Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Oneshoot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Oneshoot. Pokaż wszystkie posty

19 czerwca 2019

EddsWorld: Hey, Torddie~ [Red Leader x Reader]

Opis: Jesteś jedną z liderek, potocznie przez wielu nazywanych: ,,Okrągłego stołu". Twoja armia objęła kilka krajów, a sama masz polskie korzenie. Twoim ulubionym zajęcie jest.. no cóż, wkurwianie Torda :)
Autor: Faster Bendy

Korytarz, którym aktualnie się przechadzałaś był ciemny. Nie w twoich gustach było błądzenie po miejscach, w których to byłaś tylko kilka razy, jednak dziś w końcu nadszedł ten dzień, gdy to się w końcu stało. Stukot twoich wysokich obcasów rozchodził się aktualnie po całej pustej przestrzeni, a zapewne nie jeden facet rwałby sobie włosy z głowy, jakim cudem się jeszcze na nich nie zabiłaś. Prychnęłaś lekko rozbawiona na to wspomnienie i przyłożyłaś jedną z swoich zimnych rąk do ust. 
- Zapowiada się dłu- - Ucięłaś w połowie, bo na samym końcu wąskiego tunelu dostrzegłaś pewną postać. Sylwetka danej osoby była strasznie uwypuklona w okolicach gdzie powinien znajdować się jej tors, a same nogi z dumą i ciężkością stawiały kolejne kroki. Im bliżej podchodziłaś, tym więcej szczegółów mogłaś dojrzeć. Gdy jednak stałaś niecałe siedem metrów od swojego towarzysza, już wiedziałaś kto nim jest. Towarzyszący ci do tej pory mały uśmiech, przemienił się nie do poznania, a oczy pod wpływem nagłego obrotu sytuacji, nabrały chytrego blasku. 
- Hej, Torddie!~ - Wykrzyknęłaś w stronę mężczyzny, którego rogi rozpoznałabyś wszędzie. Ten natomiast, gdy usłyszał znajome mu zdrobnienie od jego imienia, zrezygnowany i najwyraźniej naburmuszony czekał na to aż do niego podjedziesz. - Grzeczny chłopiec. - Szepnęłaś do siebie zadowolona, a po chwili twoje ciało bezwładnie leżało na jednym z jego ramion.  
- Czego chcesz Niebieska? - Powiedział z wyraźnie słyszalną odrazą, skierowaną w twoją stronę, ale Ty zamiast sobie odpuścić, jeszcze bardziej się do niego przystawiłaś. 
- A co, nie podoba Ci się, że twoja ulubiona liderka chciałby z Tobą zamienić słówko? - Nie miałaś większego zamiaru zaprzestać tego co robisz. Natarczywie zaczęłaś zsuwać się na tors dorosłego mężczyzny i ani ci się śniło zmienić pozycję. 
- Niebieska.. - Najdelikatniej Jak tylko umiał, starał się usunąć twoje ciało z jego przestrzeni osobistej, lecz mimo wszystkich jego starań, nic to nie dawało. - Ile razy mam Ci mówić, żebyś do mnie nie mówiła po moim imieniu.. - Chłopak głęboko westchnął i jedna z jego ręka wylądowała na twoich włosach. Niestety, dobrze wiedziałaś, że nie miał zamiaru Cię po niej głaskać, a tylko lekko odepchnąć. Szybkim i zdecydowanym ruchem poczęłaś masować jego sztywne plecy, na co ten mruknął z niezadowolenia. - Niebieska.. - Znowu ten marudny i widocznie zmęczony wyraz twarzy. Widać było, że sypianie długimi godzinami, nie było mu dobrze znane. 
- Oh no daj spokój, przecież wiem, że lubisz jak tak do Ciebie mówię!~ - Cicho mruknęłaś do jego ucha, tym samym przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Czerwonego Lidera najwidoczniej przeszedł dreszcz, który nie chciał go odstąpić nawet na krok. Szybko zorientowałaś się w danej sytuacji i pod wpływem presji czasu, zdecydowałaś się na śmiały ruch. 
- I wiem, że mnie pożądasz... (Wolfie_XDDD Pamiętasz? :') ) - Musnęłaś swoimi malinowymi ustami, lekko jego płatek ucha i czekałaś na reakcję swojego  wybrańca. Dokładnie tak jak myślałaś, nie musiałaś robić tego długo. Niemalże natychmiast jego poliki przybrały delikatny, lekki odcień czerwieni, który tak kochałaś, a on sam niczym płochliwe zwierzę, odskoczył od Ciebie. - C-Co ty kurwa robisz??! - Wykrzyczał dane słowa, ale jego męską barwa głosu pozostawała nadal taka sama. Mimo wszystko jednak, postanowiłaś ciągnąć dalej tą chorą zabawę, która dawała ci niemałą satysfakcję i oblizałaś się po swoich wargach. 
- No weź, jesteśmy przecież liderami.. - Swoje ręce uniosłaś do góry w ten sposób, że zrównały się z twoimi ramionami, a na twarz wkradł ci się przebiegły wyraz zadowolenia. - Nie zaszkodzi nam przecież się trochę rozerwać!
- J-Jesteś jakaś popierdolona! - Napięta atmosfera wokół was stawała się coraz bardziej to wyczuwalna, a jak to kiedyś on sam określił, powietrze można byłoby kroić nożem. - Idę stąd! - Dodał po chwili, a już później znowu zostałaś sam na sam z swoimi myślami. 
- Rzeczywiście [Imię koleżanki/zastępcy]... Wkurwianie go nigdy mi się nie znudzi.. - A zaraz po tym wróciłaś do swojego przeszukiwania miejsca, w którym aktualnie przebywałaś. 


Share:

15 marca 2019

Event: Walentynki 2019 - Tańcząca w ciemności - Nessa

Spis treści:
Nessa (obecnie czytany)

Otwieram oczy. Przez chwilę leżę nieruchomo, próbując zrozumieć, gdzie jestem. Bezmyślnie wpatruję się w przestrzeń, zauroczona pociemniałym, niemalże atramentowym niebem. Spoglądam w ciemność, dopiero po chwili zwracając uwagę na lśniące łagodnie, srebrzyste gwiazdy.
Nie jestem pewna, czy już wcześniej znajdowały się w zasięgu mojego wzroku. Wiem jedynie, że wydają się znajome, choć nie od razu pojmuję dlaczego.
Równie dezorientujący jest dla mnie moment,w którym przypominam sobie, kiedy i dlaczego zasnęłam. Wciąż mrugając nieprzytomnie,w pośpiechu podrywam się do pozycji siedzącej. Wspieram się na rękach, po czym wzdycham, czując pod palcami miękką trawę. Już wiem, gdzie jestem, choć nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem widziałam tę łąkę nocą. Wygląda inaczej niż w środku dnia, zalana słonecznym blaskiem. Wydaje się uśpiona,a przynajmniej takie odnoszę wrażenie, gdy w milczeniu spoglądam na uśpione, skryte w mroku kwiaty. Jeden z nich rośnie na tyle blisko, że gdybym chciała, mogłabym go zerwać, ale nie robię tego.W zamian po prostu obserwuję.
– Gabrielu? – rzucam w pustkę.
To nie pierwszy raz, kiedy mi to robi. Nie mam problemu ze zorientowaniem się, że kolejny raz manipuluje moimi snami, kreując je według swojego uznania. Mam ochotę z nim zawalczyć i również zmienić to i owo w otaczającej nas rzeczywistości, ale powstrzymuję się. Daję mu wolną rękę, zaciekawiona kierunkiem,w którym to wszystko zmierza. To pierwszy raz, gdy pozwala sobie na taką ingerencję po tym jak pojawiła się Joce,a on nareszcie mnie pamięta.
Pierwszy, odkąd wszystko jest na swoim miejscu.
Wzdrygam się, nagle zaniepokojona. Nie chcę wracać pamięcią do tego, co się wydarzyło – zwłaszcza złych rzeczy, które wciąż kładą się cieniem na nas wszystkich. Machinalnie obejmuję się ramionami, próbując w ten sposób powstrzymać utratę ciepła, choć to nie chłód jest moim problemem. Zresztą w snach tak naprawdę nie da się odczuwać zimna; nie fizycznie, zaś chłód, który mi towarzyszy, ma swoje źródło gdzieś w moim wnętrzu.
Na sobie jak zawsze mam białą, wyszywana złotą nitką suknię matki Gabriela. To jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że śpię. Możliwe, że nie powinnam na to pozwolić przez wzgląd na Jocelyne. W ostatnim czasie żadne z nas nie jest w stanie porządnie się wyspać, więc podświadomie czuwam, wyczekując jej płaczu. Sęk w tym, że przez ingerencję męża wątpię, bym usłyszała dziecięcy płacz,a tym bardziej się obudziła.
– Nie przejmuj się. Twoja mama jest z Joce.
Wzdrygam się i natychmiast podrywam na równe nogi. Błyskawicznie okręcam się na pięcie,w pierwszym odruchu mając ochotę rzucić się z pięściami na stojącego tuż za mną mężczyznę. Serce trzepoce mi się w piersi, grożąc wyrwaniem się na zewnątrz. Gniewnie mrużę oczy, kiedy spoglądam na Gabriela niemalże z wyrzutem, to jednak nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Przeciwnie – doprowadzam do tego, że na jego ustach pojawia się łagodny, nieco tylko złośliwy uśmiech.
Zwieszam ramiona. Dłonie zaciskam w pięści, ale nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie go uderzyć. Nie żeby sobie nie zasłużył, ale atakowanie Gabriela nadal jest dla mnie nienaturalne. Kto wie, może bardziej niż do tej pory, zwłaszcza że w pamięci mam ten jeden, jedyny moment,w którym spojrzałam na niego jak na potwora. Raz, podczas którego nie był sobą, po prostu beznamiętnie spoglądając na mnie, gdy wisiałam na krawędzi balkonu, błagając go, żeby pomyślało dziecku.
Teraz to wydaje się odległe i nierzeczywiste, jak wspomnienie koszmaru, które zaczyna blaknąc zaraz po przebudzeniu. Pamiętam, ale nie wierzę, nie będąc w stanie spojrzeć na Gabriela inaczej niż połówkę mnie samej – kawałek duszy, którego potrzebuję, by normalnie funkcjonować.W zamian oddałam mu swoją, tak jaki wszystko to, co miałam.
Oboje milczymy i powoli zaczynam mieć tego dość. Czuję na sobie przenikliwe spojrzenie lśniących, przypominających dwie czarne dziury oczu,a do głowy momentalnie przychodzi mi myśl, że Gabriel doskonale wie, co sobie myślę. Wierzę, że nie robi tego specjalnie – nie tak jak tata, który nie jest w stanie od tak odciąć się od rozbrzmiewających w jego głowie głosów.W przypadku obserwującego mnie telepaty sprawy mają się zupełnie inaczej,a jedynym problemem jestem ja sama.A także więź, która łączy mnie z Gabrielem,a którą w tamtej chwili niemalże jestem w stanie dostrzec – coś jak złocista nitka, prowadząca mnie wprost w ramiona mojego przeznaczenia.
Mętlik w głowie daje mi się we znaki. Nie mam wątpliwości, że mój mąż jest w stanie to wyczuć, chcąc nie chcąc dostrzegając więcej, aniżeli mógłby sobie tego życzyć. Próbuję nad sobą zapanować, ale to nie jest proste. Coś w miejscu,w którym się znajdujemy, wytrąca mnie z równowagi.Z drugiej strony, może prawdziwe problematyczna jest napierająca ze wszystkich stron cisza, której nie jestem w stanie ignorować. Próbuję, ale nie potrafię, tak jaki nie jestem w stanie udawać, że nie martwię się o Gabriela.
To nie tak, że nie wierzę, że teraz, gdy wszyscy odzyskaliśmy wspomnienia, wszystko się ułoży. Wręcz przeciwnie, bo tak naprawdę przede wszystkim przejmuję się świadomością, że Gabriel nie podziela moich przekonań.
Ze świtem wypuszczam powietrze. Zrozumienie pojawia się nagle i już po prostu wiem, dlaczego ściągnął mnie do tego miejsca. Łąka jest spokojna, tak jaki otaczająca nas ciemność. Cisza również wydaje mi się właściwa, choć z jakiegoś powodu boli bardziej niż najgłośniejszy krzyk. Krzyżuję ramiona, choć i wtedy czuję się rozbita. To wszystko jest trudne,a ja zaczynam się bać –i nie ma znaczenia, że próbuję tego nie okazywać. Choć z mojej perspektywy sprawy mają się bardzo prosto, nie jestem zaskoczona, że Gabriel sprowadził nas a tutaj, by ostatecznie wszystko uporządkować.
Otwieram usta, ale ostatecznie nie wypowiadam nawet słowa.W zamian nieznacznie kiwam głową, dając mu wolna rękę. Skoro tego chce, proszę bardzo. Tak naprawdę nie mieliśmy okazji porozmawiać aż od porodu, oboje zbytnio zaaferowani pojawieniem się dziecka, pobytem w szpitalu, całym tym zamieszaniem wokół Marco i uroczystości, które miały odbyć się w Niebiańskiej Rezydencji. Dociera do mnie, że tak naprawdę byłam bardzo naiwna, wierząc, że po odzyskaniu wspomnień, wszystko ot tak wróci do normy,a Gabriel daruje sobie obwinianie o rzeczy, na które żadne z nas nie miało wpływu.Z drugiej strony, być może znów chce rozmawiać o ojcu, ale to niczego nie zmienia.
Czekam, choć wątpliwości coraz bardziej dają mi się we znaki. „No, powiedz coś!” – ciśnie mi się na usta, ale zmuszam się do milczenia. Wmawiam sobie, że cierpliwość to najlepsze, na co mogę zdecydować się w obecnej sytuacji, jednak to nie jest takie proste. Nie, skoro napięcie doprowadza mnie do szału. Milczenie Gabriela również, ale…
– Tak bardzo cię przepraszam.
Unoszę brwi w odpowiedzi na te słowa. Na litość matki wampirów, co to niby ma znaczyć? Spodziewam się już dosłownie wszystkiego,w tym również kompletnej głupoty z jego strony. Wiem, że się obwinia –i to zwłaszcza teraz, gdy wspomnienia wróciły. Już wcześniej wszystko było nie takie jak trzeba, zwłaszcza z perspektywy Gabriela. Wszystko to, co zrobił na jej życzenie…
Tyle że nie miał na to wpływu. Cokolwiek by się nie wydarzyło, nie zrobił tego świadomie.
Nie na sam koniec.
– Nie wierzę, że wciąż tak uważasz. – Spogląda na mnie w dziwny, bliżej nieokreślony sposób. Jego czarne oczy wydają się ciemniejsze niż zazwyczaj, choć nie sądziłam, że to możliwe. – Że szukasz usprawiedliwienia, kiedy ja…
– Nie szukam usprawiedliwienia – obruszam się. – Jesteś kompletnym idiotą, Gabrielu Licavoli. To chciałeś ode mnie usłyszeć? – Potrząsam głową. – Ale wydawało mi się, że to jedno mamy wyjaśnione. Wybaczyłam ci wszystko.
– Nessie…
– Chodź tutaj – przerywam, nawet się nie wahając.
Samą siebie zaskakuję pobrzmiewającą w głosie pewnością siebie. Rzucam mu naglące spojrzenie,w tamtej chwili po prostu nie wyobrażając sobie, że miałby mi odmówić. Mało kiedy czuję się aż tak zdeterminowana jak w tym momencie, ale to wydaje mi się właściwe.W pamięci wciąż mam tego wytrąconego z równowagi, zszokowanego Gabriela, kajającego się przede mną po tym jak pod wpływem głosu Syreny omal mnie nie zabił. Równie dobrze pamiętam jak kłóciliśmy się, gdy emocje wywołane zatartymi wspomnieniami w końcu dały o sobie znać. Byłabym naiwna, gdybym sądziła, że pojawienie się Joce rozwiązywało wszystko, ale z drugiej strony… Czy to byłoby takie złe? Może po prostu oboje musimy tego chcieć.
Tak czy siak, nie zamierzam spokojnie stać i czekać aż po raz kolejny emocje wymkną się spod kontroli. Nie te, które wyczuwam w Gabrielu. Myśl o tym, że znów miałby trzymać mnie na dystans, mnie przeraża i to do tego stopnia, że nie jestem w stanie jej znieść.
– To jedno akurat ustaliliśmy – stwierdza cicho Gabriel. Uświadamiam sobie, że wciąż siedzi mi w głowie. – Jestem zbyt samolubny, by cię zostawić.I to nawet wtedy, gdy powinienem.
– Jeszcze jedno słowo o tym, co powinieneś – cedzę przez zaciśnięte zęby –a przysięgam, że sprawdzę jak bardzo mogę skrzywdzić cię we śnie. Nie wiem jak, ale znajdę sposób, by złamać ci nos.
Jego zaskoczony śmiech na moment wytrąca mnie z równowagi. Sam Gabriel na takiego wygląda – przede wszystkim na zaskoczonego, wyraźnie niedowierzając słowom, które padły z moich ust. Spogląda na mnie dziwnie, choć nie tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Choć przez moment jego oczy lśnią i to wystarczy, bym przynajmniej trochę się rozluźniła.
–O tym też tak łatwo zapominam. Moja żona jest o wiele niebezpieczniejsza, niż mogłoby się wydawać. – Uśmiecha się pod nosem. Jest coś w tym wymuszonego, ale nie dbam o to. Nie, skoro w końcu posłusznie pokonuje dzielącą nas odległość. – Mi amore…
– Obejmij mnie.
Tylko tego chcę. Zniecierpliwionym ruchem wyciągam rękę, oczekując wyłącznie współpracy z jego strony. Tym razem nie mam jak usprawiedliwić się hormonami ciążowymi, najzwyczajniej w świecie sfrustrowana milczeniem, które na powrót zapada między nami. Poniekąd mam ochotę go uderzyć – tak dla zasady, dokładnie jak wtedy na balkonie, gdy śmiał mnie odepchnąć. Jeśli i teraz zignoruje to, że go potrzebuję…
Nie wiem czy to moje wspomnienia, czy coś innego, ale Gabriel w końcu podejmuje decyzje. Żadne z nas nie jest prawdziwe – nie do końca – ale wyraźnie czuję jego dotyk, gdy ujmuje moją dłoń. Rozluźniam się, czując jak uchodzi ze mnie całe napięcie. Wpadam mu w ramiona, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko przygarnąć mnie do siebie. Przez moment liczy się wyłącznie znajome objęcia i zapach, który czuję za każdym razem, gdy nabieram powietrza.
Wzdrygam się, kiedy ciepłe dłonie przesuwają się wzdłuż kręgosłupa. Ostatecznie zatrzymuje je na moich lędźwiach, po chwili przesuwając na płaski już brzuch.
– Tęskniłem za tobą – przyznaje,a ja spoglądam na niego skonsternowana. – Przy malutkiej trudno mi skupić się tylko na tobie. Nie żeby było w tym coś złego…
– Zawsze możemy częściej podrzucać ją mojej mamie. Albo Layli – zauważam przytomnie. – Obie rwą się do tego, by nosić ją na rękach… Zresztą czy to ważne? Teraz mnie masz.
– Możliwe – przyznaje wymijającym tonem. – Ale czy nie sama do tej pory uważasz, że ten świat nie jest prawdziwy? To nie to samo.
Wzdycham, dla odmiany sama czując wyrzuty sumienia. Gabriel nie daje mi odczuć rozczarowania, ale przecież dobrze wiem, co sobie myśli.W którymś momencie zdążyłam zapomnieć, jak prawdziwy potrafi być świat snów. Kiedyś dla nas oboje znaczył wszystko, ale z biegiem czasu…
A może przywykłam do tego, by mieć go naprawdę. Tyle że przecież mam.
– Przypomnij mi – proponuję. Zadzieram głowę na tyle, by swobodnie patrzeć mu w twarz. – Choćby to, co znaczyła kiedyś ta łąka. Pamiętam,o co prosiłeś, gdy dopiero zacząłeś mnie tu sprowadzać, ale… chcę to usłyszeć.
Wyraźnie widzę zaskoczenie w jego spojrzeniu, choć naturalnie próbuje je ukryć. Gabriel ma to do siebie, że zawsze próbuje panować nad emocjami, nawet wtedy, gdy jest ze mną –a może zwłaszcza w takich chwilach. Sęk w tym, że to już od dawna nie działa,a przynajmniej nie w takim stopniu, jak mógłby tego oczekiwać.W którymś momencie zmieniliśmy się oboje,w tym ja, choć nie mam pewności, kiedy i jak do tego doszło. Tak czy siak, nie jestem już tą wystraszoną dziewczynką, którą poznał na samym początku i którą przerastało wszystko, co wiązało się z telepatią.
– Nie jesteś – potwierdza bez chwili zastanowienia.
– To nie jest to, co chciałam od ciebie usłyszeć – zarzucam mu. Wciąż kurczowo tulę się do niego, pozwalając, by kreślił mi na plecach jakieś fantazyjne wzory.
– Hm…A co jeśli nie do końca pamiętam,o czym teraz mówisz?
Drażni się ze mną, ale serce i tak jak na zawołanie mi przyśpiesza. Zaciskam dłonie, przez moment bliska tego, żeby jednak spełnić wcześniejsze groźby. Jakoś nie mam wątpliwości, że Isabeau byłaby bardzo zadowolona, gdybym doprowadziła jej brata do porządku w bardziej zdecydowany, nie do końca delikatny sposób.
Gabriel nie daje mi po temu okazji. Zanim mam okazję się zastanowić, zdecydowanym ruchem przysuwa mnie bliżej, przy okazji nachylając się na tyle, by nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. Nie jestem pewna, które z nas inicjuje pocałunek – ja czy on. Toi tak nie ma znaczenia, bo liczy się, że nagle jego usta łączą się z moimi. Spodziewam się delikatności, ale kiedy przychodzi co do czego, również to nie wchodzi w grę. Moje ciało reaguje samoistnie,a ja momentalnie chcę znaleźć się jeszcze bliżej –o wiele, niż jest to fizycznie możliwe.
Teraz całą sobą czuję nie tylko ciało, ale również jego umysł. Wypełnia mnie całą, więc nie pozostaję mu dłużna. To tak, jakby wszelakie mury nagle runęły, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Jego myśli swobodnie przepływają przez mój umysł,a jaz ulgą przyjmuję fakt, że mimo wciąż pobrzmiewającego gdzieś niedowierzania i poczucia winy, uwaga Gabriela skupia się przede wszystkim na mnie. Poddał się, ten jeden raz, choć oboje wiemy, że jest zbyt dumny, by ot tak wycofać się z jakiejkolwiek walki.
Chyba że chodzi o mnie. Wbrew wszystkiemu nie potrafimy ze sobą walczyć.
Czuję pieczenie pod powiekami, ale właściwie nie zwracam na to uwagi.Z trudem łapię oddech, wykorzystując chwile między kolejnymi pocałunkami.W tamtej chwili czuję się w pełni żywa, już nie mając wątpliwości, że świat snów jest równie prawdziwy, co i ten, który widujemy na co dzień. Tak przynajmniej jest, gdy próbuje ingerować w niego Gabriel.W tym jednym momencie aż za dobrze rozumiem, dlaczego oni Ali są tak zafascynowani swoimi darami. To coś więcej niż iluzja, choć tak łatwo o tym zapomnieć.
– Zatańcz dla mnie – słyszę tuż przy uchu. Wzdrygam się, kiedy ciepły oddech muska mój policzek. –O to ci chodziło, prawda? Poprosiłem cię wtedy, żebyś tańczyła.
– Nie przypominam sobie, byś wtedy przyznał, że to ma być coś dla ciebie.
Prycha w odpowiedzi na moje słowa. Nieznacznie luzuje uścisk, dzięki czemu jestem w stanie odsunąć się na tyle, by na niego spojrzeć. Wciąż z trudem łapię oddech, podczas gdy serce tłucze mi się w piersi tak szybko i mocno, jakby w każdej chwili mogło się z niej wyrwać. Kręci mi się w głowie, ale to coś innego niż słabość, która towarzyszyła mi podczas ciąży.
– Wtedy to byłoby niestosowne – stwierdza przesadnie uprzejmym tonem Gabriel. Jego oczy lśnią w niezdrowy sposób, aż nazbyt wyraźnie zdradzając pożądanie. Nie żeby próbował to przede mną ukryć. – Ale żonę mogę o to poprosić, prawda? – dodaje,a na jego ustach pojawia się zaskakująco łagodny, niepewny uśmiech. – Zatańcz dla mnie, aniele.
Jak mam odmówić? Może powinnam być zmieszana, ale nic podobnego nie ma miejsca. Sen czy rzeczywistość, kiedy w grę wchodzi Gabriel, nie obawiam się niczego. Trudno, by po wszystkim, co się wydarzyło, którekolwiek z nas odczuwało choćby cień oporu czy wstydu przed drugim.
Odsuwam się, wciąż z uwagą przypatrując Gabrielowi. Nie od razu decyduję się spełnić jego prośbę. Moje spojrzenie wędruje ku niebu – aksamitnie czarnemu, jeśli nie liczyć gwiazd, ale…
Och, coś się nie zgadza.
– Aniele?
Potrząsam głową. Jak na zawołanie przypominam sobie wiersz Claire – jedną z przepowiedni, która miała dla mnie aż tak wielkie znaczenie.I spełniła się, dokładnie jak każda inna, choć z perspektywy czasu widziałam, że przyniosła wyłącznie to, co najlepsze dla nas.
Tańcząca w blasku księżyca
Zmierza ku światłu
A wraz z nią zapanuje chaos
– Nie widzę księżyca – oznajmiam z rozbrajającą wręcz szczerością.
Gabriel po prostu się we mnie wpatruje, wyraźnie zaskoczony moimi słowami. Nie tego się spodziewał, to zresztą nie wydaje mi się dziwne. Przez dłuższą chwilę oboje milczymy, wpatrzeni w siebie nawzajem, każde pogrążone we własnych myślach. Czekam, tak jaki on, choć podejrzewam, że każde z nas wypatruje czegoś innego. Zabawne, ale nie jestem pewna, czym to jest w moim przypadku.
– Co w tym złego? – pyta w końcu Gabriel. Bez pośpiechu przesuwa się bliżej mnie. – Mało ci chaosu w ostatnim czasie?
– Kto wie? – Przekrzywiam głowę. – Zaczyna mi się to podobać. Ciągłe ratowanie ciebie i twojej duszy też. – Milknę na dłuższą chwilę, po czym dodaję to, co od dłuższego czasu nie daje mi spokoju,w duchu modląco to, by w końcu zrozumiał: – Nie ma rzeczy, której bym ci nie wybaczyła. Kiedy to do ciebie dotrze?
Przez jego twarz przemyka cień. Waham się, przez moment gotowa przysiąc, że jednak powiedziałam o słowo za dużo. Zamieram, niemalże spodziewając się tego, że wróciliśmy do punktu wyjścia – że ten cudowny nastrój zaraz zniknie,a Gabriel znów zacznie zadręczać się czymś, czego nie chcę i nie potrafię zrozumieć.
A potem z jego ust padają ostatnie słowa, które spodziewam się usłyszeć.
– Moja dusza stoi przede mną.
Obraz na moment rozmazuje mi się przed oczami, choć nie od razu pojmuję dlaczego. Orientuję się dopiero w chwili,w której pierwsze łzy docierają aż do brody. Natychmiast ocieram twarz – raz,a później kolejny – ale to już nie ma sensu. Płaczę, na dodatek stojąc tuż przed nim,a ukrycie tego po prostu nie wchodzi w grę.
Z tego wszystkiego nie orientuję się,w którym momencie Gabriel materializuje się tuż przede mną. Znów mnie całuje, tym razem o wiele delikatniej i czulej, nie tyle skupiając na moich ustach, ale całej twarzy. Ociera mi policzki, bynajmniej nieprzejęty tym, że w którymś momencie wtulam się w niego, mocząc całą koszulę łzami.
– Na moje wcale nie potrzebujemy księżyca – rzuca Gabriel, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. Spoglądam na niego w roztargnieniu, przez moment zdezorientowana. To wszystko wydaje się aż tak nierealne… –W ciemnościach też można tańczyć.
Nie jestem w stanie odpowiedzieć, ale on tego nie oczekuje. Machinalnie poddaję mu się, kiedy odsuwa mnie od siebie na tyle, by móc ułożyć dłonie na moich biodrach.Z wolna obejmuję go za szyję, mimowolnie zastanawiając nad tym, co my właściwie wyprawiamy – na środku tej łąki,w mroku i bez jakiejkolwiek muzyki.
Tyle że to nie ma znaczenia. Pojmuję to z pierwszym piruetem, kiedy ostatecznie dochodzę do wniosku, że w zupełności wystarczy mi spojrzenie i obecność Gabriela. To,w jaki sposób dosłownie taksuje mnie wzrokiem…
Tak, to wystarczy.
Bo w ciemności też można tańczyć.

Inspiracja:


Od autorki: Gratuluję. Właśnie przeczytałeś ff „Zmierzchu”… Albo raczej dodatek specjalny do mojej zdecydowanie zbyt długiem kontynuacji „Lost in the Time”. ;>

Share:

13 marca 2019

Event: Walentynki 2019 - Melinda

Spis treści:
Melinda (obecnie czytany)



Leżałam rozwalona na kanapie, brzuchem do dołu, już pół żywym wzrokiem wpatrując się w ekran telewizora, na którym leciał jeden z tych głupawych seriali. Dobra, próbowałam się wpatrywać, ale coś powieki nie za bardzo chciały współpracować ze mną. Pewnie musiałam wyglądać jak jedną nogą w grobie. Wzrok zmęczonej życiem istoty, której nawet nie chciało się normalnie ułożyć zwisającej przy posłaniu ręki, która już chyba gotowa była na spoczynek w trumnie. Jej gotowość podzielała noga, która nie znalazła sobie miejsca i równie tępo zwisała. Zwieńczeniem był koc, który okrywał moje ciało, spod którego jedynie było widać ciemno blond mini burzę włosów i wcześniej wymienione już “martwe” części ciała.
 Za kanapą słyszałam ciche odgłosy dochodzące z kuchni znajdującej się nieopodal mnie. Podajże sprzątania i zmywania naczyń po wspólnej kolacji.
 Chciałam pomóc, naprawdę. Ale nie wiedzieć czemu, byłam dzisiaj jak trup nie mający siły na cokolwiek. Mimo to próbowałam, ale ona jeszcze mnie siłą zaciągnęła na kanapę, dając mi całkowity zakaz ruszania dupy z niej, póki ona nie skończy. Nawet miała czelność mi zagrozić, że jeśli kiwnę choćby palcem, to mi dupsko kapciem przetrzepie. A najgorsze z tego było chyba to, że doskonale wiedziałam, że to zrobi. Aby to było po raz pierwszy, kiedy mi grozi i groźby dotrzymuje... Kochana. Jak zawsze. No ale cóż, co ja mogę. W szczególności, że nie mam nawet jak się bronić. Bo przecież, by móc w samoobronę, trzeba najpierw mieć do tego siły. A akurat tego mi najbardziej teraz brakowało. 
 Cholera, co za jełopy w dzisiejszych czasach robią te seriale. Kompletnego sensu nie mają. A jeszcze ten wkurwiający narrator. Albo ci amatorscy aktorzy, którzy tyle talentu mają, co słoń gracji w sklepie z porcelaną. Jakim cudem jeszcze takie gówno dają? Naprawdę ktoś ma na tyle mało IQ, by móc to oglądać?
 A, no tak. Tym kimś byłam ja. Hah, no dobra. Zwracam wam honor, gówniane seriale telewizyjne. 
 W sumie i tak już ledwo co widziałam. Obraz wił się jak jakiś wąż, do tego rozmazany jak farba na płótnie, a wokół tego co widziałam już się powoli rozchodziła czerń. Ciemność. Kochana, błoga ciemność, która zawsze utula do snu. I nie tylko do snu. Kojarzyła mi się z czymś jeszcze, takim dziwnym uczuciem, ale… cholera, na obecną chwilę nie wiedziałam jak to nazwać. Jakbym kiedyś to znała, ale dziwnym trafem zapomniała. Jakby umysł chciał o tym zapomnieć. 
  Szybko ta dziwna myśl uleciała, kiedy nawet nie zauważyłam, jak już zamknęłam oczy, a umysł automatycznie zaczął się powoli wyłączać z rzeczywistości.
- Mała, nie zasypiaj na kanapie. Od tego jest nasze łóżko. - przez otaczający umysł mrok przebił się słodki, pełen troski i miłości kobiecy głos, który zadziałał niczym zimna woda.
 Zamulona powoli otworzyłam oczy i na wpół już śpiąc niebieskie oczy powędrowały w stronę kobiety, która potrząsnęła stanowczo, acz delikatnie moim ramieniem. 
 Długie, kasztanowe włosy spływały po jej ramionach, a oczy w miętowym odcieniu spoglądały na mnie z równie wielkim uczuciem, z jakim słowa wypływały z jej warg. Tak rozkosznych, słodkich warg. 
 Nawet nie za bardzo zwróciłam uwagę na jej czarną, ołówkową sukienkę, która idealnie obejmowała jej smukłe ciało, oraz na czarną opaskę ze wstążką ukrytą w jej włosach. Jak też na dziwnie bladą skórę, która normalnie była tak uroczo rumiana, że mogłabym wtulać się w nią godzinami i się tym nie nudzić.
 Znowu dobiegł do mych uszu jej głos, trochę wyraźniej, a jednak… jakby cichszy.
-No już… wstawaj
 Łzy nagle zaczęły uciekać z jej pięknych oczu w tym samym momencie, co z moich, nadal na wpół otwartych, a jej usta zaczęły się wykrzywiać w grymas bólu. Zmarszczyłam brwi, nie za bardzo rozumiejąc jej zachowania jak i powodu, dlaczego miałabym właśnie płakać, kiedy nie czuję nic, co mogłoby wyciskać ze mnie te krople wody zmieszane z solą.
-Proszę, wstawaj
 Nagłe mrugnięcie starczyło, abym na miejscu dziewczyny… zobaczyła samą siebie, zapłakaną, szlochającą. Trzymającą mnie za ramiona rękami po obu stronach i potrząsając coraz żywiej. Przez zaciśnięte zęby coraz szybciej uciekało notorycznie jedno słowo.
-Wstawaj….wstawaj… wstawaj…
WSTAWAJ


***


 Najpierw poczułam, jak słońce ma na tyle tupetu, aby świecić mi tymi swoimi głupimi promieniami po oczach. Mruknęłam niezadowolona, delikatnie odwracając głowę, aby uciec od bezlitosnego światła. Potem poczułam swoją rękę spoczywającą martwo na moim czole. Zaraz posłużyła, jako ochrona przed słońcem. A na koniec zorientowałam się, że leżę nago rozwalona na całą szerokość i długość posłania. Drugą ręką leniwie zaczęłam szukać zegarka, który powinien leżeć na komodzie. No, powinien. Ale coś ręka nie mogła go znaleźć.
 No dobra, czyli czas na tą gorszą opcję. Trzeba dupe ruszyć.
 Niechętnie wyciągnęłam się cała, wypinając dumnie pierś, a na dźwięk strzelających kręgów zamruczałam przeciągle. Westchnęłam ciężko i leniwie przekręciłam się na brzuch w stronę krawędzi łóżka, aby na wpół otwartymi, miętowymi oczami, rozejrzeć się po podłodze. Może przez sen wyjebałam gdzieś ten głupi zegarek, bardzo możliwe. Nie za bardzo mi się chciało zgarniać włosy, które przesłaniały mi pół twarzy, a przy tym pół wizji, więc tylko od niechcenia dmuchnęłam w grzywę, łudząc się, że to wystarczy.
 Ku mojemu zaskoczeniu, wystarczyło, aby troszeczkę było lepiej.
 Spojrzeniem szukałam ów urządzenia, przy tym nie przejmując się faktem, że temu pokojowi przydałoby się trochę sprzątania. Tam trochę ubrań porzuconych to tu to tam. Trochę jakichś papierków chuj wie po czym. 
 Sam pokój nie był jakiś duży. Akurat dla jednej osoby, która w sumie nie miała wygórowanych wymagań. Jedynie na tyle duży, aby spokojnie mógł pomieścić łóżko pojemności dwóch osób, jakąś szafę na ubrania, komodę i biurko na którym spoczywał jakiś mały stosik papierów. Jedynym co mogło posłużyć za oświetlenie była lampka na biurku. No może był na suficie jeszcze mały żyrandolik, ale w nim akurat żarówki nie działały. A mi nie specjalnie się spieszyło z wymianą jej na nową. 
 W końcu dojrzałam elektryczny zegarek, który… no co za mały skurwysyn… Jęknęłam z bólem na myśl, że albo będę musiała wykazać się szczególną gimnastyką, albo wstać jak normalny człowiek i po prostu podnieść go. Po chwili namysłu pomyślałam, że skoro i tak w sumie trudno nazwać mnie “normalnym człowiekiem”, to może po prostu znajdzie się trzecia opcja. 
 Tak więc wyciągnęłam ogon, którego jeszcze przed sekundą nie było, w stronę urządzenia. Po chwili zegarek już zawisł przede mną, a ja ze zmrużonymi oczami przyglądałam się godzinie wyświetlanej na ekranie. Oh, już południe dochodziło. To chyba wypadałoby wstać. 
 Bezceremonialnie odstawiłam zegarek na komodę. Po chwili zbierania many, aby użyć jej do załadowania siły, którą miałam wykorzystać do podniesienia się, ostatecznie sturlałam się z łóżka jak jakaś kłoda. Po tym dopiero znalazłam chęci, aby wstać na równe nogi. Rozciągnęłam nagie ciało ku górze, mrucząc przeciągle, przy czym ukradkiem spojrzałam na kalendarz wiszący na pobliskiej ścianie. Zaraz, dzisiaj…. jest 13 luty. Oh, zaraz mi twarz się rozpromieniła, a rozespanie zaraz odeszło w niepamięć. Co roku spotykam się ze swoją ukochaną o północy, kiedy tylko dzień z 13 przejdzie na ten powszechny dzień, gdzie to każdy okazuje swoje czułostki osobom, które są mu bliższe. Nie ominęło to również mnie i mojej kochanej Rosi, z którą spędzamy nierozłącznie ten dzień przez calutkie 24 godziny.
 Zachichotałam pod nosem na myśl o wspólnych chwilach, igraszkach i innych zabawnych czy bardziej czułych chwilach. Z tym akcentem podjęłam bardzo poważną decyzję.
 Czas w końcu się odpowiednio ubrać i przygotować.
 ...I może coś dobrego sobie przekąsić.


***


 Powoli zbliżała się już północ. Ciemność oblegała wielkie miasto, które dzięki licznym latarniom i innym źródłom światła, mieniło się pięknie. Przez to właśnie, mimo gołego nieba, trudno było dostrzec jakąkolwiek gwiazdę. No chyba że naprawdę wytężysz wzrok i będziesz miał w głębokim poważaniu powstały potem ból gałek ocznych.
 Kroczyłam radosnym krokiem przez chodnik, zmierzając ku miejscu naszego stałego miejsca spotkań. Z racji, że mimo gołego nieba, to jednak był luty i za ciepło nie było, opatulona byłam w ciepły, czarny płaszcz, który sięgał mi do połowy ud. Z pod niego wystawała nieco falowana, czerwona spódniczka, a nogi opatulały czarne rajstopy. Ciepłe buty na obcasie stukotały z każdym wykonanym przeze mnie krokiem. Szyja owinięta była szkarłatnym, grubym szalikiem, który jednak nie zdołał zatrzymać pod sobą długich, kasztanowych włosów, które uciekły i swobodnie spływały po nim. Z jednego ramienia zwisała czarna torebka, a z niej wystawała dyskretnie szyjka butelki wina. Półsłodkiego. 
 Taki jakie obie lubiłyśmy. 
 Te już tak nie wystawały z torebki, ale również nie zapomniałam o kieliszkach do wina. Czyste i zabezpieczone, aby w torebce się nie poturbowały za bardzo.
 Twarz moja obecnie wyrażała radość zmieszaną z tęsknotą jak i z podekscytowaniem na myśl o spotkaniu się. Tak na prawdę. 
 Doskonale pamiętałam drogę. Tyle już lat tędy chodziłam. Tyle, że normalny człowiek nie mógłby sobie wyobrazić tego. Tu w lewo, trochę prosto, znowu w prawo. W końcu przeszłam przez pasy na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się ogrodzony murem teren usiany trawą oraz drzewami. Ah, dzisiaj też oświetlony małymi lampionami.
 Nie zatrzymywałam się, rozglądając się za naszym miejscem spotkań. Zawsze to samo miejsce. Za każdym razem. Każdego roku, w każde ważniejsze dla nas święto. Niezmiennie.
 W końcu mój uśmiech się powiększył, a z mojego gardła doszło niskie mruczenie wyrażające zadowolenie. Znalazłam. A ona już tak na mnie czekała. 
-Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam, moja droga.
 Z trudem się powstrzymałam, aby nie zacząć biec i po prostu skoczyć na nią. Po prostu spokojnym krokiem podeszłam i złożyłam czuły pocałunek na wizerunku mojej miłości, który widniał na nagrobku, na którym widniał napis 

Rosellin Gordon
2018-2070

 Wyciągnęłam z torebki dwa kieliszki na wino i postawiłam je na kolumnie grobu. Obok swoje miejsce znalazła butelka wina, a nawet i druga! Jednak za nim napoczęłam jedno z nich, wyciągnęłam zapalniczkę i po chwili świece, jakie się tu znajdowały, spokojnie się paliły. Usadowiłam się na krawędzi grobu tuż przy wizerunku mojej kochanej Rosi i sięgnęłam po butelkę, którą już po chwili nalewałam do kieliszków. Odstawiłam butelkę na bok, a ów kieliszki wzięłam w obie dłonie. Jedną postawiłam przy zdjęciu, a drugą nadal trzymałam w ręku. Spojrzałam wyczekująco na zegarek, jaki schował się pod rękawem płaszcza, a kiedy wybiła równa północ, uśmiechnęłam się wręcz czule. Spojrzenie zwróciłam w stronę zdjęcia, a kieliszek przybliżyłam do stojącego obok drugiego.
-Wesołych Walentynek, Moja Rosi.
 Symbolicznie stuknęłam lekko kieliszkiem o kieliszek i ponownie ucałowałam wizerunek tej pięknej, mimo wieku nadal nieskalanej żadną skazą twarzy. Jedynie szkoda, że nie widać tu było równie intensywnie jej miętowych oczu, równie uroczo rumianej skóry i kasztanowego odcienia włosów, jakie naprawdę miała. Ale to nic. Nadal była dla mnie piękna. Tak samo piękna jak w dniu, kiedy mnie znalazła. Tak samo jak w dniu, kiedy zobaczyła prawdziwą mnie i się nie bała. Tak samo, kiedy odkryłam, że to właśnie ona jest drugą połową mej spłowiałej, zepsutej duszy. Tak samo jak w dniu, kiedy i ona ujrzała we mnie to, co ja w niej. 
 Tak wiele lat minęło, a jej piękno nadal niczym nie skalane. 
 Spojrzałam na nocne niebo, gdzie tutaj, w naszym miejscu spotkań, mimo otaczających nas budynków miasta, dało się spokojnie dostrzec gwiazdy, które wybijały się swym blaskiem z otaczającej ich ciemności. Upiłam łyk wina, rozkoszując się jego smakiem rozpływającym się na mym języku. 
-To jak, ty zaczniesz opowiadać, czy znowu ja?
 I tak zaczęłyśmy wspólnie walentynki, tradycyjnie rozpoczynając je rozmową i ciesząc się swoją bliskością. 
Share:

9 marca 2019

Undertale: Do pierwszych promieni słońca {Until First Light - tłumaczenie PL} [+18]

Autor obrazka: haro
Notka od tłumacza: Wcielasz się w rolę służącej na zamku Króla Papyrusa kobiety. Pewnego dnia pokojówki mówią Ci, że Król pragnie mieć dzisiaj na noc jedną ze swoich służek. Przygotowały Cię więc, umyły i wpuściły do jego sypialni, gdzie miałaś na niego czekać.
Opowiadanie Underfell Papyrus x Czytelniczka. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Oraz do dorosłego odbiorcy.
Autor opowiadania: MsMK
Link do oryginału: klik

Patrzyłaś na swoje odbicie w lustrze, patrzyłaś na błyszczącą biżuterię. To nie byłaś Ty, pokryta sadzą z kominka. To nie byłaś Ty, brudna i przemęczona nocami spędzonymi w kuchni. To nie byłaś nawet Ty, szykująca się do kolejnego dnia.  Pachniałaś lawendą zaś Twoje ubrania to nie strój służącej, ale piękna szata szlachcianki, miększa niż cokolwiek co kiedykolwiek czułaś, przezroczysta, lekka i ponętna. Głęboki, krwisty czerwony barwnik był bogatszy niż jakikolwiek jaki mogłaś kupić na własne potrzeby. Wyglądałaś niczym królowa… 
Pokręciłaś głową odganiając tę myśl. Nie powinnaś myśleć w ten sposób. Król często wzywał służki do swoich komnat, zwłaszcza gdy był spragniony dotyku, albo ukojenia. Służące plotkowały cicho o jego życzeniach w takie dni, a ich historie bardzo różniły się od siebie więc nie wiedziałaś czego się spodziewać. Niektóre mówiły, że pozostawia je poranione, wypełnione jego nasieniem po upojnej nocy. Inne, że w takie noce traktuje je jak cel by praktykować swoje strzelania z łuku. I mimo wszystko tym akurat wierzyłaś. To nie tak, że był złym królem, ale Król Papyrus nie znał litości. Wojna otoczyła królestwo i aby nie dać się pokonać musiał być brutalny. Przez większość czasu razem ze swoim wojskiem bronił granic królestwa. Upewniał się, że żadna, nawet najmniejsza wioska w jego państwie nie padnie ofiarą najazdu wroga. Razem z bratem często zmieniali się wartą co jakiś tydzień na froncie. Rozkazywali wojskom, liczyli straty, gromadzili zapasy, odwiedzali chorych i grzebali zmarłych. Kilka razy miałaś okazję być bliżej niego, dostrzegłaś wtedy, że mimo zimnego spojrzenia oraz niezliczonych pokonanych w walce, ma całkiem specyficzne poczucie humoru. Liczyło się dla niego na dobrą sprawę tylko jedno – jakość. Jego brat śmiał się z tego, sam preferował jakieś szmaty za ubranie, tanie i obskurne miejsca. Papyrus wolał aby wszystko miało swój rodowód. Jego kot, jedzenie, ubrania, zbroja – wszystko musiało posiadać swoją historię, być najlepsze i w dodatku najlepszej jakości. Tak, aby „pasowały na króla” jak mawiał. Ale ty… kurwa, daleko Ci do tego. Jasne, dobrze i szybko sprzątasz, ale… 
Twoje ręce nie były gładkie i miękkie jak panienek z dworu, które używały swoich rączek do wskazywania tego co im podać i zakrywania ust gdy się drwiąco śmiały. Twoje ręce były szorstkie od szorowania naczyń, pełne blizn od kuchennego noża, paznokcie zaś ścinałaś najkrócej jak się dało, tak aby nic nie dostawało się pod nie. Co prawda miałaś teraz ładnie ułożone włosy, ale te same w sobie były zniszczone przez lata pracy w kuchennym dymie, kąpielach w tanich mydłach oraz spinaniu ich każdego dnia w kok. Choć w oczach widać było błysk, to także i zmęczenie. Długie noce pełne ciężkiej pracy pozostawiły po sobie widoczne wory pod nimi. 
… Daleko ci do aparycji szlachciców czy to potwornych, czy ludzkich. 
Ale ku Twojemu zaskoczeniu, nie tego chciał. Wybierał pewnie takie służki jak Ty, aby je wykorzystać i porzucić bez martwienia się o jutro. To tylko chwilowe… nie jesteś nawet pewna, że to właśnie Ciebie wybrał. Mógł powiedzieć aby przysłali jakąkolwiek służącą. Z jakiegoś powodu ta myśl zwiększyła Twoje nerwy. Świadomość, że wypełniasz rozkazy sprawiała, że łatwiej było Ci się ze wszystkim pogodzić. Wierzyłaś pokojówkom, że przygotowały Cię najlepiej jak umiały dla niego, więc wzięłaś głęboki wdech i uśmiechnęłaś się. Każdy ma swoje zadanie, trzeba zadowolić Króla, to ma sens biorąc pod uwagę co zrobił dla Twojego państwa. Usłyszałaś szepty i ciężkie kroki na korytarzu, serce znalazłaś w gardle, wybiegłaś więc z królewskiej łazienki by stanąć w sypialni. Byłaś tam wiele razy, podawałaś śniadania z rana oraz wieczorem podawałaś mu alkohol. Ale tym razem całe pomieszczenie było inne… Podeszłaś do szafki z alkoholami zastanawiając się co mu dzisiaj podać. Wraca z frontu i będzie to jego pierwsza noc od tygodnia w łóżku. Trzeba podać coś na tyle mocnego, aby go zrelaksowało, ale nie upiło. Po chwili miksowałaś jego ulubione trunki, jest staroświecki nie lubi lodu w trunkach bo nie podoba mu się to uczucie kiedy kostki stukają w jego zęby. Właśnie dodawałaś kostkę cukru i whiskey, kiedy drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem. Gdybyś nie pracowała tak długo dla niego, zapewne byś teraz podskoczyła w przerażeniu. W progu stał on, szkieleci potwór mierzący sobie prawie siedem stóp. W pełnym rynsztunku na którym pobłyskiwała krew zabitych wrogów. Grzecznie ukłoniłaś się, ale Cię zignorował całkowicie. Kawałek po kawałku ściągał zbroje podając ją pokojówkom, jakie były za nim. 
 -WYCZYŚCIĆ I ODŚWIEŻYĆ. POZBĄDŹCIE SIĘ WSZELKICH DZIUR ORAZ PLAM
-Tak, mój panie
-I PODAJCIE MI ALKOHOL. 
-Już przygotowany, mój panie – odezwała się inna pokojówka, przytakując w Twoją stronę, by następnie zamknąć drzwi. Zmieszany i zaskoczony, Król odwrócił się w Twoją stronę z zaskoczeniem. 
-CO TO MA ZNACZYĆ? – Słyszałaś śmiech po drugiej stronie drzwi i czułaś, jak twarz pali Cię od rumieńców gdy w mgnieniu oka zrozumiałaś. Nie wołał po Ciebie, czy kogokolwiek. Pokojówki wykręciły Ci żart… paskudny kawał. Teraz stoisz przed Królem, wyglądasz jak najbiedniejszy szlachcic, jesteś pół naga tak jakbyś była pewna, że uda Ci się go uwieść. 
-T-twój alkohol, mój Panie? – Drżałaś, ale mówiłaś tak jak zawsze, próbowałaś zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Po drugiej stronie drzwi rozległ się stłumiony szept. Widziałaś jak jego oczy podążają na nie, a potem powoli na Ciebie i wymalowane na Twojej twarzy zmieszanie i zawstydzenie. Gdy połączył wszystko w całość uniósł brwi. Podałaś mu szklankę pewną ręką, ale ze spuszczonym wzrokiem, wtedy niski śmiech zaskoczył Cię. 
-KOCHANIE, NIE POWINNAŚ TAK POJAWIAĆ SIĘ W MOICH KOMNATACH. DOCENIAM WSZYSTKO, ALE WIESZ JAK MOGĄ ZAREAGOWAĆ INNE POKOJÓWKI, KIEDY NASZ MAŁY SEKRET WYJDZIE NA JAW? MOGĄ ZACZĄĆ CIĘ ŹLE TRAKTOWAĆ PEŁNE ZAZDROŚCI, A NA TO POZWOLIĆ NIE MOGĘ – zamruczał biorąc szklankę i odkładając ją obok Ciebie – MOGĘ?
-…Co? – skrzeknęłaś gdy przyciągnął Cię za biodra, a potem uniósł do góry w swoich ramionach. Ocierałaś się o jego ochraniacze, zmieszana i pełna zmartwień. – Ah! Przepraszam, pokojówki kazały mi tu przyjść! Mówiły, że chciałeś mnie widzieć! 
-Udawaj jak ja, to rozkaz – powiedział cicho, ciszej niż kiedykolwiek – MUSIAŁY WZIĄĆ CIĘ ZA ŁATWY CEL. JESTEŚ PIĘKNA I NAIWNA. NIE MOGŁY WIEDZIEĆ, ŻE TY I JA SPOTYKAMY SIĘ OD DAWNA. GŁUPCY – stęknęłaś kiedy okręcił  Cię i z głośnym stuknięciem przywarł z Tobą do drzwi, jego twarz była zaledwie kilka centymetrów od Twojej, zakrył też Twoje usta, abyś nic nie mówiła nic dalej. – Jęcz – rozkazał, a ty nie umiałaś nie spełniać rozkazów, więc to zrobiłaś, stłumione jęki wydobywały się spod jego ręki. Mogłaś słyszeć szepty po drugiej stronie drzwi, a potem dźwięk oddalających się w pośpiechu kroków. Król trzymał Cię tak, póki nie miał pewności że odeszły, potem powoli zabrał dłoń i postawił Cię na ziemi.  – NIENAWIDZĘ TYCH ZAMKOWYCH DEBILI – rzucił prostując się, chwycił za butelkę jednego z trunków jaki miał w szafce. Połowa butelki zrobiła się pusta w jednym mocnym łyku – SŁUŻĄCY SĄ NAJGORSI, ZAWSZE PLOTKUJĄ I PRÓBUJĄ WZAJEMNIE POCIĄGNĄĆ SIĘ NA DNO, JAK SZCZURY… BEZ URAZY
-Nie… nie obrażam się – burknęłaś cicho oddychając i dotykając policzków, rozglądając się jednocześnie za czymś, czym mogłabyś się zakryć. 
-ALE TO POWINNO DAĆ IM COŚ DO PLOTKOWANIA, SKORO SAME TEGO TAK BARDZO CHCIAŁY. POWINNY ZOSTAWIĆ CIĘ W SPOKOJU BO SIĘ MNIE BOJĄ – popatrzył na Ciebie, zamarłaś, zakrywając się pośpiesznie rękami – CO ROBISZ? 
-Przepraszam ja… ja nie powinnam być tu u Króla … - szepnęłaś, prychnął przez zęby. 
-SĄDZĘ, ŻE TO JA POWINIENEM ZDECYDOWAĆ, PRAWDA? – zaśmiał się. 
-Oh! O-oczywiście, Panie – skrzeknęłaś opuszczając ręce by zacisnąć palce na materiale. Potem puściłaś pozwalając mu się sobie przyjrzeć. Wydawał się być rozbawiony tą sytuacją. Miał zdecydowanie lepszy humor niż zazwyczaj, a to dodatkowy plus. 
-ZRÓB KOLEJNEGO DRINKA – rozkazał trzymając w ręce pusty do połowy, wcześniej przygotowany trunek – TAKI JAKI LUBISZ – Jaki lubisz? Nie wiesz nic na ten temat. Nigdy nie pijałaś niczego… wytwornego. Nie chciałaś też, aby czekał za długo, więc chwyciłaś za pierwszego szampana jakiego miałaś pod ręką i wyciągnęłaś go w jego stronę. – NIE DLA MNIE  - odsunął go w Twoją stronę. Byłaś zaskoczona, nalałaś do kieliszka i wzięłaś łyk. Bąbelki natychmiast zakręciły Cię w nosie, ale słodki smak Cię zaskoczył, aż położyłaś rękę na policzku, starając się ukryć uśmiech zadowolenia. 
-STRASZNE – westchnął wyciągając chusteczkę z półki i podał Ci ją – NIE MASZ GUSTU JEŻELI CHODZI O SZAMPANY. SPRÓBUJ INNEGO. CO PIJASZ W DOMU? 
-Głównie miód – rzuciłaś delikatnie, mruknął i popatrzył na półkę. Nie zajęło mu długo zanim znalazł butelkę miodu, sam go nalał do innego kieliszka i podał Ci go 
-BARDZO… RUSTYKALNY… WYBÓR 
-Masz na myśli biedny – powiedziałaś zanim pomyślałaś – Przepraszam! Nie chciałam zabrzmieć jakbym…. – Uniósł rękę by Cię powstrzymać
-PRZESTAŃ, PIJ. – Zamknęłaś swoje usta i zamoczyłaś je w najsłodszym miodzie jaki kiedykolwiek smakowałaś. W tym czasie król opróżnił swój, usłyszałaś rozsuwanie zamka, co oznaczało że pozbywa się swoich ochraniaczy. Gdy skończyłaś i odwróciłaś się w jego stronę, zaczął podawać Ci części rynsztunku. Niektóre nawyki nigdy nie umierają. Część z nich sam umieścił na manekinie w koncie, a kiedy odwróciłaś się usiadł na swoim łóżku, rozpijając koszulę ze stęknięciem. Nic niezwykłego bo przecież wypił co nie co, ale okoliczności w jakich się znajdowaliście sprawiły, że znowu się zarumieniłaś. – JESTEŚ NOWA?
-Nie, panie. Pracuję tu dość długo – odpowiedziałaś, mruknął i popatrzył na Ciebie 
-AH, TO TY PODAJESZ ŚNIADANIA I MOJE TRUNKI NA NOC – powiedział przytakując – WYBACZ LUDZIE SĄ TUTAJ BARDZO PODOBNI DO SIEBIE 
-Cóż, mamy takie same stroje
-BYĆ MOŻE DLATEGO WŁAŚNIE TAK ZAREAGOWAŁEM – przyznał – NIE CHODZIŁO O TWOJĄ TWARZ
-Tak, mój Panie
-DOBRA, CHODŹ TU DO MNIE – poklepał swoje kolano i zaśmiał się cicho gdy zarumieniłaś się w szoku – NO CO? NIE MIAŁAŚ MI USŁUGIWAĆ GDY PRZYBĘDĘ? TYLKO MI NIE MÓW, ŻE ZMIENIŁAŚ ZDANIE CO DO LOJALNOŚCI SWOJEJ SŁUŻBY 
-Oczywiście, że nie – odpowiedziałaś szybko podchodząc do niego – C-co mogę zrobić dla mojego Króla? Masaż? 
-MAM LEPSZY POMYSŁ – z tymi słowami pociągnął Cię na miękki materac, ściągając koronę i kładąc ją na stoliku obok łoża – CO TY NA TO, ABY OBRÓCIĆ PLOTKI W PRAWDĘ? JESTEM ZNUŻONY I POTRZEBUJĘ SIĘ NAŁADOWAĆ. 
-…Dobrze, Panie – przesunęłaś się nieco bliżej niego, starając się wyglądać pewnie – Jak sobie życzysz. 
-NAPRAWDĘ? CHCESZ TEGO? – przyglądał Ci się uważnie, pochylając się bardziej w Twoją stronę 
-Ja… tak? – skrzeknęłaś zmieszana – Kto by nie chciał być z tobą, Panie? Jesteś silny i walczysz za nas wszystkich. Choć tyle mogę zrobić. 
-ROBISZ TO BO JESTEM TWOIM KRÓLEM? – zapytał łapiąc Cię za brodę by podnieść ją do góry tak by wlepić w Twoje oczy swoje czerwone spojrzenie.  – CZY DLATEGO, ŻE CI SIĘ PODOBAM? SĄDZISZ ŻE JESTEM MIŁY, CZARUJĄCY I PRZYSTOJNY? – Przez długą chwilę nic nie odpowiadałaś myśląc nad odpowiedzią. Prawda, czułaś wobec niego chęć spełniania rozkazów jako jego służąca wiedziałaś, że to Twój obowiązek spełniać jego zachcianki. Ale wiesz, że Twoim obowiązkiem nie jest oddawanie mu swojego ciała ponad to ten Król nie przyjmie Ciebie ślepo podążającej za każdym jego rozkazem
-Chyba, jeżeli pozwolisz mi wyrazić swoje zdanie… - zadrżałaś. 
-MÓW ŚMIAŁO – nalegał – W KOŃCU ZAPYTAŁEM 
-Panie, nie znam cię. – zaśmiał się kładąc na poduszkach i opierając głowę na rękach
-TERAZ O TYM MÓWISZ?
-Chodzi mi o to, że wiem co pijesz, wiem co lubisz jeść, oczywiście, znam twoją poranną rutynę – przyznałaś – I wiem, jak postępujesz z poddanymi, jak na wojnie i w opowieściach
-WIĘC ZNASZ MNIE DOBRZE
-Oh, ale ja nie.. – powiedziałaś szybko – Nie wiem co sprawia, że się śmiejesz, albo zachowujesz kiedy nikogo nie ma w pobliżu. Nie wiem co myślisz kiedy nie możesz spać, ani co dobrego zrobiłeś nie dbając o rozgłos. Nie wiem czy… nie wiem jak często prosisz służących do siebie, czy masz kochankę o której nie mówisz. Nie wiem nawet jaką lubisz książkę najbardziej. 
-TO WAŻNE, ABY KOGOŚ POZNAĆ? – zapytał zaciekawiony – BRZMI GŁUPIO. CZY FAKT, ŻE JESTEM KRÓLEM NIE MÓWI SAM PRZEZ SIEBIE? MUSISZ ZNAĆ NUDNE DETALE?
-Zapytałeś, czy podobasz mi się dlatego, że jesteś królem – zaczęłaś krzyżując ręce – I szczerze powiem, że to ma na mnie wpływ, bo jestem twoją służącą i moją powinnością jest służyć ci najlepiej jak potrafię. 
-ALE?
-Ale, zapytałeś się czy uważam cię za … czarującego i … miłego – popatrzyłaś na niego, jego czarna koszula była rozpięta, widziałaś kości na których były blizny, zadrapania, niektóre nawet były obłupane. – A na te pytania, Panie, mam za mało wiedzy o tobie, aby ci na nie odpowiedzieć. – Przez chwilę po prostu patrzył się na Ciebie, dziwne doznanie przebiegło po Twojej skórze. Właśnie powiedziałaś Królowi, że niekoniecznie uważasz go za przystojnego, czarującego czy miłego. Temu samemu Królowi, który był znany ze swojej waleczności, brutalności, zadawania bólu i chodzenia umazanym we krwi. Jego palce są niczym szpony, zęby ostre, zaś jego czerwone spojrzenie sprawiało, że przeszył Cię dreszcz. 
-TO TWOJA SZCZERA ODPOWIEDZ? – zadrżałaś, ale przytaknęłaś. Mruknął zamyślony, potem przez dłuższą chwilę milczał, by następnie wstać po kolejnego drinka. Zaproponował Ci jednego, przytaknęłaś, wstając by go wziąć. W chwili gdy dotykałaś szklanki nagle znalazł się za Twoimi plecami, przyciskał Twoje ciało do zimnego kryształu. 
-P-Panie?
-JAKO KRÓLA WIDZISZ MNIE JAKO MORDERCĘ I KOGOŚ RAPTOWNEGO… - mówił powoli – A JAKO OSOBĘ, NIE ZNASZ MNIE WIĘC NIE MOŻESZ POWIEDZIEĆ, CZY JESTEM DOBRY CZY ZŁY, ZGADZA SIĘ? – nie ośmieliłaś się odpowiedzieć, czy nawet ruszyć. Nawet wtedy kiedy jego ręka powędrowała na Twój brzuch by Cię do siebie przybliżyć.  – ZAPOMNIJMY WIĘC O TYM, ŻE JESTEM KRÓLEM. ZAPOMNIJMY O TYM CO DOBRE I O TYM CO ZŁE I POZNAJMY SIĘ… JA TEŻ CIĘ NIE ZNAM, NAWET JEŻELI DOSTRZEGAM TO, CO TY ZA WSZELKĄ CENĘ CHCESZ ZIGNOROWAĆ 
-To… znaczy? – zamruczał, czułaś na plecach wibracje jego żeber, przesunął obie ręce na Twoje biodra, dotyk materiału był cudowny. 
-Mój dotyk cię podnieca? – mruczał Ci do ucha, zamarłaś – Moje ciało cię podnieca? Marzysz, że kiedy na ciebie patrzę… mam zamiar zrobić ci coś bardzo grzesznego w tym pokoju? – Jedna jego ręka zawędrowała na Twoją pierś, druga zaś na kobiecość. Drażniły skórę, zaś dotyk jego kości na plecach był nie do zniesienia. 
-Tak, Panie – szepnęłaś, rozpływając się w jego oddechu. 
-Teraz nie jestem twoim panem, ani królem – nalegał, ściskając Cię delikatnie – Dzisiaj nie ma żadnych królów czy sług. Jesteśmy… pomiędzy. Idealni obcy, którzy chcą czuć się dobrze… a ty, moja słodka, przerażona, kochana, mała, ludzka samico… podobasz mi się 
 Wzięłaś głęboki wdech gdy rozchylił Twoje nogi, mogłaś się nadal ruszać, drżałaś w jego objęciach niepewna tego co powiedzieć albo zrobić. Nadal nie miałaś pojęcia, czy to jest część jakiejś dziwnej gry czy po prostu jest takim zwyrodnialcem, ale Twoje ciało nie dbało o to. Poszłaś za tym uczuciem, gdy uniósł Cię bez problemów, przekręcając się posadził na swoich kolanach. Czułaś pod nogami jego napęczniałego magicznego kutasa. Uśmiechał się, gdy stęknęłaś zaskoczona. 
-Co mam ci powiedzieć? – zapytałaś tracąc oddech gdy jego palce bawiły się materiałem Twojej bielizny. Zamruczał, gdy palcami błądziłaś po jego kościach, masując delikatnie i przyciągając do siebie bardziej. Mruczenie powoli zamieniło się w warczenie i trochę za mocno rzucił Cię na poduszki 
-COKOLWIEK KURWA CHCESZ – odpowiedział przyciskając swoje zęby do Twoich ust, nie wiedziałaś jak, ale całował Cię. Gdy językiem błądził w Twoich ustach poczułaś smak pomarańczy i whiskey. Stęknęłaś z rozkoszy, skorzystał z okazji i zajął się Twoją górną wargą. Zacisnęłaś ręce na prześcieradle jednocześnie nadstawiałaś się bardziej. Cicho stęknęłaś ocierając się swoimi biodrami o jego. Podobało mu się to najwyraźniej, ponieważ jego ręka szybko przytrzymała Cię w miejscu, zaś ciepło jego ciała zwiększyło się. W takich okolicznościach nie chciałaś wiedzieć jaka magia się tam dzieje. Nie umiałaś stłumić uczucia, że to jest złe. Choć nalegał, abyś nie myślała o nim jako o królu w tej chwili, nadal miałaś mentalność służącej. Nawet gdy jego silne kości stykały się z Twoimi biodrami, zaś język tańczył w Twoich ustach, a Ty byłaś otulona jego oddechem. Kiedy przestał całować, powstrzymałaś jego rękę nim zdążył zrobić cokolwiek innego. Przestał patrząc na Ciebie. 
-COŚ SIĘ STAŁO? – uniósł brwi – NIE… PODOBA CI SIĘ?
-Nie, Panie… Em… nie – poprawiłaś się – Ja… Może nie powinniśmy tego robić. Plotki to jedno, ale takie coś nie będzie służyć twojej reputacji jeżeli…
-JEŻELI INNI DOWIEDZĄ SIĘ, ŻE SPÓŁKOWAŁEM Z SŁUŻĄCĄ? – zapytał się i zaśmiał gdy spojrzał w Twoje oczy – PROSZĘ, CZŁOWIEKU, NAPRAWDĘ MYŚLISZ ŻE ZACHOWAŁA SIĘ JAKAKOLWIEK POKOJÓWKA, KTÓREJ NIE MIAŁ MÓJ BRAT? Z WYJĄTKIEM CIEBIE… TAK MYŚLĘ. 
-Nie, ja z nim nie… Ja… cóż…. Twój brat to jedno, ale…
-ALE KRÓL TO COŚ INNEGO? ZGADZAM SIĘ. ZABIŁEM WIELU I WALCZYŁEM W WIELU WOJNACH ABY ZAPRACOWAĆ NA TEN TYTUŁ, ZAPOMNIAŁAŚ? – ścisnął Cię za biodra i jęknęłaś znowu dlatego zasłoniłaś zawstydzona usta dłońmi – WYDAJE MI SIĘ, ŻE TO NIE MA ZNACZENIA. MOGĘ SPAĆ Z KIM KURWA CHCĘ– z tym nie mogłaś się sprzeczać. To prawda, że ma nie tylko umiejętności ale i temperament bycia tym kim jest. – NIE CHCĘ CIĘ JEDNAK ZMUSZAĆ – dodał zaskakując Cię – WYDAJESZ SIĘ BYĆ BARDZO SZCZERA, NAWET PO TYM CO POWIEDZIAŁEM I MIMO TEGO JAKIE SYGNAŁY WYSYŁA MI TWOJE CIAŁO, TWOJA GŁOWA NADAL MYŚLI, SZKODA BO BYŁABYŚ MOJĄ PIERWSZĄ – westchnął bardzo ciężko, dlatego szybko się od Ciebie odsunął. 
-Co…? – opadłaś na poduszki. Jego słowa uderzyły Cię, przygryzłaś wargę – Oh, błagam. Nie mogę być jedyną służącą jaka jest w tej sypialni na noc, po tych wszystkich latach twoich rządów – Zatrzymał się na chwilę 
-JESTEŚ JEDYNĄ SŁUŻĄCĄ KTÓRĄ GOŚCIŁEM TUTAJ PRZEZ TE WSZYSTKIE LATA JAKO KRÓL. WIĘC TAK, JESTEŚ – zaczął walczyć z zapięciem swoich spodni, wyraźnie sobie z tym nie radząc. – KURWA MAĆ, JAKIE TO SKOMPLIKOWANE. – przyglądałaś mu się głupio przez chwilę, starając się znaleźć choć cień kłamstwa, ale jego męczenie się ze spodniami przyciągnęło Twoją uwagę. -I JAK? POMOŻESZ MI, SKORO NIE MOŻESZ ZAPOMNIEĆ O TYM, ŻE JESTEŚ SŁUŻĄCĄ – nie mówił to w złym znaczeniu, był raczej zdenerwowany materiałem spodni. 
-Oh, oczywiście, Panie – odpowiedziałaś automatycznie, podnosząc się i zaczynając delikatnie rozpinać spodnie. Jego ręce były takie spragnione, kiedy stykały się z Twoją skórą, ale nie chciałaś tego zauważyć. Skupiłaś się na bliznach i zadrapaniach. To ma sens, po latach wojen w jego życiu… Zaciekawiona, podniosłaś głowę i przesunęłaś palcem po jednej z obgryzionych kości, zastanawiając się jak wiele historii skrywa jego ciało… Może źle oceniałaś króla, zbyt pochopnie. To, że uwielbiał walkę nie oznaczało, że był chamem, czy był niemiły albo mu na niczym nie zależy… jeżeli mówi prawdę, to naprawdę przy Tobie przejął inicjatywę, co Ty możesz mu jednak zaoferować? Biorąc pod uwagę liczne rany jakie miał na swoim ciele, to chyba normalne, że nie patrzył w pożądliwy sposób na Ciebie czy inne służące.  
-TO OD MIECZA – powiedział nagle, zaskoczona puściłaś jego dłoń, przerażona faktem, że zostałaś przyłapana na przyglądaniu się jego bliznom – DZIESIĘĆ MIESIĘCY TEMU, NA FRONCIE, TA KOŚĆ DOSTAŁA Z LEWEJ I PRAWEJ… - uniósł dłoń by podać Ci ją ponownie i pokazał dziwną linię na nadgarstku – BANDYCI CZEKALI ZA WIOSKĄ, ZAUWAŻYŁEM TO W OSTATNIEJ CHWILI. NIEWIELKI BŁĄD KTÓRY MÓGŁ KOSZTOWAĆ WIELE, KAPITAN UNDYNE MUSIAŁA BRONIĆ MNIE GDY JA, ZACZYNAŁEM SIĘ LECZYĆ. 
 -Nawet Wspaniały i Przerażający Król Papyrus popełnia błędy – sunęłaś palcami po bliźnie o której mówił. 
-ZGADZA SIĘ – warknął wyraźnie niezadowolony. Popatrzył na Ciebie i westchnął – POWIEM TO TYLKO RAZ. NIE BRAŁEM CIĘ WCZEŚNIEJ POD UWAGĘ, ANI TO CO ZROBILIŚMY, ANI TO CO MOGLIBYŚMY JESZCZE ZROBIĆ. I NIE JESTEM ZŁY ZA TO, ŻE MNIE ODRZUCIŁAŚ… ALE OBAWIAM SIĘ, ŻE MUSISZ UDAĆ SIĘ DO OKULISTY PO MOCNE OKULARY. CZY TY W OGÓLE MNIE WIDZISZ? – zaśmiałaś się nerwowo z jego egocentrycznego żartu by następnie powrócić do odwiązywania spodni. Twoje małe palce tylko odrobinę lepiej radziły sobie z węzłem. Położył dłoń na Twojej, zamarłaś, przywykłaś do wykonywania rozkazów i na to byłaś właśnie gotowa – Sztuka Wojny autorstwa Sun Tzu – popatrzyłaś na niego zmieszana, chrząknął i odwrócił głowę
-Przepraszam?
-MOJA ULUBIONA KSIĄŻKA TO SZTUKA WOJNY – powtórzył, zaś na jego policzkach widoczny był rumieniec – NIE PRZYJMUJĘ PRZEPROSIN, JEŻELI NIE MA POTRZEBY ICH MÓWIĆ
-Nie, nie! Ja tylko…
-I JEŻELI NAPRAWDĘ MUSISZ WIEDZIEĆ, LUBIĘ CZARNY HUMOR. UPADAJĄCYCH LUDZI ZE SCHODÓW I JAK COŚ SIĘ ŁAMIE CHWILĘ PO TYM JAK LUDZIE PRZYZWYCZAJĄ SIĘ DO TEGO. I NIE MÓW MOJEMU BRATU, ALE LUBIĘ JEGO ŻARTY… troszeczkę – opuścił wzrok, a Ty zamarłaś, siedziałaś na łóżku, kiedy on klęczał przed Tobą. Twarz miałaś zaledwie o kilka centymetrów wyżej od jego. Rumieniłaś się dostrzegając magię piętrzącą się w spodniach - … Po nocach nie śpię myśląc o tych których straciłem na wojnie, co mogłem zrobić aby ich przed tym uchronić…. Gdybym nie był taki… - Złączył ręce. 
-Ale… ocaliłeś wiele istnień – zaczęłaś słabo – Zrobiłeś wszystko co mogłeś, prawda?
-Zawsze można zrobić więcej, kiedy chodzi o ratowanie żyć swoich poddanych – powiedział pusto – Tak czy inaczej, powiedziałem ci wszystko co chciałaś wiedzieć. A teraz odejdź jeżeli chcesz. 
-Nie chcę! – odpowiedziałaś szybko, zaskakując nawet siebie, wstałaś chwytając za jego koszulę. Chwilę patrzył na Twoją rękę, potem na drugą, którą ciągle trzymałaś go za sznurek spodni, na Twoją twarz, czerwoną od rumieńców - … Nie chcę iść. Przepraszam, że jestem taka trudna, ja…. Służenie tobie i twojemu bratu to praktycznie całe moje życie.- Uniósł brew, ale wyraźnie się uspokoił. Nic dalej nie mówił, więc kontynuowałaś – Jesteś moim Królem, jak zawsze – zaczęłaś – I nie wiem jaki jesteś pomijając oczywistości… A bardzo bym tego chciała. 
-HMMM  - mruknął przez chwilę, by następnie złapać Cię za podbródek, tak abyś na niego spojrzała, jego mina była wyraźnie spięta ale i wyczekująca – BRZMI SKOMPLIKOWANIE
-Skomplikowane w ciekawy sposób?
-CHYBA, TAK SĄDZĘ… TRZEBA SIĘ O TYM PRZEKONAĆ, PRAWDA? – Oboje klęknęliście przed łożem. Przesunął ręką po Twoich włosach. – CZEGO JESZCZE CHCESZ SIĘ DOWIEDZIEĆ O SWOIM KRÓLU? -  Biorąc pod uwagę ile tego wieczora dał Ci możliwości, pozwoliłaś sobie spojrzeć na dół, król zaśmiał się rozbawiony.
-Trzeba wiele czasu, aby kogoś dobrze poznać – powiedziałaś zawstydzona, ręką gładząc węzeł, który starałaś się rozwiązać – Ale… ale jeżeli nie masz nic przeciwko, Panie, wolałabym zacząć od zaspokojenia mojego Króla.
-MASAŻEM? – droczył się, zarumieniłaś się i zaśmiałaś.
-Mmmm … można tak powiedzieć – pokręciłaś głową i mocno pociągnęłaś za sznur jego spodni.
-TO DOBRE MIEJSCE BY ZACZĄĆ – zgodził się przyglądając bacznie Twoim ruchom, prowadziłaś go za sznur, aż nie znajdował się na miękkich czerwonych poduszkach swojego posłania. W swoich czarnych ubraniach i przy świetle świec jego oczy jaśniały jeszcze mocniej. Wyglądał przerażająco i potężnie jak nigdy. Poczułaś dreszcz, wiedząc, że wiele osób chciałoby go ujrzeć w ten sposób. Choć przypominał teraz wcielenie prawdziwej Śmierci. – NIE GRYZĘ… ZNACZY SIĘ, NIE UGRYZĘ CIEBIE… CHYBA ŻE BĘDZIESZ CHCIAŁA. – Po tych słowach poczułaś szarpnięcie w piersi, otoczył magią Twoją duszę i przeniósł na siebie. Raz jeszcze zatopiliście się w pocałunku. Jego ostre jak noże zęby nie robiły Ci krzywdy. Po chwili przyzwyczaiłaś się do jego rytmu. Widziałaś wcześniej jak trenował, zawsze skupiał całą swoją uwagę na przeciwniku. Zacisnął ręce na Twoich biodrach i talii, pieścił dokładnie tam, gdzie sprawiało Ci to przyjemność. Jęknęłaś, gdy mocniej przycisnął jeden z kręgów na kręgosłupie. Byłaś pewna, że gdyby użył odrobinę więcej siły, mógłby zrobić Ci krzywdę. W rewanżu sunęłaś palcami po tyle jego czaszki i po kręgosłupie, delikatnych miejscach jakie poznałaś kiedy przynosiłaś mu alkohol i masowałaś obolałe plecy. Wiedziałaś gdzie znajdowały się te bardziej czułe punkciki. Zadrżał i westchnął pozwalając byś go dotykała. – CHCIAŁBYM POWIEDZIEĆ, ŻE ZNASZ SIĘ NA RZECZY, ALE TO PRZECIEŻ TWOJA ROBOTA – zaśmiał się przerywając na chwilę pocałunek.
-Tak, panie – odpowiedziałaś słodko, przenosząc pieszczoty na to miejsce gdzie czaszka łączy się z kręgosłupem sprawiając tym samym, że zaczął mocniej oddychać… a potem westchnął delikatnie – Mam nadzieję, że podoba ci się
-KURWA – warknął nim pocałował Cię ponownie, mocniej tym razem – BARDZO. – uśmiechnęłaś się pod jego zębami. Twoje serce biło jak szalone. Jego brata zadowalało byle co, ale zadowolenie Króla, to już coś. Mogłaś czuć się dumna. Bez słów podniosłaś się, początkowo chciał Cię powstrzymać, ale uśmiechnął się gdy zobaczył, że zniżasz się w stronę jego bioder. Nie bacząc na węzeł ściągnął spodnie, potem ujął swojego kutasa i popatrzył na Ciebie, aby zobaczyć Twoją reakcję. Nie umiałaś się powstrzymać, odsunęłaś się o kilka cali by dostrzec bardzo niezwykłego penisa, tak różnego od ludzkich, a jednocześnie podobnego. Długi i gruby, tak bardzo, że nie byłaś pewna, czy da radę w Ciebie wejść, delikatnie świecił ciemną czerwienią i przypominał żelka, ale nawet nie to przyciągnęło Twoją uwagę. Wzdłuż miał kilka niewielkich kolców, oraz na górze dwie metalowe kuleczki. Nie ośmieliłaś się spojrzeć mu w oczy w obawie, że pokażesz… no cóż… strach, ale sądzisz, ze i tak to wyczuł. – BOISZ SIĘ? – zapytał spokojnie, musiał się nauczyć, że jego męskość wywołuje takie i podobne wrażenie.
-Nie, panie, to.. – zaśmiałaś się cicho – Teraz ci wierzę, wierzę w to że jestem pierwszą służącą jaką masz u siebie na noc – Uniósł brew zdziwiony
-OH? MOJE SŁOWO TO ZA MAŁO?
-Nie, nic z tych rzeczy, tylko… - machnęłaś ręką – Wiele służących mówiło, że wzywałeś je, aby zagrzały Ci łóżko, ale żadna nie wspominała o … twoich ozdobach. Nie ma mowy, aby o tym nie chciały wspomnieć, gdyby to co mówiły było prawdą. Jedyne co powtarzały to to, że „król ma wielkiego jak mój łokieć i dosiadł mnie jak koń, myślałam że mnie rozerwie!” – uśmiechnął się, a po chwili zaczął się śmiać, wolną rękę kładąc na ramieniu
-KURWA… POTRAKTUJĘ TO JAKO KOMPLEMENT NYEH HEH HEH 
- Czy to boli? – zapytałaś gładząc opuszkiem palca kolce. Zamruczał w odpowiedzi, nadal widziałaś ogień w jego oczach. 
- NIE GDY O NIE ZADBAM. TEŻ JE CHCESZ? – pokręciłaś głową szybko. Przesunął rękę, aby pokazać Ci więcej. Gdy go dotykałaś tam, stawał się jaśniejszy i miałaś wrażenie, że większy, ale również krótszy. Wiedziałaś, że był zrobiony z magii, którą wcześniej na sobie doświadczyłaś. Zamruczał zadowolony, kiedy przeciągnęłaś kciukiem po srebrnym piercingu na górze, dostrzegając że to był tak naprawdę jeden kolczyk, a nie dwa jak wcześniej myślałaś. 
-Niezwykła ozdoba jak na króla… 
-MUSIAŁEM GO ZROBIĆ W MIEJSCU, GDZIE NIKT NIE BĘDZIE WIDZIAŁ. WSZYSCY ŻOŁNIERZE MAJĄ METAL W SOBIE A JA, MIMO WSZYSTKO, JESTEM ŻOŁNIERZEM – wyjaśniał, podczas kiedy Ty kręciłaś kolczykiem sprawdzając, czy go to boli – NIE BOLI, ALE NIE KOJARZY SIĘ RACZEJ ZE SZLACHETNOŚCIĄ, WIĘC MUSIAŁEM GO UKRYĆ 
-Dowiaduję się o tobie wielu nowych rzeczy, Panie – uśmiechnęłaś się zafascynowana kolczykiem. 
-JEST JESZCZE WIELE RZECZY O JAKICH NIE WIESZ – zamruczał, przybliżając się nieco. Natychmiast zrozumiałaś. – ZACZNIJMY OD MOJEGO SMAKU, DOBRZE? – bez dalszych słów, przytaknęłaś i pochyliłaś się, aby go spróbować. Przesunęłaś językiem po kolczyku. Był zimny i twardy jak się tego spodziewałaś, ale jego kutas był gorący i zaskakująco smaczny. Gdy wzięłaś główkę do ust, dłonią podtrzymałaś sobie włosy. Zamruczał z przyjemności, ciężar długich tygodni na froncie bez wątpienia odcisnął się na nim. Nie uśmiechał się co prawda, ale jego męskość była sztywna i idealnie uformowana. Próbowałaś wsadzić do ust więcej, ale po kilku centymetrach wiedziałaś, że głębiej już nie dasz rady. Choć było to sporo, nadal nie miałaś go w całości. Postanowiłaś pomóc sobie dłońmi którymi chwyciłaś za jego nasadę, starając się jednocześnie znaleźć czułe miejsca. Zamruczał delikatnie gdy językiem kręciłaś koła dookoła małych kolców a potem po kolczyku, wypełniła Cię duma, że doprowadzasz do takiego stanu Króla. – ROZBIERZ SIĘ – nakazał zabierając swoje przyrodzenie po kilku minutach - … Jeżeli chcesz – zarumieniłaś się, gdy patrzył jak rozwiązujesz pas, a następnie przez głowę ściągasz koszulę eksponując piersi. Przepełniona odrobiną wstydu, zasłoniłaś je rękami, czułaś że nie są dość dobre dla niego, dał Ci znak, abyś je opuściła, co posłusznie wykonałaś. Jęknęłaś gdy zacisnął mocno swoje ostre dłonie na Twoich piersiach, talii, w dół w stronę kobiecości. Odrobina współpracy i nie miałaś już dolnej szaty. Stałaś przed nim naga. – CO TO? – zapytał, pokazując na węzeł małżeński wiszący na Twojej szyi – Masz męża?  - chwyciłaś za wisiorek zawstydzona, że zapomniałaś go ściągnąć
-Nie, Panie, już nie. Zginął w bitwie. 
- Żołnierz…. Rozumiem. W którym batalionie służył? – jego głos był delikatny, pełen empatii, utrata kogoś kogo się kocha na froncie to coś, co z łatwością mógł zrozumieć. 
-Lwia Duma, szósty oddział. Zabiła go strzała, gdy ładował katapultę 
-To było wiele lat temu – odparł Król – Musiał być od ciebie starszy. 
-Dekadę, panie. Poślubił mnie zaraz po tym, gdy już byłam na wydaniu. 
-Zaaranżowane małżeństwo, jak przypuszczam. – Zaaranżowane, ale nie bez miłości. Był dobrym człowiekiem i kochał Cię bardzo, nie pił jak inni i przybywał do Ciebie zawsze wtedy kiedy mógł. 
-Tak, panie.– pochyliłaś głowę, uśmiechnęłaś się na wspomnienie o nim. 
-Odważny człowiek, śmierć w walce. Z twojej miny i tonu sądzę, że był dobrym mężem – popatrzył na swoją zbroję w kącie. Zacisnął mocniej ręce na Twojej talii obwiniając się raz jeszcze za kolejne życie którego nie zdołał ocalić. Ale wojna to wojna. – Przykro mi z powodu twojej straty. 
-Powiedziałeś to już, kiedy wróciłeś z tamtej wojny – przypomniałaś mu – Dałeś mi nawet tydzień płatnego wolnego abym mogła załatwić sprawy związane z pogrzebem oraz przejść żałobę. Jesteś dobrym królem, Panie. 
-To miłe co mówisz. Co za przedziwny zbieg okoliczności przywiódł cię dzisiaj do mojej komnaty – przesunął palcem po łańcuszku. Już miałaś go ściągnąć, kiedy Cię powstrzymał – Zostaw. Nie przeszkadza. Chodz, pozwól, że pomogę ci uciec na chwilę od wspomnień. – Podeszłaś i pocałował Cię tuląc delikatnie. Ten pocałunek prawie pomógł Ci zapomnieć o utracie. Twój mąż odszedł wiele lat temu, zaakceptowałaś to i choć nadal było Ci smutno to wiedziałaś, że on by chciał, abyś zajęła się sobą. A kto lepiej się Tobą zaopiekuje niż Król sam w sobie? Pocałunki stawały się żarłoczniejsze, zaś pieszczoty gwałtowniejsze w odpowiedzi przywarłaś do niego mocniej, zaś ciche postękiwanie zamieniło się w jęki, tak oto bowiem, ostre palce otoczone magią pieściły Twoją kobiecość, drażniąc wejście i badając wilgotność.  – Taka mokra i gotowa na mnie – wymruczał, wsuwając powoli do środka palce, zaskoczona zacisnęłaś ręce dookoła jego karku – OH, PODOBA MI SIĘ TEN DŹWIĘK NYEH HEH HEH – Od bardzo dawna nikt Cię tak nie dotykał… nawet jeżeli potwory w królestwie nie były jakieś wstydliwe jeżeli chodzi o sprawy seksu, po prostu nie miałaś nigdy okazji się o tym przekonać. Twoje ciało szybko odpowiadało, gdy wpychał palce pod różnym kontem i rozpychał się, tylko po to, abyś jęczała głośniej i przytulała się do niego bardziej. Chwilę potem byłaś raczej jak lalka w jego rękach, którą porusza jak chce. Następnie przywarł czubkiem swojej męskości do Twojej wilgotnej szparki. – Powiedz mi czego chcesz – wymruczał poruszając biodrami delikatnie. Nie wszedł, po prostu drażnił się – Chcę to usłyszeć~
-Ja… ja chcę ciebie, panie. Chcę poczuć cię w sobie, chcę byś mnie dotykał – zadrżałaś z rozkoszy.
-Jak sobie życzysz – mruknął w Twoje włosy i przygryzł Twoją wargę, a gdy krzyknęłaś, zaczął wbijać się w Ciebie. Centymetr po centymetrze, powoli, jakby bał się, że Cię może rozerwać. Szczerze, byłaś pewna, że jesteś rozrywana na pół, nie wiesz dokładnie kiedy ból zaczął mieszać się z intensywną przyjemnością i przyjemnym uczuciem bycia wypełnioną w całości. Stęknął, miałaś wrażenie że w tej chwili, kiedy prawie w całości się w Tobie schował, cały stres związany z tym kim jest opuścił jego sumienie. Wypełniał Cię całą, dotykając najdalszych zakątków, zaś zimny kolczyk na czubku jego przyrodzenia dawał sobie znać. – Zostało tylko troszeczkę – szeptał – Oddychaj głęboko
-N-nie zmieści się, panie – protestowałaś słabo, niepewna czy to prawda, ale zdecydowanie był głębiej niż ktokolwiek inny przed nim. Westchnął i zaczął się poruszać, podtrzymując Twoje kolana swoimi rękami. Kolce na kutasie nie bolały, pieściły przyjemnie Twoje wnętrze, sprawiając że zapominałaś o tym co powiedziałaś wcześniej. Przed oczami pojawiły Ci się małe iskierki, powoli doprowadził Cię do orgazmu przy którym drżały Twoje nogi. Gdy jeszcze byłaś w trakcie szczytowania, skorzystał z okazji i jednym, pewnym pchnięciem wszedł w całości całując Cię żarliwie zadowolony i dumny z siebie, że cały jego gruby chuj jest w Tobie. A potem zalał Cię pocałunkami, pieszczotami, dotykami, obietnicami, jękami z rozkoszy i pożądania. Symfonia jęków trwała  gwiazdy wiedzą ile, gdy Cię gryzł delikatnie, na całym ciele, tak aby każdy mógł zobaczyć, że na tę noc byłaś jego. Robiliście to w wielu pozycjach, gdzie każda kolejna była przyjemniejsza od poprzedniej. W końcu po królewskich orgazmach (Tak, liczba mnoga. Byłaś zaskoczona, że nie potrzebował odpoczynku) położył się obok Ciebie na łóżku.
-JESTEŚ TAKA PIĘKNA – powiedział nagle dysząc, jego drąg nie opadł, nadal był spragniony Ciebie
-Jak na służącą? – rzuciłaś słysząc tę kwestię wcześniej
-JAK NA KAŻDEGO! NIGDY BYM NIE POMYŚLAŁ, ABY ROZDZIELAĆ PIĘKNO W TEN SPOSÓB. PIĘKNO TO PIĘKNO A TY, MOJA KOCHANA, JESTEŚ NAJPIĘKNIEJSZA
-E tam…
-CZY WŁAŚNIE NAZWAŁAŚ SWOJEGO KRÓLA KŁAMCĄ?
-Oh, na gwiazdy, nie. Nigdy kłamcą. Nie masz gustu, nie to też nie to. Oślepłeś? Może – Stuknął palcem w lewą skroń, obok wielkiej blizny, zauważyłaś, ze światełko w oczodole było wyraźnie słabsze niż w drugim.
-TYLKO W POŁOWIE MASZ RACJĘ. ALE SKORO WIDZĘ WROGIE WOJSKA Z ODDALI, TO JESTEM W STANIE DOSTRZEC TWOJE PIĘKNO
-Jesteś za miły – zaśmiał się
-OH, WIĘC PRZYZNAJESZ, ŻE JESTEM MIŁY, A CO Z CZARUJĄCYM I PRZYSTOJNYM? – zaśmiałaś się głośno i mocno, czułaś śmiech na całym swoim obolałym ciele.
-Aby to powiedzieć, będę musiała dowiedzieć się więcej
-DAM CI TYLE CZASU ILE BĘDZIESZ TEGO POTRZEBOWAŁA… RANKIEM – przeciągnął się i przekręcił na swoją stronę łóżka – NAWET NIE CHCĘ MYŚLEĆ, ŻE COŚ MOGŁOBY CI SIĘ STAĆ, PRZEZ TO, CO Z TOBĄ ROBIŁEM W NOCY, BYŁEM BARDZO… ENTUZJASTYCZNY – dotknął siniaków, śladów ugryzień, zadrapań jakie pozostawił na Twojej skórze – LUDZIE SĄ TACY DELIKATNI, TE RANY ZOSTANĄ NA DŁUGO… WSZYSCY BĘDĄ WIEDZIEĆ, ŻE DZISIAJ BYŁAŚ MOJĄ, PRAWDA?
-Niech się domyślają – westchnęłaś – I tak plotkują teraz przynajmniej mam dowód, więc nie będą tego robić za moimi plecami. – jęknęłaś próbując się podnieść, przetarłaś oczy i popatrzyłaś na podłogę. Szkoda, ze to się skończyło…
-A GDZIE TY SIĘ KURWA WYBIERASZ? – zapytał rozbawiony chwytając Cię za rękę i ciągnąc znów w objęcia miękkiej pościeli. Skrzeknęłaś zaskoczona gdy wylądowałaś na jego piersi.
-Ja… przepraszam, panie. Myślałam, że skończyłeś!
-SKOŃCZYŁEM, ALE NIE MA POŚPIECHU, NIE MUSISZ IŚĆ. CO BYŁBY ZE MNIE ZA KRÓL, GDYBYM NIE ZAJĄŁ SIĘ TOBĄ PO TYM BÓLU JAKI MUSIAŁAŚ PRZEZE MNIE PRZEJŚĆ? – objął Cię od tyłu przyciągając do siebie, poczułaś jak gładzi Cię otoczonymi magią palcami.
-Oh… Ja… nie spodziewałam się tego – mamrotałaś – Tylko… już prawie świta, a muszę zrobić ci śniadanie, panie.
-NIECH KTOŚ INNY JE ZROBI – rzucił – ALBO PRZYNIESIESZ JE PÓŹNIEJ. JEŻELI BĘDĄ SIĘ NA CIEBIE KRZYWO PATRZEĆ, POWIEDZ IM ŻE TO MÓJ ROZMAZ. CHCĘ ZOBACZYĆ Z TOBĄ WSCHÓD SŁOŃCA. – Te słowa sprawiły, że niemal się rozpłynęłaś. Szeptaliście do siebie do uszu, wtuleni, czułaś się jakbyś faktycznie była jakąś szlachcianką w ramionach ukochanego. Jego palce znalazły Twoje rany i gładziły je. Przez resztę nocy rozmawialiście wtuleni w siebie. Wtedy odwrócił się w stronę okien, by zobaczyć pierwsze promienie słońca, wtedy Ty usnęłaś. Spałaś aż do południa, przez cały czas czułaś, jak przytula się do Ciebie od tyłu.
…on naprawdę jest miły, przystojny i czarujący mimo wszystko. Kto by się spodziewał?
Share:

20 stycznia 2019

Undertale: Pech

Notka od autora: Czyli coś co wyszło spod moich palców, kiedy próbowałam przełamać brak weny.

Spojrzał na zegarek w telefonie, jest już spóźniony. Przeklną w myślach i dopił ostatni łyk zimnej już kawy by następnie wyrzucić papierowy kubek do kosza. Autobus przyjechał chwilę potem. Przepełniony jak zawsze pod wieczór, kiedy wiele osób wracało z pracy. Jednak dla niego zawsze znajdowało się miejsce. Ludzie instynktownie unikali ognia, dlatego nic dziwnego, że choć kilka osób stało, nikt nie chciał usiąść koło niego. Fell wpatrywał się w miasto za szybą, na budynki, sklepy, kościoły, wąskie i szerokie uliczki. W końcu, wysiadł na jednym z końcowych przystanków i poprawił marynarkę. Ciepłe wiosenne powietrze zwiastowało zmianę pór roku.
-Może powróżyć? – usłyszał głos koło siebie. To jakaś starucha. Niska, zgarbiona z obwisłym cycem i wielką brodawką na brodzie, z której wyrastało kilka włosów, niczym pajęcze odnóża.
-Nie. – Prosta, krótka komenda.
-A może jednak? – nalegała kobieta, zadzierała wysoko głowę, aby spojrzeć na niego. W swojej zgiętej posturze sięgała mu zaledwie do torsu.
-A może jednak nie? – czy ona za nim idzie? Cholera, idzie za nim. Spojrzał przez ramię skręcając jednocześnie w boczny chodnik. – Powiedziałem, nie. Mam to przeliterować? – warknął zatrzymując się pod barem.
-Coś czuję, że się mylisz, Grillby. – Poczuł jak okulary delikatnie zsuwają mu się z nosa, więc je szybko poprawił. Zna jego imię? Cóż… nie powinno go to jakoś zaskoczyć, ale przywykł już do tego, że wszyscy nazywają go Fell, albo inaczej. Wszystko po to by odróżnić go od klasyka.
-Dobra, ale szybko, mam mało czasu. – wsadził ręce do kieszeni marynarki. Stara cyganka wyciągnęła z kieszeni czarnej kiecki talię kart. Zwykłych, takich jakie używał do gry w pokera. Potasowała je na jego oczach i rozłożyła. Wyciągnął jedną. Czwórka kier. Cyganka ją zabrała i spojrzała z uwagą. Lecz nic nie mówiła – I?
-Za wróżbę należy się opłata.
-Zapomnij – warknął chwytając za klamkę baru.
-Nie igraj z magią – pogroziła mu uśmiechając się – Jakaś skromna kwota, zapłata, cokolwiek, za wróżbę.
-Spadaj – mruknął. Magia, też mu coś. Jeszcze jakby wierzył w ten rodzaj magii który próbuje mu wmówić. Nie dał jej dokończyć, po prostu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
-Spóźniłeś się. – Grillby stał już za barem, gotowy na kolejny wieczór pracy. W środku znajdowało się już kilka osób jakie potwór kojarzył, kilka jakich nawet znał imiona i kilka nowych, którzy stali przy szynku wpatrzeni w menu zastanawiając się co wybrać. Fell nic nie odpowiedział, jego spojrzenie mówiło wiele. Był zły i zmęczony.
Ten wieczór nie był jednak łaskawy. Zazwyczaj było wiele do roboty, nawet we dwóch nie mieli co narzekać na nudę. Interes się kręcił. Lecz tak jakby… więcej wypadków? Coś się stłukło. Coś pękło. Zabrakło piwa studenckiego, zaś oboje mieli problemy z jednoczesnym zamontowaniem nowej baryłki i obsługiwaniem klientów. Lecz to nie wszystko. To dałoby się przeżyć, prawda? Curly wzbudził zainteresowanie kilku ludzi, którzy traktowali go jak jakąś zabawkę, a nie żywą istotę, dlatego po drugiej interwencji Grillbiego trzeba było malca odesłać na górę. Kelnerka jaką zatrudnili na pół etatu zachorowała, więc nie było pomocnych rąk do pracy przy wodzie… G się zbełtał na stół, Pink rozwalił krzesełko, Undyne przybyła rozrzucając wszędzie krewetki i jakby tego było mało, koło północy Mettaton postanowił wszystkich „zaszczycić” swoją obecnością. Tak więc po podłodze walały się już nie tylko krewetki, ale i płatki róż. Wyobrażacie sobie zestawienie Mettatona i Undyne? A jak do tego dodać jeszcze Osiołka, Kota, kilka ludzi, kilku myśliwych którym trzeba było tłumaczyć zasady, że do baru broni wnosić nie wolno. A i koń wpadł. Nie pytajcie. Gadający koń. Nic Fella już nie zdziwi. Wisienką na torcie było pojawienie się Yoshikiego. Fell miał wrażenie, że cały wszechświat ze wszystkimi uniwersami zawziął się na niego. Brakuje jeszcze tylko jakiejś bitwy i …
-…to mój keczup! – no i masz ci los.
-Co za pechowy dzień…- mruknął Grillby zamykając drzwi baru nad ranem za ostatnim klientem. Fell spojrzał tylko na niego wyraźnie zdegustowany. Dzisiaj był naprawdę męczący dzień w pracy, a jeszcze trzeba sprzątnąć bałagan przed jutrem. Wyciągnął z kieszeni telefon. Rozładowany? No cóż…
-Daj mi komórkę – podszedł do klasyka, który otworzył szerzej oczy jak wyciągnął z kieszeni rozbity aparat. Ale kiedy? Dobrze, podładuje się ten i zadzwoni się do ekipy naprawczej. No i sprzątającej. Taki przynajmniej był plan… Ładowarka okazała się też nie działać, a kiedy już coś się połączyło, zabrakło prądu w całym barze. Jakaś z ekip remontowych coś przecięła i w ciągu najbliższych godzin nie będzie prądu. Albo i przez cały dzień. Kto kurwa majstruje przy kablach w deszczową pogodę?! Chuj, nigdy nie zrozumie ludzi. Kiedy koło dwunastej, bez ani odrobiny snu, wszystko było naprawione. Znaczy się, uszkodzenia w barze oczywiście. Fell postanowił się zdrzemnąć na chwilę.
Ale nie mógł spać.
Kurwa.
Bar będzie dzisiaj działał, ale co zrobić z brakiem prądu? …
-Trzeba będzie dzisiaj jednak zamknąć bar z powodu awarii… - rzucił Grillby koło szesnastej.
-Nie, nie, nie. Otworzymy go.
-Jak chcesz to zrobić bez prądu?
-…. Wiesz, mam pomysł – I miał, oczywiście, że miał. Fell posiadał jeden z tych zmysłów, który sprzedałby nawet zegar z jedenastoma godzinami, albo kalendarz z dziesięcioma miesiącami jako unikatowy i jedyny w swoim rodzaju. Tego wieczora bar był otwarty. Klimatu dodawały porozstawiane wszędzie świeczki, do tego chodzące płomyczki jakie przysłał Grillby z Underswapa, które usługiwały klientom. Fell nie pozwoli, aby jakiś głupi pech nie pozwolił mu otworzyć baru! … Tylko po chuj Undyne znowu przyszła z Mettatonem?
Trzeci dzień nie był lepszy. Prąd był, ale zabrakło wody. Tak dla odmiany. Obsługa nie była zła, ale jak sprzątnąć bar? Czwartego dnia… nikt nie przyszedł. Piątego też. Szóstego…
Szóstego postanowił coś z tym zrobić, nie wierzył w pecha. W każdym razie nie takiego spowodowanego olaniem jakiejś wrednej staruchy, która go stalkowała, ale… Po kilku dniach naprawdę ciężkiej pracy i kilku kiedy nie działo się kompletnie nic w pracy. A nic to bardzo źle – zwłaszcza kiedy prowadzi się własny bar – postanowił spróbować tego co przyszło mu do głowy. A co nie było do końca racjonalne. Przynajmniej tak myślał. Oczywiście, nic nie powiedział Grillbiemu. Dnia siódmego Bóg odpoczywał, więc oboje wczesnym rankiem postanowili, że dzień przerwy przyda się im obojgu. Klasyk postanowił wybrać się na spacer do parku z psem i Curlym, zaś Fell poszedł swoimi drogami.
Cały czas wmawiając sobie, że to co robi to totalna głupota, wrócił na miejsce gdzie wcześniej spotkał cygankę. No i jej nie było. Nie trudno się domyślić. Odpalił papierosa siadając na ławce i założył nogę na nogę. Potrafił być cierpliwy. Ba. Bardzo cierpliwy, zwłaszcza kiedy w grę wchodziło coś czego chciał. A chciał odpowiedzi. Jeżeli pech nie minie po spotkaniu z cyganką, nikt się o tym nie dowie, a on wyprze to wspomnienie z pamięci. Jeżeli jednak pech minie, potraktuje to jako zbieg okoliczności i tez wyprze to z pamięci, z tą różnicą, że pech minie. No i nikt się nie dowie. Bo nikt wiedzieć nie musi, prawda? Prawda.
Tak myślał i sobie wmawiał. Minęła godzina, potem dwie, potem trzy. Było już dobrze kilkanaście minut po południu i zbliżała się pora obiadowa, kiedy postanowił wstać z ławeczki i jej poszukać. Ale gdzie zacząć? Na rynku? Nie było jej tam. Gdzie zazwyczaj czają się staruchy? … Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę jak mało wie o otaczającym go świecie. Niby mieszka już z ludźmi od kilku lat, ale tak na dobrą sprawę nie wychylał się z baru przez cały ten czas i interesowały go sprawy tylko związane z jego przedsiębiorstwem. Dlatego chodził bez celu po pobliskich uliczkach łudząc się, że może za rogiem będzie stała ta starucha! Ale ani razu jej nie znalazł.
Kiedy słońce zaszło, zaś powietrze zrobiło się zimniejsze, postanowił zawiesić na dzisiaj poszukiwania. Może jutro przed pracą? Albo po prostu porzuci ten pomysł i spróbuje przeczekać burzę. Wsadził ręce do kieszeni i odpalił kolejnego papierosa.
-Jesteś zmartwiony – usłyszał przyjemny kobiecy głos. Przystanął i podniósł wzrok. Młoda, zgrabna i ponętna cyganeczka, miała skrzyżowane ręce na piersi i cwany uśmiech na twarzy. – Coś nie idzie po twojej myśli Grillby? – Coś w jej głosie było… znajomego. Otworzył szerzej oczy. – Mówiłam, że trzeba zapłacić za wróżbę – Wszelkie wątpliwości zniknęły.
Czy zapłacił? Owszem. Cena nie była zbyt wysoka. Cokolwiek. Zapłacił pocałunkiem. Sam nie wiedział dlaczego cieszył się na jej widok. Ale w momencie kiedy ją pochwycił kładąc ręce na jej biodrach i złączył swoje wargi z jej poczuł, jak cały pech go opuszcza.
Co znaczyła wróżba, tego się nie dowiedział, ale kolejnego dnia kiedy otworzył bar nie wydarzyło się nic złego. Znaczy się nic złego w takim znaczeniu.
Share:

4 stycznia 2019

Leithia- Historia, która w żadnych księgach nie została zapisana



Autor opowiadania: i obrazu Usterka


 (polecam muzyczki puszczone w tle)
 

   Właściwie... kogokolwiek nie spytacie, czy umierającego żebraka w rowie, czy wykwintnego hrabi, każdy jeden powie wam, iż bycie „naczyniem” dla Ratheriana Stworzyciela, jest zaszczytem przeogromnym! Marzeniem wielu istot, w końcu wiąże się to z władzą nad całym światem Antymaterionu. Oczywiście świat, który jest przez niego utrzymywany, jak i przez nosiciela nosi inną nazwę, jest ona równie dostojna co koronowana głowa. Jednak wymowa dla zwykłych ludzi jest zbyt trudna, zawiera zbyt wiele znaków, tak starych a jednocześnie tak nowych dla dzisiejszych znawców, iż próżno szukać tłumaczeń. Oczywiście można się go uczyć, nie zamykają wszak wiedzy dla innych. Chcesz poznać tę kulturę? Proszę bardzo, jednak liczyć się musisz z tym, iż kto raz wejdzie do tego świata, nigdy nie wyjdzie w pełni zdrowym, a i próżno liczyć sobie tam na długi żywot. W końcu obcy zawsze pozostanie obcym. Przy dobrych wiatrach być może nie padniesz tak prędko. Jakkolwiek by nie zabrzmiały te słowa, są w pełni prawdziwe. 
    Ze mną wcale nie było lepiej. Właściwie nie wiem jakim cudem jestem tym, kim jestem. Zapragnąłeś się spytać, któż to właśnie ma zamiar opowiedzieć ci, tę historię? Hah, wiesz... Właściwie byłam nikim. Przedmiotem. Cóż, nadal w pewien sposób tak o sobie myślę. Nie urodziłam się bytem ważnym, nie urodziłam się zwierzęciem, które chociaż jakoś wspomaga gospodarstwo. Nie byłam wszakże tak groźna jak pies, nie dawałam pysznego mleka jak krowa, również nie byłam zjadliwa jak świnia. Daleko mi również było do kocich ulubieńców salonowych. Nawet nie powstałam jako mebel. W końcu gdybym była takim wielkim łożem z baldachimem, każdy by się cieszył z mej obecności. Inny każdej nocy, za dnia również, wylegiwaliby się na mnie. Z pewnością... byłabym bardziej użyteczna. Wciąż jednak nie mnie był pisany taki los.
  Urodziłam się... już nawet nie pamiętam gdzie. Pamiętam jedynie, że było to czasu, w którym nosiciel Ratheriana słabł, umierał z wykończenia po niemal tysiącletniej służbie. Czasy świetności mijały, ziemia traciła swą materialność miejscami, bywały dni, gdy dosłownie znikała, każdy kto zaś po niej stąpał, przepadał na zawsze. Wpadał w dziurę a jego sylwetka... po prostu przestawała istnieć. Jednak takowe problemy sięgały nie tylko podłoża. Bywały dni, gdy nawet woda przestawała się pojawiać. Nie wspominając o niebie, na którym pojawiały się wyrwy. Brak osłon dookoła tego świata mogło skutkować tylko większym upadkiem. W każdym razie nie był to dobry czas narodzin. Coś jednak we mnie uderzyło. Będąc w łonie mej rodzicielki poczułam potrzebę życia. Serce w mej piersi załopotało. Nie mogłam czekać dłużej, zresztą jak na dziecko, byłam... bardzo rozumna. Rozróżniałam rodziców, hałasy poszczególnych przedmiotów, wiedziałam co lubiłam, a od czego kopałam zła.   
   Miałam umrzeć. Nie powinnam się narodzić, właściwie ciężar niechcianego dziecka do dnia dzisiejszego miał siedzieć w mej głowie. Czy jednak mogłam winić rodziców, że woleli swoje życie pewne, niż nowe życie, które mogło tylko dołożyć im trudności? W zależności od pewnych dni, moje odpowiedzi były różne.
   Spytana dzisiaj mogę rzec, iż nie. Nie mogłam ich winić. W gruncie rzeczy bardzo dbali o siebie. Próżno szukać czułości znanej wam, próżno doszukiwać się nawet najdrobniejszych gestów. Właściwie osoby trzecie śmiało by mogły stwierdzić, że byli w stosunku do siebie oschli. Nie przytulali się, nie całowali, nie posyłali nawet tęsknych spojrzeń, gdy się rozdzielali. Ja jednak widziałam więcej. Nie byli przy tym wyjątkami. To nie tak, że tylko oni byli taką „zgorzkniałą” parą. Cały mój świat bazował na pewnych.... zasadach. Po mimo iż nie był on czarno-biały, czy też nawet w barwach szarości, wręcz przeciwnie, całość atmosfery odbierało się w takowy sposób. Dlatego jeśli jakaś osoba, załóżmy pełna czułości i ciepła trafiła do tego miejsca, dosyć prędko wymierała. Obojętniała. Nie trzeba było tutaj kar cielesnych, chociaż były wymierzane za przewinienia, to jednak zobojętnienie innych, brak reakcji na jakiekolwiek czułości... było najbardziej trafną karą.   
   Wracając jednak znów do mnie. Skoro nie dałam się zabić, bo przecież nie podziałała na mnie żadna trucizna, żadne uderzenie w brzuch, rodzice uznali, iż powinnam żyć. Nikt jednak nie powiedział jakie to ma być życie prawda? Od małego nie miałam żadnej troski wynikającej z miłości rodzicielskiej. Jeśli coś mi się stało, oczywiście okazywali mi zainteresowanie, ale takie jak zepsutej rzeczy, którą koniec końców naprawić trzeba. Tak i też było ze mną. To nie jest tak, że dzieci rodzą się już zobojętniałe na brak uwagi i zainteresowania. Skądże! Jak każde, pragnie uwagi, zainteresowania, miłości... Z każdym dniem jednak było uczone i wychowywane tak, by nie było mu to potrzebne. Dbali o potrzeby moje, spokojnie. Nie głodowałam, wszak tak złego życia nie wiedli. Również miałam swoje ubrania, swój malutki pokoik.... Naprawdę nie było nad czym płakać... Obcy zaraz jednak wynajdywali okrucieństwo. Bo jakże to tak, dzieci to kochane istoty! Jak można nie tulić dziecka gdy to płacze? Ano można. Dzieci to... po prostu mniej rozumni i niepełnosprawni dorośli. Do takich potrzeba cierpliwości. Spokoju. Dobrej ręki. W końcu kiedyś im ten stan minie. Będą porozumiewać się jak należy, wpierw jednak, trzeba wszystko pokazać.   
   Skąd jednak moje myśli o byciu niepożyteczną? Cóż, nie było trudno. Właściwie nie potrafiłam im pomagać. Moje ciało nie nadawało się do prac fizycznych. Było zbyt delikatne, zbyt łatwo odnosiłam rany, ile razy raniłam się tak naprawdę o nic! I co tu zrobić z taką osobą? Nie wyśle się nigdzie, bo większą szkodą jest ją potem ratować, niż po prostu pozwolić jej żyć i ignorować. Tak więc nawet gdy chciałam zrobić cokolwiek, odmawiano mi, bowiem czego bym się nie podjęła, czyniłam więcej szkód niż przynosiłam korzyści. Przecież dbałam o siebie. Jadłam wszystko co dostawałam, w miarę nie wybrzydzałam, chociaż to rodzice jedli najlepiej.   
   Mogę rzec, iż wegetowałam. Nie rozwijałam się w żaden sposób. Czasem opuszczałam jedynie swój pokój by pomóc rozebrać rodziców, tutaj jeszcze byłam pomocna. Mogłam również chodzić do pobliskiego miasta by zanosić jakieś towary, lub przynosić do domu. Nie była to jednak robota na tyle znacząca, bym jakkolwiek mogła myśleć o sobie lepiej niż „ciężar”.  
   Próżno mi w pamięci szukać kim byli moi rodzice, nie znaczyli jednak zbyt wiele. W niektórych światach mogli być przyrównani do rolników. No, jeśli to nieco ułatwi wyobrażenie mojej okolicy oraz mojego życia, można więc iść w te strony. Oczywiście należy pamiętać, że to tylko przyrównanie by lepiej to wszystko ujrzeć. Świat Antymaterionu miał swoje zasady egzystowania.
  Jakże żałowałam, iż nie mogłam ujrzeć tego miejsca, za czasów pełni zdrowia nosiciela. Wtedy wszystko wygląda inaczej. Każdemu żyło się lepiej. Niestety, chociaż nie mówi się o tym głośno, na ogół jest to coś, o czym nie mówi się w ogóle, wiadome jest czemu nosiciel słabnie. Ci mądrzejsi się domyślają, mniej wykształceni zaś snują ciche domysły. Nie mniej, nikt o Ratherianie Stworzycielu nie powie złego słowa! Jakże by śmiał! Niechybnie wtedy jego usta wypełnią miliony istot zrodzonych z jego magii. Zabiorą z nieszczęśnika wszystko, co tylko można. Siły życiowe, ciało, lata … Najlepiej zostawić taką osobę i zapomnieć.
   Moje życie wcale nie było najgorsze. Nie mogę ubolewać czy się skarżyć. Nawet jeśli do najlżejszych nie należało, chociaż i tutaj można polemizować, skoro nie byłam zmuszona do ciężkich robót. Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Tyle mądrości było w tych słowach. Schody zaczęły się dopiero później.
   Mając może dwanaście lat zostałam zmuszona do opuszczenia domostwa. Nie tyle co odeszłam z własnej woli, po prostu pewnego dnia rodzice wystawili mnie za drzwi i kazali szukać szczęścia w świecie. Dostałam pakunek z pieniędzmi, jedzeniem, które tak szybko się nie psuło, jakieś ubranie na zmianę i... tyle właściwie. Żaden mężczyzna nie wykazywał mną zainteresowania, a trzeba było wiedzieć, że jeśli nikt się córką nie interesował, nie mówię tutaj tylko o cielesnym znaczeniu, należało ją gdzieś odprawić. Przy dobrych kontaktach nawet z zyskiem. Mnie próżno było na to liczyć. Skoro nie mieli co liczyć na dobre zamążpójście, a co za tym idzie, powiększenie majątku, nie było dalszego sensu utrzymywania. Tak o to w pewien sposób uwolniłam się od jednego rozdziału w moim życiu.
    Czy żebrałam? Bywały takie dnie. Jednak wiedziałam gdzie mogę iść, gdzie są nieco łaskawsi ludzie, którzy chociaż trochę mnie znali. Oczywiście dobre kontakty chociaż nie były na miarę wysokich dworów, zapewniały mi posiłki. Drobną robotą jakoś się odpłacałam. To były naprawdę drobnostki. W przeciwieństwie do innych, o podobnym mi losie, moje ciało pozostawało nietknięte. Oczywiście ten świat był bardziej obojętny w sferze emocjonalnym, jednak mężczyzna dalej był mężczyzną. Miał swoje potrzeby. Nie będę kłamać w tej kwestii, tutaj byłam świadkiem, jak młode dziewczyny, chłopcy nie mieli wcale lepiej, ofiarowywali wszelakie usługi za wydłużenie swego życia. Nie śmiem nikogo osądzać, żadnej istocie nie posyłałam pogardliwego spojrzenia. W końcu los pisał różne historie. Sama jeśli dostałam więcej, czasami za jakąś przysługę, oddawałam drobną część. Miłosierna jednak nie byłam. Wolałam nie wykonywać ciężkich robót, a jeśli wiedziałam, ze zysk będzie odpowiedni, zlecałam to... bardziej potrzebującym. Ci gotowi byli wejść do obory i wysprzątać ją gołymi rękoma za chociaż kęs gorącej bułki. Nie jest to jednak coś nowego, prawda? O takich rzeczach się czyta czy też słucha... Każdy radził sobie na swój sposób.   
   Nie prowadziłam długo tego trybu życia. Może... ze trzy lata? Zawsze gdzieś udało mi się wślizgnąć, wkupić jakkolwiek w „łaskę” kogo trzeba, szczególnie zimami.   
Świat coraz to bardziej niszczał, rozpadał się a po nowym nosicielu nie było śladu. Nikt bowiem nie wykazywał się odpowiednimi siłami, dodajmy do tego, że z pogłosek wynikało, iż sam Ratherian był wybredny. Po mimo iż miał kontakt z najlepszymi i najbardziej wytrwałymi przedstawicielami tej krainy, żaden mu nie odpowiadał. Mieszkańcy oczywiście usilnie próbowali znaleźć kogoś, w końcu nowe naczynie równało się polepszenie ich warunków.
   Nosicielkami były kobiety, w końcu ich budowa anatomiczna pozwalała bez większego wysiłku, a uwierzcie mi, że do łatwych to nie należało, „rodzić” odpowiednie stwory. Właściwie nie były potworami, jakkolwiek by nie wyglądały czy się zachowywały, należały do istot rozumnych. To one wszczepiały się w istoty z innych światów, zabierały energie z różnych miejsc, i zasilały ten świat. Bez nich sam Ratherian nie byłby w stanie całości utrzymywać, on sam nie mógł w pełni egzystować bez nosiciela. Oczywiście można było się zgłosić na takiego dawcę, jeśli ktoś chciał coś zarobić, dawał w siebie włożyć takiego stwora i pomagał swą energią. Pożytek jednak... był drobny. W końcu nie było to coś nowego na tyle silnego, z braku laku jednak i tacy byli doceniani.
   Żywotność nie była duża. Zwykły prosty byt, oddawał całą swoją energię po prostu żyjąc i dając jedzenie istocie w sobie. Dostawał oczywiście lepsze warunki, by mieć pewność co do jak najdłuższego żywota, ile jednak przeżyje istota, która nie posiada magicznych umiejętności? Odda wszystko co ma a potem umrze. Do tego czasu nacieszy się jednak swoistymi przywilejami. Bywają jednak dni... gdy trawi tak wielki głód, gdy noce są tak zimne.... I tak umrzesz, masz jednak wybór. Możesz oczywiście żyć długo w biedzie, walcząc każdego dnia o najmniejszy kęs chleba, albo stać się nosicielem. Wtedy jesz lepiej, masz pieniądze, masz dach nad głową w specjalnych strefach.... Tylko.... jeśli nie jesteś dostatecznie silny, pasożyt w tobie wykończy cię boleśnie. Ci, co mieli odrobinę szczęścia, lub lepsze kontakty, byli wysyłani do innych światów. Tam wtapiali się, szukali istot silniejszych.... a potem przekazywali byt w sobie. Czasami za zgodą, czasami bez wiedzy drugiej strony. Nie musieli wtedy wracać. Jeśli tylko nadal mieli siły, mogli spróbować nowego, lepszego życia.   
   Jak można się nawet domyślić, unikałam tego. Jakkolwiek byłoby mi ciężko, wolałam moją odrobinę wolności, niż.... bycie nosicielem. Świadomość, że coś w tobie żyje i czerpie z ciebie siły, zabija cię kawałek po kawałku nie dając nic w zamian.... Nie. Nie miałam dla kogo tak się poświęcać. Byłam nikim, ale wolnym nikim. Nawet jeśli widziałam jak znikają niektórzy żebracy jednego dnia, by następnego ujrzeć ich w lepszym odzieniu, wychodzących z lepszej karczmy. W dalszym ciągu pozostawałam silna. Trzymałam się tego, co postanowiłam. Chociaż czułam, że w końcu przestaną mnie dokarmiać, zimno w końcu dopadnie w najmniej oczekiwanym momencie, broniłam się.... do końca.
   Chciałabym powiedzieć, że byłam silna do mojego ostatniego oddechu. Prawda jest jednak taka, że jesteśmy silni, dopóki śmierć nie spojrzy nam w oczy, wskazując białą dłonią na nasze serce.
   Dla większości śmierć to kostucha, szkielecik albo bardzo brzydka istota. W tym miejscu śmierć widziana jest inaczej. Jest jak wysoka kobieta, szczupła, jednak nie należy do chorobliwych. Cerę ma tak bladą, prawie przezroczystą. Wydaje się być tak delikatna i zwiewna jak pajęcza sieć. Oczy jej są jedynie czarną, bezdenną dziurą. Nie ma ust, na co jej, skoro każdy jej czyn, czy spojrzenie mówi tyle samo, jak nie więcej? Nie nosi żadnej broni, jej ciało otacza jedynie zwiewna srebrzysta chusta, niczym żywa porusza się jakby wiatrem pędzona. Próżno szukać włosów, sutków, czy chociażby kobiecości, nie jest piękna, a jednak patrząc na nią, gdyby nie świadomość, iż ma się przed sobą samą śmierć, w pewien sposób można się dać oczarować.





   Nadzieja matką głupich, szukaj więc matko każdego swego dziecka, umierającego właśnie w rowie. Szukaj matko swego dziecka tkwiącego w okowach, bowiem i on nadal ma nadzieję na wolność. Szukaj mnie matko.... bowiem i ja tracę cię. Leżąc wymęczona, sama nie wiem gdzie, pozwalałam by kolejne tumany śniegu opatulały mnie. Miałam wtedy szesnaście lat. Biel włosów już dawno zniknęła, wtopiła się w otoczenie. Jedynie grafit skóry, w której przyszło mi żyć, jeszcze widniał. Śnieg musiał bardziej się wysilić, nadal ktoś mógł mnie znaleźć. Nie chciałam się poruszyć, chociaż do myśli samobójczych było mi daleko. Ja po prostu tego dnia uznałam, iż był to koniec. Miałam umrzeć, bo sama tak zdecydowałam, znowu, zdecydowałam o tym ja, nie zaś ktoś za mnie. Powoli przymykałam powieki, ciche westchnięcie raz na jakiś czas opuściło me usta. 
   W końcu pojawiła się. Znana mi już dama w bieli pogładziła mnie po policzku. O dziwo nie była chłodna. Kojarzyła się z ciepłem istoty żywej. To był... pierwszy taki gest w moją stronę. Zabawne, pierwsza pieszczota, dotyk choć prosty a tak czuły, wykonała sama śmierć. Nie uśmiechnęłam się, ciało mi już odmawiało posłuszeństwa. Obraz zamazywał się a ma milcząca towarzyszka dalej przy mnie była. Do samego końca.   
   I tak oto mogłabym zakończyć mą historię, w końcu jeśli już sama śmierć jest przy tobie, czujesz jej dotyk, nie ma ciebie na tym świecie. Po raz kolejny jednak nie było mi pisane opuścić ten świat. Jak na złość, chcieli bym żyła. Dlaczego? Ktoś mnie potrzebował?   
   Przytomność straciłam na... nawet nie jestem w stanie powiedzieć ile leżałam. Gdy się jednak obudziłam, pomimo ciepła, pomimo największych wygód, byłam obolała. Trzęsłam się dysząc przy tym ciężko. Nos nie był wcale zamarznięty, a jednak oddychanie przez niego sprawiało mi trudność. Skuliłam się w kłębek łkając wykończona. Nie byłam jednak sama. Obok posłania, nawiasem mówiąc na posłaniu z baldachimem, siedziała ponownie dama przyodziana w srebrną chustę. Ciężko rzec, czy tak długie towarzystwo śmierci jest czymś dobrym. Powinnam się właściwie martwić, zastanawiać się, dlaczego nadal myślałam, czułam, żyłam. Byłam jednak zbyt wystraszona by się odezwać.

Śmierć i tak by nie odpowiedziała.

   Korzystałam z luksusu jaki los mi przypisał, widząc jednak szarą plamę na ciele zawyłam zdołowana. Chociaż nie była wielka, i jeszcze nie do końca zabarwiona, doskonale wiedziałam co się stało. Zostałam nosicielem. Tylko dlaczego nie zostawili mnie w jakiejś gospodzie? Czy takie życie wiódł każdy, komu przyszło nosić w swym ciele tego stwora? Jedzenie pojawiało się samo, wciąż jednak nie miałam jak w pełni rozruszyć ciała. Kolejne miejsce, w którym miała wegetować... Dzień, noc, nie miało to znaczenia. Magia, bo zakładałam jej działanie, trzymała mnie przy życiu. Na swą towarzyszkę, próżno było mi liczyć.   
   Otoczona byłam przepychem. Sala dla kogoś takiego jak ja, była naprawdę olbrzymia. Oczywiście wiedziałam, że istnieją jeszcze większe, jednak ta, w której leżałam, była dla mnie naprawdę nieporównywalna nawet, do żadnego budynku. Wielkie meble, drewno swoją drogą miało interesującą nie tylko barwę, ale i wydzielały interesującą woń, przytłaczały mnie. Jeśli nie byłam drobną istotą, tutaj, czułam się ledwie muszką, która przycupnęła na chwilę. Może jednak umarłam? Było mi ciepło, na mym ciele była jakaś zwiewna jasna szata, kolor był mi obcy, zbyt wymyślny dla istoty tak prostej, w dodatku nie trzymał się mnie głód.   
   Ktoś mnie odwiedził. Do tego czasu coraz więcej plam pokrywało me ciało, a ja pomimo wszelkich luksów czułam, iż była to kwestia niedługiego czasu, nim to zniknie sprzed mych oczu. Kim był mój gość? Hah, i tutaj was nie zaskoczę. Dosyć przewidywalnie to zabrzmi. Mym gościem nie była pierwsza lepsza babuleńka. Chociaż ledwo się trzymała, widać było, że jej ciało było już naprawdę osłabione, nie szło jej pomylić. W mig zerwałam się z posłania, upadając twarzą przed jej postacią. Nie śmiałam podnieść spojrzenia, nawet myśleć o niej! Jeśli były to omamy umierającej, mogli mnie już właściwie dobić. Śnieg, jakieś dzikie zwierzęta, wszystko, bylebym nie zapamiętała tego obrazu, bo jego utrata byłaby prawdziwą boleścią.   
  Cóż jednak wyszło z tego spotkania? Eksperyment. Znowu potraktowana jak przedmiot. Nawet jeśli cenny, ze złota, wysadzany kamieniami świata, jak prawdziwy przedmiot. Me ciało zdobiły tak szybko plamy, bowiem.... Świecie jedyny, nie miałam w sobie pasożyta, miałam coś o wiele gorszego. Nie, to było okropne określenie. Miałam w sobie coś...... o wiele potężniejszego. Ratherian.... wielki Stwórca, pan tego świata, a raczej jego część bytności, została zagnieżdżona w moim ciele. Właśnie oplatał każdy jeden możliwy fragment mego serca. Owijał się, wchłaniał.... Zabierał to, co należało do mnie, dając to, co należało do niego. Dlatego tak drżałam, dlatego tak mnie wszystko bolało.   
   Nie mogłam nigdzie się ruszać, musiałam poczekać, aż kawałek po kawałku zagnieździ się w mym ciele. Był....we mnie. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, jakkolwiek by to nie zostało zapisane, zostałam nowym nosicielem, czy …. naczyniem. Jak kto zwał tak naprawdę.   
   Próżno było mi pytać o cokolwiek. Nie mogłam też liczyć na samą poprzednią nosicielkę. Nieważne czy żebrak, czy nosiciel samego Ratheriana, nikt nie okazywał ci najmniejszej czułości czy też współczucia. Nie pomagał. Należało samemu dojść do wszystkiego. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że to ja zostałam wybrana. Co prawda dane mi było się dowiedzieć o wysokim współczynniku „przyswajania” magii. Chociaż sama nie mogłam w pełni operować magią, jaką nosiłam, ba, mogłam tak naprawdę jedynie sam koniuszek liznąć, moje ciało bez problemu pochłaniało to wszystko. Dalej jednak nie spotkałam samego Stwórcy. Czułam jego obecność, był w mym sercu, to już nieco bardziej romantyczne ujęcie sprawy, jednak próżna był próba kontaktu z nim.   
   Sarriah, bo takowe imię zostało przydzielone kobiecie, w gruncie rzeczy nie była zła. Nie odstawała charakterem od znanych mi osób, chociaż z każdym dniem spędzonym w tej wielkiej posiadłości, widziałam jak jest jej coraz to mniej. Fizycznie była, może bardziej się kuliła, ale czuło się jej o wiele mniej. Czasami gdy mnie towarzyszyła śmierć, a poprzednia nosicielka Ratheriana była obok, patrzyła dokładnie w jej stronę. Czy też ją widziała? Po raz kolejny przychodziło mi do głowy pytanie, czy zatem ja umierałam? Nie miałam tego przeżyć?
   Odpowiedzi nie dostałam. Mogłam liczyć tylko na siebie.
   W końcu po … może okresie równającym się połowie roku, byłam w stanie poruszać się po całej posiadłości. Nie szczędzono mnie jednak. Musiałam się uczyć. W końcu nawet jeśli miałam być przedmiotem, nie mogłam być głupia! Każdego dnia uczyłam się, wiele ksiąg przewijało mi się, gdy tylko w końcu potrafiłam czytać. Chociaż niepiśmienna nie narzekałam na brak zajęć. Czas... leciał. Poprzednie naczynie, nie mogłam mówić o tej kobiecie inaczej, nie wiedziałam o niej nawet za wiele, zmarła. Jej ciało nie zostało nawet skremowane. Osobiście musiałam ją spalić. Na wielkiej uroczystości pożegnania starego nosiciela, tym samym w pełni stając się jej następczynią. Ludzie radowali się, bowiem oznaczało to poprawę ich losu, kiedy ja odliczałam po cichu dni do swego zmierzchu, oni podziwiali wschód nowych światłych czasów.   
   Mogłam mieć im to za złe? Czy znowu mogłam być zła za to, że ktoś bardziej martwił się o siebie, niżeli … o mnie? Nie.... W końcu o przedmiot nikt się nie martwi. W końcu jednak stałam się użyteczna. Dbałam o ten świat, rozwijałam się, a wraz ze mną, mogłam podziwiać, jak odradza się to miejsce.   
  Gdzieś w tym świecie była moja rodzina, czy nadal jednak żyła? Wiodło się im beze mnie lepiej? A może matka doczekała się nowego potomka? Nie mogłam sprawdzić.... Pozostało mi jedynie snuć domysły. Tak jak jeszcze dłuższy czas, w mej głowie przewijały się obrazy o samym Ratherianie, aż do dnia, w którym wreszcie się odezwał.   
   Jakkolwiek by go sobie wyobrażać, próbować dać mu potęgi już w samym wyglądzie, zbyteczny to wysiłek. Marnowanie czasu. Mężczyzna który stanął tuż koło mnie był wysoki, może wyższy o półtorej głowy, może więcej. Jego skóra była ciemniejsza od mojej, co już było dla mnie wielką niespodzianką, bowiem mało takowych istot spotkałam. On był.... czernią. Skóra była niczym czerń piór kruka, niczym cienie z najgorszych mar.... Tak samo włosy, chociaż staranie zadbane, krótkie i błyszczące, również nie były innej barwy. Czarne było też jedno.... oko, czy może otchłań jaka zdobiła lewą stronę, po drugiej jednak była dosyć łagodna biel. Ubranie również zadbane, obszyte srebrem, wykonane z jedwabiu tak drogiego, tak cudnego, iż nawet najmajętniejsi handlarze zza mórz, próżno mogli sobie wyobrażać istnienie takich luksusów. Spiczaste uszy tak podobne do moich, zdobiły jego głowę, dodając mu nieco przekorności, to, co jednak rzucało się w oczy to ogon. Nie był on jednak zwyczajny i prosty jak mój. On był krótki w kolorze skóry, Ratherian miał ogon z ułożenia przypominający ten, który z dumą noszą skorpiony, chociaż bardziej węższy, i przypominający skręcone rzemienie. Na samym końcu jednak był kolec, czy naprawdę miał w sobie jad zdolny zatruwać inne światy? Nie wiedziałam, a odwagi spytać nie miałam. Jeśli już coś chciałam wiedzieć, odzywał się na tyle zdawkowo i zagadkowo, iż nawet mój wykształcony umysł, miał problemy by go zrozumieć. Zrozumcie zatem dlaczego, o tak niewiele go pytałam.   
   I z niego niewiele miałam pomocy. Nawet jeśli już coś dobrze uczyniłam, nie słyszałam większej pochwały, chociaż skłamałabym, gdybym rzekła, iż ani razu nie wysłowił się o mnie dobrze. Ratherian potrafił powiedzieć coś miłego,nawet się uśmiechnąć, chociaż czynił to zazwyczaj z rodzicielskim rozbawieniem, gdy w czymś się zbłaźniłam. Nie odczuwałam jego działań. Wyznał mi jednak, że nocami wprowadza moje ciało w dłuższy i mocniejszy sen. Wtedy zajmuje się.....sprawami pomnażania sił. Wtedy nie pytałam, nie czułam bólu, on nie dotykał mnie w ten seksualny sposób, dbał bym nie chorowała, toteż nie było mi to potrzebne.  
   Ten stan ciągnął się nawet …. kilka kolejnych lat. Ciekawość zwyciężyła. Poprosiłam bym mogła być świadoma. Chciałam wiedzieć, co ze mną czyni. Nie uważał by było mi to potrzebne, jeśli nie dzieje mi się krzywda, jednak zgodził się. Na niewiele rzeczy się godził, inną kwestią było, że o jeszcze mniejszą ilość ja go prosiłam. W każdym razie …. mogłam przy tym być.   
   Spytacie czym było ów rozmnażanie? Jakby to najprościej ująć. Ogon Ratheriana poza wielką tajemniczą trucizną, jest również miejscem,gdzie najwięcej tej magii w najczystszej postaci posiada. Sam ostry koniec wprowadza do mego ciała, wejściem oczywiście jakie znajduje się pomiędzy udami, i wprowadza dziwne okrągłe.... przedmioty. Czułam je, tylko dlatego, że chciałam. Prosiłam z ciekawości o pełną świadomość. Chwilę się poruszały a potem zmalały na tyle, że nie było ich już. Do kolejnej nocy miały się w moim ciele rozwinąć, by następnej nocy przyjść na świat. Nie bolało, nie aż tak. Znowu chciałam zobaczyć jakie to uczucie. Nic mi wewnątrz nie uszkodziły, ba, jakimś cudem nie naruszyły błony. Z praktycznego punktu widzenia, nadal byłam dziewicą, bo błonę miałam, teoretycznie, też nią byłam. Bo całość nie była seksem. W moim ciele dojrzewały istoty, którymi się tyle straszyło, które zbierały energię do siebie, a potem karmiły mnie i Ratheriana. Okazało się, iż w zależności od nosiciela, istoty, wyglądały inaczej. Moje nie były wielkie, znaczy, nie przy „porodzie”. Były na swój sposób dosyć urokliwie. Zabawne. Kiedy wychodziły wyglądały jak czarne, kuleczki, składały się dziwnego materialnego czegoś, dodatkowo miały białe świecące oczy. Nie były więc.... potworami. Gdy się podkarmiły przybierały różne kształty, były i dziwne smoki, i jakieś dwunogi.... dalej składały się z tej czarnej formy, jednak runy na ich głowach były większe, bardziej świecące, tam gdzie znajdowały się pyski, lub też twarze, widniało coś, co przypominało czaszkę. Nieco pęknięta po zbyt długim czasie żywienia się, lub przebywaniu poza ciałem żywiciela ale.. nie były to straszne potwory. Sam Ratherian przyznał, że do momentu podrośnięcia, mają... swój urok.   
   Co mogę więcej rzec.... Mój czas leci, świat trzyma się świetnie... Lud mnie uwielbia. Mija już kolejne tysiąclecie a ja nadal pełna sił, nadal nie brakuje im plonów. Urodzaj jest, ziemia nie znika.... Jestem czymś pożytecznym. Nie, nie czymś...Jakkolwiek mnie nie traktują, czasami Ratherian mnie poprawia. Pomimo miana jego naczynia, jestem kimś. W końcu „coś” nie dostaje imienia. Wcześniej go nie miałam. On.... nadał mi imię.   
   Leithia... Ładne, prawda? Takie same imię nosiła pierwsza kobieta jaka mu towarzyszyła przy tworzeniu tych ziem. Zapisana w księgach jako ta, która pokazała, że mimo bycia kobietą, niezbyt silną fizycznie, dokonała wielkich czynów. Tak wiele osób zawdzięczało jej życie.... a teraz zawdzięcza je mi.
(Prace starszej nieco daty, więc jakość w przybliżeniu nie powala x''D)
Share:

POPULARNE ILUZJE