Spis treści:
Nagrania:
Rysunki:
Opowiadania:
DemonFoe (Obecnie czytany)
Nie tak dawno temu, właściwie to
wczoraj miała miejsce przedziwna sytuacja, która odmieniła życie Alicji na
zawsze. Alicja miała piękne blond włosy opadające kaskadami na jej bladą cerę.
Spod grzywki, skryte za gęstymi i długimi rzęsami błyszczały się niebieskie jak
poranne niebo oczy. Drobne usteczka, które zawsze się uśmiechały i delikatny
dziewiczy rumieniec dodawał jej młodzieńczego animuszu. Wyglądała jak lalka,
przepiękna lalka i dokładnie tak była traktowana przez otoczenie. Od
najmłodszych lat pamiętała róż pokoju, koronkowe sukienki, kokardki w jej
gęstych lokach i to, że każdy zawsze się nią zachwycał. Musiała po prostu być i
ładnie pachnieć. Nie mogła się bawić by nie zranić delikatnej skóry, nie mogła
spotykać się ze znajomymi (gdyby ich miała) bo mogliby wywrzeć zły wpływ na jej
biały umysł. Nie chodziła do szkoły, uczyła ją wysoka i oschła na twarzy
guwernantka, która lata młodości miała już dawno za sobą. Rodziców widywała
jedynie na przyjęciach jakie ci organizowali w swojej wielkiej posiadłości.
Mogła jedynie siedzieć w pokoju, uśmiechać się i być.
Nic więc dziwnego, że wraz z
ukończeniem szesnastu wiosen postanowiła wyrwać się ze swojej złotej klatki i
rodzicielskiej kontroli. Pierwszym co zrobiła w ataku szału było ścięcie włosów
na krótko. Z każdym kolejnym kosmykiem spadającym na ziemię czuła się
wolniejsza. Lepsza. Swawolniejsza. Nawet kiedy jej opiekunka zauważyła, że za
długo przesiaduje w łazience i zaczęła dobijać się do drzwi, Alicja nie
przestawała. Patrzyła z nienawiścią na swoje odbicie, które z każdym kolejnym
cięciem ostrych nożyczek mniej przypominało ją. W końcu na głowie nie pozostał
ani jeden długi włos. Przetarła kosmyki ręką, czując pod palcami owczą wełnę.
Uśmiechnęła się do odbicia jak nigdy nie uśmiechała się przez całe swoje życie.
Ściągnęła przez głowę błękitną sukienkę i pozostając w samej halce wybiegła z
łazienki odpychając po drodze guwernantkę.
Białe pończochy dotknęły zielonej
trawy. Manewrowała między zdziwionymi gośćmi na jej przyjęciu urodzinowym.
Nawet nie odwróciła się w stronę równie przerażonych co zdenerwowanych
rodziców. Usłyszała za plecami głośne „łapać ją” i prawdopodobnie ktoś ruszył
jej śladem. Nawet nie oglądała się za siebie, czuła jak nogi same ją niosą.
Ignorowała ostre gałęzie, które muskały jej policzki i raniły alabastrową
skórę. Śmiała się w głos gdy zagłębiała się coraz bardziej w gęstym lesie. Tym,
do którego nie wolno jej było wchodzić. W końcu głosy z przyjęcia ucichły, nie
słyszała też za sobą kroków. Wtedy zaczęła zwalniać, aż w końcu stanęła. Mech
na ściółce był pożółkły i wyschły, leśne runo układało się w drogę prosto, i
nawet jakby chciała to nie mogłaby z niej zboczyć. Korony pradawnych
liściastych drzew blokowały drogę słońcu, zaś chłodny wiatr oplatał jej nagie
ramiona. Obejrzała się za siebie, nie pamiętała kiedy przyjemny las zmienił swe
oblicze, radość ustępowała choć pierś nadal szybko się unosiła gdy dziewczyna
łapała oddech. Była sama. Wahała się chwilę, czy nie zawrócić. Lecz gdy to
uczyniła, zorientowała się, że choć droga przed nią jest prosta, tak za jej
plecami kręta i pełna błota, szyszek oraz cierni. Nie przypominała sobie, aby
biegła po czymś takim. Im bardziej próbowała wracać, tym miała większe
wrażenie, że duchy lasu blokują jej drogę uniemożliwiając tę czynność. Nawet
gdy mimo oporów ruszyła bolesną drogą raniąc sobie stopy, po drodze wydającej
się jej godzinnym marszem wróciła do prostej ścieżki.
Po rumianych i pokrytych brudem
policzkach polały się pierwsze słone łzy. Zaczęła żałować tego wybuchu i
marzyła o tym, aby ktoś ją znalazł. Nawet nawoływanie nie pomagało, nie
słyszała też echa. Ptaki ucichły, wiatr umilkł. Choć czuła, że nie powinna,
ruszyła tam gdzie prowadził ją las. Pierwsze kroki w gęstwinie były trudne,
jednak kolejne przychodziły jej łatwo. Mech przypominał wilgotny dywan i koił
obolałe stopy, krzewy rozstępowały się nie dotykając jej ciała, co jakiś czas
przez liście prześwitywało słońce. Powróciły ptaki, na jej krzyk zaczęło
odpowiadać echo, delikatny, ciepły zefir ogrzewał jej zziębnięte ramiona.
Dostrzegła też to, czego nie widziała wcześniej. Oczy, wielkie żółte ślepia
przyglądające się jej zza krzewów. Przystanęła by lepiej przyjrzeć się temu co
ją obserwowało. Dopiero teraz usłyszała trzepotanie tysięcy owadzich skrzydeł.
Przyciągnęła ręce do piersi i złożyła je w geście modlitwy. Zamknęła z całych
sił oczy kiedy stwór zaczął przemieszczać się w jej stronę. Stanął naprzeciw
niej, był o dobre dziesięć głów większy od niej, choć i tak posturę miał
skrzywioną. Wyglądał cudacznie, z wnętrza jego ciała biło zielone jaskrawe
światło, które przebijało się przez coś przypominającego korę drzewa, która
formowała mu kształt człowieczy. Za długie ręce, nogi przypominające
jaszczurze, twarz bez wyrazu i migoczące jak magma, złote ślepia. Z jego głowy
wylatywały i wlatywały na nowo zielone ćmy i świerszcze. Alicja drżała ze
strachu, zwłaszcza wtedy, kiedy powolnym gestem stwór uniósł rękę do góry i
palcem wskazał na drogę za nią. Zamarł tak w bezruchu. Ze strachu dziewczyna
popuściła pod siebie, lecz nie miała odwagi odwrócić wzroku od bestii. Wtedy
też usłyszała, że zbliża się coś jeszcze. Bardzo szybko i gwałtownie potwór
odwrócił się za siebie, nie spodziewała się, że będzie zdolny wykonać taki
szybki ruch. Oboje nasłuchiwali nowych kroków, Alicja wstrzymała oddech słysząc
tylko głośniejsze szamotanie się owadzich skrzydeł.
Strzał, zaraz po nim następny i
kolejny. Stwór spojrzał jeszcze na Alicję i oddalił się na swoich długich
nogach niknąc szybko w gęstwinie. Kiedy dziewczyna spojrzała przed siebie, stał
przed nią zając. Nie byle jaki zając. Przede wszystkim, stał na dwóch nogach,
miał dłonie. Można powiedzieć, że gdyby nie brązowa sierść pokrywająca całe
jego ciało, puchaty ogon wystający ze spodni i zajęcza głowa, wyglądałby
zupełnie jak człowiek w kwiecie wieku. Ubrany był w strój leśniczego w kolorze
khaki. Spod kapelusza z rondem wystawała mu para długich uszu, poruszył nosem i
wąsami i ukłonił się jej lekko. Nie przedstawił się, skinął tylko ręką, aby
Alicja szła za nim, następnie odwrócił się i zaczął iść po mchu. Blondynka
wahała się chwilę, lecz była głodna, zmarznięta i brudna. Postanowiła podbiec
do zajęczego leśniczego i utrzymując się na bezpieczne trzy kroki od niego w
milczeniu szła. Nie był rozmowny w ogóle. Na ramieniu trzymał dubeltówkę która
jeszcze pachniała siarką.
Dziecko miało też wrażenie, że odkąd
jej towarzysz był u jej boku, las wydawał się coraz bardziej pogodny.
Przejrzysty. Milszy i cieplejszy. W końcu, wyszli z niego, lecz nie znajdowała
się w miejscu, które by rozpoznawała. Jej oczom ukazała się wioska z białymi
kamiennymi domami, których dachy obite były strzechą. Między nimi biegały
dzieci, zajęcze dzieci ubrane zupełnie tak jak normalne. Te, znane jej.
Słyszała śmiechy i rozmowy w języku przypominającym połączenie skrzeku i pisku.
Lecz zdecydowanie mogła powiedzieć, że zające które stały rozmawiały ze sobą.
Kilkoro spojrzało na nią, lecz nie wyglądali specjalnie zainteresowani jej
przybyciem. Nawet grupka dzieci, przystanęła tylko na chwilę i spojrzała na
nią, a potem wróciły do swojej zabawy.
Leśniczy zaprowadził ją do
mieszkania, które stało w samym centrum wioski i jak tylko Alicja przekroczyła
próg zamarła w przerażeniu. Na środku był stół na długość około pięciu metrów
przy którym siedzieli mieszkańcy wioski. Nie to jednak było najbardziej
przerażające, lecz to co zajadali. Widziała bowiem niemalże zwęglone mięso,
przypominające kształtem człowiecze. Na ścianach wisiały trofea z ludzkich
głów, zaś jeden z zajęcy, najprawdopodobniej wódz wioski, nosił naszyjnik z zębów.
W tej chwili Alicja zrozumiała, że nie każdy gryzoń zaprowadzić może do Krainy
Czarów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz