31 lipca 2017

Eldarya: Pikantny melon [by Silent Omen]

Było to piękne, wiosenne popołudnie. Wielobarwne motyle kołysały się na kwiatach, które roztaczały wokół intensywną woń. Ptaki śpiewały w rozłożystych koronach drzew. Po horyzoncie leniwie wędrowało słońce, a na niebie nie było najmniejszej choćby chmurki. I to rześkie powietrze. No po prostu miód! A skoro o miodzie mowa…
- Ezarel! – z oddali dał się słyszeć dziewczęcy głos. Ah, ona… Ta nowa. Jak jej tam było? Gardia? Gardenia? Rozalinda? Ki diabeł, czy inna Erika. Dla świętego spokoju umówił się z nią na randkę. Dlaczego i za jakie grzechy? Pomijając fakt, że biegała za nim jak upierdliwy szczeniaczek, ewidentnie próbując z nim flirtować, winę za to zrzucał na karb losu. A ten, cóż, bywa okrutny i niesprawiedliwy. Na domiar wszystkiego test jednoznacznie wykazał, że nowa nie jest tak do końca człowiekiem. Co do tego wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Szkoda, wielka szkoda. Tylko jaka cholerna siła wyższa umieściła tę nieogarniętą dziewuchę w Straży Eel?! W dodatku, haha, o radości niepojęta, w jego oddziale?! A może to niewidzialna ręka złej karmy w końcu go dosięgła… ? Może to zemsta za te wszystkie niewybredne żarciki, jakich – co trzeba uczciwie przyznać – miał sporo na koncie swoich życiowych dokonań? Hm, to brzmi prawdopodobnie. Zaiste, niezbadane są wyroki niebios. Pokarać go takim pustakiem… Wiele rzeczy już widział, wiele miejsc zwiedził i wiele osobistości poznał, ale wciąż nie potrafił zrozumieć skąd ten człowieczek się urwał. Inni może tego nie widzieli, albo po prostu wygodniej im było nie widzieć, ale ona naprawdę jest tu potrzebna jak dziura w moście. Zagwozdką łamiącą światowe umysły było dopiero pojawienie się Oracle, bogini kryształu. Wskazywała na nią palcem. Mimo tego on i tak był sceptycznie do tego wszystkiego nastawiony. Czuł się wydymany przez los. Ojj, taaak. Miał ochotę odgrażać się słońcu, gwiazdom i światom równoległym, gdyby nie wiedział, że to głupie. No, ale żeby nie było! Ostrzegał ją i nawet starał się być uprzejmy. W miarę swoich możliwości… Jednak skoro go w to wpakowała, z niczym nie będzie się hamował. 
- Ezarel! – podbiegła do niego. Miała zwyczajne, teraz potargane mysio-szare włosy, ciuchy nietutejsze… Już na pierwszy rzut oka nie pasowała do tej krainy. I te maślane oczy, wpatrzone w niego. Brrr, aż mu ciarki przebiegły po plecach. 
- Czego? 
- Um… Zrobiłam ci kanapeczki. Z miodem! – wyciągnęła w jego kierunku pakunek susząc przy tym zęby. Normalnie rzuciłby się na darmowe żarcie jak Reksio na szynkę, ale nie. On znał te numery. To takie wkupywanie się w łaski. Dajesz łapówkę na przełamanie pierwszych lodów i jedziesz dalej z koksem. O nie, nie, maleńka. Takiego wała.
- Kanapeczki, powiadasz… Dzięki, już jadłem – podrapał się po głowie. Nie miał zamiaru sztucznie podtrzymywać rozmowy. W końcu będzie musiała dać za wygraną, prawda? 
Dziewczyna spuściła wzrok, wyraźnie posmutniała. Szybko jednak odzyskała rezon. Zaproponowała, żeby gdzieś usiedli, pogadali. No to poszedł za nią wolno, jakby na końcu tej drogi miał czekać na niego szafot. Jedną z tych rzeczy, których najbardziej nienawidził robić, to zmuszanie samego siebie do czegokolwiek. 
W milczeniu przemierzali piękne ogrody Centrali. Uwielbiał to miejsce. Gdyby nie ono, uznałby dzień za stracony. Skupiał się na bujnej florze, w myślach odruchowo przypominając sobie nazwy roślin. Ot, zboczenie zawodowe. 

Usiedli w cieniu drzew, nieopodal pięknie stylizowanej, białej altany. Pomyślała, że to miejsce na pewno przypadnie mu do gustu. Było spokojnie i przyjemnie, plebs nie pętał się w te i we wte, cytując mądrość Ezarela, lokalnego mizantropa. Przygotowała okrągły stolik z dwoma krzesełkami. Na blacie stały dwie filiżanki i imbryk. 

Jejuśku, ale romantycznie. Ptaszki ćwierkają, Pimple się… przytulają w krzakach.

Jako elf mający wszystko poza nauką i żarciem w głębokim poważaniu, Ezarel zazwyczaj kładzie przysłowiową lachę na empatię, wyrozumiałość oraz inne takie tam, mało znaczące wartości. A przynajmniej stara się za wszelką cenę utrzymać status naczelnego buca, który zamiast serca ma w piersi zionącą pustką dziurę. Był zagadką, którą wielu chciało rozwiązać, zaś jego powierzchowna opryskliwość często zamiast odstraszać, tylko przyciągała kolejnych śmiałków. Jak rycerzyków ciągną smocze jaskinie, tak dzierlatki ściąga nonszalancja Ezarela. Myślą sobie: może to ja będą tą, której uda się go zmienić? Naiwne i głupiutkie. Tyle dobrze, że w starciu z niebieskowłosym guru chamstwa szybko się poddają i odchodzą pokonane. On zaś może cieszyć się świętym spokojem. Lecz ta tutaj… Była inna. Czy każdy człowiek jest tak uparty?!
Rozparł się na krześle z kwaśną miną, niczym kapryśny królewicz z Krainy Fochów. Utkwił wzrok gdzieś ponad głową dziewczyny, skutecznie omijając jej twarz. Niemalże czuł te topniejące nadzieje. Przeciągnął się leniwie, po czym nie kryjąc znudzenia oparł podbródek na ręce. 
- Przejdziesz do rzeczy?
- Dlaczego zachowujesz się tak ostentacyjnie? – zapytała unosząc brwi, zdziwiona. – Jestem miła. 
- I nachalna. 
Westchnęła ciężko sięgając po imbryk. Nalała sobie i jemu herbaty. W powietrzu zapachniało czymś słodkim. 
- Przepraszam. Nie chciałam, żebyś tak to odebrał – podsunęła mu filiżankę. Przyglądał się przez chwilę ręcznie malowanym makom i wzorkom na porcelanie. Ładne. Ktoś się postarał, a on w myślach docenił kunszt. Lubił precyzję. 
- Spoko, szczerość to tylko jedna z wielu moich wad.
- Ja nie uważam, aby szczerość była wadą.
- Gówno mnie obchodzi, co tam sobie uważasz – odparował, a widząc zmieszanie odmalowujące się na jej obliczu zaśmiał się przeciągle i zmrużył oczy. – Widzisz? Mówiłem. 
- Jesteś chamem – stwierdziła całkiem obojętnie. Nie wydawała się szczególnie poruszona uwagą elfa.
- Wiem o tym – wzruszył ramionami, po czym upił łyk herbaty. – Niezła. To wiśnie, płatki hibiskusa i kawałki pikantnego melona, nie? 
- Tak. Miiko powiedziała mi, że to twoja ulubiona. 
Oho, poszła na zwiady. Najwidoczniej nie lubi marnować czasu. 
- Postarałaś się. Mogę wiedzieć dlaczego, skoro jestem takim chamem? – przeszył dziewczynę chłodnym spojrzeniem. Te oczy kojarzyły się jej z niebieskim apatytem. To taki szklisty kamień, którego nazwa oznacza „oszustwo”, „zwodniczość”. Czyż to znaczenie nie pasuje idealnie? Apatyt często bywa mylony z innymi minerałami, czym zasłużył sobie na to właśnie miano. Nie bała się jednak gromów, którymi próbował w nią ciskać. 
- Bo ja wiem? Może po prostu jestem głupia? 
- Pff. Powiedz mi coś, czego nie wiem.  
- Czemu nie dasz mi szansy? – wypaliła prosto z mostu. 
- Bo jesteś głupia? – odparł tak, jakby zadawał pytanie. Założył nogę na nogę.
- Powiedz mi prawdę. 
No cholera jasna! Co miał jej powiedzieć?! Jaką prawdę? 

Myśl, kretynie, myśl!

Ona nie jest taka głupia, na jaką wygląda. Z trudem musiał to przyznać. Zaczął kombinować. Jakim sposobem się od niej uwolnić? Naprawdę ma powiedzieć prawdę? Nie no, poważnie…? A co, jeśli pomyśli, że to kolejna wymówka, kolejne kłamstewko wymyślone na poczekaniu? Raz kozie śmierć! Niech się dzieje wola bogów, tych przeklętych suczych synów! 
- Wolę facetów. 
- … co? – uniosła brwi tak wysoko, że aż przybrały kształt łuków. Sprawiała wrażenie, jakby czegoś nie dosłyszała. 
- No tak. Jestem… nieheteronormatywny – zabełtał filiżanką i wypił duszkiem resztę herbaty. Razem z liściastymi fusami, przez które omal się nie udławił. 
- … nie rozumiem? – potrząsnęła włosami, a on przekrzywił głowę z kpiącym uśmieszkiem. 
- Jestem pedziem. Tak się chyba u was mówi. 
Jej oczy rozszerzyły się w szoku. Wyglądała, jakby dostała liścia od brutalnej rzeczywistości. A to ci heca! Wprost uwielbiał zbijać innych z tropu. Powinni mu płacić za bycie sobą. To chyba jego największe życiowe osiągnięcie. 
- Kłamiesz. 
- Co, jestem zbyt bezpośredni? A może wolisz, żeby ci to wyartykułować w bardziej poetycki sposób? Powiem więc krótko: w drodze do mojego łoża nie zrzuca się staników, kapiszi? Kręcą mnie seksowne paniczyki rozrzucające wokół płatki róż – prawie parsknął śmiechem. Skąd w jego głowie rodzą się takie pierdoły?! 

Masz prawdę, której chciałaś. Smacznego.

- Przeginasz pałę z tymi bajkami.
- Lubię przeginać pałę – poruszył sugestywnie brwiami. Lico dziewczyny w sekundzie spłonęło rumieńcem o odcieniu dorodnej truskawki. – I akurat w tej kwestii nie kłamię, jeśli wiesz co mam na myśli. 
- Okeeej. Pasuję. Wygrałeś. 
Zanim się odezwał, postanowił chwilę poczekać na fanfary i tychże seksownych paniczyków niosących mu jakąś nagrodę. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Już mnie nie lofciasz? – posłał jej triumfalne spojrzenie i zatrzepotał zalotnie rzęsami. Zignorowała to pytanie. 
- Nadal uważam, że kłamiesz – uśmiechnęła się. – Ale może rzeczywiście byłam zbyt nachalna? Może się pomyliłam? 
- Pomyliłaś z czym?
- Z oceną. Myślałam, że mimo wszystko potrafisz zachować się jak facet, honorowo. 
- Ej! Momencik! – Poderwał się z miejsca urażony. – Chciałaś prawdy i ją dostałaś! 
- Dobra, Ezarel. Nie będę ci więcej zawracać głowy. Trzymaj się – zabrała swoją koszulę, którą wcześniej przewiesiła przez oparcie krzesła i odeszła od stołu. Zostawiła kanapki, a jemu mimo woli zrobiło się głupio, bo nawet nie podziękował. Odetchnął głęboko. Bitwa skończona. Cóż, przynajmniej ma spokój. 

KLAPU-KLAP! KLAPU-KLAP! KLAPU-KLAP!

Ciszę przerwały nagłe brawa. Nie, owacje na stojąco. Obrócił się w kierunku, z którego dobiegały i na chwilę zamarł w bezruchu. Nevra. Opierał się nonszalancko o drzewo i gwizdał na palcach. Nie zauważył go wcześniej! Cwaniak musiał czaić się w cieniu. W końcu to dla niego typowe, nie bez powodu dowodzi bandą szpiegów ze Straży Cienia. Wampirzy pomiot ciemności. 
- Brawo! Brawissimo! – wykrzyknął kręcąc głową z dumy. – Chwała Ezarelowi, zacnemu Don Juanowi!

Cholera jasna!

O nie, nie da się sprowokować. Zrobi dobrą minę do złej gry, to zawsze działa na palantów. Wstał i z uśmiechem przyklejonym do ust ukłonił się teatralnie. W duchu przeklął siarczyście zastanawiając się, czego oni wszyscy od niego chcą. Czyżby był państwowy Dzień Wkurzania Ezarela?
- No, no, jestem pod wrażeniem – rzucił, przeczesując swoje kruczoczarne włosy.
- Ah, dziękuję, dziękuję. Taki ze mnie kobieciarz.
Nevra uśmiechnął się półgębkiem i podszedł do elfa. Złapał za przezroczysto-błękitny szalik, który miał przewieszony przez szyję, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnął go do siebie. Zrównali się wzrokiem. Z lubością obserwował konsternację, jaka zagościła w oczach Ezarela. 
- Potrafisz świrować – stwierdził zniżając głos. – Ale tym razem nie kłamałeś, hm? 
Niebieskowłosy nerwowo przełknął ślinę. Elektryczny impuls przeszył jego ciało. Czuł, że zaczyna tracić kontrolę nad tą idiotyczną sytuacją. Nie mógł do tego dopuścić. Wyrwał swój szalik z jego ręki tak gwałtownie, że rozdarł delikatny materiał. 
- Nie lubię nadgryzionych – zdjął go z szyi i z kwaśną miną ocenił, że jest nie do odratowania. – Zauważyłeś, że nosiła apaszkę? Ktoś już się do niej przyssał – zaakcentował sugestywnie i niedbale zarzucił poszarpany szalik na bark Nevry. Ten tylko wzruszył ramionami na tę uwagę. Spłynęła po nim jak po kaczce.  
- Lubię ssać – popatrzył mu wyzywająco w oczy, a trwało to zdecydowanie za długo. Zbliżył się o krok, co zmusiło elfa do instynktownego wycofania się. – I robię to cholernie dobrze… Tak dobrze, że ciężko mi się oprzeć – pochwycił Ezarela w ramiona i wtulił głowę w jego kark. – Tak dobrze, że mogę dać ci wieeele przyjemności – skubnął zębami spiczaste ucho, a twarz drugiego w ułamku sekundy spłonęła purpurą. Przez moment poczuł się tak, jakby w brzuchu hodował stado naszprycowanych RedBullem motyli. Wampir roześmiał się perliście. 
- Wiesz, że kiedy jesteś zestrachany, twoje uszy robią się czerwone? 
- Wal się! – odepchnął Nevrę i odszedł spiesznym krokiem, upokorzony i zażenowany. Chyba nigdy nikt nie wyprowadził go tak bardzo z równowagi. Wygrał poprzednią bitwę, ale z tej wracał na tarczy. W dodatku czuł przyjemne pieczenie promieniujące z lewego ucha. Co za wstyd! 
Kiedy przechodził aleją łuków, niesiony złością, powziął decyzję o zemście. Nie wiedział, że odprowadzał go wilczy uśmiech. 
Las spowijały ciemności. Gęsto i bujnie rosnące drzewa nie przepuszczały promieni słonecznych, przez co nawet za dnia bywało tu dość chłodno i mrocznie. Rodzime puszcze żyły swoim własnym życiem, dzikie i pełne nieodkrytych tajemnic. Rozciągają się wzdłuż zachodnich rubieży Eldarii i nadal nie wiadomo, dokąd sięgają. W tych lasach mało jest utartych ścieżek. Wielu badaczy eksplorujących te tereny nigdy nie powróciło ze swoich wypraw, a wszelki słuch po nich zaginął. Wiadomo jedynie, że im dalej na zachód, tym bardziej niepewny grunt pod nogami. Łatwo zgubić drogę powrotną lub zostać przystawką dla jakiegoś zwierza. Biada tym, co ośmielają się drwić z potęgi natury.

Tymczasem jedynie na obrzeżach lasu dziko rosły pikantne melony. Te niezwykle rzadkie owoce były na wagę złota, bowiem mało kto miał odwagę wybrać się na zbiory w rejon ich występowania. Właściwości melonów były szczególnie doceniane przez alchemików. Z ich miąższu wyrabiano potężny środek leczniczy, który miał wielorakie zastosowanie w medycynie – począwszy od przyspieszania procesu gojenia ran, po wspomaganie leczenia chorób zakaźnych, będących na przykład skutkiem epidemii lub zatrucia. W niewielkich ilościach mogły być też stosowane w formie przyprawy; wówczas działały pobudzająco, podobnie jak kawa, z tymże intensywniej. Natomiast ich pestki, czego prawie nikt nie był świadom, miały silne właściwości odurzające. On o tym wiedział i chętnie z tej wiedzy korzystał. To był jeden z najpilniej strzeżonych sekretów Naczelnego Bimbrownika i zarazem źródło sukcesu jego Napoju Bogów – pierońsko drogiego na eldaryjskim rynku napitka, którego recepturę znał tylko on sam. Lata temu odkrył, że wystarczy kilka zmiażdżonych pestek dodanych do baryłki, by impreza nabrała zaiste porządnego rozmachu. Po obaleniu czarki ezarelowego Napoju Bogów nawet Valkyon stawał się duszą towarzystwa i opowiadał zbereźne, żołnierskie dowcipy. Ważne jest tylko, żeby nie przesadzić z dawkowaniem: śladowe ilości mają działanie zbawcze, ale utrata umiaru może kosztować życie. Musiał zachować dużą ostrożność. Co chwila jednak uciekał myślami do niego i do tej żałosnej sytuacji sprzed paru godzin. Dał się ponieść nerwom. Stracił kontrolę. 
Właśnie. Kontrola... Dobrze znane ci poczucie, że całkowicie panujesz nad sytuacją. Potrzeba posiadania tej świadomości jest dla Ezarela tym, czym woda dla ryby. Był strasznie introwertycznym typem, zawsze chadzającym własnymi ścieżkami. Pod maską fałszu i kpiny skrywał przed światem swoje prawdziwe oblicze. W rzeczywistości nikt nigdy nie wiedział, co mu w duszy grało. Z reguły też nie zwykł dzielić się z innymi swoimi przemyśleniami i uczuciami. Nie skąpił za to ripost i zawsze miał w zanadrzu jakiś chamski tekst. Nawykł do ciągłego trzymania gardy. Aż tu nagle przychodzi sobie taka bezczelna pijawka, ot tak po prostu tanecznym krokiem, gwiżdże na wszystko i robi burdel w jego klockach, które tak misternie sobie poukładał. Jego drwiny i to zmniejszenie dystansu kompletnie wytrąciły go z równowagi. Wampir zasiał ziarno niepewności w jego sercu, sprawił, że wyszedł na durnia. A przecież to jego działka! To on sprawia, że innym robi się łyso! W każdym razie, stracił kontrolę. Nigdy nie pokazał nikomu świadomie swoich słabości, do dzisiaj. Wstrętna gadzina, zapłaci mu za to.
Musiał zrywać owoce w rękawiczkach, sok podrażniał skórę i powodował nieprzyjemne pieczenie. Hmm… Skoro taki Valkyon z mruka może przeobrazić się w heheszkującego śmieszka, to ciekawe co stanie się z Nevrą? Na samo wyobrażenie urżniętego wampira uśmiechnął się jak Grinch na wzmiankę o świętach. 

Ale będą jaja!

Delikatnie zawinął melony w płócienne worki i ułożył je w swoim podróżnym trzosie. Szybko zapiął sprzączkę i ruszył w drogę powrotną do Kwatery Głównej. Czekało go sporo pracy. 

***

Ach, moje małe królestwo – pomyślał z ulgą, gdy zamknął za sobą potężne, grube na cztery cale odrzwia pracowni alchemicznej. Zapobiegawczo opuścił ciężką zasuwę na zaczepy, co by żaden intruz mu nie przeszkodził. Robił tak zawsze, gdy planował coś niecnego. Pomieszczenie pogrążone było w półmroku. Jedynie nikły promień słońca przebijał się przez ciężką, aksamitną kotarę. Odłożył torbę na krzesło i podszedł do wielkiego blatu zawieszonego na łańcuchach. Chwycił za fiolkę z żółtawą, mętną cieczą. Uśmiechnął się pod nosem widząc, że osad prawidłowo się wytrącił. Pracował nad tym cudeńkiem od miesiąca. Wprawdzie nie planował użyć go tak szybko, ale… 
Uprzątnął bajzel z miejsca pracy i wrócił po torbę. Naprędce założył zwyczajne rękawiczki i ostrożnie wyciągnął zawartość. Zakasał rękawy.
Nim skończył robotę, nieboskłon okrył się granatem, a na zamku zapłonęły świece. W pracowni Ezarela unosił się ciężko słodki, owocowy zapach, silniejszy od orientalnych kadzideł. Przetarł chusteczką czoło, do którego przykleiło się kilka niebieskawych pasm włosów. Od tych oparów kręciło mu się już w głowie, był spocony i zmęczony. Wizję wywarcia srogiej pomsty przesłoniła nagle tęsknota za gorącą kąpielą. Mimo to, przepełniała go satysfakcja i pewność, że ostateczny triumf będzie należał do niego. Ooo, tak… 
Ta noc jest młoda i tak piękna. Niesie obietnicę, że wydarzy się coś niesamowitego. Coś, o czym jeszcze nie wie, a co dopiero ma się okazać. 

***

Nucąc sobie pod nosem skoczną pioseneczkę, wracał czyściutki i pachnący do swej kwatery. Lubił tę porę. Cicho. Pusto. Brak durnych ludzi i faelienów w polu widzenia. Płonęły świece, a cienie uciekały przed blaskiem ognia kuląc się w nieoświetlonych kątach, tam gdzie ich miejsce. Pieprzony Nevra. Nie powinien mu wchodzić w drogę. Na dniach wciśnie mu flachę, na którą ten normalnie poskąpiłby grosza. Ot, taki pojednawczy, męski gest. Nic podejrzanego. Bo co może być dziwnego w tym, że facet wręcza drugiemu facetowi dobrą i luksusową gorzałkę? No nic, to zupełnie normalne, nawet w ludzkim świecie! Nevra powie „hehe, dzięki stary, jesteś super”, z nikim się nie podzieli w myśl dewizy, że każdy cham pije sam, poprawi mu się humorek… 
Alkohol ciepnie go porządnie, ale dobrze wyważył proporcje. Nie odcierpi biedaczysko nawet kaca nad ranem. Co najwyżej tak zwaną naukowo niepamięć następczą. Ale nic nie straci, o nie! Od czego ma kumpla, który życzliwie opowie mu o ekscesach, jakich się dopuści? 
Z tą radosną rezolucją Ezarel zatrzymał się pod swoimi drzwiami. Łypnął okiem to w prawo, to w lewo i utwierdziwszy się w przekonaniu, że nikt nie patrzy, podrapał się ukradkiem po tyłku. Wolał, by nie przyłapano go na tak mało arystokratycznym bon tonie. W końcu był elfem o błękitnej, królewskiej krwi. Przelotnie pomyślał o romantycznym uczuciu, jakim darzył swoje wygodne łóżko. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Ciemno, kompletnie nic nie widać. Opuszczona na okno kurtyna całkowicie blokowała dostęp światła z zewnątrz. Po omacku dotarł do stolika, na którym zostawiał swój nocny kaganek z uchwytem. Za pomocą magicznego zaklęcia odpalił świecę, a pokój wtem zalała ciepła smuga światła. Odwrócił się z kagankiem w ręku, a wtedy płomień prześlizgnął się lubieżnie po ciele mężczyzny, który leżał rozparty na boku w jego łożu. W jednej sekundzie serce podeszło mu do gardła! Omal nie upuścił świecy, prawie się zachłysnął, gdy nabrał gwałtownie powietrza do płuc. Tamten uśmiechał się drapieżnie. Miętosił między palcami łodygę róży. Ezarel zauważył, że cała komnata usłana jest pąsowymi płatkami, włącznie z jego łóżkiem. 
- Nevra… Nie będę pytał co tutaj robisz – wysyczał próbując ukryć wszelkie oznaki zaskoczenia. Zatoczył ręką dookoła i rzucił krótko: 
– Zbieraj to i wypad! 
Lecz czarnowłosy ani myślał. Ogień odbił się w jego spojrzeniu, którym prześwidrował elfa. Ezarel zacisnął mocno szczękę, a mosiężny uchwyt świecznika zaczął boleśnie uwierać zgięty palec. Kontrola! Musi szybko ją odzyskać! Wystarczył mu tylko moment. Odstawił świecę na blat stolika. Przymknął oczy, wziął głęboki wdech. Raz. Dwa. Trzy. Pozbierał się w sobie.
- Ogłuchłeś? – wampir oblizał się jak kot na myśl o misce śmietanki. 
- Mówiłeś, że droga do twojego wyra jest usłana płatkami róż, czy jakoś tak. Masz. To dla ciebie – rzucił mu krwistoczerwoną różę, którą elf zręcznie złapał w locie. Parsknął śmiechem. Nie da się tym razem zbić z pantałyku.
- Idiota. 
- Aj, przestań mnie obrażać. Nie jesteś ciekaw w jaki sposób się tu dostałem? 
- Drzwi były otwarte – wzruszył ramionami przyglądając się kwiatu. – Ajć! – wyrwało mu się mimowolnie, kiedy jeden z kolców wbił się w palec. 
- Och, doprawdy? Nie wiedziałem. Wszedłem sobie przez balkon, niczym Romeo na schadzkę z Julią – odgarnął z czoła grzywkę zamaszystym ruchem. Niewidzące oko miał przesłonięte przepaską. Ciekawe co mu się przydarzyło? W drugim czaiła się pewność siebie i tajemniczy błysk. Pociągnął nosem, wyczulony nawet na nikły zapach krwi. Momentalnie zaschło mu w ustach, poczuł lekkie pulsowanie na języku. Głód. Bezwiednie się oblizał.
Ezarel tymczasem zignorował kretyńskie porównanie. Do tego chyba po prostu należało przywyknąć. Poza tym, zależało mu na odegraniu się. I choć kusiło niemiłosiernie, by zacisnąć ręce na jego szyi, zdusił w sobie tę żądzę mordu na powrót przyoblekając maskę obojętności. Westchnął i usiadł na krzesełku przy stole. Wyciągnął spod niego wcześniej przygotowany Napój Bogów i drugą karafkę, z kryształu, pięknie oszlifowaną i ciężką. Cóż… Może okazja, by wcielić w życie plan ośmieszenia wampira sama postanowiła się do niego pofatygować? Przystawił dwa kryształowe pucharki od kompletu i zerknął przelotnie na Nevrę, któremu najwyraźniej przypadło do gustu wygodne łóżko. 
- Skoro już tu jesteś, czego się napijesz? – rzucił luźną propozycją, niby od niechcenia. Czarnowłosy poderwał się i przysiadł na skraju łóżka z podciągniętym kolanem. Oparł na nim podbródek nie spuszczając wzroku z elfa. 
- Jesteś słodki Ezarelu. Ale ja gustuję w innych trunkach. 
Elf odwrócił głowę, by ukryć rumieniec. Przybrał zasmucony ton głosu i oznajmił: 
- Jaka szkoda… A myślałem, że nie pogardzisz butelką Napoju Bogów. Wiesz, tak w geście dobrej woli… – napełnił swój pucharek winem. Uniósł do góry kącik ust patrząc na niego z ukosa. Zauważył zdziwienie, jakie odmalowało mu się na twarzy. 
- Nie wierzę, że chcesz mi oddać jedno ze swoich ukochanych dzieci – zachichotał. – Szczególnie po dzisiejszym… 
Niebieskowłosy wbił paznokcie w kryształowe żłobienia naczynia. Widział na swojej dłoni wyraźnie zarysowane żyły. Kolejna kropla krwi wykwitła na zranionym cierniem palcu. Zapatrzył się na nią przez jakiś czas. 

Opanuj się!

Posłał mu najbardziej szczery i prostoduszny uśmiech, jaki tylko potrafił przywołać na gębę. Przez moment zastanawiał się, czy nie wygląda głupkowato. 
- Nie to nie – złapał za butelkę, by odstawić ją z powrotem pod stół. 
- Poczekaj! Wezmę! – Nevra wystrzelił do przodu i niemalże wyrwał mu z rąk napitek. – Wezmę… - dodał już spokojniej. – Dziękuję. 
I wtedy uderzyła go w nozdrza subtelna woń jego krwi. Świeżej… Gorącej… Wzburzonej… Zakręciło mu się od tego w głowie! Momentalnie wszystkie jego zmysły skupiły się na jednym: krew. Ezarel ściągnął brwi, kiedy wampir musiał oprzeć się o blat. Jego wzrok od razu padł na skaleczenie. Niebieskowłosy pojął w lot i już miał uskoczyć, by opatrzyć rankę, lecz jego nadgarstek został natychmiast pochwycony w kleszczowy uścisk. Nevra zwęził oko i przytknął sobie do warg zraniony palec elfa. Ten syknął, gdy poczuł wilgotny język wolno zlizujący drobniutkie krople krwi. 
- Nevra… Przestań! – spróbował wyrwać dłoń, lecz nadaremnie. Ciemnowłosy był pogrążony w letargu. Chciał odciągnąć go siłą za włosy, odepchnąć, ale tamten był szybszy i bardziej zdecydowany. Nie odrywając ust od jego ręki, strącił ze stołu wszystkie szpargały. Ezarel z trudem przechwycił butelkę z trunkiem i nim został brutalnie przygwożdżony do blatu, zdążył jeszcze odstawić ją bezpiecznie na podłogę. Wampir od razu wyłożył się na nim całym ciałem, uniósł mu ręce za głowę i dopiero wtedy stracił zainteresowanie raną. Zresztą, wyglądało na to, że zaczynała się goić. 
Jedyne widzące oko zaszło mgłą. Uniósł do góry kąciki ust ukazując dwa podłużne kły. Wyglądał jak szczerzący się wilk. Serce elfa załomotało w piersi tak głośno, że sam usłyszał jego bicie. Bum-bum. Bum-bum. Otaksował rozbieganym spojrzeniem sylwetkę dowódcy Straży Cienia. Nie wiedział, czy w tej chwili jawił się bardziej ludzkim, czy zwierzęcym… 
- Mało… - jęknął, oblizując się. W następnej chwili skoczył jednym susem na blat i przysiadł na brzuchu swej ofiary. Krzesło wywróciło się z impetem, w pomieszczeniu rozbrzmiał głuchy huk. Ezarel przełknął ślinę, a wampir bacznie obserwował jego gardło. Pulsujące tętno… Miał ciężki i głośny oddech. Niemalże słyszał pod skórą szum płynącej arteriami hemoglobiny. Musiał poluzować kołnierz swojej koszuli, bo nagle zrobiło mu się gorąco. Oczy drugiego rozszerzyły się w szoku. 
- Co ty odpier…! – nim skończył mówić, nakrył jego usta swoimi. To był instynkt. Do zabawy szybko dołączył język i choć elf początkowo opierał się pieszczocie, chęć walki musiała go w końcu opuścić. Wampir ostrożnie uwolnił unieruchomione mu wcześniej ręce. Po chwili odsunął się od jego twarzy, by zerknąć w te lekko nieprzytomne, chabrowe oczy. Zrobiło mu się głupio. Cisza, która zapadła wydawała się tak gęsta i utrudniająca myślenie, że zaczynała boleć go głowa. Zaraz na pewno dostanie w pysk, a w każdym razie był na to przygotowany. Co się stało, to już się odstać nie mogło. Lecz ku jego zaskoczeniu, Ezarel ostrożnie objął jego kark i zaczął z roztargnieniem odwzajemniać pocałunek. To nie było normalne. To książątko w ogóle jest nie do ogarnięcia! Nie do końca docierał do niego sens tej sytuacji, ale na pewno nie był to czas na rozważania. Tym bardziej, że ostrouch właśnie wepchnął mu kolano między nogi i przyciągnął go bliżej do siebie z zachłannym pomrukiem. Wpijał się w niego łapczywie, jak gdyby chciał pocałunkiem wyrwać z niego duszę. Dobry boże! Jeśli zaraz tego nie przerwie, to oszaleje! Nie, nie, nie, to nie tak miało być! Chciał mu tylko trochę utrzeć nosa, ponabijać się z niego. 
- Co jest, Nevra? – ukąsił go zaczepnie w ucho. – Nie masz na mnie ochoty? – Zniżył głos do szeptu. Po jego ramionach przebiegł lodowaty dreszcz. Drewniany stół ostrzegawczo zatrzeszczał pod ich ciężarem. Ezarel uśmiechał się cynicznie, kiedy przesuwał sugestywnie dłońmi wzdłuż ciała wampira. Ta nagła zmiana w zachowaniu sprawiła, że w jego umyśle zaświeciła się czerwona lampka. Naprawdę miał na niego ochotę! Przeklęty Ezarel, niech go diabli zabiorą! Szybko zeskoczył ze stołu, bo jeszcze chwila i straciłby nad sobą panowanie. Wziął głęboki wdech i potrząsnął czupryną.
- Uff! To co, pijemy? – złapał za karafkę i stojąc plecami do elfa mocował się przez chwilę z wymyślnym korkiem. Chciał zyskać na czasie, opanować głód i żądzę, które powoli brały nad nim górę. O tak, zdecydowanie, w tych okolicznościach alkohol to dobry pomysł. Nie zauważył, że elf był jakoś tak podejrzanie ucieszony, bo w jego przebiegłej łepetynie zrodził się podstęp. 

Napój Bogów nie ma polotu w nazwie. Za to z całą pewnością na to miano zasługuje. Na efekty nie trzeba było długo czekać. 
- Ericzka… Ehh, wiesz Eziu… - Nevra zaczął snuć smętnym głosem kolejne ze swoich wynurzeń, podczas gdy Ezio kręcił winem w swoim kieliszku, z trudem powstrzymując śmiech. – Bo to zła kobieta była… 
- Och… Doprawdy? 
Czarnowłosy pochylił się nad blatem z konspiracyjnym wyrazem twarzy, pokiwał głową. A potem otaksował elfa spojrzeniem, w którym migotało światło świecy. 
- Usidlić mnie chciała, wyobraź sobie – pociągnął kolejny łyk z gwinta. – A ja… Ja jestem wolny jak ptak… - Zatoczył ręką w powietrzu i zapatrzył się w sufit z nostalgią. Ezarel nie mógł się powstrzymać, parsknął śmiechem. Czyżby załączył mu się tryb egzaltowanego donkiszota? A to dobre… Tamten niezrażony, kontynuował.
- Nie rozumiała mnie… Żadna nie rozumie… 
- Tak myślisz? – podparł głowę ramieniem i obracał kieliszek w palcach. 
- No. 
- Heh. Zabawne. 
Nevra wbił wzrok w pokaźny, złoty pierścień, który elf nosił na serdecznym palcu prawej ręki. Miał duże, czerwone oko z oszlifowanymi brzegami, dlatego też wampir zwrócił na niego szczególną uwagę już wcześniej. Ten kolor nie pasował w jego mniemaniu do Ezarela. Zwykle bowiem nosił się na błękitno-niebiesko, oczy miał barwy apatytu i włosy też niebieskie… Ten rubinowy pierścień na jego szczupłej dłoni gryzł się z tym wszystkim - toteż przyciągał uwagę. A poza tym przypominał o palącym pragnieniu. 
- Taaa – zaczął po przeciągającej się ciszy. – Żadna nie rozumie – powtórzył.  – Nie rozumie, że mnie nie można posiąść, drogi Ezarelu. – Sięgnął ręką ku niemu i pogładził opuszkami bladą dłoń elfa, a on wzdrygnął się na ten dotyk. Potem musnął rubinowe oczko i zacisnął rękę na jego ręce. Elf zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Po prostu zastygł w bezruchu czekając na rozwój sytuacji.
 Atmosfera pomiędzy nimi robiła się coraz bardziej intymna. Powietrze wypełniał zapach egzotycznych owoców i mocna woń spirytusu. Było jednocześnie niezręcznie i dziwnie… ekscytująco. 
- Rozsunę zasłony – oznajmił niebieskowłosy i opróżniwszy kieliszek do dna, poderwał się z miejsca. 
Szarpnął wpierw za jedną, potem za drugą kotarę, wpuszczając do pomieszczenia blask księżyca i miotane zefirkiem światło ogrodowych pochodni. Nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu. Rozwarł szeroko oczy i obrócił się. Napotkał twarz wampira, która w księżycowo-płomiennej poświacie przybrała iście diaboliczny wyraz. Gapił się na niego chciwie i zdecydowanie zbyt długo. Gdy Ezarel już zamierzał odejść, ten wcisnął nos pod jego żuchwę i zaciągnął się zapachem jego skóry. Momentalnie spiął wszystkie mięśnie, lecz nie odepchnął napastnika. Sam nie wiedział dlaczego. Zaraz potem poczuł język, który leniwie go smakował i ramiona, które popychały go powoli ku ścianie. Jęknął bezgłośnie, na co Nevra zaśmiał się cicho. Zabrał się za rozpinanie złotych guziczków jego szaty nocnej – niezwykle zdobnej i wymyślnej. Mruknął niezadowolony, gdyż te nie miały zamiaru poddać się jego woli. Oderwał się więc od szyi, w której żyłach wrzała ta słodka, arystokratyczna jucha i ze zmarszczonymi brwiami zaczął kombinować nad sposobem rozwiązania tej arcytrudnej zagwozdki. Ciągle szarpał się z tym samym guzikiem i w końcu szlag trafił cały nastrój sytuacji. Ogarniała go irytacja, toteż bluzgnął paskudnie. Ezarel  tymczasem rechotał pod nosem, wyraźnie rozbawiony narastającą złością towarzysza. W swojej wspaniałomyślności postanowił dołożyć do pieca:
- MAMOOOO! – wydarł się na całe gardło. 
- Zamknij się! – przytknął mu dłoń do ust, lecz on szybko ją strącił. 
- MAMO, POMÓŻ!!!
Nevra nie wiedział czy śmiać się, czy wkurzać na elfa. 
- Idiota – skwitował, na co tamtemu tylko poszerzył się uśmiech. 
- Ty większy. 
- Zdejmij to to, bo zedrę to z ciebie – spiorunował go wzrokiem. 
- Pff, chyba kpisz! A potem może jeszcze wskoczyć do łóżka i rozłożyć nogi? 
- Hm… Kusząca oferta… – zamruczał czarnowłosy. 
- Taaa? I co potem? Zawołasz ojca, żeby wytłumaczył ci co i jak? 
Wampir ponownie chwycił go w ramiona i popatrzył mu wyzywająco w oczy. A on tylko tkwił z tym głupawym uśmiechem na ustach.
- Nie przeciągaj struny – polizał go w tym samym miejscu, co wcześniej. Pomiętosił w palcach materiał szaty. – Jestem ciekaw, czy twoja krew jest tak samo błękitna, jak te szmatki. Paniczyku…
- Starzejesz się, pijawko. Erika miała lepsze teksty na podryw – ironizował elf. Wystarczyło, że raz wpadł w tryb szydercy i długo skończyć nie mógł z podśmiechujkami. Nevra odpuścił i z miną życiowego przegrańca sięgnął po karafkę. Łyknął sobie potężnie, co by zagłuszyć wewnętrznego złośliwca, który śmiał się z niego w najlepsze.  
- Ja pierdzielę, Ezarelu. Naprawdę jesteś ciotą – zaczął przyglądać się butelce. – Kwiatki, kryształy, cudaczne guziczki, jakieś śmieszne fidrygałki… Jak mam cię poderwać, co? Róże nie działają. To może wianek z polnych kwiatów mam ci upleść? 
- Mnie nie można mieć. Nie wiesz o tym? – wyszczerzył się sugestywnie. Nevra tylko pokiwał głową ze słabym uśmiechem na ustach. Zasępił się na krótką chwilę, ale zaraz wrócił do siebie. 
- No tak… - westchnął. – Cóż. Nadużyłem twojej gościnności. Będę wychodził – wstał i o dziwo trzymał się w miarę stabilnie na nogach. – Dobrej nocy, wredny burżuju – złożył mu teatralny ukłon przed wyjściem, tak niski, że mógłby czupryną zamieść podłogę. 
- Dobranoc, Romeo. A zrób mi jeszcze kiedyś włam przez okno, to pożałujesz. 
- Spokojnie. Więcej nie zrobię – te słowa sprawiły, że elf poczuł gdzieś w okolicy mostka dziwne ukłucie. – W każdym razie, dzięki za to – pomachał niedopitą karafką. – Zabieram sobie resztę, umili mi noc. 
A potem wyszedł i po cichu zamknął za sobą drzwi. Niebieskowłosy musiał sobie usiąść. Ogarnąć się. Opadł ciężko na krzesło, potrząsnął głową i przeciągnął dłońmi po twarzy. Serce mu waliło, jakby załadował sobie w nosek końską dawkę adrenaliny. Miał wrażenie, że stracił coś bezpowrotnie. Sięgnął po wino, z którego popijał wcześniej i ponownie napełnił kieliszek. Tak bardzo pogrążył się w rozmyślaniach, że nie zauważył, iż rozlewa po stole. Cholera… Nevra lubił się zgrywać, ale w głębi ducha wiedział, że tym razem nie żartował. Naprawdę już więcej do niego nie przyjdzie. Gejoza się skończyła, to wszystko proszę pana. Zmarszczył brwi i upił z kieliszka. Nie rozumiał dlaczego było mu tak dziwnie z tą świadomością. Jakby… czegoś żałował? 
- Heh… Chyba tylko tego, że nie zobaczę jak robi z siebie kretyna po pijaku. 

***

Wpadł na Miiko na końcu korytarza Straży. 

No to pięknie…

Autorytarna kitsune w kompletnym stroju służbowym przechadzała się w tę piękną, cichą noc, w którą jedynie za oknami świerszcze dawały swe koncerty. Szła pewnym krokiem środkiem korytarza. Jest u siebie, to ona rozstawia tu plebs po kątach, to do niej zawsze ostatnie słowo należy. A spróbuj tylko pyskować! O tak, była dumna i władcza, niczym Simba wspinający się na Lwią Skałę. I oto zobaczyła Nevrę, pijanego w sztok. Jej wyczulony węch od razu wychwycił ten zapach. Napój Bogów wyziewał od niego w promieniu kilku metrów. Szykowała się porządna tyrada. Kto wie, może i upomnienie? Zawieszenie w prawach dowódcy Straży? W głowie wyzywał ją od zasranych służbistek, mając w pamięci to, że kobieta lubiła wyciągać konsekwencje z o wiele bardziej bzdurnych przewinień. To po prostu był jej ulubiony sport. Prędziutko przygotował się mentalnie, że zaraz wyskoczy na niego z mordą. Zbliżała się nieubłaganie. Miała ściągnięte brwi, zmrużyła oczy… 
Raz kozie śmierć! Palnie coś głupiego, to może chociaż trochę rozluźni atmosferę. I tak przecież nie ma nic do stracenia. 
- Masz dzisiaj… bardzo puszysty ogonek. Taki… fluffy… –  wyszczerzył się, a jego twarz wyrażała jasność umysłową godną głowonoga. Nawet nie próbował ukrywać dowodu winy - karafki Ezarela. Kobieta przystanęła, zmierzyła go wzrokiem. 
- Idź spać i wytrzeźwiej – uśmiechnęła się i po prostu go wyminęła. Stanął jak wryty. Obejrzał się jeszcze za nią, nie do końca przekonany, czy przypadkiem nie zamierza wrócić, żeby przyłożyć mu z liścia. Dopiero kiedy zniknęła za zakrętem wzruszył ramionami i podążył przed siebie. Ale cóż to? Usłyszał kroki dobiegające gdzieś z okolicy piwnicznych korytarzy. Zwolnił trochę, znowu pociągnął z karafki. Szumiało mu w głowie, jednak nie było tak źle. Spodziewał się, że Napój Bogów mocniej go trzepnie. Jaskółkę mógłby zainscenizować. 
Zrobił jeszcze kilka kroków naprzód, gdy wtem… wpadła na niego dziewczyna! Zamyślona, uderzyła głową w jego tors i straciła równowagę. Złapał ją, nim zdążyła upaść. 
- Alajaaeeja, co robisz tutaj sama… w tę piękną noc? – zaciągnął głoski. Nawet trzeźwy miał problem z wymową imienia syreny. 
- Nevra… prze-przepraszam… –  zaczęła się jąkać. Dziewczyna miała oliwkową cerę, lecz mimo tego na jej policzkach wykwitły zdradzieckie rumieńce. Wiedział, że leci na niego. Nie tylko dosłownie. – Nadal ciężko stawiać kroki, rozumiesz… - spuściła oczy, zakłopotana tym, że wciąż tkwi w uścisku wampira. Jako syrena żyjąca na stałym lądzie musiała regularnie zażywać eliksir, który pozwalał na transmutację ogona w ludzkie nogi. Nie znikały jednak błoniaste uszy, które wystawały z gąszczu błękitnych włosów. Przejechał po nich dłonią, głaszcząc ją uspokajająco. 

Nie takie, jak u Ezarela…

 - Cieszę się, że na mnie wpadłaś – wypalił zanim pomyślał. Podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. Miała różowawe, szkliste oczy. Po niebieskawych ustach błąkał się niepewny uśmiech. Była śliczna na swój egzotyczny sposób, taka inna, niż wszystkie. W Eldarii żyje mnóstwo rodzajów faelienów; wróżek, magicznych istot. Ale ona miała w sobie coś, co sprawiało, że wyróżniała się w tłumie. A z kolei on miał tę właściwość, że zawsze pociągało go to, co odcinało się od reszty. Jeżeli wśród czerwonych kropek dostrzegł tą jedną niebieską, to dla niego liczyła się tylko ta niebieska. Alajea, można powiedzieć, była taką niebieską kropką na tle czerwonych kropek. Jednak Ezarel… On był w ogóle poza jakąkolwiek kategorią. 
- Piłeś – zauważyła, odsuwając się od niego na odległość połowy kroku. 
- Dostałem kosza. 
- Ach… - Alajea uciekła spojrzeniem w bok. Czuła, że nie powinna o nic pytać. – Przykro mi. Kimkolwiek ona jest, nie wie co straciła… 
Nevra podrapał się po głowie, nie wiedząc co zrobić z wolną ręką. 
- Życie. Nie można mieć wszystkiego, prawda? 
- Ja… Tak… Masz rację. Na pewno znajdziesz kogoś… wartościowego. Jestem tego pewna… –  wyrecytowała drżącym głosem. Była niesamowicie wręcz spłoszona. 
- Mmm, może właśnie znalazłem? – jego wzrok zawisł na bujnym biuście dziewczyny. Głęboko wycięty dekolt w prezencji Alajei zazwyczaj był pierwszą rzeczą, która mimowolnie rzucała się w oczy mężczyzn. 
- Ej! Nie pozwalaj sobie! – otuliła się ramionami obrażając na niby. Wampir parsknął śmiechem i uniósł ręce w obronnym geście.
- Jestem tylko biednym samcem! Nie moja wina, że masz takie fajne… melony! 
- Cham! – odwróciła się na pięcie, nadymając buzię. 
- No już, już, nie gniewaj się – złapał ją od tyłu i mocno przycisnął do piersi. Fajne melony słodko zaciążyły mu na ramieniu. Widać było, że dziewczyna wstrzymuje śmiech. Normalnie powinien był dostać w pysk, dawno już przestał liczyć, ile razy zasłużył na to w ciągu minionych godzin. A tu proszę. Ezarelowy napitek chyba faktycznie wykazuje jakieś zbawcze działanie. – Poprzytulamy się u mnie? Mam wygodne łóżko – szepnął jej do ucha, pochylając się nad nią. Była o głowę niższa od niego. 
- Hmm… Niech no pomyślę… – podrapała się po brodzie w udawanym zamyśleniu. Nevra dmuchnął w jej ucho, którym Alajea instynktownie strzygnęła, podobnie jak nasłuchujące zwierzę. Wszystkie włoski na jej ciele stanęły dęba. 
- Nie daj się prosić. 
- Zgoda. Mogę zostać na noc. 
- Grzeczna dziewczynka… - przeciągnął nosem po jej policzku. – Ale…
- Ale…? – zerknęła na niego kątem oka. 
- Ale to nic zobowiązującego. Czy to ci odpowiada? – zapytał bez owijania w bawełnę. Mimo wszystko nie chciał zranić tej dziewczyny, wolał od razu wyłożyć karty na stół. Nie był ostatnim łajdakiem. 
Przez krótki czas stali w milczeniu. Czekał na jej decyzję - niech to sobie lepiej dobrze przemyśli. W końcu ciszę korytarza Straży przerwał cichutki, dziewczęcy chichot. 
- Tak. Przecież wiem, że ciebie nie można mieć – więcej nie było mu potrzeba. Obrócił ją przodem do siebie, przymknął oko i pocałował namiętnie. Lecz pod powiekami widział zupełnie inną twarz. 
Share:

Eldarya: Mogę zostać na noc? [by Silent Omen]

Srebrne światło księżyca wpełzło przez finezyjnie okratowane okno i wyciągnęło się na czerwonej wykładzinie. Płomienie tańczyły walca w błyszczących kandelabrach. O tej porze ciężko spotkać żywą duszę w samym sercu Centrali, jako że ten pion nie należy do pilnie strzeżonych. Czasem można najwyżej minąć przysypiającego wartownika nieopodal Sali Kryształu. Jednak korytarz Straży nocą jest przeważnie pusty – raczej nikt nie chciałby zakłócać snu „głównodowodzącym cieciom”, jak zwykli nazywać ich po kryjomu niżsi rangą. Po prostu, nikt nie chce podpaść, szczególnie Ezarelowi, o którym z kolei powszechnie przyjęło się mówić, że „wyżej sra, niż dupę ma”. 
Ten wieczór jest jednak wyjątkowy, bowiem dotychczas głuchy i pusty hol niósł cichutkie szepty. 
- Nevra… - wyrwało się z ust jasnowłosemu mężczyźnie. Przycisnął do siebie mocniej szczupłe ciało drugiego, a gdy ten wbił się kłami w jego szyję z ledwością zdusił jęk w gardle. – Nevra… - powtórzył wplatając palce w jego włosy. Miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod nóg, gdy tamten sycił się jego krwią i uspokajająco gładził go po ramieniu. Ogarniały go dreszcze. Oparł się plecami o marmurowy filar, czując, że zaczyna brakować mu tchu. Wzdrygnąłby się na dotyk przeraźliwie zimnego kamienia, gdyby nie gorączka, jaka spalała go w tej chwili od środka. Przymknął oczy poddając się temu przedziwnemu doznaniu, które rozchodziło się od miejsca ugryzienia i docierało do każdego zakamarka jego ciała. Gdy znów je otworzył, obraz wirował i rozmywał się, zupełnie jak wtedy, kiedy z kolegami mocno przesadzili z trunkami w dyżurce. 
Ciemnowłosy także zatracił się w tym akcie i mruczał cicho niczym zadowolony kocur. Nie liczyło się nic poza nasyceniem tego wilczego głodu, nad którym nie potrafił już dłużej panować. Jest wampirem, dla którego żądza krwi to wezwanie płynące prosto z głębi duszy. Musi na nie odpowiedzieć. Na głodzie istoty te są śmiertelnie niebezpieczne, a im dłużej przeciąga się ich pragnienie, tym bardziej odchodzą od zmysłów, by w końcu, u kresu swego szaleństwa, wpaść w diabelski szał. 
- Nevra, wystarczy. Już dosyć – ponaglił go szeptem. Lecz on nie zamierzał przestać, tak bardzo był spragniony. W wężowym uścisku przywarł całym sobą do swego żywiciela, tak jakby chciał przez to powiedzieć: „trzymam mocno i nie puszczę!”. Nie odrywając się od szyi mężczyzny posłał mu roziskrzone spojrzenie jedynego widzącego oka. Szara, pociemniała tęczówka przypominała burzowe niebo, odbijała blask płomieni i z tej perspektywy wyglądała dziko, demonicznie wręcz. Zwierzęcy głód. Oto, co zobaczył w tym spojrzeniu Valkyon. 
- Dosyć – chciał odsunąć wampira od siebie, na co ten odepchnął jego dłonie. – Powiedziałem dosyć! – Dopiero podniesiony głos przywrócił mu trzeźwość. Odstąpił od wyższego i chwytając się za serce próbował odzyskać kontrolę nad przyśpieszonym oddechem. Nadludzka siła krążyła w jego żyłach wraz ze świeżą krwią, czuł się wspaniale. Aż promieniował żywotnością. Za to Valkyon ledwo trzymał się na nogach, choć usiłował nie dać poznać po sobie, że mu słabo. Wciąż opierał się o filar z nietęgą miną, wyssany z życia. Uwadze Nevry nie umknęło to, że wyraźnie pobladł na twarzy. Znowu dopadły go wyrzuty sumienia. 
- Valkyon… Przepraszam… - podszedł do niego i złapał go pod ramię. 
- Daj spokój, sam się zgodziłem – wyrwał rękę naprędce, na co ciemnowłosy się skwasił. 
- Chodź, odprowadzę cię do pokoju.
Poczłapał chwiejnym krokiem za przyjacielem. W drodze do komnaty uparcie odrzucał propozycję pomocnej dłoni z jego strony,  ażeby utrzymać fasadę wielkiego woja, na co ten tylko wzdychał ciężko i przewracał oczami. Jednak gdzieś w połowie korytarza, gdy ów wielki woj potknął się o własne nogi i omal nie runął swym rosłym cielskiem na ścianę, Nevra już nie dał się zbyć. Przeciągnął sobie jego wielką łapę przez szyję, drugą ręką objął go w pasie i w taki sposób przeholował zacnego, zaprawionego w bojach męża do jego kwatery. Tam zaś, ignorując niezadowolone prychania i protesty, rzucił go jak worek kartofli na łóżko. Zapalił świecę i zaciągnął kotarę w oknie. W jednej z szafek znalazł to, czego szukał. Ezarelowa mikstura była gęsta i miała barwę czerwonego wina. Na dnie butelki znajdował się osad z owoców i drobno zmielonych ziół. Ten magiczny napitek prosto z beczki Naczelnego Bimbrownika wspomagał i przyspieszał regenerację płytek krwi. 
Zębami odkorkował butelkę i wlał zawartość do kryształowego pucharka. Dolał jeszcze odrobinę wody i zamieszał. Podczas, gdy wampir krzątał się po komnacie, Valkyon obserwował go lekko nieprzytomnym wzrokiem. Nadal kręciło mu się w głowie. 
- Masz. Tankuj – rozkazał ciemnowłosy podając mu naczynie. Podciągnął się na łokciu i marszcząc brwi wypił wszystko duszkiem. Niczym godzien swej chwały bywalec dzikich baletów.
- Nie krzyw tak japy, to wcale nie jest takie złe – odebrał pucharek, po czym przysiadł na skraju łóżka przyglądając się kumplowi z troską. A ten rodzaj spojrzenia wyjątkowo go drażnił. Brzydził się własną słabością i cudzą litością. Chciał zostać sam. Odchorować tę przyjacielską przysługę, a rano znów obudzić się jako młody bóg i przywdziać swe męskie i skąpe fatałaszki, obszyte mechatym futerkiem. Zacząć codzienny patrol, powywijać trochę toporem, stanąć dumnie na czele Straży Eel. Ot, zająć się takimi tam różnymi, samczymi sprawami. A to teraz, to co? Po co mu opiekunka? Chociaż we własnym łóżku chce być sam. Bo przecież zawsze był sam. 
- Idź już sobie, dobrze? 
- Aleś ty taktowny… Więcej kultury ma byle dziad z chałupy pod strzechą – skwitował Nevra z ponurym uśmiechem. 
- Idź do siebie – mruknął Valkyon. To nie tak, że chciał spławić kumpla. No dobra, chciał, ale nie dlatego, że miał go dość. O nie, nie, nie! Po prostu w takich chwilach czuł się jak ostatni życiowy kaleka, nawet jeśli to tylko przejściowe osłabienie. Żywot wojownika to nie sielanka. Można powiedzieć, że każdy wojownik jest trochę upośledzony emocjonalnie. Ciężko takiemu przyjąć pomoc, a żeby przyznał się otwarcie do słabości, to chyba „słońce musiałoby wzejść na zachodzie i zajść na wschodzie”. Tacy mają swoje dziwaczne kodeksy, z natury unoszą się dumą i honorem, nawet jeśli wiedzą, że to głupie. Valkyon to książkowy przykład takiego herosa. Cierpi w samotności, jest milczący, złym kopie tyłki, a dobrym je ratuje, zaś swoją zbroję i maskę zrzuca z dala od oczu tych, którzy widzą w nim ucieleśnienie cnót i prawości. Nie był do końca świadomy tego, że Nevra odkrył tę część jego osobowości właśnie dlatego, że tak starannie ją ukrywał. W końcu jest szpiegiem, zawsze dociera tam, gdzie innym się nie udaje. A poza tym: to jego przyjaciel. 
- Nie musisz przede mną udawać. 
- Spadaj, pijawko – naciągnął na siebie pled i odwrócił się w przeciwną stroną. – I zgaś światło po drodze. 
Wampir zaśmiał się pod nosem. 
- Zamierzasz spać w ciuchach? Ty śmierdzielu. 
- Odwal się – prychnął. 
- Nie. 
- Idź sobie.
- Nie.
- Mam cię stąd wynieść? – chciał, by to zabrzmiało groźnie, jednak czarnowłosy pozostał niezrażony. 
- Spróbuj! – rzucił wyzwanie z wielkim wyszczerzem na twarzy. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Wojownik odkopał narzutę i poderwał się gwałtownie. Złapał kumpla za fraki i naprawdę zamierzał wskazać mu najkrótszą drogę do wyjścia. Gdyby nie to, że zaraz opadł z powrotem na łóżko. Stracił zbyt wiele krwi tej nocy, by móc teraz swobodnie szarpać się z upierdliwym wampirem w szczytowej formie. 
- Zjeżdżaj! – syknął masując sobie skronie. Nevra korzystając z okazji wspiął się na niego, a widząc konsternację odmalowaną na jego twarzy zaśmiał się swym głębokim, wróżącym coś niecnego głosem. Pochylił się zrównując wzrokiem z Valkyonem:
- Chcę ci tylko podziękować – i nim ten zdążył jakkolwiek zareagować, chwycił jego głowę oburącz i wymusił brutalny pocałunek. Białowłosy zacisnął dłonie na jego nadgarstkach i siłą odciągnął go od siebie. Nevra jest nieprzewidywalny, a przez to nieźle trzaśnięty. Gapił się na niego z niedowierzaniem, jakby szajbą można było zarazić się przez dotyk. Nie bardzo wiedział co powiedzieć, bo brakło mu słów. 
- Chcę dać ci komfort bycia sobą – delikatnie wyswobodził ręce z jego uścisku. – Bo przy mnie możesz być.
- Nevra… przestań – chciał zwiększyć dystans, jednak on nie pozwolił na to. Usadowił się na jego brzuchu i przeczesał ręką pasma długich, białych włosów. Valkyon mimowolnie zmrużył oczy. – Proszę, wyjdź. 
- A ty dalej swoje… - pochylił się i ucałował zaczerwienione miejsce na szyi mężczyzny; ślad, że już tu wcześniej był. – Jestem dobrym obserwatorem. Widzę, jak czasem na mnie patrzysz – to zdanie z hukiem wpadło do umysłu Valkyona robiąc mu w głowie totalny burdel. Nevra nie zamierzał na tym poprzestać. – Pragniesz mnie, chociaż nigdy się z tym nie zdradziłeś. – Zajrzał mu głęboko w oczy. – Mam rację? 
Białowłosy uciekł spojrzeniem w bok. Nieświadomie zacisnął rękę w pięść. 

A to gnida.

Zapędził go w kozi róg. Wojownik w takich sytuacjach powinien walczyć o odzyskanie kontroli. Ale co może zrobić w momencie, w którym staje twarzą w twarz z brutalną prawdą? Kiedy naturą prawdy jest po prostu to, że bije w pysk i nie baczy na to, czy równo puchnie…? Dawno nie czuł się w jej obliczu tak… nagi. 

Czarnowłosy wcale nie czekał na odzew. Odchylił klapę pancerza mężczyzny i zaczął mocować się ze sprzączką. 
- Co robisz?!
- Przecież nie będziesz w tym spać. – Stwierdził ściągając skórzany, obszyty futrem napierśnik. Zaraz potem poodpinał paski podtrzymujące płaty naramiennika, które z łoskotem uderzyły o kamienną posadzkę. Umięśniony tors mężczyzny znaczyło kilka blizn, parę mniejszych przecinało także jego ramiona. Pamiątki po ciężkich treningach, czy po stoczonych walkach…? Nevra nieśpiesznie wodził palcami po wygojonych wypukłościach, a kiedy dotarł do mostka uświadomił sobie, jak wariacko tłucze jego serce. Zerknął przelotnie w te zamglone, złociste ślepia i uniósł pytająco brwi. 
- To jak...? Zaufasz mi? 
Valkyon zmieszał się. W myślach dziękował niebiosom za panujące wokół ciemności, przy których na pewno nie widać, że spiekł raka. Cholerny Nevra, niech go diabli wezmą! Panoszy się po Eel robiąc za tutejszego Romea, obrosły w piórka i dumny jak paw, wyrywa głupiutkie panienki, które ochoczo nadstawiają mu swoje szyjki i mdleją w jego ramionach z rozkoszy. Zasrany bawidamek. Próżny królewicz ciemności. Myśli, że wszystko wie najlepiej. Ah! A do tego jest pierońsko niezdyscyplinowany. 

Ja ci pokażę…!

- Pff! – Nevra parsknął śmiechem zupełnie jakby usłyszał jego myśli. On natomiast nie należał do tych, którzy więcej gadają, niż robią. Objął chłopaka w pasie i jednym ruchem przerzucił go tak, że teraz to on nad nim górował. Złapał go za nadgarstki i przycisnął je z obu stron głowy. Mierzył jego sylwetkę wzrokiem pod tytułem „Ha! I kto tu rządzi?”, a tamten tylko chichrał się ukazując rząd białych zębów i dwa podłużne kły. Jego śmiech przerwał dopiero niespodziewany pocałunek, bezprawnie skradziony. Nie pozostał dłużny złodziejowi. Od razu podjął tę grę i nogami oplótł jego biodra. Dobrych kilka chwil całowali się namiętnie jak gówniarze, aż w pewnym momencie Nevra mimowolnie przegryzł wargę wojownika do krwi. Jej metaliczny smak był odurzający dla wampirzych zmysłów. Spijał łapczywie każdą wykwitającą kropelkę, każdą smakował równie chciwie, co wcześniej na korytarzu. To było silniejsze od niego. Uwielbiał ten smak. W końcu Valkyon oderwał się od ust czarnowłosego i mimo, że ciemność rozświetlał jedynie wątły płomień świecy, mógł dostrzec, iż oko mu lśni od tego drapieżnego błysku. 
- Zachłanna pijawka – wychrypiał do niego z uśmiechem i się oblizał. Nevra bez słowa podciągnął się i skoczył na niego jednym susem jak kot. Odgarnął mu włosy, a potem przesunął językiem od obojczyka, aż po szyję, na której wyczuł kusząco pulsujące tętno. Resztkami silnej woli powstrzymał instynkt. Za nic nie chciałby skrzywdzić przyjaciela, na dzisiaj dosyć. Mruknął tylko zaczepnie kąsając jego ucho. Białowłosy tymczasem przytulił go mocno do piersi i oparł brodę na zmierzwionej czuprynie.
- Dziękuję – przeszło mu przez gardło, gdy zapatrzył się w skaczący ogień i w cienie, które przemykały po ścianie.
- Valkyon? 
- Hmm? 
- Czy… mogę zostać na noc? 

***

Następnego dnia rano…

Miiko przerzucała nudne raporty z wypraw, a Ezarel siedział sobie wygodnie przy stoliczku, z nogą założoną na nogę i popijał poranną herbatkę. Z uwielbieniem godnym sadysty obserwował jak dziewczyna strzyże lisimi uszami z rosnącej irytacji. Odetchnął głęboko i pociągnął łyk herbaty. Dzień zapowiada się tak pięknie. 
- No gdzie oni są?! – nie wytrzymała. Wyrzuciła w powietrze stos raportów. Niebieskowłosy elf z uśmiechem przyglądał się fruwającym kartkom. 
- Nie denerwuj się, złociutka. Bo ci ogon wyłysieje. 
Zgromiła go wzrokiem. 
- A ty nie szczerz się jak głupek! Dwie godziny temu mieli wyruszyć na patrol! Dwie godziny temu, do cholery! Okej, Nevrę jeszcze bym zrozumiała, on ma generalnie wywalone. Ale Valkyon?! Nigdy się nie spóźnia!  
- Wyluzuj! Spokojnie jak na wojnie, tu uderzy, tam pier…
- Nie kończ!
- A nie pomyślałaś o tym, że może mieli… ciężką noc? 
- Coś sugerujesz? 
- Ja? Absolutnie nic nie sugeruję… 
W tej samej chwili drzwi do biblioteki uchyliły się i stanęła w nich wyraźnie niewyspana chluba Straży Eel w dwóch postaciach. 
- O wilku mowa – wypalił Ezarel z uśmiechem cwaniaka. – A cóż to was do nas sprowadza o tak nieludzkiej porze? 
Valkyon milczał nie ważąc się podnieść wzroku na szefową. Wyglądał niczym dzieciak na dywaniku u dyrektora. Nevra z kolei patrząc na elfa przeciągnął palcem wskazującym wzdłuż szyi, dając do zrozumienia, że chętnie urwałby mu łeb. 
- Co wy sobie wyobrażacie?! – Miiko podniosła głos i zaczęła wściekle krążyć wzdłuż półek z książkami. – Już dawno powinniście być poza Centralą! 
- Oj daj im spokój, nie czujesz tego zapachu? – jej tyradę przerwał dowódca Absyntu i ostentacyjnie pociągnął nosem. – Bo mnie tu pachnie baaaardzo upojną nocą. 
Szefowa momentalnie zamknęła się i popatrzyła to na Ezarela, to na pozostałą dwójkę. 
- Nie chcę być w twojej skórze, śmieszku – warknął Nevra. Dziewczyna nadal miała nietęgi wyraz twarzy, a ciężka atmosfera, jaka nagle zapadła bynajmniej nie pomagała jej odzyskać rezonu. – A jeśli chodzi o patrol… Miiko, chcemy wolne. 
Ezarel wybuchł śmiechem tak gromkim, że strażnicy pełniący wartę na parterze aż zadarli głowy w stronę okna, z którego ten dochodził. 
- Że co, proszę…? 
- Urlop. Wakacje. Mówi ci to coś? 
-HAHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH!!!
- Takie rzeczy zgłasza się wcześniej! Myślicie, że ja się tu opierniczam?! – kopnęła gniewnie kilka kartek, które walały się pod jej nogami. – Chłopaki, wkurzacie mnie! Jestem mega wściekła! 
- Tak wyszło. Przepraszamy, to już się więcej nie powtórzy… - wymamrotał Valkyon unikając jej spojrzenia. Chciał zapaść się pod ziemię.  
Miko złapała się za nasadę nosa i zmarszczyła brwi mrucząc coś do siebie.
- Dobra. Niech wam będzie. Ale żeby mi to było ostatni raz. Nie wnikam czemu i nie chcę wiedzieć! A teraz jazda mi stąd! - Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Nevra i Valkyon z podkulonymi ogonami zawinęli się w trymiga. – Ezarel, ty też się wynoś! Niektórzy muszą pracować! – Położyła wyraźny akcent na słowo „niektórzy”. Niebieskowłosy wzruszył ramionami i zebrał się do wyjścia. Złapał za klamkę i nim zniknął za drzwiami, wypalił jeszcze:
- Wiesz, tobie też przydałoby się zrelaksować. Wściekasz się jak osa! Pogadaj z Kero, może coś zaradzi… - nie zdążył dokończyć, gdyż musiał wiać. Ledwo zatrzasnął za sobą, a jego misternie grawerowana filiżanka z resztkami herbaty roztrzaskała się w drobny mak uderzając o drzwi. Część raportów też ucierpiała w kontakcie z napojem. 
- No pięknie… - bąknęła podnosząc dwoma palcami zachlapaną kartkę. 

***

- Ej chłopaki, poczekajcie! – odwrócili się słysząc znajomy głos za plecami. To Ezarel doganiał ich śpiesznym krokiem. – Uff, ale się zdyszałem! 
Valkyon bez słowa chwycił go za błękitny szalik, który miał przewieszony przez szyję i zbliżył się do niego. Mina momentalnie mu zrzedła i odeszła ochota na dowcipkowanie. Przełknął nerwowo ślinę. Gdyby wzrok mógł palić, to już byłby kupką popiołów. Ktoś właśnie zasuwałby po zmiotkę. 
- I co? Skończyło się błaznowanie! – przysunął się do niego tak blisko, że prawie zetknęli się nosami.
- H… hej, spokojnie! – wystawił dłonie w obronnym geście. – Chciałem przeprosić. Valkyon z Nevrą spojrzeli po sobie. 
- No to słuchamy.
 - Przepraszam. Zachowałem się jak debil. 
- Tss, to akurat nic nowego – odparował Nevra. – Puść go, szkoda nerwów. 
Pchnął Ezarela na ścianę i nie zwracając na niego uwagi zaczęli odchodzić. Elf poprawił szalik i gdy tamci znajdowali się dostatecznie daleko, ryknął za nimi na całe gardło:
- Zachowałem się jak debil! Prawdziwy przyjaciel znający się na alchemii podarowałby wam słoik wazeliny!!! 
Share:

POPULARNE ILUZJE