12 listopada 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Wspomnienia (część 1) [The Memories (part 1) – tłumaczenie PL] [+18]

   

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:

III. Księga
IV. Wspomnienia (część 1) (Obecnie czytane)

...

Sen nie nadszedł od razu. Jak Moxxie w ogóle mógłby spać ze świadomością, że dla jego szefa to dziesiąta noc cierpienia? Z niczym więcej, prócz ciemnej celi, bez jedzenia, wody i ciepła? Zabawne. Z perspektywy urodzonych w Piekle demonów, takich jak chochliki, cierpienie zarezerwowane było dla potępionych. Wtedy uważali je za absolutnie normalne. Zastanawiał się czy to, przez co właśnie przechodził Blitzo, było tym, z czym grzesznicy mierzyli się każdego dnia swojej gównianej egzystencji.

Nic dziwnego, że ludzie tak rozpaczliwie próbowali dostać się do Nieba.

Moxxie otworzył oczy, niemal spodziewając się zastać Blitzo oglądającego telewizję w salonie albo bazgrzącego coś na jego twarzy. Choćby rysowanego chuja, wycelowanego w usta. Powitała go wyłącznie ciemność w gościnnym pokoju, który Książe Stolas użyczył jemu i Millie.

Usiadł, zapalił małą lampkę i pomyślał o tych wszystkich razach, kiedy musiał mierzyć się z niezapowiedzianymi wizytami Blitzo w mieszkaniu. Starszy chochlik nie uznawał pojęcia prywatności – ani w pracy, ani poza nią. Moxxie miał szczerze dość bycia obiektem jego drwin – czy to podczas umniejszania jego łóżkowe możliwości, czy też obwiniania o wszystkie niepowodzenia. Szef z kolei taktował to wszystko jako żarty. Wychodziło na to, że chociaż Blitzo opuścił cyrk, cyrk nigdy nie opuścił Blitzo.

Zachowywał się jak clown, niczego nie traktując poważnie. Jednocześnie… potrafił być kimś więcej, niż tylko chciwym mordercą z niewyparzoną gębą. Choć rzadko, kilka razy Blitzo postąpił jak przyzwoita osoba. To były te nieliczne przypadki, kiedy Moxxie niemal go lubił. Jak ta jedna praca w szpitalu sprzed kilku miesięcy…

 

***

– Dalej nie rozumiem, dlaczego ten gość chce śmierci tej pielęgniarki. Przecież nie miała wpływu na jego śmierć! – wyszeptał Moxxie, gdy we trójkę przemierzali korytarze ludzkiego szpitala. – Przecież nie zmusiła go podstępem, żeby przedawkował morfinę.

– W zasadzie chce jej śmierci, bo odmówiła mu, kiedy zaprosił ją na randkę czy coś takiego – wyjaśniła Millie, wzruszając ramionami.

– Poważnie? Czy mamy jakiekolwiek standardy przyjmowania zleceń? – zapytał, uderzając się dłonią w twarz.

– Oczywiście, że nie, Moxxie – parsknął Blitzo. – Standardy są dla tych, którzy kierują się regułkami w swoim nudnym, pozbawionym rozrywki życiu. Do czasu, aż w połowie zaczynają rozumieć, że zmarnowali kupę czasu, próbując być fair w świecie, który po prostu jest do bani. Czemu? Bo tutaj radzą sobie tylko oszuści i ambitni ludzie, którzy nie mają moralności i po trupach dążą do celu. Jak myślisz, dlaczego politycy, bankierzy i biznesmeni nigdy nie trafiają do więzienia za swoje zbrodnie, podczas gdy reszta świata gnije w długach i depresji?

Moxxie miał odpowiedzieć, ale wtedy rozdzwonił się telefon Blitzo. Szef jednym ruchem ręki otworzył klapkę. Na jego ustach pojawił się uśmiech.

– Tak, Loonie? – Oczy Blitzo rozszerzyły się, ale skinął głową. – Och, naprawdę? No cóż, w porządku.

– Co się stało? – zapytała Millie.

– Klient odwołał zlecenie – wyjaśnił Blitzo, rozłączając się. Millie wydęła wargi, rozczarowana, a Moxxie odetchnął z ulgą. – Najwyraźniej zdał sobie sprawę, że to głupie, aby obwiniać o śmierć przypadkową dziewczynę tylko dlatego, że nie była zainteresowana jego chujem, więc zadzwonił do Loony, żeby się wycofać.

– Całkiem nieźle to znosisz – zauważył Moxxie.

– Błagam, Moxxie, za kogo mnie masz? – Blitzo uśmiechnął się, zawracając w kierunku, z którego przyszli. – Jeśli tylko jest to możliwe, zawsze upewniam się, że kasa za nasze usługi nie podlega zwrotowi. Frajer już nam zapłacił, więc chuj mnie to, czy ta głupia suka przeżyje, czy nie.

– Łapię – mruknął Moxxie, ruszając za szefem.

Byli już blisko sali zabiegowej, w której Loona miała otworzyć portal, kiedy ktoś za nimi zawołał:

– Cześć wam!

Trójka chochlików zamarła, zanim powoli odwrócili się, by spojrzeć na zmierzającą w ich stronę blond lekarkę w okularach. Moxxie pospiesznie wsunął dłoń do tylnej kieszeni, gdzie trzymał pistolet, ledwo nabrał pewności, że pozostali również szykują się do wydobycia broni.

Gdy ludzka kobieta znalazła się w odległości dwóch stóp od nich, z uśmiechem zaplotła ramiona na piersi.

– Jesteście w samą porę. Dzieci zaczynały się martwić.

– … przepraszam? – zapytał Blitzo, unosząc brew.

– Jesteście clownami, które miały zabawić dzieci, tak? Wasza recepcjonistka w ostatniej chwili odwołała występ, ale skoro tu jesteście, zgaduję, że to bez znaczenia – powiedziała z uśmiechem lekarka. – Zgubiliście się, co? Zdarza się. Chodźmy, skrzydło dziecięce jest w tę stronę.

Trójka chochlików spojrzała po sobie, zanim z wolna ruszyli za kobietą. Millie przesunęła się do Blitzo i zapytała:

– Myśli, że jesteśmy clownami? Co teraz?

– Róbcie to, co ja – rzucił pogodnie Blitzo. Moxxie przyjrzał się oczom szefa i odkrył, że pojawiły się w nich iskierki. Coś jak oczekiwanie i podekscytowanie, aż mniejszy chochlik zaczął zastanawiać się, co chodziło mu po głowie.

– Swoją drogą, przypomnijcie mi swoją nazwę – poprosiła lekarka.

– Och, jesteśmy Super Improwizującymi Clownami – wyjaśnił Blitzo, mrugając porozumiewawczo. – W skrócie S.I.C.*

Sik? Och, łapię. Dzieci na pewno to rozbawi.

Blitzo zawtórował jej, kiedy zaczęła chichotać.

– Wiem, okej? Moxxie uważa, że to głupia nazwa, ale według mnie dobrze zapada w pamięć – wyjaśnił, szturchając mniejszego chochlika łokciem. – Co nie, Mox?

– Uch, pewnie? – odpowiedział, próbując stwierdzić, co chodziło szefowi po głowie.

Podążali za lekarką, co jakiś czas czując na sobie dziwne spojrzenia, jednak większość ludzi ich ignorowała. To okazało się miłą odmianą od krzyków, strzałów albo rzucania krucyfiksami. Nie żeby te ostatnie mogły im zaszkodzić. Byli chochlikami, nie wampirami.

Wkrótce dotarli na olbrzymią scenę w audytorium. Lekarka zwróciła się w ich stronę z uśmiechem.

– Niedługo przyprowadzę dzieci. Możecie przygotować wszystko, co będzie wam potrzebne do występu.

– Bez obaw, proszę pani – powiedział Blitzo, kłaniając się. – Dopilnujemy, by te małe gnojki śmiały się tak, że zaczniesz nas podejrzewać o rozpylenie gazu rozweselającego w wentylacji.

Skinęła głową, po czym ruszyła ku wyjściu. Moxxie westchnął i zwrócił się do pozostałych.

– Dobra, poszła sobie. Teraz możemy się stąd wydostać i…

– Jakie wydostać?! Nigdzie nie idziemy! Mamy występ! – zawołał Blitzo, wyrzucając ramiona ku górze. – Mamy tylko kilka minut, by się przygotować, ale bez obaw! Radziłem sobie w gorszych warunkach!

– Chyba sobie żartujesz, szefie! Jesteśmy zabójcami, nie clownami! – przypomniał Moxxie.

– Wyluzuj, Moxxie. Zajmowałem się tym latami, zanim wplątałem się w krwawy biznes – odparł Blitzo, obejmując towarzysza ramieniem. – Poza tym chcę zobaczyć, czy wciąż mam to coś! Oto najważniejsza zasada, o której należy pamiętać podczas występu: przedstawienie musi trwać!

– Dlaczego mam wrażenie, że moim kosztem? – zapytał śmiertelnie poważnym tonem.

– Nie! Oczywiście, że nie – zapewnił Blitzo. Zakaszlał w rękaw, choć dla Moxa zabrzmiało to raczej jak przytłumione „może trochę”. – Tak czy siak, zaczynajmy!

 

***

Nie minęło dużo czasu, zanim przybył tłum dzieci, podekscytowanych możliwością obejrzenia występu, który przygotowano dla nich w tym miesiącu. Gdy wszyscy zajęli miejsca, światła zgasły, a podekscytowane maluchy zaczęły szeptać między sobą. Fanfary i bębny rozbrzmiały, a reflektory rozświetliły środek kurtyny.

– Panie i panowie! Dzieci w każdym wieku! Psiaki i kociaki! Przywitajmy gromkimi brawami grupę Super Improwizujących Clownów!

Niewielka eksplozja fajerwerków i dym, który wypełnił scenę, wprawiły dzieci w zachwyt. Blitzo wyskoczył zza kurtyny, zrobił piruet, po czym wyrzucił ręce ku górze. Promienny uśmiech rozjaśnił jego twarz, gdy dzieci zaczęły energicznie klaskać. Millie i Moxxie wślizgnęli się na scenę na kolanach, rozkładając ramiona i szeroko się uśmiechając.

– Dziękuję! Dziękuję! Cześć, dzieciaki! Jestem bajecznym, niesamowitym i wciąż samotnym – porozumiewawczo mrugnął do chichoczących pielęgniarek – jedynym i niepowtarzalnym Blitz-o!

Moxxie cudem nie skręcił sobie karku, zbyt gwałtownie odwracając się w stronę szefa, gdy usłyszał jak ten wypowiada swoje imię. Blitzo nigdy wcześniej tego nie robił, od zawsze utrzymując, że „o” jest nieme. Millie wyglądała na równie zszokowaną, jednak żadne z nich nie miało czasu, żeby się nad tym zastanowić, bowiem nagle wylądowali w jego objęciach.

– A oto moi cudowni towarzysze: Millasek Głuptasek oraz Moxxiaczek Misiaczek! We trójkę tworzymy S.I.C!

Oczywiście najmłodsi wybuchli śmiechem, słysząc inicjały. W odpowiedzi Blitzo jedynie wzruszył ramionami i wskazał na dzieci:

– Przygotowaliśmy dla was wielkie przedstawienie, dzieciaki! Śmiejmy się! Wzdychajmy! Bójmy tak bardzo, aż popuścimy! Tak więc naprzód!

 

***

Moxxie wiedział o cyrkowej przeszłości Blitzo, ale nie podejrzewał, jak dobry ten się okaże. Publiczność jadła mu z ręki, chłonąc występ za występem. On i Millie asystowali na wszystkie sposoby – podczas żonglowania piłą, kijem z kolcami, wodnymi balonami, kulą do kręgli czy płonącym toporem (a więc całą bronią, którą zabrali, by wykonać pierwotne zdanie). Słuchali żartów, przez które nawet Moxxie nie mógł powstrzymać śmiechu.

Znalazło się również miejsce dla niego i jego żony. Millie wykorzystała swoje umiejętności do ciskania nożami, by przygwoździć go do ściany – ku jego przerażeniu, ale tłum wiwatował, gdy wprawnie trafiała w odpowiednie miejsca. Później Moxxie został celem, w który dzieci miały trafić wypełnionymi wodą balonami, by wygrać nagrody (jedną z figurek ich trójki, które zawsze tworzył szef). Na koniec Blitzo przejechał na monocyklu po rozwieszonej wzdłuż sali linie, podczas gdy Moxxie siedział na jego ramionach. Wciąż nie potrafił uwierzyć w przewrót, który zrobił szef; sam trzymał się jego rogów tak rozpaczliwie, jakby od tego zależało jego życie.

Kiedy przedstawienie dobiegło końca, zarówno dzieci, jak i dorośli, zaczęli klaskać, a trzy chochliki kłaniały się publiczności, szczerząc się w uśmiechu. Najmłodsi poprosili o autografy, wciąż powtarzając, jak wspaniały był występ. Moxxie czuł ciepło w sercu, widząc szczęśliwe dzieci, podczas gdy Millie tuliła każde z nich. Nigdy wcześniej nie słyszał tak wielu komplementów – ani od ludzi, ani demonów – przez co wywołana słowami radość niemal doprowadziła go do łez.

Blitzo oczywiście spotkał się z największym zainteresowaniem. Dzieci prosiły go o zdjęcia i tworzyły jego rysunki. Szef znosił to z uśmiechem, zachowując się jak na artystę przystało. Niektóre dzieci polubiły go do tego stopnia, aż zaczęły deklarować, że w przyszłości pragnął stać się równie zabawne, co i on. Blitzo wydawał się mieć prawdziwe łzy w oczach, kiedy machał maluchom na pożegnanie.

Udając, że dobrze wiedzą, gdzie znajduje się wyjście, cała trójka popędziła do drzwi, w SMS-ie nakazując Loonie użycie księgi, by sprowadzić ich z powrotem. Ledwo do tego doszło, Moxxie poszedł prosto do swojego biura i z jękiem opadł na krzesło. Bolało go całe ciało, zaś on sam marzył wyłącznie o powrocie do domu i długim prysznicu.

Millie podeszła do niego i ucałowała w policzek.

– Wiesz co? To był najzabawniejszy dzień, jakiego doświadczyliśmy w pracy.

– Tak – przyznał z uśmiechem. – Miło było widzieć szczęście tych wszystkich dzieci.

– Mam wrażenie, że więcej od nich śmiał się tylko szef – zauważyła Millie, ruszając ku wyjściu z biura. – Idę po kawę. Chcesz?

– Ze śmietanką i cukrem – powiedział, ruszając za nią. Chciał sprawdzić, co robi Blitzo po tak nietypowej zmianie planów.

Podchodząc do biura szefa, zauważył, że drzwi są otwarte, więc po prostu wszedł do środka. Blitzo spoglądał na dziecięcy rysunek, na którym jego podobizna tańczyła wokół wyrzucających w powietrze konfetti maluchów. Na jego twarzy gościł uśmiech, jednak spojrzenie okazało się smutne.

– Sir? – Moxxie spróbował ściągnąć na siebie uwagę Blitzo. – Chciałem tylko powiedzieć… że byłeś niesamowity.

– Dzięki. Dobrze wiedzieć, że wciąż mam wyczucie. Ugh, mój ojciec przewróciłby się w grobie, gdybym nie zdołał rozbawić kilku umierających na raka zasmarkańców – parsknął Blitzo. Odwrócił się do cyrkowego plakatu, który zawsze wisiał w jego biurze, po czym westchnął. – Wiesz, trochę tęsknię za tamtym życiem. Tak bardzo skupiłem się na faktycznym zabijaniu ludzi, że zapomniałem jak lubiłem, kiedy umierali ze śmiechu.

– Sir, jeśli to nie problem… Dlaczego z tym skończyłeś? – zapytał Moxxie. Blitzo zamarł. – Wyglądałeś na naprawdę szczęśliwego podczas występu. Skoro tak, dlaczego porzuciłeś cyrk, by zacząć zabijać na zamówienie?

Kiedy Blitzo powoli się odwrócić, Moxxie zobaczył coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widział: szczery smutek. Jasne, czasami udawał, że szlocha. Próbował nawet oszukiwać, że się smuci, w rzeczywistości trzymając cebulę w rękawie. Jednak tym razem Moxxie naprawdę mógł dostrzec bijący od szefa żal.

Blitzo z westchnieniem opadł na krzesło,  po czym zwrócił się w stronę Moxxiego.

– Powiedzmy, że wydarzyło się coś, przez co przestałem mieć z tego frajdę. A teraz zabierz Millie i wypad.

– Szefie? – Moxxie przechylił głowę.

– Mówię, że macie resztę dnia wolną. Wiem, że jesteście zmęczeni, więc korzystajcie, póki mam dobry nastrój – powiedział Blitzo, machając ręką.

Moxxie zawahał się, przez chwilę chętny naciskać, ale powstrzymał się i popędził do żony, by przekazać jej dobre wieści.

 

***

Ujrzenie Blitzo w tak szczerym wydaniu sprawiło, że Moxxie zaczął zastanawiać się, czy ten ukrywał swoje prawdziwe „ja”. Czy ten głośny, wstrętny dupek, był tylko sposobem na radzenie sobie z tym, co działo się w jego wnętrzu.

Czymś, co było zepsute. W końcu trwali w Piekle.

Piekło roiło się od zepsutych istnień.

– Nie możesz spać, skarbie? – Moxxie obejrzał się na drugą stronę łóżko. Millie rzuciła mu zmęczone spojrzenie i uśmiechnęła się. – Zwykle nie oddychasz tak głośno, kiedy śpisz.

– Po prostu myślałem nad tym, jak trzyma się Blitzo – wyjaśnił, wzdychając ciężko. – Ja tutaj śpię w ciepłym łóżku, podczas gdy on jest całkiem sam, ranny i posiniaczony.

Millie podniosła się, by móc ułożyć dłonie na ramionach męża.

– Blitzo jest silniejszy niż się wydaje, kochanie. Znajdziemy go i wyrwiemy z tego kurwidołka.

Moxxie potaknął.

– Wiesz, przypomniałem sobie to nasze przedstawienie dla dzieci w szpitalu. To był jeden z nielicznych razów, kiedy Blitzo nie zachowywał się jak samolub.

– Myślę, że jest milszy niż sądzisz, słońce – stwierdziła Millie, otaczając męża ramionami. – Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się dzień później.

Moxxie uniósł brew.

– Co masz na myśli?

– Poszedłeś wtedy po lunch, więc tego  nie widziałeś, ale…

 

***

Millie często zdarzało się słuchać krzyków z biura szefa. Nigdy nie należał do najsubtelniejszych osób i lubił zachodzić innym za skórę. Niezliczone kłótnie z Moxxiem były tego doskonałym przykładem. Jednak te krzyki wydawały się inne. Tym razem to Blitzo wydzierał się na klienta, kimkolwiek ten był, przez co Millie nie mogła cieszyć się swoim obiadem w spokoju.

Zsunęła się z krzesła i wróciła do lobby, gdzie Loona żuła kawałek suszonej wołowiny, przerzucając strony najnowszego Miesięcznika Piekielnego Ogara.

– Co tam się dzieje? – zapytała ją Millie.

Loona wzruszyła ramionami. Nawet nie zerknęła znad swojego czasopisma.

– Nie wiem. Wygląda na to, że klient zdenerwował Blitzo.

– To musi być niezły klient, skoro aż tak się wydziera – zauważyła Millie, słysząc słowa, które nawet dla niej okazały się zbyt wulgarne. – Kto to jest?

– Ten gość z wczoraj – wyjaśniła Loona.

– Myślałam, że się wycofał?

– Tak, ale najwyraźniej ma nowy pomysł na zemstę. – Loona wzruszyła ramionami. – Nie jestem pewna jaki, ale… 

BANG! BANG! BANG! BANG!

Słysząc strzały, Millie dobyła noży i popędziła do biura. Była gotowa na najgorsze, ale rozluźniła się, widząc szefa stojącego nad niebieskawym demonem, uboższemu o połowę twarzy. Wściekły Blitzo oddał jeszcze trzy strzały, zanim odrzucił pistolet na bok.

– Loona!

– Taa? – odpowiedziała bez większego zaangażowania.

– Wywal tę kupę gówna tam, gdzie zwykle – rozkazał Blitzo, wracając do swojego biurka.

– Jak chcesz – mruknęła Loona, wlekąc martwe ciało i zostawiając za sobą krwawy ślad.

Millie uniosła brwi, po czym zwróciła się ku klepiącemu coś na klawiaturze Blitzo.

– Hm, co się stało?

– Dupek chciał spalić szpital. Powiedział, że zemści się, zabijając wszystkich pracowników i pacjentów, łącznie z pielęgniarką z wczoraj – wyjaśnił Blitzo, biorąc łyk kawy. – Pokłóciliśmy się o cenę, bo w końcu to sporo ludzi do zabicia. Był skąpym dupkiem. Zastrzeliłem go. Koniec pieśni. 

 Millie z wolna przeniosła spojrzenie na rysunki, które dzień wcześniej dzieci podarowały Blitzo po występie. Dobrze ukryte, chociaż bystre oko wciąż mogło je dostrzec. Ogarnięta nagłym przeczuciem, zapytała:

– Jesteś pewien, że to wszystko?

Blitzo przerwał pisanie. Jego brwi powędrowały ku górze.

– Sugerujesz coś, Millie?

Chichocząc, potrząsnęła głową i powoli się odwróciła.

– Nie. Absolutnie nic. 

 

*** 

– … nie chciał zabijać dzieci – uświadomił sobie Moxxie.

– Tak. – Millie zachichotała. – To znaczy jasne, już wcześniej zabijaliśmy dzieci, ale myślę, że Blitzo nie potrafiłby zabić tych, które sprawiły, że szczerze się wtedy uśmiechnął.

– Najwyraźniej jest w nim więcej dobra, niż początkowo sądziłem – przyznał Moxxie. Uśmiechnął się, chwytając żonę za ręce. – I właśnie dlatego mu pomożemy.

Połączeni w pocałunku, razem opadli na poduszki.

_________

*S.I.C. –  Dodam, że w oryginale nazwa wymyślona przez Blitzo nawiązywała do I.M.P., jednak po przełożeniu żart nie miałby sensu. ;P

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE