14 marca 2018

Skyrim: Nieszczęścia chodzą parami - Gildia Złodziei

/Z przyjemnością przygarnę okładkę :3/
Notka od autora: Główni bohaterowie opowiadania to Focus, który jest argonianinem oraz Nya, która jest khajiitem. Dla jaśniejszego obrazu sprawy Focus wygląda tak, zaś Nya wygląda tak (tylko, że z innym umaszczeniem). Nie trzeba znać realiów gry, aby zrozumieć opowiadanie. Jednocześnie zaznaczam, że żadna z postaci nie jest Smoczym Dziecięciem. 
Przeznaczenie czy przypadek ponownie połączył losy dawnych przyjaciół z dzieciństwa? Przedstawicieli dwóch skłóconych ze sobą ras, które dzielą jednaki los. Złodziei, przemytników, kupców i handlarzy, pomiatanych w całym Tamriel ze względu na ich odmienny, bardziej zwierzęcy wygląd. Czy mimo różnic na nowo będą mogli nazywać się przyjaciółmi? Czy z nowo narodzonej znajomości będzie w stanie rozkwitnąć coś więcej? 
Rozdziały będą w większej ilości pisane z punktu widzenia Focusa, lecz trafią się też takie pisane w trzeciej osobie, a nawet i z punktu widzenia Nya. 
Autor: Yumi Mizuno

Spis treści:
Gildia Złodziei (obecnie czytany)
...

Jak zapewne się domyślasz, nie rozstałem się z Nya w Pękninie. Nasza podróż tam z Wichrowego Tronu trwała tydzień. Dlaczego tak długo? Zapewne się dziwisz. Przecież mieliśmy jechać wozem. A no, mieliśmy. Szybko jednak okazało się, Gromowładni Żołnierze sprawnie opróżnili nasze sakwy, czyniąc nas nie tylko bezdomnymi, ale i biednymi.
Nya jednak się nie poddawała, kiedy ja zastanawiałem się, co zrobić dalej, ona tylko poruszała rytmicznie uszami na wszystkie strony i nim się spostrzegłem, chwyciła mnie za rękaw i krzycząc „tam” pociągnęła w zimowy las. Trochę okrężną drogą, gdyż korzystaliśmy z dobroci taborów khajiitów przemieszczających się od miasta do miasta, dotarliśmy do naszego celu.
Podczas wędrówki dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o Nya. Po pierwsze, uwielbia księżyc. Znaczy się, wiedziałem, że jej rasa czci księżyce, oba, lecz nie sądziłem, że ona, będąc wychowana zupełnie w innej kulturze będzie czuła takie przywiązanie z oboma księżycami. Każdej nocy, gdy niebo nie było przysłonięte przez chmury, potrafiła godzinami siedzieć bez ruchu na pniu albo na trawie i wpatrywać się w świecącego bożka na niebie. Widziałem raz, jak wraz ze swoimi rodakami spożywali księżycowy cukier, delektując się każdym, najdrobniejszym ziarenkiem.
I widzisz, mówi się, że kobiety są trudne w zrozumieniu, ba, że nie da się ich zrozumieć. Uchodzi też przeświadczenie, że koty są niemożliwe do zrozumienia i mają swój własny koci rozum. To teraz wyobraź sobie, jak musiałem się czuć, przebywając w towarzystwie kociej kobiety, która nawet jak na kocią kobietę, była dość dziwna.
To co odróżniało ją od jej pobratymców to ta dziwna szczerość. Miałem wrażenie, że gotowa jest podejść do mężczyzny i powiedzieć wręcz „chcę cię okraść, mógłbyś udać, że mnie nie widzisz?”. Hah. To by mnie nie zdziwiło.
Po czasie jaki spędziłem z nią, a musisz wiedzieć, że jestem raczej twardo stąpającym po ziemi argonianinem, który wierzy tylko i wyłącznie w to co widzi, a po innych spodziewa się tego co najgorsze, musisz wiedzieć że... odnalazłem dziwną swobodę w przebywaniu z nią. Może niekoniecznie z karawanami khajiitów, ale! Z nią mi się podobało.
Podczas ostatniego postoju, kiedy do Pękniny mieliśmy już niedaleko, ale postanowiliśmy odpocząć po długiej i męczącej wyprawie udało mi się z nią nawet porozmawiać tak... szczerze. Znaczy się, na temat który mnie osobiście najbardziej interesował. Medalion. Swój oczywiście trzymałem w kieszeni, pilnowałem, aby go nie znalazła i aby był... bezpieczny. Ona swój dumnie nosiła na nadgarstku i złapałem się na tym, że patrzyłem na niego jak zaczarowany.
-Kiedy byłam dzieckiem - w ten sposób poznałem wersję z jej punktu widzenia - Moją wioskę ktoś zaatakował, nie wiem kto, było dużo dymu, zostałam odseparowana od rodziców, pamiętam tylko... mmmm. mama krzyczała, „walcz” „walcz” „walcz” ... wiesz, nie wiem czy to była moja mama, ale lubię okłamywać siebie, że to była moja mama - uśmiechnęła się głupio. Już sam koci uśmiech jest głupi, zaś jej uśmiech sam w sobie był głupi, więc poziom głupości tego uśmiechu stanowczo przekraczał dopuszczane normy. Jeżeli jakiekolwiek w ogóle istnieją. - I wiesz, wzięłam te słowa do serca.
-Walcz?
-A no...
--Słysząc słowa prawdopodobnie obcej kobiety doszłaś do wniosku, że trzeba walczyć, a więc zapragnęłaś być złodziejem.... - spróbowałem to zebrać do kupy, ale nie umiałem. Musiała chyba wyczuć moje zmieszanie, dlatego mówiła dalej.
-Nie, nie. To nie tak. To nie jest jak... ciasto - Ciasto? - Jeden składnik i drugi i trzeci i mamy osobę. Nie. To nie tak... Ja... Ja... - dłuższą chwilę myślała nad zebraniem słów, widziałem jak nerwowo merda ogonem, jak co chwile unosi i kuli uszy po sobie, by w końcu popatrzeć na mnie wielkimi oczami - Jej „walcz” obudziło moją chęć walki i nie poddawania się, to dzięki temu słowu, nie poddaję się i walczę.
-Masz świadomość, że krzyczała pewnie do kogoś innego, aby wziął miecz w łapy i walczył dosłownie?
-Aż tak głupia nie jestem - skrzywiła się - Ale to słowo było dla mnie ważne.
-Obcej kobiety
-Jak mówiłam, lubię się okłamywać, że to powiedziała moja mama.
-Pozwól, że opowiem, bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem - usiadłem - Wydarzenie przed porwaniem - przytaknęła - Środek walki - przytaknięcie - Słyszysz głos jakiejś kobiety „walcz”. - przytaknięcie - kobieta krzyczała do kogoś innego aby wziął się w garść, wziął broń i zabijał innych - kolejne skinienie głową - ale ty lubisz wyobrażać sobie, że są to ostatnie słowa, jakie krzyczała do ciebie matka, nim zostałaś uprowadzone, tak? Bo kiedy tak wygląda historia, łatwiej jest ci wtedy trzymać się życia. Tak - zaklaskała z radości.
-Dokładnie tak, brawo! Jestem z ciebie taka dumna! Wygrałeś popacanie po łebku - mówiąc to podeszła do mnie i zaczęła mnie entuzjastycznie klepać po głowie. Po kilku klepnięciach odsunąłem jej dłoń.
-Dobrze, a co było dalej?
-Potem pudełko. Ja i inni zostaliśmy zamknięci w pudle. Ale walczyłam, bo chciałam, bo tak powiedziała moja ma... - popatrzyła na mnie, wyraźnie poczuła się niezręcznie - bo.. bo tak. Bo tak i już - spuściła wzrok. - W pudełku było nas dużo. Kilku dorosłych i same małe. Baliśmy się. Chciałam nas uwolnić... Siedzenie i płacz by nie pomógł. Chciałam uwolnić, więc zaczęłam skrobać.
-Czym?
-Pazurami - popatrzyłem na jej ręce. Faktycznie. Khajiici mają dłonie dość niebezpieczne, a jak do tego dodasz wysuwane pazury. Ah... - Wtedy go usłyszałam.
-Go?
-No drugiego khajiita z pudełka obok. Był taki smutny, sami samotny, taki zrezygnowany, chciałam być silna za nas oboje! Poczułam chęć, potrzebę, konieczność uwolnienia go i zabrania z tamtego miejsca! Musiał się naprawdę bać. Albo.. albo zobaczył coś strasznego. Był po prostu taki... tak bardzo on... - szukała słów, lecz minę miała dziwną. Przepełnioną pasją, współczuciem i radością jednocześnie. - Chciałam się nim zająć, aby nie był już więcej taki smutny, wiesz? Aby nie musiał już nigdy być smutny.
-....Udało ci się? - Wiem, że nie. W odpowiedzi spuściła wzrok, prawie się popłakała, widziałem szklące się łzy na dnie jej oczu - Co się stało?
-Rozdzielili nas. Ale! Oznakowałam go! Miałam jedną monetę w kieszeni. Przedzieliłam ją na pół i dałam mu drugą połowę! Obiecałam, że go znajdę!
-Znalazłaś?
-Nie... - znowu posmutniała - Ale znajdę! Szukam tego Khajiita po całym Skyrim i wiem, że go znajdę! Obiecałam! Znajdę i gdziekolwiek by nie był, obronię go, uwolnię, albo przeproszę, w zależności w jakich okolicznościach go znajdę. Pomogę mu. - była z siebie dumna, gdy mówiła te słowa, podczas kiedy mnie zaczęło brakować ich z każdym krokiem. Początkowo myślałem, że będzie to znacznie płytsza historia. Pół monety w mojej kieszeni ciążyło. Wyobrażałem sobie, że powie mi jakąś historyjkę i wtedy wyciągnę z kieszeni amulet, powiem, że to ja jestem tym smutnym chłopcem z pudełka obok, ale...
Nie umiałem.
Fakt, że nadal go/mnie szuka, sprawił, że nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć, a przede wszystkim, jak się z tym czuć. Postanowiłem po zarwanej notce nie wyjawiać prawny. W ogóle, albo jeszcze. Wszystko będzie zależało od tego jak dalej potoczy się nasza znajomość. Bo, że nie skończy się ona na dotarciu do Pękniny wiedziałem od samego początku.

Już za murami miasta dostrzegłem kilku z mojej rasy, spojrzeli na mnie, lecz nie podeszli. Mieli swoje życie, swoje plany, a ja, cóż, nie myłem się od tygodnia i nie przebierałem. Nic dziwnego, prawda?
-Chodź - powiedziała zadowolona idąc powoli przed siebie. Szedłem posłusznie za nią, rozglądając się na boki. Miodosytnia, jakiś bar... Kaplica... Cmentarz? Dlaczego ona idzie na... Ah, w jednej z krypt jest tajemne wejście. Heh, to tak oczywiste, że oczywista oczywistość sprawia, iż nie jest to oczywiste. Wywróciłem oczami do własnych myśli i poszedłem za nią.

Mimo swojej pogody ducha, Nya dostała reprymendę za zawiedzenie. Gildia Złodziei podejrzliwie na mnie patrzyła, lecz po tym jak samica ubłagała swojego przełożonego ... Freya? Chyba tak, jego przebłagała biorąc mnie na siebie... Zgodził się, abym został. Dostałem nawet nowe odzienie, bym nie śmierdział, oboje zostaliśmy nakarmieni i dano nam jeść. To zbyt piękne, aby było prawdziwe.
-Wzięłam trochę grosza - powiedziała siadając przy mnie, pod ziemią złodzieje mieli swój ... bar? Knajpę? Można to tak nazwać. Właśnie się w niej znajdowaliśmy. - Masz, to dla ciebie - mówiąc to podała mi dokładną połowę tego co sama miała. Pieniądze za darmo! Oh, no ale nie wypada. Nie chciałem brać jej pieniędzy. Patrzyłem na nią nic nie mówiąc, mając nadzieję, że zrozumie. Nie, nie zrozumiała, delikatnie przysuwała mieszek ze złotem w moją stronę, uśmiechając się jak dziecko, patrząc na mnie tymi wielkimi kocimi ślepiami. Ostatecznie wziąłem mieszek i schowałem go do kieszeni, w duchu obiecując sobie, że jeżeli kiedykolwiek wykorzystam te pieniądze, oddam jej dziesięciokrotność tego co tu jest.
Suma sama w sobie i obiektywnie rzecz ujmując - wielka nie była, to sobie na takie obiecanki mogłem pozwolić. Heh.

Rankiem, gdy się wyspałem, postanowiłem sam coś zarobić. Dlatego wziąłem ubrania, jakie zostały mi dane, i tą samą drogą którą tu wszedłem - wyszedłem do Pękniny. Koło ósmej rano wszystko zaczyna żyć. Pojawiają się kupcy, kramikarze, pojawiają się bezdomni i straż, która baczy na bezpieczeństwo. Kowal wyszedł z kuźni. Cóż... tam zazwyczaj jest najwięcej roboty, każda pomoc się przyda. Zaryzykowałem i się opłaciło. Pomagałem i zarabiałem. Nie wiedziałem, że wtedy, tego samego dnia, Nya ma swoje własne piekło na ziemi. Skąd mogłem o tym wiedzieć?
Dowiedziałem się dopiero wieczorem, gdy wróciłem do niej. Zarobiłem nieco więcej niż to co ona przyniosła, dlatego kupiłem jedzenie. Oboje spaliśmy w jej komnacie, jego łóżko dla niej i posłanie dla mnie. Nie wiem dlaczego, ale przestałem myśleć jako „ja” a zacząłem myśleć kategorią „my”.
Lubię uważać, że to przez to, że oboje nie mielismy nikogo prócz sobą. Choć wiem, że nie jest to prawda.
Siedziała skulona na łóżku z włochatymi nogami podciągniętymi wysoko, chowała twarz w łokciach, skulona, bezbronna, przerażona. Zamknąłem za dobą drzwi i podszedłem do niej powolny, lecz stanowczym krokiem odstawiając po drodze zakupione rzeczy.
Została pobita. Albo raczej, miała prywatny trening z panem Fray. Głową Gildii Złodziei. Nie chciała mówić co się stało. Zapewniała, że się jej należało i, że nic jej nie będzie. Cóż, skoro tak mówi, to pewnie wie co robi, to ona jest częścią tej Gildii, nie ja.

By zrekompensować swoje winy, Nya musiała podpalić trzy ule. Tutaj poznałem jej kolejną obawę - woda. Nie chodzi o to, że nie lubi wody, bo wiedziałem, że lubi. Po prostu świadomość wchodzenia do niej mając futro i w dodatku jeszcze jakieś ubrania - była dla niej przerażająco. Nic więc dziwnego, że walczyła ze sobą dłuższą chwilę, czy wejść, czy nie wejść. A po co woda? Ule jakie mieliśmy spalić należały do jakiegoś wysoko postawionego bufona, który domek wybudował na wysepce znajdującej się na jeziorze. Jedyna droga prowadziła przez most, na którym wszystko widać jak na gołej dłoni, w dodatku było to miejsce, wprost naszpikowane najemnikami. Jakby właściciel spodziewał się tego co może się stać.
-Tylko dwa ule - szepcze
-Dlaczego tylko dwa? - zapytałem siedząc z nią na brzegu
-Ja... ja nie pytam dlaczego, ja po prostu...
-Robisz.
-Właśnie.
-Chcesz spalić te ule? - zapytałem kucając obok niej w leśnych zaroślach tak, aby nikt nas nie dostrzegł.
-Nie... a-ale... Nie chcę, aby Mercer był na mnie zły. Dlatego...
-Jasne, jasne, twój szef...
-Właśnie, dlatego...
-Możesz uciec - spojrzała na mnie. - Zawsze możesz uciec.
-Wolała bym nie... jestem oddana Gildii od lat i ... nie chcę jej zostawiać.
-Więc tylko dlatego będziesz dawała się bić? - podniosłem nieco głos.
-Co to było? Słyszeliście coś? - jeden ze strażników wyciągnął łuk i naciągnął na niego strzałę. Oboje zamarliśmy w przestrachu. Czekaliśmy chwilę, dłuższą chwilę - A nie, wydawało mi się tylko.
-Ciiiszej, i nie daję się bić. To kara za pomyłkę - wzruszyła ramionami - Nie pierwsza i nie ostatnia, nie rób z tego takiego wielkiego halo - jej głos był ... inny. Nie było w nim w ogóle radości, karciła mnie i robiła to dobrze. Nie chciałem drążyć dalej tematu.
Zadanie udało się wykonać. Nie powiem, że jej. Bo awersja do wody robiła swoje. Próbowała wprawdzie, lecz ... nie jest najlepszym pływakiem. Dlatego gdy ona cicho taplała się w stawie, ja już podpalałem ogień w ulach, a następnie umknąłem ledwo zauważalny. W moją stronę poleciało raptem kilka strzał. Na brzegu, czekało na nas kilku członków Gildii.
-Dobra robota - Mercer przyznał z uznaniem, a potem posłał dwóch ludzi do środka posiadłości. A więc mieliśmy tylko odwrócić uwagę. Nie podobało mi się to. Nie fakt, że naprawdę dużo ryzykowaliśmy, a to, że nie zostaliśmy o wszystkim poinformowani.

Nie lubiłem Mercera, Nya go uwielbiała. Lecz to nie pierwsza i nie ostatnia rzecz w jakich się różniliśmy. Właściwie we wszystkim, a mimo to, jakoś dziwnie nam było we własnym towarzystwie.
Razu pewnego, po jednej z misji w której mało nie zginęła, szukała ukojenia w moich ramionach, natomiast ja... ja cóż. Dostałem propozycję, jedną, drugą, trzecią od swoich rodaków. A to w karczmie popracować, a to na przystani robić to co dawniej, ale... nie chciałem. Schowany głęboko w kieszeni medalion nie pozwalał mi podjąć decyzji która miałaby w efekcie rozdzielić nasze drogi. Wbrew wszelkiej logice i zdrowemu rozsądkowi - trwałem u jej boki do samego końca. Co zaskakiwało chyba najbardziej mnie. Ją też. Ale mniej. Ona... ona była zaskoczona czymś innym.

Jej pozycja w Gildii nie była wysoka, nie była traktowana specjalnie, ani w pozytywnym, ani w negatywnym tego słowa znaczeniu. Czy przez ten czas do niej dołączyłem? Nie. Znali mnie, z imienia, nie wiem jak do mnie podchodzili. Jednak byłem jakby... balastem Nya. Wszystkie zadania jakie były jej powierzane, wypełnialiśmy razem, otrzymując nagrodę standardową. Tą, potem się dzieliliśmy po połowie. Albo wedle wkładu. Bo bywały takie misje, których ona nie umiała, albo nie chciała z różnych powodów przyjąć. No i odwrotnie. W gildii spędziliśmy kilka miesięcy i nim się spostrzegłem, traktowałem Nya bardzo... jak rodzinę. Nie odpowiadało mi jednak otoczenie. Ta cała Gildia, ten fałsz. Nya była inna. Zupełnie nie pasowała do tego miejsca, dlatego próbowałem ją stamtąd wydostać, lecz ona ... „jest złodziejem z honorem” powtarzała „obiecała, że zostanie!” i na tym się kończyło.

Już myślałem, że nic tego nie zmieni. Zapomniałem o najbardziej oczywistej prawidłowości wszechświata - nic nie trwa wiecznie. Nie była wieczna jej Gildia, oraz obecny stan rzeczy dla nas. Coś musiało ulec zmianie. I uległo.
Karliah,
Share:

Eddsworld: Szkoła przetrwania, czyli jedna kobieta w domu z 4 mężczyznami.- Zemsta jest słodka [opowiadanie by EvilAngel]

Notka od autora:Kilka miesięcy po wydarzeniach z „The End”. Odkąd wyjechałaś ze swoją rodziną do innego miasta, utraciłaś kontakt ze swoim starymi przyjaciółmi, jednak teraz, gdy byłaś już w pełni dorosła, postanowiłaś na odnowienie kontaktu. I tak o to wylądowałaś w takiej oto sytuacji: jedyna dziewczyna mieszkająca w domu z 4 mężczyznami, napięta atmosfera między dwójką z nich, studia i praca na pół etatu, a ty się zastanawiasz, czemu zachowujesz się jak ich matka albo, co najmniej, starsza siostra. I czasami masz tego po prostu dosyć.
Jeżeli spodziewałaś się opowiadania z rodzaju „Ty x Postać”, to się grubo przeliczyłaś. Muszę cię rozczarować, ale jedyne shipy, jakie będą tu występować, to te, które „Ty” lubisz i masz zamiar pomóc w ich realizacji (spodziewajcie się EddMatt i TomTord).
Autor: EvilAngel
Spis treści:
    Obudziłaś się dziś dość wcześnie, biorąc pod uwagę, że nie miałaś żadnych zajęć ani pracy. Tak, piątek był pięknym, całym wolnym dniem. Oczywiście byłaś gotowa w razie wypadku pojechać do księgarni i pomóc w czymś, ale tak poza tym miałam wolne. Widziałaś godzinę 7:54 na zegarku. Jak dobrze pamiętałaś z poprzedniego dnia, za jakieś 6 minut powinien zadzwonić budzik Torda i nie mogłaś przepuścić okazji zobaczenia jego reakcji. Przeciągnęłaś się leniwie, leżąc w łóżku i uśmiechnęłaś się do siebie. Wstałaś, poszłaś do łazienki w celu zrobienia porannych czynności i widziałaś, jak Ringo, który nawiasem mówiąc siedział u ciebie całą noc, podreptał na swoich szarych łapkach za tobą. Jednakże kiedy tylko spadła na niego kropla wody, wycofał się w najdalszy kąt łazienki najszybciej jak potrafił i zaczął drapać pazurami o drzwi. Chwilę później, wychodząc z łazienki i tym samym wypuszczając kota, kiedy chciałaś wrócić do pokoju i się ubrać, słyszałaś donośne "KURWAAAAA!" z charakterystycznym norweskim akcentem. "Oho, zaczęło się" pomyślałaś i pobiegłaś do pokoju. Narzuciłaś na siebie szybko ubrania, w których skład wchodziła biała koszulka na ramiączka oraz dresowe spodnie i skierowałaś się do salonu. Zastałaś tam Edda, siedzącego na kanapie i Matta, siedzącego na stołku przy wysepce kuchennej. Oboje patrzyli zdziwieni na Torda, który wzrokiem mógłby ciskać pioruny. Wpadł do pokoju minutę przed tobą i nie wyglądało na to, żeby zawracał sobie głowę ubraniem się, więc stał tylko w bordowej koszulce i bieliźnie.
- Kto do chuja pana pomyślał, że to będzie kurwa zabawne?! – powiedział wściekły, patrząc na chłopaków. Zachichotałaś cicho pod nosem i wtedy zauważył też ciebie.
- Widzę, że Słoneczko Cukiereczek się wyspało – powiedziałaś słodkim głosikiem i z uśmiechem satysfakcji.
- To ty to zrobiłaś – powiedział, idąc powoli w twoją stronę, z palcem oskarżycielsko wycelowanym w ciebie. Zatrzymał się jednak gdy usłyszeliście głośne „JA PIERDOLĘ!” dochodzące z pierwszego piętra domu i rozlegające się dźwięki pośpiesznych kroków. I tak oto w tej chwili do salonu wpadł Tom, stający w pełnej chwale w stroju pokojówki, na głowie mając opaskę z uszami. Na szyi miał ładną obróżkę z napisem „Tommie”, a na odwrocie „Własność Torda”. Nastąpiła chwila ciszy, po której nastąpił wybuch śmiechu ze strony wielbiciela coli i rudowłosego narcyza. Ty opanowałaś śmiech, a Tord patrzył się tępo na Toma z szeroko otwartymi oczami i ustami. Wyglądał, jakby miał zaraz dostać krwotoku z nosa albo zemdleć. Ewentualnie i jedno i drugie.
- Komu się kurwa zebrało na śmieszki?! – spytał Tom, zdenerwowany. Dopadł do Torda i złapał brutalnie za jego koszulkę.
- To twoja wina, prawda, ty norweski kurwiu?! – zapytał wściekły czarnooki, jednak z ust Torda nie wyrwał się żaden dźwięk. Odciągnęłaś Toma od Norwega najszybciej jak potrafiłaś.
- Nie, to nie jego wina. To ja to zrobiłam – powiedziałaś, stając przed Tomem i skutecznie chroniąc Torda od jakiegokolwiek ciosu, który mógłby dostać. Tom spojrzał się na ciebie zszokowany.
- Za co?! – powiedział, jednak jego wcześniejszą złość nadal można było usłyszeć w głosie.
- A kto mi ostatnim razem wsypał puder dla niemowląt do suszarki?! – odpowiedziałaś pytaniem na pytanie. Brytyjczyk już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknął. Ty popatrzyłaś na niego z uśmiechem i triumfem w oczach.
- Dobrze zagrane, muszę przyznać – powiedział, zaplatając ręce na klatce piersiowej i kiwając powoli głową z uznaniem.
- Nieźle się prezentujesz w tym stroju, świadku Jehowy – usłyszałaś komentarz za sobą. Oczywiście, Tord nie mógł siedzieć długo z zamkniętą buzią w takiej sytuacji. Policzki Toma przybrały delikatną różową barwę w wyniku tej uwagi.
- Komuchu, to, że to nie ty to zrobiłeś, nie oznacza, że nie mogę ci jeszcze czegoś zrobić – powiedział, co brzmiało jak dość poważna groźba. Usłyszałaś, jak śmiechy z kanapy i kuchni ucichły i dobiegł do ciebie dźwięk głosu Edda oraz słowa, na które czekałaś.
- Tom? Czy ty masz też na sobie stringi? – spytał rozbawiony szatyn. Oczy Toma otworzyła się jeszcze szerzej i szybko odwrócił się, patrząc na swoje pośladki pod kusą spódniczką uniformu francuskiej pokojówki. Odwrócił się z powrotem w twoją stronę z oburzeniem i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy oraz z czerwonymi jak bluza Torda policzkami.
- Nawet tam się dobrałaś?! – spytał patrząc na ciebie zszokowany.
- Mówiłam ci, że zemsta będzie słodka – powiedziałaś ze stoickim spokojem i uśmiechem na wargach.
- Dla ciebie nie ma żadnych świętości, kobieto! – krzyknął w twoją stronę. Waszą dyskusję przerwał głośny dźwięk upadku, który rozległ się za Tomem. Wszyscy zwrócili swoją uwagę w tamtą stronę, widząc nieprzytomnego Torda, leżącego płasko na dywanie w salonie. Kiedy podeszłaś bliżej i przykucnęłaś, zobaczyłaś też drobną strużkę krwi lejącą się z nosa.
- Okay, ja myślałam, że to tylko możliwe w anime i mangach, ale jak widać myliłam się – powiedziałaś, kucając i potrząsając delikatnie jego ramieniem. Przez chwilę patrzyłaś na jego unoszącą się i upadającą klatkę piersiową, po czym wstałaś. Zastanawiałaś się jakim cudem znalazł się za Tomem, chociaż stał za tobą. Najwyraźniej jak ty i Tom się kłóciliście, on chciał się przekonać, czy to o stringach to prawda, czy nie. I oto co go spotkało za jego ciekawość. Westchnęłaś. „Ciekawość kotka zabiła”.
- Tom, zawlecz tu swoją ubraną w koronki dupeczkę i mi pomóż – powiedziałaś, podnosząc Torda za ramiona. Tom warknął coś cicho pod nosem, ale pomógł ci, biorąc go na ręce ślubnym stylem. To była najbardziej irracjonalna rzecz, jaką widziałaś w całym swoim życiu. Chłopak wysoki na prawie metr osiemdziesiąt w stroju pokojówki z kocimi uszami niesie na rękach nieprzytomnego chłopaka około metr sześćdziesiąt pięć, smugi krwi spływają z jego nosa. Kiedy dotarliście do pokoju Torda, Tom położył chłopaka na jego łóżku i już wychodził z niego, ale zatrzymałaś go na chwilę.
- Ani mi się waż wyrzucić ten strój. Nie po to wydawałam na niego pieniądze, żeby wylądował teraz w koszu! – powiedziałaś, a Tom tylko wymruczał pod nosem jakąś odpowiedź. Kiedy wyszedł z pokoju, rzuciłaś jeszcze – Jak już jesteś tą pokojówką, to chociaż przynieś wilgotny, mały ręcznik i szklankę wody!
    Sprawdziłaś jeszcze raz, czy oddycha i sprawdziłaś też, czy puls nie jest nierównomierny. Na szczęście wszystko było w normie, więc nie było powodów do paniki. Po jakiś dziesięciu minutach Tom przyniósł ci to, o co go prosiłaś, przy okazji oddając ci strój, który zdążył już zdjąć. Szklankę wody postawiłaś na szafce koło łóżka, w razie gdyby chłopak się obudził, okryłaś go kołdrą, a mokrym ręcznikiem wytarłaś krew z jego twarzy. Dwadzieścia minut twojego siedzenia, czekania i czytania porno książeczek Torda (bo w innym razie zanudziłabyś się na śmierć). Podczas tych dwudziestu minut słyszałaś też dźwięki wydobywające się z ust chłopaka, które idealnie wpasowały się twoją lekturę. Słyszałaś jak przez sen cicho pojękiwał i mówił imię Toma jakby z jakąś nabożną czcią, a jego policzki nabrały różowej barwy. Twoje usta ułożyły się w pół uśmiech i gdybyś była wredniejsza, niż jesteś, to pewnie wykorzystałabyś to jako hak na niego. Jednak nie jesteś aż taką suką. Tylko mu o tym powiesz i będziesz się śmiać z jego reakcji, co zachowasz dla siebie i nikomu innemu o tym nie powiesz. Podczas twoich rozmyślań, Tord otworzył swoje oczy w kolorze zimnej stali i powoli zaczął odzyskiwać przytomność.
- O, Śpiąca Królewna się w końcu obudziła - powiedziałaś, odkładając swoją lekturę na szafeczkę i podając Tordowi szklankę z wodą. Podziękował ci i wziął łyka napoju.
- Co się stało? - spytał, łapiąc się za tył swojej głowy. Jego włosy wraz z jego "rogami" były w nieładzie.
- Nie pamiętasz? Zobaczyłeś Toma w stroju francuskiej pokojówki, i to na dodatek w stringach, i trochę ci się straciło przytomność - powiedziałaś, po czym z uśmieszkiem dodałaś. - Dostałeś krwotoku z nosa jak te postacie w anime. Ale za to jakie sny miałeś... - usiadł natychmiast i spojrzał na ciebie zarazem przestraszony i zawstydzony. Ty tym czasem ciągnęłaś dalej. - Tak jęczałeś, jak dziewica przy swoim pierwszym orgazmie, a imię Toma mówiłeś, jakby to była modlitwa - z dziwną, złośliwą satysfakcją patrzyłaś, jak cały czerwony na buzi, chowa twarz w ramiona oparte na kolonach. Przysiadłaś się bliżej i poklepałaś go po ramieniu.
- Nikomu nie powiem, obiecuję - powiedziałaś, a kiedy spojrzał na ciebie tylko jednym okiem, kontynuowałaś - Czyli wczoraj rano miałam rację, prawda?
- Tak - wymamrotał, ponownie chowając głowę w ramionach. Popatrzyłaś na niego łagodnie.
- Więc jak to jest? – spytałaś. Oparł głowę na rękach i popatrzył na ciebie, później kierując wzrok na jedną ze ścian. Zapadła cisza. Trwała z jakieś dobre pięć minut, podczas której rozważałaś, czy nie wstać i po prostu wyjść.
- Nie mam pojęcia – rzucił nagle, przez co wyciągnął cię z zamyślenia. Twój wzrok powędrował w jego stronę, a Tord kontynuował – Raz chciałbym go zwyzywać od najgorszych, tylko po to, żeby później siedzieć i szeptać mu słodkie słówka – położył się płasko na łóżku i rzucił bezradnie ręce po swoich bokach. – Czasami chciałbym mu tak bardzo mocno przypieprzyć, żeby tylko później obdarować całą jego twarz pocałunkami. W tym samym czasie nienawidzę go, a zarazem chcę zarzucić mu ręce na szyję i chcę, żeby mnie mocno przytulił. Chciałbym siedzieć do późnych godzin nocnych i oglądać z nim jakieś filmy, kiedy oboje leżelibyśmy przytuleni pod kocem. Jest takim cholernym dupkiem, ale... – tu się zatrzymał i wahał się, co powiedzieć. Po głębokim oddechu i chwili rozmyślania dokończył swoją myśl - …ale go kocham.
    Patrzyłaś na niego wniebowzięta. Nie wiedziałaś, że Tord jest zdolny do takiego wyrażania swoich uczuć. Nie wiedziałaś, czy to dlatego, ze jesteś kobietą, czy dlatego, że ich przyjaciółką, ale chłopaki potrafili się przed tobą otworzyć i pokazać ze strony, z której ich nie znałaś. Miałaś taką wielką ochotę zrobić jedno wielkie „awwww”, zanieść go do Toma i kazać mu powtórzyć jego własne słowa. Oparłaś brodę na swoich dłoniach i zaczęłaś cicho nucić, patrząc na Torda.
- Sometimes I hate every, single, stupid word you said, sometimes I wanna slap you in your whole face – przypomniałaś sobie fragment piosenki P!nk, który tak bardzo pasował do tej sytuacji. Podczas gdy ty przechodziłaś do kolejnych zwrotek piosenki i śpiewałaś te, które pamiętałaś, Tord słuchał cię i  przyglądał ci się uważnie. Na jego ustach powoli pojawiał się uśmiech i zaczął kiwać delikatnie głową w rytm piosenki. Czasami, gdy znał tekst to podśpiewywał z tobą.
- Dobra, to tyle, koncert skończony – powiedziałaś, kończąc śpiewanie z uśmiechem, wstałaś i poszłaś w stronę drzwi, chwytając za klamkę. – Połóż się jeszcze, zdrzemnij, czy coś. Przemyśl sobie wszystko, w razie czego, wiesz, gdzie mnie szukać – już chciałaś wyjść, ale Tord zatrzymał cię na chwilę.
- Czekaj – powiedział wstając pospiesznie z łóżka i kładąc ci dłoń na ramieniu. – Obiecasz, że nie będziesz rozmawiać na ten temat z Tomem? – spytał, zakłopotany. Uśmiechnęłaś się ciepło.
- Obiecuję – oczywiście skłamałaś. Nie lubiłaś kłamać, jednak to był wyższy cel, a jak to mówią – „cel uświęca środki”. Pożegnałaś chłopaka i wyszłaś z jego pokoju, natychmiast kierując się do pokoju Toma. Zapukałaś cicho. Kiedy otrzymałaś cichą zgodę zza drzwi, weszłaś do pokoju.
- Hej Tom – przywitałaś chłopaka. Tom siedział na łóżku, majstrując coś przy swojej biednej, połamanej gitarze. Naprawdę zastanawiałaś się, dlaczego jeszcze nie wymienił jej na nowy model.
- Cześć, co tam z Tordem? – spytał, stroiwszy gitarę.
- A odkąd ty się Tordem interesujesz? Myślałam, że go nie lubisz – powiedziałaś, opierając się o drzwi od pokoju. Zauważyłaś drobne wypieki na twarzy chłopaka i uśmiechnęłaś się.
- No bo tak jest, tylko że jak tak pieprznął mocno w podłogę, to miałem nadzieję, że chociaż sobie ten swój głupi ryj rozwalił… - powiedział tak teoretycznie na odczepnego.
- Nie, na szczęście nie – powiedziałaś, podkreślając słowa „na szczęście”. – Gdyby sobie zrobił coś poważniejszego, to byłby większy problem.
    Po twoich słowach zapadła trochę niezręczna cisza, którą postanowiłaś przerwać tematem, który nurtował cię, jak tylko weszłaś do pokoju chłopaka.
- Umm, Tom? Dlaczego nadal masz tą zniszczoną gitarę? – powiedziałaś, wskazując palcem na gitarę basową w rękach Toma. Chłopak jakby w akcie obrony, przytulił ją do siebie bliżej.
- Po pierwsze, to jest Susan, a po drugie – ponieważ ta gitara ma dla mnie wartość sentymentalną – powiedział, kładąc ją obok siebie. – A poza tym – tych cacuszek już nie produkują, podobno słabo się sprzedawały, czy coś i na świecie jest tylko kilkaset takich – powiedział wzruszając ramionami. Kiedy przyswoiłaś informacje, powoli zaczęłaś łączyć wątki, a na twoje usta znów wpłynął delikatny uśmiech.
- A co by było, gdyby ktoś ci dał taką samą gitarę? – spytałaś, zaciekawiona tematem.
- Cóż, ponieważ to jest niemożliwe, mogę stwierdzić, że poślubiłbym tą osobą – zaśmiał się pod nosem, a ty razem z nim.
- Tak w ogóle, to ładny sobie koncert urządziłaś z Tordem – powiedział po krótkiej chwili przerwy.
- Słyszałeś nas? – zdziwiłaś się.
- Oczywiście, że tak. Te ściany nie są ani pancerne, ani za bardzo dźwiękoszczelne – dla podkreślenia zastukał palcem w ścianę, by po chwili rozległo się ciche „Puknąć to ja cię mogę” Torda, pochodzące z drugiej strony ściany. Zaśmiałaś się widząc rozdrażnionego Toma, klnącego pod nosem, jednakże jego zaczerwienione policzki mówiły też o drobnym zawstydzeniu.
- Dobra, to ja nie będę ci przeszkadzać – powiedziałaś i wyszłaś z pokoju słysząc pożegnanie od Toma.
Sama nie wiedziałaś, czemu, ale po wyjściu z pokoju trzymałaś jeszcze przez jakiś czas dłoń na klamce. Dopiero kiedy zorientowałaś się, że to robisz, zabrałaś rękę i, pogrążona w myślach, powoli zaczęłaś się kierować do salonu. Reasumując, sytuacja przedstawiała się tak: dwóch twoich przyjaciół skrycie się w sobie podkochuje, trzeci przyjaciel kocha i jednocześnie nie lubi się z czwartym przyjacielem, a ten czwarty teoretycznie nie lubi trzeciego, ale jesteś pewna, że jest to jednak coś więcej. "Huh. Gdybym dostawała jednego funta za każdym razem, kiedy mieszam się w sprawy sercowe, byłabym obrzydliwie bogata..." pomyślałaś. Zanim się spostrzegłaś, stałaś przy schodach prowadzących na parter domu. Zeszłaś po nich szybko i weszłaś do salonu. Wchodząc do pokoju, zobaczyłaś, jak Matt i Edd oglądali razem film, siedząc na kanapie przytuleni. Uśmiechnęłaś się i cicho, na palcach, zaszłaś ich od tyłu, kładąc delikatnie ręce na oparcie kanapy.
- Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam - powiedziałam, na co ta dwójka podskoczyła ze strachu na kanapie. Natychmiast się też od siebie cofnęli, z rumieńcami na policzkach.
- Nie, nie, nie, nie przeszkadzajcie sobie, tylko dlatego, że ja tu jestem - powiedziałaś. Widząc, że Edd próbował wydukać jakieś wyjaśnienia (co mu nie do końca wychodziło), przerwałaś chłopakowi. - Wiecie, jak wy uroczo razem wyglądacie?
Podczas gdy Matt tylko się zaśmiał, delikatnie zawstydzony, Edd schował twarz w dłonie i dodatkowo naciągnął na głową kaptur.
- Czemu to powiedziałaś? - mniej więcej tyle udało ci się wyłapać ze stłumiony słów wielbiciela coli. Kiedy już podnosiłaś palec i zaczęłaś się przygotowywać do wygłoszenia przemowy, z pierwszego piętra waszej posiadłości dotarł do was bardzo męski i donośny krzyk. Po kilku sekundach w progach salonu pojawił się Tom.
- GDZIE JEST WODA ŚWIĘCONA?! - spytał szybko.
- A po co ci woda święcona? - spytałaś, zdziwiona niemiłosiernie. Rozumiesz trzymać wiele rzeczy w domu, ale wodę święconą?
- Z tyłu domu - odpowiedział Edd ze stoickim spokojem. Pomimo, że jego twarz nie była już zasłonięta dłońmi, to nadal nosił kaptur, który zabawnie zasłaniał mu oczy. Tom tymczasem wybiegł z domu jak najszybciej potrafił, by po chwili wrócić do domu z wiadrem pełnym wody święconej i biec, aż się za nim kurzyło, na pierwsze piętro. Po jakiś niecałych dwóch minutach słyszeliście wiązanki w języku angielskim, jak i norweskim. Od razu domyśliłaś się, po co Tomowi było to wiadro z wodą.  Pomyślałam, że gdybyś nauczyła Torda przeklinać w języku polskim, to te wiązanki byłyby jeszcze „piękniejsze”. Twoje rozważania zostały przerwane kiedy dołączył do was bardzo zadowolony z siebie Tom, z uśmiechem głębokiej satysfakcji na twarzy i bardzo, delikatnie mówiąc, wkurwiony i mokry Tord. Jego „rogi” opadały mu na oczy, kompletnie je zasłaniając, a przemoczone ubrania wisiały na nim jak na manekinie. Wiedziałaś, jak bardzo nie na miejscu było śmianie się z niego w tej sytuacji, ale nie mogłaś nic na to poradzić i roześmiałaś się.
- Zapłacisz mi za to, ty pieprzony świadku Jehowy – wysyczał Tord, wskazując na Toma palcem wskazującym. Tom tylko zaśmiał się krótko i cicho pod nosem, podczas gdy Tord powędrował do łazienki na parterze. Nie ważne, że mieli łazienkę całą tylko dla siebie na pierwszym parterze, musiał iść do tej, która była uważana za twoją. Mogłaś go jednak zrozumieć, gdybyś sama była oblana wodą święconą, to chciałabyś jak najszybciej ściągnąć mokre ubrania i wziąć krótki prysznic.
- Za co go oblałeś akurat wodą święconą? Normalną nie można było? – spytałaś, rozbawiona całą sytuacją i przysiadłaś na podłokietniku od kanapy. Tom tymczasem przeszedł w dalszą część salonu i usiadł na fotelu.
- A czy ty masz pojęcie, co on robił? – zadał pytanie Tom. Edd i Matt patrzyli tylko to na ciebie, to na Toma.
- Stawiam na to, że przeglądał swoje hentai’e i… - zrobiłaś krótką przerwę, odchrząknęłaś, po czym czując się delikatnie niezręcznie, dodałaś – No wiesz, robił… - wykonałaś sugestywny ruch ręką, na co usłyszałaś śmiech szatyna i rudowłosego.
- Dokładnie – odpowiedział Tom, przeciągając słowo dla efektu i układając się wygodniej w fotelu. Założył ręce za tył głowy, opierając się o nie i zaczął oglądać jakiś film, lecący teraz w telewizji.
Byłaś cholernie głodna, biorąc pod uwagę, że była jakaś dziesiąta rano, więc wstałaś z kanapy, zrobiłaś śniadanie sobie, Tomowi i Tordowi, który (jak wróci), pewni chętnie coś zje. Podałeś jedzenie Tomowi, wzięłaś swoje i oboje je zjedliście szybko. Przez około następnych dziesięć minut ty, Matt i Edd dyskutowaliście i doszliście do wniosku, że chętnie przeszlibyście się do wesołego miasteczka w mieście, Tom tylko przysłuchiwał się waszej rozmowie i czasami wtrącił kilka słów, a Tord kończył brać prysznic. Norweg, stając w progu wejścia do salonu, przykuł uwagę wszystkich w pomieszczeniu, a najbardziej uwagę Toma. Tord był odziany jedynie w ręcznik, zasłaniający dobrze wszystko od pasa do kolan. Na płaskim brzuchu odznaczały się ładnie wyrzeźbione mięśnie i musiałaś przyznać, że chociaż był tylko twoim przyjacielem i w ogóle cię nie pociągał, to był naprawdę dobrze zbudowany.
- Co jest? – spytał chłopak, drapiąc się w tył głowy.
- Jedziemy do wesołego miasteczka! – powiedział wesoło Matt.
- Dokładnie. Więc lepiej ubierz się – dodał Edd.
- …chyba, że masz zamiar doprowadzać do tego, że Tom wyzionie ducha, zanim dojedziemy na miejsce – dokończyłaś i zarechotałaś widząc, jak chłopak, o którym mówiłaś, wrócił do rzeczywistości i patrzył na ciebie nienawistnie, z zarumienionymi policzkami.
- Łaskawie. Się. Zamknij. – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Tord spojrzał na niego rozbawiony, po czym wysłał mu uśmiech, w którym jednak nie było ani krzty drwiny. Był to miły, ciepły uśmiech, którym obdarzały się bliskie sobie osoby. Mogłaś przysiąc, że na sekundę wyraz twarzy Tom zmienił się diametralnie, a jego serce przyśpieszyło. Ty, Matt i Edd czekaliście na dalsze rozwinięcie się akcji, patrząc to na jednego, to na drugiego i tak na zmianę. Tord jednak zniknął z pokoju i szedł w stronę schodów na pierwsze piętro domu.
- Jak wrócisz, to zjesz! – krzyknęłaś za nim, a później cała wasza kanapowa trójka patrzyła się wymownie na Toma. Ten pod waszymi spojrzeniami oblał się rumieńcem i zaczął czuć się niekomfortowo.
- Czego się tak na mnie patrzycie, głąby? – warknął na was, ale nic sobie z tego nie robiliście. Nadal patrzyliście się na niego z głupkowatymi uśmiechami na twarzach.
- Wy się lepiej zajmijcie swoim związkiem – powiedział czarnooki kpiąco, patrząc na Edda i Matta. Wywołał tym samym rumieńce na twarzach tych dwóch.
- HA! A na mnie nie masz haka miłosnego! – powiedziałaś głośno, zadowolona z siebie. Tom zaśmiał się pod nosem, a do ciebie dopiero doszło, że wygoniłaś Torda, żeby się ubrałam, chociaż ty sama ubrałaś cokolwiek się napatoczyło pod twoje ręce. Bez słowa ruszyłaś do swojego pokoju. Podeszłaś do szafy i wybrałaś z niej kilka ciuchów. Na nogi założyłaś granatowe, elastyczne spodnie podobne do jeansów i rozpinaną bluzę z kapturem w kolorze brudnej bieli i z napisem "Enjoy little things" na niej. Kiedy byłaś gotowa, włożyłaś telefon i słuchawki do kieszeni bluzy i wróciłaś do salonu. Widziałaś, że cała czwórka już tam była, gotowa na waszą małą wycieczkę. Spojrzałaś też przelotnie na kuchnię i zauważyłaś zadowolona, że talerz z kanapkami, której zrobiłaś dla Torda na śniadanie, był teraz pusty.
- Wszyscy w komplecie? – spytał Edd, patrząc na chłopaków.
- Tak – odpowiedziałaś, czym zwróciłaś uwagę szatyna.
- W takim razie, na co czekamy? Jedziemy! – powiedział z uśmiechem i zaczęliście cichy wyścig „Kto szybszy, ten zajmuje lepsze miejsce”.
Share:

Eddsworld: Szkoła przetrwania, czyli jedna kobieta w domu z 4 mężczyznami.- Bethany [opowiadanie by EvilAngel]

Notka od autora:Kilka miesięcy po wydarzeniach z „The End”. Odkąd wyjechałaś ze swoją rodziną do innego miasta, utraciłaś kontakt ze swoim starymi przyjaciółmi, jednak teraz, gdy byłaś już w pełni dorosła, postanowiłaś na odnowienie kontaktu. I tak o to wylądowałaś w takiej oto sytuacji: jedyna dziewczyna mieszkająca w domu z 4 mężczyznami, napięta atmosfera między dwójką z nich, studia i praca na pół etatu, a ty się zastanawiasz, czemu zachowujesz się jak ich matka albo, co najmniej, starsza siostra. I czasami masz tego po prostu dosyć.
Jeżeli spodziewałaś się opowiadania z rodzaju „Ty x Postać”, to się grubo przeliczyłaś. Muszę cię rozczarować, ale jedyne shipy, jakie będą tu występować, to te, które „Ty” lubisz i masz zamiar pomóc w ich realizacji (spodziewajcie się EddMatt i TomTord).
Autor: EvilAngel
Spis treści:
Obudził cię piękny zapach czegoś słodkiego. Kiedy otworzyłaś oczy, twój wzrok natychmiast powędrował w stronę zegarka wiszącego w twoim pokoju. 7:15. Zajęcia na 9. Później praca na 15:20. Wstałaś z łóżka tak szybko, jak pozwolił ci na to organizm zaraz po pobudce i porozciągałaś się trochę. Podeszłaś do okien swojego pokoju i rozsunęłaś rolety. Przywitało cię zachmurzone niebo i delikatny deszcz. Westchnęłaś ciężko. Wiedziałaś, po prostu wiedziałaś, że długo nie pocieszysz się słońcem. Ostatnie dwa dni były ładne, więc logicznym było, że teraz będzie przez długi czas brzydka pogoda. W końcu - czym byłaby typowa angielska pogoda bez deszczu i szarych chmur, zasłaniających całe niebo? Ah, uroki mieszkania na Wyspach Brytyjskich… Niby byłaś przyzwyczajona, bo mieszkasz tu praktycznie całe życie, ale nadal pamiętasz ciepłe wakacje i miłe, zimowe i śnieżne święta Bożego Narodzenia, na które zawsze jeździłaś do rodziny w Polsce. No cóż, koniec rozmyślania. Poszłaś do łazienki, umyłaś ręce i buzie. Wychodząc z łazienki, zapach, który czułaś po przebudzeniu, uderzył w twoje nozdrza jeszcze bardziej i kusił smakowitym śniadaniem. Zajrzałaś delikatnie do kuchni i bardzo się zdziwiłaś na widok tego, co ujrzałaś. Bowiem widziałaś Toma i Torda robiących naleśniki. Nie kłócących się. Robiących to razem i w zgodzie. Bez przepychanek. No i dom jeszcze stoi i nie wybuchł pożar. Gdybyś wiedziała, że żeby ich pogodzić, musiałaś dostać drobnego załamania psychicznego, to już wcześniej byś to zrobiła. Chciałaś wejść po cichu i ich zaskoczyć, jednak gdy tylko postawiłaś stopę na kafelkach w kuchni, Tom odwrócił się w twoją stronę. Mogłaś przysiąc, że on ma jakiś szósty zmysł, albo to, że przez jego czarne oczy może widzieć więcej, niż normalny człowiek.
- Hej – przywitał się z tobą chłopak w niebieskie bluzie. Kiedy tylko to zrobił, Tord odwrócił się w stronę, w którą mówił Tom i zobaczył ciebie.
- Cześć – powitał cię niższy z chłopaków. – Siadaj do stołu, zaraz będzie gotowe – wskazał głową na jedno z krzeseł przy stole.
    Byłaś zdziwiona. Twoje brwi powędrowały wysoko do góry, a twoje rzęsy trzepotały przez chwilę jak skrzydła motyli.
- Dzień dobry? – powiedziałaś, co bardziej brzmiało jak pytanie, jednak powędrowała do stołu i siadłaś na krześle. Obserwowałaś chłopaków, jak się krzątali po kuchni, czasami rzucając sobie uszczypliwymi komentarzami. Zaśmiałaś się delikatnie pod nosem, stukając palcami o stół.
- Cóż to takiego się dzisiaj stało, że oboje wstaliście tak wcześnie i na dodatek robicie śniadanie? – spytałaś. – Jakieś święto narodowe, czyjeś urodziny, czy…
- To tak w ramach przeprosin za to, co się ostatnio stało – przerwał ci Tord. Spojrzałaś na nich z podniesioną brwią, po czym tylko machnęłaś dłonią lekceważąco.
- Przecież już mówiłam Eddowi, żeby wam przekazał, że nie musicie przepraszać. Stało się, trudno – powiedziałaś ze wzrokiem utkwionym w stół. Palcem zataczałaś na nim drobne kółka i opierałaś się na drugiej ręce.
- Ta, słyszeliśmy, ale nadal zasługujesz na coś w ramach przeprosin – powiedział Tom stawiając przed tobą talerz z naleśnikami. Były ładnie przyozdobione bitą śmietaną i malinami, co cię zdziwiło, zważywszy na to, że jedzenie w lodówce się kończyło. No ale cóż, nie będziesz wybrzydzać – jest, to zjesz. Tom przysiadł się do stołu naprzeciw ciebie, a Tord siadł obok niego, podając ci sztućce. Spojrzałaś na nich, a wyraz twojej twarzy wyrażał wielkie zdziwienie. Ukroiłaś kawałek i włożyłaś do ust. Twoje kupki smakowe natychmiast rozpoznały smak twojej ulubionej białej czekolady, która w naleśnikach prezentowała się w rozpuszczonej formie, a ty przymknęłaś oczy z uśmiechem zadowolenia i delektowałaś się smakiem.
- Mówiłem, że to dobry pomysł – powiedział Tord szturchając delikatnie Toma łokciem w ramię czarnookiego i przerywając orgazm dla twoich kupek smakowych. Otworzyłaś oczy, spojrzałaś na nich, widząc, że na ustach obu z nich błąkał się cień uśmiechu.
 - Okay, przyznaję, jedne z lepszych, jakie kiedykolwiek jadłam – powiedziałaś ze śmiechem. – Dzięki chłopaki – dodałaś z czułym uśmiechem.
Po twoich słowach nastała cisza, zakłócana jedynie dźwiękiem tykającego zegara, czy odgłosem rytmicznego uderzania palcami o stół.
- Mam rozumieć, że zostaliście Mary Sue? - powiedziałaś, wypychając usta ostatnim kawałkiem twojego apetycznego śniadania. Tom i Tord spojrzeli na ciebie zdziwionym wzrokiem, zastanawiając się, o co ci chodzi.
- W jakim sensie? - zadał pytanie Tord.
- No wiecie, każda Marysia Sójka wstaje wcześniej, niż inni, schodzi ze swojego pokoju na piętrze, idzie do kuchni i szykuje naleśniki dla wszystkich - powiedziałaś, zataczając widelcem kółka w powietrzu.
- Ty się lepiej ciesz, że dostałaś żarcie. Podczas ich robienia to ja ucierpiałem - czarnooki spojrzał na Torda oskarżycielsko, podczas gdy Norweg patrzył się na niego niewinnie i z uniesionym kącikiem ust. Spojrzałaś na Toma z podniesioną brwią w formie niemego pytania. On tylko wzruszył ramionami i wskazał Torda.
- Jego pytaj - powiedział zirytowany ze wzrokiem wlepionym w zadowolonego z siebie szarookiego. Wodziłaś wzrokiem od jednego do drugiego, zatrzymując go na Tordzie.
- Coś mu zrobił? - spytałaś tonem zmęczonej matki.
- Ja? Nic - powiedział niewinnie Norweg, przeciągając ostatnie słowo.
- Nic?! A kto mnie sklepał łopatką po dupie?! - krzyknął Tom, a ty zaczęłaś się dusić ze śmiechu.
- Nie przesadzaj, delikatnie dostałeś - odpowiedział na swoją obronę Tord. Ty miałaś drobne problemy z utrzymaniem się na krześle, kiedy śmiech wstrząsał całym twoim ciałem. Tom patrzył na ciebie karcącym spojrzeniem, a jego policzki nabrały delikatniej różowej barwy. Tord po chwili także zaczął się śmiać, za co został nagrodzony uderzeniem w ramię. Niby nie było ono jakieś mocne, ale i tak trzymał się za rękę w miejscu, na które padł cios Toma i śmiał się trochę ciszej z wplecionymi w niego jękami bólu.
- Jesteście siebie warci –warknął zirytowany Tom i odsunął niedbale krzesło, wstając. Po chwili już go nie było w pokoju, a ty zaczęłaś odzyskiwać kontrolę nad sobą. Wzięłaś kilka głębokich oddechów i siedziałaś z brodą opartą na rękach, patrząc, jak Tord odprowadzał Toma wzrokiem.
- Po co ci te końskie zaloty, co? – rzuciłaś rozbawiona, a szarooki wrócił do rzeczywistości i odwrócił się i spojrzał na ciebie nieobecnym oraz rozkojarzonym wzrokiem.
- Hm? – mruknął roztargniony Norweg. Prychnęłaś pod nosem z uśmiechem na twarzy.
- Końskie zaloty? Nie stać cię na nic lepszego, Tord? – powiedziałaś i zachichotałaś na widok przybierających czerwoną barwę policzków i oburzonej miny chłopaka.
- Że niby ja?! Końskie zaloty?! – zapytał zdenerwowany, jednak rumieniec na jego policzkach wskazywał prędzej na zażenowanie, niż złość.
- Tak. To właśnie powiedziałam. Nie spodziewałam się, że podoba ci się Tom – powiedziałaś machając brwiami i patrząc się na niego wymownie. Tord wyglądał na poddenerwowanego, kolor jego policzków dorównywał temu, jaki miała jego bluza i wyglądał, jakby próbował z całych sił zapanować nad swoimi emocjami.
- Niby jak? Jeszcze niedawno się nienawidziliśmy – powiedział, unikając kontaktu wzrokowego z tobą. Postanowiłaś na razie odpuścić mu, lecz nie masz zamiaru zostawić tego. Prędzej czy później wyciśniesz to z niego, choćbyś miała skonać. Wstałaś od stołu i za cel obrałaś sobie swój pokój. Po drodze poklepałaś Torda po ramieniu.
- Relacja „nienawiść – miłość”, kochany… - rzuciłaś, zostawiając go samego i uśmiechając się usatysfakcjonowana, kiedy kontem oka widziałaś, jak naciągnął kaptur na głowę i zaciągnął sznurki tak, że nie dało się zobaczyć jego twarzy. Weszłaś do pokoju i natychmiast podeszłaś do szafy, wyjmując kilka rzeczy, rzucając je na łóżko i później ubierając się w nie. Wybór padł na ciemno zieloną pilotkę, brązowe leginsy z materiału podobnego do skóry i czarnej bluzki z nadrukiem białego motyla na niej. Poszłaś do łazienki, umyłaś zęby i przykryłaś kilka niedoskonałości na twojej twarzy korektorem. Przeczesałaś szybko włosy i związałaś je w luźny kucyk. Wyszłaś z łazienki, chwyciłaś swoją torbę i telefon wraz ze słuchawkami z pokoju i popędziłaś w stronę przedpokoju. Zarzuciłaś na nogi ciemnobrązowe botki. Kolor butów był zdecydowanie ciemniejszy, niż kolor twoich spodni. Wzięłaś swoją parasolką, zarzuciłaś torbę na ramię, zapięłaś pilotkę pod samą szyję i dodatkowo narzuciłaś czarną apaszkę.
- Dzisiaj mogę wrócić trochę później, niż zazwyczaj, więc nie martwcie się, że mnie nie będzie - powiedziałaś na tyle głośno, żeby szarooki w salonie mógł cię usłyszeć. - Na razie! - rzuciłaś wychodząc z domu, rozkładając parasol, a o jego powierzchnię natychmiast zaczęły uderzać krople drobnego deszczu.
Wychodząc z uczelni zauważyłaś, że deszcz ani trochę się nie uspokoił. W takim wypadku postanowiłaś złapać taksówkę, którą właśnie teraz jechałaś do księgarni, twojego miejsca zatrudnienia i także pewnego rodzaju ostoi, prowadząc miłą rozmowę z taksówkarzem.
- A co taka śliczna panienka ma do roboty w tej okolicy? - spytał zaciekawiony taksówkarz po podaniu nazwy ulicy, na której stała księgarnia. Taksówkarz był mężczyzną na oko w podeszłym wieku, z delikatnym, tygodniowym zarostem i siwiejącymi czarnymi włosami, zaczesanymi do tyłu. Czarna, skórzana kurtka była zarzucona na niezbyt muskularne ramiona mężczyzny.
- Praca. Właścicielka tej księgarni jest dobrą przyjaciółką mojej matki, więc trafiła mi się oferta nie do odrzucenia. Zawsze to dodatkowe grosze dla studenta na zupki chińskie - zażartowałaś, a taksówkarz zaśmiał się. Rozglądałaś się przez okno, podziwiając stare, niektóre nawet zabytkowe budynki w stylu wiktoriańskim i obserwując przejeżdżające czerwone, piętrowe autobusy, taksówki, czy po prostu auta osobowe, śpieszące do domu.
- Ma panienka ciekawe poczucie humoru, muszę przyznać - powiedział, a ty zauważyłaś, że zbliżaliście się już do miejsca, w którym stała księgarnia. Tak, ulica z wąskim chodnikiem, ten czerwony znak stopu, w który raz przywaliłaś, próbując ominąć ludzi w tłumie, stara, wykonany z osikowego drewna tabliczka z nazwą księgarni. Tak, to tu.
- Proszę się tu zatrzymać - wskazałaś miejsce postoju. Mężczyzna według twojego rozkazu wjechał na jedno z wolnych miejsc.
- Funt pięćdziesiąt, poproszę - powiedział taksówkarz odwracając się w twoją stronę. Pogrzebałaś trochę w torebce i wyjęłaś trzy funty. Położyłaś je na wyciągniętej dłoni mężczyzny.
- Reszty nie trzeba - powiedziałaś uśmiechając się ciepło, a kierowca popatrzył na ciebie ze zdziwieniem, a na jego usta wpłynął uśmiech wdzięczności. Może i nie było to wiele, ale zważając na to, że miałaś do zrobienia później zakupy, a jako studentka kokosów nie zarabiasz, to jednak każdy grosz się liczył.
- Dziękuję. Miłego dnia, młoda damo - powiedział, kiedy wysiadałaś z auta.
- Nawzajem - odpowiedziałaś, zamykając drzwi czarnej taksówki. Po chwili samochód znów jechał po ulicach miasta, a ty nie fatygując się, by rozłożyć parasol na taki krótki odcinek drogi, przybiegłaś do księgarni. Wpadłaś przez drzwi, omijając kilku kręcących się po sklepie klientów, rzucając ciche ”przepraszam”, kiedy kogoś nadepnęłaś i weszłaś na zaplecze. Na razie nie napotkałaś nikogo z pracowników sklepu, ani nie widziałaś właścicielki, jednak gdy zdjęłaś kurtkę i apaszkę, zostając w samej koszulce i zmieniałaś buty, dwie damskie ręce objęły cię w pasie od tyłu i czułaś jak ktoś cię przytula. Na twojej twarzy natychmiast pojawił się duży uśmiech, kiedy odwróciłaś się przodem do swojej niskiej przyjaciółki i odwzajemniłaś uścisk.
- Hejka, Beth, miło cię widzieć - powiedziałaś, puszczając brunetkę wolno.
- Mi ciebie też miło widzieć - powiedziała Bethany z szerokim uśmiechem, a jej oczy w kolorze zimnego, błękitnego nieba błyszczały szczęśliwie. Zaśmiałaś się delikatnie.
-Macie jeszcze długo zamiar się obściskiwać? – usłyszałaś denerwujące narzekanie dochodzące z wejścia do składziku. Zauważyłaś wysokiego szatyna o zielonych oczach, krzywiącego się na wasz widok i patrzącego z pogardą. Spojrzałaś na niego niechętnie i zirytowana.
- Też cię lubię, Mike - powiedziałaś, jednak bardzo prawdopodobne, że nie usłyszał tego, bo zniknął z pola waszego wzroku. "Co za cholerny dupek" pomyślałaś, wystawiając środkowy palec w stronę wejścia do pomieszczenia w nadziei, że może ujrzy twój serdeczny gest. Bethany zachichotała.
- Daj spokój, nie przejmuj się nim, nie jest wart twoich nerwów - powiedziała brunetka, opuszczając twoją rękę. Spojrzałaś na nią, a twój nienawistny wzrok zmiękł, by po chwili na twoje wargi wpłynął delikatny, ciepły uśmiech.
- Ta, chyba masz rację - westchnęłaś zrezygnowana i wyszłaś ze składziku, Bethany zaraz za tobą. „Życie jest za krótkie, by przejmować się jakimiś rozpuszczonymi bachorami”  pomyślałaś, przywołując na twarz uśmiech i zajmując się swoją robotą w sklepie.
***
- Kurczę, w takim razie żal mi twojego taty. Zdenerwowana kobieta to demon - zaśmiałaś się przykładając telefon do ucha. Deszcz przestał padać, niebo na horyzoncie było już ciemne, lampy na ulicach włączały się, a wystawy sklepowe kusiły ofertami, przecenami i ciepłymi sklepowymi światłami. Twoja jedna ręka była obwieszona torbami z rzeczami spożywczymi i kilkoma drobiazgami dla ciebie, takimi jak guma balonowa, smakowa pomadka (uwielbiałaś je), tusz do rzęs i korektor. W drugiej ręce obwieszonej twoją torebką i parasolką trzymałaś swój telefon komórkowy. Szłaś chodnikiem, mijając różnej maści sklepy, wymijając ludzi i rozmawiając z Bethany.
- Myślę, że powinien przygotować kolację - powiedziałaś i zatrzymałaś się. Jeden mężczyzna wpadł na ciebie, ale nie zatrzymał się, tylko mamrocząc przekleństwa pod nosem, pośpieszył dalej. Cofnęłaś się kilka kroków i spojrzałaś na wystawę, która przyciągnęła twoją uwagę - męski manekin ubrany w idealnie dopasowany strój francuskiej pokojówki, a na głowie była narzucona opaska z kocimi uszami. Całość była oświetlona ciepłym światłem czerwonej barwy. Na twoich ustach pojawił się złośliwy uśmieszek i mogłaś przysiąc, że właśnie wyrosły ci rogi i ogon. „Chyba znajdę zastosowanie dla tego stroju” pomyślałaś diabolicznie.
- Hej, słonko, jesteś tam? - usłyszałaś głos dochodzący ze słuchawki. Przywrócił cię on do rzeczywistości.
- Tak, tak, jestem... Słuchaj Beth, ja chyba będę kończyć – zaczęłaś, potrząsając delikatnie głową, ale dziewczyna ci przerwała.
- Ja już znam ten twój ton. Cokolwiek diabolicznego chcesz zrobić, wiedz, że nie popieram cię w tym - powiedziała surowo. Zaśmiałaś się.
- Jak ty mnie świetnie znasz. Na razie - powiedziałaś. Bethany mruknęła coś na pożegnanie i rozłączyłaś się. Chwilę potem przechodziłaś przez drzwi sklepu, nad którego wystawą sterczałaś.
    Około dwudziestu minut później byłaś już w swojej okolicy. Obłożona zakupami jakoś zdołałaś sięgnąć w stronę klamki i ją nacisnąć, wpadając do domu.
- Witajcie, moi drodzy! Zawleczcie tu swoje szanowne dupy i brać się za rozpakowywanie zakupów! - krzyknęłaś od razu, wchodząc do domu. Postawiłaś większość toreb na ziemi i ściągnęłaś buty, przy okazji odkładając parasol.
- Przyszłaś w końcu. Już zaczęliśmy się martwić – powiedział Edd, pojawiając się z rudowłosym u boku. Po chwili zauważyłaś też stającego w przedpokoju Toma.
- Mówiłam rano Tordowi i Tomowi, że przyjdę później. Poza tym – myślicie, że nie dałabym się rady obronić? – spytałaś, jednak nie dostałaś odpowiedzi, bo po chwili torby zostały zabrane przez Edda i Matta, jednak Tom został przez chwilę, patrząc na torbę, którą chowałaś za sobą.
- Może wezmę od ciebie też to - zaczął, wyciągając w tamtą stronę rękę, jednak natychmiast ją cofnął, kiedy pacnęłaś go swoją dłonią w jego dłoń.
- Niepotrzebnie, to tylko kilka moich pierdół - powiedziałaś niewinnym uśmiechem, czując, jak Ringo ociera ci się o nogi. Wzięłaś torbę w której zabrzęczała szklana butelka i przeklęłaś w myślach. Na drugą rękę wzięłaś kota i pośpieszyłaś do swojego pokoju. Czułaś palące spojrzenie czarnookiego na swoich plecach przez całą drogę do pokoju. Położyłaś torbę z ostatnimi zakupami i swoją własną torbę na łóżku, zaś kota postawiłaś na podłodze, co i tak niewiele dało, bo po chwili już wylegiwał się na twoich poduszkach. Zdjęłaś pilotkę i zawiesiłaś ją w szafie. Usiadłaś na skraju łóżka i wyjęłaś z torby z „zakupami” butelkę ulubionego trunku Toma. Przejechałaś kciukiem po szklanej powierzchni, na której zaczęły się skraplać krople wody, ponieważ wódka stała z lodówce w sklepie. Pomyślałaś o tym, to zamierzasz zrobić. Pomyślałaś o tym, za co zamierzasz się zemścić. Przypomniał ci się ten dzień, w którym brałaś kąpiel i chciałaś wysuszyć włosy, ale gdy tylko włączyłaś suszarkę, czekała cię niemiła niespodzianka w postaci talku dla dzieci na całej twojej twarzy i włosach. Kiedy tylko usłyszałaś umierającego ze śmiechu Toma, poprzysięgłaś zemstę. I to był właśnie ten dzień. Z uśmieszkiem odstawiłaś butelkę na biurko i po cichu skierowałaś się do pokoju Torda, słysząc, jak Edd krzyknął z zachwytem „COLA!”, a ty nie mogłaś nic poradzić na to, że się uśmiechnęłaś i zaśmiałaś. Naprawdę, mogłaś przysiąc, że żeby uszczęśliwić Edda, wystarczyło mu kupić colę. No, i może zeswatać z Mattem, ale tym zajmiesz się później, na razie masz misje do wykonania. Zapukałaś do drzwi Torda, by po chwili słyszenia jego mamrotania zza drzwi, stanąć z nim oko w oko. No, może oko w podbródek, no ale sens jeden. Do twoich nozdrzy dotarł zapach tytoniu i domyśliłaś się, że pewnie znów palił, ale teraz nie masz czasu na reprymendy dla niego za palenie, zrobisz to później.
- Słuchaj mam do ciebie sprawę – powiedziałaś może trochę za poważnym tonem. Tord spojrzał na ciebie z uniesioną brwią, a później pokazał ci ręką, żebyś weszła do pokoju. Zrobiłaś, co ci kazał i zauważyłaś, że wziął do ręki broń i zaczął się jej przyglądać.
- Więc kto sprawił ci jakiś problem? - spytał niczym Ojciec Chrzestny, trzymając spluwę  i polerując niektóre miejsca rękawem bluzy.
- Nie, nie taką sprawę! - powiedziałaś pośpiesznie. Wiedziałaś, że Tord był zdolny do takich rzeczy, więc wolałaś nie kusić losu. Kiedy spojrzał na ciebie pytająco, wzięłaś głęboki oddech i zaczęłaś ponownie mówić: - Potrzebuję pewnej specyficznej substancji.
Chłopak w czerwonej bluzie patrzył ci w oczy przez chwilę, po czym pokiwał powoli głową ze zrozumieniem i skierował się do jednej ze swoich komód, grzebiąc po różnych szufladach.
- Ta substancja powinna być przezroczysta. Powinna być też bezzapachowa i bezsmakowa, albo żeby przynajmniej smak i zapach alkoholu mógł to zamaskować - ciągnęłaś swój wywód, żwawo gestykulując. - Potrzebne jest to, żeby powodowała senność u osoby, która spożyje coś z nią. Tak, że nawet osoba posiadająca bardzo lekki sen, nie obudziła się nawet w wypadku trzęsienia ziemi i...
- Masz - uciął krótko, wystawiając w twoją stronę przezroczystą fiolkę, w środku była także jakaś przezroczysta ciecz. Spojrzałaś podejrzliwie na szklane naczynie w dłoni chłopaka, po czym wyciągnęłaś ostrożnie rękę i wzięłaś fiolkę. Poczułaś jak na twoich ustach pojawia się pełen satysfakcji, upiorny uśmiech.
- Pod słowem honoru, czasami mnie przerażasz - powiedział Tord, patrząc na ciebie. Zaśmiałaś się, on jednak kontynuował, nie zważając na twój złowieszczy śmiech. - Po co ci to, tak w ogóle?
- Oh, za niedługo się dowiesz... - obdarowałaś go najbardziej uroczym uśmiechem, jakim potrafiłaś i wyszłaś z jego pokoju, zostawiając go sam na sam z pytaniami kłębiącymi się w jego głowie. Powoli zaczął żałować, że ci to w ogóle dał. Ty tymczasem pognałaś do swojego pokoju, wzięłaś butelkę wódki, którą wcześniej postawiłaś na biurku i ją otworzyłaś. Od razu uderzył cię mocny zapach alkoholu. Otworzyłaś flakonik, który dostałaś od Torda, zastanawiając się przy okazji, skąd ten chłopak to ma i wlałaś kilka kropel substancji do butelki, po czym wymieszałaś. Zakręciłaś ją i usiadłaś na chwilę na brzegu łóżka. Pogłaskałaś Ringo, wylegującego się na twojej czerwonej kołdrze, słysząc, jak mruczy z rozkoszy. Spojrzałaś na butelkę w swojej dłoni. „Ostatni alkohol, jaki miałam w ustach, to ten szampan dla dzieci z przyjęcia u mojej siostry ciotecznej…” pomyślałaś i wstałaś z łóżka. Miałaś nadzieję, że Tord cię nie wykiwał i dał ci to, co ci było potrzebne, bo inaczej twój plan w łeb strzelił. Po chwili wyszłaś z pokoju i poszłaś do salonu połączonego z kuchnią. Stanęłaś w progu łuku prowadzącego do pomieszczenia i widziałaś jak Matt i Edd cicho rozmawiają w kuchni i śmieją się. Od czasu do czasu na policzkach jednego z nich pojawiał się delikatny rumieniec i widać było tą chwilową niezręczność, która jednak szybko znikała, jak smuga światła. Z delikatnie przyśpieszonym rytmem bicia serca poszłaś w stronę kanapy, na której siedział znudzony Tom i oglądał coś w telewizji.
- Hej, Tom – powiedziałaś, stając za tyłem kanapy i przykuwając jego uwagę.
- Co chcesz? – spytał, odwracając się w twoją stronę przez oparcie kanapy i patrząc na ciebie podejrzliwie.
- Proszę, takie małe co nie co dla ciebie – powiedziałaś i położyłaś flaszkę na jego kolanach. Podejrzliwość zmieniła się w zaskoczenie, by ostatecznie zostać zastąpiona wdzięcznością i zadowoleniem.
- Dzięki wielkie – powiedział, uśmiechając się, a ty siadłaś na kanapie obok niego.
- To drobiazg – uśmiechnęłaś się słodko i uroczo. Być może czułabyś grzechy łażące ci po plecach, gdyby nie przylegający do twoich pleców pancerz zrobiony z uczucia słodkiej jak maliny latem zemsty.
    Po około dziesięciu minut zaczęłaś zauważać efekty działania tego płynu, który dał ci Tord. Głowa Toma samoistnie zaczęła lecieć na twoje prawe ramię, a ty za każdym razem podnosiłaś ją ze swojego ramienia zirytowana, chociaż w duchu twój wewnętrzny diabełek skakał z radości i zacierał rączki. Czarnooki zmył się do swojego pokoju, a ty wyszłaś z salonu kilka minut po nim. Weszłaś do pokoju, wzięłaś torbę z rzeczami, które kupiłaś i pośpieszyłaś na górę. Otworzyłaś delikatnie drzwi i zobaczyłaś śpiącego na łóżku Toma. Na szczęście był w samych bokserkach, co dodatkowo ułatwiało ci sprawę.
- Zabawę czas zacząć – powiedziałaś, a na twoje usta wpłynął złośliwy uśmiech. Zabrałaś się do roboty.
    Po około godzinie później leżałaś w swoim łóżku, biorąc wcześniej prysznic i zjadając kolację. Trzymałaś w rękach telefon, na którym znajdowało się teraz kilka zdjęć twojego pięknego dzieła. Wracając z pokoju Toma poszłaś także sprawdzić, co tam u Torda. Zastałaś go śpiącego, więc postanowiłaś wyciąć mały numer i jemu, ustawiając budzik w jego telefonie na godzinę 8:00, a na sygnał budzika ustawiłaś piosenkę „Sunshine, Lolipops and Rainbows”, którą szybko pobrałaś. To się zdziwi Słoneczko Cukiereczek*, jak go obudzą te słodkie słowa piosenki. Czytałaś książkę, głaszcząc kota, który (o dziwo) cały czas siedział u ciebie, a kiedy ją skończyłaś, uznałaś, że książka nawet fajna i ciekawa, jednakże, przysłowiowo, dupy nie urywa i poszłaś spać.
*tak, mam świadomość, że tłumaczy się „Słoneczko Lizaczek”, jednak „Cukiereczek” pasowało mi bardziej.
Share:

13 marca 2018

Undertale: AU - UnderPlayer

Nazwa: UnderPlayer
Autor: YuNan


Charakterystyka AU
Jest to chińskie AU, jego autorka nie umie dobrze posługiwać się językiem angielskim, a więc wszystko co można się dowiedzieć pochodzi od jej tłumacza, który angielską wersję komiksu wrzucił tutaj: klik.
UWAGA! SPOJLERY NIŻEJ!
Do podziemia wpada dziecko. Nie jest to jednak ani Frisk, ani tez Chara. Mówi, aby nazywać się Graczem (ang. Player). Przybywa do Podziemia na miesiąc przed Friskiem i postanawia sprowadzić na wszystkich prawdziwe szczęśliwe zakończenie - wliczając w to każdą postać występującą w grze. Wbrew jednak temu co twierdzi, jak tylko opuszcza Toriel bez szkody i udaje się do Snowdin, atakuje Sansa i prawie go zabija. Okazuje się, że prawa fizyki na Gracza nie działają, zaś Sans postanawia skrócić całą zabawę i od razu przechodzi do Sali Osądu, by osądzić duszę Gracza. Ta jednak nie jest ludzka. Przyznaje się, że przybędzie kontrolując Frisk, okazuje się też kimś w rodzaju hakera, gdyż ataki Sansa nie robią na Graczu żadnego wrażenia. Gracz mówi Sansowi, że dla niego, dla Graczy z naszego świata, to co on i jego przyjaciele przeżywają, jest tylko grą, tylko formą rozrywki i zabawy. Sans się złości, lecz pozostaje w szoku, tym bardziej Flowey, który nie chce się na to zgodzić, tym bardziej, że Gracz mówi otwarcie o tym, że zastępujemy determinację Friska naszą, że to dziecko nie jest świadome niczego i nim sterujemy od samego początku do końca. Gracz przyznaje, że jak tylko zagrał pierwszy raz w grę zapragnął być jej częścią i naprawdę zaprzyjaźnić się z potworami. Mimo próby zrobienia genocide, gdzie ostatecznie nie zawarł paktu z Charą, albowiem jest tchórzem. By udowodnić Sansowi to, że naprawdę chce być jego przyjacielem - obiecuje przełamać barierę, która jest dla niego niczym więcej jak kodem, nie potrzebuje mocy duszy, aby to uczynić. Niestety, zostaje powstrzymany przez Gastera, który czai się w kodach. Czas mija, pojawia się Frisk, który robi genocide. Gracz odzyskuje świadomość i próbuje pokonać Friska próbując go zabić. Nie udaje się mu to jednak, ale daje dość czasu, by Sans schował wszystkich w bezpieczne miejsce i wraz z Undyne, Papyrusem i Mettatonem zebrać siły i w Sali Osądu stawić czoło Friskowi. Jednak i ich połączone siły są niczym w porównaniu z determinacją Frisk. 
Gracz znowu się pojawia, po krótkiej zabawie z kodami, pozwala Frisk zabić Asgora i dotrzeć do punktu z Charą, wstępuje jednak na jej miejsce i podmienia resety. Ten który ma gracz grający grę, zaprowadzi go do HorrorTale, natomiast ten od gry w której jest Gracz, jest bezpieczny, Frisk odzyskuje kontrolę nad ciałem i razem robią Reset. 
Frisk znowu się pojawia, nie wpada, ale spada na spadochronie. Wraz z Graczem pokonują grę. Przechodzą prawdziwego pacyfistę, gdzie Frisk ze wszystkimi flirtuje. Wszystko kończy się dobrze, nawet lepiej niż dobrze. Nie tylko przechodzą grę, ale także Gracz bierze kod by zrobić ciało dla Chary, a także duszę dla Asriela, tak by oboje mogli wrócić do życia i cieszyć się powierzchnią wraz z rodziną. 
Jednak... dla Gracza to za mało. Nie czuje satysfakcji i wbrew wszystkiemu, wbrew temu o co walczył i co chciał uzyskać - znowu robi Reset. Swój reset. Zaczyna wszystko od nowa. Orientuje się jednak, że nie ma Zapisu, natomiast gra w grę z innym graczem, który kontroluje Frisk. Jednak, gra do której się przeniósł jest... dziwna. Przede wszystkim, nie spotyka żadnego potwora na swojej drodze. Dopiero po jakimś czasie, po spotkaniu z Sansem, wszystko zaczyna się od nowa. Gracz znowu chce zrobić idealne szczęśliwe zakończenie - i mu się to udaje. Lecz znowu reset. I kolejny. Przechodzi grę zastępując Frisk. I reset. I jeszcze jeden. I znowu. Zastanawia się dlaczego, przecież świat jest kompletny, dlaczego nie może iść dalej i dlaczego nie może się zadowolić? 
Po szczerej rozmowie z Sansem, który pamięta oczywiście, wychodzi na jaw, że LV Gracza ciągle rośnie, nie dlatego jednak że zabija i rani potwory w Podziemiu, a dlatego, że krzywdzi siebie. 
Zakończenie komiksu jest otwarte. Po przełamaniu bariery, Gracz postanawia spotkać się z Gasterem... Ot i wszystko. 
KONIEC SPOJLERU
Grafika komiksu jest cudowna, choć momentami obraz bywa zamazany i trudno rozczytać się w angielskiej wersji. 





Share:

12 marca 2018

Undertale: AU - Underbend

Nazwa: Underbend
Autor: blogthegreatrouge


Charakterystyka AU
Powiem szczerze, że nie bardzo rozumiem o co chodzi w tym AU, nie znalazłam też żadnego głębszego wyjaśnienia, z wyjątkiem tego, że płcie bohaterów zostały zmienione, z wyjątkiem tych, których płeć nie została określona w klasycznej grze. 
Wygląda też na to, że AU nie ma żadnej konkretnej fabuły, z wyjątkiem obrazków z różnych innych AU przedstawionych w tej wersji. 




Share:

Undertale: AU - Undertoad

Nazwa: Undertoad
Autor: lucaspucassix


Charakterystyka AU
Zastanawialiście się co mogłoby wyjść z połączenia jednej z popularniejszych gier lat 90 Mario, oraz Undertale? No właśnie. To. Komiks po angielsku klik
Fabuła? Grzybek Toad spada przez tajemniczą dziurę do Podziemia. Tam postacie z Mario zastępują miejsca postaciom z UT, zaś Toad musi przechodzić ścieżkę tak jak Frisk, z tą różnicą, że gry są jakby pomieszane ze sobą (ze znaczną przewagą UT), postacie z Mario mimo wszystko wydaje się, ze zachowały swoje oryginalne charaktery.






Share:

Undertale: AU - Undervirus

Nazwa: Undervirus
Autor: Jeyawue



Charakterystyka AU
Jest to komiks, który doczekał się (z tego co widziałam) polskiej wersji na wattpadzie. Opowiada historię Frisk - normalnej dziewczyny z naszego świata. Świata w którym jedyne potwory występują w legendach i grach komputerowych. Frisk jest sympatyczna i bardzo przyjacielska, lecz nieśmiała, przez to właściwie nie ma nikogo i z nikim się nie zadaje. Jej jedyną towarzyszką jest Chara - duch. 
Pewnego razu, Frisk zauważyła, że jej gra w jaką grała złapała wirusa. Chara zaproponowała wymazanie pamięci peceta, lecz wirus sam zaczął żyć własnym życiem. Wtedy... potwory zaczęły przenikać do naszego świata.
Warto zaznaczyć, że w tym AU, jeżeli jakiś potwór zostanie przeniesiony do naszego świata, całkowicie zostaje wymazany z gry - tak jakby nigdy nie istniał. Właśnie to spotkało Sansa, który ma teraz możliwość skakania między wymiarami, utracił jednak blastery i atak kośćmi. Jego brat Papyrus, który w grze nadal istniał, wychował się bez Sansa. Chciał mieć przyjaciół, jego charakter i osobowość nie zmieniły się zbyt wiele, lecz... Właśnie... Zaprzyjaźnił się z Floweyem, który wyjaśnił mu, że najlepsza i jedyna droga to "zabij albo zgiń". Papyrus chce przyjaciół, lecz nie umie się zaprzyjaźnić. Ścigany przez Undyne, ma tytuł Zabójcy Królowej. 
Aby dodać jeszcze do wszystkiego odrobinę zamieszania, pojawiają się nowe postacie, Sansa, Xansa, Vapyrusa oraz Ryu, są to wirusowe wersje Sansa, Papyrusa i ... ugh. W każdym razie warto zajrzeć do tego AU, gdyż dzieje się w nim wiele ciekawych rzeczy!
Dodatkowo, autorka jest pozytywnie nastawiona do wszelkich tłumaczeń, fanartów czy fandubów.




Share:

POPULARNE ILUZJE