12 czerwca 2020

Undertale: Projekt badawczy POTWÓR - Taksówka i poważne zagrożenie życia


Autor okładki: Muko
Notka od autora: Miałaś nadzieję, że teraz Twoje życie będzie jak bajka. Wynajęłaś nowe, śliczne mieszkanie. Całkiem sama. Bez rodziny, współlokatorów czy chłopaka, którego niedawno rzuciłaś. Będziesz jak królewna we własnym królestwie. Wolna i nieskrępowana. Problem w tym, że na Twojej kanapie śpi okryty puchatym kocykiem potwór. Czy więc królewnie wypada chodzić nago po mieszkaniu?
Autor: S.
Spis treści
/NASTĘPNE ROZDZIAŁY/
...

Wreszcie zdobyłaś te głupie papierosy. Podobała ci się zaskoczona mina baby ze sklepu, gdy pokazywałaś swój dowód osobisty. Teraz szybkim krokiem wracałaś do mieszkania, bo z nieba zaczął padać śnieg z deszczem i robiło się coraz chłodniej. Naciągnęłaś kaptur płaszcza mocniej na głowę i szczelniej owinęłaś się szalikiem.  

Gdy wchodziłaś do bloku miałaś w planach poważnie porozmawiać z G!. Wyjaśnisz mu, że jego zachowanie wprawiło cię w zakłopotanie. Kultura potworów może rządzić się innymi zasadami, a ty jesteś tolerancyjna i wyrozumiała, ale powinien też poznać ludzkie zwyczaje, jeśli chce z tobą mieszkać. Przypomniałaś sobie, że jakiś czas temu sam wstydził się odsłonić przed tobą swoje kości, abyś mogła je opatrzyć, a teraz narusza twoją przestrzeń osobistą, i to w taki kokieteryjny sposób. Robiło ci się cieplej na samą myśl, ale nie powinnaś się tak czuć. Próbowałaś poukładać sobie w głowie plan logicznej rozmowy, jednak ogarnięcie własnych myśli i uczuć przychodziło ci z trudem. On jest potworem, ty człowiekiem, a życie to nie bajka. Nie zmieni się w księcia, nawet gdybyś tego chciała.

Przed wejściem do mieszkania wyjęłaś papierosy z torebki. Chciałaś mu pomachać nimi przed nosem, ale zanim ja dostanie, musicie poważnie pogadać. Odruchowo zerknęłaś na kanapę. Była pusta. Leżała na niej poskładana piżama, którą miał dziś na sobie. Zajrzałaś do łazienki i sypialni. Nigdzie go nie było. 

- G!, gdzie jesteś? – Zawołałaś, ale odpowiedziała ci wyłącznie cisza. 

Czułaś jak poważnie wzrasta poziom twojej adrenaliny. Drżącymi rękami chwyciłaś za komórkę i wybrałaś jego numer. Melodia odezwała się w mieszkaniu, telefon leżał na stole koło kanapy. Zajrzałaś do szafy, gdzie schowane były jego urania. Zniknęły. Butów również nie znalazłaś. 

Pomimo nerwów starałaś się myśleć logicznie.  Jakim cudem wyszedł z mieszkania? Mógł wyjść, zamek da się otworzyć gałką od środa, ale nie miał kluczy, aby później zamknąć je za sobą. Jesteś pewna, że gdy przed chwilą wchodziłaś, one były zamknięte. To było absurdalne, jednak przy G! musisz myśleć bardziej kreatywnie. Jeśli nie ma go w mieszkaniu, to musiał z niego wyjść, nieważne, jaką metodą. 

Wybiegłaś na ulicę. Nie masz pojęcia w którą stronę mógł pójść. Jeśli wybierzesz zły kierunek możesz się z nim minąć i już nigdy go nie znaleźć. Kawałek dalej był postój taksówek. Jak szalona popędziłaś do stojącego najbliżej pojazdu. 

- Dokąd jedziemy? – Usłyszałaś zaspany głos kierowcy. 

- Najpierw w kierunku centrum, ale proszę nie jechać zbyt szybko, bo szukam kogoś – rozglądałaś się na boki. Nie mógł odejść daleko. Jesteś pewna, że był w mieszkaniu, gdy wróciłaś po dokumenty. Nie było cię około piętnastu minut, więc nie zdążył odejść nigdzie daleko. 

- Kogo pani szuka? Może pomogę – kierowcą był starszy, siwy mężczyzna. Wyglądał na sympatycznego człowieka. 

- Mój znajomy wyszedł sam z mieszkania. Nie zna miasta, może się tu zgubić – rozpaczliwie śledziłaś wzrokiem chodniki – proszę rozglądać się za osobą średniego wzrostu w ciemnej kurtce z szarym futerkiem przy kapturze. 

- To niezbyt szczegółowy opis, może pani powiedzieć coś więcej? – Taksówkarz miał rację, ale G! z pewnością zakrył twarz. 

- To krótka kurtka, nie jakaś gruba zimowa. Wystaje spod niej jasny sweter. Do tego czarne spodnie i wysokie buty – starałaś się, aby opis był jak najbardziej szczegółowy – proszę zawrócić, mógł jednak pójść w drugą stronę. 

***

Nie miał bladego pojęcia dokąd idzie. Ostrożnie rozglądał się na boki i patrzył przed siebie próbując zapamiętać okolicę. Jeśli się zgubi, musi przynajmniej wiedzieć, gdzie już szedł. Nie było to jednak łatwe. Budynki były bardzo do siebie podobne, a ulice niemal niczym się nie różniły. Wszystko było szare i mroczne. Dodatkowo bark jednego oka i ubrania zakrywające twarz bardzo ograniczały jego pole widzenia. 

Szeroką drogę, którą szedł, oświetlały wielkie lampy. Postanowił wejść w nieco ciemniejszą, wąską uliczkę, aby mniej rzucać się w oczy ludzi. Jednak, aby się do niej dostać, musiał przekroczyć tę szeroką ulicę. Nagle usłyszał przeraźliwy pisk i dźwięk głośnej zabawki dla psa. Podniósł głowę, prawie wpadł pod koła samochodu. 

- Jak łazisz! Ślepy jesteś! – Siedzący wewnątrz człowiek otworzył drzwi pojazdu i darł się na niego. 

Pięknie się zaczyna. Ledwie wyszedł z mieszkania i prawie rozjechał go dziwny ludzki wehikuł. Przyspieszył kroku uciekając w wąską alejkę. Miał nadzieję, że nie będzie to jakiś ślepy zaułek. 
Zimno dokuczało mu coraz bardziej. Z ciemnego nieba padał śnieg zmieszany z kroplami wody, więc jego ubrania stawały się nieprzyjemnie mokre. Szedł dłuższą chwilę przed siebie, ale miasto zdawało się nie mieć końca. Wiedział tylko tyle, że chce się z niego wydostać, ale nie miał pojęcia jak wielkie ono jest. Zagłębiał się w wąskie uliczki ukradkiem rozglądając się dookoła. Miejsce nie wyglądało na przyjemnie i bezpieczne. 

- Te, kolo! – Usłyszał za swoimi plecami – pożycz hasj na browara! 

Odruchowo odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał głos. Szybki rzut oka na zbliżające się do niego postaci. Trzech wielkich, ludzkich samców szło w jego kierunku. Ubrani byli w czarne kurtki i luźne, sportowe spodnie. W rękach trzymali puszki, raczej nie było w nich oranżady.

- Zostawcie mnie w spokoju – instynktownie czuł, że już ma kłopoty. 

- Dawaj kasę koleś!

- Nie mam pieniędzy – odpowiedział zgodnie z prawdą. Wciąż jeszcze miał nadzieję, że dadzą mu spokój. Przyspieszył kroku. Nie ma ochoty na żadne awantury i walki. Nie poddali się, nadal szli za nim. 

- Pokaż kurwa gębę! – Odezwał się jeden z nich. Pozostali zaczęli głośno rechotać. 

- Odczepcie się ode mnie! Mówiłem, że nie mam pieniędzy – nie powinien używać magii w obecności ludzi, ale zrobi to, jeśli nie będzie miał innego wyjścia. 

- To kurwa z komóry wyskakuj chuju! – Robili się coraz bardziej agresywni. Nadal przyspieszał kroku zasłaniając twarz. Ręce trzymał w kieszeniach spodni. Nagle jeden z nich złapał go za rękaw kurtki i odwrócił w ich stronę. 

- Pokaż ryj debilu! – Zażądał. G! wyrwał się i odskoczył w tył. Był zdecydowanie szybszy i zwinniejszy od trzech ciężkich osiłków.

- Te, patrzcie kurwa, jak się skurwysyn stawia – człowiek stojący najbliżej znów próbował go złapać, ale udało mu się uniknąć ataku. 

- Kurwa, szybki jest skubany – odezwał się najwyższy z napastników. 

- Nie zbliżajcie się do mnie, bo będziecie tego żałować! – Wiedział, że jego jedyną nadzieją jest ucieczka. Nerwowo rozglądał się dookoła szukając jakiejkolwiek pomocy.

- Słyszeliście! Aż mnie to kurwa z zawiasów wypierdoliło! – Wszyscy zaczęli się śmiać jak jakieś tłuste świnie. 

- No teraz to kurwa w ryj dotrawisz! 

Cała trójka rzuciła się w jego stronę. Nie miał szans z nimi wygrać w walce bez użycia potężniejszej magii. Jedyną rzeczą, która mogła mu teraz pomóc był wieki śmietnik stojący między budynkami. Uniknął ataku pierwszego z osiłków odskakując w kierunku upatrzonego miejsca. Nie dawali za wygraną. Atakowali nadal przeklinając głośno i bezładnie machając wielkimi pięściami. Wbiegł za śmietnik. Skupił się na szybko krążącej w kościach magii. Cztery magiczne ręce chwyciła za ogromy kontener i wywaliły go wprost na głowy wrzeszczących ludzi. Nie miał czasu zastanawiać się, czy zrobił im tym krzywdę. Pędził ile sił w nogach przed siebie, byle dalej od tych przeklętych idiotów. 

***

Taksometr wskazał trzycyfrową liczbę, ale miałaś to gdzieś. Nadal rozpaczliwie rozglądałaś się na boki szukając swojego potwora. Z głównej drogi zjechaliście w wąskie uliczki miejskich osiedli. Czułaś się coraz gorzej, ale starałaś się nie rozpaczać i nie tracić nadziei. Znajdziesz go! Będziesz szukać tak długo, aż znajdziesz. 

- Może pani powiadomi policję? – kierowca zadawał się być zainteresowany twoim problemem. 

- Nie mogę, ponieważ – musisz szybko wymyślić coś wiarygodnego – to nielegalny imigrant – odpowiedziałaś po chwili namysłu. 

- To musi być dla pani ktoś bardzo ważny, że go pani tak szuka – ciągnął dalej. 

- Tak, to przyjaciel – odpowiedziałaś z trudem, czując jak łzy cisną ci się do oczu, a głos delikatnie załamuje. 

- Czarny czy ciapaty? 

- Słucham? – Nie byłaś pewna o co pyta kierowca.

- Jak wygląda? – sprecyzował pytanie. Co to znaczy „ciapaty”?

- Cóż, ma ciemną karnację – skłamałaś – pewnie zasłonił twarz, nie lubi pokazywać się publicznie. Nie jestem też pewna, czy odważy się poprosić kogoś o pomoc.

- Taka ładna dziewczyna i szuka męża za granicą. Nasi chłopcy źli? Tylko niech panienka za Araba nie wychodzi! Oni kobiet nie szanują! Wywiezie panią z kraju i się okaże, że ma jeszcze pięć innych żon i dwadzieścioro dzieci. Są takie historie, w telewizji tego pełno. Albo te ataki terrorystyczne! Tylu ludzi już zginęło. 

Powoli miałaś dość tego ględzenia. Niespecjalnie interesowały cię sprawy imigrantów i terrorystów. Trzymałaś się od tego tematu z daleka. Nagle twoją uwagę przykuł jadący na sygnale radiowóz. 

- Proszę jechać za policją! – zawołałaś do kierowcy. 

- Myśli pani, że przyjaciel już ma kłopoty? – Zawrócił i ruszył śladem migoczących kogutów. 

Nie jechaliście daleko. Kilka uliczek dalej radiowóz się zatrzymał i wysiadło z niego dwóch policjantów. Taksówka zaparkowała kawałek dalej. 

- Proszę na mnie zaczekać, zaraz wrócę! – wyskoczyłaś z taryfy. Kryjąc się pod ścianą budynku próbowałaś dostać się jak najbliżej miejsca, do którego poszli policjanci. 

- Czy ktoś już dzwonił po karetkę? – usłyszałaś głosy. 

- Nie, ale panie władzo, my tego nie zrobiliśmy – ktoś próbował się tłumaczyć. Podeszłaś bliżej, aby widzieć więcej. Trzech wielkich dresów, jeden trzymający się za zakrwawioną głowę. Dookoła pełno rozwalonych śmieci oraz wielki, przewrócony kontener.  

- Jesteście pijani, rozwalacie śmietniki, i to tak, że robicie sobie przy tym krzywdę. Będzie mandat, a resztę nocy spędzicie w areszcie. Pan z kolegą czeka na pogotowie, a panów proszę za mną do radiowozu. 

- No mówię, że nie my to wyjebali! Taki chudy koleś to zrobił! 

- Jak wyglądał? – zapytał policjant. 

- Nie wiem, nie widziałem twarzy.  

To mógł być G!, więc jest w okolicy. Nie miałaś czasu zastanawiać się jakim cudem mógłby obalić ten wielki kontener, ale to nie ma teraz znaczenia. Prawdopodobnie jesteś na dobrym tropie. Pobiegłaś z powrotem do taksówki.

***

Po przebiegnięciu kolejnych kilku uliczek wreszcie postanowił się zatrzymać. To doświadczenie było straszne. Teraz zaczynał wierzyć w te wszystkie historyjki o ludzkim okrucieństwie. Miał jednak pierdolone szczęście, że znalazła go H., a nie taka banda bezmózgich małp. 

Szedł dalej. Nie miał pojęcia ile czasu upłynęło odkąd opuścił mieszkanie. Robiło się coraz zimniej, teraz z nieba leciały tylko wielkie płatki śniegu. Miał wrażenie, że jego przemoczone ubrania zaczynają zamarzać. Poczuł też, że robi się głodny. Jego organizm dawno zdążył zapomnieć o pysznym śniadaniu, które jadł razem z H. Dlaczego nie wziął ze sobą choć trochę prowiantu? Co ma teraz zrobić? Zacząć kraść jak jakiś przestępca? 

Szybko zaczął żałować swojej nagłej decyzji. Mógł ją jednak przeprosić, błagać na kolanach o wybaczanie. Już nigdy by się do niej nie zbliżył, byleby pozwoliła mu jeszcze trochę zostać w bezpiecznym mieszkaniu. Teraz już za późno. Doskonale wiedział, że nawet gdyby chciał wrócić, nie ma na to najmniejszych szans. Totalnie się zgubił.  

Szedł pomiędzy wysokimi budynkami. Z ich szczytów powinien być dobry widok na okolicę, jednak nie miał pojęcia, czy istnieje możliwość dostania się na dach. Spoglądał w górę analizując możliwości gdy nagle usłyszał głośne, nieprzyjemne warczenie. Spojrzał w stronę z której dochodził ten okropny dźwięk. Na małym, zabłoconym placyku stał wielki, brązowy pies, szczerzący na niego ogromne zębiska. Do bestii za pomocą smyczy było przymocowane ludzkie dziecko w różowej kurteczce. Kawałek dalej stał jakiś gość rozmawiający przez telefon komórkowy.

- Puszek, cicho, nie warcz na pana – dziecko leciutko szarpnęło za smycz. „Puszek”? Kto nadał takie imię maszynie do zabijania? G! cały czas obserwując psa, zaczął się powoli wycofywać. Bestia warczała głośniej. Nie wytrzymał, odwrócił się i  zaczął uciekać. 

- Puszek! – wrzasnęło dziecko. Bydle puściło się za nim jak torpeda. Wiał, ile miał sił w biednych, chudych nogach. 

- Tato! Puszek goni pana! 

- Proszę się nie bać, on jest szczepiony! – usłyszał głos mężczyzny, obejrzał się za siebie. Gonił go pies, a zanim biegło dziecko i facet od komórki. Szczepiony kurwa, jakie to ma znaczenie, jeśli to bydle go zaraz zagryzie. Pies szczekał jak opętany. Już wiedział, że nie da rady uciekać wiecznie. Sekunda skupienia, a w jego dłoni pojawiła się kość. 

- Żryj to skubańcu! – Cisnął przywołanym przedmiotem prosto w rozwarty pysk. Pies złapał ją w locie. Nie zatrzymał się, uciekał dalej przez koleje uliczki. 

Stanął dopiero gdy opuściły go siły. Oparł się placami o brudną ścianę budynku dysząc ciężko. Znów czuł straszny ból prawego biodra. Być może kość dobrze się zrosła, ale na biegi wyścigowe było zdecydowanie za wcześnie. Rozejrzał się dookoła. Znów ulice, znów budynki, na szczęście ani śladu wściekłego pas. Po kilku minutach na złapanie oddechu ponownie ruszył w przód szurając podeszwami po chodniku. Musi znaleźć miejsce, w którym będzie mógł bezpiecznie odpocząć. 

W jednej z szerszych uliczek spostrzegł dziwną konstrukcję. Była to mała zadaszona budka z ławeczką pośrodku. To nie było idealna miejscówka na nocleg, bo z jakiegoś powodu wiata była zrobiona ze szkła, albo podobnego materiału, ale nie miał innego pomysłu. Usiadł na ławeczce i pochylił się chowając twarz w dłoniach. Zginie tu, teraz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. To będzie cud, jeśli dożyje do końca tej chujowej nocy. 

- Wszędzie te ćpuny! – usłyszał skrzekliwy głos. Szybko schował dłonie do kieszeni spodki i ukradkiem zerknął na stojącą niedaleko osobę. Jakaś starsza, przygarbiona samica mierzyła w niego długą, drewnianą laską. 

- Tylko się do mnie zbliż menelu, a wezwę policję! – skrzeczała nadal. Odsunął się na sam koniec ławki, byle jak najdalej od tej dziwaczki.

- Matko Boska! Sami bezrobotni alkoholicy, ćpuny śmierdzące! Nic tylko napadają i kradną! – wrzeszczała machając swoją laską jak jakimś orężem. Ta noc będzie jeszcze dłuższa, niż myślał.  
Share:

1 komentarz:

POPULARNE ILUZJE