Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Uleczyć Blitzo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Uleczyć Blitzo. Pokaż wszystkie posty

11 marca 2023

Helluva Boss: Uleczyć Blitzo – Sześć miesięcy, żadnych zmian [Six Months, No Change – tłumaczenie PL] [+18]

 

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Sześć miesięcy temu Blitzo został porwany i poddany cierpieniu przez swoich oprawców. Po tym incydencie staje się kopią samego siebie. Jego psychika załamuje się, kiedy zostaje zmuszony do przypomnienia sobie przeszłych grzechów oraz poczucia winy. Z tego powodu Stolas – chcąc pomóc swojemu kochankowi – decyduje się zrobić coś nie do pomyślenia. Jednak nawet wtedy Blitzo musi stawić czoło przeszłości i zaakceptować własne błędy oraz stratę, jeśli chce kiedykolwiek wrócić do pełni zdrowia.
Również bliscy Blitzo muszą zmierzyć się z własnymi problemami. Stolas z konsekwencjami własnych działań, po tym jak zaryzykował wszystko dla demona, którego kocha. Moxxie i Millie dowiadują się, że zostaną rodzicami, jednak cień z przeszłości Moxxiego zagraża wszystkiemu, na co tak ciężko pracowali. W między czasie Octavia próbuje zapomnieć o matce, póki nie odrywa, że ta zamieszkała w Hotelu Hazbin, gdzie szuka odkupienia i pomaga pewnej upadłej gwieździe uporać się z problemami. I o co chodzi z tym dziwnym, wspierającego ojca Loony demonem, z którym ta odkrywa więź i przez którego zaczyna się zmieniać?


SPIS TREŚCI:

II. Sześć miesięcy, żadnych zmian (Obecnie czytane)

...

Dzwoniący o trzeciej nad ranem telefonu wystarczył, by Loona zapragnęła cisnąć nim o ścianę. Już i tak miała kaca po nocnym piciu na zakończenie ciężkiego dnia pracy w I.M.P., z kolei sen sam w sobie stanowił w ostatnim czasie wyzwanie. Kurwa, miała z tym problem przez kilka ostatnich miesięcy. Choć teraz żyła w rezydencji Księcia Stolasa, a nie w gównianym mieszkaniu Blitzo, gładkie i nieskazitelnie czyste łóżko niewiele pomagało po zapadnięciu zmroku.

Jęcząc, Loona wygrzebała telefon spod leżących na podłodze zużytych majtek.

– Kimkolwiek, kurwa, jesteś – ziewnęła – lepiej żebyś miał dobry powód, by do mnie dzwonić. Inaczej dowiem się, gdzie mieszkasz i wyrwę ci kręgosłup.

– Pani Loona? Tutaj doktor Plaquius ze szpitala imienia Świętego Judasza.

Natychmiastowo ból głowy zszedł na dalszy plan, a ona poderwała się z łóżka z sercem ściśniętym ze strachu.

– Chodzi o tatę?! Nic mu nie jest?!

– Obawiam się, że miał kolejny koszmar. Nie jest aż tak źle, jak przy innych… fazach, ale i tak sprawy mają się kiepsko. Krzykami obudził prawie wszystkich pacjentów na piętrze. Moje pielęgniarki oberwały, kiedy próbowały go obudzić. Próbowaliśmy go uspokoić, ale nie chce wyjść z kąta i wciąż prosi o ciebie. Gdybyś mogła przyjechać tu tak szybko, jak tylko możliwe…

– Będę! Powiedzcie mu, że jestem w drodze! – powiedziała Loona, przerywając połączenie. Klnąc, chwyciła pierwsze lepsze brudne ubrania i zaczęła je na siebie zakładać. Chuja ją obchodziło, czy były już używane, czy też nie. Mogła wziąć prysznic rano, przed pracą. – Do jasnej cholery, tato…

Sześć kurewskich miesięcy temu jej ojciec został porwany, torturowano go, zgwałcono, a jego umysł złamano – i wszystko to dlatego, że banda szlachciców pragnęła dorwać księgę Księcia Stolasa, by z jej pomocą wymordować połowę populacji Piekła. Przez całych sześć miesięcy próbowali go po tym uleczyć, chwytając się wszystkich możliwych sposobów.  Chodziło zarówno o jego umysł, jak i ciało.

Minęło sześć miesięcy odkąd rodzina Loony została na zawsze naznaczona w sposób, którego najwyraźniej nie dało się naprawić.

Loona wiedziała, że pomoc ojcu będzie trudna. Nawet przy całym wysiłku Moxxiego, Millie, Octavii, Stolasa i innych, których miała u swojego boku, piekielna ogar rozumiała, że to nie będzie łatwe. Jednakże im dłużej to trwało, w tym gorszym stanie był Blitzo, dręczony przez coraz to więcej koszmarów, kolejne ciężkie dni, a nawet momenty, w których otwarcie płakał, by później dostać ataku szału. Stolas wspominał jak niebezpieczny i skuteczny był Koszmarny Pasożyt, zdolny złamać swoje ofiary i doprowadzić je do krawędzi, ale i tak nie przygotowała się na to, co się działo. Jedynym plusem pozostawał fakt, że Blitzo jeszcze nie próbował odebrać sobie życia.

„Jeszcze” było tu słowem kluczowym.

Gdy tylko się ubrała, w pośpiechu wypadła z pokoju i popędziła prosto do głównego korytarza. Przeklinając bogaczy i ich cholernie duże domy, dopadła do sypialni Księcia Stolasa i gwałtownie załomotała w drzwi. Kilka minut później ptasi książę otworzył drzwi, ziewając i narzucając na siebie szlafrok w brawie królewskiej czerwieni.

– Uhhh, Loona? Czy wiesz, jak jest późno…?

– Chodzi o tatę – oznajmiła Loona i to wystarczyło, by Stolas momentalnie się rozbudził. – Miał kolejny koszmar i prosił o mnie. Musisz mnie przeteleportować.

W mgnieniu oka wyraz twarzy Stolasa spoważniał.

– Oczywiście, robi się.

Książę wpuścił ją do środka i przywołał portal prowadzący prosto do szpitala. To już stało się dla nich niczym cotygodniowa rutyna. Pomijając czas rekonwalescencji, kiedy wraz z Stolasem i innymi chodziła zobaczyć Blitzo, obecnie ten miewał nawet trzy załamania tygodniowo. Czasami chodziło o koszmary, innym razem o wspomnienia snu na jawie, przez które cierpiał jeszcze w celi, dręczony przez Koszmarnego Pasożyta. A z każdym kolejnym razem było tylko gorzej i gorzej.

Razem przeszli przez portal, by pojawić się tuż przed szeroko otwartymi drzwiami do pokoju Blitzo. Zastali tam trzy pielęgniarki, wszystkie demoniczne, a także stojącego na czele doktora Plaquiusa. Zaraz po wejściu Loona poczuła, jak serce prawie wyskakuje jej z piersi, ściśnięte z rozpaczy na widok skulonego w rogu ojca. To wciąż wydawało się surrealistyczne, choć nie widziała go w takim stanie po raz pierwszy. Zanim go złamano, Blitzo był hałaśliwy, zarozumiały i przesadnie energiczny, a jego oczy zdawały się jarzyć niczym ogień. Teraz przypominał jęczącą mysz, tak przerażony, jakby w każdej chwili mógł dostać ataku serca.

– T-tato? – szepnęła Loona. Ruszyła w jego stronę, siląc się na najlepszy możliwy sztuczny uśmiech. – To ja, tato.

– L-Loona… – wykrztusił Blitzo, z wolna zaczynając się czołgać ku adoptowanej córce. Gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, Loona przyklękła, by móc go objąć, a on zaszlochał jej w ramię. – Loona… Och, Loono… ja… miałem zły sen…

– Cii, już w porządku. Nie śnisz – pocieszyła go Loona, zupełnie jakby miała przed sobą niemowlaka. To wydawało się niewłaściwe, ale biorąc pod uwagę stan, w którym się znajdował, z łatwością wyobraziła go sobie jako przerażone dziecko.

– Widziałem jak u-u-umierają… Tillie… Barbie Wire… moje… moje słodkie siostrzyczki… moja druga połówka… – wyjęczał Blitzo, coraz bardziej szlochając. – Nie mogłem ich ocalić… ani wtedy, ani we śnie… Jestem taki słaby… żałosny… To powinienem być ja… Czemu to nie byłem ja?

– Tato – szepnęła Loona, próbując coś powiedzieć, jednak przez zmęczenie nie dodała niczego więcej. Na szczęście wybawieniem okazał się Stolas, który ostrożnie podszedł bliżej, po czym przyklęknął, w pocieszającym geście dotykając Blitzo, czym ściągnął na siebie jego spojrzenie.

– Blitzy, cokolwiek się stało, nie było twoją winą. Nie jesteś słabym chochlikiem, tylko najsilniejszym, jakiego znam. Wiem, że jesteś dużo silniejszy niż ciemność, którą masz w sobie – oznajmił szeptem, głaskając swojego kochanka po głowie. – Nic ci nie będzie, mój mały chochliku. Cokolwiek się wydarzy, nic ci się nie stanie.

Blitzo powoli poluzował uścisk wokół Loony, gdy tylko Stolas wziął go w ramiona i zaczął kołysać. Sowi demon zaczął nucić coś kojącym tonem, który rozbrzmiał echem w umysłach wszystkich wokół. To okazało się nie tylko łagodne, ale też rozgrzewało serca. Loona przypomniała sobie słowa Octavii, kiedy ta wspomniała, że ojciec miał w zwyczaju śpiewać jej kołysanki za każdym razem, gdy była przerażona złymi snami, które miewała jako mała dziewczynka. Loona zaczęła się zastanawiać, czy to ta sama melodia.

Jakkolwiek by nie było, najwyraźniej zadziałało, bo powieki Blitzo zaczęły opadać, aż w końcu całkiem zamknął oczy. Książę Stolas wciąż nucił, podchodząc do szpitalnego łóżka, na którym ostrożnie ułożył Blitzo. Z pomocą magii, telepatycznie zarzucił na chochlika kołdrę, po czym nachylił się, by ucałować go w czoło.

– Śpij dobrze, kochanie. Wkrótce się zobaczymy.

 Doktor Plaquius skinął głową na pielęgniarkę, a ta podeszła i wstrzyknęła coś w ramię Blitzo. Bez wątpienia środek uspokajający, który miał utrzymać go we śnie kilka kolejnych godzin. Gdy tylko skoczyła, przybyła dwójka została poproszona o wyjście w ślad za lekarzem, podczas gdy pielęgniarki zabrały się za sprzątanie pokoju.

Ruszyli w głąb korytarza, by zapewnić sobie trochę prywatności. Doktor Plaquius odchrząknął, zwracając na siebie ich uwagę.

– Dziękuję. Przepraszam, że wezwałem was tutaj tak późno.

– W porządku – odpowiedziała Loona, potrząsając głową. – Dla taty wszystko.

– To już nie działa, Książę Stolasie – podjął Doktor Plaquius, zwracając się do marszczącego brwi księcia. – Wiem, że opłacasz jego pobyt szpitalu, ale jego obecność zaczyna być niepokojąca dla innych pacjentów. Nie chodzi o krzyki, ale ataki znikąd albo nawrót objawów u innych z podobnymi problemami. Próbowaliśmy różnych leków i terapii, ale to też nic nie daje. I to mimo wsparcia drogich specjalistów, których osobiście zatrudniłeś.

– Rozumiem, że to trudne, doktorze Plaquius – powiedział Stolas, potrząsając głowę. – Ale nie odpuszczę.

– Możesz nie mieć wyboru – wyszeptał lekarz. – Nie mam pojęcia, co mogłoby go uleczyć. W całym Piekle nie znajdziesz niczego, co zdołałoby uzdrowić umysł i duszę Blitzo. Prędzej zabrnie tak daleko, że załamie się całkowicie albo spróbuje odebrać sobie życie.

Loona zacisnęła pięści. Jej twarz wykrzywił gniewny grymas.

– Czyli mówisz, że ratowanie go nie ma sensu?! Cóż, jebać to! Nie poddam się, nieważne co! Mam gdzieś, ile czasu to zajmie!

Westchnąwszy, doktor Plaquius potrząsnął głową.

– Poszukamy alternatywnych albo antycznych metod. Może czegoś z wiedzy tajemnej. Niemniej jeśli nic się nie zmieni, będziemy mieć więcej skarg na Blitzo.

Odwrócił się i z sapnięciem ruszył w głąb korytarza. Loona wydała z siebie gniewne szczeknięcie i uderzyła pięścią w najbliższą ścianę, pozostawiając na niej ślad.

– Dupek. Myśli, że kim on jest?!

– Najlepszym lekarzem, który ma szansę pomóc Blitzo – szepnął Książę Stolas, spuszczając wzrok. – Ale obawiam się, że nie wystarczy.

– Nie możesz zrobić jakiegoś cholernego czary-mary albo czegoś takiego? – warknęła na niego Loona. – Jesteś jedną z najpotężniejszych istot w całym Piekle! Nie mów mi, że ten tytuł wziął się znikąd!

– To nie jest takie proste, Loono – odparł, potrząsając głową. – Starożytna Magia jest w posiadaniu Starożytnych Demonów, a oni nigdy nie zdradzają swoich sekretów innym demonom, nawet jeśli żyjemy w zgodzie. Zresztą nawet gdyby wyrazili zgodę, żebym jej użył, potrzebowałbym lat, by nauczyć się jej używać, bo jest mi obca. Ich sposób działania jest całkowitą tajemnicą nawet dla Nieba, bo pochodzą z innego wymiaru.

– A gdybyśmy zmusili ich do współpracy?! – zapytała w akcie desperacji Loona.

– To też wątpliwe – mruknął Stolas. – Większość najpotężniejszych pośród Starszych, którzy mogliby nam pomóc, uważa nas za tak nieistotnych, że i tak się nie zgodzi. Nawet najbardziej przyjazny z nich trzyma wiedzę w sekrecie przed Królem Lucyferem, mimo że się przyjaźnią. Nie wspominając o tym, że nie wiadomo, czego mógłby chcieć w zamian albo jak jego magia wpłynie na Blitzo. Ci nieliczni, którzy próbowali posiąść tę wiedzę na własną rękę – czy to demony, czy też ludzie albo nawet anioły – popadli w szaleństwo.

– Nie może być aż tak źle, prawda? – zapytała słabo Loona.

– Podczas wojny między Starszymi a Diabłami było wiele potężnych istot, których samo spojrzenie wystarczyło, by popaść w szaleństwo. Nawet anioły, zwykłe czy upadłe, nie były odporne – szepnął przerażony Stolas. Rzadko okazywany strach pojawił się w jego spojrzenie, zaś niepokój wykrzywił twarz. – Osobiście przeżyłem tę wojnę i do dziś uważam ją za najgorszą, w jakiej uczestniczyłem. Miliony demonów oszalało lub zmarło w straszny sposób, a część osobiście odebrała sobie życie. Kulty skupione wokół tak potężnych bytów jak Cthulhu, Yog-Sothoth i innych, były wszędzie. Połowę Piekła ogarnęło szaleństwo, a my walczyliśmy z nimi cały czas. Wojna dotknęła nawet świat ludzi. Udało nam się przeżyć tylko dzięki temu, że armia Niebios zainterweniowała i stanęła przeciwko nam wszystkim. W końcu zdecydowaliśmy się na zawieszenie broni, by mogli skupić się na Starszych. Zdołali zniszczyć większość istot z „zewnątrz” i sam Bóg brał w tym udział, a przynajmniej tak mówiono. Nie trzeba dodawać, że to cud, że ostatecznie udało nam się zawrzeć traktat pokojowy, pomimo wszystkich szkód, jakie wyrządziły sobie nawzajem obie strony.

 – Ja… nigdy nie poznałam żadnego Starszego – przyznała Loona, obejmując się ramionami, gdy lodowaty dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. – Słyszałam plotki, ale… nie myślałam, że wyglądało to aż tak źle.

– Uwierz mi, że to, przez co przechodzi Blitzo, to nic w porównaniu z potęgą ich mocy – powiedział Książę Stolas z ciężkim westchnieniem. – Sądzę, że powinniśmy się cieszyć, że preferują niższe kręgi Piekła. Najpotężniejsi z nich zostali wymazani z egzystencji przez Boga, ale i tak modlę się, żeby pozostali nigdy nie zdecydowali się na ponowne powstanie. Osobiście widziałem ich potęgę i to mnie przeraża, Loono. Fakt, że Blitzo wciąż zachował resztki zdrowych zmysłów, samo w sobie jest cudem.

– Więc… naprawdę nie ma nadziei? – wyszeptała Loona.

– … Nie wiem.

 

***

Po przeteleportowaniu się z powrotem do pałacu, Stolas z zaskoczeniem zastał odzianego w strój kamerdynera Reginalda, czekającego na niego z dwoma kubkami gorącej herbaty.

– Dzień dobry, Panie. Strażnicy powiedzieli mi, że widzieli jak panienka Loona biegnie korytarzami tak, jakby się paliło. Kiedy zauważyłem, że ciebie również nie ma w pokoju, zdecydowałem się przygotować herbatę na twój powrót.

– Dziękuję, Reginaldzie – powiedział Stolas, przyjmując gorący kubek ziołowego naparu i biorąc spory łyk. – Chcesz, Loono?

– Nie, wracam spać. Jutro pracuję – odpowiedziała, ziewając i kierując się ku drzwiom. – Będę potrzebować prania, Reginaldzie.

– Czy istnieje szansa, że tym razem twoje brudne ubrania wylądowały w koszu, a nie na podłodze? – zapytał Reginald, unosząc brwi.

– A jak sądzisz, staruszku? – parsknęła Loona, zatrzaskując za sobą drzwi.

Reginald westchnął i przewrócił oczami.

– Nie zabiłoby jej, gdyby była trochę uprzejmiejsza. Zwłaszcza że jest tutaj gościem od dobrych sześciu miesięcy.

– Wnioskując z tego, co Blitzo i Octavia mówili mi o jej normalnym zachowaniu, to najlepsze, na co ją stać – odparł z uśmiechem Stolas, biorąc kolejny łyk. Westchnąwszy, usiadł na łóżku i potrząsnął głową. – Nie możemy dalej tego ciągnąć, Reginaldzie.

– Panie…

– Przeklinam Stellę i całą jej rodzinę za wszystko, co nam zrobili – warknął, a jego oczy zalśniły czerwienią na samą myśl o byłej żonie oraz jej (teraz martwych) matce i bracie.

W całym życiu nie czuł większej satysfakcji niż wtedy, gdy zobaczył ich ciała, nawet mimo tego, że to ktoś inny zabił Nataszę. Czasami zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej pozbyć się również żony, zamiast pozwolić jej żyć z poczuciem winy za wszystko, co zrobiło, jednak wiedział, że w ten sposób jedynie bardziej zestresowałby Octavię.

– Skoro o niej mowa – powiedział Reginald, po czym odchrząknął. – Miałem wspomnieć ci o tym rano, ale równie dobrze mogę zrobić to teraz. Szpiedzy zaraportowali, że jej rutyna wciąż jest taka sama.

– Nic się nie zmieniło? – zapytał Stolas, mrużąc oczy.

– Nic.

– … wciąż nie rozumiem – szepnął, pocierając brodę. – Dlaczego sprzedała wszystko, co miała i przeniosła się do Hotelu Hazbin? W co ona pokrywa? – Reginald nie odpowiedział, więc Stolas potrząsnął głową i machnął ręką. – Obserwujcie ją. Pamiętajcie, Octavia nie może wiedzieć niczego o swojej ma… tej kobiecie.

– Oczywiście, panie – odparł Reginald, kłaniając się. – Jednakże sądzę, że zapominasz, że istnieje sposób na ratunek dla pana Blitzo.

Stolas zamknął oczy, czując jak jego serce prawie się zatrzymuje na samą myśl. Wiedział, o czym mówi Reginald. To była decyzja, którą rozważał od dobrych sześciu miesięcy. Istniał tylko jeden sposób na ocalenie jego ukochanego chochlika. Ratunek nie do znalezienia w Piekle czy na Ziemi, za to osiągalny gdzieś indziej. W miejscu, które było zakazane, ale z którym wciąż utrzymywał kontakt.

 Problemem nie było to, że musiałby zaoferować coś w zamian. Istniało tylko jedno, co Stolas mógłby oddać, jednak zrobienie tego wiązało się z przypieczętowaniem losów jego i jego najbliższych przeznaczeniem, przed którym nie mieliby szansy uciec. Takim, który doprowadziłby do ich natychmiastowej egzekucji, gdyby ktoś w Piekle się o tym dowiedział. To był ryzykowny ruch, ale mógł ocalić Blitzo, jeśli dobrze by wszystko rozegrał. Już rozmawiał ze swoimi sługami, strażnikami i legionami o tym, z czym się to wiązało. Co byliby zmuszeni zrobić, gdyby się udało, a także o ostrzu, które zawisłoby nad ich głowami, gdyby ktoś odkrył prawdę.

Jeden po drugim, wszyscy raz jeszcze przysięgli wierność jemu i jego rodzinie, niezależnie od konsekwencji. Świadomość, że ci, którzy byli na jego rozkazy, są gotowi zaryzykować życie, rozgrzała serce Stolasa. Byli dla niego jak rodzina, dlatego nie chciał ich zawieść.

Istniała jeszcze jedna osoba, która musiała się zgodzić – najbardziej skomplikowana ze wszystkich: jego córka, Octavia. Dla Stolasa była wszystkim, stanowiąc jedyną dobrą stronę małżeństwa ze Stellą. Wraz z jej odejściem, po tym jak odebrał żonie szansę na ponowne spotkanie, stali się jedyną prawdziwą rodziną. Dla Octavii wystarczająco trudnym było to, co wydarzyło się przez tych sześć miesięcy, ale dzięki temu zbliżyła się do Loony. Te dwie stały się dla siebie niczym siostry, dbając o siebie nawzajem, ale Stolas wciąż chciał, by znała możliwe ryzyko i niebezpieczeństwo, które miało nad nimi zawisnąć.

Gdyby odmówiła albo okazała wahanie, Stolas nie zdecydowałby się na wcielenie swoich planów w życie. Nawet jeśli to oznaczało utratę Blitzo…

– Porozmawiam z nią w najbliższym czasie – powiedział, dopijając herbatę i oddając kubek naczelnemu lokajowi. – Na razie sądzę, że wrócę do łóżka.

– Dobrze więc. Dobrej nocy, Wasza Wysokość – powiedział Reginald, kłaniając się przed wyjściem.

 Stolas z westchnieniem wyszedł na balon i spojrzał na piekielny pentagram, będący odpowiednikiem księżyca w Piekle, a także na otaczające go gwiazdy. Tym razem żadna go nie zainteresowała – w przeciwieństwie do odległej planety, czysto białej i otoczonej świetlistą aureolą. Na miejsce, gdzie mógł znaleźć lekarstwo dla Blitzo.

Niebo.

Share:

12 lutego 2023

Helluva Boss: Uleczyć Blitzo – Koszmar złamanego chochlika [Nightmare of A Broken Imp – tłumaczenie PL] [+18]

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Sześć miesięcy temu Blitzo został porwany i poddany cierpieniu przez swoich oprawców. Po tym incydencie staje się kopią samego siebie. Jego psychika załamuje się, kiedy zostaje zmuszony do przypomnienia sobie przeszłych grzechów oraz poczucia winy. Z tego powodu Stolas – chcąc pomóc swojemu kochankowi – decyduje się zrobić coś nie do pomyślenia. Jednak nawet wtedy Blitzo musi stawić czoło przeszłości i zaakceptować własne błędy oraz stratę, jeśli chce kiedykolwiek wrócić do pełni zdrowia.
Również bliscy Blitzo muszą zmierzyć się z własnymi problemami. Stolas z konsekwencjami własnych działań, po tym jak zaryzykował wszystko dla demona, którego kocha. Moxxie i Millie dowiadują się, że zostaną rodzicami, jednak cień z przeszłości Moxxiego zagraża wszystkiemu, na co tak ciężko pracowali. W między czasie Octavia próbuje zapomnieć o matce, póki nie odrywa, że ta zamieszkała w Hotelu Hazbin, gdzie szuka odkupienia i pomaga pewnej upadłej gwieździe uporać się z problemami. I o co chodzi z tym dziwnym, wspierającego ojca Loony demonem, z którym ta odkrywa więź i przez którego zaczyna się zmieniać?


SPIS TREŚCI:

I. Koszmar złamanego chochlika (Obecnie czytane)

...

Istnieje jedna jedyna rzecz, którą każdy artysta martwi się podczas występów: reakcja publiczności. Wtedy cała twoja kariera, nawet życie, uzależnione są od śmiechów, okrzyków, gwizdów i westchnień publiki. Blitzo musiał opanować sztukę występów w bardzo młodym wieku, jednak uczył się od najlepszych – swojej rodziny.

Odwrócił się do swojej starszej siostry oraz bliźniaczki, Tillie i Barmie Wire, rozmawiających przy słoniach, które mieli wykorzystać do swojego wielkiego wejścia. Obie miały na sobie obcisłe białe stroje, takie jak jego własny; różniły je jedynie imiona wypisane na plecach czerwonym kolorem, pasującym do pasków na ubraniu oraz ich skóry. By podkreślić urodę obu sióstr, wokół ich ramion owinięto niebieskie róże. Pierś i talię zdobiły lśniące kamienie. Co dziwne, Blitzo również posiadał swój zestaw biżuterii, z którego śmiali się inni, twierdząc, że wygląda zbyt dziewczęco, ale przecież facet również mógł być uroczy, jeśli miał na to ochotę.

Barbie Wire spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się.

– No dalej, braciszku. Zaczynamy za pięć minut.

Kiwając głową, Blitzo podszedł do stołka i wspiął się na Wielkiego Humphreya, który zatrząsnął się, póki chochlik nie uspokoił go kilkoma kojącymi klepnięciami. Spojrzał na stojące po obu stronach siostry i uśmiechnął się do nich. Skinął na stojącego w pobliżu pomocnika, a wtedy cyrkowa kurtyna powoli uniosła się. Rozbrzmiał motyw przewodni ich występu. Stojąc na wielkiej włochatej bestii, Blitzo zamknął oczy i skupił się na ćwiczeniach oddechowych, podczas gdy konferansjer rozpoczął swoje przemówienie.

– A teraz, panie i panowie, demony wszelakiej maści, przed wami występ śmiałków, którzy tej nocy sprzeciwią się śmierci. Tillie, Blitzo oraz Barbie Wire! Wspaniałe Rodzeństwo Chochlików!

– Pora na przedstawienie! – wykrzyczał Blitzo, gdy kurtyna rozsunęła się i wszystkie trzy słonie wdarły się do głównego namiotu.

Tłum składający się z co najmniej kilkuset demonów krzyczał i klaskał, podczas gdy trójka rodzeństwa uniosła ramiona i zaczęła pozować, utrzymując równowagę na zwierzęcych grzbietach. Zespół zagrał głośniej, by dorównać okrzykom publiczności, podczas gdy słonie błyskawicznie obiegły zewnętrzny krąg i skierowały się ku środkowi. Z góry opadły trzy zwieńczone linami trapezy. Rodzeństwo chochlików skłoniło się publiczności, nim zdecydowało się je pochwycić. Gdy tylko zacieśnili uścisk, wzbili się w powietrze, wzniesieni przez liny, podczas gdy tłum wzdychał z zachwytem. Znalazłszy się na odpowiedniej wysokości, Blitzo i Barbie przestali szybować i rozhuśtali się, by doskoczyć do platformy po jednej stronie namiotu, podczas gdy Tillie dostała się na tę znajdującą się naprzeciwko. Gdy tylko im się to udało, cała trójka pomachała do publiczności, po czym skinęła na siebie nawzajem.

Nadszedł czas, żeby rozpocząć występ.

Mimo że w przeszłości robili to sto razy, zawsze należało upewnić się, że wszyscy są gotowi, dlatego gdy muzyka zaczęła przyspieszać, Tillie dała bliźniakom sygnał, a oni odpowiedzieli tym samym. Tillie rozhuśtała się na linie, wyciągając nogi jak najdalej. Barbie krótko pomachała do publiki, po czym zsunęła się po własnej linie i puściła jej koniec. Zrobiła piruet w powietrzu i chwyciła starszą siostrę za nogi, trzymając ją tak długo, aż obie znalazły się na platformie po drugiej stronie. Stanęła tam i pozowała, podczas gdy Tillie zmieniła pozycję, zamiast rękoma, chwytając linę nogami.

Blitzo oblizał wargi, przygotowując się na swoją kolej. Gdy nadszedł odpowiedni moment, zakołysał się i wybił w powietrze, gdzie zrobił korkociąg i dopiero wtedy zaczął spadać. Rozłożył ramiona, dobrze wiedząc, że Tillie go złapie. Jak zawsze. Zaledwie kilka sekund później zrobiła to, mocno chwytając. Podczas gdy tłum klaskał i wiwatował, Barbie chwyciła drugą linę i przedostała się na drugą stronę, w międzyczasie wykorzystując kolejny sznur, który podsunęli jej asystenci.

Blitzo wylądował, wcześniej robiąc przewrót, po czym przyjął ręcznik od pomocnika. Wytarł twarz i ręce. Wziął kilka głębszych wdechów, przygotowując się do dalszej części, w której to on miał złapać obie swoje siostry. Zająwszy pozycję, Blitzo zasygnalizował gotowość, a dziewczyny odpowiedziały mu tym samym. Chwycił jedną z lin i szybko owinął nogi wokół drążka, by zwolnić ręce. Obie jego siostry wciąż nabierały rozpędu na swoich linach, wypatrując właściwego momentu.

Gdy ten w końcu nadszedł, Blitzo wyciągnął ramiona i uśmiechnął się, czekając aż siostry przybliżą się i go złapią. Tyle że to, co zobaczył, nie było jego siostrami…

… przynajmniej nie tymi, które znał.

Czas zwolnił. Twarz Blitzo wykrzywił grymas czystego przerażenia. Starsza z jego sióstr była cała we krwi i siniakach, a jej twarz pokrywało coś białego. Posłała mu krzywy uśmiech, ukazujący braki w uzębieniu i opuchnięte dziąsła, podczas gdy jedno z oczu wypłynęło jej z oczodołu. Dotychczas lśniące, gładkie włosy wyglądały tak, jakby postrzępiono je nożyczkami; strój miała rozdarty, dzięki czemu dało się zauważyć posiniaczoną, znaczoną głębokimi ranami szarpanymi skórę. Cudem wydawało się, że Tillie wciąż się poruszała.

Jego bliźniaczka wyglądała równie źle. Gigantyczna dziura w jej głowie ukazywała wnętrze czaski, resztki mózgu i kości zmieszane ze zgniłą skórą. Rogi miała zmiażdżone i ułamane, częściowo brakowało jej szczęki, a język podrygiwał w rytm wypływającej krwi.

Zbyt zszokowany tym widokiem, Blitzo nie złapał ich w porę. Jęknął z przerażenia, kiedy jego siostry upadły na ziemię, wciąż z uśmiechami na swoich zdeformowanych obliczach. Żadna nie krzyknęła. Trampolina zniknęła i nic nie powstrzymało ich przed uderzeniem, podczas gdy tłum wrzeszczał i płakał z przerażenia. Blitzo również wykrzykiwał imiona sióstr tak długo, aż wokół ich rozłożonych na ziemi szczątek pojawiły się kałuże krwi. Wylądował na platformie i prawie przewrócił się na widok dwóch połamanych ciał.

– L-lekarza! Niech ktoś wezwie lekarza! – wykrzyczał, łapiąc powietrze, podczas gdy do oczu napłynęły mu łzy.

– Za późno… One nie żyją – odpowiedział mu szeptem znajomy głos. – Nie udało ci się ich uratować. Jak zawsze, Blitzo. Nie złapałeś ich tym razem… i nie zdołasz złapać nigdy więcej.

Uniosły głowę, Blitzo sapnął na widok zmierzającego ku krawędzi mówcy. To był on sam, tyle że ubrany na czarno i starszy. Nie, nie starszy. W wieku, w jakim powinien być. Ubrany tak, jak zazwyczaj się nosił. Zdezorientowany, skulił się na widok własnej kopii – o czarnych oczach z czerwonym błyskiem, które wydawały się przenikać jego duszę.

Złowrogi uśmiech pojawił się na ustach klona, kiedy ten ze śmiechem pochylił się nad wystraszonym Blitzo.

– O co chodzi, Blitzy? To nie tak, że zawiodłeś bliskich po raz pierwszy. Swoje siostry. Swoją rodzinę. Swoją żonę. Osobiście zawiodłeś ich wszystkich.

– T-trzymaj się z daleka! – wykrzyczał Blitzo, zasłaniając twarz. – N-nie jesteś prawdziwy! Nie jesteś prawdziwy!

– Och, ależ jestem, Blitzo. Wiesz, że jestem prawdziwy – wyszeptało jego mroczne „ja”, chwytając Blitzo za szyję i unosząc go z nienaturalną siłą. – Ponieważ jestem tobą!

Zaraz po tym zrzucił Blitzo z platformy, podczas gdy ten krzyczał z przerażenia, kiedy wszystko dookoła zawirowało. Machał ramionami i wołał o pomoc, spadając… spadając… spadając…

 

***

– NIEEEEEEE!

Blitzo obudził się z krzykiem, chwytając powietrze. Cały zlany potem, zaczął walczyć z tym, co go trzymało. Dookoła siebie słyszał głosy, to jak krzyczą do niego albo siebie nawzajem, ale miał to gdzieś. Po prostu sturlał się na lodowatą podłogę i odczołgał najdalej jak się dało, zmierzając ku temu, co wyglądało jak wyjście. Ledwo widział, oślepiony przez łzy i jasne światło, ale zdołał dotrzeć do kąta, gdzie skulił się i wziął kilka głębszych wdechów.

– Odsuńcie się! Po prostu dajcie mu czas, żeby odetchnął i się uspokoił – zawołał ktoś. Ten głos nie brzmiał tak przerażająco jak jego drugiego oblicza, choć również okazał się znajomy. I miał w sobie coś, co wzbudzało zaufanie.

Blitzo zamknął oczy i spróbował odetchnąć, ale czuł się tak, jakby serce miało mu eksplodować, podczas gdy umysł nakazywał ucieczkę. Czy wrócił do cyrku? Czy może był gdzieś indziej?

– Panie Blitz? – zwrócił się do niego łagodnie nowy głos. – Panie Blitz, wszystko w porządku?

Dlaczego nazywali go w ten sposób? Miał na imię Blitzo. Zaraz, czy oby na pewno? Czy „o” nie było nieme?

– Proszę pana, miał pan kolejny koszmar. Już dobrze. Nie śpi pan.

– K-koszmar? – wyszeptał, powoli otwierając oczy. Tuż przed szlochającym chochlikiem stał lekarz, odziany w biały płaszcz i z maską doktora plagi na twarzy. Tuż za nim przystanęły trzy pielęgniarki, każda ze śladami zadrapań na ramionach i w podartych ubraniach.

Czując wilgoć pod paznokciami, Blitzo spojrzał na swoje dłonie i przekonał się, że były we krwi. Początkowo pomyślał, że należała do niego, jednak na ciele nie znalazł żadnej rany. Czując narastające poczucie winy, zamknął oczy i załkał. Teraz wszystko było jasne. To, kim był. Gdzie się znajdował.

I dlaczego tutaj był.

– Blitz… – Doktor spróbował go dotknąć, ale Blitzo się odwrócił. Nie chciał, by ktoś go dotykał. Ani on, ani nikt inny. – Proszę pana… proszę posłuchać… Jesteśmy tutaj, żeby pomóc.

– Odejdźcie! – wykrzyczał Blitzo, szlochając w ramiona i potrząsając głową. Owinął się ogonem, zupełnie jakby w ten sposób mógł obronić się przed całym światem. – Zostawcie mnie samego, do cholery!

– … okej – odpowiedział lekarz, powoli wycofując się z rękoma uniesionymi ku górze. – Czy mamy po kogoś zadzwonić? Kogoś z pana rodziny?

Rodziny?

Jego rodzina była martwa.

Jego matka. Ojciec. Siostry. Wszyscy umarli z jego powodu.

Zella również odeszła. Jego piękna żona. Zrobiłby wszystko, by znów poczuć jej delikatny, łuskowaty dotyk.

Ale byli… inni… którzy nie umarli.

Moxxie. Millie. Stolas. I… i…

– Chcę moje dziecko – załkał Blitzo, w przypływie zażenowania zakrywając twarz. – Chcę Loonę. Chcę moją małą dziewczynkę…

Share:

POPULARNE ILUZJE