27 grudnia 2015

W potrzasku własnego znaczka






     Kiedy kucyk odkryje swój indywidualny talent, zda sobie sprawę z tego w czym jest dobry lub będzie wiedział co chce dalej robić w życiu oraz co z tego będzie – warunkuje to jego dalsze życie. Każdy z nas ma swój indywidualny, unikatowy, niepodważalny znaczek. Może on oznaczać talent do szybkiego latania, umiejętność porozumiewania się ze zwierzętami, talent aktorski, piosenkarski, talent do gry na jakimś instrumencie, talent w budownictwie, talent w florystyce, talent w zarządzaniu tym co się ma. Ma się też talent do szczęścia, do rozśmieszania bliźnich, do robienia i gromadzenia pieniędzy.
      Znaczki warunkują nasze dalsze losy, to gdzie znajdziemy zatrudnienie oraz to co będziemy dalej robić w życiu. To w czym jesteśmy naprawdę dobrzy.
     Pamiętam, jak moja mama (cudowny z niej był jednorożec) opowiadała mi kiedyś, że każdy kucyk dostał swój własny talent i to od niego zależy jak go wykorzysta. Lata mijają, a ja nigdy jak do tej pory nie poznałam kucyka, który obierając drogę życiową nie kierował się znaczkiem na boczku. Z tym rodzą mi się w głowie dwa pytania.
      Pierwsze: Skoro naszym zadaniem jest odkryć w sobie znaczek – to oznacza to tyle, że wcześniej był on zakryty. Kto go zakrył i dlaczego?
      Nie prościej byłoby rodzić się ze znaczkami na boczkach? Już w dniu narodzin wiadomo byłoby co można zrobić. Małe źrebię z talentem muzycznym od małego uczone byłoby śpiewu, kucyk z talentem matematycznym poszedłby od razu do szkoły dla małych kucyków ukierunkowaną akurat na to. Ileż to przykrych zdarzeń można byłoby uniknąć, gdybyśmy się rodzili ze znaczkami.
      Drugie: Zakładając, że te znaczki w nas są i ktoś, albo coś z nieznanych nam przyczyn je przed nami ukrywa... przypisuje nas w dniu naszych narodzin do danej dziedziny działania w społeczeństwie. Niejako przeznaczenie. A więc wyklucza to naszą wolną wolę. A o istnieniu jej jestem jakoś dziwnie przekonana. Zasadnicze pytanie brzmi więc w ten sposób – skoro każdy z nas ma ukryty talent, to czy może go zmienić?


     Myślami wracam więc do swojego znaczka. Otoczonego czernią fioletowego serca.
Kiedy byłam źrebakiem miałam świadomość swojego wielkiego daru mówcy. Chciałam uczyć w szkole, jak wtedy moja idolka pani SweetBook, razem z Cheerilee, która później zaopiekowała się szkołą bawiłyśmy się w uczenie młodszych od nas źrebaków. Zabawa w szkołę naprawdę mi się podobała. Wchodziłam na drewnianą mównice, sprawdzałam prace domowe kolegów, pomagałam im, radziłam, z czasem nawet udzielałam korepetycji. Jednak znaczka na boczku nie miałam. Chociaż Cheerilee już miała. Kiedy pokazała go pani SweetBook ta automatycznie zaczęła ją uczyć indywidualnie czegoś, co można nazwać pedagogiką. Czyli sztuką radzenia sobie z uczniami oraz umiejętnością przekazywania im wiedzy. Przez jakiś czas łudziłam się, że i u mnie pojawi się podobny znaczek, ale potrzebuję trochę czasu. Pytałam się przyjaciółki jak się jej to udało, wiedziałam, że robi dokładnie to samo co ja, a obie jesteśmy równie produktywne i obie miałyśmy mimo wszystko taki sam... no nie wiem, teraz słowo talent jest nie na miejscu.
      Kiedy opuściłam przedszkole poszłam do szkoły dla jednorożców, mieściła się ona w Canterlocie, jednak nie zdałam egzaminu magicznego. Mimo tego, że dość szybko opanowałam umiejętność posługiwania się magią w życiu codziennym. Mój ojciec kuc ziemski był pewny, że będę magiem z prawdziwego zdarzenia. Przejechał się. Po zrobionym teście, lecz na wynikach dość miernych ukłoniłam się nisko, a w gardle utknęła mi moja duma. Zawiodłam ojca. Chociaż on tak we mnie wierzył. Jednak ryzykował w ciemno, a mój boczek nadal był pusty.
     Nie przejmowała mnie jakoś świadomość tego, że praktycznie wszystkie moje rówieśnice i rówieśnicy mają już swoje boczki zapełnione kolorowym znaczkiem. 

- Znaczek pojawia się wtedy, kiedy robisz to co lubisz robić i zdasz sobie sprawę z tego, że robisz to dobrze. - powiedziała mi kiedyś koleżanka, jak siedziałyśmy w bibliotece. To miało sens. 
    Lubiłam czytać i dowiadywać się o wielu rzeczach. Najbardziej interesowały mnie życiorysy wielkich kucy w historii. Wojowników, wodzów, zdobywców, odkrywców. Potem czytałam książki bardziej psychologiczne i biologiczne. Ktoś podsunął mi pomysł, że skoro tyle już o tym czytałam, to powinnam spróbować swoich sił jako kucykowy psycholog. Nie czułam wewnętrznie, że właśnie to chcę robić. To co czułam było inne. Znacznie ważniejsze niż zwyczajne wysłuchanie innego kuca z jego plwocin umysłowych. Zresztą, nigdy jakoś nie ciągnęło mnie też do pomocy innym kucykom. Uśmiechnęłam się wtedy z przekąsem. Mimo godzin w bibliotece, mimo tego, że poznałam kulisy działania tej instytucji i nauczyłam się wszystko właściwie segregować – mój boczek pozostał pusty. 
     Nie miałam talentu ani do pozyskiwania wiedzy, ani do tego by zostać dobrą bibliotekarką.
     Jakiś czas później mój ojciec zostawił mnie i moją mamę. Cieszyłam się bo zrobił naprawdę wiele złego w jej i w moim życiu. Poczułam ulgę i odżyłam, a jako, że do słowa drukowanego zawsze miałam ciągotki pod grzywą zrodził mi się dziki plan – może moim talentem jest pisanie? W tamtym okresie spłodziłam wiele książek, wiele wierszy, aby nadać autentyczności moim bohaterom zbierałam informacje od innych kucy: o ich zawodach, planach, marzeniach, o koszmarach nocnych, o ich obawach. Rozmawiałam dużo, bo jak wcześniej powiedziałam umiałam nie tylko mówić, ale i słuchać, a wiedza psychologiczna jaką pozyskałam podczas długich dni spędzonych w bibliotece okazała się bardzo przydatna. To co pisałam nawet się podobało, więcej było konstruktywnej krytyki aniżeli tej obraźliwej. Jednak mimo to na moim boczku ani śladu było znaczka. Pozostałam ostatnią klaczą z mojego rocznika, która miała pusty bok. Przyznaję teraz, to trochę dołowało.

     Było już po ataku Nightmare Moon, za nami była walka z Discordem, ba, to właśnie spotkanie z nim może nie bezpośrednie przyczyniło się do tego, że teraz na moim boczku widnieje to serduszko. Miało to miejsce krótko po jego resocjalizacji przez Fluttershy. Przechodziła właśnie ze swoim nowym przyjacielem bardzo odbiegającym od zwykłego kucyka. Wszyscy się pochowali, albo zamarli w przerażeniu widząc pana chaosu chodzącego spokojnie po ulicach Ponyville w którym mieszkałam już na swoim. 
Wracałam z zakupów i zobaczyłam, że za parą jedzie na wózku moja przyjaciółka. Ominęłam ich i podbiegłam do niej rzucając się w jej ramiona. Usłyszałam tylko słowa żółtego pegaza „Widzisz Discord? Yu akceptuje każdego bez warunków na to jaki jest i jaki był. Kocha każdego za to, że po prostu jest.” Tego samego dnia Fluttershy przedstawiła mnie Discordowi i jako pierwsza z normalnych kucyków uścisnęłam go za szpon wystawiając swoje kopytko. Słowa jednak pegaza utkwiły mi w głowie.
     To nie była taka prawda, była osoba do której czułam czystą nienawiść. Nie, to za wiele powiedziane, bo ja nie wiedziałam i nie wiem nadal co to znaczy prawdziwa nienawiść. Na swój sposób, nie chcę jakiegokolwiek kucyka nienawidzić. Jak do tej pory udaje mi się to bez większych przeszkód. Jednak istniał jeden kuc do którego miałam wiele, wiele żalu. Rozmyślałam o tym leżąc w swoim łóżku. 

     Tym kucem był mój ojciec. To nie tak, że życzyłam mu tego co złe, to nie tak, że go nienawidziłam. Było mi smutno, że okazał się być takim złym ojcem. Czułam chęć zemsty za to, co zrobił mojej mamie. Czułam potrzebę rewanżu, a jednocześnie nie chciałam, aby spotkało go coś złego. Targały mną sprzeczne emocje. Długo walczyłam z nimi kiedy w końcu zdałam sobie sprawę z ich istnienia. Nie pomagały rozmowy z psychologami, bo wiedziałam jakie sztuczki stosują. Nie pomagało zapomnienie – bo nie umiałam zapomnieć i z dziwnych powodów – nie chciałam.
     Pamiętam, że leżałam już w łóżku rozmyślając jak zawsze o swoim wnętrzu o tym co we mnie gniło. Na dnie mojej świadomości pojawiła się myśl, że to przeszłość. Przeszłość mnie już nie skrzywdzi, nie uleczy, nie pocieszy. Przeszłości nie ma, a jego w moim życiu też nie ma. Oczywiście, mógłby być inny, mogło to się potoczyć lepiej, lecz się nie potoczyło i oto byłam. Samotna w łóżku. Naciągnęłam na siebie kołdrę, jakby wstydząc się samej siebie. Kiedy zrozumiałam, że ten kuc mi już nie zagraża, kiedy zrozumiałam, że nic mu nie chcę zrobić, że poradziłyśmy sobie z moją mamą, że dajemy radę, jakoś, ale jednak.... Poczułam cudowną ulgę. Wybaczyłam mu. Pokochałam te miłe wspomnienia jakich nie było mało u jego boku. 
Wybaczyłam złość i krzyki. Wybaczyłam podniesione nade mną kopyto, bo wiedziałam, że już nigdy mnie nie dosięgnie. Już go nie ma. Nie ma tej zgnilizny chociaż myślałam, że była. Przestałam hodować w sobie strach przed nim i ....
     Kiedy wstałam następnego dnia na moim boczku widniało właśnie to serce. Symbol tego, że umiem bezwarunkowo kochać, umiem wybaczać, szybko się regeneruję. Jednak co to za znaczek? Nie gwarantował mi pracy w zawodzie. Jedynym kucykiem jakiego znam o podobnym znaczku do księżniczka Cadence, lecz ona umiała za pomocą swojej magii pobudzać pokłady miłości w kucykach. Ja tego nie umiałam, a moja magia jest za słaba abym mogła oddziaływać na inne kucyki. Patrzyłam ze zdziwieniem na swoje odbicie. Czy byłam niezadowolona? Może troszeczkę. Zawiedziona – tak. Jednak nic na to nie poradzę. Taki znaczek już mam.
     Potem analizowałam swoje życie, umiejętność rozmowy z innymi, umiejętność doradzania im, umiejętność zrozumienia i obcowania z tymi, z którymi normalnie nikt nie chce utrzymywać kontaktów. Rozumiałam króla Sombrę, nie byłam zła na Discorda, a nawet znajdowałam coś zabawnego w tym co robił i troszeczkę tęskniłam za chmurami z waty cukrowej. Nigdy nie byłam zła na księżniczkę Lunę. Nawet ostatni atak Tireca byłam w stanie wytłumaczyć, zrozumieć i wybaczyć. Nie byłam zła. Nie było we mnie ani grosz zawiści, nienawiści, niechęci do kogokolwiek. Cała moja wcześniejsza droga przygotowała mnie właśnie na ten rzadki dar przebaczania nawet największych zbrodni i krzywd wyrządzonych bezpośrednio mi. Co więcej, umiałam wyjaśnić cudze położenie i dać do myślenia innym.
     Mimo wszystko wolałabym mieć już na boczku książkę i pracować w bibliotece...
 

     Od niedawna zaczęłam zastanawiać się, po samej sobie – co sprawia, że mam akurat serce? Miałam ten dar od zawsze? Jeżeli tak to jak? Od kogo? Po co akurat ja? Dlaczego nie mogłam być nauczycielką chociaż chciałam i miałam taki cel? Po co są nam znaczki? Czy one przez przypadek nas nie ograniczają? Skąd pochodzą? A może są źle interpretowane? Wszyscy chcemy znaczków, jesteśmy dumni kiedy się w końcu pojawiają... Lecz... czy zdajemy sobie sprawę z tego czym tak naprawdę są?
     Kochany pamiętniczku. Nie mów tego nikomu. Schowam Cię teraz pod moim łóżkiem, tak aby Sa'ela nie mogła Cię znaleźć. Trzymaj to w sekrecie. Postaram się rozwikłać tę zagadkę. Trzymaj za mnie kciuki. Chcę znaleźć odpowiedź na pytanie – kto właściwie daje nam znaczki? Po co? Dlaczego akurat te? Czy ktoś nami steruje? Czy faktycznie mam wolną wolę?
Share:

1 komentarz:

  1. http://www.fge.com.pl/2015/03/oc-kuthama-foxtail231.html
    Wybacz... to moje pierwsze wejście na twój blog i trafiłem tutaj przypadkowo, kiedy szukałem tematów związanych z cuty-markam'i. Na sam początek muszę przyznać, że historia zdobycia znaczka w twoim opowiadaniu jest ciekawa i oryginalna, pokazująca przy tym emocje oraz rozwój postaci. Ja osobiście nie wierzę w przeznaczenie, "kowalstwo" jest u mnie na porządku dziennym, ale sądzę, że zewnętrzny bodziec jest równie ważny jak swoje wewnętrzne ,,ja".
    Pozdrawiam
    Foxtails231

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE