Notka od autora: No to na początek. Uniwersum Undertale. Alternatywne Uniwersum -
BittyTale / Bitty Bones. Pochodna tego AU
YandereTale. Yhhh jeeeej.
Czytelnik płeć obojętna x Brassberry. Wyjaśnię krótko czym charakteryzuje się Brass. A więc tak, ma ranę na głowie z którą się urodził, żywi się surowym mięsem, zaś jego przysmak to ludzkie mięso. Uwielbia horrory i wszystko co straszne oraz połączone z potworami, creepypastami, horrorami, gore, wore i takie tam. Wobec właścicieli jest bardzo protekcjonalny. Khem. A no i Brass jest przeważnie większy niż normalne Bitty.
To opowiadanie jest +18 i to nie ze względu na sceny erotyczne. Ten oneshocik ma na celu połamać wasze serduszka. Zniszczyć je, pokruszyć, pozostawić z ciurkiem łez na policzku po przeczytaniu ostatniego zdania. Dajcie proszę znać w komentarzu, czy mi się to udało. Heh. Osoby o słabych nerwach proszę po prostu ominąć to opowiadanie ^^
~*~
Świat jest okropny. Wiesz to nie od dzisiaj. Niesprawiedliwy, bezwzględny, okrutny. Nie ma w nim miejsca dla słabych i bezbronnych. Nie ma w nim miejsca na miłość, wsparcie i współczucie. Na prawdziwą szczerość, troskę i oddanie. Osoby, które kierują się szczytnymi ideałami o jakich marzą tak naprawdę wszyscy - albo znaczna większość z nich - spotyka wielkie rozczarowanie. To głupcy, którzy ledwo unoszą się na wezbranym morzu życia. Niestety, takim głupcem jesteś Ty.
Choć wierzysz, że każdy może być dobry i w głębi serca chcesz być lepszym człowiekiem ostatecznie masz tą paskudną świadomość, że nie wyróżniasz się niczym z tłumu. Kolejny trybik w maszynie, zbyt słaby aby się wyrwać.
Kilka lat temu potwory wyszły na powierzchnię i ku zaskoczeniu wszystkich, nie były to wielkie i krwiożercze bestie popychane przez rządzę zemsty na rasie ludzkiej. O nie. To były małe i bezbronne stworzonka spragnione czułości, miłości i przeraźliwie słodkie. Szybko więc stały się hitem... wśród zabawek. Tak właściwie to ludzie zrobili z nich zwierzątka domowe, pomijając milczeniem fakt, że Bitty, bo taką nazwę otrzymały nie tylko czuły i myślały, ale potrafiły mówić, miały własną godność, potrzebę chodzenia w ubraniach, pragnienia, przyzwyczajenia, zdanie i opinię. Miały swój własny charakter, który nie zawsze szedł w parze z oczekiwaniami samolubnych ludzi.
Nie trzeba mieć doktoratu, aby wiedzieć jak ta zabawa ostatecznie się kończyła. W sieci zalewały Cię obrazki słodkich potworków wdzięcznie uśmiechających się do kamery. Na YouTube stały się one popularniejsze niż koty. W telewizji, prasie i w radio publikowano reklamy najnowszych sklepów z odzieżą dla Bitty i tak dalej i tak dalej. Lecz... ich płacz słyszysz bardzo często.
Zupełnie jak zepsute zabawki, kiedy nie były takie jak właściciele chcieli, kiedy zaczynały wykazywać swoje własne zdanie. Kiedy zaczynały domagać się swego. Albo kiedy po prostu się znudziły... były wyrzucane. Dosłownie. Kilka razy widziałeś już karton gdzieś w centrum miasta z paroma Bitty wtulonymi w siebie, zapłakanymi, owiniętymi starymi szmatami. Wyrzucając śmierci jeden umknął Ci między kontenerami. Był głodny i szukał jedzenia. Znajomy z pracy z chorą fascynacją mówił, że znalazł taki filmik, na którym szczują na Bitty psa. Oczywiście, zaznaczał, że to haniebne, bestialskie i niehumanitarne, lecz nie umiał ukryć tego błysku w oczach, kiedy z pasją mówił jak malec piszczał i wierzgał błagając o pomoc gdy wielkie kły bydlęcia odgryzały mu rączkę.
Spośród wszystkich potworów stąpających po ziemi, to ludzie są najstraszniejsi.
I właśnie dlatego boisz się świata. I właśnie przez ten paraliżujący strach, stojąc w obliczu cierpienia tak wyraźnego i namacalnego.... nie robisz nic. Betonowa dżungla, powtarzasz sobie. Przetrwają tylko najsilniejsi. Zresztą... ich głód i cierpienie to nie jest przecież Twój problem, prawda? Masz swoje własne zmartwienia na głowie.
Spośród jednak wszystkich małych miernot jakie widziałeś, ta jedna utkwiła Ci najbardziej w pamięci. Miało to miejsce cztery dni temu. Idąc do domu akurat byłeś świadkiem tego, jak mały Bitty jest wyrzucany z domu. Uderzał piąstkami w zamknięte drzwi. Błagał o przebaczenie, obiecał poprawę. Jego zawodzenie kołysze Cię do snu i budzi przed budzikiem. Zwłaszcza, że widzisz go każdego dnia. Nie opuszcza swojej warty, wierząc, że mamusia go wpuści. Ma ranę na głowie, którą opatrzył starą gazetą. Nie chcesz myśleć o zarazkach jakie mogą się wdać. Właściwie, to jego obraz tak bardzo Cię prześladuje, ta ... brudna koścista buzia, oczy puste, tak zmęczone, że aż obojętne na własne cierpienie. Masz już tego dość. To właśnie dlatego stoisz pod parasolem, przed domem obcej osoby, patrzysz na małego Bitty i wyciągasz w jego stronę rękę.
-Może.. pójdziesz ze mną?
-Nie! - potworek nawet na Ciebie nie patrzy - Mama mnie wpuści do domu. Nie wiem kiedy, ale to zrobi! - Nie, nie zrobi tego. - Ona się czasem na mnie złości, ale naprawdę to mnie kocha - Zaciskasz mocniej usta. Sumienie nie pozwoli Ci odejść. To właśnie dlatego, jesteś głupkiem.
-Słuchaj... to może zostawię jakąś karteczkę z adresem aby twoja mama wiedziała, gdzie cię szukać?
-Zrobisz to? - Jego małe oczka zaszkliły się kiedy gwałtownie podniósł głowę aby na Ciebie spojrzeć. - Nie... nie zrobisz tego. - Warknął po chwili
-Zrobię! - niechętnie wyciągasz kartkę i tak, aby widział notujesz na niej swój adres zamieszkania, po czym wsuwasz ją między drzwi a framugę. - Widzisz? Teraz twoja mama będzie wiedziała, gdzie cię szukać, jakby co. - Znowu wyciągasz w jego stronę rękę. Malec wyraźnie walczy ze swoimi myślami, ostatecznie.... zgadza się...
Człowiek zabrał go do siebie do domu. Był na tyle dobry, że pozwolił mu zmienić opatrunek. Świeży plaster był o wiele lepszy, niż kawałek gazety. Odkażanie piekło jak diabli. Dostał nawet niewygodne i strasznie sztywne ubranka, jakie wcześniej człowiek trzymał dla lalek.
-Kuzynka ma dzieci, które czasem wpadają kiedy mam się nimi zająć - tłumaczył wieszając jego stare ubrania na suszarce. - Jesteś głodny?
-Nie jadłem od czterech dni.
-Oh... racja.. To.... to co zjesz?
-Surowe mięso.
-...Co?
-Surowe. Mięso.
-O...oh, no jasne. Bo to właśnie jedzą Bitty - zaśmiał się nerwowo - Uhm... jesteś pewny, że chcesz właśnie to? W sensie, że surowe.. surowe?
-Zawsze mogę zjeść ciebie.
-WIĘC SUROWE! - krzyknął prostując się i klaszcząc w ręce - Um, może być drób?
-Obojętne co - Człowiek poszedł do kuchni przygotować posiłek, zaś on usiadł na parapecie okna i patrzył na chodnik. Jego mama wróci po niego. Przyjdzie i zabierze go do domu. Wtedy wszystko wróci do normy. Ona... ona czasem na niego krzyczała, czasem rzucała w niego przedmiotami i .. i zdarzyło się, że kilka razy go uderzyła... ale ona go kocha! Bo on kocha ją! Nigdy co prawda, go jeszcze nie wyrzuciła, ale ... ale ona wróci. Musi na nią czekać.
-Może być zimne - oh, to znowu ten człowiek. Bitty popatrzył na postawiany obok siebie talerzyk z pokrojonymi kawałkami piersi z kurczaka - Powiedziałeś, że jesteś głodny, prawda? A to musiało się odmrozić... Nie wiem, czy mikrofala to był najlepszy pomysł, ale...
-Jest dobrze - rzucił biorąc kawałek w rękę. Ciepłe. Sok ściekał mu po rękach.
Człowiek wychodził do pracy wcześnie rano, wracał późnym popołudniem. Mamusia nie przychodzi po niego od czterech dni, ale przyjdzie. Jest tego pewien.
-Jak się nazywasz? - zapytał człowiek siadając na krzesełku przy parapecie
-Sans, ale wszyscy mówią na mnie Brassberry, więc ty też tak mów.
-Dobrze, ja nazywam się....
-Nie pytałem o twoje imię - syknął. Jedyne co się dla niego teraz liczyło, to czekanie na mamusie.
Po tygodniu człowiek dał mu telefon. Stary, ale mógł dzięki niemu połączyć się z internetem i zacząć coś robić, kiedy czekał, aż jego mama po niego przyjdzie. Ona go kocha. Był co do tego przekonany. Wierzył w to.
-Hej, może pooglądamy coś razem? - człowiek wskazał na wysiedzianą i starą kanapę oraz postawiony na stoliku przed nią monitor. Brass zerknął na szybę. W sumie, jest już późno, może chyba pozwolić sobie na jakiś film.
Człowiek puścił ten o tytule Tytanic. Opowiadał o bandzie głupich ludzi na głupim statku. Jednak kiedy doszło do momentu w którym jeden z głupich ludzi opada na dno oceanu, coś w Brassie pękło. Sam do końca nie wie co. Nerwowo otarł łzę w rękaw koszuli i zerknął na człowieka czy aby ten przypadkiem tego nie zauważył i to co dostrzegł zaskoczyło go.
Człowiek drżał, po brodzie spływały mu ciurkiem krople, przygryzał wargę. Potem jakby czując na sobie małe źrenice potwora, popatrzył na niego. Brass się rozpłakał. Nie wiedział dokładnie dlaczego to robi przez tak chujowy film, ale płakał głośno i intensywnie. Jedyne co w tej chwili wiedział, to to, że bardzo cierpiał.
Dziesiątego dnia człowiek przyszedł do mieszkania po pracy z wielkim tekturowym pudłem.
-A co to kurwa ma być?
-Myślę, że potrzebujesz przestrzeni dla siebie - No kurwa, jasne że potrzebuje. Brass nie chce się przyznać, ale ma dość spania w salonie na kanapie jak jakiś pies. - W necie pisali, że nadają się dla Bitty klatki, ale myślę, że ... że nie. Klatki są bardziej dla jakichś małych zwierzątek domowych - Teoretycznie to tak była postrzegana jego rasa, ale nie będzie się sprzeczał. Nie lubił klatek i akwariów
-Więc pudełko ma być lepsze?
-Można je przystroić! - człowiek zaczął nerwowo bawić się jedną ze ścianek - Zrobić piętro, jakieś półki wstawić... o a tutaj można wyciąć okno i zrobić drzwi. - zaśmiał się nerwowo. Taaa jasne. Brass skrzywił się - Yhhh próbuję, dobra?
-Wiem.
-Jak nie chce...
-NIE! CHCĘ! - krzyknął być może głośniej niżby chciał
-Ch....chcesz?
-Kurwa, że chcę - zeskoczył z parapetu i podszedł do człowieka. Może być i pudełko.
-Ale wiesz co, mam lepszy pomysł! Moi sąsiedzi mają jakieś stare dechy, może dam radę coś z nich zbudować? Myślę, że jak ładnie poproszę to może nawet i pomogą! - Jego dom robili dwa dni, wymagało to wiele cierpliwości i pomocy, ale w końcu był gotowy. Wyglądał trochę jak karykatura domku dla lalek, ale Brass nie będzie narzekał. Zwłaszcza, że sam go pomalował. Tak strasznie się cieszył, kiedy człowiek pozwolił mu wybrać kolory ścian i dekoracje. - Wiesz... - cmoknął - Jesteś pewien, że to ma tak wyglądać?
-Jest zajebiste - bo było.
-Wygląda to tak, jakby ktoś się na to zrzygał.
-Nie znasz się i tyle.. - człowiek się zaśmiał, Coś zaburczało. Brass popatrzył w jego stronę i zrozumiał, że przez cały dzisiejszy dzień ten nic nie jadł. Za bardzo był pochłonięty pracą nad domkiem dla potwora. - Ej - podszedł do niego i pociągnął go za materiał koszuli.
-Tak?
-Chodźmy jeść.
-...Uh?
-Chodźmy. Jeść.
-A.. ahaha-ha, racja. - człowiek wstał i wziął go na ręce - Ale to może po tym jak się umyjemy? Oboje jesteśmy cali w farbie. A potem... może jakiś film? - popatrzył na niego wchodząc do łazienki - Będziesz mógł wybrać. - Brassberry był zadowolony.
To co puścił tego wieczora to horror pełen krzyków i śmierci. Śmiał się i podobał mu się, natomiast człowiek wtulał się tylko w kanapę, piszcząc przy gwałtowniejszych scenach, zasłaniając oczy rękami i mamrocząc, że ostatni raz pozwolił Bitty wybierać. Przerażona twarz człowieka była... urocza.
Jego domek miał łóżko na którym spał nocami. Miał szafę z ubraniami. Stolik z krzesełkiem przy którym mógł siedzieć. Dwa pokoje. W tym drugim gromadził wszystko to co mu się podobało i co chciał. Od czasu jak został porzucony, minął równy miesiąc. Brass nie siedzi już na parapecie i nie czeka na tamtą kobietę. Za to całymi dniami grzebie w internecie czytając o strasznych potworach, mitach, legendach i zjawiskach paranormalnych.
Kiedy człowiek wracał, podbiegał do niego i zagadywał. I tak nigdy nie mówił o niczym co działo się w pracy, wolał za to słuchać o Slendermanie czy Czupakabrze. Brass zorientował się, że wita człowieka z szerokim uśmiechem na twarzy i ... tęskni za nim, kiedy ten jest w pracy. Nie myśli już o kobiecie, która go porzuciła.
Tego dnia jednak człowiek przyszedł później niż zwykle.
-Brasssuś! - Zaraz, że jak kurwa? To coś nowego - 'oć 'aj! - czknął podchodząc do potwora i przytulając się do niego na kanapie.
-Odejdź ode mnie, śmierdzisz wódką
-No i co z tego - zaśmiał się wtulając policzek w jego czaszkę - Czas na buzi buzi!
-Co kurwa? Nie - próbował się odepchnąć małymi rączkami od twarzy człowieka. Bezskutecznie. Ten zaczął go całować po całej głowie i tulić mocno do siebie - Śmierdzi od ciebie wódką!
-No i co z t'go? - kolejny głupi śmiech - Brassuś, tak traaaaaasznie cie 'ocham
-Nie pierdol tylko idź spać.
-Ale łóżko jest taaa-aa-aaaak dal'ko!
-Chuj, to śpij na kanapie. Ale chociaż ściągnij buty! - kolejna fala buziaków i mocne przytulenie. Po chwili, człowiek spał. Brass przyglądał mu się przez chwilę, a potem złożył niewielki szkieleci cmok na jego policzku. Mógł do Ciebie przybiegać w każdej chwili. Nawet w środku nocy, kiedy był dręczony przez koszmary. Przez te paskudne wspomnienia, jak osoba, którą kiedyś nazywał swoją "mamusią" krzyczała na niego, wyzywała od bezwartościowych, obrażała i raniła. Nawet wtedy mógł wdrapać się do Twojego łóżka, wtulić się w Ciebie. Nigdy nie padały z Twoich ust żadne pytania.
W niczym nie przypominasz mu tamtej kobiety... i za to... jest Ci wdzięczny.
Brassberry zainteresował się człowiekiem. Dowiedział się, że nie ufa innym, bo został wcześniej kilka razy bardzo dotkliwie zdradzony. Wie, że nie przepadasz za swoją pracą. Wie, że Twój szef to kawał chuja. Wie, że nie umiesz utrzymywać kontaktów z ludźmi i nie ciągnie Cię do nich.
-Już nie musisz się bać - rzucił podczas jedzenia obiadu w trzecim miesiącu waszego wspólnego mieszkania.
-Co? - człowiek podniósł głowę zaskoczony
-Slendermana... - przełknął mięso - Obronię cię przed nim.
-Oh..
-Wiesz, może jestem mały, ale jestem pierdolonym magicznym kościotrupem - odparł z dumą
-Cóż.. - człowiek uśmiechnął się szeroko i pocałował go w głowę - Teraz zdecydowanie czuję się bezpieczniej - zaśmiał się delikatnie.
Czwartego miesiąca robili wspólnie ciasto. Prostego murzynka z proszku, człowiek mieszał w misce powstałą masę, natomiast Brass coś krajał na desce. W końcu podszedł trzymając w kościstych rączkach kawałki wieprzowiny.
-A po co ci to?
-Dodam do ciasta - powiedział z uśmiechem
-Co?! Nie!
-Tak! - położył mięso koło miski i zerknął do naczynia. - Mówię ci będzie zajebiste.
-Nie, będzie paskudne. Nie wrzucisz mięsa do ciasta!
-No to patrz - powiedział i szybko dodał wieprzowinę z cwanym i szerokim uśmiechem na twarzy. - Zobaczysz, zakochasz się w tym smaku.
-I wyląduję na ostrym dyżurze. Brassuś, wyciągnij to - człowiek się skrzywił krzyżując ręce na piersi
-Nie, nie wyciągnę - tupnął nogą i odwrócił głowę na bok.
-Brass, ja wiem że lubisz czekoladę i mięcho, ale to nie jest naprawdę dobre połączenie. Posłuchaj mnie i ... - dzwonek do drzwi. Kogo kurwa niosło o tej godzinie? Był już późny wieczór. - Poczekaj, ja otworzę i zobaczę kto to, a ty wyjmij to mięso. Jak wrócę - Stuk puk jeb jeb - Uhg już idę idę! Jak wrócę - człowiek pogroził mu palcem - Tej świni ma nie być w murzynku.... to nie zabrzmiało dobrze. - Ale Brass się śmiał. Niechętnie, ale nadal z szerokim uśmiechem zaczął wyciągać pierwszy kawałek, który już utopił się w masie, wtedy usłyszał głośny huk i jęk bólu. Niemal w chwilę był przy nim. Stał trzymając się za twarz, spomiędzy palców ciekła krew, zaś w progu stała jego
mamusia...
-Oh Brass - krzyknęła zachwycona klaszcząc w ręce - W końcu cię znalazłam. Chodź do domu.
-....Nie - pokręcił głową stając między kobietą, a człowiekiem rozkładając ręce na boki w geście ochrony. - Zostaw nas w spokoju!
-Co? Ty mały śmieciu, jak ty się do mnie... - uniosła nogę i już miała go kopnąć kiedy... nic się nie stało. Za to jego człowiek znowu jęknął. Co? On... on zasłonił go swoim ciałem. Brass nie wie kiedy ten owinął się dookoła niego, schował głowę między ręce, podkulił nosi zaś potwora trzymał pod swoim brzuchem. Z jego nosa lała się krew. Ta kurwa miała pierścionki, to dlatego... Zraniła jego człowieka. Zabije sukę, rozszarpie ją. Lecz, nie może... człowiek blokuje jego ruchy przyjmując na siebie kolejne kopnięcia i ciosy.
-Ty żałosny śmieciu, oddaj mi go!
-Nie zasługujesz na niego!
-Jest mój!
-To nie jest zabawka!
-Właśnie że jest i mam na to papiery!
-Nie oddam ci go!
-Słuchaj - kobieta chwyciła jego człowieka za włosy i pociągnęła do góry. Ten krzyknął z bólu - Albo mi go oddasz albo zdemoluje ci to mieszkanie. - wysyczała. Brass przyglądał się, jak jego człowiek się szarpie i próbuje wyrwać z uścisku.
-Ni...e ... ddam ...
-Zostaw go! - krzyknął zrozpaczony Brass. Co on może zrobić? Jest tylko małym, żałosnym potworkiem. - CZEGO OD NAS CHCESZ?!
-Chcę abyś wrócił ze mną do domu.
-PO CO?! PO CO?! TUTAJ JEST MÓJ DOM! TY NIGDY MNIE NIE KOCHAŁAŚ! NIGDY CI NA MNIE NIE ZALEŻAŁO! PO CO CHCESZ MNIE MIEĆ W DOMU?! - człowiek zawył po kolejnym ciosie z pięści w brzuch - PUŚĆ GO! - pisnął tak głośno, że prawie zdarł sobie głos. - DLACZEGO GO RANISZ?! ON CI NIC NIE ZROBIŁ!
-Ja co ranię? - kobieta się zaśmiała - Ty to robisz. Popatrz. Ta żałosna kupa gówna cierpi, bo ty nie chcesz robić tego co ci mówię.
-Nie słu...aj jej... Bra...
-Zamknij się - kobieta zasłoniła usta człowieka dłonią - Chodź do domu, wróć ze mną. Dostaniesz nowe ubranka i o wiele lepsze mieszkanko niż tamte śmieci - kobieta wskazała wzrokiem na fragment jego domku.
-Nie chce tego! Zostaw nas! IDŹ SOBIE!
-Jesteś żałosny. Przysparzasz samych kłopotów. Jesteś problemem. - słowa jak sztylety godziły prosto w jego serce. Był karmiony nimi tak często, tak często je słyszał, że zaczął w nie wierzyć. Popatrzył na swojego człowieka, który ze łzami w oczach przeczył głową. Nie miał siły się bronić, faktycznie był słaby. Nie miał szans z jego wielką mamusią, która miała naprawdę ciężką rękę. Brassberry musiał bronić swojego człowieka. Nawet jeżeli miałoby to złamać jego serce.
-Dobrze...- zacisnął piąstki w dłonie - Pójdę z tobą.
-O, mądra decyzja - kobieta puściła człowieka, który opadł na kolana zalany krwią i łzami.
-Nnnn-eeee - stęknął. Brass nic nie mówił, pozwolił aby kobieta wzięła go na ręce.
-Wracajmy do domu - powiedziała do niego pogodnie, takim tonem jakby przed chwilą niczego złego nie robiła.
-Brass czekaj! - krzyknął człowiek czołgając się w ich stronę - Kocham cię! Nie idź! Zostań!
-Owal się - syknął odwracając wzrok
-Kocham cię! Kochamciękochamciękochamcię!
-Zamknij się! - jego dusza drżała w rozpaczy. - Ja nigdy nie powiedziałem, że kocham ciebie! - Najtragiczniejsze w tym wszystkim jest to, że to prawda. Nigdy nie powiedział jak bardzo kocha swojego człowieka. Jak bardzo jest mu wdzięczny i jak wiele dla niego znaczy. - Miałem zostać u ciebie tylko czasowo, nie na stałe - syknął. Musiał bronić swojego człowieka. Musiał go chronić. I tak sprawił mu już wiele kłopotów.
-Ale jesteśmy rodziną! - na te słowa Brass popatrzył na człowieka, przerażonego, obolałego, zapłakanego, z wyciągniętą w jego stronę jedną ręką. Drugą trzymał się za brzuch. Musiał oberwać mocniej niż pokazywał.
-S..SPIERDALAJ! - krzyknął potwór.
W mieszkaniu jego "mamusi" nie zmieniło się zbyt wiele w ciągu tych czterech miesięcy. Jego plastikowy domek dla lalek był zakurzony, w szafce wisiały te same niewygodne ubrania. "Mamusia" usiadła na kanapie zadowolona i włączyła telewizję.
-Witaj w domu Brassberry - uśmiechnęła się szeroko
-Po co w ogóle mnie tutaj zabierałaś? Przecież mnie nie chcesz!
-Jesteś mój. A teraz zejdź mi z oczu. I nie odzywaj się, mam dość twojego głosu - machnęła na niego ręką. Brass posłusznie poszedł do plastikowego łóżka i schował się pod ścierką robiącą za jego kołdrę. Miał nadzieję, że go nienawidzisz. Tak byłoby lepiej. Dla wszystkich. Był tylko problemem i kłopotem, sprawił że jego człowiek tyle razy przyjął na siebie cios, zaś jemu nic się nie stało. Bardzo by chciał, aby człowiek go nienawidził, tak samo mocno, jak on nienawidzi siebie.
Brassberry nie wie ile dni minęło. Unika okna, aby przypadkiem nie zobaczyć Ciebie po drugiej stronie. Nie przestaje jednak o Tobie myśleć. Z tymi ranami... zawlókłby Cię natychmiast do lekarza. Pamiętasz o posiłkach? Zdrowo jesz? Sypiasz? Szef dalej dokucza w pracy? Zasługujesz na kogoś lepszego niż on, kogoś kto nie będzie sprawiał tyle problemów.
Tego dnia jego "mamusia" wróciła do domu pijana. Znowu. Brass lubił te dni, bo zazwyczaj szła szybko spać i miał spokój. Nie krzyczała na niego, nie biła go. Właśnie tego dnia, kiedy kobieta nieprzytomna gniła na kanapie udał się do łazienki i ukradł z niej przybory do malowania, tylko po to, aby nieco przerobić swój plastikowy domek dla lalek. Przesunął plastikowe meble układając je ta jak są w Twoim mieszkaniu. Oczami wyobraźni pokolorował ściany na ten sam kolor jaki masz Ty. Na podłodze narysował konturówką swoją starą komórkę jaką od Ciebie dostał. Uwzględnił nawet tapetę ze Slendermanem.
Fajnie by było, gdyby Slenduś przyszedł i mu pomógł. Gdyby wszedł przez drzwi, albo okno, albo po prostu się pojawił. Gdyby zacisnął swoje długie palce na szyi kobiety i dusząc ją powoli rozszarpał jej ciało na drobne kawałeczki. Potem by go zaniósł do Ciebie, a on by Cię zaczął przepraszać i mówić jak bardzo tęskni i jak bardzo Cię kocha. A potem wspólnie oglądalibyście jakieś głupie filmy. Kurwa, wytrzyma nawet jakieś durne romansidło! Ale... Slender nie przyjdzie. Slender nie jest wyzwolicielem uciśnionych i nie pomoże mu. To paskudna bestia która porywa ludzi. Slender się nad nim nie ulituje. Nikt się na nim nie ulituje.
Pewnego dnia do mieszkania ktoś zapukał. Brass podbiegł do drzwi tylko po to aby zza ramienia matki dostrzec... Ciebie. To Ty. Masz opatrunek na nosie, podbite oko które właśnie się goi i wsadzoną w gips rękę. On Ci to zrobił. Musisz go nienawidzić. Musisz. Inaczej się nie da.
-Czego kupo gnoju? - warknęła "mamusia"
-Ja... - jąkasz się - Ja mam ciasto. - Mówisz podnosząc brytfankę. O kurwa, masz ciasto! Brass nie pamięta kiedy ostatni raz jadł coś słodkiego! To chyba była ta czekolada jaką od Ciebie dostał kiedy jeszcze mieszkaliście razem. Kobieta wyrywa Ci ją z ręki - Ja chc... - nie dała dokończyć, trzasnęła drzwiami.
-Popatrz popatrz co dostałam.
-Ono nie jest dla ciebie! - Brass szedł za nią, dreptał ile sił w nogach. Kobieta położyła ciasto na ladzie w kuchni
-Właśnie, że jest. Całe moje, ty nic nie dostaniesz.. Odkroiła kawałek i wsadziła go sobie do buzi. Brass przyglądał się jej z uwagą. Nagle wygięła twarz w obrzydzeniu. - Co kurwa? - wypluła. O kurwa. Wołowina! - Co to kurwa jest?!
-ŚwińskiMurzyn
-Że co?
-ŚwińskiMurzyn - wyszczerzył się szeroko
-Ona chciała mnie otruć? - warknęła i już chciała wyrzucić ciasto do kosza....
-NIE! - kobieta popatrzyła na niego - Znaczy się, jak ty nie chcesz, to ja mogę zjeść.. - był głodny. Nie pamiętał kiedy jadł pełen posiłek. Chyba u Ciebie. "Mamusia" z odrazą odstawiła brytfankę na bok i poszła bez słowa do pokoju. Brass podbiegł natychmiast do ciasta. To jest wasz deser. Skończony! Ha! I nie ma kawałka! Jego człowiek musiał go zjeść. Zacisnął piąstkę na cieście i oderwał kawałek. Był pyszny, czekoladowy, ale ... wykrzywił się w obrzydzeniu. Dobra, punkt dla Ciebie. Faktycznie to jest obrzydliwe, ale... ale to wasze ciasto. Wasze. Oczami wyobraźni widział jak się krzywisz siedząc w kuchni. Hah!
Zjedzenie całego zajęło mu tydzień. Zrozumiał, że jeżeli oddzieli upieczone mięso od ciasta to smakuje troszeczkę lepiej. Kiedy jego "mamusia" wybywa do pracy, on siedzi na parapecie i szuka Cię wzrokiem. Czeka. Chciałby po prostu... jeszcze raz... ten ostatni raz... Ciebie zobaczyć.
I w końcu mu się udało. Nie wie ile dni minęło, ale jesteś tam. Stoisz, rozglądasz się na boki. Brass podniósł się i podszedł do szyby. Kości stuknęły o nią. Siniaki prawie całkowicie zniknęły, lecz nadal masz opatrunek i rękę w gipsie. Patrzysz w lewo, prawo, szukasz go wzrokiem po oknach, ale go nie widzisz.
-Tutaj jestem! - krzyczy, ale go nie słyszysz. Wzdychasz i odchodzisz. On zaczyna bić piąstkami w szybę. - Tutaj jestem! Nie idź! Zostań! Proszę! Ja.. - opada na kolana opierając czoło o szkło - .. tak strasznie... tęsknię.
Była noc kolejnego dnia. Jak zawsze na weekendzie jego "mamusia" szła poszaleć. Znikała na całą noc. Brass leżał na parapecie i czekał dalej. Nie wspominał, miał po prostu w głowie Twój obraz i odtwarzał losowe zdania jakie usłyszał.
-Pssst Brassuś! - Heh, mógłby przysiąc że słyszał głos swojego człowieka. Dosłownie. Wariuje już. - Brass! - Podniósł powieki i rozejrzał się. Jasna cholera! Jesteś! Po drugiej stronie. Podbiegł do szyby i przytulił się do niej, jakby chciał przez okno przytulić się do Twojej ręki. - Obserwuję dom. Wytrzymaj jeszcze trochę. Proszę. Wrócę po Ciebie - nie wiedział co powiedzieć. Tego wszystkiego było tak strasznie dużo. - Obiecuję, wrócę po Ciebie. Zaczekaj jeszcze trochę - i człowiek uciekł. Cholera jasna, oczywiście, że będzie czekał.
Po tygodniu, w środku nocy, kiedy jego "mamusia" znowu wybyła, był już gotowy. Ty też. Chwilę Ci zajęło otworzenie okna i zrobienie wystarczającej szpary, aby mały Brass mógł się przez nią przecisnąć. Jego człowiek płakał, mamrotał przeprosiny i płakał. Po chuj? To Brass powinien przepraszać.
-Zabieram Cię do domu. - przytaknął i zamarł. Czas stanął w miejscu, tylko po to by zaraz potem przyśpieszyć. Światła auta, no i lot. Poturlał się po chodniku, a kiedy się podniósł zobaczył Ciebie. Człowiek leżał na ziemi twarzą w dół. Nie ruszał się. Z samochodu wysiadła ta suka. Brass natychmiast podbiegł do człowieka. Proszę, wstawaj, wstawaj, błagam, obudź się. Proszęproszęproszęproszęproszę.
-Zasraniec - kobieta splunęła na chodnik. Była pijana. Po co wróciła?! Skąd wiedziała?! Dlaczego?! O-ona.. ona zabiła... zabiła człowieka. Gdyby tylko Brass był większy, gdyby tylko mógł się bronić. Bronić. Bronić jego człowieka. Ale czym? Wszystko może być bronią, zaś on jest pierdolonym magicznym szkieletem. Może ją zabić. Zabije ją. Skupił się i swoją magią pochwycił lezący pod ścianą młotek. Zaczął nim atakować kobietę. Oberwała w ramię, krzyknęła z bólu.
-No co mamusiu - uśmiechnął się nie ruszając. Kościste palce dotykały twarzy człowieka, natomiast oko potwora jarzyło się jak nigdy dotąd. - Sama się o to prosiłaś.
-Przestań!
-Nie
-To boli!
-No co ty nie powiesz - cios za ciosem, takie przed którymi nie dało się uciec. Głowa, ramię, nota, ręka, palec. - Chyba jesteśmy do siebie podobni - mówił nonszalancko - Tak samo jak tobie sprawiało przyjemność krzywdzenie mnie, tak ja czuję rozkosz w robieniu tego tobie - zaśmiał się i wtedy, człowiek stęknął. Zaraz... stęknął? Młotek zamarł w powietrzu. Bitty popatrzył na dół. Człowiek żyje! Kurwa! Żyje! Zaraz! Co musi zrobić?! Zadzwonić. Pogotowie! Jaki... jaki był numer na pogotowie? Magia zniknęła z młotka, tylko po to by wyciągnąć z kieszeni człowieka jego komórkę. Wystukał sto dwanaście i po chwili już rozmawiał z kobietą.
-Witam, co się dzieje?
-Auto potrąciło... - No i właśnie teraz zdał sobie sprawę z tego, że nawet nie wie jak się nazywasz. Kurwa, zawsze tytułował Cię per "człowiek". Myśl. No nie powiesz, "mój człowiek" bo to będzie brzmiało dziwnie. Może "mój właściciel"? Nie, sprawdzą papiery i narobi dodatkowych problemów sobie i Tobie. Może... - ... mojego członka rodziny - Tak, to brzmi dobrze.
-Rozumiem, czy oddycha?
-Tak!
-A jest przytomny?
-N-nie wiem, ch-chyba... nie wiem... - dyszał szybko, małe serduszko waliło w jego piersi.
-Czy może pan powiedzieć coś więcej? - Coś więcej? Kurwa... Brass na dobrą sprawę nie wie jakiej jesteś płci. Nie interesowało go to nigdy. Nie wie jaki jest adres Twój, nie wie gdzie pracujesz. Właściwie nic o Tobie nie wie... Więc co może dodać?
-... Jest zdecydowanie dorosły
-Dooobrze, proszę się nie rozłączać. pomoc jest już w drodze...
-To dobrze... - odetchnął i podniósł głowę tylko po to by zobaczyć młotek nad sobą. Kurwa. powinien ją zabić kiedy miał ku temu okazję. Widząc, jak metal powoli zbliża się do jego czaszki, żałował tylko jednego...