3 maja 2018

Undertale: Te mroczne momenty - Rozdział VII [In These Dark Moments - VII - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta, które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz - co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik 

Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Jeżeli umiałby zmyć ze swojej twarzy ten uśmiech, zrobiłby to natychmiast w dniu po wypadzie do tajskiej restauracji. Stał właśnie pod drzwiami swojej sąsiadki z ręką uniesioną by zapukać. Ciężko oddychał. Jest wczesny ranek… pewnie już jest w pracy, prawda? Zniknęła wiadomość jaką zostawił, więc musi być w pracy. Warknął na siebie, zdając sobie sprawę, że przeprosiny o świcie to nie jest najlepszy pomysł. Skierował swój krok w stronę pracy, przypominając sobie co zaszło wczoraj. Dobry Boże, pieprzone deja vu. Uderzył się ręką w bolącą głowę. Wszystko było takie pomieszane. Will wyznał, że ją kocha, prawda? Ale…  jednocześnie przyznał, że ją wykorzystuje. Prawda?
Prawda?
-pierdolony debil – warknął do siebie wchodząc do sklepu. Machnął do Dolores, zadowolonej jak zawsze i wszedł się przebrać w uniform roboczy.
-Dobry Sans. Lepiej ci? – zapytał jego współpracownik Kenny
-cześć ken, ta, dzięki – nie spojrzał na niego
-Co to za mina? – Kenny upił swojego energetyka. Sans westchnął i wzruszył ramionami – Problemy z dzieeeeewwwwwczyyyyyną? – powiedział ze śmiechem, nie miał nic złego na myśli, ale gdy Sans spojrzał na niego znacząco natychmiast przestał się śmiać – Oh. Kurwa. Sorry stary.
-spoko, to tylko znajoma, zachowałem się jak kretyn… - zamilkł, powiedział w pracy, że jest chory - … kilka dni wcześniej – mruknął. Zrobił słusznie. Bez względu na linię czasową, rezultat będzie taki sam. Wiedział to z doświadczenia, prawda? Ludzie nigdy się nie zmieniają, prawda?
-Aaaa łapią. To uh… - Kenny odwrócił wzrok rzewnie gestykulując - … to ludzka dziewczyna czy potworza?
-huh? – Sans wyglądał na zaskoczonego – ludzka, nie znam żadnego innego potwora tutaj
-Cóż! – Kenny wskazał kciukami na siebie – Jak chcesz rady o naszych ludzkich samicach, stary dobry Kenny wie wszystko co trzeba!
-Jasne, że wie – powiedział ktoś za nim. To była kierowniczka Lorinda. – Kenny, czy aby nie masz do roboty to czego nie dokończył Michel, zapomniałeś, że zacząłeś już zmianę?
-Hah! Ta! A co do tego.. – już miał mówić dalej, ale Lorinda uniosła rękę
-Nawet nie chcę słyszeć! Idź jej powiedz, ja nie mam na to czasu – rzuciła i wyszła.
-to nie było miłe – powiedział Sans, Kenny westchnął ciężko
-Więc, bardzo w niej jesteś…? – zapytał gdy zostali sami w pomieszczeniu. Sans wzruszył ramionami
-całkiem – oparł się o ścianę – naprawdę spierdoliłem, zacząłem rywalizować z jednym typem i … uh… zostawiłem ją… na ulicy?
-KOLEŚ! – Kenny zrobił face palma – Dooobra, a więc gadamy o nuklearnym levelu głupoty. Dobra. Po pierwsze. Kup jej laurkę.
-laurkę? – zapytał zmieszany – z jakiej okazji? nie ma przecież urodzin czy coś
-Nie, debilu. Taką z napisem „Przepraszam, że jestem kretynem” czy coś
-to robią takie? – zapytał, w tym czasie ich rozmowa przeniosła się na magazyn. Sans chwycił za pudełko by je zeskanować z palety. Jeżeli robią takie kartki może powinien wykupić całą firmę czy coś.
-Będziesz musiał się dowiedzieć. I kup kwiaty. Laski uwielbiają kwiaty.
-ta? – brzmi jak za dużo roboty.
-O tak! Szaleją za nimi. Zapomniałeś o urodzinach? Kwiaty. Zaliczyłeś jej przyjaciółkę? Kwiaty. Rozbiłeś jej samochód? Kwiaty! To załatwi wszystko
-huh, ciekawe – Sans nieco w to wątpił. Skanował kolejny karton – dobra, więc kupić laurkę I kwiaty, coś jeszcze?
-Może balony? Biżuterię… - Sans westchnął
-myślę, że dość porad już od ciebie – odstawił pudło na ziemię.
-Koleś! Wiem o czym mówię! – Sans zaśmiał się lekko
-wierzę ci, ale nie mogę sobie na takie zakupy pozwolić, niedługo płacę czynsz
-Ah, racja. Łapię, łapię. – podrapał się po karku – Cóż, myślę, że coś wymyślisz.
-taaa, oglądałeś wczoraj mecz? – zapytał Sans zmieniając temat
-Kurwa tak! Nie mogę uwierzyć, jak to się potoczyło! – i dał się ponieść tematyce sportu. Sans westchnął lekko wracając do pracy, robiąc to co zawsze robił podczas pracy w sklepie. W trakcie przerwy obiadowej, nie umiał się powstrzymać. Minął kilka bloków i zatrzymał się przed jej pracą. Była tam? Nie chciał wchodzić, może nadal być zła… ale i tak za ladą stał Piotrek. Wiedział, że to znaczy, że nie ma jej w pracy. Została w domu? Jest chora? A może miała potrzebę zostać w domu? Cholera. Jasne, że miała, debilu. Widziałeś co się działo wczoraj, pamiętasz? Raaany. Robi się paranoikiem. Modlił się tylko, aby to nie on był powodem jej absencji w pracy. Nie, to nie było przez niego. To nie on upijał ją wczoraj, to nie on ja obłapiał, ale…
Zostawiłem ją. Znałem tę minę. Widziałem ją wcześniej, w przeszłości. Wiem, że ją widziałem. I nikt mi nie pomógł. Chciała abym został, a ja poszedłem. Heh. Już wiem, dlaczego tak trudno mi zdobyć przyjaciela.
Oparł się o ścianę budynku myśląc. A co jeżeli, to była ta kropla która przelała czarę? Wiedział co nie co o załamaniu nerwowym, a wczoraj ona wyglądała jakby właśnie takie miała. Ona i Sans zaczynali się dogadywać, no i było coś w niej… pomijając oczywiście jego dziennik – czuł, że zaczyna mu zależeć.
Albo to tylko twoje hormony wymykają się spod kontroli, ty pusty łbie. Warknął na siebie Łatwo mówić o czymś, kiedy wiesz, że gdzieś tam jest też pożądanie.
Praca minęła jak tylko wrócił z przerwy. Musi to jakoś naprawić, zaczyna czuć się z tym wszystkim niekomfortowo. Normalnie, olałby sprawę i nawet nie myślał o niej ponownie, stało się i już. Ale to go dręczyło. Musiał przeprosić za to co zrobił, prosty plan. Musiał… musiał być jej przyjacielem. Wrócił do domu wieczorem i trafił na bardzo zmieszanego Papyrusa.
-OH BRACIE. JESTEŚ! WIDZIAŁEŚ SIĘ Z NASZĄ-SĄSIADKĄ? PUKAŁEM I PISAŁEM, ALE NIE ODPOWIADA! ZASTANAWIAM SIĘ CO Z NIĄ! – mówił wchodząc. Sans uśmiechnął się i usiadł na kanapie. Miał nadzieję, że trochę odpocznie między pracą, a uporaniem się z tym.
-nie, nie widziałem, mam do niej napisać? – zapytał, mając nadzieję, że brat odmówi
-TAK, PROSZĘ! SZCZERZE TO DOCENIAM! NA MOJE WIADOMOŚCI NIE ODPISAŁA, A TO NIE W JEJ STYLU! – mówił wyższym głosem
-dużo do niej pisałeś? – zapytał ciekawy. Papyrus przytaknął. Jezu, będzie miał szczęście, jeżeli kiedykolwiek się do nich odezwie – dobra, napisze do niej – wyciągnąl komórkę z kieszeni i ustawił wiadomości. To łatwizna. Musiał do niej napisać. Może “cześć wszystko dobrze?” albo “cześć” albo “co u ciebie?” Tyle. Dlaczego to takie trudne? Gapił się na telefon, myśląc nad tym, co jej napisać. Widział wiadomość jakiej nie wysłał wczoraj. Pytał się w niej czy doszła do domu i czy wzięła taksówkę. Wykasował ją i zaczął stukać po klawiszach.
Nie mogę jej napisać nic zwyczajnego, prawda? Wszyscy pewnie się do niej teraz dobijają. Będę kolejnym głosem w tłumie. Czy to ma jakiś sens? Czy zwróci uwagę? Po co miałaby to w ogóle..
-BRACIE? WSZYSTKO DOBRZE? PATRZYSZ SIĘ NA TELEFON DOŚĆ DŁUGO
-co? oh, tak
-NAPISAŁEŚ JEJ COŚ?
-tak – skłamał chowając telefon. Papyrus zadowolony przytaknął
-CUDOWNIE! PEWNIE NIEDŁUGO SIĘ ODEZWIE!
-jaaaasne – mruknął do siebie, całe szczęście Papyrus nie słyszał, był zbyt zajęty pracą w kuchni
-SANS MUSIMY POROZMAWIAĆ O TWOJEJ MAGII WCZORAJ – powiedział głośno, Sans zamarł. Powoli udał się do kuchni opierając o ścianę – I NIE MYŚL, ŻE TWOJE SŁODKIE OCZKA MNIE ROZMIĘKCZĄ, MUSISZ UWAŻAĆ, NAPRAWDĘ MOGŁEŚ ZROBIĆ KOMUŚ KRZYWDĘ!
-wiem, wiem – mruknął ale Papyrus uniósł na niego drewnianą łyżkę i pomachał
-NIE ZACHOWUJ SIĘ JAKBY TO NIE BYŁO NIC WIELKIEGO! MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE BYŁEM TYLKO TY I JA A LUDZIE NIE WIEDZĄ WIELE O MAGICZNYM PRAWIE! MOGŁEŚ ZOSTAĆ ARESZTOWANY! NIE CHCĘ WIDZIEĆ MOJEGO BRATA ZA KRATAMI!
-paps.. – zaczął, ale Papyrus uciszył go łyżką. Jego twarz była poważna.
-NIE PAPSUJ MI TU! KIEDY PRZYZYWASZ SWOJE KOŚCI NIC DOBREGO SIĘ NIE DZIEJE! NIE MYŚL, ŻE ZAPOMNIAŁEM O TAMTEJ SZOPIE! CAŁKOWICIE WYPAROWAŁA! WOLAŁBYM ABY WILL NIE BYŁ KUPKĄ POPIOŁÓW, WIĘC PROSZĘ UWAŻAJ NA SWOJĄ ZŁOŚĆ. – Sans zadrżał, Papyrus podszedł machając łyżką, nagle zatrzymał się i popatrzył na nią marszcząc brwi – SANS TO NIE W TWOIM STYLU, COŚ CIĘ MARTWI? WIESZ, JEŻELI POTRZEBUJESZ MNIE TO KRZYCZ
-nie mam strun głosowych, jak mam krzyczeć? – powiedział śmiejąc się. Papyrus wywrócił oczami
-CZY MOŻESZ COKOLWIEK WZIĄĆ POWAŻNIE? DOBRA. ZOBACZYMY CZY BĘDZIE MI PRZYKRO GDY CIĘ ZAMKNĄ MOŻE TAM NAUCZĄ CIĘ, ABYŚ NIE OPOWIADAŁ GŁUPICH KAWAŁÓW
-może złapią mnie za kradzież kalendarza
-UKRADŁEŚ KALENDARZ? – zapytał zaskoczony
-ta, i mam aż dwanaście miesięcy – wyszczerzył się
-AAARRRGGGGGHHHH! – krzyknął wracając do kuchni. Sans zaśmiał się i poszedł do swojej sypialni zamykając za sobą drzwi. Ah, stary dobry Paps, zawsze daje się nabrać. Nie miał ochoty na rozmowę o swoim zachowaniu z wczoraj, szczerze się tym nie przejmował. Czuł jak apatia powoli powraca. Usiadł przy biurku kręcąc się na krzesełku nim się zatrzymał, podparł głowę na rękach i uniósł brwi zerkając na dziennik. Miał już dość deja vu. Co tym razem straci? Dlaczego ta sąsiadka była tak ważna? Dlaczego kurwa tylko on pamięta, że czas się zapętla? Otworzył drzwiczki i sięgnął głęboko w dolną przegródkę. Oh dzięki Bogu, Papyrus nie znalazł jego whiskey. Bardzo chciał się teraz napić, głowa nadal bolała po wczorajszym, wiedział, że gorzałka nie pomoże, ale przyćmi. Nie. No i kolacja będzie niedługo. Westchnął chowając butelkę i zamykając szafkę. Popatrzył na telefon zerkając na wiadomości, przypominając sobie, że tak naprawdę nic nie wysłał. Kretyn.
Może jutro się z nią zobaczę? Jutro się pogodzę. Tak…
Stukał palcami w stolik patrząc na bałagan w pokoju. Podniósł niebieskie papiery z projektu jaki porzucił.
-pffft, czy kiedykolwiek cokolwiek skończę? – powiedział do siebie
-SANS! – krzyknął Papyrus – KOLACJA!
-idę paps! – powiedział odchodząc od biurka – jutro to załatwię, chyba – podszedł do zastawionego stołu biorąc talerz – znowu – spaghetti.
-WYDUŚ TO Z SIEBIE SANS, ZNAM CIĘ DOBRZE I WIEM, KIEDY COŚ CIĘ GRYZIE, MARTWISZ SIĘ O NASZĄ NOWĄ PRZYJACIÓŁKĘ, PRAWDA? – rzucił Papyrus po kilku minutach jedzenia w ciszy
-…ta – przyznał w końcu
-CÓŻ, NIE ODPOWIADA NA PUKANIE DO JEJ DRZWI, PRÓBOWAŁEM ZNOWU KIEDY BYŁEŚ U SIEBIE – podrapał się po policzku – MOŻE DZIAŁAM JEJ NA NERWY, ALE POTĘGA PRZYJAŹNI NIE ZNA GRANIC! ZROBIŁEŚ BŁĄD WCZEŚNIEJ, ALE UWAŻAM, ŻE WSZYSTKO DA SIĘ NAPRAWIĆ
-ech, może – podrapał się po karku. Owinął makaron dookoła widelca i wziął gryz. Papyrus przytaknął
-WYMYŚLISZ COŚ! JESTEŚ ZASKAKUJĄCO MNIEJ LENIWY JAK WYSZLIŚMY NA POWIERZCHNIĘ, WIERZĘ W CIEBIE!
-heh, będę musiał to zmienić, tęsknię za byciem leniwym – powiedział, ale samo wspomnienie przeszłości wywoływało u niego zimny dreszcz. Nie tęsknił za lenistwem. Był leniwy bo miał powody. I znowu robi się leniwy, wie nawet dlaczego.
-JESTEM PEWIEN, ŻE CI SIĘ UDA. ALE JESTEM JAKBY COŚ POSZŁO NIE TAK! A WŁAŚNIE, JAK BYŁO W PRACY?
-oh! dobrze, dogaduję się z wszystkimi, nikt nie jest jakiś chamski, z wyjątkiem kilku klientów, ale reszta jest całkiem przyjazna
-TO FANTASTYCZNIE! MAM NADZIEJĘ, ŻE TO SAMO MNIE SPOTKA KIEDY BĘDĘ MIAŁ JUŻ NOWĄ PRACĘ! NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ! – powiedział uśmiechając się szeroko. Potem jego ton zmienił się na poważniejszy – PROSZĘ, NIE GROŹ WIĘCEJ MOJEMU PRZYSZŁEMU NOWEMU SZEFOWI.
-jasna sprawa – mrugnął, Papyrus zaklaskał z radości, błędy przeszłości zostały zapomniane. Rozmawiali tak długo, aż jedzenie na półmiskach zrobiło się zimne. Papyrus mówił o pierwszym dniu w pracy, Sans był również podekscytowany. Ostatecznie, pomijając ból w piersi, dzień skończył się dobrze.
Coś się zmieniło tego poranka. Sans czuł się świetnie.
-dobry paps – powiedział pogodnym tonem gwiżdżąc przez zęby. Papyrus wyglądał na zaskoczonego, tym że jego brat wstał wcześnie do pracy. Lecz pewnie to przez fakt, iż miał pierwszy dzień w nowej pracy
-OH SANS, MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ SPISZĘ – prawie wykrzyczał, Sans poklepał go po ramieniu.
-paps, będziesz świetny – uważał to co mówił. Szedł z bratem w stronę restauracji dumny z jego pierwszego dnia, uścisnął go mocno – jeżeli byś czegoś potrzebował dzwoń, dobra? mam telefon cały czas przy sobie, więc dawaj znać jakby coś się stało
-SANS NIC MI NIE BĘDZIE
-wiem, wiem, dasz radę – zacisnął kciuki, Paps zrobił to samo.
-KOCHAM CIE BRACIE! DO ZOBACZENIA PO PRACY! – wszedł do budynku.
-też cię kocham – uśmiechał się. Czekał przed drzwiami minutę albo dwie a potem poszedł chodnikiem. Dzisiaj będzie dobry dzień! Pogoda wydawała się ładna, jego brat ma pierwszy dzień w robocie, a on naprawdę uporządkuje swoje relacje z sąsiadką. Kenny zachowywał się dobrze. Po serii szukania w Google, szukając jak ludzie wyrażają swoje przeprosiny, wygląda na to, że kumpel z roboty miał racje. Kwiaty i laurki to wyraz przeprosin. Pomijając inne znaczenia tych prezentów. Chciał zrobić to należycie, tak jak trzeba, właściwie. I zrobi to z kwiatami i chujowymi kawałami. Kupił kilka przekąsek, które wie, że lubi, do tego obmyślił kilka kawałów jakimi mógłby ją przeprosić, ale na kwiatach się nie znał. Całe szczęście, w jego robocie był ktoś, kto się na tym znał i gotowe. Bam! Pomyślał. Idealny plan! Czekał na déjà vu cały dzień, ale to nie przyszło. Robił to już kiedyś? Może nigdy jej nie przeprosił. Albo nigdy jej nie porzucił. Krótko po pracy poszedł na dział z kwiatami, oparł się o ladę
-cześć lorinda
-Cześć Sans. Czego potrzebujesz? – zapytała
-duży bukiet, taki w stylu „przepraszam, jesteś zajebista a ja jestem idiotą
-Ooooh, kochany. Coś zmajstrował? – natychmiast chwyciła za kilka kwiatów
-długa historia, ale zraniłem czyjeś uczucia choć nie chciałem – Lorinda cmoknęła zawiedziona
-Widzę, że nasze gatunki nie różnią się tak bardzo – zaśmiała się lekko – Masz, piękny bukiet. Nie za drogi, nie za przesadny. Taki w sam raz. Dodałam też karteczkę, że ci przykro. – wył uroczy, słoneczniki wymieszane z niebieskimi irysami, kilka pomarańczowych róż i fioletowe goździki.
-nie znam się na kwiatach, ale skoro tak mówisz… - wzruszył ramionami, Lorinda przytaknęła
-Kochany, radziłabym ci zasypać jej mieszkanie kwiatami – zaśmiała się, Sans warknął.
-po to jest bukiet – wyciągnął portfel
-Masz laurkę? – zapytała podając mu. Zaprzeczył
-nie, mam lepszy pomysł, jestem wybredny, więc zrobię coś w swoim stylu
-Ręczna robota zawsze najlepsza – uśmiechnęła się – Jesteś uroczy Sans. Nie zmieniaj się, dobra? Taki kościsty i w ogóle
-heh, chyba bym nie dał rady się zmienić nawet jakbym chciał – mrugnął – miłego lorinda – Sans wyszedł z bukietem, cały czas myśląc o swoim planie. Wiedział, że jego sąsiadka jest w mieszkaniu, zaś Papyrus w pracy. Wszystko mu się uda. Genialny plan, naprawdę. Dobry humor nie opuszczał go aż kiedy dotarł pod blok, gdy zobaczył przed klatką znajomą osobę. To była ona. Z Willem. Trzymali się za ręce, śmiali, dobrze się bawili. Sans zatrzymał się, czuł jak coś ściska go w żołądku, zaś nogi wrastają w ziemię. Powoli zacisnął palce na bukiecie, starając się zrozumieć co właśnie czuje. Złość? Zawód? Zazdrość? A czy to ma znaczenie? Jest potworem, właśnie to było przyczyną wszystkich jego nieszczęść. Ale oto jest, stoi na środku chodnika jak pierdolony głupiec z kwiatami I siatką żarcia po co? Czuł jak cały jego misterny plan rozpada się. I nie było deja vu. To nie był plan. To nigdy nie był plan. Poszedł na łatwiznę. Idiota! Stanął przy koszu wrzucając do niego bukiet z wściekłością na samego siebie. Jak głupi może być? Jakby jakiś debilny szkielet załatwił sprawę kwiatkami i tanimi smakołykami ze sklepu skoro zostawił ją na zimnie? W jakim chorym wszechświecie żyje? Wszedł na klatkę idąc do góry, słyszał ich rozmowę na piętrze. Dlaczego nie weszli do mieszkania?!
-… później, laseczko – powiedział Will. Ugh, laseczko? Poważnie? Zacisnął zęby. Czy ten drań nie ma przypadkiem dziewczyny?
-Do potem ziomalu – brzmiała na zadowoloną. Sans wchodził na górę, jak Will schodził na dół, jego oczy spojrzały na potwora zaskoczone, a potem zmarszczył brwi
-Sans – w jego głosie słychać było czystą nienawiść. Niczego nie nauczył się z wczoraj, prawda? Głupek.
-will – Sans starał się brzmieć normalnie. Czy dzisiejszy dzień może jeszcze bardziej się spierdolić? Sans wszedł na piętro i po lewej zobaczył sąsiadkę stojącą niepewnie zaciskającą ręce na klamce. – cześć
-Oh! Cześć Sans! – tyle powiedziała. Czuł, że cisza między nimi jest niewygodna i nie chce tak naprawdę stać tu z nim. Więc postanowił to zakończyć
-cóż, narka – otworzył drzwi i wszedł do środka. Zamknął za sobą cicho drzwi i oparł się plecami o nie głośno wzdychając. Czuł się tak bardzo zmęczony. Schował twarz w dłoniach siedząc na ziemi pod drzwiami starając się zrozumieć dziwne emocje jakie się w nim kłębiły. Co właściwie teraz czuje? Wściekłość i obrzydzenie Willem. I kiedy zobaczył jak szli ramię w ramię…
Cóż, jasne, są przyjaciółmi pierdolony debilu! I przyjaźnili się od lat! A ty co, znasz ją raptem ile, kilka miesięcy? Pozbieraj się!
Popatrzył na sufit, a potem z rezygnacją pozwolił głowie opaść. To zazdrość. Czysta i prosta. Spodziewał się kiedyś jej? Nie był pewien dlaczego się pojawiła. Dlaczego pozwala, aby przeszkodziła w przeprosinach przyjaciółki?
Bo…
Pokręcił głową i wstał. Nadal ma siatkę smakołyków, wyrzucić je? Nie. Podszedł do kuchni i położył ją na blacie. Papyrus wróci z pracy za godzinę albo półtorej, rozweseli to go po zmianie i będzie jako uczczenie jego pierwszego dnia w pracy. Zdecydował, że mimo wszystko dzisiejszy wieczór będzie udany i spędzi go czytając książki jak wtedy kiedy siedział u sąsiadki. Zrobi sobie herbatę. Szczerze, jakoś strasznie wyczekiwał tych dni. Włączył czajnik i poszedł na balkon w ich mieszkaniu. Ten był pusty, tylko kilka doniczek ze zdechłymi kwiatkami. Papyrus stanowczo zbyt często je podlewał. Sansowi to odpowiadało, mniej rzeczy do użerania się, ale w tej chwili wyglądało to przytłaczająco w porównaniu do tego w jaki sposób ona udekorowała swój balkon. Sam widok sprawiał, że się uśmiechał. Ze światełkami, pufami. Z zamyślenia wyrwał go piszczący czajnik. Poszedł do kuchni i wyłączył go, gdy nalewał wody do kubka uznał, że mimo wszystko trzeba się postarać.
-chciałem to naprawić kawałem, więc… nadal mam szansę – powiedział do siebie i zaczął rysować. Nie była to najlepsza replika stanu Idaho, ale było blisko. Poszedł na balkon i wychylił się, by trafić kartką na jej. Spudłował. – cholera – warknął i wrócił do środka. Upił łyk herbaty i narysował kolejny. Tym razem zrobił z kartki mały samolocik który wylądował na ulicy – nie no serio? – Kolejny. Poleciał za wysoko i wylądował na balkonie, ale sąsiada z piętra wyżej – cóż, przynajmniej to nie jest list z groźbą śmierci czy coś – mruknął do siebie. Czwarty raz, udało mu się posłać karteczkę na jej balkon, ale nie był pewien, czy rysunek jest czytelny. – tak! – cicho krzyknął zaciskając pięść zwycięsko. Uśmiechał się przez chwilę, lecz natychmiast przestał. Dlaczego się tak zachowuje? Nie rozumiał, nie potrafił zrozumieć. Zachowywał się jak debil dla tej kobiety. Zamyślił się popijając herbatę. Cóż, Sans, jesteś mądry, dowiesz się. Pomyślał. Nie chodziło o to, że jest jakaś znowu przepiękna, będąc szczerym, nie była nawet w jego typie. Człowiek i w ogóle. Wiedział, że się zauroczył, czy chciał się do tego przyznać czy nie. Dobry Boże, strzepał sobie nawet do niej. Ale co takiego sprawiało, że tak bardzo do niej lgnął? Nie rozumiał. Ryzykował, zmieniał wybory, a mimo to wszystko wydawało się być normalne. Jednak przy niej, czuł się właściwie. Wiedział, że robił to wcześniej. Zaprzyjaźnił się z nią i w ogóle. Dogadywali się tak naturalnie, i coś w niej sprawiało, że czuł iż warto jest coś zmienić. Po chuj? Dlaczego? I co ważniejsze, dlaczego tak bardzo mu zależało? Czy nie zasługuje na zaznanie choć odrobiny szczęścia?
Gdzieś w głębi wiesz, że nie
Wziął ostatni łyk herbaty i spojrzał na zegar.
-czas iść po papsa – próbował oczyścić umysł. Nie myśleć o niej. Zarzucił na siebie bluzę I wyszedł, jak był zaledwie blok dalej, jego telefon zadzwonił. Nieznany numer.
-'lo?
-Halo, czy to Sans? – jakiś znajomy kobiecy głos
-kto pyta? – zapytał zaciekawiony
-To ja, Jackie – Sans poczuł jak coś ściska go w gardle gdy zdał sobie sprawę
-ej, dawałem ci mój numer?
-Dawałeś – odpowiedziała – Słuchaj, musimy pogadać o tamtym – warknął.
-słuchaj, teraz nie jest dobra pora, idę odebrać papy rusa z pracy, możemy pogadać o tym innym razem?
-Martwię się o moją przyjaciółkę Sans. Mam o co?
-nie! nie, nie, nigdy, za żadne skarby świata – powiedział to co czuł. Długa cisza.
-Dobra. Pogadamy innym razem. Przestraszyłeś mnie koleś. Pewnie Willa też
-ta, jasne, widziałem ich dzisiaj razem swoją drogą
-Że co?! – krzyknęła głośniej, Ooops.
-er ja uh… wpadłem na nich tyle – czuł się jakoś niezręcznie. Nie był pewien, czy Jackie jest zła na niego czy na nich
-COŚ jeszcze? – nie miała przyjemnego tonu
-nie za wiele, uh, wracałem do mieszkania kiedy zauważyłem ich jak wracali z … obiadu? chyba, heh, nic wielkiego, nie gadałem z nimi czy coś, musiałem iść – powiedział szybko. Jackie cmoknęła, Sans coraz bardziej czuł się niepewnie
-Ciekawe, ciekawe. Dobra Sans, dzięki za rozmowę. Do potem – rozłączyła się. Sans popatrzył na telefon zmieszany, ma kłopoty? Powiedział coś złego? RANY ludzie są tacy dziwni czasami. Schował telefon do kieszeni i przyśpieszył kroku w stronę restauracji, mając nadzieję, że Papyrus nie czeka na niego. Całe szczęście przyszedł w sama porę. Ten właśnie wychodził i żegnał się ze współpracownikami.
-O SANS! TU JESTEŚ! CO ZA WSPANIAŁY PIERWSZY DZIEŃ! – krzyknął, strasząc tym samym kilka osób jakie ich mijało – PRZEPRASZAM PROSZĘ PANI, NIE CHCIAŁEM CIĘ ZASZOKOWAĆ MOIM WSPANIAŁYM DNIEM! – krzyknął w stronę pani, która aż podskoczyła. Uśmiechnęła się niepewnie, wymamrotała coś pod nosem pokroju „aha spoko” i poszła. Sans uśmiechnął się, teraz oboje wracali.
-opowiedz mi wszystko bracie
-NA GWIAZDY! CÓŻ, PO PIERWSZE, MAM BARDZO PRZYJEMNĄ I UTALENTOWANĄ DRUŻYNĘ! CHOĆ JEST ICH TAK WIELE, ŻE NIE WIEM CZY ZAPAMIĘTAM WSZYSTKIE IMIONA, WIĘC ZAPISAŁEM JE W SWOIM NOTESIE! – wyciągnął go, fioletowy notes pełen różnych zawisłych notatek – NA SAMYM POCZĄTKU POZNAŁEM NICHOLASA, POTEM LARREGO, DIANĘ, KIANA, JENNIFER..
-nie muszę znać wszystkich – zaśmiał się, Papyrus również zachichotał.
-PRZEPRASZAM! JA JEDNAK BĘDĘ MUSIAŁ ICH WSZYSTKICH ZAPAMIĘTAĆ. POMOŻE MI TO, JAK BĘDĘ WIDZIAŁ ICH TWARZE, NAUCZENIE SIĘ IMION NA PAMIĘĆ RACZEJ NIE. – schował notes – W KUCHNI JEST WIELE RZECZY I PROTOKOŁÓW JAKICH BĘDĘ MUSIAŁ SIĘ NAUCZYĆ I PRZESTRZEGAĆ, PO PIERWSZE BEZPIECZEŃSTWO I HIGIENA! WIESZ, ZE CO CHWILE TRZEBA MYĆ RĘCE?! MOJE KOŚCI JESZCZE NIGDY NIE BYŁY TAK CZYSTE!
-ta? – Sans się śmiał, Papyrus przytaknął
-TAK, NALEGALI TEŻ, ABYM DOSTAŁ SPECJALNĄ PARĘ KUCHENNYCH RĘKAWIC, BO TE JAKIE BYŁY NA MNIE NIE PASOWAŁY. DOCENIAM TO, BO CZUJĘ SIĘ BARDZIEJ W ICH ZESPOLE, CHOĆ WIEM, ŻE MOJA OBECNOŚĆ STRESUJE NIEKTÓRYCH, TROSZECZKĘ. ZROBIĘ JEDNAK CO W MOJEJ MOCY!
-jasne bracie, zżyjesz się ze współpracownikami
-OH TAK!
-jasne – uśmiechał się.
-OH! I W NAGRODĘ, ŻE DZISIAJ POSZŁO MI TAK DOBRZE, MOGŁEM ZE SOBĄ ZABRAĆ JEDZENIE NA KOLACJE! – pokazał na siatkę jaką trzymał – CHOĆ BĘDZIE CI PRZYKRO WIEDZĄC, ŻE TO NIE JEST SPAGHETTI, ALE I TAK JEST PYSZNE. SAM TEGO NIE ZROBIŁEM, ALE POMAGAŁEM KRAJĄC MARCHEWKĘ I WSZYSTKO MIESZAŁEM!
-aż nie mogę się doczekać paps! – nie był pewien, czy jest zadowolony z tego, że Papyrus pomagał w robieniu tego, czy że nie jest to spaghetti. Jego brat mówił o pracy przez resztę drogi powrotnej, kiedy dotarli do mieszkania zatrzymał się na chwilę.
-A WŁAŚNIE! SĄSIADKA NAPISAŁA DO MNIE DZISIAJ! ZAPYTAŁA SIĘ O TO JAK MI IDZIE W PRACY. TO SŁODKIE Z JEJ STRONY – powiedział nagle – DO CIEBIE TEŻ NAPISAŁA? – uśmiech Sansa na chwilę zadrżał, ale szybko go poprawił
-widziałem się z nią dzisiaj, powiedziałem cześć – unikał odpowiedzi
-CUDOWNIE! JESTEM ZACHWYCONY. PODGRZEJĘ CI JEDZENIE A POTEM BĘDZIESZ MÓGŁ IŚĆ DO NIEJ NA WIECZÓR Z KSIĄŻKĄ!
-wiesz co, wolę spędzić dzisiejszy dzień z tobą paps – mówił wchodząc po schodach – z chęcią posłucham więcej o twojej pracy
-NAPRAWDĘ?
-naprawdę – poklepał Papyrusa delikatnie. Ten przyglądał mu przez chwilę nim wszedł do mieszkania. Sans zamknął za nimi drzwi.
Sans odprowadził Papyrusa kolejnego dnia, Papyrus był pełen energii, potem poszedł do sklepu mechanicznego. Projekt jaki robił od lat w końcu do niego przemówił. Nie sięgnął po niego od kiedy przenieśli się do miasta. Nadal brakowało kilku rzeczy, ale miał już pojęcie czego będzie potrzebował. Między zapadnięciem się w otchłań bezsensu, a popadnięciem w wir pracy jest naprawdę cienka granica. Czuł się jakby wszedł do sklepu i szukał czegoś, myśląc nad tym jak wielkiej butli szklanej będzie potrzebował, poczuł wibracje telefonu. Pewnie Papyrus, wyciągnął go i w mgnieniu oka zrobiło mu się cieplej. To ona.

Ona: Cześć, jesteś w pobliżu?

Tak! Jest! Zaczął właśnie odpisywać, kiedy przystał. Nie odpowiadaj od razu. Spokojnie. Zachowuj się normalnie. Nie jak desperat. Którym jesteś. Bo jesteś desperatem, prawda?
Boże, jest żałosny. Dlaczego się tak zachowuje? Przecież próbował się z nią pogodzić wczoraj. Pacnął się w twarz ręką, próbując zrozumieć własne zachowanie
-Wszystko dobrze koleś? – usłyszał głos
-huh? o tak, jasne – odpowiedział
-W czymś mogę pomóc? – to był sprzedawca. Sans pokręcił głową odwracając się
-uh nie, dzięki, rozglądam się za szklaną butelką, ale wpierw będę musiał zorientować się jaki rozmiar potrzebuję
-Dobra, w razie czego wiesz gdzie szukać – odszedł. Sans westchnął i zaczął stukać po telefonie. Doooobra, musi odpowiedzieć.

Sans: ta, mam wolne. co tam?

Ona: Chcesz się spotkać?

Raaany, chce pogadać. Nie „wpadniesz do mnie” albo „zjemy coś razem” to jeden ze sposobów aby powiedzieć „musimy o czymś pogadać”. Czuć pismo nosem. Warknął opierając głowę o ścianę przed nim.

Sans: jasne, gdzie?

Ona: The Bean Machine?

Sans: brzmi fajnie, do zobaczenia

Ona: Kiedy?

Myślał przez chwilę. Coś w niej było… Musiał przestać tańczyć dookoła tematu. Czas zacząć być szczerym.

Sans: jak już tam będziesz, napisz.

Jest pewny tego wszystkiego? Kurwa. To może być błąd. Chce się otworzyć ze względu na to co czuje? Albo co czuł wcześniej? A może jak będzie się czuł? Chryste, jakie to skomplikowane. Patrzył się na rzeczy przed nim, świecące i błyszczące. To ma sens. Maszyny I cześci, wszystko ułożone razem w porządku, pracujące wspólnie jak zegarek, idealny plan. Nic z tego co wcześniej robił nie przypominało taki co go denerwowało. Bardziej odpowiadało mu to co było?
Na swój sposób tak. Teraz jest zbyt wiele niewiadomych. Zbyt wiele zmiennych. Za wiele osób. Choć są rzeczy jakie nigdy się nie zmienia. Świat kręci się dalej, idzie do przodu, a ja nie.
Czuł ból w piersi. Nie myśl o tym! To już za tobą! Jak wiele razy będzie musiał…
-W czymś pomóc? – kolejny głos,  kolejny sprzedawca.
-nie, nie dziękuję – starał się zachować spokojny głos – dziękuję – wyszedł ze sklepu biorąc głębokie wdechy powietrza. Popatrzył na zegarek w telefonie, powinna być niedługo, pewnie poszła na piechotę od ich mieszkania. Heh, ich mieszkania. To brzmi głupio, patrząc na niebo próbował oczyścić umysł i uspokoić się. Nie chciał być ponurakiem gdy już się z nią spotka. Po kilku minutach poczuł jak telefon wibruje, sprawdził.

Ona: Już. Co ci wziąć?

Sans: będę tam za minutę. uh, zwyczajną czarną kawę

Ona: kk

To jego szansa. Wszedł do piekarni i zapytał o ubikację
-Na końcu korytarza, tylko dla klientów – powiedziała kobieta
-chcę tylko umyć ręce – podniósł kościste dłonie, sprzedawczyni wyglądała na zmieszaną, otworzyła usta – to zajmie chwilę
-Er… uh, dobra
-dzięki  - puścił do niej oczko i poszedł do ubikacji zamykając za sobą drzwi. Odrobina magii, otworzył dla siebie przejście i wziął skrót do The Bean Macine, całe szczęście był tam wcześniej. Pojawił się w jednej z uliczek w pobliżu do której nikt się nie zapuszczał. Magia witała go jak starego przyjaciela. Sąsiadka siedziała przy oknie, kawy już na nich czekały, machała nerwowo nogami. Chciał ją uspokoić, nic odwrotnego.
-długo czekasz? – zapytał tak spokojnie jak mógł, ale i tak ją zaskoczył, lekko podskoczyła
-Nie! Rany... Nie zauważyłam nawet, że przyszedłeś. W ogóle. Masz – podsunęła mu kawę, usiadł naprzeciw niej biorąc kubek w ręce.
-dzięki – mrugnął. Uśmiechnęła się, lecz i tak nerwowo poruszała nogami.
-Słuchaj, zacznę od przeprosin – powiedziała i od razu czuł się zmieszany – Nienawidzę mieć czegoś na sumieniu – Sans uniósł brew
-za co chcesz przepraszać? - upił łyk kawy. Nie tego się spodziewałem.
-Za to, że tak na ciebie wtedy naskoczyłam. Byłam idiotką. To było chamskie z mojej strony i nie zasługiwałeś sobie na to. Więc, przepraszam. Nie musisz ich przyjmować, chce tylko abyś wiedział że naprawdę mi przykro.
-przeprosiny przyjęte – powiedział – choć miałaś rację, nie musiałaś przepraszać – zmarszczyła brwi
-Co masz na myśli?
-nie znam cię – powiedział wzdychając lekko– ale chcę cię poznać – dodał.
-Co masz na myśli? - zapytała zmieszana. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, podciągając lekko rękawy koszuli. Widział jak patrzy na jego kości, Kidy spojrzała na jego twarz, odwróciła wzrok zawstydzona.
-i dokładnie to mam na myśli. słuchaj, wiem że jestem inny. dziwny, czasami, jasne – wyszczerzył się – ale tańczysz czasem dookoła tego jak prima balerina, kiedy nie musisz.
-Chciałam być uprzejma. – wzięła łyk kawy.
-i jesteś. ale jak mamy się lepiej poznać kiedy ty skaczesz robiąc piruety, a trzeba tańczyć foxtrota? – był całkiem dumny z porównania
-Wielkie nieba! - klepnęła się w policzki obiema rękami w zaskoczeniu – Zapraszasz mnie na bal? - Sans się zaśmiał.
-staram się zrobić taneczną analogię – wywrócił oczami
-Całkiem fajną. Skąd wiesz tyle o tanecznych stylach? - wzruszył ramionami
-sporo czytałem – uśmiechnęła się głupkowato
-Nie wyobrażam sobie jak twoja leniwa dupa tańcuje, więc to wszystko wyjaśnia – popatrzyła przez okno i westchnęła po chwili – Przywykłam do tego, że jestem grzeczna
-z twoim ciętym językiem? - uniósł obie brwi. Warknęła.
-Zamknij się! Jestem pierdoloną damą! - upiła kawy. Sans zaśmiał się cicho. - Mój język jest obiektem zazdrości wszystkich kobiet w okolicy – Sans patrzył na nią chwilę myśląc, że musi wygooglować o co mogło jej chodzić. Ciekawe do czego zdolny jest ten język. Parsknął śmiechem.
-wszystkich kobiet w okolicy, huh?
-Tak! Nie zapominaj o tym! - Oboje się cicho śmiali. Sans czuł, że naprawdę się uśmiecha. Popatrzyła na swoją kawę i zrobiło się ciszej – Nadal jest mi wstyd za to co się stało. – Machnął ręką, aby przestała.
-było, minęło, zapomnijmy o tym
-Taaaa, więc... Jackie wspomniała mi o tym co się stało jak poszłam – podniosła wzrok. Sans zamarł, w głowie zaczęło kłębić się od złych myśli. Co Jackie jej powiedziała? Co Jackie widziała? Ich rozmowę przenieśli na inny dzień, więc nie wiedział wiele, prawda? Boże, wie, że jestem tylko potworem. Wie kim jestem, prawda? Teraz się śmiejemy, ale nie o to chodzi, prawda?
-taaa? - nachylił się nad własnym kubkiem kawy – co ci powiedziała?
-Wolałabym najpierw usłyszeć twoją wersję, będąc szczerą – powiedziała szybko. Sans był bardzo cicho, zwolnił uścisk na swoim kubku.
-nie lubię gadać na innych – starał się brzmieć spokojnie
-Sans. - wychyliła się przez stół, aby wziąć jego dłonie w swoje. Był zaskoczony, zarówno jej gestem jak i delikatnością jej ręki. Chciał zabrać swoją, lecz tylko chwyciła go mocniej - Czy przed chwilą nie mówiliśmy o tym, aby przestać dookoła wszystkiego tańczyć na paluszkach? Wiem, że nie lubisz gadać na innych, ale ta sprawa dotyczy nas. Mój przyjaciel pokłócił się z moim drugim przyjacielem, a to wszystko z mojego powodu – Sans westchnął, lecz nie zabrał ręki. Powoli, zacisnął palce dookoła jej dłoni.
-powiedział coś, czego nie powinien – zaczął. Czekała na więcej. – nie powtórzę ci tego, ale taaa, przegiął, ja przegiąłem, paps przerwał naszą bójkę. wszyscy wrócili do domu.
-Jackie powiedziała, że cię uderzył – była skupiona – Nie wiem czy to było gorsze dla ciebie czy dla jego ręki
-dla jego ręki, chyba go rozbolała – zachichotał lekko. Jak miałbym jej powiedzieć, że prawie mnie zabił? Nikomu tego powiedzieć nie mogę.
-Domyślam się. No i on ... upadł? - zapytała, oczywiście, że to się jej kupy nie trzymało. Nie podobało się jej to. Zabrała rękę biorąc duży łyk kawy.
-nie. – powiedział. Siedziała z wielkimi oczami czekając na więcej informacji. Cholera jasna! Jackie zdecydowanie nie powiedziała jej wszystkiego. Więc nic nie wie. Nadal możesz wyjść z tego nie mówiąc jej wszystkiego.. nadal możesz udawać. Ale, czy właśnie to jest teraz najważniejsze? Dlaczego tak mu zależy na jej słowach? Lecz.. znał odpowiedź. On ją kurwa znał - jezu, to ja ci mówię o tym, że powinnaś przestać tańcować dookoła i oto kurwa jestem, sam kręcąc piruety! - wziął wielki łyk kawy i popatrzył na nią poważnie – słuchaj, możemy stąd wyjść? wolałbym wyjaśnić ci wszystko w innym miejscu
-Jasne, możemy iść do mnie, albo do ciebie. Wybieraj
-do ciebie, jeżeli nie masz nic przeciwko
-Oczywiście, że nie. – wstał z nią i oboje wyszliście drzwiami. Kiedy zaczęła iść w kierunku ich bloku, chwycił ją za kurtkę i obrócił w przeciwną stronę.
-nie, tędy, znam skrót. – rzucił pośpiesznie. Naprawdę zamierza to zrobić? Dobry Boże, naprawdę to zrobi. Czy jest naprawdę takim debilem za jakiego się ma? Tak, jest największym debilem na świecie. A co jeżeli wszystko wszystkim powie? Co jeżeli doniesie na niego na policję? Co jeżeli już nigdy nie będzie z nim rozmawiać? Boże, patrzy teraz na niego dziwnie. Kurwa! Idź dalej Sans. Skręcił w jedną z bocznych uliczek, gdzie nikogo nie było. Idealnie. Boże, zaraz się zdradzi. O mój Boże. Jestem żałosny. Nie wierze, że to robię, co właściwie robię? Co robię, co robię, co robię, co…
-Ty... um... nie masz zamiaru mnie zabić, prawda? - zapytała, śmiejąc się nerwowo. Popatrzył na nią i potrząsnął głową. Nie może teraz się cofnąć. Prawda? Jasne, że może, może udać, że to jakiś głupi kawał. Nadal ma jeszcze kilka sekund. Szukał w myślach jakiegoś kawału pasującego do sytuacji, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
-nie, nie. słuchaj, od teraz chcę być z tobą szczery
-Tutaj? – popatrzyła na uliczkę. Gdzieś w oddali miauczał kot - Nie chcę tutaj rozmawiać.
-nie, to właśnie tutaj zacznę mówić ci prawdę – powiedział – po prostu... chwyć mnie za dłoń, dobrze? - wystawił swoją kościstą rękę. Wstrzymała oddech, coś zakuło go w serce – zaufaj mi.
-Do…dobrze – chwyciła jego rękę, uśmiechnął się szerzej. Gdy się rozglądała po alejce otworzył przejście. Powinien chyba ostrzec jej, aby się nie rozglądała, ale nie przenosił ich daleko, więc nie martwił się, że może się pochorować. Zrobili kilka kroków i znajdowali się już przed ich budynkiem. Magia tańczyła przez chwilę dookoła niej. Przybrała dziwną minę gdy zdała sobie sprawę z nowego położenia -Co. Do. Kurwy. – nadal miała usta otworzone. Sans zaśmial się nerwowo. Co dobrego narobił? Teleportował ją, prawda? To przez to spierdoli całą linię czasową, prawda? To przez to wszystko pójdzie się jebać. Debil.
-mówiłem, znam skrót – powiedział śmiejąc się nerwowo. Rozglądała się starając się zrozumieć. Potem popatrzyła na Sansa, za siebie, na mieszkanie i znowu na niego.
-Co do kurwy?! – powtórzyła. Zrobiła kilka kroków przed siebie, nadal oszołomiona. Sans musiał chwycić ją za rękę, aby taxi nie przejechało jej. Wsunęła palce we włosy, robiła to kiedy się denerwowała, i wtedy zaczęła się śmiać – Co do kurwy! – powtórzyła. Spierdoliłem. Tylko o tym mógł teraz myśleć. Serio spierdoliłem. Z rana będę w probówce. Popatrzyła na niego szeroko otworzonymi oczami - To znaczy... co?! Ja właśnie... Ok! Jak? Jak?! – zaczęła znowu się rozglądać przecierając oczy - Schody. Wyjaśnienie. – Szedł za nią na górę, wyciągnęła klucze nadal trzęsąc się, otworzyła je tak szybko jak mogła i natychmiast usiadła na kanapie - Siad. Już. Tłumacz. – rozkazała. Panikował, nie wyglądało, aby dobrze to zniosła. Naprawdę będzie musiał jej wszystko wyjaśnić, aby nie skończyło się go jeszcze gorzej. Kiedy usiadł, ona odwróciła się w jego stronę krzyżując nogi, jakby to był wywiad jej życia.
-więc, um... – zaczął nie wiedząc co dalej mówić
-JA PIERDOLĘ. To było SZALONE. I świetne. Ale szalone! Co do kurwy! – przerwała mu – To znaczy, byliśmy w zaułku, był paskudny, i śmierdział. A potem jesteśmy tu. Czy nie powinno nam zejść około ... czekaj.. 15 minut? I te światła.. I to wszystko jest jakbyś powiedział 'hahaha NIE, jesteśmy w domu skurwysynie' i BOOOM, jesteśmy i... – muszę ją uspokoić. Delikatnie położył ręce na jej ramionach póki nie spojrzała na niego. Trzymał ją chwilę tak długo jak mógł, patrząc jej głęboko w oczy.
-już tygrysie, uspokój się. powinienem cię wcześniej uprzedzić. – powiedział. Nie no kurwa, poważnie? To był okropny, beznadziejny plan.
-OOOOOOOOOOOOOmójboże. Więc umiesz się teleportować? - znowu się podekscytowała. Musiał sprawić, aby tak tego nie przeżywała.
-tak, zasadniczo. - mruknął zwyczajnie – i jeszcze kilka innych rzeczy
-SANS – chwyciła go za ramiona – Sans. Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? To było zajebiste! Wiesz ile byśmy zaoszczędzili na taksówkach? – Zamrugał zbity z pantałyku. Poważnie. Wzięła wdech – O mój Boże, tak często braliśmy taksówki, zmarnowaliśmy tyle kasy! – nie umiał pohamować własnego śmiechu.
-dowiedziałaś się, że mogę się teleportować i to jest pierwsza rzecz o jakiej pomyślałaś? – zapytał się między śmiechem. Wyglądała na urażoną.
-Oczywiście! Jestem praktyczna, masz mi to za złe? - puściła go, wyglądała na dumną z siebie – Czy to znaczy, że Papyrus też może się teleportować?
- co? nie. nie. każdy potwór jest inny. – powiedział. Zamrugała kilka razy nim do głowy przyszła jej kolejna myśl.
-Więc to tak... jak jakieś sekretne moce, czy coś? – zapytała poważnie. Sans wywrócił oczami, trudno było mu zebrać myśli w tej chwili.
-ciekawy sposób wyjaśnienia, ale tak, właściwie to tak. każdy potwór ma inną magię – rzucił spokojnie. Nie ogląda telewizji? Jest pewien, że kilka programów było na ten temat, ale znowu wiele osób nie wie nic o potworach. Znaczy się, potwory nie chwalą się swoimi „sekretnymi mocami” per Se, ale wiadomo, że każdy potwór ma inną magię no i musieli pokazać co nie co gdy zmagali się z ludzkim rządem.
-Więc to była magia? Więc kiedy mówiłeś o niej przy jedzeniu, nie żartowałeś? – przytaknął
-tak jakby – powiedział – to naprawdę długi i skomplikowany proces, wyjaśnię ci go innym razem, teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie. - uniósł brwi. Kiedy próbował zapanować nad własnymi nerwami, jednocześnie urządzał nauczycielską pogadankę nie umiał na to poradzić, to część jego osobowości. Wiedział, że nie uniknie tego dzisiaj, dlatego miał ogólny zarys rozmowy w głowie. Natychmiast zamknęła usta zainteresowana - tak jak mówiłem... um... umiem też kilka innych rzeczy
-Pokaż – szepnęła. Boże, to głupie.
-a co ja, koncert życzeń?
-Czy właśnie mi odmówiłeś? Bo to trochę tak brzmi. - Sans wyszczerzył się. Daj kobiecie to czego chce.
-sama się o to prosiłaś – powiedział, wziął niewielki wdech i skoncentrował się starając się uspokoić wnętrze. Popatrzył na nią, czuł kłębiącą się w ciele magie, posłuszną jego woli. Powoli uniósł rękę by ta skoncentrowała się w niej i wskazał na sąsiadkę. Prosta myśl, i w tedy ta objęła ją i uniosła nad ziemią jakby była pyłkiem na wietrze.
-Coooooo?! – krzyknęła patrząc pod siebie zaskoczona. Leniwie przesunął rękę w prawo, jego magia zawirowała za nim. Powoli przesuwając kobietą, nie chciał aby wszystko działo się za szybko. Patrzyła na swoje ręce. Będzie krzyczeć w przerażeniu? Musiał ją odstawić, za długo milczy. Powoli opuścił rękę sprawiając, że dziewczyna wróciła na kanapę. Magia zniknęła, pozostawiając po sobie zapach w powietrzu, taki którego ludzie w większości nie wyczuwają. Uniosła rękę zatapiając ją we włosach, znowu miała otworzone usta. Sans przyglądał się jej z uwagą, kiedy próbowała zrozumieć co się stało. Bała się? Przesadził? Przesadził. Powinien coś powiedzieć, uspokoić ją, coś co… -TO....BYŁO...ZAJEBISTE! – podskoczyła w jego stronę chwytając go za ramiona. Czuł jak jego uśmiech lekko zadrżał - Przepraszam, przepraszam! - wycofała się – O mój Boże, o mój BOŻE! Ja nigdy... to było... wow! – Znowu jej wzrok odpłynął, gdy przypomniała sobie o tym co zaszło przed chwilą. Patrzył jak różne emocje wyskakują na jej twarz, a potem powoli popatrzyła na niej, miała poważną minę, można powiedzieć nawet, że smutną. -Dobra. Skończyłam odpierdalać. Chyba już wiem co spotkało Willa, tylko że w inny sposób. – Mrugnął kilka razy, nie wiedział, jak na to zareaguje. Przytaknął. Ona westchnęła drapiąc się po karku
-słuchaj... – zaczął nie chcąc jej przestraszyć
-Możesz kogoś zabić za pomocą tego? - zapytała nagle. Sans mrugnął. Będę musiał uważnie dobierać słowa.
-nie będę kłamał, mogę, ale muszę się naprawdę postarać – próbował nie powiedzieć za dużo – ale jeżeli zrzucisz człowieka z klifu to tez umrze, na jedno wychodzi.
-Więc to co mu zrobiłeś nie miało go zabić tylko... przytrzymać przy ziemi, tak? – słyszał prośbę w jej głosie. Wziął wdech.
-nigdy bym go nie zabił, nie jestem mordercą – skłamał. Westchnęła głęboko, wstrzymywała oddech przez cały czas oczekiwana na jego odpowiedź. Nie mogę być szczery nawet w byciu szczerym. Świetny ze mnie koleś! Ale jak mógłby jej powiedzieć? Nic dla niej nie miałoby sensu. Siedzieli w ciszy przez dłuższą chwilę.
-Zabiłeś już kiedyś kogoś?- zapytała nagle ponownie zbijając go z pantałyku. Czuł, jak coś się w nim zapada.
-nie – skłamał ponownie. Tylko dziecko. Innego potwora. I pojebaną mieszankę tej dwójki. Wiedział, że pytała się o to, czy kiedyś byłby w stanie kogoś zabić, ale nie chciał przyznać, że zabił dziecko… kilkaset razy. To samo. Zdał sobie sprawę, że siedzi sztywno, więc rozluźnił ciało. Zmusił się do lekkiego śmiechu – raaaany, niektórzy nazywają nas monstrami, a nie mordercami – cmoknął
-Chodzi mi o to, że masz pieprzone magiczne moce. Gdybym ja takie miała, żadna dziwka nie weszłaby mi już w drogę – wyszczerzyła się głupkowato. Sans tym razem zaśmiał się szczerze
-i właśnie dlatego nie masz żadnych mocy, może to nawet i lepiej – oboje uśmiechali się do siebie. Powoli się odprężając.
-Cieszę się, że pogadaliśmy. Byłam kretynką. Jeżeli mam być z tobą szczera Sans, bałam się, że spierdoliłam – uśmiechnęła się przepraszająco
-nie dostałaś mojej kartki? – przechylił lekko głowę na bok. Wiedział, że trafił w końcu na jej balkon.
-Jakiej kartki? - była zmieszana
-wsadziłem jedną w twoje drzwi tamtego wieczora, ponieważ uważałem, że też zawaliłem sprawę – przyglądał się rękawom swojej kurtki – a kiedy zobaczyłem światła w twoim mieszkaniu to podrzuciłem kolejną. wiem że to głupie...
-Zaraz, to byłeś ty? - zapytała – Co to do diabła było? Te dziwne znaki? - Sans stęknął i potrząsnął głową
-to najlepszy rysunek jaki mogłem zrobić stanu idaho. nie jestem artystą – uniósł ręce w geście obrony. Patrzyła na niego przez chwilę, a potem zalała się śmiechem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, gdy ona śmiała się dalej.
-O mój Boże, to było IDAHO? - zapytała – Myślałam, że to Illuminati wysłali mi jakąś pokręconą zakodowaną wiadomość – powiedziała sarkastycznie wyszczerzając się do niego. Rzucił jej piorunujące spojrzenie.
-potrzebuję teraz poduszki-zamknij-się – Śmiała się jeszcze bardziej. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegoś, co uchroni go przed resztą wstydu i wtedy zauważył kwiaty na stole. - ładne – nim zdążył się powstrzymać wychylał się w ich stronę, wiedział, że są od Willa, bo od kogo innego? – skąd je masz? – i tak zapytał. Popatrzyła na to co zwróciło jego uwagę i przygryzła wargę.
-Will – sapnęła – Jego sposób na przeprosiny – Sans cofnął się i usiadł na kanapie rozsiadając się wygodnie, marząc o tym aby zapaść się w niej i nigdy nie wyjść.
-ktoś JEST mi winny wyjaśnienia – uniósł brew.
-Ale, że niby TERAZ? – oniemiała. Zaśmiał się, oboje byli całkiem żałośni.
-znasz lepszy czas na to? - wyszczerzył się głupkowato – dajże spokój, właśnie zabrałem cię na prywatny pokaz davida copperfielda, myślę że to sprawiedliwy układ. – Jęknęła wywracając oczami.
-Dobra, dobra – westchnęła ciężko – Powiedziałabym, że chce się napić, ale myślę, że skończyłam z alkoholem do końca roku – Sans zaśmiał się lekko i przytaknął
-to chyba złe wieści dla ciebie i dla mnie
-Więc, Jezu... od czego mam zacząć? - rzuciła się na poduszki układając ciało obok niego – Znam Willa od zawsze. Od szkoły wyższej. Mieszkaliśmy w tym samym akademiku i bardzo często na siebie wpadaliśmy. No i od tamtego czasu... Biegałam za nim jak mały piesek starając się dobrze przy nim wypaść
-co masz na myśli?
-Oh, znasz te historie. Jednostronna miłość, albo coś takiego. Nie wiem. Nigdy jakoś nie zależało mi na żadnym facecie póki go nie poznałam. Lecz bez względu na wszystko, bez względu na to jak się starałam nic nie wychodziło. To kobieciarz, i bywał singlem za krótko bym mogła wkroczyć do akcji. Więc zaczęłam się rozglądać za kimś – zaśmiała się słabo – A potem z nim zerwałam, tylko po to by być z Willem w czasie między jego dziewczynami. Brzmi żałośnie. Wiem. - Sans skrzywił się.
-nie. wiem co to za uczucie, kiedy zależy ci na kimś komu zależy na kimś innym – powiedział i wiedział to co znaczy. Sam miał lekko złamane serce po tym jak spędził czas by kogoś poznać, kogoś kto ukrywał się za drzwiami a potem patrzył jak ta odchodzi na samym końcu
-Naprawdę? Więc powinieneś też wiedzieć jakie go jest kurewsko frustrujące kiedy ta osoba nie chce zniknąć z twojego życia – wyprostowała nogi i położyła je na jego kolanach – Ojjj przepraszam
-spoko, rozwalaj się
-Dobra. Będę. To i tak mój dom – bezceremonialnie położyła obie nogi na nim. Wzruszył ramionami. Szybko przylgnął do kontaktu jaki z nią miał. Nie było w tym nic seksualnego, ale za to miłego. To dziewczyna, którą przed chwilą teleportował i uniósł w powietrze, a teraz wygodnie leży i dzieli się historiami ze swojego życia. Tak właśnie jest Sans, mówił do siebie. Obojgu dobrze we wzajemnym towarzystwie. Nie ma co do tego wątpliwości – W każdym razie – mówiła dalej- … po pewnym czasie zdałam sobie sprawę z tego, że staczam się. Miałam nadzieję, że coś się zmieni, ale Will... on po prostu lubił mieć mnie przy sobie. Nie wiem. Tak na zapas.
-na zapas? - położył ręce na jej nogach układając się wygodniej
-Taaa. Kiedy schrzaniło się z jego wcześniejszą dziewczyną, ja byłam na zapasie – wywrócił oczami
-ale mówiłaś, że się nie umawialiście?
-Bo się nie umawialiśmy – powiedziała szybko – Przyszedł do mojego domu w środku nocy, zapłakany i osowiały, został na około tydzień. Miałam wtedy najlepszy seks w moim życiu i... – wie, że słyszał to pierdolenie kiedyś – Wiesz, jeżeli nie chcesz mnie słuchać powiedz, stary. - Popatrzył na nią, światełka w jego oczach były ledwo widoczne.
-mów dalej – rozluźnił uścisk – chyba wiem dokąd zmierza ta historia
-Taaa. Mówił mi jaka jestem cudowna, jak bardzo mnie kocha, jak wiele dla niego znaczę... A potem po tygodniu przeniósł się do nowej dziewczyny. Jak taka chorągiewka na wietrze. Powinnam zapisywać takie zachowanie w moim kalendarzu – zaśmiała się, lecz w tym śmiechu nie było ani odrobiny radości.
-dlaczego nadal się z nim kolegujesz? - zapytał. Wzruszyła ramionami. On wiedział.
-Nie wiem. Przyjaźniliśmy się od lat. Pomijając tych kilka dziwnych epizodów, naprawdę się dogadujemy, jako przyjaciele. Jest naprawdę fajny – powiedziała – W razie kłopotów jest, tratuje swoich przyjaciół jak złoto, zawsze zrobi ci jakąś przysługę... to nie jest kompletny dupek. W tym wszystkim też jest moja wina, naprawdę – Sans nic nie powiedział – Gdybym tak bardzo za nim nie ganiała, to może on zacząłby się uganiać za mną? A może wcale byśmy się nie ganiali i byli razem?
-wtedy to on ganiał za tobą – powiedział to zbyt nienawistnie niż chciał
-Co dokładnie słyszałeś?
-dość dużo – nie dodał nic więcej. Zarumieniła się – ale nie jesteś idiotką, wiesz co mówiło jego ciało, co mówiło twoje ciało – Uniosła brwi zaczęła bawić się palcami rąk.
-Wiiiesz, to ta faza księżyca kiedy kobiety mają swoje potrzeby. Wiem, że powinnam dać sobie spokój z tym gównem. Wiem to od dawna, z czasem to się pogarsza. Wtedy przesadził – zaśmiała się – Nie wiem za wiele o potworach, ale samotni ludzie są bardzo zdesperowani –pogłaskał ją po nodze
-to spotyka nawet najlepszych z nas – Ona nie ma pojęcia. Boże, ona nie ma pojęcia.
-Wiesz, mam taką jedną zaba... - zamarła. Popatrzył na nią czekając aż skończy. - ...wę. Lubię biegać. To pomaga. – co chciała powiedzieć? Coś mi umyka. Pomyślał, wyglądała na zawstydzoną, postanowił zrobić z tego kawał.
-nie przypominam sobie abym widział cię biegającą. chyba że biegasz od sklepu do domu
-Bo wezmę poduszkę-zamknij-się – uniosła brew
-to wyzwanie?
-Proszę nie. Naprawdę Cię lubię. - szturchnęła go w bok swoją nogą. Zaśmiał się.
-dobrze, dobrze. przestanę zanim powiem jakiś głupi żart – zaczął wstawać, lecz powstrzymała go nogami – co?
-Zniszczę cię – Chciał coś powiedzieć, ale podniosła się rzucając się na niego. Jego kawał stanowczo ją trafił. Wsunęła ręce pod jego bluzę i zaczęła macać jego dolne żebra. Boże! Nawet przez koszulkę..! Zawył zmieszany I zadowolony jednocześnie, cofnęła się zmieszana. Patrzyli na siebie przez chwilę.
-tak chcesz się bawić? – uśmiechnął się przebiegle. Nie miała pojęcia jakie to przyjemne uczucie. To źle? Raczej nie, tak długo jak nie zejdzie pod koszulkę, to nic zboczonego prawda?
-Pfff, dawaj co tam masz – poruszyła palcami i brwiami, szykując się na jego ruch. Dobra, chce się bawić, prawda? Otworzył przejście za sobą pojawiając się za nią, usta miał tak blisko jej karku. Tak blisko, że mógł zasmakować jej skóry, przystawić zęby, wbić je i…
-myślę, że to był błąd. – szepnął przesunął ręce na jej talie i zaczął łaskotać. Odrzuciła głowę do tyłu zalewając się śmiechem starając się jednocześnie uciec. Grała nieczysto, próbując zahaczyć go łokciami by odsunąć od siebie, w końcu udało się jej i zaczęła go łaskotać śmiejąc się. Poczuł elektryczny szok, jego ciało podskoczyło przesyłając mieszane doznania, jej dotyk był miły, przyjemny i naprawdę go łaskotała. Zaczął się śmiać próbując od niej oderwać. Z czasem oboje wyglądali jak dwa głupie bachory.
-Dobra! Dobra! Poddaję się! Zaraz posikam się w majtki – krzyknęła łapiąc go za nadgarstki w obronie. Dyszał, i szczerzył się szeroko – To był błąd! Jesteś mistrzem. O mój Boże. Nigdy więcej – Sans zaczął się śmiać i przystawił swoje czoło do jej odpoczywając chwilę.
-to dobrze, bo właśnie się zmęczyłem, nawet bardzo – wyszczerzył się głupkowato. Praktycznie krzyknęła.
-ZNISZCZĘ cię! - odepchnęła go od siebie pomijając jej zmęczenie. Patrzyli się na siebie i zaczęli chichotać. -Zaraz wrócę, naprawdę muszę siku – wstała i poszła do łazienki, Sans usiadł na kanapie łapiąc oddech, patrzył się w sufit przez chwilę. Co się właśnie wydarzyło? To niepodobne do niego. Przejechał dłonią po twarzy. Wstał I podszedł do drzwi czekając, aż wyjdzie. Przypomniał sobie coś kiedy zjawiła się przy nim
-papyrus mówił, że nie wpadniesz na jutrzejsza nockę spaghetti... to nadal aktualne? - Potrząsnęła głową
-Chyba by mnie postało do reszty. Pogodziliśmy się więc wpadnę – uśmiechnęła się– Wiesz, że ty i ja zachowujemy się naprawdę głupio?
-jesteś jedyną osobą jaką znam, która doprowadza mnie do tego stanu –pokazał na kanapę, ale czuł że się rumieni. Przestań cholera!
-Co? Prawie wygrałam z tobą bitwę na łaskotki! Dobry jesteś – parsknęła, a potem położyła ręce na biodrach. Stała tak przez chwilę i powiedziała – Hej, szczerze uprzedzam. Mam problemy z określeniem cudzej przestrzeni osobistej. Nie chcę abyś czuł się przy mnie jakoś nieswojo czy coś, więc powiedz mi jeżeli przekroczę linię. - Sans zarechotał
-a to powinienem mieć jakieś linie? - zapytał – jest dobrze, i to samo jeżeli przegnę, mów. byłoby jednak fajnie gdybyśmy nie przesadzali z tymi walkami, łaskoczą moją dodatkową kość
-WYNOCHA! - udała złość
-rany, rany, dobra, dobra, do jutra – wywrócił oczami dramatycznie. Popatrzył na drzwi i wyszedł otwierając swoje. Papyrusa jeszcze nie było, więc ma trochę czasu dla siebie. Ściągnął buty i poszedł do sypialni zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na zegarek, nadal miał jeszcze trochę czasu. Delikatnie dotknął swoich żeber, nadal czując jej delikatny dotyk. Nadal miał trochę czasu na to… Nie, pomyślał. Wiele się dzisiaj wydarzyło, nie chce aby pożądanie odegrało w tym cokolwiek. Nadal nie był pewien co dokładnie czuje. No i pragnienie było prostym uczuciem, pomyślał. Nie, zamiast tego siądzie nad swoim projektem. Wszystko już jest poukładane, więc czemu by nie? Sans założył buty i zapiął bluzę, a potem wyszedł na zimne powietrze. Szczerze, wie że nigdy nie skończy swojego projektu, ale i tak miło mu się nad nim pracuje. A tym razem, naprawdę weźmie się do roboty.
Share:

2 komentarze:

  1. ożesz kurde bele, ale się zdziwiłam kiedy zobaczyłam "mroczne momenty" ahh damnn aż przypomniało mi się kiedy tłumaczyłaś "ciche momenty" ^^

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE