22 grudnia 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Skrucha [The Regret – tłumaczenie PL] [+18]

   

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Moxxie w całym życiu nie pragnął zabić kogoś tak bardzo, jak stojącej przed nim szlacheckiej kurwy. No, może swoich własnych rodziców, ale nigdy nie zrobił tego osobiście, pozwalając, by zginęli z ręki kogoś innego. Po tym jak wszystkich z łóżek wyrwała informacja o przybyciu Stelli, potrzebowali mnóstwa siły woli (zwłaszcza Loona), by od razu się szmaty nie pozbyć. Jedynym, co ich powstrzymywało, była świadomość, że tylko ona wiedziała, gdzie znajdował się Blitzo.

Sowia suka wyglądała na przerażoną pełnymi nienawiści spojrzeniami, którymi obdarowali ją wszyscy w pokoju. Moxxie wiedział, że jego żona trzymała sztylety w zasięgu rąk, podczas gdy Loona powarkiwała i szczerzyła kły. Reginald, lokaj, wyglądał na chętnego, by osobiście zamordować stojącą przed nim kobietę. To jednak okazało się niczym w porównaniu do reakcji Stolasa. Jego oczy lśniły – nie tylko na czerwono, ale również czarno – zaś ziemia raz po raz podrygiwała za sprawą hamowanej mocy. Moxxie zastanawiał się, co w tej sytuacji powiedziałaby albo zrobiła Octavia, jednak ta odmówiła spotkania z „matką”.

– Masz dziesięć sekund, żeby powiedzieć, gdzie jest mój ojciec. Inaczej osobiście zaserwuję cię jakiejś biednej ziemskiej rodzinie jako danie na święto dziękczynienia – warknęła na przerażoną demonicę Loona.

– Proszę, dajcie mi się wytłumaczyć! Wiem, że jesteście wściekli i Szatan mi świadkiem, że na to zasłużyłam, ale…

Wściekli?! – powtórzył Moxxie, przysuwając się do twarzy Stelli. – Porwaliście naszego szefa! Torturowaliście go przez dziesięć dni! Wszyscy, łącznie z twoją własną rodziną, zamartwialiśmy się przez cały ten czas, a ty uważasz, że tu chodzi o to, że my jesteśmy, kurwa, wściekli?!

– Mox, spokojnie – powiedziała Millie, odciągając go. – Też życzę jej śmierci, ale na razie musi pozostać żywa!

– Nie chciałam, by sprawy zaszły tak daleko! – krzyknęła Stella. Do oczu napłynęły jej łzy. – Ja tylko… chciałam odzyskać księgę… Nie mogłam ryzykować reputacji mojej rodziny… Ale nie chciałam, by go skrzywdzili! Nic z tego nie miało się wydarzyć!

– Stello – zwrócił się do niej surowym tonem Stolas. – Co ty w ogóle sobie myślałaś, godząc się na coś takiego?

Prychnęła i wyprostowała się, co sprawiło, że Moxxie przewrócił oczami. Nawet w tej sytuacji królewska pizda musiała wyglądać szykownie.

– Byłam przerażona, okej?! – wyjaśniła, piorunując wszystkich wokół wzrokiem. – Bałam się, że ktoś zauważy, że Blitzo używa Grymuaru mojego męża, by dostać się do świata ludzi! Ile czasu minie, zanim inni lordowie albo sam Lucyfer się zorientują?! – Spojrzała na Stolasa. – Gdyby choćby nabrali podejrzeć, cała nasza rodzina zostałaby ukrzyżowana! Spadłaby na nas hańba albo od razu by nas zabili! Myślałam o naszej rodzinie, Stolasie! O Octavii! Ty chciałeś tylko, żeby ktoś ssał twojego kutasa i…

W ułamku sekundy w pokoju zrobiło się czerwono, a demoniczne symbole pojawiły się na ścianach. Stolas rozpostarł skrzydła i zacisnął szpony wokół gardła Stelli. Wyglądała na bliską paniki, podczas gdy wszyscy inni zadrżeli za sprawą uwolnionej mocy.

– Stąpasz po cienkim lodzie, Stello. Uważaj, co mówisz albo wyłuskam z informacje z twojego umysłu, aż zostanie z ciebie pusta skorupa.

Wszystko wróciło do normalności. Stella – z wciąż rozszerzonymi oczyma – przycisnęła pazury do gardła, walcząc o oddech. Z jękiem skinęła głową, po czym podjęła temat.

– Jak mówiłam, martwiłam się. Nikt inny tego nie dostrzegał, więc poszłam do jedynej osoby, która mogła mi pomóc. Mojej matki.

Spuściła głowę, zawstydzona.

– Plan zakładał uprowadzenie Blitzo i zażądanie księgi. Myślałam, że to będzie proste. Po prostu dostać to, czego chciałam i go uwolnić. Zatrudniliśmy najemców do tej roboty, żeby wyglądało, jakby ktoś inny za to odpowiadał. Planowaliśmy ich zabić zaraz po otrzymaniu księgi. Nie było mowy o krzywdzeniu Blitzo albo zrobieniu mu czegoś złego! Po prostu chciałam go wystraszyć, by oddał księgę w zamian za swoje życie. Potem udawałabym, że dzięki moim kontaktom udało mi się ją odzyskać i przekonałabym cię, byś przestał dawał ją chochlikowi. Przysięgam, że to wszystko, co chciałam zrobić!

– Ale zgaduję, że Natasza miałam inny plan – podsumował Stolas.

– Jest… ktoś… Nie znam jego imienia, ani nawet nie wiem jak wygląda, ale jest potężny… Tak potężny jak ty, Stolasie – powiedziała Stella, wzdrygając się ze strachu. To sprawiło, że dotychczas stoicko spokojne oblicze księcia zniknęło, zdradzając zaciekawienie. – Nie wiem, jak poznał moją matkę, ale powiedziała mi, że to przyjaciel, który sprawi, że cała rodzina zyska więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Że będziemy potężniejsi nawet niż wtedy, gdy żył ojciec. Nie zadawałam pytań, ale wtedy…

 

***

Siedem dni temu…

Odkąd Stella otworzyła oczy dzisiejszego ranka, towarzyszyły jej złe przeczucia. Nie była przesądna, ale jeśli twoja filiżanka porannej herbaty pęka sama z siebie, to zły znak. Minęły trzy dni odkąd ona i jej rodzina porwali Blitzo i zamknęli go w podziemiach w nadziej na to, że się wystraszy i zdradzi, gdzie schował księgę. Jej brat twierdził, że na razie trzymał gębę na kłódkę i upiera się, że nie ma pojęcia o co go pytają.

Zastanawiała się, jak długo będą mogli go przetrzymywać. Jeśli nie złamie się wkrótce, jego towarzysze i kundel, którego miał, nabiorą podejrzeń i zaczną działać. Gdyby wtajemniczyli jej męża, musiałaby pozwolić Blitzo odejść i wszystko zakończyć. Chociaż Stella uważała, że Stolas postępował głupio i naiwnie oddając chochlikowi księgę, wiedziała, że lepiej było mu się nie sprzeciwiać.

Matka poprosiła, by wyszła poza willę, by mogły wypić herbatę. Stella ubrała prostą, zwiewną sukienkę na ramiączkach oraz puszysty, zapewniający cień kapelusz. W normalnym wypadku posiadanie schronienia na pustyni, takiego jak ta posiadłość, zakrawałoby na szaleństwo, ale na szczęście jej ojciec – świeć Szatanie nad jego duszą – z pomocą run sprawił, że nawet pojedyncze ziarnko piasku nie przedostało się na teren. W ten sposób powstała oaza – sekretne miejsce, z którego cała rodzina mogła korzystać na wypadek kłopotów.

– Och, ojcze – westchnęła Stella, spoglądając na pamiątkowy portret.

Była nastolatką, kiedy zginął podczas Wojny Diabłów akurat wtedy, gdy Niebiosa w końcu zaczęły wycofywać swoją armię. Stella bardzo za nim tęskniła. Zastanawiała się, jak zareagowałby na jej ukochaną córkę, Octavię. Byłby dumny czy może zażenowany? Choć Stella bardzo kochała córkę, wiedziała, że ta pod wieloma względami wdała się w ojca. Wiązało się to również ze zwyczajem szwendania się w towarzystwie… mniej ułożonych demonów. Przy odrobinie szczęścia, gdy księga wróci do rodziny, a I.M.P. w końcu się wycofają, Stella zamierzała znaleźć czas, by naprowadzić Octavię na właściwą ścieżkę.

Uśmiechnęła się, kiedy po wyjściu na taras matka i brat machnięciem zachęcili ją, by do nich dołączyła. Skrzywiła się, dostrzegając, że ktoś im towarzyszył. Zakapturzona bezimienna postać, którą poznała zaledwie dzień wcześniej. Za każdym razem, gdy dostrzegała tę istotę, Stellę ogarniało pragnienie, żeby uciec z krzykiem – najlepiej tak daleko, jak to tylko możliwe. Nieznajomy roztaczał dziwną aurę, całkowicie różną od tej, którą wyczuwała u innych istot w obrębie Dziewięciu Kręgów Piekielnych, ale zarazem dziwnie znajomą. Stella z całą pewnością mogła stwierdzić, że jego moc przewyższała zdolności tych, którzy mu towarzyszyli.

Usiadłszy, trzy sowie demony zaczęły rozmawiać, póki Alexander nie powiedział czegoś, przez co Stella natychmiast przerwała delektowanie się herbatą.

– Przysięgam, że ten chochlik już dawno powinien się złamać. Nie wiem ile można znosić brutalne bicie.

– Co?! – Stella niemal podskoczyła na te słowa. – Bicie! O czym ty mówisz?!

– O rozkazie, który wydałem Nikołajowi i Siergiejowi zaraz po schwytaniu tego głupiego chochlika. Żeby w końcu dowiedzieć się, gdzie jest księga – wyjaśnił niedbale Alexander.

Oczy Stelli rozszerzyły się, a jej samej z miejsca zrobiło się zimno. Nie taki był plan. Poderwawszy się, wbiła wzrok w młodszego brata i aż zahukała ze złości.

– Alexandrze! Tego nie było w planach! Mieliśmy go porwać, ale nie bić i torturować! Coś ty sobie myślał?!

– Kochanie, nie złość się na Alexa – powiedziała Natasza, dojadając ciasto nim skłoniła córkę do tego, żeby ta usiadła. – To był nasz pomysł.

– Twój, matko?! – zapytała zaskoczona.

Oraz mój – wtrąciła zakapturzona postać, zwracając głowę Stelli w swoją stronę. Zauważyła, że nie tylko nie wypił swojej herbaty, ale też nie skosztował żadnego z obecnych na stole dań. – Gdybyśmy wiedzieli, gdzie jest księga, moglibyśmy po prostu ją zabrać i zatrzymać. Jednak demony, które wysłaliśmy na poszukiwania, niczego nie znalazły, co oznacza, że musi być ukryta z pomocą magii albo jakiegoś urządzenia. Jeśli chochlik zacznie mówić, będziemy mogli łatwo się go pozbyć i…

– Pozbyć?! – wykrzyczała Stella, podrywając się z miejsca. – Umawialiśmy się, że go nie skrzywdzimy! Że wróci do Miasta Chochlików!

– Czemu się nim przejmujesz? – zapytał Alexander, unosząc brwi. – Myślałem, że nienawidzisz chochlików.

– Bo to prawda, ale to nie znaczy, że chcę je bić albo zabijać! – zawyła Stella. – Czemu podjęliście decyzję za moimi plecami?!

– Wyjdźcie. Chcę porozmawiać z córką na osobności – powiedziała Natasza, wycierając dziób serwetką.

Alexander i zakapturzona postać oddalili się, pozostawiając dwie kobiety po przeciwnych stronach stołu.

– Stello, kiedy wyjawiłaś mi, że twój głupi mąż oddał potężną księgę chochlikowi w zamian za seks, byłam bliska poinformowania o tym wyższych instancji Piekła. Powstrzymywała mnie jedynie obawa przed tym, że taki skandal będzie miał wpływ na ciebie i twoją córkę.

– I na Stolasa – dopowiedziała Stella.

– Stolas jest idiotą – parsknęła Natasza. – Ma potęgę, zasoby i potencjał, by podnieść swój obecny status społeczny. Mógłby nawet zostać prawą ręką samego Lucyfera, ale ten głupek woli skupiać się na przedsięwzięciach, które nie mają znaczenia.

– No cóż… – Stella westchnęła. – Przyznaję, że mój mąż mógłby więcej czasu poświęcić wzmocnieniu swojej potęgi, ale benefity oferowane innym piekielnym rasom również przynoszą efekty. Poza tym jego sposoby na prowadzenie gierek politycznych w świecie ludzi oraz współpraca z Niebem, żeby rozwiązać problem przeludnienia, to istotne projekty.

– Mniej znaczące rasy są jednym z powodów, dla których ta dziura jest przeludniona już od kilku wieków – wymamrotała Natasza, przewracając oczami. – Są słabi i nie nadają się do niczego poza byciem mięsem armatnim, bo kiedy próbują się zbuntować, kończą walcząc ze sobą nawzajem. Z kolei strategia postępowania w ludzkim świecie? Strata czasu. Ludzie sami się wykończą albo sprawią, że ewolucja cofnie ich o całe stulecia. I chociaż podziwiam Stolasa za próby zwalczenia kryzysu demograficznego, to wciąż obejmuje współpracę z Niebem. To nasi śmiertelni wrogowie.

– Lucyfer popiera ten pomysł – zauważyła Stella.

– I pokazuje tym, kim stał się przez ostatnie tysiąclecia, czyż nie? – prychnęła Natasza. – Dawniej koncentrowaliśmy się na zniszczeniu Aniołów, buntowaniu ludzi i próbach zemszczenia się na Bogu. Teraz zachowujemy się jak ludzie, nie demony, a na dodatek w sekrecie pracujemy z Aniołami i próbujemy zbawić potępione dusze. To ostatnie jest pomysłem córki samego Lucyfera!

– I co w związku z tym, matko? – zapytała Stella, przewracając oczami. – I co to ma wspólnego z Grymuarem Światów?

Natasza uśmiechnęła się w sposób, który przyprawiał o dreszcze.

– Nasz nowy przyjaciel z pomocą księgi da nam szansę, która nie tylko naprowadzi Piekło na dawne tory, ale pozwoli nam się wznieść wyżej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Jak…?

– Powiem ci, kiedy będziesz gotowa – oznajmiła Natasza, podchodząc do córki. Ułożyła szpony na jej ramionach i szeptem dodała: – Zaufaj mi, Stello. Wiem, co robię.

 

***

Obecnie

– Więc wiedziałaś, co robią z Blitzo i nic z tym nie zrobiłaś?! – warknęła Millie.

Stella z zażenowaniem pochyliła głowę.

– Nie, chociaż powinnam. Dopiero później dowiedziałam się, jak bardzo było źle. Ja… słyszałam plotki na temat tego, co mu robili. Metody, które stosowali, przyprawiały mnie o mdłości. Nie sądziłam, że to prawda, a może po prostu nie chciałam uwierzyć. Nie potrafiłam przyznać, że moja matka i brat mogliby dopuścić do czegoś takiego.

– Co zrobili? – zapytał Moxxie, zaciskając pięści tak mocno, że niemal utoczył sobie krwi.

Stella zamknęła oczy i wszystko im opowiedziała. O biciu, nożach, wstrząsach elektrycznych, chłoście i wszystkim innym. Opisała każdą chorą, pokręconą torturę, której poddany został Blitzo. Niemal wszyscy zzielenieli z obrzydzenia, zaś w ich głowach pojawiły się wizje tego, co się wydarzyło. Myśl o przebytym cierpieniu sprawiła, że w oczach Loony i Millie zalśniły łzy. Moxxie musiał przytrzymać żonę, jednocześnie robiąc wszystko, by samemu zachować siłę. To, że Blitzo wciąż żył, graniczyło z cudem.

– Zabiję ich, Stello – oznajmił Stolas. Powiedział to ze stoickim spokojem, ale jego ton zwiastował Armagedon. – Twoja rodzina wydała na siebie wyrok.

– Wiem… – wyszeptała Stella, pochylając głowę. Płakała w ciszy. – Nie proszę o wybaczenie. Wiem, że źle zrobiłam, a gdybym wiedziała dokąd to zabrnęło, zareagowałabym.

– Myślisz, ze przeprosiny naprawią coś takiego?! – wykrzyczała Loona. Z wrzaskiem chwyciła za krzesło i roztrzaskała je o ścianę. – Może i tego nie chciałaś, ale to wciąż twoja wina, kurwo!

– Myślisz, że o tym nie wiem?! – zawołała Stella, podnosząc się. Nawet nie drgnęła, kiedy Loona na nią warknęła. – Sądzisz, że nie czuje się winna?! Zażenowana?! Nocami wciąż słyszę jego krzyki! A kiedy zobaczyłam jak zabierają go do komnaty po telefonie do was, zrozumiałam, że to, co zrobiłam, jest niewybaczalne, jednak to, czego dowiedziałam się później…

– Co? Czego się dowiedziałaś?! – ponaglił Stolas.

– Poznałam prawdziwy powód, dla którego pragnęli księgi… – Stella usiadła, potrząsając głową. – To było po tym, jak spróbowałam pomóc Blitzo. Weszłam do jego celi i chciałam go uwolnić, ale mnie przyłapali. A potem zaprowadzili do mojego pokoju i wyjawili prawdę.

 

***

Kilka godzin wcześniej…

– Jak mogliście to zrobić?! Jesteście potworami! Każde z was!

Stella krzyczała na swoją rodzinę i zakapturzoną postać. Przyszli do niej krótko po tym, jak nie udało jej się uwolnić Blitzo. W sposób, który – musiała to przyznać – okazał się słaby i nieprzemyślany. Jej brat wyglądał na zdenerwowanego, spojrzenie matki wyrażało rozczarowanie. Mogła tylko zgadywać, co chodziło po głowie zakapturzonego.

– Kochanie, to tylko…

– To, że jest chochlikiem, niczego nie usprawiedliwia! – wykrzyczała, a do oczu napłynęły jej łzy. – On ma córkę! Przyjaciółkę mojej Octavii! Mój mąż się o niego troszczy! Jak zareagują, kiedy o wszystkim się dowiedzą?!

– Kto powiedział, że do tego dojdzie? – Natasza przewróciła oczami. – Doprawdy, Stello, sądziłam, że jesteś bystrzejsza. Pomyśl chwilę. Naprawdę mielibyśmy pozwolić mu odejść, kiedy będzie po wszystkim?

Oczy Stelli rozszerzyły się. Zszokowana, cofnęła się o krok.

– Planowaliście… zabić go od samego początku. Czyż nie tak? Tego nie było w…

– Plany się zmieniają, zwłaszcza przy sprzyjających okolicznościach – odparła Natasza, podchodząc do córki. Spojrzała jej prosto w oczy. – Myślisz zbyt wąsko, kochanie. Tak, odebranie księgi chochlikowi i zwrócenie jej twojemu mężowi było istotne, ale możemy posunąć się krok dalej.

– W jaki sposób?

– Możemy użyć Grymuaru do własnych celów – oznajmił z uśmiechem Alexander. – Grymuar Światów dysponuje potężną mocą. Taką, która mogłaby konkurować z najpotężniejszymi Demonami i Aniołami. Z jego pomocą możemy uczynić Piekło lepszym!

– Jak? Nie rozumiem – powiedziała Stella, potrząsając głową. – To nie ma żadnego sensu!

– To księga zaklęć. Jedno z nich nazywa się Wymiarem Całkowitego Zniszczenia – wyjaśniła Natasza. Uśmiechnęła się. – Pochłania wszystko, co znajdzie się w jego zasięgu, wprost do ciemności, a potem całkowicie to unicestwia. Ani ludzka, ani anielska czy demoniczna dusza nie przetrwa, kiedy zaklęcie dobiegnie końca. – Podeszła do mapy wszystkich dziewięciu kręgów, którą Stella miała w swoim pokoju. – Wyobraź sobie, że zaklęcie w ciągu jednego dnia unicestwia wszystkie skażone przez te szumowiny obszary Piekła. Że wszyscy przestępcy, degeneraci, słabeusze, godne pożałowania słabe demony znikają na skinienie ręki.

Stella opadła na łóżko, całkowicie przerażona. Pobladła, widząc pełne satysfakcji spojrzenia matki i brata. Wizja bilionów piekielnych istnień, będących pochłoniętymi przez pustkę i znikających w ciemności, wypełniała jej myśli. Słyszała krzyki mężczyzn, kobiet i dzieci – najróżniejszych ras, które miały paść ofiarami tego chorego holokaustu. Stella sądziła, że jej matka to zimna i silna demonica, ale nigdy nie miała jej za morderczynię. Ale to przecież było ludobójstwo!

– Zabijecie… biliony demonów! – zauważyła.

– Dla większego dobra – odparła Natasza.

– Większego dobra?! To szaleństwo! Matko, chyba w to nie wierzysz?! – Zwróciła się do brata. – Alex, nie możesz tego popierać!

– Cóż, mama trafiła w sedno – powiedział Alexander, prostując się. – Zresztą już jesteśmy w to zamieszani. Równie dobrze możemy doprowadzić sprawy do końca.

– Ale jak zamierzacie w ogóle wykorzystać księgę?! – zapytała Stella. – Żadne z was nie jest wystarczająco potężne, by jej używać! Ja również!

I tutaj wkraczam ja – wyjaśniła zakapturzona postać, przestępując naprzód. – Jestem wystarczająco potężny, by przeczytać księgę i korzystać z jej magii. Ja i twoja matka mamy zbliżone cele, choć później to ja zamierzam wykorzystać Grymuar na więcej sposobów.

– Kim ty jesteś?! Jakim rodzajem Demona?! – zażądała wyjaśnień, jednak odpowiedział jej wyłącznie chichot.

Nie jestem Demonem. Nawet nie Aniołem. Człowiekiem również i to już od dawna. Jestem czymś starszym, antycznym i o wiele potężniejszym, aniżeli możesz sobie wyobrazić – powiedział zakapturzony, nie kryjąc rozbawienia.

– Ale to! To wciąż szaleństwo! Wszystko jest nie tak! – wykrzyczała Stella, chwytając się za głowę. To musiał być zły sen. Koszmar, z którego nie mogła się obudzić. – To szaleństwo zniszczy połowę Piekła!

– Nie. W ten sposób ocalimy Piekło! – wykrzyczał z determinacją Alexander. – Pomyśl tylko! Ot tak możemy rozwiązać problem przeludnienia! Nigdy więcej Dni Oczyszczenia! Będziemy mogli odbudować gospodarkę i przygotować porządną armię na druga wojnę z Niebem! Zostaną tylko ci, którzy są warci, by nazywać ich demonami, a reszta będzie im służyć, tak jak było kiedyś! Możemy uczynić Piekło dumnym i właściwym wymiarem, jakim było za czasów ojca!

– Inni Zwierzchnicy nigdy na to nie pozwolą! Lucyfer i jego świta tym bardziej! Nie sądzę, by sam Bóg do tego dopuścił!

– Inni Zwierzchnicy będą zajęciu własnymi problemami, a później dostrzegą korzyści płynące z takiego obrotu spraw. – Natasza machnęła ręką. – Lucyfer również zrobił się łagodniejszy. Jest wielu, którzy pragną usunąć go ze stanowiska. Możemy to rozegrać na naszą korzyść i zyskać własnego Króla Piekła. Albo Królową, jeśli los będzie łaskawy. A co do Boga? Jest naszym wrogiem. Dlaczego mielibyśmy się przejmować jego opinią?

– A co z moim mężem?! Demony wkrótce zainteresują się tym, dlaczego to wszystko ma związek z jego pracą!

– Twój mąż… Powiedzmy, że spotka go tragiczny koniec –  mruknęła Natasza. Stella spojrzała na nią z przerażeniem. – Och, nie patrz tak na mnie, słońce. Nie kochacie się ani nic takiego, a on spełnił swój obowiązek i dał ci potomka. Trzeba będzie zadbać o jej poprawną edukację, ale tym zajmiemy się w odpowiednim czasie.

– Nie skrzywdzisz mojej rodziny, ty wiedźmo! – wrzasnęła Stella. Krzycząc ze złości, rzuciła się na matkę, ale jakaś niewidzialna siła odepchnęła ją z powrotem na łóżko, uderzając prosto w żołądek.

– Nie musiałeś tego robić – szepnął Alexander.

To jasne, że nie wysłucha tego, co macie do powiedzenia – stwierdziła zakapturzona postać, opuszczając ramię. – Koszmarny Pasożyt zrobi swoje, a my zaczekamy aż I.M.P. dostarczy księgę do miejsca, które wyznaczymy podczas kolejnej rozmowy telefonicznej. Wtedy ich zabiję i zabiorę Grymuar. Nawet jeśli będą mieli wsparcie, nic im to nie da. Do tego czasu sugerowałbym ją tutaj zamknąć.

– Niestety, najwyraźniej będziemy musieli – przyznała Natasza, wraz z pozostałymi zmierzając ku wyjściu. Zanim drzwi się zamknęły, odwróciła się i dodała: – Mam nadzieję, że zmienisz zdanie, córko. Będzie lepiej, kiedy zaczniesz spoglądać na świat z naszej perspektywy.

Stella wrzasnęła, kiedy matka zamknęła drzwi. Uderzyła w nie i – wyklinając kobietę, którą kiedyś kochała i szanowała – opadła na podłogę, gdzie zalała się łzami. Wszystkim, czego chciała, było ocalenie rodziny oraz biliona żyć, które przez jej głupotę znalazły się w niebezpieczeństwie. Pomyślała o Blitzo i krzywdzie, którą mu wyrządzono. O tym, jak złamany i zrujnowany był, o krępujących go łańcuchach i spływającej krwi.

– Co ja zrobiłam? Wybacz mi, Blitzo. Błagam, wybacz mi! – wykrztusiła, próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Musiała wrócić do domu i powiedzieć o wszystkim mężowi, nawet jeśli to oznaczałoby, że ją znienawidzi. – Ale jak?! Jak mam się stąd wydostać?!

Podeszła do najbliższego krzesła, wciąż nad tym myśląc. Przypadkiem dotknęła swojej obrączki i aż zachłysnęła się powietrzem w przypływie zrozumienia. Przypomniała sobie, że Stolas rzucił na nią zaklęcie, które miało pozwolić Stelli na powrót do domu, gdyby zaszła taka potrzeba. To miał być sposób na uniknięcie problemów, jeśli znalazłaby się w niebezpieczeństwie.

Stella przeklęła samą siebie za to, że nie pomyślała o tym, kiedy trzymała Blitzo w ramionach. Mogła wykorzystać obrączkę, by przenieść się razem z nim, ale teraz nie miała już takiej możliwości. Położywszy dłoń na pierścieniu, zamknęła oczy i przywołała swoją demoniczną aurę. Obrączka zalśniła, a oczy Stelli otwarły się, promieniując mocą.

Dom – wyszeptała i wtedy zniknęła w błysku światła.

 

***

Obecnie

– W ten sposób wróciłam – powiedziała, unosząc wzrok. – To wszystko.

Stolas nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. Wiedział, że Natasza była kurwą, ale to zakrawało o szaleństwo. Wygląd rodziny Blitzo pokrywał się z jego własnym. Nawet Reginald patrzył na Stellę z szeroko otwartymi ustami, mimo że zwykle nie pozwalał sobie na robienie min. Jakichkolwiek.

– Co do chuja?! – wykrzyczała z niedowierzaniem Loona. – Nie tylko chcą nas powybijać, ale do tego bawią się w Hitlera?! Czy to w ogóle możliwe?!

– Tak – odparł ponuro Stolas. Wszyscy spojrzeli na niego z obawą, kiedy pochylił głowę i przywołał do siebie Grymuar. Przerzucił kilka stron, by znaleźć niebezpieczny czar i skrzywił się. – Zaklęcie jest prawdziwie. Czytałem o nim wcześniej, ale nigdy nie planowałem go użyć. To jedno z najniebezpieczniejszych zaklęć, jakie można rzucić. Poprawnie rzucone mogłoby pochłonąć cały Krąg Piekielny i zniszczyć wszystko w swoim wnętrzu. Nie da się przed nim uciec. Jeśli już cię pochłonie, jesteś zgubiony, chyba że sam Bóg zdecyduje się zainterweniować.

– Nasza rasa, nasi ludzie… – wymamrotał ze strachem Moxxie. – Nie wspominając o wielu innych. Pozabijają nas.

– Musisz ich powstrzymać! – krzyknęła Stella. – Masz księgę, ale musisz ocalić Blitzo. Jeśli naprawdę wykorzystali Koszmarnego Pasożyta, jego psychika może poddać się w każdej chwili!

– Czym, do diabła, jest Koszmarny Pasożyt? – zapytała Millie, unosząc brew.

– To istota, która przywołuje twoje najgorsze obawy – prawdziwe i wymyślone – i ożywia je w twoim umyśle! Nie wycofa się, póki jego ofiara nie wystraszy się tak bardzo, aż umrze ze strachu! – Stolas warknął i zwrócił się do żony. – Gdzie on jest?! Gadaj!

– W Ponurym Kanionie – odpowiedziała Stella, podchodząc do iluzorycznej mapy, stworzonej na biurku Stolasa. Wskazała jedno z miejsc, a wtedy się przybliżyło. – Tutaj! W tym miejscu!

Stolas zwrócił się do Reginalda.

– Rozkaż wszystkim cienistym strażnikom w pełni się uzbroić! W najlepsze pancerze i broń! Nie ryzykujemy! Przygotuj moją zbroje i włócznię! – Przyjrzał się zdeterminowanej trójce członków I.M.P. i skinął głową. – Daj Moxxiemu, Millie i Loonie dostęp do zbrojowni. Bez żadnych ograniczeń.

– Rozumiem. Chodźcie za mną – polecił Reginald. Cała trójka wyszła w ślad za lokajem.

Stolas również zamierzał wyjść, ale powstrzymał się i zwrócił do milczącej żony.

– Powiem ci to już teraz, Stello. Jeśli Blitzo umrze, twój los będzie przesądzony. Nie wiem, co z tobą zrobię, jeśli uda mu się przeżyć, ale jedno mogę ci obiecać. Jesteś skończona. Już nie jesteś moją żoną, a już na pewno nigdy więcej nie zobaczysz Octavii!

– Nie możesz mi tego zrobić! – zawołała, dopadając do Stolasa, ale odepchnął ją na kanapę. – To moja córka!

– A TY WPĘDZIŁAŚ JĄ W POCZUCIE WINY I WSTYDU TYM, CO ZROBIŁAŚ!wykrzyczał Stolas, a dom aż zatrząsnął się w posadach. – NIE MASZ PRAWA ODZYWAĆ SIĘ ALBO NAWET PATRZEĆ NA OCTAVIĘ PO TYM, CO JEJ ZROBIŁAŚ! NAM! JUŻ NIE JESTEŚ ANI MATKĄ, ANI ŻONĄ! JESTEŚ PEŁNYM NIENAWIŚCI POTWOREM, KTÓRY ZATRACIŁ TO, CO MIAŁ W SOBIE NAJLEPSZE I SKRZYWDZIŁ WŁASNĄ RODZINĘ!!!

Stella nie płakała, ani nie próbowała skomleć o przebaczenie. Po prostu spojrzała w ziemię z zażenowaniem, po czym skinęła głową.

– Wiem… przepraszam… Przepraszam, Stolasie. Pragnęłam chronić swoją rodzinę.

– A jednak ją zniszczyłaś – odpowiedział, powoli się uspokajając. Zamknął oczy i głęboko odetchnął. – Zostaniesz w tym pokoju do mojego powrotu. Nie wyjdziesz, a jeśli spróbujesz, zabiję cię w chwili, w której choć jedno z twoich piór znajdzie się za progiem. Policzymy się później.

– … Kochasz go? – zapytała Stella, zaciskając powieki.

– Tak.

– Czy kiedykolwiek kochałeś mnie?

– Tak – odparł, zwracając się do niej plecami. – Kochałem cię nie jako mąż, ale jako przyjaciel i ktoś, kto miał do ciebie szacunek. Dałaś mi córkę, której nie oddałbym za żadne skarby. Byłaś moją rodziną i zrobiłbym wszystko, żeby cię ochronić. Ale teraz to wszystko zniknęło. Jesteś dla mnie nikim. Nie jesteś moją żoną, przyjaciółką, ani częścią rodziny. – Obejrzał się, by móc na nią spojrzeć. – Nigdy ci nie wybaczę, Stello. Może Bóg będzie w stanie z tą swoją bezkresną miłością, ale nie ja.

Wkrótce po tym Stolas wyszedł, zamykając za sobą drzwi. W chwili, gdy to zrobił, jego żona zaczęła głośno płakać, a on zamknął oczy, próbując skupić emocje na czymś innym. Później mógł się nią zająć, ale teraz musiał uratować Blitzo.

Nadszedł czas, żeby zabrać go do domu.

Share:

19 grudnia 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Chwila [The Moment – tłumaczenie PL] [+18]

  

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Dziesięć dni temu…

Loona nie miała pojęcia, co było gorsze: świadomość, że matka najlepszej przyjaciółki stała za porwaniem jej ojca, czy moje reakcja Octavii na tę rewelację. Piekielna ogar nie wiedziała, co powinna myśleć albo powiedzieć, kiedy Stolas wyjawił im prawdę. Oczywiście Octavia wpadła w histerię, przez co Loona zapragnęła ją pocieszyć, ale widząc jak ta w łamiący serce sposób tuli się do taty, uświadomiła sobie, że to zły moment.

– To takie popierdolone – powiedziała, łapą przeczesując włosy. Millie skinęła głową, podczas gdy obie czekały aż Stolas wróci do swojego biura. Moxxie chciał do nich dołączyć, ale żona zmusiła go, by został w łóżku trochę dłużej, póki w pełni nie dojdzie do siebie. – Znaczy… Wiedziałam, że nie przepada za tatą, ale nie sądziłam, że zrobi coś takiego!

– Demony robią szalone rzeczy – zauważyła Millie, wzruszając ramionami. – Zaufaj mi, wiem to z doświadczenia.

– … I tak ją zabiję – warknęła Loona, ostrząc pazury. – Mam gdzieś, czy to matka Octavii. Wyrwę tej kurwie wszystkie pióra, a potem pożrę ją na obiad.

– Prosiłbym, żebyś zostawiła moją żo… Stellę mi. – Obie odwróciły się, by zobaczyć nieśpiesznie wchodzącego do biura Księcia Stolasa. Jego twarz wydawała się spokojna, ale trzęsące się dłonie zdradzały, że emocje rozsadzały go od środka. Podchodząc do biurka, machnięciem ręki przywołał iluzję mapy całego podziemnego świata. – Teraz, kiedy już wiemy, że Stella jest zamieszona w porwanie Blitzo, mogę założyć, że jej rodzina również. Natasza, jej matka, jest tak staroświecka i elitarna, że przy niej inni piekielni szlachcice mogliby uchodzić za hojne zakonnice w Boże Narodzenie. Spogląda na niżej urodzonych i grzeszników jak na robaki, które są niegodne, by znaleźć się pod podeszwą buta. Jej syn, Alexander, to ropucha, która krok w krok podąża za matką niczym dobry mały harcerz, ale koniec końców jest słaby i żałosny. Niestety, wszyscy mają pieniądze i wpływy dzięki temu, że są Upadłą rodziną z krwią Goecji.

– Po kiego chuja wżeniłeś się w taką rodzinę? – zapytała Loona, unosząc brwi.

– Nie miałem wyboru. Moja rodzina zaaranżowała to w ramach sojuszu, który zawarliśmy podczas Wielkiej Wojny Diabłów tysiąc lat temu. Stalla miała cechy swojej matki, ale była bardziej nowoczesna i pragnęła jedynie odseparować nasze gatunki zamiast zniewalać albo likwidować całe tysiące, jak to zdarzało się pragnąć tym o bardziej radykalnym podejściu. Z czasem przestała zachowywać się jak matka i wykształciła własną osobowość. Myślałem, że łączy nas swego rodzaju więź, zwłaszcza odkąd na świat przyszła Octavia. Wiem, że martwiła się o nasz status z powodu moich ciągłych kontaktów z pomniejszymi demonami, ale nie sądziłem, że posunie się tak daleko – powiedział Stolas, kręcąc głową.

– Więc co teraz? Robimy nalot na jej dom czy co? – zapytała Millie.

– Już wysłałem moich cienistych strażników do jej rodzinnego domu pod pretekstem sprowadzenia mojej żony – odparł Stolas, krzyżując ramiona i uważnie przypatrując się mapie. – Ale jej tam nie było. Ani Nataszy i Alexandra. To znaczy, że muszą znajdować się w innej rodzinnej posiadłości. – Machnął ręką, a wtedy kilka punktów zalśniło na mapie. – Nigdy nie zostałem wtajemniczony w to, gdzie dokładnie się znajdują, bo Natasza nigdy za mną nie przepadała, ale znam ich ogólną lokalizację.

Zaczął kolejno wskazywać na cztery miejsca.

– Znajdują się albo w pobliżu stolicy, gdzieś w prowincji Raju Utraconego, w pobliżu Miasta Płomieni albo w rejonie pustynnym Apollyona, znanym również jako…

– Zakątek Abbadona – wyszeptała Loona, przypominając sobie słowa, które ojciec wypowiedział przez telefon. Uderzyła pięściami w blat, po czym wskazała na lśniący punkt na pustyni. – Tu! Tutaj są!

– Jak możesz być tego taka pewna? – zapytała Milie?

– Ponieważ podczas rozmowy z porywaczem tata wspomniał, że jest niemal tak źle jak w Zakątku Abbadona. Pojechaliśmy tam kiedyś na wakacje i było fatalnie! Pamiętam, bo wtedy dorobiłam się całego roju kleszczy na tyłku!

– Ech, TMI* – mruknęła Millie, wysuwając język.

– Oficjalna nazwa to Pustynia Apollyona, ale miejscowi nazywają ją Zakątkiem Abbadona przez niszczycielskie burze piaskowe! To musi być to miejsce! – oznajmiła Loona.

– Cóż, to zawęża obszar poszukiwań, ale i tak mamy spory teren do przeszukania – powiedział Stolas, opadając na krzesło i pocierając podbródek. – Przeszukanie wszystkiego zajmie trochę czasu… Z samego rana wyślę tam szpiegów. Do tego czasu spróbujcie odpocząć.

– Sprawdzę jak się ma Octavia, o ile to w porządku – zasugerowała Loona, podnosząc się.

Stolas potaknął, więc Loona wraz z Millie opuściły pokój. Ta druga wymamrotała ciche dobranoc i skierowała się w kierunku Skrzydła Szpitalnego, jak nic chcąc zajrzeć do męża. Loona ruszyła znajomą drogą do pokoju przyjaciółki, już z zewnątrz słysząc dobiegający z sypialni płacz.

Powoli zajrzała do środka i spojrzała na szlochającą w poduszkę Octavię. Loona nie powiedziała niczego, po prostu zamykając za sobą drzwi i podchodząc do przyjaciółki. Słysząc trzask, Octavia powoli odwróciła się do Loony w chwili, w której ta ułożyła łapę na jej plecach.

Pociągając nosem, z oczami pełnymi łez, księżniczka otoczyła Loonę ramionami i rozszlochała się jeszcze bardziej.

– P-p… p-przepraszam… prze… pra…

– Przestań. – Loona przygarnęła ją do siebie. – Nie masz za co przepraszać.

To sprawiło, że Octavia załkała głośniej, ale Loona miała to gdzieś. Miała ją u swojego boku, kiedy sama musiała się wypłakać. Teraz mogła się za to odwdzięczyć.

 

***

Po rzuceniu wyciszającego zaklęcia na swoje biuro, Stolas spędził kolejne pół godziny krzycząc z frustracji oraz ciskając książkami i meblami. Gdyby w tamtej chwili rodzice mogli go zobaczyć, powiedzieliby, że zachowuje się jak jebany bachor, ale Stolas o to nie dbał. Jego rodzice nigdy nie zdradzili się w taki sposób.

Chwyciwszy najbliższą butelkę szkockiej z barku, Stolas opróżnił niemal całą, nim wylądował na kanapie cały we łzach. Przez wszystkie te lata ze Stellą sądził, że coś między nimi było. Nie miłość, bo ta nigdy nie wchodziła w grę, ale zaufanie i przyjaźń. Byli małżeństwem od przeszło trzystu lat i sprowadzili na świat córkę, którą oboje cenili najbardziej na świecie. We wczesnym etapie związku często kłócili się o jego skłonność do pomagania niższej klasy demonom. Miasto Chochlików znajdowało się pod jego jurysdykcją i spędził setki lat, by uczynić je czymś więcej niż szambem. Czas płynął i wydawało się, że doszli do porozumienia, bo ich kłótnie zaczęły przypominać bardziej problemy, z którymi borykały się wszystkie małżeństwa.

Tak było do czasu, kiedy poznał Blitzo i zaczął z nim sypiać.

– Blitzy… – jęknął, przyciskając poduszkę do twarzy. – Tak mi przykro… Wybacz mi.

Sam nigdy nie zamierzał wybaczyć Stelli i jej rodzinie tego, co zrobili niewinnemu chochlikowi, na dodatek tak bliskiemu jego sercu. Sobie również za to, że do tego dopuścił. Może gdyby więcej czasu poświęcił żonie albo wolniej rozwijał związek z Blitzo, udałoby się tego uniknąć.

Stella wielokrotnie pytała, dlaczego tak bardzo się nim przejmował. Co sprawiło, że potężny Książę Stolas, zdolny przekraczać wymiary i władał starożytną magią, zakochał się w przedstawicielu najniższej rasy w Piekle, ryzykując tak poważne kłopoty?

Wrócił pamięcią do dnia, w którym do tego doszło.

 

***

Półtora roku wcześniej…

Stolasa nie obchodziło, co inni mówili o chochlikach i ich kutasach. To, czego doświadczył zeszłej nocy, było tak blisko osiągnięcia nirwany, jak tylko to możliwe w tym zapomnianym przez Boga wymiarze. Przewracając się na bok, Stolas próbował wyczuć swojego ukochanego Blitzy'ego, ale nie poczuł nic poza prześcieradłami i materacem. Z westchnieniem otworzył oczy, spodziewając się, że jego ukochany znów się wymknął, jak to często bywało, ale zamiast tego zobaczył go nagiego, palącego papierosa na balkonie.

– Blitzy? – zapytał, powoli się podnosząc.

– No cześć. Wstałeś. – Blitzo wzruszył ramionami. – Zwykle spotkanie z moim kutasem sprawia, że jesteś nieprzytomny całą noc.

– Hm, nie mam nic przeciwko, by znów poczuć twojego wielkiego ptaka w moim tyłku – odparł Stolas, pohukując z przyjemności. Zmarszczył brwi, widząc jak Blitzo wywraca oczami i ucieka wzrokiem gdzieś w bok. – Blitzo? Coś się stało?

Wzdychając, Blitzo strząsnął papierosa i odwrócił się, unosząc brwi.

– Jak długo będę twoim comiesięcznym chłopaczkiem do pieprzenia, Stolasie? Znaczy… Co jest we mnie takiego wspaniałego poza moim tyłkiem i chujem? Nie masz innych facetów albo dziewczyn do pieprzenia?

– Oczywiście, że nie, Blitzo – odparł Stolas, powoli się podnosząc. Podszedł do chochlika i powoli owinął wokół niego skrzydła. – Wiesz, że jesteś jedynym, którego pragnę w swoim łóżku.

– Taa, pewnie – parsknął, przewracając oczami. – Robimy to od roku i ciągle słyszę to samo pierdolenie.

– Nie zawsze. Co z tym razem, kiedy wybraliśmy się do Loo-Loo Landu albo kiedy nasze córki się zaprzyjaźniły? Albo wtedy, kiedy ocaliłeś mnie przed tamtym zabójcą? Nie wspominając o tym razie, kiedy zabrałeś mnie do miasta i udawałem zwykłego przechodnia, przez co skończyliśmy w samym środku walk ulicznych! Och, to dopiero była zabawa! – podsumował Stolas, szczerząc się w uśmiechu. Nie doświadczył czegoś tak ekscytującego od dawna, póki nie poznał Blitzo.

– Tak, ale… – Blitzo westchnął i potrząsnął głową. –  Słuchaj, doceniam to, że robisz wszystko, aby pomóc mi z biznesem, zwłaszcza że jesteś wystarczająco znany, by kontaktować nas z bogatymi klientami. Może nie dość bogaty, żeby załatwić wszystko, ale…

– To nie ja kupiłem działkę w Australii. Poza tym nie mógłbym, bo nie jestem mieszkańcem ani obywatelem tego kraju – przypomniał ze śmiechem Stolas.

– Hej, byłem o krok spełnienia marzenia o własnym ranczu. Jeśli o mnie chodzi, te australijskie kurwy mogą iść pieprzyć się z kangurami! – krzyknął Blitzo. Z westchnieniem potrząsnął głową. – Wracając... Czy tylko tym dla ciebie jestem? Zabawką erotyczną?

– Blitzo? – Stolas nie krył zaskoczenia.

– Po prostu nazywajmy rzeczy po imieniu, Stolasie. Pomijając te przypadkowe przygody, większość czasu albo ze mną flirtujesz, albo uprawiamy seks. Robię to tylko dlatego, że potrzebuję księgi, by przedostawać się do świata żywych – mruknął Blitzo. – Tak więc przepraszam bardzo, że nie do końca pasuje mi bycie wykorzystywanym, kiedy ci to pasuje, nawet jeśli seks jest niezły.

Oczy Stolasa rozszerzyły się, a on sam poczuł ukłucie winy w okolicach serca. Wcześniej tego nie zauważył, ale pomijając tych kilka wyjątków, to w istocie opisywało ich relację. Blitzo przychodził, by oddać książkę, Stolas wykorzystywał ją do swoich celów, uprawiali seks, a rankiem chochlik znikał razem z grymuarem. Jasne, czasami zostawał na śniadanie i nawet kilka razy wpadł na obiad, ale to zależało od okoliczności.

– Rozumiem… – Stolas ułożył dłonie na ramionach Blitzo. – Przepraszam, jeśli poczułeś się w ten sposób. Nie chciałem cię zranić, Blitzo.

– Wiesz, tak naprawdę wcale mnie nie zraniłeś. No weź, nie jestem cipką – odparł chochlik, przewracając oczami. Nie zdołał zamaskować ruchu ogonem. – Po prostu chciałem wiedzieć, co, do cholery, między nami jest.

– Cóż, chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić, o ile mi na to pozwolisz – odparł Stolas, uśmiechając się. – Mogę ci to udowodnić. Wpadnij w przyszłym tygodniu. Nie przynoś księgi. Obiecuję, że nie będziemy się kochać, jeśli nie będziesz miał ochoty.

– Czemu? Co będziemy robić? – zapytał Blitzo, unosząc brwi.

– Zobaczysz, Blitzy. – Stolas mrugnął porozumiewawczo. – Zobaczysz.

 

***

Tydzień później…

Stolasa cały tydzień chodził podekscytowany. Zaplanowanie, w jaki sposób spędzi czas z Blitzo, było proste, czego nie dało się powiedzieć o oczekiwaniu i niewiele brakowało, żeby stracił cierpliwość. Blitzo przybył zgodnie z planem i czekał przed pałacem, gdzie Reginald wskazał mu drogę i skłonił się przed odejściem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział chochlik, ścierając krew z kurtki. – Dostałem twoją wiadomość w środku zlecenia. Grupa eleganckich studentek, które znęcały się nad inną dziewczyną tak bardzo, że doprowadziły ją do samobójstwa. Okazały się zaskakująco dobrymi wojowniczkami, kiedy na szali znalazło się ich życie.

– Mam nadzieję, że nie jesteś ranny?

– Nie, ale powinieneś zobaczyć Moxxiego. – Blitzo zachichotał. – Kretyn opuścił gardę i oberwał kijem bejsbolowym prosto w ptaszka. Rany, po czymś takim on i Millie nie mają co liczyć na potomstwo!

Kręcąc z rozbawieniem głową, Stolas nakazał Blitzo podążyć za sobą i oprowadził go wokół pałacu. Blitzo wodził wzrokiem na prawo i lewo, nie kryjąc znudzenia, póki nie dotarli na podwórko, gdzie jego szczęka aż opadła z zachwytu. Stolas szybko zrobił mu zdjęcie telefonem, kiedy oczy chochlika zamieniły się w gwiazdy na widok dwóch białych, czystej krwi arabskich koni, które w miejscu utrzymywała para lokai.

– Czy… czy to są… konie…? Żywe… arabskie konie?! Z Ziemi?! – zapytał radośnie Blitzo. Zaklaskał, przestępując z nogi na nogę niczym dziecko, które właśnie spotkało Świętego Mikołaja. Na swój sposób wyglądał przy tym uroczo.

– Tak, wypożyczyłem je na dzisiaj od znajomego. Obiecał mi przysługę i zdecydowałem się ją odebrać – wyjaśnił Stolas, podchodząc do jednego z koni, by móc go pogłaskać. – Są dobrze wyszkolone i niezwykle urodziwe, nie uważasz?

– Nigdy nie widziałem wspanialszych istot! – Podszedł do tego po lewej i zaczął się nad nim rozpływać. Pogłaskał go po grzywie i podrapał za uchem, wciąż szepcąc z podekscytowaniem. Jego oczy zalśniły, kiedy wyjął marchew i zaczął karmić nią konia. – Jakim cudem są w stanie przeżyć w Piekle?

– Mój znajomy nakłania swoich ziemskich wyznawców, by składali je w ofierze z myślą o nim – wyjaśnił Stolas. – Ich dusze powędrowały prosto do niego, a on z pomocą magii nadał im fizyczną formę. Dzięki temu mógł je trenować i przystosować do życia w Piekle, przynajmniej w tym mniej niebezpiecznym obszarze.

– Jak się nazywają? – dopytywał Blitzo, również zaczynając głaskać jedno ze zwierząt.

– Xander i Aragon – odparł Stolas, wspinając się na tego drugiego. – Masz ochotę na przejażdżkę?

– Jeszcze pytasz?! – Blitzo wskoczył na Xandera z w prawą, która zaskoczyła księcia. Sądził, że chochlik będzie potrzebował lekcji albo dwóch, a jednak zachowywał się tak, jakby już kiedyś zasiadał w siodle. – Naprzód!

Z krzykiem Blitzo kopnięciem zmusił Xandera do galopu w kierunku pobliskiego lasu. Nie tracąc czasu, Stolas dołączył do niego na grzbiecie Aragona i razem wpadli między drzewa.

 

***

Trzy godziny później…

Po kilku godzinach jazdy, kłusu i pozwalaniu koniom na bycie sobą, Stolas zadecydował o przerwie na obiad. Podczas gdy koniec skubały trawę, demon przywołał kosz piknikowy – pełen kanapek, frytek, wina i sałatek. Spokojnie przegryzając swoją kanapkę z salami i serem, Stolas z rozbawieniem obserwował jak Blitzo rozczesuje końskie grzywy.

Chochlik kolejny raz go zaskoczył. Jeździł konno dużo lepiej od Stolasa, a Xander wydawał się w pełni rozluźniony pod jego kontrolą. Kierowany ciekawością, książę podniósł się spod drzewa pod którym odpoczywał i zapytał:

– Gdzie nauczyłeś się tak dobrze obchodzić z końmi?

– Och, mieliśmy kilka w cyrku, w którym dorastałem – wyjaśnił Blitzo, podczas gdy koń polizał go po nosie. – Jakiś ty słodki.

– Zgaduję, że tamte konie pochodziły z Piekła? – zapytał Stolas.

– Taa, wyglądały jak szkielety i tak dalej – przyznał Blitzo, siadając pod drzewem. Sięgnął po sałatkę owocową i zaczął się nią bawić. Odezwał się dopiero po chwili. – Daleko im do bycia pięknymi istotami. Ale kiedy pierwszy raz zobaczyłem zdjęcie ziemskich koni, zakochałem się od pierwszego wejrzenia.

– Skąd to zauroczenie? Znaczy… Nie zrozum mnie źle, w końcu to majestatyczne stworzenie, ale dlaczego akurat konie? – zapytał Stolas, przekrzywiając głowę.

Blitzo przez chwilę milczał. Zamknął oczy, by móc się zastanowić. Kiedy je otworzył, Stolas dostrzegł w jego spojrzeniu coś, czego nigdy wcześniej u niego nie zaobserwował: tęsknotę.

– Sądzę, że to dlatego… że wydają się wolne. Zupełnie jakby nie skupiały się na niczym prócz otaczającego je świata. Biegają tam, gdzie mają ochotę. Jadają tam, gdzie się znajdują. Zawsze trzymają się razem, jak to stado. Nie porzucają siebie nawzajem i nie szukają kłopotów. Po prostu podróżują, podążając do miejsca, w którym będą szczęśliwe i zaznają spokoju. – Spojrzał na Stolasa i zapytał: – Czy kiedykolwiek miałeś ochotę zrzucić z siebie brzemię życia? Porzucić pracę, podatki i wszystko to, co przypomina nam o tym, jak przeklęci jesteśmy i tak dalej? Wyrzucić to przez okno, a potem uciec w dzicz? Nie liczyłoby się nic poza podróżowaniem, jedzeniem i byciem szczęśliwym u boku tych, którzy są ważni. Bez przejmowania się konfliktem między Niebem a Piekłem. Z daleka od tych, którzy cierpią tylko dlatego, że to Piekło. Nikt nie byłby oceniany przez swoje dochody albo klasę. Szczerze? Właśnie to mają konie i tego bym pragnął… Wszyscy powinniśmy do tego dążyć.

Blitzo z uśmiechem spojrzał w niebo.

– Chciałbym podążyć tam, gdzie chcę, robić to, czego zapragnę i być z tymi, którzy są dla mnie ważni. Naprawdę, najważniejszym powodem, dla którego założyłem I.M.P., była chęć zaczęcia czegoś, co nikomu innemu nie przyszłoby do głowy. Nie zrozum mnie źle, jestem dobry w zabijaniu i naprawdę to lubię, ale wiem również, co oznacza stracić wszystko, spaść na dno i nie mieć dość siły, by czerpać satysfakcję z zemsty. Wydaje mi się, że chciałem po prostu dać taką możliwość innym. Jasne, daleko im do bycia miłym, a mnie zdarzało się zabijać niewinnych, ale co mi pozostało? Urodziłem się w Piekle, a tu zbawienie nie jest możliwe. Niebo i Piekło postrzegają mnie jako niższej klasy zidiociałego chochlika, który nie zasłużył na nic więcej. Dlatego marzę, by być koniem i móc uciec gdzieś, gdzie mógłbym być sobą i zaznać wolności.

– … Blitzo – wykrztusił z podziwem Stolas. Czuł się poruszony samą myślą i coś się w nim zmieniło. Spuścił głowę, czując napływające do oczu łzy. Wtedy zrozumiał, że w tym chochliku było coś więcej, niż początkowo mu się wydawało. – Ja… trochę ci zazdroszczę.

– Ty? Jesteś bogaty, potężny i należysz do nielicznego grona demonów, które mają powiązania z Aniołami. Czego mógłbyś mi zazdrościć?

– Nie mam takiej swobody i energii jak ty – mruknął Stolas, wpatrując się w swoje szpony. – Całe życie byłem przygotowywany do pełnienia roli Księcia Piekieł. Nie miałem na to wpływu. Nie zrozum mnie źle, lubię to, co robię, ale chciałbym mieć więcej swobody. Czytać książki, popijać herbatę i móc zwiedzić te miejsca w Piekle i na Ziemi, których jeszcze nie widziałem. Znaleźć przyjaciół, którzy polubiliby mnie za to, kim jestem, a nie przez mój status społeczny. Udało ci się stworzyć jedną z najbardziej znanych i…

– Udało? – zapytał z uśmiechem Blitzo.

– … interesujących firm w Piekle – powiedział Stolas z uśmiechem, na co Blitzo mruknął coś pod nosem. – Wybacz, Blitzy, ale naprawdę musisz lepiej zarządzać swoimi pieniędzmi.

– Głupi Australijczycy – wymamrotał Blitzo, opierając się o drzewo. Ramieniem otarł się o Stolasa. – Ale w jednej kwestii się mylisz, Stolasie. – Spojrzał na sowiego demona z uśmiechem. – Już masz przyjaciela, który lubi cię za to, kim jesteś.

– Ty za to jesteś lepszą osobą niż sądzisz, Blitzo – powiedział Stolas, szczypiąc go w policzek.

– Ach, zamknij się – rzucił Blitzo. Przeciągnął się i ziewnął. – Zdrzemnę się przez chwilę. Cała ta jazda naprawdę mnie zmęczyła.

– Hmm, brzmi nieźle – powiedział Stolas, obejmując swojego Blitzy’ego ramionami.

Blitzo nie miał nic przeciwko, a chwilę później pochrapywał spokojnie w objęciach księcia. Uśmiechając się, Stolas zamknął oczy i zapadł w sen u boku najwygodniejszej poduszki, jaką znał.

 

***

Później…

Po przebudzeniu obaj zadecydowali, że pora wracać, zwłaszcza że nadszedł wieczór. Przed oddaniem lejców kamerdynerom, Blitzo po raz ostatni pogłaskał konie i ucałował je w nosy. Z westchnieniem otarł łzy.

– Są zbyt urocze.

– Tak jak i ty, Blitzy – rzucił z porozumiewawczym mrugnięciem Stolas. Chochlik się zarumienił. – Cóż, niestety nie zaplanowałem na dzisiaj niczego więcej. Stella prosiła, żebym zjadł kolację z nią i Octavią, więc obawiam się, że tutaj nasze drogi się rozchodzą. Cieszę się, że przyszedłeś i mogliśmy spędzić miło czas.

– Taa… – Blitzo potarł tył głowy. – Było miło.

– Do zobaczenia w takim razie – powiedział Stolas i odwrócił się, chcąc ruszyć w stronę domu, ale nie miał po temu okazji.

– Cz-czekaj! – zawołał Blitzo, dopadając do księcia. Zatrzymawszy się przed Stolasem, wymamrotał: – Ehm, cóż, jedno z naszych zleceń było całkiem nieźle płatne i tak sobie pomyślałem, by zorganizować firmowe wakacje na jednej z popularniejszych wysp na Ziemi. W najbliższą sobotę nikogo tam nie będzie. Mam wrażenie, że jestem ci coś winien za dzisiejszy dzień, więc może chciałbyś do nas dołączyć? Wiesz, Octavia i Loona się zaprzyjaźniły, więc byłoby miło, gdyby mogły się spotkać, tak?

Rumieniąc się, Stolas przełknął i przesunął dłonią po tyle swojej głowy.

– Ehm… Pewnie, ale jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.

– Co takiego?

– Nie umiem pływać – wymamrotał Stolas.

Oczy Blitzo rozszerzyły się. Parsknął, a potem roześmiał się w głos, wprawiając księcia w jeszcze większe zakłopotanie.

– Serio?! Potężny, zdolny podróżować między światami książę nie potrafi pływać? Masz jakieś… Ile? Cztery tysiące lat? Naprawdę nigdy się nie uczyłeś?

– Widziałeś kiedyś pływającą sowę? Niezbyt urocze. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nawet Octavia pływa lepiej ode mnie – mruknął, krzyżując ramiona.

– Cóż, myślę, że zajmiemy się tym na miejscu – oznajmił Blitzo, obejmując Stolasa w pasie. – Jestem świetnym nauczycielem pływania! Nauczyłem moją Loony wszystkiego, co sam wiem.

– Sam nie wiem…

– Postaraj się, a pomyślę nad wetknięciem ci mojego ogona w tyłek i może nawet pozwolę possać kutasa. – Blitzo wyszczerzył się w uśmiechu.

– ZGODA! – wykrzyczał Stolas, podniecony samą perspektywą. Jego tyłek aż o to prosił.

– Świetnie. Do zobaczenia! – powiedział Blitzo. Odwrócił się i zawahał. Stolas przekrzywił głowę, widząc jak chochlik wyraźnie się nad czymś zastanawia. – Ach, cholera… Czemu nie? – rzucił, wzruszając ramionami.

Chwyciwszy Stolasa za przód koszuli, Blitzo przyciągnął księcia do siebie i pocałował w usta. Odkąd zaczęli ze sobą sypiać, chochlik nigdy go nie całował. To była jedyna zasada, którą na samym początku narzucił. Stolas nie miał nic przeciwko, świadom, że sypialnie z księciem samo w sobie musiało stanowić wyzwanie, więc to był pierwszy raz, kiedy ich usta się dotykały.

Stolas czuł niewyobrażalną moc, która towarzyszyła mu przez długie lata życia i przekraczania barier rzeczywistości. Brał udział w rytuałach, przyzwaniach i wydarzeniach, które zmieniły go zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.

Niczego jednak nie dało się porównać do pocałunku, którego właśnie doświadczał. Nigdy nie zawitał w Niebie – co najwyżej w Czyśćcu – ale to? Ta krótka chwila okazała się niczym Niebiańskie błogosławieństwo. Stolas nigdy nie doświadczył czegoś równie pięknego i uroczego.

Skończywszy pocałunek, Blitzo odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i popędził do wyjścia, wymachując rękami w powietrzu.

– Do zobaczenia!

Powoli dotknąwszy ust, Stolas poczuł coś, co dotychczas było zarezerwowane dla jego matki, ojca i córki. Coś, czego nie wywołała w nim żadna istota, z którą zdarzyło mu się sypiać.

Miłość.

Ten jeden pocałunek uświadomił Stolasowi, że właśnie zakochał się w tym cholernym chochliku.

 

***

Obecnie

Stolas wiedział, że on i Blitzo nigdy nie mieli dostać tego, czego pragnęli. Chciał, żeby chochlik został jego partnerem, chłopakiem, może nawet mężem, gdyby wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Ignorując fakt, że już niejako był żonaty – choć nie na długo – dobrze wiedział, że hierarchia Piekła nie zaakceptowałaby takiego związku. Nawet Lucyfer byłby za jego ukryciem.

Odkąd ich relacja nabrała tempa, Stolas w pełni zrozumiał pragnienie Blitzo, by stać się wolnym jak koń.

– Blitzo… Przepraszam… – wyszeptał. Musiał go znaleźć. Ocalić go. Nawet jeśli to oznaczało… zabicie matki jego własnej córki.

– Panie! – Reginald gwałtownie otworzył drzwi.

– Reginaldzie, powiedziałem, że…

Stolas!

Sowiemu Księciu aż zaschło w gardle, a serce omal mu nie stanęło, kiedy jego żona – eskortowana przez strażników – ruszyła w jego stronę ze łzami w oczach.

– Musisz ich powstrzymać! – zawołała Stella. – Musisz ocalić Blitzo zanim będzie za późno!

_________________

*TMI – skrót od Too Much Information, czyli „za dużo informacji". W polskim slangu też funkcjonuje, więc zostawiam zgodnie z oryginałem. ;)


Share:

7 grudnia 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Cierpienie (część 2) [The Suffering (part 2) – tłumaczenie PL] [+18]

         

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:

VIII. Imię
IX. Cierpienie (część 1)
X. Cierpienie (część 2) (Obecnie czytane)

...

Zwykle nie wrzucam ostrzeżeń, bo z założenia cała historia jest jako 18+, ale mam wrażenie, że tym razem by wypadało. Pomijając kilka mocniejszych pomysłów autorki na tortury, mamy jeszcze gwałt – bez opisów oczywiście, ale wyraźnie zasugerowany. Jeśli ktoś czuje się  niekomfortowo i woli pominąć ten fragment, oznaczyłam odpowiednią partę tekstu.

***

Trzy dni temu…

Woda wyrwała Blitzo ze snu. Ocknął się, gwałtownie nabierając powietrza, po czym rozejrzał dookoła, by odkryć, że znów wylądował w lochu razem z Bobem, Steve’em oraz Kurwą, która zaserwowała mu lodowaty prysznic. Przyjrzawszy się sobie, przekonał się, że jego ubrania zniknęły, a on świecił tyłkiem, nagi jak w dniu narodzin.

W pamięci wciąż miał to, co usłyszał wcześniej, więc spróbował się podnieść i popędzić do drzwi, ale jego ciało szybko się poddało. Upadł na ziemię z jękiem frustracji. Rany, których doznał, okazały się ponad jego siły, a jakby tego było mało, Blitzo czuł, że będzie gorzej. Jego obawy spełniły się, kiedy Steve podszedł do biurka (nie było go tam wcześniej), by podnieść pokryty zaschniętą krwią kolczasty bicz. Oczy Blitzo rozszerzyły się, kiedy Bob siłą poderwał go ku górze, obojętny na protesty. Chwilę później znalazł się przy ścianie, zwrócony do niej twarzą. Z góry opadły łańcuchy, a on został przymuszony do uniesienia rąk, by kajdany mogły zacisnąć się wokół jego nadgarstków.

Wciąż ciężko dyszał, kiedy uniesiono go kilka stóp nad ziemię. Drzwi otworzyły się, a Blitzo został zmuszony do zwrócenia się w stronę odzianej w ciemny płaszcz postaci oraz towarzyszącego jej wysokiego i fantazyjnie ubranego sowiego demona o zielono-białym upierzeniu. Miał na sobie niebieski garnitur ze złotymi guzikami i patrzył na Blitzo tak, jakby miał do czynienia z obrzydliwym robakiem.

Zakapturzona postać, o bliżej nieokreślonym wyglądzie, podeszła bliżej i spojrzała na chochlika spod kaptura.

– Wiesz, zawsze myślałem, że chochliki to pozbawieni honoru tchórze. Że to samolubna rasa, która dba wyłącznie o siebie i staje po stronie każdego, kto obieca im ochronę. Ale ty? Mam pewien szacunek do oporu, który okazujesz.

– Dzięki. Dostanę za to nagrodę Emmy? – zapytał Blitzo, walcząc z krępującymi go więzami.

Zakapturzona postać potrząsnęła głową, po czym zwróciła się do Boba i Steve’a.

– Róbcie to, co wam powiedziałem. Złamcie go, niech jego ciało i umysł się rozpadną. Ale pod żadnym pozorem nie wolno wam go zabić.

Bob i Steve przytaknęli i skłonili się. Wtedy zakapturzona postać zwróciła się do Blitzo.

– To twoja ostatnia szansa. Powiedz nam, gdzie jest księga, albo kolejne trzy dni będziesz odkrywał, czym jest prawdziwe piekło. – Blitzo nawet nie wahał się nad odpowiedzią, tyko po prostu splunął mu na płaszcz. Zakapturzony spojrzał na ślinę, prychnął, po czym oddali się w towarzystwie demonicznej sowy. – Jak wolisz.

Zanim Blitzo zdążył odpowiedzieć, Bob siłą odwrócił go w stronę kamiennej ściany. Pięć sekund później rozbrzmiał trzask bicza, a chochlik poczuł, jak postrzępiony koniec zagłębia się w jego plecach. Nie zdołał powstrzymać krzyku i całej wiązanki przekleństw, która poprzedziła kolejne uderzenie.

Bicz opadał z coraz większą siłą, uderzając a to w plecy, a to kończyny. Nie oszczędzili nawet jego tyłka. Blitzo czuł, jak skóra złuszcza się i opada wraz ze spływającą na ziemię krwią. Mieszała się z płynącymi bez chwili przerwy łzami.

Próbował myśleć o czymkolwiek, by przytłumić ból. Jego córka. Jego praca. Jego rodzina. Stolas. Moxxie i Millie. Programy telewizyjne. Książki. Filmy. Konie. Cokolwiek, co pozwoliłoby mu zignorować cierpienie.

Jednak wkrótce tylko ból wypełniał jego myśli. Jedynym, co słyszał, stały się jego krzyki i błagania o to, by nastał koniec. Tyle że ten nie nadszedł.

 

***

⚠️ warning – start

Dwa dni temu…

Piekło nigdy tak naprawdę nie było „piekłem” dla tych, którzy się w nim narodzili. Nie w pełnym znaczeniu tego słowa. Dało się przyzwyczaić do cierpienia, bólu i prześladującego wszystkich wokół pecha. Przetrwać mogli tylko najsilniejsi. Słabi byli pożerani. Musiałeś piąć się wyżej i wyżej, bo w innym wypadku kończyłeś jako zerżnięta przez kogoś innego suka. Niektórzy ludzie uczyli się tego bezpośrednio w Piekle, dla innych było to oczywiste od początku. Blitzo nauczył się, co oznacza Piekło, kiedy stracił rodzinę z rąk kogoś, kto okazał się silniejszy. Zginęli wszyscy poza nim, bo szczęśliwie zdołał uciec na czas.

Wtedy obiecał sobie, że już nigdy nie okaże słabości i nie straci tego, co udało mu się zyskać. Powoli piął się ku górze, pozostawiając za sobą kolejne martwe ciała. Niektórzy byli niewinni, o ile w Piekle to słowo miało rację bytu. Niektórych szczerze żałował, ale innych pragnął zabić po raz drugi. Blitzo sądził, że znalazł swój azyl, kiedy założył I.M.P. Miał sojuszników, kontakty, potęgę i wpływ na codzienne życie. Każdy pragnął zemsty, szczególnie na kimś ze świata żywych albo po prostu chciał wyeliminować kogoś ze swojego otoczenia. Stolas nie był jedynym szlachcicem, który zatrudniał go, by pozbyć się celebrytów, polityków albo aktywistów, którzy przeszkadzali mu w manipulacjach na Ziemi. Wszyscy – od bogaczy po zwykłych cywili – korzystali z usług I.M.P, a życie w końcu wydawało się układać zgodnie z oczekiwaniami Blitzo, nawet mimo ciągłych problemów finansowych.

Jednak powinien przewidzieć, że to nie takie proste. Piekło wciąż było Piekłem, a Blitzo właśnie doświadczał jego nowego wymiaru. Westchnął cicho, kiedy kolejny nóż zanurzył się w jego boku – tym razem tak ostry, że aż zagłębił się w żebrze. Chochlik nie miał pojęcia, jakim cudem wciąż żył, ale może miało to jakiś związek z narkotykami, które wstrzyknęli mu z pomocą strzykawek. Konkretnie tych, które wciąż tkwiły w jego piersi.

Czuł się jak pierdolona poduszka na szpilki przez te wszystkie noże, strzały, sztylety, igły i inne ostre przedmioty zagłębione w ciało. Kałuża krwi, która uformowała się pierwszego dnia trwającego koszmaru, powiększyła się trzykrotnie. Blitzo wręcz marzył, by pochwycić jeden z tych sztyletów i poderżnąć sobie gardło, byleby w końcu to zakończyć. Niestety, oba jego krwawiące nadgarstki krępowały łańcuchy. Jakby tego było mało, demoniczna sowia panienka zrobiła mu zdjęcia, by dodatkowo go upokorzyć.

– … proszę… skończcie już – rzucił błagalnym, zachrypniętym głosem. – W imię… czegokolwiek, do cholery… po prostu skończcie.

– Twarda z ciebie sztuka – ocenił Bob, podchodząc do stołu, by chwycić kolejne narzędzie. – Zaczyna mi się to podobać. A teraz stul swoją tłustą mordę.

– Pieprz się… – mruknął Blitzo. Krew zalała mu oczy. – Chore… pojeby…

– Może i tak, ale kogo to obchodzi? – Bob uniósł lśniące, białe ostrze i zagwizdał. – Stal Słoneczna. Mówią, że potrafi być równie bolesna, co i ta wykorzystywana do stworzenia Anielskiego Ostrza. Próbujemy?

– N-nie! Nie, proszę! – zaczął błagać, kiedy Steve i Kurwa podeszli bliżej. – Po prostu mnie zabijcie! Mam już dość! Wystarczy!

Błagał i pojękiwał, podczas gdy całe jego ciało trzęsło się ze strachu. To przypominało oczekiwanie na egzekucję, tyle że ze świadomością przeżycia kosztem potwornego bólu. Sekundy ciągnęły się niczym godziny, podczas gdy Blitzo próbował się uwolnić, wyrzucając z siebie kolejne prośby, których nikt nie słuchał.

Wtedy się stało… Powoli.

Blitzo nigdy nie krzyczał tak głośno, ani nie czuł tak okropnego bólu. Wrażenie było takie, jakby jego plecy płonęły, a do tego jadowite mrówki urządziły sobie ucztę na ciele. Kości zdawały się topić, podczas gdy nóż powoli zdzierał kolejne warstwy skóry. Krzyczał o pomoc, ale nie miał pojęcia do kogo się zwracał. Dźwięk płonącego, skwierczącego ciała był zbyt głośny. Czy wzywał ojca? Swoje siostry? Loonę? Stolasa? Szatana albo Boga? Może nawet Jezusa we własnej osobie? Wybrałby nawet wszystkie opcje, jeśli tylko zagwarantowałyby koniec tego, co właśnie się działo.

Nawet kiedy nóż zniknął, Blitzo wciąż miotał się, jakby dalej tam był. Cały jego system nerwowy płonął, umysł zbliżał się do wybuchu. W końcu poczuł, że kajdany się otwierają i upadł w kałużę własnej krwi. Jęknął, słaby i żałosny, ale nie dbał o to. Pragnął wrócić do domu. Prosto do rodziny.

– Proszę… pomocy… niech ktoś… mnie ocali – wykrztusił i zamknął oczy.

– Po prostu to skończmy. – Usłyszał jak Steve zwraca się do pozostałych. – Złamał się.

– Szef kazał to ciągnąć do końca dnia.

– N-nie! – wykrzyczał Blitzo, powoli czołgając się w ich kierunku. – Więcej nie… ja… zrobię wszystko…

– Wszystko? – powtórzył Bob, uśmiechając się. – Będziesz… nazywał mnie swoim mistrzem?

– T-tak… – załkał, pochylając głowę. – T-tak, mistrzu…

– Całował moje stopy?

Blitzo zauważył but, który lekko szturchnął jego posiniaczoną, zalaną łzami twarz. Przełknął, po czym pokrwawionymi ustami kilkukrotnie go ucałował, zanim został odepchnięty na bok. Steve z uśmiechem pochylił się, podczas gdy Blitzo owinął się ramionami. Starał się trzymać twarz z daleka od strażników, jednak sowi demon przymusił go do spojrzenia szarpnięciem lodowatych, silnych szponów.

– Pozwolisz, żebym cię przeleciał? Tak mocno, że tyłek będzie ci krwawić przez kilka kolejnych tygodni?

– Ew, chcesz wyruchać chochlika? – zapytała Kurwa, wystawiając język.

– Czemu nie? Skoro książę robi to regularnie, coś w nim musi być, prawda?

– Ja… ja… ja…

Blitzo zabrakło słów. Nie mógł wykrztusić ani jednego. Umysł podsuwał mu „tak” i „nie” w tym samym czasie. Jakaś jego cząstka podpowiadała, że i tak przeżyje, podczas gdy druga przypominała, że miał swoją dumę. Pragnął żyć, ale czy kosztem wykorzystania się w ten sposób? A może śmierć była lepsza? A może dalsze znoszenie cierpienia?

– Nie… Ja…

Zanim zdążył dokończyć, gorący nóż przeciął powietrze i jego ogon. Ból powrócił, a Blitzo zawył głośniej, a między przekleństwami i błaganiami, wykrztusił jedno słowo… Jedno słowo, które sprawiło, że ostatecznie się złamał.

Powiedział: tak.

Blitzo poczuł, jak wraz z tym jednym słowem umiera wewnętrznie. Chwilę później został odwrócony tyłem. Jego serce i dusza rozpadały się na kawałki przy każdym pchnięciu.

Kiedy nastał koniec, zaległ bezwładnie w kałuży własnego potu, krwi, łez i spermy.

Tak jak obiecali, zostawili go w spokoju i nawet uzdrowili, żeby nie umarł, ale to już nie miało znaczenia. Nie musieli go krzywdzić.

Nie, skoro teraz czuł ból zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz.


 ⚠️ warning – end

***

Wczoraj

Tej nocy nie mógł spać. Nawet nie płakał. Po prostu leżał na brudnej posadzce, bez mrugania spoglądając w ciemność. Kiedy na jego twarzy wylądowała mucha, nie zareagował. Nie czuł ani tego, ani bólu. Ani ciepła, ani zimna. Nie było czegoś takiego jak powietrze czy temperatura – wyłącznie cisza i ciemność.

Nie myślał, nie ruszał się, a po prostu patrzył i czekał. Wyczekiwał kolejnego dnia cierpienia. Próbował sobie przypomnieć wcześniejsze dni, ale te wydawały się puste. Wypełniały je twarze i imiona, które pamiętał, ale teraz okazały się zamazane. Widział wyłącznie tańczące wokół jego nagrobka cienie.

To było zabawne. Blitzo wciąż oddychał i myślał, ale zarazem czuł się martwy w środku. Jego ciało było niczym kupa zepsutego mięsa. Duszę zmiażdżono i zbezczeszczono, pozostawiając wciąż pulsujące blizny. Umysł wypalono – panowała w nim cisza – tak jak i w niezdolnym do dalszego łkania sercu.

Wkrótce mieli wrócić i wszystko zacząć od nowa, ale już o to nie dbał. Jaki był w tym sens? Pozostawał bezsilny. Był bezsilnym chochlikiem, któremu wszystko odebrano. Nawet dumę.

Drzwi otworzyły się, ale Blitzo się nie odwrócił. Czekał aż znów zostanie uniesiony za ramiona. Jego głowa opadła bezwładnie, kiedy wynieśli go z lochu; po prostu obserwował przemykające kamienie, podczas gdy ciągnęli go w kierunku przeznaczenia. Może tym razem w końcu zamierzali go zabić? Jeśli tak, zamierzał przyjąć to z ulgą. A może planowali dla niego coś wyjątkowego? Czy czasem go do czegoś nie potrzebowali? Albo dla kogoś? Wszystko było… takie zamazane.

Blitzo powoli uniósł głowę i spojrzał na osobę, która go niosła, by odkryć, że nie miał do czynienia ani z Bobem, ani ze Steve’em, ani nawet z Kurwą. To byli jacyś dziwni, przypominający ptaki goście o czerwonych nosach i twarzach. Wyglądali jak clowni.

Clowni. Cyrk. Czy kiedyś tam występował?

Nie, pracował w firmie. Miał rodzinę. A może dwie rodziny?

Głośny brzdęk prawie sprawiło, że podskoczył, ale rozluźnił się, widząc otwierające się metalowe drzwi. Syknął, kiedy oślepiło go jasne światło. Gdzie podziały się cienie? Skąd brał się ten blask? Niosące Blitzo krucze demony powoli przekroczyły próg, a jeden z nich nacisnął podświetlony przycisk na bocznym panelu. Blitzo poczuł, że cały pokój się unosi i wtedy słowo „winda” zawitało do jego umysłu. Zgadza się – winda.

Ale dokąd jechali?

Kilka minut później, wraz z kolejnym brzdękiem, Blitzo został oślepiony po raz drugi. Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, gdzie się znalazł. Było tak… jasno i kolorowo – czerwone i niebieskie zdobienia pokrywały marmurowe kolumny. Salon wyposażono w miękkie, wygodne meble oraz przedstawiające sowie demony obrazy, drogie wazy i nawet fortepian na którym ktoś grał. Była to srebrzysta sowa, starsza, o czym świadczyły pomarszczone pióra i siwe włosy. Miała zielone skrzydła i ogon, a na sobie kosztowną suknię, perły oraz diamentowe kolczyki.

Muzyka, którą wygrywała, była jednym z najsłodszych dźwięków, jakie Blitzo słyszał od… Kiedy zaczęło się cierpienie? Starsza demonica zauważyła ich i przerwała grę, by móc się podnieść. Podeszła – opanowana i dumna – po czym spojrzała na Blitzo bez większego zainteresowania. Tak samo jak wszystkie inne demoniczne sowy, ale… dlaczego pamiętał takie samo spojrzenie, ale pełne troski, pasji i… miłości?

Obrazy stały się nieco wyraźniejsze. Osoby, które powinien znać. Które znał i o które się troszczył. Kim były?

– No, jak on się ma? – zapytała staruszka.

– Nic nie powiedział ani nie zrobił odkąd go zabraliśmy. Ma symptomy szoku albo załamania nerwowego, Lady Nataszo – oznajmił jeden z trzymających Blitzo strażników.

– Hm, powinniśmy go złamać, ale nie do końca. – Lady Natasza nachyliła się. Blitzo zauważył, że jej szpony lśniły zielenią. – Odrobina magii powinna mu pomóc.

Położyła jeden z palców na czole chochlika, a on poczuł się tak, jakby czaszka za moment miała mu pęknąć. Początkowo był ból, ale prawie natychmiast zastąpiła go ulga. Niczym gorący strumień obmywającej ciało wody. Zamknął oczy, czując coś, czego nie zaznał od bardzo dawna.

Całkowity spokój.

Powoli otworzył oczy i zobaczył wszystko wyraźnie, bez brudu, krwi i łez. Blitzo poczuł, że znów jest w stanie stanąć o własnych siłach i prawie to zrobił, póki nie został odciągnięty przez… tengu. Tengu! Tak się nazywali.

Podążając za Lady Nataszą, strażnik pociągnął oszołomionego Blitzo w głąb długiego, wyłożonego czerwonym aksamitem korytarza, gdzie w ciszy ustawiły się inne tengu. Od czasu do czasu dało się zauważyć sowie demony w przebraniach pokojówek oraz kamerdynerów. Spoglądali na niego, niektórzy z odrazą, inni ze współczuciem, podczas gdy Blitzo pragnął zniknąć.

Zniknąć i wrócić do… swojej… rodziny.

Do rodziny.

Jego oczy rozszerzyły się, kiedy twarze z jego wspomnień w końcu nabrały ostrości. Pamiętał! Pamiętał wszystkich! Prawie się popłakał, ale był pewien, że jego oczy są na to zbyt suche. Tyle że to nie było ważne. Wystarczyło, że jego serce łkało na samą myśl o tym, że prawie zapomniał o najważniejszych osobach w swoim życiu: o Loonie, swojej ukochanej córce. O Moxxiem i Millie, swoich najbliższych przyjaciołach i współpracownikach. O Stolasie, swoim kochaniu i wsparciu, a także jego córce, będącej zarazem najlepszą przyjaciółką Loony.

Prawie o nich zapomniał. Ale gdzie teraz byli?! Czy też zostali uprowadzeni? Nie, pamiętał, że chodziło tylko o niego. Dorwali go i planowali do czegoś wykorzystać. Ale do czego?! Gdzie w ogóle się znajdował, do cholery?!

Blitzo rozejrzał się po pokoju, próbując znaleźć jakieś wskazówki, ale wtedy zauważył okno. Pierwszy raz od wielu dni zobaczył rozciągające się nad Piekłem nieboskłon i poczuł, że jego serce rośnie na sam ten widok. Zapragnął zamienić się w ptaka i odlecieć daleko stąd. Albo stać się koniem, przemierzającym czarne i czerwone piaski pustyni, ciągnące się aż za wzgórza daleko stąd.

Czarne i czerwone piaski na pustyni? To było niecodzienne. Czy większości pustyń nie pokrywał żółty piasek? Jedynym wyjątkiem był… był…

Nazwa zaświtała w umyśle Blitzo, więc zmusił się do tego, by się na niej skupić. Przecież ją znał, miał ją na końcu języka. Pamiętał, bo już kiedyś tam był. Chodziło o zlecenie? Wakacje? Może, ale to i tak nie było ważne. Chwila, to miejsce miało dwie nazwy! Jedną ogólną, a drugą używaną przez miejscowych. Nie pamiętał tej formalnej, ale wszyscy nazywali to… Zakątkiem Abbadona.

Znajdował się niedaleko Miasta Chochlików. Mniej więcej dzień podróży, jeśli być precyzyjnym. Był tak blisko domu i zarazem tak daleko. Ta myśl go oszołomiła. Gdyby tylko istniał sposób, w jaki mógłby poinformować o tym innych.

Ciągali go jak worek śmierci aż do momentu, w którym Lady Natasza otworzyła ostatnie z serii drzwi. Czekało tam na nich dwóch kolejnych tengu, sowi demon oraz zakapturzona postać. Wspomnienia uderzyły w Blitzo z siłą rozpędzonego pociągu, a widok postaci w płaszczu sprawił, że zrobiło mu się zimno.

Lady Natasza podeszła do sowiego demona i ucałowała go w policzek.

– Czy wszystko gotowe, Alexandrze?

– Tak. – Aleksander spojrzał na Blitzo z pogardą. – Mam nadzieję, że w końcu zacznie współpracować i pomoże nam zdobyć księgę.

Księga.

Potrzebowali księgi, bo…

– To nie ma znaczenia. Pora zadzwonić – oznajmiła zakapturzona postać, a tengu zmusiły Blitzo do zajęcia miejsca przy małym stoliku, na którym stał wyłącznie telefon. Zakapturzony nachylił się w stronę chochlika, aż ten był gotów przysiąc, że dostrzega lśnienie skrytych pod kapturem oczu. – Słuchaj mnie uważnie, chochliku. Zamierzamy dodzwonić się do twojej firmy i zażądać Grymuaru Światów. Powiesz, by nam go przynieśli. Zrobisz to, a wtedy przestaniemy cię krzywdzić. A jeśli nie? Twoje cierpienie będzie trwało wiecznie.

Blitzo przełknął z trudem i potaknął. Wbił wzrok w swoje pokryte bliznami ręce, podczas gdy pozostali sięgnęli po telefon. Choć niewiele brakowało, by narobił pod siebie, kiedy usłyszał słowa tego drania, w jego umyśle pojawiły się wątpliwości. Wiedział, że potrzebowali księgi, a gdy tylko dostaną ją w swoje ręce, wszystko będzie stracone. Biliony zginą, łącznie z jego własną rodziną. Czy mógł to powstrzymać, nawet kosztem własnego życia? Ale jak długo będzie w stanie to robić? Już i tak niewiele brakowało, żeby postradał zmysły, więc co jeszcze mu pozostało? Złamali jego ciało, ducha i dumę. Czy pęknięte serce i zatracony umysł były tego warte?

Zamknął oczy i wrócił myślami do wydarzeń, które miały miejsce dawno temu. Pomijając krzyki Moxxiego, nakazującemu mu być lepszym szefem i uspokajającej go Millie. Bez dawnej Loony, którą lenistwo skłoniło do tego, by przestać przejmować się pracą. Bez Stolasa wydzwaniającego z niepokojącymi propozycjami, mającymi ściągnąć Blitzo do jego łóżka. Ignorując te wszystkie razy, kiedy nienawidził samego siebie za spieprzenie zleceń lub umów biznesowych, które niezmiennie doprowadzały firmę na skraj.

Bowiem niezależnie od tego wszystkiego, były też dobre momenty. Takie, których nie zamieniłby za nic, co istniało w Piekle, na Ziemi albo w Piekle.

Wspomnienia takie jak te, w których celebrowali kolejne morderstwo i upijali się ze śmiechem. Moxxie i Millie u jego boku, kiedy razem wybijali cały gang mafiosów, żartując przy tym tak, jakby jutro miało nie nadejść. Millie potajemnie prosząca go o rady i pytająca jak radził sobie z małą Looną, co jasno sugerowało, że pragnęła wkrótce założyć z Moxxiem rodzinę. Oczami wyobraźni niemal widział jak ten ostatni obejmuje go i uspokaja, kiedy zalał się łzami po tym jak prawie wysłał go na pewną śmierć w Dzień Oczyszczenia. Blitzo przypomniał sobie czas spędzony z Looną w centrum handlowym, kupowanie nowych ubrań, oglądanie filmu, wspólne selfie i robienie sobie jaj z frajerów i geeków. Dotyk Stolasa, kiedy kochali się i to jak ten szeptał, że mu na nim zależy. Widział miejsca i wspólne wyjścia, kiedy spędzali czas poza sypialnią. Pamiętał Loonę i Octavię podczas karaoke, na które wybrali się wspólnie i podczas którego doprowadziły rodziców do łez.

Niewielki, pełen determinacji uśmiech wykrzywił jego wargi. Już podjął decyzję.

– Hej! – Blitzo otworzył oczy i powoli zwrócił w stronę trójki dupków, którzy zamienili jego życie w piekło w zaledwie kilka dni. Alexander, ten o irytująco skrzekliwym głosie, pohukując wskazał na trzymany przez zakapturzoną postać telefon. – Weź to i porozmawiaj z nimi. Chcą mieć pewność, że żyjesz.

Blitzo powoli wziął telefon. Wstrzymując oddech, przycisnął go do ucha.

– H-halo?

– Tato! – rozbrzmiał głos Loony. Przycisnął dłoń do piersi i uśmiechnął się przez łzy, kiedy usłyszał córkę. Potrzebował chwili, by zorientować się, że mówiła do niego „tato”. Nie robiła tego od czasu odkrycia, że rodzice zostawili ją na pewną śmierć, więc usłyszenie tego słowa uczyniło go najszczęśliwszym chochlikiem na świecie. Zupełnie jakby tylko to wystarczyło, by uleczyć wszystkie rany i zniwelować ból. – Nic ci nie jest?!

– L-Loony… przepraszam, że… nie przyniosłem ci tego szejka… tatuś… trochę utknął… – powiedział, próbując się nie popłakać, ale zawiódł.

– Idiota. Chuj z szejkiem! Cały jesteś?!

Chciał ją okłamać, ale nie udało mu się, bo zaczął kaszleć.

– … nie… n-nie bardzo… – odparł i wtedy zorientował się, że to jedyna okazja, by dać Loonie znać, gdzie się znajdował. – … jest prawie tak źle, jak w Zakątku Abbadona… Pamiętasz?

– Abbadona? – powtórzyła Loona, jednak zanim zdążył zmusić ją do wysilenia pamięci, wtrącił się Moxxie.

– Blitzo! Szefie, obiecuję, że zabierzemy cię do domu!

Niech cię szlag, Moxxie?! Naprawdę musisz przerywać?

Obejrzał się na zakapturzoną postać za jego plecami oraz spoglądających na niego Alexandra i Lady Nataszę. Zerknął na tengu i zaczął się zastanawiać, ilu udałoby mu się sprzątnąć, zanim by go powstrzymali albo zabili.

Cóż, zawsze pragnął zginąć w walce.

Powoli uniósł pięść i pokazał środkowy palec zszokowanym ptakom.

– … nie dawajcie im księgi…

Widząc zaskoczenie wymalowane na twarz zebranych, Blitzo wyszczerzył się w uśmiechu.

– Ale szefie! Twoje życie jest ważniejsze niż…

– Nie! Jebać mnie i moje życie! Nie możecie oddać im księgi! Moxxie, spróbuj to zrobić, a przysięgam, że… Ach! – Tengu dopadł do niego, nim zdołał dokończyć zdanie. –  Zostaw mnie!

– Szefie!

– Tato!

Blitzo rzucił telefon prosto w twarz jednego z tengu, po czym sięgnął po sztylet, który ptasi samuraj miał przytwierdzony do pasa. Chwyciwszy go, zabójca wymierzył ostrze prosto w szyję jednego z kruków, a potem wymierzył mu cios głową.

– Pierdol się, ty sukin… ACH! – Każdy ruch bolał jak diabli, ale Blitzo miał to gdzieś. Wskoczył na biurko, wciąż ściskając w dłoni telefon, i kopnął w twarz Alexandra, aż z nosa poszła mu krew. – Loona, kocham cię! Przepraszam, że nie mogłem… ugh… dotrzymać obietnicy!

Skrzywił się, czując jak jego noga zaczyna reagować na kopnięcie, którym powalił go inny tengu. Tyle że Blitzo nie zamierzał grać czysto. Wsadził palce w oczy kruka zanim uderzył go prosto w nos.

– Moxxie, Millie – interes jest wasz! Zajmuj cię moją… c-cholera… – Blitzo przetoczył się na bok, by uniknąć katany, która niemal przecięła go na pół. – Córką! – Wykorzystał resztę pozostałej mu energii, by unikać ciosów. – Powiedzcie… Kurwa! Powiedzcie Stolasowi, że… szlag… nawet go lubiłem i…

Huk wystrzału.

Blitzo sapnął, czując jak coś uderza go w klatkę piersiową. Spojrzał w dół, by odkryć otwór po kuli, która przeszyła dolną część jego talii. Zaraz po tym oczy uciekły mu w tył głowy i upadł. Wywracając się, zaczął kaszleć krwią i robić wszystko, by zachować otwarte oczy.

– Ulecz go – powiedziała zakapturzona postać, odkładając broń. Blitzo nie widział jej wyraźnie, ale wyglądała na dużą i miała na sobie lśniące białe runy.

– Oszalałeś?! Złamał mi nos, a ty chcesz go leczyć, mimo że sam go postrzeliłeś?! – zawył Alexander, trzymając się za zalaną krwią twarz.

– Ostrzegałem go przed konsekwencjami. Nie posłuchał, więc teraz sprawię, by poczuł znaczenie tego ostrzeżenia – odparł zakapturzony, powoli podnosząc telefon i wracając do rozmowy.

Blitzo jedynie zakaszlał krwią i w końcu zemdlał.

 

***

Obecnie

– Blitzo! Blitzo! – zawołał zmartwiony głos. Wydawał się znajomy. – Obudź się!

– Ech. – Blitzo jęknął i potrząsnął głową. Całe jego ciało było obolałe, ale już nie czuł, by miał wielką dziurę w pasie, a to wróżyło dobrze. Kiedy wszystko wokół nabrało kształtów, zobaczył coś – albo raczej kogoś – kogo się nie spodziewał. – Stella? Co ty tutaj robisz?

Żona Stolasa wpatrywała się w niego z przerażeniem i ze łzami w oczach. To było czymś rzadko spotykanym w jej przypadku. Zwykle spojrzeniem wyrażała niechęć albo obrzydzenie, ale tym razem wyglądała, jakby naprawdę się o niego martwiła.

– Nie mamy wiele czasu! Ja… Przepraszam! Nigdy nie chciałam, by to się stało! Nie tak – załkała, mimo że robiła wszystko, by zachować spokój. – Zamierzam cię stąd zabrać! Wrócimy do domu mojego męża! Obiecuję, że zrobię wszystko, byleby ci pomóc!

– Ech… Okej?

Blitzo nie krył zaskoczenia tym, co mówiła, ale skoro proponowała ucieczkę, musiałby upaść na głowę, by zacząć narzekać. Zaczęła mocować się z kajdanami wokół jego kończyn, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły. Nabrawszy powietrza, Stella odwróciła się, by spojrzeć na zakapturzoną postać i Alexandra – z opatrunkiem na nosie – patrzących w ich stronę.

– Stella, co ty wyprawiasz?! – zapytał Alexander, podczas gdy dwa tengu dopadły do niej z obu strony.

– Alex, posłuchaj! To zaszło za daleko! Musimy to zakończyć! – wykrzyczała Stella, kiedy kruki chwyciły ją za ramiona. – Puszczajcie! Rozkazuje wam mnie puścić!

– Alexandrze, proszę żebyś zabrał siostrę do pokoju i upewnił się, że nie będzie więcej nam przeszkadzać – powiedziała zakapturzona postać nawet na nich nie patrząc.

Alexander spojrzał na siostrę i, pohukując przy tym gniewnie, rozkazał strażnikom ją wyprowadzić. Próbowała błagać go, by przestał, po czym spojrzała na Blitzo z czystym przerażeniem w oczach.

– Przepraszam! Tak bardzo przepraszam! Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc!

Wszyscy wyszli. Został tylko Blitzo i spoglądająca na niego w milczeniu postać w płaszczu. Wkrótce zakapturzony ruszył w jego stronę, ku zaskoczeniu chochlika zaczynając klaskać.

– Muszę przyznać, że mój szacunek do ciebie wzrósł. Niewielu sprzeciwiłoby się porywaczom po dziesięciu dniach cierpienia i agonii, których doświadczyłeś. Sądziłem, że się złamałeś, ale wtedy znów nam odmówiłeś. Jestem pod wrażeniem, bo nigdy nie widziałem czegoś takiego u przedstawicieli twojego gatunku.

– Może jesteśmy inni niż myślisz – warknął Blitzo, spluwając na podłogę. – Może jesteśmy kimś więcej niż szkodnikami, które pragniesz wymazać z egzystencji.

– Więc słyszałeś. Cóż, to i tak nie ma znaczenia. Nawet jeśli twoi przyjaciele zwrócili się do Księcia Stolasa, nie ma szans żeby ustalili gdzie albo kim jesteśmy. Obawiam się, że nikt nie przyjdzie ci z pomocą, a ty tutaj umrzesz.

Blitzo zamknął oczy i wzruszył ramionami.

– Taa, no cóż, życie to kurwa, a potem giniesz. Miejmy to już za sobą.

– Och, nie zamierzam cię zabić. Mówiłem przecież, że będziesz cierpiał, jeśli mi odmówisz, a ja zawsze dotrzymuję słowa. – Zakapturzony powoli wyjął coś z kieszeni. Blitzo skrzywił się na sam widok. Był to mały fioletowy robak ze szczypcami i ząbkami. Poruszył się w okrytej rękawicą dłoni, wydając przy tym wysoki pisk. – Czy wiesz, co to jest? Nazywają go Koszmarnym Pasożytem. Tacy jak on żyją tylko w Pradawnych Miastach. Ten mały robaczek przyczepia się do mózgu ofiary – tak, w twojej głowie – i wprowadza ją w głęboki sen. Taki, z którego nie da się obudzić. Podczas snu najgorsze lęki, jakie kiedykolwiek miałeś, oraz całe cierpienie ożywają w twoim umyśle. Będziesz zmuszony przeżywać je w nieskończoność, aż twoje serce w końcu nie wytrzyma i zatrzyma się ze strachu. A teraz zobaczmy, czego się boisz.

Blitzo chciał odwrócić wzrok, ale nie był w stanie się ruszyć, porażony jakąś niewidzialną, bijącą od postaci w płaszczu siłą. Zamarł w bezruchu z szeroko otwartymi oczami. Dłoń w rękawiczce powoli przybliżyła się do jednej ze źrenic, a pasożyt zaskrzeczał zanim wskoczył do środka.

Wtedy zapanowała ciemność.

Share:

POPULARNE ILUZJE