19 grudnia 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Chwila [The Moment – tłumaczenie PL] [+18]

  

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Dziesięć dni temu…

Loona nie miała pojęcia, co było gorsze: świadomość, że matka najlepszej przyjaciółki stała za porwaniem jej ojca, czy moje reakcja Octavii na tę rewelację. Piekielna ogar nie wiedziała, co powinna myśleć albo powiedzieć, kiedy Stolas wyjawił im prawdę. Oczywiście Octavia wpadła w histerię, przez co Loona zapragnęła ją pocieszyć, ale widząc jak ta w łamiący serce sposób tuli się do taty, uświadomiła sobie, że to zły moment.

– To takie popierdolone – powiedziała, łapą przeczesując włosy. Millie skinęła głową, podczas gdy obie czekały aż Stolas wróci do swojego biura. Moxxie chciał do nich dołączyć, ale żona zmusiła go, by został w łóżku trochę dłużej, póki w pełni nie dojdzie do siebie. – Znaczy… Wiedziałam, że nie przepada za tatą, ale nie sądziłam, że zrobi coś takiego!

– Demony robią szalone rzeczy – zauważyła Millie, wzruszając ramionami. – Zaufaj mi, wiem to z doświadczenia.

– … I tak ją zabiję – warknęła Loona, ostrząc pazury. – Mam gdzieś, czy to matka Octavii. Wyrwę tej kurwie wszystkie pióra, a potem pożrę ją na obiad.

– Prosiłbym, żebyś zostawiła moją żo… Stellę mi. – Obie odwróciły się, by zobaczyć nieśpiesznie wchodzącego do biura Księcia Stolasa. Jego twarz wydawała się spokojna, ale trzęsące się dłonie zdradzały, że emocje rozsadzały go od środka. Podchodząc do biurka, machnięciem ręki przywołał iluzję mapy całego podziemnego świata. – Teraz, kiedy już wiemy, że Stella jest zamieszona w porwanie Blitzo, mogę założyć, że jej rodzina również. Natasza, jej matka, jest tak staroświecka i elitarna, że przy niej inni piekielni szlachcice mogliby uchodzić za hojne zakonnice w Boże Narodzenie. Spogląda na niżej urodzonych i grzeszników jak na robaki, które są niegodne, by znaleźć się pod podeszwą buta. Jej syn, Alexander, to ropucha, która krok w krok podąża za matką niczym dobry mały harcerz, ale koniec końców jest słaby i żałosny. Niestety, wszyscy mają pieniądze i wpływy dzięki temu, że są Upadłą rodziną z krwią Goecji.

– Po kiego chuja wżeniłeś się w taką rodzinę? – zapytała Loona, unosząc brwi.

– Nie miałem wyboru. Moja rodzina zaaranżowała to w ramach sojuszu, który zawarliśmy podczas Wielkiej Wojny Diabłów tysiąc lat temu. Stalla miała cechy swojej matki, ale była bardziej nowoczesna i pragnęła jedynie odseparować nasze gatunki zamiast zniewalać albo likwidować całe tysiące, jak to zdarzało się pragnąć tym o bardziej radykalnym podejściu. Z czasem przestała zachowywać się jak matka i wykształciła własną osobowość. Myślałem, że łączy nas swego rodzaju więź, zwłaszcza odkąd na świat przyszła Octavia. Wiem, że martwiła się o nasz status z powodu moich ciągłych kontaktów z pomniejszymi demonami, ale nie sądziłem, że posunie się tak daleko – powiedział Stolas, kręcąc głową.

– Więc co teraz? Robimy nalot na jej dom czy co? – zapytała Millie.

– Już wysłałem moich cienistych strażników do jej rodzinnego domu pod pretekstem sprowadzenia mojej żony – odparł Stolas, krzyżując ramiona i uważnie przypatrując się mapie. – Ale jej tam nie było. Ani Nataszy i Alexandra. To znaczy, że muszą znajdować się w innej rodzinnej posiadłości. – Machnął ręką, a wtedy kilka punktów zalśniło na mapie. – Nigdy nie zostałem wtajemniczony w to, gdzie dokładnie się znajdują, bo Natasza nigdy za mną nie przepadała, ale znam ich ogólną lokalizację.

Zaczął kolejno wskazywać na cztery miejsca.

– Znajdują się albo w pobliżu stolicy, gdzieś w prowincji Raju Utraconego, w pobliżu Miasta Płomieni albo w rejonie pustynnym Apollyona, znanym również jako…

– Zakątek Abbadona – wyszeptała Loona, przypominając sobie słowa, które ojciec wypowiedział przez telefon. Uderzyła pięściami w blat, po czym wskazała na lśniący punkt na pustyni. – Tu! Tutaj są!

– Jak możesz być tego taka pewna? – zapytała Milie?

– Ponieważ podczas rozmowy z porywaczem tata wspomniał, że jest niemal tak źle jak w Zakątku Abbadona. Pojechaliśmy tam kiedyś na wakacje i było fatalnie! Pamiętam, bo wtedy dorobiłam się całego roju kleszczy na tyłku!

– Ech, TMI* – mruknęła Millie, wysuwając język.

– Oficjalna nazwa to Pustynia Apollyona, ale miejscowi nazywają ją Zakątkiem Abbadona przez niszczycielskie burze piaskowe! To musi być to miejsce! – oznajmiła Loona.

– Cóż, to zawęża obszar poszukiwań, ale i tak mamy spory teren do przeszukania – powiedział Stolas, opadając na krzesło i pocierając podbródek. – Przeszukanie wszystkiego zajmie trochę czasu… Z samego rana wyślę tam szpiegów. Do tego czasu spróbujcie odpocząć.

– Sprawdzę jak się ma Octavia, o ile to w porządku – zasugerowała Loona, podnosząc się.

Stolas potaknął, więc Loona wraz z Millie opuściły pokój. Ta druga wymamrotała ciche dobranoc i skierowała się w kierunku Skrzydła Szpitalnego, jak nic chcąc zajrzeć do męża. Loona ruszyła znajomą drogą do pokoju przyjaciółki, już z zewnątrz słysząc dobiegający z sypialni płacz.

Powoli zajrzała do środka i spojrzała na szlochającą w poduszkę Octavię. Loona nie powiedziała niczego, po prostu zamykając za sobą drzwi i podchodząc do przyjaciółki. Słysząc trzask, Octavia powoli odwróciła się do Loony w chwili, w której ta ułożyła łapę na jej plecach.

Pociągając nosem, z oczami pełnymi łez, księżniczka otoczyła Loonę ramionami i rozszlochała się jeszcze bardziej.

– P-p… p-przepraszam… prze… pra…

– Przestań. – Loona przygarnęła ją do siebie. – Nie masz za co przepraszać.

To sprawiło, że Octavia załkała głośniej, ale Loona miała to gdzieś. Miała ją u swojego boku, kiedy sama musiała się wypłakać. Teraz mogła się za to odwdzięczyć.

 

***

Po rzuceniu wyciszającego zaklęcia na swoje biuro, Stolas spędził kolejne pół godziny krzycząc z frustracji oraz ciskając książkami i meblami. Gdyby w tamtej chwili rodzice mogli go zobaczyć, powiedzieliby, że zachowuje się jak jebany bachor, ale Stolas o to nie dbał. Jego rodzice nigdy nie zdradzili się w taki sposób.

Chwyciwszy najbliższą butelkę szkockiej z barku, Stolas opróżnił niemal całą, nim wylądował na kanapie cały we łzach. Przez wszystkie te lata ze Stellą sądził, że coś między nimi było. Nie miłość, bo ta nigdy nie wchodziła w grę, ale zaufanie i przyjaźń. Byli małżeństwem od przeszło trzystu lat i sprowadzili na świat córkę, którą oboje cenili najbardziej na świecie. We wczesnym etapie związku często kłócili się o jego skłonność do pomagania niższej klasy demonom. Miasto Chochlików znajdowało się pod jego jurysdykcją i spędził setki lat, by uczynić je czymś więcej niż szambem. Czas płynął i wydawało się, że doszli do porozumienia, bo ich kłótnie zaczęły przypominać bardziej problemy, z którymi borykały się wszystkie małżeństwa.

Tak było do czasu, kiedy poznał Blitzo i zaczął z nim sypiać.

– Blitzy… – jęknął, przyciskając poduszkę do twarzy. – Tak mi przykro… Wybacz mi.

Sam nigdy nie zamierzał wybaczyć Stelli i jej rodzinie tego, co zrobili niewinnemu chochlikowi, na dodatek tak bliskiemu jego sercu. Sobie również za to, że do tego dopuścił. Może gdyby więcej czasu poświęcił żonie albo wolniej rozwijał związek z Blitzo, udałoby się tego uniknąć.

Stella wielokrotnie pytała, dlaczego tak bardzo się nim przejmował. Co sprawiło, że potężny Książę Stolas, zdolny przekraczać wymiary i władał starożytną magią, zakochał się w przedstawicielu najniższej rasy w Piekle, ryzykując tak poważne kłopoty?

Wrócił pamięcią do dnia, w którym do tego doszło.

 

***

Półtora roku wcześniej…

Stolasa nie obchodziło, co inni mówili o chochlikach i ich kutasach. To, czego doświadczył zeszłej nocy, było tak blisko osiągnięcia nirwany, jak tylko to możliwe w tym zapomnianym przez Boga wymiarze. Przewracając się na bok, Stolas próbował wyczuć swojego ukochanego Blitzy'ego, ale nie poczuł nic poza prześcieradłami i materacem. Z westchnieniem otworzył oczy, spodziewając się, że jego ukochany znów się wymknął, jak to często bywało, ale zamiast tego zobaczył go nagiego, palącego papierosa na balkonie.

– Blitzy? – zapytał, powoli się podnosząc.

– No cześć. Wstałeś. – Blitzo wzruszył ramionami. – Zwykle spotkanie z moim kutasem sprawia, że jesteś nieprzytomny całą noc.

– Hm, nie mam nic przeciwko, by znów poczuć twojego wielkiego ptaka w moim tyłku – odparł Stolas, pohukując z przyjemności. Zmarszczył brwi, widząc jak Blitzo wywraca oczami i ucieka wzrokiem gdzieś w bok. – Blitzo? Coś się stało?

Wzdychając, Blitzo strząsnął papierosa i odwrócił się, unosząc brwi.

– Jak długo będę twoim comiesięcznym chłopaczkiem do pieprzenia, Stolasie? Znaczy… Co jest we mnie takiego wspaniałego poza moim tyłkiem i chujem? Nie masz innych facetów albo dziewczyn do pieprzenia?

– Oczywiście, że nie, Blitzo – odparł Stolas, powoli się podnosząc. Podszedł do chochlika i powoli owinął wokół niego skrzydła. – Wiesz, że jesteś jedynym, którego pragnę w swoim łóżku.

– Taa, pewnie – parsknął, przewracając oczami. – Robimy to od roku i ciągle słyszę to samo pierdolenie.

– Nie zawsze. Co z tym razem, kiedy wybraliśmy się do Loo-Loo Landu albo kiedy nasze córki się zaprzyjaźniły? Albo wtedy, kiedy ocaliłeś mnie przed tamtym zabójcą? Nie wspominając o tym razie, kiedy zabrałeś mnie do miasta i udawałem zwykłego przechodnia, przez co skończyliśmy w samym środku walk ulicznych! Och, to dopiero była zabawa! – podsumował Stolas, szczerząc się w uśmiechu. Nie doświadczył czegoś tak ekscytującego od dawna, póki nie poznał Blitzo.

– Tak, ale… – Blitzo westchnął i potrząsnął głową. –  Słuchaj, doceniam to, że robisz wszystko, aby pomóc mi z biznesem, zwłaszcza że jesteś wystarczająco znany, by kontaktować nas z bogatymi klientami. Może nie dość bogaty, żeby załatwić wszystko, ale…

– To nie ja kupiłem działkę w Australii. Poza tym nie mógłbym, bo nie jestem mieszkańcem ani obywatelem tego kraju – przypomniał ze śmiechem Stolas.

– Hej, byłem o krok spełnienia marzenia o własnym ranczu. Jeśli o mnie chodzi, te australijskie kurwy mogą iść pieprzyć się z kangurami! – krzyknął Blitzo. Z westchnieniem potrząsnął głową. – Wracając... Czy tylko tym dla ciebie jestem? Zabawką erotyczną?

– Blitzo? – Stolas nie krył zaskoczenia.

– Po prostu nazywajmy rzeczy po imieniu, Stolasie. Pomijając te przypadkowe przygody, większość czasu albo ze mną flirtujesz, albo uprawiamy seks. Robię to tylko dlatego, że potrzebuję księgi, by przedostawać się do świata żywych – mruknął Blitzo. – Tak więc przepraszam bardzo, że nie do końca pasuje mi bycie wykorzystywanym, kiedy ci to pasuje, nawet jeśli seks jest niezły.

Oczy Stolasa rozszerzyły się, a on sam poczuł ukłucie winy w okolicach serca. Wcześniej tego nie zauważył, ale pomijając tych kilka wyjątków, to w istocie opisywało ich relację. Blitzo przychodził, by oddać książkę, Stolas wykorzystywał ją do swoich celów, uprawiali seks, a rankiem chochlik znikał razem z grymuarem. Jasne, czasami zostawał na śniadanie i nawet kilka razy wpadł na obiad, ale to zależało od okoliczności.

– Rozumiem… – Stolas ułożył dłonie na ramionach Blitzo. – Przepraszam, jeśli poczułeś się w ten sposób. Nie chciałem cię zranić, Blitzo.

– Wiesz, tak naprawdę wcale mnie nie zraniłeś. No weź, nie jestem cipką – odparł chochlik, przewracając oczami. Nie zdołał zamaskować ruchu ogonem. – Po prostu chciałem wiedzieć, co, do cholery, między nami jest.

– Cóż, chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić, o ile mi na to pozwolisz – odparł Stolas, uśmiechając się. – Mogę ci to udowodnić. Wpadnij w przyszłym tygodniu. Nie przynoś księgi. Obiecuję, że nie będziemy się kochać, jeśli nie będziesz miał ochoty.

– Czemu? Co będziemy robić? – zapytał Blitzo, unosząc brwi.

– Zobaczysz, Blitzy. – Stolas mrugnął porozumiewawczo. – Zobaczysz.

 

***

Tydzień później…

Stolasa cały tydzień chodził podekscytowany. Zaplanowanie, w jaki sposób spędzi czas z Blitzo, było proste, czego nie dało się powiedzieć o oczekiwaniu i niewiele brakowało, żeby stracił cierpliwość. Blitzo przybył zgodnie z planem i czekał przed pałacem, gdzie Reginald wskazał mu drogę i skłonił się przed odejściem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział chochlik, ścierając krew z kurtki. – Dostałem twoją wiadomość w środku zlecenia. Grupa eleganckich studentek, które znęcały się nad inną dziewczyną tak bardzo, że doprowadziły ją do samobójstwa. Okazały się zaskakująco dobrymi wojowniczkami, kiedy na szali znalazło się ich życie.

– Mam nadzieję, że nie jesteś ranny?

– Nie, ale powinieneś zobaczyć Moxxiego. – Blitzo zachichotał. – Kretyn opuścił gardę i oberwał kijem bejsbolowym prosto w ptaszka. Rany, po czymś takim on i Millie nie mają co liczyć na potomstwo!

Kręcąc z rozbawieniem głową, Stolas nakazał Blitzo podążyć za sobą i oprowadził go wokół pałacu. Blitzo wodził wzrokiem na prawo i lewo, nie kryjąc znudzenia, póki nie dotarli na podwórko, gdzie jego szczęka aż opadła z zachwytu. Stolas szybko zrobił mu zdjęcie telefonem, kiedy oczy chochlika zamieniły się w gwiazdy na widok dwóch białych, czystej krwi arabskich koni, które w miejscu utrzymywała para lokai.

– Czy… czy to są… konie…? Żywe… arabskie konie?! Z Ziemi?! – zapytał radośnie Blitzo. Zaklaskał, przestępując z nogi na nogę niczym dziecko, które właśnie spotkało Świętego Mikołaja. Na swój sposób wyglądał przy tym uroczo.

– Tak, wypożyczyłem je na dzisiaj od znajomego. Obiecał mi przysługę i zdecydowałem się ją odebrać – wyjaśnił Stolas, podchodząc do jednego z koni, by móc go pogłaskać. – Są dobrze wyszkolone i niezwykle urodziwe, nie uważasz?

– Nigdy nie widziałem wspanialszych istot! – Podszedł do tego po lewej i zaczął się nad nim rozpływać. Pogłaskał go po grzywie i podrapał za uchem, wciąż szepcąc z podekscytowaniem. Jego oczy zalśniły, kiedy wyjął marchew i zaczął karmić nią konia. – Jakim cudem są w stanie przeżyć w Piekle?

– Mój znajomy nakłania swoich ziemskich wyznawców, by składali je w ofierze z myślą o nim – wyjaśnił Stolas. – Ich dusze powędrowały prosto do niego, a on z pomocą magii nadał im fizyczną formę. Dzięki temu mógł je trenować i przystosować do życia w Piekle, przynajmniej w tym mniej niebezpiecznym obszarze.

– Jak się nazywają? – dopytywał Blitzo, również zaczynając głaskać jedno ze zwierząt.

– Xander i Aragon – odparł Stolas, wspinając się na tego drugiego. – Masz ochotę na przejażdżkę?

– Jeszcze pytasz?! – Blitzo wskoczył na Xandera z w prawą, która zaskoczyła księcia. Sądził, że chochlik będzie potrzebował lekcji albo dwóch, a jednak zachowywał się tak, jakby już kiedyś zasiadał w siodle. – Naprzód!

Z krzykiem Blitzo kopnięciem zmusił Xandera do galopu w kierunku pobliskiego lasu. Nie tracąc czasu, Stolas dołączył do niego na grzbiecie Aragona i razem wpadli między drzewa.

 

***

Trzy godziny później…

Po kilku godzinach jazdy, kłusu i pozwalaniu koniom na bycie sobą, Stolas zadecydował o przerwie na obiad. Podczas gdy koniec skubały trawę, demon przywołał kosz piknikowy – pełen kanapek, frytek, wina i sałatek. Spokojnie przegryzając swoją kanapkę z salami i serem, Stolas z rozbawieniem obserwował jak Blitzo rozczesuje końskie grzywy.

Chochlik kolejny raz go zaskoczył. Jeździł konno dużo lepiej od Stolasa, a Xander wydawał się w pełni rozluźniony pod jego kontrolą. Kierowany ciekawością, książę podniósł się spod drzewa pod którym odpoczywał i zapytał:

– Gdzie nauczyłeś się tak dobrze obchodzić z końmi?

– Och, mieliśmy kilka w cyrku, w którym dorastałem – wyjaśnił Blitzo, podczas gdy koń polizał go po nosie. – Jakiś ty słodki.

– Zgaduję, że tamte konie pochodziły z Piekła? – zapytał Stolas.

– Taa, wyglądały jak szkielety i tak dalej – przyznał Blitzo, siadając pod drzewem. Sięgnął po sałatkę owocową i zaczął się nią bawić. Odezwał się dopiero po chwili. – Daleko im do bycia pięknymi istotami. Ale kiedy pierwszy raz zobaczyłem zdjęcie ziemskich koni, zakochałem się od pierwszego wejrzenia.

– Skąd to zauroczenie? Znaczy… Nie zrozum mnie źle, w końcu to majestatyczne stworzenie, ale dlaczego akurat konie? – zapytał Stolas, przekrzywiając głowę.

Blitzo przez chwilę milczał. Zamknął oczy, by móc się zastanowić. Kiedy je otworzył, Stolas dostrzegł w jego spojrzeniu coś, czego nigdy wcześniej u niego nie zaobserwował: tęsknotę.

– Sądzę, że to dlatego… że wydają się wolne. Zupełnie jakby nie skupiały się na niczym prócz otaczającego je świata. Biegają tam, gdzie mają ochotę. Jadają tam, gdzie się znajdują. Zawsze trzymają się razem, jak to stado. Nie porzucają siebie nawzajem i nie szukają kłopotów. Po prostu podróżują, podążając do miejsca, w którym będą szczęśliwe i zaznają spokoju. – Spojrzał na Stolasa i zapytał: – Czy kiedykolwiek miałeś ochotę zrzucić z siebie brzemię życia? Porzucić pracę, podatki i wszystko to, co przypomina nam o tym, jak przeklęci jesteśmy i tak dalej? Wyrzucić to przez okno, a potem uciec w dzicz? Nie liczyłoby się nic poza podróżowaniem, jedzeniem i byciem szczęśliwym u boku tych, którzy są ważni. Bez przejmowania się konfliktem między Niebem a Piekłem. Z daleka od tych, którzy cierpią tylko dlatego, że to Piekło. Nikt nie byłby oceniany przez swoje dochody albo klasę. Szczerze? Właśnie to mają konie i tego bym pragnął… Wszyscy powinniśmy do tego dążyć.

Blitzo z uśmiechem spojrzał w niebo.

– Chciałbym podążyć tam, gdzie chcę, robić to, czego zapragnę i być z tymi, którzy są dla mnie ważni. Naprawdę, najważniejszym powodem, dla którego założyłem I.M.P., była chęć zaczęcia czegoś, co nikomu innemu nie przyszłoby do głowy. Nie zrozum mnie źle, jestem dobry w zabijaniu i naprawdę to lubię, ale wiem również, co oznacza stracić wszystko, spaść na dno i nie mieć dość siły, by czerpać satysfakcję z zemsty. Wydaje mi się, że chciałem po prostu dać taką możliwość innym. Jasne, daleko im do bycia miłym, a mnie zdarzało się zabijać niewinnych, ale co mi pozostało? Urodziłem się w Piekle, a tu zbawienie nie jest możliwe. Niebo i Piekło postrzegają mnie jako niższej klasy zidiociałego chochlika, który nie zasłużył na nic więcej. Dlatego marzę, by być koniem i móc uciec gdzieś, gdzie mógłbym być sobą i zaznać wolności.

– … Blitzo – wykrztusił z podziwem Stolas. Czuł się poruszony samą myślą i coś się w nim zmieniło. Spuścił głowę, czując napływające do oczu łzy. Wtedy zrozumiał, że w tym chochliku było coś więcej, niż początkowo mu się wydawało. – Ja… trochę ci zazdroszczę.

– Ty? Jesteś bogaty, potężny i należysz do nielicznego grona demonów, które mają powiązania z Aniołami. Czego mógłbyś mi zazdrościć?

– Nie mam takiej swobody i energii jak ty – mruknął Stolas, wpatrując się w swoje szpony. – Całe życie byłem przygotowywany do pełnienia roli Księcia Piekieł. Nie miałem na to wpływu. Nie zrozum mnie źle, lubię to, co robię, ale chciałbym mieć więcej swobody. Czytać książki, popijać herbatę i móc zwiedzić te miejsca w Piekle i na Ziemi, których jeszcze nie widziałem. Znaleźć przyjaciół, którzy polubiliby mnie za to, kim jestem, a nie przez mój status społeczny. Udało ci się stworzyć jedną z najbardziej znanych i…

– Udało? – zapytał z uśmiechem Blitzo.

– … interesujących firm w Piekle – powiedział Stolas z uśmiechem, na co Blitzo mruknął coś pod nosem. – Wybacz, Blitzy, ale naprawdę musisz lepiej zarządzać swoimi pieniędzmi.

– Głupi Australijczycy – wymamrotał Blitzo, opierając się o drzewo. Ramieniem otarł się o Stolasa. – Ale w jednej kwestii się mylisz, Stolasie. – Spojrzał na sowiego demona z uśmiechem. – Już masz przyjaciela, który lubi cię za to, kim jesteś.

– Ty za to jesteś lepszą osobą niż sądzisz, Blitzo – powiedział Stolas, szczypiąc go w policzek.

– Ach, zamknij się – rzucił Blitzo. Przeciągnął się i ziewnął. – Zdrzemnę się przez chwilę. Cała ta jazda naprawdę mnie zmęczyła.

– Hmm, brzmi nieźle – powiedział Stolas, obejmując swojego Blitzy’ego ramionami.

Blitzo nie miał nic przeciwko, a chwilę później pochrapywał spokojnie w objęciach księcia. Uśmiechając się, Stolas zamknął oczy i zapadł w sen u boku najwygodniejszej poduszki, jaką znał.

 

***

Później…

Po przebudzeniu obaj zadecydowali, że pora wracać, zwłaszcza że nadszedł wieczór. Przed oddaniem lejców kamerdynerom, Blitzo po raz ostatni pogłaskał konie i ucałował je w nosy. Z westchnieniem otarł łzy.

– Są zbyt urocze.

– Tak jak i ty, Blitzy – rzucił z porozumiewawczym mrugnięciem Stolas. Chochlik się zarumienił. – Cóż, niestety nie zaplanowałem na dzisiaj niczego więcej. Stella prosiła, żebym zjadł kolację z nią i Octavią, więc obawiam się, że tutaj nasze drogi się rozchodzą. Cieszę się, że przyszedłeś i mogliśmy spędzić miło czas.

– Taa… – Blitzo potarł tył głowy. – Było miło.

– Do zobaczenia w takim razie – powiedział Stolas i odwrócił się, chcąc ruszyć w stronę domu, ale nie miał po temu okazji.

– Cz-czekaj! – zawołał Blitzo, dopadając do księcia. Zatrzymawszy się przed Stolasem, wymamrotał: – Ehm, cóż, jedno z naszych zleceń było całkiem nieźle płatne i tak sobie pomyślałem, by zorganizować firmowe wakacje na jednej z popularniejszych wysp na Ziemi. W najbliższą sobotę nikogo tam nie będzie. Mam wrażenie, że jestem ci coś winien za dzisiejszy dzień, więc może chciałbyś do nas dołączyć? Wiesz, Octavia i Loona się zaprzyjaźniły, więc byłoby miło, gdyby mogły się spotkać, tak?

Rumieniąc się, Stolas przełknął i przesunął dłonią po tyle swojej głowy.

– Ehm… Pewnie, ale jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.

– Co takiego?

– Nie umiem pływać – wymamrotał Stolas.

Oczy Blitzo rozszerzyły się. Parsknął, a potem roześmiał się w głos, wprawiając księcia w jeszcze większe zakłopotanie.

– Serio?! Potężny, zdolny podróżować między światami książę nie potrafi pływać? Masz jakieś… Ile? Cztery tysiące lat? Naprawdę nigdy się nie uczyłeś?

– Widziałeś kiedyś pływającą sowę? Niezbyt urocze. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nawet Octavia pływa lepiej ode mnie – mruknął, krzyżując ramiona.

– Cóż, myślę, że zajmiemy się tym na miejscu – oznajmił Blitzo, obejmując Stolasa w pasie. – Jestem świetnym nauczycielem pływania! Nauczyłem moją Loony wszystkiego, co sam wiem.

– Sam nie wiem…

– Postaraj się, a pomyślę nad wetknięciem ci mojego ogona w tyłek i może nawet pozwolę possać kutasa. – Blitzo wyszczerzył się w uśmiechu.

– ZGODA! – wykrzyczał Stolas, podniecony samą perspektywą. Jego tyłek aż o to prosił.

– Świetnie. Do zobaczenia! – powiedział Blitzo. Odwrócił się i zawahał. Stolas przekrzywił głowę, widząc jak chochlik wyraźnie się nad czymś zastanawia. – Ach, cholera… Czemu nie? – rzucił, wzruszając ramionami.

Chwyciwszy Stolasa za przód koszuli, Blitzo przyciągnął księcia do siebie i pocałował w usta. Odkąd zaczęli ze sobą sypiać, chochlik nigdy go nie całował. To była jedyna zasada, którą na samym początku narzucił. Stolas nie miał nic przeciwko, świadom, że sypialnie z księciem samo w sobie musiało stanowić wyzwanie, więc to był pierwszy raz, kiedy ich usta się dotykały.

Stolas czuł niewyobrażalną moc, która towarzyszyła mu przez długie lata życia i przekraczania barier rzeczywistości. Brał udział w rytuałach, przyzwaniach i wydarzeniach, które zmieniły go zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.

Niczego jednak nie dało się porównać do pocałunku, którego właśnie doświadczał. Nigdy nie zawitał w Niebie – co najwyżej w Czyśćcu – ale to? Ta krótka chwila okazała się niczym Niebiańskie błogosławieństwo. Stolas nigdy nie doświadczył czegoś równie pięknego i uroczego.

Skończywszy pocałunek, Blitzo odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i popędził do wyjścia, wymachując rękami w powietrzu.

– Do zobaczenia!

Powoli dotknąwszy ust, Stolas poczuł coś, co dotychczas było zarezerwowane dla jego matki, ojca i córki. Coś, czego nie wywołała w nim żadna istota, z którą zdarzyło mu się sypiać.

Miłość.

Ten jeden pocałunek uświadomił Stolasowi, że właśnie zakochał się w tym cholernym chochliku.

 

***

Obecnie

Stolas wiedział, że on i Blitzo nigdy nie mieli dostać tego, czego pragnęli. Chciał, żeby chochlik został jego partnerem, chłopakiem, może nawet mężem, gdyby wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Ignorując fakt, że już niejako był żonaty – choć nie na długo – dobrze wiedział, że hierarchia Piekła nie zaakceptowałaby takiego związku. Nawet Lucyfer byłby za jego ukryciem.

Odkąd ich relacja nabrała tempa, Stolas w pełni zrozumiał pragnienie Blitzo, by stać się wolnym jak koń.

– Blitzo… Przepraszam… – wyszeptał. Musiał go znaleźć. Ocalić go. Nawet jeśli to oznaczało… zabicie matki jego własnej córki.

– Panie! – Reginald gwałtownie otworzył drzwi.

– Reginaldzie, powiedziałem, że…

Stolas!

Sowiemu Księciu aż zaschło w gardle, a serce omal mu nie stanęło, kiedy jego żona – eskortowana przez strażników – ruszyła w jego stronę ze łzami w oczach.

– Musisz ich powstrzymać! – zawołała Stella. – Musisz ocalić Blitzo zanim będzie za późno!

_________________

*TMI – skrót od Too Much Information, czyli „za dużo informacji". W polskim slangu też funkcjonuje, więc zostawiam zgodnie z oryginałem. ;)


Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE