27 grudnia 2016

Undertale: Te ciche momenty - SEDNO problemu [In These Quiet Moments - The CORE of the problem - tłumaczenie PL][+18]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
-Czy on miał w ogóle pojęcie, że jesteś uczulona? - zapytała Jackie wchodząc z workiem na śmieci. Pociągnęłaś nosem, oczy Ci łzawiły. Zaprzeczyłaś.
-Nie – powiedziałaś wycierając cieknący nos w chusteczkę, wiedziałaś, że przez kilka kolejnych dni będziesz wyglądać koszmarnie – I oby nigdy się nie dowiedział – Jackie popatrzyła na Ciebie wymownie
-Biedactwo moje. Dlaczego ich nie wyrzuciłaś? - zapytała rozglądając się po mieszkaniu. Znowu potrząsnęłaś głową.
-To prezent! - krzyknęłaś zrozpaczona. Zgromadzenie ich na balkonie nie pomogło. Jeden z nich powoli Cię zabijał.
-Ugh, ty wrażliwy glucie, to prezent od śmierci. Dam mu do zrozumienia to i owo, potem będziesz mogła mieć mi to za złe – powiedziała otwierając drzwi na werandę. Oczywiście wcześniej wysłałaś jej zdjęcie, ale ten obrazek warto było zobaczyć samemu. Zaśmiała się lekko i zabrała się za największą wiązankę. Właśnie miała wyrzucić ją do worka kiedy popatrzyła na Ciebie – Myślisz, że ludzie będą się bardzo pieklić, jeżeli je po prostu wypierdolę przez balkon?
-Nie! - przerwałaś aby kichnąć – Nie rób tego! Będę miała kłopoty – warknęłaś. Zrobiła szopkę z cofania ręki znad barierki. Wróciłaś na kanapę, zaśmiała się z Ciebie.
-Byłoby łatwiej. Będę potrzebować więcej worków, nadal masz te wielkie, jak na zwłoki?
-Tak, są w szafce pod zlewem – odpowiedziałaś wycierając nos. Jackie weszła do środka i rozglądała się przez chwilę, wyszła z miną zwycięzcy taszcząc za sobą kosz na śmieci. Zatrzymała się by popatrzeć na Ciebie ze współczuciem, a potem wróciła do swojej roboty. Dziękowałaś Stwórcy za to, że zesłał Ci ją, ponieważ kiedy Ty zdychałaś ona pozbywała się problemu. Między swędzeniem, a straszliwym łzawieniem musiałaś przyznać, że było Ci naprawdę szkoda, wyrzucać tych pięknych kwiatów. Byłaś gotowa przytulić niektóre do siebie nawet ryzykując wysypkę czy coś gorszego.
-Nie wiem czy jest to urocze czy żałosne – powiedziała wychodząc z mieszkania z workiem – Zostanę przy uroczej wersji, tylko dlatego że go lubię.
-A ja myślę, że to było słodkie – krzyknęłaś z pokoju wyciągając kilka tabletek – Nie mam zielonego pojęcia jak potwory okazują uczucia, ale myślę, że chyba podobnie jak ludzie. Poza tym starał się, prawda? - policzyłaś małe różowe kapsułki i połknęłaś je popijając wodą.
-A ja myślę, że słodko to ty teraz wyglądasz – zaśmiała się idąc po resztę kwiatów – Te czerwone oczy są bardzo atrakcyjne. Pasują do ciebie.
-Wygram każdy konkurs piękności – mruknęłaś – Ale... co miałam mu powiedzieć? 'Cześć, dzięki za kwiaty ale jeden z nich totalnie rozbroił mój organizm, dlatego wyrzuć wszystkie?'
-Ja bym tak zrobiła – odparła po prostu otwierając kolejny worek – Nie chcesz więcej dostawać od niego kwiatów, prawda?
-Nie obraziłabym się, jeżeli weźmie te na które nie mam alergii – odpowiedziałaś pociągając nosem – Zapomniałam też o czekoladkach, a to ważny element bo są w kształcie serca – Jackie zamarła, a potem słyszałaś jak się śmieje na balkonie – Otworzyłam je kolejnego dnia po pracy.
-Rozumiem, chociaż to mu się udało. - powiedziała. Mimowolnie warknęłaś. Miałaś nadzieję, że poradzi sobie z trzeba workami. – Dobra, moja kochana, wyrzucę je, a potem wracam do pracy. Dasz sobie radę?
-Nic mi nie będzie! O właśnie. Mało zapomniałam. Undyne albo Alphys do ciebie zadzwoniły?
-Tak. Undyne to ta która z nami była na zabawie? Mówiła, że mnie poleciłaś. Dzięki – mrugnęła do Ciebie – To będzie wyzwanie, bo mają bardzo sprecyzowany gust, ale postaram się zrobić wszystko po mistrzowsku i znaleźć im jakieś.. uh... pro-potworze otoczenie. - Przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiała – Nigdy wcześniej nie pracowałam nad tego typu przeprowadzką i przyznam się, że ... to ciekawe.
-Dzięki bestio. Kocham cię – uśmiechnęłaś się nadal siedząc na kanapie.
-Oczywiście. Pisz jakbyś czegoś potrzebowała. Będziesz się ukrywać przed Sansem cały dzień? - wzruszyłaś ramionami
-Chyba po prostu będę spać, wiesz jak działają leki na alergię. Myślę, że to zrozumie.
-Pewnie tak – wyprostowała się poprawiając worki w rękach – Dobra, do potem!
-Papa! - pomachałaś jej. Zamknęła za sobą drzwi. Naciągnęłaś na siebie koc i włączyłaś telewizję. Miałaś ochotę oglądać coś co znasz prawie na pamięć, tylko po to by szybciej odpłynąć. Nagle natknęłaś się na serial Doktor Who i postanowiłaś go zostawić. Gdzieś w połowie odcinka medykament zaczął działać i usnęłaś.

Jak w zegarku, dostałaś wiadomość od Sansa, że właśnie wyszedł z pracy i idzie się z Tobą zobaczyć. Tak jak myślałaś. Napisałaś mu, że śpisz. Całe szczęście, nie naciskał aby wpaść. Podniosłaś się na łokciach aby rozejrzeć się po mieszkaniu. Było znacznie mniej toksycznego pyłku, ale balkon wydawał się taki pusty. Podczas kiedy w telewizji leciał już zupełnie inny program. Zastanawiałaś się, jaką wymówkę dać Sansowi, nie... jak powiedzieć mu to tak aby nie wyszło źle. Wzięłaś telefon do ręki. Kilka wiadomości od Jackie, która narzekała na współpracowników i na szefa. Dwa od mamy – chciała abyś do niej wpadła. No i jeden od Twojego chłopaka, pytał się czy wpaść jak się obudzisz. Przygryzłaś wargę, nie będziesz się przed nim przecież chować. Odpisałaś, że już nie śpisz i jak chce to niech przyjdzie. Podniosłaś się i poszłaś do kuchni. Coś pociągnęło za klamkę. No tak, zapomniałaś znowu otworzyć drzwi. Warknęłaś na siebie i podeszłaś do nich. Sans uśmiechał się tak jak zawsze.
-cześć tygrysie, jak się... o kurwa, wyglądasz strasznie – powiedział z mieszanym wyrazem twarzy. Pociągnęłaś nosem w odpowiedzi i wbiłaś palce we włosy starając się zrobić parodię seksownego wyglądu, oparłaś się plecami o framugę.
-O czym ty mówisz? Wyglądam cudownie, kochanie. - powiedziałaś wchodząc do środka, wszedł za Tobą i rozejrzał się po mieszkaniu
-jesteś chora? - zapytał zauważając, że kwiaty zniknęły
-Alergia – odpowiedziałaś – Jeden z .. uh... tych kwiatów – zaczęłaś nerwowo przebierając palcami, westchnął ciężko.
-kurwa, nie wiedziałem, przepraszam, gdybym wiedział, nigdy bym.. - zaczął, ale przystawiłaś mu dłoń do ust
-Ciiicho, sama o tym zapomniałam, do czasu aż mnie nie zaatakowała. Jestem smutna, że musiałam się ich pozbyć – znowu lekko pociągnęłaś nosem. Sans zabrał Twoją rękę.
-dobra, zapamiętam sobie, powinienem wcześniej pogadać z tobą o tym co lubisz
-Diamenty – odparłaś szybko – Wielkie – Sans zamrugał kilka razy
-uh?
-Diamenty – powtórzyłaś. Patrzył na Ciebie zagubiony, pchnęłaś go lekko i poszłaś do kuchni – Żartuję, pusty łbie. Herbaty?- wyraźnie się rozluźnił i usiadł na Twojej kanapie.
-poproszę, mogę poprosić cylona?
-Którego? -zapytałaś patrząc na całkiem pokaźną kolekcję jaka Ci dał.
-hm... w czerwonym opakowaniu, smakuje mi
-Zauważyłam, prawie mi się kończy! - zachichotałaś. Mogłaś usłyszeć charakterystyczny stuk, Sans położył nogi na stole.
-kupię ci więcej – wywróciłaś oczami i wyciągnęłaś kubki
-Sans, mam tak wiele herbat, muszę skończyć to co jest! – odpowiedziałaś zalewając naczynia gorącą wodą i wrzuciłaś tam saszetki. Stałaś w rogu czekając aż napój będzie gotowy.
-co oglądasz? - zapytał, wychyliłaś się z kuchni, znowu David Tennant przed czymś uciekał.
-Właśnie leci maraton Doctor Who. Możesz zmienić kanał jeżeli chcesz – zaproponowałaś opierając się o ścianę.
-nie, wygląda fajnie, o czym? - podrapałaś się po tyle głowy
-Uhg, o... to... skomplikowane. Myślę, że najprościej będzie powiedzieć, że o kosmicie, który podróżuje w czasie i uh... pomaga ludziom. Jest naukowcem i takie tam...
-naukowcem? - zapytał, wyraźnie się zainteresował
-Tak! Znaczy się, ten serial bardzo opiera się o naukę, znaczy się. Nie wiem. Możemy zobaczyć jakiś odcinek jeżeli chcesz
-jasne – poklepał miejsce obok siebie na kanapie. Zaśmiałaś się.
-Herbata jeszcze nie jest gotowa, spokojnie – wstał i podszedł do Ciebie przystawiając swoje zęby do Twojego policzka.
-powinnaś odpoczywać, zwłaszcza, że to wszystko przeze mnie – kiedy już chciałaś protestować, klepną Cię w pośladek i wygonił z kuchni. - wynocha! - parsknęłaś śmiechem i pierdolnęłaś się na kanapę. Wytarłaś nos w rękaw nie przejmując się czy jest to obrzydliwe czy nie, Sans wyszedł z kuchni z waszymi naparami. Popatrzył na opakowania tabletek i zużyte chusteczki higieniczne na stole i zmarszczył brwi.
-wy ludzie naprawdę produkujecie wiele... wirusów – zatrzymał się myśląc chwilę nad słowami – i wszystko jest takie... mokre – Zaśmiałaś się opierając się o jego ramię.
-Ej, ty produkujesz swoje własne ... wydzieliny – zaśmiałaś się. Wyraźnie się zawstydził – Ale nie martw się, łatwo się to sprząta – Sans lekko zadrżał.
-bycie zrobionym z magii ma swoje zalety – wyłączyłaś telewizję i odpaliłaś Netflix by poszukać pierwszy odcinek serii.
-Tak serio, zastanawiałam się jakim sposobem uh... - teraz Ty musiałaś się zastanowić nad właściwym słowem - ... nie brudzisz niczego i nic się ze mnie nie ... uh... no wiesz.
-heh, domyślam się, tak jak mówiłem magia to energia, nic nie robi ona po prostu – pstryknął palcami – poof! znika.
-Zaraz, co? Mówisz mi teraz, że dosłownie strzelasz we mnie magią? - otworzyłaś szerzej oczy – Czy to niebezpieczne? Moja cipka nie stanie się jakaś magiczna? Oglądałam Pogromców Duchów.
-czy ty mnie w ogóle słuchasz? - położył rękę na Twojej głowie – znika, odchodzi, wypala się, jakby nigdy jej nie było
-Tak, ale pamiętam jak mówiłeś, że ludzie kiedyś mogli czarować i...
-... i moja magia nie działa w ten sposób, słuchaj, jeżeli by było tak jak myślisz w moim pokoju byłoby pełno zmutowanych skarpetek – powiedział bez pomyślunku, szybko zasłonił usta ręką. Pochyliłaś się nad nim, a potem zaczęłaś się śmiać.
-BOŻE Sans! - krzyknęłaś między oddechami, warknął – O mój Boże, ten obraz... - Znowu się śmiałaś, wyobraziłaś sobie świecące, niebieskie skarpetki latające po sypialni. Kiedy zaczęłaś się uspokajać, zdałaś sobie sprawę z jednego... on miał tam całkiem sporą kupkę skarpetek.
-skończyłaś się naśmiewać z mojej tajemnicy? - mruknął. Pociągnęłaś nosem i szturchnęłaś go lekko
-To dlatego masz u siebie tak dużo skarpetek? - zamrugał kilka razy, a potem zrobił się niebieski jak jagoda – HAH! Wiedziałam! O Chryste.. tego jest za wiele. Oh Sans, jesteś rozkoszny – przytuliłaś się do niego, warknął wyraźnie naburmuszony.
-byłem zdesperowany przez jakiś czas, dobra? - mamrotał. Zachichotałaś. Przyglądał Ci się z uwagą, a potem przeniósł wzrok na stół – przepraszam, po prostu wiele o tobie myślałem – niemal natychmiast śmiech ucichł.
-Oh? - uniosłaś brwi, to wyobrażenie było zbyt ciekawe – Opowiedz.
-cóż.. - otoczył Cię ramieniem i zaczął delikatnie pocierać Twoje ramie – powiem tyle, że moim ulubionym słowem było twoje imię – przybliżył się nieznacznie, mogłaś poczuć jak rośnie Ci temperatura ciała, szybciej oddychałaś - ... i lubiłem sobie wyobrażać, że twoim ulubionym słowem jest moje...
-Tak, jest – odpowiedziałaś szybko wtulając się w niego. Nie dbałaś o to, że jesteś w wielkiej, znoszonej koszulce, w spodenkach od piżamy w koty, Twoje włosy są w nieładzie i z ledwością możesz oddychać przez nos.
-dobrze wiedzieć – uśmiechnął się cwanie. Zobaczyłaś wyraźnie zarysowane kły, w tej chwili mogłaś myśleć tylko o wskoczeniu na niego. Przybliżyłaś się starając wyglądać najbardziej seksownie jak to było możliwe.... i wtedy kichnęłaś. Na niego. W twarz.
-Kurwa! Przepraszam! - starałaś się wytrzeć swoje smarki dłonią, ale zamiast tego rozpaćkałaś je jeszcze bardziej. Sans po prostu siedział, oszołomiony.
-co mówiłem o tym, że jesteście mokrzy? - zapytał chwytając za chusteczkę i wytarł się nią. Cały czas mamrotałaś pod nosem przeprosiny, zaśmiał się – hej, to moja wina, nie martw się, dobra? - przytaknęłaś niechętnie
-Nadal tutaj unoszą się pyłki. Będę smarkata przez jeszcze jakiś czas – warknęłaś rozsiadając się na kanapie.
-wiesz, że zawsze możesz zostać u nas – zaproponował. Uśmiechnęłaś się i wzruszyłaś ramionami
-Wiem, nie chcę tylko się narzucać – upiłaś łyk herbaty
-nigdy się nie narzucasz, nawet tak nie myśl – uniósł brwi.
-Wiem, tylko taka już jestem. Nic na to nie poradzę. Jeżeli będzie naprawdę źle, wtedy przyjdę. Pasuje?
-co ty na to, abyś wpadła dzisiaj? daj swoim zatokom odpocząć – Pogładził Cię lekko po nodze – poza tym moje łóżko jest wygodniejsze niż twoje, będziesz też mogła patrzeć na stos skarpetek zastanawiając się jakie straszydła się mogą tam czaić.
-Magiczne – zaśmiałaś się – Jasne, wpadnę, tylko nie nakręcajmy się za bardzo, wiesz dla dobra Papyrusa
-myślę, że nie to będzie dzisiejszym problemem – powiedział biorąc opakowanie chusteczek higienicznych – słuchaj, chodźmy już do mnie, będziemy mogli zobaczyć co tylko chcesz na moim tablecie.
-Masz tablet? - byłaś zaskoczona
-jestem potworem, a nie luddystą – wywrócił oczami
-Zamknij się, nawet ja nie mam tabletu – zmarszczyłaś brwi – Te lepsze są drogie – wzruszył ramionami.
-to co z naszym planem, tak? nie? wpadasz?
-Jasne – dopiłaś herbatę prawie się krztusząc – Pozwól, że wezmę tylko kilka łachów na jutro do pracy, abym mogła zostać dłużej w Twoim łóżku
-wygodnicka się znalazła
-Cała ja! - krzyknęłaś radośnie wchodząc do sypialni. Do siatki wrzuciłaś ubrania – Dobra, jestem gotowa. Prowadź. Boję się, że mogę się zgubić.
-to długa i niebezpieczna wyprawa, jesteś pewna, że dasz radę? - zapytał podchodząc do drzwi. Zaśmiałaś się
-Z tak cudownym obrońcą u mego boku? Myślę, że dam – uśmiechnęłaś się głupkowato. Papyrus siedział na kanapie z otwartym laptopem na kolanach. Jak tylko usłyszał, że wchodzicie niemal natychmiast go zamknął. Cóż, wiesz dokładnie z kim rozmawiał.
-hej paps – powiedział Sans wieszając bluzę na wieszaku i zamykając na zamek drzwi. Pomachałaś.
-WITAJ SANS! WITAJ PRZYJACIÓŁKO! WŁAŚNIE ... SZUKAŁEM NOWYCH ... PRZEPISÓW ... BY... GOTOWAĆ, TAK GOTOWAĆ!
-super – wszedł do kuchni – widziałeś mój tablet?
-TAK, ODSTAWIŁEM GO NA BIURKO W TWOJEJ SYPIALNI – mogłaś usłyszeć jak jego szczęki stuknęły o siebie – NIE ZOSTAWIAJ GO NA TOSTERZE
-wybacz, robiłem śniadanie – odpowiedział, jego brat warknął – dzięki
-OCZYWIŚCIE, BAWCIE SIĘ DOBRZE, A JA PÓJDĘ DALEJ... SZUKAĆ PRZEPISÓW... W MOJEJ SYPIALNI – wymieniłaś z nim spojrzenia i zachichotałaś. Sans przyglądał Ci się nieco zmieszany
-Mam nadzieję, że będziesz miał mnóstwo zabawy w szukaniu nowych przepisów – starałaś się powstrzymać rechot. Papyrus mrugnął i wstał, posłał Ci uśmiech
-Z PEWNOŚCIĄ BĘDĘ. DOBRANOC! - zniknął w swoim pokoju. Popatrzyłaś na Sansa i wzruszyłaś ramionami wchodząc do jego sypialni nim zdąży zadać jakiekolwiek pytanie
-Aha! Tutaj jest! - podniosłaś go ze stolika. Obok był czerwony notes, nie to wyglądało bardziej jak dziennik? Wyraźnie zużyty – Co to? Oooo, pamiętnik? - zapytałaś podnosząc go. Sans w sekundę był obok Ciebie. Chwycił za Twój nadgarstek.
-służbowe informacje – praktycznie wyrwał go z Twojej ręki – prywatne – przyglądał Ci się tak, jakbyś znalazła jego największy skarb i próbowała go ukraść. Popatrzyłaś na jego zaciśnięte palce – przepraszam – puścił Cię. Pogładziłaś się lekko.
-Rozumiem, nie brałabym nawet gdybym wiedziała, że to ważne rzeczy – Starałaś się brzmieć normalnie. Ok, naprawdę chciałaś zobaczyć co to jest. Ale szanowałaś jego prywatność. Póki co. Schował dziennik do jednej z szuflad biurka i usiadł na łóżku. Teraz byłaś zaciekawiona. Dostrzegłaś jakieś dziwne zapisy – Co to? - pokazałaś na dziwny obrazek
-oh, to coś nad czym pracujemy z alphys, wraca za tydzień aby mi z tym pomóc
-Jakaś maszyna? Nie wiedziałam, że się na tym znasz – starałaś się odgadnąć z której strony powinno się do czytać. Sans wstał i podszedł do Ciebie, przekręcił go.
-tak będzie ci łatwiej – powiedział. Popatrzyłaś na papier, no teraz miało trochę więcej sensu.
-To są... runy? Czy coś? - zapytałaś pokazując na jakieś znaki. Sans przytaknął.
-coś takiego, nasza nauka też jest magiczna – zaśmiał się lekko – to nie są jednak takie runy do jakich przywykłaś, uh... - myślał przez chwilę – jak nordyckie, nasze są inne, ale ta tutaj – pokazał na jedną wyglądającą jak koło z kilkoma kreseczkami na linii – oznacza dla przykładu przyśpieszone chłodzenie.
-Zajebioza! - Odeszłaś od planu w obawie, że jakimś sposobem możesz go zniszczyć – Co budujecie? - Sans przyglądał Ci się przez chwilę, a potem ciężko westchnął, pokazał na łóżko i poszliście na nie. Ułożyliście się wygodnie, miał już tablet w ręku.
-pamiętasz jak zabrałem cię do waterfall? - przytaknęłaś – niestety w podziemiu nie dzieje się za dobrze, jest tam pewna budowla, maszyna, nazywana rdzeniem, po tym jak wszyscy wyszli na powierzchnię nie został nikt by sprawować nad nim kontrolę, a jako, że jest w hotlandzie zaczął się przegrzewać – ponownie westchnął i poprawił się na poduszce.
-Jestem dość mądra, aby domyślić się, że przegrzana maszyna to nic dobrego. Co się stanie jeżeli będzie ... za gorąca?
-wybuchnie – podrapał się po twarzy – a to źle, nie tylko dla podziemia, siła wybuchu może być ogromna i stanie się katastrofa
-Cholera – nie wiedziałaś co innego mogłabyś odpowiedzieć.
-tak, więc pracujemy nad czymś co schłodzi rdzeń, mogę być trochę nieosiągalny, jak alphys przyjedzie
-Rozumiem – pocałowałaś go w policzek – Musisz tylko ocalić świat, myślę że mogę ci to wybaczyć – Otoczył Cię ramieniem.
-dziękuję, w każdym razie chcesz oglądać swój serial? - pomachał tabletem w ręku, przytaknęłaś – na którym się zatrzymałaś?
-Pffft, zaczniemy od początku.
-dlaczego?
-Abyś się wciągnął. Zaufaj mi, nie pożałujesz, a ja z przyjemnością sobie powtórzę, uwielbiam ten program. - uśmiechnęłaś się. Wpisał tytuł w wyszukiwarkę, pokazałaś palcem na właściwy odcinek – Ten – puknęłaś w ekran.
-dobra – przyglądałaś mu się, kiedy rozpoczynał się ten o tytule TRADIS w towarzystwie dziwnej kosmicznej muzyczki. Wyglądał na mile zaskoczonego. Przesunęłaś poduszkę tak, by wtulić się w niego i jednocześnie nie zasłaniać. Pociągnęłaś lekko nosem. Zaczął palcami przeczesywać Twoje włosy Nim się zorientowałaś, usnęłaś.
Śniłaś o odkrywaniu kosmosu z Sansem, Papyrus był przebrany za Rose. Sans oblewał wszystko keczupem, jedzenie, ludzi, kosmitów, i krzyczał ciągle „FANTASTYCZNIE!”

Obudziłaś się rano, muzyczka z Doctora Who nadal grała. Pomyślałaś, że Sans usnął w trakcie, przekręciłaś się, nieee, nie spał, serial go wciągnął.
-Spałeś cokolwiek? - zapytałaś ciężkim głosem. Szkielet popatrzył na tablet, potem na Ciebie i na zegarek.
-kurwa.
-A więc nie – przesunęłaś dłonią po jego kościstych palcach – Na którą dzisiaj masz?
-na czternastą – odstawił na bok urządzenie
-Więc nadal możesz trochę pospać – przekręcił się aby spojrzeć na Ciebie
-nie jestem zmęczony – zerknęłaś na godzinę, miałaś jeszcze godzinę przed czasem w którym zazwyczaj się budziłaś by wstać do pracy
-Mogę to zmienić– uśmiechnęłaś się przebiegle unosząc jedną brew. Zamrugał kilka razy
-heh, jesteśmy u mnie, pamiętasz? - przyciszył ton – a ty nie jesteś zbyt cicha – złowrogi uśmieszek wykrzywił Twoją twarz
-Wiem, że nie jestem – pchnęłaś go na plecy – ale ty jesteś w tym całkiem dobry – patrzył na Ciebie wyraźnie zmieszany, zwłaszcza kiedy podciągałaś jego koszulkę. Przesunęłaś palcem po jego mostku, aż zadrżał z przyjemności.
-powtarzam, nie jesteś cicha – mogłaś zobaczyć jak jego wyraz twarzy się zmienia, był spragniony, zamruczałaś w odpowiedzi. Wspięłaś się na niego siadając na jego biodrach. Pochyliłaś się i zaczęłaś kreślić językiem ślady na jego żebrach. W jednej chwili jego ręce ścisnęły Twoje pośladki, zachichotałaś – możesz mi powiedzieć, co właściwie robisz?
-Jestem cicho, w odróżnieniu co do niektórych – przesunęłaś się na wysokość jego czaszki i zaczęłaś całować jego szczękę. Warknął, ścisnął Twoje półdupki mocniej. Przysunęłaś biodra do jego i zakołysałaś się, w odpowiedzi przycisnął się do Ciebie. Idealnie. Twoje palce bawiły się między jego żebrami, wzdłuż kręgosłupa, zdecydowałaś się nagle podnieść, przesunąć uprzednio mrugając do niego zalotnie, ściągnęłaś z niego spodenki. Niebieski kutas stał w pełnej gotowości. Usiadłaś obok i ściągnęłaś swoje spodnie razem z majtkami i odstawiłaś je na bok.
-kocie, co ty wyrabiasz... - zapytał dysząc ciężko. Przystawiłaś palec do jego ust.
-Ciiii – Przysunęłaś się do niego starając się zachować spokojny oddech. Nie chciałaś aby wiedział jak bardzo pragnęłaś teraz się na niego nadziać. No, ale przynajmniej lepiej Ci się już oddychało przez nos. Przyłożyłaś swoją kobiecość wzdłuż jego organu, jednocześnie nie pozwalając by wszedł w Ciebie. Rozkoszne uczucie przeszyło całe Twoje ciało, zaczęłaś powoli poruszać biodrami, byłaś mokra i on to czuł. Kurwa, z ledwością siebie kontrolowałaś. Jęknął cicho z rozkoszy i chwycił za Twoje piersi. W jednej chwili złapałaś go za ręce i przysunęłaś je po obu stronach jego głowy. Teraz był nawet jeszcze bardziej zagubiony. - Ja nie jestem cicha, pamiętasz? - przysunęłaś się do jego karku. Poczułaś jak przez chwilę chciał uwolnić się z Twojego uścisku, ale trzymałaś go nadal bez większego wysiłku. Kontynuowałaś pocieranie się o jego przyrodzenie. Uśmiechnęłaś się cwanie, znowu spróbował się wyrwać, starając się wejść w Ciebie. - Nie-e. Puszczę twoje ręce jeżeli będziesz je tam trzymał, dobra? - zapytałaś, warknął. Wyglądał na naprawdę wkurwionego tym, że bawisz się jego instynktami – Nie zachowuj się jak dziecko, po prostu je tam trzymaj – Nic nie robiłaś, czekałaś aż przytaknie – w każdym razie, tak jak mówiłam.. - powoli zaczęłaś zsuwać w dół jego ciała póki Twoja twarz nie miała przed sobą jego miednicy – umiesz zachować ciszę znacznie lepiej niż ja - i z tymi słowami objęłaś jego kutasa ręką i zaczęłaś początkowo nieporadnie, potem już lepiej go pompować, język jednocześnie błądził po kościach. Sans z ledwością powstrzymał jęk, zauważyłaś jak wbija palce w materac. Zamruczałaś. Wsunęłaś się między jego nogi. Słyszałaś jak ciężko dyszał, zaśmiałaś się cicho, zdając sobie sprawę, że wystawiasz go na ciężką próbę. Twój język w końcu znalazł drogę do jego przyrodzenia i zaczął lizać go od samego spodu, potem powoli przesunął się na czubek. Otoczyłaś go wargami, zakładając kosmyk włosów za ucho. Zaczęłaś poruszać głową w górę i w dół, poruszałaś językiem, przyciskając męskość do podniebienia, uważając na zęby. Twoje palce zaczęły powoli poruszać się po jego ciele, starając się znaleźć każdą kość jaką miałaś na wyciągnięcie ręki. Uwielbiał kiedy brałaś małe wystające kosteczki w dwa palce i je pocierałaś. Po chwili sam zaczął poruszać biodrami, nie broniłaś mu tego. Jego ręce wsunęły się w Twoje włosy i złapały je mocno u nasady. Pomógł Ci, trzymając stabilnie Twoją twarz, kiedy sam przyśpieszył ruchy. Byłaś wdzięczna wszystkim niebiosom, że mogłaś oddychać przez nos.
-k-kurwa, kurwa – mruknął, warcząc nieco głośniej niżby chciał – kurwa! - krzyknął, poczułaś jak jego ciało sztywnieje, w jednej chwili wepchnął go najgłębiej jak się dało. W ostatecznej ekstazie mruczał Twoje imię, w końcu wystrzelił w usta swoim nasieniem, ciepłym i lepkim. Dyszał ciężko, puścił głowę, faktycznie był wykończony. Byłaś z siebie dumna, powoli zaczęłaś wyciągać go ze spomiędzy warg starając się rozpoznać smak, jednak nie było żadnego. Ułożyłaś się obok niego i przywarłaś ciałem całując jednocześnie w policzek.
-daj... daj mi godzinę – powiedział między ciężkimi oddechami. Zaśmiałaś się.
-Za godzinę będę musiała zbierać się do pracy. To było dla ciebie – przesunęłaś palcami leniwie po jego żebrach przez koszulkę – No i jestem głośna, pamiętasz? Idź spać, głuptasie
-mmm – tylko tyle powiedział nim się przekręcił i objął Cię ramionami przytulając bliżej do siebie. Zerknęłaś na zegarek. To zajęło zdecydowanie mniej czasu niż się spodziewałaś, mogłaś zdrzemnąć się na chwilę. Wtuliłaś się w niego nasłuchując ciężkiego oddechu partnera. Miałaś wrażenie, że ledwo co zamknęłaś oczy odezwał się dzwonek budzika. Cieszyło Cię to, że nie obudził kościotrupa. Ostrożnie wyswobodziłaś się z jego objęć i wyszłaś z łóżka. Kiedy podeszłaś do siatki z ubraniami zmierzyłaś wzrokiem szufladę z dziennikiem. Jak przypomnisz sobie wyraz jego twarzy z wczoraj i to jak mocno Cię ścisnął... westchnęłaś i założyłaś majtki na dupę, nie zrobiłaś nic nie tylko dlatego, że szanowałaś jego prywatność, ale też dlatego, że bałaś się testować jego cierpliwość.
Ciekawe czy możesz zostawić swoje rzeczy w jego pokoju, zatrzymałaś się na chwile. Chyba nie będzie zły, co nie? Znaczy się, oczywiście, mieszkasz obok, ale będziesz miała wymówkę aby spotkać się z nim później. Złożyłaś swoją piżamę i położyłaś ją na jego ubraniach. Kurwa, nie przemyślałaś zbyt dobrze swojego planu, teraz sama byłaś strasznie napalona. A Twoje spodnie nie pomagały. Każdy krok przypominał Ci o tym czego Twoje krocze pragnęło, co mogłaś sobie wziąć, ale nie wzięłaś. Przeklęty Papyrus. Przyszłaś do pracy nieco wcześniej, czekałaś przed wejściem na Piotrka. Póki co nadal było dość chłodnawo i miałaś nadzieję, że zjawi się szybko. Wyciągnęłaś telefon i oparłaś się o szybę. Po jakichś dziesięciu minutach zobaczyłaś jak wybiega zza rogu.
-Cześć. Jesteś wcześnie! - poklepał Cię po plecach – Co to za święto?
-Jestem wyspana – pociągnęłaś nosem – Alergia. Jak wróciłam wczoraj z pracy spałam do teraz.
-O rany, To nie dobrze – otworzył drzwi i oboje weszliście do środka. Wrzuciłaś do małej lodówki swoje drugie śniadanie i zaczęłaś ściągać kurtkę. Piotrek wyszedł ze swojego gabinetu i dał Ci wypłatę – Nie wiedziałem, że masz alergię.
-Bo zazwyczaj nie mam – powiedziałaś chowając ją do portfela – Ale stos kwiatów w moim domu ją uaktywnił
-Oh? Od chłopaka? - zapytał z uśmiechem. Przytaknęłaś zadowolona.
-Tak, on też nie wiedział. Ale już wie, co nie?
-Heh, taa, ale ej, to przynajmniej fajny typ skoro dał ci kwiaty – Znowu przytaknęłaś – Wygląda na to, że Walentynki były udane, co nie?
-Tak! Właściwie to były świetne! Zabrał mnie na bardzo romantyczną randkę – starałaś się nie mówić za wiele.
-A czy on ma coś przeciwko temu, że tak często wyskakujesz ze swoimi sąsiadami? - zapytał chowając twarz za papierami. Warknęłaś lekko.
-Nie, w ogóle. Tak właściwie to są bardzo dobrymi przyjaciółmi – odpowiedziałaś stanowczo – Lubią się – Piotrek zasłonił się bardziej dokumentami i cmoknął, ale nie powiedział nic więcej na ten temat.
-Mniejsza o to, dostawa się spóźnia o dwa dni, zastanawiam się czy nie zmienić dystrybutorów... znowu – warknął głośno. Zauważyłaś, że bywają problemy z terminowością. - Może się pojawić w każdej chwili, więc jeżeli tak się stanie, daj mi znać.
-Myślę, że dam sobie radę – oparłaś się o ścianę – A swoją drogą, masz zamiar tutaj kogoś jeszcze zatrudnić?
-Nie planowałem tego, dlaczego pytasz? - zapytał z ciekawości
-Chciałabym odwiedzić moich staruszków, a to nie będzie wycieczka na jeden dzień – miałaś nadzieję, że zrozumie problem. Zaśmiał się lekko.
-Po prostu wrzucę tutaj moją żonę. Spodoba się jej – odparł sarkastycznie – Daj mi znać z dwutygodniowym wyprzedzeniem, dobra? Będę musiał się na to przygotować.
-Więc mogę zrobić sobie wolne?
-Podaj termin, a się zobaczy, ale myślę, że nie będzie problemu – klasnęłaś z radości.
-Super, dzięki! - przytuliłaś go szybko. Zaśmiał się i znowu popatrzył w papiery. Wyciągnęłaś telefon z kieszeni i zaczęłaś pisać do mamy.

Ty/Mama: Cześć mamusiu! <3

Ty: Mogę wpaść do was, będę tylko musiała zapowiedzieć się 2 tyg wcześniej! Kiedy mam wpaść?

Mama: to cudownie!!

Mama: pogadam z tatą

Mama: Wielkanoc?

Ty: Zapytam się szefa, tęsknię za twoim jedzeniem!

Mama: lol, mam nadzieję że za mną też nie tylko za żarciem! Lolololol

Twoja mama lubiła korzystać z wszelkiego rodzaju emotikonów i skrótów, Ciebie jakoś nigdy to nie bawiło. Zwróciłaś się do Piotrka, mając nadzieję, ze to mu będzie odpowiadać.
-Więc... mogę wziąć wolne na Wielkanoc? - zapytałaś. Popatrzył na Ciebie wyraźnie zaskoczony
-Już wiesz? Szybko
-Moja mama to ranny ptaszek – wzruszyłaś ramionami – Więc? - Piotrek podrapał się po brodzie.
-A kiedy wypada w tym roku? - zapytał zerkając na telefon. Złapałaś i otworzyłaś kalendarz
-W kwietniu. Więc? Tak? Mogę? Proszę? - Pogładził się po karku, ale ostatecznie przytaknął.
-Nie mamy wtedy planów, więc damy radę. Moje dzieciaki są za stare na szukanie jajek w każdym razie
-Dzięki! - byłaś uradowana. Chciałaś napisać o tym mamie, ale ona już wysłała swoje wiadomości

Mama: i przywieź chłopaka! Twoja najlepsza przyjaciółka wspomniała, że masz

Mama: nie mogę uwierzyć, że mi o tym nie powiedziałaś!

Kurwa.

Ty: Przepraszam mamo! Dopiero zaczęliśmy się umawiać. Nie wiem czy będzie chciał wpaść z wizytą, może mu coś wypaść

Mama: _____, jest luty

Ty: DOPIERO CO zaczęliśmy chodzić ze sobą

Mama: tak ale my chcemy go poznać

-Masz zamiar pracować? - Piotrek zerknął na Ciebie znad papierów. Przytaknęłaś zawstydzona.
-Przepraszam, piszę z mamą – wsadziłaś telefon do kieszeni. Poczułaś wibracje, nadal do ciebie wypisuje. Japierdolękurwajegomać.
-Jasne, dobra, wychodzę. Chcesz coś jeszcze nim wyjdę?
-Nie, już wszystko załatwione. Do zobaczenia o siedemnastej?
-O siedemnastej – powtórzył i pomachał. Ubrał się, a potem wyszedł. Niemal natychmiast chwyciłaś za telefon.

Mama: serio kochanie, to dla mnie ważne, chcę go poznać

Mama: jesteś tam?

Mama: nie olewaj mnie!

No i wiadomość o taty.

Tata/Ty: Twoja matka właśnie mi powiedziała, że umawiasz się z jakimś chłopakiem. Proszę, przywieź go ze sobą wtedy się zamknie.

Tata: Kocham cię.

Warknęłaś. Dlaczego powiedziała o tym też ojcu? Cholera jasna!

Ty/Mama: JESTEM W PRACY KOCHAM CIE

Ty/Tata: Niczego nie obiecuję, też cię kocham.

Odłożyłaś komórkę i podparłaś czoło o rękę. Twoi przyjaciele powiedzieli Twoim rodzicom o Sansie i Papyrusie? Staruszkowie to zupełnie inny poziom trudności. Dokładnie wiedziałaś co Twoja mama myśli o potworach i to nie było nic miłego. Twój tata tolerował ich póki byli daleko. Kurwa! Przejmowałaś się obcymi na ulicy, ale nic nie przygotowało Cię na spotkanie z rodzicami! No i dobry Boże, dopiero zaczęłaś chodzenie z Sansem. Naprawdę miałaś go zapoznać z rodziną po ... półtora miesiąca związku? Westchnęłaś ciężko, cóż, chuj z tym, właściwie to znasz go od siedmiu. Bardzo chciałaś się napić. I oto jesteś, w środku sklepu alkoholowego z półkami pełnymi przepysznego wina, za ladą kolorowe kieliszki i plakaty mówiące o tym jak to dobrze jest pić. Zacisnęłaś zęby, wytrzymasz to, uchlasz się po pracy.
Nie było jakoś wielu klientów, co Cię cieszyło. Wchodzili, kupowali, wychodzili. Szybko załatwione zakupy. Zerknęłaś na godzinę. Czas na Twoją przerwę obiadową. Wstałaś i przyczepiłaś do drzwi karteczkę z napisem „Zaraz wracam!”, lecz za szkłem dostrzegłaś znajomą twarz. Sans pomachał Ci i podszedł do wejścia.
-Cześć – otworzyłaś mu
-cześć – przystawił zęby do Twojego policzka – pomyślałem, że ci dzisiaj potowarzyszę
-Pisałeś do mnie? Nie widziałam. No i jest wtorek? - zmarszczyłaś brwi, wzruszył ramionami
-mam przerwę przez godzinę, więc wpadłem – coś było nie tak. Zamknęłaś za nim drzwi na zamek.
-To miła niespodzianka – uśmiechnęłaś się lekko – Mam pizzę, zaraz ją zrobię w mikrofali, chcesz?
-taaa – jego głos był zdecydowanie za wysoki. Czymś się stresował? - brzmi pysznie
-Chodź na tyły – poszedł za Tobą. Ciągle się rozglądał, głównie na sufit. Dziwne. Zachowywał się tak, jakby nigdy wcześniej tutaj nie był – Wszystko dobrze?
-tak, jasne, po prostu się upewniałem – wlepił w Ciebie wzrok
-Upewniałeś się? - zapytałaś, przybliżył się do Ciebie szybko i przycisnął do wielkich skrzyń z winem
-upewniałem się, że nie ma tutaj żadnych kamer – czułaś jego oddech na swoim uchu i karku. Przeszył Cię dreszcz.
-Sans... - zaczęłaś, ale pomachał Ci przed twarzą palcem.
-ah ah ah – jego koścista dłoń wsunęła się między Twoje nogi – dobry boże, muszę się odwdzięczyć za poranek ... - pisnęłaś lekko kiedy zaczął pocierać ręką o Twoją kobiecość przez ubranie. O rany, chciałaś tego, ale byłaś w pracy! Nie byłaś pewna, czy powinnaś mu na to pozwolić – mówiłem, poczekaj godzinę, teraz będziesz musiała...
-Moi rodzice chcą cię poznać! - wydusiłaś z siebie kompletnie rujnując chwilę. Cofnął się badając Twoją twarz.
-co?
-Moi rodzice! - starałaś się uregulować oddech – Chcą cię poznać! W Wielkanoc! Abyś ich odwiedził. Wpadł do miasta – Sans stał przez chwilę starając się poukładać wszystko w głowie – Nie musisz jeżeli nie chcesz. - Dostrzegłaś serię emocji mknących po jego ciele – zmieszanie, pobudzenie, zrezygnowanie. Skrzyżował ręce na piersi.
-twoi rodzice
-Tak
-chcę spotkać się ze mną?
-Cóż, właściwie to chcą poznać mojego chłopaka. Nie mówiłam im o tobie. Ani tym bardziej o tym, że jesteś potworem.
-więc skąd wiedzą? - wyglądał na poddenerwowanego. Nie mogłaś zgadnąć czy to przez to że zrujnowałaś jego plany, czy to przez to że ludzie o was plotkują
-Jackie, gada z moją mamą tak często jak ja... znaczy się kiedy wiesz, my ten tego, a mama nie może się do mnie dodzwonić, to dzwoni do niej czy jestem żywa, więc... jackie mogła jej powiedzieć, więc... - miałaś nadzieję, że to wszystko wyjaśni. Sans westchnął lekko i podrapał się po czaszce.
-jeżeli myślisz, że to dobry pomysł, mogę jechać – powiedział w końcu. Usiadł na krześle i uniósł brwi, po chwili przetarł twarz dłońmi – okazałbym się skończonym chujem gdybym odmówił
-Możesz odmówić, wiesz. Spotykamy się od zaledwie niecałych dwóch miesięcy, nie obrażę się – wyciągnęłaś pizzę z lodówki.
-pozwól więc, że się zastanowię, ile mam czasu na decyzję?
-Kwiecień, koło Wielkanocy. - wsadziłaś danie do mikrofali – Pewnie gdzieś w połowie marca będę kupować bilety
-skąd są twoi staruszkowie? - zapytał unosząc brwi
-Kolorado. Byłeś tam?
-nie – odpowiedział gładząc się po brodzie – daj mi czas, zastanowię się – zaczął stukać palcami w blat. Wyciągnęłaś pizzę i położyłaś ją na stole. Jednak on nadal stukał.
-Co jest? - zapytałaś gryząc posiłek. Przestał – Jesteś zły?
-przychodzę do ciebie w trakcie twojej przerwy z wiadomymi intencjami, a ty wyskakujesz mi z rodzicami – jego głos był wyraźnie poddenerwowany – nie wiem czy to jakiś ludzki zwyczaj, ale zgaduję, że nie.
-Zestresowałam się – krzyknęłaś z pełną buzią – Pracuję tutaj!
-rozumiem – zaśmiał się – po prostu chciałem odpłacić ci pięknym za nadobne.
-No wiesz, dałbyś sobie radę beze mnie – wywróciłaś oczami. Sans przyglądał Ci się przez chwilę – Mówię poważnie. To był spontaniczny oral
-cóż... - oparł brodę o rękę – a co z tym czego ja chcę?
-Wszyscy nie możemy być zwycięzcami – wyszczerzyłaś się. Zaśmiał się lekko. - Wiesz, gdybym wiedziała, że będziemy się pieprzyć jak króliki poderwałabym cię już wcześniej. - zaśmiałaś się i wzięłaś większy gryz pizzy. Sans zamarł na chwilę, a potem się rozluźnił.
-heh, ta, króliki, cóż... nic nie poradzę... mam obok atrakcyjną kobietę tylko dla siebie, no chyba, że wolisz zwolnić tempo? - przyglądał Ci się chwilę.
-Co? Nie. Szczerze ja.. uh... - zarumieniłaś się i podrapałaś po czubku nosa – Lubię to, bardzo. Zazwyczaj ja wszystko inicjowałam, nikt wcześniej... - przerwałaś na chwilę myśląc nad właściwym słowem - ... nie szedł naprzód?
-naprzód?
-Cóż, wiesz. Czasem praktycznie mi grozisz. W dobry sposób. Chyba. Znaczy się – musiałaś pozbierać myśli – Chodzi o to, wiesz, że mi się to podoba i uh...
-lubisz kiedy udaję potwora – przerwał ci. Popatrzyłaś na niego przygryzając wargę. Miał rację?
-Tak. - skuliłaś się ze wstydu. Zaśmiał się.
-hej, spoko, pozwól, że zdradzę ci tajemnice – powiedział pochylając się nad stołem w Twoim kierunku, jego głos był niski – jestem potworem i zdecydowanie uwielbiam ci to udowadniać – wrócił na swoje miejsce wyraźnie z siebie zadowolony. Twoje serce biło jak szalone.
-Cóż. To dobrze. Tak. W każdym razie – wsadziłaś do ust resztę pizzy.
-jesteś urocza, wiesz? - wyszczerzył się. Warknęłaś, ale po chwili się zaśmiałaś.
-Nie masz pracy czy coś? - wzruszył ramionami
-nie, póki co, jak chcesz możemy się pośpieszyć i sobie na mnie poskaczesz, co ty na to? - uśmiechnął się lubieżnie. Pacnęłaś go ręką w bark.
-Zamknij się. Więc, uh, a więc mówisz, że nie ma tutaj kamer? - Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
-nie, co oznacza że jest tutaj bardzo bezpiecznie, choć mały bałagan, ale mi nie przeszkadza – wzruszył ramionami, zaśmiałaś się.
-Może innym razem, kiedy nie będę czuła się jak przestępca w trakcie stosunku w pracy – uniósł brwi
-zapamiętam sobie – oparł się o krzesło – w każdym razie alphys wraca wcześniej, jutro, więc nie będzie mnie przez jakiś czas, praca do późna, bla bla bla
-Tak? A jak długo? - zapytałaś. Zamyślił się na chwilę
-góra tydzień, papyrus już wie
-Zaopiekuję się nim – uśmiechnęłaś się, odwzajemnił gest i chwycił Cię za dłoń. Była chłodna i gładka. Praktycznie już przywykłaś do jego dotyku.
-dziękuję, wiem że da radę sobie sam, ale czasami jest samotny
-Pfff ma Kyle i Raula i Larrego – zaśmiałaś się – Myślę, że da sobie radę, no i mogę wpadać do niego na kolację, zwłaszcza że będzie w tym tygodniu robił bakłażany z parmezanem
-jestem zazdrosny, ja będę pewnie żarł jakieś batoniki i zapychał się energetykami – mruknął
-Zawsze mogę ci coś przynieść, wiesz? - zaproponowałaś wrzucając papierki do kosza. Sans zaprzeczył marszcząc przy tym brwi.
-będziemy daleko, większość roboty czeka na nas w podziemiu, nie będziesz mogła nas odwiedzać, wiesz?
-Oh – myślałaś przez chwilę – Ludzie nie wiedzą, że umiesz się teleportować, a co z innymi potworami? Wiecie co kto umie?
-nie – pogładził się po ręce – tylko kilkoro wie, że umiem się teleportować, im mniej wie tym lepiej
-Ale każdy umie czarować, tak?
-tak, ale nie chwalimy się tym, potraktuj magię jak ukryty talent, ja umiem jeszcze zmieniać siłę ciężkości
-To fajnie.... Co jeszcze um... - zmarszczyłaś brwi – znaczy się, jeżeli chcesz mi powiedzieć – Sans uśmiechnął się czule.
-to nic wielkiego, papyrus i ja to umiemy – Sans uniósł rękę i przed nią pojawiła się niewielka kość. Zamrugałaś zaskoczona – to ma sens, jestem szkieletem, co nie? - kostka unosiła się nad jego otwartą dłonią, miałaś ochotę ją dotknąć, ale nie wiedziałaś czy możesz. Przyglądał Ci się przez chwilę, a potem jakby odkrył Twoje pragnienia podał Ci ją – masz, zobacz sobie – wzięłaś ją ostrożnie.
-Łoł! - byłaś totalnie zafascynowana – Wiec umiesz je ... przywołać znikąd?
-właściwie to tak, łatwo się je robi – wzruszył ramionami – to tak jak uh... myślę i już jest, nie trzeba na nie zbyt wiele energii
-Oh, a więc to zużywa twoją magię? Więc jeżeli chciałbyś Żelazny Tron z kości, to byłoby za wiele? - Sans zaczął się śmiać
-nie, to też byłoby proste, każdy potwór ma swoje metody by się bronić, to jest moja i papsa, a resztę posiadamy inną.
-Dziękuję za wyjaśnienie Profesorze – cmoknęłaś – Wiesz, że jesteś seksowny kiedy włącza ci się ten tryb? - zaśmiał się i jednocześnie mocno zarumienił.
-przepraszam, przywykłem do tego, że dla potworów to jest oczywiste i nie będę kłamał, podoba mi się opowiadanie o tym komuś.
-No przepraszam bardzo, że nie umiem czarować magicznych kości i teleportować się do Francji jak niektórzy w tym pokoju, to naprawdę zajebiste – zaśmiałaś się. Obracałaś kość w palcach kiedy ta nagle zniknęła – Co do diabła? - Sans zachichotał.
-to też mogę zrobić, fajnie nie?
-To pobija zwierzątka z balonów – nadal patrzyłaś na puste dłonie. Zerknęłaś na niego – Proszę, powiedz, że nikt nie ma takiej magicznej mocy.
-na ten temat nic mi nie wiadomo – wzruszył ramionami. Siedziałaś przez chwilę w milczeniu, nie wiedząc co powiedzieć, aż w końcu.
-Umiem dotknąć nosa językiem
-huh?
-Patrz! - Wystawiłaś język i podciągnęłaś go pod czubek nosa. Sans patrzył się na Ciebie jakbyś już doszczętnie zwariowała – Mówimy o naszych talentach, tak? Umiem też to! - Zaczęłaś klepać się po głowie i gładzić po brzuchu w tym samym momencie. Szkielet przyglądał Ci się przez dłuższą chwilę a potem zaczął się śmiać – To nie jest sprawiedliwe, ludzie są nudni. Większość naszych opowieści dotyczy ludzi, którzy zdobyli magiczne moce.
-dla mnie to chleb powszedni – powiedział – cieszę się, że ci się to podoba, w podziemiu na nikim to nie robi wrażenia
-Czy wszyscy mogą wyczarować kutasy? - zapytałaś. Twarz Sansa była bardzo niebieska.
-c-cóż, nie.... i ja nie ... czaruję.... kutasa... jeżeli musisz wiedzieć – wymamrotał. Pochyliłaś się czekając na dalsze wyjaśnienia.
-Opowiedz! - wyszczerzyłaś się. Sans zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu jakby szukał drogi ucieczki.
-nie powinnaś aby wrócić do pracy? - zerknęłaś na godzinę
-O kurwa, powinnam. Cholera jasna. Jesteś draniem. Dokończymy temat w domu. - Patrzyliście się na siebie przez chwile, zdałaś sobie sprawę jak to zabrzmiało, Sans uśmiechnął się lekko.
-dobrze, spróbuję ci to wyjaśnić w domu – mrugnął. Wstał i zarzucił na siebie bluzę – przypomnij mi tylko, to do zobaczenia później, tygrysie – pocałowałaś go w policzek. Przytulił się do Ciebie – miłego dnia.
-Do potem, przystojniaku – zapomniałaś się go zapytać czy wpada na noc, ale już raczej znasz odpowiedź. Uśmiechnęłaś się do siebie kiedy wyszedł ze sklepu wyraźnie zadowolony nucąc coś pod nosem.
Sans nigdy nie wyjaśnił ci jak działa jego magiczny kutas, ale zdecydowanie naoglądałaś się go wieczorem.

Śniłaś o mieście zrobionym z kości, Sans stał pośrodku wznosząc kolejne budowle. Wędrowałaś, chodząc różnymi uliczkami, przeskakując przez przedmioty, aż dotarłaś na wielki, zimny i pusty dziedziniec, na swój sposób przerażający.

Obudziłaś się zlana zimnym potem. Obok Ciebie spał słodko kościotrup, zaczęłaś się zastanawiać czy Sans z Twojego snu był odpowiedzialny za stworzenie tego okropnego miejsca.
Share:

26 grudnia 2016

Undertale: Te ciche momenty - Śmieszny Walenty [In These Quiet Moments - Funny Valentine - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:

Styczeń stał się lutym. Zalegający śnieg na ulicach zamienił się w brudne kałuże, a z nieba padał deszcz. W tym miesiącu zdecydowanie bardziej wolałaś zostać w domu, ubrana w koc, z kubkiem herbaty przy boku i dobrą książką, albo jakimś filmem. Za każdym razem kiedy w tym okresie ktoś się Ciebie pytał o wyskoczenie gdzieś razem odpowiadałaś to samo „nie, dzięki”. Dodatkowym powodem dla którego nie lubiłaś lutego to czające się w połowie Walentynki. Odkąd pamiętasz, byłaś wtedy sama. To nie tak, że w przeszłości nie miałaś chłopaków, ale zrywali zazwyczaj przed tym świętem, więc nigdy jakoś nie było ono Twoim ulubionym. Już od pierwszego lutego witryny w sklepach przyozdobione były serduszkami w odcieniach różowego, jakoś więcej par na ulicach się pojawiało. Wolałaś się nie przewijać między nimi. Ale w tym roku miało być inaczej. Miałaś chłopaka. Po tych wszystkich miesiącach przeżywania i denerwowania się naprawdę chciałaś świętować. I nawet jeżeli Sans tylko uściśnie Ci dłoń nie będziesz płakać. Choć byłoby miło, gdyby sprawił Ci jakieś kwiaty... albo... coś.
Był poniedziałek, podeszłaś realistycznie do problemu Walentynek. I choć byłaś wewnętrznie zmieszana nie powiedziałaś o nich nic. Niech się skończą. Dzień jak co dzień. Ale może... może, jeżeli będziesz z Sansem w przyszłym roku przygotuje coś dla Ciebie. Kyle wypisywał już od tygodnia, zaplanował wielkie romantyczne święta, chciał ją zaskoczyć. No i jako Oficjalna Najlepsza Przyjaciółka, musiałaś pomóc mu praktycznie ze wszystkim, aby poszło jak chciał. To nie tak, że on nie wiedział, czasami jednak popadał w paranoiczny przesadyzm zwłaszcza jeżeli sprawa tyczyła się Jackie.
To czego się nie spodziewałaś to widok Papyrusa pukającego w Twoje drzwi wieczorem po pracy.
-Cześć! - powiedziałaś otwierając – Co tam?
-WITAJ PRZYJACIÓŁKO! MOGĘ WEJŚĆ? - zapytał, zrobiłaś krok do tyłu odpowiadając mu tym samym. Znalazł się w środku nadal ubrany w swój kucharski strój, usiadł na Twojej kanapie trzymając w rękach jakąś torbę – SERDECZNE DZIĘKI – usiadłaś obok niego i skrzyżowałaś nogi.
-Jak w pracy? - zerknęłaś na pakunek.
-RACZEJ DOBRZE! MIELIŚMY TYDZIEŃ PEŁEN ROBOTY! I TAK MIĘDZY TOBĄ, A MNĄ... - pochylił się robiąc minę jak dziecko zdradzające tajemnicę... bardzo głośno - ... LARRY POWIEDZIAŁ, ŻE SIĘ ZA MNĄ WSTAWI! MAM DOSTAĆ AWANS! WCZEŚNIEJ JEDNAK BĘDĘ MUSIAŁ UDAĆ SIĘ DO SZKOŁY GASTRONOMICZNEJ. CHCE NAMÓWIĆ FIRMĘ ABY MI JĄ OPŁACIŁA! - tupnął z zadowolenia, a Ty uderzyłaś się w policzki
-Kurwa mać! Papyrus! To cudownie! Kiedy się o tym dowiedziałeś? Mówiłeś już Sansowi? Łał! - Złapałaś za jego ręce. Przez przypadek kopnął w jeden z Twoich sztucznych kwiatków.
-PROSZĘ, NIE MÓW MU– mówił poważnie
-Co? Dlaczego? - puściłaś go. Zmarszczył lekko brwi.
-POWIEM MU, NIE MARTW SIĘ. JEDNAK OZNACZA TO TEŻ, ŻE BĘDĘ MUSIAŁ NA JAKIŚ CZAS WYJECHAĆ. SANS ZACZNIE SIĘ... BARDZO MARTWIĆ – westchnął ciężko. Pogładziłaś się po ramieniu. Wiedziałaś, że Twój chłopak był bardzo protekcyjny jeżeli chodzi o jego brata i ze wzajemnością – WOLĘ MIEĆ WSZYSTKO USTALONE, CHCĘ WIEDZIEĆ NA CZYM STOJĘ, BY PRZYJŚĆ DO NIEGO Z PEWNYMI INFORMACJAMI. CZUŁEM JEDNAK, ŻE POWINIENEM CI POWIEDZIEĆ BO TO DZIĘKI TOBIE MAM TĘ PRACĘ.
-Oh Papyrus. Ej. Obiecuję. Nie powiem mu – uniosłaś rękę do góry. Westchnął i oparł się o kanapę, biorąc torbę na kolana, otworzył ją i wyciągnął laptopa. - A więc przyszedłeś po coś jeszcze?
-JA... ERM... - zauważyłaś, że się rumieni – WIDZISZ, MAM PEWNE PROBLEMY Z PROGRAMEM I POMYŚLAŁEM, ŻE MOGŁABYŚ MI POMÓC. - zaczął nerwowo stukać palcem – NIE JESTEM ZAZNAJOMIONY Z TYMI RZECZAMI DO ROZMAWIANIA, NIE WIEM CO ZROBIĆ, STARAŁEM SIĘ ZNALEŹĆ..... NYEEEEEH.... MOJEGO PRZYJACIELA – Wyszczerzyłaś się i przysunęłaś się bliżej
-Oh? To ktoś wyjątkowy dla ciebie, Papyrus? - zapytałaś śmiejąc się cicho. Jego twarz była cała pomarańczowa, przyłożyłaś rękę do piersi – Na gwiazdy! Papyrus, ukrywałeś to przede mną?!
-NYEH HEH.. HEH HEH…TO TYLKO BARDZO DOBRY PRZYJACIEL, NA KTÓRYM ERM... BARDZO MI ZALEŻY – poluzował górne guziki swojej koszuli.
-Więc, w jakim programie starałeś się porozmawiać z tym swoim bardzo dobrym przyjacielem? - zapytałaś zerkając na laptopa, włączył go. Na pulpicie miał niewielki bałagan, a jako tapetę półmisek spaghetti. Oh Papyrus, nigdy się nie zmieni.
-SKAJPAJ? - zaczął rozglądać się za ikoną, znalazł ją i kliknął dwa razy. Skype. - AH TAK! BLISKO BYŁEM! RAUL POWIEDZIAŁ MI, ŻE MOGĘ ROZMAWIAĆ Z MOIM BARDZO DOBRYM PRZYJACIELEM NA DUŻE ODLEGŁOŚCI BEZ KORZYSTANIA Z TELEFONU. NIE BĘDZIE TEŻ KORZYSTAŁO Z MOICH MINUT W PAKIECIE, NO I BĘDZIEMY MOGLI SIĘ ZOBACZYĆ!
-To całkiem prosty program w użyciu – popatrzyłaś na niego – Więc w czym dokładnie potrzeba ci pomocy?
-NIE WIEM JAK ZROBIĆ, ABY ZACZĄŁ DZIAŁAĆ. WPISAŁEM JEGO IMIĘ I POJAWIŁO SIĘ TYSIĄCE OSÓB! NIE WIEM CO ROBIĆ – zmarszczył brwi
-Mogę zobaczyć? - wzięłaś laptop na kolana. Przytaknął i zaczął zerkać na Ciebie – Kogo chcesz dodać?
-EMM.... UHHH....
-Oh wykrztuś to z siebie Papyrus – wywróciłaś oczami
-METTATON! TO... TO METTATON. - powiedział bardzo zawstydzony. Przyglądałaś mu się przez chwilę.
-Mettaton? TEN Mettaton? Mettaton ratuje Gwiazdkę? Czterej Mettatonów i pies? Mettaton i Komnata Tajemnic? Niesamowity przypadek Mettatona? Mettaton z krainy OZ? Mettaton w krainie czarów? Ja Mettaton i ja? - wymieniałaś tytuły wszystkich strasznych filmów jakie wcześniej oglądałaś. Papyrus przytaknął – Twoim bardzo dobrym przyjacielem jest największa gwiazda Podziemia? Papyrus, ty psie, jak tego dokonałeś? - poruszałaś rytmicznie brwiami
-PSIE? NIE JESTEM PSEM! JESTEŚMY DOBRYMI PRZYJACIÓŁMI ODKĄD ZDAŁ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE BYŁEM PRZEWODNICZĄCYM JEGO FANKLUBU Z PODZIEMIA. WTEDY MIESZKALIŚMY W TYM SAMYM MIEŚCIE, WIELE CZASU ZE SOBĄ SPĘDZILIŚMY! - uśmiechnął się lekko – NIESTETY LOS NAS ROZDZIELIŁ, ALE DZIĘKI INTERNETOWI ZNOWU MOŻEMY SIĘ POŁĄCZYĆ!
-Dobra, a więc jeżeli wpiszę Mettaton... - mruknęłaś, iii nie, faktycznie, wyskoczyło wiele użytkowników – Jeeeezu, już wiem o czym mówiłeś. Znasz jego adres email?
-JEGO CO?
-Jego adres poczty internetowej, email. No wiesz. Coś jak: mettaton małpa yahoo kropka czy coś...
-JA... JA NIE MYŚLAŁEM O TYM – powiedział – MOMENT – wyciągnął telefon i zaczął pisać wiadomość. Poprawiłaś się w siedzeniu, zdałaś sobie sprawę z tego że nie ma innych znajomych na liście kontaktów. Wygląda na to, że pobrał program tylko po to by porozmawiać z robotem. Czekając na odpowiedź wpisywałaś przypadkowe hasła jakie wpadły Ci do głowy -OH MAM. WSPANIALYMETTATON NA GMAILU!
-Cudownie! Zobaczymy... - wpisałaś adres, wyskoczył tylko jeden kontakt – To on? - zapytałaś pokazując na avatar. Przedstawiał on coś co miało wyglądać jak ... noga. Papyrus przytaknął podekscytowany. Kliknęłaś. Po sekundzie dodałaś go i już zaczął wydzwaniać.
-OH! CO ROBIĆ? CO ROBIĆ? - zacisnął ręce w pięści. Podałaś mu laptopa na kolana i odsłoniłaś kamerkę.
-Chciałeś z nim pogadać, tak?
-TAK! OCZYWIŚCIE! - praktycznie wykrzyczał. Wyszczerzyłaś się i kliknęłaś „zaakceptuj”. Nagle z głośników dało się usłyszeć metaliczny głos.
-Skarbie!
-METTATON! - krzyknął – OH! SŁYSZYSZ MNIE DOBRZE?
-Tak złociutki. Bardzo głośno. Oh, tak się cieszę, że rozgryzłeś jak posługiwać się komputerem! - brzmiał trochę jak seksowna wersja syntezatora mowy Ivona
-PRZEPRASZAM! - nieco ściszył głos – WŁAŚCIWIE POPROSIŁEM O POMOC MOJĄ SĄSIADKĘ I NOWĄ NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ, POWIEDZ CZEŚĆ! - odwrócił laptop w Twoją stronę, pomachałaś ręką. Mettaton siedział za biurkiem, i był... em... pudełkiem pełnym świecących guzików? Nie byłaś pewna, czy się na Ciebie patrzył, czy w ogóle mógł widzieć...
-Cześć! - uśmiechnęłaś się najmilej jak mogłaś – Papyrus trochę zabłądził bo nie mógł znaleźć cię w morzu fanów – robot zaczął się śmiać
-Ohoho! Stałem się całkiem popularny odkąd wyszliśmy na powierzchnię! Dziękuję, że pomogłaś mojemu kochanemu Papusiowi, jesteś cudowna – miałaś wrażenie, że Ci mrugnął
-Bez problemu. Papyrus jest kochany – szkielet rumienił się. Pomachałaś na pożegnanie i podniosłaś się – Możesz porozmawiać z nim tutaj, jeżeli chcesz, albo wrócić. Internet powinien mieć tam zasięg
-MOGĘ ZOSTAĆ? - zapytał podnosząc na Ciebie głowę. Wzruszyłaś ramionami
-Jasne, herbaty?
-MASZ MOŻE MLEKO?
-Tak, zaraz ci dam szklankę – prawie zapomniałaś, że Papyrus nie był fanem herbaty. Weszłaś do kuchni i chwyciłaś za naczynie wypełniając je mlekiem, jednocześnie napełniłaś czajnik wodą i postawiłaś go na palniku. Papyrus już był w innym świecie rozmawiając z robotem, podeszłaś do niego i bez słowa położyłaś mleko obok niego. Prawie nie zauważył, że się pojawiłaś. Stanęłaś w progu między kuchnią, a pokojem obserwując go w milczeniu, czekając aż woda się zagotuje. Nie podsłuchiwałaś, nie chciałaś, po prostu z trudem do Ciebie docierało to, że szkielet był w związku. Po zrobieniu sobie wielkiego kubka herbaty i dodaniu do niego cukru poszłaś na balkon z książką. Zerknęłaś na Papyrusa, który odprowadził Cię wzrokiem, grzecznie zamknęłaś drzwi za sobą dając mu trochę prywatności. Od dawna nie miałaś czasu na czytanie. Włączyłaś światełka i usiadłaś na krzesełku, otworzyłaś książkę tam gdzie wcześniej skończyłaś: troje wampirów wysokiego rodu musiało stawić czoła grupce łowców obdarzonych super mocami. W naprawdę dobrej części fabuły... Twój telefon się odezwał. To był Sans.

Sans: cześć tygrysie, co robisz?

Ty: Nic takiego, czytam sobie. Wpadniesz na posiedzenie Klubu Książki?

Sans: pracuję do późna, nie dam rady

Sans: ale wpadasz na noc do mnie?

Ty: Jasne! Pracujesz do późna, czy PÓŹNA późna?

Sans: do późna, powiedz papyrusowi aby zjadł kolację beze mnie

Ty: Nie ma sprawy, powiem ;)

Po odstawieniu telefonu wychyliłaś się. Młodszy brat nadal rozmawiał wyraźnie zadowolony. Poprawiłaś się w siedzeniu i wróciłaś do książki. Po jakichś dwóch godzinach zdałaś sobie sprawę, że Twój gość usnął na kanapie. Rozmowa na Skype była zakończona, nie wiesz dokładnie kiedy to miało miejsce. Biedaczysko, pomyślałaś. Wyłączyłaś światła i weszłaś do środka, delikatnie szturchając go w ramię.
-Ej, Papyrus? Papyrus, obudź się. - starałaś się go wybudzić. Warknął lekko i powoli otworzył oczy.
-HM? O NIE! MUSIAŁEM USNĄĆ! - popatrzył na monitor w przerażeniu – KURKA WODNA, MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE JEST NA MNIE ZŁY! TO BYŁO NIEGRZECZNE Z MOJEJ STRONY! - Zerknęłaś na logo programu i zobaczyłaś, że Mettaton wysłał wiadomość.
-Jest dobrze, patrz. Zobaczył, że usnąłeś, wysłał Ci wiadomość tutaj – pokazałaś na ikonę – Rozumie, więc się nie martw.
-BOŻE, BAŁEM SIĘ ŻE MÓGŁ POMYŚLEĆ IŻ NIE JESTEM ZAINTERESOWANY, A JA PO PROSTU BYŁEM ZMĘCZONY PO PRACY – uniósł brwi. Zamknął komputer i popatrzył na Ciebie – DZIĘKUJĘ ZA POMOC PRZYJACIÓŁKO, JESTEM CI BARDZO WDZIĘCZNY
-Bez problemu – uśmiechnęłaś się – No i nie wiedziałam, że mam chłopaka czy coś.
-C-CHŁOPAKA? - przyłożył laptop do klatki piersiowej jak tarczę – J-JA NIE ... NIE WIEM O CZYM... CÓŻ... JA.... ERM..
-Oh błagam, nie jestem kretynką – wyszczerzyłaś się. Papyrus powoli odstawił laptop na bok
-.... TAK, TO PRAWDA, ALE... ZNACZY SIĘ.... NIE WIEM CZY ON JEST MOIM.... CHŁOPAKIEM
-Umawiacie się na randki?
-ZWIĄZEK NA ODLEGŁOŚĆ, TAK – westchnął – DOBRA, TO JEST MÓJ CHŁOPAK
-To cudownie! Dlaczego ty albo Sans o tym nie wspomnieliście? - Zapytałaś siadając obiema nogami na kanapie. PZesztywniał trochę jak usłyszał imię brata.
-SANS.... SANS NIE POCHWALA TEGO. WIĘC WOLAŁBYM O TYM NIE WSPOMINAĆ.... JEŻELI NIE MASZ NIC PRZECIWKO – szepnął konspiracyjnie. Zmarszczyłaś brwi, dlaczego Sansowi to się nie podoba? No i oczywiście, nie lubiłaś mieć sekretów przed Sansem, ale przytaknęłaś.
-Nic nie powiem, ale jeżeli zapyta... nie chcę go okłamywać.
-PO PROSTU POWIEDZ MU JAKIŚ KAWAŁ! LUBI KAWAŁY! - zaproponował. Zaśmiałaś się.
-A skoro o nim mowa, powiedział że późno wróci z roboty więc możesz zjeść kolację sam – zamyśliłaś się – Ale widzę, że jesteś zmęczony, może zamówimy chińszczyznę?
-O TAK! LUBIĘ ICH MAKARON! - odparł entuzjastycznie. Wyszczerzyłaś się i zabrałaś pustą szklankę oraz swój kubek.
-Dobra, to do zobaczenia u ciebie za jakieś pół godziny? Wezmę prysznic, poproszę też aby nie śpieszyli się z dostawą.
-BRZMI FANTASTYCZNIE – schował komputer do torby – PRYSZNIC TO CUDOWNY POMYSŁ! - Nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, oczywiście Sans mówił Ci że się myje i takie tam, ale nadal ten obrazek jakoś był trudny do wyobrażenia.
-Super, do potem! - mruknęłaś do niego. Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Szkielety mają gąbkę? Czy wolą myjkę? Płyn do kąpieli? Mydło? Szampon? A może wystarczy tylko ciepła woda? Już wiesz jakimi pytaniami zalejesz Sansa dzisiejszego wieczora, jeżeli nie będzie zbyt zmęczony. Po kąpieli poszłaś do domu KościoBraci, czując się znacznie lepiej. Wasze zamówienie będzie za chwilę. Papyrus też był już po, nosił na sobie luźne spodenki i wyciągniętą koszulę z napisem „SPOKO KOLO” no i rozkosznie puchate papucie. Nadal się zastanawiałaś jak ich ciała w ogóle działają, wtedy zadzwonił dzwonek.
-JA OTWORZĘ! - krzyknął wstając z siedzenia. Rozsiadłaś się wygodniej, już zapłaciłaś online wiedząc, że szkielet będzie chciał się tym zająć. Czekałaś aż do Ciebie wróci – MASZ ŚWIADOMOŚĆ TEGO, ŻE ODDAM CI PIENIĄDZE PRZED TWOIM WYJŚCIEM?
-Zamknij się i jedz – chwyciłaś za kubeczek z wołowiną. Zaśmiał się lekko i usiadł obok. Zamówiliście też dodatkową porcję, dla Sansa jak wróci z pracy. Po posiłku usadziliście się na kanapie. Położyłaś nogi na jego kolanach uwalając się wygodnie. - Więc dawaj, powiedz mi wszyyyyystko o Mettatonie! - popatrzył na Ciebie wyraźnie poddenerwowany. Wywróciłaś oczami – Nie uciekniesz od tego. Od jak dawna jesteście razem? Muszę to wiedzieć!
-CÓŻ, WIDZISZ... - zaczął zastanawiać się nad słowami – CHODZIMY ZE SOBĄ OD ... DWÓCH LAT.
-Łoł! Jakim cudem nic nie wiedziałam? Albo Sans? Czy ktokolwiek wie?
-NIE, CÓŻ, TAK, TORIEL WIE, NO I UNDYNE I ALPHYS I ASGOR, FRISK TEŻ MA TĘ ŚWIADOMOŚĆ NO I MOŻE... GRILLBY? ALE ON I TAK NIE MÓWI ZA WIELE. NO I CHYBA KIEDYŚ WSPOMNIAŁEM O TYM KYLE, KIEDY ZA DUŻO SIĘ NAPILIŚMY SOKU WINOGRONOWEGO – zaczęłaś się śmiać.
-Dlaczego ukrywasz to przed Sansem? - zapytałaś – Oboje jesteście przecież dorośli. Myślę że da radę znieść prawdę.
-SANS NIE LUBI METTATONA, UWAŻA ŻE ZALEŻY MU TYLKO NA SŁAWIE NO I WYDAJE MI SIĘ, ŻE PO PROSTU ZA NIM NIE PRZEPADA. NIGDY NIE BYŁ NA ŻADNYM JEGO PRZEDSTAWIENIU ANI NIC, NAWET JAK BYŁEM LIDEREM KLUBU.
-A co z tym klubem?
-TAK JAK MÓWIŁEM, PRZEZ NIEGO SIĘ POZNALIŚMY. BYŁEM JEGO NAJWIĘKSZYM FANEM ALE DOPIERO NA POWIERZCHNI MOGŁEM SIĘ Z NIM SPOTKAĆ OSOBIŚCIE, STALIŚMY SIĘ BARDZO DOBRYMI PRZYJACIÓŁMI, POMOGŁEM MU Z JEGO KONCERTAMI, NIM SIĘ ZORIENTOWAŁEM SPĘDZALIŚMY ZE SOBĄ WIĘCEJ CZASU, A POTEM ROZMAWIALIŚMY PRZEZ TELEFON NO I .. - zaczął się bardzo rumienić, zasłonił twarz dłońmi. Zachichotałaś .
-To brzmi bajecznie, szczerze. I słodko! Oh Papyrus. Jestem taka zadowolona – uśmiechnęłaś się od ucha do ucha. Nawet nie starałaś się wyobrazić sobie, czy wchodzić w szczegóły jak szkielet i robot... ten tego, doszłaś do wniosku, że niektóre pytania najlepiej pozostawić bez odpowiedzi.
-JA TEŻ! ALE NIE UKRYWAM, ŻE JESTEM ZADOWOLONY, ŻE TY JESTEŚ – ścisnął Twoją nogę – MOŻE POMOŻESZ MI Z PLANAMI NA WALENTYNKI? - Ah, a więc potwory wiedzą o tym święcie.
-Eh, nie jestem dobra w dawaniu porad, ale mogę spróbować! - powiedziałaś – W Podziemiu też je mieliście?
-NIE! METTATON WSPOMNIAŁ O NICH ROK TEMU KIEDY BYŁ NA MNIE ZŁY ZA TO, ŻE ICH NIE ŚWIĘTOWAŁEM! WIĘC CHCĘ MIEĆ PEWNOŚĆ, ZE W TYM ROKU ODROBIĘ ZALEGŁOŚCI! - pogładził się po brodzie – CHCIAŁEM ZAPROSIĆ GO NA ROMANTYCZNĄ KOLACJĘ, ALE ON NIE JE, NIE WSPOMINAJĄC O TYM, ŻE NIE BĘDZIE GO TUTAJ.
-Czy on... lubi... kwiaty? - zapytałaś nie wiedząc dokładnie co powiedzieć.
-LUBI! MAM DLA NIEGO JUŻ JAKIEŚ! ALE CZUJĘ ŻE POWINIENEM DAĆ COŚ JESZCZE!
-Nie znam go za dobrze, więc nie wiem co poradzić. Większość tego co mnie zadowala dotyczy jedzenia – zaśmiałaś się.
-BYŁABYŚ FANTASTYCZNĄ WALENTYNKĄ! - popatrzył na Ciebie zaciekawiony – CZY TY I MÓJ BRAT COŚ PLANUJECIE? - wzruszyłaś ramionami
-Nie mam zielonego pojęcia, nie rozmawialiśmy na ten temat. Nigdy wcześniej ich nie obchodziłam, więc.. - Odwróciłaś wzrok na bok. Nawet jeżeli teraz masz chłopaka, samotność minionych lat dawała się odczuć.
-CO ZA SZKODA! NIE ROZUMIEM DLACZEGO TAKA ATRAKCYJNA, MŁODA PANIENKA JAK TY NIE ŚWIĘTOWAŁA CO ROKU! BĘDĘ MUSIAŁ POGADAĆ Z MOIM BRATEM! NYEH HEH!
-Nie! Nie, nie kłopocz się. Jeżeli chce coś zrobić, to niech zrobi to po swojemu. Nie jestem jakoś... eh... za całą tą otoczką, wiesz?
-DOMYŚLAM SIĘ – zmarszczył brwi – DAJ ZNAĆ JAK ZMIENISZ ZDANIE, MÓJ BRAT NIE JEST ZBYT ROMANTYCZNYM TYPEM – Zaśmiałaś się, zastanawiając jak dobrze ci dwaj się znają.
-Oczywiście. Wiesz co? Może przez wzgląd na twojego chłopaka zobaczymy jakiś jego.. okropnie... genialny film? Póki Sans nie wróci. - zaproponowałaś. Papyrus przytaknął zachwycony i zabrał Twoje nogi na bok by włączyć jakieś nagranie. Chrystusie Panie, Mettaton i rycerze okrągłego stołu. Ten nie był tak strasznie zły. Pogładziłaś się po karku i nagle zdałaś sobie sprawę z jednego.
-Ej, a gdzie Undyne i Alphys? - coś za cicho było.
-POSZŁY SPOTKAĆ SIĘ ZE ZNAJOMYMI – włączył DVD – I Z TEGO CO WIEM NIE ZDĄŻYŁY NA OSTATKI BUS WIĘC MUSZĄ U NICH PRZENOCOWAĆ
-Rozumiem – zerknęłaś na telefon. Było blisko dziesiątej, o której ten Sans miał zamiar wrócić? Rozsiadłaś się wygodnie na kanapie – Dobra, zaczynajmy. - Po niedługim czasie usnęłaś. Może i Papyrus był w fanklubie, ale Ty zdecydowanie nie. Obudziłaś się w ciemnym pokoju, okryta kocem, a obok Ciebie drzemał Sans, ubrany nadal w swój strój z Szybko i Świeżo. Zerknęłaś na telefon, za piętnaście druga. Nie byłaś dokładnie pewna kiedy wrócił do domu. Podniosłaś się by pogładzić go po czaszce. Mruknął, niewielkie światełka w jego oczodołach się pojawiły.
-Cześć – uśmiechnęłaś się lekko
-cześć – mruknął zaspany
-Idziemy do łóżka? - przytaknął lecz zamiast tego oplótł się dookoła Ciebie ramionami wtulając się w Twoje ciało jeszcze bardziej. Początkowo chciałaś zaprotestować, ale po chwili przywykłaś. Objęłaś go i przysunęłaś jego głowę do swojej klatki piersiowej wracając do snu.

Choć bardzo chciałaś, nie mogłaś przejść obojętnie obojętnie obok tego święta. Tabunami przyciągali ludzie kupując ekskluzywne wina jako prezenty, była kupa roboty. Piotrek musiał pojawić się wcześniej aby Ci pomóc, ponieważ sama nie dawałaś rady. Plusem tego wszystkiego było to, że wina jakie zakupił od prywaciarzy sprzedały się jak marzenie. No i nastał ten sądny dzień. Poniedziałek. Już późne popołudnie, a Sans nadal cicho. Część Ciebie była zawiedziona, nawet zła, jednak miałaś świadomość tego, że nie powinnaś, bo przecież nic o tym nie mówiłaś. Ciężko westchnęłaś, kiedy wszedł Piotrek, nie podbiegłaś do niego tak jak zazwyczaj na przywitanie.
-Dzieciaku, coś cię trapi? - zapytał ściągając szalik. Wzruszyłaś ramionami
-Nic. Nie lubię Walentynek – mruknęłaś. Poklepał Cię po plecach.
-Ja też, biżuteria jest droga – zaśmiał się. Wywróciłaś oczami.
-A od jak dawna jesteś żonaty? - zapytałaś odsuwając krzesełko pod ścianę. Piotrek popatrzył na sufit starając sobie przypomnieć cyfrę.
-Mmmm, jakieś dwadzieścia dwa lata? Brzmi jak wieczność, a wydaje mi się że to było zaledwie wczoraj – uśmiechnął się lekko.
-Słodko – chwyciłaś za kurtkę
-Heh. A ty dlaczego nie lubisz tego święta? - zapytał - Masz już chłopaka, co nie? - Zamarłaś. Nic mu nie mówiłaś na ten temat, tym bardziej o Sansie. Poczułaś jak po plecach spływa Ci kropla potu i zaśmiałaś się nerwowo.
-Chłopak? Co? Kto powiedział, że mam chłopaka? - nigdy nie byłaś dobra w kłamaniu. Piotrek skrzyżował ręce na piersi mierząc Cię bacznym wzrokiem.
-______, błagam. Jesteś w skowronkach od Sylwestra. Przychodzisz wcześnie do pracy, a nie zawsze ci się to udawało, chodzisz z głową w chmurach od ponad miesiąca. Nie wstydź się, kim jest ten szczęściarz? - zapytał unosząc brwi. Przygryzłaś wargi. Mózg dał Ci się abyś coś szybko wymyśliła, wiedziałaś że Piotrek nie był fanem potworów.
-Po prostu... ktoś – popatrzyłaś na swoje buty, kopnęłaś nogą w powietrzu. Piotrek westchnął i wzruszył ramionami
-Póki jesteś szczęśliwa... - poklepał Cię po ramieniu. Uśmiechnęłaś się słabo podnosząc na niego wzrok – A jeżeli złamie ci serce, ja pogruchotam mu nogi – zaśmialiście się.
-Dzięki, Piotrusiu. Myślę, że tego nie zrobi, jest naprawdę dobrym kolesiem – starałaś się nie powiedzieć za wiele. Piotr był jak Twój nieoficjalny, drugi tatuś. Wiedział kiedy nie czułaś się najlepiej, pomagał, doradzał, kilka razy kupił Ci jedzenie jak zapomniałaś wziąć coś do pracy. Jakaś część Ciebie czuła się źle, że nie mówisz mu prawdy, ale jednocześnie nie chciałaś aby zaczął gadać Ci o randkach i potworach i takich tam.
-Zauważyłem, że masz dobry smak, znasz się na winach to znacz się na mężczyznach – zaśmiał się – Mam nadzieję, że planuje dla ciebie coś miłego dzisiaj.
-Przekonamy się – wsadziłaś czapkę na głowę – jak mówiłam, nie jestem wielkim fanem tego święta, więc nic się nie stanie. - Usłyszałaś dzwonek. Byłaś na zapleczu. O niczym innym nie marzyłaś jak gorący prysznic i jakiś film. Zamarłaś, kiedy usłyszałaś znajomy niski ton głosu. Wystawiłaś głowę. To Sans, witał się z Piotrkiem.
-Cześć! Sans! - krzyknęłaś. Piotrek gapił się na niego z kamienną twarzą, zaś Sans narzucił na siebie swój zwyczajny leniwy uśmiech – Co tutaj robisz?
-nie dostałaś moich smsów? - zapytał patrząc na Ciebie. Zmarszczyłaś brwi i wyciągnęłaś telefon z kieszeni. Kurwa mać. Pięć.
-Cóż, dostałam po prostu nie wiem dlaczego, ale ich nie przeczytałam. Cholera, przepraszam. Co jest? - podeszłaś do niego i już miałaś pocałować, kiedy zatrzymałaś się w pół gestu i zaczęłaś nerwowo poprawiać kurtkę. Sans popatrzył na Ciebie, zmieszany przez moment, a potem zerknął na Piotrka i znowu na Ciebie.
-nic, zastanawiałem się czy towarzyszyć ci w drodze do domu – wsadził ręce głębiej do kieszeni, miałaś wrażenie, że zaciska je w pięści – jak minął dzień panie dupont?
-Dobrze – odpowiedział Piotrek – Miło, że odprowadzasz ją do domu – Sans wzruszył ramionami
-od czego są sąsiedzi? - zapytał zaznaczając słowo „sąsiad” najbardziej jak mógł. Piotrek wyraźnie się rozluźnił. Chciałaś szybko stamtąd wyjść, czułaś się naprawdę niekomfortowo.
-Dobra, do jutra Piotrek! - pomachałaś mu
-Opowiesz mi jak minęła twoja gorąca randka z chłopakiem! - powiedział wymownie patrząc się na Sansa. Temu nawet brew nie drgnęła, praktycznie wyskoczyłaś z pomieszczenia. W milczeniu szliście dość szybko, znaczy się to Ty zasuwałaś jakbyś miała motorek w dupie. Dopiero po chwili, kiedy uznałaś, że jesteście już dość daleko, zatrzymałaś się i popatrzyłaś na Sansa.
-Kurwa! Przepraszam – czułaś się tak strasznie źle. Sans wzruszył lekko ramionami
-spokojnie, normalnie coś bym powiedział ale to twój szef i nie chcę abyś miała jakieś kłopoty – szturchnął Cię lekko - co z tą gorącą randką?
-Oh! - pocałowałaś go szybko w czaszkę i wzruszyłaś ramionami wznawiając spacer – Piotrek odkrył to, że się z kimś umawiam.
-tak? jak?
-Jestem... szczęśliwa – odpowiedziałaś po prostu. Poczułaś jak jego ręka znalazła Twoją i ścisnęła ją lekko. Uśmiechnęłaś się – No i myślał, że gdzieś dzisiaj wychodzę, bo wiesz są Walentynki i takie tam gówna. Nie tak, jakbyśmy wychodzili! O niczym przecież nie mówiłam.
-to się właśnie dzieje, kiedy nie czytasz wiadomości ode mnie – zaśmiał się.
-Co? - popatrzyłaś na niego
-znaczy się, to nie będzie „gorąca randka”, nie nazwałbym jej tak, ale chciałbym cię gdzieś zabrać, jeżeli chcesz – popatrzył na Ciebie. Poczułaś jak się lekko rumienisz, wyraźnie zawstydzona
-Jasne. Nie wiedziałam, że wiesz o Walentynkach - mruknęłaś
-a jak miałbym nie wiedzieć? pracuję w sklepie, od dwóch tygodni jest udekorowany aniołkami, sercami i innym chujostwem – zaśmiał się. Pacnęłaś się otwartą dłonią w czoło, o tym nie pomyślałaś! - w każdym razie, to co powiem zabrzmi dziwnie, ale ... czeka nas długa podróż, jesteś na to gotowa?
-Długa podróż? Jutro rano muszę iść do pracy. - zmarszczyłaś brwi. Sans mrugnął do Ciebie
-znam skrót – poczułaś się jak głupia – to miejsce jest dalej niż przywykłaś, możemy sobie odpuścić jeżeli nie chcesz...
-Nie! Nie, chcę! - chwyciłaś go za dłoń, a potem delikatnie pocałowałaś w zęby – Pójdę wszędzie tam gdzie ty. - Zamarł na chwilę, poczułaś jak jego wyraz twarzy jakby zmiękł, a oczy powoli zaczynały migotać jaśniej, jak gwiazdy. Musiał wypuścić powietrze ciężej przez nos.
-nawet na koniec świata? - zaśmiał się
-Świat nie ma końca, pusty łbie – szturchnęłaś go lekko
-to może na ten moment pójdziesz za mną do mojego mieszkania, muszę coś zabrać, i wyruszamy w drogę? - zapytał. Przytaknęłaś mrucząc z radości. Nigdy wcześniej nie byłaś na randce niespodziance! Nie mówiąc już o Walentynkach, oczywiście.
-Więc nie zabierasz mnie nigdzie na kolację, podoba mi się – Zrównaliście się, za wami słońce zachodziło między budynkami – Dzisiaj będą tłumy
-heh, poprosiłem papyrusa aby nam coś zrobił – powiedział – co nie jest spaghetti – dodał szybko. Zaśmialiście się, chwyciłaś go pod ramię przybliżając się do niego. Czułaś się szczęśliwa, tak łatwo teraz przychodziło do Ciebie to uczucie. Spacery z kościotrupem były takie normalne, przyjemne. Ścisnęłaś jego rękę i uśmiechnęłaś się do siebie, sama byłaś pod wrażeniem, jak bardzo zależało Ci na tym dziwnym, kościanym, facecie. Stanęliście na klatce schodowej. Puknął Cię lekko.
-zaraz wracam, daj chwilę – wszedł do mieszkania i po minucie wyszedł z plecakiem i dwoma butelkami piwa.
-Ohh to za mało aby mnie upić, wiesz? - zaśmiałaś się.
-to... uh... to piwo jakie kupiłem ci pierwszy raz, to które ci tak smakowało – jego twarz zrobiła się niebieska. Wzięłaś głębszy wdech zaskoczona, on pamięta takie szczegóły. Wyszczerzył się i zamknął za sobą drzwi. Potem objął Cię. W tej chwili poczułaś się jak ostatnia dupa wołowa, Ty dla niego nic nie zrobiłaś. Miałaś nadzieję, że te całe święta miną tak jak zawsze no i oto Sans, zaplanował coś do jedzenia, kupił te piwa, no i zabiera Cię gdzieś i ...
-Sans.. - zaczęłaś, popatrzył na Ciebie
-to będzie długa wycieczka, jasne? chcę abyś skupiła się na mnie i nie patrzyła na boki, dobra? tylko dlatego, że pewnie jak to zrobisz to wszystko orzygasz. - Zaśmiał się, warknęłaś.
-Wszystko co miałam wyrzygać przed tobą, już wyrzygałam i mam dość na całe życie. Nie będę się rozglądać, postaram się, no i lubię na ciebie patrzeć – Starałaś się się zrobić z tego kawał, ale jego twarz wyglądała poważniej niż zazwyczaj. Zaczynałaś się stresować.
-dobra, trzymaj się, zgoda? - objął Cię naprawdę mocno. Poczułaś ucisk w brzuchu, jakbyś była na małej łódce dryfującej przez wzburzone morze. Gwiazdy przemknęły Ci przed oczami. Zrobiliście zaledwie dwa kroki, podniosłaś wzrok aby zobaczyć twarz Sansa, wpatrywał się w drogę przed wami. Zaciekawiona odwróciłaś spojrzenie w tamtym kierunku.... i to był błąd. Mozaika barw, kolorów, mknących w różnych kierunkach, skaczących przed wami... tego było za wiele. Poczułaś jak żołądek nagle chce pozbyć się tej smacznej kanapki jaką zjadłaś w trakcie przerwy obiadowej i resztką sił go powstrzymałaś. Jeszcze jeden krok i głęboki wdech. Nagle byliście w nieznanym Ci miejscu, ciemnym i zimnym. Zakręciło Ci się w głowie i przed upadkiem ochroniła Cię jedynie jakaś skała.
-cholera! nic ci nie jest?- zapytał podchodząc do Ciebie szybko. Przytaknęłaś, starając się szybko odzyskać siły.
-Tak, odwróciłam wzrok, przepraszam. Nie martw się. Nie będę rzygać. Jezusie... - potrząsnęłaś głową kilka razy, dopiero potem zaczęłaś się rozglądać – Gdzie jesteśmy?
-gdzieś gdzie jest dość prywatnie, nikt nie ma tutaj rezerwacji – powiedział patrząc na Ciebie badawczo. Wyprostowałaś się i zaczęłaś się rozglądać z uśmiechem
-Jest fajnie. - otoczenie było naprawdę ciemne. Tak jakbyście znaleźli się na innej planecie. Ściany wyglądały jak stare, zimne i mokre skały. Popatrzyłaś na Sansa zmieszana
-tędy – powiedział łapiąc Cię za dłoń. Ścisnęłaś ją i poszłaś za nim. Prowadził Cię korytarzem, mogłaś poczuć charakterystyczny zapach wody i kamienia. Nie miałaś zielonego pojęcia gdzie Cię ciągnie. Chciałaś się zapytać, ale wyglądało na to, że chciał szybko znaleźć się na miejscu. Po chwili zatrzymał się i odwrócił do Ciebie – um, to zabrzmi głupio, ale czy możesz zamknąć oczy? - Uśmiechnęłaś się głupkowato
-Sans, wiesz, ze teraz jesteś rozkoszny? Oczywiście, że to zrobię. Tylko proszę nie wrzucaj mnie do jakiejś ciemnej dziury, albo nie morduj, dobra?
-cholera, mój plan został odkryty – zaśmiał się. Zrobiłaś to co chciał i poczułaś, że macha Ci przed twarzą, pewnie sprawdza czy faktycznie nic nie widzisz. Zaśmiałaś się. Znowu Cię gdzieś zaczął prowadzić, powoli i ostrożnie. To była zdecydowanie najdziwniejsza rzecz jaką kiedykolwiek robiłaś. Po jakiejś minucie, znowu się zatrzymaliście. Poczułaś jak Cię puszcza. Skrzyżowałaś ręce na piersi.
-Mogę otworzyć?
-tak, teraz tak. - kiedy to zrobiłaś zamarłaś. Stałaś w czymś co było małą jaskinią, gdzieś obok wodospadu. Niedaleko połyskiwało na niebiesko małe jeziorko. Małe świecące, błękitne kwiaty rosły to tu to tam. Jednak żadne słowa nie opiszą tego, jak było tam pięknie. Woda leniwie się przesuwała, kamienie świeciły dziwnym światłem przypominając na sklepieniu nocne niebo. Nie mogłaś poradzić nic na to, że po policzkach zaczęły ciec Ci łzy. To o tym miejscu mówił w planetarium. Właśnie oglądasz jego gwiazdy. Przeniosłaś na niego wzrok, nie wiedziałaś co powiedzieć. Przyglądał Ci się z uwagą, jego oczy migotały przytłumionym światłem. - i jak? - zapytał cicho
-Sans... tu jest... pięknie – zaczęłaś się rozglądać. Nie mogłaś uwierzyć jak jest tutaj wspaniale. Stalagmity, stalaktyty, nigdy ich nie rozróżniałaś, ale tutaj były. To światło, zapach, otoczenie, kwiaty. Poczułaś jak Sans podchodzi o Ciebie i chwyta Cię za dłoń. Ścisnęłaś ją mocno patrząc na niego czule. - Czy my... czy my naprawdę jesteśmy w Podziemiu?
-tak, stąd pochodzę – uśmiechnął się lekko – pokazałaś mi tak wiele, więc chciałem też ci coś pokazać
-Boże, Sans. Nie mogę uwierzyć... Znaczy się, jest cudownie. Ale nie musiałeś robić czegoś takiego. Jak się czujesz? Nie zraniłeś się? - zapytałaś zamieszana. Sans zamrugał kilka razy, a potem się zaśmiał.
-nie, nic mi nie jest, nie było aż tak daleko, mówię poważnie, chodź, pokażę ci moje ulubione miejsce – poprawił plecak i zaczął iść. Podreptałaś za nim, starając się nie otwierać za bardzo ust kiedy rozglądałaś się dookoła. Byłaś absolutnie zaabsorbowana otoczeniem. Zastanawiałaś się, skąd pochodzi ta dziwna niebieska poświata. Potknęłaś się o ścianę, lecz nie upadłaś. Zatrzymał się i popatrzył na Ciebie upewniając się, że nic Ci się nie stało. Po pięciu minutach byliście na miejscu. Ściągnął plecak, wyciągnął z niego koc i rozłożył go. Przystawiłaś dłoń do serca. Czy on był poważny? Już samo otoczenie było dość romantyczne. Wiesz co? Nie jesteś dupą wołową, jesteś kozim odbytem! Usiadł i poklepał miejsce obok siebie. Zaczął wyciągać to co jego brat dla was przygotował. Usiadłaś zerkając co tam ma ciekawego... dwa hotdogi. Mimowolnie warknęłaś, ale nie mogłaś się powstrzymać od śmiechu. - no co? - zapytał grzebiąc za butelką keczupu – papyrus sam to zrobił, chcę abyś miała to na względzie – podał jedzenie. Wywróciłaś oczami i wzięłaś swoją porcję.
-A więc tak chcesz mnie nakłonić do keczupu, huh? - zaśmiał się lekko, pozwoliłaś aby Ci go nałożył – Szczwany drań. No i z piwem to będzie pycha.
-nom – powiedział otwierając butelki i jedną podał Tobie. W tym momencie czułaś się tak bardzo kochana, że nie mogłaś w to uwierzyć.
-Kurwa, Sans, tak mi przykro, ja dla ciebie nic nie mam. Myślałam, że nasza rozmowa będzie w stylu, że powiem „Haha, znowu to głupie święto, ludzie są dziwni, co nie?” a ty mi na to odpowiesz „taaa, haaa, ci ludzie”
-po pierwsze, ja tak nie mówię – wskazał na Ciebie swoją butelką – a po drugie, już mi coś dałaś
-Co?
-szczęście, jestem szczęśliwy każdego dnia – uśmiechnął się. Zarumieniłaś się, a potem zaśmiałaś.
-Cóż, odpłacę ci z nawiązką w twoje urodziny albo na Gwiazdkę – powiedziałaś. Uniósł brwi wyraźnie zaskoczony
-łoooł, spokojnie, hej, to tylko takie święto, co? - zaśmiał się drapiąc się jednocześnie po tyle głowy – znaczy się wiesz co mam na myśli
-Tak, wiem – uśmiechnęłaś się i podciągnęłaś nogi pod brodę – Ale nigdy wcześniej go nie obchodziłam
-nie? - zapytał starając się nie zakrztusić piwem – tu mnie zaskoczyłaś, myślałem że któryś z twoich chłopaków zorganizował coś kiedyś – zaśmiałaś się słabo
-Nie. Rok w rok byłam singlem w Walentynki. To jakaś klątwa, czy coś. - oparłaś brodę o ramię – Nawet jak chodziłam z jakimś typem, zrywaliśmy ze sobą w styczniu, czasem nawet wracaliśmy do siebie w marcu! - wzięłaś większego gryza hotdoga i przeżuwałaś przez chwilę – Ej, smaczne!
-mówiłem – on już swojego zjadł. Przyglądał Ci się czule – a więc wygląda na to, że jako pierwszy jestem z tobą na walentynkowej randce, co?
-Tak – podniosłaś wzrok na sklepienie przyglądając się losowo wybranej „gwieździe” - Nadal mi przykro za wcześniej. Powinnam coś powiedzieć Piotrkowi.
-nie martw się tym, tygrysie – mrugnął do Ciebie. Zmarszczyłaś brwi. Wziął łyka swojego piwa – słuchaj, tak jak powiedziałem: jeżeli to byłby ktoś inny, powiedziałbym coś, sama zresztą byś tak zrobiła, ale nie chcę mieszać się w twoje życie zawodowe, nie chcę abyś ryzykowała utratę pracy tylko dlatego, że razem gdzieś wyskoczymy – Otworzyłaś szerzej oczy jak usłyszałaś ostatnie słowa. Czy to wszystko dla niego tym właśnie było? Kurwa. Nie wiesz jak się z tym czuć. Dokończyłaś swojego hotdoga i popiłaś go piwem. Miałaś wrażenie, że za każdym razem kiedy się przybliżasz do Sansa, natychmiast zostajesz odepchnięta. Położyłaś się na plecach by lepiej przyjrzeć się sklepieniu. Podstawiłaś ręce pod głowę, aby było Ci wygodniej. Cholera jasna, klątwa trwa nadal.
-Tylko razem gdzieś skaczemy, co? - zapytałaś bez emocji w głosie
-co? - popatrzył na Ciebie zagubiony
-Powtarzam twoje słowa. Więc my ... tylko razem gdzieś skaczemy? - starałaś się nie dać niczego po sobie poznać. Nie pragnęłaś rozpoczynać awantury, ale też chciałaś mieć wszystko jasne.
-jezu, nie, kurwa, nie o to mi chodziło, zły dobór słów – zaczął drapać się po policzku w nerwowej manierze. Zaśmiałaś się lekko – ty na to tak nie patrzysz, co?
-Oczywiście, że nie! Tysiące razy pytałam się co wyrabiamy...
-tak, robiło się to denerwujące – zaśmiał się, wywróciłaś oczami – ale rozumiem, słuchaj – położył się obok, nachylając swoją twarz na Twoją – jesteśmy dwójką istot, umawiamy się ze sobą, oboje mamy uczucia, sny, marzenia, podejmujemy decyzje, gdybym miał ciało i krew co byś teraz o mnie myślała?
-Nie wiem, może „ale ciacho” chociaż nie, już tak myślę
-pytam poważnie, współpracuj, o czym byś myślała?
-O niczym, chyba. Dopiero zaczęliśmy się umawiać – zmarszczyłaś brwi. Szturchnął Cię najlepiej jak mógł w tej pozycji
-dokładnie, no i masz, wiesz pewna kobieta powiedziała mi, abym przestał się zadręczać i czerpał radość z chwili, zamiast martwić się przyszłością jaka może nigdy się nie zdarzyć.
-Rany, ona musi być mądra – zaśmiałaś się. Sans zaczął gładzić Cię po brzuchu.
-zamknij się, szczerze, różnimy się, jasne, ale jeżeli przeanalizujemy nasze zachowanie dogłębnie, do czystych kości, czy widzisz jakieś różnice?
-Raczej... nie – zamyśliłaś się – Znaczy się, ludzie mają takie rzeczy jak małżeństwa, rodziny i takie tam – zarumieniłaś się – Nie tak, abym do czegoś namawiała, ale społeczeństwo wymaga, naciska... znaczy się, przyjęło się... takie tam gówna... Znaczy się, to tylko w głowach jest, przyzwyczajenie...
-heh, wiesz że potwory też to mają, co? - wlepiłaś w niego wzrok
-Naprawdę? Nie miałam pojęcia
-tak, oczywiście są niewielkie różnice, ale ostatecznie chodzi o to samo – przekręcił się na plecy wpatrując się w górę – może właśnie dlatego się zeszliśmy? nie ma w ogólnym rozrachunku tak wielkich różnic. - Zmarszczyłaś brwi.
-Więc, kiedyś będziesz chciał się ustatkować i założyć rodzinę? - zapytałaś z ciekawością
-er.. cóż... j-ja nigdy o tym nie myślałem – wyjąkał – paps to moja cała rodzina
-A co z twoimi rodzicami? - Sans milczał przez dłuższą chwilę. Leżeliście tak, zaczęłaś się zastanawiać, czy nie poruszyłaś jakiegoś drażliwego punktu. Już miałaś zmienić temat, kiedy przemówił.
-nie wiem, niestety, nigdy ich nie znałem – mruknął – takie życie
-Przykro mi, Sans, Nie wiedziałam – poczułaś się okropnie. Nie chciałaś zrujnować tak świetnej randki.
-nigdy o niczym nie mówiłem, to skąd mogłaś wiedzieć? nie martw się tym, słuchaj, ja tylko.. - zamarł wyraźnie zastanawiając się nad słowami - ... ja tylko chcę spędzić z tobą tak wiele czasu jak tylko mogę, wiesz? nim... - kolejna pauza – nim, no wiesz, zmęczy cię moja osoba
-Hah! Wątpię, aby to kiedykolwiek miało miejsce – przekręciłaś się na brzuch by popatrzeć na niego – Założę, się, że za jakiś czas to ty się mną zmęczysz – zaczęłaś bawić się suwakiem jego kurtki – Bo wiesz, magiczny, teleportujący się, kościotrup jest nudny jak flaki z olejem, nie uważasz?
-okropnie nudny – uśmiechnął się leniwie. Przesunęłaś się do niego i objęłaś, on ruszył ręką tak, abyś mogła położyć głowę na jego klatce piersiowej. Cieszyłaś się, że jego kurtka była miękka, gdyż obojgu było wygodnie.
-No nie? A ty co masz, przyszłą alkoholiczkę za dziewczynę, która najpierw działa, a potem myśli i ma talent do podejmowania złych decyzji?
-taki mam fetysz – zaczęłaś się śmiać. Ścisnął Cię mocniej, oboje patrzyliście się na górę, wyraźnie zadowoleni.
-Jest cudownie, Sans. Nadal nie mogę uwierzyć, że mnie tu ściągnąłeś, serio. Myślałam, że nienawidzisz tego miejsca
-bo nienawidzę – popatrzyłaś na niego zmieszana – ale... to jedno miejsce lubię i chciałem się nim z tobą podzielić, wiesz. - zobaczyłaś jak jego twarz robi się niebieska. Uśmiechnęłaś się.
-Dziękuję. To najlepsza randka na jakiej byłam w Walentynki – pocałowałaś go w policzek i wróciłaś na jego pierś – Myślisz, że nie zbudzimy niedźwiedzia?
-huh?
-Kiepski kawał, jest taka dziecięca przyśpiewka o misiu śpiącym w jaskini.
-heh, cóż, podoba mi się tak jak jest teraz
-Mnie tez.
Co chwilę rozmawialiście o jakichś mniej istotnych rzeczach wpatrując się w migoczące kryształy nad głowami, rozkoszując się wzajemnym ciepłem. Potem nastała błoga cisza, rozkoszne milczenie podczas którego nie czułaś się niezręcznie. Poczułaś dziwne uczucie w sercu, takie ciepłe, miłe, piękne. Twoja dusza zadrżała.

Po całym wieczorze w Podziemiu zdecydowaliście się wrócić do domu. Choć chciałaś tam jeszcze zostać, bo podobało Ci się wspólne leżenie, słuchanie jego historyjek, czy szum wodospadu, ale on nalegał. Czas rządził się swoimi pracami. Sans was teleportował na klatkę schodową. Chwycił Cię za lewą rękę byś nie upadła, znowu Ci się zakręciło w głowię. Przyglądał Ci się z uwagą. Będziesz rzygać? Nie... może.. Chwyciłaś się go mocniej.
-Dzięki, przepraszam... nadal do tego nie przywykłam.
-nie wiem czy kiedykolwiek przywykniesz – powoli Cię puścił – już dobrze? - przytaknęłaś niepewnie
-Zostajesz na noc? - zapytałaś. Sans uśmiechnął się szeroko.
-oczywiście – powiedział – tyle pracy i mam teraz iść spać sam? o nie. - Wyciągnęłaś klucze z kieszeni i otworzyłaś drzwi by wejść do mieszkania. Popatrzyłaś na balkon i warknęłaś.
-Kurwa, zostawiłam włączone światła na noc – powiedziałaś rzucając kurtkę na kanapę.
-tak? - zapytał nonszalancko – powinnaś je wyłączyć – warknęłaś jeszcze głośniej i przeszłaś nerwowo obok niego, udając się na balkon by zgasić światło i wtedy zamarłaś. Twoja cała weranda była udekorowana kwiatami. Różne gatunki i kolory. Dla ozdoby było na nich kilka plastikowych zwierzątek, kilka balonów przyczepionych do barierki. Rozejrzałaś się dookoła i popatrzyłaś na Sansa, który wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. Twoja mina mówiła sama za siebie.
-Co do diabła? - nie mogłaś uwierzyć w to co właśnie widziałaś. Zdecydowanie nie takiej reakcji oczekiwał, nie mogłaś jednak inaczej okazać tego co czułaś
-uh... wiesz... znaczy się... nie wiedziałem, czy spodoba ci się pomysł z piknikiem więc... idąc za radą.. poszukałem jakichś kwiatów i ... - zerknął na podłogę. Nic nie mówiłaś, dlatego po sekundzie tłumaczył się dalej – i... nie wiedziałem, jakie są twoje ulubione więc... pomyślałem... że mogę wziąć po jednym... no i sprzedawczyni powiedziała, że takie zwierzątka są całkiem popularne i ... uh... cóż... uhm... - mogłaś zauważyć kroplę potu na jego czaszce.
-Jezu kurwa Chryste, Sans! Ile to kosztowało?! - zdecydowałaś się w końcu coś powiedzieć. Oczywiście, chciałaś podziękować, ale z jakiegoś powodu te słowa były szybsze.
-huh? uh... znaczy się... wiesz że pracuję w sklepie i niektóre z nich... uh... nie będę kłamać... nie sprzedały się... więc... uhm... kurwa – weszłaś na balkon przyglądając się wystrojowi. To było tak bajecznie niedorzeczne, że aż zaczęłaś się śmiać. Sans stanął w drzwiach między pokojem, a Tobą. Nie mogłaś utrzymać się na równych nogach, musiałaś usiąść, policzki bolały od śmiechu, płakałaś i ściskało Cię już w brzuchu. Sans tylko stał, zmieszany jak sam chuj, nadal nie mogłaś powstrzymać swojego śmiechu godnego hieny. Lata samotności, poczucia porzucenia no i nagle pojawia się szkielet i to wszystko nie ma już znaczenia. Po jakimś czasie uspokoiłaś się. Sans był wyraźnie zestresowany nie wiedząc jak ma odczytać Twoje zachowanie.
-Oh Sans, Sans! Mój Boże, jesteś tak kurwa słodki! - Podeszłaś do niego całując go mocno w policzek – Boże, przepraszam, ja tylko... - pokazałaś na kwiaty – To mnie zabiło! Znaczy się, co ci nagadali w pracy?
-że takie coś zrobi na tobie wrażenie – mruknął. Zachichotałaś i objęłaś go mocno
-I zrobiło, przystojniaku, ale .. kurwa.. to jest... ja pierdolę! Poszalałeś. Proszę, nie słuchaj rad kolegów ze sklepu. - Nie wtulił się w Ciebie, Ty za to przystawiłaś twarz do jego karku – Sans, gdybyś dał mi kamień pokochałabym go i zaczęła hodować. Nie musisz kupować moich względów.
-wiem, ale chciałem zrobić to właściwie – powiedział szybko, wzdychając przy tym – nie pytałem się ciebie o to jakie kwiaty lubisz, bo nie chciałem zepsuć niespodzianki
-Kocham niespodzianki i kocham – zamarłaś, nie.. - to co zrobiłeś dzisiaj. Zapamiętam to na zawsze, zaufaj mi. Jako coś naprawdę dobrego – pocałowałaś go mając nadzieję, że to odegna choć odrobinę zakłopotania w jakie go wciągnęłaś swoim śmiechem.
-cieszę się, heh, naprawdę bałem się, że spierdoliłem – usiedliście razem i wtulił się w Ciebie przygryzając lekko Twój kark – chciałbym jednak zakończyć ten wieczór w dość specyficzny sposób
-Tak? - uniosłaś brwi. Wywrócił oczami.
-tak – podniósł Twoją książkę ze stolika i podał Ci ją – klub książki? - wyszczerzyłaś się szeroko.
-Jak ty mnie dobrze znasz, przystojniaku
-mam taką nadzieję, kocie – uśmiechnął się lekko – może powinienem uh... zabrać kilka i zrobić nam miejsce? - pokazał na kwiaty. Zaśmiałaś się i przytaknęłaś.
-Tak, wnieś je do mieszkania, abyśmy mogli się wygodnie rozwalić. A ja zrobię herbaty. Dobra?
-brzmi świetnie
Sans zrobił niewielki porządek na balkonie zawalając pokój tym samym. Starałaś się nie zbliżać do kwiatów za bardzo, ponieważ miałaś alergię. Udałaś się do pokoju i przebrałaś w piżamę. Sans uśmiechnął się do Ciebie kiedy weszłaś na werandę z kubkami herbaty i usiadłaś na swoim krześle, a on na swoim. Podniosłaś książkę i zatrzymałaś się w pół gestu.
-Wiesz co? - popatrzyłaś na niego – Chodź do mnie.
-dwa razy nie trzeba powtarzać – uśmiechnął się i usiadł obok. Po chwili wiercenia się i szukania wygodnych pozycji dla waszej dwójki czy przesuwaniu poduszek, wtuleni w siebie zaczęliście czytać.

Tej nocy śniłaś o migoczącym niebie, gwiazdach na wyciągnięcie ręki. Byłaś w kosmosie, latałaś od gwiazdy do gwiazdy. Nagle poczułaś, że zabłądziłaś. Robiło się zimniej i ciemniej, a przed oczami przelatywały Ci fragmenty życia. Lecz wtedy objęły Cię mocne ramiona, zrobiło się tak ciepło i spokojnie, że już niczego się nie bałaś.
Share:

25 grudnia 2016

Undertale: Myśl - 46 [The Thought - 46 - tłumaczenie PL]


Notka od tłumacza: Komiks The Thought należy do Tratster. Fabuła opowiada o tym, jak to Sans się zdenerwował i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zabił Friska, wziął jego duszę, potem ukradł serca pozostałych dzieci i wsadził je w siebie tworząc z siebie Boga Potworów, jaki miał przynieść szczęście i wolność całemu gatunkowi potworów. Jednak, czy podjął słuszną decyzję?
Spis treści:
1          |    11    |    21    |    31    |    41    |
2          |    12    |    22    |    32    |    42    |
3          |    13    |    23    |    33    |    43    |
4          |    14    |    24    |    34    |    44    |
5          |    15    |    25    |    35    |    45    |
6          |    16    |    26    |    36    |    46✔    |
7           |    17    |    27    |    37    |             |
8           |    18    |    28    |    38    |             |
9           |    19    |    29    |    39    |             |
10         |    20    |    30    |    40    |             |







Share:

POPULARNE ILUZJE