Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Prace czytelników. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Prace czytelników. Pokaż wszystkie posty

21 stycznia 2021

GRIMTALES- Grim Fandango : Wiatr morza

 SPIS TREŚCI

Autor: Janet-Lola

Zimny ​​wiatr smagał jej twarz, gdy stała na pokładzie, pochylając głowę.

Brudna i szara woda wirowała pod nią, a jej umysł był równie szary i nieczysty. Niebo również zdawało się odzwierciedlać jej nastrój i było całkowicie pokryte chmurami. Prawdopodobnie wkrótce będzie padać.

Dym, który utworzyły kominy statku, zniknął w chmurach, wirując w powietrzu. Jeszcze przed chwilą próbowała zabić czas, oglądając ten spektakl, ale szybko się znudziła.

Więc teraz wpatrywała się w wodę.

Meche westchnęła melancholijnie. Nigdy nie czuła się zdradzona, a także czuła się, jakby kogoś zdradziła.

Kiedy żyła, nigdy nie wyobrażała sobie, że życie po śmierci będzie takie. Żyła dobrze, pomagała innym jak najwięcej i robiła wszystko dla innych, więc oczywiście zasłużyła na coś lepszego.

Ale tam była, uwięziona w zimnym i zepsutym świecie, po którym wędrowały samotne, zdesperowane i chciwe dusze, szukając zbawienia.

„Och, Manny…” wymamrotała cicho.

Bez względu na to, jak bardzo się starała, Meche nie mogła wyrzucić z głowy obrazu mężczyzny puszczającego się podestu i wpadającego w zimne morze. Nie mogła zapomnieć stuknięcia spowodowanego przez butelkę, kiedy uderzyła go w czaszkę, ani plusku, kiedy uderzył w wodę.

Nie mogła powiedzieć, co do niego czuje, wszystkie uczucia były w niej zawarte i nie mogła ich zrozumieć.

Przynajmniej uratowała mężczyznę i zadbała o to, by nie skończył tak jak ona. Może nie był to najłagodniejszy sposób, by to zrobić, ale przynajmniej Meche mogła być pewna, że Domino go nie złapie

 Co właściwie o niej myślał Manny?

 Próbował ją śledzić, więc nie mógł być tak zimny i bez uczuć jak reszta umarlaków. Sama myśl, że Manny może na jakimś poziomie się nią przejmować, sprawiła, że ​​Meche poczuła się ciepło i dobrze.

 A potem przypomniała sobie, gdzie jest i wszystkie dobre uczucia zniknęły.

 „Nie smuć się, Meche,” rozległ się głos za nią, a ona odwróciła się i zobaczyła dwoje latających dzieci, które miały małe, pierzaste skrzydła. Druga z nich, dziewczyna, szturchnęła brata łokciem.

- Znowu myśli o tym mężczyźnie - szepnęła Bibi.

- Och… rozumiem - powiedział cicho Pugsy i wylądował obok Meche.

 „Nie musisz wyglądać tak smutno. Kiedy tu jestem, nie potrzebujesz innych mężczyzn” - chłopiec próbował sprawić, by poczuła się lepiej.

 - Wiem o tym - powiedziała  Meche, starając się wyglądać na szczęśliwszego. Nawet jeśli nie dbała już o siebie, musiała być silna dla dzieci, poza nią nie było nikogo.

 Pugsy i Bibi zginęli w wypadku samochodowym z rodzicami i jak wszyscy wyruszyli w podróż z El Marrow. Wszyscy wiedli dobre życie, więc powinni dostać bilety do Numeru Dziewiątego, ale coś poszło nie tak i nie otrzymali biletów.

 Ich rodzice nie zaakceptowali tego, ale próbowali sprzeciwić się Hectorowi LeMansowi, który stał za wszystkim. Nie trwało to długo, oboje wykiełkowali od zatrutych kul - straszna męka drugiej śmierci z której się już nie wraca, zanim zdążyli skończyć, a teraz dzieci były same.

 Domino zabrał ich wtedy ze sobą, aby użyć ich jako niewolników na skraju świata. Dzieci były zbyt delikatne, by brać udział w ciężkiej pracy na dnie morskim, ale Domino był pewien, że znajdzie dla nich coś do roboty.

 Próbowała porozmawiać z nimi o tym, co się stało, ale wydawało się, że całkiem dobrze to przyjęli. Meche była tak nowa w Krainie Umarłych, że nie mogła powiedzieć, czy ich zachowanie było normalne, czy nie. Ale czuła, że ​​działali  dla niej silnie, kilka razy przyłapała ich na płaczu, ale nie wspomniała o tym.

 „Do brzegu jest tak daleko. Chciałabym móc tam polecieć,” westchnęła ponuro Bibi i spojrzała na horyzont. Była tylko szara woda i niebo, nie było widać ani jednego statku.

 - Założę się, że mógłbym to zrobić - odpowiedział Pugsy z pewnością siebie.

 - Prawdopodobnie, ale nie możesz zostawić swojej siostry samej. Ona cię potrzebuje - powiedziała Meche, trochę się rozweselając. Rozmowa z dziećmi zawsze poprawiała jej samopoczucie.

 - Nie, nie mam! Wyślijmy go tam, a wtedy będziemy mogli uciec z tego głupiego statku! Bibi wykrzyknęła i poleciała w powietrze. Wszyscy wiedzieli, że chłopak nie może latać tak daleko, ale lubili bawić się tą myślą.

 Kilka dni temu opuścili Puerto Zapato i prędzej czy później mieli przybyć na skraj świata. Żaden z nich nie czekał, aż to się stanie, ale nie chcieli też spędzić wieczności na tym statku.

 Na początku pogoda była całkiem dobra, ale powoli szarzała i szarzała, a Meche pomyślał, że wkrótce będą musieli walczyć z burzą. To nie była dobra rzecz; w pobliżu nie było lądu ani innych statków, więc nie mogli uzyskać pomocy w razie potrzeby.

 „Pan Hurley powiedział, że na skraju świata są potwory i jedzą małe dzieci” - powiedział nagle Pugsy, a Bibi zachichotała.

 - Boisz się! Czy naprawdę wierzysz we wszystko, co mówi? - spytała dziewczyna rozbawiona słowami brata, który spojrzał na nią.

 - Nie! Ale to może być prawda. Nigdy nie wiesz co się czaji w tym świecie. Poza tym uwierzyłeś mu, kiedy powiedział, że odetnie ci skrzydła - odparł.

 - Tak, ale jest taki podły! Mógł to zrobić, prawda, Meche? - powiedziała zirytowana Bibi.

 „Jeśli był naprawdę zły, tak” - przyznała Meche, choć w rzeczywistości sądziła, że ​​człowiek taki jak Domino może zrobić wszystko bez żadnych trudności. Pracował dla Hectora LeMansa i zajmował wysoką pozycję w swojej organizacji, czy to nie był wystarczający dowód?

 „Ale on zawsze wygląda, jakby był naprawdę zły” - powiedziała Bibi.

 - I on też wygląda wrednie - dodał jej brat.

 - Może powinniście iść i w  coś pograć - zasugerowała ostrożnie Meche. Nie byłoby to zdrowe dla dzieci, gdyby Domino usłyszał, jak o nim mówią. Nie żeby tego człowieka obchodziło, co mówią, ale lubił wykorzystywać każdą okazję, żeby czuli się zagrożeni z jego ręki.

 - Gdybym był większy, bym mu pokazał - zagroził Pugsy. Bibi prychnęła.

 "Nie, nie zrobiłbyś tego! On lubi boksować i roztrzaskałby cię na kawałki!" powiedziała. Pugsy podskoczył w powietrzu i spojrzał na nią z irytacją.

 - Ja też zacznę boksować. Będę znacznie lepszy od niego! powiedział.

 „Hahaha! Chciałbym to zobaczyć,” skomentowała rozbawiona Bibi, gdy odlecieli. Na statku było niewiele miejsca, ale małe anioły i tak znalazły dla nich jakieś sekretne miejsca.

 Meche patrzył, jak odchodzą, i ponownie odwrócił się, by spojrzeć na wodę. Była teraz w lepszym nastroju, chociaż samotność zmusiła ją do ponownego namysłu.

 Usłyszała za sobą kroki, ale nie zawracała sobie głowy odwróceniem się. Kobieta dobrze wiedziała, kto przyjdzie, i nie chciała go widzieć bardziej niż absolutnie musiała.

 - Dzieci mają rację, nie powinnaś wyglądać na tak smutną. W końcu jesteś tutaj ze mną - odpowiedział Domino z pewnością siebie. Stał obok Meche, a kobieta spojrzała na niego ponuro.

 „Czy naprawdę trzeba było mi o tym przypomnieć? Prawie zapomniałam, że też tu jesteś,” powiedziała, rozśmieszając Domino.

 - Wciąż jesteś w złym nastroju? Powinnaś nauczyć się być bardziej optymistycznym - powiedział rozbawiony.

 - Jeśli to oznacza, że ​​stanę się taka jak ty, nie, dziękuję - powiedział Meche. Nie mogła znieść tego mężczyzny, był arogancki, pewny siebie i prawdopodobnie w ogóle nie miał sumienia.

 - Wiesz, czasami przypominasz mi Manny'ego - powiedział do niej Domino, a Meche opuściła głowę. Samo wspomnienie imienia mężczyzny sprawiło, że była smutniejsza i stłumiła westchnienie.

 Domino spojrzał na nią z zainteresowaniem.

 - Trafiłem w bolące miejsce, prawda? Czy może jednak zakochałaś sie?  Wciąż o nim myślisz? Nawet po tym, jak cię zdradził? - zapytał, a kobieta podniosła wzrok z wściekłością.

 - Manny mnie nie zdradził! Tylko on był dla mnie przyjacielski! - warknęła ostro.

 - Och, naprawdę? Ukradł mi cię i przez to nie pozwolił ci się dostać się do Dziewiątego Podziemia - do raju gdzie każda dusza może zaznać spokoju. Teraz z jego powodu utkniesz na tym świecie. Myślisz, że to przyjazne? - zapytał Domino. Meche nic nie powiedziała, tylko patrzyła na niego, aż znów spuściła wzrok.

 Domino prychnął.

 - Widzisz? On sprawiał ci tylko kłopoty, też o tym wiesz. I przez to jesteś w złym nastroju. Ale nie zawsze tak musi być - powiedział.

 - A co to ma znaczyć? - chciał wiedzieć Meche. Próbowała sobie wmówić, że Domino się mylił, a Manny się o nią troszczył, ale było to takie trudne, kiedy pewna siebie postać Domino stała obok niej i mówiła tak dobrze.

 „Zawsze możesz do mnie dołączyć. Uwierz mi, jestem bardziej mężczyzną niż Manny kiedykolwiek”Powiedział Domino.

 Przez chwilę Meche nie mogła nic powiedzieć, ale potem cofnęła się o kilka kroków.

 - Nigdy! Brzydzisz mnie Domino, nawet bym na ciebie nie spojrzała, gdybym mógł tego uniknąć! - warknęła i nie pamiętała, że ​​kiedykolwiek była tak zła. Jak odważył się Domino?

 - Wygląda na to, że nie rozumiesz, co jest najlepsze - powiedział do niej mężczyzna.

 „Nie, nie rozumiesz swoich ograniczeń. Wziełabym każdego, ale nie ciebie. Nie jesteś i nigdy nie będziesz czymś i kimś, co by mnie uszczęśliwiło” - powiedziała Meche i w następnej chwili poczuła, że jej  policzek płonie .

 „Cisza! Nikt tak do mnie nie mówi!” Domino warknął i spoliczkował ją. Meche przycisneła dłoń tam, gdzie uderzył ją mężczyzna.

 Ręka Domino była mocna i to był cud, że jej kość policzkowa nie została złamana.Wstała, wciąż trzymając się za twarz i drżąc z wściekłości.

 - Jak śmiesz? Teraz jestem absolutnie pewna, że jesteś zepsuty do szpiku kości. Manny nigdy by nie uderzył kobiety! - warknęła, nie przejmując się tym, że nigdy nie dorówna Domino, jeśli zdecyduje się ją zaatakować.

 - Ty niewdzięczna suko! Nawet nie myślisz o tym, co dla ciebie zrobiłem? To ja uratowałem cię przed demonami Skamieniałego Lasu, nie pozwoliłem ci uwierzyć w kłamstwa Manny'ego i tylko ja tu jestem, żeby opiekować się tobą!" - powiedział do niej Domino.

 - Ale nie zapytałeś mnie o zdanie! Nie mogę znieść patrzenia na ciebie! - krzyknęła Meche, jeszcze bardziej podnosząc głos.

 - W takim razie może będę musiał dać ci lekcję! - powiedział Domino, podnosząc rękę do kolejnego policzka, a Meche odwrócił wzrok. Miała silną naturę, ale nie chciała tego widzieć.

 Ale uderzenie nigdy nie nadeszło, wydarzyło się coś innego.

 "Ach! Puść!"

 Kiedy odwróciła się, żeby spojrzeć na Meche, zobaczyła coś, co o mały włos by ją rozśmieszyło.

 Ich głośna kłótnia była słyszalna na całym statku i oczywiście przyciągnęła także uwagę Pugsy i Bibi. Dzieci przyleciały, aby zobaczyć, co się dzieje, a widząc swoją przyjaciółkę w tarapatach, postanowiły pomóc.

 Bibi krążyła wokół Domino, podczas gdy jej brat zatopił zęby w dłoni mężczyzny.

 "Nigdy więcej nie dotykaj Meche!" Bibi krzyknęła ze złością i wiwatowała brata, by ugryzł mocniej, podczas gdy Domino próbował odepchnąć chłopca.

 - Pugsy! Nie złość go! Meche ostrzegał i próbował naprawić sytuację. To było całkiem bezużyteczne; lubili denerwować mężczyznę, który był częściowo winny śmierci ich rodziców i ich nieszczęsnego przeznaczenia.

 W końcu Domino był w stanie pozbyć się Pugsy'ego i spojrzał ostro na chłopca, pocierając jego kostne palce. Odwrócił się i zobaczył Meche.

 - Więc potrzebujesz dzieci, żeby cię broniły? To się więcej nie powtórzy! obiecał ze złością i spojrzał na latające dzieci, po czym odszedł i wyglądał na tak szalonego, że Meche nie chciał myśleć, co będzie dalej.

 - Ha! Pokazaliśmy mu! Pugsy wykrzyknął zwycięsko i zawirował w powietrzu.

 "Tak, i nie musieliśmy nawet uczyć się boksu!" jego siostra wiwatowała. Wtedy zauważyli, że Meche nie była zbyt szczęśliwa.

 - Co to jest? Nie cieszysz się, że ci pomogliśmy? Zapytała Bibi.

 „Oczywiście, że tak, ale martwię się. Domino jest teraz naprawdę zły i nie wiem, co wymyśli” - powiedziała.Bibi spojrzała na nią w lekkim szoku.

 - Myślisz, że odetnie nam skrzydła? - zapytała dziewczyna, przypominając sobie, co powiedzieli wcześniej, a Meche potrząsnęła głową.

 - Nigdy mu na to nie pozwolę. Obiecuję - zapewniła.

 - A jeśli on mimo wszystko to zrobi? - zapytał zmartwiony Pugsy. Bibi spojrzała na niego.

 „Meche obiecała, że ​​to się nie stanie” - przypomniała. Kobieta kiwnęła głową zachęcająco.

 „Nie martw się, pójdę z nim porozmawiać. Jest teraz po prostu w bardzo złym nastroju, prawdopodobnie ugryzłeś go naprawdę mocno” - powiedziała i pospieszyła za Domino.

 - Zaczekaj! A jeśli znowu cię uderzy? - zapytał Pugsy, a Meche starał się wyglądać odważnie.

 „Nie sądzę i obiecuję być ostrożna” - powiedziała. Nie żeby miała wiele opcji, statek był całkowicie w rękach Domino i pod jego kontrolą i mógł zrobić jej prawie wszystko, co chciał.

 Pospieszyła przez pokład, schodząc schodami w dół, gdzie widziała idącego Domino. Znalezienie mężczyzny nie powinno być trudne; ktoś mógłby powiedzieć, gdzie poszedł.

 - Domino? Jesteś tutaj? - spytała ostrożnie idąc w ciemnym korytarzu i zatrzymała się, gdy usłyszała przed sobą hałas.

 "Domino?" - zawołała Meche, zbliżając się. Jeśli naprawdę tam był, co zamierzał?

 Kobieta weszła do małej chatki i rozejrzała się w słabym świetle. Domino faktycznie tam był i przechodził przez wielką kupę śmieci.

 "Co robisz?" - zapytała, a mężczyzna zatrzymał się na chwilę, aby na nią spojrzeć.

 - Nie twoja sprawa - powiedział ze złością, ale wydawał się znacznie spokojniejszy niż chwilę temu. Meche położyła ręce na biodrach i spojrzała na niego.

 „Mam przeczucie, że ma to coś wspólnego z dziećmi” - odpowiedziała.

 "Więc?"

 - Nie pozwolę ci ich skrzywdzić, są tacy młodzi - powiedziała kobieta. Domino podniósł rękę i zobaczyła wyraźne ślady ugryzień.

 „Małe dzieci z bardzo ostrymi zębami. Są zagrożeniem dla mojego bezpieczeństwa, i za dużo latają. Nie pozwolę już na to - powiedział i wrócił do pracy. Stos pudełek przewrócił się z głośnym hukiem, kiedy przeszedł przez materiał.

 "Co zamierzasz zrobić?" - zapytała ze zmartwieniem Meche. Nie było wielu sposobów, aby uniemożliwić im latanie i żaden nie był przyjemny.

 Domino nie odpowiedział, ale wyciągnął wielką klatkę parskając w zwycięstwie.

 - Mieszkał w tym jeden z ptaków Hectora. Wiedziałem, że przyda się później - powiedział.

 "Nie możesz umieszczać dzieci w klatce!" Meche warknął zszokowany, a Domino wzruszył ramionami.

 - Otóz mogę wszystko- powiedział sarkastycznie i sprawdził, czy zamek nadal działa. Meche mogła tylko warczeć z frustracji i wrócić na pokład wdzięczna za to, że dzieciom pozwolono zachować skrzydła.

 Ale to nadal nie sprawiło, że jej nienawiść do Domino zniknęła.

Share:

14 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Strach

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność
Strach (obecnie czytany)
...

~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odszedłem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
– SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? –  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach.  
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. 
Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot.  
– Do Grillbiego – odrzekłem. Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. 
 Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. 
Był ode mnie starszy o trzy lata. Grillby często pomagał swojemu ojcu w barze w Snowdin. Chłopak w przyszłości chciał przejąć bar, więc starał się zaimponować ojcu. Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić.
Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Nie chciałem nikogo obarczać swoimi problemami. Jednak on to rozumiał. Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
– NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? – ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku… Tyle mnie tam nie było. Ale nie marnowałem czasu. Uczyłem panować się nad moją magią, byłem lepiej przygotowany niż ostatnio.  
– Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? – zapytałem z uśmiechem.  
– NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! – tupnął że złością Papyrus. – IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza. Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. 
 Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar. Dostałem go na Święta od ojca. 
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Rodzice szli odebrać swoje pociechy ze szkoły. Inni dalej pracowali albo dopiero zaczynali swoją zmianę. O wcześniejszy powrót ojca nie musiałem się bać. Od jakiegoś czasu przesiadywał po godzinach w laboratorium. Kilka razy słyszałem, że potrzebuje asystenta, lecz nie ma kiedy go znaleźć. 
Mojej kandydatury nawet nie wziął pod uwagę… Eh…  
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. 
Raz przez śnieżycę zamarzły, a ja utknąłem w Ruinach. Musiałem czekać, aż odtają. Na szczęście udało mi się wtedy wrócić przed ojcem do domu. Ale znowu za bardzo odbiegłem, więc…  
Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. 
Stare domy porośnięte bluszczem. Rośliny wychodziły z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją.  
Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie było kłopotów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło…  
Miasto widoczne ze skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przybycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę.
I pojawiła się najgorsza cześć całej podróży – korytarze z pułapkami.  
Niektóre zagadki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przejściu przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wyskakiwały ostrza. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i… Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie  kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyiś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
– SANS! RATUJ! – usłyszałem krzyk Papsa. 
Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami.
Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. 
Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja… nie mam serca… ani żył…  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło go istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. 
Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki. Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. 
Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą… Nie… Sekundą… Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą… Ale to było tylko złudzenie. Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach.  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Był dzieckiem i nie za dobrze nad nią panował. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze był bystry oraz spostrzegawczy.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił.  
Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać. Naprawdę zużyłem za dużo magii. 
– MÓGŁBYM ZAPYTAĆ CIEBIE O TO SAMO – odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem.  
Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając je. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrząc na mojego brata, wtulającego się we mnie.
 – Masz mnie bracie.  – Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. – Lepiej wróćmy już do domu. – Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. –  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody… Jak to powiedzieć… Ludzie rzekliby, że zbladł że strachu… Ale my nie mamy skóry. Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
– Papy, co Ci… – Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. 
 Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
– Czego macie mi nie mówić? – powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. – Lepiej wyjaśnijcie mi co wy tutaj robicie?  
– Zwiedzamy? – powiedziałem niepewnie wstając.  
– Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! – podniósł na mnie głos ojciec.  
– Ale nic nam się nie stało! – krzyknąłem na ojca.  
– Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was kilka chwil temu jak leżeliście na ziemi przerażeni! – krzyczał ojciec. – Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
– Ale ja…  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa. 
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk… Huk… A potem Papyrusa.  
– Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.

Share:

13 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Niepewność

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność  (obecnie czytany)
Strach


~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odbierałem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
- SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? -  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach. 
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot. Wiedział kiedy kłamie...  
- Do Grillbiego - odrzekłem.
Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. Był ode mnie starszy o trzy lata. Chłopak często pomagał swojemu ojcu w barze. W przyszłości chciał przejąć bar i starał się zaimponować ojcu... akurat coś o tym wiem.
Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić. Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Jednak on to rozumiał. Nie naciskał na mnie. Po prostu czekał, aż będę gotowy.  Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
- NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? - ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku... Tyle mnie tam nie było.  
- Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? - zapytałem z uśmiechem.  
- NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! - tupnął że złością Papyrus. - IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza.
Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar, ponieważ dostałem go na Święta od ojca.  
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Rodzice odbierali swoje pociechy ze szkoły. Inni wracali, bądź dopiero szli do pracy.
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. Stare domy porośnięte bluszczem. Wychodził on z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją. Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie miałem problemów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło...  
Miasto widoczne że skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przebycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę. I Pojawiła się najgorsza cześć całej podróży - korytarze z pułapkami.  
Niektóre pułapki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przedostaniu się przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wysuwały się kolce. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i... Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyjś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
- SANS! RATUJ! - usłyszałem krzyk Papsa. Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami. Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja... Nie mam serca...  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło  istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki... Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą... Nie... Sekundą... Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą... Każda minutą godziną.... Godzina wiecznością... Ale to było tylko złudzenie... Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach...  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze miał głowę do zagadek. Natomiast ja wolałem drogę na skróty, czyli magię.  
- Po co tu przyszedłeś? - zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił. Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać.  
- Mógłbym zapytać ciebie o to samo - odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem. Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając jego łzy. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrzeć na mojego brata, wtulającego się we mnie. - Masz mnie bracie.  - Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. - Lepiej wróćmy już do domu. - Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. -  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody... Jak to powiedzieć... Ludzie powiedzieliby, że zbladł że strachu... Ale my nie mamy skóry... Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
- Papy, co Ci... - Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli Podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
- Czego macie mi nie mówić? - powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. - Lepiej wyjaśnijcie mi co WY TUTAJ robicie?  
- Zwiedzamy? - powiedziałem niepewnie wstając.  
- Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! - podniósł na mnie głos ojciec.  
- Ale nic nam się nie stało! - krzyknąłem na ojca.  
- Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was Kilka chwil temu! - krzyczał ojciec. - Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
- Ale ja...  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa..  
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk... Huk... A potem Papyrusa.  
- Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.  
Share:

17 stycznia 2020

Undertale: Zapomniana Wytrwałość - Powód nienawiści

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści (obecnie czytany)
Niepewność
Strach
...


~*~


Moja historia może wydawać się wam pogmatwana. Opowiem wam jak to pamiętam, ale tak jak ona to wszystko widziała. Opiszę wam jej strach. Niepewność. Wytrwałość. Dobroć. 
Znalazłem go dopiero po jej śmierci. Mały, niepozorny zeszyt schowany pod materacem. Trzymając go przy sobie, czuję jej zapach – jakby stała tuż obok mnie. Kiedy przeglądam jego strony, widząc jej pismo – raz schludne oraz czytelne, a innym razem nieczytelne, pomazane... 
Atrament mieszający się z jej słonymi łzami. Czytając go, czułem targające nią emocje. Wiele z nich zatrzymywała dla siebie... Nie chciała być dla nikogo problemem. Trzymała wszystkie uczucia wewnątrz siebie. Teraz patrząc na przeszłość, mogę powiedzieć, że robiłem to samo.  
Myślę, że wy też poczujecie jej emocje, jakie skrywała przed światem oraz zrozumiecie, jak stała się dla mnie ważna. 

Kiedy się pojawiła miałem już skończone szesnaście lat, a Papyrus niedawno miał dziewiąte urodziny. Był już wystarczająco duży, aby zrozumieć co się  wokół niego dzieje, ale... Nadal widział świat w różowych barwach. Nie, żebyście wzięli to za coś złego, ale świat bywał niezwykle okrutny. Często zastanawiałem się, jak on sobie poradzi. Papyrus wolał rozwiązywać konflikty rozmową,  ale nie wszyscy byli tacy jak on -  pokojowo nastawieni. Niekiedy zadawaliśmy sobie z ojcem pytanie, dlaczego on chce być gwardzistą. Jak go pytaliśmy, odpowiadał, że chce pomagać ludziom i być popularny. Tata uznał, że nie ma się czym martwić i mi doradził to samo. Ale ja zawsze będę chronił mojego  Papsa. Wtedy też chciałem go chronić. 

Dzień minął mi jak każdy inny. Nie spodziewałem się, że stanie się coś niespodziewanego. Ale wolałem być przygotowany. Jak zwykle po szkole chciałem udać się do Ruin - do kwiatowej komnaty, miejsca gdzie pojawili się ostatni ludzie. Było ich już troje nie licząc księżniczki Chary Dremuur. Wszyscy znają jej historię. Pojawiła się w podziemiach, rozpalając nadzieję w sercach potworów. Nie znałem jej osobiście. Kiedy umarła razem z księciem Asrielem miałem zaledwie pięć lat.  Kilka razy widziałem ich w stolicy, ale nic poza tym. Po niej pojawili się kolejny ludzie.  
Od śmierci Chary do pojawienia się Kathariny do Podziemia spadali dorośli albo nastolatki. Nie znałem ich imion, więc użyje ich cech. Pierwsza pojawiła się kobieta - CIERPLIWOŚĆ. Zjawiła się kilka dni po pogrzebie Chary i Asriela. Nie spotkałem jej, ale słyszałem, że nie przeszła nawet Ruin. Zginęła rozwiązując jedną z pułapek. Jej dusza została zabrana do pałacu. Miała być kluczem do zniszczenia bariery. Racja... Nie powiedziałem wam o duszach... Po śmierci królewskich dzieci, król poprzysiągł zebrać siedem ludzkich dusz do zniszczenia bariery. Dusza CIERPLIWOŚCI była pierwsza. Kolejną była dusza UCZCIWOŚCI - nastolatka. Udało jej się z powodzeniem przejść Ruiny. Ale w Snowdin została złapała przez gwardzistów. Kapitan straży Królewskiej - Vinci osobiście doprowadził dziewczynę do stolicy. UCZCIWOŚĆ próbowała pertraktować z królem Asgore. Ale nie udało jej się. Zabił ją. Wtedy odeszła królowa Toriel. Nie mogła patrzeć jak jej mąż zabija bezbronne dziecko. Król zdobył drugą duszę, a królowa zaginęła. Chodziły plotki, że ukrywała się w Ruinach. Podobno czekała na kolejnych ludzi - chciała ich ostrzec przed Asgorem.  
Po UCZCIWOŚCI pojawił się trzeci człowiek. Mężczyzna, który charakteryzował się ODWAGĄ. Kiedy pojawił się w Snowdin, potwory zaczęły podejrzewać,  że zabił On królową. Ten człowiek był niebezpieczny. Zaatakował kilka potworów oraz jednego z moich kumpli - psa Doggo. Przez ODWAGĘ Doggo stał się niewidomy. Mężczyzna zaatakował jego ojca, a Doggo chciał go obronić. Został ranny. Od tego czasu chłopak się zmienił. Chciał wstąpić do Gwardii Królewskiej I łapać ludzi. Wielu tak wtedy robiło. Jako niewidomy Doggo nie mógł walczyć, ale idealnie radził sobie bez niego. Jego mocną stroną okazał się słuch. To dzięki niemu w przyszłości wstąpił w szeregi gwardzistów. Ale wracając do ODWAGI. Mężczyzna na swoje drodze zajął kilka potworów. Udało mu się dotrzeć, aż do Hotland. Jakimś cudem wszedł do laboratorium mojego ojca - W. D. Gastera.  
Nie zapomnę tego do końca życia. ODWAGA był powodem mojej niechęci do ludzi.  
Byłem wtedy w laboratorium razem z Papyrusem. Miał wtedy trzy latka, więc tego nie pamięta. To dobrze. Ale ja często miewałem koszmary.  
ODWAGA wdarł się do gabinetu taty. Wziąłem Papsa i schowałem się pod biurkiem. Przycisnąłem do siebie mojego brata. Ojciec stanął z nim twarzą w twarz,  gotowy nas bronić. I się zaczęło. Nie chcę przypominać sobie tej walki. Do dzisiaj na wspomnienie tego dnia przechodzą nie dreszcze, ale najbardziej zapadło mi w pamięć widok ojca. ODWAGA uderzył ojca drewnianym kijem w głowę. Wytrzymałem oddech,  przyciskając Papyrusa do piersi. Bałem się... Nie... Byłem przerażony, widząc ojca na ziemi. Chociaż widziałem tylko jego plecy, nadal mogłem dostrzec pęknięcie na jego czaszce. Ciągnęło się ono przez całą jego głowę. Krew powoli sączyła się z rany. Czerwona ciecz spływała po kości na śnieżnobiały fartuch, wsiąkając w niego. Niespodziewanie Papyrus zaczął płakać. Musiał słyszeć co się dzieje i się wystraszył. Próbowałem go jakoś uspokoić, ale to nie pomogło. Spojrzałem na ojca. Wstał już z ziemi. Obejrzał się na nas. To co zobaczyłem... Na początku nie mogłem w to uwierzyć. Pęknięcie zaczynało się poniżej jego oczodołu i przechodziło przez niego. Było tam. O wiele więc krwi, niż na początku myślałem. Wydawał się niezwykle zmęczony, ale gdy tylko napotkał mój wzrok. Jego wyraz twarzy się zmienił. Zniknęła niepewność i strach, a zastąpiła je czysta nienawiść... Nienawiść do ludzi. Ojciec Odwrócił się do człowieka. Wyciągnął przed siebie rękę, którą zaczęła otaczać fioletowa magia.  
- Zaczniesz żałować, że w ogóle się tu pojawiłeś! - warknął ojciec w prastarym
języku potworów. Rozumiałem go, ponieważ nauczył mnie go. Tata uważał go za spuściznę potworów powierzchni, dlatego postanowił nas go nauczyć. Kiedy ojciec się wściekał zaczynał nim mówić. - Zapłacisz za skrzywdzenie mieszkańców Snowdin! Za wdarcie się tutaj! - krzyczał ojciec. Uniósł swoją rękę ponad głowę. Człowiek zaczął się trząść. Chyba zrozumiał z kim zadarł. Próbował uciec, ale z ziemi wyrosły kości uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. - Myślisz, że uda Ci się uciec! - Nad ojcem pojawiły się Blastery. Każdy z fioletowymi oczyma. - Zapłacisz za wszystkie swoje grzechy. A w szczególności za atak na moich synów! - Kościane głowy wystrzeliły fioletowym płomieniem. ODWAGA szamotał się, ale nie wiele to zadziałało. Został spalony na popiół. Nad jego prochami pojawiło się pomarańczowe serce - jego dusza. Już miała zniknąć, ale ojciec zdążył schwytać ją w swoją magię.  
- Twoja kara dopiero się zacznie - dodał ojciec, chowają jego duszę do specjalnego pojemnika. Zostawił go na stole i podszedł do nas. Ukląkł przy biurku, przytulając nas.  
- Już dobrze. Nic wam nie grozi - powiedział spokojnym głosem, obejmując nas mocniej. - To już koniec. Nie płacz Sans.  
Przez słowa ojca zdałem sobie sprawę, że od kilku chwil po moich kościach policzkowych lecą łzy. Nawet nie spostrzegłem, kiedy zacząłem płakać.  
Kilka minut potem do gabinetu wpadli gwardziści. Widząc nas oraz pobojowisko, natychmiast zajęli się opatrywaniem ojca. Potem niewiele pamiętam. Wszystko działo się jakby za mgłą. Czułem się zmęczony, wręcz wyczerpany. A ostatnie co pamiętam z tego dnia to jak ciemność zasłaniała moje oczodoły. Jednak zanim zamknąłem oczy,  obiecałem sobie, że nie pozwolę, aby ta sytuacja się powtórzyła. Obiecałem sobie, że zabije kolejnego człowieka zanim skrzywdzi kogokolwiek.  
Share:

8 stycznia 2020

Undertale: Zapomniana Wytrwałość - rozdział I

Autor: Dodo Dan

Spis treści:
Prolog (obecnie czytany)
....

~*~
Opowiem wam historię pewnej niewinnej duszyczki. Nikt nie wiedział, że tyle zmieni w życiu każdego z nas. 
Pojawiła się nagle, po prostu spadła jak reszta. Myślałem, że jest taka jak inni – brutalna, nienawistna, chciwa, impulsywna. Wszyscy tak uważali. Mieliśmy ją za zagrożenie, ale ona była inna. Chociaż bała się tego, co ją spotka, zaufała nam... 
Zaufała mnie, ojcu, bratu. 
Zmieniła nas.
Jej pragnieniem stało się uwolnienie nas.
Pragnęła, abyśmy odzyskali wolność.
 Poświęciła się dla nas. 
Obiecałem nie zapomnieć i chociaż nie cierpię obietnic. Nadal pamiętam. 
Ten uśmiech.
Jej WYTRWAŁOŚĆ.
Te oczy oraz ich gasnący blask. 
Inni zapomnieli, bo tak było łatwiej. Mniej bolało. 
Ja  nie potrafiłem. Nie o niej.
Chcę przypomnieć innym jej historię, właśnie dlatego, że dzięki niej jesteśmy, kim jesteśmy. 
Lepiej zacznę od początku. 
Jestem Sans. Szkielet Sans. I opowiem wam historię dziewczyny, imieniem Katharina, która WYTRWAŁOŚCIĄ zdobyła naszą przyjaźń. 
Share:

1 stycznia 2020

Grimtales - GRIM FANDANGO CZ 1 -PRZYJACIEL I OJCIEC - TOTO SANTOS


SPIS TREŚCI

Jest późno, a miasto portowe Rubacava jest pochowane w ciemnościach przynoszonych przez noc. Ta ciemność po prostu przeraża tych, którzy tu nie mieszkają, a to sprawia, że się denerwują, spoglądają za siebie i częściej chwytają za broń.

Ale dla nas, mieszkańców Rubacavy, ciemność jest starym przyjacielem. Daje poczucie bezpieczeństwa i spokoju oraz zasłania brud z naszych oczodołów. Sprawia, że wszystko wydaje się snem i jakoś jest sympatycznie.

Ulice są pokryte ciemnością i łatwo jest ukryć się w cieniu, albo poszukać bezpieczeństwa lub zdobyć kogoś. W ciągu dnia w Rubacavie nie ma ruchu, jest to po prostu zwykły i brzydki kawałek czegoś na brzegu Morza Lamentu. Ale w nocy ...

W nocy złodzieje, hazardziści, pijacy i zabójcy czołgają się ze swoich małych kryjówek, aby cieszyć się nocą akcji. Kasyna, kluby i bary nie są czynne w ciągu dnia, są otwierane, gdy ląduje na nas ciemno. Jest to jedyny właściwy sposób, by zająć się sprawami, w ciągu dnia Rubacava jest nudna.

Ci, którzy odwiedzają nasze miasto przed kontynuowaniem podróży do Dziewiątego Zaświata, nie aprobują „życia" w górnym mieście, ale to, co naprawdę czyni ich chorymi, to co dzieje się w dokach. Dla nich jesteśmy po prostu biednymi duszami, które dawno temu straciły szansę na zbawienie.

Cholera! Naprawdę chciałbym pokazać tym głupim głupcom prawdziwą Rubacavę. Zawsze mówię sobie, że to zrobię, ale zawsze jest coś ważniejszego. Wiem, że mówię więcej niż ja, ale co z tego?

Wzdycham i rozglądam się w swoim brudnym mieszkaniu. Jest już po północy i zamknąłem mój sklep jakiś czas temu. Nikt nie przyjdzie tak późno w nocy, nawet jeśli będę go otwierać. Tylko marynarze wykonują tatuaże i wszyscy już pomalowali miasto na czerwono.

Równie dobrze mogę wziąć łyk albo dwa, to był bardzo ciężki dzień. Jakoś czuję, że moje dni stają się coraz trudniejsze, im dłużej mieszkam w Rubacava.

Parskłem Głupio, może powoli staję się miękki.

Widziałem wielu przyjeżdżających do Rubacawy szczęśliwych i silnych, ale to miasto ma talent do łamania każdej duszy. Niektórzy z tych, którzy mieli pozostać tylko przez kilka dni, wciąż tu są i żaden z nich nie jest taki jak wcześniej.

Na przykład Membrillo. Pamiętam, jak zderzyłem się z nim na molo dzień lub dwa po tym, jak przyjechał i przywitał mnie. Był szczęśliwy i powiedział mi, że odpłynie następnym statkiem. Nic na to nie powiedziałem, tylko mruknąłem ze złością. Cholera tych, którzy mnie niepokoją.

Nie obchodziło go to, był wtedy w zbyt dobrym nastroju. To jest coś, czego nie pamiętam od dawna.

Minęło dziesięć lat i Membrillo wciąż tu jest. Nie wiem, dlaczego nie odszedł i to mnie nie interesuje. Uspokoił się i kiedy go rzadko widuję, prawie czuję jego depresję. W dzisiejszych czasach prawie niemożliwe jest zmuszenie go do opuszczenia kostnicy.

A kto jest winny?

Sam Membrillo.

Rubacava nie jest miastem szczęśliwych i uczciwych dusz, tylko naiwny idiota może uwierzyć w coś innego. Nie przetrwasz tutaj, jeśli nie będziesz gotowy zrobić wszystkiego dla siebie. Membrillo nie był, a teraz jest taki.

A co ze mną?

Znowu parskam. Może naprawdę staję się miękki, jeśli myślę o takich rzeczach.

Jestem tym, kim byłem, kiedy tu przybyłem. Wściekły mały człowiek, który nie ma nikomu nic dobrego do powiedzenia na temat nikogo lub czegokolwiek. Jestem tym, który sprawia, że wszyscy są w złym humorze i nigdy nie jest zapraszany.

I to czyni mnie najsilniejszym z nich wszystkich.

Nie dbam o nikogo innego oprócz siebie, a to dało mi możliwość przetrwania tak długo. Byłem już zły i przygnębiający, kiedy przyszedłem, Rubacava nie uczyniła żadnej z moich złych stron bardziej oczywistą.

To jest na odwrót.

Mieszkałem tu przez lata i tak okropnie jak to przyznaję, mam też słabość. Słabość, którą uświadomiłem sobie tylko tutaj.

Słyszę małe pukanie do drzwi luku i budzi mnie z moich myśli. Zauważyłem, że chociaż mam w ręku otwartą butelkę, to jeszcze nie piłem. Pokręciłem głową w milczeniu i postawiłem butelkę na stole.

„Cholera," mruczę do siebie, ktokolwiek mi przeszkadza w takiej chwili, naprawdę usłyszy, co mam do powiedzenia.

"Wejdź!" Wołam nawet nie próbować powstrzymywać irytacji od mojego głosu. Nigdy nie mówię nikomu nic miłego i nawet nie powinieneś się tego spodziewać, zwłaszcza jeśli jesteś na tyle głupi, by przeszkadzać mi w środku nocy.

Oglądam zza rogu kanapy i czekam, aby zobaczyć, kto tym razem jest. Może jakiś głupi marynarz, który z jakiegoś powodu nie jest jeszcze całkowicie pijany?

Ale kiedy rozpoznaję gościa, wszystkie moje złe nastroje zanikają.

Moja jedyna słabość.

„Lola? Co tu robisz w tym czasie? Niebezpiecznie jest wędrować do doków tak późno" - besztam. Wzrusza ramionami i wzdycha.

Ja też chciałbym wzdychać, dziewczyna znów ma kłopoty.

„Co to jest tym razem?" Pytam brzmiąc tak samo sfrustrowany, jak się czuję. Wiem, że Lola nie ma nic przeciwko,

„Nic", odpowiada.

Wiem, że kłamie, ta dziewczyna zawsze ma kłopoty z mężczyznami. Jest tak niewinna i jakoś wrażliwa, tak różna od dziwek w Rubacava. Może dlatego czułem dla niej współczucie, kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłem.

Rubacava jest okrutna dla wszystkich, ale nawet bardziej okrutna dla tych, którzy nie są skorumpowani. A kiedy zobaczyłem Lolę po raz pierwszy, wiedziałem, że nigdy nie przystosuje się do tego miasta. Wierzy w takie rzeczy, takie jak przyjaźń, lojalność, współczucie ...

i miłość.

Cholera, nie rozumiem, dlaczego nie dostała biletu na pociąg do 9 podziemia !

„Nie bądź taka głupia, jak wyglądasz. Powiedz mi, co jest nie tak" - mówię ze złością, a ona śmieje się cicho.

Była bardzo zdezorientowana i samotna, kiedy przybyła do Rubacavy. Nie miała pojęcia, jak działa miasto i było jasne, że żyje bezpiecznym i bezpiecznym życiem. Nie wiedziała, co robić ani dokąd pójść, i naprawdę wyglądało na to, że Rubacava w krótkim czasie połknie ją.

A potem zrobiłem coś cholernie głupiego. Wyobraź sobie, że miałem wszystko, czego potrzebowałem i nie miałem na co narzekać. Przez lata obrażałem dusze bez problemów i patrzyłem, jak są niszczone i bam, jedna mała dziewczynka sprawia, że czuję się źle.

Kiedy tu przybyła, przez chwilę obserwowałem jej poczynania, zanim zacząłem z nią rozmawiać. Prawdopodobnie byłem pierwszym, który okazał jej współczucie, ponieważ jej twarz rozjaśniła się i była bardzo szczęśliwa z mojego przybycia.

To było coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

Wiem dobrze, że jestem irytującym złośnikiem i nikt nie może powiedzieć, że wyglądam dobrze. Jestem mały, zawsze ubieram się w te same ubrania i jestem prawie całkowicie pokryty kolorowymi tatuażami. Więc nie ma przyjemności dla niczyich oczu. Albo oczodołów.

W Rubacavie otrzymałem tylko pogardę i nienawiść, i zawsze ją odrzuciłem. To było najlepsze dla wszystkich, w Rubacavie nie jest zbyt dobrze przywiązywać się do niczego. Marynarze przychodzili do mnie tylko dlatego, że byłem jedynym w całym mieście, który potrafił rysować przyzwoite tatuaże.

I ta słodka istota była szczęśliwa widząc mnie.

„Aww, bzdury. Teraz powiedz mi, co jest z tobą, chcę iść spać," mówię do niej. Wiem już, co się dzieje i wcale mnie to nie dziwi.

To tylko sprawia, że czuję się smutny.

W przeciwieństwie do wszystkich innych tutaj, Lola nie czuje się dobrze, jeśli ktoś jej nie kocha. Potrzebuje mężczyzny, który nie dba o nikogo innego i jest gotów dbać o nią na zawsze. Ktoś lojalny, uczciwy i miły.

Taki człowiek nie istnieje w Rubacava i wie o tym zbyt dobrze. A mimo to kontynuuje poszukiwania kończąc się rozczarowaniem za każdym razem.

„To Enrico. Jutro płynie" - mówi ze smutkiem Lola. Cud, którego oczekiwała czegoś innego.

Enrico jest marynarzem, który odwiedził mnie kilka razy, robiąc tatuaż lub dwa. Nie znam go tak dobrze, ale wygląda znacznie lepiej niż niektórzy z jego kolegów. Natychmiast zauważył Lolę, a dziewczyna oczywiście myślała, że znalazła miłość do życia pozagrobowego.

- Bah. Wiedziałaś, że to się w końcu wydarzy - mówię. Nigdy nie powiedziałem jej nic wygodnego, ale nadal wie, że mam na myśli dobro.

Wszyscy, którzy wiedzą, że Lola mnie odwiedza, są pewni, że dzielimy się relacjami ojciec-córka. Nikt nie myśli, że jesteśmy bliżej, a to nie jest niespodzianka. Kto przy zdrowych zmysłach osiedliłby się ze mną?

Lola myśli o mnie jako o ojcu i to znacznie więcej, niż ktokolwiek inny mógłby sobie życzyć. Liczy na mnie i opiera się na mnie za każdym razem, gdy jej związki zawodzą i zawodzą. Dba o mnie i sprawia, że stwardniała ryjówka jak ja czuje się doceniony.

Jest krucha i niewinna jak kwitnąca róża, jedyna w tym mieście, która troszczy się o mnie. Kiedyś powiedziałem marynarzowi, że jest dla mnie jak córka. Powiedział, że ma nadzieję, że Lola pewnego dnia znajdzie mężczyznę, któremu na niej będzie zależeć.

Lola siedzi i czuję, że opiera się na moim ramieniu. To cholernie śmieszne, jest wyższa ode mnie i nadal potrzebuje mojego wsparcia.

„Toto, czy kiedykolwiek znajdę kogoś, kto mnie pokocha?" pyta cicho i już wiem, że wkrótce zaśnie. Jest zmęczona, smutna, a może nawet trochę pijana. Dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej?

„Oczywiście, że tak, jeśli jest ktoś na tyle głupi, żeby cię zabrać" - mamroczę i pozwalam jej spać.

Czasami mam nadzieję, że mogę być tym mężczyzną, ale wiem, że Lola nie jest przeznaczona dla kogoś takiego jak ja.

Może kiedyś ktoś ją uszczęśliwi, ale to nie moja praca.

Jestem jej przyszywanym ojcem.

Share:

POPULARNE ILUZJE