Notka od autora: Czyli coś co wyszło spod moich palców, kiedy próbowałam przełamać brak weny.
Spojrzał na zegarek w telefonie, jest już spóźniony. Przeklną w myślach i dopił ostatni łyk zimnej już kawy by następnie wyrzucić papierowy kubek do kosza. Autobus przyjechał chwilę potem. Przepełniony jak zawsze pod wieczór, kiedy wiele osób wracało z pracy. Jednak dla niego zawsze znajdowało się miejsce. Ludzie instynktownie unikali ognia, dlatego nic dziwnego, że choć kilka osób stało, nikt nie chciał usiąść koło niego. Fell wpatrywał się w miasto za szybą, na budynki, sklepy, kościoły, wąskie i szerokie uliczki. W końcu, wysiadł na jednym z końcowych przystanków i poprawił marynarkę. Ciepłe wiosenne powietrze zwiastowało zmianę pór roku. -Może powróżyć? – usłyszał głos koło siebie. To jakaś starucha. Niska, zgarbiona z obwisłym cycem i wielką brodawką na brodzie, z której wyrastało kilka włosów, niczym pajęcze odnóża. -Nie. – Prosta, krótka komenda. -A może jednak? – nalegała kobieta, zadzierała wysoko głowę, aby spojrzeć na niego. W swojej zgiętej posturze sięgała mu zaledwie do torsu. -A może jednak nie? – czy ona za nim idzie? Cholera, idzie za nim. Spojrzał przez ramię skręcając jednocześnie w boczny chodnik. – Powiedziałem, nie. Mam to przeliterować? – warknął zatrzymując się pod barem. -Coś czuję, że się mylisz, Grillby. – Poczuł jak okulary delikatnie zsuwają mu się z nosa, więc je szybko poprawił. Zna jego imię? Cóż… nie powinno go to jakoś zaskoczyć, ale przywykł już do tego, że wszyscy nazywają go Fell, albo inaczej. Wszystko po to by odróżnić go od klasyka. -Dobra, ale szybko, mam mało czasu. – wsadził ręce do kieszeni marynarki. Stara cyganka wyciągnęła z kieszeni czarnej kiecki talię kart. Zwykłych, takich jakie używał do gry w pokera. Potasowała je na jego oczach i rozłożyła. Wyciągnął jedną. Czwórka kier. Cyganka ją zabrała i spojrzała z uwagą. Lecz nic nie mówiła – I? -Za wróżbę należy się opłata. -Zapomnij – warknął chwytając za klamkę baru. -Nie igraj z magią – pogroziła mu uśmiechając się – Jakaś skromna kwota, zapłata, cokolwiek, za wróżbę. -Spadaj – mruknął. Magia, też mu coś. Jeszcze jakby wierzył w ten rodzaj magii który próbuje mu wmówić. Nie dał jej dokończyć, po prostu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. -Spóźniłeś się. – Grillby stał już za barem, gotowy na kolejny wieczór pracy. W środku znajdowało się już kilka osób jakie potwór kojarzył, kilka jakich nawet znał imiona i kilka nowych, którzy stali przy szynku wpatrzeni w menu zastanawiając się co wybrać. Fell nic nie odpowiedział, jego spojrzenie mówiło wiele. Był zły i zmęczony. Ten wieczór nie był jednak łaskawy. Zazwyczaj było wiele do roboty, nawet we dwóch nie mieli co narzekać na nudę. Interes się kręcił. Lecz tak jakby… więcej wypadków? Coś się stłukło. Coś pękło. Zabrakło piwa studenckiego, zaś oboje mieli problemy z jednoczesnym zamontowaniem nowej baryłki i obsługiwaniem klientów. Lecz to nie wszystko. To dałoby się przeżyć, prawda? Curly wzbudził zainteresowanie kilku ludzi, którzy traktowali go jak jakąś zabawkę, a nie żywą istotę, dlatego po drugiej interwencji Grillbiego trzeba było malca odesłać na górę. Kelnerka jaką zatrudnili na pół etatu zachorowała, więc nie było pomocnych rąk do pracy przy wodzie… G się zbełtał na stół, Pink rozwalił krzesełko, Undyne przybyła rozrzucając wszędzie krewetki i jakby tego było mało, koło północy Mettaton postanowił wszystkich „zaszczycić” swoją obecnością. Tak więc po podłodze walały się już nie tylko krewetki, ale i płatki róż. Wyobrażacie sobie zestawienie Mettatona i Undyne? A jak do tego dodać jeszcze Osiołka, Kota, kilka ludzi, kilku myśliwych którym trzeba było tłumaczyć zasady, że do baru broni wnosić nie wolno. A i koń wpadł. Nie pytajcie. Gadający koń. Nic Fella już nie zdziwi. Wisienką na torcie było pojawienie się Yoshikiego. Fell miał wrażenie, że cały wszechświat ze wszystkimi uniwersami zawziął się na niego. Brakuje jeszcze tylko jakiejś bitwy i … -…to mój keczup! – no i masz ci los. -Co za pechowy dzień…- mruknął Grillby zamykając drzwi baru nad ranem za ostatnim klientem. Fell spojrzał tylko na niego wyraźnie zdegustowany. Dzisiaj był naprawdę męczący dzień w pracy, a jeszcze trzeba sprzątnąć bałagan przed jutrem. Wyciągnął z kieszeni telefon. Rozładowany? No cóż… -Daj mi komórkę – podszedł do klasyka, który otworzył szerzej oczy jak wyciągnął z kieszeni rozbity aparat. Ale kiedy? Dobrze, podładuje się ten i zadzwoni się do ekipy naprawczej. No i sprzątającej. Taki przynajmniej był plan… Ładowarka okazała się też nie działać, a kiedy już coś się połączyło, zabrakło prądu w całym barze. Jakaś z ekip remontowych coś przecięła i w ciągu najbliższych godzin nie będzie prądu. Albo i przez cały dzień. Kto kurwa majstruje przy kablach w deszczową pogodę?! Chuj, nigdy nie zrozumie ludzi. Kiedy koło dwunastej, bez ani odrobiny snu, wszystko było naprawione. Znaczy się, uszkodzenia w barze oczywiście. Fell postanowił się zdrzemnąć na chwilę. Ale nie mógł spać. Kurwa. Bar będzie dzisiaj działał, ale co zrobić z brakiem prądu? … -Trzeba będzie dzisiaj jednak zamknąć bar z powodu awarii… - rzucił Grillby koło szesnastej. -Nie, nie, nie. Otworzymy go. -Jak chcesz to zrobić bez prądu? -…. Wiesz, mam pomysł – I miał, oczywiście, że miał. Fell posiadał jeden z tych zmysłów, który sprzedałby nawet zegar z jedenastoma godzinami, albo kalendarz z dziesięcioma miesiącami jako unikatowy i jedyny w swoim rodzaju. Tego wieczora bar był otwarty. Klimatu dodawały porozstawiane wszędzie świeczki, do tego chodzące płomyczki jakie przysłał Grillby z Underswapa, które usługiwały klientom. Fell nie pozwoli, aby jakiś głupi pech nie pozwolił mu otworzyć baru! … Tylko po chuj Undyne znowu przyszła z Mettatonem? Trzeci dzień nie był lepszy. Prąd był, ale zabrakło wody. Tak dla odmiany. Obsługa nie była zła, ale jak sprzątnąć bar? Czwartego dnia… nikt nie przyszedł. Piątego też. Szóstego… Szóstego postanowił coś z tym zrobić, nie wierzył w pecha. W każdym razie nie takiego spowodowanego olaniem jakiejś wrednej staruchy, która go stalkowała, ale… Po kilku dniach naprawdę ciężkiej pracy i kilku kiedy nie działo się kompletnie nic w pracy. A nic to bardzo źle – zwłaszcza kiedy prowadzi się własny bar – postanowił spróbować tego co przyszło mu do głowy. A co nie było do końca racjonalne. Przynajmniej tak myślał. Oczywiście, nic nie powiedział Grillbiemu. Dnia siódmego Bóg odpoczywał, więc oboje wczesnym rankiem postanowili, że dzień przerwy przyda się im obojgu. Klasyk postanowił wybrać się na spacer do parku z psem i Curlym, zaś Fell poszedł swoimi drogami. Cały czas wmawiając sobie, że to co robi to totalna głupota, wrócił na miejsce gdzie wcześniej spotkał cygankę. No i jej nie było. Nie trudno się domyślić. Odpalił papierosa siadając na ławce i założył nogę na nogę. Potrafił być cierpliwy. Ba. Bardzo cierpliwy, zwłaszcza kiedy w grę wchodziło coś czego chciał. A chciał odpowiedzi. Jeżeli pech nie minie po spotkaniu z cyganką, nikt się o tym nie dowie, a on wyprze to wspomnienie z pamięci. Jeżeli jednak pech minie, potraktuje to jako zbieg okoliczności i tez wyprze to z pamięci, z tą różnicą, że pech minie. No i nikt się nie dowie. Bo nikt wiedzieć nie musi, prawda? Prawda. Tak myślał i sobie wmawiał. Minęła godzina, potem dwie, potem trzy. Było już dobrze kilkanaście minut po południu i zbliżała się pora obiadowa, kiedy postanowił wstać z ławeczki i jej poszukać. Ale gdzie zacząć? Na rynku? Nie było jej tam. Gdzie zazwyczaj czają się staruchy? … Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę jak mało wie o otaczającym go świecie. Niby mieszka już z ludźmi od kilku lat, ale tak na dobrą sprawę nie wychylał się z baru przez cały ten czas i interesowały go sprawy tylko związane z jego przedsiębiorstwem. Dlatego chodził bez celu po pobliskich uliczkach łudząc się, że może za rogiem będzie stała ta starucha! Ale ani razu jej nie znalazł. Kiedy słońce zaszło, zaś powietrze zrobiło się zimniejsze, postanowił zawiesić na dzisiaj poszukiwania. Może jutro przed pracą? Albo po prostu porzuci ten pomysł i spróbuje przeczekać burzę. Wsadził ręce do kieszeni i odpalił kolejnego papierosa. -Jesteś zmartwiony – usłyszał przyjemny kobiecy głos. Przystanął i podniósł wzrok. Młoda, zgrabna i ponętna cyganeczka, miała skrzyżowane ręce na piersi i cwany uśmiech na twarzy. – Coś nie idzie po twojej myśli Grillby? – Coś w jej głosie było… znajomego. Otworzył szerzej oczy. – Mówiłam, że trzeba zapłacić za wróżbę – Wszelkie wątpliwości zniknęły. Czy zapłacił? Owszem. Cena nie była zbyt wysoka. Cokolwiek. Zapłacił pocałunkiem. Sam nie wiedział dlaczego cieszył się na jej widok. Ale w momencie kiedy ją pochwycił kładąc ręce na jej biodrach i złączył swoje wargi z jej poczuł, jak cały pech go opuszcza. Co znaczyła wróżba, tego się nie dowiedział, ale kolejnego dnia kiedy otworzył bar nie wydarzyło się nic złego. Znaczy się nic złego w takim znaczeniu.
Zanim co i czego wyjaśnię wpierw o co chodzi z tytułem.
Czy to opowiadanie, czy to rysunek, czy to komiks, czy coś innego. Czasem chcesz coś zrobić, ale nim to dokończysz (albo w ogóle się za to weźmiesz) dochodzisz do wniosku, że albo za głupie, albo za tandetne, albo za patetyczne, albo masz pomysł na jakąś scenę ale nie na całość, albo po prostu masz ochotę stworzyć Marry Sue, ale wiesz, że nikt nie lubi Sue więc tego nie robisz pozostawiając swoje pragnienia skryte w głębi serca.
Oto szansa, aby pokazać na co Cię stać!
Z prawdziwej miłości - do tworzenia!
Tak więc w tym evencie będą przygarniane wszystkie pomysły na prace!
Oto zasady:
Termin: Do 13.02.2019 23:59:59
Temat: Walentynki 2019 - Nick
W treści maila: wysłać link do strony jakąś się posiada, albo po prostu podpis.
Maile słać na: yumimizuno@interia.pl
Mogą być obrazki:
Do 5 na jedną osobę
Komiksy
Do 5 na jedną osobę
Opowiadania
Do 10 stron Times New Roman 12 czcionką
W liczbie sztuk do 2 na osobę.
Jeżeli ktoś chce przesłać i obrazek i opowiadanie, oczywiście, że może!
W razie pytań! Zapraszam do komentarzy! GOTOWE PRACE
Supernowa była bardzo specyficznym dzieckiem. Wiedziałaś o tym już od jej pieluch. Zacznijmy od tego, że spała .. bardzo.. baaardzo długo. Zarówno Ty jak i Sans właściwie nie wiecie co to znaczy mieć zarwaną noc przez płaczące dziecko. Jadła i spała całymi czasami, a kiedy trzeba było ją przewinąć, tylko kręciła się i pociągała nosem. Choć cieszyłaś się, że jest taka spokojna, gdzieś tam w podświadomości myślałaś, że może być „aż za”. Ale .. jadła, rosła, więc co mogło by być z nią złego. Prawda? -hej kochanie – Uniosłaś głowę znad książki, osunęłaś nieco niżej okulary, aby lepiej widzieć swojego kościstego męża. – popatrz – złapał za zamek suwaka i przesunął go na dół, odsłaniając waszą córkę uczepioną jego żeber – koala! – i zaśmiał się. Ty otworzyłaś szeroko oczy i również zalałaś się śmiechem. -SANS CZY ZNOWU OPOWIADASZ JAKIEŚ SUCHARY?! – Papyrus wychylił głowę z kuchni. Sans odwrócił się w jego stronę. Wasze dziecko trzymało się mocno i nie puszczało, ba, nie była przerażona, drzemała wczepiona w żebra ojca. -koala! - Tego śmiechu Papyrusa nigdy chyba nie zapomnisz do końca życia. Wróciłaś z pracy. Byłaś zmęczona. Okres świąteczny zawsze był męczący, zwłaszcza kiedy łączył się w parze z indywidualną oceną pracowniczą. Udało Ci się przejść na zadowalającej ocenie. Ufff o więcej ci nie chodziło. Ściągnęłaś gruby kożuch ze zmęczonych ramion, wyciągnęłaś nogę z buta. Miałaś mokre rajstopy. Gdzieś w drodze wpadł Ci kawałek śniegu…. Kanapa. Kanapa. Nic więcej. O i może herbata. -ZZZHHHHZZZAAA – zmarszczyłaś brwi. Coś jak… zepsuty komputer? – ZZZZHHHZZZZZZZZ PIK – Nawet nie poszłaś w stronę wymarzonej kanapy. Swoje kroki powoli skierowałaś w stronę dziwnego dźwięku. Sans siedział z Supernową w jej pokoju. Patrzył na nią jak oczarowany, zwyczajne dziecięce gaworzenie przerywał … ten dźwięk… jakby urządzenia które odmówiło współpracy, albo… w każdym razie wydobywało się z gardła Twojego dziecka. -Sans! – krzyknęłaś przerażona -ciii ciiii – machnął na Ciebie ręką nawet nie odwracając głowy – posłuchaj. Mała znowu gaworzyła jak normalne dziecko, a zaraz potem unosząc zabawkę Ufo do góry znowu wydała z siebie ten dziwny dźwięk. – słyszysz? – wyszczerzył się jeszcze bardziej -Sans! – podeszłaś do nich i klęknęłaś przed córką – Połknęła jakąś maszynę? Musimy ją zabrać do lekarza! -co? – wyglądał na oburzonego – niczego nie połknęła – Mała popatrzyła na Ciebie i wyciągnęła ręce w Twoją stronę, szybko wzięłaś ją w ramiona. Temperatura jak trzeba, pachniała talkiem dla niemowląt. Śmiała się wyraźnie zadowolona, że Cię widzi i wtedy znowu ten dźwięk. – oho, znowu – zaśmiał się -Co to… -wingdings -Co? -wingdings – powtórzył przenosząc na Ciebie wzrok. – język jakim porozumiewałem się z moim bratem kiedy też byłem dzieckiem -… Co? -no tak – skrzyżował ręce na piersi -Więc to co ona mówi, to są … słowa? – przytaknął z dumą – Skąd ona to zna? – wzruszył ramionami – Więc co mówi? -cóż… trzykropek -Hę? -no… uh… mówi… trzykropek. -W sensie mówi „trzykropek” czy … -tak jakby stawiała … trzykropek? – Znowu ten dźwięk. Zmarszczyłaś brwi i popatrzyłaś na dziecko wyraźnie nie rozumiejąc – słuchaj, powiem jak alphys – chrząknął i otworzył oczy, wyraźnie starał się imitować głosem swoją przyjaciółkę – g-gdybyśmy byli w a-anime nad jej głową po-pojawiłby się trzykropek! -Teraz to ja mam trzykropek nad głową. … ZZZHAAAAZZZZA -ALE DLACZEGO TRZYKROPEK?! – uniosłaś dziewczynkę patrząc na nią coraz bardziej skołowana. Sans wzruszył znowu ramionami. ZZZAAAZZZZZZHHHH – Nasze dziecko brzmi jak … -… niedziałające połączenie internetowe – zaśmiał się cicho – zabawnie nie? -Co? Nie! Znaczy się, to jest zabawne, ale… - sama się zaśmiałaś - … Ty tak umiesz robić? -umiem powiedzieć w tym języku coś więcej niż trzykropek. posługiwałem się nim z bratem kiedy nie chcieliśmy, aby ktoś nas zrozumiał -To powiedz coś – Sans otworzył usta. Widziałaś jego kły i język, ale z środka wydobył się… taki sam dźwięk. Właściwie podobny. Supernowa popatrzyła zaciekawiona na ojca i przechyliła głowę na bok. Otworzyła usteczka i również zaczęła wydawać te dźwięki. Dla Ciebie nie różniły się niczym od siebie. – Co jej powiedziałeś? -powiedziałem, że was kocham -….Zrozumiała Cię? -odpowiedziała trzykropkiem. -… -właśnie tak jak ty teraz! myślę, że ma to po tobie -… ZZZZZGHHHAAA. Nie pozostając dłużnym. Potwór również otworzył usta i zaczął wydawać ten dźwięk. Pokręciłaś głową z niedowierzaniem, nie będziesz tak siedziała. -UUGGGAAAAMMMAAAAM – starałaś się imitować ten dźwięk. Dziecko spojrzało na Ciebie wyraźnie zmartwione, Sans również wyglądał na zbitego z pantałyku, więc powtórzyłaś – GGAAAMMMAAZZZ – Supernowa przyglądała Ci się uważniej – Patrz! Chyba minie rozumie. -neh, raczej się niepokoi -A co, powiedziałam coś złego? -nie powiedziałaś nic, brzmisz tylko jak jakaś małpiatka w imadle ZZZGGGAAAZZZ -dokładnie nova, dokładnie. Supernowa rosła jak na drożdżach. Mimo to była jak każde dziecko. Ludzie dziecko, znaczy się. Ciekawa otaczającego ją świata. Biegająca po lesie z Papyrusem, grająca w gry z Friskiem, uciekająca przed obowiązkami do pracowni ojca, a kiedy chciałaś ją zagonić do zmycia naczyń czy porządków… Uh, masz wrażenie, że Sans wraz z nią chowali się w najmniej oczywistym miejscu. Aż do podstawówki była córeczką tatusia. Próbowała się jeszcze wspiąć na jego żebra, ale była oczywiście już zbyt ciężka, a kiedy jedna jej taka próba skończyła się pobytem tatusia w szpitalu, przestała całkowicie. Dobrze, że kości szkieletom odrastają. W podstawówce nie sprawiała większych problemów. Była dobra z zadań wymagających użycia siły fizycznej. Z prac artystycznych… dawała z siebie wszystko i przy tym opisie należy najlepiej pozostać. Lubiła je robić! A jakże. Dumna z każdej swojej wycinanki, wyklejanki, obrazka. Pewnego dnia, chciała pokazać swój nowo odkryty (jej zdaniem) talent artystyczny i namalować wielki portret rodzinny (wliczając w to całą rodzinę królewską, Undyne, Alphys i innych) … na ścianie w swoim pokoju. Sansowi prawie szczęka wypadła. Nova, była z siebie jednak dumna. Ale, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, prawda? Jej malunek zmotywował was wszystkich do pomalowania porządnie jej pokoju. Właściwie, Sans z Papyrusem i Mettatonem to zrobili, kiedy wy we dwie wybrałyście się na dwutygodniowe zasłużone wakacje w góry. Nowy pokój małej, był… nie z tej ziemi. Dosłownie. Nocne niebo, jakieś mgławice, gwiazdy na suficie. Można pomyśleć, życie idealne. Prawda? Cóż, prawie. Było o ulubionych przedmiotach, prawda? Jej problemy z Sansem zaczęły się wraz z wejściem… matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Z piątek w pierwszych klasach, zaczęły robić się czwórki, aż w końcu… -zagrożona?! – Sans siedział w fotelu, kiedy Nova, będąc już teraz nastolatką ze wstydem podawała mu wyniki semestralne – z matematyki?! ale kiedy przerabialiśmy materiał razem mówiłaś, że wszystko rozumiesz! -U..um… - nerwowo ściskała szóstego palca – Tak tato, ale… -dość tego! to musi być jakiś błąd już ja pogadam z twoją nauczycielką i … -Nie, tato! Nie… nie trzeba – westchnęła -trzeba, nie będzie jakaś nauczycielka robić z mojego dziecka debila! -Co się stało? – wyszłaś z kuchni wycierając ręce w ścierkę. Sans podał Ci wyniki córki. Spojrzałaś na nie – No, ładnie, brawo, jestem z Ciebie dumna – powiedziałaś ze szczerym uśmiechem -dumna? dumna?! ona jest zagrożona z matematyki! -No i? Też byłam. Da się poprawić. Albo załatwi się jej korepetytora… -co… co?! – otworzył szerzej oczy, patrząc na Ciebie jakbyś właśnie powiedziała, że zabijesz go, albo co gorsza Papyrusa – tylko debile nie rozumieją matematyki! ona powinna mieć z tego piątki przynajmniej! -Co?.... Czyli, że jestem debilem? – warknęłaś – Czy ty, panie mądralo, jestem taki hej do przodu i chuja mam w dupie, myślisz, że każdy musi kochać matematykę?! -matematyka to podstawa, mamuśko od siedmiu boleści! Nawet nie wiecie, kiedy wasza córka uciekła do swojego pokoju. Byliście za bardzo zajęci kłótnią. Oczywiście, pogodziliście się wszyscy, Sans za to, że naciskał, Ty że za bardzo pojechałaś mu po ambicji, a Supernowa, za niską ocenę. Dla dobra wszystkich temat matematyki nie był już poruszany przy potworze. Liczyło się to, abyś zdawała. A moce? Oczywiście. Co prawda, ciało odziedziczyła po Tobie, ludzkie, krew, kości, skóra i te sprawy. To jej oczy, w nich widać było, że nie jest człowiekiem. Czarne białka, zimno-niebieskie tęczówki, które zmieniały kolor w zależności od jej emocji. Gdy była smutna, robiły się białe, gdy się złościła, robiły się czerwone, zaś gdy się bała były żółte. Co prawda, nie umiała przywoływać kości jak Sans czy Papyrus, teleportować się jak ojciec, ale telekineza nie była jej obca. Wykorzystywała ją bardzo często na niewielkich przedmiotach, co prawda nigdy nie zmieniała pola ciężenia przedmiotu, czy też innej osoby. Nigdy nie próbowała po prostu. Ale poranna higiena bez lewitującej suszarki, czy malowanie paznokci bez unoszącego się pędzelka – nie, to nie wchodziło nawet w grę. Blaster, cóż, umiała przyzwać. Jednego, małego wielkości zaciśniętej pięści, który niczym nie strzelał i nie potrafił zbyt wysoko latać. Pewnie jakaś pozostałość po tej mocy, ale zawsze jakiś. Traktowała go… Albo raczej ją, bo uparcie twierdziła, że jej Blaster jest „nią” jak zwierzątko. Doczepiała czasem różowe kokardki, czasem malowała po niej. Zaręczała tez, że Venus, bo tak ją nazwała, ciągle przy niej jest nawet jak jej nie widać. -Ale ja nie uuuumiem – tupnęła nogą. -jesteś już duża, wiem, że ci się uda! – Był wieczór, Sans kilka dni temu wrócił z jednego z wyjazdów naukowych, gdzie po pijaku przypomniał sobie, że jego córka nie potrafi jeszcze jednego, a mianowicie – teleportacji. Pochwycił się tej myśli tak bardzo, że nie opuściła go nawet gdy odzyskał trzeźwość i wrócił do was. Nova stała w swojej dwuczęściowej piżamie w jednorożce przed wami. Ty z kubkiem herbaty w ręku i z nogami położonymi na kolanach Sansa, który siedział w samych spodenkach prezentując żebra. Wyłączył nawet telewizor, aby patrzeć na swoją córeczkę. -Ale ja nie wiem jak to się robi – bąknęła marszcząc nos -przede wszystkim musisz dobrze znać miejsce gdzie chcesz się przenieść – zaczął mówić swoim naukowym tonem pana profesora Sansa – to nie tak, że hej, byłem raz w disneylendzie, to mogę się tam przenieść kiedy chcę! -A byłeś? – zapytałaś unosząc brwi -A przeniesiesz nas? – w oczach Supernowej dosłownie pojawiły się gwiazdki -nie i nie – pokręcił palcem na was obie – to przykład. – chrząknął – na potrzeby tego zadawania, zakładamy – spojrzał znacząco na was obie – że byłem w disneylandzie, a więc idąc zgodnie z teorią, mogę się tam teleportować, tak? -Tak? – bąknęłaś niepewnie -tak? a kto ci tak powiedział? -Um… ty? -a kiedy? -Nagle bawisz się w detektywa? – zmarszczyłaś brwi -o nie, kochanie nie – poklepał Cię po nodze – wracając do lekcji, prawdą jest że mogę się przenieść do miejsca w którym kiedyś byłem… ale… i jest to wielkie ale… muszę je dobrze zapamiętać oraz musi pozostać ono takie jakie je pamiętam – widział, że obie słuchacie, dlatego mówił dalej – zakładamy, że dobrze zapamiętałem męski kibel w disneylendzie więc właśnie tam będę mógł się przenieść, jeżeli go przemalują, czy postawią spółeczkę w innym miejscu, to nic się nie stanie, ale jeżeli na miejscu kibla dadzą, pokój dla matki z dzieckiem, to już się tam nie przeniosę, bo pomieszczenie to będzie wyglądało całkowicie inaczej, niż jak ja je zapamiętałem, dlatego też nie mogę przenosić się po ruchliwych ulicach -Bo te się zmieniają! – klasnęła w dłonie Nova -to tak, jakby robić obraz oczami danego otoczenia, i tym bardziej prawdopodobne, że mogę się tam przenieść jest im bardziej to co pamiętam jest prawidłowe ze stanem, w którym się znajduje. -To by wiele tłumaczyło… - mruknęłaś, Sans puścił do Ciebie oczko i mówił dalej – zacznijmy od czegoś prostego. pamiętasz dokładnie, jak wygląda twój pokój, prawda? zamknij oczy … tak dokładnie… oddychaj spokojnie… wdech i wydech… wdech… i wydech… bardzo dobrze… a teraz… wyobraź sobie, że otaczają cię przedmioty z pokoju, wyobraź sobie że stoisz na środku tego pokoju… i spróbuj się tam znaleźć, musisz chcieć tam być… - choć tłumaczył, a Nova wyglądała na pochłoniętą tym co mówił, jakby w transie… nic się nie działo. – skup się... musisz chcieć… chcieć z całej siły… chcesz być w tym pokoju… - zacisnął pięści, ona też to zrobiła, spokój z jej bladej twarzy znikł, pojawiło się jedynie wielkie skupienie, zmarszczyła brwi, zacisnęła zęby i wargi, miałaś nawet wrażenie, że jej włosy lekko zaczynają się unosić w powietrzu. – o tak, właśnie tak, świetnie, i teraz…. przenieś się tam! – PRRRRRRRRRRRR …. …. …. …. ZZZAGFAZZZ
-Kochanie? – dotykałaś dłonią drzwi ubikacji. – Wszystko dobrze? -Nie! Nie jest dobrze! Idź sobie! -Kochanie, każdemu mogło się zdarzyć…. – starałaś się brzmieć poważnie -AKURAT! -To prawda, nawet ja się kiedyś obsrałam…. -…. Naprawdę? -Tak, miałam co prawda cztery lata i chciałam udowodnić, że umiem pierdzieć na zawołanie… ale… -koniecznie będziesz musiała mi o tym dokładniej opowiedzieć – Sans nie ukrywał rozbawionego tonu -Ciiii – zdzieliłaś go łokciem – Kochanie, nie ma się czego wstydzić, nikomu tego nie powiemy, to będzie nasza tajemnica -…. Obiecujecie? -tak -Tak – Po chwili ciszy Supernowa wystawiła swoją gwiezdną czuprynkę i podniosła na was białe ślepia, choć była cała czerwona ze wstydu. -ale przyznasz, że to było zabawne! – nie mógł już dłużej powstrzymać śmiechu, wybuchł. -SPADAJ TATO! – I z trzaskiem zamknęła się za drzwiami. Ech, a więc… tak wygląda Twoje życie. Podoba Ci się?
Jeżeli zastanawiacie się o jaki dźwięk mi chodziło