Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Oneshoot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Oneshoot. Pokaż wszystkie posty

5 czerwca 2018

Gra: Pisz... - Ćwiczenie trzecie - Za każdym mężczyznom ... - Dodo Dan


Za każdym mężczyznom...

Oto on najmężniejszy z wszystkich istot we wszystkich dwunastu wszechświatach. Pokonał Piccolo Dai Mao, Freezer'a, androidy oraz wielu innych przeciwników. Osiągnął coś co było tylko zwykłą legendą. Bajka, którą dorośli opowiadali dzieciom na noc. I przewyższył to. Walczył na równi z samym Bogiem Zniszczenia – Berus'em. Osiągnął poziom Boskiego Sayanina, a potem kroczył dalej. Jego siła była niewyobrażalna. Pokonywał wszelkie przeszkody oraz zaskakiwał wszystkich. 
A dlaczego to robił? 
Pragnął adrenaliny... Przygody... Siły...
Teraz był potężny, chociaż początek jego przygody był chaotyczny i niepewny. Zdobywając smocze kule, odnalazł pierwszych przyjaciół i mistrza. Poznał ból i wściekłość, widząc śmierć przyjaciela. W jego sercu zrodziła się determinacja. 
Wtedy jego cel się zmienił. Zaczął chronić bliskich przed silniejszymi, samemu stając się najpotężniejszym. Zyskał rodzinę, którą musiał obronić. Zyskał cennego sprzymierzeńca z rodzinnej planety - Vegetę.
Poleciał na obcą planetę - Namek, aby powstrzymać tego, który zniszczył jego rodzimą planetę. Pokonał swoje ograniczenia i zwyciężył Freezę. 
Wielokrotnie walczył z groźnymi przeciwnikami, którzy mogli odebrać mu wszystko co kocha. Ale nie zdołali. Zwyciężył każdy pojedynek. Zdobył wspaniałych przyjaciół oraz cudowna rodzinę. Zyskał siłę tak niewyobrażalną dla zwykłego człowieka. Stał się równy Bogom. 
A teraz przyszła pora na najbardziej nieoczekiwane oraz najstraszniejsze wyzwanie. Musiał stanąć przed najgroźniejszą osobą w całym uniwersum i pogodzić się z konsekwencjami swoich czynów. 
Lecz, żeby w jakimś stopniu zrozumieć zachowanie naszego bohatera – Goku, musicie pamiętać o tym, że za każdym wielkim mężczyznom stoi jeszcze większa kobieta. 
Może teraz lepiej pojmiecie w jak wielkich tarapatach znalazł się Goku, wracając z kilkumiesięcznego treningu u Wisha na planecie Boga Zniszczenia.
Pierwszym, co zobaczył pojawiając się w swoim domu była jego ukochana żona - Chichi. Stała pośrodku pokoju dzierżąc najpotężniejszą broń każdej żony - patelnię.
Najpotężniejszy wojownik w całej historii stanął przed najtrudniejszym wyborem.
Zostać i zmierzyć się z wściekłą Chichi albo wziąć nogi za pas. 
Goku zmierzył wzrokiem Chichi. W jej oczach emanowała wściekłość. Miał tylko jedna szansę. 
  - Lepiej uciekaj, Goku! - krzyknęła Chichi, biorąc zamach patelnią.
 - Chichi! Nie! - Goku uchylił się w ostatniej chwili, zanim dostał w głowę. Błyskawicznie się odwrócił, biegnąc w stronę drzwi. Gdy był już na dworze, od razu wzbił się w niebo. Jedyne co mu teraz pozostało to przeczekać wściekłość Chichi. Może posiedzi u Gohana? W końcu dawno nie widział się z małą Pan. 
A Chichi wybiegła za nim z domu. Spojrzała za odlatującym mężem.
   - Wracaj tutaj! Zmierz się z konsekwencjami jak mężczyzna! - krzyczała kobieta, lecz on nie mógł jej już usłyszeć. Był za daleko. 
Chichi jeszcze przez chwilę patrzyła w niebo, a potem weszła do środka. Poczeka. Goku odpowie za swoje egoistyczne pobudki prędzej, czy później. 
  - Wróci jak zgłodnieje - powiedziała do siebie kobieta, trzaskając drzwiami. 
Tak o to najpotężniejszy mężczyzna, ulubieniec Króla Wszystkiego, ucieka przed swoją żoną.  
Share:

2 czerwca 2018

Gra: Pisz... - Ćwiczenie drugie - ZOMBIE~! - Yumi Mizuno


-PAMIĘTASZ O ZASADZIE WIND? - Edge spoglądał na Ciebie marszcząc brwi
-Nie sikać?
-NIE! NIE KORZYSTAĆ Z NICH! CO ZA GŁUPIA LUDZKA SAMICA! NIE KORZYSTAĆ! 
-Ale windą będzie szybciej - wcisnęłaś przycisk - Chyba nie myślisz, że wejdę schodami na jedenaste piętro - wywróciłaś oczami pokazując palcem na schody obok. 
-WŁAŚNIE TAK MYŚLĘ
-To źle myślisz - Piiiim, drzwi rozsunęły się ze skrzypnięciem. - Wsiadasz?
-NIGDY
-Jak chcesz. - Przycisnęłaś guzik piętra - Ej, mam pomysł co powiesz na wyścigi? - potwór podniósł brew
-JEŻELI WYGRAM, BĘDZIESZ MUSIAŁA SPRZĄTAĆ SAMOCHÓD CODZIENNIE - zaakcentował ostatnie słowo - DO TEGO BĘDZIESZ GOTOWAĆ PRZEZ MIESIĄC
-Dobra - przystałaś na te warunki bez wahania pewna zwycięstwa - Ale jeżeli ja wygram będziesz sprzątał samochód, gotował i masował mi stopy przez miesiąc. 
-ZGODA
-Zgoda. To do zobaczenia na górze! - potwór nie odpowiedział już pędził na górę przeskakując co trzy, cztery stopnie. Ah, te długie kościste nogi. Winda się zamknęła i zaczęła się podnosić. 
Zasada wind mówiła, że nie wolno korzystać z nich, zwłaszcza w świecie postapokaliptycznym gdzie na każdym kroku czyha na Ciebie Zombie. Bujałaś się na nogach trzymając ręce za sobą. Trzecie piętro. Ryzyk fizyk. Wygrasz to będzie zajebiście. Nie wygrasz? Nie ma opcji, aby potwór był przed Tobą, jedyną możliwością, że nie będziesz pierwsza to zerwanie się windy. Twoje imię będzie przykładem, dlaczego naprawdę nie wolno korzystać z wind i będą Cię wytykać palcami i się z Ciebie śmiać. Ale będziesz już trupem więc w sumie nic Cię to nie będzie interesowało. Tak czy inaczej - wygrana jest Twoja. 
No prawie. Na czwartym piętrze winda zatrzymała się sama. Zmarszczyłaś brwi i mocniej wcisnęłaś przycisk finalnego piętra. Coś zaskrzeczało w szybie windy, spojrzałaś do góry jakbyś mogła zobaczyć coś innego z wyjątkiem obszarpanego sufitu. Nasłuchiwałaś chwilę, lecz nic innego nie usłyszałaś. Raz jeszcze wcisnęłaś przycisk. Nic. A nie, jednak coś zadziałało. Z charakterystycznym piiim drzwi rozchyliły się. Ciemny, pusty korytarz klatki schodowej dawnego bloku był przygnębiająco przerażający. Żadnego oświetlenia, niektóre z drzwi wyważone, inne obryzgane zaschniętą krwią. Coś w tyle się ruszało. Do tego ten swąd zastałego powietrza. Zaraz... Coś się tam rusza! Zmrużyłaś oczy chcąc wyostrzyć wzrok. Nie wiedziałaś jednak kto, albo co tam jest. 
-BĘDĘ PIERWSZY! - krzyknął Edge wskakując na piętro, chwycił się za poręcz, rękawica pisnęła w zetknięciu z poręczą i już go nie było. To coś, na końcu korytarza zwróciło na Ciebie uwagę. Kurwa, cholera, kurwa, kurwa, kurwa. Zaczęło się zbliżać. KUUUURWA! Jak szalona wciskałaś przypadkowe przyciski w windzie, cokolwiek co sprawi, że drzwi się zamknął i zabiorą Cię stamtąd. Jest! Cokolwiek wcisnęłaś, udało się! Drzwi zamknęły się i winda znowu pojechała do góry delikatnie się kołysząc. Opadłaś się o ścianę głośno dysząc. Spojrzałaś na panel przycisków. Jedziesz do góry, ale na szóstym się zatrzymasz. Musiałaś wcisnąć guzik w ataku paniki. Przełknęłaś ślinę i sięgnęłaś po TT-33 ukochany pistolet, wytrzymały i niezawodny. Sprawdziłaś naboje, z dwunastu została Ci równa dycha. Będzie dobrze. Wdech i wydech. Wdech przez nos i wydech przez usta. I jeszcze raz. Piąte piętro. I jeszcze raz wdech i wydech. Winda zatrzymała się, a Ty zorientowałaś się, że nie oddychasz. Drzwi z piiiim otworzyły się. Twoim oczom okazało się coś... dziwnego. Oniemiała przechyliłaś głowę na bok. Na środku korytarza wyglądającego równie upiornie jak wcześniejszy, Zombie wpierdalał Zombie. Tego jeszcze nie grali. Kanibalizm? To coś normalnego? Walka o terytorium? A może ... nie, zdecydowanie Zombie je Zombie. Na klatce schodowej echem odbijały się kroki Papyrusa, był wyżej. Postanowiłaś nie przeszkadzać Zombie w obiedzie i wcisnęłaś tak cicho jak się da przycisk windy. Udało się. Jedziesz do góry. 
Jak to jest, że te wszystkie żywe trupy nie zwracają uwagi na Edge? Może myślą, że skoro to szkielet to już bardziej zombie być nie może? Zaśmiałaś się. Spojrzałaś na pękniętą szybkę nad drzwiami. Piętro siódme. Piętro ósme. Winda znowu się zatrzymała i zakołysała gwałtownie, aż straciłaś równowagę. Znowu spojrzałaś na górę i zmarszczyłaś brwi. 
-Nie no, serio? - Serio. Powaga. Coś otworzyło drzwiczki znajdujące się na górze. Nie, nie otworzyło, wyrwało je i wsadziło łeb do środka. ZOMBIE!

-NO W KOŃCU! - Edge stał na samej górze przy drzwiach na dach gdy winda otworzyła się. Piiim. Stałaś na środku, dysząc głęboko, miałaś wyrwany rękaw koszuli i skołtunione włosy. Zupełnie jakbyś właśnie wyszła z ostrej orgii. I teoretycznie tak by było, ale nie gustujesz w truposzach. Trzy ciała Zombie leżały bezwładnie za Tobą. Edge spojrzał na Ciebie, potem na windę i znowu na Ciebie. Miałaś wrażenie, że przez chwilę na jego kościstej twarzy pojawił się grymas zaniepokojenia i współczucia. Później jego mina mówiła "a nie mówiłem", ale tego nie powiedział, choć wiedziałaś, że pomyślał. Musiał pomyśleć. Każdy normalny na jego miejscu by tak powiedział. Ale nie powiedział co tylko bardziej Cię zdenerwowało. Wyrzuciłaś ręce w powietrze rozeźlona. 
-Gdybym nie miała co chwilę postojów i nie proszonych gości to bym wygrała!
-ZAKŁAD TO ZAKŁAD - znowu był sobą. Z dumą wypinał pierś i położył ręce na kościstych biodrach - SŁAW ME IMIĘ.
-Taaaa jasne - machnęłaś ręką wychodząc z windy, która zamknęła się za Twoimi plecami i pojechała w dół. Wy w tym czasie poszliście na dach. 

Nie ma lepszego miejsca, na zbieranie deszczówki niż dach wieżowca. Po zebraniu i wymienieniu kanistrów na nowe, zeszliście tym razem schodami i schowaliście zdobycz do bagażnika. Jeszcze trzy takie budynki i na dzisiaj macie wolne. Stojąc przed kolejnym z uśmiechem załadowałaś magazynek TT-33
-Biorę windę
-TO CO, PRZEDŁUŻAMY OKRES DO PÓŁ ROKU?
-Zgoda, iii jeżeli wygram, zrobisz mi kompu kompu - Edge wywrócił oczami i przytaknął.
Share:

31 maja 2018

O AU mowa - 31 maja - ErrorTale - Loch na trzy zamki zamknięty - Yumi Mizuno


Notka od autora: Zainspirowana legendą zamku Krzyżtopór postanowiłam stworzyć takie małe co nie co. Bohaterzy tego oneshoota to Error i moi. W kicykowej wersji. Ot takie coś dziwnego zrodziło się w głowie. Da się? Da się. Miłego czytania!
P.S. odnośnie wiersza zamieszczonego poniżej - błędy są celowe. Tak właśnie pisali ludzie dwieście lat temu.

Znikomość
Ten który przez świętą dzielność
Zatrzymał słońce na górze
Znikomość iak nieśmiertelność
Nadał za piętno naturze

W którąkolwiek spoyrzyi stronę
Za marnością ludzie gonim
Co dziś trwa, iutro zniszczone
I śladu nie znaydziesz po niem

Gdzież cię szukać świata plago
Potężny Cezarów Rzymie?
Teby! Ateny! Kartago!
Czem wasza wielkość, czem imie?

Ach! z iakąż upływa siłą
Morze wieków w rączym pędzie:
Nic tego nie ma, co było,
Nic tego, co iest, nie będzie!

Jleż legnie państw w pierzynie!
Zgasną nawet ich nazwiska.
Znikną pomniki, świątynie,
I mech zagładzi zwaliska!

Przyidą tu kiedyś narody,
Co nie poymą naszey mowy...
Cóż to? drżą ziemie i wody
Powstanie Jlion nowy!

Ach! oto nowe Homery
Nowy Pindar lutnię trzyma,
Idą dzielnie bohatery...
Gdzież ich sława, pamięć? nie ma!

Jak lato biegnie za wiosną,
Wszystko biegnie do zniszczenia:
Na morzach lasy porosną,
Runą niebieskie sklepienia.
-Pamiętnik Warszawski, Tom 3, rok 1822

Jak doszło do tego, że znalazłam się tutaj gdzie jestem? W objęciach odwiecznego niszczyciela uniwersów Errora, przerażona, piszcząca i skamląca o łaskę. Uwięziona gdzieś w lochach jakie ostały się w zrujnowanym zamczysku. Mój towarzysz krzyczy równie głośno jak i ja i chyba przez strach zapomniał o swoim afekcie do dotykania kogokolwiek, gdyż boleśnie wbija w moje futro swoje kościste palce. Ale jak doszło do tego, że tutaj jesteśmy i czego się boimy? Trzeba cofnąć się w czasie. Bez obawy, nie tak daleko.

Dwanaście godzin wcześniej

Właśnie zbierałam się do licencjatu. Naprawdę chciałam go już napisać, mieć za sobą, lecz za każdym razem kiedy do niego siadałam, wszystko było ciekawsze. Też tak macie, prawda? Nie to, aby mój temat był nudny. Właściwie to dawnej mnie - tej sprzed dajmy na to czterech lat - bardzo by się podobał. Gdybologia stosowana. Trochę alchemii, trochę magii, trochę symboliki, chemii, teologii i Natury. Obecnej mnie jednak... Ech... Oplotłam magią książkę, jaką miałam oddać z dobre dwa tygodnie temu do biblioteki i usiadłam przed komputerem zabierając się do pisania.
Wtedy, niespodziewanie, przyszło moje wybawienie. Znaczy się, nie no, straszliwy Error, który obwieścił wszem i wobec, że w końcu udało mu się znaleźć źródło wszelkiego spaczenia i anomalii - nasz świat - i właśnie będzie go niszczył. Śmiejąc się maniakalnie spojrzał na mnie, wyraźnie zmęczonego i spoconego - w końcu jest upał! - kucyka na kanapie. Moja grzywa majestatycznie powiewała na wietrze wytworzonym przez boskiego ZiKona. Kocham ten wiatrak. Chcę go poślubić.
Ale porzucając matrymonialne zapędy mojej skromnej osoby, Error był naprawdę bardzo poważny odnośnie tego całego zniszczenia naszego świata. Dlatego zaproponowałam mu układ. Na który - o dziwo - przystał. Jeżeli pokażę mu, że na naszym świecie jest coś, cokolwiek, co go zainteresuje, oszczędzi go.
Zaczęłam więc od tego, co mnie interesuje. Usadowiłam go przed komputerem - bo jakże by inaczej - i załączyłam Grę o Tron.
- O͞ ͏zńam to͝ - powiedział po pierwszym kwadransie filmu -Tylk̡o,̀ ż͡e̶ ͡z͢ u̢d́z̡i͞ałem͜ ̧inny̢c͢h bo͠h̛at̨èrów̡
-Co? - zdziwiłam się
-J͏est̢ ta̴k̶ie ̧AU҉...̀.T̨alę ͜of͡ Thron͘es - mówił ze śmiertelną powagą. Zapausowałam film i sprawdziłam. Kurwa. Dobra. Powinnam się tego spodziewać. Może coś mniej popularnego?
-To od jakiegoś czasu oglądam z Samael - włączyłam serial Lucyfer. Lecz wymowne spojrzenie Errora na mnie, dało mi do zrozumienia, że i to zostało przemienione w AU - Czy jest coś, czego oni nie zrobili w wersji Undertale?!
-I ̨wła͘śn̸ie ̴d̴la͡t͜e͡go̷ niè l̷ubi͢ę ҉AŲ - pstryknął palcami - To j̸ak, ͜cóś̷ jeszcze ̡c̨hc̀ès̡z m҉í pǫk͞az̨ać͘ ͢c͢z͜y z̶a҉biera͢m͘y̛ s̛ię ̨do͝ ni͜sz̸c͘z̧e͘nia?
-Nie nie! Stój! - krzyknęłam szybko. Może próbowałam od złej strony? Wszystko co jest w necie ma swoją wersję Undertale. Więc może czegoś ciekawego warto poszukać w innym miejscu? Przypomniałam sobie ciekawą legendę jaką usłyszałam na ostatnich zajęciach na studiach. Koleżanka prezentowała historię pewnego siedemnastowiecznego zamku, z którego teraz pozostały jedynie ruiny. Udało mi się namówić Errora, aby zabrał nas tam, mimo jego niechęci do plebsu i marności naszego świata, postanowił dać mi szansę. I jestem mu za to wdzięczna.
Pogoda nam dopisywała. Pomijając oczywiście żar lejący się z nieba i bardzo mało wiatru, było... spokojnie. Nie umknęło mojej uwadze też to, że z wyjątkiem nas - nikogo nie było. Tak jakby cały świat świadom tego co może go czekać starał się unikać towarzystwa przyszłego kata i schodził mu z drogi. Ruiny nie mogły, bo były tylko ruinami. To wiadome, stały dumnie prężąc swoje wyżłobione kamienie i wiały pustką. W sumie... to nawet lepiej, nie musiałabym nikomu tłumaczyć co robię w towarzystwie czarnego kościotrupa.
-I co?͏ T̴o̶ ͟m̴a ̡b̀ỳć͝ int͝ęr͘es̀ują̶ce? - rzucił gdy szliśmy traktem do bramy wjazdowej.
-Nooo tak? Nie podobają ci się te ruiny?
-A͡ ćo̷ ci͏e̶k̴aw̕e̶go͜ mơże być w̡ ͏ruinách͘? - spojrzał na mnie z ukosa, a potem przed siebie - K̡u͝pa ̵ka̢mièn̴i̕ ͡i ҉ch́uj
-Chuja tu nie ma.
-J̡est, ͜bo҉ ͢j͏a ͡ws͞z̢e͝dłe̷m͟
-Chujem jesteś, to prawda, ale nie masz chuja
-C͢hcesz͟ ̷s͢i͢ę ̧prz҉e̛koǹa͟ć̛?҉
-Nie, dziękuję - zmarszczyłam nos i odrzuciłam włosy z grzywy - I tak nie jesteś moim ulubionym Sansem.
-Oj҉,҉ ͡b̶ò ̨się҉ ҉p̧o̕pł́acz͜ę̸. ͢Pe͘wn҉ie ͜wolisz ̸z U͞nde̸rf͜el͞l̢a?
-No, zasadniczo tak. Red jest słodki.
-Typǫw̸e.̡
-Co typowe?
-Wiele ͞samo͠tn̵yc̸ḩ i za͏ḱomp̢leks҉io̶nyc҉h ͟panie͞nek l҉e͢c͝i͟ n̴a͜ ͘Re̡d͘a̧
-A na ciebie to niby nie? A tak, zapomniałam, parują cię z Inkiem - zaśmiałam się wiedząc, że to strzał wprost w jego duszę. I nie myliłam się, skamieniał, w jego źrenicach zobaczyłam coś, co przypominało mi zawieszenie się komputera i wydawał z siebie taki charakterystyczny dźwięk, kiedy nie można znaleźć stacji radiowej. Albo kiedy też komputer zawiesi się w trakcie puszczania muzyki i mimo wszystko uporczywie ją odtwarza w upiornie zwolnionym tempie. - No już chodź Errorku. Inkuś pewnie się za tobą stęsknił. Miejmy to za sobą - odrzuciłam ogon na bok zadowolona ze swojego zwycięstwa.
-Ṕrz͠y̵s͟ięg͟am̶, ż̧e̸ ̵zn҉i̵s̀z͡cz͏ę̕ ̨ten͟ ́św҉iat - warknął idąc za mną. Mimo wszystko byłam zdziwiona, że choć ciągle się odgrażał ogólną anihilacją wszystkiego co istnieje, nadal ze mną był. Nuda? Hipokryzja? Niepewność? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem. Lecz cokolwiek to było, dawało mi nadzieję na to, że uda mi się ocalić świat. Heh, będę bohaterem! Taaa, akurat.
-Jasne, jasne. Dobra. A więc ten zamek został wybudowany w siedemnastym wieku przez...
-S͠ko̡ńc̕z̧ pr͟z̨ynu̸dza͟ć! 
-Co?
-Przy͘nud͡z̀asz̶. W ͘d̀upi̸e ma̶m ͘t̸o͠,̨ kto͟ i ͝k̶ie͝dy͠ ͜g͝o stwo̵r̵z̡ył.́ P͡o̴ ćo ̵mnie̢ t̶u pr̕zyp̕ro͟w͝ad҉z̢ął̵aś̵? ͢
-Bo... to ciekawe miejsce?
-Ni͢by͝ od͢ ķt͠órej͠ ͞s҉tr̷o̴n̷y?
-Od każdej. Popatrz na to miejsce, to tutaj dawniej ludzie... - ziewnął głośno i wyraźnie. Zmarszczyłam brwi i magią poprawiłam okulary na nosie - Dobra. To coś innego. Większość takich miejsc ma swoją legendę, wiesz? - spojrzał na mnie - Wiesz jaka jest legenda tego zamku?
-U̢wię̸z͠ion҉a ͘k̵sięż͝ni̴cz̨k͘a?̶ ͟Ry͡ce̡rz be͜z ͡g̛ł͟ơwy? ̀Duch̵ w͏ł̴óc͠z͡ąc͝y ̴się ͠po ķóry͞t͏a̵r͘z̡ach͜ į ̵st͡r͝as̵z̨ący̕ ͜ws͟z̷y̧stk҉i̕ch͏ ̵in̕t͘r͟uz̡ó̸w̧?
-...
-H͏a! Zgad͢łȩm͝! To ̛z҉a̶bie̴ram̡ s̶ię ̡za ni҉sz͝cz̧e҉nie. Z͠ac͢zńę ́o͜d̸ ͢K̸a̴ǹad̡y̡. - kiedy miał pstryknąć palcami i otworzyć portal, chrząknęłam głośniej
-Jest tu ukryty skarb. - ściągnęłam jego uwagę.
-S͜kar͠b?
-Tak, skarb. O niebywałej wartości.
-̴N̕i̢e̷ i̢nt̡e͞r̛e͠su̡jȩ mn͡i̕e wasze ̧ludz̛ḱie͢ ͞z͡łoto
-Oh, nie jest powiedziane, że to jest złoto. Skarb ma po prostu wielką wartość. Dla każdego. Tak więc, jeżeli znajdziemy ten skarb, dostaniesz to czego zawsze pragnąłeś.
̶-Ś̶wi̸ę̶ty ̸s̷p͏o҉kój?̴ ̷Zap͡r̷o̕s̵zen̡ìe ͡na̧ ̵pògr̶z̷eb I͠n̛k̢a?̛ ͞K̶ǫni͝ec̡ AU?̧
-Mmmmmoże? - wahałam się, nie byłam pewna, czy akurat to znajdziemy... i czy w ogóle znajdziemy. Właściwie to nie wiedziałam na co liczę, ale miałam nadzieję, że odpowiedź znajdzie się sama. Ostatecznie każdego z nas czeka szczęśliwe zakończenie, w to wierzyłam i ... wierzę.
Ale mimo wszystko. Wracając.
Errora zainteresował tajemniczy skarb dlatego postanowił współpracować. Jeżeli można nazwać to współpracą. Pochylił się nad tabliczką informacyjną i wyciągnął z kieszeni niebieskie okulary by przyjrzeć się tekstowi.
LOCHY, WSTĘP WZBRONIONY
-To ̷i̢dzi̵e̛m͠y - powiedział mijając ostrzeżenie
-Stój! Może powinniśmy się jakoś, no nie wiem, zabezpieczyć?
-W co͞ ̕i p͢r̷z̡e͝d̨ cz͟y͟m?̨
-Wiesz, zgodnie z legendą, w lochach zamczyska czai się licho.
͘-L̴i̢ ̕c̕o͟ z̨n̡oẃu҉?
-Licho. To demon.
̛-H̸à!̡ ͏Ż͞aden ͏w̧àsz͏ żało͘sny ͟d͡emo̧n̕ ni̛e͏ m҉oże͠ m̛i̕ ҉z̷a̸grozić.҉ To ̶ja͘ t̡u҉ ̛j̢e̵s̸t̨em̷ ̵pra̡wd͝ziw͏ym̷ p̷ot̶wo̶ŗe͏m͝ ̶-͘ wskazał na siebie kciukiem i wyszczerzył zęby. Wywróciłam oczami.
-W każdym razie licho czai się w lochach. Zgodnie z wierzeniami - mówiłam idąc za potworem, który nie baczył już właściwie na wszystko, nim się spostrzegłam już przekraczaliśmy lochy. Było ciemno, wilgotno i zimno. Z rozkoszą przyjęłam chłód na futrze pozwalając by przyjemne dreszcze przenikały moje ciało. W pustych od lat lochach słychać było nasze kroki, znaczy się jego szuranie kapciami i moje stukanie kopyt o kamienną posadzkę. Nikłe światełko z mojego rogu stanowiło jedyne oświetlenie jakie mieliśmy - licho nie pokazywało się często ludziom. A jak już to przypominało wychudzoną, starą kobietę z jednym okiem. Jedynym celem jego istnienia było przynoszenie choroby, zguby i nieszczęść na tych, których nawiedzało.
̀-Po̷ ̶c͡o?
-Co po co?
͝-̛P͢o͏ c̴o to̶ ro̢bi͞ł̢o͜?̨
-A bo ja wiem? Bo taka jego natura? Wiesz, znajdowało domy gdzie się mieszkańcom powodziło i ściągało na nich wszystkie nieszczęścia i plagi. Od chorób, po problemy. Podsyłało też złe myśli i nakłaniało do samobójstwa. Czasem osiedlało się na dużej.
-Czeg͜òś ni̕e ͞r̢oz̴umi̧e͞m.̕. - spojrzał na mnie przez ramię - S͜k͞o͘ro ҉to͡ ͏ta͢k ̧dzi̧ała̡ł̵o, t̸o͝ ̛dl҉a̶czego ͘zos҉ta̛ł҉o ͜tutaj̴?̧ ́Pr̡z̛ec̛ież͘ nie ̀ma̡ ̢ko͟go gnęb͟i̧ć.͟
-To legenda.
͞-Skarb t̨eż̢ j͞e̶s̢t l͠eg͢e̶n͠d͠ą.
-Mmmmtaaaaaak - zaczęłam się pocić - Aaaaaaale to inny rodzaj legendy!
̕-Ni͢b͠y jaki͡?
-Dobra legenda!
-҉Wi͘ęc͝ ̧z̷łe l̕eg̛en̴dy n̕ie ́są͡ p̴r͢áwd̸ziw̡e͞?
-Są... mniej... prawdziwe odtychdobrych! - zaśmiałam się nerwowo. - Mniejsza, idźmy. - zrównałam się z nim - Skarb nie znajdzie się sam! - Gdzieś w głębi serca cieszyłam się, że zainteresowało go znalezienie skarbu. Udawał też, że mnie nie słucha, ale wiedziałam, że słyszy każde słowo. - Zgodnie z tym co wyczytałam, skarb znajduje się za trzema parami drzwi. Trzeba znaleźć do nich klucze.
̨-To ͞brzm̛i j͘ak ͞z̛a̵g̛a̧dka w̕y̡m͘yś̛lo̶ńa p͘r͘z͡e͝z P͏ąpy҉r͏u̴s̴a.
-W sumie, ale chodź, trzeba znaleźć pierwszy klucz!
-A͢ ͏g҉d̵zie͞ o͜n ̷je͡śt͡?̕
-Gdzieś w tym lochu - rozejrzałam się, nic prócz ciemnymi korytarzami - Trzeba znaleźć żelazny klucz, który otworzy żelazne drzwi. Gdybyś był kluczem otwierającym drzwi do skarbu, to gdzie byś się schował? - spojrzałam na niego z uśmiechem.
̛-̀A̛ b̢o ja wi͏em? ̡Z̸ pewnoś̕c̸i͢ą nie ̡prz̶y͠ drzwiac̀h - bąknął stając. Wsadził ręce do kieszeni. Zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na miejsce, które przykuło jego uwagę. Żelazne drzwi, nieco zardzewiałe i obrośnięte czymś co przypominało mech, obok nich w kamienie wbity żelazny pręt na którym zwisał żelazny klucz. Dziwne. Ale cóż, nie zamierzałam tego kwestionować. Ściągnęłam magią klucz i wsadziłam go do zamka. Coś chrupnęło, coś zgrzytnęło i pierwsze drzwi stały otworem. Ku naszemu zaskoczeniu, otoczenie się zmieniło. Wewnątrz pomieszczenia było przyjemnie ciepło, odblaśnice, świece i pochodnie nadawały pomieszczeniu przyjemny wygląd, zielone bluszcze z wielkimi liśćmi oplatały rogi pomieszczenia, zaś podłoga była drewniana. Przed nami, na środku była szara kolumna z misą. Gdy do niej podeszliśmy spostrzegliśmy, że na dnie znajduje się kolejny klucz.
-Srebrny klucz! - odezwałam się zadowolona - On otwiera dębowe drzwi. Które są... tam - pokazałam kopytem na solidne i wyglądające na nowe drewniane wrota obite żelaznymi zawiasami. - Trzeba go wyciągnąć i ... - chciałam chwycić go magią, lecz nie mogłam. Jakby coś blokowało mnie. Error zmarszczył brwi i wywrócił oczami. Niechętnie wsadził rękę do wody i natychmiast krzyknął z bólu. chwycił się za nadgarstek. Przerażona spojrzałam, że palce jakie wsadził do cieczy parują. - Boli cię?
-Ǹi̕e, k͠u̧rw͜à,͡ ̕ł̴a͠s͟kǫc̡z̛e͏! ͘- syknął patrząc na mnie, zaczynał się denerwować, przełknęłam ślinę. Spróbowałam znowu, magia działała na niego, nie byłam mistrzem w magii leczniczej lecz mimo wszystko pochyliłam się i przystawiłam róg do rany. Ta powoli, ale jednak skutecznie, zaczęła się zasklepiać, zaś jego ręka przestała zamieniać się w popiół. Nie podziękował, kiedy było już po wszystkim, jakoś mnie to nie zdziwiło. Bałam się, że swoją agresję skieruje przeciwko... wszystkiemu? Lecz myliłam się, ta przygoda sprawiła, że tym bardziej zapragnął dostać skarb. Już nawet nie dla samej wartości jaką prezentował, ale po prostu, aby utrzeć nosa czemukolwiek co ustawiło tę pułapkę.
Error próbował, ani jego niebieskie nici (które topiły się po zetknięciu z kwasem) ani przewrócenie misy (ta po prostu na złość wszystkiemu ani drgnęła) nie pomagało. Podczas jego agresji i starania się wyładowania złości na przedmiocie, ja postanowiłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Gdybym była srebrnym kluczem do dębowych drzwi... zastawiłabym pułapkę. Misa była pułapką. Nie traktowałabym jednak klucza jako nagrody za pokonanie jej. Z pewnością musi istnieć sposób na wydostanie go z dna. A co jeżeli klucz był fałszywy? Albo była to iluzja? Dlaczego, skoro to kwas - nie rozpuścił właśnie klucza? Error krzyczał i przeklinał. Ujęłam magią kilka liści bluszczu
-Zơs̨t̡aw̧ tơ ̶kureśt̶w͢o i p̢ŗz͟y̡daj ͟s̢i͜ę͏ ̷n͜a̵ co̶ś! - krzyknął. Nie spojrzałam na niego pochylając się przy ziemi.
-Co dostanę, jak otworzę te drzwi?
̸-͠Ą co͏ ̴ch͡cesz͝?̸ ͝Nic̡ ̨c͢i ̀nie҉ dam̴!
-Choćby miłe słowo - zmarszczyłam brwi.
̨-P͝o͜d̢usz̶k͘a.̴ M͝a̛s̛z͠.͏ ̵M̷i͡łe̛ ̸słowo.̛ A̶ ter̸a͏z̶ p҉o͞móż͏!̕
-Oooooo prosisz o pomoc?
-͜Nie ͜p͞r̕o͘s̡zę̷ ͏-̕ wycedził przez zęby. Wyprostowałam się. Widziałam zaskoczenie na jego twarzy kiedy obok mojej twarzy unosił się srebrny klucz. Powoli,  fioletowa łuna znikała im bliżej się go znajdował. W końcu, podałam mu znalezisko i odwróciłam głowę zarzucając grzywę na bok i stawiając prawe kopytka za lewymi.
Kolejne pomieszczenie było niebieskie. Dosłownie niebieskie. Nie wiem skąd, ale niebieskie światło, podobne do tego jakie panowało w Waterfall wypełniało to pomieszczenie. Wyglądem właściwie podobne do wcześniejszego. Tym razem bluszcz był zgniły, zaś w misie na środku znajdował się muł. Drzwi za nami zatrzasnęły się same, nie było odwrotu. Error nawet nie próbował się cofnąć. Podszedł znowu do misy i spojrzał na nią jak na największego wroga w życiu. No dobra, na drugiego największego wroga. Nie zapominajmy o Inku.
-̛C̸ze͏g͘o ţer͡az ͟s͏z̕u҉k̢a̛ć̀?
-Złoty klucz do jesionowych drzwi. - odpowiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu. Usłyszałam szmer za sobą Error podnosił z ziemi złoty klucz.
-҉H͠a! Dǫb͞ra,͝ ̛t̡e͏r̶az̶ ͝g̕d̵z̢i̵e̶ ̴s͟ą̷ ́drz̢wi?͘ - Właśnie, to było to co mi nie grało. Z wyjątkiem tych za nami, nie było żadnych w które można byłoby wsadzić klucz!  Co więcej, byliśmy uwięzieni.
Próbowaliśmy chyba wszystkiego. Obstukaliśmy wszystkie kamienie. Próbowaliśmy podnieść deski z podłogi, lecz te jakby przyklejone Kropelką, ani drgnęły. Co więcej, magia Errora nie pozwalała mu się przemieszczać, teleportować czy skądkolwiek wynieść.Nie wiem ile minęło, ale długo. Za długo. Wizja spędzenia resztki życia z Errorem uwięziona w jakimś lochu z legendy nie była miła. Szkielet jednak nie tracił zapału, jak na kogoś, kogo pierwowzorem był skończony leń, Error wykazywał się wielkim zapałem. Wziął klucz i wsadził go w zamek od drzwi którymi weszliśmy. Jednak mimo nadziei, nic się nie stało.
-To na nic - bąknęłam padając pod ścianą - Przepraszam, że cię w to wciągnęłam, po prostu nie chciałam, abyś niszczył tego świata. Ja wiem, że jest chujowy i ludzie to kurwy - mówiłam odwracając wzrok - Powinnam pokazać ci nagrania z kotkami, albo birbami czy czymś... A ja zamiast tego chciałam zabawić się w ...
-Z̨a͜m̛ķnij ͏s̀i̶ę͘ ćh̡òć ̷n̴a͠ ͟chwi̡l̵ę - warknął w moją stronę. Podchodził do misy. Zmarszczyłam brwi.
-Error, nie wiemy co się stanie jeżeli wsadzisz tam rękę. Ja już nie mam magii aby ci pomóc więc...
-̨C̕i̵cho. ̀To ̴j͠e̢dy͢n̵e m̶i̶e̛j͘s̴ce͞ p̀r̶z̨y ͝ķt́óry͘m̧ n̵ic ̸ni͞e r̡ob͝iliś͏m̀y̡.  - miał rację. Patrzył przez chwilę na rękę, potem na klucz, a następnie na misę. Wziął głębszy wdech i wsadził klucz do czarnej brei i ... nic. Właściwie to nawet zabawne. Misa wydawała się być głębsza, bo zmieściła całe jego przedramię nim doszedł do dna. Okazało się, że tam znajdował się zamek. Wsadził klucz i go przekręcił. Wtedy... niebieskie światło znikło i straciliśmy przytomność.
Nie wiem jak i nie wiem gdzie dokładnie, ale pierwszym co zobaczyłam było wielkie pomieszczenie. Kilka pochodni przytwierdzonych do ścian, w oddali kapanie wody. Sprawdziłam, czy mam w sobie magię, miałam, troszeczkę, ale miałam. Error już stał gdy się ocknęłam. Przed nami znajdowało się bajoro z mulistą wodą, zaś obok niego skrzynia. Ta z legend. W niej miało znajdować się dokładnie to, czego chciał otwierający. Lecz dlaczego potwór się nie ruszył? Dlaczego stał, skamieniały i patrzył ślepo na skrzynię? Podniosłam się i podeszłam do Errora patrząc na niego zaniepokojona. Już miałam się odezwać, gdy powstrzymał mnie skinieniem ręki. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na skrzynię jeszcze raz i zamarłam. Obok niej, posklejane od brudu czarne włosy, rozczesywała przeraźliwie chuda i stara kobieta o jednym oku. Licho.

Iiiii to jest właśnie to miejsce, gdzie przerwaliśmy. Jak domyślacie się, oboje zaczęliśmy krzyczeć, Licho na nas spojrzało, wyszczerzyło w uśmiechu przeżarte próchnicą zębiska i ruszyło w naszym kierunku. Zapomniałam dodać Errorowi zakończenie legendy. Nikt nie wyszedł żyw z lochów, albowiem ten demon ich dopadł. Szkielet zareagował natychmiast, wziął mnie pod pachę i uciekał... Przed siebie, przed Lichem, pstryknął palcami, ale nic się nie stało. Zrozumiałam, że nie może otworzyć portalu. Widząc, że Licho jest coraz bliżej wzięłam głęboki wdech, całe życie przeleciało mi przed oczami. Było zaskakująco krótkie i wtedy... resztką magii udało mi się nas teleportować przed zamek. Cud? Ręka boska? Los? Nie wiem czemu dziękować, ale na wszelki wypadek dziękuję wszystkiemu co jest. Byłam jednak padnięta, kręciło mi się w głowie i miałam nudności. Nie opanowałam teleportacji do takiego stopnia, ale cieszę się, że moje ciało zareagowało samo.

Chcecie poznać koniec historii? Error gdy tylko zorientował się, że trzyma mnie pod pachą, puścił moje ciało na ziemię i odskoczył jak oparzony. Nie wiedziałam, czy wyraźne dreszcze jakie teraz go przeszywają są z obrzydzenia, czy ze strachu. A może i z tego i z tego? Łaskawie przeniósł mnie do domu, na środek pokoju, na dywan. Otworzył portal do przestrzeni Po-Za i wszedł do niego. Nim zamknął go, odwrócił się jeszcze w moją stronę i powiedział te słowa
-
Dobra, nic nie powiedział. Rzucił we mnie czarnym kapciem i zniknął.
I właśnie w taki sposób... ocaliłam świat.
Share:

27 maja 2018

Eldarya: Otucha

Autor: Samael
Uwagi:  yuri (les) Miiko x Ewelein
- Idiotka! – zacisnęła pięści, gdy ojcowski pas świsnął jej przed oczyma. Gdy spadło pierwsze uderzenie, zacisnęła je jeszcze mocniej. – Jak mogłaś?! Wstyd mi za ciebie! – Trzask! Zamach i trzask! – Ból wstrząsnął jej ciałem, kiedy leżała skulona pod ścianą. Starała się powstrzymać cisnące się do oczu łzy, a graniczyło to z cudem pod gradem kolejnych wyzwisk i uderzeń. Nie mogła płakać. Płacz oznaczał więcej uderzeń. Pod żółtą sukieneczką, tą którą dostała od mamy i która była jedynym od niej prezentem, na jej skórze kwitły kolejne pręgi, od których szczypiący ból rozchodził się falami po udach. Poczuła się zdradzona przez własną matkę, która kręcąc głową wyszła z pokoju, gdy ojciec sięgał po pas. Nawet raz na nią nie spojrzała. Nie przyszła z pomocą. Nie obroniła. „Pomóż mi” uwięzło jej w gardle jak twarda gula, której nie mogła ani przełknąć, ani z siebie wyrzucić.
- Nikt cię tu nie chce! – uderzył jeszcze raz i odrzucił pas za siebie. – Lepiej wynieś się stąd jak najszybciej! – ojciec trzasnął drzwiami tak głośno, że aż podskoczyła.
Obudziła się w tej samej chwili chwytając się gwałtownie za serce. Była cała spocona i rozdygotana. To tylko koszmar. Tylko koszmar…

***
TRZASK!

- Kurde… No i co zrobiłeś Eziu? – Nevra zatoczył się chwiejnie, po czym oparł dłoń na ramieniu kumpla, który wpatrywał się w strzaskaną czarkę na podłodze.
- …pójdę po zmiotkę – wstał po kilku chwilach kontemplacji i zniknął prawie przewracając się w progu dyżurki.
Dzisiaj popijawa u Valkyona. E tam, od razu popijawa! Ot, towarzyska feta. Było wesoło, bo Ezarel naważył swojego Napoju Bogów, który wykazywał tak zwane zbawcze działania. Po ostatnich zdarzeniach, a było ich zaprawdę wiele, należało im się coś dobrego od życia. Ciągłe wojny, konflikty, zadymy, tu kogoś zadźgali, tam coś w powietrze wysadzili, Gardzia znowu zemdlała – jak długo można tak pociągnąć? W Eldarii ostatnimi czasy panowała dość, powiedzmy, depresyjna atmosfera. Roznosiła swój grobowy swąd od południa na północ i ze wschodu na zachód. Wszyscy mieli dość życia w ciągłym niepokoju. Morale Straży Eel też mocno podupadły. Ostatnia wygrana zapaliła jednak nikły płomyk nadziei, który należało chronić. I należało świętować. Więc świętowali z pompą.
    Ezarel wrócił ze zmiotką, po czym kucnął nad roztrzaskanym naczyniem i zadumał się wielce, niczym posąg myśliciela spod dłuta Rodina. Wszyscy przypatrywali się temu z taką fascynacją, że aż umilkły wszelkie rozmowy.
- Ej… A w sumie to jak się zamiata? – wypalił elf, na co towarzystwo ryknęło śmiechem.
- No co?! Nigdy nie zamiatałem!
- O borze*, skisłam! – Karenn trzymała się za brzuch.
- Jejku, no… - zaczął Nevra współczującym tonem. – Ale wy jesteście chamy. – Podreptał do Ezarela i ukucnął przy nim, głaszcząc go uspokajająco po niebieskich włosach. – No już, już, książątko. Daj, bo jeszcze sobie łapki pokaleczysz… - odebrał od niego narzędzie niegodne arystokratycznych rąk.
- A weź się wal, pijawko – zripostował dla zasady (bo przecież fasada nadwornego buca sama się nie utrzyma), ale nie protestował, gdyż tak plebejskie czynności, jak sprzątanie syfu po sobie jemu nie przystawały. Nevra zamiótł nieporadnie, po czym rzucił zmiotką w kąt rozsypując wszystko na powrót i wrócił do towarzystwa.
- To co, może w coś zagramy? – rzucił propozycją.
- Mogę opowiedzieć kawał! – wyrwał się Valkyon, zrzucając z kolan Gardienne, która przysnęła na jego muskularnej klacie.
- O matko, kolejny? Dobra, dawaj Valk! – Karenn poszła dolać sobie do kieliszka. Była jedną z niewielu tu obecnych, którzy całkiem nieźle przyswajali ezarelowy Napój Bogów.
- Ciii, słuchać! – uciszył wszystkich Valkyon, choć i tak wszyscy słuchali jak zaklęci. Nieczęsto widywali szefa Obsydianu w tak jowialnym nastroju. – A więc przychodzi facet do sklepu, ogląda parę rzeczy. Nagle podchodzi do sprzedawczyni i wypala: proszę pani, bo ja chciałbym, hehe… grzmocić się z panią. Na co ona do niego: niestety, ale nasz sklep jest samoobsługowy!
-  HAHAHAHAHA! – ferajna znowu zaniosła się śmiechem, lecz nie tyle z żartu Valkyona, co ze sposobu, w jaki go opowiadał. Opowiadanie zbereźnych kawałów po prostu mocno gryzło się z wizerunkiem nieustraszonego woja.
- Za ten suchar dam ci puchar – podsumował wampir. – Valkyon, weź już skończ, bo nie zatrzymamy tej karuzeli śmiechu.
- … to może wyzwania? – zaproponowała luźno Karenn kręcąc kieliszkiem w dłoni. Sprawiała wrażenie, jakby od jakiegoś czasu chciała to zaproponować.
- O! Super pomysł! Kręcimy butelką. Osoba, która kręci, daje wyzwanie. Potem kręci osoba wyzwana, i tak dalej. – Nevra wytarł usta wierzchem dłoni i usiadł po turecku na podłodze. Reszta poszła w jego ślady, odkopując po drodze krzesła i turlające się, puste butelki. Valkyon przeniósł śpiącą na podłodze Gardienne w… dalej wysunięte miejsce na podłodze. A jako, że jest dżentelmenem, to podłożył jej pod głowę jeden z żołnierskich napierśników, których w służbówce nie brakowało. Następnie wcisnął butelkę w ręce Karenn. - Jako pomysłodawczyni, zaczynasz!
- Ta je, szefie!
Dziewczyna zakręciła butelką. W powietrzu wisiał niepokój, bo chyba nikt nie chciałby paść ofiarą pomysłów stukniętej wampirzycy. Po krótkiej chwili szyjka butelki wskazywała na Nevrę.
- O nie… - zaskomlił.
- Braciszek! – Karenn zmrużyła oczy i wyszczerzyła się do niego. Dwa podłużne kły zalśniły złowieszczo w blasku pochodni. – Wszyscy i tak wiedzą, że ślinisz się do Eza. Wyznaj mu więc swoją miłość w formie piosenki!
- Uuuuuu!
Ezarel, dotąd zaskakująco milczący, rozszerzył w zdumieniu oczy i spojrzał zaskoczony na dziewczynę. Ta tylko czekała na rozwój wydarzeń wyraźnie zadowolona z siebie.
- Co, tylko tyle? – zapytał Nevra z wyraźną ulgą w głosie. - Pfff… Aleś dowaliła.
- Dajesz!
- Dajesz! Dajesz! Dajesz! – wszyscy zawtórowali.
Nevra duszkiem dopił trunek z gwinta, po czym obrócił pustą butelkę dnem do góry, co by zrobić z niej udawany mikrofon. Uklęknął przed niebieskowłosym elfem i spojrzał mu czule w lekko zamglone ślepia.
- PRZEZ TWE OCZY TWE OCZY ZIELONE! OSZAALAAAŁEEEM! GWIAZDY CHYBA TWYM OCZOM ODDAŁY... CAŁY BLAAAAASK!
Ekipa rżała ze śmiechu, Ezarel też, chociaż przy okazji spalił buraka.
-... A JA SERCE MIŁOŚCI SPRAGNIONE… CI ODDAAAŁEM! TAK ZAKOCHAĆ, ZAKOCHAĆ SIĘ MOŻNA… TYLKOO RAAAZ! – zawył, gładząc jednocześnie elfa po policzku. Valkyon wycierał łzy z oczu, ciężko było stwierdzić, czy bardziej ze wzruszenia, czy ze śmiechu.
- To było piękne, wzruszyłem się – chrząknął po wszystkim Ezarel, odpychając wampira, który w niebezpiecznie bliskiej odległości chyba czekał na coś więcej, niż tylko na pochwałę. Widząc to, Ezarel wycofał się jeszcze bardziej.
- A buziaczek? – dodał Nevra wykrzywiając usta w smutną podkówkę.
- Mój but może cię w tyłek pocałować – odparł elf, z przykrością zauważając, że nie ma już czym popić tego zacnego występu.
- W ogóle skąd znasz takie przyśpiewki? – zapytał Valkyon.
- Jak podglądałem Gardienne w łaźniach, to usłyszałem, jak to śpiewała.
- Zbok.
Nevra wzruszył ramionami z obojętnością godną kogoś, do kogo to określenie przylegało tak idealnie, jak slipy do męskiego zadka.
- Tak samo mnie podsumowała, gdy zauważyła moją obecność. Dodała tylko, że to najbardziej wzruszająca piosenka o miłości z jej świata, jaką w życiu słyszała. Muszą mieć tam fajną muzykę, skoro nawet Eza zatkało.
- Z żenady, kretynie! – obruszył się ostrouchy.
    Wtem drzwi do żołnierskiej służbówki rozwarły się z hukiem tak wielkim, że aż tynk osypał się ze ściany w miejscu, w które uderzyła klamka. Do środka wparowała Miiko. W szlafroku, z potarganymi włosami i mocno opuchniętymi oczami. Wkurzona.
- Czy wy jesteście normalni?! – krzyknęła. Zapadła grobowa cisza. – Drzecie ryje od kilku godzin, tłuczecie się jak banda orków! Ile tak można?!
- Miiko, posłu…
- NIE! To wy posłuchajcie! Jestem wy-koń-czo-na! – wyraźnie zaakcentowała każdą sylabę. – Wiecie, ile nas kosztowało ogarnięcie tego burdelu! Potrzebuję odpocząć!
- Miiko, my też potrzebujemy…
- Dość! – potoczyła spojrzeniem po pomieszczeniu. – Jak wam nie wstyd, opijusy?! Szanowna Straży Eel! Ogłaszam, że jesteście wszyscy ZAWIESZENI! Zrozumiano?! Jeśli nie, to powtórzę: ZAWIESZENI! Nasi ludzie giną na wschodnim froncie, Huang Hua dwoi się i troi, by zminimalizować szkody, na południu klęska głodu, a wy w najlepsze balujecie! Jak tak możecie?! Wstyd mi za was! – i nagle przerwała tyradę, uświadomiwszy sobie, że ostatnie słowa usłyszała w swojej głowie, wypowiedziane gniewnym głosem jej ojca. Potrząsnęła głową i potarła skronie przywracając się do porządku. – A teraz żegnam.
Wyszła, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Przez kilka chwil atmosfera panująca w otoczeniu była tak gęsta, że można byłoby ją ciąć nożem.
- Trochę przesadziła, nie? – rzuciła nagle przebudzona Gardienne.

***

    Dzieciństwo i stracona niewinność. Ślepa wiara w to, że świat jest dobry i sprawiedliwy, że zło na końcu zostanie pokonane. Że dla ludzi trzeba być dobrym, a wtedy oni będą dobrzy dla mnie. I że kiedy już dorosnę, to świat będzie lepszym miejscem, a ja będę szczęśliwsza. Ciężko chyba o lepsze nawiązanie do utraconych złudzeń, niż moje rozpadające się życie. Zrozumiałam, że na tym świecie nie istnieją żadne ideały, a wszystko to niewarte jest funta kłaków. Czuję, że w nic już nie wierzę i że nie ma już niczego pięknego. Niczego, za co warto byłoby umrzeć, ani niczego, dla czego chciałoby się chociaż żyć.

- Miiko! Hej! Miiko! – usłyszała znajomy głos, dobiegający jakby zza ściany. – Miiko! – ktoś chwycił ją za ramię, a potem gwałtownie obrócił do siebie. Oh, to Ewelein. – Miiko, wszystko w porządku? – Popatrzyła jej w oczy, pełna troski. Kitsune opuściła głowę, nie chcąc zdradzić się z tym, że ma za sobą kolejną, nieprzespaną i przepłakaną noc pełną koszmarów z dzieciństwa.
- Tak, tak… Wszystko okej. Musiałam zdyscyplinować towarzystwo. Za bardzo się rozchulało, rozumiesz – odpowiedziała, przeczesując nerwowo grzywkę. Ewelein zmarszczyła brwi, ale nie dopytywała. Chwyciła ją pod ramię i pociągnęła w kierunku korytarza straży.
- Chodź, dam ci coś na uspokojenie.

    Zaprowadziła ją do swojego pokoju i posadziła na niskiej leżance.
- Naprawdę nie trzeba. Poradzę sobie – stwierdziła Miiko, lecz jasnowłosa ją zignorowała, szukając w szafce niezbędnych składników. Nad magicznym płomieniem ustawiła naczynie z wodą, do którego następnie wkruszyła jakieś zioła.
- Musi się zagotować – oznajmiła siadając obok przyjaciółki i kładąc jej dłoń na kolanie. – A teraz opowiadaj, co się stało.
- No co się stało, nie słyszałaś? Straż sobie popiła, przegięli pałę, więc dałam im okresową dyscyplinarkę.
- Wiesz, każdy czasem potrzebuje się zabawić, żeby odreagować…
- Ale bez przesady! – weszła jej w słowo. – Nie rozumiem, jak oni mogą się wydurniać w najlepsze, gdy jesteśmy w czarnej dupie!
- To, że się bawią, nie znaczy jeszcze, że się nie przejmują. Wygraliśmy ostatnią bitwę. To prawda, że było wiele ofiar, ale wszyscy liczyli się z ryzykiem. Nie jesteśmy szmacianymi lalkami i nawet w tych trudnych czasach potrzebujemy odrobiny radości. Pocieszenia.
Mnie jakoś nikt nigdy nie pocieszał.
Kitsune zamyśliła się, a ponieważ nic nie mówiła przez dłuższą chwilę, Ewelein kontynuowała. – W każdym razie, nie o to pytałam.
- A o co? – Miiko uniosła brwi w zaskoczeniu.
- Dlaczego płakałaś? – dotknęła opuszkami palców skroni dziewczyny. Tamta długo nie odpowiadała, zawstydzona. Ewelein wstała, by przygotować napar, a następnie wcisnąć go w ręce swojej szefowej. Dotykając ich, poczuła jak bardzo są lodowate. Objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie.
- Dziękuję – Miiko zignorowała wcześniejsze pytanie. Wolała nie wdawać się w szczegóły. Poza tym była nauczona zachowywać milczenie. Wspomnienie koszmaru, który był nie tylko koszmarem, ale i trudną, nieprzepracowaną przeszłością, nie mogło opuścić jej umysłu. Nadal tkwiło, niczym bolesny cierń, głęboko w jej duszy. Wstydziła się jednak mówić o tym komukolwiek. Już i tak wystarczająco drażniło ją to, iż Ziemianka widziała niektóre z tych wspomnień, o których nigdy nikt nie miał się dowiedzieć. Utkwiła wzrok w naczyniu, z którego unosiła się specyficzna woń ziół.
Siedziały tak razem obok siebie, w milczeniu, które w końcu Ewelein zdecydowała się przerwać:
- Zostań na noc.
- Co? – kitsune spojrzała w jej stronę, zdziwiona. Napotkała parę błękitnych, spokojnych oczu i ciepły uśmiech.
- Zostań tutaj na noc – powtórzyła. – Jeśli oczywiście chcesz.
Miiko upiła łyk mikstury, krzywiąc się przy tym z niesmaku.
- Ohyda!
Elfka zaśmiała się perliście.
- To jak?
- Pewnie, czemu nie – odparła dopijając resztę. Może towarzystwo rzeczywiście dobrze jej zrobi? Od Ewelein biło takie ciepło i czułość. Wiele by dała, by w przeszłości ktoś okazał jej takie zainteresowanie.

Jedyną rzeczą, która trzyma mnie przy życiu, jest to, że stać mnie jeszcze na przyjaźń. Taką bezinteresowną, wielką, na zawsze. Która wzajemnie inspiruje i podtrzymuje na duchu. Być może Straż Eel nie jest jej idealnym odzwierciedleniem, ale to moi przyjaciele. Jedyna rodzina, jaką kiedykolwiek posiadałam.

- Pójdę pod prysznic. A ty czuj się jak u siebie – Ewelein wyszła, zostawiając dziewczynę samą. Rozejrzała się po pokoju. Utrzymany w jasnym, brzoskwiniowym odcieniu, zawalony książkami i próbkami. Widać nawet po pracy w przychodni studiowała. Pod ścianą stała gablota, a w niej modele narządów wewnętrznych. Z kolei w rogu pokoju stał model szkieletu w sugestywnej pozie, z wysuniętymi do przodu biodrami i opartymi o nie ramionami. Podeszła bliżej i spostrzegła, że szkielet w „strategicznym” miejscu miednicy miał przyczepiony dzwoneczek z kokardką. Parsknęła śmiechem.
- Widzę, że poznałaś Stefka – zauważyła z rozbawieniem Ewelein wchodząc do pokoju.
- Stefka? Ciekawe imię.
- Ano. Pomysł Ezarela. Podobnie jak cała reszta – machnęła niedbale dłonią w kierunku finezyjnego dzwoneczka. – Kiedy się jeszcze spotykaliśmy, często tu przychodził i robił różne… głupie rzeczy.
- Tęsknisz za nim? – zapytała po cichu Miiko. Nie była pewna, czy powinna pytać o takie rzeczy, zważywszy na fakt, że jej przyjaciółka wciąż darzyła wrednego dowódcę Absyntu uczuciami. Elfka głośno westchnęła. Ściągnęła ręcznik z wciąż wilgotnych włosów i przewiesiła go przez poręcz leżanki.
- Trochę. Na pewno kieruje mną jakiś pokręcony sentyment. Wiesz, dobrze się rozumieliśmy i było świetnie. Dopóki nie zdradziłam się z uczuciami.
- Co za gnida. Sprawił, że go pokochałaś, a potem złamał ci serce.
- E tam – jasnowłosa uśmiechnęła się słabo. – To nie tak. Kierował się dobrymi intencjami, nie chciał mnie ranić wiedząc, że nie czuje tego samego, co ja. Wtedy po prostu przestał mnie odwiedzać. A ja przynajmniej przestałam się łudzić.
Miiko spojrzała na przyjaciółkę i stwierdziła, jednocześnie ganiąc się w myślach za to, że taka nostalgia idealnie pasuje do jej bladej jak mleko twarzy i do tych jasnobłękitnych oczu. Elfy zawsze kojarzyły jej się z efemerycznym pięknem, głęboką duchowością i melancholią, jakkolwiek do Ezarela opis ten pasował niczym pięść do nosa. On był zaprzeczeniem wszystkiego, co uosabiała sobą Ewelein. Równie dobrze można by w atłasy ustroić prosiaka i wcisnąć mu na łeb koronę królewicza.
- Ja bym cię nie porzuciła – palnęła Miiko szybciej, niż zdążyła to przemyśleć. W jednej sekundzie jej policzki nabiegły purpurą. Ewelein przechyliła na bok głowę i przypatrywała się jej badawczo przez chwilę, po czym zachichotała widząc zażenowaną minę szefowej.
- Czyżby? – mruknęła niższym głosem, zbliżając się do niej powoli. Gdy była już o krok od niej, wyciągnęła rękę i wierzchem dłoni dotknęła jej rozgrzanego policzka. – To może nie myśl już o tym, jakim bucem jest Ezarel, tylko mnie pociesz, hm? – chwyciła w palce jej brodę i zmusiła, by ta zrównała się z nią wzrokiem. W błękitnych oczach czaił się dziwny błysk. Miiko głośno przełknęła i nerwowo strzygnęła lisimi uszami. Kiedy ta rozmowa przybrała tak intymny tor?
- Chodź – Ewelein pociągnęła ją za rękę w stronę łóżka, lecz ta się zaparła i wciąż stała w miejscu.
- Ja… - zaczęła niepewnie. Ewelein przewróciła oczami i pocałowała ją. Opierała się przez moment, po czym jej usta rozchyliły się pod naciskiem warg elfki. Poczuła smak gorzkich ziół na jej języku. Gdy zadrżała, przesunęła dłonie na jej talię przyciągając ją mocno do siebie. Światło świecy płonącej w naściennym kandelabrze łagodnie rozświetliło jej twarz.
- Obie tego potrzebujemy, Miiko. Ty jesteś samotna i ja jestem samotna. Chodź – powtórzyła i tym razem nie napotkała już żadnego oporu z jej strony. Materac zasłanego łóżka ugiął się pod naporem dwóch ciał. Objęła ją ramieniem i nagle uświadomiła sobie, jak bardzo jest spięta. Miała mocno zaciśnięte powieki i głęboką zmarszczkę pomiędzy brwiami. Szczelnie otuliła się swoimi czterema lisimi ogonami – symbolem jej hańby i fatalnego losu, jakby chcąc się od czegoś odgrodzić. Jasnowłosa zaczęła więc niespieszną wędrówkę dłoni po plecach szefowej. Gładziła ją uspokajająco do czasu, aż kitsune rozluźniła się na tyle, by samej wtulić się w jej pierś.
- Czego się boisz? – wyszeptała głaszcząc jej gęste, czarne włosy i zahaczając od czasu do czasu o wystające z nich uszy, które poruszały się niespokojnie, gdy tylko wychwyciły jakiś dźwięk dobiegający spoza pokoju. 
- Sama nie wiem – mruknęła wdychając słodki zapach skóry swojej podwładnej. – To takie dziwne…
Ewelein ugryzła ją w szyję, na co ona drgnęła zaskoczona.
- Ej!
Odpowiedział jej łagodny, cichy chichot, a następnie poczuła dłonie wpełzające z wolna pod jej szlafrok.
- Ewe… - zaskomliła mocniej przywierając do szczupłego ciała. Elfka przerzuciła nogę przez jej biodra, a następnie położyła swe smukłe dłonie na jej policzkach i złożyła na jej ustach pocałunek, lekki i ulotny jak muśnięcie motylich skrzydeł.
- Miiko, jesteś wspaniała. I chcę, żebyś wiedziała, że jestem z ciebie dumna – powiedziała błądząc wzrokiem po jej obliczu. – Bez względu na to, co sama o sobie myślisz, dla mnie jesteś niesamowita. I nie tylko dla mnie. Pamiętaj, że tu jest teraz twój dom i twoja rodzina.
Dobra z ciebie obserwatorka – pomyślała Miiko, zniżając się do poziomu jej szyi, u podstawy której miała słodki dołeczek. Złożyła na nim krótki pocałunek.
- Ściągaj te szmaty – mruknęła z twarzą wtuloną w jej szyję.
Ewelein przetoczyła się na bok, oparła na łokciu i wbiła w nią spojrzenie. Jej lodowato błękitne tęczówki lśniły w ciepłym świetle świec.
- Jak sobie życzysz, szefowo.

***

Był piękny dzień na zewnątrz. Chmury, niesione wiatrem, leniwie płynęły po jasnym niebie, a słońce swym jasnym blaskiem otulało Kwaterę Główną. Po ogrodach przyległych do zamku niosły się ptasie trele. Tego dnia życie jakby zwolniło obroty. Nikt nie pałętał się w te i we w te po korytarzach, nie przybiegł też żaden posłaniec z kolejnymi gównianymi wiadomościami z odleglejszych rejonów. Rzadko kiedy było tu tak spokojnie, rzadko czas płynął tak przyjemnie ślamazarnie, jak dziś. Atmosfera ta w jakiś tajemniczy sposób udzielała się każdemu.
Ezarel wylazł z łaźni przepasany tylko ręcznikiem w biodrach. Woda skapywała z jego rozpuszczonych, kobaltowo niebieskich włosów na tors. Łeb mu pękał, co wyraźnie zdradzał grymas wykrzywiający mu usta. Żołnierze widząc go uskakiwali mu z drogi. Nie przejął się za bardzo zawieszeniem, które nałożyła na niego Miiko. Wręcz przeciwnie, zamierzał na tym skorzystać. Okresowa dyscyplinarka oznaczała, że jest zawieszony nie tylko w prawach, ale i obowiązkach dowódcy Straży Absyntu. Ta druga część bardzo mu się spodobała. Wziął długą, gorącą kąpiel, a teraz zamierzał odsypiać kaca. Tak, to był genialny plan. Bogowie raczyli wiedzieć, jakie męki przeżywał.
Akurat przechodził koło pokoju Ewelein, gdy drzwi się otworzyły i wyszła z nich… Miiko? Zatrzymał się w pół kroku i zlustrował kobietę od góry do dołu. Koszula nocna, każdy włos w inną stronę, kapcioszki na stopach… Dlaczego jeszcze nie była na chodzie? Przecież szefowa nawet w dni wolne od pracy do kibla chadzała w pełnym, służbowym odzieniu. Co więcej, dlaczego wychodzi z pokoju Ewelein?! Gdy tylko napotkała na jego pytający wzrok, jej twarz oblał rumieniec. Jej ogony nerwowo zamiotły podłogę, ale szybko odzyskała rezon. - Ubrałbyś się, a nie paradujesz po kwaterze jak po plaży – warknęła nisko.
- Pff, i kto to mówi – machnął ręką na jej sylwetkę. – Bardzo ładne kapciuszki, te pomponiki są naprawdę gustowne.
- Miiko, zapomniałaś szlafroka! – nagle z pokoju wychyliła się głowa Ewelein. Gdy tylko dostrzegła Ezarela, zamarła w bezruchu z dłonią trzymającą szlafrok. – O kurwa!
Szybko zatrzasnęła drzwi. Dlaczego musiał akurat teraz tędy przechodzić?! Czy ten debil zobaczył ją w samej bieliźnie?! Cholera, jakie on ma ciało!
Elf popatrzył to na drzwi, to na Miiko, której wcześniejszy rumieniec teraz pokraśniał jeszcze bardziej i uśmiechnął się lubieżnie.
- Teraz już rozumieeem… – seksownie zaciągnął głoski i skrzyżował ramiona na piersi.
- Zejdź mi z oczu – fuknęła czarnowłosa i wyminęła elfa szybkim krokiem. Ręce jej drżały. Po co ja się w ogóle nim przejmuję?!
- Ej, Miiko! – zawołał za nią. Odwróciła się bardzo powoli. Za dobrze go znała.
- Fajnie chociaż było? – Ezarel wystawił przed siebie dłoń i w lubieżnym geście pomachał językiem między dwoma palcami. Kobieta zmarszczyła brwi.
- Jamon, do mnie! – wezwała swojego przybocznego strażnika. Ezarel już zaczynał żałować i kiedy miał się dyskretnie wycofać, poczuł zdecydowany opór, na który nadział się plecami.
- Miiko wołała? – za elfem stał wyższy od niego o dwie głowy, potężnie zbudowany ogr. Ezarel przełknął głośno ślinę. Jedna noga Jamona była grubości obydwu nóg Ezarela. Jakby mu Jamon zasadził kopa, to prawdopodobnie już by się nie odkleił od ściany.
- Trzeba wyczyścić stajnie, a chłopcy mają dzisiaj wolne. Ezarel chętnie się tego podejmie, dopilnuj tego proszę – uśmiechnęła się promiennie do strażnika i odeszła w swoją stronę. Elf poczuł ciężką łapę zaciskającą się na jego ramieniu.

Czy ktoś z Was, kto wierzy w happy end potrafi mi powiedzieć, co to jest? 
____________
* borze od bór c:
Share:

16 maja 2018

O AU mowa - 16 maja - DanceTale - Gówno nazwane Różą - Yumi Mizuno

Kojarzysz tą znajomą, którą kojarzysz, ale nie chcesz znać? Nie mówię o tej, która nagadała na Twój temat głupot, albo zrobiła Ci przykrość. Mówię o tej, która zawsze była sama. O tej, która miała tak barwnie płytki charakter, że trudno było z nią wytrzymać. Tej, która zawsze chodziła zaniedbana, w ubraniach po kimś tam i zapomniała je uprać? Tej która śmierdziała. Której smród z gęby był w stanie powalić mastodonta i obawiasz się, że pod jej pachami wyewoluowała nowa forma życia, zaś nie chcesz (naprawdę nie chcesz) wiedzieć, co znajduje się między jej nogami?
Wiesz już o kim mówię? Tak? To dobrze. To będzie nasza bohaterka. Krzywe okulary, pryszczata gęba, przetłuszczone włosy, żółte zęby, wyglądające jakby za młodu miała spotkanie z drzwiami i nikt się tym nie przejął. Mam opisać brud za jej paznokciami, oraz uświnione ubranie nieco na nią za małe. gdzie kolorystycznie Picasso by się złapał za głowę za takie... coś? Nie? Masz już obraz przed oczami? To dobrze. 
Dla ułatwienia sprawy opowiadania, nazwijmy ją Daria. Dobrze? Jeżeli ta osoba to Daria, zbieżność imion nie jest przypadkowa, to przeznaczenie. A więc Daria, jak wiesz, ma dość nietypowy charakter. Nie tylko jej zewnętrzna powłoka gnije (miejscami niestety dosłownie), ale także dusza. Jej dusza jest zaniedbana tak samo jak tłuste włosy. I zgadnij - obwinia o to cały świat. Daria nie jest sama tylko dlatego, że wszystkich dookoła obrzydza, ale też dlatego, że nic z tym nie robi, że jest po prostu wstrętna. 
Ale Daria, to też dziewczyna i jak każda dziewczyna, marzy o swoim księciu z bajki, który zjawi się pewnego dnia w jej życiu, weźmie ją na swojego rączego rumaka i odjadą w blasku zachodzącego słońca, zaś skrzypek będzie przygrywał im jakieś ckliwe melodyjki. Daria marzy. Nie ma nic złego w marzeniach, prawda? 
Niestety, nasza Daria, jako, że ma zniszczoną do reszty duszę, doszukuje się swojego księcia z bajki w każdym facecie, który powie jej "cześć" z grzeczności. Albo który się jej spodoba. Potrafi godzinami wpatrywać się w swoją ofiarę na zajęciach, na przerwie, przed szkołą i po szkole, czasem nawet niczego nieświadomego osobnika śledzi! Wyobrażając sobie jednocześnie zboczone sny, których powstydziłby się Gray. 
Tak. Daria jest spaczona w dosłownym tego słowa znaczeniu.

A co by się stało, gdyby nasz flejtuszek zakochał się w ... dajmy na to... Sansie? Tak dla przykładu. Wyobraź to sobie. Sans prowadzi zajęcia z wychowania fizycznego i zupełnie nieświadomy niczego, stał się obiektem cuchnących westchnień Darii? Widzisz to? Jak stoi otoczony grupką studentów, namawiających go do pokazania jakichś ruchów tanecznych, śmieje się, wymiguje, szuka drogi ucieczki. Zaś ona, stoi za framugą i zaciska na niej palce. Można wyobrazić sobie efekty rodem z anime, jak płomienie w tle, błysk w zaropiałych patrzałkach, czy błyski i grzmoty. 
Dla każdego na tym świecie jest nadzieja, dla Darii też. Nie ma osoby zepsutej od urodzenia i to, że ktoś w danej chwili błądzi, nie oznacza, że umrze zagubiony. Po drodze może się odnaleźć. Jeżeli ma dość cierpliwości, wytrwałości i samozaparcia jest w stanie pozbyć się każdej, nawet najbardziej uwierającej i trwałej cechy charakteru. Ona nie jest wyjątkiem. Wystarczy tylko chcieć. 
I nie tyle chęć do poprawienia samego siebie, co chęć zdobycia serca Sansa, skierowała jej kroki do baru Grillbiego. Jak tam trafiła? Stalker z niej. Po prostu. Poszła za Sansem, który właśnie tam spędzał swoje wieczory. Przypadkowo znalazła go w tym barze, kiedy chodziła bez celu po mieście. Przypadek, nic więcej. Prawda? Prawda. To już ustalone. 
Z głośników dobiegały przyjemne nuty tanga, za szynkiem stał ognisty barman w białej koszuli delikatnie rozpiętej u góry, odsłaniając kusząco swoje płomienne obojczyki i długą szyję. Przy koszuli miał różę. Po drugiej stronie Sans siedział jak zawsze, w bluzie ze spodniami i butami. Od kilku dni czuł się nieswojo, czuł na kościstym karku cuchnący oddech. 
Jerry?
Nie, tej wyjechał do Oxfordu. 
Hah, jak mówiłam dla każdego jest nadzieja, wystarczą chęci. 

Nasza Daria jest... cóż, określenie jej biednej jest złe. Bo ma pieniądze, nie za dużo, ale też nie za mało. Znaczy się, musi je mieć, bo wydaje je na pierdoły jak bilety do kina na romansidło na które nikt nie chce iść i cieszy się pustą salą. Albo na książki których nikt nie kupuje, bo są kiczowate, ale dla niej są świetne. Bo on kocha ją, a ona kocha jego i wszystko jest taaaaaakie romantyczne. Zupełnie jak jej miłość do Sansa. Tylko, że on nie zwraca na nią uwagi. A nie, dzisiaj na nią spojrzał i nawet się uśmiechnął! Znaczy się, on zawsze się uśmiechał, ale wiedziała, po prostu wiedziała, że ten uśmiech posłał jej celowo i musi ją kochać tak samo mocno jak ona jego. 
Serce Darii biło jak oszalałe, szczególnie wtedy kiedy podnosiła się od stolika i postanowiła wyznać swoje uczucia. Czerwona na gębie, wyglądała jak muchomor. Pora wycisnąć te pryszcze, serio. Podeszła do swojego księcia z bajki biorąc głęboki wdech. 
-...eść - powiedziała, nie głośno, bo przecież on ją kocha, powinien jej głos usłyszeć w środku najgłośniejszego szumu. Sans jednak siedział zapatrzony w swój keczup. Będzie musiał porzucić ten paskudny nawyk w imię ich miłości - ... Cze....! - krzyknęła głośniej. Czasami miłość potrzebuje więcej niż jednego słowa. W końcu na nią spojrzał. 
-cześć....? - najwyraźniej nie mógł uwierzyć własnym oczom, przecież oto stała przed nim! Musiał zaniemówić z wrażenia. Ale i ona nie miała nic do powiedzenia. Nie przemyślała dokładnie tego co chce mu powiedzieć, dlatego stała i patrzyła się na niego dobitnie. Niech ją weźmie tu i teraz, niech wszyscy patrzą jak jest jego, niech on pokaże, że jest jej. Niech ją zerżnie na oczach tych wszystkich ludzi! - ...koleżanko? - Nazwał ją koleżanką! Serce waliło jej jeszcze mocniej. Czuła, że już czerwieńsza być nie może. Jest jego koleżanką! To prawie jakby powiedział, że kocha ją po sam grób! Sans umrzyjmy razem! Niech nikt nie znajdzie naszych zwłok! Niech świat o nas zapomni! Bądźmy razem! -... tya... - spojrzał na barmana, który również czekał na jakąkolwiek reakcję czerwonej kobiety, lecz ta nie następowała. Dlatego Sans, czując się z każdą sekundą coraz bardziej niezręcznie, zapłacił za swój keczup i poszedł sobie. Jak śmiał ją zostawić! On z nią zerwał?! Pewnie pójdzie do innej swojej uczennicy i z nią będzie...
-Ugh... panienko?
-Co? - spojrzała na ognistego potwora, który pochylał się nad ladą
-Podoba ci się nasz Sans? - uśmiechał się. Jakoś, ale się uśmiechał.
-Nieeee - skłamała. Żywiołak uniósł jedną z brwi do góry
-Jakoś ci nie wierzę 
-Ja nie kłamię - znowu skłamałą
-Przychodzisz tutaj od kilku tygodni. Codziennie, zamawiasz wodę. I patrzysz się na niego jak ciele w malowany obraz... wybacz porównanie - nic nie powiedziała. Tylko pochyliła głowę. Winna. - Wiesz, myślę, że mogę ci pomóc
-Nie chcę litości, nienawidzę litości
-To... nie jest litość? - był nieco zmieszany - To... życzliwość. Tak mi się wydaje - zmarszczył brwi analizując co sam czuje - Zdecydowanie bardziej życzliwość - przytaknął do myśli. 
-Nie chcę pomocy
-To może przysługa?
-Nie chcę przysługi
-Ale chcesz wskoczyć na te kosteczki?
-...
-Znam jego brata i znam sposób, aby ci się udało. 
-Nie będę się dla niego zmieniać
-Nikt tego po tobie nie oczekuje

Rozmowa trwała w najlepsze. Pół godziny zajęło Grillbiemu wyciągnięcie z niej zgody. Dlaczego to chciał zrobić? Bo to potwór o wielkim sercu. Miał nadzieję, znaczy się, wychodził z założenia, że z każdego jest w stanie być ktoś porządny, jeżeli tylko troszeczkę się nad nim popracuje. Umówił się z Darią następnego dnia, gdy w barze miała być jego krewniaczka Fuku. On w tym czasie zabrał Darię do swojego przyjaciela. Znaczy się, nie tak bliskiego, ale się znali. Mettaton. 
-Kochana! - wykrzyczał robot widząc to co do niego przyszło. Miało cycki, więc zakładał, że to ona. - Co ci się biedna stało?!
-O czym ty mówisz? - Daria popatrzyła na niego zdziwiona
-O tym! - MTT pokazał no cóż, na nią? 
-Nie rozumiem - zmarszczyła brwi 
-Ona tak wygląda - Grillby szepnął na boku do robota - Po to tu jest. 
-Co? - MTT spojrzał na ognistego zaskoczony, potem na to co do niego przyszło, a potem znowu na ognistego - Nieee. Dobra. Gdzie są ukryte kamery? 
-Mówię poważnie. 
-Hehehe, naprawdę WYŚMIENITY dowcip! A teraz niech wychodzą
-Kto ma wyjść? - Daria spojrzała na mężczyzn
-Ekipa z Ukrytej Kamery! 
-Co?
-Rany... ty mówisz poważnie? - MTT spojrzał ponownie na żywiołaka, który skrzyżował ręce i przytaknął tylko. Gdyby Mettaton miał gardło, przełknąłby teraz głośno ślinę i zaczął się pocić. Nie był jednak człowiekiem i nie mógł tego zrobić. Dało się jednak usłyszeć drobny pik, tak jak wtedy kiedy zawiesi Ci się komputer i nie możesz zrobić właściwie nic. 
Przeczucie Mettatona nie myliło się. Daria była prawdziwym wyzwaniem dla całej jego załogi. Oczywiście, efekt nie był od razu. Naprawienie szkód w jej ciele było ... niemożliwe do zrobienia tego za pierwszym razem. Zaczął od twarzy. Pozbył się pryszczy, nałożył najlepszą maseczkę jaką miał, jedna z jego tancerek położyła na jej twarz makijaż, pod którym schowano resztki niedociągnięć. Potem stylista dobrał ubrania, szyte na miarę, kolorystycznie dopasowane do jej figury i kolorytu. No i włosy, umył włosy. 
Daria wyglądała... lepiej. Nie była to metamorfoza z brzydkiego kaczątka w łabędzia, ale teraz przypominała bardziej kaczkę, więc progres był. Po czwartym dniu zabiegów upiększających, postawił ją przed lustrem by zaprezentować swoje dzieło. I wiesz co?
-Nie podoba mi się - bąknęła krzywiąc się. 
Mettaton.exe not found.

Ale i tak było już lepiej. Grillby potem znowu namawiał Darię, mówił jaka droga do osiągnięcia marzenia jest ciężka, ile trzeba poświęcić, by potem zyskać o wiele, wiele więcej. W końcu udało mu się namówić ją na odwiedzenie jeszcze jednego znajomego. Brata Sansa, Papyrusa. Z nim to Grillby łączył swoją pasję - tango. Ogniste rytmy przebrzmiewały w głośnikach, gdy wysoki szkielet brał w obroty ciało Darii. Sztywne, spięte.
-NIE BÓJ SIĘ! - mówił próbując rozluźnić jej ciało
-Nie boję się
-DAJ SIĘ PROWADZIĆ
-Daję
-NIE DAJESZ
-Daję
-NIE DAJESZ
-Mówię, że daję - odtrąciła go stając na środku pokoju i skrzyżowała ręce 
-Nie dajesz - Grillby ściszył muzykę - Może tango do ciebie nie przemawia... Jaki jest twój ulubiony styl muzyczny? - Co się okazało, przemawiał do niej pop. No dobra, każdy ma swój gust, prawda? Poszukał w płytach szkieleta utworów z tego gatunku i puścił Backstreet Boys - I Want It That Way. Uznał, że ten utwór będzie najlepiej pasował do jej sytuacji. Słuchając delikatnych dźwięków i równego rytmu, udało im się osiągnąć sukces. Daria zaczęła tupać nogą, a nawet poruszać biodrami! Nie, to nie był sukces, ale i tak to już coś. Jednak... Ona była zniecierpliwiona. Mieli jej pomóc! Ale nic się nie zmieniło! Sans już powinien wyznać jej miłość, ale nadal tego nie robił, zamiast tego czas spędzała z potworami, których nawet nie lubi, a nie obok niego. Gdyby była obok niego, to już by ją kochał! 

Nic więc dziwnego, że Daria wzięła ubrania od MTT, płytkę z piosenką od Papyrusa i zaopatrzona w odwagę, znowu postanowiła spotkać się z Sansem, który w tym czasie był w szkole. Po zajęciach, zawsze zostawał dłużej, gdy już nikogo nie było, puszczał cicho ulubione nagrania i poruszał się w rytm muzyki z zamkniętymi oczami. Jego kocie ruchy hipnotyzowały. Przyciągały i kusiły. Rozłożył ręce na boki, zgiął kolana, kiwał się chwilę, spuścił głowę, pisk butów o posadzkę i obrót. 
Zatrzymał się, gdy muzyka przestała grać, gdy zamiast jego utworu zaczęło lecieć coś zupełnie innego. Spojrzał w stronę odtwarzacza, przy którym stała ona. Nie poznawał jej. Fakt, taka metamorfoza to już naprawdę dużo. Zwłaszcza, że nie śmierdziała. Bo Darię poznawało się po zapachu. Lecz... stała i nic nie mówiła. Serce biło jej jak oszalałe... lecz nie przez księcia z bajki stojącego przed nią, co przez muzykę. Tę którą dostała od Grillbiego. 
Zrobił dla niej tyle, pomógł, ubrał, doradził, poświęcił swój czas, doradził muzykę... On musi ją kochać. Bez słowa wybiegła pozostawiając zmieszanego kościotrupa samego w sali gimnastycznej. 

-mówię ci, grill, totalnie nie rozumiem co to miało być
-Myślisz, że ja wiem? - żywiołak wzruszył ramionami podając przyjacielowi kolejną butelkę keczupu
-ech... mniejsza, ludzie są dziwni - siorb siorb - ej, czujesz? co tu tak śmierdzi?
-...eść
Share:

10 maja 2018

POPULARNE ILUZJE