dzięki za wszystko – powiedziała Frisk wychodząc z pokoju. Miała na sobie trochę znoszone, bure szarawary, które musiała spiąć paskiem i podciągnąć przydługie nogawki, a także luźną, granatową koszulkę, na przedzie której widniał obrazek chmury ciskającej błyskawicą.
Alphys przeszło przez głowę, że to taki ironiczny prztyczek w nos od jakiejś siły wyższej, jako, że dopiero rozmyślała o burzy czekającej ją po wyjściu koleżanki. I w dodatku nie miała pojęcia za jakie grzechy! Ta chmurka z koszulki idealnie pasowałaby nad głową Undyne.
- Możesz zatrzymać, wyrosłam z tego już dawno – zaśmiała się rudowłosa.
Frisk wciągnęła na stopy buty, które na szczęście wyschły i jako jedyne z jej pierwotnej garderoby ocalały.
- No, to ja lecę. Trzymajcie się dziewczyny – uśmiechnęła się, a wychodząc zdążyła jeszcze uściskać skamieniałą kumpelę. Ciche kliknięcie zamka przeszyło surową ciszę. Undyne  zatopiła w niej swoje spojrzenie; to, przed którym ona panicznie pragnęła się teraz ukryć. Miała wrażenie, że ten wzrok fizycznie ją dotyka. Ah, gdyby tylko mogła się stąd niepostrzeżenie wymknąć… Spieprzałaby jak zawodowy maratończyk. Szkoda, że nie pomyślała o tym wcześniej, kiedy jeszcze miała okazję. Może byłaby już w połowie drogi do Hotland? Nie… Przed Undyne nie da się uciec. Jeśli chce cię złapać, będzie ścigać cię zawzięcie niczym polująca wilczyca. Oto stała więc na środku jej domu nieruchomo jak kłoda, przygnieciona workiem własnych obaw, który dźwigała na plecach.
- Idź do pokoju. Ja skoczę pod prysznic i wracam do ciebie – zadeklarowała ruda, na co Alphys głośno przełknęła ślinę.
- Do… dobrze – na nogach z waty poszła tam, do pokoju, w którym jeszcze parę godzin temu razem śmiały się, oglądały „chińskie bajki” i obżerały śmieciowym żarciem. Właśnie wyobrażała sobie, że wchodzi w gniazdo żmij.
***
Frisk z premedytacją nadkładała drogi. Wcale nie było jej śpieszno do Snowdin. Do domu Papyrusa i… Sansa. Przygryzła wargę czując, że zaraz będzie rzygać z tych nerwów. On WIEDZIAŁ. Z oddali widziała most prowadzący do Snowdin i światła miasta. On PAMIĘTAŁ o wszystkim. Również o tym jak przerabiała potwory na miazgę, jeden po drugim włącznie z nim samym do momentu, aż nie ostała się żadna żywa DUSZA w Podziemiu. Lecz stało się coś przedziwnego. Choć miała ręce po łokcie ubabrane w popiołach, brakło odwagi do ostatecznego zgładzenia świata. A może brakło czegoś innego. Bądź co bądź uciekła, a potem wróciła znowu. I znowu i znowu i znowu, już bez noża chowanego za plecami. Tyle, że on nigdy nie wybaczył. Ostatnim razem, kiedy niemalże na kolanach błagała go o dar ŁASKI, wyznał, że owszem, przebaczy, ale dopiero po tym, jak sama wbije sobie nóż w serce i więcej nie odrodzi się w Podziemiu.
Obecnie można było jedynie snuć baśń rozpoczynającą się od słów „dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma lasami, byli sobie przyjaciele: Sans i Frisk”. Bo kiedyś istotnie sobie byli. Z tymże zakończenie baśń miała smutne:
„Ale wszystko się spierdoliło. I chuj. Koniec.” Kurtyna opada.

Zrobiło jej się niedobrze, musiała chwilę odpocząć, zebrać się w garść. Nogi same odmawiały posłuszeństwa. Usiadła na ziemi zatykając usta dłonią. Całe ciało zdawało się krzyczeć „nie idź tam!”. Poczuła dotkliwy skurcz promieniujący od dołu brzucha, treść żołądka podniosła się do gardła. Zmusiła się do powstrzymania wymiotów.
Nie może go unikać w nieskończoność, jest potrzebny do ocalenia wszystkich. Co z tego, że w tajemnicy przed nimi obmyśla patent na wydarcie z niej DETERMINACJI, a co za tym idzie, posłanie jej do piekła raz na zawsze, razem z tą „diabelną MOCĄ”. Jasne, zrobiłby to z dziką rozkoszą, szczerząc się przy tym jak debil-psychopata dzierżący piłę mechaniczną i wcale nie omieszkiwał tego podkreślać przy każdym ich spotkaniu. Mimo, że przed potworami oficjalnie występował w roli przyjaciela, rzucał na prawo i lewo tymi swoimi żarcikami, suchymi, aż gruz w piwnicy wysychał, to na uszko szeptał o robieniu jej takich rzeczy, jakich generalny inkwizytor by się nie powstydził.

Podniosła się z klęczek przełykając obrzydliwą gulę, która ugrzęzła w gardle. Miała wrażenie, że jej trzewia przepuszczono przez maszynkę do mielenia mięsa.
Ocalić wszystkich. Tak, to był jej cel, którego będzie się trzymać. Ocalić ich.

Na dachach domów zalegały białe czapy, śnieg skrzył się i chrzęścił pod butami. Snowdin wygląda jak wieczne miasto brzuchatego jegomościa w czerwonym kostiumie, który zgodnie z miejską legendą ma w zwyczaju wciskać swój opasły zad w kominy i podrzucać prezenty pod choinkę. Pięknie tu jak w bajce Dickensa. Święta na Powierzchni odbywają się wprawdzie co roku, ale wyglądają zgoła inaczej. Ich myśl przewodnia? Nagła i zmasowana ofensywa na Tesco przy akompaniamencie utworów traktujących o tym, że podczas radosnych zakupów w markecie, gdzieś na peryferiach zabitej dechami wsi, w szopie po środku niczego rodzi się człowiek skazany na głód, zimno i późniejszą śmierć w męczarniach. Piękna to tradycja, którą wypada uczcić kredytem na trzydzieści lat.
Zaś tu czas płynie własnym rytmem, bez zbędnego patosu. Śnieżne miasto zawsze było gościnne i mimo chłodu wyróżniało się ciepłą atmosferą.

W każdym razie, miło czy niemiło, zimnica przegoniła Friska. Stanęła przed drzwiami braci szybciej, niżby sobie tego życzyła, obejmując się ramionami i szczękając zębami. Stuknęła niepewnie kilka razy.
Wzięła głęboki wdech słysząc szmery po drugiej stronie. Nie było odwrotu.
Share:

13 komentarzy:

  1. No tak...
    Tutaj też musiałaś wszystkich pozabijać...SUKO!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Alphys ma kłopoty!
    Super rozdział, cieszę się, że akcja poszła do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, świetny rozdział. Jak do tej pory chyba mój ulubiony

    OdpowiedzUsuń
  4. popłakałam się ze śmiechu
    mówiłam już że lubię tego mettatona i undyne?

    OdpowiedzUsuń
  5. autorka ma ciekawy styl pisania bo wczuwam sie w akcje
    teraz boje sie sansa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autorka nie mogła sobie tego darować?!?
      Musiała zabić SANSA, Mettatona, PAPARYUSA , Alphys, Undayn, TORIEL, Asgora, FLOWYEGO, NABSABLOOKA i CAŁĄ resztę potworów??!!?!???
      MUSIAŁA!?!?!???!!???

      Usuń
    2. Nie musiała, ale mogła.

      Usuń
  6. Ja tam sie łudze ze sprawa z sansem okaze sie nie tak straszna jak widzi to teraz frisk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tez mam taką nadzieję

      Usuń
    2. No to się dalej łudzcie.
      Sans jak już sam powiedział nie wybaczy Frisk...
      Ja też nie wybaczyłabym gdyby ktoś zabił mojego młodszego brata.Tak mam brata jestem od niego o 5 lat starsza tak jak Sans od Paparyusa, a kiedy ma koszmary to pomagam mu usunąć. Musieli by mnie gdzieś zamknąć żebym nie zabiła tej osoby... zresztą, nawet to by jej nie pomogło. Bo kiedy ja jestem naprawdę wściekła... to jestem gotowa zabijać kogoś choćby tysiące razy w kółko i w kółko...

      Usuń
    3. Skąd informacja, że Sans jest starszy o 5 lat?

      Usuń
    4. Przecież to wiadome wystarczy trochę poszperać i proszę bardzo...
      A wiedziałaś, że Gaster to (najprawdopodobniej) ojciec lub starszy brat Sansa i Papsa?
      Gaster wpadł do rdzenia, po czym rozpadł się w czasie i przestrzeni. A jak pobawisz się w ustawieniach to później możesz spotkać się z Gasteren i z osobami które znają jego historię. Mówią ci one, że Gaster był królewskim naukowcem przed Alphys. To on wymyślił rdzeń. Był naprawdę lubiany i szanowny.
      Ooo albo Paparyus jest ulubioną postacią Flowyego.
      Flowy natomiast ostrzega nas przed Sansem. Mówi, że musiał przez niego wiele razy resetować świat.

      Usuń
    5. Co do wieku jaki różni Sansa od Papyrusa - nie ma oficjalnych danych.
      Co do Gastera - to też NIE są oficjalne dane, tylko fanowski wymysł, który się chwycił.
      Co do reszty to wiem, jestem obcykana we wszystkich ester eggach w grze oraz we wszystkich danych i historii. Dlatego to troszeczkę jak z drewnem do lasu.

      Usuń

POPULARNE ILUZJE