31 lipca 2017

Eldarya: Mogę zostać na noc? [by Silent Omen]

Srebrne światło księżyca wpełzło przez finezyjnie okratowane okno i wyciągnęło się na czerwonej wykładzinie. Płomienie tańczyły walca w błyszczących kandelabrach. O tej porze ciężko spotkać żywą duszę w samym sercu Centrali, jako że ten pion nie należy do pilnie strzeżonych. Czasem można najwyżej minąć przysypiającego wartownika nieopodal Sali Kryształu. Jednak korytarz Straży nocą jest przeważnie pusty – raczej nikt nie chciałby zakłócać snu „głównodowodzącym cieciom”, jak zwykli nazywać ich po kryjomu niżsi rangą. Po prostu, nikt nie chce podpaść, szczególnie Ezarelowi, o którym z kolei powszechnie przyjęło się mówić, że „wyżej sra, niż dupę ma”. 
Ten wieczór jest jednak wyjątkowy, bowiem dotychczas głuchy i pusty hol niósł cichutkie szepty. 
- Nevra… - wyrwało się z ust jasnowłosemu mężczyźnie. Przycisnął do siebie mocniej szczupłe ciało drugiego, a gdy ten wbił się kłami w jego szyję z ledwością zdusił jęk w gardle. – Nevra… - powtórzył wplatając palce w jego włosy. Miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod nóg, gdy tamten sycił się jego krwią i uspokajająco gładził go po ramieniu. Ogarniały go dreszcze. Oparł się plecami o marmurowy filar, czując, że zaczyna brakować mu tchu. Wzdrygnąłby się na dotyk przeraźliwie zimnego kamienia, gdyby nie gorączka, jaka spalała go w tej chwili od środka. Przymknął oczy poddając się temu przedziwnemu doznaniu, które rozchodziło się od miejsca ugryzienia i docierało do każdego zakamarka jego ciała. Gdy znów je otworzył, obraz wirował i rozmywał się, zupełnie jak wtedy, kiedy z kolegami mocno przesadzili z trunkami w dyżurce. 
Ciemnowłosy także zatracił się w tym akcie i mruczał cicho niczym zadowolony kocur. Nie liczyło się nic poza nasyceniem tego wilczego głodu, nad którym nie potrafił już dłużej panować. Jest wampirem, dla którego żądza krwi to wezwanie płynące prosto z głębi duszy. Musi na nie odpowiedzieć. Na głodzie istoty te są śmiertelnie niebezpieczne, a im dłużej przeciąga się ich pragnienie, tym bardziej odchodzą od zmysłów, by w końcu, u kresu swego szaleństwa, wpaść w diabelski szał. 
- Nevra, wystarczy. Już dosyć – ponaglił go szeptem. Lecz on nie zamierzał przestać, tak bardzo był spragniony. W wężowym uścisku przywarł całym sobą do swego żywiciela, tak jakby chciał przez to powiedzieć: „trzymam mocno i nie puszczę!”. Nie odrywając się od szyi mężczyzny posłał mu roziskrzone spojrzenie jedynego widzącego oka. Szara, pociemniała tęczówka przypominała burzowe niebo, odbijała blask płomieni i z tej perspektywy wyglądała dziko, demonicznie wręcz. Zwierzęcy głód. Oto, co zobaczył w tym spojrzeniu Valkyon. 
- Dosyć – chciał odsunąć wampira od siebie, na co ten odepchnął jego dłonie. – Powiedziałem dosyć! – Dopiero podniesiony głos przywrócił mu trzeźwość. Odstąpił od wyższego i chwytając się za serce próbował odzyskać kontrolę nad przyśpieszonym oddechem. Nadludzka siła krążyła w jego żyłach wraz ze świeżą krwią, czuł się wspaniale. Aż promieniował żywotnością. Za to Valkyon ledwo trzymał się na nogach, choć usiłował nie dać poznać po sobie, że mu słabo. Wciąż opierał się o filar z nietęgą miną, wyssany z życia. Uwadze Nevry nie umknęło to, że wyraźnie pobladł na twarzy. Znowu dopadły go wyrzuty sumienia. 
- Valkyon… Przepraszam… - podszedł do niego i złapał go pod ramię. 
- Daj spokój, sam się zgodziłem – wyrwał rękę naprędce, na co ciemnowłosy się skwasił. 
- Chodź, odprowadzę cię do pokoju.
Poczłapał chwiejnym krokiem za przyjacielem. W drodze do komnaty uparcie odrzucał propozycję pomocnej dłoni z jego strony,  ażeby utrzymać fasadę wielkiego woja, na co ten tylko wzdychał ciężko i przewracał oczami. Jednak gdzieś w połowie korytarza, gdy ów wielki woj potknął się o własne nogi i omal nie runął swym rosłym cielskiem na ścianę, Nevra już nie dał się zbyć. Przeciągnął sobie jego wielką łapę przez szyję, drugą ręką objął go w pasie i w taki sposób przeholował zacnego, zaprawionego w bojach męża do jego kwatery. Tam zaś, ignorując niezadowolone prychania i protesty, rzucił go jak worek kartofli na łóżko. Zapalił świecę i zaciągnął kotarę w oknie. W jednej z szafek znalazł to, czego szukał. Ezarelowa mikstura była gęsta i miała barwę czerwonego wina. Na dnie butelki znajdował się osad z owoców i drobno zmielonych ziół. Ten magiczny napitek prosto z beczki Naczelnego Bimbrownika wspomagał i przyspieszał regenerację płytek krwi. 
Zębami odkorkował butelkę i wlał zawartość do kryształowego pucharka. Dolał jeszcze odrobinę wody i zamieszał. Podczas, gdy wampir krzątał się po komnacie, Valkyon obserwował go lekko nieprzytomnym wzrokiem. Nadal kręciło mu się w głowie. 
- Masz. Tankuj – rozkazał ciemnowłosy podając mu naczynie. Podciągnął się na łokciu i marszcząc brwi wypił wszystko duszkiem. Niczym godzien swej chwały bywalec dzikich baletów.
- Nie krzyw tak japy, to wcale nie jest takie złe – odebrał pucharek, po czym przysiadł na skraju łóżka przyglądając się kumplowi z troską. A ten rodzaj spojrzenia wyjątkowo go drażnił. Brzydził się własną słabością i cudzą litością. Chciał zostać sam. Odchorować tę przyjacielską przysługę, a rano znów obudzić się jako młody bóg i przywdziać swe męskie i skąpe fatałaszki, obszyte mechatym futerkiem. Zacząć codzienny patrol, powywijać trochę toporem, stanąć dumnie na czele Straży Eel. Ot, zająć się takimi tam różnymi, samczymi sprawami. A to teraz, to co? Po co mu opiekunka? Chociaż we własnym łóżku chce być sam. Bo przecież zawsze był sam. 
- Idź już sobie, dobrze? 
- Aleś ty taktowny… Więcej kultury ma byle dziad z chałupy pod strzechą – skwitował Nevra z ponurym uśmiechem. 
- Idź do siebie – mruknął Valkyon. To nie tak, że chciał spławić kumpla. No dobra, chciał, ale nie dlatego, że miał go dość. O nie, nie, nie! Po prostu w takich chwilach czuł się jak ostatni życiowy kaleka, nawet jeśli to tylko przejściowe osłabienie. Żywot wojownika to nie sielanka. Można powiedzieć, że każdy wojownik jest trochę upośledzony emocjonalnie. Ciężko takiemu przyjąć pomoc, a żeby przyznał się otwarcie do słabości, to chyba „słońce musiałoby wzejść na zachodzie i zajść na wschodzie”. Tacy mają swoje dziwaczne kodeksy, z natury unoszą się dumą i honorem, nawet jeśli wiedzą, że to głupie. Valkyon to książkowy przykład takiego herosa. Cierpi w samotności, jest milczący, złym kopie tyłki, a dobrym je ratuje, zaś swoją zbroję i maskę zrzuca z dala od oczu tych, którzy widzą w nim ucieleśnienie cnót i prawości. Nie był do końca świadomy tego, że Nevra odkrył tę część jego osobowości właśnie dlatego, że tak starannie ją ukrywał. W końcu jest szpiegiem, zawsze dociera tam, gdzie innym się nie udaje. A poza tym: to jego przyjaciel. 
- Nie musisz przede mną udawać. 
- Spadaj, pijawko – naciągnął na siebie pled i odwrócił się w przeciwną stroną. – I zgaś światło po drodze. 
Wampir zaśmiał się pod nosem. 
- Zamierzasz spać w ciuchach? Ty śmierdzielu. 
- Odwal się – prychnął. 
- Nie. 
- Idź sobie.
- Nie.
- Mam cię stąd wynieść? – chciał, by to zabrzmiało groźnie, jednak czarnowłosy pozostał niezrażony. 
- Spróbuj! – rzucił wyzwanie z wielkim wyszczerzem na twarzy. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Wojownik odkopał narzutę i poderwał się gwałtownie. Złapał kumpla za fraki i naprawdę zamierzał wskazać mu najkrótszą drogę do wyjścia. Gdyby nie to, że zaraz opadł z powrotem na łóżko. Stracił zbyt wiele krwi tej nocy, by móc teraz swobodnie szarpać się z upierdliwym wampirem w szczytowej formie. 
- Zjeżdżaj! – syknął masując sobie skronie. Nevra korzystając z okazji wspiął się na niego, a widząc konsternację odmalowaną na jego twarzy zaśmiał się swym głębokim, wróżącym coś niecnego głosem. Pochylił się zrównując wzrokiem z Valkyonem:
- Chcę ci tylko podziękować – i nim ten zdążył jakkolwiek zareagować, chwycił jego głowę oburącz i wymusił brutalny pocałunek. Białowłosy zacisnął dłonie na jego nadgarstkach i siłą odciągnął go od siebie. Nevra jest nieprzewidywalny, a przez to nieźle trzaśnięty. Gapił się na niego z niedowierzaniem, jakby szajbą można było zarazić się przez dotyk. Nie bardzo wiedział co powiedzieć, bo brakło mu słów. 
- Chcę dać ci komfort bycia sobą – delikatnie wyswobodził ręce z jego uścisku. – Bo przy mnie możesz być.
- Nevra… przestań – chciał zwiększyć dystans, jednak on nie pozwolił na to. Usadowił się na jego brzuchu i przeczesał ręką pasma długich, białych włosów. Valkyon mimowolnie zmrużył oczy. – Proszę, wyjdź. 
- A ty dalej swoje… - pochylił się i ucałował zaczerwienione miejsce na szyi mężczyzny; ślad, że już tu wcześniej był. – Jestem dobrym obserwatorem. Widzę, jak czasem na mnie patrzysz – to zdanie z hukiem wpadło do umysłu Valkyona robiąc mu w głowie totalny burdel. Nevra nie zamierzał na tym poprzestać. – Pragniesz mnie, chociaż nigdy się z tym nie zdradziłeś. – Zajrzał mu głęboko w oczy. – Mam rację? 
Białowłosy uciekł spojrzeniem w bok. Nieświadomie zacisnął rękę w pięść. 

A to gnida.

Zapędził go w kozi róg. Wojownik w takich sytuacjach powinien walczyć o odzyskanie kontroli. Ale co może zrobić w momencie, w którym staje twarzą w twarz z brutalną prawdą? Kiedy naturą prawdy jest po prostu to, że bije w pysk i nie baczy na to, czy równo puchnie…? Dawno nie czuł się w jej obliczu tak… nagi. 

Czarnowłosy wcale nie czekał na odzew. Odchylił klapę pancerza mężczyzny i zaczął mocować się ze sprzączką. 
- Co robisz?!
- Przecież nie będziesz w tym spać. – Stwierdził ściągając skórzany, obszyty futrem napierśnik. Zaraz potem poodpinał paski podtrzymujące płaty naramiennika, które z łoskotem uderzyły o kamienną posadzkę. Umięśniony tors mężczyzny znaczyło kilka blizn, parę mniejszych przecinało także jego ramiona. Pamiątki po ciężkich treningach, czy po stoczonych walkach…? Nevra nieśpiesznie wodził palcami po wygojonych wypukłościach, a kiedy dotarł do mostka uświadomił sobie, jak wariacko tłucze jego serce. Zerknął przelotnie w te zamglone, złociste ślepia i uniósł pytająco brwi. 
- To jak...? Zaufasz mi? 
Valkyon zmieszał się. W myślach dziękował niebiosom za panujące wokół ciemności, przy których na pewno nie widać, że spiekł raka. Cholerny Nevra, niech go diabli wezmą! Panoszy się po Eel robiąc za tutejszego Romea, obrosły w piórka i dumny jak paw, wyrywa głupiutkie panienki, które ochoczo nadstawiają mu swoje szyjki i mdleją w jego ramionach z rozkoszy. Zasrany bawidamek. Próżny królewicz ciemności. Myśli, że wszystko wie najlepiej. Ah! A do tego jest pierońsko niezdyscyplinowany. 

Ja ci pokażę…!

- Pff! – Nevra parsknął śmiechem zupełnie jakby usłyszał jego myśli. On natomiast nie należał do tych, którzy więcej gadają, niż robią. Objął chłopaka w pasie i jednym ruchem przerzucił go tak, że teraz to on nad nim górował. Złapał go za nadgarstki i przycisnął je z obu stron głowy. Mierzył jego sylwetkę wzrokiem pod tytułem „Ha! I kto tu rządzi?”, a tamten tylko chichrał się ukazując rząd białych zębów i dwa podłużne kły. Jego śmiech przerwał dopiero niespodziewany pocałunek, bezprawnie skradziony. Nie pozostał dłużny złodziejowi. Od razu podjął tę grę i nogami oplótł jego biodra. Dobrych kilka chwil całowali się namiętnie jak gówniarze, aż w pewnym momencie Nevra mimowolnie przegryzł wargę wojownika do krwi. Jej metaliczny smak był odurzający dla wampirzych zmysłów. Spijał łapczywie każdą wykwitającą kropelkę, każdą smakował równie chciwie, co wcześniej na korytarzu. To było silniejsze od niego. Uwielbiał ten smak. W końcu Valkyon oderwał się od ust czarnowłosego i mimo, że ciemność rozświetlał jedynie wątły płomień świecy, mógł dostrzec, iż oko mu lśni od tego drapieżnego błysku. 
- Zachłanna pijawka – wychrypiał do niego z uśmiechem i się oblizał. Nevra bez słowa podciągnął się i skoczył na niego jednym susem jak kot. Odgarnął mu włosy, a potem przesunął językiem od obojczyka, aż po szyję, na której wyczuł kusząco pulsujące tętno. Resztkami silnej woli powstrzymał instynkt. Za nic nie chciałby skrzywdzić przyjaciela, na dzisiaj dosyć. Mruknął tylko zaczepnie kąsając jego ucho. Białowłosy tymczasem przytulił go mocno do piersi i oparł brodę na zmierzwionej czuprynie.
- Dziękuję – przeszło mu przez gardło, gdy zapatrzył się w skaczący ogień i w cienie, które przemykały po ścianie.
- Valkyon? 
- Hmm? 
- Czy… mogę zostać na noc? 

***

Następnego dnia rano…

Miiko przerzucała nudne raporty z wypraw, a Ezarel siedział sobie wygodnie przy stoliczku, z nogą założoną na nogę i popijał poranną herbatkę. Z uwielbieniem godnym sadysty obserwował jak dziewczyna strzyże lisimi uszami z rosnącej irytacji. Odetchnął głęboko i pociągnął łyk herbaty. Dzień zapowiada się tak pięknie. 
- No gdzie oni są?! – nie wytrzymała. Wyrzuciła w powietrze stos raportów. Niebieskowłosy elf z uśmiechem przyglądał się fruwającym kartkom. 
- Nie denerwuj się, złociutka. Bo ci ogon wyłysieje. 
Zgromiła go wzrokiem. 
- A ty nie szczerz się jak głupek! Dwie godziny temu mieli wyruszyć na patrol! Dwie godziny temu, do cholery! Okej, Nevrę jeszcze bym zrozumiała, on ma generalnie wywalone. Ale Valkyon?! Nigdy się nie spóźnia!  
- Wyluzuj! Spokojnie jak na wojnie, tu uderzy, tam pier…
- Nie kończ!
- A nie pomyślałaś o tym, że może mieli… ciężką noc? 
- Coś sugerujesz? 
- Ja? Absolutnie nic nie sugeruję… 
W tej samej chwili drzwi do biblioteki uchyliły się i stanęła w nich wyraźnie niewyspana chluba Straży Eel w dwóch postaciach. 
- O wilku mowa – wypalił Ezarel z uśmiechem cwaniaka. – A cóż to was do nas sprowadza o tak nieludzkiej porze? 
Valkyon milczał nie ważąc się podnieść wzroku na szefową. Wyglądał niczym dzieciak na dywaniku u dyrektora. Nevra z kolei patrząc na elfa przeciągnął palcem wskazującym wzdłuż szyi, dając do zrozumienia, że chętnie urwałby mu łeb. 
- Co wy sobie wyobrażacie?! – Miiko podniosła głos i zaczęła wściekle krążyć wzdłuż półek z książkami. – Już dawno powinniście być poza Centralą! 
- Oj daj im spokój, nie czujesz tego zapachu? – jej tyradę przerwał dowódca Absyntu i ostentacyjnie pociągnął nosem. – Bo mnie tu pachnie baaaardzo upojną nocą. 
Szefowa momentalnie zamknęła się i popatrzyła to na Ezarela, to na pozostałą dwójkę. 
- Nie chcę być w twojej skórze, śmieszku – warknął Nevra. Dziewczyna nadal miała nietęgi wyraz twarzy, a ciężka atmosfera, jaka nagle zapadła bynajmniej nie pomagała jej odzyskać rezonu. – A jeśli chodzi o patrol… Miiko, chcemy wolne. 
Ezarel wybuchł śmiechem tak gromkim, że strażnicy pełniący wartę na parterze aż zadarli głowy w stronę okna, z którego ten dochodził. 
- Że co, proszę…? 
- Urlop. Wakacje. Mówi ci to coś? 
-HAHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH!!!
- Takie rzeczy zgłasza się wcześniej! Myślicie, że ja się tu opierniczam?! – kopnęła gniewnie kilka kartek, które walały się pod jej nogami. – Chłopaki, wkurzacie mnie! Jestem mega wściekła! 
- Tak wyszło. Przepraszamy, to już się więcej nie powtórzy… - wymamrotał Valkyon unikając jej spojrzenia. Chciał zapaść się pod ziemię.  
Miko złapała się za nasadę nosa i zmarszczyła brwi mrucząc coś do siebie.
- Dobra. Niech wam będzie. Ale żeby mi to było ostatni raz. Nie wnikam czemu i nie chcę wiedzieć! A teraz jazda mi stąd! - Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Nevra i Valkyon z podkulonymi ogonami zawinęli się w trymiga. – Ezarel, ty też się wynoś! Niektórzy muszą pracować! – Położyła wyraźny akcent na słowo „niektórzy”. Niebieskowłosy wzruszył ramionami i zebrał się do wyjścia. Złapał za klamkę i nim zniknął za drzwiami, wypalił jeszcze:
- Wiesz, tobie też przydałoby się zrelaksować. Wściekasz się jak osa! Pogadaj z Kero, może coś zaradzi… - nie zdążył dokończyć, gdyż musiał wiać. Ledwo zatrzasnął za sobą, a jego misternie grawerowana filiżanka z resztkami herbaty roztrzaskała się w drobny mak uderzając o drzwi. Część raportów też ucierpiała w kontakcie z napojem. 
- No pięknie… - bąknęła podnosząc dwoma palcami zachlapaną kartkę. 

***

- Ej chłopaki, poczekajcie! – odwrócili się słysząc znajomy głos za plecami. To Ezarel doganiał ich śpiesznym krokiem. – Uff, ale się zdyszałem! 
Valkyon bez słowa chwycił go za błękitny szalik, który miał przewieszony przez szyję i zbliżył się do niego. Mina momentalnie mu zrzedła i odeszła ochota na dowcipkowanie. Przełknął nerwowo ślinę. Gdyby wzrok mógł palić, to już byłby kupką popiołów. Ktoś właśnie zasuwałby po zmiotkę. 
- I co? Skończyło się błaznowanie! – przysunął się do niego tak blisko, że prawie zetknęli się nosami.
- H… hej, spokojnie! – wystawił dłonie w obronnym geście. – Chciałem przeprosić. Valkyon z Nevrą spojrzeli po sobie. 
- No to słuchamy.
 - Przepraszam. Zachowałem się jak debil. 
- Tss, to akurat nic nowego – odparował Nevra. – Puść go, szkoda nerwów. 
Pchnął Ezarela na ścianę i nie zwracając na niego uwagi zaczęli odchodzić. Elf poprawił szalik i gdy tamci znajdowali się dostatecznie daleko, ryknął za nimi na całe gardło:
- Zachowałem się jak debil! Prawdziwy przyjaciel znający się na alchemii podarowałby wam słoik wazeliny!!! 
Share:

30 lipca 2017

Undertale: Północ w Idealnym Świecie - Rozdział VIII [Midnight in a Perfect World - Chapter 8] - tłumaczenie PL

Autor okładki: Aonomi
Notka od tłumacza: Życie studenta nie jest łatwe i przyjemne, zwłaszcza jak się jest doktorantem. Całe szczęście, masz nowego kolegę, który z przyjemnością oderwie Cię od nudnych zajęć. Co więcej, jest to szkielet. 
Opowiadanie mające miejsce po prawdziwym pacyfistycznym zakończeniu gry. Sans x Czytelniczka. 
Rozdziały +18 będą oznaczone: 
Autor: LambKid
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Rozdział VIII (obecnie czytany)

Jakiś tydzień później udałaś się na randkę z Sansem do lokalnego obserwatorium położonego na niewielkiej górce przed miastem. Żadne z was nie miało samochodu, Ty powiedziałaś stanowcze nie teleportacji, zaś on stanowcze nie, wędrówce pieszo. Całe szczęście kilka razy w ciągu dnia kursował autobus który dowiózł was na miejsce. Nie mogłaś przypomnieć sobie ostatniego razu kiedy byłaś w obserwatorium czy jakimkolwiek muzeum, naprawdę. Przyglądałaś się wszystkiemu z dziecięcą fascynacją odkrywając na nowo jak ciekawy wydaje się wszechświat. Podziwiałaś ogrom gwiazdy Antares* nawet nie skupiając się nad zapamiętaniem liczb. Właściwie nic nie rozumiałaś z tego o czym mówił przewodnik czy tabliczki. Ale Sans tak. Ostatecznie zrobił Ci krótki spacerek, komentując ciekawsze okazy i pokazując w jaki sposób działają różne rzeczy w kosmosie tak prostym językiem, że każdy gdyby słuchał, zrozumiałby skomplikowane procesy fizyczne. Musi być dobrym doktorantem, myślałaś z dumą. 
Chciałaś złapać go za rękę. Mówiłaś do siebie, że przecież Cię lubi, uprawialiście seks, nie bój się... i z szybko bijącym sercem wślizgnęłaś swoją dłoń w jego. Zamarł na sekundę, a potem powoli zacisnął swoje palce dookoła Twoich, niewielki uśmiech wstąpił na jego twarz. No i potem znowu gadał o nauce tak, jakby nic się nie stało, tak jakbyście robili to tysiące razy. Czułaś na sobie wzrok innych odwiedzających, zarówno ludzi jak i potworów, ale oboje udawaliście, że nie zauważacie nic z tych rzeczy. Nie puszczałaś go długo. Miał zimne palce, jak zawsze, no i świadomość jak ciepła musisz mu się wydawać była przyjemna i sprawiała, że się cieszyłaś. Przejechałaś kciukiem czule po wierzchu jego dłoni na co on w odpowiedzi lekko ścisną mocniej swoją. 
Był poniedziałek przed zajęciami, wraz z kilkoma kolegami z roku siedzieliście przed budynkiem jedząc śniadanie. Chłopak Connie był z innego wydziału, więc kręciło się dookoła dużo różnych ludzi, no i pierwszaków. Opowiadałaś koleżance o książkach jakie Sans Ci pożyczył. Już miała rzucić jakiś dwuznaczny komentarz sugestywnie poruszając brwiami kiedy zatrzymała się w połowie
-Nie pierdol – otworzyła szerzej oczy – Naprawdę są z Podziemia? Jak wyglądają? Pewnie mają dziwne informacje
-Niektóre z tych co czytałam są całkiem dziwne, ale oni uczyli się języka ze śmieci jakie wpadły do nich, więc wiele ma w sobie jeszcze stary żargon. To tak, jakbym czytała książki z lat młodości naszych dziadków, albo i jeszcze dalej. - zachichotała
-Ty szczwany dupku, musisz mi pożyczyć je
-Może. Wpierw będę musiała poprosić o pozwolenie
-Jasne, niech twoja kosteczka zacznie robić karty biblioteczne
-Ej, patrzcie, KościoBracia! - obie podniosłyście wzrok zaskoczone komentarzem jakiegoś studenta. Patrzył na drugą stronę kampusu, gdzie po chodniku powoli szły dwa kościotrupy. Jeden z nich to był Sans, drugi, znacznie wyższy musiał być Papyrusem. Gestykulował dramatycznie, podczas kiedy Sans po prostu patrzył przed siebie ze spokojnym wyrazem twarzy. Uśmiechnęłaś się do siebie. Rzucali się w oczy. Franklin, chłopak Connie zaśmiał się
-Chodzę z tym mniejszym do 210B
-Ja też – fuknął jego znajomy – To dupek
-Co?! - rzucił Franklin – Nie lubisz go? Przecież to taki śmieszny koleś
-Ta, jasne, ale... przegiął zasypiając na zajęciach cztery razy
-Widziałem jak ty zasypiałeś na zajęciach więcej niż cztery razy
-No weź, to co innego! - Słuchałaś rozmowy z zainteresowaniem i szerokim uśmiechem. Wszystko to o czym mówili pasowało ci do Sansa. Choć, będziesz musiała go opieprzyć o to, że usypiał na wykładach. Lecz Twoje uszy wyłapały coś innego
-...Dostał swój gabinet... – powiedział jeden ze starszych studentów. Bez pomyślunku chwyciłaś Franklina za rękaw i pociągnęłaś w swoją stronę.
-Powiedziałeś, że chodzisz z nim na zajęcia, to twój kolega, tak?
-Nie – mruknął zaskoczony – To mój profesor. - O.... mój... Boże...
-CO?! - pisnęłaś. Słyszałaś, jak Connie zalewa się śmiechem.
-Znasz go? - zapytał Frank
-O tak, zna go bardzo... dogłębnie – rzuciła między salwami śmiechu Twoja koleżanka
-O! - Frank wyszczerzył się szeroko patrząc na Ciebie – Więc to jest ten szkielet? - schowałaś twarz w dłoniach, zaś Connie rechotała jeszcze głośniej. Chcesz ją zabić.
-Myślałam, że to był doktorant... - mruknęłaś w ręce
-Rany! - Connie klepała Cię w ramię, lecz za mocno się śmiała aby cokolwiek powiedzieć. Patrzyłaś na nią. Wyglądała tak, jakby zaraz miała umrzeć ze śmiechu. Nigdy nie da Ci o tym zapomnieć. - Nie wiedziałaś?! - rzuciła w końcu – Frank również się głośno śmiał
-Wiesz, mój kolega jest w jego klasie, no i tam stoi
-Nie – zaczęłaś, ale było za późno
-Ej Chang! Chodź no tutaj! - krzyknął Frank. Warknęłaś, Connie sapała łapiąc powietrze, lecz zaraz potem znowu się śmiała. Chang podszedł do Franka przyglądając się scenie z zaciekawieniem
-Co tam?
-Ten szkielet to twój promotor, tak?
-Kto, Sans? - zapytał szczerząc się – O tak, jest świetny. Bardzo wyluzowany.... nawet.. za bardzo, ale mi to nie przeszkadza. Raz czy dwa razy nawet się z nim ćpałem
-I jak było? - rzuciła Connie. Chłopak się zaśmiał.
-Poziom jego dowcipów się podniósł... To ciekawy gość, bardzo mądry, naprawdę. To ten typ z którym nie każdy umie pracować, być może dlatego nie zgadza się być dla większości promotorem. - machnął ręką – No i wiesz, umie czarować. To zawsze coś ciekawego, choć nie chwali się tym na wszystkich zajęciach. A szkoda.
-Słyszałam, że niektórzy go nie lubią – powiedziała Connie, zerknęłaś na nią, ale ona tylko Ci mrugnęła. Chang zaczął rechotać i tłumaczyć tak, jakby mówił o oczywistości.
-Dobra, kryje się za tym pewna historia. Kojarzycie Marinę Girodano? Ja i jej kumpela chodzimy razem do 240A. Sans miał mieć z nami zajęcia pierwszego dnia i był to pierwszy wykład. Sala była niewielka, no i trzeba było zająć pierwsze krzesełka, wiesz? - Nie wiesz, ale przytaknęłaś – Marina usiadła i nagle przez całą salę słychać było głośne pierdnięcie, podskoczyła przestraszona. Kiedy się odwróciła, zobaczyła pod siedzeniem pierdoloną poduszkę pierdziuszkę. Popatrzyłem na Sansa, a on pokładał się na biurku ze śmiechu – Chang zaczął się śmiać wspominając tę chwilę – Marina była wkurwiona i dosłownie wybiegła z sali wykładowej. Sans poczuł się źle i próbował ją złapać, ale nadal się śmiał z całej sytuacji, więc to nic nie poprawiło. - Najgorszą częścią całej tej historii było to, że to faktycznie w stylu Sansa. Nawet poduszki pierdziuszki się po nim spodziewałaś... No i to zasypianie na zajęciach... Ale... on kurwa jest profesorem!
-Fajna historia – Connie popatrzyła na Ciebie z przebiegłym uśmieszkiem
-Dobra, a dlaczego pytacie? - Chang pochylił się w Twoją stronę – Znasz go?
-Connie – jęknęłaś, lecz dziewczyna była szybsza
-Leci na niego – rzuciła szybko i głośno. Chłopak wyglądał na zaskoczonego, a potem znowu się śmiał.
-Kurwa, poważnie? No to jedziesz maleńka!
-Powinna, naprawdę? - zapytała Connie
-Wiesz, nie wiem – Chang nadal się śmiał, ale już spokojniej – To dziwny koleś. Nie lubi mówić o siebie. Czasami bez powodu nie przychodzi na zajęcia i nie tłumaczy się – wzruszył ramionami – To miły typ, naprawdę. Pewnie ma wiele na głowie, jak każdy – zmarszczył brwi – No i to szkielet... nie wiem czy może... no wiesz... - Znowu schowałaś twarz w dłonie, Connie pokładała się na trawie ze śmiechu. 
Miałaś się spotkać z Sansem wieczorem w bibliotece w skrzydle fizyki, aby razem popracować, ale nie miałaś zielonego pojęcia co mu powiedzieć. Zagłębiałaś się w myślach próbując sobie przypomnieć jego kłamstwo o tym, że jest doktorantem. Ale nic nie znajdowałaś. Nie musiał tego mówić. Po prostu przyjęłaś, że musi nim być, bo jaki kurwa profesor będzie pracował w kapciach w bibliotece o dziesiątej w nocy?! Weszłaś na stronę wydziału fizyki i zaczęłaś przeglądać listę wykładowców. Był tam. Miał nawet zdjęcie. Namalował sobie wąsy i brwi. Boże. No cóż, przynajmniej wiesz że zabawny jest dla każdego, nie tylko dla Ciebie. Powtarzałaś sobie, że to nic nie zmienia. To nadal ten sam facet. Tylko.. prawdopodobnie... troszeczkę starszy niż przypuszczałaś. Czy to nie było nielegalne?! Nie, kurwa mać, nie byłaś już pod paragrafem**, to nic dziwnego. Mogłaś spać z kim tylko chciałaś. Prawda? 
Serio, fakt że umawiasz się z pierdolonym kościotrupem powinien być dziwniejszy niż to, że ten kościotrup prawdopodobnie otrzymał dofinansowanie na badania w wysokości miliona dolarów jako profesor... Kiedy weszłaś do biblioteki nie miałaś pojęcia co powiedzieć, cokolwiek nie wpadło Ci do głowy wydawało się nieodpowiednie, zaś kiedy zauważyłaś go siedzącego na tej samej pufie co zawsze... kiedy jego oczy zajaśniały mocniej gdy Cię zobaczył...
-Jesteś wykładowcą?! - nie wiedziałaś, że to mówisz, póki nie usłyszałaś swój pełen złości głos. Natychmiast przybrał minę winnego. Jego uśmiech zniknął i odwrócił wzrok.
-uh... tak... -Przynajmniej był szczery. Poczułaś się troszeczkę lepiej. Chodziłaś po pomieszczeniu starając się poukładać w kupę kolejne słowa. Jego wzrok śledził Cię uważnie. W końcu odwróciłaś się w jego stronę
-Ile masz lat?
-w ludzkich czy potworzych latach? - zapytał nerwowo
-Mniejsza – machnęłaś ręką – Nie chcę wiedzieć, prawda?
-uh.. - wziął wdech – słucha...
-Wiedziałeś, że brałam cię za doktoranta! - podeszłaś do niego. Patrzyliście się na siebie przez kilka sekund, a potem znowu uciekł wzrokiem
-....tak – przyznał – ale w międzyczasie zrozumiałem, że ty... uh... to dziwne...
-Hhhh, nie wierzę – westchnęłaś zrezygnowana. Znowu dreptałaś.
-słuchaj – zaczął znowu – masz jakieś dwadzieścia pięć lat, prawda? jesteś dorosłą kobietą, czy to naprawdę jest aż tak poważną sprawą?
-Ale ja nie czuję się jak dorosła! - odwróciłaś się w jego stronę
-popatrz na mnie – wskazał na siebie palcami – myślisz, że ja się czuję jak dorosły? - Popatrzyłaś na jego niebieską bluzę, stare buty i wiedziałaś, że ma rację. Zmarszczyłaś brwi podejrzliwie.
-Skąd wiesz ile mam lat?
-zgadłem – nadal się na niego patrzyłaś, po chwili zrobił się jakby mniejszy w siedzeniu i odwrócił trzeci raz wzrok – twoje cv było w bazie danych
-Szukałeś mnie – to Cię zaskoczyło. Twoja złość powoli zaczynała znikać. Nie wydaje Ci się, aby chciał Cię celowo oszukać, Chang mówił że jest to typ który nie mówi zbyt wiele o sobie, no a cała ta sytuacja jest wynikiem błędu w komunikacji. Nie o to naprawdę chodziło, prawda? Wiedziałaś, na co jesteś wściekła, czułaś się zawstydzona. Przez ten cały czas myślałaś, że uważa Cię za „fajnego człowieka” albo może „mądrą i atrakcyjną przyjaciółkę” teraz uważasz, że bliżej Ci do „głupiego szczyla” albo „bezczelnego smarkacza”. W głowie prześledziłaś wszystkie wspólne rozmowy i zrozumiałaś, jak głupia się wydawałaś.
-...przepraszam – zaskoczył Cię. Nie patrzyłaś na niego, ale jakoś te małe, ciche przeprosiny były wystarczające, aby pozbyć się resztek Twojego gniewu. Westchnęłaś ciężko chcąc po prostu usiąść na kanapie razem z nim.
-Pewnie mnie poniosło – zaśmiał się słabo
-wiem, musiałem cię nastraszyć...
-Zamknij się pustaku – śmiał się głośniej. Potrząsnęłaś głową i podeszłaś do niego powoli. - Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy i nazwałeś mnie „dzieciakiem” myślałam, że byłeś po prostu protekcjonalny...
-bo byłem – przyznał – ty nazwałaś jednego ze studentów małym skurwysynem – Ałś, dobra, rozumiesz. - ale wiem, że tak naprawdę o nim nie myślisz – No, twoi studenci nie są bardzo młodsi od ciebie. Więc Ty też nie powinnaś czuć się młodsza od niego? O to chodziło?
-Możesz przestać się wymądrzać? - mruknęłaś – Pogarszasz sprawę. - Jego salwa śmiechu zniszczyła napięcie między wami. Poczułaś ulgę, że jest szczęśliwy po całej tej stresującej sytuacji. Miałaś nadzieję, że rzeczy wrócą do normy.
-nie wiedziałem jak ci powiedzieć – nadal chichotał – wiedziałem, ze to dziwne, po prostu.. myślę, że jesteś naprawdę mądra i zabawna i ja...
-Naprawdę? - niedowierzanie w głosie sprawiło, że śmiał się jeszcze głośniej
-i jesteś naprawdę słodka – wyszczerzył się jak głupiec. Wypuściłaś powietrze zawstydzona odwracając wzrok, lecz przysunęłaś się bliżej aż stykaliście się ramionami. Jego mruknięcie sprawiło, e poczułaś się lepiej. Położyłaś głowę na jego ramieniu. Nagle, znacznie wolniej niż mogłabyś przypuszczać, odetchnął z ulgą.
-Dobra, masz rację. Jestem dorosła i mogę umawiać się z kim chcę – zaśmiał się cicho. Położył rękę na Twojej talii i pochylił się przystawiając zęby do Twojego ucha
-ale jak chcesz mogę nazywać cię swoją „dzieciną” wiesz? - jego niski, zachrypnięty głos sprawił, że miałaś ochotę krzyknąć tak.
-Absolutnie nie – fuknęłaś, aż się zaśmiał. Czułaś wibracje jego żeber na swoim boku, każdą maleńką kosteczkę. Cóż, wiedziałaś, że raczej dzisiaj nie będziecie pracować. Popatrzyłaś na jego twarz oddalając się troszeczkę. Przystawił palce do zębów szczerząc się szeroko. Wyglądał uroczo. 
Położyłaś rękę na jego kolanie. Kątem oka widziałaś, jak patrzy się na Ciebie. Przesunęłaś dłoń powoli wzdłuż jego gładkiej kości udowej, powoli wsuwając palce pod materiał spodni. Wypuścił przerywany wydech i chwycił Cię za palce przyciskając je do swojej miednicy
-gotowa spróbować jeszcze raz teleportacji? - zaśmiał się niepewnie
-Tak – szepnęłaś. Zatrzymał się na chwilę, tak jakby spodziewał się, że odmówisz. A potem objął Cię w talii.
-nie będę się śmiać jeżeli znowu będziesz rzygać
-Akurat – mruknęłaś, zachichotał
-dobra, nic nie obiecuję – i z tymi słowami, stała się ciemność, a Ty zaczęłaś spadać, spadać, spadać. 
___________________________
*Antares - najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Skorpiona (źródło: wikipedia)
** pod paragrafem - chodzi tutaj o to, że na amerykańskich uniwerkach jest zakazany związek wykładowcy ze studentem. Doktoranci nie podpadają pod ten zakaz. W Polsce nie jest to formalnie zakazane, lecz panuje taka niepisana zasada, że student nie powinien spotykać się ze swoim profesorem. 
Share:

Undertale: Północ w Idealnym Świecie - Rozdział VII [Midnight in a Perfect World - Chapter 7] - tłumaczenie PL [+18]

Autor okładki: Aonomi
Notka od tłumacza: Życie studenta nie jest łatwe i przyjemne, zwłaszcza jak się jest doktorantem. Całe szczęście, masz nowego kolegę, który z przyjemnością oderwie Cię od nudnych zajęć. Co więcej, jest to szkielet. 
Opowiadanie mające miejsce po prawdziwym pacyfistycznym zakończeniu gry. Sans x Czytelniczka. 
Rozdziały +18 będą oznaczone: 
Autor: LambKid
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Rozdział VII (obecnie czytany)

Ciągle padało kiedy obudziłaś się z rana. Szare światło wpadało przez okno, zaś krople deszczu rytmicznie stukały w szybę. Sans leżał na brzuchu obok Ciebie z odwróconą głową. Dotknęłaś jej delikatnie, tak aby go nie zbudzić. Czułaś niewielkie wgłębienia i widziałaś miejsca w których łączyły się różne kości. Wyglądały jak blizny, lecz wiedziałaś, że Twoja czaszka ma podobne. Sans mruknął zaspany i przysunął się bliżej do Ciebie, wtulając głowę w Twoje piersi. Szczerząc się ja głupiec, objęłaś go na wysokości karku, dalej gładząc tył jego czaszki. Nie byłaś pewna, czy nadal śpi. Delikatnie syknął pod wpływem Twoich pieszczot. Czułaś chłód kości na piersiach, równie zimne nogi oplatały się dookoła Twojego ciepłego i miękkiego ciała.
-jesteś taka gorąca – mruknął sennie
-Myślałam, że śpisz
-jaki mamy czas? - wychyliłaś się, by zabrać z jego stolika telefon i zobaczyć godzinę
-Siódma czternaście – warknął wtulając się mocniej. Nie przeszkadzało Ci to, mogłaś słuchać deszczu swobodnie. Przesunęłaś rękę na jego kark i plecy, czując łopatki pod materiałem golfa. Jego kręgosłup był aż nadto wyraźny, przesunęłaś po nim palcami na co delikatnie jęknął. Było Ci dobrze, nie chciałaś wstawać, no i nawet znowu robiłaś się senna. Pogłaskałaś Sansa i popatrzyłaś na jego pokój próbując ogarnąć bałagan. Widziałaś kilka rzędów książek pod ścianą, wywrócony kosz na śmieci zaś papierki porozrzucane po dywanie. W większości to były pogięte kartki papieru, lecz znalazły się też opakowania po jakiś przekąskach. Stare radio z kolorowymi elektrodami na stoliku. Wyglądało troszeczkę jak zabawka dla dziecka. No i gogle zwisające za gumkę z oparcia krzesełka. Sans warknął w proteście kiedy przechyliłaś się, aby wziąć z podłogi najbliższą książkę. Potem usiadłaś, zaś on położył głowę na Twoim brzuchu i oplótł Jedną z Twoich nóg swoimi wracając do drzemania. Tomiszcze nazywało się „1001 Śmieszna Zagadka!” .. już tej pozycji nienawidzisz. Obrazki przypominały Ci cliparty z Microsofta.
Jak nazywa się słynny, chiński wynalazca kibla?
Sraj Pantu
Boże. Powstrzymałaś chichot. Dobra, to było nawet całkiem zabawnie.
-Ej, Sans
-mmph...
-Co mówi palma do palmy?
-zapalmy – mruknął. Patrzyłaś na niego przez chwilę
-Znasz to wszystko na pamięć, czy co?
-odpowiedź była oczywista... dlaczego nie śpimy? - zaśmiałaś się
-Wybacz, jestem rannym ptaszkiem
-rozumiem... - Twój wzrok powędrował na grzbiet książki leżący na jego biurku, tej, która najwyraźniej była z Podziemia. Automatycznie zaczęłaś myśleć o własnych planach pracy, to znowu sprawiło że myślałaś o tym ile musisz jeszcze przeczytać albowiem niedługo masz lekcję poprowadzić, no i nadal Twoja opiekunka nie odpisała z dokładnymi informacjami z czego masz się przygotować... Twój dobry nastrój szybko się ulotnił. Odstawiłaś książkę z kawałami na podłogę i ciężko wzdychając przejechałaś ręką po twarzy
-Dobra – mruknęłaś przez dłoń – Muszę iść. Czeka na mnie wiele roboty. - Sans podniósł się na łokciach i ziewnął szeroko. Za dnia mogłaś dostrzec, jak ostre są jego zęby. Są takie wielkie bo nie ma policzków?
-ostateczne terminy?
-Niezupełnie – wyjaśniłaś – Czuję się nieprzygotowana, a będę prowadzić zajęcia, no i chciałabym no wiesz... przygotować się... - Boże, samo mówienie o tym sprawiało, że czułaś się zmęczona. Ale nie miałaś wyboru. Łatwo było wyobrazić sobie co może się stać, jak ktoś zada pytanie na jakie nie będziesz znała odpowiedzi, nie chciałaś zrobić z siebie kretynki
-ej – popatrzyłaś na niego, wpatrywał się w Ciebie z nadzieją – mam dla ciebie poradę – uniosłaś brwi do góry – nic dzisiaj nie rób
-...Co?
-jest sobota, odpocznij, nic dzisiaj nie rób – milczałaś przez chwilę
-...Muszę to zrobić
-naprawdę? - wgapiałaś się w niego nie wiedząc co powiedzieć. Lecz kiedy przemyślałaś wszystko, miałaś wrażenie, że w jego głosie słyszysz nadzieję? Nadzieję? Rany... - patrz – zaczął ale zatrzymał się zbierając słowa w głowie – wiem jak to jest... znaczy wiem jak to jest czuć się że nie robisz dość dużo, choć zapewne dajesz z siebie wszystko – podrapał się po tyle czaszki, potem poruszył ramionami jakby chciał zrzucić z nich ciężar – wiem, że już wykorzystują was do granic możliwości więc uh... nie musisz dodatkowo sama siebie męczyć, nie warto – Myślałaś nad jego słowami długo, potem westchnęłaś
-Na twoim wydziale jest lepiej?
-heh, nie – kiedy nic nie mówiłaś, on ciągnął dalej – tylko dzisiaj, dobrze? nie przesadzaj z pracą, jeżeli coś pójdzie nie tak, możesz winić za to mnie – popatrzyłaś na niego poważnie i westchnęłaś, położyłaś się na łóżku. Może miał rację. Może przesadzałaś z tym wszystkim? Musisz przyznać, że to miła odmiana, tak odpuścić i po prostu się położyć.
-Więc co mam robić?
-zostać ze mną
-Ha! A więc to był twój plan! - wyszczerzył się
-wiesz... jestem dobry w robieniu niczego – wywróciłaś oczami – no i nie kłam, nie chce ci się wychodzić w taką pogodę, prawda? - popatrzyłaś na okno. Nie, nie chce Ci się To pogoda podczas której chciało się siedzieć w domu. Bez ostrzeżenia, odwróciłaś się w jego stronę i objęłaś ręce dookoła jego karku. Z cichym jęknięciem opadł na łóżko obok Ciebie. Po chwili zaczął głaskać Cię po głowie. - czy to znaczy, że możemy iść spać?
-Ty możesz, ja nie usnę
-mogę to zmienić – mruknął. Jego palce powoli i w regularnym rymie zaczęły głaskać Cię po skroni. Leżałaś długo, czując jego palce na swojej głowie, obserwując jak oddycha pod Twoją czaszką. Słyszałaś jak cicho wciągał i wypuszczał powietrze, choć jego ciało nie wydawało żadnego innego dźwięku. Nie biło mu serce, po prostu oddychał. No i to miłe stukanie kropel deszczu o szybę. Z czasem jednak jego dotyk się zmienił. Palce błądziły bo gołych ramionach. Coś było nie tak. Podniosłaś głowę, aby zerknąć. Dotykał kilku obtarć na Twojej skórze. Kiedy poprawiłaś się, by lepiej widzieć, zauważyłaś, że na drugiej stronie masz takie same. Z pewnością zrobił je tej nocy. - przepraszam
-Nie przepraszaj, podobają mi się – wyszczerzyłaś się – Skoro nie możesz mi zrobić malinki
-co to malinka? - zaśmiałaś się i w telefonie poszukałaś zdjęć, no i wyjaśniłaś mu mniej więcej czym są malinki – to jest dziwne – potrząsnął głową przeglądając galerię google. Powędrowałaś spojrzeniem na jego kark. Ty też mu nie możesz takiej zrobić, ale było coś przyciągającego w kręgach szyjnych jego kręgosłupa wystających spod kołnierzyka golfu. Pochyliłaś się, aby go pocałować w szyję, ale wtedy odezwało się burczenie w Twoim brzuchu. Głośne. Westchnęłaś ciężko. Sans przystawił pięść do zębów próbując się nie śmiać. - to też jest dziwne
-Masz coś do żarcia?
-uh.. - popatrzył przed siebie starając przypomnieć sobie zawartość kuchni – chyba.. - uśmiechnął się lekko – zazwyczaj jem na mieście – To Cię nie zaskoczyło. Poszedł do kuchni, a Ty założyłaś na siebie koszulkę i parę świeżych majtek jakie na całe szczęście schowałaś do torebki kiedy wybierałaś się na tę randkę. Potem poszłaś skorzystać z łazienki. Byłaś na swój sposób zaskoczona, ale wygląda na to, że ktoś ją wyszorował. Nie było ani śladu bałaganu jaki narobiłaś. Nie chciałaś wyobrażać sobie w tej roli Sansa, cała sytuacja była zbyt krępująca. Zerknęłaś na telefon sprawdzając wiadomości. 

Connie – 6:31: Złapałaś KOŚĆ?!

Maxine – 7:04: Czy... wykazał się wielkim poziomem szarmanc-kości? Connie mi się sfrajerzyła

Ty, Maxine, Connie – 7:57: Jesteście popierdolone, no i tAK????? Nadal jestem u niego ;O

Maxine, Ty, Connie – 7:57: Aaaaahhhhhh!!!!!!

Connie, Maxine, Ty – 7:58: Max dlaczego nie śpisz?

Maxine, Connie, Ty – 7:58: spotkanie z promotorem ;'D Zaczyna się ;'D Piszcie, chcę czytać

Connie, Maxine, Ty – 7:58: Rip Maxine... Gadaj ten gość to NAPRAWDĘ szkielet Wow Jak wam poszło?

Ty, Connie, Maxine – 7:59: Było dziwnie fajnie i zabawnie...? Bardzo. Nadal to do mnie nie dociera. 

Connie, Ty, Maxine – 7:59: Wow, masz zdać mi potem raport 

W kuchni również było bardzo czysto. Sans kończył właśnie czyszczenie misek, założył też na siebie parę czarnych spodenek. To prosty stój, ale na swój sposób odnalazłaś go bardzo atrakcyjnym i pociągającym. Rękawy luźno tańczyły przy jego nadgarstkach. Widziałaś też pustą przestrzeń między kośćmi przedramienia. Trzeba przyznać, że w czarnym mu do twarzy...
-Nie obraź się – zaczęłaś – ale kuchnia wygląda czysto jak na ciebie – zaśmiał się szybko i krótko
-ta, to... zawsze jak mój brat wpada, na samym początku na mnie krzyczy, a potem zaczyna sprzątać
-Wydaje się fajny – miałaś cichą nadzieję, że to właśnie jego brat wyczyścił sracz po Tobie – Jak się nazywa? - Sans zerknął na Ciebie
-papyrus – wyciągnął opakowanie owsianki dla dzieci, w środku było kilka pianek. Uniosłaś pudełko i zaśmiałaś się
-Łał, śniadanie mistrzów
-ta, wybacz, to wszystko co mam – zabrał opakowanie i zaczął czytać instrukcję – nigdy tego właściwie nie robiłem...
-Może ja zrobię?
-nie, dam sobie radę – wsypał odpowiednią ilość do misek i zalał to wrzącą wodą – nie będę mógł zjeść, jeżeli ty to zrobisz
-Rozu... Zaraz.. jak możesz to jeść? Jest w tym magia?
-sekret tkwi w przygotowaniu, właściwie to normalne jedzenie, ale jeżeli magiczna osoba je przyrządza, staje się magiczne
-Że co? O to naprawdę chodzi? - zaśmiał się z Twojego zaskoczenia, patrzyłaś na niego oszołomiona – Wiesz, całe to gadanie o magii zaczyna przyprawiać mnie o ból głowy. Unikasz prawdziwej odpowiedzi? - zachichotał
-magię znacznie trudniej idzie wyjaśnić, niż ci się wydaje, to.. uh... to skomplikowane i .. i czasem działa choć nie wiesz naprawdę jak to się dzieje
-To cię martwi? Jako naukowca?
-cóż... a czy ciebie martwi, że nie ma formuły na idealną książkę? - po chwili odparłaś
-Ale mogłaby być
-mogłaby – przyznał odwracając się w Twoją stronę z uśmiechem. Wyglądał na dumnego, tak jakby wezwał Cię do odpowiedzi, a ty dałaś mu dobrą odpowiedź. Znasz to uczucie, kiedy raz zaczniesz nauczać, trudno się tego pozbyć. - ale gdyby to było takie proste – mówił dalej – może kiedyś ktoś na to wpadnie, ale nie za naszego życia, ludzie nie działają tak szybko, a komputery nie są jeszcze dość sprawne by to ogarnąć
-Porównujesz magię do sztuki?
-heh, chyba tak – zamieszał owsiankę – albo raczej... czasami trudno wyjaśnić ci twoje zachowanie, psychologia jest jak nauka, magia to coś w tym stylu, wiesz? - rozmawialiście podczas jedzenia. Faktycznie owsianka inaczej smakowała. Chodziło o jakiś magiczny rytuał? Zrobił coś, co sprawiło, że może to jeść mimo braku układu trawiennego. To ma sens. Magiczne jedzenie gdzieś musi iść, no chyba, że są jakieś magiczne warzywa... Co chyba jest niemożliwe... chyba. Magia wydawała Ci się dziwna, choć poznałaś jej zalążek. Trudno było Ci wyobrazić sobie jak wyglądało życie w Podziemiu, więc go o to zapytałaś. Opowiedział Ci o Snowdin, miejscu w którym mieszkał razem z bratem i pracował, opowiedział o wielkiej geotermalnej maszynie produkującej energię dla całego Podziemia, o tym jak wyglądał Waterfall o wysypisku śmieci, którego wyobrażeniem byłaś zawstydzona. Przyznał, że większość potworów zachorowało na agorafobię zaraz po tym jak wyszły.
-było tak dużo przestrzeni – tłumaczył – i wiesz... zdarzają się ludzie którzy nie sa zbyt mili= wiedziałaś, że ubierał słowa ostrożnie
-Wybacz
-to nie twoja wina
-Czy ktoś wrócił do Podziemia?
-kilkoro – przyznał szczerze – większość została tutaj uznając, że niebo jest tego warte
-Nawet to dzisiejsze? - uniosłaś brwi. Przypomniałaś sobie, jak narzekał w nocy na pogodę. Przyglądał Ci się przez chwilę i westchnął zmęczony
-tak, nawet to dzisiejsze – Sans opowiadał, że to nie tylko piękno powierzchni zatrzymało potwory tutaj. Powoli zaczynały tworzyć się problemy z energią i miejscem do życia, kiedy ich gatunek się rozrastał. Konieczne więc było przesiedlenie. No i wtedy jak na zawołanie, odblokowane zostały drzwi na powierzchnię. Choć większość potworów początkowo czuła się jak bezdomni, pałętający się na łasce ludzi, właściwie dosłownie część z nich była bezdomna. - więc, wiesz, my – machnął ręką – przywykliśmy... asymilacja i te sprawy... znaleźliśmy prace w których byliśmy dobrzy w podziemiu
-A więc wcześniej byłeś naukowcem?
-właściwie to sprzedawałem hotdogi
-Pierdolisz – wyszczerzyłaś się, odpowiedział tym samym. Szczerze nie mogłaś odgadnąć czy mówi prawdę, czy robi sobie jaja.
-moja kumpela alphys, dziewczyna undyne, ona pracowała jako królewski naukowiec no i teraz pracuje na uniwerku, jest inżynierem
-Oh, a więc do kolejny doktorant? - z jakiegoś powodu popatrzył na ciebie groźnie nim odpowiedział
-uh ona wykłada
-Oh! - O to chodzi? - Undyne wydaje się fajna
-ta, jest w porządku – zaśmiał się zadowolony ze zmiany tematu, nie wnikałaś – chce abym jeszcze kiedyś zabrał cię do grillby's
-O Boże, uchlałam się, a kac kolejnego dnia prawie mnie zabił. Jak ona może tyle pić?!
-cóż, to ryba, wiesz, ryby są dobre w piciu – zachichotałaś
-Dobra, daj spokój – Rozmawialiście jeszcze trochę i jakimś sposobem przed południem znowu wylądowaliście w łóżku. Trzymał Cię od tyłu w swoich objęciach.  Na łyżeczkę z kościotrupem, starałaś się nie śmiać. Nie wyszło, bo zaraz potem Sans pochylił się i wyszeptał nad Twoim uchem niskim głosem
-co cię tak bawi?
-Nie mogę uwierzyć, że znowu zaciągnąłeś mnie do łóżka
-nie wiesz co to jest drzemka?
-Nie przed południem – zaśmiał się cicho za Tobą, czułaś wibracje jego klatki piersiowej. Lewą rękę położył na Twoim brzuchu, prawa znalazła drogę do Twoich włosów i raz jeszcze, jego powolny, czuły dotyk usypiał Cię w dziwnym poczuciu spełnienia i namiętności między wami. 
-to cię wcześniej usypiało?
-Właściwie to tak – zwolnił ruchy
-...rozumiem
-Przerwałam naszą drzemkę?
-nie – jego głos był ochrypły. Palce zostały we włosach i delikatnie zacisnęły się przy ich nasadzie. Druga ręka powędrowała z brzucha na krocze, przystawił rękę do Twojego ciała. Jego dłoń była zimna w porównaniu z Twoją skórą i zadrżałaś w kontakcie. Chciał zabrać rękę, ale powstrzymałaś go szybko swoją – jaka niecierpliwa
-Bądź wdzięczny
-jestem – zachichotałaś. Przesunął palcami wzdłuż delikatnej skóry Twojej kobiecości, rozszerzyłaś delikatnie nogi dając mu lepszy dostęp. Był powolny, dokładny, przyglądał się Twoim reakcjom. Druga ręka, ta we włosach, teraz znajdowała się na piersi, chwyciła ją u nasady i delikatnie ściskała, przez materiał koszulki. Ścisnął sutek, sprawiając, że zachłysnęłaś się powietrzem. Nie próżnowała jego lewa dłoń. Czułaś się o wiele lepiej niż przypuszczałaś. Zdecydowanie zapamiętał wszystko z poprzedniej nocy.
-Szybko się uczysz – mruknęłaś
-jestem na studiach, to moja praca – zaczęłaś się śmiać
-Rany, ale z ciebie nerd, nie mów o takich rzeczach w łóżku – również się śmiał
-nie ma mowy
-No wiesz – Twój śmiech zamienił się w jęk kiedy jego palec złapał Twoje płatki przez materiał bielizny, dość mocno, abyś poczuła, lecz nie na tyle aby zrobić Ci krzywdę.
-wygląda na to, że się ze mną zgadzasz – czuł jak mokra jesteś przez majtki
-Ha, ha, ha – próbowałaś brzmieć sarkastycznie, lecz trudno było to zachować z urywanym oddechem. Drażnił Cię przez bieliznę, palcami sunął po kobiecości w górę i w dół, co jakiś czas zatrzymywał się, aby zrobić kilka okrążeń dookoła guziczka, póki nie zaczęłaś drżeć w jego objęciu. Wtedy mocniej przycisnął łechtaczkę i zaciągnął się zadowolony powietrzem, gdy wydobył z Ciebie głośniejszy jęk.
-Sans – jęknęłaś poruszając w desperacji biodrami
-ta? - nadal się droczył, lecz jego głos był równie spragniony co Twój. Zabrał rękę unikając jakiegokolwiek kontaktu między wami. Cholerny drań. Pozbyłaś się majtek i chwyciłaś jego dłoń siłą przyciskając ją do swojej kobiecości wpychając jego palce między swoje płatki. Oboje warknęliście czując się wzajemnie. Zaczął znaczyć małe kółka dookoła Twojego wejścia. Nie byłaś pewna, czy robi to dlatego że znowu Cię dręczy, czy po prostu bada. Boże, chciałaś go w sobie. Nie miałaś jakiś określonych wymagań. Wystarczyły same palce. Byłaś zadowolona czując jego nogi za swoimi, jego żebra na własnych plecach, jego zimny oddech na karku. Wsunął w Ciebie drugi palec i jęknęłaś spragniona. - jesteś taka ciepła – jęknął na wydechu. Przyłożyłaś do jego dłoni swoją, chcąc mu przypomnieć gdzie powinien dotykać, ale sam sobie dobrze dawał radę. Leżał i wsłuchiwał się w Twoje reakcje, jęki i oddechy, błagania, jakie zamieniały się w zawodzenie. Wsadzał i wyciągał palce głęboko, poruszał nimi w Tobie, kreślił kółka. Drugą ręką drażnił łechtaczkę. Jęczałaś coraz głośniej, sam mruknął z zadowolenia w Twoje ramię, przyciskając swoją miednicę do Twoich pośladków. Wsadziłaś ręce w jego spodnie chwytając za kość krzyżową zaczynając mocno drażnić ją palcami. Jęknął i na chwilę sam się zatrzymał, zapomniał co ma robić, i dopiero po chwili wrócił do pracy jeszcze szybciej i mocniej niż wcześniej. Bolały Cię ramiona w tej nowej pozycji, ale warto było słyszeć jak jęczy Ci w ucho, szepcze i błaga, kiedy Twoje palce drażnią niewielkie dziurki w jego kościach. Długo już nie wytrzymasz. 
-Jak blisko jesteś? - jęknęłaś, zaśmiał się słabo próbując odpowiedzieć
-ohh, masz mnie.. - mocniej go pieściłaś, gładziłaś, tuliłaś. Palce w Tobie doprowadzały Cię z każdym pchnięciem coraz mocniej i szybciej na sam skraj ekstazy. Otworzył usta, poczułaś jak jego zęby delikatnie zaciskają się na Twojej skórze, kiedy szeptał Twoje imię swoim niskim ochrypiałym głosem doprowadzając Cię do samego końca. Coś powoli budowało się w Tobie, powoli wzrastało, rosło, unosiło póki nie zaczęłaś krzyczeć, jęczeć, drżeć, póki nie zacisnęłaś się dookoła jego palców. Czułaś jak i on drżał za Tobą, osiągając wspólnie szczyt. Kiedy po chwili mogłaś znowu myśleć, byłaś tak cholernie wdzięczna, że zmusił Cię, abyś z nim została.
Padało nadal. Kiedy złapałaś oddech podciągnęłaś jego rękaw aby złapać go za kość przedramienia i ostrożnie przesunąć po niej swoim palcem, czując jak okruchy ekstazy nadal w Tobie się poruszają. Zamruczał w Twój kark, obejmując Cię od tyłu i przyciągając bliżej. Chwyciłaś go za dłoń by wsadzić palce do ust zlizując z niej swoją wilgoć. - twoje usta są takie przyjemne – jęknął. Zaśmiałaś się ssąc go.
-Wiesz, mogę zrobić z nimi wiele ciekawych rzeczy..
-heh, ja jestem gotowy, a ty?
-Nie potrzebujesz przerwy?
-nie mam czegoś takiego jak okres refrakcyjny* – przekręciłaś się by popatrzeć mu prosto w oczy. Źrenice jaśniały delikatnie, wyglądał sennie 
-Skoro go nie masz, skąd wiesz co to jest?
-internet – rzucił tonem pomiędzy poważnym, a rozbawionym. A więc sam też poszperał, tak jak Ty. Cóż, byłaś na studiach i takie Twoje zadanie. Patrzyliście się na siebie przez dłuższą chwilę. Potem zaczął się śmiać i jego szeroki uśmiech sprawił, że serce zabiło Ci mocniej. Wygłodniała przystawiłaś usta do jego zębów. 
Kiedy wróciłaś do domu w nocy, zaczęłaś uczyć się na lekcję pokazową. Nie przypominałaś sobie ostatniego razu, kiedy byłaś tak nad czymś skupiona. Kiedy skończyłaś, popatrzyłaś na zegarek. Było po północy. 
________
* okres refrakcyjny - jest to okres "niewrażliwości na bodziec". W przypadku mężczyzn, jest to jeden z głównych powodów, przez który zasypiają zaraz po stosunku. "Po szczytowaniu większość mężczyzn doświadcza okresu refrakcji, podczas którego nie da się ich pobudzić" (źródło: Dlaczego mężczyźni zasypiają zaraz po, facet.onet.pl )
Share:

Undertale: Północ w Idealnym Świecie - Rozdział VI [Midnight in a Perfect World - Chapter 6] - tłumaczenie PL [+18]

Autor okładki: Aonomi
Notka od tłumacza: Życie studenta nie jest łatwe i przyjemne, zwłaszcza jak się jest doktorantem. Całe szczęście, masz nowego kolegę, który z przyjemnością oderwie Cię od nudnych zajęć. Co więcej, jest to szkielet. 
Opowiadanie mające miejsce po prawdziwym pacyfistycznym zakończeniu gry. Sans x Czytelniczka. 
Rozdziały +18 będą oznaczone: 
Autor: LambKid
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Rozdział VI (obecnie czytany)

Sans – 19:43: puk puk

Popatrzyłaś na telefon, aby zobaczyć kto do Ciebie pisze i zamarłaś w połowie zakładania koszulki. Rzuciłaś się na łóżko, zapomniałaś o praniu i wpatrywałaś się w ekran. To miało miejsce trzy dni temu... to jak zarzygałaś Sansowi sracz.. i przysięgłaś przed całym wszechświatem, że udasz iż nic takiego nie miało miejsca i nigdy o tym nie wspomnisz. Byłaś nerwowa wystukując odpowiedź, ale wiedziałaś co napisać. 

Ty – 19:50: Kto tam?

Sans – 19:53: mojżesz. 

Kurwa jego zasrana mać.

Ty – 20:12: Oby to było coś dobrego

Sans – 20:22: mojżesz przestać myśleć o tym czwartku i wybrać się ze mną na kolację?

„Mojżesz”? „Moj-żesz”? „Możesz”? Chwilę zajęło Ci rozszyfrowanie gry słów i kiedy to zrobiłaś, byłaś z siebie tak dumna, że zapomniałaś o reszcie pytania. Podskoczyłaś z jękiem biegając po pokoju. Zaprasza Cię na randkę? Kurwa mać. Chciałaś się z nim znowu spotkać, ale nadal czułaś się zawstydzona. No i nie wiesz, czy po prostu nie chce się z Tobą spotkać, aby z Ciebie pożartować. 

Ty – 20:38: Ale się postarałeś!

Sans – 20:44: odmawiasz mi?

Ty – 20:52: Oczywiście, że nie. 
Zgodziłaś się spotkać z Sansem przed jego mieszkaniem o siedemnastej, ale autobus przywiózł Cię jakieś dwadzieścia minut wcześniej. Próbowałaś jednak udawać tą fajną, dlatego nie napisałaś mu, że będziesz wcześniej póki nie było pięć minut przed czasem spotkania

Ty – 16:55: Już jestem

Minęło pięć minut... Dziesięć. Za wcześnie aby do niego zadzwonić, prawda? Nim zdążyłaś na dobre zadręczać się psychicznie Sans nagle już był naprzeciwko Ciebie. Zachłysnęłaś się powietrzem i zasłoniłaś serce ręką.
-przepraszam! - był nieco zakłopotany – spóźniłem się? - opierałaś się o ścianę jego budynku plecami próbując uspokoić przestraszone serducho
-Tylko pięć minut – rzuciłaś słabo
-oh huh – popatrzył na zegarek, aby sprawdzić godzinę, a potem się uśmiechnął – mniejsza, w takim razie nie przepraszam
-A możesz przeprosić za przestraszenie mnie?
-aw filologio – mrugnął do Ciebie – teleportacja to coś, do czego będziesz musiała przywyknąć
-Nigdy – zaśmiał się
-nie bój się, pewnie będziesz rzygać tylko przez kilka pierwszych razów – wpatrywałaś się w niego
-Zaprosiłeś mnie po to, aby się ze mnie ponabijać?
-heh, nie, przepraszam – próbował zgrywać luzaka, ale wyraźnie się zawstydził. Usiadł obok Ciebie i poklepał Cię po plecach – uważam po prostu, że jak z czegoś żartujesz to potem łatwiej ci to zaakceptować
-Zwłaszcza jak śmiejesz się z zarzygania komuś kibla – mruknęłaś. Teraz śmiał się głośno. Byłaś zadowolona, słysząc ten śmiech, choć nadal nie byłaś pewna, czy śmieje się z Tobą, czy z Ciebie. No ale fakt że robi sobie jaja z tego co miało miejsce był pocieszający. Czułaś się troszeczkę lepiej idąc z nim w dół ulicy. To pierwszy raz kiedy widzisz go w świetle słonecznym, wydawał się taki niezwykły. Tak, jakbyś troszeczkę nie wierzyła w jego istnienie, aż do teraz. Możliwość zobaczenia go w promieniach słońca nadawała mu niepodważalnie realistyczny wygląd, leniwie przesuwający nogami i gadający szkielet, noszący luźne spodnie. Promienie z uwielbieniem zlewały się z jego białymi źrenicami, natomiast delikatny uśmiech sprawiał, że czułaś się miło, zaś motylki ożyły w Twoim brzuchu. Zabrał Cię do restauracji w hotelu dla potworów pod szyldem MTT. Coś Ci to mówiło, ale nie pamiętasz gdzie już coś takiego widziałaś. Przywitała was antropomorficzna ryba nosząca mały, zielony kostium.
-Dobry wieczór, w czym mo.... Sans! Kumplu!
-co tam? - wyszczerzył się. Poklepali się po plecach w przyjacielskim przytuleniu. Popatrzyłaś na potwora nie wiedząc jak się zachować, na to on odpowiedział z wielkim uśmiechem.
-Kiedy znowu wystąpisz? - zapytał prowadząc was na tyły – Minęły wieki odkąd cię tutaj widziałem!
-wiesz, byłem zajęty – powiedział – no i mettaton się wkurwił po ostatnim – oboje się zaśmiali. Usiadłaś na wskazanym siedzeniu i chwyciłaś za menu udając, że je przeglądasz, kiedy tak naprawdę podsłuchiwałaś rozmowę. Tutaj był stanowczo zbyt szykownie jak na Twój gust, nawet jak siedzieliście na tyłach, skryci przed wzrokiem innych klientów. Widziałaś fikuśne żyrandole, czerwone zasłony, scenę z zespołem jezzowym przygrywającym spokojne melodyjki. Byłaś zdecydowanie nie ubrana na taką randkę, lecz Sans też nie. Wyglądał... jak zawsze.
-Z czym tutaj występowałeś? - zapytałaś patrząc na jego uśmiech – Proszę, powiedz mi, że robiłeś  standup*
-cóż... właściwie to siedzę wtedy, ale...
-Chryste – wywróciłaś oczami, on się zaśmiał. Szybko zrozumiałaś, że wyprawa z nim do szykownej restauracji jest tak samo zabawna jak spotykanie się w bibliotece czy barze. Pogodna i miła atmosfera utrzymywała się bez względu na miejsce, co doceniałaś. Choć tutaj był bardziej zainteresowany muzyką, niż mogłabyś przypuszczać. Pod koniec wieczora zerknęłaś na telefon kiedy byłaś w łazience, zobaczyłaś wiadomość od przyjaciółki.

Connie – 17:31: Co dzisiaj robisz?

Ty – 18:01: Jestem na randce

Connie – 18:03: CO?! DLACZEGO MI NIE POWIEDZIAŁAŚ?!

Ty – 18:03: Przepraszam, to wyszło tak nagle

Kiedy byłaś myłaś ręce popatrzyłaś na swoje odbicie w lustrze i próbowałaś odpowiedzieć na bardzo poważne pytanie, jakie są Twoje intencje do tego wszystkiego. Naprawdę chcesz pobawić się jego kośćmi? Tak, przyznałaś czując się nieco winną. Kiedy go pocałowałaś wtedy przed barem, to było coś dziwnego, lecz nie nieprzyjemnego. Kiedy wspominasz jego palce na Twoim ciele, aż serce bije Ci mocniej

Connie – 18:04: Jest słodki?

Ty– 18:07: Tak 

Uśmiechnęłaś się wiedząc, że cokolwiek sobie teraz wyobraża, jest w błędzie. Kiedy wróciłaś do stolika, Sans siedział oblewając ostatni kawałek kotleta keczupem
-To straszne, koleś – uśmiechnął się
-po to właśnie są te sosy, prawda?
-Niszczysz kotleta! - szczerzyliście się do siebie, jego źrenice zabłyszczały nieco. Atmosfera w restauracji robiła się luźniejsza i przyjemniejsza. Coś w jego oczach sprawiało, że wyglądały nawet bardziej, niż ludzkie. Poczułaś jak dreszcz przeszywa Ci grzbiet. Telefon odezwał się w kieszeni

Connie – 18:09: Fota?

Popatrzyłaś na ekranik i zaśmiałaś się, Sans uniósł brew przyglądając Ci się z zaciekawieniem
-Powiedziałam mojej znajomej, że jestem na randce – tłumaczyłaś – Chce twoje zdjęcie. - Przez chwilę myślał, a potem zachichotał. Wyciągnął swój telefon i po chwili odparł
-wyślij jej to – dostałaś od niego wiadomość: 
-Pomyśli, że mnie popierdoliło – zaprotestowałaś, ale się śmiałaś, oczywiście, że jej to wyślesz. Ten kawał jest zbyt dobry aby go odpuścić

Connie – 18:14: Wtf

Cóż, cześć przystojniaku ;P

-Mówi, cześć przystojniaku – wyszczerzyłaś się do Sansa
-ha! powiesz jej, że dziękuję

Connie – 18:14: Powiedz mu to

Ty – 18:15: Krok przed tobą ;) Powiedział, że dziękuje 
-Masz keczup na twarzy – powiedziałaś chowając telefon do kieszeni i pokazałaś na wargę
-gdzie? tu? - zaczął wycierać przeciwną część twarzy
-Nie, tu – postukałaś się palcem po policzku
-tu? - teraz wycierał się pod oczodołem starając się nie uśmiechać zbyt szeroko. Dobra, robił to specjalnie.
-Ja to zrobię – wzięłaś chusteczkę i nachyliłaś się nad stołem, wycierając róg jego ust, lecz kiedy wszystko nie zeszło, polizałaś kciuk i pozbyłaś się w ten sposób reszty.
-obrzydliwe – zakpił poważnie.
-Słuchaj Sans, nie zabrałeś nas byle gdzie
-jak dobrze, że znasz się na zasadach przy stole – zaśmiał się. Kiedy wyszliście z restauracji oboje zgodziliście się, że jest za wcześnie, aby nazwać to nocą. Wróciliście pod jego mieszkanie i poszłaś za nim schodami na górę. Teraz, kiedy widoczność była lepsza mogłaś bez problemu zobaczyć, jak wielki bałagan tutaj panował. Tak, jakby ktoś zrobił śmietnik z salonu. Zapytał się, czy chcesz się czegoś napić i się zgodziłaś. Potworze wino jakie piliście do kolacji pozostawiło dziwne uczucie po sobie, nie byłaś pijana, ale zdecydowanie rozluźniona. Cała ta sytuacja była jakby nierealna, pomijając fakt, że chciałaś zapoznać się lepiej z anatomią tego tam kościotrupa. Kiedy on krzątał się po kuchni ty stałaś w salonie patrząc ja opakowania po chrupkach i jedzeniu starając się nie denerwować. To najgorsza cześć takich schadzek z kimś, przechodzenie do sedna. Wiedziałaś już, że oboje macie do siebie ciągoty. Spędziliście ze sobą dość czasu, aby bariera między wami zniknęła. Gdyby nie był zainteresowany, czy zapraszałby Cię na kolację? Pytałaś się w myślach, ale trudno było Ci zapomnieć syf jaki po sobie zostawiłaś tamtej nocy. Ostatnią rzeczą jaką chciałaś zrobić było tak się upokorzyć, albo co gorsza, jego skrępować. Nie wspominając już o tym, że jesteście zupełnie innych gatunków i jego strefy erogenne no i cała reszta to wielka tajemnica dla Ciebie. Ta myśl jednocześnie przeraziła i zaciekawiła Cię. By zająć czymś ręce wzięłaś długi przedmiot z pudełka na stoliku i zaczęłaś bawić się nim. Po chwili zdałaś sobie sprawę, że to kość. Długa, jak psia noga. Ja pierdolę, pomyślałaś patrząc na nią oniemiała.
-skończył mi się lód – powiedział Sans z tyłu – mam nadzieję, że ci to nie będzie przeszkadzać – Odwróciłaś się w jego stronę trzymając kość. Uniosłaś brew do góry – heh – wyszczerzył się – to mojego brata, z podziemia
-Dlaczego to trzymasz? - popatrzyłaś na kość – No i czy to... części wymienne? - zaczął się głośno śmiać w taki sposób jaki uważałaś za bardzo słodki. Podał Ci jedną ze szklanek
-są do walki, weź to nim rozleję – zabrałaś drink
-Dużo walczyłeś w Podziemiu?
-obowiązkowo? tak, prywatnie? unikałem zawsze kiedy się dało
-A twój brat?
-korzystał z kaaaażdej możliwości jaka się natrafiła – zachichotał. Wyszczerzyłaś się tylko dlatego, że on się uśmiechał, zatracony we wspomnieniach o jakich nie miałaś pojęcia
-Tęsknisz za nim – to nie było pytanie, lecz oczywistość patrząc na jego minę
-ta – przyznał – znaczy się, wpada raz na tydzień do mnie – mruknął z oczywistym sentymentem – no i widujemy się na uczelni, ale... mimo to – A więc miał kompleks starszego brata. To... urocze.
-Czy twoja sypialnia jest w takim samym stanie jak salon? - rzuciłaś niedbale
-pewnie w gorszym – zaśmiał się drapiąc po tyle czaszki – chodź – poszłaś za nim do pokoju. Faktycznie był w gorszym stanie niż salon, ale był to inny rodzaj bałaganu. Wszędzie były książki, większość z nich wyglądały jak materiały do fizyki, ale dostrzegłaś też kilka pozycji beletrystycznych z półki sci-fi. No i kilka, położonych na stoliku, pochodziło z Podziemia. Popatrzyłaś na nie z zafascynowaniem, ale nie czas i miejsce na to. Miałaś misję. Zauważyłaś coś co znajdowało się między biurkiem a niezasłanym łóżkiem 
-Nie wierzę – podniosłaś ją – Grasz na puzonie – uśmiechnął się przyglądając, jak podnosisz instrument. Przystawiłaś ustnik do ust i nabrałaś powietrze gotowa zadudnić, ale powstrzymała Cię jego ręka
-nie, nie nie, no weź – zaśmiał się – wkurzysz mi sąsiadów – uśmiechnęłaś się niewinnie
-Oh, racja – zabrał puzon z Twoich rąk i usiadł na łóżku. Zastanawiałaś się, czy trzyma instrument dla jakiegoś żartu, ale sposób w jaki go trzymał uzmysłowił Ci, że naprawdę wie jak się na nim gra. Przypomniałaś sobie pytanie jakie mu zadano w restauracji, to o występach. Wtedy pomyślałaś, że jest komikiem, ale może chodziło o granie na puzonie? Próbowałaś wyobrazić go sobie na scenie, ale sam pomysł wydawał Ci się dziwaczny. Usiadłaś obok niego na materacu.
-to będzie szybki kawałek, dobrze? - zapytał z powagą w głowie i przystawił ustnik do zębów, wziął wdech i zagrał krótki utwór w niskim tonie. Brzmiał głupio i zaczęłaś się śmiać. Wyszczerzył się patrząc na Ciebie – znając ciebie, zastanawiasz się jak gram na puzonie bez ust, co?
-Pewnie w taki sam sposób jak całujesz się bez ust – wypuścił z siebie krótki zaskoczony śmiech. Uśmiechnęłaś się przebiegle, choć serce waliło Ci jak dzwon. Nie wiedziałaś co powiedzieć, słowa ugrzęzły Ci w gardle
-w tym nie ma magii – mruknął
-Chcesz mnie znowu pocałować? - wypaliłaś. Odwrócił wzrok, lecz po sekundzie powiedział nisko
-a no – uśmiech wykrzywił Twoje usta, położyłaś rękę na jego ramieniu i odwróciłaś w swoją stronę. Nie opierał się, ale sam nic nie robił. A więc to ty będziesz dowodzić. No dobrze. Dobra. Czując się niepewnie i stanowczo zbyt trzeźwa, pocałowałaś go. Wypuścił oddech kiedy Twoje wargi dotknęły jego zębów, a potem kości policzkowej i szczęki. Naprawdę nie było w tym ani gorsz magii, jego kości są zimne i twarde. Położył rękę na Twoim ramieniu by przybliżyć Cię do siebie. Jednak coś Ci przeszkodziło, zachichotałaś zdając sobie, że jego puzon nadal tkwi na kolanach. Położyłaś na nim jedną rękę
-Odstaw to, Sans – mruknęłaś w jego czaszkę
-a co jeżeli będę tego potrzebował? - Co... zabrałaś mu instrument patrząc na niego. Szczerzył się przyglądając się Twojej twarzy. Popatrzyłaś na niego spod łba i zaśmiałaś się, puzon upadł na ziemię koło łóżka. Jak tylko nie było żadnych przeszkód chwyciłaś za jego koszulkę i nim ją zaczęłaś podnosić, złapał Cię za nadgarstki powstrzymując – stój – zacisnął palce. Świecące źrenice przyglądały Ci się z uwagą, wypuścił dłuższy wydech – słucha ja... uh... ja naprawdę jestem tylko szkieletem – Nie był pewny siebie? Chciałaś powiedzieć „to nic” ale się powstrzymałaś martwiąc, że może zrozumieć źle te słowa. Potem chciałaś mruknąć „lubię to, że jesteś szkieletem ale znowu nie chciałaś aby pomyślał że masz jakiś fetysz na punkcie kości... Szczerze, sama nie wiedziałaś jak to z Tobą jest... W końcu zdecydowałaś się na:
-Wiem – zaśmiał się
-jestem zadowolony, że oboje to wiemy
-Boisz się, że się przestraszę? - to było poważne pytanie, choć rzuciłaś je rozbawionym tonem
-cóż... ludzie mają mieszane uczucia co do kościotrupów – pochyliłaś się w jego stronę, nadal trzymał Cię na ręce
-Nie boję się ciebie – skrzywił się patrząc Ci w oczy
-prawie się zesrałaś ze strachu kiedy pierwszy raz zobaczyłaś mnie w bibliotece – Cholera, a więc zauważył
-Dobra – westchnęłaś – Jesteś trochę straszny, ale przywykłam. Czy teraz mogę ściągnąć twoją koszulkę? - zaśmiał się
-sam to zrobię, jeszcze ją podrzesz czy coś – przerzucił ją przez głowę i usiadł przyglądając się Twojej reakcji z niecnym uśmieszkiem. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłaś było to, że jego klatka piersiowa jest zamknięta. A więc różniła się od ludzkiej, ponieważ ta na przodzie miała chrząstki. Wiedziałaś o tym, albowiem wczoraj spędziłaś kilka godzin oglądając układ kostny człowieka w internecie, do czego się nie przyznasz za żadne skarby świata. Zaraz, on ma chrząstki? A może jego ciało jest mniej podobne do ludzkiego szkieletu niż Ci się pierwotnie wydawało? Przyglądałaś mu się z dokładną uwagą, jego uśmiech powoli znikał, na wierzch wychodziła niepewność. Łoj, Nie chciałaś, aby się robił nerwowy, potrzebowałaś jednak jeszcze minutę aby przemyśleć sprawy. Instynktownie ściągnęłaś swoją koszulkę i po chwili rozpięłaś stanik odrzucając go na bok, pozwalając aby upadł na podłogę. Teraz uśmiechałaś się przebiegle, jego oczy błądziły po Twojej piersi i brzuchu. - przyznaję – powiedział powoli – że twoje ciało jest całkiem interesujące... - wyszczerzyłaś się przystawiając ręce do jego ramion. Czule popchnęłaś go na plecy, patrzył na Ciebie, przez większość czasu na twarz, ale zauważyłaś jak zerknął kilka razy na piersi.
-Dobra – patrzyłaś na niego z góry – To co teraz?
-nie wiem, nigdy nie robiłem tego z człowiekiem – Oh. To powinno być raczej oczywiste. A więc oboje błądzicie. - i – mówił dalej – wszystko skupia się raczej na tym, co ty chcesz zrobić
-Chcę, aby było ci dobrze – palnęłaś niemal natychmiast. Wyglądał na zawstydzonego, cmoknął, rumienił się, odwrócił na chwilę wzrok, a kiedy popatrzył znowu, miał poważną minę
-dotykaj mnie gdzie chcesz, a potem się zobaczy
-Ty też – choć się uśmiechałaś, byłaś bardzo zdenerwowana no i niepewna. No weź, mówiłaś do siebie w myślach, przecież wiele razy o tym fantazjowałaś. Położyłaś dłoń między jego oczami, chcąc pogłaskać jego czaszkę tak jak sobie to wyobrażałaś w Grillby's. Musiałaś chwilę tak tkwić w bezruchu, ponieważ skończyło się na tym, że trzymałaś po prostu rękę na jego czole.
-dobra, świetny początek – próbował się nie śmiać
-Sans, niszczysz chwilę
-no daj spokój, jaką chwilę – zachichotałaś
-Wybacz, denerwuję się i nie mam pojęcia co robię – przyznałaś
-to witam w klubie – zabrał Twoją rękę ze swojego czoła i przystawił do swojego zimnego policzka zakrywając ją własnymi palcami i przytrzymując przy twarzy. Powoli przesunęłaś kciukiem pod jego oczodołem, westchnął i zamknął oczy.
-Jak wiele czujesz?
-wiele – rzucił zachrypniętym głosem i wziął głęboki wdech. Położyłaś drugą rękę na jego policzku i pocałowałaś między oczami. Z jakichś powodów nie chodziło tutaj o seks. Zachowywałaś się inaczej niż normalnie, głównie dlatego, że nie wiedziałaś co lubi a czego nie. Sans wyglądał na zadowolonego tym, że mógł leżeć i nic nie robić, a więc czerpałaś z tego ile się dało. Przejechałaś opuszkami palców po jego czaszce, a potem wzdłuż dolnej szczęki. Naprawdę chciałaś wsadzić palec z drugiej strony, aby sprawdzić, ale to raczej byłoby teraz nie na miejscu. Powierzchnia jego kości była zimna i gładka, z kilkoma wgłębieniami i wgnieceniami. Kiedy Twoja dłoń zawędrowała na tył jego karku, poczułaś pod palcami dziwne drżenie. Mruknął nisko i zacisnął palce dookoła Twojej ręki na jego policzku. Potem zabrałaś obie ręce i zaczęłaś gładzić kości w jego nadgarstkach wsuwając palce między jego.
-Czy to cię boli?
-nie
-Hmmm... - przybliżyłaś się
-ej – cmoknął – to gra wstępna czy lekcja anatomii?
-Rozszerzona lekcja anatomii
-a racja, powodzenia – oboje się śmialiście, byłaś zaskoczona jak swobodnie się czujesz obok do połowy gołego i pełnego kawałów szkieleta. No, prawie swobodnie.
-Mam parę pytań
-oczywiście, że masz – zawstydzenie było wielkie, ale i ciekawość. Przesunęłaś kciukiem po jego palcach
-Czy seks potworów jest taki sam jak ludzki?
-zależy od potworów – myślałaś przez chwilę
-A czy potwory... Uh....
-czy potwory co? - podniósł się, zadrżał mu uśmiech kiedy zbierałaś myśli w głowie.
-Słuchaj, chcę chyba po prostu zapytać gdzie lubisz jak się ciebie dotyka
-póki co dobrze sobie radzisz – pochyliłaś się bliżej pozwalając, aby głos delikatnie Ci zawibrował
-To dobrze, ale chciałabym wiedzieć gdzie naprawdę lubisz jak się ciebie dotyka
-... mam swoje wrażliwe miejsca
-Oczywiste czy nie?
-i takie i takie – droczył się. Zachichotałaś
-Dobrze, przyjmuję wyzwanie – pocałowałaś go w policzek i przesunęłaś palcami po jego karku wzdłuż kręgosłupa. W odpowiedzi położył ręce na Twoim boku. Jego zimne palce wywołały dreszcz i sprawiły, że na chwilę stanęła ci gęsia skórka. Przybliżyłaś się do niego. Dotyk jego palców był obcy w zetknięciu z Twoim ciałem, lecz doznanie nie było niemiłe. Powoli złapał cię czule i ostrożnie za pierś. Zadrżałaś kiedy przesunął kciukiem po sutku. Nie byłaś tam jakoś bardzo wrażliwa, ale i tak miło było jak Cię dotykał w intymnym miejscu, zwłaszcza że robił to ostrożnie i delikatnie, powoli przybliżył się do Twojego ucha i wyszeptał niskim tonem głosu
-po co ci coś takiego? - droczył się
-Nie kłam, że ci się nie podobają – wypuściłaś powietrze. Przesunęłaś rękę po jego żebrach, kiedy objęłaś palcami dwa ostatnie aż jęknął i zadygotał pod Tobą. - Przepraszam! Zrobiłam ci krzywdę? - syknęłaś, ale on się śmiał 
-to łaskocze – z tym słodkim uśmiechem, który sprawił że wprost się rozpływałaś. Całowałaś go teraz po karku trzymając palce na dole jego żeber, czułaś jak napięcie między wami rośnie
-Dobrze ci?
-tak – jego głos drżał
-Powiedz, jak to będzie dziwne
-jest dobrze – wróciłaś do jego klatki piersiowej snując palcami wzdłuż kilku żeber, przyglądając się jak drży w kontakcie. Kiedy zdecydowałaś wsunąć palce od spodu poczułaś przyjemne mrowienie na palcach. Sans natomiast objął Cię ramionami i wtulił twarz w Twój kark jęcząc nisko. Trafiony i zatopiony
-Miło? - szepnęłaś
-o tak – drżał i wtulał się mocniej kiedy głaskałaś go od środka, ostrożnie aby nie zrobić mu krzywdy. Kiedy przejechałaś kciukiem po wewnętrznej stronie jego kręgosłupa z wrażenia przyjemności, aż wbił palce w Twoje ramiona. Choć jego kości były technicznie rzecz ujmując na wierzchu, nie umiałaś uciec od wrażenia, że dotykanie ich od środka było bardzo intymne. Sunęłaś ręką wzdłuż kręgosłupa w stronę miednicy. Wiedziałaś, że miałaś wolny dostęp do żeber, lecz to w jaki sposób jego biodra wystawały spod spodenek sprawiło, że doszła do wniosku, iż tam też musi mieć jakieś oczywiste wrażliwe miejsca. Przesunęłaś dłoń na jego spodnie przystawiając palec do kości.
-Uh... mogę? - zapytałaś nim ruszyłaś dalej
-heh – popatrzył na Twoją rękę, a potem na twarz – mówiłem, że możesz dotykać gdzie chcesz... - miał prawie zamknięte oczy, źrenice delikatnie świeciły, miał lekko otwarte usta, lecz nie dostrzegałaś w jego wnętrzu niczego, ani śladu po kręgosłupie, tylko ciemność. Nie umiałaś oderwać wzroku od jego zębów. Ostatecznie, to tylko szkielet, no i praktycznie obcy gość, któremu na pierwszym spotkaniu zarzygałaś kibel. Musiał zobaczyć coś co go zaniepokoiło w Twojej twarzy – no i wiedziałem... że się przestraszysz  - Zmarszczyłaś brwi i skłamałaś
-Nie
-nie oszukasz oszusta, filologio – brzmiał na urażonego. Pomyśl o jakimś kawale, szybko, już. Nie, nic.
-Kurwa, mniejsza – zaśmiałaś się i położyłaś głowę na jego mostku – Trudno mi uwierzyć, że tutaj wróciłam, nie chodzi o ciebie, jesteś zabawny i dobrze się bawię
-jasne – zaśmiał się cicho. Czułaś się dobrze, kiedy jego palce bawiły się Twoimi włosami. Kiedy położyłaś znowu rękę na jego kręgosłupie, zacisnął swoją na Twojej głowie. To było ciekawe doświadczenie i przyjemne. Przejechałaś palcem na dół i zatrzymałaś dłoń na jego kolanie. Złapał głębszy oddech, w momencie wsunęłaś palce pod spodenki. Jego kości były gładkie, nawet tutaj, pomijając kilka wgłębień. To blizny? Może. Przesunęłaś kciukiem po jego kości biodrowej, która była połączona z biodrem. Ludzie tutaj mają chrząstki, lecz w jego przypadku, to nadal kości. Kiedy chciałaś wsunąć palec między łączenie, poczułaś jak coś odpycha Twoją rękę. Jego noga podskoczyła i oboje zamarliście patrząc sobie wzajemnie w oczy
-Magia – uśmiech powoli pojawiał się na Twojej twarzy. Wyszczerzył się odzyskując spokój
-nie zraniłem cię, prawda?
-Mnie? - byłaś zaskoczona – Nie, martwiłam się, ze to ja zraniłam ciebie!
-nie, nie – zaśmiał się – wiesz, nikt mnie tam nie dotykał, nie wiem jak to.. j-jak... - przerwał kiedy poczuł jak dotykasz jego miednicy. Sunęłaś palcem po kości krzyżowej znacząc palcami niewielkie kółka. Drżał i miał przerywany oddech, ale czułaś jak się odpręża. Śmiejąc się w duchu z jego reakcji poczułaś pod palcami niewielkie otwory w jego kości krzyżowej i zaczęłaś je pieścić palcami. Zawarczał nisko
-A to?
-bardzo przyjemne – mruknął
-Ściągam ci teraz spodnie – zaśmiał się słabo kiedy to robiłaś i rzuciłaś ubranie na podłogę. Klęknęłaś między jego norami i przystawiłaś usta do jego miednicy, przesuwając po niej językiem, oddychając przez nos. 
-kurwa mać – jęknął szeptem chowając twarz w dłoniach. Czułaś jak zaczyna głęboko i nierówno oddychać. Wbił palce w Twoje włosy i złapał Cię za kark poruszając biodrami, abyś nie uciekała językiem. Nie znałaś się na potworzych orgazmach, to jedno z tych pytań o które za bardzo wstydziłaś się zapytać, więc nie wiedziałaś, czy to gdzieś cię zaprowadzi... Ale nie przestawałaś, ponieważ wyraźnie mu się to podobało no, a Tobie podobały się jęki jakie z niego wychodziły. To jak sapał i dyszał i co jakiś czas niskim głosem mamrotał Twoje imię. Przylgnęłaś do jego miednicy chwytając rękami za krzyż by podrażnić go. Twoje usta zrobiły się mokre i ciepłe, mocniej przyciągałaś język, przygryzałaś lekko i ssałaś. Jęczał głośniej i głośniej – o mój boże, tak, o tak, proszę, proszę, proszę – aż w końcu złapał mocniej za Twoje włosy, krzyknął, wyciągnął się i zaczął drżeć dysząc ciężko i szybko. Przerwałaś, kiedy jego jęki zamieniły się w przerwane szepty, położyłaś ręce na jego nogach i podniosłaś się, kiedy on usiadł na łóżku. Oboje dyszeliście ciężko, uniósł rękę i przejechał kciukiem po Twojej dłoni – dobrze się spisałaś – brakowało mu powietrza. Wytarłaś ślinę z ust w rękę.
-Doszedłeś? - podejrzewałaś, ze tak, ale chciałaś się upewnić
-aaaa no
-Wolałam się upewnić – zaśmiał się
-udało ci się
-Brzmiałeś cholernie seksownie – usłyszałaś pożądanie we własnym głosie
-aw no weź, rany – zakrył twarz rękami zawstydzony, lecz szybko zorientowałaś się, ze to tylko taka gra pozorów, przyglądał Ci się nadal z uwagą przez palce. Usiadłaś na piętach zadowolona z siebie. Było Ci niewygodnie między nogami, ale zignorowałaś mokrą bieliznę. Sans klęknął przed Tobą – chcę się odwdzięczyć, ale będę potrzebował pomocnej dłoni
-A nawet dwóch – przygryzłaś wargę próbując powstrzymać uśmiech. Sans wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz potem zaśmiał się cicho.
-tylko jedno z nas jest tutaj od opowiadania kawałów, dobra? - zachichotałaś
-Boisz się konkurencji?
-ściągaj już swoje majtki, filologia – za bardzo byłaś napalona, aby się droczyć. Pozbyłaś się szybko reszty ubrań rzucając je gdzieś na podłogę. Przyglądaliście się sobie przez dłuższą chwilę.
-Wydaje mi się, że jesteśmy wrażliwi w tych samym miejscach – powiedziałaś nisko
-łaskotki też masz w tych samych miejscach?
-Nawet o tym nie myśl – objęłaś się rękami w geście obrony
-nic nie zrobię – zaśmiał się, podszedł powoli i zabrał Twoje ręce z piersi. Przesunął palce po Twoich rękach, ramionach, potem przyłożył je do karku i uśmiechnął się. - nie mogę pocałować cię tak, jak ty całowałaś mnie – mruknął
-Nie dbam o to – to była prawda.. Mruknął zamyślony w odpowiedzi i poczułaś niskie wibracje pod ramionami. Dotyk jego ciała w takiej pozycji był zniewalający. Powoli położyłaś głowę na jego czaszce. Uśmiechnął się w Twój kark. Chwyciłaś go za rękę i wsunęłaś ją między swoje nogi.
Obudziłaś się w środku nocy w nieznajomym pokoju, przez chwilę nie wiedziałaś gdzie jesteś. Po minucie przypomniałaś sobie, że nadal jesteś w łóżku Sansa. Ojej. Nie planowałaś zostać na noc. W kolejnej chwili uzmysłowiłaś sobie, że za oknem pada. Szkielet leżał obok Ciebie i spał z zamkniętymi oczami. Jego pierś podnosiła się i opadała bardzo powoli. Z jakiegoś powodu, spał mając na sobie czarny golf. Zrobiło mu się zimno? Ten pomysł był słodki, musiałaś ugryźć się w wargę aby się nie zaśmiać. Cieszyłaś się, że miał zamknięte oczy podczas snu. Wyglądałby bardziej jak... trup... gdyby były to puste oczodoły. Patrzyłaś się w okno przez dłuższą chwilę. Przez krople deszczu prześwitywało światło latarni i delikatne neony pobliskiego sklepu. Deszcz był cichy i przyjemny. Czułaś się szczęśliwa. Wiedziałaś, kiedy Sans się obudził, ponieważ jego źrenice dawały niewielkie światło. Odwróciłaś się, patrzył się za okno. W jego wyrazie twarzy było coś poważnego, prawie smutnego. Po minucie, powiedział
-nie lubię tej pogody – czekałaś na jakiś kawał, lecz nic więcej nie powiedział. Zdałaś sobie sprawę, że musiał to mówić w pół śnie. Coś w jego minie sprawiło, że poczułaś ciężar w piersi. Impulsywnie objęłaś go ramionami i schowałaś głowę w jego ramiona. Nie było to zbyt wygodne ale prawda jest taka, że jego golf to był jednak dobry pomysł. Przez chwilę, nic nie robił, lecz potem otoczył Cię ramionami. Westchnęłaś zadowolona i wtuliłaś się w niego. Zaczął delikatnie gładzić Cię po ramionach. Prawie już usypiałaś, kiedy poczułaś cichy zadowolony jęk, zaś jego ręce mocniej się dookoła Ciebie zacisnęły. 
____________________
* standup - dosłowne tłumaczenie "na stojąco" - jest to rodzaj skeczów amerykańskich w których komik wychodzi na scenę i opowiada jakiejś śmieszne anegdoty ze swojego życia. Stąd późniejsza docinka Sansa.
Share:

POPULARNE ILUZJE