Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠
SPIS TREŚCI:
Rozdział V // Twój punkt widzenia
Rozdział VI(obecnie czytany) // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Rozdział VI(obecnie czytany) // Twój punkt widzenia
Rozdział VII // Twój punkt widzenia
,,,
Normalnie, sen byłby ucieczką, kilka godzin niczego.
Próżnia, tak też można to określić. Lecz z jakiegoś powodu, szept kobiety
odbijał się echem po czaszce – a on postanowił za nim podążyć.
Obudził się na chwilę przed tym jak miał ją już odnaleźć i warknął czując
słońce na swoich oczodołach. Miał zdrętwiałe kości, kiedy dźwigał się na łokciach. Mrużąc oczy zaczął rozglądać się po pokoju: nie, nadal
taki sam. Dobry Panie, naprawdę strzepał sobie myśląc o tej biednej sąsiadce?
Popatrzył na siebie, jego nasienie dawno zniknęło, jednak na
koszulce nadal było widać jaśniejszą plamę. Rany, osiągnąłeś kolejne dno.
Pomyślał. Jasne, robił sobie dobrze myśląc o kilku osobach kiedy był w
Podziemiu, lecz wtedy było znacznie łatwiej. Różnorodność gatunków, bo potwory były między sobą wymieszane, dawała mu doże pole do popisu. Ludzie natomiast są tacy sami, i był
całkiem pewny, że nie będzie mógł się z nimi dopasować. Lecz czy to źle, że
pozwalał sobie trochę pomarzyć? Znowu poczuł znajomy ucisk w spodniach, jakby
jego męskość sama odpowiadała mu na zadane pytanie „nie”. Westchnął ciężko,
chciałby móc nad tym panować. Podrapał się po czaszce i przetarł zmęczone
oczodoły. Cóż, kurwa. To zmienia postać rzeczy, troszeczkę. Nigdy nie był w
kimś zakochany, nie miał na to czasu. Albo chęci, naprawdę. Jasne, miał za sobą
swój pierwszy raz, ale to było dawno, dawno temu. Warknął na siebie, machając
nogami nad ziemią, popatrzył na swoje podudzie. Przecież ona nic o tym nie wie,
łatwo będzie to ukryć, prawda? Nie mówić. Pewnie jak zawsze szybko do
tego przywyknie. Właśnie, pomyślał. Poza tym pewnie ma być kolejnym Zbawcą
Świata, biorąc pod uwagę jak bardzo tajemniczy wobec niej jest jego notes.
Lepiej nie fantazjować o bohaterze, w jego sytuacji byłoby to dziwne. Popatrzył
na zegarek, a potem na telefon, który migał. Dostał wiadomość? Zerknął i lekko
podskoczył, od niej.
Ona: Hej, chcę abyś wiedział, że Papyrus jest na wywiadzie i takie tam. Jak będę coś wiedzieć dam znać.
Zaraz, czy nie powinien też iść z bratem? Znowu popatrzył na godzinę i szczęka mu opadła. Kurwa! Spóźnił się do pracy! Niech do w diabły, to nawet nie jest spóźnienie! Natychmiast wybrał numer do sklepu i usłyszał Barbarę.
-Dodzwoniłeś się do Szybko i Świeżo, z tej strony
Bar..
-barbara, cześć, to ja, sans, hej, jest ross? -
zapytał nie będąc pewnym jak udawać chorego dla człowieka
-Oh Sans. Tak, nie czujesz się dzisiaj dobrze? Zaraz
go podam – powiedziała powoli i odeszła od aparatu. Minutę później, Ross
podniósł słuchawkę.
-Sans – przez chwilę szkielet panikował. Czy jego szef
był zły?
-cześć – mruknął tak słabo jak to możliwe. Nagle,
poczuł deja vu, dzięki Bogu!
Powiesz mu, że jesteś przeziębiony. Nie uwierzy. Da
naganę.
Powiesz mu, że jesteś chory na potworze sprawy.
Natychmiast porzuci temat i zapyta się, kiedy Sans będzie na chodzie.
-cholera, przepraszam ross, dostałem… nie wiem nawet jak to wyjaśnić, ale to jedna z potworzych chorób – czuł się trochę źle, z tym kłamstwem.
-Coś potworzego? – brzmiał na wyraźnie skupionego –
Cóż, poczuj się zatem lepiej. Następnym razem przedzwoń wcześniej, dobra? Muszę
dać kogoś na twoje miejsce, póki nie wróci Tim.
-tak, tak, oczywiście, nie przewidziałem tego – jego
szef westchnął
-Kiedy mam się ciebie spodziewać?
-kolejna zmiana, raz jeszcze przepraszam, do tego
czasu poczuję się lepiej – po tym jak powiedział, praktycznie słyszał, jak Ross
przytakuje.
-Nie ma sprawy. Zdrowiej koleś. Do zobaczenia –
rozłączył się. Sans westchnął z ulgą. Dzięki Bogu, polubił tę pracę po tym jak
zdał sobie sprawę z tego, jakim fajnym człowiekiem jest Ross i kilku
współpracowników. Już miał wsadzić telefon do kieszeni, ale ten zawibrował. To
ona.
Ona: Jackie chce was zaprosić na tajszycznę dzisiaj wieczorem. Możesz odmówić jak masz mnie dość ;P
Zaczął odpisywać, ale postanowił poczekać chwilę. Powinien być w pracy, prawda? Po denerwujących pięciu minutach wysłał wiadomość.
Sans: świetnie, dzięki
Sans: nie jadłem jeszcze tajszczyzny, ale spróbuję. jeszcze nie mam ciebie dość
Ona: Raaaany, dzięki.
Sans: proszę.
Tajszczyzna? A co to? Wstał i zabierając ze sobą komórkę poszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie i wyciągnął tablet. Telefon położył obok siebie.
„czym jest tajszczyzna” wpisał w wyszukiwarce.
Pierwszym co mu się pokazało było głupie zdanie, które w żaden sposób nie było
pomocne „jedzenie pochodzące z Tajlandii” oraz „określa kto i gdzie je gotował”
Raaany, co by zrobił bez tej wiedzy. Chwilę trwało, nim znalazł artykuł wyjaśniający więcej. Jakieś pikantne żarcie, dużo sosów, ryżu i mięsa… wzruszył
ramionami. Nie był jakimś wymagającym smakoszem, ale przynajmniej będzie to
jakaś odmiana od spaghetti. Zastanawiał się, czy w tej knajpie będzie mógł
zamówić keczup, kiedy dostał kolejną wiadomość. Przywitała go wesoła nowina.
Ona: Twój brat ma pracę! :D :D
Jasna cholera. Naprawdę? Sans zamarł wpatrując się w litery, pozwolił sobie westchnąć z ulgą. Skoro Papyrus będzie pracował, to on ma możliwość zrezygnowania z drugiej pracy. Musiał ją znaleźć po tym jak zamartwiał się, czy w Szybko i Świeżo będzie wystarczająco dużo godzin, aby było na rachunki i mieszkanie oraz jedzenie. Całkiem dobrze zarządzał ich finansami, zwłaszcza że na start dostali spore zadośćuczynienie od rządu, lecz było ono wypłacane zaledwie przez rok od wyjścia na Powierzchnię, a pieniądze mają tendencję do znikania. Robił wszystko co w jego mocy, aby wraz z bratem mógł żyć na w miarę dobrym poziomie, lecz mimo to nadal mieli stare meble (które przyniósł z Podziemia przy pomocy teleportacji, ale o tym nikt nie musi wiedzieć). Sans był niedorzecznie oszczędny. Nie wiedział co odpisać, więc postanowił odstawić telefon. Z pewnością usłyszy od Papyrusa całe sprawozdanie, no i wypadają na kolację. Ona była naprawdę niesamowita. No i jeszcze taka delikatna…
Popatrzył na dół zdając sobie sprawę, że jego ręka
samoistnie gładziła członek jak tylko odstawił tablet. Co mu się dzieje? To
musi być skutek jak do tej pory uśpionego życia seksualnego, tak na dobrą sprawę mógłby
określić siebie nawet jako dziewiczego, a teraz zachowuje się jak wulkan.
Zaśmiał się lekko i usiadł na swoim krześle. No, ale co z jego
przypuszczeniami? Jak wyglądają ludzie? Pomijając oczywiście podobną anatomię.
Popatrzył na zegarek. Zasadniczo miał czas aby się o tym dowiedzieć. Ale kurwa,
to może tylko pogorszyć sprawę. Postukał palcem kilka razy w stół bijąc się z
myślami, wstał i biorąc tablet wrócił do sypialni. Poszpera w internecie i
przekona się, czym dokładnie jest tajszczyzna, ale to
pierwsze wydaje się znacznie bardziej interesujące. Położył się na łóżku
podstawiając pod plecy poduszkę, aby wygodnie się ułożyć. Dobra, google,
zrujnuj mój świat.
„anatomia ciała ludzkiej kobiety” przycisnął przycisk i niemal natychmiast
ekran został zalany zdjęciami, naukowy artykuł wyjaśnił mu też, jak działają
organizmy kobiet, to nie było seksowne, ale i tak bardzo fascynujące. Powoli
zaczął sobie przypominać przypadkowe mięśnie i organy wewnętrzne. Potem jego
bolączką stało się męskie ciało. Czy jest takie samo jak kobiece? Włączył nową
zakładkę i wpisał hasło, tylko, ze zmienioną płcią. Właściwie prawie identyczne, pomijając oczywiste różnice jak piersi i ... Zaraz, zaraz, pomyślał. To
ludzie też mają kutasy? To.. dobrze. Jasne, słyszał o tym jak mówili o
chujach, ale zwykle w negatywnym znaczeniu. A więc skoro tak się rzeczy
mają.... Natychmiast wrócił do kobiecej anatomii delikatnie stukając w
klawiaturę
„rozmnażanie ludzkich kobiet” i enter. Cóż. To dopiero odpowiedź. W większej
części obie płcie są kompatybilne. Sans przywykł do Podziemnego doboru
partnerów, gdzie nie każdy zawsze miał te same części. No, a z tego co
przeczytał jego części mogą łatwo wpasować się w jej i ...
-SANS! - usłyszał z salonu. Kurwa! Szybko wyłączył
tablet chowając go do szuflady przy łóżku. Cholera jasna, stoi mu?
Zupełnie tak, jakby znowu był nastolatkiem. Warknął wsuwając swojego
sterczącego członka do spodni, poprawił koszulkę tak, aby zasłaniała najwięcej
jak się dało.
-tak brachu? - wyszedł z pokoju. Papyrus natychmiast
się przy nim znalazł.
-UDAŁO SIĘ! MAM PRACĘ! - mówiąc to mocno go przytulił.
Sans zaśmiał się lekko, jego męskość opadła.
-o tak! kiedy zaczynasz? - zapytał, jego brat przez
chwilę myślał
-NIE PAMIĘTAM! ALE MAM ZABRAĆ MOJĄ KARTĘ
IDENTYFIKACYJNĄ POTWORÓW NA KOLACJĘ DZISIAJ! IDZIESZ NA KOLACJĘ, TAK? -choć
zapytał, to Sans wiedział, że nie jest to naprawdę pytanie.
-oczywiście, jak miałbym tego nie świętować? będzie
fajnie – uśmiechnął się autentycznie. Papyrus odstawił mniejszego kościotrupa
-I W TAKI SPOSÓB BĘDĘ MÓGŁ WNIEŚĆ WKŁAD W NASZE
WSPÓLNE ŻYCIE! ODPOCZNĘ, A POTEM PRZYGOTUJEMY SIĘ NA NASZĄ RANDKĘ ZE WSZYSTKIMI!
-to nie jest randka paps, to tylko kolacja – zaśmiał
się. Szkielet wywrócił oczami.
-TEGO NIE WIEMY PÓKI SIĘ TAM NIE ZNAJDZIEMY. KTO WIE
MOŻE JAKIEŚ PANIE BĘDĄ CHCIAŁY SIĘ DO MNIE ZALECAĆ? - szturchnął go
kilka razy – NIE MOGĘ NIC PORADZIĆ NA TO, ŻE JESTEM TAKI SŁODKI.
-oczywiście – przytulił lekko Papyrusa – jestem z
ciebie dumny, zdrzemnę się póki co, dobra?
-NAPRAWDĘ? WYGLĄDASZ JAKBYŚ DOPIERO WSTAŁ. PRACOWAŁEŚ
DZISIAJ?
-krótka zmiana – wzruszył ramionami
-AH ROZUMIEM! NORMALNIE MYŚLAŁBYM, ŻE UNIEMOŻLIWIAJĄ
CI DOBRZE ZAROBIĆ, ALE NIE KLASYFIKUJEMY SIĘ JUŻ DO TEGO
-choć nadal to dobry wypełniacz rozmowy – zaśmiał się.
Jego brat przytaknął
-W RZECZY SAMEJ! ŚPIJ DOBRZE, DO ZOBACZENIA
WIECZOREM – odwrócił się by zniknąć w swoim pokoju, ale w progu się zatrzymał –
I DLA DOBRA NAS WSZYSTKICH, PROSZĘ, ZMIEŃ KOSZULĘ
Cholera jasna! Co za idiota, oczywiście że Papyrus
zauważył! Twarz Sansa zrobiła się ciemno niebieska i praktycznie zatrzasnął
drzwi za sobą. Słyszał, jak wyższy szkielet śmieje się przebiegle, uderzył się
otwartą dłonią w czoło. Dobry Panie, co się z nim dzieje? Wskoczył na łóżko,
sen będzie najlepszą opcją. Zerknął na szufladę, może by tak poszukał więcej
informacji? Nie, to tylko przyniesie więcej problemów. Zamknął oczy, jednak sen
tak łatwo nie przychodził. Kręcił się i wiercił na łóżku, myśląc tylko o
jednym:
Jesteśmy kompatybilni.
Sans i Papyrus dostali namiary od Willa. Udało im się złapać taksówkę bez większych problemów,
oboje mieli schowane głowy w kapturach aby nie ściągać na siebie zbyt dużej
uwagi. Taksówkarz przez chwilę się na nich gapił, ale całe szczęście nic nie
powiedział. Bracia rozmawiali między sobą cicho. Tak właściwie głównie Papyrus
nawijał o egzotycznym makaronie i jego smaku. Jak weszli do restauracji, Sans
natychmiast prześledził pomieszczenie. Nie przegapił Jackie, która machała im
jak opętana by przykuć ich uwagę, zaśmiał się słabo. Pociągnął za rękaw brata,
który zerkał to na niższego, a to na kobietę.
-AH TAK! MNIEJSZY LUDŹ! LUBIĘ JĄ! - oznajmił kiedy
szli w jej kierunku
-Cześć chłopaki – odezwała się uprzejmie - _____ jest
w drodze, właśnie wyszła z pracy. Jak wasz dzień?
-CUDOWNIE, DZIĘKUJĘ! - uśmiechał się szeroko jak
zawsze – JESTEM PEWIEN, ŻE WIESZ O PRZYCZYNIE DZISIEJSZEGO SPOTKANIA – Jaskie
zaśmiała się lekko
-Tak, moje gratulacje! Cieszę się, że udało ci się
znaleźć pracę! _____ zawsze lubi pomagać innym. - Sans patrzył to na jedno, to
na drugie.
-jest zaradna – Jackie przyglądała mu się przez moment
-Zdecydowanie. Wspominała mi, że nawet założyliście
jakiś klub książki? – Sans starał się zapanować nad emocjami, czuł jak powoli
się rumieni.
-tak, czyta jakąś gównianą nowelę o wampirach, śmiałem
się z niej, jest świetnie, też powinnaś kiedyś spróbować – uśmiechnął się
spokojnie. Cholera, tak naprawdę nie chciał aby ktokolwiek do nich dołączył.
-Wolę telewizję, jak mam być szczera – zaśmiała się.
-JA RÓWNIEŻ – zaczął pełen entuzjazmu – JESTEM
WDZIĘCZNY NASZEJ WSPÓLNEJ WSPANIAŁEJ PRZYJACIÓŁCE, TERAZ MAMY WIĘCEJ KANAŁÓW
NIŻ PIĘTNAŚCIE! – Jackie zamrugała kilka razy, ale nic nie powiedziała
-więc tajszczyzna? nigdy nie jedliśmy – teraz się
uśmiechnęła
-Rany, to prawdopodobnie moje i mojej bestii ulubione
jedzenie. Jesteśmy pijane? Makaron. Głodne? Curry. Smutne? Zupa. Tak jakby całe
menu było stworzone dla nas – zachichotała lekko, przypominając
sobie o kilku rzeczach. Papyrus miał właśnie coś powiedzieć, kiedy zatrzymał
się dostrzegając sąsiadkę.
-Cześć! – powiedziała podchodząc do Jackie, uścisnęła
ją. Sans pomachał, desperacko starając się zapomnieć jego nocne przygody.
Papyrus niemal natychmiast pochwycił ją i lekko podnosząc do góry mocno
uścisnął.
-WITAJ NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKO! ROZMAWIAŁEM Z TWOJĄ
NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĄ O TYM JAK WSPANIAŁA JESTEŚ I JAK BARDZO JESTEM CI
WDZIĘCZNY! – wypalił.
-Ta! To miłe ze strony Willa. - Jackie wycedziła to
przez zęby. Sans uniósł brew patrząc na nią pytająco, wymienili się
spojrzeniami. Papyrus odstawił swoją przyjaciółkę na ziemię i usiadł znowu na
swoim siedzeniu w restauracji. Ściągnęła swoją kurtkę i zajęła miejsce.
-Co nie? Ale szczerze... – popatrzyła na wyższego z
braci – Will nie zrobił za wiele. Papyrus ma talent, a Will wolne miejsce
stanowisko w restauracji. Naprawdę chciał go zatrudnić, więc to dobrze.
-TY TEŻ MASZ W TYM SWÓJ UDZIAŁ, DZIĘKI TOBIE POZWOLIŁ
UZEWNĘTRZNIĆ SIĘ MOIM KUCHARSKIM UMIEJĘTNOŚCIOM! – Sans przeniósł swój wzrok na
nią, a kiedy w końcu spojrzała w jego stronę
-dzięki – tylko tyle mógł powiedzieć. Uśmiechnęła się
i lekko go szturchnęła.
-Jackie powiedziała wam co jest w menu? - Sans i
Papyrus przytaknęli
-JEST TUTAJ TAK DUŻO MAKARONU!
-Żarcie jest pikantne – powiedziała – Pamiętam, że nie
lubisz ostrego – zerknęła współczująco na Sansa. Kurwa, pamięta to. Cóż, a więc
odpada połowa rzeczy z menu.
-SANS JADŁBY OSTRE JEDZENIE C…- zaczął, ale Sans
kopnął go pod stołem mając nadzieję, że to go uciszy - AAŁ! SANS! DLACZEGO TO
ZROBIŁEŚ?- zerknął na swoje nogi. Niższy uśmiechnął się najbardziej luzacko jak
tylko umiał.
-nie, papyrus, mówisz o kimś innym – powoli popatrzył
w jego stronę, światełka w jego oczach na chwile zniknęły. Wyższy załapał i postanowił
się zamknąć.
-OH TAK, KTOŚ INNY, MÓJ BŁĄD. TO BYŁ... INNY...
SZKIELET... JAKIEGO ZNAM. – odparł lecz nie brzmiał przekonująco. Sans opuścił
ręce. Nie potrzebuję tego dzisiaj. Jackie chrząknęła i popatrzyła na _____,
zmieniając temat.
-Więc! Co nowego? Coś ciekawego?
-Stara bida. Znasz mnie
-PRAWIE ZAATAKOWAŁA MĘŻCZYZNĘ W MOJEJ OBRONIE! – Co?!
Sans podniósł na nią głowę.
-Już, już. To nic wielkiego, Papyrus – pomachała
rękami, a potem przeniosła wzrok na niższego potwora– Jakiś dupek był niemiły,
więc powiedziałam mu to i tamto
-JEŻELI MOGĘ SOBIE POZWOLIĆ, POWIEDZIAŁAŚ ŻE
PRZYWIĄZAŁABYŚ GO ZA JEGO INTYMNE CZĘŚCI DO SAMOCHODU I POJECHAŁA
-To też. - Jackie się śmiała
-Taaaa, cała ty. – zdzieliła ją w ramie po
przyjacielsku - Szkoda, że tego nie widziałam! Zrobiłabym pewnie to samo.
-Pewnie tak. Zrobiłybyśmy mu z dupy jesień
średniowiecza – zaśmiała się. Uśmiechnął się na krótką chwilę wspominając
Undyne, ale wtedy zdał sobie sprawę z tego o czym mówią.
-nie zrobił wam niczego złego, prawda? - zapytał
szybciej niż normalnie
-Nie, oczywiście, że nie. Był chamski – uniosła brwi–
Wiesz, jak staruszki z autobusu– westchnął
-ah, rozumiem. cóż pieprzyć go – oparł się wygodniej –
i tak pewnie by was zgubił gdzieś po drodze
-NAJPRAWDOPODOBNIEJ – zamyślił się – SPACEREK BYŁ MIŁY
-Praca była zwyczajna. Piotruś nie mógł się zamknąć
przez cały dzień, bla bla. No i Papyrus dostał pracę – przytaknął tak samo jak
Jackie – A co u ciebie?
-Cóóóż, pamiętasz ten awans jaki chciałam dostać? -
zapytała
-Tak.
-Mam go.
-Kurwa, tak! - krzyknęła zadowolona tupiąc nogą. Rany,
jest słodka, pomyślał i natychmiast się uśmiechnął. Koniecznie musi z tym
przestać. – Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - Jackie zamknęła
usta i skrzyżowała ręce na piersi
-Wiesz dlaczego. Nawet nie zaczynaj – machnęła na nią
ręką. O co chodziło? Sans wiedział, że coś jest na rzeczy ale teraz to nie jest
dobry pomysł, aby o to wypytywać. Papyrus wyglądał na niego zdziwionego biorąc
udział w plotkowaniu, ale jak zawsze przytakiwał z entuzjazmem.
-Mniejsza. Będziemy czekać na Willa z zamówieniem czy
co?
-Nie musimy – powiedziała Jackie mechanicznie. Sans
uniósł brwi. Ona naprawdę go nie lubi. Nawet nie próbowała tego ukrywać. Może
powinien z nią zamienić słówko na jego temat, jak tylko będzie okazja.
-WOLAŁBYM POCZEKAĆ, ON JEST PRZYCZYNĄ MOJEGO DOBREGO
DNIA. ZABRAŁEM SWÓJ DOWÓD! - powiedział uśmiechnięty. Jackie westchnęła lekko.
-Więc weźmy
coś do picia – Wszyscy na to przystali i zaczęli rozmawiać czekając na
ostatniego z bandy. Sans zaczął nerwowo poruszać nogą pod stołem, czekanie go
zabijało. Czy dzisiaj wydarzy się coś złego? Will pojawił się po około 10
minutach przytulając się do przyjaciółki Sansa bez wcześniejszego uprzedzenia.
-Cześć –
Sans poczuł jakby ktoś wrzucił go do oleju, jak tylko ten ją dotknął -
_____! Jackie, Sand, Papyrus! - szkielet poczuł, jak jego oczy lekko
zamigotały. To było celowe.
-Sans,
głupku – poprawiła go. Popatrzył na nią pełen zmieszania.
-Przepraszam,
a jak powiedziałem? - Sans chciał mu dogadać, lecz zamiast tego zacisnął pięść
pod stołem. Papyrus przyglądał mu się, lecz ten to ignorował. Jego brat może
zachowywać się czasami jak głupek, lecz jest zaskakująco dobrym obserwatorem.
-sand –
mruknął – nic się nie stało - Pierdol się.
-Widzisz?
Nic się nie stało – Will chwycił za menu – Zamówiliście już coś? - uścisnął za
rękę Papyrusa, na co ten zareagował radością
-Jeszcze
nie. - odezwała się Jackie – Gdzie Hannah?
-Ona...
em... nie mogła przyjść – powiedział szybko. Sans natychmiast wyłapał zmianę
tonu głosu, zaczął się zastanawiać skąd ona go zna. Ukradkiem wyciągnął telefon
i napisał.
Sans: puk puk
– To nic wielkiego. Przyszedłem na tajszczyznę. No i na sake. - Szkielet kilka razy pogładził nerwowo blat przed sobą, starając się zwrócić uwagę sąsiadki. Popatrzyła na niego. Jego wzrok przeskakiwał z trzymanego pod stołem telefonu na nią. Po chwili zrozumiała
Ona: Za bardzo się wstydzisz, by powiedzieć kawał na głos?
Nie odpisał. Wiedziała jak to idzie. Dalej, chwyć haczyk.
Ona: Kto tam?
Sans: zodiak
Ona: Zodiak?
Sans: zodiak dawna znasz tego gościa?
Starał się panować nad sobą. Jedyne co wiedział to to, że ten typek jest niebezpieczeństwem prawdopodobnie dla niej i dla Papyrusa. Jackie zauważyła, że piszą między sobą. _____ szepnęła "pierdol się", szkielet nic nie mógł poradzić jak uśmiechnąć się na to.
Ona: Taa, już trochę, opowiem ci później.
Sans wzruszył ramionami i odłożył telefon, starał się wyglądać normalnie. Szturchnęła Willa.
-Zamawiaj
swoje żarcie, umieram z głodu.
-Dobra,
dobra! Rany, jaka niecierpliwa!
Zaraz potem
przyszedł kelner. Will zamówił dla każdego po sake oraz
szklance piwa. Bracia patrzyli po sobie wyraźnie zmieszani. Co to w ogóle jest?
Zajmuje prawie cały stół. Will podniósł mniejsze naczynie, Sans zrobił tak samo
i westchnął. A więc to gorzałka. Nie była mu obca, jednak jego brat z drugiej
strony, nie znał jej w ogóle.
-Papyrus
stał się częścią zespołu, a więc jest powód do picia. Pierwszy... uh.. - myślał
przez chwilę, szukając właściwego słowa – Pierwszy potwór z niesamowitymi
talentami w mojej restauracji. Niech twoja kariera będzie długa i owocna! -
uniósł kieliszek. Sans i Papyrus przyglądali się wszystkim. Co się teraz robi?
-O CO W TYM
CHODZI? - zapytał, Sans drapał się po tyle czaszki
-mamy to
wlać do piwa? - Papyrus z trudem łapał powietrze.
-OH! A WIĘC
TO ALKOHOL? TO CIEKAWE! - był zachwycony. Sans za to lekko jęknął. Wiedział że
jego brat jest bardzo głośny i nie każdemu może się to spodobać.
-Wszyscy
mamy wypić to w jednej chwili. Niczego nigdzie nie wlewamy. Na trzy, kiedy
krzyknę „kampai”. - wyjaśnił Will – Gotowi? - zaczekał póki wszyscy nie chwycą
za swoje kieliszki. - Ichi... ni... san...! -
-KAMPAI! -
krzyknęli wszyscy, bracia nieco później a potem wypili po szocie.
-FANTASTYCZNIE!
- zdał sobie sprawę że ubrudził sobie garnitur – NIE FANTASTYCZNIE. -skrzywił
się z niesmakiem.
-Nie jesteś
fanem? - zachichotała ścierając krople alkoholu z blatu.
-NIE
SZCZEGÓLNIE, ALE DZIĘKUJĘ WILL TO BYŁO MIŁE Z TWOJEJ STRONY – nadal był wesoły,
_____ i Jackie zachichotały. Will zaśmiał się, a potem popatrzył na sąsiadkę
Sansa, chwycił jej brodę w dwa palce. Natychmiast zauważył, jak całe jej ciało
staje się cieplejsze, podczas kiedy on robił co mógł aby stłumić w sobie
warknięcie. Dlaczego jestem taki protekcyjny? Warknął w myślach. Masturbowałeś
się myśląc o niej, ale to nie znaczy, że należy do ciebie idioto. Trzymaj dla
siebie swoje chore fantazje. Mimo to zastanawiał się, czy zachowywała by się
tak samo gdyby on jej coś takiego zrobił.
-Ubrudziłaś
się trochę – powiedział wycierając jej policzek palcem. Nie trzeba było
geniusza aby wiedzieć co oznacza ten gest, jej ciało desperacko pragnęło więcej
jego dotyku, lecz jednocześnie chciała uciec.
-Taaa,
niezdara ze mnie. - Jackie przyglądała się z uwagą.
-Rusz dupę,
muszę iść do łazienki – _____ powiedziała do Willa
-Jasne –
przesunął się.
-Pójdę z
tobą – zakomunikowała szybko Jackie.
-Co jest z
tymi dziewczynami, że chodzą w parach do kibli? Czy wasze też tak robią? -
zapytał się Sansa, który lekko się zaśmiał starając wyglądać najbardziej
przyjaźnie jak się da.
-wygląda na
to, że jednak nasze gatunki tak bardzo się od siebie nie różnią
-Więc, cieszysz się Papyrus? – zapytał, brat
przytaknął szczęśliwy
-TAK! MINĘŁO TROCHĘ CZASU ODKĄD BYŁEM ZATRUDNIONY! NA
POWIERZCHNI TO JEST… TRUDNE, ALE IM WYŻSZE WYZWANIE TYM LEPSZA NAGRODA!
-Przykro mi to słyszeć. Będąc szczerym, nie miałem
styczności zbyt często z … waszym gatunkiem. Mamy takiego dostawcę, no i wiemy
że czasem ktoś tutaj zawita wiedząc, że mieszkańcy nie traktują źle potworów.
Przykro mi, że musieliście się spotkać z chamstwem. – miał poważny ton. Sans
zmarszczył brwi. Wiedział, że Will mówi w tej chwili to co myśli.
-ja też będę szczery, to chujowa sprawa – wtrącił się
– ale całe szczęście, są też dobre osoby takie jak ty, dzięki za danie szansy
papyrusowi i za zatrudnienie go – A co, jeżeli się mylę?
-Jasne. Jak powiedziałem, nie widziałem wcześniej
nikogo tak dobrze przygotowanego na rozmowie kwalifikacyjnej! Naprawdę
jestem pod wrażeniem – pochylił się nad stołem i poklepał Papyrusa po ramieniu
– Będziesz zajebisty, chłopie – ten lekko się uśmiechnął na słowo „chłopie”
-C-CÓŻ! DZIĘKUJĘ, KUMPLU! – Sans wiedział, że jego
brat już uznał iż ma kolejnego przyjaciela. –OH TAK! ZABRAŁEM ZE SOBĄ SWOJE
DOKUMENTY! – mówiąc to wyciągnął portfel i podał mu kartę. Will zaśmiał
się lekko i zabrał ją od niego.
-Dzięki, to ułatwia wiele rzeczy – uśmiechał się
serdecznie
-od jak dawna pracujesz w restauracji? – zapytał
ciekawy
-W tej? Od jakichś sześciu lat. Ale moja rodzina ma
kilka na własność. Ten zawód praktycznie wypiłem wraz z mlekiem matki. Moja
starsza siostra jest szefem w Chef Latrouse w Los Angeles – Papyrus otworzył
szerzej oczy
-CHEF LATROUSE?! – praktycznie wykrzyczał. Will
przytaknął zaskoczony – MÓJ BOŻE! OGLĄDAM GO PRAKTYCZNIE KAŻDEGO RANKA I
WYKORZYSTUJĘ JEGO PORADY W MOJEJ KUCHNI! – zamyślił się na chwilę i jakimś
cudem zrobił się jeszcze głośniejszy – ONA PRACUJE W AVEC NOUS?!
-A no! – był wyraźnie dumny – Już od kilku dobrych
lat, zarządza jedną z jego restauracji.
-CZY.. CZY MYŚLISZ, ŻE KIEDYŚ MÓGŁBYM JĄ POZNAĆ? – Will
zaśmiał się spokojnie
-Wpada czasami do mnie, jesteśmy ze sobą blisko –
Papyrus aż klasnął w ręce z radości – Przedstawię was sobie przy najbliższej
okazji. – Kelner przyszedł podając kolejną rundkę sake. Papyrus przyglądał się
kieliszkom z niesmakiem.
-TO BĘDZIE TRUDNE ZADANIE- Sans zmarszczył brwi
zagubiony. Było coś dziwnego w Willu. Choć teraz zachowywał się naprawdę w
porządku, jednocześnie miał w sobie coś niepokojącego. Do stołu wróciły
dziewczyny. Jackie praktycznie wcisnęła się pierwsza siadając naprzeciw Sansa
obok Willa, temu się to nie spodobało, lecz nie zareagował. Wskazał na drinki w
stronę _____, ale Jackie pacnęła go w rękę.
-_____, zluzuj. Zabraniam jej pić – powiedziała do Willa, ten chwilę się przyglądał z pełnym zmartwienia wyrazem twarzy
-Wszystko dobrze? Przepraszam, odprowadzić cię do
domu? Mogę...
-Nie! Wszystko dobrze! Mam nad wszystkim kontrolę. -
Przerwała mu Jackie– No i też tu jestem, w tym szocie dotrzymam wam
towarzystwa. – wzięła kilka drinków i położyła jeden przed sobą, potem Sansem i
Willem. Coś się stało w łazience, wiedział to. Oczy jego sąsiadki były jakby
lekko zaczerwienione. Popatrzył na mężczyznę. Dam radę.
-wchodzę, jeżeli ty wchodzisz. – mruknął nisko
-Zgoda, karzełku – zaśmiał się lekko obracając w
palcach naczynie z pogodnym uśmiechem
-CZY NAPRAWDĘ MUSZĘ TO WYPIĆ? - mruknął, Sans i Will
rzucili w Papyrusa złowrogim spojrzeniem i jak jeden mąż odpowiedzieli
-Tak.
-DOBRZE, ALE NIE CHCĘ WIĘCEJ. - wyglądał na
niezadowolonego. Sans i Will patrzyli na siebie i w jednej chwili wychylili do
dna. Dobry Boże, to smakuje jak gówno. Dlaczego smakują mu takie śmieci? Lecz
mimo wszystko szkielet nie zamierzał przegrać. Zachowywał się nie jak on.
Normalnie pewnie olałby takie zawody, czy grę, ale z jakichś powodów nie chciał
aby tak było dzisiaj. Gdzieś na dnie czaszki słyszał głos który mu mówi, że
jest skończonym kretynem, ale miał to gdzieś. Nie lubił tego typa, a nie lubił
go bo … nie miał pojęcia dlaczego. Sześć drinków później, ruchy były znacznie
bardziej spowolnione i niepewne. Jasne, nadal alkohol smakował jak gówno, ale z
każdą kolejną rundą dawało się to lepiej znieść. Przy piątym miał wrażenie, że
Will się podda, ale ten chwycił za szóstego. Papyrus zatrzymał się przy dwóch,
już gibał się w siedzeniu, okazjonalnie próbując coś powiedzieć. Rozglądał się
jak małe dziecko po miejscu, szczerzył się do Sansa. Dlaczego nie piją razem
częściej? Było świetnie. Niższy szkielet powoli jadł swoje kluski, głównie
kiedy jego sąsiadka nie patrzyła, praktycznie wciskał je w swoją twarz. Śmiała
się z czegoś, bardzo mu się to nie spodobało. Nie to, że nie lubił jak się
śmieje, ale … śmiała się teraz nie z jego fantastycznych kawałów. Koniecznie
musiał to zmienić.
-psssst. hej. – zaczął pochylając się nad nią na tyle
na ile mógł
-Co? – przyglądała mu się z ciekawością
-jaka jest najkrótsza książka na świecie? – zauważył,
jak uśmiecha się szerzej. O tak, to będzie dobre.
-Jaka?
-poczet francuskich bohaterów narodowych – mówił
powoli, nadziewając klusek na widelec. Zaczęła się śmiać, szkielet poczuł się
jak zwycięzca. To było naprawdę dobre. Will popatrzył na niego.
-Komediant, co? – zapytał. Sans przytaknął, lecz
pamiętał jak czasem był tak nazywany i nigdy mu się to nie podobało.
-można tak powiedzieć – wyszczerzył się. Papyrus
jęknął
-NIE NAKRĘCAJ GO. JEGO ŻARTY SĄ STRASZNE. - starał się
zjeść kluski łyżką.
-sprawiają, że się uśmiechasz, paps - poklepał go po
plecach
-WŁAŚNIE DLATEGO ICH NIENAWIDZĘ – w końcu udało mu się
nabrać potrawy i wsadził łyżkę do buzi
-Więc.. jak jecie? - zapytał Will – Wiem, że ostatnio
zabawnie odpowiedziałeś, ale to nie może być tylko hokus pokus. Sand dasz nam
jakieś prawdziwe wytłumaczenie? - Znowu to powiedział. Celowo.
-Sans. - poprawiła go sąsiadka. Sans uśmiechnął się
czując radość z tego powodu. Will wywrócił oczami,mruknął 'mniejsza' i znowu
popatrzył na Sansa. Deja vu byłoby w tym wypadku bardzo pomocne, ale żadne nie
chciało przyjść.
-wyjątkowo nie wziąłem ze sobą podręcznika do anatomii
potworów, więc nie wiem czy będę mógł odpowiedzieć na to pytanie. - zjadł
trochę swojego jedzenia. Jackie mało się nie zakrztusiła, _____ przystawiłaś
dłoń do ust i zaśmiała się cicho. Ludzie mogli tego nie zauważyć, lecz Sans
dostrzegł skwaszenie na twarzy Willa kryjące się za luzackim uśmiechem.
-Dobre, niziołku. Zapamiętam sobie. - mruknął i
zerknął na Papyrusa, Sans natychmiast zrozumiał o to chodzi. A ja zapamiętam
to, dupku.
-to proste, mam usta, widzisz? - ostrożnie odwrócił
się w jego stronę i otworzył szczękę - mam też zęby, dziwne co? jedzenie idzie
tędy, a potem ...- mówił dalej, ale po minie Willa widział, że ten
zaraz mu przerwie. Nie pokazywał ich ludziom, bo wiedział że ci zazwyczaj się
boją jego kłów. Papyrus miał to szczęście, że jego zęby były "normalne"
-Dobra, dobra. Łapię. Raaaaany. - Will machnął ręką.
Sans był zadowolony z uzyskanego efektu. Zaśmiał się lekko czując się
całkowicie spełnionym. Z jakichś powodów zerknął na sąsiadkę. Przyglądała mu
się z uwagą. Cholera. Lecz.... nie wyglądała na przestraszoną. Raczej...
zainteresowaną. Nie, nawet więcej. Kiedy spojrzał w jej oczy poczuł, jak całe
jej ciało przenika dreszcz. Szkielet zaczął szczerzyć się szerzej, ciesząc się
z tego w co ją wprawił. Natychmiast chwyciła za widelec nadziewając makaron.
-To jedzenie jest wyśmienite – zaśmiała się nerwowo
-Taaa. - głos Jackie był nicki
-KOCHAM WAS WSZYSTKICH! - wystrzelił nagle Papyrus patrząc w talerz
-To jedzenie jest wyśmienite – zaśmiała się nerwowo
-Taaa. - głos Jackie był nicki
-KOCHAM WAS WSZYSTKICH! - wystrzelił nagle Papyrus patrząc w talerz
Nie
zatrzymało się na sześciu kolejkach, Will powinien być już zalany, pomyślał
Sans. Był szkieletem, który mógł znieść wiele procentów, podobało
mu się kiedy ludzie myślą, że są w stanie go przepić. Lata chlania aby
zapomnieć dla człowieka (czy jak w jego przypadku dla potwora) dają wprawę.
Stał chwiejąc się nieco bardziej niż chciał, ale nie miał problemów z
utrzymaniem równowagi, Papyrus niestety już tak. Will zachowywał się jakby nic
się nie działo, grając przed nimi, Jackie okazała się najmądrzejsza, omijała
kolejki i zadzwoniła po taksówki dla wszystkich, aby dotarli bezpiecznie do
domów, jako ostatnią wezwała dla siebie. Sans przyglądał się jak jego sąsiadka
wyszła by zaczerpnąć trochę powietrza, nim to jednak zrobiła delikatnie
uśmiechnęła się w jego stronę. Nie umknęło to Willowi, który teraz wpatrywał
się w kościotrupa.
-Słodka,
prawda? - zapytał nonszalancko, Sans wzruszył ramionami starając się udawać
niezainteresowanego
-jak na
człowieka to tak – odparł. Will wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi
-Tak,
domyślam się, że nie jest w twoim typie, co nie? Ludzie i potwory i takie
tam... - Oh, prawdopodobnie lepiej bym do niej pasował niż ty, dupku. Nagle
pojawiło się deja vu, lecz przez gorzałkę było trochę zamglone.
Powiedz mu,
że każdy człowiek ma w sobie szkielet. Will NIE BĘDZIE zadowolony. Wybiegnie.
Zażartuj, że
wszystkiego w życiu trzeba spróbować. Will NIE BĘDZIE ZADOWOLONY. Walnie jakiś
niesmaczny kawał i wyjdzie.
Nic nie mów.
Will się zaśmieje, przytaknie i wyjdzie.
-ta, nie rozumiem powiązania – wycedził przez zęby. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, lecz Sansowi nie podobała się ta mina.
-Nie winię
cię. Idę zapalić. Zaraz wrócę – to mówiąc poklepał potwora w ramię, tak samo
Papyrusa i wyszedł. Może i był przyjacielski, ale było coś
obrzydliwego w jego zachowaniu. Niższy szkielet westchnął, jego garda nieco opadła jak
tylko Will sobie poszedł.
-MOŻE
POWINNAŚ ZAMÓWIĆ TYLKO JEDNĄ TAKSÓWKĘ DLA NAS I NASZEJ WSPÓLNEJ PRZYJACIÓŁKI?
MIESZKAMY NAPRZECIWKO SIEBIE – głos Papyrusa był nieco wyższy niż przeciętnie.
Jackie uderzyła się ręką w czoło i przytaknęła mu.
-Tak,
dzięki! Zapomniałam o tym z jakiegoś powodu. Zadzwonię i odwołam jedna taryfę.
A tak właściwie, gdzie Will? - rozglądała się dookoła. Sans zerknął na nią i
wzruszył ramionami.
-wyszedł
zapalić – Jackie zmarszczyła brwi
-Ugh, ten
oślizgły dziad, lepiej aby dał jej spokój – warknęła do siebie, a potem zakryła
usta ręką. Papyrus wyglądał na zaskoczonego, tak samo jak Sans – Olejcie to.
Nic nie mówiłam.
-UWAGA
ZIGNOROWANA - ... jednak Sans nic nie powiedział.
-tez wyjdę,
dam im znać, że zadzwoniliśmy już po taksówki – Jackie przyglądała mu się z
uwagą – zostań tutaj, dobra paps?
-DOBRZE! -
przeszedł chwiejnym krokiem obok Jackie, zarzucił kaptur na głowię i zniknął za
drzwiami. Rozejrzał się dookoła, a potem ich dostrzegł. Will definitywnie
naruszał jej przestrzeń osobistą. Sans nie był w stanie powiedzieć, czy jest to
coś co się jej podoba czy nie. Lecz kiedy przysunął się bliżej by pocałować ją
w kark, warknęła niezadowolona. Czy ten dupek przypadkiem nie ma dziewczyny? I
co ważniejsze, nie umie odczytać sygnałów, że ona tego nie chce? Po dokonaniu
osądu, Sans podszedł do nich szybko.
-chyba się
jej to nie podoba – odezwał się z tyłu starając się rozładować sytuację.
Jednocześnie nie pozwalając zapanować nad sobą własnej zazdrości.
-Odpierdol
się – wysyczał Will ściszając głos, sąsiadka szybko chwyciła go za ramiona i
odsunęła go od siebie.
-Ogłaszam
w imieniu społeczeństwa, że Will został deputowany do Melinacity. - powiedziała
szybko – Właśnie przyjechała taksówka dla pijaków, nakazuję ci do niej
wsiąść. Teraz. - starała się brzmieć najpoważniej jak umiała, Sans zauważył jak
Will lekko zadrżał.
-Akurat. Wiesz, że mam rację _____. - puścił ją i wrócił do środka. Szkielet westchnął i przez chwilę patrzył się na nią, jak pusto spogląda w stronę przejeżdżających aut na ulicy. Podszedł stając obok niej.
-dobrze się czujesz?
-tak.
-nie wyglądasz. - mruknął
-Jakbyś mnie kurwa znał. - poczuł jad w jej głosie. W jednej chwili przybrał postawę obronną. Dlaczego się w to mieszasz? To tylko twoja pieprzona sąsiadka. Zostaw to. Ludzie są zbyt skomplikowani.
-wygląda na to, że faktycznie cię nie znam - nie czuł deja vu, ale wiedział że najlepiej teraz będzie po prostu oddalić się. Idąc w stronę restauracji usłyszał jej głos.
-Puk puk - Nie odwrócił się. To nie jest sprawiedliwe.
-kto tam?
-Szukam.
-czego?
-Akurat. Wiesz, że mam rację _____. - puścił ją i wrócił do środka. Szkielet westchnął i przez chwilę patrzył się na nią, jak pusto spogląda w stronę przejeżdżających aut na ulicy. Podszedł stając obok niej.
-dobrze się czujesz?
-tak.
-nie wyglądasz. - mruknął
-Jakbyś mnie kurwa znał. - poczuł jad w jej głosie. W jednej chwili przybrał postawę obronną. Dlaczego się w to mieszasz? To tylko twoja pieprzona sąsiadka. Zostaw to. Ludzie są zbyt skomplikowani.
-wygląda na to, że faktycznie cię nie znam - nie czuł deja vu, ale wiedział że najlepiej teraz będzie po prostu oddalić się. Idąc w stronę restauracji usłyszał jej głos.
-Puk puk - Nie odwrócił się. To nie jest sprawiedliwe.
-kto tam?
-Szukam.
-czego?
-Kogoś kto
na mnie zasługuje. – Oboje patrzyli się teraz na siebie. Jej twarz wyglądała … mizernie, przepełniona smutkiem i zmęczeniem. Znał ten wyraz, widział go wiele
razy u siebie, zakładał go kiedy nikt nie obserwował. Starał się uśmiechać,
trzymać w całości, lecz i on sam w tej chwili zmarniał w oczach. Nie potrzebował
tego jako wisienki na torcie. Trzymaj dystans. Jak zawsze. Tak będzie lepiej.
-nie wiem o
kim mówisz. – i z tymi słowami wszedł do restauracji. Czuł, że to
najbezpieczniejszy wybór jaki powinien dokonać. Delikatne światła w środku były
znacznie przyjemniejsze niż pusta, zimna ulica oraz załamana kobieta na
zewnątrz. Podszedł do stolika, został przywitany przez Papyrusa i Willa, którzy
śmiali się z jakiejś historyjki. Jackie popatrzyła na Sansa.
-Wszystko
dobrze? – zapytała zerkając ukradkiem na Willa
-ta, dobrze
– Popatrzył mu w oczy, ten przytaknął, dając mu do zrozumienia, że muszą
pogadać. Sans westchnął niezauważalnie i znowu skierował się na zewnątrz. Kiedy się tam znaleźli jej już nie było. Pewnie wzięła taksówkę, pomyślał. Willowi z
jakiegoś powodu to nie przeszkadzało.
-Rany,
wybacz – zaczął – Mam teraz gorszy okres
-taa? – Nie
był zainteresowany, ale tak przynajmniej mógł zachować spokój.
-Tak,
pokłóciłem się z dziewczyną, Hannach, dzisiaj rano, głównie z mojej winy. _____
i ja jesteśmy przyjaciółmi od lat, wiesz? – wsadził ręce do kieszeni. Sans
pochylił lekko głowę, deja vu. Słyszał wypowiadane przez Willa słowa, nie miał
czasu na analizowanie ich jak zawsze, zapewne przez alkohol.
Powie co
o tobie myśli. To nie będzie nic przyjemnego. Odejdziesz. Wszystko pozostanie
tak jak było.
Pokłócicie się. Będziecie się bić. Powie ci o rzeczach jakich nigdy nie będziesz chciał usłyszeć. Z jakiegoś powodu, to będzie kij w mrowisku.
Sans przyglądał się mężczyźnie powoli unosząc głowę. Wypowiadał się milej, życzliwiej? Tego Sans nie wiedział, skupiał się tylko na tym co powiedziało mu daja vu. Nie. Wszystko czego chciał teraz słuchać to tylko i wyłącznie daja vu.
-Nie
łapiesz, co? – dobiegł do niego głos – Owinąłem ją sobie dookoła
paluszka, kościsty kompanie. I niech no ci powiem, jest już moja od bardzo
dawna. Więc nie myśl, że jest
zainteresowana twoją żałosną dupą, że okazuje ci jakiekolwiek zainteresowanie.
Gdyby nie ty – wycedził przez zęby – Poszedłbym z nią do domu dzisiaj, tak jak
wiele razy wcześniej. A te ręce… - Sans nie chciał już nic wiedzieć, miał
dość. To gnój! Chciał sobie iść, ale jednocześnie musiał wiedzieć. - …
zadowalałby ją dzisiaj. Wiesz miękkie dłonie. Miło się ją dotyka. A
potem bym ją rżnął tak, że krzyczałaby moje imię, pieprzyłbym jej różowiutką
cipkę póki nie spuściłbym się na nią. I wiesz co? Błagałaby o więcej. To
bezwstydnica, kościsty kumplu. A potem wróciłbym do domu do mojej dziewczyny i ją też bym
przeruchał. A wiesz dlaczego? – Sans się trząsł, ale Will chyba to nie
zauważył, podszedł bliżej i szepnął – Bo mogę.
-mówisz
poważnie? – popatrzył na człowieka tak jakby w ogóle go nie słuchał
-Czy mówię
poważnie? … Chyba tak. To poplątane, wiesz? – wyszczerzył się. Sans zacisnął
pięści, kość skrzypiała obok kości. – A jeżeli powiesz komuś, zwłaszcza jej…
Sprawię, że twój brat nie znajdzie zatrudnienia w żadnej restauracji w tym
mieście – zaśmiał się złowrogo.
-dlaczego? –
tylko tyle mógł powiedzieć. Will wyglądał na zaskoczonego.
-Wiesz… nie
wiem czy powinienem ci mówić, ale chyba ją kocham – jego głos był przepełniony smutkiem i lekką nadzieją. Sans skupił się na otaczającym go świecie
– Ale nikomu nie mów, dobra? – oczy potwora migotały.
-kochasz
tylko siebie – mruknął złowrogo. Twarz mężczyzny przybrała wyraz strachu. – nie
oszukuj siebie, bo mnie nie oszukasz.
-Łał, to
było niegrzeczne – podrapał się po nosie – Wyciągam swoje serce i co dostaję?
Potworzy rasizm
-pieprz się
– sam był zaskoczony swoją agresywnością. Co się z nim dzieje? Normalnie olałby
sprawę zachowując całkowicie spokój.
-Pierdol
się, chuju. Nie jesteś podobny do swojego brata. Nie wiem dlaczego, nie lubię z
tobą gadać.
-wzajemnie –
wysyczał i odwrócił się w stronę restauracji. W głowie miał mętlik, nie dbał o
to co tamten typek powiedział, ponieważ sam już wiedział. Słyszał to gówno
wcześniej i tak jak wtedy bardzo mu się ono nie spodobało. Ta miłosna fasada
miała tylko ukryć to kim jest w rzeczywistości. Sans był Sędzią, jego zadanie
nigdy się nie zmieniło.
-Co się
dzieje? – zapytała Jackie przyglądając się potworowi.
-nic, myślę
że ona.. – zaczął, ale usłyszał jak do pomieszczenia wpada Will.
-Nie ma jej!
– krzyknął na Sansa
-cóż, tak,
powinna być już w mieszkaniu – wzruszył ramionami. Will wbił palce we włosy i
zrobił kilka chwiejnych kroków.
-Co do kurwy
nędzy jej powiedziałeś? – szkielet znowu wzruszył ramionami
-nic
ważnego, co myślałeś że wyparowała?
-Myślałem,
że była w łazience. Ty, wyjdź, już – Papyrus wyglądał na przerażonego. Sans
natomiast na spokojnego jak nigdy. Jak tylko znaleźli się znowu na zewnątrz,
Will odwrócił się w jego stronę wyraźnie rozwścieczony.
-Nie wiem
dlaczego uważa, że jesteś dobrym kolesiem. Musiałeś jej dobrze nałgać! – krzyknął.
Sans wziął głębszy wdech.
-to nie jest
twoja sprawa, to nie jest twoja dziewczyna, więc dlaczego ci tak zależy na tym
z kim się zadaje? – powoli tracił nerwy
-Słuchaj,
kupo kości, ona JEST moją sprawą – staną oko w oko z Sansem
-już nie –
odparł prosto, Will zacisnął mocniej zęby
-Przepraszam?
-słyszałeś,
wracaj do swojej dziewczyny, heather czy jak jej tam było
-Hannah –
natychmiast poprawił, ale Sans nie usłyszał żadnych emocji w tym słowie – I to
zrobię tak szybko jak… - Jackie wyszła z restauracji patrząc na Willa i Sansa.
-Co wy dwaj
kurwa robicie?! Słychać was wszędzie! Uspokójcie się!
-nie masz
się czym przejmować – starał się uspokoić dziewczynę
-Mów za
siebie – mężczyzna bez ostrzeżenia uderzył Sansa pięścią w twarz. Jackie
wstrzymała oddech, potwór przez chwilę nic nie widział i przechylił głowę na bok.
Uderzenie bolało i Bóg raczy wiedzieć, jak udało mu się je przetrwać. Będzie
musiał się zająć się raną szybciej albo później.
-hej,
debilu, byłeś u grabarza? – zapytał. Will przyjął pozycję gotową do walki, lecz
na chwilę popatrzył się na potwora zmieszany
-Co? Nie, po
chuja pytasz?
-ponieważ
zrobiłeś grobowy błąd – zaśmiał się lekko, z jakiegoś powodu to bardziej
rozwścieczyło Willa, zmniejszył dystans między nimi i chwycił szkielet za
koszulkę.
-Słuchaj
komediancie – warknął, Sans czuł jak jego serce na chwilę zabiło w przestrachu
– Nie zbliżaj się do _____. Przeprowadź
się. Nie dbam gdzie. Lecz jeżeli nie znikniesz z jej życia, ja… sprawię, że ty
znikniesz.
-co za ostre
słowa – mruknął tak spokojnie jak to możliwe, tylko po to by bardziej
zdenerwować oponenta – powiedz mi, czy to twoje zajęcie grozić osobom jakie się do niej zbliżą, czy to raczej weekendowe hobby?
-Pieprz. Się
- krzyknął, z ust śmierdziało mu sake i
curry – Zaufaj mi, mam swoje sposoby aby o tobie zapomniała – uśmiechnął się
cwanie. Sans miał już tego dość.
-na ziemię,
tam jest twoje miejsce – odparł normalnie i pokazał na podłogę. Will wyglądał
na zagubionego, lecz kiedy spojrzał na dół oko Sansa zamigotało na niebiesko
– dzięki
Autor: Rydzia
Will znalazł się na asfalcie jak złamana marionetka w niewygodnej pozycji.
Poobijał się, lecz na pewno nie połamał. Pomyślał sobie Sans. Jeżeli chciał go
zastraszać, powinien przynajmniej wiedzieć z kim rozmawia. Jackie pisnęła i
szybko wbiegła do środka.
-to teraz pobawimy się tak, dzieciaku, zapomnisz o tym co się stało, co ty
na to? – mówił spokojnie – zatrzymasz to wszystko dla siebie, a ja sobie odejdę
i zapomnę, że mnie uderzyłeś, co ty na to? jestem miłym kolesiem, prawda? –
Will próbował się wyrwać spod działania magii, ale nie wyszło mu to na dobre.
Sans zwiększył nieco moc czaru – i co ważniejsze, zostawisz mojego brata w
spokoju, ta sprawa dotyczy tylko ciebie i mnie, oboje nie jesteśmy dobrzy, to
nic takiego, ale on nie zrobił ci nic, więc… - pstryknął palcami aby pogłębić
dramatyczny efekt, z próżni za jego plecami zaczęły wyłaniać się dwa blastery,
najpierw pierwszy, a potem drugi - … dasz mu spokój. – I z tymi słowami, jeden
z blasterów otworzył szczękę, pokazując ostre kły. Sans przyglądał się swojemu
tworowi z nieukrywaną dumą.
-SANS! – usłyszał i zamarł, jego brat wyglądał na rozwścieczonego. Szkielet
natychmiast wyłączył swoją magię, stwory zniknęły, a Will mógł znowu się
ruszać. Papyrus podszedł do brata i zamknął go w mocnym uścisku – PRZESTAŃ –
człowiek szybko cofnął się o kilka kroków patrząc na braci w przerażeniu – TO DO
NICZEGO CIĘ NIE ZAPROWADZI
-kurwa… paps.. ja… - zaczął, ale ten zaczął głaskać go po głowie
-NIE DBAM O TO. POWINNIŚMY SIĘ STĄD ODDALIĆ, WEJDŹ DO ŚRODKA I POWIEDZ
JACKIE ŻE BĘDZIEMY SIĘ ZBIERAĆ – wskazał wzrokiem na drzwi do restauracji – IDŹ
-dobrze – wstydził się bardzo
-WILL, PRZYJMIJ MOJE PRZEPROSINY – wyciągnął w jego stronę dłoń, na którą
ten patrzył się z przerażeniem – ZAPEWNIAM, ŻE TO SIĘ WIĘCEJ NIE POWTÓRZY. NIE
WIEM DLACZEGO TAK SIĘ STAŁO, LECZ UFAM, ŻE OBOJE MOŻECIE ODPUŚCIĆ SPRAWĘ BO TAK
WŁAŚNIE SIĘ ROBI W GRONIE PRZYJACIÓŁ – człowiek wpatrywał się przez moment w
wyższego szkieleta, a potem zaczął się śmiać, prawie maniakalnie. Chwycił go za
dłoń
-Ja… cholera… Jesteś świetny Papyrus, ale twój brat…
-NIE CHCĘ SŁYSZEĆ TEGO CO MASZ DO POWIEDZENIA! IDĘ DALEJ I MAM NADZIEJĘ, ŻE
TY TEŻ, POMÓC CI TRAFIĆ DO TARYFY? – zapytał, Will popatrzył na siebie nadal w
szoku.
-Nie, dam sobie radę. Cóż, kurwa, nie, nie dam. Nie mogę.. Ja… co on zrobił?
Co to było?
-TYLKO ILUZJA! NIE BÓJ SIĘ, NIC CI NIE ZROBIĄ PÓKI PAPYRUS JEST W POBLIŻU –
poklepał Willa po głowie tak samo jak wcześniej Sansa. Starał się ze wszystkich
sił zapanować nad sytuacją. Tym czasem starszy brat przepraszał i uspokajał Jackie.
-Co ja widziałam? – zapytała, westchnął.
-tylko mnie w roli idioty, przepraszam jackie, nie powinienem tego robić, to
się więcej nie powtórzy.
-Mam taką nadzieję! – krzyknęła wpatrując się w niego – Powinniśmy wracać,
nim stanie się coś gorszego.
-tak, cholera, przykro mi – drapał się po tyle czaszki. Wyglądał żałośnie,
tak jak powinien. Pierdolony kretyn. IDIOTA! Najbardziej w tym wszystkim
martwił się tego, że użycie magii na kimkolwiek to złamanie potworzego prawa.
Modlił się aby Will i Jackie o tym nie wiedzieli, starał się ukryć to najlepiej
jak mógł.
-Powinno ci być przykro – odpowiedziała – Dobra, chodź – brzmiała tak, jakby
się go brzydziła, co sprawiło, że poczuł się gorzej niż śmieć. Właściwie to
naprawdę ją lubił. Kiedy byli na zewnątrz, Papyrus machał do oddalającej się taksówki. – To był Will? – zapytała jak jego brat się odwrócił.
-TAK! I TO CHYBA KOLEJNA TARYFA DLA NAS! – pokazał na parkujące auto. Jackie
popatrzyła na nich.
-Wiem, że nie jesteście zaznajomieni z tym, jak sprawy się u nas mają ale..
tak się nie robi! – brzmiała na sfrustrowaną – Sans, mam twój numer, spodziewaj
się telefonu – pokazała na niego palcem, miała ten sam ton jak Toriel kiedy
ktoś sprzeciwiał się jej rozkazom
-dobrze proszę pani – odparł przytakując. Jackie popatrzyła na Papyrusa i
bez słowa mocno go uściskała. Ten poklepał ją po głowie i otworzył drzwi do
pojazdu bez żadnego słowa. Po tym jak odjechała popatrzył na Sansa.
-MUSZĘ POWIEDZIEĆ, ŻE TYM RAZEM PRZESADZIŁEŚ – jednocześnie próbując
rozweselić sytuację, ale dać i naganę bratu – MAM NADZIEJĘ, ŻE NASTĘPNYM RAZEM
JAK BĘDZIEMY JEŚĆ WSPÓLNIE KOLACJE OBEJDZIE SIĘ BEZ KŁÓTNI
-tak, byłoby lepiej, paps, ej..
-NIE BÓJ SIĘ BRACIE, NIE POWIEM NIKOMU O TYM CO ZROBIŁEM – uśmiechał się –
LECZ TO OZNACZA, ŻE CIĘ KRYJĘ, WIĘC JESTEŚMY PARTNERAMI W ZBRODNI
-heh, taaa – zaśmiał się słabo – powinniśmy wrócić do domu i sprawdzić co z
_____
-ZGADZAM SIĘ, BIERZEMY TAKSÓWKĘ CZY…
-użyłem dzisiaj już dużo magii – mruknął zawstydzony – nasze auto będzie
tutaj niedługo, tak?
-W RZECZY SAMEJ – objął brata ramieniem starając się zachować trochę ciepła
dla nich obu nim przyjedzie po nich pojazd. Droga powrotna przebiegła w ciszy,
co oznaczało że Papyrus o czymś myślał bardzo poważnie, normalnie powinien
nawijać cały czas. Sans oparł się o drzwi patrząc przez szybę. Może faktycznie
powinni się przeprowadzić? Nie, nie mógłby zrobić tego znowu Papyrusowi. Jak
znaleźli się na ich piętrze, zatrzymali się przed drzwiami do mieszkania
sąsiadki. – POWINIENEŚ TEŻ I JĄ PRZEPROSIĆ – mówiąc to wszedł do ich mieszkania
bez żadnego słowa. Sans westchnął, miał racje. Zapukał. I jeszcze raz. Żadnej
odpowiedzi. Kurwa. Nacisnął dzwonek, nadal nic. Widział światło pod drzwiami,
więc pomyślał, że po prostu go ignoruje. Nasłuchiwał przez chwilę i warknął.
-przepraszam – tylko tyle mógł powiedzieć, odszedł. W mieszkaniu zatrzymał
się na chwilę. Powinien zostawić jakąś wiadomość, jeżeli śpi to nie chce jej
budzić. Pomijając fakt, że dzwonek jej nie zbudził. Wszedł do kuchni i chwycił
za notes.
Przepraszam. Spierdoliłem, i prawdopodobnie zniszczyłem tę wspaniałą przyjaźń. Nie, zbyt szczerze.
Przepraszam. Nie, zbyt bezosobowo.
Wybacz mi, jestem paskudnym potworem i przepraszam, że musiałaś się o tym przekonać. Czy tak w ogóle wypada?
Przepraszam. Jestem pustogłowym. To by mogło być. Napisał notatkę i wsunął ją w jej drzwi. Zobaczy ją rano i będzie wiedziała, że to od niego.
Położył się na kanapie. Co się z nim dzieje? Dlaczego się tak zachowuje? Will w tej linii czasowej nie był aż taki zły. Powiedział mu jak się czuje, no i że ją kocha… Nie, pieprzyć to! Jeżeli w poprzednich liniach czasowych był ostatnich dupkiem to w tej też taki jest. Nic się nie zmieniło. Nic. Jest wypadkową, tak samo jak ten cholerny dzieciak. Wszystko zostaje takie samo, przynajmniej powinno. Poza tym był pewny, że bachor nie ma z tym nic wspólnego. Will to gnój. Po prostu. Sans ostrzegał siebie przed tym. Wszystko było prawdą. Ściągnął buty i położył się na poduszkach. Jego biedne blastery, je też powinien przeprosić. Mniejsza. Pomyślał i w końcu usnął wykończony przygodami dzisiejszego dnia.
I jak zawsze, śnił o niczym.