10 marca 2017

Undertale: Te mroczne momenty - Rozdział VI [In These Dark Moments - VI - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta, które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz - co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik 

Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:


Normalnie, sen byłby ucieczką, kilka godzin niczego. Próżnia, tak też można to określić. Lecz z jakiegoś powodu, szept kobiety odbijał się echem po czaszce – a on postanowił za nim podążyć. Obudził się na chwilę przed tym jak miał ją już odnaleźć i warknął czując słońce na swoich oczodołach. Miał zdrętwiałe kości, kiedy dźwigał się na łokciach. Mrużąc oczy zaczął rozglądać się po pokoju: nie, nadal taki sam. Dobry Panie, naprawdę strzepał sobie myśląc o tej biednej sąsiadce? Popatrzył na siebie, jego nasienie dawno zniknęło, jednak na koszulce nadal było widać jaśniejszą plamę. Rany, osiągnąłeś kolejne dno. Pomyślał. Jasne, robił sobie dobrze myśląc o kilku osobach kiedy był w Podziemiu, lecz wtedy było znacznie łatwiej. Różnorodność gatunków, bo potwory były między sobą wymieszane, dawała mu doże pole do popisu. Ludzie natomiast są tacy sami, i był całkiem pewny, że nie będzie mógł się z nimi dopasować. Lecz czy to źle, że pozwalał sobie trochę pomarzyć? Znowu poczuł znajomy ucisk w spodniach, jakby jego męskość sama odpowiadała mu na zadane pytanie „nie”. Westchnął ciężko, chciałby móc nad tym panować. Podrapał się po czaszce i przetarł zmęczone oczodoły. Cóż, kurwa. To zmienia postać rzeczy, troszeczkę. Nigdy nie był w kimś zakochany, nie miał na to czasu. Albo chęci, naprawdę. Jasne, miał za sobą swój pierwszy raz, ale to było dawno, dawno temu. Warknął na siebie, machając nogami nad ziemią, popatrzył na swoje podudzie. Przecież ona nic o tym nie wie, łatwo będzie to ukryć, prawda? Nie mówić. Pewnie jak zawsze szybko do tego przywyknie. Właśnie, pomyślał. Poza tym pewnie ma być kolejnym Zbawcą Świata, biorąc pod uwagę jak bardzo tajemniczy wobec niej jest jego notes. Lepiej nie fantazjować o bohaterze, w jego sytuacji byłoby to dziwne. Popatrzył na zegarek, a potem na telefon, który migał. Dostał wiadomość? Zerknął i lekko podskoczył, od niej.

Ona: Hej, chcę abyś wiedział, że Papyrus jest na wywiadzie i takie tam. Jak będę coś wiedzieć dam znać.

Zaraz, czy nie powinien też iść z bratem? Znowu popatrzył na godzinę i szczęka mu opadła. Kurwa! Spóźnił się do pracy! Niech do w diabły, to nawet nie jest spóźnienie! Natychmiast wybrał numer do sklepu i usłyszał Barbarę.
-Dodzwoniłeś się do Szybko i Świeżo, z tej strony Bar..
-barbara, cześć, to ja, sans, hej, jest ross? - zapytał nie będąc pewnym jak udawać chorego dla człowieka
-Oh Sans. Tak, nie czujesz się dzisiaj dobrze? Zaraz go podam – powiedziała powoli i odeszła od aparatu. Minutę później, Ross podniósł słuchawkę.
-Sans – przez chwilę szkielet panikował. Czy jego szef był zły?
-cześć – mruknął tak słabo jak to możliwe. Nagle, poczuł deja vu, dzięki Bogu!

Powiesz mu, że jesteś przeziębiony. Nie uwierzy. Da naganę.  

Powiesz mu, że jesteś chory na potworze sprawy. Natychmiast porzuci temat i zapyta się, kiedy Sans będzie na chodzie.

-cholera, przepraszam ross, dostałem… nie wiem nawet jak to wyjaśnić, ale to jedna z potworzych chorób – czuł się trochę źle, z tym kłamstwem.
-Coś potworzego? – brzmiał na wyraźnie skupionego – Cóż, poczuj się zatem lepiej. Następnym razem przedzwoń wcześniej, dobra? Muszę dać kogoś na twoje miejsce, póki nie wróci Tim.
-tak, tak, oczywiście, nie przewidziałem tego – jego szef westchnął
-Kiedy mam się ciebie spodziewać?
-kolejna zmiana, raz jeszcze przepraszam, do tego czasu poczuję się lepiej – po tym jak powiedział, praktycznie słyszał, jak Ross przytakuje.
-Nie ma sprawy. Zdrowiej koleś. Do zobaczenia – rozłączył się. Sans westchnął z ulgą. Dzięki Bogu, polubił tę pracę po tym jak zdał sobie sprawę z tego, jakim fajnym człowiekiem jest Ross i kilku współpracowników. Już miał wsadzić telefon do kieszeni, ale ten zawibrował. To ona.

Ona: Jackie chce was zaprosić na tajszycznę dzisiaj wieczorem. Możesz odmówić jak masz mnie dość ;P

Zaczął odpisywać, ale postanowił poczekać chwilę. Powinien być w pracy, prawda? Po denerwujących pięciu minutach wysłał wiadomość.

Sans: świetnie, dzięki

Sans: nie jadłem jeszcze tajszczyzny, ale spróbuję. jeszcze nie mam ciebie dość

Ona: Raaaany, dzięki.

Sans: proszę. 

Tajszczyzna? A co to? Wstał i zabierając ze sobą komórkę poszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie i wyciągnął tablet. Telefon położył obok siebie.
„czym jest tajszczyzna” wpisał w wyszukiwarce. Pierwszym co mu się pokazało było głupie zdanie, które w żaden sposób nie było pomocne „jedzenie pochodzące z Tajlandii” oraz „określa kto i gdzie je gotował” Raaany, co by zrobił bez tej wiedzy. Chwilę trwało, nim znalazł artykuł wyjaśniający więcej. Jakieś pikantne żarcie, dużo sosów, ryżu i mięsa… wzruszył ramionami. Nie był jakimś wymagającym smakoszem, ale przynajmniej będzie to jakaś odmiana od spaghetti. Zastanawiał się, czy w tej knajpie będzie mógł zamówić keczup, kiedy dostał kolejną wiadomość. Przywitała go wesoła nowina.

Ona: Twój brat ma pracę! :D :D

Jasna cholera. Naprawdę? Sans zamarł wpatrując się w litery, pozwolił sobie westchnąć z ulgą. Skoro Papyrus będzie pracował, to on ma możliwość zrezygnowania z drugiej pracy. Musiał ją znaleźć po tym jak zamartwiał się, czy w Szybko i Świeżo będzie wystarczająco dużo godzin, aby było na rachunki i mieszkanie oraz jedzenie. Całkiem dobrze zarządzał ich finansami, zwłaszcza że na start dostali spore zadośćuczynienie od rządu, lecz było ono wypłacane zaledwie przez rok od wyjścia na Powierzchnię, a pieniądze mają tendencję do znikania. Robił wszystko co w jego mocy, aby wraz z bratem mógł żyć na w miarę dobrym poziomie, lecz mimo to nadal mieli stare meble (które przyniósł z Podziemia przy pomocy teleportacji, ale o tym nikt nie musi wiedzieć). Sans był niedorzecznie oszczędny. Nie wiedział co odpisać, więc postanowił odstawić telefon. Z pewnością usłyszy od Papyrusa całe sprawozdanie, no i wypadają na kolację. Ona była naprawdę niesamowita. No i jeszcze taka delikatna… 
Popatrzył na dół zdając sobie sprawę, że jego ręka samoistnie gładziła członek jak tylko odstawił tablet. Co mu się dzieje? To musi być skutek jak do tej pory uśpionego życia seksualnego, tak na dobrą sprawę mógłby określić siebie nawet jako dziewiczego, a teraz zachowuje się jak wulkan. Zaśmiał się lekko i usiadł na swoim krześle. No, ale co z jego przypuszczeniami? Jak wyglądają ludzie? Pomijając oczywiście podobną anatomię. Popatrzył na zegarek. Zasadniczo miał czas aby się o tym dowiedzieć. Ale kurwa, to może tylko pogorszyć sprawę. Postukał palcem kilka razy w stół bijąc się z myślami, wstał i biorąc tablet wrócił do sypialni. Poszpera w internecie i przekona się, czym dokładnie jest tajszczyzna, ale to pierwsze wydaje się znacznie bardziej interesujące. Położył się na łóżku podstawiając pod plecy poduszkę, aby wygodnie się ułożyć. Dobra, google, zrujnuj mój świat.
anatomia ciała ludzkiej kobiety” przycisnął przycisk i niemal natychmiast ekran został zalany zdjęciami, naukowy artykuł wyjaśnił mu też, jak działają organizmy kobiet, to nie było seksowne, ale i tak bardzo fascynujące. Powoli zaczął sobie przypominać przypadkowe mięśnie i organy wewnętrzne. Potem jego bolączką stało się męskie ciało. Czy jest takie samo jak kobiece? Włączył nową zakładkę i wpisał hasło, tylko, ze zmienioną płcią. Właściwie prawie identyczne, pomijając oczywiste różnice jak piersi i ... Zaraz, zaraz, pomyślał. To ludzie też mają kutasy? To.. dobrze. Jasne, słyszał o tym jak mówili o chujach, ale zwykle w negatywnym znaczeniu. A więc skoro tak się rzeczy mają.... Natychmiast wrócił do kobiecej anatomii delikatnie stukając w klawiaturę
rozmnażanie ludzkich kobiet” i enter. Cóż. To dopiero odpowiedź. W większej części obie płcie są kompatybilne. Sans przywykł do Podziemnego doboru partnerów, gdzie nie każdy zawsze miał te same części. No, a z tego co przeczytał jego części mogą łatwo wpasować się w jej i ...
-SANS! - usłyszał z salonu. Kurwa! Szybko wyłączył tablet chowając go do szuflady przy łóżku. Cholera jasna, stoi mu? Zupełnie tak, jakby znowu był nastolatkiem. Warknął wsuwając swojego sterczącego członka do spodni, poprawił koszulkę tak, aby zasłaniała najwięcej jak się dało.
-tak brachu? - wyszedł z pokoju. Papyrus natychmiast się przy nim znalazł.
-UDAŁO SIĘ! MAM PRACĘ! - mówiąc to mocno go przytulił. Sans zaśmiał się lekko, jego męskość opadła.
-o tak! kiedy zaczynasz? - zapytał, jego brat przez chwilę myślał
-NIE PAMIĘTAM! ALE MAM ZABRAĆ MOJĄ KARTĘ IDENTYFIKACYJNĄ POTWORÓW NA KOLACJĘ DZISIAJ! IDZIESZ NA KOLACJĘ, TAK? -choć zapytał, to Sans wiedział, że nie jest to naprawdę pytanie.
-oczywiście, jak miałbym tego nie świętować? będzie fajnie – uśmiechnął się autentycznie. Papyrus odstawił mniejszego kościotrupa
-I W TAKI SPOSÓB BĘDĘ MÓGŁ WNIEŚĆ WKŁAD W NASZE WSPÓLNE ŻYCIE! ODPOCZNĘ, A POTEM PRZYGOTUJEMY SIĘ NA NASZĄ RANDKĘ ZE WSZYSTKIMI!
-to nie jest randka paps, to tylko kolacja – zaśmiał się. Szkielet wywrócił oczami.
-TEGO NIE WIEMY PÓKI SIĘ TAM NIE ZNAJDZIEMY. KTO WIE MOŻE JAKIEŚ PANIE BĘDĄ CHCIAŁY SIĘ DO MNIE ZALECAĆ? - szturchnął go kilka razy – NIE MOGĘ NIC PORADZIĆ NA TO, ŻE JESTEM TAKI SŁODKI.
-oczywiście – przytulił lekko Papyrusa – jestem z ciebie dumny, zdrzemnę się póki co, dobra?
-NAPRAWDĘ? WYGLĄDASZ JAKBYŚ DOPIERO WSTAŁ. PRACOWAŁEŚ DZISIAJ?
-krótka zmiana – wzruszył ramionami
-AH ROZUMIEM! NORMALNIE MYŚLAŁBYM, ŻE UNIEMOŻLIWIAJĄ CI DOBRZE ZAROBIĆ, ALE NIE KLASYFIKUJEMY SIĘ JUŻ DO TEGO
-choć nadal to dobry wypełniacz rozmowy – zaśmiał się. Jego brat przytaknął
-W RZECZY SAMEJ! ŚPIJ DOBRZE, DO ZOBACZENIA WIECZOREM – odwrócił się by zniknąć w swoim pokoju, ale w progu się zatrzymał – I DLA DOBRA NAS WSZYSTKICH, PROSZĘ, ZMIEŃ KOSZULĘ
Cholera jasna! Co za idiota, oczywiście że Papyrus zauważył! Twarz Sansa zrobiła się ciemno niebieska i praktycznie zatrzasnął drzwi za sobą. Słyszał, jak wyższy szkielet śmieje się przebiegle, uderzył się otwartą dłonią w czoło. Dobry Panie, co się z nim dzieje? Wskoczył na łóżko, sen będzie najlepszą opcją. Zerknął na szufladę, może by tak poszukał więcej informacji? Nie, to tylko przyniesie więcej problemów. Zamknął oczy, jednak sen tak łatwo nie przychodził. Kręcił się i wiercił na łóżku, myśląc tylko o jednym:
Jesteśmy kompatybilni.


Sans i Papyrus dostali namiary od Willa. Udało im się złapać taksówkę bez większych problemów, oboje mieli schowane głowy w kapturach aby nie ściągać na siebie zbyt dużej uwagi. Taksówkarz przez chwilę się na nich gapił, ale całe szczęście nic nie powiedział. Bracia rozmawiali między sobą cicho. Tak właściwie głównie Papyrus nawijał o egzotycznym makaronie i jego smaku. Jak weszli do restauracji, Sans natychmiast prześledził pomieszczenie. Nie przegapił Jackie, która machała im jak opętana by przykuć ich uwagę, zaśmiał się słabo. Pociągnął za rękaw brata, który zerkał to na niższego, a to na kobietę.
-AH TAK! MNIEJSZY LUDŹ! LUBIĘ JĄ! - oznajmił kiedy szli w jej kierunku
-Cześć chłopaki – odezwała się uprzejmie - _____ jest w drodze, właśnie wyszła z pracy. Jak wasz dzień?
-CUDOWNIE, DZIĘKUJĘ! - uśmiechał się szeroko jak zawsze – JESTEM PEWIEN, ŻE WIESZ O PRZYCZYNIE DZISIEJSZEGO SPOTKANIA – Jaskie zaśmiała się lekko
-Tak, moje gratulacje! Cieszę się, że udało ci się znaleźć pracę! _____ zawsze lubi pomagać innym. - Sans patrzył to na jedno, to na drugie.
-jest zaradna – Jackie przyglądała mu się przez moment
-Zdecydowanie. Wspominała mi, że nawet założyliście jakiś klub książki? – Sans starał się zapanować nad emocjami, czuł jak powoli się rumieni.
-tak, czyta jakąś gównianą nowelę o wampirach, śmiałem się z niej, jest świetnie, też powinnaś kiedyś spróbować – uśmiechnął się spokojnie. Cholera, tak naprawdę nie chciał aby ktokolwiek do nich dołączył.
-Wolę telewizję, jak mam być szczera – zaśmiała się.
-JA RÓWNIEŻ – zaczął pełen entuzjazmu – JESTEM WDZIĘCZNY NASZEJ WSPÓLNEJ WSPANIAŁEJ PRZYJACIÓŁCE, TERAZ MAMY WIĘCEJ KANAŁÓW NIŻ PIĘTNAŚCIE! – Jackie zamrugała kilka razy, ale nic nie powiedziała
-więc tajszczyzna? nigdy nie jedliśmy – teraz się uśmiechnęła
-Rany, to prawdopodobnie moje i mojej bestii ulubione jedzenie. Jesteśmy pijane? Makaron. Głodne? Curry. Smutne? Zupa. Tak jakby całe menu było stworzone dla nas – zachichotała lekko, przypominając sobie o kilku rzeczach. Papyrus miał właśnie coś powiedzieć, kiedy zatrzymał się dostrzegając sąsiadkę.
-Cześć! – powiedziała podchodząc do Jackie, uścisnęła ją. Sans pomachał, desperacko starając się zapomnieć jego nocne przygody. Papyrus niemal natychmiast pochwycił ją i lekko podnosząc do góry mocno uścisnął.
-WITAJ NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKO! ROZMAWIAŁEM Z TWOJĄ NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĄ O TYM JAK WSPANIAŁA JESTEŚ I JAK BARDZO JESTEM CI WDZIĘCZNY! – wypalił.
-Ta! To miłe ze strony Willa. - Jackie wycedziła to przez zęby. Sans uniósł brew patrząc na nią pytająco, wymienili się spojrzeniami. Papyrus odstawił swoją przyjaciółkę na ziemię i usiadł znowu na swoim siedzeniu w restauracji. Ściągnęła swoją kurtkę i zajęła miejsce.
-Co nie? Ale szczerze... – popatrzyła na wyższego z braci – Will nie zrobił za wiele. Papyrus ma talent, a Will wolne miejsce stanowisko w restauracji. Naprawdę chciał go zatrudnić, więc to dobrze.
-TY TEŻ MASZ W TYM SWÓJ UDZIAŁ, DZIĘKI TOBIE POZWOLIŁ UZEWNĘTRZNIĆ SIĘ MOIM KUCHARSKIM UMIEJĘTNOŚCIOM! – Sans przeniósł swój wzrok na nią, a kiedy w końcu spojrzała w jego stronę
-dzięki – tylko tyle mógł powiedzieć. Uśmiechnęła się i lekko go szturchnęła.
-Jackie powiedziała wam co jest w menu? - Sans i Papyrus przytaknęli
-JEST TUTAJ TAK DUŻO MAKARONU!
-Żarcie jest pikantne – powiedziała – Pamiętam, że nie lubisz ostrego – zerknęła współczująco na Sansa. Kurwa, pamięta to. Cóż, a więc odpada połowa rzeczy z menu.
-SANS JADŁBY OSTRE JEDZENIE C…- zaczął, ale Sans kopnął go pod stołem mając nadzieję, że to go uciszy - AAŁ! SANS! DLACZEGO TO ZROBIŁEŚ?- zerknął na swoje nogi. Niższy uśmiechnął się najbardziej luzacko jak tylko umiał.
-nie, papyrus, mówisz o kimś innym – powoli popatrzył w jego stronę, światełka w jego oczach na chwile zniknęły. Wyższy załapał i postanowił się zamknąć.
-OH TAK, KTOŚ INNY, MÓJ BŁĄD. TO BYŁ... INNY... SZKIELET... JAKIEGO ZNAM. – odparł lecz nie brzmiał przekonująco. Sans opuścił ręce. Nie potrzebuję tego dzisiaj. Jackie chrząknęła i popatrzyła na _____, zmieniając temat.
-Więc! Co nowego? Coś ciekawego?
-Stara bida. Znasz mnie
-PRAWIE ZAATAKOWAŁA MĘŻCZYZNĘ W MOJEJ OBRONIE! – Co?! Sans podniósł na nią głowę.
-Już, już. To nic wielkiego, Papyrus – pomachała rękami, a potem przeniosła wzrok na niższego potwora– Jakiś dupek był niemiły, więc powiedziałam mu to i tamto
-JEŻELI MOGĘ SOBIE POZWOLIĆ, POWIEDZIAŁAŚ ŻE PRZYWIĄZAŁABYŚ GO ZA JEGO INTYMNE CZĘŚCI DO SAMOCHODU I POJECHAŁA
-To też. - Jackie się śmiała
-Taaaa, cała ty. – zdzieliła ją w ramie po przyjacielsku - Szkoda, że tego nie widziałam! Zrobiłabym pewnie to samo.
-Pewnie tak. Zrobiłybyśmy mu z dupy jesień średniowiecza – zaśmiała się. Uśmiechnął się na krótką chwilę wspominając Undyne, ale wtedy zdał sobie sprawę z tego o czym mówią.
-nie zrobił wam niczego złego, prawda? - zapytał szybciej niż normalnie
-Nie, oczywiście, że nie. Był chamski – uniosła brwi– Wiesz, jak staruszki z autobusu– westchnął
-ah, rozumiem. cóż pieprzyć go – oparł się wygodniej – i tak pewnie by was zgubił gdzieś po drodze
-NAJPRAWDOPODOBNIEJ – zamyślił się – SPACEREK BYŁ MIŁY
-Praca była zwyczajna. Piotruś nie mógł się zamknąć przez cały dzień, bla bla. No i Papyrus dostał pracę – przytaknął tak samo jak Jackie – A co u ciebie?
-Cóóóż, pamiętasz ten awans jaki chciałam dostać? - zapytała
-Tak.
-Mam go.
-Kurwa, tak! - krzyknęła zadowolona tupiąc nogą. Rany, jest słodka, pomyślał i natychmiast się uśmiechnął. Koniecznie musi z tym przestać. – Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - Jackie zamknęła usta i skrzyżowała ręce na piersi
-Wiesz dlaczego. Nawet nie zaczynaj – machnęła na nią ręką. O co chodziło? Sans wiedział, że coś jest na rzeczy ale teraz to nie jest dobry pomysł, aby o to wypytywać. Papyrus wyglądał na niego zdziwionego biorąc udział w plotkowaniu, ale jak zawsze przytakiwał z entuzjazmem.
-Mniejsza. Będziemy czekać na Willa z zamówieniem czy co?
-Nie musimy – powiedziała Jackie mechanicznie. Sans uniósł brwi. Ona naprawdę go nie lubi. Nawet nie próbowała tego ukrywać. Może powinien z nią zamienić słówko na jego temat, jak tylko będzie okazja.
-WOLAŁBYM POCZEKAĆ, ON JEST PRZYCZYNĄ MOJEGO DOBREGO DNIA. ZABRAŁEM SWÓJ DOWÓD! - powiedział uśmiechnięty. Jackie westchnęła lekko.
-Więc weźmy coś do picia – Wszyscy na to przystali i zaczęli rozmawiać czekając na ostatniego z bandy. Sans zaczął nerwowo poruszać nogą pod stołem, czekanie go zabijało. Czy dzisiaj wydarzy się coś złego? Will pojawił się po około 10 minutach przytulając się do przyjaciółki Sansa bez wcześniejszego uprzedzenia.
-Cześć – Sans poczuł jakby ktoś wrzucił go do oleju, jak tylko ten ją dotknął  - _____! Jackie, Sand, Papyrus! - szkielet poczuł, jak jego oczy lekko zamigotały. To było celowe.
-Sans, głupku – poprawiła go. Popatrzył na nią pełen zmieszania.
-Przepraszam, a jak powiedziałem? - Sans chciał mu dogadać, lecz zamiast tego zacisnął pięść pod stołem. Papyrus przyglądał mu się, lecz ten to ignorował. Jego brat może zachowywać się czasami jak głupek, lecz jest zaskakująco dobrym obserwatorem.
-sand – mruknął – nic się nie stało - Pierdol się.
-Widzisz? Nic się nie stało – Will chwycił za menu – Zamówiliście już coś? - uścisnął za rękę Papyrusa, na co ten zareagował radością
-Jeszcze nie. - odezwała się Jackie – Gdzie Hannah?
-Ona... em... nie mogła przyjść – powiedział szybko. Sans natychmiast wyłapał zmianę tonu głosu, zaczął się zastanawiać skąd ona go zna. Ukradkiem wyciągnął telefon i napisał. 

Sans: puk puk

– To nic wielkiego. Przyszedłem na tajszczyznę. No i na sake. - Szkielet kilka razy pogładził nerwowo blat przed sobą, starając się zwrócić uwagę sąsiadki. Popatrzyła na niego. Jego wzrok przeskakiwał z trzymanego pod stołem telefonu na nią. Po chwili zrozumiała

Ona: Za bardzo się wstydzisz, by powiedzieć kawał na głos?

Nie odpisał. Wiedziała jak to idzie. Dalej, chwyć haczyk.

Ona: Kto tam?

Sans: zodiak

Ona: Zodiak?

Sans: zodiak dawna znasz tego gościa?

Starał się panować nad sobą. Jedyne co wiedział to to, że ten typek jest niebezpieczeństwem prawdopodobnie dla niej i dla Papyrusa. Jackie zauważyła, że piszą między sobą. _____ szepnęła "pierdol się", szkielet nic nie mógł poradzić jak uśmiechnąć się na to.

Ona: Taa, już trochę, opowiem ci później.

Sans wzruszył ramionami i odłożył telefon, starał się wyglądać normalnie. Szturchnęła Willa.
-Zamawiaj swoje żarcie, umieram z głodu.
-Dobra, dobra! Rany, jaka niecierpliwa!
Zaraz potem przyszedł kelner. Will zamówił dla każdego po sake oraz szklance piwa. Bracia patrzyli po sobie wyraźnie zmieszani. Co to w ogóle jest? Zajmuje prawie cały stół. Will podniósł mniejsze naczynie, Sans zrobił tak samo i westchnął. A więc to gorzałka. Nie była mu obca, jednak jego brat z drugiej strony, nie znał jej w ogóle.
-Papyrus stał się częścią zespołu, a więc jest powód do picia. Pierwszy... uh.. - myślał przez chwilę, szukając właściwego słowa – Pierwszy potwór z niesamowitymi talentami w mojej restauracji. Niech twoja kariera będzie długa i owocna! - uniósł kieliszek. Sans i Papyrus przyglądali się wszystkim. Co się teraz robi?
-O CO W TYM CHODZI? - zapytał, Sans drapał się po tyle czaszki
-mamy to wlać do piwa? - Papyrus z trudem łapał powietrze.
-OH! A WIĘC TO ALKOHOL? TO CIEKAWE! - był zachwycony. Sans za to lekko jęknął. Wiedział że jego brat jest bardzo głośny i nie każdemu może się to spodobać.
-Wszyscy mamy wypić to w jednej chwili. Niczego nigdzie nie wlewamy. Na trzy, kiedy krzyknę „kampai”. - wyjaśnił Will – Gotowi? - zaczekał póki wszyscy nie chwycą za swoje kieliszki. - Ichi... ni... san...! -
-KAMPAI! - krzyknęli wszyscy, bracia nieco później a potem wypili po szocie.
-FANTASTYCZNIE! - zdał sobie sprawę że ubrudził sobie garnitur – NIE FANTASTYCZNIE. -skrzywił się z niesmakiem.
-Nie jesteś fanem? - zachichotała ścierając krople alkoholu z blatu.
-NIE SZCZEGÓLNIE, ALE DZIĘKUJĘ WILL TO BYŁO MIŁE Z TWOJEJ STRONY – nadal był wesoły, _____ i Jackie zachichotały. Will zaśmiał się, a potem popatrzył na sąsiadkę Sansa, chwycił jej brodę w dwa palce. Natychmiast zauważył, jak całe jej ciało staje się cieplejsze, podczas kiedy on robił co mógł aby stłumić w sobie warknięcie. Dlaczego jestem taki protekcyjny? Warknął w myślach. Masturbowałeś się myśląc o niej, ale to nie znaczy, że należy do ciebie idioto. Trzymaj dla siebie swoje chore fantazje. Mimo to zastanawiał się, czy zachowywała by się tak samo gdyby on jej coś takiego zrobił.  
-Ubrudziłaś się trochę – powiedział wycierając jej policzek palcem. Nie trzeba było geniusza aby wiedzieć co oznacza ten gest, jej ciało desperacko pragnęło więcej jego dotyku, lecz jednocześnie chciała uciec.
-Taaa, niezdara ze mnie. - Jackie przyglądała się z uwagą.
-Rusz dupę, muszę iść do łazienki – _____ powiedziała do Willa
-Jasne – przesunął się.
-Pójdę z tobą – zakomunikowała szybko Jackie.
-Co jest z tymi dziewczynami, że chodzą w parach do kibli? Czy wasze też tak robią? - zapytał się Sansa, który lekko się zaśmiał starając wyglądać najbardziej przyjaźnie jak się da.
-wygląda na to, że jednak nasze gatunki tak bardzo się od siebie nie różnią
-Więc, cieszysz się Papyrus? – zapytał, brat przytaknął szczęśliwy
-TAK! MINĘŁO TROCHĘ CZASU ODKĄD BYŁEM ZATRUDNIONY! NA POWIERZCHNI TO JEST… TRUDNE, ALE IM WYŻSZE WYZWANIE TYM LEPSZA NAGRODA!
-Przykro mi to słyszeć. Będąc szczerym, nie miałem styczności zbyt często z … waszym gatunkiem. Mamy takiego dostawcę, no i wiemy że czasem ktoś tutaj zawita wiedząc, że mieszkańcy nie traktują źle potworów. Przykro mi, że musieliście się spotkać z chamstwem. – miał poważny ton. Sans zmarszczył brwi. Wiedział, że Will mówi w tej chwili to co myśli.
-ja też będę szczery, to chujowa sprawa – wtrącił się – ale całe szczęście, są też dobre osoby takie jak ty, dzięki za danie szansy papyrusowi i za zatrudnienie go – A co, jeżeli się mylę?
-Jasne. Jak powiedziałem, nie widziałem wcześniej nikogo tak dobrze przygotowanego na rozmowie kwalifikacyjnej! Naprawdę jestem pod wrażeniem – pochylił się nad stołem i poklepał Papyrusa po ramieniu – Będziesz zajebisty, chłopie – ten lekko się uśmiechnął na słowo „chłopie”
-C-CÓŻ! DZIĘKUJĘ, KUMPLU! – Sans wiedział, że jego brat już uznał iż ma kolejnego przyjaciela. –OH TAK! ZABRAŁEM ZE SOBĄ SWOJE DOKUMENTY! – mówiąc to wyciągnął portfel i podał mu kartę.  Will zaśmiał się lekko i zabrał ją od niego.
-Dzięki, to ułatwia wiele rzeczy – uśmiechał się serdecznie
-od jak dawna pracujesz w restauracji? – zapytał ciekawy
-W tej? Od jakichś sześciu lat. Ale moja rodzina ma kilka na własność. Ten zawód praktycznie wypiłem wraz z mlekiem matki. Moja starsza siostra jest szefem w Chef Latrouse w Los Angeles – Papyrus otworzył szerzej oczy
-CHEF LATROUSE?! – praktycznie wykrzyczał. Will przytaknął zaskoczony – MÓJ BOŻE! OGLĄDAM GO PRAKTYCZNIE KAŻDEGO RANKA I WYKORZYSTUJĘ JEGO PORADY W MOJEJ KUCHNI! – zamyślił się na chwilę i jakimś cudem zrobił się jeszcze głośniejszy – ONA PRACUJE W AVEC NOUS?!
-A no! – był wyraźnie dumny – Już od kilku dobrych lat, zarządza jedną z jego restauracji.
-CZY.. CZY MYŚLISZ, ŻE KIEDYŚ MÓGŁBYM JĄ POZNAĆ? – Will zaśmiał się spokojnie
-Wpada czasami do mnie, jesteśmy ze sobą blisko – Papyrus aż klasnął w ręce z radości – Przedstawię was sobie przy najbliższej okazji. – Kelner przyszedł podając kolejną rundkę sake. Papyrus przyglądał się kieliszkom z niesmakiem.
-TO BĘDZIE TRUDNE ZADANIE- Sans zmarszczył brwi zagubiony. Było coś dziwnego w Willu. Choć teraz zachowywał się naprawdę w porządku, jednocześnie miał w sobie coś niepokojącego. Do stołu wróciły dziewczyny. Jackie praktycznie wcisnęła się pierwsza siadając naprzeciw Sansa obok Willa, temu się to nie spodobało, lecz nie zareagował. Wskazał na drinki w stronę _____, ale Jackie pacnęła go w rękę.
-_____, zluzuj. Zabraniam jej pić – powiedziała do Willa, ten chwilę się przyglądał z pełnym zmartwienia wyrazem twarzy
-Wszystko dobrze? Przepraszam, odprowadzić cię do domu? Mogę...
-Nie! Wszystko dobrze! Mam nad wszystkim kontrolę. - Przerwała mu Jackie– No i też tu jestem, w tym szocie dotrzymam wam towarzystwa. – wzięła kilka drinków i położyła jeden przed sobą, potem Sansem i Willem. Coś się stało w łazience, wiedział to. Oczy jego sąsiadki były jakby lekko zaczerwienione. Popatrzył na mężczyznę. Dam radę.
-wchodzę, jeżeli ty wchodzisz. – mruknął nisko
-Zgoda, karzełku – zaśmiał się lekko obracając w palcach naczynie z pogodnym uśmiechem
-CZY NAPRAWDĘ MUSZĘ TO WYPIĆ? - mruknął, Sans i Will rzucili w Papyrusa złowrogim spojrzeniem i jak jeden mąż odpowiedzieli
-Tak.
-DOBRZE, ALE NIE CHCĘ WIĘCEJ. - wyglądał na niezadowolonego. Sans i Will patrzyli na siebie i w jednej chwili wychylili do dna. Dobry Boże, to smakuje jak gówno. Dlaczego smakują mu takie śmieci? Lecz mimo wszystko szkielet nie zamierzał przegrać. Zachowywał się nie jak on. Normalnie pewnie olałby takie zawody, czy grę, ale z jakichś powodów nie chciał aby tak było dzisiaj. Gdzieś na dnie czaszki słyszał głos który mu mówi, że jest skończonym kretynem, ale miał to gdzieś. Nie lubił tego typa, a nie lubił go bo … nie miał pojęcia dlaczego. Sześć drinków później, ruchy były znacznie bardziej spowolnione i niepewne. Jasne, nadal alkohol smakował jak gówno, ale z każdą kolejną rundą dawało się to lepiej znieść. Przy piątym miał wrażenie, że Will się podda, ale ten chwycił za szóstego. Papyrus zatrzymał się przy dwóch, już gibał się w siedzeniu, okazjonalnie próbując coś powiedzieć. Rozglądał się jak małe dziecko po miejscu, szczerzył się do Sansa. Dlaczego nie piją razem częściej? Było świetnie. Niższy szkielet powoli jadł swoje kluski, głównie kiedy jego sąsiadka nie patrzyła, praktycznie wciskał je w swoją twarz. Śmiała się z czegoś, bardzo mu się to nie spodobało. Nie to, że nie lubił jak się śmieje, ale … śmiała się teraz nie z jego fantastycznych kawałów. Koniecznie musiał to zmienić.
-psssst. hej. – zaczął pochylając się nad nią na tyle na ile mógł
-Co? – przyglądała mu się z ciekawością
-jaka jest najkrótsza książka na świecie? – zauważył, jak uśmiecha się szerzej. O tak, to będzie dobre.
-Jaka?
-poczet francuskich bohaterów narodowych – mówił powoli, nadziewając klusek na widelec. Zaczęła się śmiać, szkielet poczuł się jak zwycięzca. To było naprawdę dobre. Will popatrzył na niego.
-Komediant, co? – zapytał. Sans przytaknął, lecz pamiętał jak czasem był tak nazywany i nigdy mu się to nie podobało.
-można tak powiedzieć – wyszczerzył się. Papyrus jęknął
-NIE NAKRĘCAJ GO. JEGO ŻARTY SĄ STRASZNE. - starał się zjeść kluski łyżką.
-sprawiają, że się uśmiechasz, paps - poklepał go po plecach
-WŁAŚNIE DLATEGO ICH NIENAWIDZĘ – w końcu udało mu się nabrać potrawy i wsadził łyżkę do buzi
-Więc.. jak jecie? - zapytał Will – Wiem, że ostatnio zabawnie odpowiedziałeś, ale to nie może być tylko hokus pokus. Sand dasz nam jakieś prawdziwe wytłumaczenie? - Znowu to powiedział. Celowo.
-Sans. - poprawiła go sąsiadka. Sans uśmiechnął się czując radość z tego powodu. Will wywrócił oczami,mruknął 'mniejsza' i znowu popatrzył na Sansa. Deja vu byłoby w tym wypadku bardzo pomocne, ale żadne nie chciało przyjść.
-wyjątkowo nie wziąłem ze sobą podręcznika do anatomii potworów, więc nie wiem czy będę mógł odpowiedzieć na to pytanie. - zjadł trochę swojego jedzenia. Jackie mało się nie zakrztusiła, _____ przystawiłaś dłoń do ust i zaśmiała się cicho. Ludzie mogli tego nie zauważyć, lecz Sans dostrzegł skwaszenie na twarzy Willa kryjące się za luzackim uśmiechem.
-Dobre, niziołku. Zapamiętam sobie. - mruknął i zerknął na Papyrusa, Sans natychmiast zrozumiał o to chodzi. A ja zapamiętam to, dupku.
-to proste, mam usta, widzisz? - ostrożnie odwrócił się w jego stronę i otworzył szczękę - mam też zęby, dziwne co? jedzenie idzie tędy, a potem ...- mówił dalej, ale po minie Willa widział, że ten zaraz mu przerwie. Nie pokazywał ich ludziom, bo wiedział że ci zazwyczaj się boją jego kłów. Papyrus miał to szczęście, że jego zęby były "normalne"
-Dobra, dobra. Łapię. Raaaaany. - Will machnął ręką. Sans był zadowolony z uzyskanego efektu. Zaśmiał się lekko czując się całkowicie spełnionym. Z jakichś powodów zerknął na sąsiadkę. Przyglądała mu się z uwagą. Cholera. Lecz.... nie wyglądała na przestraszoną. Raczej... zainteresowaną. Nie, nawet więcej. Kiedy spojrzał w jej oczy poczuł, jak całe jej ciało przenika dreszcz. Szkielet zaczął szczerzyć się szerzej, ciesząc się z tego w co ją wprawił. Natychmiast chwyciła za widelec nadziewając makaron.
-To jedzenie jest wyśmienite – zaśmiała się nerwowo
-Taaa. - głos Jackie był nicki
-KOCHAM WAS WSZYSTKICH! - wystrzelił nagle Papyrus patrząc w talerz 


Nie zatrzymało się na sześciu kolejkach, Will powinien być już zalany, pomyślał Sans. Był szkieletem, który mógł znieść wiele procentów, podobało mu się kiedy ludzie myślą, że są w stanie go przepić. Lata chlania aby zapomnieć dla człowieka (czy jak w jego przypadku dla potwora) dają wprawę. Stał chwiejąc się nieco bardziej niż chciał, ale nie miał problemów z utrzymaniem równowagi, Papyrus niestety już tak. Will zachowywał się jakby nic się nie działo, grając przed nimi, Jackie okazała się najmądrzejsza, omijała kolejki i zadzwoniła po taksówki dla wszystkich, aby dotarli bezpiecznie do domów, jako ostatnią wezwała dla siebie. Sans przyglądał się jak jego sąsiadka wyszła by zaczerpnąć trochę powietrza, nim to jednak zrobiła delikatnie uśmiechnęła się w jego stronę. Nie umknęło to Willowi, który teraz wpatrywał się w kościotrupa.
-Słodka, prawda? - zapytał nonszalancko, Sans wzruszył ramionami starając się udawać niezainteresowanego
-jak na człowieka to tak – odparł. Will wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi
-Tak, domyślam się, że nie jest w twoim typie, co nie? Ludzie i potwory i takie tam... - Oh, prawdopodobnie lepiej bym do niej pasował niż ty, dupku. Nagle pojawiło się deja vu, lecz przez gorzałkę było trochę zamglone. 
Powiedz mu, że każdy człowiek ma w sobie szkielet. Will NIE BĘDZIE zadowolony. Wybiegnie.

Zażartuj, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować. Will NIE BĘDZIE ZADOWOLONY. Walnie jakiś niesmaczny kawał i wyjdzie.

Nic nie mów. Will się zaśmieje, przytaknie i wyjdzie.

-ta, nie rozumiem powiązania – wycedził przez zęby. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, lecz Sansowi nie podobała się ta mina.
-Nie winię cię. Idę zapalić. Zaraz wrócę – to mówiąc poklepał potwora w ramię, tak samo Papyrusa i wyszedł. Może i był przyjacielski, ale było coś obrzydliwego w jego zachowaniu. Niższy szkielet westchnął, jego garda nieco opadła jak tylko Will sobie poszedł.
-MOŻE POWINNAŚ ZAMÓWIĆ TYLKO JEDNĄ TAKSÓWKĘ DLA NAS I NASZEJ WSPÓLNEJ PRZYJACIÓŁKI? MIESZKAMY NAPRZECIWKO SIEBIE – głos Papyrusa był nieco wyższy niż przeciętnie. Jackie uderzyła się ręką w czoło i przytaknęła mu.
-Tak, dzięki! Zapomniałam o tym z jakiegoś powodu. Zadzwonię i odwołam jedna taryfę. A tak właściwie, gdzie Will? - rozglądała się dookoła. Sans zerknął na nią i wzruszył ramionami.
-wyszedł zapalić – Jackie zmarszczyła brwi
-Ugh, ten oślizgły dziad, lepiej aby dał jej spokój – warknęła do siebie, a potem zakryła usta ręką. Papyrus wyglądał na zaskoczonego, tak samo jak Sans – Olejcie to. Nic nie mówiłam.
-UWAGA ZIGNOROWANA - ... jednak Sans nic nie powiedział.
-tez wyjdę, dam im znać, że zadzwoniliśmy już po taksówki – Jackie przyglądała mu się z uwagą – zostań tutaj, dobra paps?
-DOBRZE! - przeszedł chwiejnym krokiem obok Jackie, zarzucił kaptur na głowię i zniknął za drzwiami. Rozejrzał się dookoła, a potem ich dostrzegł. Will definitywnie naruszał jej przestrzeń osobistą. Sans nie był w stanie powiedzieć, czy jest to coś co się jej podoba czy nie. Lecz kiedy przysunął się bliżej by pocałować ją w kark, warknęła niezadowolona. Czy ten dupek przypadkiem nie ma dziewczyny? I co ważniejsze, nie umie odczytać sygnałów, że ona tego nie chce? Po dokonaniu osądu, Sans podszedł do nich szybko.
-chyba się jej to nie podoba – odezwał się z tyłu starając się rozładować sytuację. Jednocześnie nie pozwalając zapanować nad sobą własnej zazdrości.
-Odpierdol się – wysyczał Will ściszając głos, sąsiadka szybko chwyciła go za ramiona i odsunęła go od siebie.
 -Ogłaszam w imieniu społeczeństwa, że Will został deputowany do Melinacity. - powiedziała szybko  – Właśnie przyjechała taksówka dla pijaków, nakazuję ci do niej wsiąść. Teraz. - starała się brzmieć najpoważniej jak umiała, Sans zauważył jak Will lekko zadrżał.
-Akurat. Wiesz, że mam rację _____. - puścił ją i wrócił do środka. Szkielet westchnął i przez chwilę patrzył się na nią, jak pusto spogląda w stronę przejeżdżających aut na ulicy. Podszedł stając obok niej.
-dobrze się czujesz?
-tak.
-nie wyglądasz. - mruknął
-Jakbyś mnie kurwa znał. - poczuł jad w jej głosie. W jednej chwili przybrał postawę obronną. Dlaczego się w to mieszasz? To tylko twoja pieprzona sąsiadka. Zostaw to. Ludzie są zbyt skomplikowani.
-wygląda na to, że faktycznie cię nie znam - nie czuł deja vu, ale wiedział że najlepiej teraz będzie po prostu oddalić się. Idąc w stronę restauracji usłyszał jej głos.
-Puk puk - Nie odwrócił się. To nie jest sprawiedliwe.
-kto tam?
-Szukam.
-czego?
-Kogoś kto na mnie zasługuje. – Oboje patrzyli się teraz na siebie. Jej twarz wyglądała … mizernie, przepełniona smutkiem i zmęczeniem. Znał ten wyraz, widział go wiele razy u siebie, zakładał go kiedy nikt nie obserwował. Starał się uśmiechać, trzymać w całości, lecz i on sam w tej chwili zmarniał w oczach. Nie potrzebował tego jako wisienki na torcie. Trzymaj dystans. Jak zawsze. Tak będzie lepiej.
-nie wiem o kim mówisz. – i z tymi słowami wszedł do restauracji. Czuł, że to najbezpieczniejszy wybór jaki powinien dokonać. Delikatne światła w środku były znacznie przyjemniejsze niż pusta, zimna ulica oraz załamana kobieta na zewnątrz. Podszedł do stolika, został przywitany przez Papyrusa i Willa, którzy śmiali się z jakiejś historyjki. Jackie popatrzyła na Sansa.
-Wszystko dobrze? – zapytała zerkając ukradkiem na Willa
-ta, dobrze – Popatrzył mu w oczy, ten przytaknął, dając mu do zrozumienia, że muszą pogadać. Sans westchnął niezauważalnie i znowu skierował się na zewnątrz. Kiedy się tam znaleźli jej już nie było. Pewnie wzięła taksówkę, pomyślał. Willowi z jakiegoś powodu to nie przeszkadzało.
-Rany, wybacz – zaczął – Mam teraz gorszy okres
-taa? – Nie był zainteresowany, ale tak przynajmniej mógł zachować spokój.
-Tak, pokłóciłem się z dziewczyną, Hannach, dzisiaj rano, głównie z mojej winy. _____ i ja jesteśmy przyjaciółmi od lat, wiesz? – wsadził ręce do kieszeni. Sans pochylił lekko głowę, deja vu. Słyszał wypowiadane przez Willa słowa, nie miał czasu na analizowanie ich jak zawsze, zapewne przez alkohol.

Powie co o tobie myśli. To nie będzie nic przyjemnego. Odejdziesz. Wszystko pozostanie tak jak było.

Pokłócicie się. Będziecie się bić. Powie ci o rzeczach jakich nigdy nie będziesz chciał usłyszeć. Z jakiegoś powodu, to będzie kij w mrowisku.

Sans przyglądał się mężczyźnie powoli unosząc głowę. Wypowiadał się milej, życzliwiej? Tego Sans nie wiedział, skupiał się tylko na tym co powiedziało mu daja vu. Nie. Wszystko czego chciał teraz słuchać to tylko i wyłącznie daja vu.
-Nie łapiesz, co? – dobiegł do niego głos – Owinąłem ją sobie dookoła paluszka, kościsty kompanie. I niech no ci powiem, jest już moja od bardzo dawna. Więc nie myśl, że  jest zainteresowana twoją żałosną dupą, że okazuje ci jakiekolwiek zainteresowanie. Gdyby nie ty – wycedził przez zęby – Poszedłbym z nią do domu dzisiaj, tak jak wiele razy wcześniej. A te ręce… - Sans nie chciał już nic wiedzieć, miał dość. To gnój! Chciał sobie iść, ale jednocześnie musiał wiedzieć. - … zadowalałby ją dzisiaj. Wiesz miękkie dłonie. Miło się ją dotyka. A potem bym ją rżnął tak, że krzyczałaby moje imię, pieprzyłbym jej różowiutką cipkę póki nie spuściłbym się na nią. I wiesz co? Błagałaby o więcej. To bezwstydnica, kościsty kumplu. A potem wróciłbym do domu do mojej dziewczyny i ją też bym przeruchał. A wiesz dlaczego? – Sans się trząsł, ale Will chyba to nie zauważył, podszedł bliżej i szepnął – Bo mogę.
-mówisz poważnie? – popatrzył na człowieka tak jakby w ogóle go nie słuchał
-Czy mówię poważnie? … Chyba tak. To poplątane, wiesz? – wyszczerzył się. Sans zacisnął pięści, kość skrzypiała obok kości. – A jeżeli powiesz komuś, zwłaszcza jej… Sprawię, że twój brat nie znajdzie zatrudnienia w żadnej restauracji w tym mieście – zaśmiał się złowrogo.
-dlaczego? – tylko tyle mógł powiedzieć. Will wyglądał na zaskoczonego.
-Wiesz… nie wiem czy powinienem ci mówić, ale chyba ją kocham – jego głos był przepełniony smutkiem i lekką nadzieją. Sans skupił się na otaczającym go świecie – Ale nikomu nie mów, dobra? – oczy potwora migotały.
-kochasz tylko siebie – mruknął złowrogo. Twarz mężczyzny przybrała wyraz strachu. – nie oszukuj siebie, bo mnie nie oszukasz.
-Łał, to było niegrzeczne – podrapał się po nosie – Wyciągam swoje serce i co dostaję? Potworzy rasizm
-pieprz się – sam był zaskoczony swoją agresywnością. Co się z nim dzieje? Normalnie olałby sprawę zachowując całkowicie spokój.
-Pierdol się, chuju. Nie jesteś podobny do swojego brata. Nie wiem dlaczego, nie lubię z tobą gadać.
-wzajemnie – wysyczał i odwrócił się w stronę restauracji. W głowie miał mętlik, nie dbał o to co tamten typek powiedział, ponieważ sam już wiedział. Słyszał to gówno wcześniej i tak jak wtedy bardzo mu się ono nie spodobało. Ta miłosna fasada miała tylko ukryć to kim jest w rzeczywistości. Sans był Sędzią, jego zadanie nigdy się nie zmieniło.
-Co się dzieje? – zapytała Jackie przyglądając się potworowi.
-nic, myślę że ona.. – zaczął, ale usłyszał jak do pomieszczenia wpada Will.
-Nie ma jej! – krzyknął na Sansa
-cóż, tak, powinna być już w mieszkaniu – wzruszył ramionami. Will wbił palce we włosy i zrobił kilka chwiejnych kroków.
-Co do kurwy nędzy jej powiedziałeś? – szkielet znowu wzruszył ramionami
-nic ważnego, co myślałeś że wyparowała?
-Myślałem, że była w łazience. Ty, wyjdź, już – Papyrus wyglądał na przerażonego. Sans natomiast na spokojnego jak nigdy. Jak tylko znaleźli się znowu na zewnątrz, Will odwrócił się w jego stronę wyraźnie rozwścieczony.
-Nie wiem dlaczego uważa, że jesteś dobrym kolesiem. Musiałeś jej dobrze nałgać! – krzyknął. Sans wziął głębszy wdech.
-to nie jest twoja sprawa, to nie jest twoja dziewczyna, więc dlaczego ci tak zależy na tym z kim się zadaje? – powoli tracił nerwy
-Słuchaj, kupo kości, ona JEST moją sprawą – staną oko w oko z Sansem
-już nie – odparł prosto, Will zacisnął mocniej zęby
-Przepraszam?
-słyszałeś, wracaj do swojej dziewczyny, heather czy jak jej tam było
-Hannah – natychmiast poprawił, ale Sans nie usłyszał żadnych emocji w tym słowie – I to zrobię tak szybko jak… - Jackie wyszła z restauracji patrząc na Willa i Sansa.
-Co wy dwaj kurwa robicie?! Słychać was wszędzie! Uspokójcie się!
-nie masz się czym przejmować – starał się uspokoić dziewczynę
-Mów za siebie – mężczyzna bez ostrzeżenia uderzył Sansa pięścią w twarz. Jackie wstrzymała oddech, potwór przez chwilę nic nie widział i przechylił głowę na bok. Uderzenie bolało i Bóg raczy wiedzieć, jak udało mu się je przetrwać. Będzie musiał się zająć się raną szybciej albo później.
-hej, debilu, byłeś u grabarza? – zapytał. Will przyjął pozycję gotową do walki, lecz na chwilę popatrzył się na potwora zmieszany
-Co? Nie, po chuja pytasz?
-ponieważ zrobiłeś grobowy błąd – zaśmiał się lekko, z jakiegoś powodu to bardziej rozwścieczyło Willa, zmniejszył dystans między nimi i chwycił szkielet za koszulkę.
-Słuchaj komediancie – warknął, Sans czuł jak jego serce na chwilę zabiło w przestrachu – Nie zbliżaj się do _____.  Przeprowadź się. Nie dbam gdzie. Lecz jeżeli nie znikniesz z jej życia, ja… sprawię, że ty znikniesz.
-co za ostre słowa – mruknął tak spokojnie jak to możliwe, tylko po to by bardziej zdenerwować oponenta – powiedz mi, czy to twoje zajęcie grozić osobom jakie się do niej zbliżą, czy to raczej weekendowe hobby?
-Pieprz. Się -  krzyknął, z ust śmierdziało mu sake i curry – Zaufaj mi, mam swoje sposoby aby o tobie zapomniała – uśmiechnął się cwanie. Sans miał już tego dość.
-na ziemię, tam jest twoje miejsce – odparł normalnie i pokazał na podłogę. Will wyglądał na zagubionego, lecz kiedy spojrzał na dół oko Sansa zamigotało na niebiesko – dzięki

 Autor: Rydzia

Will znalazł się na asfalcie jak złamana marionetka w niewygodnej pozycji. Poobijał się, lecz na pewno nie połamał. Pomyślał sobie Sans. Jeżeli chciał go zastraszać, powinien przynajmniej wiedzieć z kim rozmawia. Jackie pisnęła i szybko wbiegła do środka.
-to teraz pobawimy się tak, dzieciaku, zapomnisz o tym co się stało, co ty na to? – mówił spokojnie – zatrzymasz to wszystko dla siebie, a ja sobie odejdę i zapomnę, że mnie uderzyłeś, co ty na to? jestem miłym kolesiem, prawda? – Will próbował się wyrwać spod działania magii, ale nie wyszło mu to na dobre. Sans zwiększył nieco moc czaru – i co ważniejsze, zostawisz mojego brata w spokoju, ta sprawa dotyczy tylko ciebie i mnie, oboje nie jesteśmy dobrzy, to nic takiego, ale on nie zrobił ci nic, więc… - pstryknął palcami aby pogłębić dramatyczny efekt, z próżni za jego plecami zaczęły wyłaniać się dwa blastery, najpierw pierwszy, a potem drugi - … dasz mu spokój. – I z tymi słowami, jeden z blasterów otworzył szczękę, pokazując ostre kły. Sans przyglądał się swojemu tworowi z nieukrywaną dumą.
-SANS! – usłyszał i zamarł, jego brat wyglądał na rozwścieczonego. Szkielet natychmiast wyłączył swoją magię, stwory zniknęły, a Will mógł znowu się ruszać. Papyrus podszedł do brata i zamknął go w mocnym uścisku – PRZESTAŃ – człowiek szybko cofnął się o kilka kroków patrząc na braci w przerażeniu – TO DO NICZEGO CIĘ NIE ZAPROWADZI
-kurwa… paps.. ja… - zaczął, ale ten zaczął głaskać go po głowie
-NIE DBAM O TO. POWINNIŚMY SIĘ STĄD ODDALIĆ, WEJDŹ DO ŚRODKA I POWIEDZ JACKIE ŻE BĘDZIEMY SIĘ ZBIERAĆ – wskazał wzrokiem na drzwi do restauracji – IDŹ
-dobrze – wstydził się bardzo
-WILL, PRZYJMIJ MOJE PRZEPROSINY – wyciągnął w jego stronę dłoń, na którą ten patrzył się z przerażeniem – ZAPEWNIAM, ŻE TO SIĘ WIĘCEJ NIE POWTÓRZY. NIE WIEM DLACZEGO TAK SIĘ STAŁO, LECZ UFAM, ŻE OBOJE MOŻECIE ODPUŚCIĆ SPRAWĘ BO TAK WŁAŚNIE SIĘ ROBI W GRONIE PRZYJACIÓŁ – człowiek wpatrywał się przez moment w wyższego szkieleta, a potem zaczął się śmiać, prawie maniakalnie. Chwycił go za dłoń
-Ja… cholera… Jesteś świetny Papyrus, ale twój brat…
-NIE CHCĘ SŁYSZEĆ TEGO CO MASZ DO POWIEDZENIA! IDĘ DALEJ I MAM NADZIEJĘ, ŻE TY TEŻ, POMÓC CI TRAFIĆ DO TARYFY? – zapytał, Will popatrzył na siebie nadal w szoku.
-Nie, dam sobie radę. Cóż, kurwa, nie, nie dam. Nie mogę.. Ja… co on zrobił? Co to było?
-TYLKO ILUZJA! NIE BÓJ SIĘ, NIC CI NIE ZROBIĄ PÓKI PAPYRUS JEST W POBLIŻU – poklepał Willa po głowie tak samo jak wcześniej Sansa. Starał się ze wszystkich sił zapanować nad sytuacją. Tym czasem starszy brat przepraszał i uspokajał Jackie.
-Co ja widziałam? – zapytała, westchnął.
-tylko mnie w roli idioty, przepraszam jackie, nie powinienem tego robić, to się więcej nie powtórzy.
-Mam taką nadzieję! – krzyknęła wpatrując się w niego – Powinniśmy wracać, nim stanie się coś gorszego.
-tak, cholera, przykro mi – drapał się po tyle czaszki. Wyglądał żałośnie, tak jak powinien. Pierdolony kretyn. IDIOTA! Najbardziej w tym wszystkim martwił się tego, że użycie magii na kimkolwiek to złamanie potworzego prawa. Modlił się aby Will i Jackie o tym nie wiedzieli, starał się ukryć to najlepiej jak mógł.
-Powinno ci być przykro – odpowiedziała – Dobra, chodź – brzmiała tak, jakby się go brzydziła, co sprawiło, że poczuł się gorzej niż śmieć. Właściwie to naprawdę ją lubił. Kiedy byli na zewnątrz, Papyrus machał do oddalającej się taksówki. – To był Will? – zapytała jak jego brat się odwrócił.
-TAK! I TO CHYBA KOLEJNA TARYFA DLA NAS! – pokazał na parkujące auto. Jackie popatrzyła na nich.
-Wiem, że nie jesteście zaznajomieni z tym, jak sprawy się u nas mają ale.. tak się nie robi! – brzmiała na sfrustrowaną – Sans, mam twój numer, spodziewaj się telefonu – pokazała na niego palcem, miała ten sam ton jak Toriel kiedy ktoś sprzeciwiał się jej rozkazom
-dobrze proszę pani – odparł przytakując. Jackie popatrzyła na Papyrusa i bez słowa mocno go uściskała. Ten poklepał ją po głowie i otworzył drzwi do pojazdu bez żadnego słowa. Po tym jak odjechała popatrzył na Sansa. 
-MUSZĘ POWIEDZIEĆ, ŻE TYM RAZEM PRZESADZIŁEŚ – jednocześnie próbując rozweselić sytuację, ale dać i naganę bratu – MAM NADZIEJĘ, ŻE NASTĘPNYM RAZEM JAK BĘDZIEMY JEŚĆ WSPÓLNIE KOLACJE OBEJDZIE SIĘ BEZ KŁÓTNI
-tak, byłoby lepiej, paps, ej..
-NIE BÓJ SIĘ BRACIE, NIE POWIEM NIKOMU O TYM CO ZROBIŁEM – uśmiechał się – LECZ TO OZNACZA, ŻE CIĘ KRYJĘ, WIĘC JESTEŚMY PARTNERAMI W ZBRODNI
-heh, taaa – zaśmiał się słabo – powinniśmy wrócić do domu i sprawdzić co z _____
-ZGADZAM SIĘ, BIERZEMY TAKSÓWKĘ CZY…
-użyłem dzisiaj już dużo magii – mruknął zawstydzony – nasze auto będzie tutaj niedługo, tak?
-W RZECZY SAMEJ – objął brata ramieniem starając się zachować trochę ciepła dla nich obu nim przyjedzie po nich pojazd. Droga powrotna przebiegła w ciszy, co oznaczało że Papyrus o czymś myślał bardzo poważnie, normalnie powinien nawijać cały czas. Sans oparł się o drzwi patrząc przez szybę. Może faktycznie powinni się przeprowadzić? Nie, nie mógłby zrobić tego znowu Papyrusowi. Jak znaleźli się na ich piętrze, zatrzymali się przed drzwiami do mieszkania sąsiadki. – POWINIENEŚ TEŻ I JĄ PRZEPROSIĆ – mówiąc to wszedł do ich mieszkania bez żadnego słowa. Sans westchnął, miał racje. Zapukał. I jeszcze raz. Żadnej odpowiedzi. Kurwa. Nacisnął dzwonek, nadal nic. Widział światło pod drzwiami, więc pomyślał, że po prostu go ignoruje. Nasłuchiwał przez chwilę i warknął.
-przepraszam – tylko tyle mógł powiedzieć, odszedł. W mieszkaniu zatrzymał się na chwilę. Powinien zostawić jakąś wiadomość, jeżeli śpi to nie chce jej budzić. Pomijając fakt, że dzwonek jej nie zbudził. Wszedł do kuchni i chwycił za notes.

Przepraszam. Spierdoliłem, i prawdopodobnie zniszczyłem tę wspaniałą przyjaźń. Nie, zbyt szczerze.

Przepraszam. Nie, zbyt bezosobowo.

Wybacz mi, jestem paskudnym potworem i przepraszam, że musiałaś się o tym przekonać. Czy tak w ogóle wypada?

Przepraszam. Jestem pustogłowym. To by mogło być. Napisał notatkę i wsunął ją w jej drzwi. Zobaczy ją rano i będzie wiedziała, że to od niego.

Położył się na kanapie. Co się z nim dzieje? Dlaczego się tak zachowuje? Will w tej linii czasowej nie był taki zły. Powiedział mu jak się czuje, no i że ją kocha… Nie, pieprzyć to! Jeżeli w poprzednich liniach czasowych był ostatnich dupkiem to w tej też taki jest. Nic się nie zmieniło. Nic. Jest wypadkową, tak samo jak ten cholerny dzieciak. Wszystko zostaje takie samo, przynajmniej powinno. Poza tym był pewny, że bachor nie ma z tym nic wspólnego. Will to gnój. Po prostu. Sans ostrzegał siebie przed tym. Wszystko było prawdą. Ściągnął buty i położył się na poduszkach. Jego biedne blastery, je też powinien przeprosić. Mniejsza. Pomyślał i w końcu usnął wykończony przygodami dzisiejszego dnia.

I jak zawsze, śnił o niczym.
Share:

9 marca 2017

Undertale: Nie zapomnij - Rozdział I -Spóźnianie czasem się opłaca [opowiadanie by Oczytana]

Informacja od autora: Jest to opowiadanie Ty x Sans dostosowane pod kobiecego czytelnika (chociaż ja niczego panom oczywiście nie bronię ;) ) Pojawi się również punkt widzenia Sansa pt. "Chcę pamiętać" jednak nie za prędko aby nie zepsuć wielu niespodzianek ;) Nie będę się w tym opowiadaniu skupiała tylko i wyłącznie na naszych relacjach z Sansem. Tytułem wstępu: Nie miałaś łatwego życia, ale jak to mówią "Mogło być gorzej". Z powodów, które niedługo zostaną ujawnione, musiałaś przeprowadzić się dosyć daleko od domu rodzinnego. Zawsze byłaś...inna przez co nieakceptowana przez otoczenie. Masz świadomość istnienia Resetów... tzn. wiesz, że coś jest  "nie tak z czasem". Gdy poznajesz Sansa wiesz, że wydarzenie to miało już miejsce kilkakrotnie. To czym się interesujesz, zostanie wyjaśnione w opowiadaniu ;) Myśląc nad tym wszystkim doszłam do wniosku, że odpowiednim będzie zacytować Beatrix Gurian z książki "Stigmata" "Przeszłość zawsze cię dopadnie. Zawsze..." jednocześnie pamiętając, że: "Nie możesz pozwolić, by cień zniszczył ci życie. Liczy się miłość, tylko miłość. Miłość do życia, do ludzi, do samej siebie". Bez zbędnego przedłużania zapraszam do czytania :)
Autor: Oczytana
SPIS TREŚCI
Rozdział I - Spóźnianie czasem się opłaca (obecnie czytany)
Rozdział II
Notki +18 będą oznaczone znaczkiem:

Gdy piąty raz budzik zaburzył twój błogi sen, postanowiłaś w końcu ruszyć swoje szanowne cztery litery z łóżka. Nim jednak to zrobiłaś, musiałaś wcisnąć swoją twarz w poduszkę, aby stłumiła twój wrzask frustracji. Leżąc na brzuchu rozciągnęłaś swoje zdrętwiałe kończyny. Dłońmi dotykałaś beżowej ściany, licząc na to, że przekaże ci jakieś siły i motywację do wstania. Jak za sprawą magicznego zaklęcia w oczach mieniło ci się słowo „Praca”. Kurwa. Zdecydowanie nie chcesz się spóźnić. Mimo, że jeszcze ci się to nie zdarzyło, wolisz nie ryzykować. W takich chwilach cieszysz się, że nie malujesz się na co dzień. Szybciej niż zamierzałaś, poderwałaś się z łóżka, przez co zakręciło ci się w głowie i musiałaś na chwilę usiąść. Która godzina? Pochwyciłaś komórkę leżącą na szafce nocnej - dziewiąta dwadzieścia. Jeśli zrezygnujesz ze śniadania i porannej kawy to powinnaś zdążyć. Doczłapałaś się do łazienki i tak szybko jak to było możliwe się przebrałaś. Coś ty wyjęła z tej szafy po drodze? Kolejne spodnie od piżamy oraz bluzka na ramiączkach. Zdecydowanie potrzebujesz więcej niż cztery godziny snu. Musisz pamiętać, aby regulować długość nocnych wyznań swojej przyjaciółki. Bez kawy i śniadania zaśniesz pod ladą zaraz po wejściu. Jeśli w ogóle tam dotrzesz. Wróciłaś się do szafy po coś, w czym możesz wyjść do ludzi. Wzięłaś granatowe dżinsy i czarną bluzkę na długi rękawek, z nie za dużym okrągłym dekoltem. To zdecydowanie lepsze niż zestaw „letnie nocowanie u przyjaciółki” biorąc pod uwagę, że mamy początek lutego. Nienawidzisz marznąć, ale jednocześnie kochasz zabawy w śniegu. Cóż począć na twoje niezdecydowanie pod tym względem? Chwyciłaś za szczotkę i szybko uczesałaś włosy. Grzywka postanowiła dziś nie współpracować. Mówiła złośliwe „nie”, opadając ci na lewe oko. Jako, że nie miałaś czasu na cokolwiek, postanowiłaś ten jeden raz się z nią przemęczyć. Szybkie upewnienie się, że wykonałaś najważniejsze czynności. Pognałaś po torebkę. „Komórka jest, klucze są, pieniądze są…” Wyliczałaś, upewniając się, że niczego nie zapomnisz. Założyłaś kolczyki, spryskałaś się ulubioną owocową mgiełką i dorwałaś się w zawrotnym tempie do swoich czarnych kozaków na dość wysokim obcasie. Wysokością sięgały do miejsca tuż pod kolanem. Masz szczęście, że potrafisz w nich chodzić po oblodzonych drogach, bo inaczej nigdy byś nigdzie nie dotarła. Owinęłaś szyję puchatym szalikiem, po czym chwyciłaś za jasnoszarą kurtkę i podjęłaś się wyzwania zapięcia czarnego zamka usytuowanego po lewej stronie. Odnosiłaś wrażenie, jakby osoba wszywająca ten mechanizm miała zeza. Złapałaś za ciemną czapkę z czarnym puchatym pomponem, a następnie wcisnęłaś ją na głowę. Narzuciłaś kaptur, który pomimo dodatkowego miejsca, zajmowanego przez pompon, nadal spadał ci na oczy. Zakluczyłaś drzwi i ruszyłaś biegiem po klatce schodowej. Na szczęście to tylko pierwsze piętro. Już po kilku chwilach z rozpędem wypadłaś na gwarną ulicę miasta. Szłaś wszystkimi możliwymi skrótami, aby się nie spóźnić. Zależało ci na tej pracy. Za nic nie możesz jej stracić. Nawet gdybyś teraz wyczuła TO, to i tak byś to olała. Praca nie będzie czekać, a TO równie dobrze może czekać całą wieczność. Uśmiechnęłaś się pod nosem ze swojego marnego żartu.
„Maratończycy mogą mi pozazdrościć takiej formy”. Dyszałaś lekko, ale szłaś (a właściwie biegłaś) tak już dobre 10 minut. Ćwiczenia w domu jednak coś dają. Z zawrotną prędkością skręciłaś za kolejny róg… i wpadłaś na kogoś. Jego spacerowy krok w porównaniu z tobą, spowodował, że efektem waszej „stłuczki” byłaś ty, leżąca plackiem na obcym mężczyźnie. Dopiero po jakiś trzech sekundach bezmyślnego gapienia się na siebie nawzajem postanowiłaś „łaskawie” go nie przygniatać swoim cielskiem. Tak szybko, jak to było możliwe „sturlałaś” się z niego (tylko na to pozwalała twoja gruba kurtka w takiej sytuacji). Podźwignęłaś się z pozycji „zamarznięte burrito”. Już chciałaś wyciągnąć dłoń, by pomóc ofierze twojego pośpiechu, lecz zorientowałaś się, że mężczyzna już wstał i kończył otrzepywać się ze śniegu. Co więcej, to nawet nie był człowiek. Stał przed tobą w pełni okazałości szkielet, ciut wyższy od ciebie. Znasz go z widzenia. Kupuje jedzenie w tym samym markecie co ty. Chociaż tak właściwie to zawsze chodzicie po tych samych alejkach, więc siłą rzeczy jakaś prosta rozmowa zawsze się wywiąże. Jego twarz zalewał kolor niebieski. Twoje policzki spłonęły rumieńcem.
- O Boże! Tak bardzo pana przepraszam! Spieszyłam się do pracy i … i… i nie zwolniłam przed zakrętem…- To najgorszy suchar jaki mogłaś palnąć w tej chwili. Białe punkciki w jego oczodołach lekko zamigotały. Nie miałaś pojęcia co to mogło oznaczać. Kolor niebieski stał się o odcień jaśniejszy. Spojrzałaś na miejscowe ślady błota na jego kurtce. Cholera. Nerwowo zaczęłaś go otrzepywać, ciągnąc swoje przeprosiny.
- Mieszkańcy jeszcze żyją, wnioskuję więc, że nie masz prawa jazdy.- Mrugnął do ciebie i wyszczerzył się mocniej niż początkowo. Jak miło. Podchwycił marne próby rozładowania atmosfery. Delikatnie chwycił za twoje dłonie, układając je wzdłuż tułowia.- Spokojnie, to tylko błoto. Poradzę sobie z nim. -Powoli jego twarz zaczęła wracać do normalnego koloru… to znaczy do koloru normalnego dla szkieletów… Tak właściwie to jaki kolor jest normalny dla szkieletów?
- Tak bardzo Pana przepraszam! Zwrócę za pralnię.- Już chciałaś wyciągnąć portfel, gotowa wyskrobać to, co ci tam zostało (na szczęście jutro wypłata) i cisnąć mu je do ręki, byle się nie spóźnić.
- Po pierwsze…- Zaczął. Bałaś się, że będzie zły i zrobi awanturę na całą okolicę. Widząc, że się wzdrygnęłaś przyjął najbardziej przyjazny wyraz twarzy jaki umiał.- Nie musisz mi oddawać pieniędzy. Sam mogę to wyprać, to przecież tylko błoto. Po drugie…- Ciągnął.- Mam na imię Sans. Znamy się tylko ze sklepu, a ty już na mnie lecisz.- Mrugnął porozumiewawczo, a tobie nie pozostało nic innego jak zaśmiać się. Wyciągnął rękę w geście przywitania. Gdy ją uścisnęłaś, usłyszałaś charakterystyczny dźwięk. Twoje rumieńce przybrały kolor ostateczny w postaci dojrzałego buraka, gdy widziałaś jak szkielet zaczyna zwijać się przed tobą ze śmiechu. Podniósł dłoń, pokazując ci przytwierdzoną do niej poduszkę pierdziuszkę. Starł palcem pojedynczą łzę (to szkielety mogą płakać?!) i powiedział.- Ehh to zawsze jest śmieszne.- Nawet nie poczułaś kiedy zaczęłaś się śmiać. Sytuacja była taka absurdalna. Szkielet, na którego wpadłaś zwijał się przed tobą ze śmiechu po zrobieniu ci numeru z pierdzącą poduszką. Ten widok był tak… niecodzienny, że nie sposób nie zanieść się śmiechem.
- ____- Przedstawiłaś się. W końcu przestałaś sapać ze zmęczenia, mogłaś więc wydusić coś więcej i z większym sensem.- Bardzo Pan… cię przepraszam Sans. Zaspałam i jak zaraz się nie pospieszę, to żarty na niewiele mi się zdadzą.
-____- Powtórzył.- Ładne imię.- Podsumował. Wsunęłaś do kaptura kilka pojedynczych kosmyków, które wydostały się podczas całej tej sytuacji. Spojrzałaś na siebie i dopiero teraz zaczęłaś otrzepywać się ze śniegu. Ten ze spodni zdążył już stopnieć. Mokre plamy na nogawkach owiewał mroźny wiaterek, przyprawiając cię o gęsią skórkę. Czemu dziś jest tak zimno?- Skoro już się poznaliśmy, życzę miłego dnia. Jeśli nie chcesz zamarznąć lepiej się pospiesz. Do następnego spotkania.- Przyglądał się tobie z rozbawieniem jak próbowałaś strzepać z nogawek to, co jeszcze tam zostało.
- Do zobaczenia. Następnym razem postaram się na ciebie nie wpaść, ale niczego nie obiecuję. Często zdarza mi się robić coś na ostatnią chwilę.- Mrugnęłaś do niego. Odwzajemnił gest, po czym rozeszliście się w swoje strony.
- Muszę się w takim razie wyposażyć w więcej kurtek.- Rzucił gdy szykowałaś się do ponownego nabrania prędkości. Usłyszał twój śmiech cichnący wraz z odległością jaką między wami stwarzałaś. Praktycznie biegłaś, uważając tym razem na potencjalnych „poszkodowanych”. Właśnie zdałaś sobie z czegoś sprawę. Od dobrego miesiąca razem rozmawiacie w tym cholernym sklepie, a dopiero teraz się sobie przedstawiliście. „Nie było okazji”- Pomyślałaś. To znaczy była i to nie jedna, jednak zawsze coś musiało któremuś z was przeszkodzić. Nie ważne. Oczyściłaś umysł i skupiłaś się na drodze.

***

Wbiegłaś przez drzwi budynku, przypominającego wielkością mały market. Wokół roiło się od różnego rodzaju sklepów- odzieżowych, aż po bary. Wszyscy sprzedawcy zachowywali się jak jedna wielka rodzina. Nie było problemu aby coś wziąć i zapłacić dzień później. Liczyło się zaufanie do drugiej osoby. Lubiłaś to. Miałaś wrażenie, że tworzy to dookoła ciebie aurę rodzinnej atmosfery. Była 10:05. Zagryzłaś wargę widząc szefową, układającą jak gdyby nigdy nic towar na półkach. Gdy usłyszała jak wbiegasz na teren sklepu, ułożyła ostatnią figurkę aniołka, po czym podeszła do ciebie. Zaczęłaś drugą falę przeprosin.
- Bardzo cię przepraszam! Byłabym na czas…- Nie dość, że przepraszasz po raz drugi w ciągu godziny, to jeszcze po raz drugi robisz to po zabawie w sprinterkę.- Ale… ale z pośpiechu wpadłam na kogoś… i… i przez to się spóźniłam. To się nie powtórzy.- Rozpięłaś kurtkę i zaczęłaś ją ściągać. Rozbawiony uśmiech Amelii wprawił cię w dodatkowe zakłopotanie.
- Spokojnie ____, wdech i wydech.- Unosiła i opuszczała teatralnie ręce. Postanowiłaś się jej posłuchać, dzięki czemu już po chwili było ci lepiej.- Daj spokój. Przecież każdemu może się zdarzyć gdzieś spóźnić. Jesteśmy tylko ludźmi. A przy twoim chodzeniu z głową w chmurach nie dziwię się, że w końcu na kogoś wpadłaś.- Mrugnęła i uśmiechnęła się figlarnie.- Może powiesz jakiego przystojniaka powaliłaś przed chwilą na kolana.- O nie. Kolejna dawka żartów. Czyli jednak myliłaś się, mówiąc Sansowi, że żarty ci nie pomogą.
- Tak właściwie to nie na kolana, ale na plecy.- Mruknęłaś. Amelia zaśmiała się, chwyciła kurtkę, którą trzymałaś w ręce i rzuciła ją niedbale na zaplecze.- Skręciłam i na niego wpadłam. Musiało to wyglądać dosyć komicznie.
- Szatyn? Brunet? Kolor oczu?- Patrzyłaś na nią jak na małe dziecko, które usłyszało, że pojedzie dziś na wycieczkę do Disneylandu. Uśmiechnęłaś się ciepło. Przez… różne sytuacje, które mają miejsce w twoim życiu, całkiem zapominasz o tak istotnych elementach, jak ten, że Amelia lada moment wkroczy na pozycję kolejnej przyjaciółki, z którą będziesz spędzać każdą wolną chwilę (jakbyście już tego nie robiły). Nie możesz się jednak czasami oprzeć wrażeniu, że… że zachowuje się inaczej niż pierwotnie powinna. Nie możesz wyrzucić z głowy jej surowego, bezlitosnego spojrzenia, którego tak naprawdę nigdy ci jeszcze nie posłała. „Dosyć tego myślenia. Przestaw te trybiki na właściwe obroty kobieto. Od dobrych dwóch lat nie utrzymujemy kontaktu „Pracownik- Szef”. Pomogłam jej… uporać się ze śmiercią babci. Od tego czasu jesteśmy jak najlepsze kumpele, które po przejściach jeszcze bardziej się do siebie zbliżyły”. Przeanalizowałaś to. „Tak, to wydaje się być prawdą. Jakim cudem mogłam ją zapamiętać jako surową i bezwzględną szefową?”
- Tak właściwie to jest łysy.- W błękitnych oczach Amelii błysło niezadowolenie. Najwidoczniej dałaś jej dość czasu, aby wyciągnęła jakiegoś przystojniaka z magazynów typu „Ciacho miesiąca” i wkleiła go przed tobą.- I nie jest człowiekiem.- Wyobrażenia Amelii prysły jak bańka mydlana. Jej zaciekawienie zdecydowanie bardziej wzrosło. Zatrzepotała energicznie rzęsami.- To szkielet. Kojarzysz go pewnie. Kręci tu się czasami po okolicy.
- Ach on!- Stuknęła się otwartą dłonią w czoło, jakby powinna wiedzieć to od razu. Ciche plaśnięcie jej gestu rozeszło się echem po sklepie.- Oczywiście, że go kojarzę. Wygląda na całkiem sympatycznego!
- Z tego co się zorientowałam, sypie sucharami na prawo i lewo.- Powiedziałaś. Oczy Amelii zamigotały jak małe gwiazdki.
- Zaklepuję, koniec, kropka! – Wyciągnęła ręce przed siebie i machała ci otwartymi dłońmi przed oczami.- Chociaż… nie mogę być taka. To ty wpadłaś na niego pierwsza. Co za szkoda…- Przyłożyła grzbiet dłoni do czoła, teatralnie wzdychając. Tak, to zdecydowanie ta przyjacielska Amelia. Miłośniczka wszystkiego, co chodzi po ziemi.
- Ja wiem, że uwielbiasz potwory, ale nie musisz się rzucać na pierwszego lepszego z brzegu.- Położyłaś swoje dłonie na jej barkach, aby udawać bardziej poważną, jednak jej figlarny uśmiech ci to uniemożliwił.- Dzięki za wyrozumiałość, a teraz lepiej już leć. Mam przecież tłum klientów do obsłużenia.- Omiotłaś dłonią puste pomieszczenie. Amelia chwyciła za swój czarny płaszcz. Powoli zaczęła zapinać guziki. Zwróciłaś uwagę na to, że poszła za twoją radą. Jej długie, złote włosy dotychczas zaplatane w warkocze, teraz opadały swobodnie wzdłuż ciała. Uniosłaś kciuk do góry, ukazując niemy zachwyt. Od razu zorientowała się o co chodzi. Schowała jeden kosmyk za ucho.
- Ale połowa osób z tej okolicy to potwory, choćby sprzedawcy. Jak ja mam ich nie lubić? Poza tym, to TY poleciałaś na jednego z nich, a nie JA.- Rzuciła na odchodne, po czym zniknęła za drzwiami. Pokręciłaś głową i przewróciłaś oczami. Cała ona. Wiecznie szalona i zakręcona. Podeszłaś do lady. Chwyciłaś pęk kluczy. Otworzyłaś szufladę, do której dostęp miałaś tylko ty. Pochwyciłaś gruby dziennik. Okładka była z brązowej sztucznej skóry. Pisałaś pamiętniki od śmierci mamy… czyli w sumie od kiedy skończyłaś jedenaście lat. Poczułaś deja vu zderzając się z Sansem. Jednak szefowa… Amelia powinna być na ciebie zła. A może dopiero za jakiś czas będzie dla ciebie suką? Ale czemu? Co zrobisz źle? Wszystko wymieszało ci się w głowie. Westchnęłaś ciężko. Trzymałaś kurczowo pamiętnik w dłoniach, aż zabolały cię palce. Może twój ojciec ma rację? Może naprawdę jesteś skończoną wariatką, którą powinno się zamknąć i wyrzucić klucz? W głowie pobrzmiewało ci zdecydowane „NIE”, wypowiadane zawsze przez twoją mamę, słyszącą uwagi tego typu. Była jedyną, która cię rozumiała. Po jej śmierci wszystko się tylko coraz bardziej chrzaniło. Czujesz, że albo zwariowałaś, albo ktoś się bawi czasem. Nie. Jesteś pewna, że z czasem coś jest nie tak. Biorąc pod uwagę co potrafisz, wizja kogoś majstrującego przy liniach czasowych wydaje się bardzo prawdopodobna. Prawdę powiedziawszy nie wierzyłaś również w istnienie potworów. A teraz proszę. Z jednym masz nawet całkiem bliskie relacje, a kolejnego zaczynasz powoli poznawać. Teraz do kompletu brakuje jeszcze kosmitów. Cisnęłaś dziennik z powrotem do szuflady. Cokolwiek wydarzyło się wcześniej (jeśli rzeczywiście nie zwariowałaś) to teraz było lepiej i nie chciałaś mieszać sobie wspomnień… przynajmniej do czasu kiedy nie zorientujesz się w sytuacji. Minęły dobre trzy godziny. Klientów było niewielu. Patrząc na godzinę oraz fakt, że jest środek tygodnia, nie dziwiło cię to zbytnio. Dawka ruchu załatwiła senność, jednak głód nie znikał tak łatwo. Pochłaniałaś już piątego Mentosa z tych, które miałaś w torebce. „Lepszy rydz niż nic”. Powtarzałaś sobie, że już niedługo przerwa obiadowa, dzięki czemu z czystym sumieniem będziesz mogła opuścić ściany sklepu, aby w spokoju zjeść coś w okolicznym barze. Czułaś się tak… bardzo na swoim miejscu, siedząc w tym sklepie. Pomimo nazwy „U Amelii”, zawsze powtarzałaś „Idę do sklepu ze wszystkim”. Takie miałaś wrażenie. Od tandetnych błyskotek, przez przybory szkolne po perfumy. Gdy nie było klientów, przechadzałaś się, podziwiając wszystko na czym dało się zawiesić oko. Mogłaś z pamięci podać cenę połowy towarów. Wdychałaś powietrze, z przyjemnością wyłapując zapach pomarańczy oraz cynamonu. Tylko ten zapach pasował tu twoim zdaniem o tej porze roku. Amelia przyznała ci rację i razem porozkładałyście po całym sklepie saszetki zapachowe. Przeglądałaś w Internecie filmiki z głupimi wpadkami ludzi, aby zabić jakoś czas. W jednej chwili twoje zmysły niewyobrażalnie się wyostrzyły. Poczułaś jak w sklepie robi się chłodno. Zaczyna się- Pomyślałaś. Zdziwiła cię jednak fala ciepła, jaka nastąpiła tak samo niespodziewanie jak chłód. „Czyli, że się już znamy”. Przy drzwiach pojawiła się na oko dwudziestoletnia kobieta, ubrana w letnią sukienkę w stylu lat czterdziestych. Strój był w kolorze ciemnego granatu, a na materiale mieniły się dziesiątki niewielkich białych groszków. Dekolt był wycięty w serek, od którego szpica odchodziły średniej wielkości białe guziki kończące się tuż pod szerokim jasnoczerwonym paskiem okalającym talię. Klamra była tego samego koloru. Spojrzałaś wyżej. Kobieta miała kasztanowe włosy splecione w długi warkocz, położony na prawym barku oraz prostą grzywkę. Czubek głowy skryła pod słomkowym kapeluszem z czerwoną wstążką opadającą z jej daszka. W dłoni trzymała kremową torebkę. Stukała bordowymi obcasami o podłogę, zbliżając się lekkim krokiem do ciebie. Jej uśmiech był szczery i radosny. Cieszyła się, że cię widzi. Piękna, młoda kobieta… jednak jej oczy… te starcze, roześmiane, szare oczy od razu zdradziły jej prawdziwą tożsamość.
- W czym mogę pomóc pani Władziu?- Opanował cię błogi spokój, który rozsiewał dookoła siebie gość.- Muszę przyznać, że wygląda pani przepięknie.- Nie kłamałaś. Naprawdę wyglądała prześlicznie. Dokładnie tak, jak na starych fotografiach, które ze sobą przynosiła. Tobie mijał szybciej czas w sklepie, a ona miała do kogo otworzyć usta. Parzyłaś wtedy kobiecie jej ulubioną różaną herbatę i słuchałaś wykładów o tym, jak wyglądało życie, gdy ta była młoda. Wpatrywałaś się w nią z zapartym tchem, dziwiąc się jakim cudem tyle energii mieściło się w tak kruchym i delikatnym ciele zbliżającym się do setki.- Zaczynałam się obawiać, że już do mnie nie zawitasz.
- Ano moja kochanieńka.- Kobieta otworzyła usta, a z jej ust wydobył dźwięczny melodyjny, ożywiony głos.- Jakże mogłabym odejść, nie żegnając się z moją ulubioną przybraną wnuczką?- Pokiwała rytmicznie biodrami na boki i próbowała uszczypnąć cię w policzek jak miała to w zwyczaju robić. Mimo, że jej palce przeniknęły delikatnie przez twoją skórę, poczułaś coś, co mogło przypominać uszczypnięcie.- Przecież wiesz, że tylko dzięki tobie mój słowiku wytrzymałam tak długo na tym świecie.- Uniosłaś rękę, bo spodziewałaś się, że będzie chciała objąć ją swoimi. Nie myliłaś się. Białe rękawiczki owinęły się delikatnie wokół twojej dłoni grzejąc ją. Dawno nie spotkałaś się z duszą, która mogłaby wywołać u ciebie jakiekolwiek fizyczne odczucia. Jednak miłość pani Władzi do ciebie jest tak wielka, że aż namacalna.- Czułabym się podle odchodząc bez pożegnania. Chociaż pożegnanie będzie dla mnie równie bolesne.- Uśmiechnęła się smutno.- Chciałabym tu jeszcze trochę zostać, aby móc się tobą zaopiekować. Kocham cię ____- Prawdopodobnie wzmocniła swój uścisk, bo kolejna fala ciepła rozlała się po twoim ciele.
- Władziu.- Zaczęłaś spokojnie. Ty również ją kochałaś. Była dla ciebie najukochańszą przybraną babcią jaką mogłaś sobie wymarzyć. Teraz uznałaś, że przy jej młodym wyglądzie i niebywałej urodzie grzechem byłoby ponownie nazwać ją „babcią”. Odeszła we śnie jakieś cztery dni temu. Niosłaś dla niej czekoladowe ciasteczka własnej roboty. Zastałaś ją w łóżku z delikatnym uśmiechem. Czułaś wtedy unoszącą się w powietrzu radość oraz spokój, z jaką przywitała śmierć. W tej chwili nie była to już żywiołowa babunia z pięknym siwym warkoczem. Teraz była to dorosła kobieta, wyglądająca na twój wiek.- Uwierz mi: Cokolwiek by się nie stało, będę silna. Dam sobie radę. Prędzej czy później i tak się spotkamy.- Oczy lekko się wam zaszkliły. Poczułaś jak gardło ci się zaciska. Tracisz kolejną ważną dla ciebie osobę. Tylko czy to jakaś nowość? Nigdy nie mogłaś się nikim zbyt długo nacieszyć. Prędzej czy później traciłaś wszystkich. Zatrzymanie Władzi tutaj nie przyniesie jednak na dłuższą metę korzyści ani jej ani tobie.
- Wiesz kochaniutka? Miałam trochę czasu na spacer.- Zaczęła.- Wiem, że nie ładnie jest podglądać, ale jak jest okazja to trzeba skorzystać.- Mrugnęła do ciebie.- Te potwory to naprawdę miłe stworzenia. Ośmielę się wysunąć wniosek, że bywają bardziej ludzkie od ludzi.- Uśmiechnęłyście się. Doskonale wiedziałaś, co ma na myśli. Potwory pojawiły się trzy lata temu. Zbiegło się to z twoim przyjazdem do tego miasta. Nie zdarzyło ci się jeszcze spotkać nieuprzejmego „osobnika”. Raz rozerwała ci się siatka, przez co zakupy rozsypały się po chodniku. Ludzie, widząc jak próbowałaś wszystko pozbierać, przyspieszali kroku i odwracali wzrok. Tylko pewien ognisty mężczyzna (jak się później dowiedziałaś: Grillby) zatrzymał się, by ci pomóc. Stwierdził, że i tak nie miał nic do roboty więc pomógł ci donieść je do domu, jako że ten był jakieś 3 minuty drogi od waszego spotkania. Od tego czasu przynajmniej trzy razy w tygodniu wpadasz do jego baru, aby przepuszczać kasę na jedzenie jakie tam serwuje. Daje ci nawet „przyjacielską zniżkę”. Amelia nie ma nic przeciwko abyś również mu takie dawała.- Cieszę się, że się z nimi przyjaźnisz.- Chwila zamyślenia szybko ustąpiła skupieniu na postaci, którą przed sobą miałaś.- Wiem, że już nie wyglądam, ale zawsze lubiłam gdy nazywałaś mnie „babcią”.- Rzuciła dyskretną prośbę.- Czy…- Zaczęła.-… Czy mogłabyś po raz ostatni nakręcić pozytywkę? Wiesz którą.- Uwolniła twoją dłoń z uścisku, delikatnie wskazując palcem na białe, drewniane pudełko, zdobione kremowymi kwiatami i złotymi liśćmi. Otworzyłaś wieko, a waszym oczom ukazała się piękna porcelanowa baletnica w kremowej sukience oraz baletkach, stojąca na jednej nodze. Jej dłonie zaplatały się nad złotymi włosami. Nakręciłaś ją. W całym pomieszczeniu rozległ się delikatny dźwięk. „Babcia” zamknęła oczy, oparła podbródek o dłonie. Zaczęła delikatnie się kołysać, tonąc w melodii. Uśmiechnęłaś się ciepło. „Umysł staruszki, a ciało ledwo co dorosłej kobiety”- Pomyślałaś. Za twoją rozmówczynią ujrzałaś biały błysk, a w nim dwie postacie.- Mogłabym jeszcze z tobą długo tak rozmawiać, ale zdaje mi się, że ktoś na ciebie czeka.- Kobieta wyrwała się z zamyślenia. Odwróciła się we wskazany przez ciebie punkt. Nie musiałaś widzieć jej twarzy aby wiedzieć, że łzy spływają po jej policzkach.
- Mamusiu, tatusiu.- Szepnęła. Odwróciła się nagle i rzuciła ci się na szyję. Fala niewyobrażalnego gorąca wylała się na ciebie.- Dziękuję za wszystko. Za to, że byłaś przy mnie. Dziękuję. Po prostu dziękuję.- Chlipała ci do szyi. Koniec. Rozkleiłaś się razem z nią. Łkałyście przez chwilę w ciszy, aż w końcu Władzia nie postanowiła się odezwać.- Wiem, że moje rzeczy już przejęły prawnuki…- Skrzywiła się. Z jej opisów wywnioskowałaś, że to darmozjady żerujące na biednej babci. Mimo, że nigdy ich nie poznałaś osobiście, nie lubiłaś ich. Byłaś jedyną osobą, która ją odwiedzała. Nawet w święta to TY ją u siebie ugościłaś podczas, gdy „wspaniała rodzina” wyjechała mając Władzię gdzieś. Przychodzili tylko wtedy, gdy czegoś chcieli. Kobieta jednak uparcie do samego końca wierzyła, że mają w sobie cząstkę dobra. Po jej minie wywnioskowałaś, że rozdzielenie jej rzeczy między nimi nie poszło zbyt ciekawie.- …Jednak nie mogłam zostawić cię z niczym. Leżą na twojej szafce nocnej.- Nie wiedziałaś o czym mówi.
- Ale… ale babciu.- Ucieszyła się, gdy powiedziałaś to słowo.- Przecież nie mogłaś… jak?
- Sama powtarzałaś mi, że każdy jest wyjątkowy, ale niektórzy ciut bardziej.- Zaśmiała się jak małe dziecko. Gdyby ktoś to usłyszał, mógłby opacznie to zrozumieć. Zawsze mówiłaś tak o duszach. Każda jest wyjątkowa, niektóre jednak przez to, jakie były za życia, miały większe możliwości. Władzia jest jedną z takich dusz. Pierwszy raz spotkałaś się jednak z tym, aby jakaś dusza mogła przenosić przez pół miasta przedmioty ze świata…żywych.
- Racja. Dziękuję ci. Jesteś wielka.- Zatrzepotałyście rzęsami odganiając łzy.
- Nie. To ty jesteś wielka, wyjątkowa i nie próbuj nawet o tym zapomnieć.- Stuknęła palcem w twój nos.- Kocham cię słowiku, wiesz?
- Ja ciebie też babciu. Chociaż „babciu” przy twoim wyglądzie jest teraz nie na miejscu.- Mrugnęłaś do niej.
- Przecież ja cię o to poprosiłam.
Mrugnęła i ucałowała twoje czoło. Poczułaś coś, co rzeczywiście mogłoby uchodzić za muśnięcie wargami. Spojrzała ponownie w stronę Światła, spróbowała przytulić cię po raz ostatni, po czym pobiegła do rodziców, niczym mała dziewczynka po całym dniu zabawy u koleżanki. Ostatnim widokiem zanim wszystko wróciło do normy była Władzia w objęciach jej mamy i taty. Zniknęli. Pokój nabrał normalnego naświetlenia. W końcu mogłaś pozwolić aby twoje łzy oraz szloch całkiem ujrzały światło dzienne. Nie chciałaś jej zalewać swoim smutkiem. Teraz jednak byłaś szczęśliwa, widząc jaka była radosna biegnąc do Światła. Usiadłaś ponownie za ladą. Dopiero po jakiś piętnastu minutach przestałaś słuchać pozytywki i całkiem się uspokoiłaś. Może to dla innych być głupie, ale w takich chwilach czujesz się normalna. Widzisz dusze zmarłych ludzi od kiedy tylko sięgasz pamięcią. Tylko mama ci wierzyła… Odpędziłaś wspomnienia. Dla rozweselenia puściłaś filmik z uroczymi kotkami. Wtedy właśnie wszedł on. Bez pośpiechu przekroczył próg, zamknął za sobą drzwi i posłał ci leniwy uśmiech.
- I jak tam ____? Z tego co widzę, nie wylali cię jeszcze z roboty.- Mrugnął.
- Jak widać nie.- Ucieszyłaś się na jego widok. Potrzebowałaś kogoś kto cię rozbawi, a po incydencie sprzed kilku godzin czułaś, że pod tym względem cię nie zawiedzie. Tak właściwie to w tej chwili potrzebowałaś jakiegokolwiek towarzystwa.- Ale musiałam wydobyć swoje najlepsze suchary, aby uniknąć kary.- Rozciągnęłaś się i puściłaś mu oczko. Przybrałaś dramatyczną pozę. Białe światełka w jego oczach lekko zamigotały. Przez umysł przebiegła ci pewna myśl: To nie miało miejsca. Szybko ją przepędziłaś. Powróciłaś wzrokiem do klienta. Zauważyłaś, że przygląda ci się badawczo.- W czym mogę pomóc?- Uśmiechnęłaś się do niego. Wyszłaś zza lady, stając w odległości jakiś 5 kroków od niego.
- Taa…- Zaczął. Pogładził dłonią kark.- Szukam czegoś dla mojego brata. Ma niedługo urodziny, chciałem się rozeznać…
- Och, to super! Kiedy ma urodziny?- Zapytałaś i rzuciłaś okiem na sklep, jakby sama ta informacja miała ci pomóc w znalezieniu prezentu.
- Za miesiąc…- Burknął.- Chciałbym najpierw zobaczyć, co jaki sklep ma do zaoferowania.
- Rozumiem…- Trzymałaś swój podbródek między palcami prawej dłoni.- Może w takim razie rozejrzyj się po sklepie, a potem daj mi znać jeśli zawiesisz na czymś oko.
- Wolałbym, żebyś mi pomogła.- Zdążyłaś już zauważyć, że niezależnie od sytuacji ciągle się uśmiecha. Zmienia się tylko wielkość uśmiechu.- Nie jestem w tym zbyt dobry.
- Nie ma sprawy. Może powiesz, co twój brat lubi?
- Spaghetti.- Odparł jakby to było oczywiste, ale po chwili zdał sobie sprawę z tego, że raczej niczego w tym stylu tutaj nie znajdzie więc szybko dodał.- Lubi gotować… i podobają mu się różne domowe ozdoby.- Przytaknął głową do swoich myśli, jakby udzielił prawidłowej odpowiedzi w szkole. Wyglądał dosyć zabawnie nie wiedząc, czego tak naprawdę ma szukać.
- Dobrze… Chodź za mną.- Machnęłaś ręką, po czym ruszyłaś przed siebie. Posłusznie podreptał za tobą leniwym krokiem. Dotarliście na drugi koniec sklepu. Waszym oczom ukazały się najróżniejsze przybory kuchenne. Widziałaś, jak zagubione oczy Sansa błądzą po bezkresie przedmiotów. Dlaczego cię to tak bawiło? W sumie nie na co dzień masz okazję oglądać zdezorientowanego szkieleta.- Wiesz, jeśli nie za bardzo orientujesz się w tych kuchennych sprawach, możemy przejść do innej alejki.- Zaproponowałaś. Na jego twarzy widziałaś wyraźną ulgę.
- Byłbym wdzięczny.- Odparł. Zachichotałaś.
- Za mną więc mój drogi kamracie!- Zatoczyłaś ręką koło i dziarskim, teatralnym krokiem stąpałaś do innej alejki. Zerknęłaś dyskretnie na niego. Zobaczyłaś jak przyglądał ci się rozbawiony. Nawet nie musiał żartować, abyś poczuła się przy nim lepiej. Gdy widzieliście się w sklepie, zawsze rzucił jakimś sucharem. Nic się nie stanie, jak pobawisz się w jego ludzką wersję. Raz staliście przy jakiejś półce szukając czegoś, gdy sprzedawczyni przejeżdżała z nowym towarem. Nie zwróciliście na nią wcześniej uwagi (sama również nie poprosiła o zrobienie miejsca) więc w ostateczności zostaliście wciśnięci w sklepowe regały. Na szczęście za nimi była ściana sklepu więc chociaż przewróceniem ich nie musieliście się martwić. Albo ta kobieta miała ślimacze ruchy z natury, albo miała gorszy dzień i specjalnie tak długo przejeżdżała. Sans wolną dłonią uniósł z koszyka konserwę mówiąc:
- Mam nadzieję, że nie tylko ja czuję się jak sardynka w puszce.
W momencie gdy ty się zaśmiałaś, sprzedawczyni tylko wypuściła powietrze przez nos, kontynuując swoje wleczenie się. Zabrałaś mu przedmiot z dłoni mówiąc „Ja tam się czuję jakby mnie zapuszkowali”. Jego oczy migotały. Czyli, migoczą gdy jest rozbawiony (albo zażenowany poziomem twoich żartów). Gdy zostaliście w końcu uwolnieni, odsunęłaś się o kilka kroków od niego, wymierzyłaś, po czym wrzuciłaś puszkę do jego koszyka. Ciche stuknięcie metalu o pusty koszyk zwiastowało twój sukces.
- Prosto do celu!- Odłożyłaś swój koszyk i podniosłaś ręce w geście tryumfu.- A co z aplauzem dla mnie?
Udawałaś zawiedzioną. Opuścił swój koszyk, a następnie zaczął klaskać, gratulując celności. Jego oczy migotały tak bardzo, że wyglądały tak, jakby te białe punkciki miały zaraz wyskoczyć i zacząć latać po pomieszczeniu. Szybko wyrwałaś się z zamyślenia, gdy dotarliście na miejsce. Stał przed masą ozdobnych mis, dzbanków, filiżanek, talerzyków itp. Wyglądało na to, że ten widok aż tak go nie przeraził. Z zaciekawieniem przeglądał wszystko. Stałaś z boku, czekając aż twój „kamrat” się czymś zaciekawi. Twoje zainteresowanie wzrosło, gdy chwycił za dość duży, gliniany półmisek, z namalowanymi na nim błękitnymi kwiatami. Ich środki zdawały się błyszczeć.
- To jest śliczne.- Powiedział. Zaczął obracać naczynie w dłoni, odkrywając jeszcze kilka mniejszych kwiatów po drugiej stronie naczynia.
- Dziękuję.- Wyrwało ci się. Zaczerwieniłaś się jak burak, gdy na ciebie spojrzał z zafascynowaniem w oczach.
- Ty to robiłaś?- Spytał pełny podziwu.
- T-tak.- Teraz to ty pogładziłaś dłonią kark. Do tej pory pamiętasz, jak bardzo męczyłaś się z oddaniem blasku bijącego z tych kwiatów. Sam półmisek był koloru granatowego, dzięki czemu efekt był jeszcze lepszy.- Mam małą pracownię u siebie i szefowa… znaczy się Amelia stwierdziła, że grzechem byłoby gdybym zatrzymała to wszystko tylko dla siebie.- W sumie połowa rzeczy z tego regału była twojej roboty.
- Biorę.- Powiedział nie patrząc na cenę. Wzmocnił uchwyt, jakby niósł teraz bezcenną wazę z czasów starożytnych.
- Nie musisz kupować pierwszego lepszego produktu jaki ci wpadnie…- Przerwał ci.
- Podoba mi się. Papyrusowi spodoba się jeszcze bardziej.- Mówił o swoim bracie. Raz wspomniał ci o nim, gdy kupował dla niego makaron. Dobre 10 minut szukaliście tego, o który ten cały Papyrus prosił.
- Skoro się już uparłeś, chodźmy do kasy.- Ponownie zamachnęłaś się ręką, odstawiając szopkę z teatralnym krokiem.
- Tak jest pani kapitan!- Tym razem kroczył razem z tobą. Gdyby ktokolwiek was teraz zauważył, prawdopodobnie uznałby was za wariatów. Jednak ani ty, ani Sans nie czuliście się skrępowani. Gdy mijaliście regał z porcelaną, usłyszałaś ciche szurnięcie. Znałaś ten dźwięk. Sekundę po nim, mały aniołek roztrzaskał się o kremowe płytki.
- Cholera! Tak bardzo przepraszam! Musiałem zahaczyć o niego kapturem!- Odłożył ostrożnie na podłogę półmisek i zaczął zbierać kawałeczki z ziemi. Przerwał, gdy zaniosłaś się głośnym śmiechem.- Co cię tak bawi?- Speszył się.
- Czy ta sytuacja ci czegoś nie przypomina?- Kucnęłaś. Pochwyciłaś jego dłonie i rozstawiłaś mu palce, pozwalając aby resztki tego, co chwilę temu było figurką ponownie przywitały się z podłogą. Zdziwiłaś się tym jak… ciepłe i przyjemne są w dotyku jego dłonie. Gładkie, zupełnie jak bursztyn wypolerowany przez morze. Zrobił się niebieski na twarzy. Nie wiesz co to znaczyło, ale uznałaś to za urocze. Może zrobiłaś to zbyt delikatnie, ale nie wiedziałaś jak czułe są jego kości. Nie chciałaś go przypadkiem zranić. Wstałaś i pociągnęłaś go ostrożnie w górę. W mgnieniu oka pochwyciłaś za wybrany przez niego przedmiot, a następnie położyłaś mu na dłonie, które nadal trzymał uniesione. Zaśmiałaś się. Kolor niebieski znikł.
- Taa…- Zaczął.- To się nazywa dopiero słoń w składzie z porcelaną.- Mrugnął, ale zawiesił wzrok na figurkach. Pochwycił jedną z twoich ulubionych. Anioł siedzący na kuli z podkurczonymi bosymi stopami. Jej policzek opierał się na kolanach. Ręce miała owinięte wokół nóg i z uśmiechem spoglądała na Sansa. Skrzydła sięgały do końca kuli, stykając się z podstawką. Figurka była koloru kości słoniowej.- Ile kosztuje?
- 20zł.- Podałaś cenę z pamięci. Spojrzał na ciebie i się zaśmiał.
- Pamiętasz cenę każdego towaru w sklepie?
- Połowy.- Poruszałaś dłonią jakby była wagą. Spojrzał na podłogę.
- Oczywiście zapłacę za to przy kasie.- Chciał już tam ruszyć. Zatrzymałaś go jednak wyciągając rękę. Natrafił na nią i się cofnął.
- Ależ nie musisz mi oddawać pieniędzy.- Uśmiechnęłaś się przebiegle. Wiedział, co zamierzasz powiedzieć. Na twarzy potwora wykwitł chytry uśmiech. Wpatrywał się w ciebie, czekając na to, co powiesz.- To tylko figurka. Amelia rozumie, że każdemu może się zdarzyć coś stłuc. Nie będzie miała nic przeciwko zwłaszcza, że była tania.
- A- ale… jesteś pewna?- Udawał zaniepokojoną ciebie sprzed kilku godzin. Szturchnęłaś go po przyjacielsku łokciem i poszłaś w stronę kasy.
- Oczywiście.- Powiedziałaś. Sans podążał za tobą. Białe punkciki w jego oczach iskrzyły się. Chyba miał jakiś plan. Postanowiłaś nie dopuścić do jego realizacji. Gdy tylko podał ci pieniądze, zauważyłaś, że dyskretnie rzuca banknot dziesięciozłotowy przy twojej torebce. Przewróciłaś oczami, po czym wydałaś mu resztę. Już chciał odchodzić. Postanowiłaś się trochę pobawić. Skoro on potrafił się wdawać z tobą w markecie w najrozmaitsze dyskusje (głównie opowiadał ci suchary odnosząc się do danej sytuacji) to i ty mogłaś chociaż raz wplątać go w jakąś kłopotliwą dla niego sytuację. Zobaczył jak twój niecny uśmiech przybiera na sile, gdy chwyciłaś go zza lady za rękaw kurtki.- Nie tak szybko!- Okrążyłaś ladę, nie puszczając materiału. Błoto już zaschło, miejscami się krusząc. Znowu ten niebieski kolor. Będziesz musiała się o to wypytać, gdy się już trochę bliżej poznacie. Jeśli się bliżej poznacie.- Nadal mam wobec ciebie dług.- Puściłaś rękaw. Patrzył na ciebie zaintrygowany. Wyraz jego twarzy wyglądał jak zaciekawiony diabełek, czekający na rozkaz do rozpoczęcia psot. Był ciekaw, co takiego uknułaś.
- Ja w figurce chodzić nie będę, ale ty za to w tej kurtce już tak…- Specjalnie przeciągałaś. Przerwałaś zaczętą myśl i udałaś się szybkim krokiem na zaplecze. Czułaś jak świdruje twoje plecy zaciekawionym wzrokiem. W drodze powrotnej zdążyłaś już się ubrać. Sans stał z opartymi o ladę za nim łokciami. Bacznie obserwował każdy twój krok.- Więc…- Chwyciłaś za torebkę oraz klucze od sklepu. Podążył za tobą. Miał uniesione brwi… to znaczy tą część, gdzie brwi być powinny. Forma niecnego uśmiechu u szkieleta bawiła cię.- …Więc skoro nie chcesz pieniędzy, zabiorę cię na coś, co powinno ci się spodobać.
- No wiesz? Rozumiem, że znamy się od pewnego czasu, ale skoro już tak mamy grać, to zostańmy chociaż tam, skąd brałaś tę kurtkę.- Poruszył rytmicznie brwiami. Gdy szturchnęłaś go ramieniem, z jego gardła wydobyło się głośne parsknięcie śmiechu, którego nie udało mu się zahamować.
- Nie takie, ty nieznośna kupo kości.- Aha, czyli punkciki w jego oczach mogą być jeszcze większe.- Jeśli tak bardzo chcesz się udać na zaplecze, możesz tam zanieść swoje zakupy, aby nic im się nie stało. Później po nie wrócisz.- Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałaś.- Ja poczekam tu na ciebie.- Udawał rozczarowanie.- Ach, gdyby przerwa obiadowa mogła trwać wiecznie.- Zaskomlałaś, oparłaś się o futrynę, robiąc żałosną minę i przybierając przy tym pozę zrozpaczonej modelki.
- Widzę, że mamy ze sobą coś wspólnego.- Powrót zajął mu ledwie kilka sekund. Zdziwiłaś się, ale postanowiłaś nie pytać o szczegóły.
- Tak?- Przepuściłaś go w drzwiach mówiąc.- Proszę, panie przodem.- Spojrzał na ciebie. Zacisnęłaś lewe oko i wystawiłaś język. Zaśmiał się, przechodząc obojętnie.
- Skoro pan nalega...- Powiedział, gdy chowałaś klucze do torebki. Zęby kościotrupa nabrały psotnego wyrazu… o ile zęby tak mogą.- Więc gdzież poprowadzi mnie moja pani kapitan?- Zrównał z tobą krok.
- Wiesz, poznałam kiedyś pewnego potwora.- Opowiedziałaś mu pokrótce o Grillbym. Gdy skończyłaś, zobaczyłaś jak Sans patrzy na ciebie pozytywnie zaskoczony.- Co? Patrzysz na mnie jakbym nie powinna się u niego tak często stołować.- Chwyciłaś za materiał kurtki, udając, że to fałdka tłuszczu.
- Co? Nie! Chodzi o to, że Grillby to mój przyjaciel.- Ożywił się gdy stanęliście przy barze z jaskrawym napisem „Grillby’s”. Wyjął rękę z kieszeni i strzepnął twoją dłoń z kurtki, którą nadal trzymałaś w uścisku.- Weź się nie wydurniaj.
- Jaaaaa?- Przystawiłaś dłoń do serca.- Nigdy nie byłam w swoim życiu tak poważna.- Zrobiłaś poważną minę. Sans przewrócił oczami i cicho parsknął śmiechem. Tym razem to on ci przytrzymał drzwi abyś weszła pierwsza. Otoczył cię wspaniały aromat jedzenia i ciepło lokalu. No proszę. Właśnie wyciągnęłaś chodzący szkielet na obiad. Uśmiechnęłaś się do swoich myśli, po czym powolnym krokiem poszłaś w stronę lady.
Share:

POPULARNE ILUZJE