14 stycznia 2023

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Ratunek (część 2) [The Rescue (part 2) – tłumaczenie PL] [+18]

      

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Każda sekunda, która minęła od chwili, w której Stolas zostawił Stellę w gabinecie, ciągnęła się niczym godzina niepewności. Stella za to nie była głupia. Wiedziała, że wraz z powrotem do domu, będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Nienawiść w oczach córki Blitzo, jego pracowników i jej własnego męża jasno dawały do zrozumienia, że pragnęli jej śmierci. Nawet Reginald spoglądał na nią z obrzydzeniem, zamiast dotychczasowego spokoju i szacunku.

Nie żeby na to nie zasługiwała. Pomyślała, że i tak dopisało jej szczęście, skoro wciąż oddychała. Teraz już tylko mogła mieć nadzieję, że Stolas i jego przyjaciele uratują Blitzo i powstrzymają całe to szaleństwo, które zaczęła Natasza. A później? Cóż, nie miała pojęcia. Stolas jasno zasugerował, że czeka ich rozwód, zaś jej matka i brat długo nie pożyją. Choć jakaś jej cząstka rozpaczała nad losem rodziny, Stella wiedziała, że podążali ścieżką zniszczenia, której sama nie chciała obrać. Nie. Sami wykopali dla siebie groby, a ona zamierzała ich opłakiwać, kiedy już będzie po wszystkim.

Obecnie nade wszystko pragnęła zobaczyć swoją ukochaną córkę. W dniu, w którym sprowadziła Octavię na ten świat, przysięgła, że zrobi wszystko, by jej ukochana sówka była szczęśliwa i bezpieczna. Tym przede wszystkim kierowała się, gdy zdecydowała się zdradzić męża i uprowadzić Blitzo. Gdyby chodziło tylko o jej męża albo gdyby razem mieli stawić czoła konsekwencją nielegalnych działać Stolasa, nie posunęłaby się aż tak daleko. Ale myśl, że również Octavia miałaby cierpieć z tego powodu? Zaprzepaścić całą przyszłość córki tylko dlatego, że jej ojciec myślał chujem zamiast mózgiem? Nie, Stella wolałaby umrzeć, aniżeli na to pozwolić.

Drzwi powoli się otworzyły. Stella poderwała głowę, spodziewając się powrotu Stolasa. W zamian omal się nie zakrztusiła, widząc stojącą w progu Octavię. Wkroczyła do gabinetu w ciszy, jednak jej wyraz twarzy zdradzał wyłącznie czystą furię, która skierowała przeciwko pobladłej Stelli. Otaczająca ją demoniczna aura rosła przy każdym kroku.

Przełknąwszy ślinę, Stella podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do córki.

– Octavio, ja…

Nie skończyła. Octavia – jej mała dziewczynka – uderzyła ją w twarz tak mocno, że Stella aż się wyprostowała. Dotknęła zaczerwienionego policzka, przez chwilę mając wrażenie, że niewiele brakowało, by straciła zęby. Dopiero wtedy spojrzała na zagniewaną nastolatkę.

– Jak mogłaś? – wymamrotała Octavia, zaciskając szpony w pięści. A potem zawyła tak głośno, że prawie popękały szyby w oknach. – JAK, DO KURWY NĘDZY, MOGŁAŚ?!

– Octavio… proszę… Przepraszam – załkała Stella, ale to nie zadowoliło jej córki.

– Przepraszasz?! Ty, kurwa, przepraszasz?! Wiesz ile to jest warte?! Nic! – pisnęła Octavia, miotając się tam i z powrotem. – Co ty sobie myślałaś, do cholery?! Dlaczego to zrobiłaś?! Naprawdę aż tak bardzo nienawidzisz Blitzo?! Czy znienawidziłaś tatę?! Byłaś tak kurewsko zazdrosna, że cię nie pieprzył, że aż porwałaś ojca mojej najlepszej przyjaciółki i pozwoliłaś go torturować?!

– Zrobiłam to dla rodziny! – wykrzyczała Stella. Wstała. Do oczu napłynęły jej łzy. – Nie chciałam pozwolić, by nasza rodzina się rozpadła! Zrobiłam to dla nas! Dla ciebie!

Spróbowała sięgnąć córki, jednak Octavia gwałtownie ją odepchnęła.

– Dla mnie?! Pierdolenie! Zrobiłaś to dla siebie, głupia suko!

– Octavio! Jestem twoją matką! – zaoponowała Stella, zaciskając zęby.

– JA JUŻ NIE MAM MATKI! – wykrzyczała Octavia tak głośno, że tym razem szyby się rozpadły, tak jak i serce Stelli.

Starsza z sów zassała powietrze i zamarła w miejscu, czując ucisk w piersi. Córka wpatrywała się w nią załzawionymi oczami. Octavia z goryczą odwróciła się i objęła ramionami.

– Tata może być nadopiekuńczym głupkiem – wymamrotała – poza tym zawstydził mnie więcej razy niż mogę zliczyć, ale zawsze pozwalał, żebym wyrosła na osobę, którą chcę być! Nigdy nie narzekał na moich znajomych albo rzeczy, które robię, nawet jeśli nie pasowały do kogoś o moim statusie! Ponieważ zawsze dbał, żebym była szczęśliwa! – Odwróciła się, by spojrzeć na obraz, na którym całą trójką uśmiechali się do siebie, ubrani w eleganckie stroje. Octavia pociągnęła nosem i otarła oczy. – Wiem, że nigdy nie aprobowałaś moich przyjaciół ani tego, co robiłam, a co nie przystoi księżniczce, ale zawsze myślałam, że to dlatego, że chciałaś dla mnie jak najlepiej!

Pełna smutku, odwróciła się i podeszła do zapłakanej matki.

– To sprawiało, że ci ufałam! Niezależnie od tego, co myślałaś, podziwiałam cię! Uważałam, że jesteś silna, zdeterminowana i nigdy nie pozwalasz, by ktoś stanął ci na drodze do osiągnięcia celu! Właśnie taka od zawsze chciałam być! Nawet jeśli to nie było tym, czego dla mnie chciałaś, pragnęłam stać się taka jak ty! Myślałam, że to rozumiesz!

– Octavio… ja… – Stella zamknęła oczy i odwróciła się. – Ja… ja po prostu…

– Czy choć raz pomyślałaś, że ja i tata będziemy cierpieć? Pomyślałaś, jak to wpłynie na Blitzo, Loonę, Moxxiego i Millie?! – zapytała Octavia. – Tuliłam do siebie moją najlepszą przyjaciółkę, kiedy płakała ze strachu, bo bała się, że nigdy więcej nie zobaczy ojca! Widziałam parę dzielnych chochlików, ryzykujących utratę życia, byleby ocalić swojego szefa, choć to niemal skończyło się śmiercią jednego z nich! Za to ich szef był gotów umrzeć, byleby ocalić swój gatunek i dziesiątki innych, które pragnie unicestwić twoja chora, pokręcona matka! Tak, słyszałam o tym! – Z ust Octavii wyrwał się gorzki śmiech. – Wszyscy mówią, że niżej urodzone rasy to samolubne i nielojalne szumowiny, które zasługują na złe traktowanie, ale to gówno prawda!

Octavia wzięła kilka głębszych wdechów i potrząsnęła głową.

– Wiem, że nigdy ich nie lubiłaś… Ale nie spodziewałam się, że posuniesz się tak daleko… Nienawidzę cię. Nienawidzę i nigdy ci nie wybaczę.

– Octavio, proszę! – Stella objęła córkę w pasie. Klęcząc tuż przed nią, rozszlochała się. – Przepraszam! Błagam! Przepraszam, Octavio! Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby wszystko naprawić.

Octavia powoli odsunęła się od Stelli i chłodno spojrzała jej w oczy.

– Jedynym, co możesz zrobić, to odejść i nigdy nie wracać. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć, ani z tobą z rozmawiać. Dla mnie jesteś martwa, Stello.

– Octavia! – zawołała, jednak jej córka już przemknęła przez pokój. – Octavia!

Nie przestała się czołgać, póki nie dotarła do drzwi, by odkryć, że te zostały zamknięte i zaryglowane. Stella krzyczała i tak długo uderzała w drzwi, aż nie mogła mówić. Wiedząc, że właśnie straciła wszystko, była księżna i matka upadła na ziemię i szlochała w ciszy.

 

***

Moxxiemu zaczynała kończyć się amunicja, ale na szczęście niewiele celów pozostało przy życiu. Każdy z wrogów na zewnątrz był martwy, a drużyna pierwsza zaraportowała, że zdołali oczyścić większość pokoi. Zazwyczaj Moxxie czułby swego rodzaju poczucie winy po wybiciu całego budynku. Ale po tym, co przez ostatnie dni przechodziła jego rodzina? Żałował, że nie mógł zdjąć kilku przeciwników więcej.

– Sir! Jakiś pojazd opuszcza posiadłość tyłem! – zaalarmował jeden z cienistych strażników. – Wygląda na opancerzoną limuzynę!

– Widzę go! To samochód Lady Nataszy! Próbuje się wymknąć! – wykrzyczał Grimbeak. – Ktoś strzelał?

Słysząc wiele odmownych odpowiedzi, Moxxie skierował celownik na skraj domu, w ślad za podłużnym czarnym samochodem.

– Cholera! Jest za daleko! – Moxxie wstał i zwrócił się do Grimbeaka. – Mógłbyś przenieść mnie bliżej, żebym mógł strzelić?!

– Zdołasz trafić ruchomy obiekt z powietrza? – zapytał Grimbeak, unosząc brwi.

– Tak, zrobię to – odparł Moxxie, przeładowując magazynek.

Skinąwszy głową, Grimbeak uniósł się na swoich potężnych skrzydłach, po czym chwycił Moxxiego tylnymi szponami i poderwał się do lotu. Chochlik przełknął z trudem, widząc jak wysoko się znaleźli, ale odsunął od siebie obawy, by skupić się na uciekinierach. Jeśli miał być szczery, nigdy wcześniej nie robił czegoś takiego. Taki strzał mógłby wykonać wyłącznie jego ojciec, jednak Moxxie nie zamierzał pozwolić, by którykolwiek z drani zdołał uciec.

Moxxie rzadko choćby myślał o lekcjach swojego taty w temacie treningu snajperskiego, jednak tym razem czuł, że nie ma wyboru.

– Oddychaj głęboko i uspokój się. W chwili, gdy się poruszysz, cel jest stracony – wymamrotał, powoli wciągając i wypuszczając powietrze. – Serce to najważniejszy mięsień. To ono decyduje, czy jesteś strzelcem wyborowym, czy frajerem z bronią.

Czując, jak jego serce zwalnia, Moxxie odetchnął i powoli ułożył karabin Barrett M82 na ramieniu.

– Karabin nie jest narzędziem. Jest częścią ciebie. Traktuj go tak, jak traktujesz własnego penisa. Ostrożnie i z dumą. Pojedynczy strzał mówi o tym, czy jesteś mężczyzną, czy może cipką. Uczyń kulę swoją suką i powiedz jej, kogo ma pieprzyć.

Przycisnął dłonie do rękojeści, wcześniej upewniając się, że nie są spocone, by nie zepsuć strzału. Przyłożył oko do celownika, wciąż mówiąc do siebie.

– Zwróć uwagę na wszystko, od wiatru po swoje położenie. Upewnij się, że znajdziesz idealne miejsce.

Widząc, że nie jest wystarczająco nisko, nakazał Grimbeakowi obniżyć lot i odbić nieco w prawo. Moxxie co kilka sekund upewniał się, że trzymają odpowiednią pozycję, jednocześnie próbując się skupić.

– Wystarczy ułamek sekundy, a kiedy nadejdzie ten moment… – Świat zwolnił, kiedy Moxxie ostrożnie prześledził ścieżkę, którą miał obrać samochód. – Wtedy to zrób.

Pojedynczy strzał przeciął pustynię, trafiając cel idealnie w prawe koło. Opona eksplodowała, a samochód zjechał z dotychczasowego toru, kierując się ku krawędzi klifu. Kierowca próbował zmienić kierunek, ale samochód jedynie przetoczył się kilka razy i spadł do kanionu. Moxxie i Grimbeak wylądowali w pobliżu, obserwując jak drogi pojazd powoli spada, obijając się o skały, nim ostatecznie wylądował na dnie.

– Mam nadzieję, że mieli ubezpieczanie – parsknął Moxxie.

– Samochodu czy życia? – zachichotał Grimbeak. Sięgnął po radio i dodał: – Pozbyliśmy się samochodu. Nie wygląda na to, żeby ktokolwiek przeżył, ale dla pewności wyślę zespół, który to sprawdzi. Bez odbioru.

Przyjąłem. Tutaj zastępca dowódcy zespołu pierwszego. Wszystkie pokoje czyste, tengu nie żyją. Książę Stolas zajął się Lordem Alexandrem. Bez odbioru.

– Rozumiem. Wracamy.

Grimbeak odwrócił się do Moxxiego i uniósł brwi.

– Gdzie nauczyłeś się tak strzelać? Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Moxxie westchnął i skierował spojrzenie na księżyc.

– Nauczyłem się tego od ojca. To jedyna użyteczna wiedza, jaką mi przekazał.

Odwrócił się i ruszył w drogę powrotną, gdy – ku jego zażenowaniu – odezwał się Grimbeak.

– Wiesz, że możemy tam polecieć, prawda?

 

***

Millie i Loona upewniały się, że zajrzały w każdy kąt kolejno przeszukiwanych cel Wschodniego Skrzydła. Jak dotąd nie napotkały żadnych przeszkód i wyglądało na to, że jedyną straż stanowiła ta trójka z wcześniej. Millie przygryzła wargę. Miała nadzieję, że zaraz znajdą Blitzo, by mógł otrzymać niezbędną pomoc.

Zbliżały się do ostatniego zakrętu, kiedy nagły wystrzał omal nie pozbawił Millie głowy. W porę rzuciła się na ziemię. Już miała wystrzelić z dubeltówki, ale zamarła, widząc w co celował sowi demon o brązowym upierzeniu.

– Rusz się, a pieprzony chochlik oberwie! – wykrzyczał demon, przyciskając lufę do skroni Blitzo. Trzymał chochlika wolną ręką, w drugiej ściskając broń.

Klnąc, Millie wbiła wzrok w upierzonego dupka, podczas gdy Loona powarkiwała i szczerzyła zęby. Poświęciła chwilę, by przyjrzeć się Blitzo i omal nie upuściła broni, zszokowana widokiem szefa. Rany, jakie mu zadano, okazały się gorsze, niż sobie wyobrażała. To było niemal tak, jakby spoglądała na zgniły, czerwony kawałek mięsa, nie zaś na wesołego, dziwnego pracodawcę. Dużo gorszy okazał się wyraz jego twarzy. Na ustach miał pianę, wargi krwawiły czarną ropą, oczy uciekły w tył głowy, a łzy strumieniami spływały po policzkach. Millie nie wiedziała, czy to wina pasożyta, czy jakiejś innej okropnej rzeczy, którą zrobili Blitzo.

– Puść go albo cię zabijemy! – wykrzyczała Loona, celując jednym z pistoletów w twarz sowiego demona.

– Jebać! To moja jedyna szansa, że wyjdę stąd żywy! – wykrzyczał demon, pocąc się jak dziki. – Wiem, że zabiliście wszystkich innych! Sądzisz, że uwierzę w łaskę z waszej strony?!

– Po prostu chcemy naszego szefa – odpowiedziała Millie, mrużąc oczy. – Puść go, a wtedy będziesz mógł odejść. Masz na to nasze słowo!

– Pierdolenie! Chochliki nie dotrzymują sowa – powiedział sowi demon, szczerząc się jak szaleniec. – Ale z pewnością masz ładną, ciasną dupkę. – Oczy Millie i Loony rozszerzyły się, kiedy zrozumiały, co miał na myśli. Na samą myśl coś przewróciło im się w żołądkach. – Jak ten tutaj! Ciasną jak szyjka od butelki. Zadbałem o to, żeby mu się podobało.

– Ty skurwielu! – zawyła Loona. Jej sierść zjeżyła się. – Dorwę tego twojego chuja i sprawię, że się nim zadławisz!

– Nie! Ale za to rzucisz broń i położysz dłonie na ścianie! – wykrzyczał demon, kiwając na to, co znajdowało się za ich plecami. – Macie dziesięć sekund. Inaczej rozsadzę mu łeb!

Millie i Loona wymieniły spojrzenia. Obie wiedziały, że muszą coś zrobić i to szybko. Millie do głowy przyszła tylko jedna, ryzykowna rzecz. Z drugiej strony, co innego im pozostało?

Mrugnęła do Loony, mając nadzieję, że ta jej ufa. Piekielny ogier początkowo się zawahała, ale ostatecznie skinęła głową i westchnęła.

– Dobra, w porządku. Zrobimy to.

Dziewczyny wyrzuciły broń – jedną po drugiej, łącznie z zapasami amunicji. Kiedy sowi demon nie patrzył, Millie wyrzuciła MP5 za plecy, blisko swoich stóp. Potem wraz z Looną powoli uniosły ręce ku górze.

– Więc? Puść go – powiedziała Millie, wbijając wzrok w dupka.

– Pod ścianę! Twarzą do niej! – ponaglił sowi demon, wskazując ścianę za ich plecami. Loona i Millie podeszły do niej, ta druga pośpiesznie stawiając stopę naprzeciwko leżącej MP5. Udała, że się potyka i upadła na kolana. – Hej! – Sowa wycelowała w nią pistoletem. Millie błyskawicznie wysunęła z rękawa jeden ze swoich podręcznych noży do rzucania. – Co ty, kurwa, robisz?!

– Potknęłam się, okej?! – Millie uniosła ręce i powoli się podniosła. – Ja tylko…

Jednym ruchem nadgarstka cisnęła nóż, celując prosto w zaciśnięte na broni pazury. Wycelowała idealnie. Sztylet wbił się w ciało demona, wytrącając mu broń i sprawiając, że puścił Blitzo, gdy chwycił się za ranne ramię. Millie doskoczyła do szefa, łapiąc go zanim uderzył o ziemię, a Loona rzuciła się na krzyczącego przeciwnika.

Millie nie kłopotała się sprawdzaniem, jak radzi sobie Loona, w zamian woląc się upewnić, czy jej szef wciąż oddycha. Odetchnęła z ulgą i sięgnęła po radio.

– Tutaj Millie! Znalazłyśmy Blitzo! W tej chwili teleportujemy się do szpitala! – Odwróciła się i zawołała: – Loona! Musimy iść! Blitzo nie ma wiele czasu!

– Zrozumiałam! – powiedziała Loona, zsuwając się ze swojej nieruchomej ofiary. Cała była w krwi i piórach.

Gdy tylko Millie poczuła łapę Loony na swoim ramieniem, wykrzyczała nazwę szpitala i zanim którakolwiek zdążyła mrugnąć, zniknęły.

 

***

Loona prawie zwróciła obiad, kiedy wylądowała twarzą na czystej, szpitalnej podłodze. Tak, mogła uznać to za oficjalne: nienawidziła teleportacji. Pamiętając o stanie ojca, wstała i nieco się uspokoiła, widząc jak lekarze przenosząc Blitzo na nosze, a pielęgniarki i ratownicy zabierają się do pracy.

– Pacjent ma niestabilne tętno! Sprawdź, czy to ze stresu wywołanego torturami, czy może niedoboru krwi. Potrzebuję też przygotowanych dla niego płynów. Dajcie mu ten eliksir, by zneutralizować pasożyta, a potem zabierzcie do sali operacyjnej. – Wysoki, typowo wyglądający diabeł wykrzykiwał kolejne polecenia. Jedynym, co go wyróżniało, była jego twarz, przypominająca maskę doktora plagi z ostrymi zębami.

Loona i Millie patrzyły, jak zmuszają Blitzo do wypicia niebieskiego płynu z parującej fiolki i obracają go na bok. Sekundę później jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, kiedy zwymiotował czarną, spleśniałą zawartość, zapachem przypominającą zgniłe mięso. Wśród płynów, które diabelski doktor szybko zebrał do słoika, znajdowało się coś, co wyglądało jak mały robak.

– Przeanalizuj to w laboratorium – polecił doktor, podając słoik asystującemu mu małemu chochlikowi. – Dobrze, ludziska, ruszamy!

Ułożywszy Blitzo z powrotem na plecach, personel szpitalny pociągnął nosze w głąb korytarza i przez podwójne drzwi, nad którymi wisiała tablica z napisem „sala operacyjna”. Loona popędziła za nimi.

– Czekaj! – zawołała, a piekielny doktor przystanął i odwrócił się do zmartwionej dziewczyny. – Mojemu tacie nic nie będzie?!

– Nie wiem – odparł doktor, potrząsając głową. – Nie miałem pacjenta, który wyglądałby tak źle od Dnia Oczyszczenia. Na razie módl się, żeby wszystko było w porządku.

Loona opadła na kolana i zalała się łzami. Millie podeszła bliżej i ułożyła dłoń na jej ramieniu.

– Odzyskaliśmy go, Loono. Teraz pozostaje nam mieć nadzieję…

Skinąwszy głową, Loona zamknęła oczy. Pamiętała, jak ojciec powiedział jej, że kiedy była bardzo chora, zrobił coś, czego nie robił żaden demon. Modlił się do Boga. Teraz Loona również zrobiła coś nieprawdopodobnego i skierowała swoje modlitwy do najwyższego. Miała gdzieś, co będzie musiała zrobić ani czego przyjdzie jej doświadczyć w zamian. Chciała tylko, żeby staruszek wysłuchał jej błagań – ten jeden raz.

Jeśli nie, Loona zamierzała znaleźć drogę na górę i zagwarantować mu dodatkowy otwór.

 

***

Szczerze mówiąc, Stolas nie oczekiwał od Alexandra za wiele, ale nie spodziewał się, że ten okaże się aż tak nudny i żałosny. Rzekomo dumna i szlachetna błękitnokrwista sowa uciekała korytarzem tak szybko, jakby się za nim paliło. Stolas zdecydował się zabawić jego kosztem i pojawił się tuż przed nim z pomocą zaklęcia teleportacyjnego tylko po to, żeby mały Alex krzyknął i uciekł.

W chwili, w której usłyszał, że Moxxie i Grimbeak udaremnili Nataszy próbę ucieczki, a Millie i Loona w końcu odnalazły Blitzo, wiedział, że pora doprowadzić sprawy do końca. Wszyscy inni byli martwi, pomijając ostatniego robaka, którego należało zgnieść.

Alexander w końcu przestał uciekać i padł z wyczerpania przy wyjściu z budynku. Dookoła walały się trupy jego służących, strażników, tengu i kilku podwładnych Stolasa, jednak tych ostatnich było niewiele. Alexander, ze łzami w oczach, próbował znaleźć drogę ucieczki, ale wszystkie zostały zablokowane przez sieci ciemnej energii, którą przywołał książę z pomocą magii. Pojmując, że to koniec, szlachcic powoli odwrócił się do Stolasa, który powoli przemierzył salę, podczas gdy jego ciało jaśniało hebanową aurą.

Opuściwszy głowę w geście porażki, Alexander odrzucił ojcowskie ostrze na ziemię i zaczął błagać.

– Proszę! Oszczędź mnie, Stolasie! N-n-nie chciałem tego robić! Matka mnie do tego zmusiła! Ona i ten jej przyjaciel!

W odpowiedzi Stolas telepatycznie przesunął nim po podłodze tak, że wylądował na ścianie. Dysząc, Alexander zaczął łkać i jeszcze bardziej błagać.

– Oddam ci wszystko! Całe nasze bogactwo! Kontakty! Firmy i nieruchomości! Możesz mieć nasze starożytne zaklęcia i wiedzę! Nawet ostrze ojca! Ale oszczędź mnie! Błagam!

Czyżby? – zapytał Stolas, udając zainteresowanie Anielskim Ostrzem – Błękitnym Niebem – które przywołał do siebie. – Wiesz, Octavia jest właściwie wnuczką Malphasa. To sensowne, by odziedziczyła jego ostrze.

– T-tak! Octavia wyglądałaby jak urocza mała księżniczka, dzierżąc to os… AAAAAGH! – Alexander został przybity do ściany włócznią Gáe Bulg, którą Stolas zagłębił w dolnej części jego brzucha. Plując krwią, demon słabo uniósł rękę w kierunku zagniewanego księcia. – Stolasie… proszę… litości… Jesteśmy… my… rodziną…

Potraktuj to jako zerwanie więzów rodzinnych – warknął Stolas, po czym chwycił Anielskie Ostrze i pozbawił nim Alexandra głowy. Obserwował, jak jego esencja wydostaje się przez szyje, krzyczy, a następnie zostaje wchłonięta przez ziemię Piekła. Taki los spotykał tych, którzy zostali permanentnie zabici.

Stolas westchnął i poczuł, jak cały jego gniew powoli ustępuje. Powoli sięgnął po hełm, by zdjąć go i zaczerpnąć świeżego powietrza. Choć ledwo się spocił, czuł, że jego pióra są mokre od nadmiaru wrażeń.

Odwołał Gáe Bulg i pozwolił ciału Alexandra opaść na podłogę. Chwilę później nadszedł Reginald i skłonił się przed swoim panem.

– Wszyscy w posiadłości nie żyją, sir. Straciliśmy kilku naszych ludzi, ale niewielu.

– Czy mamy pewność, że Natasza nie żyje? – zapytał Stolas, spoglądając na Anielskie Ostrze w swoich dłoniach.

– Wysłaliśmy grupę, która ma to sprawdzić, ale Grimbeak wierzy, że to wręcz niemożliwe, by ktokolwiek przeżył taki upadek. Nawet jeśli jej się udało, będzie zbyt poraniona, by się ruszyć – podsumował Reginald.

– Niemniej jednak chcę, żeby ona, Alexander i cały ich personel znaleźli się tutaj. Chcę, żeby ciała naszych ludzi wróciły do pałacu. Osobiście poinformuję rodziny o stracie bliskich, ale zachowam charakter ich śmierci w tajemnicy. Upewnij się, że przygotowałeś rzeczy zmarłych, by odesłać je do domów i że podwoiłeś ubezpieczenie z tytułu ryzyka i śmierci dwukrotnie w stosunku do tego, ile wypłacaliśmy zazwyczaj. Jeśli poproszą o coś jeszcze, daj mi znać – powiedział Stolas, z zamkniętymi oczyma gładząc szponami swoje pióra. Uderzyło go poczucie winy na myśl o ludziach, których stracił, ale wszyscy przed nim przysięgali, a jemu pozostało uhonorować ich pamięć najlepiej, jak tylko mógł. – Kiedy wszystkie ciała znajdą się we właściwych miejscach, chcę, żeby ten budynek został wysadzony. Zrób to tak, żeby nie pozostał po nim ślad. Chcę, by oficjalna wersja mówiła, że to wyciek gazu zabił wszystkich mieszkańców. Nie obchodzi mnie, kogo będziemy musieli przekupić. Po prostu upewnij się, że nikt nie będzie drążył.

– Zrozumiałem – powiedział Reginald, wyjmując ostrze z rąk Stolasa. – Teraz, mój książę, myślę, że ty i Moxxie powinniście natychmiast udać się do szpitala.

– … Reginaldzie, bądź ze mną szczery – poprosił Stolas, zamykając oczy. – Czy to źle, że zrobiłem to wszystko dla jednego chochlika?

– Stolasie, służę ci od chwili twoich narodzin. Byłem u twojego boku od śmierci twoich rodziców – powiedział Reginald kładąc dłoń na ramieniu księcia. – Jesteś najważniejszą osobą w całym moim życiu i nie mógłbym prosić o lepszego pana, któremu mógłbym służyć. Wszystkim, czego od zawsze dla ciebie pragnąłem, było twoje szczęście i bezpieczeństwo. Blitzo sprawia, że jesteś szczęśliwy, czyż nie?

– Tak – przyznał Stolas z lekkim uśmiechem. – Nigdy nie czułem się bardziej żywy niż odkąd jestem z nim.

– I z tego powodu będę służyć mu tak samo, jak służę tobie – powiedział Reginald, kiwając głową. – A teraz idź. On cię potrzebuje.

Stolas potaknął i pośpiesznie wybiegł z budynku, by poszukać Moxxiego. Jego serce już nie łaknęło zemsty ani sprawiedliwości. Teraz pragnęło bliskości jedynej osoby, którą książę kochał z głębi swojej duszy.

Jego Blitzy’ego.

 

***

Natasza nie miała pojęcia, jakim cudem wciąż była żywa, ale błogosławiła Szatana za danie jej drugiej szansy. Wykorzystała resztki siły, by kopnięciem otworzyć drzwi i zdołała to zrobić z pomocą pokrwawionej nogi. Chwytając powietrze, wyczołgała się z wraku auta i zaklęła, czując, że jej ciało jest częściowo połamane, a częściowo pokaleczone. Pióra miała we krwi i czuła, że przy upadku zwichnęła skrzydła.

Natasza z jękiem oparła się plecami o wrak samochodu i zaczęła myśleć nad swoim kolejnym ruchem. Pomimo odczuwanego bólu wiedziała, że musi coś zrobić, zanim Stolas wyśle zespół, by upewnić się, że zginęła. Nie był głupi, nie odpuściłby bez dowodów.

– Pierdol się… Stolasie… pierdol się… Stello.

Natasza splunęła na myśl o swojej przeklętej córce. Odkryła, że ta uciekła zaledwie pół godziny przed atakiem i nie zajęło jej dużo czasu, żeby połączyć fakty. Stella zawsze była słaba, zresztą jak i Alexander. Gdyby tylko najdroższy Malpha nie został jej odebrany przez te przeklęte Anioły…

Natasza spróbowała się podnieść, ale nawet oddychanie okazało się bolesne. Kiedy już sądziła, że nie ma dla niej nadziei, dostrzegła postać zmierzającą wzdłuż kanionu. W pierwszej chwili wystraszyła się, że to ludzie Stolasa, ale zaraz odetchnęła z ulgą, dostrzegłszy zakapturzonego przyjaciela. Nie miała pojęcia, kim był i jak wyglądał, ale Demoniczny Lord Belial mu ufał, więc również ona obdarzyła go zaufaniem.

Zakapturzona postać zatrzymała się i spojrzała wprost na nią.

Wygląda na to, że jesteś w nieciekawej sytuacji.

– Nie może być, ugh! – Natasza jęknęła, czując, jak jej nerki niemal eksplodują z bólu. – Pomóż mi…

Twój syn nie żyje, tak jak i wszyscy inni domownicy – zauważył, a Natasza wstrzymała oddech, po czym potrząsnęła głową.

– To… nieważne… Ja… pomszczę go…

Nie, obawiam się, że tutaj zakończy się twój żywot – odparła zakapturzona postać, owijając ramię wokół jej gardła.

Sapnęła, gdy zobaczyła, że ręka przypomina ludzką, ale powykręcaną, rozdartą i pokrytą czarnymi tatuażami, które wyglądały na wiekowe. Czerwone żyły pulsowały za sprawą energii, z którą nie spotkała się nigdy wcześniej.

– Co… ach… co to… jest?! – wykrztusiła, krztusząc się własną krwią. – Jesteśmy… sojusznikami… Ach!

Nie – odpowiedział z rozbawieniem. – Jesteś tylko pionkiem. Teraz zbędnym i bezwartościowym. Szczerze mówiąc, od początku wątpiłem, że dostaniemy księgę. Plan miał tyle wad, że to aż śmieszne.

– Więc… czemu?

Ponieważ chciałem wiedzieć, kto ma tę księgę i jak bardzo jest potężny. Teraz, gdy mam pewność, że jest w rękach Księcia Stolasa, znajdę sposób, by mu ją odebrać – wyjaśnił z rozbawieniem zakapturzony. – Jest niezły, ale jestem od niego starszy i bardziej doświadczony. Po prostu muszę być ostrożny. Więc ja i moi prawdziwi sojusznicy nie będziemy się spieszyć, a gdy przyjdzie czas, wtedy użyjemy Grymuaru Światów, by uczynić Niebo, Piekło i Ziemię prawdziwymi utopiami, gdzie nikt nie będzie obawiał się Boga.

– C-co? Ja nie…

Och, nie przejmuj się. Po prostu kluczę. A teraz pozwól, że w końcu cię zabiję – powiedział, a jego oczy zalśniły.

Powykręcane ramię, które trzymało Nataszę, zaczęło pulsować, sprawiając jej ból większy niż ten, który mogła sobie wyobrazić. Nie zdołała nawet krzyknąć, czując jak coś rozprzestrzenia się po jej żyłach, będąc niczym trucizna pomieszana z lawą. Natasza już kiedyś doświadczyła potęgi Piekła i Nieba, jednak ta siła miała w sobie coś jeszcze. Przypominała agonię i zagładę, obie o wiele potężniejsze niż cokolwiek, co mogłoby mieć swoje początki w Piekle.

Potęga i kryjący za nią ból były starożytne. Pierwotne i dzikie, towarzyszące niezaprzeczalnemu uczuciu śmierci skradającej się po ramieniu. Nienawiść w najczystszej postaci. Dało się to opisać wyłącznie jednym słowem: przekleństwo.

Spojrzała na swojego mordercę, w nikłym blasku księżyca dostrzegając to, z czyjej ręki przyszło jej umrzeć. Jej usta rozszerzyły się z przerażenia, gdy rozpoznała go dzięki… piętnu.

Przeklęty znak został nadany dawno temu tej jednej, jedynej istocie. Skazano go na wieczne potępienie bez szansy na zbawienie. Natasza czuła, że jej umysł eksploduje od nadmiaru wiedzy, gdy pojęła, kto stał tuż przed nią. Istota, która miała umrzeć tak dawno temu, a jednak oddychała i znajdowała się tuż na wyciągnięcie ręki.

Nim zdołała wymówić jego imię, każda żyła w ciele Nataszy eksplodowała. Została tylko zakrwawiona skorupa, którą ciśnięto na pustynny piach. Zakapturzona postać otarła pokrwawione palce i otworzyła portal, którym odeszła przed przybyciem cienistych strażników.

Nadeszła pora, żeby przejść do kolejnego etapu planu.

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

POPULARNE ILUZJE