24 listopada 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Przesłuchanie [The Interrogation – tłumaczenie PL] [+18]

      

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Kiedy Octavia usłyszała, że udało się pochwycić najemcę, który uprowadził Blitzo, spodziewała się ujrzeć wszystkich szczęśliwych i świętujących sukces. Tymczasem księżniczka zastała w salonie sprzeczające się Millie i Loonę oraz potrząsającego głową Moxxiego. Zrozumiała, co było tego powodem, gdy dostrzegła wciąż krwawiące rany na ramionach Loony oraz ślad po dźgnięciu w bok, do którego ta przyciskała dłoń. Octavia skrzywiła się na ten widok. Chociaż wiedziała, że przyjaciółka mogła znieść dużo poważniejsze obrażenia, widok wciąż był dla niej bolesny. Sprzątaczki wpadłyby w szał z powodu krwistych śladów na podłodze, zwłaszcza na dywanie, który matka tak bardzo kochała.

– Mówię ci, że nic mi nie jest! – zawyła Loona, odsłaniając kły. – Czy teraz możemy w końcu przesłuchać tego gościa?! Tym zajmę się później.

– Nie! Idziesz do lekarza albo przysięgam, że osobiście cię tam zawlekę! – krzyknęła Millie, przybliżając się do twarzy Loony.

– Nie jesteś moją matką, do cholery!

– Cóż, póki nie uwolnimy twojego ojca, jestem za ciebie odpowiedzialna!

– Mam dziewiętnaście lat. Nie dwanaście!

– Cóż, zachowujesz się, jakbyś jednak miała mniej – wtrącił Moxxie, stając po stronie żony. – Naprawdę, Loona, powinnaś to opatrzeć. My w tym czasie sprawdzimy jak idzie przesłuchanie i damy ci znać.

– Ale…

– Loono, po prostu to zrób – powiedziała Octavia, ściągając na siebie uwagę przyjaciółki. – Wiem, że wszystko goi się na tobie jak na psie, ale to wciąż mój dom i wolałabym, żeby było w nim jak najmniej krwawych śladów.

Loona obrzuciła całą trójkę spojrzeniem, po czym wyrzuciła obie ręce ku górze i kopnęła w najbliżej stojące krzesło. Wzięła kilka głębszych wdechów, by się uspokoić.

– Dobra, ale gdy tylko się czegoś dowiecie, macie mi natychmiast dać znać! To gdzie jest ten głupi lekarz?

– Jerry? Proszę, odprowadź Loonę do Skrzydła Szpitalnego – poprosiła Octavia, zwracając się do najbliższego strażnika. Odpowiedział skinieniem, po czym razem z Looną opuścił pokój.

– Wrzuć na luz, Loona. Przecież nie idziesz do weterynarza – zażartował Moxxie, parskając śmiechem.

– W każdy wtorek szczam do twojej kawy – rzuciła Loona. Zaśmiała się, widząc jak twarz Moxxiego przybiera zielonkawy odcień. Dopadł do kosza na śmieci, by zwymiotować, ku obrzydzeniu wszystkich wokół i rozbawieniu Loony.

– Ta obrzydliwa, mała… Ugh! – jęknął, kiedy Loona pokazała mu środkowy palec i wyszła w ślad za strażnikiem. Pozbywszy się śniadania, Moxxie uniósł głowę i otarł twarz rękawem. – Niezła z niej suka.

– Aww, po prostu martwi się o Blitzo – stwierdziła Millie, klepiąc męża po plecach. – Teraz powinniśmy sprawdzić, czego Stolasowi udało się dowiedzieć od naszego gościa.

– Chodźcie ze mną – powiedziała Octavia, ale zauważyła, że Moxxie znów robi się zielony. – Ale najpierw skołujmy trochę aspiryny.

 

***

W oczach Księcia Stolasa ludzie byli wyjątkowo fascynującymi istotami. Zabawnym było obserwować gatunek, który stworzono na obraz Boga, a który swoim okrucieństwem sprawiał, że na myśl raczej przychodziło dzieło samego Szatana. Z każdym pokoleniem wydawali się bardziej brutalni i zdeprawowani. Jeśli miał być szczery, najzabawniejszym okresem było dla niego średniowiecze. Tak pełne krwi i okrucieństwa ziemski epizod pozostawał ulubionym Stolasa. W tamtym okresie demony znakomicie spędzały czas, manipulując różnymi królami, książętami, biskupami i rycerzami – ot dla rozgrywki, zupełnie jakby rozgrywały partię szachów. Ostatecznie ten czas dobiegł końca, ale wciąż pozostawały wspomnienia.

Jednym z kroków, które podjął Książę Stolas, by zachować wspomnienie ówczesnych dni, było urządzenie sali tortur na wzór tej, którą widywało się w XII wieku w siedzibie Inkwizycji. Najróżniejsze narzędzia do zadawania bólu, okropne cele ze śladami zaschniętej krwi i moczu, a wszystko to w połączeniu z wygłodniałymi szczurami, pożerającymi wszystko, co wpadło im w łapki. Dla zwiedzających było to niczym podróż w czasie, jednak nie dla więźniów. Dla nich zaczynał się koszmar. Chociaż wystrój przywodził na myśl zamierzchłe czasy, Stolas postarał się o nowoczesne akcenty. Takie jak magiczne, zapobiegające ucieczce pieczęcie, golemy w roli strażników i kilka współczesnych praktyk, choćby chińskie metody wodnych tortur.

Niestety niezwykle rzadko zdarzało mu się ich używać, jednak tym razem mieli gościa, którego poddano pełnej kuracji. Stolas podążał ciemnym korytarzem w towarzystwie dwóch Cieni, swojej córki oraz małżeństwa chochlików, którzy pragnęli mu towarzyszyć. Machnięciem dłoni sprawił, że magiczne zamki ustąpiły, a drzwi otworzyły się, ukazując przykutego do stalowego krzesła Vaaxa. Szczury w popłochu uciekły do swoich nor, kiedy Stolas – ze lśniącymi w ciemnościach oczami – podszedł do najemnika. Musiał przyznać mu jedno: nie widać było, żeby ten trząsł się ze strachu.

Czerwone, pełne nienawiści tęczówki spotkały się z tymi skrytymi za maską, kiedy Stolas pochylił się i wyszeptał:

– Nie owijajmy w bawełnę, Vaax. I ty, i ja wiemy, że masz przejebane. Wiesz, dlaczego tutaj jesteś i czego od ciebie chcemy. W związku z tym sugeruję, żebyś nie stawiał oporu i powiedział prawdę, zanim przekonasz się, co czuje się podczas powolnego wyrywania kręgosłupa. – Wyprostował się. – Więc jak będzie?

– Daruj sobie straszne przemówienia, Książę Stolasie. I tak planowałem o wszystkim ci powiedzieć – odpowiedział Vaax.

– Naprawdę? Tak po prostu? – zapytał Moxxie, unosząc brwi. – Gdzie jest haczyk?

– Nie ma haczyka. Jestem więźniem jednego z najpotężniejszych demonów tego wymiaru. Kogoś, kto ot tak mógłby wykorzystać magię, żeby zamienić mnie w kupkę popiołów – prychnął Vaax. – Myślisz, że mam chociaż cień szansy na ucieczkę? Wiem, że nie wyjdę stąd żywy. To wybór między szybką albo bolesną śmiercią. Poproszę to pierwsze, dzięki. Zamierzasz uśmiercić mnie permanentnie z pomocą Niebiańskiej Broni?

– Brzmi obiecująco, ale nie. – Stolas zmierzył Vaaxa wzrokiem. – Powiedz mi to, co chcę usłyszeć, a wtedy zapewnię ci szybką śmierć. Dorzuć coś przydatnego, a może nawet powstrzymam się przed zabiciem cię teraz.

– Dobra, więc czego chcesz? – zapytał Vaax, prostując się na krześle.

– Gdzie jest Blitzo?! – zapytała nagląco Millie.

– Nie wiem. – Vaax błyskawicznie zwrócił się do Stolasa, widząc jak oblicze sowiego księcia wykrzywia grymas. – Naprawdę! Po tym, jak go znokautowałem, zabrałem go na miejsce, do którego kazano mi przybyć. Była ich szóstka. Trójka wyglądała na członków Goecji, myślę, że nazywają się tengu*. Pozostała trójka to piekielne ogary. Mieli czerwoną sierść i czarne tatuaże, więc muszą należeć do zastępu Diabelskich Psów. Po prostu oddałem im ciało. Zabrali je ze sobą i zniknęli.

– Czego Goecja i piekielne ogary chcieli od Blitzo? – zapytała Millie.

– Wątpię, żeby to byli prawdziwi porywacze. Raczej wynajęto ich do pomocy – odparł Stolas, pocierając podbródek. – Piekielne ogary w roli zbirów to norma, ale tengu? Te demony stoją wyżej.

– Poza tym tengu się nie sprzedają – podsumowała Octavia. – To honorowi wojownicy, walczący dla tych, którym przysięgli służyć. W takim razie muszą pracować albo dla wyżej postawionych demonów Goecji, albo dla Upadłych.

Ta informacja jedynie wzmogła odczuwany przez wszystkich niepokój. Było kilka wysoko postawionych demonów, które mogły pozwolić sobie na klan służących im tengu. Stolas natychmiast pomyślał o markizie Aamon, księciu Buné, lordzie Balam i pozostałych.

– Jak się z tobą kontaktowali? Czy poznałeś swojego pracodawcę? – zapytał Moxxie.

– Nie. Dostałem telefon i poprosili mnie o spotkanie w opustoszałej alejce w sprawie zlecenia. Ogary kazały mi doprowadzić waszego szefa. Zaoferowali siedem milionów jako zapłatę. Połowę dostałem z góry. – Oczy zebranych zabłysły, kiedy usłyszeli cenę. – To była zbyt dobra oferta, żeby ją odrzucić, więc się zgodziłem. Obserwowałem cel przez tydzień i zauważyłem, że trzy razy w tygodniu kupuje szejki w tym samym miejscu. Po prostu przekupiłem sprzedawcę, by podrzucił mu narkotyki do napoju. Ta suka, Yima, prawie wszystko popsuła, ale pozbyłem się jej, zanim środki zadziałały.

– Octavio, przypomnij mi, żebym wrzucił na Yelp** recenzję tego miejsca. Wystawię im taką opinię, że już nigdy nie znajdą interesantów. – Stolas zwrócił się do córki, po czym na powrót skupił wzrok na więźniu. – Czy podejrzewasz jakikolwiek powód, dla którego chcieli uprowadzić Blitzo?

– Nie, nie pytałem ich – odparł Vaax. – Moje życie jest dużo prostsze, jeśli nie kwestionuję rozkazów. Chociaż czułem, że powinienem zrezygnować z tego zlecenia. Wiedziałem, że wpadnę w kłopoty, nawet mimo stawki.

– Jesteś w stanie się z nimi skontaktować? – podjął Stolas, powoli snując w myślach plan.

– Tak myślę? Wciąż mam ich numer telefonu. Dlaczego? – zapytał Vaax, kiedy Stolas sprawił, że komórka wyleciała z jego kieszeni.

– Bo może przy odrobinie szczęścia jednak nam się przydasz – odpowiedział książę, wraz z towarzyszami opuszczając pokój.

– Cóż, mógłbyś przynajmniej mnie rozkuć! Umieram z głodu! Hej!

***

– Co planujesz, tato? – zapytała Octavia, gdy tylko opuścili podziemia i wrócili do salonu.

– Skoro Vaax nie potrafi udzielić nam żadnych informacji, może wyciągniemy je od tych, którzy się z nim kontaktowali – wyjaśnił Stolas, obracając telefon w dłoni. – Przyznaję, że to działanie naokoło, ale na razie jest naszą jedną szansą, by dowiedzieć się, gdzie szukać Blitzo albo przynajmniej kto odpowiada za cały ten spisek.

– Więc spróbujemy namierzyć połączenie? – zapytała Millie.

– Tak, ale obawiam się, że to może zająć dzień albo dwa. – Stolas z westchnieniem spojrzał na komórkę. – Nie jestem w stanie wymyśleć niczego innego.

– Nie mamy dnia ani dwóch! Do tego czasu mamy oddać porywaczowi księgę. Jeśli tego nie zrobimy, Blitzo będzie martwy! – wykrzyczał Moxxie, krzyżując ramiona. – Musi być inne wyjście. Może jakoś zmusimy ich do otwartej konfrontacji?

Pod wpływem impulsu Octavia pośpiesznie zabrała telefon z rąk ojca.

– Myślę, że mam pomysł. Zaufajcie mi – powiedziała, ignorując spojrzenia obecnych i skupiając się na szukaniu wiadomości, które Vaax napisał w związku ze zleceniem.

Gdy tylko je znalazła, sprawdziła, czy numer wciąż odbiera SMS-y i przystąpiła do dzieła:

 

VAAX: Hej, musimy się spotkać.

NIEZNANY NUMER: Nasza współpraca dobiegła końca. Jeśli będziemy cię potrzebować, sami się odezwiemy.

VAAX: Zostałem zaatakowany przez tych dupków z I.M.P. Złapali mnie i chcieli informacji, ale udało mi się ich oszukać. Myślą, że nic nie wiem.

NIEZNANY NUMER: No i?

 

– Okej, no to próbujemy – mruknęła Octavia.

 

VAAX: Cóż, zawsze mógłbym im wspomnieć, kto mnie wynajął.

NIEZNANY NUMER: Czy ty mi, kurwa, grozisz?

VAAX: Raczej proponuję wymianę. Słyszałem, że Książę Stolas jest przywiązany do chochlika, którego zabrałeś. Jeszcze nie ma o niczym pojęcia, ale gdyby się dowiedział? Czy naprawdę jest taki potężny?

 

Konwersacja zatrzymała się na dłuższą chwilę. Pozostali zgromadzili się wokół Octavii, obserwując rozwój wypadków.

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł, księżniczko? – zapytał Moxxie, czytając wiadomości.

– Po pierwsze, nie mów do mnie „księżniczko” – skrzywiła się, mierząc wzrokiem niskiego chochlika. – A po drugie, to najszybszy sposób, jeśli chcemy spotkać się z tymi typkami.

W końcu nadeszła odpowiedź.

 

NIEZNANY NUMER: Czego chcesz?

VAAX: 3 mln w gotówce, jeśli mam milczeć.

NIEZNANY NUMER: 2 miliony.

VAAX: 2.5 albo nic z tego.

NIEZNANY NUMER: Zgoda. Spotkajmy się w 13 hali w Dzielnicy Magazynowej Miasta Chochlików. O 20. Jeśli spóźnisz się chociaż o minutę, układ przepadnie.

VAAX: Przyjdę.

 

 Wszyscy odetchnęli z ulgą na ten widok.

– Doskonała robota, Octavio – pochwalił Stolas, obejmując córkę od tyłu. – Moja córeczka! Mądra po tacie.

– Więc dlaczego sam na to nie wpadłeś? – zapytała Octavia, sprawiając, że ojciec aż się zarumienił. – W każdym razie, musimy kuć żelazo póki gorące.

– Powinniśmy poprosić Vaaxa o pomoc? – zapytał Moxxie.

– Nie, nie ufam mu. Zresztą to jeszcze nie koniec mojego planu – odparła z uśmiechem. – Vaax zawsze chodzi w przebraniu. Wątpię, żeby ci goście znali jego prawdziwy wygląd bez maski i płaszcza. Mamy to szczęście, że znamy chochlika, który ma dokładnie ten sam rozmiar.

Wszyscy powoli odwrócili się, by spojrzeć na Moxxiego. On z kolei spojrzał na nich, dopiero po chwili pojmując, co kryło się za słowami Octavii. Jego oczy rozszerzyły się, gdy zrozumiał.

– O nie! Nie będę pracował w przebraniu! Nie po tym, co było ostatnim razem!

 

 ***

Ostatnim razem…

Ze wszystkich pomysłów, na które wpadł Blitzo, próbując pozbyć się celu, ten był najgłupszy i najbardziej szalony. Klienci oczekiwali, że sprzątną lidera niszczycielskiego kultu, do którego niegdyś należeli i przez który z własnej woli poświęcili się w mającym powstrzymać apokalipsę rytuale. Zamiast skończyć w Niebie, cała siódemka wylądowała w Piekle za oddawanie czci człowiekowi podającemu się za Jezusa, mordowanie obcych, którzy wkroczyli do ich „Raju”, świętokradztwo oraz samobójstwo. Nie trzeba dodawać, że dostali szału i zapragnęli zemsty na „Janie Chrystusie z Newcastle”.

Moxxie przewrócił oczami. Serio, zupełnie jakby Jezus miał na miejsce swojego powtórnego przybycia wybrać Kanadę.

Przez ostatnie trzy dni udawał nowego członka kultu, przebrany w blond perukę, czerwoną sukienkę (z pomarańczami udającymi piersi), wysokie obcasy i z nałożonym makijażem. Nie miał pojęcia, dlaczego Blitzo kazał mu przebrać się za kobietę, ale to pytanie wydawało się mało istotne. Bardziej zastanawiało go, jakim cudem ludzie wciąż nie zorientowali się, że nie był człowiekiem. Jego przebranie ledwo ukrywało rzucające się w oczy demoniczne oblicze!

– A może z tego szaleństwa również pogłupieli – wymamrotał, przenosząc najświeższe pudełka z żywnością, które przekazali im „hojni” darczyńcy z pobliskiego miasta. Umieścił je na końcu magazynu, skąd obserwował pracę pozostałych członków swojej „nowej” rodziny.

Trwało to do czasu aż wszyscy zaczęli się kłaniać i modlić, kiedy ich „Zbawiciel” przybył sprawdzić przebieg prac. Moxxie – trzymając się wyznaczonej roli – również zaczął czcić ziemię, po której stąpał przybysz, ale przy tym uważnie go obserwował. Łysy przywódca kultu – Jan Chrystus, jak kazał się nazywać – odziany był w fantazyjne biało-niebieskie szaty, poza tym miał jedną z najdłuższych bród, jaką Moxxie kiedykolwiek widział u człowieka. Poza tym był gruby i ledwo się poruszał. Można było tylko zgadywać, dlaczego ci idioci uznawali go za zbawcę.

  Ty tam! – oznajmił Jan Chrystus, wskazując palcem prosto na Moxxiego.

– Ja? – Moxxie dla pewności się rozejrzał.

– Tak, chodź ze mną! Mam dla ciebie specjalne zadanie – rozkazał Jan, nakazując Moxxiemu ruszyć za sobą. Rozległy się szepty innych dziewcząt na temat szczęścia, które spotkało tą, która została wybrana na spotkanie sam na sam ze Zbawicielem.

Szczerze mówiąc, Moxxie miał to gdzieś. Przez ostatnie trzy dni starał się dorwać faceta, gdy ten będzie sam, by móc go zabić i w końcu się stąd wydostać, jednak zawsze towarzyszyli mu inni. Nie wątpił, że poradziłby sobie z wieloma z nich w pojedynkę, ale problem z tym kultem polegał na tym, że liczył blisko sto osób i spora część wyznawców potrafiła posługiwać się bronią palną. Moxxie nie był głupi i znał swoje możliwości, a gdyby teraz mógł pozbyć się tego gościa i uciec, obyłoby się bez dodatkowych kłopotów.

Przeszli przez kwatery mieszkalne i dotarli do olbrzymiego domu, który lider zajmował w pojedynkę. Po wejściu do środka Moxxie zdał sobie sprawę, że był tutaj po raz pierwszy. Dostrzegł wysokiej klasy meble, obrazy oraz nowoczesny wystrój, na który nie mógł pozwolić sobie żaden z wyznawców. Naturalnie lidera to nie obowiązywało.

Moxxie podążał za głupim człowiekiem, aż znaleźli się w olbrzymiej sypialni, wyposażonej w iście królewskie łoże, zasłane aksamitną pościelą i poduszkami. Już miał się odezwać, kiedy Jan Chrystus zamknął drzwi i nacisnął przycisk na pobliskim pilocie. Z głośników popłynęła jazzowa muzyka, a grubas zaczął zdejmować szatę.

– Widzisz, drogie dziecko, ostatnio często cię widuję. Zawsze wyglądasz na zdezorientowaną i zdenerwowaną.

– Ehm, ja… – Moxxie przełknął i pośpiesznie zmodulował głos tak, by zabrzmiał jak kobiecy. – Jestem po prostu… pod wrażeniem… wszystkiego, co zbudowałeś! Naprawdę… prowadzisz nas do zbawienia! Mój Panie! – Jan Chrystus miał na sobie już tylko spodnie i długą koszulę, ale wkrótce zdjął również je. Oczy Moxxiego rozszerzyły się, a on sam powoli wycofał się w stronę łóżka. – Ehm, sir?

– Zrelaksuj się – odparł Jan Chrystus, odrzucając koszulę i odkrywając swoje owłosione, tłuste ciało. – Pomyślałem, że powinniśmy się poznać. Lubię udzielać błogosławieństwa nowicjuszom. Zwłaszcza takim ładnym jak ty.

Och, nie.

Kurwa, nie.

– Ehm, sir, może powinniśmy… ACH! – Moxxie jęknął, kiedy Jan Chrystus popchnął go na łóżko. „Zbawca” wspiął się na nie i szczerząc się, przybliżył do twarzy zniesmaczonego, targanego mdłościami chochlika.

– No dalej… Nie masz ochoty na małe tête-à-tête ze Wszechmogącym…

Jan Chrystus nie miał okazji, żeby dokończyć, bowiem Moxxie wyjął scyzoryk i dźgnął go w gardło.

Chwytając powietrze, Jan Chrystus spróbował zatrzymać krwawienie dłońmi, ale wtedy otrzymał dwa kolejne ciosy – jeden w pierś, a drugie prosto w przyrodzenie. Upadł na podłogę i błyskawicznie się wykrwawił, najpierw tracąc przytomność, a po kilku minutach wydając ostatnie tchnienie. Moxxie odetchnął z ulgą, po czym zdjął perukę i wymierzył martwemu dupkowi porządnego kopniaka w twarz.

– Cóż, skoro mam już pewną traumę na resztę życia, pora… – Moxxie zamarł, słysząc jak otwierają się drzwi. Powoli odwrócił się i spojrzał na zszokowaną, pobladłą kobietę, wpatrującą się w scenę tuż za jego plecami. Z nerwowym uśmiechem, Moxxie uniósł obie ręce ku górze. – Ehm… Chwalmy Pana?

– DEMON!!!

Bez chwili wahania Moxxie wyskoczył przez okno i rozpoczął paniczną ucieczkę przed resztą uzbrojonego kultu.

 

***

– Uciekłem im tylko dlatego, że byłem za niski, by mogli mnie zestrzelić! – wykrzyczał Moxxie, biorąc Burbon od trzymającego tacę z szotami Reginalda. – Miałem szczęście, że Blitzo okazał się wystarczająco rozsądny, by w porę wystrzelać tych fanatyków karabinem maszynowym, gdy dotarłem do  bezpiecznej strefy!

– No dalej, Mox – rzuciła Millie, układając dłonie na ramionach męża. – Tylko ty jesteś odpowiedniego wzrostu. Poza tym robimy to dla Blitzo!

– Nie interesuje mnie to! Nie będę się przebierał!

 

***

– Nie wierzę, że się przebrałem – wymamrotał do siebie Moxxie, stojąc na lodowatym deszczu, okryty szatami Vaaxa. Najemnik nie był zadowolony, kiedy zabierali mu ubrania, ale Stolas przypomniał mu, że równie dobrze mógłby stracić życie. To wystarczyło, by chochlik szybko zamilkł.

Wyluzuj, Moxxie – odezwał się na radio Grimbeak. – Jesteśmy na pozycjach, gotowi przystąpić do akcji, gdy nadejdzie właściwy moment. Po prostu zachowaj spokój. Dobrze sobie radzisz.

Nie martw się, Moxxie – wtrąciła Millie na innej stacji. – Jestem tu dla ciebie. Tak więc bez obaw.

Moxxie westchnął i potrząsnął głową. Blitzo wisiał mu cholernie wysoką podwyżkę, gdy to wszystko dobiegnie końca. Pomysł wciąż wydawał się kiepski i chochlik wiedział, że wydarzy się coś niedobrego.

Rozejrzał się dookoła. Dzielnica wyglądała przerażająco po zmroku; wszystkie magazyny były zamknięte i nieoświetlone. Wykorzystywane do przenoszenia rzeczy maszyny nie wydawały dźwięku, ale kręciły się jak potwory. Ulewa wszystko pogarszała, choć przynajmniej nie był to kwaśny deszcz.

Ze wschodu nadjeżdża pięć motocykli.

Przyjąłem. Do dzieła.

Wkrótce Moxxie usłyszał motory wystarczająco wyraźnie, by namierzyć zmierzające w jego stronę smugi światła. Kilka minut później pięć motocykli z wilczymi głowami z przodu i płomieniami z tyłu zatrzymało się kilka stóp od niego. Pasażerowie zsiedli. Wszyscy byli piekielnymi ogarami, takimi jak Loona, ale na tym podobieństwo się kończyło. Po pierwsze, byli o stopę wyżsi od niej i mieli rude futra zamiast srebrnego. Każde z nich znaczyły tatuaże na kończynach, klatce piersiowej i głowach z nastroszonymi włosami. Jedynie ich przywódca nosił dredy i wyglądał na dwa razy twardszego niż reszta gangu. Wszyscy mieli na sobie typowe motocyklowe kurtki i spodnie z naszywkami – czy to wrzeszczącą twarzą diabła z kłami i wężowym językiem, to znów odwrócony krzyż z przybitym do niego nagim aniołem, który krzyczał, gdy pochłaniały go płomienie.

– Vaax – powiedział dowódca, przestępując naprzód. Zaciskał pazury na czarnej walizce.

Moxxie przełknął, ale za wszelką cenę próbował zachować spokój. Na szczęście maska Vaaxa wyposażona była w modulator głosu, więc nie musiał obawiać się, że zabrzmi inaczej.

– Dobrze cię widzieć. Masz forsę?

– Masz nowe rogi? Wyglądają inaczej – oznajmił lider.

– Zdarza mi się je zmieniać. Pomagają w ukryciu tożsamości przed wrogami.

– Sprytnie, Mox.

– Skoro o wrogach mowa – podjął lider, przesuwając się bliżej – to mój pracodawca chce wiedzieć, w jaki sposób członkowie I.M.P. dowiedzieli się, że pomogłeś dopaść ich szefa.

– Zauważyli mnie na zdjęciu z Voxagrama tego gościa – odparł zgodnie z prawdą Moxxie. – Złapali mnie z myślą, że powiem im, gdzie go szukać, ale przekonałem ich, że polowałem na inny cel. Tę drugą najemczynię, którą zatrudniliście, Yimę.

– A tak, ona. – Ogar wyjął papierosa i spróbował go odpalić. – Dowiedzieli się czegoś?

– Nie, nie mają o niczym pojęcia. Nawet nie skontaktowali się z tym demonicznym księciem, z którym sypia Blitzo. Sądzę, że obawiają się konsekwencji jego zniknięcia – skłamał Moxxie, również podchodząc bliżej.

– Hmm, zgaduję, że wszystko idzie zgodnie z planem – stwierdził lider, wyciągając przed siebie walizkę. – Masz tu swój hajs. Sugerowałbym go zabrać i na jakiś czas wynieść się z miasta.

– Najpierw pokaż mi pieniądze – zażądał Moxxie, trzymając się swojej roli.

– Co, nie ufasz mi?

– W moim zawodzie? Wtedy nie ufa się nikomu – odparł.

Piekielny ogar prychnął, ale powoli otworzył walizkę, by pokazać, że wypełniona była gotówką. Moxxie skinął głową i zabrał torbę.

– Wybacz, ale chociaż robienie z tobą interesów to czysta przyjemność, nie przyjmę żadnego więcej zlecenia.

– Zabawne. Pomyślałem dokładnie o tym samym.

Zanim Moxxie zdążył odpowiedzieć, piekielny ogier wyjął schowany za plecami pistolet i wycelował prosto w twarz chochlika. Usłyszał, że Millie wykrzykuje jego imię, zanim rozległ się strzał, a jego głowa uderzyła o chodnik.

Potem zapanowała ciemność.

_________________

*tengu – ptasie demony, są jednymi z popularniejszych yōkai znanych z folkloru Japonii.
**Yelp – amerykański agregator opinii z siedzibą w San Francisco.

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE