31 grudnia 2016

Undertale: Te ciche momenty - Ostatnia Wielkanoc [In These Quiet Moments - The Last Easter - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
-Będzie dobrze – powiedziałaś Sansowi, którego noga podskakiwała z nerwów, kiedy siedział przy oknie. Nie byłaś pewna, czy w ogóle Cię słucha, wyglądał przez szybę, przyglądając się jak ludzie wchodzą do samolotu – Często latałam, pamiętasz?
-ta, wiem – mruknął i westchnął ciężko, poprawiając się w siedzeniu – po prostu nie mogę zrozumieć, jak coś tak wielkiego może unieść się w powietrze bez magii, to zajebiste, nie zrozum mnie źle, ale...
-Wiem, ale nie martw się, będzie dobrze – pocałowałaś go w policzek. Uśmiechnął się słabo i naciągnął na twarz swój kaptur. Normalnie nie chciałabyś, aby się ukrywał przed ludźmi, lecz biorąc pod uwagę okoliczności no i to, że byliście w samolocie – oboje uzgodniliście, że to będzie najlepsze wyjście. Chwyciłaś go za rękawiczkę. Nowe, dziwne doznanie do którego nie umiałaś się przyzwyczaić. Zazwyczaj czułaś jego gładkie palce. Palce powoli wsunęły się między Twoje. To był krótki lot, tylko kilka godzin. Lecz ten fakt podjudzał tylko Twoje nerwy; podróż nie była problemem, rodzice to inna broszka. Nie zwracałaś uwagi na osobę siedzącą obok, musiałaś czymś zająć myśli. Chwyciłaś za jedną z ulotek lotniczych i niewielki magazyn sprawdzając, jakie bezsensowne informacje tam są zamieszczone. Zaśmiałaś się lekko 'automatyczna myjnia dla psów' no i siedem innych artykułów głupszych od poprzedniego. Sans nachylił się i zaczął czytać przypadkowe linijki tekstu. Po chwili oboje cicho się śmialiście, do czasu, kiedy samolot się poruszył. Wtedy automatycznie Sans mocno ścisnął Twoją rękę. Popatrzyłaś na niego, na twarzy miał wymalowany strach, lecz kiedy spojrzał na Ciebie niemal natychmiast się uspokoił.
-heh, wybacz, nic mi nie będzie – jego uścisk nieco się rozluźnił. Zmarszczyłaś brwi, przybliżyłaś się do niego tak, że teraz stykaliście się ramionami, drugą rękę położyłaś na jego przedramieniu.
-Oczywiście, że nic ci nie będzie. Jestem – uśmiechnęłaś się – Nie pozwolę, aby coś ci się stało. Obiecuję.
-to moja kwestia – zaśmiał się. Ścisnęłaś jego rękę w odpowiedzi. Jego uwaga skierowała się za okno, jak platforma powoli się poruszała – deszcz nie przeszkodzi w locie, tak?
-Nie, to tylko mżawka. Burza to co innego, ale myślę że takiej nie będzie – wiedziałaś o kilku rzeczach dotyczących samolotów, ale raczej żadna informacja nie pozwoli uspokoić Sansa – Myślę, że najgorsze są bagaże, strasznie spowalniają
-ta – obserwował jak ludzie wiercili się w swoich siedzeniach. Samolot był już gotowy do lotu. - wiesz, w drodze powrotnej zawsze możemy skorzystać ze skrótu
-Ale ja już zapłaciłam za bilety! - polecieliście. Sans nie mógł powstrzymać się przed zaciśnięciem ponownie palców na Twojej ręce, bardzo boleśnie. Postanowiłaś odwrócić jego uwagę – Popatrz za okno. - Powoli odwrócił głowę i zamarł. Wstrzymał dech. Może chodził po powierzchni już kilka lat, ale w tej chwili był najbliżej nieba w całym swoim życiu. Jego zainteresowanie całkowicie skupiło się na widoku, rozluźnił uścisk. Uśmiechnęłaś się. Poprawiłaś się w siedzeniu i westchnęłaś. No, teraz tylko przeżyć Wielkanoc.
-mówiłaś mi wcześniej o swoich rodzicach, ale odkąd jesteśmy w drodze unikasz tego tematu – nie patrzył na Ciebie – wiem, że ostrzegłaś mnie przed swoją mamą, ale...
-Ja tylko.. - zaczęłaś pocierając nos – Boję się, czy to głupie?
-boisz się?
-Chcę aby ciebie polubili. Nie często przyprowadzam chłopaka do domu, wiesz?
-nie często przyprowadzasz do domu potwora – jego głos był bardzo niski. Puściłaś jego dłoń i chwytając za brodę zmusiłaś, aby na Ciebie spojrzał.
-Zamknij się kretynie. Jesteś dla mnie kimś więcej. Jezu – popatrzyłaś na bok. Choć uprzedziłaś go przed tym, że Twoja mama nie lubi jego gatunku, nadal był bardzo niepewny. Prosił abyś uprzedziła rodziców o tym kim jest, ale odmówiłaś, czy to ważne? To był Twój chłopak. Zależało Ci na nim. Ty go...
-przepraszam – poprawił kaptur – pewnie robię coś z niczego, jak zawsze
-Pewnie oboje to robimy – starałaś się zaśmiać by poprawić nastrój – Mamy w zwyczaju się przejmować wieloma rzeczami. Pomyśl, będzie cudownie, zjemy dobre żarcie, no i damy radę.
-heh, tak – nie brzmiał pewnie. Rozejrzałaś się a potem zachichotałaś.
-Wiesz, kiedy przyjdzie stewardessa zapytam się czy mają jakąś gorzałkę – zaproponowałaś. Sans przyglądał się chwilę swoim nogom, a potem zaprzeczył.
-nie, nie trzeba – odparł po prostu
-Próbowałam – westchnęłaś – Chcę się zdrzemnąć trochę, masz coś przeciwko?
-nie, śpij śmiało
-Obudź mnie, jeżeli czegoś będziesz potrzebował, dobrze? I zdecydowanie jak będą podawać jedzenie, w tych liniach mają świetne owoce i mogą dać ci dodatkową porcję jak poprosisz – dźgnęłaś go lekko w ramię. Zaśmiał się.
-dobrze – położyłaś swoją głowę na jego ramieniu, pozwalając aby wasze dłonie znowu się splotły. Ucisk w sercu nie znikał. Pomyślałaś, że sen może pomóc. Sans nieco się rozluźnił, ale wiedziałaś, że bardzo się przejmuje spotkaniem z Twoją rodziną. Miałaś nadzieję, że sen pomoże Ci się uspokoić. 
 
Śniłaś o wielkim pokoju wypełnionym kwiatami.... które chciały Cię zjeść.

Obudziłaś się kiedy samolot dotknął ziemi lekko kołysząc pasażerami na boki. Nie byłaś pewna czy właśnie to wyrwało Cię z koszmaru, czy bardzo mocny uścisk Sansa. Sennie zaczęłaś się rozglądać na boki.
-Już jesteśmy? - zapytałaś przecierając oczy. Zerknął na Ciebie i lekko przytaknął – Wszystko dobrze?
-trzęsło jak cholera, ale nikt nie panikował więc uh... zdałem sobie sprawę, że jednak samolot nie rozpada się – jego głos drżał
-Dobrze wiedzieć. Przepraszam, myślałam że obudzę się wcześniej... ale lot się już skończył! Już po wszystkim! - chciałaś poprawić mu humor. Przytaknął. Wyszliście z samolotu i poszliście po walizki. Napisałaś ojcu, że już jesteście na miejscu. Sans czekał na bagaże. Powinnaś ostrzec tatę? Czy wypali z czymś w tym miejscu? Znaczy się, Sans to potwór, jasna sprawa, ale wygląda normalnie... co nie? Nie, nie wygląda. Westchnęłaś. Ty też byłaś zaskoczona, kiedy go pierwszy raz spotkałaś. Zerkałaś co chwilę na telefon, zastanawiając się jak dasz sobie z tym wszystkim radę. Oczywiście, przerobiłaś w głowie kilka hipotetycznych scenariuszy, ale ... byłaś tu. Miałaś wrażenie, że każdy plan i każda przygotowana odzywka są głupie, niewystarczające, albo zwyczajnie wyleciały Ci z głowy. Powoli zaczynałaś panikować. Chcę aby polubili go tak bardzo jak ja go lubię.
-mam – usłyszałaś głos za sobą, Sans stał z waszymi torbami. Uśmiechnęłaś się do niego
-Dzięki. Gotowy? - zapytałaś biorąc swoją walizkę. Przytaknął i przyciągnął Cię bliżej do siebie, przystawiając Twoje czoło do swojego.
-tak, ale najpierw... nie bój się, dobrze? wszystko się ułoży, jeżeli mogę przetrwać lot w plastikowym pudle, twoich rodziców też przetrwam – ścisnął Cię za ramiona. Zaśmiałaś się lekko.
-Dziękuję, znasz mnie za dobrze. Chodźmy więc – poszliście w stronę drzwi wyjściowych. Rozejrzałaś się starając się znaleźć ojca, rozpoznałaś jego auto – Tato!
-Orzeszku! - Twój rodzic zaczął do was machać. Poszłaś w jego kierunku tak, jakbyś zapomniała o całej dramie. - Hej! Tęskniłem. Jak się czujesz? Jak lot? - pocałował Cię w czoło zadowolony. Popatrzyłaś na niego i uśmiechnęłaś się przytulając go mocno. Naprawdę za nim tęskniłaś.
-Też mi ciebie brakowało. Wszystko dobrze! Spałam w samolocie jak zawsze – wsadziłaś bagaż do samochodu. Sans stał za Tobą wychylając się lekko. Zerknęłaś na niego.
-Więc gdzie twój chłopak? Zostawiłaś go? - ojciec się zaśmiał. Potrząsnęłaś głową i odsłoniłaś Sansa. Zrobił krok do przodu.
-Tato, to jest Sans, mój chłopak. Sans, to jest mój tata. Lewis – Sans wyciągnął rękę przed siebie, całe szczęście nadal w rękawiczce. Twój tata przez chwilę się na niego patrzył, a potem ją uścisnął. Szkielet ściągnął kaptur, obserwowałaś jak Twój ojciec otworzył szerzej oczy.
-miło mi poznać, dziękuję za zaproszenie – mężczyzna stał przez chwilę, zerkając na Ciebie, to na Sansa, a potem zaczął się śmiać.
-Cholera jasna _____, masz mnie – wyjęczał przez śmiech. Poklepał Sansa po plecach. Z kościotrupem wymieniliście się spojrzeniami wyraźnie zmieszani – To naprawdę realistyczny kostium.
-Tatko... - mruknęłaś czując się zawstydzona. Sans jakimś sposobem nadal utrzymywał swój uśmiech, wzruszył ramionami
-pasuje jak ulał – Twój ojciec powoli przestawał się śmiać. Potem stał czekając na coś.
-Ściągniesz go?
-Tato! To ... to nie jest kostium – powiedziałaś niepewnie. Znowu czułaś się jak szesnastka – Sans jest...
-...potworem – dokończył za Ciebie – szkieletem, uściślając, ale gatunkowo jestem potworem – wsadził ręce do kiszeni. Tata patrzył na Ciebie, a potem na Sansa, potem znowu na Ciebie.
-Orzeszku? - był zagubiony. Nie dałaś mu za wiele czasu do namysłu, praktycznie wepchnęłaś torbę Sansa do bagażnika i zamknęłaś go.
-Możemy gdzieś wpaść na kawę nim pójdziemy do domu? Zdecydowanie potrzebuję energii – starałaś się rozwiać ciężką atmosferę. Lewis nadal patrzył a to na Ciebie, a to na Twojego chłopaka nie wiedząc co ma zrobić – Chyba kawa każdemu się przyda, prawda?
-Tak – odezwał się w końcu powoli zajmując miejsce kierowcy. Usiadłaś obok niego na przodzie. Sans na tyle. Twój ojciec był cicho, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W końcu się odezwał – Więc, od jak dawna się spotykacie?
-Od Sylwestra – wywróciłaś oczami – Mama ci nie powiedziała?
-Twoja matka skrzętnie wybiera informacje jakie mi powiedzieć, wiesz o tym – poprawił się w siedzeniu – Czy ona wie...
-Nie – odparłaś szybko – I właśnie dlatego potrzebujemy kawy. - Sans poruszył się niepewnie, mogłaś poczuć jego strach. Puknęłaś w szybkę – Ej, kawa jest tam!
-A no, racja – skręcił na parking. Wziął głęboki wdech i wyszedł. Ty też, Sans szedł powoli za Tobą.
-popatrz... - zaczął, przystawiłaś palec do jego ust
-Nic nie mów.... po prostu... nic nie mów – chwyciłaś go za rękę. Wiedziałaś, że chciał powiedzieć, że może zawsze się wrócić, ale tego nie chciałaś. Nie chciałaś uciekać. - Kawa.
-racja, kawa – weszliście do sklepu. Dałaś Sansowi cmoka w policzek.
-Weźmiesz nam? Wiesz jaką piję. Tata lubi czarną – Powiedziałaś klepiąc go w tyłek. Zrozumiał i stanął w kolejce, pozwalając abyś z ojcem zajęła stolik. Kiedy Twoje oczy spotkały się z rodzicem, warknął.
-Jezu Chryste, księżniczko, zawsze musisz iść pod górkę, co nie? - zerknął na Sansa. Zmarszczyłaś brwi.
-Tato! To nie jest sprawiedliwe.
-Nie jest? Słonko, to nie jest chłopak, to ozdoba halloweenowa -odparł ściszając ton głosu – Rzeczy w mieście idą aż tak źle? Potrzebujesz pomocy?
-Nie! - krzyknęłaś, czułaś jak twarz Ci goreje ze złości – Tato, słuchaj, przyprowadziłam go ze sobą bo zależy mi na nim. Jest dla mnie bardzo ważny. Ty jesteś dla mnie bardzo ważny. To dla mnie ważne, abyście się poznali.
-_____, to pieprzony szkielet – warknął
-Łał, nie przypuszczałam, że mój ojciec to pierdolony rasista – skrzyżowałaś ręce na piersi. Twój ojciec uderzył się w czoło otwartą ręką
-Co? Nie! Dlaczego taka jesteś? To nie ma nic wspólnego z tym że jest... cóż, tak, ma. Orzeszku. Nie jesteście z tego samego gatunku.
-Mam na to wyjebane – warknęłaś – Proszę. Znasz mnie. Wiesz, że nie zrobiłabym czegoś głupiego. Daj mu szansę. Błagam – nie mogłaś nic poradzić na to, że oczy Ci się zaszkliły. Ojciec przyglądał Ci się przez chwilę i westchnął.
-Chodź tu – przytulił Cię lekko – Jestem twoim ojcem, muszę o ciebie dbać, wiesz? To tylko... - pogładził Twoje ramię - ... To za wiele. I nic nie powiedziałaś wcześniej!
-Nie myślałam, że będę musiała was uprzedzać – krzyknęłaś w jego ramię starając się odzyskać spokój – Tato, on naprawdę jest dla mnie ważny. Jest dla mnie dobry. Jest szczerym i dobrym mężczyzną. Dokładnie takim za jakim kazałeś mi się rozglądać – Twój ojciec westchnął lekko i puścił Cię poprawiając się w siedzeniu.
-Napijmy... napijmy się kawy. Będę miał problem z twoją matką – odwrócił wzrok – Masz świadomość, że to ją zabije.
-Wiem – mruknęłaś – Nic na to nie poradzę, tak się po prostu... stało.
-Zawsze wybierałaś wyboiste drogi – uśmiechnął się czule i potrząsnął głową. Zaśmiałaś się lekko, a wtedy Sans przyszedł z kawą.
-proszę – powiedział podając napoje i usiadł obok Ciebie – niech mnie pan posłucha...
-Lewis – powiedział ojciec – Mówi mi Lewis.
-dobrze, lewis, wiem że wiele mi brakuje, mam tego świadomość, ale ... to ja jestem facetem który ko-lubi twoją córkę – powiedział po prostu wpatrując się w swoją kawę. Westchnął i powoli zaczął ściągać rękawiczkę z dłoni, by pokazać ojcu swoje kości – i tym właśnie jestem, ona mnie zaakceptowała, z nieznanych mi powodów, za co jestem jej wdzięczny, ale rozumiem też dlaczego niektórzy tego nie tolerują.
-Sans... - zaczęłaś, lecz ten mówił dalej.
-proszę tylko o to, że jeżeli masz mnie osądzać, rób to za moje czyny, a nie za to jak wyglądam – wsunął rękawiczkę. Twój ojciec i chłopak patrzyli się sobie w oczy w milczeniu. Zmarszczyłaś brwi. Wzrok rodzica na chwilę przeniósł się na Ciebie, a potem na Sansa.
-Dobrze – odpowiedział – Przeprasza za bycie nieuprzejmym. Jeżeli mam być szczerzy, jeszcze nigdy nie poznałem... - pokazał na rękę Sansa.
-potwora, rozumiem, nie ma szkody, nie ma winy – zaśmiał się lekko – znaczy się, przywykłem do tego, więc się nie martw – Lewis uśmiechnął się lekko
-Dobrze. Dogadajmy się w szczegółach nim pójdziemy do domu. Nie będę kłamał. Z matką pójdzie znacznie gorzej. A więc chodzicie ze sobą od Nowego Roku – powiedział, będąc wdzięcznym za poinformowanie go -... a od jak dawna się znacie?
-Poznaliśmy się w sierpniu, wprowadził się naprzeciw mnie. Byliśmy sąsiadami – powiedziałaś.
-Byliście?
-nadal jesteśmy! - Sans dodał szybko – razem z bratem mieszkamy naprzeciwko, mamy dwie sypialnie, ładnie udekorowane
-Te apartamenty są faktycznie ładne – Ojciec widział Twoje kiedy wpadł z wizytą – Poznaliście się przez sąsiedztwo?
-Tak. Zgubiłam coś na schodach i przyszedł mi to oddać. Zrobiłam ciasteczka, on kupił wino i zostaliśmy przyjaciółmi – podałaś bardzo skróconą wersję.
-Kupiłeś wino dla dziewczyny, która pracuje w sklepie alkoholowym? - Twój ojciec wyglądał na naprawdę zbitego z pantałyku
-ej, przynajmniej miałem pewność, że je lubi – zaśmiał się. Twój ojciec też.
-Co racja to racja – Lewis zamrugał i przyglądał się Sansowi przez chwilę, by pozbierać myśli – Wiem, że mi mówiłaś, ale... na jak długo zostajecie?
-Tylko na weekend. W poniedziałek rano mamy lot powrotny. Podwieziesz nas?
-Jasne – ojciec wziął łyk kawy i podrapał się po głowie – Ja uh... kurwa. Damy radę, co? - poklepał Sansa po ramieniu – Nie bój się, dzieciaku. Będziemy mieli miłe święta.
-Dzięki tato – uśmiechnęłaś się, Sans też, weszliście do auta i pojechaliście do domu rodziców.

Średniej wielkości działka mieszcząca się u podnóża góry. W połowie drogi między miastami, więc podróż zajęła wam około pół godziny. W trakcie zaczęłaś się dziwnie rozluźniać. Twoja matka nadal stanowiła największe zmartwienie, ale cholera, tutaj było tak pięknie. Odwróciłaś się w stronę okna i westchnęłaś głęboko. Uspokajający szum silnika pozwolił Ci pozbierać myśli. Sans skłamał mówiąc, że nadal ma pracę, co Cię lekko zdenerwowało, ale wiedziałaś, że chce zrobić dobre wrażenie na Twoim ojcu. Ty też pewnie byś im nie powiedziała o zwolnieniu gdyby dotyczyły ono Ciebie. Wyszłaś z samochodu i wzięłaś bagaże podchodząc do drzwi wejściowych.
-Pozwól, że ja wejdę pierwszy, co Orzeszku? Muszę... - popatrzył na Sansa przez moment – Przepraszam, chcę mieć wszystko pod kontrolą. Dobrze?
-Jasne – przytaknęłaś i pozwoliłaś ojcu przekroczyć próg. Sans rozglądał się na boki aby dokładnie zobaczyć dom i otoczenie.
-ładnie tu – powiedział. Czułaś się przytłoczona. Może cała ta wycieczka nie była dobrym pomysłem. Ale nie czułaś, że powinnaś ostrzegać ludzi o swoim chłopaku. Ale kurwa, świat był jaki był i nic na to nie mogłaś poradzić.
-Tak, mieszkamy tutaj odkąd byłam nastolatką.
-a więc jesteś dziewczynką z lasu? - zapytał, zaśmiałaś się lekko
-Wygląda na to, że tak. Jako dziecko nie mogłam oderwać się od drzew, wspinałam się na skały jak jakaś koza. Znaczy się, popatrz tylko, nie ma tutaj zbyt wiele do roboty. Mogę cię potem oprowadzić, ale chcę mieć pewność, że tata będzie jak wrócimy – Zerknęłaś na drzewa i zmarszczyłaś brwi – Wybacz mi Sans.
-co mam ci wybaczyć?
-Myślałam, że.. - zaczęłaś, ale nie umiałaś dokończyć myśli. Twój ojciec pozwolił wam wejść do środka.
-Orzeszku, kocham cię – powiedział wpychając Cię do pokoju. Sans stał w progu z ojcem trzymając Twoje bagaże. Mama była nadal w salonie. Otworzyła szerzej oczy
-Cukiereczku! - krzyknęła podbiegając i mocno Cię ściskając – Twój ojciec bredzi jak stary zgred. Mówił jakieś nonsensy i ..
-Mamo – starałaś się jej przerwać.
-... chciał abym uwierzyła, że lubisz potwory. Dobry Boże, przyznaj się, że twój chłopak ma po prostu tatuaże. Przyjechał? - zerknęła za Ciebie. Zmarszczyłaś brwi.
-Mamo.
-Co? Oh Pączuszku. Tak tęskniłam! - pocałowała Cię w policzek i czoło. Przytuliłaś ją i zrobiłaś krok do tyłu.
-Też za tobą tęskniłam. I tak, przyjechał, nadal chcesz go poznać?
-Oczywiście! Wchodź! Nie wstydź się – powiedziała – Jakie było jego imię? Stan?
-Sans – poprawiłaś ją. Ten powoli wszedł do pokoju, opuścił kaptur. Twoja matka patrzyła na niego, potem na Ciebie, a na końcu na ojca. Zaczęła się śmiać tak jak Lewis na lotnisku. Sans w pierwszej chwili zacisnął pięści, ale potem się uspokoił – Mamo! To nie jest kawał!
-Co? Oh proszę, ta maska jest wystrzałowa! - podeszła do Sansa i mocno go przytuliła – Każdy kto umie robić dobre żarty jest dobrym człowiekiem – uśmiechnęła się patrząc się na jego twarz. Kiedy ten poruszył oczami, wyraz jej twarzy powoli zaczął się zmieniać.
-heh, nie jestem kawałem, ale nadal miło poznać – Wyraz twarzy matki był nieodgadniony, jakby sama nie wiedziała co myśleć i czuć. Zrobiła kilka kroków w tył i powoli usiadła na krześle.
-Ja.... zabiorę wasze rzeczy do pokoju – ojciec odezwał się zza ramienia. Matka patrzyła się na Ciebie z szeroko otwartymi ustami, a potem na Sansa.
-Nie widziałam cię przez rok, to nie jest zabawne – odezwała się w końcu
-Mamo, to nie jest żaden kawał! - krzyknęłaś wściekła. Sans chwycił Cię za ramie, abyś się uspokoiła, ale odepchnęłaś jego rękę – Dlaczego wszyscy myślą, że to żart?
-Jeżeli faktycznie chodzisz z tym czymś, to wyjaśnia dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o związku! – jej ton głosu zmienił się na jadowity
-Jezu Chryste, mamo. On nie jest czymś, to osoba i to mój pieprzony chłopak! - warknęłaś. Sans uniósł ręce do góry
-panie, panie, proszę się uspokoić to jakieś nieporozumienie i ..
-Przepraszam? Rozmawiam z moją córką – warknęła na Sansa. Uderzyłaś się ręką w czoło.
-Tato! - krzyknęłaś – Mama znowu zaczyna! - jeszcze nigdy nie czułaś się taka zawstydzona i zła. Twój ojciec wyszedł z pokoju
-Słuchaj, Karolina, _____ właśnie przyjechała, czy możemy...
-Lewis. Przysięga na Boga – zaczęła. Twój ojciec westchnął. Wpatrywałaś się z nią z furią w oczach
-Idę do pokoju, zdrzemnę się. Ochłoń mamo – Ściągnęłaś kurtkę. Sans przyglądał się jej ze skwaszoną miną, potem lekko wzruszył ramionami i poszedł za Tobą. Jak tylko wszedł do sypialni zamknęłaś za nim drzwi. -KURWA! - krzyknęłaś
-hej, hej, uspokój się!
-Zamknij się! Nie mów mi, abym się uspokoiła! - zaczęłaś chodzić dookoła niego. Śledził Cię spojrzeniem. - Kurwa, przepraszam, ja tylko... rgggh! - warknęłaś chwytając się za włosy. Potem usiadłaś na łóżku. Słyszałaś, jak rodzice się kłócą.
-chcesz wrócić do domu? mogę nas zabrać po drzemce, jeżeli chcesz... - usiadł obok Ciebie. Rzuciłaś się na poduszki. Chciałaś tego, ale nie mogłaś. Twoi rodzice musieli polubić Sansa, musieli poznać go tak jak Ty.
-Nie – mruknęłaś przekręcając się jak małe dziecko - ... Znaczy się, tak, chcę, ale to tylko pogorszy sprawę. Wiesz o tym
-możemy powiedzieć, że bierzemy taksówkę
-Przestań, ja.. - zamarłaś. Sans przyjechał z Tobą, jasne. Ale kurwa, chodziłaś z nim tylko przez cztery pierdolone miesiące, a Twoi rodzice już byli dla niego niemili. - Chcesz wrócić do domu?
-nie będę kłamał, o niczym innym teraz nie marzę – zaśmiał się lekko i odgarnął Twoje włosy z czoła. Oboje słyszeliście podniesione głosy z kuchni, przenieśliście wzrok na drzwi. Potem Sans znowu popatrzył na Ciebie.
-Możesz wracać, jeżeli chcesz. Ja muszę zostać – mruknęłaś. Przez moment studiował Twoją twarz, a potem chwycił ją w swoje ręce.
-jesteśmy razem – powiedział cicho, uśmiechając się do Ciebie. Odwzajemniłaś ten gest, ale potem zaczęłaś cicho szlochać, z wściekłości i zawstydzenia. Twój ojciec poradził sobie z tą informacją całkiem szybko i dobrze, co Cię zaskoczyło. Ale Twoja matka... to zupełnie co innego – chcesz się zdrzemnąć?
-Chciałam się położyć – okryłaś się niewielkim kocykiem. Sans ściągnął rękawiczki i bluzę. Jego ręce zaczęły gładzić Twój brzuch jak tylko obok Ciebie się położył. Jego palce były takie zimne w zerknięciu z Twoją skórą. Wtuliłaś się w niego, wtedy objął Cię i schował twarz w Twoich włosach. Sam zaczął oddychać spokojniej, wsłuchiwałaś się w jego oddech i patrzyłaś za okno.
W ogólnym rozrachunku Twój plan był głupi. Powinnaś powiedzieć rodzicom wcześniej, nawet przed kupnem biletów. Bez znaczenia, czy by Ci uwierzyli, w taki sposób zaskoczenie byłoby mniejsze. Ale z drugiej strony, co było nie tak z Sansem? Nic. Był po prostu potworem. I co z tego? No, ale i tak byłaś idiotką, bo wiedziałaś dokładnie co Twoja mama myśli o potworach. To nie tak, że nie uprzedziłaś Sansa, właściwie mówiłaś mu o tym setki razy. Zaczęłaś się zastanawiać, czy matka wyrzuci was z domu? Ok, jeżeli to zrobi, to nic, spierdolone święta i tyle. Ale nie o to chodziło. Zależało Ci na tym, aby rodzice wiedzieli co się dzieje w Twoim życiu. Kogo lubisz, a kogo nie, Sans był częścią tego. Nie był niemiły, czy chamski, nie był też chujowym chłopakiem, był niesamowity. Wszystko Ci w nim odpowiadało, czasami Cię przerażało jak bardzo do siebie pasujecie. Chciałaś aby Twoi rodzice o tym wiedzieli. By zobaczyli jak bardzo go...
Westchnęłaś przystawiając swoje czoło do jego i zamknęłaś oczy. Może krótka drzemka to nie był taki zły pomysł. Twoja mama się uspokoi, potem zjecie kolację, pogadacie o rzeczach. Będzie fajnie. Zapewniałaś się powoli pogrążając się we śnie, mając nadzieję, że wszystko będzie lepsze jak się obudzisz. Nie było. Matka wyszła, ma zamiar zatrzymać się u ciotki na noc. Ojciec był bardzo wściekły. Wiesz na kogo, na Ciebie, albo mamę. W każdym razie czułaś się strasznie kiedy zobaczyłaś go w kuchni. Sans nadal spał w sypialni, usiadłaś przy stole naprzeciw ojca.
-Więc... taaaa – tyle powiedziałaś. Ojciec pił kawę.
-Jest u Baśki. Nie wróci na noc. Nie wiem. W każdym razie to było głupie z twojej strony _____
-Wiem, tato, nie myślałam. Po prostu tak bardzo chciałam, abyście go poznali, bez świrowania, że jest szkieletem – uniosłaś ręce do góry – To nie tak, że zachowuję się jak głupia smarkula i gonię za marzeniami. Wiem dokładnie co robię.
-Wiesz? - uniósł brwi. Przygryzłaś wargę. Kurwa, wiesz?
-Wiem – Zmierzył Cię wzrokiem.
-Póki wiesz co robisz, jestem po twojej stronie. Oboje jesteście moimi gośćmi, no i przyjechałaś aby się z nami spotkać, mimo wszystko będziemy mieć święta. Twoja matka chciała, abyś wracała, wiesz?
-Tak? - chciałaś ukryć smutek w swoim głosie
-A kiedy to powiedziała, wiedziałem, że nie myśli logicznie. Zostajecie, nawet jeżeli mamy żreć pizzę na Wielkanoc – milczeliście przez chwilę. Twoje myśli skupiły się na najważniejszym...
-A możemy mieć pizzę dzisiaj? - klasnęłaś w dłonie – Od dawna nie jadłam tej od Grazziniego! - Twój ojciec się zaśmiał
-Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, co nie? Jasne. Chcesz aby nam przywieźli? - przeniósł wzrok na Twój pokój.
-Zapytam się go jak się obudzi. Po dzisiejszym... czuje się wypompowany
-Przepraszam
-Nic nie szkodzi. Myślę, że on to rozumie. Na swój sposób. Może. Nie bardzo. Właściwie zachowałeś się okropnie
-Uważaj na to co mówisz – zaśmiał się – Czasami zachowujesz się jak szczeniak, księżniczko – wystawiłaś swój język, oparł się o krzesełko i zaśmiał – A co do twojej mamy...
-Jest chamska – powiedziałaś szybko
-To nadal twoja matka. Słuchaj. Wiem, że tobie to nie przeszkadza i go akceptujesz. Ale spróbuj popatrzeć też z jej punktu widzenia. Jesteś jej jedyną córką, no i przyprowadzasz do domu potwora jako chłopaka. Boi się. Kocha cię.
-W zabawny sposób okazuje tę miłość – warknęłaś
-Dajcie sobie czas, pozwól jej to zaakceptować. Jutro Wielkanoc, pomóż jej w kuchni tak jak zawsze. Ja wezmę Sansa, gdzieś się razem powłóczymy, a wy będziecie mogły pogadać. Dogadać się. Będzie dobrze. - Uśmiechnęłaś się
-Kocham cię tato
-A ja ciebie, Orzeszku – uśmiechnął się lekko – Tęskniłem za tobą na Gwiazdkę. Wycieczka była cudowna, ale to nie to samo bez ciebie.
-No co ty nie powiedz – prychnęłaś – Spędziłam Boże Narodzenie świetnie, choć i tak chciałam się z wami spotkać – myślałaś chwilę, czy gdybyś zobaczyła się z rodzicami na święta, czy Ty i Sans bylibyście...? - spędziłam je z Sansem i jego bratem Papyrusem. Kupili mi wspaniałe prezenty!
-Tak? Zaraz, to o nim mówiłaś? To on kupił ci herbaty i stolik?
-Tak! To on jest tym sąsiadem!
-Mówiłem ci, że się w tobie zakochał – zaczął się śmiać – Nie wiedziałem, że to szkielet, ale słuchaj, skarbie, ojcowie zawsze wiedzą – popukał się w czoło.
-Tak, a co ja na to? Nie ma mowy! To przyjaciel! - zaśmiałaś się
-Głupol. Kiedy zaczniesz mnie słuchać? - upił kolejny łyk kawy – Chcesz?
-Jasne. Wezmę kubek. No i nigdy. - uśmiechnęłaś się. Ojciec poczochrał Cię po głowie jak zawsze i zaczął przygotowywać napój. Jak dobrze, masz takiego ojca umiał nakrzyczeć, ale i otrzeć łzy. Potem rozmawialiście o życiu, o Twojej pracy, powiedział Ci, że powinnaś postarać się o podwyżkę. Ale zawsze to mówił. Po jakimś czasie Sans wyszedł z sypialni, miał założony kaptur na głowę. Popatrzył na Twojego ojca.
-Cześć przystojniaku – uśmiechnęłaś się. Odwzajemnił gest i skinął głową do ojca.
-Dobrze się spało? - zapytał Lewis. Sans przytaknął i westchnął głęboko
-tak, dzięki, słuchaj, mówiłem już o tym twojej córce, ale myślę że najprościej będzie jak wrócę... - zaczął. Niemal natychmiast warknęłaś. Twój ojciec wyciągnął krzesełko spod stołu i wskazał na niego, aby szkielet usiadł. A kiedy to zrobił, ojciec zaczął mówić.
-Sans, słuchaj. Jesteś gościem w naszym domu i naprawdę chcę abyś został. Jeżeli czujesz się niekomfortowo zrozumiem i przepraszam. Ale co ważniejsze, jesteś mojej małej dziewczynki wybrankiem i byłoby chamskie gdybym cię wygonił – dźgnął Cię – Co prawda teraz to kobieta, choć nadal myślę o niej jak o dziecku. Jeżeli podjęła decyzję, że chce być z tobą – wziął głęboki wdech -... jestem po waszej stronie. Więc zapomnijmy o tym. Niech Wielkanoc będzie dobra. - wziął kubek – Kawy?
-tak, poproszę – szepnął cicho – i... dziękuję
-Oczywiście – podał mu naczynie – Cukier czy mleko?
-czarna najlepsza – Twój ojciec przyglądał się mu przez chwilę
-Dobry wybór. Rozmawialiśmy o pizzy dzisiaj, podoba się pomysł? - zapytałaś. Na twarzy Sansa pojawił się wyraźniejszy uśmiech.
-tak, brzmi świetnie
-Chcesz wyjść? Możemy zamówić, mnie tam żadna różnica i...
-nie, możemy wyjść, jeżeli chcecie – powiedział biorąc łyk kawy. Twój ojciec patrzył na niego z nie ukrywaną fascynacją, nie zwrócił wcześniej uwagi na to jak ten pije.
-Jesteś pewny? -zmarszczyłaś brwi. Sans wzruszył ramionami – To nie jest miasto, wiesz na co się piszesz? - poprawił rękawiczki na rękach
-nie poznają się, znasz mnie, umiem się ukrywać kiedy chcę – odparł prosto
-A więc pizza – Twój ojciec usiadł wygodniej w krześle – dokończymy tylko kawę i zabieram was do Grazziniego. Może przejedziemy się po okolicy?
-brzmi świetnie, dziękuje lewis – mówił cicho, upił kawę. Siedzieliście przy stoliku w restauracji przeglądając menu. Było cicho. Za cicho. Cisza przed burzą. I totalnie Ci się to nie podobało. W pizzerii mieliście całkiem przyjemnie spędzony czas, posiłek był smaczny no i zauważyłaś, że ojciec zaczyna się dogadywać z Sansem. Co Cię specjalnie nie zaskoczyło. Zwłaszcza kiedy zaczęli opowiadać sobie cholerne suchary. Miasteczko się nie zmieniło. Jeździliście po okolicy przez dobre pół godziny, było naprawdę miło. Sans milczał, słuchając tego o czym mówiłaś, zerkał za szybę w drodze powrotnej. Jak dotarliście na podwórko, zobaczyłaś, że auta mamy nadal nie było. Razem z ojcem jednocześnie westchnęliście i weszliście do domu.
-Dobra, dzieciaki, idę spać. Wiesz gdzie wszystko jest. A jeżeli twoja matka wróci.. - nie powiedział nic, lecz zrozumiałaś co chciał powiedzieć. Miałaś nie poruszać tematu.
-Dobrze tatko, kocham cię, dobranoc – cmoknęłaś go w policzek. Uśmiechnął się i poszedł na piętro. Sans stal w salonie patrząc się na Ciebie.
-dzień pełen wrażeń, co? - uśmiechnął się smutno. Podeszłaś do niego i mocno go objęłaś.
-Tak, przepraszam, tak bardzo przepraszam – wtuliłaś twarz w jego ramię. Zaczął głaskać Cię po głowie, całując delikatnie tam gdzie mógł.
-nie przepraszaj, twój ojciec jest świetny, dzisiaj był szalony dzień... dla wszystkich – popatrzył na Ciebie – damy radę, co?
Chciało Ci się płakać. To był Twój chłopak, który tłumaczył zachowanie Twoich rodziców i pocieszał Cię w salonie. Czy na pewno na niego zasługiwałaś?
-Sans... - nie mogłaś dokończyć. Jego oczy badały Twoją twarz, przytulił Cię bliżej.
-nie bój się, nie martw się – powiedział spokojnie. Westchnęłaś i wtuliłaś się w niego, wdychając jego zapach. Cedr, stare książki, deszcz. Uwielbiałaś to. Przypominał Ci o rzeczach jakie dobrze znałaś. Wzięłaś jego dłoń.
-Chodź za mną, szybko – zaczęłaś go ciągnąć na zewnątrz. Popatrzył na Ciebie i poszedł. Światła w sypialni rodziców się nie paliły, niebo było piękne, prawie czyste z niewielkimi szarymi chmurami na tle księżycowego światła. Ścisnęłaś jego dłoń. - Nie zatrzymuj się. - Po chwili byliście już na tyłach, przeszliście przez ogrodzenie i znaleźliście się na zboczu niewielkiego pagórka. Usiadłaś na wilgotnej trawie i pokazałaś, aby do Ciebie dołączył. - Często tutaj przychodziłam pomyśleć. Gwiazdy pięknie wyglądają z tego miejsca, zwłaszcza w kwietniu – cieszyłaś się, że miałaś na sobie bluzę. Sans usiadł obok i uniósł głowę wysoko – Za dnia można tutaj oglądać chmury.
-łał – jego oczy zabłyszczały – znaczy się, widziałem nocne niebo, ale nie takie czyste.
-Tak, korzyści z życia poza miastem gdzie nie sięga jego poświata. Prawie tak, jakbyś był częścią kosmosu.
-taaa – uśmiechał się – jest pięknie – Przez jakiś czas leżeliście na ziemi, czułaś jak jego palce wplatają się między Twoje. Coś było nie tak. Zmarszczyłaś brwi.... miał na sobie rękawiczki.
-Ściągnij to cholerstwo – popatrzył na Ciebie zaskoczony
-ale spójrz, pasują. tak, jakbym miał prawdziwe dłonie – powiedział unosząc drugą rękę, oglądał ją. Usiadłaś i z wściekłością ją z niego zdarłaś. Był w szoku, puścił Cię.
-Masz prawdziwe dłonie. To są twoje dłonie! I kocham je! - krzyknęłaś bez pomyślunku. Przystawiłaś jego rękę do swojej twarzy starając się ukryć smutek. Powoli usiadł pozwalając Ci na trzymanie jego dłoni. Nie mogłaś rozczytać wyrazu jego twarzy.
-_____ ja.. - zaczął. Ścisnęłaś jego palce.
-Proszę, nie... Pragnę cię takiego jakim jesteś, a nie takim za jakiego biorą cię ludzie – ściągnęłaś jego kaptur z głowy by spojrzeć na jego twarz – Sans, jesteś niesamowity. Jesteś dokładnie tym, kim powinieneś być i jestem wdzięczna za to, że mogę mieć cię w swoim życiu. Więc proszę... - starałaś się nie płakać - ... proszę, nawet nie myśl, że chcę abyś się zmieniał. - Milczał, do czasu aż kiedy zabolało Cię ramię i musiałaś zabrać rękę z jego twarzy. Siedzieliście w milczeniu. Zobaczyłaś, jak powoli ściąga drugą rękawiczkę. Jego kościste palce złapały Cię za brodę, zmuszając abyś na niego spojrzała. Wziął głębszy wdech, tak jakby chciał coś powiedzieć. Czekałaś. Nic jednak nie powiedział, zamiast tego przystawił czoło o Twojego i zamknął oczy. Ty też to zrobiłaś. Lubiłaś gładkość jego kości. Po jakimś czasie, uśmiechaliście się. Kochałaś go. Kościotrupa siedzącego obok Ciebie na zboczu – kochałaś go. Jego ponure oblicze, jego poważną stronę, to nic dla Ciebie nie znaczyło. Kiedy na niego spojrzałaś, dostrzegłaś kogoś za kim poszłabyś na koniec świata. To było takie niedorzeczne. Ale gdzieś w środku, wiedziałaś, że to jest prawda. Jeżeli ktoś powiedziałby Ci, że może zamienić Sansa w człowieka – odmówiłabyś. To ten potwór jest osobą w której się zakochałaś, to on ukradł Twoje serce. Kurwa.
Jego oczy wpatrywały się w Twoje, jakby chciał czytać Ci w myślach. Nie, to za szybko, za szybko! Nie możesz go jeszcze kochać. Czujesz się emocjonalnie wyczerpana po wydarzeniach z dzisiejszego dnia. No i na Boga, on może nie odwzajemniać Twojego uczucia. Oboje siedzieliście i milczeliście, jak to jest możliwe, że się zakochałaś? Kurwa, czy potwory mogą kochać? Głupie pytanie. Chciałaś coś powiedzieć, cokolwiek, aby wiedział, aby załapał. Lecz jednocześnie byłaś przerażona, że zbyt szybka decyzja może zniszczyć to co jest między wami. Więc milczałaś.
-o czym myślisz? - zapytał cicho
-ja... myślę – wtuliłaś się w niego. Objął Cię pozwalając, abyś się na nim położyła.
-tak? powiesz o czym? - w głosie przebrzmiewała mu nadzieja. Nie mogę.
-To był chujowy dzień, chciałabym zostać tutaj jeszcze chwilę – objęłaś go ramieniem, ścisnął Cię delikatniej.
-ja też – potem wpatrywaliście się w niebo.

Nastał wielkanocny poranek, powoli otworzyłaś oczy, światło słońca wchodziło do pokoju przez zasłony. Słyszałaś, że ktoś krzątał się po kuchni, Sans nadal spał. Pocałowałaś go czule w czoło, mając nadzieję, że to go nie zbudzi i cicho wyszłaś z pokoju. W domu unosił się apetyczny zapach śniadania. Ojciec gotował? Był strasznym kucharzem, więc byłaś zadowolona, że wstałaś wcześniej. Weszłaś do kuchni i zobaczyłaś matkę stojącą przy pułkach, mieszającą coś w misce.
-Dobry – powiedziałaś spokojnie. Ta popatrzyła na Ciebie.
-Cześć _____. Dobrze spałaś? - zapytała. Miałaś ochotę na nią nakrzyczeć, ale nie miałaś siły na walkę.
-Tak, dzięki. Wróciłaś na noc?
-Nie, ja tylko... chciałam się zobaczyć z Baśką – powiedziała wznawiając mieszanie. Podeszłaś do lodówki i nalałaś sobie szklankę soku pomarańczowego, a potem zajęłaś puste krzesełko przy kuchennym stole. Nie bardzo wiedziałaś co powiedzieć. Wpatrywałaś się w ogród za oknem, myśląc jak zacząć rozmowę. Całe szczęście ona zrobiła to za Ciebie.
-_____.... jesteś nieszczęśliwa? - zapytała nie przerywając czynności
-Nie. Wręcz przeciwnie. Dlaczego pytasz?
-To po prostu takie nie podobne do ciebie – odstawiła mieszadło – Daniel też przechodził przez tę fazę, pamiętasz? Spotykał się z bardzo... dziwnymi dziewczętami – uniosłaś brwi, kiedy ta wspomniała o Twoim bracie.
-Ja nie jestem Danielem. - warknęłaś – Tylko dlatego, że on chujowo wybrał nie oznacza, że ja zrobię to samo – Matka ciężko westchnęła i odwróciła się do Ciebie kładąc dłoń na biodrze.
-Oboje jesteście najdziwniejszymi ludźmi jakich znam. Wiem kiedy jesteś nieszczęśliwa, nie rób ze mnie idiotki.
-Nie wpada na Wielkanoc, co nie? - zapytałaś cicho.
-Nie, spędza ją z Liz. - wróciła do gotowania – Twoja ciotka miała wpaść, ale... - nic więcej nie dodała. Wiedziałaś dokładnie co powie. Chłopak, którego przyprowadziłaś to potwór.
-Dobrze, tym lepiej dla mnie – starałaś się rozładować atmosferę – Ale nie, mamusiu, jestem szczęśliwa. Naprawdę. Mam dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a Sans jest naprawdę, naprawdę świetny.
-Mniejsza o to, co się stało z Willem? Był znacznie lepszą opcją – zakrztusiłaś się sokiem.
-Nie, nie był – warknęłaś przez zęby. Nie powiedziałaś rodzicom. Właściwie to prawie nikomu. Nadal czułaś obrzydzenie, kiedy o tym pomyślałaś. Twoja matka rzuciła na Ciebie okiem.
-Słonko! Wszystko dobrze? Co się stało? - podeszła do Ciebie.
-Nic, okazał się złamanym chujem. Tyle – upiłaś soku. Mama podała Ci papierowy ręcznik, abyś mogła wytrzeć to co nabałaganiłaś. - Dzięki.
-Szkoda. Zawsze go lubiłam – wróciła do blatu. Poczułaś jak coś przeszywa Ci serce. Nie chciałaś o nim gadać. Nie chciałaś o nim myśleć. To bolało, ponieważ ufałaś mu.
-Ta, ja też – tyle powiedziałaś. Twoja mama mruknęła coś pod nosem i zaczęła ubijać jajka.
-Więc... czy on je? - zapytała. Popatrzyłaś na nią zmieszana – Twój chłopak, Stan.
-Sans – poprawiłaś znowu – I tak, je normalne jedzenie. To z tego powodu staliśmy się dobrymi przyjaciółmi.
-To dobrze – mruknęła. Mogłaś powiedzieć, że próbuje, naprawdę stara się. Na swój sposób miałaś wyrzuty sumienia, chciałaś, aby sobie poszły, ale nie słuchały.
-Tata powiedział, że weźmie Sansa na przejażdżkę abym mogła pomóc Ci w kuchni – miałaś nadzieję, że to poprawi jej humor. Uśmiechnęła się lekko.
-Cudownie! Tak się cieszę. Skoro Baśka nie wpada, martwiłam się że będę musiała zrobić wszystko sama. Chciałam upiec ciasto, wypróbować nowy przepis, nie bój się, spodoba ci się. Kolejna para rąk w kuchni będzie pomocna!
-Dobrze. Ubiorę się i po śniadaniu Ci pomogę. Co właściwie robisz?
-Naleśniki, nic wielkiego. Zrobisz kawy? Twój tata niedługo wstanie
-Jasne – włączyłaś czajnik, wróciłaś na miejsce patrząc jak gotuje – Mamo...
-Wolałabym abyś powiedziała mi o tym wcześniej – powiedziała patrząc na skorupki jajka. Westchnęłaś.
-Przepraszam... - szepnęłaś.
-Śniadanie będzie gotowe niedługo. Powinnaś obudzić swojego.... powinnaś obudzić Sansa.
-Dobrze – zmarszczyłaś brwi i poszłaś do pokoju. Ten nadal spał okryty kocem. Naprawdę nie chciałaś go budzić. Usiadłaś na skraju łóżka, powoli nachyliłaś się by pocałować go w kark. Wierzgnął się. Znowu go pocałowałaś. Powoli otworzył oczy – Dobry...
-mmm, dobry – leniwie przekręcił się na plecy. Uśmiechnęłaś się całując go raz jeszcze – ej, przestań, jesteśmy u twoich rodziców.
-Wiem – Zachichotałaś – I nic na to nie poradzisz, co? - i jeszcze jeden buziak. Warknął.
-naprawdę, daj spokój – uderzył Cię poduszką. Zaśmiałaś się i usiadłaś na łóżku ze skrzyżowanymi nogami.
-Śniadanie prawie gotowe. No i uh.. mama jest. Wydaje się, że ma dobry humor – Sans powoli się uśmiechnął
-tak? to dobrze – choć to powiedział, czułaś że nie był zbyt pewny siebie.
-Możemy raz jeszcze spróbować? Podejście drugie? Myślę, że szok z wczoraj już znikł – pogładziłaś go – No dalej, robi naaaaaleśniki!
-lubię naleśniki – starał się uśmiechać bardziej – pozwól, że się ubiorę, dobra?
-Piżama wystarczy, nie musisz – popatrzył się na Ciebie dziwnie
-nie wydaje mi się – zmarszczyłaś brwi.
-Sans, moja mama jest w szlafroku i kapciach, robi żarcie. Ja idę tam w mojej koszulce – pokazałaś na różowe wdzianko z wielkim lodem na środku – i na bosaka. To żadne formalne spotkanie.
-to nie tak – pokazał na swoje ręce. Miał na sobie zwyczajny szary podkoszulek i spodenki. Złapałaś się za ręce zmieszana. Wskazał raz jeszcze wyglądając na zdenerwowanego – jestem pieprzonym szkieletem, tygrysie.
-Jezu, Sans, i co z... - zaczęłaś, ale przerwał Ci
-i chcę, aby mnie polubili, więc może powinniśmy zrobić to małymi kroczkami, zamiast pokazywać mnie, jakbym był normalny. otóż nie jestem, próbujesz udawać, rozumiem, ale ja ... - zacisnął zęby – nie mam ochoty się przekrzykiwać, albo... przestań mnie afiszować, dobra?
-Co? - jego słowa Cię bolało – Co masz na myśli?
-przywykłaś do mnie, ale nikt inny poza tobą, wpychasz mnie do ludzi, wymagając od nich aby mnie zaakceptowali, nie tędy droga – w jego głosie wyczuwałaś złość – gdybyś pogadała z nimi wcześniej, to może...
-Oh, zaraz, to teraz moja wina? To moja wina, że matka jest kurwa rasistką? - robiłaś się powoli zła – Przepraszam, że próbowałam, Sans.
-nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz
-Nie, nie wiem. Kurwa. Tak mi przykro, że chcę aby ludzie cię zaakceptowali.
-chcesz aby ludzie zaakceptowali mnie? czy chcesz aby zaakceptowali twoje decyzje? - powiedział nagle obniżając swój ton. Zamrugałaś kilka razy – ponieważ naprawdę wygląda jakby chodziło o to drugie
-Pieprzyć to – wstałaś z łóżka – Naleśniki będą gotowe niedługo, przyjdź jak chcesz– Wyszłaś praktycznie trzaskając drzwiami za sobą. Kiedy stałaś w kuchni matka spojrzała się na Ciebie.
-Wszystko dobrze?
-Tak, jest markotny z rana czasami, to wszystko – usiadłaś na krześle przy stole wpatrując się w pustą szklankę po soku pomarańczowym. Pieprzyć go! Starałaś się traktować Sansa jak normalną osobę, czy to źle? Dobra, skoro chce być traktowany jak trzeciej kategorii mieszkaniec, to tak się stanie. Dolałaś sobie soku. Boże, to takie głupie. Może nie powinnaś go zapraszać? Pogadałabyś z rodzicami, cały dramat rodzinny rozegrałby się za jego plecami, i wtedy może by... Cholera jasna. Nie, on się mylił. Chciałaś udowodnić swoje racje. Był normalny i rodzice musieli do tego przywyknąć.
-Zrobiłam też jajecznicę, dla Sansa i twojego taty mocno ściętą, ale dla ciebie mniej tak jak lubisz – powiedziała z uśmiechem. W tym czasie ojciec zszedł na dół po schodach.
-Dobry skarbie – pocałował matkę – Dobry Orzeszku
-Dobry tato – uśmiechnęłaś się
-Śniadanie gotowe? – zapytał wąchając powietrze. Twoja mama położyła bekon na patelnie, jego zapach zawsze wywabiał ojca z sypialni.
-Prawie. Cukiereczku, nakryjesz do stołu? - zapytała. Przytaknęłaś i chwyciłaś za talerze. W pierwszej chwili wzięłaś trzy, ale potem skarciłaś się mentalnie, że jest przecież jeszcze Sans. Układając sztućce na stole usłyszałaś, że drzwi do pokoju się otwierają, zobaczyłaś szkielet w progu. Przebrał się. Czarne dżinsy i golf w tym samym kolorze, na to miał swoją bluzę. Choć ręce schował do kieszeni, wiedziałaś że są na nich rękawiczki.
-dobry – odezwał się machając do rodziców. Twój ojciec przyjaźnie mu odmachał, a matka przytaknęła.
-Dobry – ton głosu ojca był pogodny – Dobrze się spało?
-tak, dziękuję – podszedł do stołu tam gdzie byłaś – gdzie mogę usiąść?
-Obok mnie – pokazałaś na krzesło. Sans zajął je i położył dłonie na stole. Rękawiczki.... znowu.... Mocniej zacisnęłaś zęby, ale nic nie powiedziałaś. Nadal czułaś się wkurwiona. Zaczęłaś stukać palcem o blat.
-Nie możesz się doczekać śniadania? - twój tata wziął kawę i usiadł przy stole.
-Skąd wiedziałeś? - zażartowałaś, przestając stukać. Czekaliście, aż Twoja mama poda naleśniki, jajecznicę i bekon.
-Nakładajcie sobie – to mówiąc nałożyła Tobie jajecznicę i położyła ją przed Tobą. Awww.
-Dzięki mamusiu – uśmiechnęłaś się, odwzajemniła ten gest. Sans czekał, aż każdy sobie nałoży, wziął jednego naleśnika i mało jajecznicy. Wiedziałaś, że jadł więcej, dlatego zmierzyłaś go spojrzeniem, ale ten nawet na Ciebie nie spojrzał.
-Więc, Sans... - ojciec zaczął się po chwili – Byłeś w Kolorado?
-nie proszę pana – odezwał się między gryzami. Twoja mama starała się ile mogła aby nie przyglądać mu się w trakcie jedzenia, całkowicie zmieszana.
-Wiem, że wasza dwójka nie zostaje na długo, więc zastanawiałem się czy chciałbyś abym ci pokazał okolicę – to nie było pytanie i każdy o tym wiedział
-oczywiście – odpowiedział popijając. Część Ciebie chciałaby aby dodał do posiłku keczup jak zawsze – z przyjemnością.
-Dobrze – ugryzł bekon – Zawsze mieszkałeś w mieście?
-nie, nie zawsze, przenosiłem się to tu to tam odkąd wyszliśmy na powierzchnię – starał się unikać tematu Podziemia – próbowałem znaleźć jakieś dobre i przyjemne miejsce do zatrzymania się i je znalazłem
-Miasta to dobra sprawa. _____ mieszkała tutaj od gimnazjum – ojciec pokazał Ci widelcem talerz bekonu – Myśleliśmy, że potem do nas wróci, ale miejskie życie ją wchłonęło.
-Bo jest miłe – skończyłaś swoje naleśniki
-Chciałabym, abyś wróciła do domu – odezwała się matka. Wywróciłaś oczami.
-Wiesz co... -mruknęłaś, popatrzyła na Ciebie unosząc wysoko brwi – Nie.
-Nie wiń jej, próbowała – zaśmiał się ojciec – Idę się ogarnąć. Dzień czeka. Za minutę będę Sans, to pojedziemy sobie – ten przytaknął, w geście uspokojenia zaczęłaś pod stołem gładzić jego nogę, ale nie zareagował.
-Masz szczęście, to znaczy, że pomożesz mi w zmywaniu! - mama popatrzyła na Ciebie – Nie uciekniesz od tego. Pomóż mi ze stołem. No już już.
-Dooooobra – wzięłaś puste talerze. Sans popatrzył na Ciebie, na jego twarzy malował się tradycyjny uśmiech, ale z jakiegoś powodu nie mogłaś odczytać jego prawdziwego samopoczucia. Nawet jak się do niego uśmiechnęłaś, nic się nie zmieniło. Ugh, czy był na Ciebie zły? Po kilku minutach, ojciec zszedł – Gotowy, Sans?
-gotowy – wstał od stołu, przechodząc obok Ciebie zatrzymał się – miłego dnia, dobrze?
-Tak – pocałowałaś go w policzek. Na chwilę jakby się rozluźnił, odprowadziłaś ich do drzwi i pomachałaś na do widzenia. Jak tylko wróciłaś do kuchni mama popatrzyła na Ciebie.
-Wydaje się być... miły
-Bo jest – odpowiedziałaś czekając na więcej.
-Chcesz się umyć nim zaczniemy? - przytaknęłaś
-Boże, tak. Z rozkoszą. Przygotowałaś ręczniki?
-Jasne. Też się ogarnę. - przytuliła cię lekko. Weszłaś do łazienki i niemal natychmiast schowałaś się pod prysznicem. Kiedy byłaś naga przyglądałaś się sobie w lustrze. Co jest takiego odmiennego? Zastanawiałaś się. Dotknęłaś swojego obojczyka, potem zsunęłaś palce na żebra. Jesteście zbudowani z tego samego, ty byłaś po prostu bardziej... mięsista.
-Głupia kretynko, wiesz że to nie o to chodzi – mówiłaś do siebie. Przyłożyłaś dłoń do czoła, myślenie o tym bolało. Gorąca woda obmywała Cię. Poczułaś się lepiej. Czy Sans miał rację? Czy to tylko późny nastoletni bunt? Jasne, naprawdę chciałaś, aby rodzice go zaakceptowali, ale dobry Boże, potwory to nadal nowość. Prosiłaś rodziców, aby przyjęli nie tylko nowe zasady tego świata, ale też wybór ich córki. Oczywiście, to był dla nich wielki szok. Do diabła, sam fakt przyprowadzenia chłopaka do domu dla każdego rodzica jest wielkim przeżyciem, nawet jeżeli ten jest człowiekiem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wspomniałaś Sansowi iż jest pierwszym chłopakiem jakiego przyprowadziłaś do domu. Nie było kontroli. To nie tak, że coś sobie zrobił jak tatuaż którego by rodzice nie zaakceptowali. On się po prostu taki urodził. Sam musiał mierzyć się z różną reakcją ludzi odkąd się pojawił na powierzchni. Nie! To nie ja się tutaj mylę! Mówiłaś do siebie. Robiłaś to dla Sansa, prawda? Wsadziłaś twarz pod lejącą się wodę. To miały być miłe święta, a nie jakiś kryzys. Wyszłaś spod prysznica i owinęłaś się ręcznikiem, weszłaś do sypialni by się przebrać. Zobaczyłaś, że jego ubrania są na wierzchu. Zaśmiałaś się, był tutaj dla Ciebie. Odstawiłaś ręcznik i weszłaś do kuchni, Twoja mama już zabrała się do roboty.
-Gotujesz ze mną? - zapytała z uśmiechem. Założyłaś na siebie fartuszek.
-Do roboty! - zaśmiałaś się lekko i wyszczerzyłaś. Rozmawiałyście o niczym, mówiąc o głupich rzeczach dotyczących waszego życia. Mama dołączyła do klubu szydełkowania, co Cię nie zaskoczyło, ponieważ ciocia Basia mówiła o nim od zeszłego lata. Zapytała się, czy chcesz z nimi pojechać na Bahamy. Kiedy obierałaś marchewki, Sans stał się głównym tematem.
-Więc... Wiem, że nie umawiasz się z nim od dawna, ale myślałaś o przyszłości? - zaczęła mieszać mąkę w misce
-Przyszłości? Co masz na myśli? - starałaś się uważać na każde słowo i gest
-Przyszłości z Sansem
-Mamo, dopiero zaczęliśmy się umawiać. To tylko cztery miesiące. Nie myślisz, że za wcześnie na takie pytania?
-To nie tak, to... znaczy się... nie będziesz miała normalnego związku z nim – zmarszczyłaś brwi.
-Co rozumiesz pod słowem „normalny”?
-Jest potworem, cukiereczku. Nie jest taki jak my. Znaczy się, oni mogą brać legalnie śluby?
-Co? Nie wiem, nigdy nie pytałam. Jezu, mamo, znowu. Cztery miesiące! Nie myślę teraz o ślubie.
-A powinnaś, nie robisz się młodsza – zaczęła wsadzać warzywa na talerz – Twój brat nie dał mi żadnych wnucząt, a teraz ty...
-Mamo, odpuść sobie – warknęłaś
-To oczywiste – cmoknęła. Położyłaś miskę w rogu.
-Tak to kurwa oczywiste. Przestań być taka, no wiesz, nie umawiałabym się z kimś jeżeli by mi na tej osobie nie zależało.
-Kochanie, kochasz Duke? - zapytała nie odwracając się w Twoją stronę
-Duke? Oczywiście, że go kocham ale to...
-A poślubiłabyś go? - Twoja twarz zrobiła się czerwona, uderzyłaś pięścią w blat
-Jaja sobie kurwa robisz? Czy poślubiłabym Duke? Duke to pieprzony PIES, mamo. Naprawdę porównujesz naszego psa i mojego chłopaka?
-Bacz na słowa młoda damo – ostrzegła. Zacisnęłaś pięści starając się walczyć z gniewem.
-Już nie jestem młodą damą, mamo. Dorosłam. Jestem kobietą. Mam swoje własne życie. A ty traktujesz mnie jak jakieś głupie dziecko, które nie wie czym jest prawdziwy związek.
-Bo źle wybierasz! - krzyknęła podpierając się blatu.
-Tego nie wiesz! Nie rozmawiałaś z nim, nie dałaś mu szansy! Udawałaś, że go nie ma!
-_____, .... idź sobie. Potrzebuję chwili – zacisnęła pięści.
-Dobra! Pieprzyć to! - wyszłaś z domu trzaskając za sobą drzwiami. Stanęłaś w ogródku, a potem podeszłaś do krzaka i zaczęłaś z nim walczyć. Tak, pierdol się badylu! Miałaś nadzieję, że Sansowi poszło lepiej z ojcem. Nie słyszałaś żadnych strzałów, więc to dobry znak. Dlaczego Twoja matka wszystko utrudniała? Kurwa, wiesz. Gdzieś w środku dobrze wiesz. Ale nie chciałaś jej zrozumieć, tak bardzo jak ona nie chciała zrozumieć Ciebie, i to sedno problemu. Któraś z was musiała odpuścić i wiedziałaś, że to nie będziesz Ty. Jak mogła być taką głupią ignorantką...
-Rrrgggghhh! - krzyknęłaś nie mając na myśli nic konkretnego. Chodziłaś w kółko przez minutę, albo dwie. To było głupie. Chciałaś gotować na Wielkanoc z mamą. Czy wszystko musiało być takie trudne? Kurwa! Wtedy drzwi się otworzyły, w progu stanęła rodzicielka..
-Słonko, wróć, dobrze?
-Kazałaś mi wyjść – warknęłaś. Twoja mama wyglądała na zmęczoną.
-Wiem. Musiałam uporządkować myśli. Przepraszam. Wracajmy do gotowania.
-Nie gadajmy już o Sansie – popatrzyłaś na nią. To nie była prośba, ona o tym wiedziała.
-Dobrze. Chodź – powoli weszłaś. Obie gotowałyście w ciszy, do czasu aż nie zaczęłaś nawijać o Jackie, wtedy sytuacja wróciła do normy. I szczerze? Po całym tym gównie dobrze się czułaś ignorując problem, póki co.

Sans z tatą wrócili późnym popołudniem, rozmawiając ze sobą bardzo przyjaźnie. W domu unosił się pyszny zapach obiadu. Kościotrup nigdy wcześniej nie świętował Wielkanocy, a Twoja rodzina nie była zbyt religijna, ale lubiliście jeść dobre jedzenie i mieć wolne. Mama ustawiała nakrycia przy stole jak poszłaś umyć ręce. Kiedy wróciłaś ułożenie wyglądało inaczej. Chciała, abyś z Sansem siedziała naprzeciwko siebie, a nie obok. Zmarszczyłaś brwi i już miałaś coś powiedzieć, ale podała Ci talerz pełen jedzenia.
-Dobra! Do stołu wszyscy. Jedzenie gotowe! - odezwała się zadowolona. Nałożyła sobie i Tobie, potem poszła do kuchni po pieczoną szynkę, Boże tak strasznie pięknie pachniała.
-Spisałyście się, dziewczyny – odezwał się ojciec z dumą w głosie.
-Dziękuję! Jak minął dzień?
-Dobrze – popatrzył na Sansa, ten przytaknął, uśmiechał się szerzej – Pokazałem mu starą część miasteczka, był zafascynowany jego historią. Nie opowiadałaś mu za wiele, co?
-Co masz na myśli? - nałożyłaś ziemniaki
-Mówił, że nie wspominałaś za często o tym miejscu. Wstydzisz się nas czy co? - zażartował – Tylko dlatego, że mieszkamy w małej miejscowości, nie znaczy, że jesteśmy cebulą
-Ugh, tato, błagam – wywróciłaś oczami. Sans popatrzył na jedzenie – Nie wstydź się, nałóż sobie.
-heh, dzięki – kiedy wziął kawałek szynki zauważyłaś, że nie ma rękawiczek. Jego kościste palce zacisnęły się dookoła widelca. Matka wpatrywała się w nie jakby była to najdziwniejsza rzecz jaką widziała w życiu. Szczęście, Sans tego nie zauważył.
-Robiliście coś poza tym? - zapytałaś biorąc szynkę – Bawiliście się?
-Wybacz, to sprawa między facetami – tata uśmiechnął się w stronę Sansa, ten się zaśmiał.
-Uhg, faceci. Co nie, mamo? - zapytałaś. Jej talerz był pusty – Mamo?
-Tak! Hah. Faceci, głupi i tyle – wzięła same warzywa. Zmarszczyłaś brwi i zaczęłaś jeść.
-przepyszne – wyraźnie mu smakowało – dlaczego nigdy nie gotujesz? - zapytał. Warknęłaś. Wiedząc, że zostaniesz za to zrugana przez rodziców.
-Ponieważ masz pod dachem kucharza – Twój ojciec popatrzył na Ciebie
-Dobrze gotujesz, nie rozumiem dlaczego lubisz żarcie uliczne – odezwał się
-Tato, no weź. Mieszkam w mieście, ulice są wypełnione restauracjami z pysznym jedzeniem. Nie zaczynaj znowu – pomachałaś widelcem – No i zobacz jakie to smaczne, nadal umiem gotować.
-Mieszkasz z kucharzem? - Twoja mama zapytała Sansa. Ten się lekko zaśmiał byłaś zadowolona, że potraktował to na spokojnie.
-tak jakby, mój brat pracuje w restauracji, dobrze mu idzie
-Pozwolili mu robić przy jedzeniu? - zapytała. Prawie wypuściłaś sztuciec. Widziałaś, jak oczy Sansa zamigotały, ooo to nie jest dobry znak. Wobec swojej osoby mógł znieść wiele, ale wiedziałaś, że na temat brata jest bardzo przeczulony.
-jest szefem kuchni – zacisnął ręce bardziej na widelcu, tak jakby to była broń – jest bardzo uważny w tym co robi i jego jedzenie smakuje wszystkim, zwłaszcza rosół na kości – Twój tata zaśmiał się, ale Twoja mama skrzywiła twarz.
-Naprawdę świetnie gotuje, mamo! Nigdy nie jadłam tak dobrego żarcia. Oczywiście, pomijając twoje. Ale kiedy wpadniesz do miasta zdecydowanie będziesz musiała wpaść do jego restauracji. Will też tam pracuje – wypaliłaś
-Oh, pracuje z Willem? To miło – odezwała się – Will zawsze był otwarty na nowości – Widziałaś, że Sans resztką sił stara się nie odejść od stołu. Zaśmiałaś się nerwowo.
-No i Jackie nadal czeka, aż Kyle się jej oświadczy – chciałaś szybko zmienić temat – Kyle nic mi nie mówił, więc nie wiem co się święci, ale myślę, że zrobi to niedługo
-Są ze sobą od dawna, co nie? - zapytał ojciec, przytaknęłaś
-Powinien się oświadczyć, są dla siebie stworzeni – odezwała się mama żując szynkę – Robi się łatwiej kiedy wychodzisz za mąż.
-Mamo – tylko tyle powiedziałaś, wzruszyła ramionami.
-Więc, Sans – zaczęła. Zatrzymałaś widelec z jedzeniem w przerażeniu – Co właściwie podoba ci się w mojej córce? - Otworzyłaś usta już chciałaś coś powiedzieć, ale Sans cicho się zaśmiał i uśmiechnął ciepło.
-wszystko, szczerze, jest zabawna, mądra, ma wielkie serce, uparta jak diabli i jakoś... ciągnie mnie do niej – popatrzył na Ciebie. Zarumieniłaś się i uśmiechnęłaś.
-Mmm – wzięła większy łyk wina – Ale dlaczego człowiek?
-Karolina – odezwał się ojciec, ale matka spiorunowała go wzrokiem
-Lewis, niech odpowie
-mam być szczery? - przytaknęła – nie wiem, nie zaprzyjaźniłem się z nią by zobaczyć jak to jest, jeżeli o to pani chodzi, my po prostu.... uznaliśmy, że dobrze będzie ze sobą chodzić.
-To raczej oczywiste – warknęła sarkastycznie.
-Mamo przestań być chamska – syknęłaś.
-Karolina, to gość – dodał ojciec. Twoja mama odstawiła pusty kieliszek
-Co z wami jest nie tak?! - krzyknęła – Znikacie na kilka godzin i udajecie że wszystko jest w porządku?! Popatrz na jego ręce, Lewis! - pokazała na nie palcem.
-Tak? Powiedziałem mu, aby nie nosił rękawiczek. Chciałem, aby poczuł się jak w domu – ojciec powiedział spokojnie.
-W domu? Medyczny eksponat wszedł do mojego domu i chce zniszczyć życie mojej córki, mam po prostu odpuścić?
-Mamo! - krzyknęłaś – Dość tego!
-Nie, _____, słuchaj mnie, oboje słuchajcie. To niedorzeczne! Nie dbam o to, co do siebie czujecie, musicie zrozumieć, że ten związek nie ma przyszłości! - była zdesperowana, ale mówiła dalej – Nie łapiecie tego? Nie możecie się pobrać, nie dacie mi wnuków, nie będziesz mieć życia jeżeli zwiążesz się z tym dziwolągiem!
-przepraszam bardzo? - starał się panować nad gniewem
-Karolina! - krzyknął ojciec, mama wstała od stołu mierząc Cię spojrzeniem
-_____, rujnujesz sobie życie. Nie będę siedzieć i udawać, że wszystko jest dobrze kiedy wiem, że to cię zniszczy. Nie czeka cię nic dobrego z tym potworem, nie masz przy nim przyszłości, tylko zmarnujesz czas udając że jest inaczej!
-Co do kurwy, mamo? - zapłakałaś między gniewem, a smutkiem – A co ty kurwa wiesz?
-Co ja wiem? Wiem, że mam dwójkę dzieci i męża. Wiem jak działa świat i jak trzeba żyć. Nie oszukasz go. I zdecydowanie nie poślubisz potwora. Dobry Panie, czy on w ogóle ma chuja? - wskazała na Sansa palcem. Gwałtownie wstałaś.
-Tak, ma! I wiesz co? Pieprzę się z nim. Łał! I jest rewelacyjnie! Nigdy nie przypuszczałam, że będę ci o tym mówić, ale oto tu jesteśmy – Sans wstał.
-powinienem iść
-Co? Nie! - krzyknęłaś, ale już wychodził z pomieszczenia.
-Sans, proszę! - odezwał się ojciec, poczułaś jak włosy stają Ci dęba, a powietrze zrobiło się cięższe. Wybiegłaś za Sansem, ale jego już nie było. Ciężko oddychałaś, zaciągając się powietrzem. Wróciłaś o kuchni i chwyciłaś za talerz, rzucając nim o ścianę.
-_____! - krzyknął ojciec
-Nie! Pieprzę cię mamo! Pieprzę ciebie, pieprzę to, pieprzę wszystko! Czy tak kurwa trudno zjeść jedną pierdoloną kolację wspólnie? Tata jest spoko, tata był w porządku, ale ty...
-Uważaj na swój język – ostrzegł ojciec
-Nie, wiesz co? Wychodzę. Kurwa wychodzę! - znalazłaś się na podwórku. Słońce właśnie zachodziło, powoli pojawiał się księżyc między drzewami. Nie miałaś pojęcia gdzie podział się Sans. Wyciągnęłaś telefon by do niego przedzwonić, mając nadzieję, że odbierze
-cześć, tu sans, nie mogę rozmawiać, ale pogadaj do telefonu, a może potem się odezwę.
Kurwa mać! Starałaś się nie płakać. Oddychałaś ciężko przez nos. Zaczęłaś iść wzdłuż pobliskiego strumyka. Chciałaś uciec, uciec od wszystkiego. Oczyścić umysł, przemyśleć co zrobić, spróbować znaleźć Sansa. Wiedziałaś, że szukanie go było bezsensowne, kurwa, mógł przecież wrócić do domu. Było zimno, nie pomyślałaś, aby wziąć jakąś bluzę przed wyjściem. Usiadłaś na kamieniu. Mniejsza o to, równie dobrze mogę zamarznąć na śmierć. Myślałaś jak dziecko. Nikomu na mnie nie zależy. Co za porażka. Co za pierdolona porażka. Jeszcze nigdy nie byłaś tak wściekła na matkę. Dlaczego Ci to robi? Ale miała rację, na swój sposób. Jaka przyszłość Cię czeka z Sansem? Jasne, jest fajnie, i dobry Boże, nie byłaś pewna tego czy go kochasz teraz, ale musiałaś się o to zapytać – Co dalej? Za chińskiego boga nie będziecie mieć dzieci, no i wątpliwe jest aby pozwolono wam jakieś zaadoptować, a Ty chciałaś mieć rodzinę. Porzucisz swoje marzenie, by być z nim? A ślub? Z tego co wiesz, nie było możliwości aby legalnie zawszeć taki z potworem. Nie wiesz czy między sobą mogli się pobierać. Zawsze chciałaś wielką, piękną suknię ślubną. Czy z tego też zrezygnujesz? Co Cię przy nim trzyma? Czy on też zrezygnował ze swoich marzeń aby z Tobą być? A może powinnaś wybrać kogoś bardziej.... kompatybilnego? Wzięłaś głębszy wdech i zaczęłaś płakać. To nie było sprawiedliwe. W ogóle. Łzy ciekły Ci po policzkach, schowałaś twarz w dłonie, pochylając się nad kolanami. Drżałaś, po części z zimna, po części od łez. Miałaś nadzieję, że nurt rzeczki zabierze Cię gdzieś daleko. Dlaczego Sans nie może być normalny? Nie, nie, nie tego chcesz. Zapłakałaś głośniej, dając sobie kopa w mentalną dupę, że cokolwiek takiego w ogóle przeszło Ci przez głowę. Ale to była prawda, na swój sposób. Kiedy na niego patrzyłaś, widziałaś przyszłość jakiej nigdy nie będziesz mieć. Twój związek nie będzie zwyczajny, czeka was inny los. Wszystko się chrzaniło, nie mogłaś nad tym zapanować. Otarłaś łzy z policzków. Pociągnęłaś nosem. Ktoś był za Tobą. Sans?
-Orzeszku – ojciec pochylił się nad Tobą, mówił cicho – Chodź tutaj – usiadł obok Ciebie i otoczył Cię ramionami. 
-Tato, to takie niesprawiedliwe – szepnęłaś między czkawką
-Wiem, Orzeszku, wiem – jego palce zaczęły przeczesywać włosy – Twoja mama przegięła, ona.. - westchnął – Nie, nie będę jej usprawiedliwiać. Chciałem z tobą pogadać.
-To niesprawiedliwe – powtarzałaś. Pocałował Cię w czubek głowy.
-Słuchaj, kochasz go? - Zapytał, wciągnęłaś powietrze. Popatrzyłaś na niego, wpatrywał się w Twoje oczy, wtedy zaczęłaś płakać znowu – Tak myślałem. Słuchaj, życie nie jest proste. No i teraz przechodzisz przez jego najtrudniejszą część. Nikt nie wie jak wygląda przyszłość.
-Wiem.. - mruknęłaś starając się otrzeć łzy
-Musisz zapytać samej siebie, czy porzucisz swoje marzenia dla kogoś innego? Czy ten ktoś jest dla Ciebie ważniejszy niż ty? - delikatnie gładził Cię dalej – Wiem czego chciałaś odkąd byłaś dzieckiem. Lecz jeżeli Twoje serce mówi ci coś, czasami lepiej jest go posłuchać – Byłaś w szoku. Nie spodziewałaś się takiej rady od niego. Zazwyczaj był bardziej... patriarchalny. - Wiesz co masz robić, przeszłaś już wiele. Sans to dobry chłopak. I ja to mówię, co nie? - zaśmiał się starając się poprawić nastrój. Nie śmiałaś się – Ale mimo to trzeba podjąć pewną decyzję. I bez znaczenia co wybierzesz – westchnął – przemyśl to dokładnie. Będę cię wspierał bez względu na to co zdecydujesz.
-Tak bardzo cię kocham, tato – znowu płakałaś – Dlaczego mama nie rozumie?
-Szczerze Orzeszku, ja też nie rozumiem. Ale wiem, że jesteś mądrą dziewczynką i wiesz co dla Ciebie dobre. Bez względu czy dalej pójdziesz tą drogą, czy obierzesz inną, idziesz przed siebie. Choć wpadałaś w kłopoty dawałaś sobie radę. - westchnął – Szkielet. Rany. Utrudniasz wszystko swojemu staruszkowi, wiesz? - Zaśmiałaś się przez łzy.
-Jasne, to moja praca, co nie? - pociągnęłaś nosem.
-Jestem z ciebie dumny. Mam nadzieję, że o tym wiesz. Zawsze byłaś moją świecącą gwiazdeczką – przystawił palec do Twojej brody byś na niego spojrzała – Bez względu na to co się stanie, nie pozwól aby ktoś tobą rządził, rozumiemy się?
-Tak jest! - uśmiechnęłaś się słabo.
-I jeżeli ten chłopak kiedykolwiek złamie twoje serce, ja połamię wszystkie jego kości.
-Tak jest – powtórzyłaś, zaśmiał się. Pocałował Cię w czubek głowy i tulił dalej, do czasu, aż nie przestałaś płakać.
-I tak na przyszłość, bez względu na to jak będziesz zła, nie chcę już nigdy słyszeć o twoich przygodach łóżkowych – mruknął, zaśmiałaś się.
-Przepraszam, byłam zła. Mama zaczęła ten temat – otarłaś ostatnią łzę
-Czy on naprawdę...? No wiesz...
-TATO!
-Dobra! Dobra! Lepiej dla mnie abym nawet o tym nie myślał – zaśmiał się – Wiesz gdzie poszedł? Nie wrócił do domu.
-Nie... - mruknęłaś marnie – Zniknął, nie winię go, nie odbiera telefonu.
-Nie mógł pójść za daleko – Gdyby tylko wiedział... - W każdym razie, masz – podał Ci kurtkę – Wracam do mieszkania, myślę że najlepiej będzie jak twoja mama zostanie u Baśki znowu. Nie wynajmiesz hotelu w Wielkanoc tak późno – wstał i podał Ci rękę, wzięłaś ją.
-Dzięki. Poszukam Sansa. Myślę, że tak będzie najlepiej – popatrzyłaś na księżyc – Mam włączony telefon, wrócę.
-Dobrze – Przytulił cię mocno – Kocham cię Orzeszku
-A ja ciebie, tato – wtuliłaś się w niego. Uśmiechnął się delikatnie i oddalił się. Cóż, cholera. Sans mógł być teraz wszędzie, od czego zacząć? Znowu próbowałaś zadzwonić idąc przed siebie, ale nie odbierał. Schowałaś nos za kurtką. Idąc wzdłuż ulicy nagle Cię olśniło. Praktycznie biegłaś na zbocze. Kiedy się tam znalazłaś ciężko dyszałaś łapiąc hausty zimnego powietrza. Na szczycie siedział Sans wpatrzony w niebo.
-Sans... - zaczęłaś, podchodząc do niego.
-cześć tygrysie – powiedział cicho nie odwracając twarzy w Twoją stronę. Stałaś, z zaciśniętymi pięściami. Nienawidziłaś się z nim kłócić.
-Mama wyjedzie, rozmawiałam z tatą. Zmienię lot więc możemy wyruszyć jutro rano, jeżeli chcesz.
-jasne – Zmarszczyłaś brwi i podeszłaś do niego. Odwrócił głowę by na Ciebie nie patrzeć.
-Sans? - Schował głowę za rękami i nic nie powiedział. Kucnęłaś obok niego i dotknęłaś jego ramienia – Sans...
-mają rację, wiesz o tym – jego głos był niski – wszyscy mają rację, co ja ci zrobiłem?
-Co? - nadal miał opuszczoną głowę
-nie możesz ze mną być, _____, ściągam cię na dno, nie zasługujesz na to
-Sans, nie! - krzyknęłaś, znowu zaczynałaś płakać – Kurwa, nie! Nie, nie! Nie mów tak!
-proszę, możesz zrobić mi wszystko, tylko mnie nie okłamuj – powoli podniósł głowę, światełka w jego oczach zniknęły, płakał – jeżeli wszystko ci zabrałem, to chcę zostawić chociaż szczerość.
-Nie żartuję Sans, co niby z tobą jest nie tak? Nic! Nic! - twój ton głosu był wyraźnie wyższy. Nie mógł Ci tego zrobić!
-wszystko, tylko popatrz na mnie – uniósł swoją kościstą dłoń – popatrz na mnie – krzyknął i nagle ściągnął bluzę, a potem golf, staną naprzeciwko, cienie tańczyły na jego twarzy. Równie dobrze mógł być aniołem śmierci, jeszcze nigdy nie wyglądał tak przerażająco. Jego oczy wpatrzone były w Twoją twarz – wiedziałem o tym, ale miałem nadzieję...
-Sans – mówiłaś, słabo, wyciągnęłaś do niego ręce. - Proszę. Każda chwila spędzona z tobą była cudowna. Jesteś dla mnie wszystkim. Proszę.
-każda chwila? nawet ta dzisiejsza? a może wtedy kiedy wytykają nas palcami na ulicy? a może wtedy kiedy wylali mnie z roboty bo wyglądam, jak wyglądam? - jego głos drżał – jak mogę dać ci wszystko na co zasługujesz, skoro niczego nie mogę ci dać?
-Chrzanisz i wiesz o tym – warknęłaś – Sans, jesteśmy popierdoleni. Bez względu co zrobisz czy powiesz, jesteśmy pojebani. Dlaczego to cię tak martwi?
-nie powinnaś rzucać wszystkiego – szepnął – zmarnujesz życie jeżeli zostaniesz ze mną
-Przestań zachowywać się jak emo – warknęłaś – I nie mów mi co mam robić w życiu i jeżeli chcesz możesz być taki jak oni – jego oczy powoli zaczęły się pojawiać, opadł na kolana – Zasługuję na coś więcej...
-tak – Serce Ci pękało kiedy na niego patrzyłaś.
-Sans, nie łapiesz? Niczego nie porzucam. Mam ciebie. To ciebie chcę.
-ja nie mogę... - popatrzył na dół – nie mogę dać ci dzieci, nie mogę dać ci szczęścia, ja nie mogę...
-Zamknij się. Możesz! Może nie dzieci, ale dajesz mi szczęście! Dostałam go wiele od ciebie! Myślisz, że inne rzeczy są dla mnie ważniejsze? Nie są! - położyłaś ręce na jego ramionach, poczułaś jak drży od łez, nie mogłaś nic poradzić na to jak tylko objąć go mocno.
-ale dlaczego? możesz być znacznie szczęśliwsza – zaczął gładzić Cię palcami po twarzy
-Myślałam, że nie chcesz kłamstw – przystawiłaś policzek do jego palców. Westchnął ciężko i przybliżył się do Ciebie.
-bo nie chcę, pragnę tylko aby się ułożyło, wiesz? mogłem to olewać, udawać że nie widzę, ale nie miałem świadomości jak strasznie cię krzywdziłem.
-Sans, dobry Boże, nie krzywdzisz mnie – popatrzyłaś mu w oczy mówiąc poważnie – Ocaliłeś mnie. Byłeś kiedy tego najbardziej potrzebowałam. Jesteś moją skałą, moim wsparciem, moim kochankiem. Czego mogę chcieć więcej? Wiele osób zabiłoby by mieć kogoś takiego w swoim życiu. Szczerze. Nie rozumiem co ci nie pasuje.
-ani ja... - Serce zabiło ci mocniej, nie wiedziałaś co powiedzieć, chciałaś nie płakać.
-Oh... - mruknęłaś.
-cholera! kurwa, nie, nie o to mi chodziło! kurwa mać, czasem nie umiem dobrać słów, patrz... - myślał przez chwilę - ... chcę abyś była szczęśliwa, i dobry boże pragnę cię w swoim życiu, nawet jeżeli mielibyśmy zostać przyjaciółmi – zalałaś się łzami
-Zrywasz ze mną? Poważnie?
-co? nie! daję ci po prostu wybór...
-Jaki wybór?! Ty jesteś moim wyborem pieprzony kretynie! - krzyknęłaś – Ile razy mam ci to powtarzać? Mam to ogłosić światu? Napisać do gazety? Czego ode mnie chcesz?
-nie wiem! - krzyknął, jego oczy zabłyszczały – nie wiem... nigdy tego nie robiłem! zawsze wszystko pierdoliłem! czy to prawdziwy ja? - szlochał, lecz nie leciały mu łzy
-To głupie. To kurwa głupie. Dlaczego tak się zachowujemy? - zapytałaś – Sans, dlaczego pozwalamy innym grzebać w naszym związku? Proszę, czy możemy... wrócić do tego jak było? - Popatrzył na Ciebie, nadal światełka w jego oczach były przytłumione, wyglądał przerażająco jeżeli pozwolisz sobie na szczerość ze sobą. Zamarł, jakby na coś czekał.
-tak – odezwał się po chwili wyraźnie zrezygnowany – zawsze możemy wrócić do tego jak było
-To dobrze – pocałowałaś go. Objął Cię i zaczął odwzajemniać pocałunek
-_____, ja... jesteś dla mnie wszystkim - Powiedz mu. Krzyczały Twoje myśli Powiedz mu do cholery!
-Ty też jesteś dla mnie wszystkim – odpowiedziałaś. Uśmiechnął się i przyłożył czoło do Twojego. Siedzieliście tak przez chwilę, do czasu aż poczułaś jak drży – Kurwa, zimno ci?
-trochę – zaczął rozglądać się za ubraniami
-Tak się dzieje, jak jesteś melodramatyczny – starałaś się rozpogodzić atmosferę. Sans cicho się zaśmiał.
-tak, należy mi się – znalazł i założył golf. A potem naciągnął kaptur bluzy na głowę przyglądając Ci się przez chwilę – przepraszam.
-Nie przepraszaj. Bo zaraz zalejemy się przeprosinami. Wracajmy. Ogrzejmy się. Prześpijmy, a potem wyjedźmy z tej zapchlonej dziury.
-brzmi fajnie – przylgnęłaś do niego. Uśmiechnął się.
-W drogę – chwyciłaś go za dłoń. Kiedy dotarliście na miejsce, auta matki już nie było. Ojciec siedział na wycieraczce czekając, na was.
-Chwała Bogu, wszystko dobrze? - zapytał, Sans przytaknął drapiąc się po karku.
-przepraszam lewis, musiałem wyjść, oczyścić umysł – ojciec skrzyżował ręce
-Nie przepraszaj. Słuchaj. To był długi cholerny dzień. Wejdźcie do pokoju, obejrzymy coś. Zrobię nam jakieś ciepłe picie. Herbata? Kawa? Kakao?
-Kakao – odezwałaś się, to zdecydowanie Ci teraz pomoże, nadal bolało Cię serce. Na wzgórzu podjęłaś decyzję, ale czy słuszną?
-ja też poproszę, jeżeli mogę – powiedział, ojciec przytaknął i poszedł do kuchni a Ty z Sansem do pokoju. Włączyłaś telewizor na jakimś przypadkowym programie. Nie interesowało Cię co oglądaliście, chciałaś po prostu napić się i siedzieć przy Sansie. Jak tylko ojciec przyszedł z kubkami wzięliście je. Resztę nocy spędziliście śledząc to co się działo na ekranie. Nikt tak naprawdę nic nie powiedział, wszyscy byli zmęczeni. Tej nocy kiedy weszłaś do łóżka, Sans wplótł swoje palce w Twoje włosy, zaczęłaś płakać. Przytulił Cię, i pozwolił, abyś usnęła.

Następnego ranka matka nadal nie wróciła. Nie przejmowałaś się tym. Twój ojciec zrobił wam śniadanie. Ubrałaś się i popatrzyłaś na Sansa.
-Możemy iść do domu? Teraz?
-nasz lot wyrusza o dziewiętnastej
-Wiem, ale czy możesz zabrać nas do domu? - poprosiłaś. Wpatrywał się w Twoje oczy, bardzo chciałaś wyjść. Będąc tutaj czułaś się okropnie. Westchnął ciężko.
-niech twój ojciec podwiezie nas na lotnisko, nie chcę go przestraszyć – przytaknęłaś. Lewis nie był zaskoczony, że „lecicie wcześniej”, ale wyraźnie nie chciał abyś go opuszczała. Mimo wszystko kochał Cię i tęsknił za Tobą. Pomógł Ci z walizkami i w milczeniu zabrał was na lotnisko. Kiedy stanęliście w budynku objął Cię mocno.
-Proszę, dbaj o siebie Orzeszku. Nie pozwól innym decydować za ciebie, dobrze? Bądź szczęśliwa – pocałował Cię w głowę
-Dzięki tato, będę, a jeżeli coś pójdzie nie tak to zadzwonię i mnie poratujesz
-Nie bądź tego taka pewna – zaśmiał się – Loty są drogie, postaraj się nie wpaść w jakieś kłopoty dla dobra mojego portfela, dobrze? - pocałowałaś go na do widzenia. Razem z Sansem udaliście się do poczekalni. Potem chwycił Cię za rękę i schował się z Tobą za rogiem. Poczułaś jak coś przewraca Ci się w brzuchu, ziemia ucieka pod stopami. Śniadanie wyraźnie chciało wyjść tą samą drogą jaką weszło, jeszcze jeden krok i już byłaś na klatce schodowej własnego mieszkania.
-Piękna sztuczka – zaśmiałaś się. - Wejdziesz?
-jeżeli chcesz
-Nie bądź głupi – wywróciłaś oczami. Ten się zaśmiał i udał się do Twojego mieszkania. Zostawiliście bagaże w przedpokoju i udaliście się do sypialni. Jak tylko Sans położył się obok Ciebie, poczułaś się dobrze. To było właściwe uczucie. Byłaś szczęśliwa. Prawdziwie szczęśliwa. Przed snem przez głowę przeszła Ci jedna myśl: 
Czy wybrałam dobrze?
Share:

POPULARNE ILUZJE