29 grudnia 2016
28 grudnia 2016
Undertale: Te ciche momenty - I pocałunek na szczęście [In These Quiet Moments - And a Kiss for Luck - tłumaczenie PL][+18]
autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne
życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy
nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI:
Rozdział I // Punkt widzenia Sansa
Dobre wino nie potrzebuje etykiety // Punkt widzenia Sansa
Zmiana pogody // Punkt widzenia Sansa
Pijana w sztok // Punkt widzenia Sansa
Czerwona gościówa, niebieski gość // Punkt widzenia Sansa♠
Wspólna tajszczyzna // Punkt widzenia Sansa
Bez owijania w bawełnę
Dzięki sobie czynimy
Tracisz kontrolę
To ten czas w roku
Jedna tequila, dwie tequile...
[wrzuć tu jakiś śmieszny żart o BoneZone]♠
Śnieżne dni to niebezpieczne dni ♠
Poświata
Historia przy whiskey
Morderstwo na parkiecie♠
Teoria gatunków♠
Śmieszny Walenty
SEDNO problemu♠
I pocałunek na szczęście (obecnie czytany)
Ostatnia Wielkanoc
Początek końca
...
Dobre wino nie potrzebuje etykiety // Punkt widzenia Sansa
Zmiana pogody // Punkt widzenia Sansa
Pijana w sztok // Punkt widzenia Sansa
Czerwona gościówa, niebieski gość // Punkt widzenia Sansa♠
Wspólna tajszczyzna // Punkt widzenia Sansa
Bez owijania w bawełnę
Dzięki sobie czynimy
Tracisz kontrolę
To ten czas w roku
Jedna tequila, dwie tequile...
[wrzuć tu jakiś śmieszny żart o BoneZone]♠
Śnieżne dni to niebezpieczne dni ♠
Poświata
Historia przy whiskey
Morderstwo na parkiecie♠
Teoria gatunków♠
Śmieszny Walenty
SEDNO problemu♠
I pocałunek na szczęście (obecnie czytany)
Ostatnia Wielkanoc
Początek końca
...
Sans nie żartował mówiąc, że zniknie na tydzień. Co prawda smakował Ci bakłażan zrobiony przez Papyrusa, ale mimo to wspólny
posiłek był jakby ... pusty bez Sansa. Chciałaś aby Jackie
dotrzymała Ci towarzystwa, ale miała wiele pracy – zwłaszcza nad
znalezieniem dobrego mieszkania dla Undyne i Alphys. Starałaś się
wstrzelić w swoją starą rutynę – ślęczenia godzinami w
internecie i oglądania tego co Netflix ma do zaoferowania, ale nie
umiałaś uciec myślami od Sansa. A najgorsze było to, że tam,
gdzie się teraz znajdował nie było zasięgu, więc nie mogliście
ani ze sobą pisać czy rozmawiać. Wchodziłaś do łóżka, jakoś
tak dziwnie wielkiego i zimnego, nigdy byś się tego nie
spodziewała. Sans był częścią Twojego życia od krótkiego
czasu, ale czułaś się tak jakbyś znała go wieki. Innego dnia
oglądając jakieś romansidło stwierdziłaś, że pierdolisz te
smuty i idziesz się przejść po mieście. Pogoda się poprawiła,
choć nadal bywało chłodnawo. Zimny deszczyk, właśnie tego
potrzebowałaś aby rozjaśnić umysł. Dawniej często tak
spacerowałaś po sąsiedztwie, ciesząc się, że nie ma doniesień
o żadnych napadach w tej okolicy, choć dla pewności miałaś przy
sobie gaz pieprzowy. Poszłaś do pobliskiej knajpy i zapłaciłaś
$5 za jakieś śmieciowe jedzenie, pełna i szczęśliwa poszłaś
dalej nie chcąc jeszcze wracać do mieszkania. Zdecydowałaś się
wstąpić do Vin, od dawna się tam nie pokazywałaś. Pomysł z
drinkiem wydawał Ci się genialny, no i stęskniłaś się za
barmanem. Weszłaś do środka uradowana, że widzisz Jasona za
barem.
-Cześć! Co tam u ciebie nieznajoma? - zapytał
kiedy usiadłaś przy szynku
-Całkiem dobrze – poprawiłaś się na siedzeniu – A tutaj?
-Po staremu. - wycierał kufel – To samo gówno,
choć inny dzień. Co cię tu sprowadza? Od dawna cię nie widziałem.
Zacząłem się zastanawiać, czy się przeprowadziłaś, a może
umarłaś. Albo przeprowadziłaś i umarłaś.
-Byłam zajęta – chwyciłaś za menu – Po chuja
na to patrzę? Wiesz co lubię.
-Cytrynowe Szaleństwo zaraz będzie gotowe –
rozpoczął robotę nad Twoim drinkiem. Zaczęłaś jeździć palcem
po drewnie, a potem wyciągnęłaś telefon.
Ty/Jackie: Cześć bestio! <3
Ty: Jestem w Vin, masz czas?
Jackie: Nie, przepraszam kochanie. Jestem na mieście z Kyle. Chcesz się spotkać we wtorek?
Ty: Tak! Brzmi świetnie. Czuję się samotna. Bez mojej bestii, bez chłopaka.
Jackie: Kup nowe baterie do dildosa, a przestanie ci się przykrzyć za chłopakiem
Ty: LOLOL PIERDOL SIE
Jackie: Kocham cię! Do wtorku :P Pozdrów Jasona!
Zmarszczyłaś brwi i przeniosłaś wzrok na barmana. To nie tak, że był złym rozmówcą, ale w tej chwili wolałabyś ... pogadać z jakąś dziewczyną. Wysłałaś Sansowi kolejną wiadomość, nie spodziewając się odpowiedzi. Wysłałaś mu wcześniej już pięć, wiedziałaś, że je odczytał ale nie mógł odpisać, z jakichś powodów, albo nie miał nic na koncie.
Ty/Sans: Wyszłam na drinka i tęsknię za moim kościstym kumplem.
Twój napój był przed Tobą. Podałaś Jasonowi kartę, aby mógł sobie odliczyć należność.
-Nie, to od przyjaciela co siedzi tam – powiedział
pokazując w lewą stronę. Odwróciłaś się. Will. Niemal
natychmiast zmarszczyłaś brwi, warcząc pod nosem.
-Cześć – powiedział słabo, jego uśmiech drżał.
Wskazał na miejsce obok Ciebie – Mogę?
Oczywiście, że nie. Pomyślałaś, ale zamiast tego
powiedziałaś:
-Jasne, jak chcesz – Jego uśmiech się poszerzył
i zajął miejsce. Popatrzyłaś na drinka i chwyciłaś go jakby to
był jakiś miecz. -Dzięki.
-Nie ma sprawy. Jak tam? - zapytał grzecznie. Przez
głowę przeszło Ci tysiące odpowiedzi, ale żadna z nich nie była
uprzejma. Zerknęłaś na niego, wyglądał jak gówno. Czyżby od
ostatniego spotkania się pogorszył? O tak.
-Dobrze. U ciebie widzę nadal kiepsko – upiłaś
łyka. Will uniósł brwi a potem podparł twarz dłońmi.
-Patrz, kurwa. Nie gadajmy o tym teraz, nie byłem
nawet pewny czy kiedykolwiek się do mnie odezwiesz... - zaczął,
jego głos drżał - ... Nie spodziewałem się, że mi wybaczysz –
Warknęłaś na te słowa – Kurwa, sam sobie nie wybaczyłem. To co
zrobiłem było absolutnie nie do pomyślenia – wbił palce we
włosy i popatrzył na Ciebie miną zbitego psa. -Chcę abyś
wiedziała, że nigdy... nawet za milion lat.... Kurwa...
-Wygląda na to, że tak to się skończy –
mruknęłaś odwracając głowę na bok. Wyglądał koszmarnie, lecz
nie to najbardziej Cię w nim odpychało. Nawet nie to, że gdzieś
tam zachowało się wspomnienie jego dotyku. Po prostu to był
wieloletni przyjaciel.
-Przysięgam na Boga, ja bym nie... _____, słuchaj.
Ja... - dukał gestykulując dłońmi. Odsunęłaś się tak, aby Cię
nie dotknął. Miałaś wrażenie, że jego ręce są przesiąknięte
czystą trucizną. Zatrzymał się na chwilę i opuścił dłonie -
... Ja nigdy nie chciałem cię zranić. Nigdy nie chciałem, abyś
się tak przeze mnie czuła. Byłem pijany _____, ja bym nie...
-Pozwól, że ci przerwę – powiedziałaś nadal na
niego nie patrząc – Alkohol to nie jest wytłumaczenie. I zarówno
ty jak i ja jesteśmy dość mądrzy by to wiedzieć – milczał i
przez kilka chwil nic nie mówił.
-Nie, nie jest. Ale musisz mi uwierzyć, zrozumiałbym wszystko lepiej gdybym był trzeźwy.
-Mniejsza o to Will – warknęłaś nie chcąc
słyszeć nic więcej. Zamilkł, po chwili Ty odezwałaś się
pierwsza – Skoro nie chciałeś mnie zranić, dlaczego gadałeś
takie... okropne rzeczy? - zapytałaś. Powstrzymywałaś łzy jakie
pchały Ci się pod powiekami.
-Co masz na myśli?
-Jakbym była tanią dziwką? Owinąłeś mnie
dookoła paluszka? No dalej Will, wiesz coś powiedział – każde
Twoje słowo było przesycone czystym jadem
-Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem! - krzyknął
wyrzucając ręce w powietrze – Kto nagadał ci takich bzdur?!
-To nie ma znaczenia – warknęłaś.
-Nie, chcę wiedzieć. Wiem co zrobiłem, ale będę
brał na siebie czegoś czego kurwa nie zrobiłem. Nawet tak nie
myślałem. Nigdy nie powiedziałem niczego złego na twój temat! -
wyglądał prawie jak szaleniec, odsunęłaś się.
-Dobra. Sans. Wspólna tajszczyzna, coś ci mówi?
Cieszę się, że byłam dla ciebie tylko zabawką na chwilę.
-Co do kurwy? Mówisz mi, że takie gówna nawkładał
ci do głowy ten pierdolony kościotrup? - zaczął się śmiać, lecz
nie był to miły śmiech – I ty uwierzyłaś temu śmieciowi? A
nie mnie? Przyjacielowi od lat?
-Ten przyjaciel chciał mnie kurwa zgwałcić –
prawie wykrzyczałaś. Jason odwrócił się w waszym kierunku.
Ściszyłaś głos. Will westchnął ciężko
-Mówiłem ci, nigdy bym nie mówił w ten sposób o
tobie. Nawet za milion lat. Gdybym tylko...
-Nie! Zawrzyj mordę! - krzyknęłaś uderzając
drinkiem o blat – Nawet nie chcę tego słyszeć!
-Ten potworny mały dupek wypełnił twoją głowę
kłamstwami i wiem, że jesteś dość mądra by mu nie wierzyć.
Było zajebiście zanim się pojawił i wiesz o tym. Ostrzegałem
cię, że jest niebezpieczny.
-Czy wszystko dobrze? - zapytał barman podchodząc
do was
-Tak, dzięki za drinka, pyszny jak zawsze –
powiedziałaś pokazując – Niestety, atmosfera dzisiaj jest
chujowa, dlatego się zbieram – zostawiłaś napój
niedopitym, poprawiłaś kurtkę i skierowałaś się do wyjścia. Byłaś już kilka bloków dalej kiedy usłyszałaś, że
ktoś Cię woła po imieniu. Odwróciłaś się, to był Will, biegł
w Twoją stronę. Stanął i zaczął łapać oddech.
-Serio? Czego ode mnie chcesz? Jeżeli myślisz,
że...
-_____, KOCHAM cię – krzyknął. Patrzyłaś się
na niego oszołomiona. To były te słowa jakie chciałaś usłyszeć
od dawna, Twoje serce podskoczyło lekko. Milczałaś patrząc się
na niego. Złamanego mężczyznę. Lecz... Ty nie miałaś mu nic do
powiedzenia. Dlatego się odwróciłaś i poszłaś dalej.
Napisanie do Sansa „Gadałam z Willem” pewnie nie
było mądrym pomysłem, ale nie mogłaś poradzić na to, że
zdecydowanie potrzebowałaś go o tym poinformować. Dopiero po
pięciu dniach, kiedy emocje zdążyły już opaść, ktoś zaczął
opętańczo pukać w Twoje drzwi. Wstałaś starając się ogarnąć
najszybciej i najlepiej w drodze do wejścia jak to możliwe.
Zerknęłaś przez judasza. To Sans.
-Cześć! - krzyknęłaś zachwycona, że go widzisz.
Objęłaś go i zaczęłaś całować w głowę – Oficjalnie
wróciłeś? - Nie odwzajemnił Twojego uścisku, czułaś że całe
jego ciało było sztywne.
-tak, czy wszystko dobrze?- zapytał. Popatrzyłaś
na jego twarz, jego oczy wpatrywały się w Twoje
-Tak, nic mi nie jest, dlaczego pytasz?
-dostałem wiadomość, a potem nic nie wysłałaś,
i ... i zacząłem się martwić – zaczął gładzić się po tyle
czaszki. Myślałaś przez chwilę.
-Chodzi o Willa?
-tak
-Nie, jest dobrze. On uh.. - zamarłaś na chwilę.
Nie chciałaś wspominać o wyznaniu miłości. Nawet jeżeli
pragnęłaś być szczera z Sansem, ale to raczej by nie pomogło. A
co ważniejsze, mimo całego chujostwa jakie tyczyło się osoby Willa, nie chciałaś go doszczętnie zrujnować - ... starał się
mnie przeprosić. Kupił mi drinka, próbował się tłumaczyć –
Uśmiech Sansa jakby opadł.
-poszłaś na drinka z nim? - zapytał. Potrząsnęłaś
szybko głową.
-Nie! Nie, nie, nie. Poszłam do Vin i on tam był.
Dobry Boże. Nigdy nie spotkałabym się z własnej woli z tych
draniem – Sans westchnął.
-to dobrze, martwiłem się, że... - zaczął i
przerwał
-Więc uh, mam pytanie. To co powiedziałeś mi
wcześniej.. o tym co Will nagadał Ci przed tajskim barem, to
prawda, tak? - popatrzył na Ciebie wyraźnie oburzony
-tak, co, myślisz, że cię okłamałem? - oboje
staliście w drzwiach. Warknęłaś.
-Słuchaj, nie widziałam cię od tygodnia.
Wejdziesz? Chcę się tobą nacieszyć nim przystąpimy do jakiejś
poważniejszej rozmowy. Tęskniłam za tobą – Sans zmarszczył
brwi, ale przytaknął.
-jasne, ja za tobą też tęskniłem – wszedł do
środka. Uśmiechnęłaś się lekko i poszłaś do kuchni.
-Herbaty? - zapytałaś. Zaprzeczył.
-nie, wolałbym po prostu się z tobą położyć,
tylko tego teraz potrzebuję – podeszłaś do kanapy, poszedł za
Tobą, ległaś, a on obok Ciebie.
-Chciałabym posłuchać o tym co robiłeś –
zapytałaś całując go w policzek – Ocaliłeś świat? -Sans
westchnął.
-tak jakby, razem z alphys ustabilizowaliśmy
temperaturę – powiedział ocierając twarz o Twój kark – ale
nie na długo, za dużo w strukturze się już zniszczyło...
rozwiązanie tego będzie sporym wyzwaniem – Zaczęłaś powoli
gładzić go po ręce słuchając jego słów.
-Biedactwo. Jak chcesz ją naprawić?
-maaaaaagia – leniwie pomachał rękami
-Ale serio, jestem ciekawa!
-naprawdę? - popatrzył na Ciebie, przytaknęłaś –
na samym początku trzeba będzie naprawić zawory, alphys jest
geniuszem w tworzeniu rzeczy, ale naprawa nie jest jej mocną stroną,
całe szczęście, że ma mnie – powiedział napinając pierś –
pracuje nad szkicem jaki miałaś okazję oglądać, a ja naprawiam
mechanizm albo robię aby zaczęło działać to co przestało.
-Dobry Boże, brzmi jak kupa roboty – Przytuliłaś
go mocniej. Wiedziałaś, że lubi jak go dotykasz. Mruknął
zadowolony, uśmiechnęłaś się.
-bo jest, wiesz, zawsze mi imponowała jej
kreatywność, była w stanie zrobić z prymitywnej maszyny coś
wielkiego i wspaniałego tylko za pomocą kilku pierdół, no i cały
ten projekt... trzeba będzie się nad nim skupić, ale w pierwszej
kolejności musimy się zastanowić jak schłodzić rdzeń.
-A czy to nie oczywiste, skoro miejsce nazywa się Hotland, czy nie powinno tam być gorąco?
-tak, dokładnie, wiesz mamy maszyny które robią
lód z wo... - Zamarł, nagle uderzył się w czoło – pieprz mnie,
poważnie?
-Co? - zapytałaś zaprzestając pieszczoty. Warknął,
podniosłaś się by lepiej na niego spojrzeć – Co jest? -
niespodziewanie zaczął się śmiać.
-alphys i ja byliśmy tak skupieni na naprawie, że
skomplikowaliśmy sprawę, a to kurwa takie proste – znowu się
zaśmiał – znaczy się, naprawa rdzenia samego w sobie to ból w
dupie, ta część będzie najtrudniejsza, ale kiedy mówię to na
głos ... możemy zbudować pierdolonego robota aby ochładzał go
lodem! - po kolejnym ataku śmiechu w końcu zamilkł.
-Chyba robię się naukowcem – zachichotałaś.
Zaczął Cię delikatnie łaskotać po bokach.
-jesteś mądrzejsza niż ja, to dobrze – łaskotał
Cię jeszcze bardziej, zaczęłaś się śmiać. Popatrzył na Ciebie
i uśmiechnął się czule – naprawdę za tobą tęskniłem, wiesz?
-Mnie też ciebie brakowało – pocałowałaś go w
policzek – Nie będę kłamać. Samą mnie zaskoczyło jak bardzo.
Od dawna żyłam na własną rękę, ale odkąd się pojawiłeś, to
nie chcę cię wypuścić.
-heh, utorowałem sobie drogę do twojego serca,
majtek i mieszkania, zasługuję na nagrodę.
-Niespodzianka! Nagroda to ja! - otworzyłaś ręce i
pomachałaś nimi
-czy to znaczy, że zostaniesz moją żoną? -
zapytał rechocząc. Poczułaś, że rumienisz się nawet na uszach,
ale obróciłaś to wszystko w żart.
-Khohanie – starałaś się zrobić najbardziej
okropny francuski akcent z możliwych – będę cie khohać tak dugo
jak będziesz boghaty
-cóż, jestem bankrutem – oplótł dookoła Ciebie
swoje ręce i ścisnął. Przystawiłaś głowę do jego piersi. Nie
mogłaś uwierzyć, że Ci przy nim wygodnie, przecież był zrobiony
z samych kości. Poczułaś przyjemne mrowienie w sercu, cieszyłaś się jego bliskością. Choć nie byłaś zmęczona,
zaczęło robić Ci się miło obok niego. Jego palce przeplotły się między kosmykami włosów, zdałaś
sobie sprawę z tego, że uczucie pustki jakie doskwierało Ci przez
kilka ostatnich dni, zniknęło
-Pracujesz jutro? - Warknął.
-będę pracował przez cały kolejny tydzień, dali
mi dodatkowe godziny, ale odpowiadając na pytanie, tak –
zamrugałaś kilka razy
-A pracowałeś przez ten tydzień? - przytaknął
-tak, wpadałem się przebrać i wracałem
-I nie wpadłeś się ze mną zobaczyć? - warknęłaś.
Otworzył usta by coś powiedzieć, a potem zamknął je szybko . Po
chwili w końcu przemówił
-ja uh.. chciałem szybko się z tym uporać, nie
obraź się, ale jesteś całkiem rozpraszająca – odparł
spokojnie, ścisnął cię nieco mocniej – no ej, nie bądź taka,
następnym razem, kiedy będzie kryzys w podziemiu gdzieś z tobą
wyskoczę.
-Lepiej, żeby tak było – zaśmialiście się –
Spałeś cokolwiek?
-nie za bardzo – podniosłaś się aby na niego
popatrzeć.
-Ugh, chodźmy więc do łóżka – powiedziałaś
próbując wstać, ale chwycił Cię mocniej i powstrzymał.
-dopiero co wróciłem i w końcu mogę cię zobaczyć
– odparł cicho – może gdzieś wyskoczymy?
-Wolałabym zobaczyć twoją dupę w łóżku.
Obojętnie którym, pójdę z tobą.
-ale dopiero dziewiętnasta
-Chuju, powiedziałam do łóżka! - prawie
wykrzyczałaś, a potem wstałaś z kanapy. Podałaś mu rękę, którą
chwycił i podniósł się. Oboje poszliście do Twojej sypialni i
wszedł pod kołdrę.
-masz szczęście, że jestem zmęczony – mruknął
kładąc głowę na poduszce – w innym razie nie dał bym ci
spokoju – zaśmiałaś się
-Nigdzie się nie śpieszy. Ale jutro masz pracę.
Odpocznij. Co chcesz na śniadanie?
-nakarmisz mnie?
-Nie, robię ankietę i potrzebuję informacji. Tak,
nakarmię cię, głupku – wywróciłaś oczami. Ściągnęłaś
bluzkę i zarzuciłaś na siebie górę piżamy, czułaś na sobie
jego wzrok. Przez ten tydzień nie tęskniłaś tylko za jego
towarzystwem, brakowało Ci też regularnego seksu. Czy prosisz się
o wiele?
-nie wiem, zjem cokolwiek co zrobisz – ściągnęłaś
majtki, wciągnął głośniej powietrze, widziałaś jak wyraz jego
twarzy się zmienia. Wślizgnęłaś się na posłanie i położyłaś
obok niego.
-Coś się załatwi – przytuliłaś się. Mruknął
z zadowolenia, niezauważalnie przesunęłaś językiem po swoich wargach. Już miałaś
zacząć go lizać i całować, kiedy spostrzegłaś, że on już
odpłynął. Dobry Panie, nie żartował z tym brakiem snu. Cmoknęłaś
go w czoło i wtuliłaś się w jego ciało. Sen nie przyszedł zbyt
szybko, nie byłaś zmęczona. Lecz czułaś się szczęśliwa
wiedząc, że jest obok Ciebie. Usypiając zaczęłaś się
zastanawiać, czy widział się z bratem.
Śniłaś o legionie robotów wrzucających śnieg do
Twojego mieszkania, aż po sam sufit.
Byłaś zaskoczona jak KościoBracia wiedzą o zbliżającym się święcie. Właśnie wyskoczyłaś z nimi do pobliskiej
kawiarenki. Najbliższe to Dzień Świętego Patryka. Chciałaś
z nimi wyskoczyć.
-NYEHHH... NIE JESTEM PEWNY – mruknął – WIESZ
CO MYŚLĘ O ALKOHOLU
-Wiem, wiem, ale wszyscy będą pić, to takie
wielkie przyjęcie! No dalej, Papyrus, będzie zabawa – dźgnęłaś
go w ramię – Ostatnio byłeś pijany w zeszłym roku!
-MNIE TO NIE PRZESZKADZA – zaczął uciekać
wzrokiem – WIEM, ŻE TY I MÓJ BRAT ZA TO ZBYT CZĘSTO Z TYM
PRZESADZACIE
-no ej – odezwał się Sans – wcześniej razem
piliśmy i było świetnie
-LALALA NIC NIE SŁYSZĘ! - starał się zasłonić
uszy rękami.
-No dalej, mamy kierowcę. Spotkamy się razem. Bez dramy Obiecuję!
-NYEHHHHH….
-będzie fajnie, jeżeli pójdziesz, pap –
Sans był za wami – ja się wybieram, no i będzie kyle
-WIEM – Papyrus skręcił w bok, już miał
wychodzić na ulicę, kiedy wyjechała taksówka, musiałaś złapać
wyższego brata za ramię i go przyciągnąć do siebie.
-Uważaj! Co za złamany chuj! - warknęłaś
na oddalający się pojazd. Sans lekko westchnął. Papyrus ścisnął
Twoją dłoń.
-DZIĘKUJĘ, PRZYJACIÓŁKO – rozejrzał się
bardzo dokładnie nim przeszedł przez ulicę. Sans was wyprzedził
otwierając drzwi do kawiarenki.
-O jak miło, dziękuję! - zachichotałaś. W trójkę
zajęliście miejsce – Papyrus, możesz wziąć mi waniliową
latte?
-OCZYWIŚCIE! - Podałaś mu gotówkę, mogłaś sama zamówić sobie napój, ale to była część Twojego
misternego planu. Sans był normalny, pojawiał się i wyskakiwał
to tam to tu, Papyrus znowu wolał siedzieć w pracy albo domu. Choć
to on z dwóch braci miał niezwykły talent w zdobywaniu nowych
znajomości i poprawianiu relacji ludzko-potworzych. Chciałaś
powoli poszerzać grono otoczenia, tak aby coraz więcej mieszkańców
przywykło do widoku dwóch kościotrupów paradujących po ulicach
miasta. Nadal czułaś się niezbyt miło kiedy wychodziliście w
tereny nowe. Papyrus wydawał się idealnym rozwiązaniem problemu,
umiał dogadać się praktycznie z każdym. I co ważniejsze,
wszystko szło po Twojej myśli. Podzieliłaś się wcześniej swoimi
zamierzeniami z Sansem, nie sprzeciwiał się.
-Myślisz, że pójdzie? - zapytałaś, ten rozsiadł
się w krześle
-tak, pójdzie, nie będzie chyba pił, ale pójdzie
-Cudownie! - byłaś szczęśliwa, klasnęłaś w
dłonie – Pił w Sylwestra i się dobrze bawił
-jak my – uśmiechnął się cwanie. Przygryzłaś
wargę i nieśmiało się uśmiechnęłaś. Poczułaś jak przesuwa
swoją stopą po Twojej nodze pod stołem – co, wstydzisz się?
-No weź, jesteśmy w miejscu publicznym –
mruknęłaś. Uniósł brwi i miał zamiar coś powiedzieć, ale jego
brat wrócił i usiadł obok Ciebie.
-WIEDZIELIŚCIE, ŻE MOŻNA SOBIE TUTAJ ZROBIĆ KARTĘ
STAŁEGO KLIENTA? - powiedział pokazując jedną – TERAZ BĘDZIESZ
MOGŁA CZERPAĆ PROFITY ZE SWOJEGO UZALEŻNIENIA OD KAWY – zaczęłaś
się śmiać. Kiedy przeniosłaś wzrok na Sansa jego twarz była
cała niebieska, ktoś tutaj miał zbereźne myśli, ojej.
Postanowiłaś zachować się jak rasowa sucz i wyciągnęłaś swój
telefon.
Ty/Sans: Przepraszam, chciałeś coś dodać?
-Zdecydowanie pijamy dużo kawy, ale zauważyłam, że ty ostatnio jesteś wobec niej bardziej przekonany – powiedziałaś przyglądając się karcie. Sans poczuł wibracje i zerknął na monitor.
-WŁAŚCIWIE KASJERKA DAŁA MI TO PRZY OPŁACANIU
KAWY – wsadził ją do portfela – DZIESIĄTA JEST ZA DARMO, AŻ
CHCE SIĘ PIĆ. - poczułaś telefon i wyciągnęłaś go.
Sans: zastanawiam się za ile będziemy w domu
Ty: Śpieszy ci się?
Sans: cóż...
-MÓJ BOŻE, MOŻECIE NIE FLIRTOWAĆ KIEDY JESTEM W POBLIŻU? - warknął. Razem z Sansem popatrzyliście po sobie, a potem na swoje komórki z czystym zawstydzeniem malującym się na twarzy – CIESZĘ SIĘ, ŻE SIĘ TAK BARDZO KOCHACIE, ALE NIE PRZESADZAJCIE – Sans powoli schował telefon do kieszeni, jego twarz była jak jagoda. Starałaś się nie śmiać pochylając twarz nad stołem.
-Masz nas. Postaramy się zachowywać lepiej –
pogładziłaś go po ramieniu z przyzwyczajenia. Przytaknął w
zgodzie – I właśnie dlatego powinieneś z nami iść na Święto
Świętego Patryka, aby nas przypilnować – Papyrus pogładził się
po brodzie
-O TYM NIE POMYŚLAŁEM. WASZA PARA CAŁKOWICIE
STRACI PANOWANIE NAD SOBĄ – jego wzrok przenosił się z Ciebie na
Sansa – NYEHHHHH… MÓWISZ, ŻE MA BYĆ KYLE?
-Oczywiscie! I bardzo chce aaaaaabyś taaaaaaam
byyyyyyyył – Papyrus westchnął dramatycznie
-DOBRZE, DLA DOBRA NASZEJ PRZYJAŹNI, PRZYJMĘ
ZAPROSZENIE NA PRZYJĘCIE – położył rękę na Twoim ramieniu –
NO I BĘDĘ MIAŁ NA WAS OKO. - Gdyby to było możliwe, Sans
schowałby się za kubkiem kawy.
-Będziemy grzeczni! Tak właściwie byłam aniołkiem na wszystkich naszych wspólnych wypadach, prawda Sans? -
powiedziałaś przenosząc na niego wzrok. Ten zaczął przytakiwać
entuzjastycznie
-tak, zdecydowanie – odparł być może za szybko.
Papyrus zmierzył was spojrzeniem
-A WIĘC DOBRZE, MASZ SZCZĘŚCIE ŻE JESTEM TAKIM
WSPANIAŁYM PRZYJACIELEM I BRATEM – wypiął pierś – JAK SIĘ
ŚWIĘTUJE TO ŚWIĘTO?
-Cóż... - zaczęłaś starając się ominąć
specjalnie epizod z piciem – Musisz ubrać się na zielono, jeżeli
nie będziesz miał na sobie niczego w tym kolorze ludzie będą Cię
popychać. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiem. - dodałaś, kiedy
otwierał już usta by zadać pytanie. Zamknął je i czekał, aż
będziesz mówić dalej – Uh, ludzie piją zielone piwo, śpiewają
Irlandzkie piosenki i wszyscy ... no stają się Irlandczykami, nawet
jeżeli żyją na peryferiach Teksasu
-irlandczycy otworzyli nowe
stowarzyszenie dla tych, którzy chcą rzucić palenie. nazywa się
to ono "anonimowi palacze". jeśli nagle odczuwasz chęć
na papierosa, zadzwoń do nich. zaraz przyślą ci kogoś i się
razem upijecie. - razem z Papyrusem wywróciliście
oczami niemalże w tym samym momencie – no ej, to było dobre, nie
macie poczucie humoru...
-Tak jak powiedziałam, głównie w tym święcie
chodzi o picie, ale nikt cię do tego zmuszać nie będzie, jak nie
chcesz nie pijesz i już – Jego twarz wyraźnie się rozpogodziła
-TAK! ZAMIAST TEGO BĘDĘ PILNOWAŁ ZBOCZONEGO
ZACHOWANIA NIEKTÓRYCH LUDZI! - uderzył pięścią w blat, chwyciłaś
za kawę, aby się nie rozlała, Sans jednak nie miał tyle
szczęścia, gorący napar rozlał się na niego
-kurwa! - krzyknął odciągając od siebie koszulkę.
Papyrus stanął na równe nogi, wyraźnie przerażony.
-NIC CI NIE JEST BRACIE? PRZEPRASZAM! NIE CHCIAŁEM!
O NIE! MOŻE NIE POWINIENEM SIĘ TAK.... WYBACZ MI! -
Chwycił za kilka serwetek starając się wyczyścić ubranie Sansa
bardzo delikatnie. Ten odsunął jego rękę.
-nic mi nie jest, spokojnie, naprawdę – uśmiechnął
się słabo. Papyrus przyglądał mu się z uwagą
-BRACIE, TA KAWA BYŁA NAPRAWDĘ GORĄCA, CZY ...
-spokojnie, nic mi nie jest, pójdę do łazienki i
się ogarnę, dobrze? pogadajcie sobie. - powiedział idąc we
wskazane miejsce tak szybko jak mógł. Przyglądaliście mu się w
milczeniu. Papyrus wyglądał na nieszczęśliwego.
-Nic mu nie będzie? Znaczy się nie ma skóry, więc
chyba tego nie czuje, tak? - zmierzył Cię spojrzeniem,
-TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEŚMY Z KOŚCI NIE OZNACZA,
ŻE NIE CZUJEMY – mruknął – MYŚLĘ, ŻE ODKRYŁAŚ JUŻ JAK
POTRAFIĄ BYĆ DELIKATNE – Byłaś przez chwilę cicha, a potem
zarumieniłaś się bardzo przypominając sobie o waszych zabawach w
łóżku. Papyrus przez chwilę patrzył się na Twoją czerwoną
twarz – NIE BÓJ SIĘ, TO BYŁ PRZYPADEK, JESTEM ZASKOCZONY, ŻE
SANS CI WCZEŚNIEJ O TYM NIE POWIEDZIAŁ.
-Nie wgłębiał się nigdy.... w temat –
zmarszczyłaś brwi. Papyrus położył dłoń na stole i podwinął
rękaw. Nigdy wcześniej nie widziałaś jego ręki, zazwyczaj miał
na sobie długie swetry, albo koszule. Jego kości były podobne do
Sansa.
-POZWÓL, ŻE CIĘ DOKSZTAŁCĘ – powiedział
przybliżając się do Ciebie – JAK WIDZISZ, MAM TUTAJ KILKA
PAMIĄTEK PO GOTOWANIU. NIESTETY DROGA DO PERFEKCJI JEST TRUDNA I
WYBOISTA – pokazał na swoją kość ramienia, było tam wyraźne
pęknięcie – TO KRWAWIŁO PRZEZ DWA DNI!
-Krwawiło? - zapytałaś zaciekawiona.
Przytaknął.
-TAK, CIĘŻKO JĄ ZATAMOWAĆ, A RANY
GOJĄ SIĘ W NASZYM PRZYPADKU DŁUGO – Nie wiedziałaś o czym
dokładnie mówi, ale i tak przytaknęłaś – IM WIĘKSZA RANA, TYM
TRUDNIEJ POWSTRZYMAĆ MAGIĘ
-Papyrus, zgubiłam się.
-krwawimy magią – usłyszałaś głos Sansa za
sobą. Oboje na niego popatrzyliście. Usiadł na krześle
naprzeciwko was. - nie mamy krwi, po co udzielasz jej takiej lekcji
paps?
-WYGLĄDAŁA NA ZAGUBIONĄ, WIĘC CHCIAŁEM JEJ TO
WYTŁUMACZYĆ – zmarszczył brwi – ABY WIEDZIAŁA JAK
CZUŁE SĄ TWOJE KOŚCI - Jeżeli Sans by teraz coś pił, zapewne
by się zadławił. Zamiast tego odwrócił wzrok na bok, starając
się ukryć twarz.
-myślę, że wie na ten temat co nie co
-Dobrze się czujesz? - zapytałaś, przytaknął,
jakoś niemrawo. Zerknął na Twoją kieszeń, chce abyś wyciągnęła
telefon? Chwyciłaś za niego i przeczytałaś wiadomość.
Sans: nic nie mów papyrusowi, dobra? potrzebuję jakiejś aspiryny albo czegoś przeciwbólowego, boli jak diabli
Zmarszczyłaś brwi i przytaknęłaś. Miałaś tabletki w torebce, ale musiałaś je niezauważalnie wyciągnąć.
-to tylko ja skoczę do łazienki i możemy
wracać, dobra? - powiedziałaś gładząc wierzchem dłoni Sansa po
policzku, ukradkiem drugą ręką wsunęłaś kilka tabletek w jego ręce, a potem zniknęłaś w kiblu. Czułaś się jak jakiś
diler. Dlaczego nie chce aby Papyrus wiedział, że jest ranny?
Niańczy go za bardzo. Zdecydowanie. Stałaś jakiś czas, nie
chciało Ci się sikać, więc po prostu przyglądałaś się swojemu
odbiciu w lustrze. Westchnęłaś ciężko. Dlaczego nie
powiedział Papyrusowi?
-Gotowi? - zapytałaś. Sans wzruszył
ramionami, Papyrus przytaknął. Wyszliście, poczułaś jak Sans
mocniej ściska Twoją rękę, odwzajemniłaś gest i nie puszczając
jego dłoni zaczęłaś rozmawiać z Papyrusem o nadchodzącym
święcie.
Dzień Świętego Patryka chodził Ci po głowie
przez tydzień. Sans spędzał z Tobą zdecydowanie więcej czasu.
Kiedy się go o to zapytałaś, wzruszył ramionami i
powiedział, że zatrudnili więcej pracowników. Na swój sposób
podobało Ci się to, a on nie wyglądał na zbytnio przejętego tą
zmianą. Jackie zadzwoniła do Ciebie dowiedzieć, się czy będzie
mogła wpaść wcześniej, tak jak zawsze w ten dzień. Obie
ubierałyście się co roku tak samo. Nie pamiętasz dokładnie
dlaczego. Zaczęło się od identycznych bluzek, oraz pasujących do
nich błyskotek. Rok temu miałyście takie same, niedorzecznie
wielkie kapelusze z zieloną koniczyną. Nie chodziło o bycie
modnym, po prostu lubiłyście się wygłupiać. Zdecydowaliście się
wszyscy udać do O'Henrego, nie tylko dlatego że to był Irlandzki
pub, ale głównie z powodu tego, że otoczenie przywykło do
Papyrusa i Sansa na swój sposób. Więc byłaś pewna iż nic się
tam złego nie stanie. Jackie przyszła z ubraniami około
dziewiętnastej, Papyrus za to był na zakupach by ubrać siebie i
brata. Właśnie nakładałaś makijaż kiedy usłyszałaś dzwonek
do drzwi. Otworzyłaś je. Jackie była wyraźnie zadowolona.
-Cześć bestio! - objęłaś ją i pocałowałaś w
policzek – Co tam masz ciekawego?
-Nic takiego! - weszła do środka z torbami i
położyła je na kanapie – Nie wiem czy będziesz mnie kochać czy
nienawidzić.
-Kurwa, a co żeś zrobiła? - zmarszczyłaś brwi.
-Poczekaj! Posłuchaj. Ja nic nie zrobiłam. My zrobimy
– wróciłaś do łazienki
-Dokończę się ogarniać – krzyknęłaś łapiąc
za eyeliner – Jezu, jesteś tutaj chwile i już przyniosłaś ze
sobą jakieś kłopoty
-Cała ja! - usłyszałaś jak siada na kanapie.
Skończyłaś się stroić i poszłaś do niej.
-Więc?
-Dobra, dobra – zaczęła grzebać w torbach i
wyciągnęła spódniczkę. Bardzo.... krótką.
-Jackie, nie...
-Jackie, TAK!
-Jezu Chryste, popatrz na to – wyrwałaś jej z rąk
ciuch – Będzie lepiej nadawać się na sznurowadło! Skąd to
kurwa masz?
-The Bluewave! - uderzyłaś się ręką w czoło
-Jackie to sklep dla striptizerek, ich ubrania to
kostiumy
-Wiem! Super, nie? - powiedziała podając Ci torbę.
Zerknęłaś do środka, dostrzegłaś stanik w kształcie dłoni
kościotrupa. Poczułaś jak robisz się czerwona – zobaczyłam to
i wiedziałam, że ci się spodoba... albo Sansowi – wyszczerzyła
się – i mają majtki do kompletu – Popatrzyłaś na to, co
nazywała spódniczką i na bieliznę nadal ten obraz do Ciebie nie
docierał.
-Jackie, wiesz, ten strój byłby dobry na ...
miesiąc miodowy, ale ..
-Masz w końcu chłopaka. Nie wiesz nawet jak
się cieszę, że możemy wyjść z naszymi facetami – powiedziała
wyciągając więcej rzeczy z torby – Myślisz, że koszulka z
napisem „Pieprz mnie w dupę, jestem z Irlandii” to za wiele?
-JACKIE O MÓJ BO....
-Żartuję, żartuję! - zaśmiała się. Warknęłaś
siadając na krześle – Zakładać kabaretki?
-Nie wiem, ale nie wydają się wielką przeszkodą
jeżeli chodzi o pieprzenie – zaśmiałaś się – A więc dzisiaj
będziemy niegrzeczne?
-Grzeszne! - krzyknęła zaciskając pięść. Jackie
zawsze lubiła to święto – Będziemy grzeszyć przez tydzień! -
dodała jeszcze głośniej
-A więc nie zakładaj kabaretek. A jaka bluzka?
-”Całuj mnie, udaję Irlandkę” ma
bardzo duży dekolt – wyszczerzyła się. Wywróciłaś oczami –
Puszczamy wodze!
-Aresztują nas.
-Będziemy się bawić!
-Skończymy na egzorcyzmach.
-Nie marudź i się ubieraj – zachichotała.
Westchnęłaś i poszłaś z ubraniami do sypialni.
Ten strój był niedorzeczny. Oczywiście,
zakładałaś miniówki do klubów aby sobie potańczyć, ale nigdy
tak krótkich! Z drugiej strony Twoja przyjaciółka naprawdę się
postarała kombinując te ubrania, na swój sposób czułaś się
podekscytowana. No i podobał Ci się stanik. Założyłaś go,
unosił Twoje piersi do góry, wyglądały cudownie. Tak, jakby dwie dłonie kościotrupa unosiły je od nasady.
Zachichotałaś i wyciągnęłaś telefon.
-Niech zacznie się gra – powiedziałaś
robiąc sobie kilka zdjęć ze słodkim wyrazem twarzy. Dodałaś
tekst „będę miała cię cały czas przy sobie ;)” i wysłałaś
go do Sansa. Zdjęcie było za słodkie, aby wysyłać je jako Snapa.
Koszulka miała naprawdę głębokie wcięcie, no i ta spódniczka i
stanik? Jak ktokolwiek mógł coś takiego nazwać kiecką?!
Faktycznie była zielona i dobrze na Tobie leżała. No, ale nie
chciałaś skończyć na okładkach jakichś gazet. Zmarszczyłaś
nos zerkając do szafy. Po chwili zrezygnowałaś i poszłaś do
pokoju, Jackie była już gotowa. Jasna cholera, czy Ty wyglądasz
choć w połowie tak dobrze jak ona?
-Kurwa, kobieto, podoba mi się to co widzę –
przyjrzałaś się jej. Zaśmiała się i mrugnęła do Ciebie.
-Seksownie. Kto zwątpi?
-Niech jednemu z naszych chłopców szczęka opadnie
– przytaknęła – pisałaś do Kyle?
-Tak, jest w drodze – usiadła, materiał sukienki
był naprawdę skąpy – Będzie ciekawie
-Odwaga cię opuściła? - poczułaś jak telefon Ci
wibruje, wzięłaś go do ręki
-Trochę, znaczy się. Wiedziałam, że są krótkie,
ale nie AŻ tak.
-Za późno, już jesteśmy gotowe – zaśmiałaś
się czytając wiadomość
Sans: jezukurwachryste
Sans: jaja sobie robisz?
Sans: tak chcesz zacząć wieczór?
Zaśmiałaś się. Jackie popatrzyła na Ciebie.
-Popatrz, pomysł z bielizną się spodobał –
powiedziałaś podając jej komórkę. Przeczytała i uśmiechnęła
się cwanie.
-Mówiłam! Jestem zawodową swatką! - wyszczerzyła
się. Oddała Ci telefon – Jeżeli Kyle po dzisiejszym mi się nie
oświadczy to oficjalnie się poddaję.
-Tak, chodzicie ze sobą od ilu, czterech lat? Na co
ten dupek czeka? - Wzruszyła ramionami. Miała coś powiedzieć,
kiedy ktoś zapukał w drzwi.
-Wejść! - krzyknęłaś. Papyrus stał w progu,
wyglądał na zachwyconego. Miał na sobie czarną koszulę i
niebieskie dżinsy, zielone skarpety no i niewielki plecak.
-CZY PANIE SĄ GOTOWE? - zapytał uprzejmie. Jackie
aż wciągnęła powietrze z wrażenia. Zerknęłaś za niego.
-A gdzie Sans?
-W DOMU, BYŁ JUŻ GOTOWY ALE NAGLE ZNIKNĄŁ W
POKOJU MÓWIĄC, ŻE BĘDZIE ZA CHWILE.
-A co masz w plecaku? - zapytała Jackie.
-CIESZĘ SIĘ, ŻE JESTEŚ CIEKAWA. NASZA NAJLEPSZA
PRZYJACIÓŁKA UPRZEDZIŁA MNIE, ŻE DZISIEJSZEGO WIECZORA LUDZIE
BĘDĄ NA RÓŻNYM ETAPIE UPOJENIA ALKOHOLOWEGO, POSTANOWIŁEM SIĘ
WIĘC PRZYGOTOWAĆ. - otworzył go. Zachichotałaś prawie
niezauważalnie ponieważ podszedł do problemu naprawdę poważnie –
MAM TABLETKI JAKBY KOMUŚ ZROBIŁO SIĘ NIEDOBRZE, LUDZKIE BRZUCHY SA
NAPRAWDĘ DELIKATNE, MAM TEŻ TROCHĘ CHLEBA, JEST DOBRY NA WSZYSTKO,
NO I LUBIĘ CHLEB – Jackie uśmiechnęła się. Ten nadal grzebał
w pakunku – ASPIRYNĘ NA BÓL GŁOWY, NO I TROCHĘ OGÓRKÓW W
RAZIE OSTATECZNOŚCI!
-O mój Boże, idealnie – zaśmiałaś się. Był
zadowolony z siebie, popatrzył na Ciebie i miał coś powiedzieć,
kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego jak wyglądasz. Jego
twarz zrobiła się pomarańczowa.
-PRZEPRASZAM, MAM WRÓCIĆ KIEDY BĘDZIECIE JUŻ
UBRANE? - zapytał wyraźnie zawstydzony. Jackie zaczęła się
śmiać, ale się rumieniła.
-My uh... jesteśmy ubrane... Haha.. szczęśliwego
Dnia Świętego Patryka! - poczułaś się zmieszana. Papyrus
odwrócił wzrok i wpatrywał się w ścianę.
-LUDZIE MAJĄ BARDZO DZIWNE ZWYCZAJE – powiedział
do siebie i zamyślił się na chwilę – BĘDZIE TAM BEZPIECZNIE?
CZYTAŁEM, ŻE LUDZKIE CIAŁO POZBYWA SIĘ WODY KIEDY JEST ZBYT WYCZERPANE
-Tak! - starałaś się brzmieć spokojnie – Tak,
ale spokojnie ja i Jackie planujemy dużo pić – powiedziałaś
mając nadzieję, że nie zrozumiał. Wyszczerzył się.
-JEJUŚKU! CIESZĘ SIĘ, ŻE MYŚLICIE O
WŁASNYM BEZPIECZEŃSTWIE! - krzyknął – ALE NIE BÓJ SIĘ, JESTEM
W RAZIE CZEGO I NA TO PRZYGOTOWANY, UMIEM ZROBIĆ PIERWSZĄ POMOC,
BĘDZIECIE W DOBRYCH RĘKACH!
-Ale... nie masz ust – powiedziała Jackie
wyraźnie zdziwiona
-USTA NIE SĄ POTRZEBNE JEŻELI O TO CHODZI, JA
WIELKI PAPYRUS PORADZĘ SOBIE W KAŻDEJ SYTUACJI – klepnął się w
pierś.
-Oczywiście, Papyrus! Jesteś najlepszy praktycznie
we wszystkim
-NYEH! W RZECZY SAMEJ! - wtedy do mieszkania wszedł
Sans – WITAJ BRACIE!
-cześć brat, czy panie są goto... - zaczął, a
potem zamarł patrząc na Ciebie i Jackie.
-Cześć przystojniaku – uśmiechnęłaś się
lubieżnie. Ciężko przełknął – Jesteśmy gotowe. Czekamy tylko
na Kyle.
-t-tak? - zapytał, jego głos był o oktawę wyżej.
Jackie patrzyła na was z uśmiechem od ucha do ucha.
-Tak, powinien pojawić się niedługo, więc...
Szybko skoczę do kibelka – i z tymi słowami zniknęła. Sans
przyglądał Ci się z uwagą, miałaś wrażenie, że przez chwilę
jego oczy się poszerzyły, a potem usiadł na kanapie.
-a więc dzisiaj będzie fajnie – powiedział,
zdecydowanie za szybko. Starałaś się nie śmiać, Papyrus
przyglądał się wam z wielkim uśmiechem.
-TAK! BĘDZIE CUDOWNIE! NO I POZWALAM WAM PIĆ. JESTEM
PRZYGOTOWANY – powiedział - CHOĆ SANS JUŻ WIE
-A skoro o tym mowa – Powiedziałaś zerkając na
nogi – mogę poprawić ci skarpetki? Nie musisz ich aż tak
eksponować, ludzie widzą zielone akcenty na twoim ubraniu
-OCZYWIŚCIE! DZIĘKUJĘ ZA TWOJĄ POMOC! -
powiedziałaś pochylając się do jego nóg. Jak to zrobiłaś
usłyszałaś jak Sans głośniej wciąga powietrze przez nos.
Chłodny powiew powietrza przypomniał Ci co masz na sobie. Zrobiłaś
się czerwona i szybko poprawiłaś to co miałaś, a potem
wyprostowałaś się. Kiedy się odwróciłaś by zobaczyć Sansa,
siedział pochylony mocno zaciskając ręce na kolanach. Miałaś
właśnie coś powiedzieć, ale Kyle wszedł do mieszkania.
-Siemka! - zawołał zadowolony i niemal
natychmiast przytulił się z Papyrusem. Pomachał do Ciebie i Sansa.
Wtedy ten zmierzył Cię wzrokiem.
-musimy pogadać, na osobności, już – praktycznie wciągnął Cię do sypialni. Wyglądałaś na zagubioną.
Słyszałaś jak Kyle szepcze do Papyrusa „kłopoty w raju?”. Zamknęłaś za sobą drzwi. W jednej chwili Sans objął Cię na
wysokości talii przytulając bardzo blisko do siebie. Oh. Oh. Jego
ręce bawiły się Twoją miniówką.
-mogę zgadnąć materiał? - dyszał Ci do ucha.
Przeszył Cię dreszcz.
-Śmiało – jego twarz przybliżyła się do
Twojego karku. Nie przejmował się zbytnio spódniczką, od razu
znalazł drogę do Twoich majtek. Stęknęłaś – Sans! - syknęłaś
– wszyscy już są, czekają na nas.
-poliester – zignorował Cię – i jeszcze... -
jego palce wślizgnęły się pod materiał przedzierając się przez
Twoje płatki, natarł na Ciebie popychając na łóżko. Twoje ciało
było spragnione, chciało więcej, więc pozwoliłaś mu na
wszystko. Przesunął palcem po bieliźnie drażniąc Twoją płeć.
Zamruczał nisko i wtulił się w Ciebie. Powoli przesunął rękę
na szczyt Twoich piersi i zaczął ją ściskać. Choć miał na sobie
dżinsy jak zazwyczaj mogłaś poczuć wyraźne stwardnienie na jego
biodrach. Jęknęłaś kiedy przywarł nimi do Ciebie. - właśnie to
chciałem usłyszeć – mruknął, narzuciłaś nogę na niego.
Powoli przestawałaś dbać o to, że ktokolwiek jeszcze jest w
mieszkaniu. Doznanie jego sterczącej męskości doprowadzało Cię
do szaleństwa, pragnęłaś poczuć go w sobie, właśnie kurwa
teraz. Twoje ręce powędrowały pod jego koszulkę, niemal
natychmiast chwytając za żebro -kk-kurwa! - jęknął – to... to
chyba był zły pomysł – warknął wtulając twarz w Twoje piersi.
Zaczęłaś pocierać się o niego biodrami i wtedy niespodziewanie
drzwi otworzyły się na oścież Jackie stała w progu zerkając na
telefon.
-Ej, kretyni, powinniśmy już... - zaczęła,
podniosła wzrok. Wszyscy zamarliście, czułaś się tak, jakby
trwało to pieprzoną wieczność – CÓŻ...
-CÓŻ – powtórzyłaś. Za nią pojawił się
Papyrus zerkając do środka. Przyglądał się wam z
niedowierzaniem.
-CUDOWNIE, BARA BARA, NIE MOŻEMY ZOSTAWIĆ WAS
SAMYCH NAWET NA PIĘĆ SEKUND?! - krzyknął. Sans zeskoczył z
Ciebie tak szybko, że upadł na podłogę uderzając głowa o
stolik. Zeszłaś z łóżka poprawiając ubranie pośpiesznie.
-On um.... sprawdzał moje... uh...
-ON SPRAWDZAŁ COŚ – zmarszczył brwi – WASZE
KOTŁOWANIE MOŻE POCZEKAĆ, IDZIEMY NA IMPREZĘ! - słyszałaś, jak
Kyle dławi się śmiechem w salonie.
-Ta, mniejsza o to – zmierzyłaś Jackie
spojrzeniem. Była wyraźnie zawstydzona, przywykła do tego że
wchodzi do Ciebie bez dbania o cokolwiek, nie zdawała sobie z
niczego sprawy. Sans natomiast wyraźnie miał ochotę zapaść się
pod ziemię i nigdy nie wrócić. Jackie zamknęła drzwi abyście
mogli doprowadzić się do porządku – Dobry początek wieczoru.
-heh, powtórz to – popatrzył na Ciebie, nadal był
spragniony ale starał się opanować – hej, zrobisz mi dzisiaj
przysługę?
-Jaką?
-nie pochylaj się przed nikim, w ogóle – to
brzmiało bardziej jak błaganie. Przystawiłaś palec do ust.
-Przed tobą też? - udawałaś idiotkę.
Szturchnęłaś go.
-przede mną możesz kłaniać się, pochylać i
klęczeć całą noc – zachichotałaś.
-Dobra, zaczynamy naszą grę. Jesteśmy poważnymi
dorosłymi i będziemy bardzo poważni i nie będziemy robić niczego
niepoważnego. - otworzyłaś drzwi.
-słowo – zrobił mały znak iksa na wysokości
klatki piersiowej. Przez chwilę zaczęłaś się nawet bać, że
mówi poważnie. Lecz żar bijący od jego ciała w jakiś sposób
był przez Ciebie odczuwalny.
-Miło cię widzieć – prychnął Kyle. Warknęłaś
i zerknęłaś na Jackie, wzruszył ramionami – Ja tam problemów
robić nie będę.
-Gotowi? - zapytała Jackie patrząc po
zgromadzonych. Wszyscy przytaknęli – Dobrze, przenosimy się do
pubu!
Spacer do O'Hendego przebiegł bez problemu, choć
nadal się bałaś, że z jakiegoś powodu zostaniesz aresztowana.
Wszyscy rozmawiali ze sobą, o życiu, o tym kto jeszcze będzie, a
kto może być. Wiedziałaś, że mają się zebrać wszyscy Twoi
znajomi, niewykluczone, że wśród nich będzie Will. Cóż,
obracaliście się dookoła tych samych ludzi. Na miejscu były tłumy. Choć razem ze swoją paczką wyszliście
wcześniej mając nadzieję, że nie będziecie musieli stać w
kolejce. Byłaś zaskoczona, że kilka znajomych twarzy wypatrzyłaś
już w zbieraninie. Normalnie poszłabyś do nich, starała się
wmieszać, lecz teraz wolałaś trzymać się swoich. Zauważyłaś,
że Sans i Jackie wymieniają się jakimiś dziwnymi spojrzeniami. Co
ich dopadło? Robili tak już kiedyś. Jackie usiadła po Twojej
lewej, Sans po prawej, a Kyle i Papyrus obok Jackie. Jeden ze
znajomych Kyle, Ben, przyniósł wam po piwie i drinkach dla każdego.
-No dawaj Papyrus, to tradycja – powiedział. Ten
wyglądał na wyjątkowo zagubionego przyglądając się alkoholowi.
No ale nalegał jego najlepszy przyjaciel. Warknął cicho i wziął
łyk.
-WŁAŚCIWIE, NIE JEST TAKIE ZŁE – powiedział
biorąc kolejny. Kyle się szczerzył. Wasza paczka w tym roku była
absolutnie idealna. No i nie będziesz musiała jechać do szpitala
czy coś. Nie wspominając o tych dziwnych zwyczajach, nikt nie
wiedział skąd pochodzą. Zapomniałaś ostrzec o tym Sansa.
-Ej – powiedziałaś. Jackie zaczęła sączyć
własne piwo wpatrując się w stół – Abyś wiedział, będziesz
musiał mnie zanieść do domu, albo załatwić taksówkę, albo
nosze.
-oh? - wziął większy łyk piwa – dlaczego?
-To przez te głupie święta. Chrzani się wszelkie
konsekwencje upijając gorzałką. Jackie i ja robimy to od
lat... no i teraz... wszyscy po nas tego oczekują?
-oczekują? - uniósł brwi
-Tak, ja nie... po prostu daję się ponieść –
mruknęłaś. Zaśmiał się i ścisnął Cię za nogę.
-nie bój się, mamy się bawić, tak? dajmy się
ponieść, nie będę cię osądzał – mrugnął. Poczułaś się
lepiej z jakiegoś powodu. Zwłaszcza, że już nie raz byliście
wspólnie pijani. No i widział Cię w znacznie gorszych
okolicznościach. Odwróciłaś
wzrok aby spojrzeć na Papyrusa wpatrującego się w swoje piwo.
Dołączyło się do Kyle kilku typków i wymieniali się
pozdrowieniami. Jackie
chwyciła Cię.
-No ej! - powiedziała uprzejmie
-Dwa?
-Dwa! - odpowiedziała. Kyle przyglądał się wam i
czekał cierpliwie.
-Start! - zawołała. Robiłyście zawody w to, która
szybciej wypije piwo bez odrywania ust od naczynia. Nagle stałyście
w centrum zainteresowania, zaczynały się pojawiać dopingi.
Skończyłaś jako pierwsza, ale Kyle szybko podał Ci drugi kufel.
Jak tylko przystawiłaś go do ust, Jackie łapała za jej. Uda Ci
się! Papyrus się wam przyglądał, jednocześnie pod wrażeniem, no
i z drugiej strony z niewielkim przerażeniem. Sans uśmiechał się
jak zawsze. Już kończyłaś, ale Jackie jako pierwsza odstawiła
swój trzaskając nim tak mocno o blat, że przez chwilę martwiłaś
się, że się potłucze. Krzyknęła uradowana. Zbiegowisko
pogratulowało jej, a potem wszyscy wrócili na swoje siedzenia.
-całkiem dobrze sobie poradziłaś – zaśmiał
się. Warknęłaś.
-Nie byłam dość dobra. Przegrałam – byłaś
zła. Sans przyglądał Ci się badawczo.
-Teraz musi wypić szoty! - powiedziała Jackie
patrząc na bar – Zobaczmy... - myślała nad tym co dać Ci do
picia, kiedy jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, jakiego
pozazdrościłby sam Szatan – Trzy szoty tequili proszę.
Najtańszej. - barman przytaknął. Kurwa – Szczęśliwego Dnia
Świętego Patryka, Sans – mrugnęła, przebiegła jak zawsze. Przyglądał się jej przez chwilę absolutnie oczarowany, jakby sama
w sobie była jakąś świętością, jego uśmiech się poszerzył.
-dzięki, bez ciebie to nie byłoby to samo –
zaśmiał się. Poczułaś jak jego ręka przesuwa się po Twojej
nodze, takie miłe uczucie. No, ale kiedy była wyżej
niż powinna popatrzyłaś na niego ostrzegawczo. Mrugnął i zabrał
dłoń mrucząc pod nosem – już, już, spokojnie. - barman
przyniósł zamówienie. Jackie położyła dwa przed Tobą i jeden
przed sobą. Taka niepisana zasada. Podwójne szoty co godzinę i
przegrany nie mógł odmówić. Jeżeli spotkałabyś teraz osobę,
która ją wymyśliła wsadziłabyś mu te wszystkie szoty w dupę.
Jackie wypiła swój bez mrugnięcia okiem. Ty musiałaś zrobić
chwilę przerwy między jednym, a drugim. Cholerna, kurewska tequila.
-CZY KTÓRAŚ Z PAŃ MA OCHOTĘ COŚ ZJEŚĆ? -
położył na kolana swój plecak. Potrząsnęłaś głową
przecząco.
-Nie, dziękuję – Jackie się zaśmiała.
-A masz może kanapkę? - zapytała. Mina wyższego
kościotrupa nieco zrzedła.
-NIE, ALE MAM CHLEB. - Jackie przytaknęła
-Mogę poprosić o kromkę, prooooooszę? -
Zachichotałaś, po tonie jej wypowiedzi wiedziałaś, że niedługo
będzie honorowym obywatelem MenelCity. Miałaś zamiar pochylić się
nad Sansem, ale grawitacja była jakby jakaś cięższa i ostatecznie
położyłaś się na nim chichocząc.
-tak jest każdego roku? - zapytał obejmując Cię
ramieniem. Kyle przytaknął śmiejąc się.
-Ale normalnie jest jeszcze gorzej – wziął od
Papyrusa chleb. Podał go Jackie, która wpatrywała się w niego
przez chwilę. Fakt, że umawiasz się z potworem nie było czymś
nowym dla osób z Waszego otoczenia, jednak ludzie nie przywykli do
tego, że wasza dwójka się do siebie tak bardzo klei. Wtuliłaś
się w niego, rozkoszując się jego dotykiem, wąchając go,
zauważyłaś, że znajomi Kyle przyglądają się wam złowrogo.
Starałaś się to zignorować najlepiej jak się dało.
-Więc, Jackie – zaczęłaś – opowiedz mi o nowym
biurze – Jackie wywróciła oczami.
-Moje biurko jest wielkie i fajne. Nie będę kłamać.
Znaczy się. Każdy takie ma. Ale moje jest w rogu. No i mam okno!
Więc mogę się przez nie gapić! - bardzo gestykulowała. Zaśmiałaś
się.
-Nie ma żadnych profitów? Ekstra pączków z rana?
Kawowej dziwki?
-Zawsze mamy kawową dziwkę – zmarszczyła brwi –
no i nie dostaję pączków, muszę o to poprosić, kocham pączki!
Skarbie, myślisz, że powinnam złożyć zażalenie o pączki do
mojego szefa?
-Myślę, że nie potrzebujesz dodatkowych pączków
czy muffinek. - zaśmiał się – pójdzie Ci w boczki
-Kyle! - krzyknęłaś patrząc na niego złowrogo.
Ten się zaśmiał a Jackie miała ochotę zapaść się w siedzeniu.
-Tak, będę musiała zrzucić kilka kilogramów po
świętach – mruknęła – Będę musiała się pożegnać z
deserami
-Każdy nabiera wagi po świętach. To taka zasada –
Wszyscy przy stole przytaknęli na Twoje słowa, z wyjątkiem Sansa.
Twój znajomy, Erick, poruszył szybko temat
-Czy możesz przytyć, Sans? - zapytał. Normalnie
już uzbroiłabyś się by go bronić, ale to nie było takie złe
pytanie. Szkielet wzruszył ramionami
-może, jak za dużo mleka się będzie piło,
jogurtów, wiecie to poprawia kości i czyni szkielety grubymi –
odparł zwyczajnie, ale znałaś go dość dobrze by wiedzieć, że
sobie żartuje. Prychnęłaś. Papyrus zaczął się drapać po
brodzie. Erick natomiast, uwierzył.
-To ma sens! - przytaknął. Pogładziłaś Sansa po
plecach wierzchem dłoni. Popatrzył się na Ciebie cwanie.
Rozmawialiście o wielu rzeczach, czerpiąc przyjemność z
wzajemnego towarzystwa, a gra między Tobą i Sansem właśnie
rozpoczęła się na dobre.
-Oh! Oh! On jest dobry w tłumaczeniu –
powiedziałaś, Jackie podała Ci kolejnego szota
Bóg-wie-co-to-do-cholery-jest. Wychyliłaś go od razu i
popatrzyłaś na Sansa – Wiesz o różnych rzeczach!
-ah tak? - uśmiechnął się szerzej
-Jasne, wiesz wszystko. - wtuliłaś swoją twarz w
jego kark. Zaśmiał się lekko. Papyrus nagle wyciągnął w waszą
stronę żółtą kartkę papieru
-OSTRZEŻENIE – krzyknął – MAM WAS PILNOWAĆ! -
cały stół zaczął się śmiać. Ty natomiast byłaś czerwona ze
wstydu.
-No weź Papyrus, nie jesteśmy aż tak niegrzeczni –
ten zmierzył Cię podejrzliwie
-JA JUŻ WIEM JAK TO SIĘ ZACZYNA. SŁODKI FLIRT A
POTEM JEDNO WSKAKUJE NA DRUGIE! - uniosłaś dłonie w obronie,
natomiast Sans opuścił swoje w bezradności.
-Masz rację. Jesteśmy niedorzeczni – Miałaś
nadzieję, że to uspokoi braci. Sans przesunął rękę na Twoją
nogę, potem wyżej i wyżej. - Dobrze, że będziemy mogli choć raz
się zachowywać całkowicie właściwie, prawda Sans? - zwróciłaś
się w jego stronę. Ten przytaknął leniwie, lecz jego ręka nadal
wędrowała w górę.
-tak, cały czas, nie przyłapiesz nas na czymś
więcej niż flirt – w tym momencie poczułaś, jak jego palce
znalazły się dokładnie na Twoich majtkach. Boże, Sans, nie teraz,
tutaj jest tylu ludzi, kurwa. Ale w jakiś sposób Cię to
podniecało.
-Hej! Pójdę po
drinki! - powiedziałaś wstając – To samo co zawsze? Dobrze!
Zaraz wracam! - Odchodząc zmierzyłaś Sansa spojrzeniem. Szybko
podeszłaś do szynku, dyszałaś ciężko. Oparłaś się o ladę
starając się zwrócić na siebie uwagę barmana. Zorientowałaś się, że masz
kościotrupa za sobą. Kłopoty.
-gdzie się tak śpieszysz, tygrysie? - poczułaś
jego gorący oddech na karku. Czułaś jak dosłownie w sekundach
robisz się mokra.
-Panie Sans Snowdin, jestem po dwudziestu drinkach i
chyba wiem co się stanie, jeżeli dalej będziesz taki – starałaś
się brzmieć poważnie. Odpowiedział ściskając Cię za pośladek
i lekko przygryzając Twoje ramię.
-to obietnica? - warknął, przeszył Cię dreszcz.
Było za gorąco, a może to tylko Ty? Nie byłaś tego taka pewna.
Lecz poczułaś, że te ubrania jakie masz na sobie, są stanowczo za
gorące. Odwróciłaś się by na niego spojrzeć. Jego policzki były
niebieskie. To od alkoholu? Bez ostrzeżenia, Twoja ręka znalazła
się na jego kroczu, dobry Boże, był tam. Mina mu zrzedła,
zadrżał, a Ty wyszczerzyłaś się sadystycznie.
-Tak, to obietnica – Czy będzie dzisiaj agresywny?
Bo ty będziesz jak kurwa diabli. Miałaś w sobie za dużo
gorzałki by powstrzymywać się przed czymkolwiek. Poczułaś jak
porusza się lekko pod Twoim dotykiem, ignorując ludzi dookoła was.
- A ja dotrzymuję obietnic. - Widziałaś jak przygląda Ci się
badawczo, przez jego twarz przebiegła seria emocji. Oh ho, podoba mu
się jak przejmujesz dowodzenie? Oblizałaś wargi i przywarłaś do
niego, jedna ręka mocniej złapała za jego erekcję, druga
natomiast zawędrowała na mostek. - Wiesz o czym myślę? -
zapytałaś przybliżając do niego twarz. Ciężko dyszał,
zauważyłaś że kilkoro ludzi się wam przygląda, ale miałaś to
gdzieś. Dosłownie czułaś jak drży pod Twoim dotykiem.
-co? - zapytał nerwowo
-Myślę, że powinniśmy zamówić te drinki – puściłaś jego koszulę i odwraciłaś się w
stronę baru. Potrzebowałaś obsługi, teraz. Jak na zawołanie
przyszedł młody mężczyzna którego imienia nigdy nie pamiętałaś.
-Co podać? - zapytał przez nos, wymieniłaś
alkohole. Popatrzyłaś za siebie, Sans stał jak kamień całkowicie
zbity z pantałyku.
-Pomożesz zanieść mi je do stolika? - zapytałaś
słodko pokazując na napoje. Patrzył się na Ciebie spojrzeniem
jakie jednocześnie wyrażało pragnienie śmierci i niepohamowane pożądanie. Mimo to bez słowa wziął drinki – Dzięki, jesteś
kochany – usłyszałaś, że coś mruczy, lecz nie zrozumiałaś
słów, poszliście do reszty.
-Przyszły drinki! - krzyknęła uradowana Jackie,
praktycznie wyrywając Ci je z rąk – Mój bohaterze! - Sans był
za Tobą, podając resztę, usiadłaś obok przyjaciółki
uśmiechając się od ucha do ucha. Sans natomiast wyglądał bardzo
licho.
-CZY PRZEZ TEN CZAS POZBIERALIŚCIE SIĘ? - popatrzył
na was
-Tak! Dzięki! - uśmiechnęłaś się tak słodko
jak tylko mogłaś, przytaknął zadowolony.
-TO DOBRZE! WYGLĄDA NA TO ŻE SPISUJĘ SIĘ W
PILNOWANIU WAS!
-Zdecydowanie – powiedziałaś wsuwając rękę za
plecy Sansa – Ale mam pozwolenie na bycie blisko niego, prawda?
-OCZYWIŚCIE, CHODZICIE ZE SOBĄ! STARAM SIĘ
PILNOWAĆ WASZE ZBOCZENIA, A NIE INGEROWAĆ W WASZ ROMANS! -
szturchnął Kyle w niemym porozumieniu, ten zaczął przytakiwać.
-Tak, tak, dokładnie co powiedział Papyrus –
odparł, choć wiedziałaś, że nie do końca przysłuchiwał się
rozmowie. Wyższy szkielet zaczął się śmiać, Ty też, lecz Twoja
dłoń była już na rozporku Sansa. Oh, Twój biedny kościany
chłopak, co za szkoda że jest taki delikatny, Palce przesunęły
się powoli na jego miednicę, poczułaś jak noga mu podskoczyła
pod stołem. Zaśmiałaś się cicho.
-chyba będziemy potrzebować kolejnej przerwy
– powiedział cedząc słowa przez zęby. Zachichotałaś.
-Co? Ja jestem grzeczna! - zabrzmiałaś
niewinnie, choć Twoje paznokcie kreśliły na jego kości bliżej
nieokreślone szlaczki. Czułaś jak drżał, niespodziewanie jego
dłoń niemalże boleśnie zacisnęła się na Twojej kobiecości.
Jackie zmierzyła was spojrzeniem, Sans niemal natychmiast zabrał
swoją rękę.
-Ty – pokazała na Twój nos – Ty jesteś
niegrzeczna! To wiem!
-Pfff ja? - zaśmiałaś się – Jestem czysta
jak śnieg!
-Błaaaagam – wywróciła oczami – Sans, Saaaans,
Sansssss, Powiem ci coś – pochyliła się nad stołem tak by mógł
ją usłyszeć
-ta? - zabrałaś swoją rękę. Niemalże
usłyszałaś, jak jego zęby stuknęły o siebie.
-Ta dziewczyna to same kłopoty – szepnęła
konspiracyjnie, choć właściwie byłaś między nimi. Jackie
chwyciła Cię za kolano by nie upaść – Nie daj się nabrać na
jej niewinny wygląd, ona ma brudne myśli!
-Jackie! - klepnęłaś ją wolna ręką.
-nie wygląda na brudną – zaśmiał się lekko
-Oh? - Twoje palce zacisnęły się dookoła jego
kręgosłupa i powoli zaczęły się poruszać w górę i w dół.
Praktycznie stęknął. Jackie zmierzyła Cię złowrogim
spojrzeniem.
-myślę, że potrzeba nam świeżego powietrza –
powiedział wstając nagle, chwycił Cię za nadgarstek – chodź
tygrysie.
-Podoba mi się ten pomysł – wstałaś z nim.
Bawiłaś się tym biednym chłopcem cały wieczór – Zaraz
wracamy.
-Nie bawcie się za dobrze! - krzyknął Kyle jak
odchodziliście. Zmierzaliście w stronę patia, kiedy Sans chwycił
cię mocniej i zmienił kierunek. Byłaś zagubiona przez chwilę, ale
podążyłaś za nim bez pytania. Doszliście przed drzwi do męskiej
toalety.
-chwileczkę, zaraz wracam
-Jasne, spoko. Ja chyba też niedługo będę musiała
iść na stronę – wszedł do środka. Przez chwilę zaczęłaś
się zastanawiać, czy szkielety sikają kiedy wyszedł – Gotowe?
-prawie. - nie miałaś nawet czasu na protest,
wepchnął Cię do środka. Zasłonił Ci usta dłonią kiedy
chciałaś zacząć mówić, byliście w pustej męskiej toalecie –
upewniałem się, że nikogo tutaj nie ma.
-Sans – syknęłaś, nie wiedząc co masz myśleć
o całej tej sytuacji, ale jego ręce już znalazły drogę do Twojej
rozognionej skóry.
-tak? - zapytał, oko błysnęło, niebieski
język zaczął lizać Twoją skórę, a dłonie zawędrowały pod Twoją
spódniczkę, czułaś się zmieszana.
-To nie jest zbyt dobre miejsce by... - zaczęłaś,
lecz chwycił cię za nadgarstek i przystawił rękę do swojego
kutasa. Boże, twardy jak skała, tyle wystarczyło aby abyś
przestała narzekać. Kiedy rozsunął rozporek?!
-mało mnie to teraz kurwa obchodzi – warknął
popychając Cię na zimną ścianę. Jęknęłaś, bez słowa chwycił
Cię i wślizgnął się w Ciebie warcząc przy tym z błogości.
-Jezu Chryste, Sans – mruknęłaś tak cicho jak
mogłaś. Miał szczęście, ze byłaś już na niego gotowa, ale
kiedy nie byłaś na swojego kościanego drania?
Autor: plsdontkinkshameme
-wiem, że nie umiesz być cicho, ale pieprzyć to –
zaczął powoli się w Tobie poruszać. Wziął Cię na ręce jakby
to była najprostsza rzecz na świecie. Za plecami miałaś jedynie
ścianę, a przed sobą szkielet. Bałaś się poruszyć by nie
upaść. Z drugiej strony desperacko pragnęłaś go dotknąć. Twój
guziczek pulsował niemalże boleśnie, kiedy pocierał się o Ciebie
w kolejnych powolnych pchnięciach. Zaczęłaś cicho krzyczeć z
przyjemności. Ugryzłaś się w wargę starając się siebie
uciszyć, w odpowiedzi wtulił swoją twarz w Twój kark – nie...
chcę cię słyszeć. - Objęłaś go nogami i zaczęłaś jęczeć.
Dobry Panie, chciałaś aby coś takiego się stało. Tak bardzo,
bardzo tego pragnęłaś. Delikatnie zaczęłaś odpowiadać,
poruszając biodrami, na tyle na ile mogłaś w obecnej pozycji.
Warknął zadowolony. - dotknij się – powiedział, nie,
praktycznie rozkazał. Objęłaś go jedną ręką, zaś
drugą zsunęłaś się na dół między wasze ciała. Twoje palce
zaczęły kreślić okręgi dookoła łechtaczki. Zacisnęłaś się
na nim jeszcze bardziej, prawie stracił równowagę. Potem zaczęłaś
się pocierać niemalże rozpaczliwie, przyglądałaś się jego
twarzy spod przymkniętych powiek, zaczęłaś czuć jak powoli
buduje się w Tobie napięcie, schowałaś twarz w jego ramieniu,
stękając głośno, w tym momencie doszłaś, zaczęłaś cała
drżeć z przyjemności – kurwa! oto i jest! - byłaś zadowolona,
że mogłaś opierać się o ścianę, ponieważ nie
było możliwości abyś w tym stanie utrzymała się na nogach. Nie
czekał, aż orgazm rozpłynie się po ciele, zaczął piłować Cię
jak oszalały. Całkowicie zapomniałaś o tym gdzie byłaś i o tym,
że powinnaś być cicho, skupiłaś się na jego członku w sobie,
rozpychającym Cie przyjemnie, oraz na jego języku który desperacko
pragnął polizać każdy kawałek skóry do jakiego mógł się
dostać. Usłyszałaś, jak drzwi do męskiej łazienki się
otwierają, starałaś się siebie uciszyć, lecz nie dawałaś rady.
Mogłaś się tylko modlić o to, aby muzyka w pubie była dość
głośna, choć wiedziałaś, że i to nie pomagało. Sans natomiast
naprawdę miał to gdzieś, jego pchnięcia stały się jeszcze
bardziej agresywne. Słyszałaś kroki, szepty, szmery, zaczęłaś
się zastanawiać czy zostaniesz aresztowana. Usłyszałaś jak ktoś
odkręca kran, a potem
-Brawo stary! Rżnij ją! - krzyknął jakiś
mężczyzna, drzwi znowu się otworzyły i zamknęły, byliście sami.
-Boże, Sans... - zaczęłaś, lecz nie pozwolił Ci
dokończyć. Wgryzł się boleśnie w Twoją pierś i zaczął ssać
skórę w momencie kiedy wszedł w Ciebie dwa razy bardzo mocno,
poczułaś jak całe jego Ciało drży i doszedł w Tobie, mrucząc
Twoje imię. Dyszałaś, otarłaś pot z czoła. Powoli
postawił Cię na ziemi. Bałaś się, że zaraz upadniesz, bo nie czułaś się
pewnie na nogach – Jezu Chryste, Jezu kurwa Chryste. Ja... nie
mogę... czy my właśnie pieprzyliśmy się w łazience?
-mmmmhmmm – przesunął językiem po Twoim karku.
Jeżeli ktokolwiek inny by to zrobił uznałabyś, że to obrzydliwe,
ale z jakiegoś powodu przy nim, czułaś się... kochana. Oparłaś
się o niego.
-To dla ciebie normalne? - zapytałaś łapiąc
powietrze – Znaczy się, seks w miejscach publicznych? Gdzie
jeszcze będziesz chciał mnie przelecieć? - przyglądał Ci się,
jego twarz zmieniała wyraz od miłości, przez pożądanie na
zawstydzeniu kończąc.
-co? nie, to nie jest nic normalnego! znaczy się, to
nic dziwnego, co nie? ja tylko... ty.... my.... - starał się
wytłumaczyć, lecz nie wychodziło mu to za dobrze. Zachichotałaś
i przytuliłaś się do niego, całując go w zęby.
-Zamknij się. Jesteś zajebisty. To było zajebiste.
O mój Boże, to było za-je-bis-te. Teraz wiem, że powinnam uważać
na łazienki i balkony – zaśmiał się
-powinniśmy już iść, bo inaczej ja zacznę się
bać – skubnął Cię w kark. Westchnęłaś zadowolona, kompletnie
wyczerpana.
-Wiesz, że będziemy musieli wyjść osobno? -
zapytałaś, Sans milczał przez chwilę.
-kurwa, tak, o tym nie pomyślałem.
-To może uh... ja pójdę pierwsza, a ty po chwili?
- zaproponowałaś. Przytaknął śmiejąc się wyraźnie
zawstydzony.
-brzmi dobrze – przyłożył czoło do Twojego.
Czasami było Ci przykro, że nie ma ust, ponieważ uwielbiałaś go
całować, ale jego sposób sprawiał, że czułaś się
szczęśliwa. Pogładziłaś go po czaszce i uśmiechnęłaś się.
-Do zobaczenia za kilka minut, przystojniaku
-do zobaczenia, kocie – starałaś się
niepostrzeżenie wydostać z ubikacji. Wcześniej jednak umyłaś
ręce. W jednej chwili poczułaś spojrzenia na sobie i zrobiło Ci
się niewyobrażalnie wstyd, podeszłaś do stolika i usiadłaś obok
Jackie, która patrzyła się na Ciebie wymownie.
-No co? - zapytałaś, wywróciła oczami w
odpowiedzi. Zerknęłaś w stronę łazienki, Sans wyszedł z niej po
minucie albo dwóch. Spodziewałaś się tego, że ludzie poczują
się obrzydzeni tym co zrobiliście, w łagodniejszej wersji, lecz
zamiast tego jeden z gości podszedł do Sansa i poklepał go po
ramieniu i ... czy on kurwa przybił z nim.... żółwika?
Przyglądałaś się, jak rozmawia z kilkoma facetami przez kilka
minut całkowicie normalnie i spokojnie, a potem podszedł do stolika
siadając obok Ciebie z wielkim wyszczerzem na mordzie.
-fajni kolesie – powiedział po prostu,
warknęłaś chowając twarz w dłoniach.
Reszta wieczoru przeminęła naprawdę miło. Nie
wiesz jednak czy to przez alkohol, czy przez dopingi randomowych
gości, którzy „wiedzieli”, a może po prostu przez pieprzony
cykl księżyca, po prostu nie mógł zabrać swoich rąk z Ciebie.
Co jakiś czas musiałaś przywoływać go do porządku, kleił się
niemiłosiernie. Zerkałaś na Papyrusa w poszukiwaniu pomocy, lecz
był już kompletnie pijany, dzięki Kyle. Po jakimś czasie Sans
zrobił się bardzo cichy, zupełnie jak nie on biorąc pod uwagę
okoliczności. Pogładziłaś go po ramieniu, upił swojego drinka.
-Co cię trapi? - zapytałaś. Jego uśmiech zelżał,
zmarszczył brwi, byliście tylko we dwójkę. Dałaś mu szybkiego
cmoka w policzek – No dawaj. - Milczał wpatrując się w alkohol,
a potem popatrzył na ciebie, badając wyraźnie Twoją twarz.
Opróżnił kieliszek i przechylił się w Twoją stronę.
-wylali mnie – szepnął cicho
-Co?! - krzyknęłaś – Co się stało?!
-to nie ma znaczenia, ale zawaliłem i mnie wywali –
jego palce jeździły po stole – moja wina
-Kurwa, dasz sobie radę finansowo? Pożyczyć ci
coś? Czy... - zaczęłaś, lecz uniósł dłoń do góry
-nie, jest dobrze, poszukam czegoś innego, nic się
nie stanie, nie bój się – wziął głębszy wdech – ale ja...
ja zostałem zwolniony – mruknął – nie wiedziałem, że to się
stanie
-Nigdy tego nie wiemy – zaczęłaś pocierać jego
ramie by poprawić mu humor – To zdarza się każdemu
-nie – mruknął powoli, popatrzył na Ciebie –
nie, to nigdy mi się nie zdarzyło, zawsze wiem co ma się stać –
jego głos drżał. - ale tym razem nie wiedziałem, to coś....
innego.
-Kurwa, przepraszam – pocałowałaś go w głowę.
Wtulił się w Ciebie lekko.
-widzę mniej i mniej, wiem mniej i mniej, czy to
dobrze? - zapytał, ale nie wiedziałaś co mu odpowiedzieć.
-Nie możesz wiedzieć wszystkiego, przystojniaku.
-ja... ja nie wiem jak mam się z tym wszystkim kurwa
czuć, wiesz? - poczułaś się tak jak na wieczorze whiskey –
wszystko się zmienia, to złe...
-Przepraszam – tylko tyle mogłaś powiedzieć,
potrząsnął głową.
-nie, nie wszystko jest złe, kurwa, nie, masz rację,
masz rację, cholera, przepraszam, gadam trzy po trzy
-To nic – uśmiechnęłaś się lekko – Hej,
chcesz się niedługo zbierać? - Był cicho, przyglądał Ci się
przez chwilę, jakby na coś czekał. Zerknął na szklankę, a potem
na Ciebie – tak, właściwie podoba mi się ten pomysł
-Dobrze, powiem tylko wszystkim, że wychodzimy,
zobaczę, czy uda mi się oddzielić Papyrusa od Kyle – Sans
siedział, nie ruszał się od stolika, wydawał się taki mały i
kruchy przy nim, zaczęłaś się martwić. I tak zbliżał się czas
zamykania pubu, podeszłaś do Papyrusa prosząc go, aby z Tobą
poszedł. Jak szliście do mieszkania, pijany Papyrus machał do
przechodniów i życzył im wszystkiego najlepszego. Sans zatrzymał
Cię na chwilę.
-hej – zaczął pocierać kark – jeżeli nadal
mnie chcesz, to pojadę z tobą
-Co? - byłaś zmieszana
-wiesz, spotkać się z twoimi rodzicami na
wielkanoc, jeżeli chcesz
-Oczywiście – odparłaś zaskoczona –
zarezerwuję nam miejsca w samolocie
-heh, nie trzeba, ale jeżeli nalegasz– wsunął
rękę w Twoją przyciągając Cię delikatnie do siebie. Trzymając
się mocno, szliście w ciszy do domu.
Tej nocy śniłaś o utknięciu w swoim liceum, nago. Nie mogłaś znaleźć Sansa, który z jakiegoś powodu miał Twoje ubrania, musiałaś się ukrywać przed ludźmi, aby nikt Cię nie rozpoznał. Jednak wkrótce wszyscy odkryli, że masz gołą dupę, ale wyraźnie to zaakceptowali. Wtedy przyszła pani wuefistka i zaczęłaś się bać.
POPULARNE ILUZJE
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I Autor: Kayla-Na Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I CZĘŚĆ III Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
♥ Łaska ♥ Atak Autor: sanspar Tłumaczenie: Yumi Mizuno INNE KOMIKSY INTERAKTYWNE Randka z Sansem Mikołaj Sans Blue na ...
-
Autor: Skele-TON of Sin Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
ristorr Witam! Jest to alfabetyczny spis AU w języku polskim. Opracowane AU posiadają miniaturkę. Jeżeli masz stworzone swoje włas...
-
Tak jak sądziłam, na Przewodniku i Oplątanych się nie skończyło. Dzisiaj (kilka godzin temu) autorka Klatki z Kości zakazała dalszego tł...
-
Moi kochani! Dzisiaj kolega z grupy na studiach zaproponował mi współpracę, którą oczywiście - przyjęłam. Bo jakże by inaczej. Jednak b...