21 czerwca 2017

Undertale: Patrontale - Część I - Kolejne dni nie różniły się od siebie.

Notka od autora: Jest to w całości wymyślone przeze mnie AU. Jego charakterystyka znajduje się w tej notce. 


SPIS TREŚCI
Część I
Kolejne dni nie różniły się od siebie. Zmieniały się pory roku. Dzieci rosły. Lecz monotonia pozostawała. W życiu musi się coś zmienić.
U Friska doszło do tego w trzynastym lecie życia. Póki co wierzył Toriel, że faktycznie kontakt z innym człowiekiem może grozić mu śmiercią, dlatego szybko przestał błagać ją o kontakt z innymi. Coś tam kiedyś powiedziała, że nawet kontakt z potworem, który miał kontakt z człowiekiem.... ah, mniejsza. To zbyt skomplikowane jak na głowę chłopca. Albo przynajmniej takie się wydawało.
Przez te wszystkie samotne lata jedynym jego towarzyszem zabaw był Froggit, który wiernie przychodził co kilka dni. Czasami przynosił ze sobą prezenty! Frisk uwielbiał rzeczy od niego. Różniły się od tych, jakie dostawał od Toriel. Kozica dawała mu głównie ubrania i książki przedmiotowe. Dla przykładu o grzybach w lesie, drzewach i ich rodzajach, o kosmosie czy nauka zbudowania szałasu dla opornych. Dowiedział się wiele o otaczającym go świecie, rozróżniał liście, umiał nazwać praktycznie wszystkie owady jakie odwiedziły ogród, wiedział dlaczego zimą pada śnieg, a nawet był w stanie mniej więcej przewidzieć pogodę po kształcie i gęstości chmur na niebie! No i to było fajne.... tylko, że... tak jakby wolał te tomiska, jakie przynosił mu Froggit.
Opowiadania. 
Dzikie odległe lądy, waleczni bohaterowie, potężni przeciwnicy!
Toriel nie raz, nie dwa, dawała reprymendę potworowi, że nie powinien dawać dziecku takich pozycji do czytania, że to może go tylko zranić. Czyta o nierealnych bohaterach, przygodach jakie nie mogą mieć miejsca, dobrze. Lecz te pozycje mogą obudzić w nim tęsknotę. Frisk uśmiechał się cały czas i nie dawał po sobie poznać, że co nie co racji miała. Chciał bardzo wziąć udział w niebezpiecznej wyprawie! Chwycić za miecz i ruszyć na stawienie czoła przygodzie! Jednak, dobrze wiedział, że nie mógł. Opowiadania od Froggita, były jak narkotyk, uzależniały w najniebezpieczniejszy sposób. Raniły go, ale i utrzymywały przy życiu. Czy to ma sens? Może i nie. Uwielbiał te momenty, kiedy tulił do piersi kolorową okładkę, dyszał ciężko i wpatrywał się w biały sufit, przed oczami przemykały mu barwne obrazy z opowiadania. Czuł te wszystkie emocje, zapachy, dotyk cudzej skóry...



Chciał być grzecznym chłopcem dlatego nie robił niczego co mogłoby zranić jego matkę. Sprzątał po sobie, zmywał naczynia, kiedy ją głowa bolała chodził po mieszkaniu na paluszkach. Mył zęby i rączki, nie zapominał o zamykaniu drzwi, zawsze informował gdzie jest i co robi, nie wnosił błota do domu, nawet jak biegał po deszczu. Próbował być... idealnym dzieckiem. Czuł wewnętrznie, że mimo tego jego matkę coś gryzie. Toriel miała zawsze taki smutny, pełen tęsknoty wyraz twarzy. Czasem głaskała go po brązowych włosach wzdychając ciężko. Raz wspomniała, że tęskni za mężem. 
-Tatusiem?
-Można tak powiedzieć – popatrzyła do góry biorąc Frisk na kolana
-Nigdy go nie widziałem, dlaczego?
-Oj... on pracuje bardzo ciężko i bardzo daleko. 
-A ty się z nim widujesz mamo?
-Co jakiś czas...
-Mogę kiedyś iść się z nim spotkać?
-...Frisk, pamiętasz o twojej chorobie, prawda?
-.... - przygryzł rękaw swetra myśląc szybko – To niech on przyjdzie do nas! 
-Tego zrobić nie może
-Dlaczego?
-Bo pracuje... - więcej nic już nie powiedziała i od tamtej pory unikała wszelkich pytań na ten temat. Albo udawała, że ich nie słyszy, albo odpowiadała czymś co nie miało żadnego logicznego powiązania. 
W gruncie rzeczy jednak była dobrą kobietą. Frisk kochał ją całym sercem, był jej wdzięczny za wszystko, dlatego ukrywał swoje rozterki, tęsknotę, niepokój i smutek. Próbował być grzecznym dzieckiem...
Do czasu. 

Tego dnia Toriel wystawiła na podwórko szlauch. Prosta zabawka podczas upalnego dnia była idealna. Ochładzała i zajmowała czas. Frisk nawet nie wie kiedy dokładnie kozica zniknęła z jego pola widzenia. Był za bardzo zajęty zabawą z Froggitem. Los chciał, że w trakcie przednich harców, coś musiało się zepsuć i zabrało wody. 
-Zaaa-a-aczekaj tu-u – rzucił potwór odskakując w stronę mieszkania. Chciał sam naprawić usterkę. Frisk jednak postanowił znaleźć mamę. Bo mama przecież zna odpowiedzi na wszystkie pytania, a zwłaszcza jak dotyczą spraw, na których kompletnie się nie zna. Ślizgając bosymi stopami po zielonej trawie, usłyszał jej głos na tyłach domu. Kiedy podbiegł bliżej zauważył, że rozmawia przez telefon. Powinien co prawda odezwać się, dać znać... ale ona nigdy wcześniej, w jego obecności nie rozmawiała z kimś! Ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem... Choć nie. Frisk po prostu nie wiedział jak zareagować. Schował się za pobliskim drzewem i nasłuchiwał... Miała wyraźnie zdenerwowany i zmęczony ton głosu, choć przysiągłby, że jeszcze kilka chwil temu kiedy ją widział, promieniała radością! 
-Słuchaj... - przerwała na chwilę – Nie, nie to ty mnie słuchaj. Dajesz się ponieść emocjom. - Może rozmawia ze swoim mężem? Westchnęła ciężko – Ja wiem, że chcesz dla niej to co najlepsze, ale wiesz, że nie możemy do tego dopuścić. - Zrobiła kilka kroków w jedną stronę, potem okręciła się na pięcie i przystanęła. Nie wiedziała co zrobić z drugą ręką, dlatego chwyciła się za łokieć – Nie. Wszystko tutaj dobrze. - Uśmiechnęła się lekko – Jest zdrowy. Nic mu nie grozi i w przeciwieństwie do twojej, nie chce wyjść – Czy ona mówi o nim? - To naprawdę dobre dziecko – Tak, zdecydowanie o nim, o kim innym miałaby? - Co? Heh, nie zadawaj mi takiego trudnego pytania – Zarumieniła się i odwróciła wzrok na bok, jakby chciała uniknąć spojrzenia, które na sobie czuła – Nie wolno kazać matce wybierać, które dziecko kocha bardziej – Frisk poczuł jak igła zazdrości przeszywa jego małą pierś. - Nie, nie... - zaśmiała się nerwowo i oparła o sąsiednią jabłoń – Jest dobrze, naprawdę. - Milczała chwilę, dziecko miało wrażenie, że jej rozmówca też nic nie mówi. Zbierała myśli i walczyła sama ze sobą – Tylko... - Oho... - Jestem troszeczkę zmęczona? - Czym? - Cały czas strasznie się boję, że.... - przygryzła wargę – Nie wiem, czy będzie chciał .... jeszcze kiedykolwiek... no ... czy mi zaufa, jeżeli kiedykolwiek prawda wyjdzie na jaw.... N-nie wiem, co się wtedy stanie. - Ona... nadal mówiła o Frisku? - Gaster podpowiedział mi aby rzucić ten pomysł z chorobą, teraz jednak ... co jeżeli ktoś do nas przyjdzie? Co jeżeli jakimś cudem odkryje, że jednak nie jest uczulony na ludzi – Płakała. Chłopczyk rozumiał słowa, lecz nie chciał pojąć ich znaczenia – Nie da się przecież być uczulonym na samego siebie! - Zaśmiała się nerwowo – Boję się, że mnie znienawidzi za to kłamstwo – Mamrotała potem coś, czego nie zrozumiał. Słyszał w uszach pulsującą krew. Do oczu napłynęły mu łzy – Ja to wszystko robię dla jego dobra dobrze wiesz... Jestem tylko tym zmęczona. On... on nie zrozumie prawdy, ale to kłamstwo... - Westchnęła głęboko próbując zapanować nad emocjami – Nie wiem jak zareaguje, kiedy się dowie... mówiłam ci o tym.... - milczała dłuższą chwilę wysłuchując odpowiedzi. Przytakiwała i jęknęła zgadzając się z rozmówcą – Właśnie! No i jak zareagują inni jak się dowiedzą! - Uniosła lekko ramiona – Musimy ich chronić... - znowu cisza – Tak, mnie też z tym jest ciężko... - Reszty rozmowy nie słyszał. Nie zauważył kiedy jego własne nogi go zabrały z tamtego miejsca. Stał znowu przy spryskiwaczu, który działał. Froggit pojawił się chwilę później. 
-Coo-oś się zapchaaa-a-ało – był trochę brudny od smaru. Przetarł pysk łapą i popatrzył na dzieciaka – Coo-oś się staa-ało? - Zareaguj, szybko! 
-Co? - Otworzył szeroko usta patrząc na potwora, tak jakby w jego twarzy szukał odpowiedzi na pytanie. - Nie, nic. - uśmiechnął się tak jak zawsze. Tego dnia nie wydarzyło się nic innego.
To był jednak początek zmian. Kolejnej nocy, kiedy Toriel pocałowała go czule w czoło i zgasiła światło w jego pokoju musiał przeanalizować wszystko to co usłyszał, wszystko co czuł i postanowić co chce robić dalej. Oczywiście, bardzo pragnął poznać prawdę. Dlaczego go okłamała? Czuł jednak, że potworzyca go kocha, bardzo, wiedział to każdego dnia i nie potrzebował zapewnienia. Nie wątpił w potęgę jej uczucia. Co więc było tak straszliwego, że mimo miłości okłamała go... Nie, to mało powiedziane. Ona oszukiwała go przez całe życie. Chciała chronić przed czymś, a może przed kimś? Jeżeli da po sobie poznać, że wie, jeżeli zareaguje, zacznie zachowywać się inaczej... może przysporzyć więcej kłopotów zarówno sobie jak i Toriel. Kto wie, może jego przyjaciel Froggit też oberwałby rykoszetem? Popatrzył na kontury książek zalegające na półce. Bohaterowie w większości potwory z kilkoma ludzkimi wyjątkami, uśmiechali się do niego szeroko. Nie, jemu nie jest pisana wspaniała, wstrzymująca krew w żyłach historia. On musi być grzecznym chłopcem. Chronić siebie, mamę i Froggusia. Zamknął oczy. Czuł się trochę jakby zdradzał własne ideały, robił to głównie dlatego, że wiedział iż nikt nie napisze dla niego happy endu. 

W przypadku Chary sprawa wyglądała inaczej. Na wzrost jej podejrzeń względem Asriela nie miało wpływu jedno wydarzenie. Był to proces wzrastający od lat. Początkowo ciekawość, następnie próba zrozumienia, przekonania się na własnej skórze, czasem zwyczajna ludzka złośliwość. Asriel nie był osobą, która była bardzo cierpliwa. Owszem, umiał znieść jeden wygłup czy dwa, ale nie pięćdziesiąt i to w ciągu tego samego dnia. 
Coś jej mówiło, że świat nie może być zły. Sami są jego częścią, więc oni też powinni być źli. A jednak nie są. Znaczy się ona tego nie czuła, mimo tego, że lubiła igrać z Asrielem przez te wszystkie lata, też nie uważała go za kogoś zepsutego do szpiku kości i pozbawionego korpusu moralnego. 
Na jesień, kiedy miała siedemnaście lat wybuchła. To już nie była tylko chęć przekonania się, złośliwość, czy ciekawość. Już nie chodziło o nią, czy o niego. Chara nie chciała żyć w miejscu, które jest jej więzieniem. 
-Nie jesz? - zapytał patrząc na nią. Siedzieli przy niewielkim stole w kuchni. Pod oknem usychały zioła, w czajniku gotowała się woda. 
-Nie jestem głodna.
-Jak nie będziesz jadła to nie urośniesz – zaśmiał się. Dziewczynka odęła policzki. Kozioł zmarszczył brwi i odstawił sztućce – Ej, powiesz mi co jest nie tak? - cisza – No mów – chciał ją złapać za ramie, ale go odtrąciła. 
-NIE DOTYKAJ MNIE! - pisnęła. Wpatrywała się w niego pełnymi wściekłości tęczówkami zaciskając ręce.
-Łoł, spokojnie, spokojnie – wyprostował się – Przepraszam – niezręczna cisza. Mucha głośno brzęczała pod żyrandolem. Asriel chrząknął – Tooooo.... powiesz co się stało?
-Chcę wyjść do innych. 
-Jakich innych?
-Innych. Tamtych. Tych przed którymi mnie zamykasz.
-Mówiłem ci, że świat jest zł...
-Mówiłeś mi też, że jeżeli będę kląć to mi język zgnije
-Cha...
-Chuj, dupa, kurwa
-Skąd znasz te słowa?!
-Pamiętasz, jak uderzyłeś się kolanem w stół? - ... No w takich chwilach faktycznie nikt nie panuje nad słownictwem. Asrielowi zrobiło się goręcej. Chrząknął nerwowo. - Skąd jest jedzenie?
-Ze sklepu – odparł szybko
-W sklepie kupujesz to od...
-...Od...
-Czy ta osoba jest zła?
-Nnnnnntak
-Więc dlaczego kupujesz od niej jedzenie?
-Bo musimy coś jeść – Ta rozmowa była gorsza od tego momentu, kiedy próbowała przekopać się pod ogrodzeniem... - Świat to naprawdę złe miejsce. Nie mogę cię do niego puścić, nie chcę aby stała ci się krzywda – próbował się tłumaczyć – Nie możesz mi zaufać?
-Nie – warknęła zaciskając palce na widelcu – To co mówisz, nie ma sensu. Mówisz, że cały świat jest zły, ale sam do niego wychodzisz i nigdy nic ci się nie stało. Kupujesz jedzenie od złej osoby, choć nie jest ono ani zepsute ani zatrute. Przynosisz ubrania i różne rzeczy inne, choć nie zrobiły one nigdy krzywdy ani mnie, ani tobie – wzięła głęboki wdech – A twoi rodzice? Przecież musisz mieć jakichś! Oni tez są źli? Czy ty jesteś zły? Dlaczego uważasz się za kogoś wyjątkowego? A może to my jesteśmy źli i chcesz ochronić innych przed nami?
-Co? O czym ty mówisz? - aż poprawił się w siedzeniu 
-Nie wiem, spekuluję. - wywróciła oczami. 
-To nie rób tego.
-Dlaczego? Mam nie myśleć? Być twoją laleczką? Zabaweczką? Dlaczego mnie więzisz? 
-Dobrze wiesz, że to nie jest prawda
-Dobrze wiesz, że to jest prawda mój drogi – wycelowała w niego widelcem – I powiesz mi teraz dlaczego tak się dzieje, albo zamknę się w pokoju i nie wyjdę.
-Nie zrobisz tego
-Skoro nie jestem tutaj więźniem, to znaczy że mogę robić co chcę prawda? - nie dała mu szansy na reakcje – A ja chcę iść do pokoju i się w nim zamknąć. Jeżeli jestem wolna, pozwolisz mi to robić – wyszczerzyła się szeroko odgarniając włosy za ramię. Asriel przyglądał się jej w milczeniu. Czuł narastającą wściekłość, lecz wiedział iż nie może dać jej ujścia. Chara fuknęła pod nosem i wyszła z pomieszczenia. Usłyszał tylko głośny trzask zamykanych drzwi i przekręcenie zamka. Po co on go tam montował? Drżał ze stresu, strachu, zdenerwowania. Schował włochatą twarz w wielkich łapach i próbował walczyć z łzami. 
W tym samym czasie, Chara warczała ile wlazło, rzucała ubraniami, kopała przedmioty, które oczywiście oddawały. Co tylko dodatkowo ją denerwowało. W efekcie końcowym, znalazła się na łóżku dysząc głośno. Próbowała już umknąć jak go nie było, ale wracał zawsze w porę, jakby był gdzieś wmontowany sygnał mówiący o tym gdzie jest. Próbowała podkopu – nie udało się. Próbowała przejść górą – nie udało się. Próbowała prosić go – nie udało się. Próbowała grozić – nie udało się. To teraz weźmie go na głodowy strajk. Nie zje nic, póki ten nie powie jej prawdy. 
Skrzywiła się lekko. Skąd tylko będzie wiedziała, czy to co usłyszy, to faktycznie będzie prawda, a nie kolejne kłamstwo?



Gaster siedział w ciemnym laboratorium, powoli paląc papierosa. Ich eksperyment z bliźniętami Friskiem i Charą trwa już osiemnaście lat.
Był przeciwny. Nie chciał mieć nic wspólnego z zakazanymi duszami takimi, z jakimi na świat przyszły te dzieci. Przed oczami miał zapłakaną twarz swojego przyjaciela Asgora, który praktycznie na kolanach błagał go o pomoc. Nie mógł mu jej odmówić, choć na każdym kroku, przez te wszystkie lata mówił, iż robią błąd. To się na nich zemści. Z takimi duszami jak te, nie wolno igrać. Nie wolno sobie z nich drwić. Trzeba było zrobić tak jak mówi prawo. Trzeba było zabić dzieci jak tylko się urodziły w domu Asgora. Ten jednak okazał się zbyt słaby, jego żona zbyt delikatna, a ich syn za samotny, aby postąpić zgodnie z obyczajem. On... on ... on również okazał się beznadziejnym przypadkiem hipokryty, który każdego dnia pluje sobie w brodę od osiemnastu lat nie mogąc znieść własnego odbicia. 
W kościach czuje, że niebawem coś się zmieni. Asriel panikuje, bo Chara coraz częściej odmawia przyjmowania pokarmów.
A niech zdycha, głupia zarozumiała dziwka. Świat będzie lepszym miejscem jak jej zabraknie.
Nie, kozioł na to nie pozwoli. Będzie się poniżał, płakał, błagał, byleby tylko łaskawie coś zjadła. W końcu powie jej prawdę i wszystko trafi szlag. Toriel też trzyma się źle. Wczoraj Frisk wyjawił jej, że od kilku lat wie iż nie jest uczulony. To było do przewidzenia. Nie potrzebnie go edukowała. Oboje zareagowali tak samo, lecz na dwa różne sposoby. Chłopiec... nie, skreśl, już właściwie mężczyzna rasy ludzkiej, wyraźnie okazuje swój sprzeciw poprzez bierny opór. Chara albo się rzuca, albo szantażuje. Oboje chcą jednego.
Chcą wyjść.


Gaster zgasił papierosa w popielniczce i podniósł się z krzesełka. Zerknął na zegarek wiszący na ścianie. Czwarta rano. Została mu godzina snu.
-Właśnie dlatego nienawidzę ludzi – rzucił w eter – Więcej z nich problemów niż korzyści – westchnął i wyszedł z pomieszczenia.


~~


Część zainspirowana utworem i teledyskiem:
Share:

20 czerwca 2017

Undertale: Immortaltale - Epilog [opowiadanie by EvilAngel]

Autor: EvilAngel
SPIS TREŚCI
Epilog (obecnie czytana)

- SANS, TY LENIWA KUPO KOSCI! CHODZ TU I NAM POMÓZ! krzyknął Papyrus do Sansa, kiedy ten drugi był na pierwszym piętrze ich nowego domu, rozglądając się po pokojach. Nie minął nawet cały miesiąc odkąd potwory, wraz z Frisk, wydostały się na powierzchnię, a Frisk została ambasadorką potworów. Kiedy tylko wyszli na powierzchnię, wszyscy zaczęli szukać domów lub mieszkań dla siebie i tym sposobem cała ekipa znalazła miejsce zamieszkania nie tak daleko od siebie. Pierwsze osoby, które znalazły dobrą ofertę to Toriel, która poszukiwała domu dla siebie i Frisk, a krótko później Alphys i Undyne, które postanowiły zamieszkać razem. Niedawno na dobrą ofertę domu trafili Sans i Papyrus. Gdy tylko zobaczyli dom, uznali, że ten będzie idealny: nie dość, że był zadbany, posiadał kilka mebli i był tani, to na dodatek wyglądał jak ich stary dom w Podziemiu. Dosłownie. Wyglądał identycznie jak ich stary dom, tylko z drobnymi szczegółami – szafka pod zlewem w kuchni nie była wypełniona kośćmi, pokój, który miał należeć do Sansa, nie był jeszcze zabałaganiony, no i nie było żadnych irytujących psów.
- spoko, bracie, już idę – powiedział i zaczął powoli schodzić na dół. Po drodze myślał o tym, jak możliwe jest znaleźć praktycznie taki sam dom. Zaśmiał się w myślach, że to może jakaś „siła wyższa”, lecz po dłuższym zastanowieniu się, mogło być w tym trochę prawdy. W końcu jeden Reset temu on i Frisk poznali kogoś, kto opiekował się ich światem. Kogoś, na czyją łaskę - lub nie – byli zdani. Tym kimś była Immortal. Odkąd rozstali się w Ostatnim Korytarzu, żadne z tej dwójki – ani Frisk, ani Sans, jej nie widzieli. Z tym wspomnieniem wiązały się także słowa bogini, których sensu nadal nie rozumiał. „Do zobaczenia na powierzchni!” powiedziała, chodź nadal jej nie spotkali. Ale czy to miało oznaczać, że jeszcze się spotkają, czy może to, że Frisk, Sans i reszta znów spotkają się na powierzchni, a Immortal będzie im się przyglądała z uśmiechem na swojej białej twarzy? Jego myśli zostały przerwane przez odgłosy przenoszony, rozpakowywanych i otwieranych pudeł oraz mebli oraz przez rozmowy osób znajdujących się na dole: Flowey (którego Frisk zabrała siłą z Podziemia), Toriel, Asgore, Mettaton, Alphys, Undyne, Papyrus i Frisk. Mettaton i Undyne ustawiali meble, które wcześniej wnieśli, Toriel pomagała Asgorowi i Papyrusowi posprzątać tam, gdzie osiadł kurz lub było brudno, a Alphys i Frisk ustawiały wypakowane już rzeczy. Jedynie Flowey, jako że był kwiatkiem, nic nie robił, tylko stał na parapecie w glinianej doniczce i patrzył na nich wszystkich z nienawiścią. Sans już miał zamiar się przyłączyć do Frisk i Alphys, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Chłopcy, spodziewaliście się dziś jakiś odwiedzin? – spytała Toriel. Uwaga wszystkich była zwrócona w stronę drzwi wejściowych domu. Sans postanowił nie czekać, aż ktoś inny podejdzie do drzwi i je otworzy, więc szybko zrobił to sam, wymigując się tymczasowo od pracy. Kiedy otworzył drzwi, w pierwszych sekundach nie rozpoznał osoby, która stała przy wejściu do domu, lecz później rozpoznał ją i stanął jak wryty. Był zaskoczony, nie mógł wierzyć własnym oczom, ale był także zadowolony. Kiedy się delikatnie odsunął od wejścia, by pokazać innym, kim jest gość, Frisk wciągnęła głośno powietrze i zaniemówiła. Po chwili jednak na jej twarzy pojawił się taki sam uśmiech jak Sansa. W drzwiach oto stała wysoka, ludzka niewiasta. Miała długie blond włosy z grzywką na jej prawą stronę, jednak ostatnim razem, gdy ją widzieli, miała włosy uczesane w kucyk. Jej błękitne oczy, znajdujące się na szkłami okularów, połyskiwały w świetle Słońca. Była ubrana w białą, wyprasowaną koszulę, czarne spodnie i czarne szelki oraz krawat do kompletu. Na nogach miała trampki, które, o dziwo, idealnie pasowały do jej oficjalnego ubioru. Na rękach trzymała małego, uroczego, włochatego, białego pieska, który tym razem miał na szyi czerwoną obróżkę. Z uśmiechem na ustach, powiedziała:

- Cześć, jestem Irma Mortal. Jestem waszą nową sąsiadką.
Share:

Urodziny Handlarza Iluzji

Przyznam się szczerze, że w momencie zakładania tego bloga, reaktywowania tego bloga po kilku latach podchodzenia i odchodzenia od tematu, nie przypuszczałam, że będę oficjalnie obchodziła coś, co nazwać mogę - Urodzinami
Iii tak wiem, że zaczęłam wrzucać posty już w grudniu 2014, lecz moja praca nad tym blogiem nie była ugh... jakby to powiedzieć ... podchodziłam do niego kilka razy dlatego to 20 czerwca 2016 roku uważam, za początek oficjalny Handlarza Iluzji. Bo to wtedy zaczęłam częściej tutaj wchodzić, bo to od tego dnia Powstał cykl w miarę możliwości systematycznego wrzucania komiksów, opowiadań i innych bzdetów. 
Statystyki wyglądają komicznie, naprawdę. Długo, długo nic i nagle powstaje nam góóóóra! 
Przez ten czas wiele osób pytało się mnie, jak to zrobiłam, jak osiągnęłam to co tutaj jest.
Odpowiem to samo co zawsze - nie mam zielonego pojęcia. Przede wszystkim nie uważam, abym była jakąś czort wie jak sławną osobą. W pewnym kręgu po prostu jestem rozpoznawalna, a nie działoby się tak, gdyby nie Wy - czytelnicy. Gdyby nie osoby, które przesyłają mi swoje opowiadania, komiksy, tłumaczenia, AU, zdjęcia, obrazki, prace i pomysły. Uwielbiam czytać Wasze komentarze, brać udział w ciekawych dyskusjach i bawić się z Wami wspólnie zapełniając czas! Straszliwie podoba mi się klimat jaki wytworzył się na Handlarzu Iluzji. Wsparcia, sympatii, zrozumienia, akceptacji, ale i konstruktywnej krytyki ze wszystkich stron. Takiej która nie tylko pokazuje niedociągnięcia, ale popycha do przodu motywując do poprawy!
Za każdym razem cieszę się, kiedy dowiaduję się, że dzięki Handlarzowi Iluzji spróbowaliście sił w blogowaniu, pisaniu czy rysowaniu. Cieszę się bardzo kiedy nie poddajecie się, dalej robicie to co lubicie i zgodnie z moją radą - nie przestajecie nawet, jak nie ma oklasków czy jak pojawi się głos krytyki. 

Tak długo, jak robisz coś z pasją - robisz to dobrze. 

Nawet jeżeli nie jest to idealne, nawet jeżeli ma błędy i nawet jeżeli byle podmuch wiatru rozwali domek z kart. Póki robimy to co lubimy - robimy to dobrze ^^ 

Nie podam więc żadnego przepisu na sukces bo go nie znam. Po prostu, gdyby nie Wy i Wasz czas - mnie tutaj zapewne by też nie było. Nie jestem osobą systematyczną, nawyk wrzucania czegoś na bloga wyrobiłam sobie w ciągu tego roku i to dzięki Wam! Bo wiem, że gdzieś tam po drugiej stronie kabelka od internetu siedzisz taki Ty i czekasz, odświeżasz, zaglądasz. Z szacunku do Was i z radości dzielenia się czymś wspaniałym, ten blog nadal działa i funkcjonuje! 
Czy planuję coś na ten dzień? Tak, pojawi się zdecydowanie Epilog Immortala, to co przyszło z Półki na maila. Spróbuję też odpisać na kilka żądań, a przede wszystkim chcę napisać rozdział PatronTale. 
Nie mogę uwierzyć, że to już rok. 
Na koniec dodam, że nie wiem co powiedzieć więcej, bo nie jestem dobra w takich sprawach. Heh. Ale! Zapraszam na polubienie fanpage Handlarza Iluzji TUTAJ gdzie można śmiało do mnie pisać z różnymi informacjami - jakieś ciekawe opowiadanie znalezione/napisane, komiks czy po prostu aby pogadać. Oraz na nowo otworzony kanał Discorda (pokój: Handlarz Iluzji) w którym dzieje się zazwyczaj tyle, że nawet nie próbuję już niczego ogarniać.
Share:

19 czerwca 2017

Undertale: Twoje 30 dni - Rozdział III [by Silent Omen] [+18]

Notka od autora: Opowiadanie będzie składało się z dwóch lub trzech części. Dostosowane do czytelnika pełnoletniego. Czytelniczka x Mettaton.
Autor: Silent Omen
Spis treści:
Rozdział II
Rozdział III (obecnie czytany)
~~~~



- Ah…! Ah…! Ah…!!! – jęczałaś rytmicznie wraz z każdym pchnięciem. Ujeżdżałaś go, a on podtrzymywał twoje biodra wbijając w nie palce. – OH… KURWA!
Rżnęliście się bez przerwy od dobrych dwóch godzin. Ludwinkowa pewnie hiperwentyluje z oburzenia. I z zazdrości. Przeszły ci ciarki po plecach, gdy spojrzałaś w jego twarz. Oczy jarzyły się lubieżnym, fosforycznym różem, miał rozchylone usta i włosy rozsypane na pościeli. Po jego policzku przemknęła łuna światła i znikła zaraz, kiedy komputer przeszedł w stan czuwania. Otoczyła was ciemność, w której promieniowały dziko dwie tęczówki i serce rdzenia – różowe, niczym neony holenderskiego burdelu. Zapadła intymna atmosfera, gęsta od westchnień, wulgaryzmów, dotyków i seksu. Czułaś nadchodzący orgazm. Całe twoje ciało spięło się w oczekiwaniu na ten moment, gotowe i spragnione fali rozkoszy. Jeszcze… Jeszcze tylko trochę…

STOP.
. . .
- … co jest, kurwa…? – przeczesałaś włosy do tyłu. Zupełnie ciemno. Jak w dupie u murzyna. – Ej, Mettaton – potrząsnęłaś nim. Zero reakcji. Zasnął? Nie no kurwa, bez jaj! To robot! Wyprostowałaś się wciąż siedząc na jego biodrach. Z tą różnicą, że teraz przypominał bardziej lalkę z sexshopu dla desperatek, aniżeli jurnego kochanka. Twój cudowny orgazm pękł jak mydlana bańka. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłaś migający na jego piersi alert: bateria wyładowana.
- Ja pierdolę! – wrzasnęłaś i poderwałaś się z łóżka wściekła. W nagłym przypływie bezsilności kopnęłaś poduszkę. – Kurwa mać!
Wiedziałaś, że to koniec. Mettaton będzie ładował akumulatory przynajmniej do rana. A ty miałaś taką ochotę…
Przewrotność losu i nadal palące pragnienie między udami przepełniły cię determinacją. Przyrodzenie robota co prawda nadal sterczało na baczność, nieugięte wzorem generała szwabskiego pułku, lecz nie jesteś przecież jakimś zwyrodniałym dewiantem, nie kręci cię „na śpiącą królewnę”. W akcie rozpaczy sięgnęłaś więc do swej szafki i wyciągnęłaś swego przyjaciela Józefa, przechrzczonego z pierwotnego Vibro Max Super Extra Jebadło 2000. Następnie ułożyłaś się z Józefem na łóżku i przerzuciłaś sobie przez talię ramię Mettatona. Ale jesteś żałosna… Niechaj nie widzi tego Jahwe i Król Polski Jezus Chrystus, ani pradawni bogowie, ani żaden inny pogański bałwan. Wetknęłaś go sobie tam, gdzie w samotne noce jego przeznaczeniem było docierać. Klik!
I dupa zbita.
Baterie się wyczerpały. Nie było „bzzzz”.
Byłaś wściekła, opętana frustracją. Znowu zerwałaś się na równe nogi, pochwyciłaś Józefa i jednym susem znalazłaś się przy oknie.
- Chuj z takim chujem!!! – krzyknęłaś i otworzywszy je na oścież cisnęłaś wibratorem w gęsty mrok. Usłyszałaś odgłos tępego uderzenia, co jednoznacznie świadczyło o tym, iż twoje jebadło najprawdopodobniej wylądowało na asfalcie.
                A potem uświadomiłaś sobie ogrom swojego idiotyzmu. Cóż, cała ta nagromadzona głupota w końcu musiała eksplodować. Narzuciłaś na siebie ciuchy z rodzaju „podomki” i cichutko jak myszka wymknęłaś się z mieszkania. Nawet nie zapaliłaś światła na klatce schodowej, po prostu zbiegłaś w swoich zakopiańskich kapciach starając się nie narobić przy tym hałasu i wyszłaś na zewnątrz. Twoje rozgrzane ciało musnął chłodny zefirek. Niczym tajny agent KGB przemknęłaś ukradkiem na drugą stronę ulicy rozglądając się na boki. Teren czysty. Józef leżał osamotniony na środku chodnika. Ciekawe, czy po tym majestatycznym locie, niemal tak spektakularnym, jak dziesiąty kwietnia w Smoleńsku, nadal będzie działał. Prawie miałaś wyrzuty sumienia. Zgarnęłaś go i truchcikiem wróciłaś do siebie. Fart, że nikt cię nie zauważył. Młoda dziewczyna w szlafroku i trepkach z Bukowiny Tatrzańskiej, biegająca w blasku księżyca z wielką fujarą w dłoni to raczej niecodzienny widok. 
                No trudno. Dziki seks musi poczekać.  
***
- Hej, Mettaton… - siedziałaś oparta o jego bok, podczas gdy on obejmował cię ramieniem. Na ekranie telewizora przewijały się napisy końcowe. Wszystko się kiedyś kończy. Czas, który był wam przeznaczony mijał nieubłaganie, z każdym dniem coraz szybciej. Jakby Jezus wcisnął przycisk przyspieszenia na swoim magicznym odtwarzaczu. Nie chciałaś, ale musiałaś zaakceptować myśl o tym, że niebawem twoje życie wróci na stare tory. I jego już w nim nie będzie.
Był to miły wieczór i w sumie obawiałaś się, że twoje pytanie mogłoby go zrujnować. Zbyt długo jednak chodziło ci po głowie. Właściwie to odkąd Mettaton pojawił się na twoich kilkudziesięciu metrach kwadratowych. – … jak to jest z uczuciami u ciebie…? – wypaliłaś ni stąd ni zowąd.
Zapadła trudna cisza. Dałabyś sobie rękę odciąć, że robot wstrzymał oddech. Mocniej cię ścisnął.
- A jak myślisz? – zapytał po chwili.
- Nie wiem – odparłaś szczerze. – Serio, nie wiem. Od dawna się nad tym zastanawiam.
Spojrzał z góry na ciebie, wyraźnie rozbawiony.
- Od dawna zastanawiasz się, czy cię kocham – stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, zaś ciebie owo stwierdzenie poraziło w jednym momencie. Delikatne ręce nieprzerwanie zataczały uspokajające kółka na twoim nagim ramieniu, a tobie robiło się coraz goręcej. Bo dawno już odwykłaś od brzmienia tego słowa, a jeszcze bardziej – od jego znaczenia. Czułaś, że od jakiegoś czasu dzieje się z tobą coś cudownego i ważnego.
- Nie…! – wybąkałaś trochę za późno i trochę za mało przekonująco. – Po prostu… - nie zaczekał, aż dokończysz. Ujął cię pod brodę i zmusił do spojrzenia na siebie. Pogłaskał kciukiem twój policzek i złożył czuły pocałunek na ustach. Wplotłaś dłoń w jego miękkie, czarne włosy i wtuliłaś się w tors, jakbyś była małą dziewczynką szukającą schronienia w męskich ramionach. Był taki ciepły. Boże drogi, od dawna nie czułaś się tak bezpieczna i tak… kochana. Czy naprawdę potrzebowałaś odpowiedzi na swoje pytania? Może lepiej, gdy pewne rzeczy na zawsze pozostają niewypowiedziane.
                Tej nocy trzymał cię w swoich objęciach. Głaskał i pokrywał gorącymi pocałunkami, dopóki nie zasnęłaś. A kiedy usłyszał twój równomierny oddech i wiedział, że śpisz snem spokojnym, ukrył twarz w dłoniach i siedział tak aż do nastania poranka. Jego twórcy pomyśleli o wszystkim, lecz nie o tym, żeby podarować mu właściwą człowiekowi zdolność płaczu.
***
                Głupawą ankietę zabrałaś ze sobą do pracy. Niedobrze ci się robiło na samą myśl o jej wypełnianiu, aczkolwiek wolałaś nie robić tego w domu. Nieprzyjemny obowiązek postanowiłaś połączyć z równie nieprzyjemną pracą. Tak więc po odczytaniu motywującego maila od kierownictwa, rozesłaniu raportów i powpinaniu w odpowiednie segregatory odpowiednich faktur, z ciężkim sercem wzięłaś się za to, za co musiałaś. Ankieta swą objętością przypominała książkę telefoniczną. Nerwowo stukałaś czubkiem buta w biurko i opierając głowę na ramieniu przeglądałaś pobieżnie papierzyska. Większość pytań to pytania zamknięte. Tak, nie i nie wiem. Często, czasami, rzadko lub wcale. Pierdu, pierdu. Najgorsze były rozprawki, których od ciebie wymagano na końcu.

Opisz jakie odczucia wywołuje w tobie konieczność zwrócenia Mettatona.
W jaki sposób ten miesiąc wpłynął na ciebie?
Jak spędzałaś czas z MTT?
Czego będzie ci najbardziej brakować po upływie tych 30 dni?

Zrobiło ci się smutno. Niespodziewanie poczułaś nieokreślony ból i strach, chciało ci się płakać. Każde pytanie było kolejną szpilą wbijaną ci w duszę. Świadomość, że zostało wam ledwie kilka dni okrutnie ścisnęła twoje serce swymi szponiastymi łapami. Czy oni nie mają uczuć? Dlaczego każą ci odpowiadać na takie pytania? Pierdoleni, emocjonalni sadyści. A ty byłaś po prostu głupia. Myślałaś, że będzie fajnie, bo żarcie, bo romantyczny seks, bo na miesiąc zabijesz samotność. A teraz samotność, która miała nadejść, wydawała się po stokroć gorsza od poprzedniej.
- Ej, wszystko w porządku…? – poczułaś na ramieniu dotyk, który wyrwał cię z letargu. Pośpiesznie przetarłaś oczy kiwając głową.
- Ttak, jasne! Wszystko okej! – rzuciłaś siląc się na normalny ton głosu. Kurwa, chyba rozmazałaś sobie makijaż. Nad tobą stał Jurek, trzymał w dłoni czerwoną teczkę. A tak, rozliczenia. Miałaś się nimi zająć. – Wybacz, kompletnie zapomniałam! – wyrwałaś mu z rąk papiery i prędko zakryłaś nimi ankietę. Zauważyłaś, że kilka łez rozmyło na papierze atrament twojego pióra.
- Wwiesz… - podrapał się nerwowo po głowie, na której widoczne już były zakola. – Gdybyś… chciała pogadać, czy coś, to może… może wyskoczymy kiedyś na kawę? – wyglądał, jakby w gardle stanęła mu gula. – O-oczywiście bez podtekstów!
Uśmiechnęłaś się smutno.
- Może kiedyś. Przepraszam – oderwałaś się od biurka i pośpiesznym krokiem wyszłaś do łazienki. Trzeba się ogarnąć.
***
Drzwi znowu były otwarte. Odkąd on tu był, ani razu ich nie zamknęłaś i nie otworzyłaś przy pomocy klucza. Weszłaś do domu chwiejnym krokiem. Niedokończone rozliczenia w czerwonej teczce odłożyłaś na półkę z butami, niech szlag je trafi. Szpilki cisnęłaś gdzieś w bok.
- Witaj w domu, skarbie! – wyszedł ci na powitanie. Przyzwyczaiłaś się do tego uwodzicielskiego głosu. Objął cię. – Piłaś? – Oderwał się zaraz, żeby spojrzeć ci w oczy. – Kocie mój prześliczny, co się stało?
Rzuciłaś mu się na szyję i po prostu zaczęłaś szlochać. Powstrzymywałaś się przez cały dzień, rozpacz dopiero w jego ramionach znalazła ujście. Westchnął głęboko. Nic nie mówiąc poprowadził cię do pokoju i posadził na kanapie. Zdjął ci marynarkę, a potem przyciągnął do siebie i zaczął delikatnie wyjmować wsuwki z twoich włosów.
- Cśśś, spokojnie. Jestem przy tobie – powtarzał co rusz, a ciebie co rusz na te słowa przeszywał spazm płaczu. Twój misterny koczek po kilku zręcznych ruchach zmienił się w poczochraną czuprynę.
Czekał, aż się uspokoisz. Gładził cię uspokajająco po głowie. Nie wiesz ile czasu to trwało; ryczałaś, aż wypłakałaś wszystkie łzy, a potem milczeliście bardzo długo w swoich objęciach.
On wiedział. Oboje wiedzieliście.
***
Ostatnia noc była magiczna. Wiesz, że nie zapomnisz jej do końca swoich dni. Widok jego roziskrzonych oczu – takich, jakich nigdy już nie będzie ci dane zobaczyć – długo jeszcze będzie cię nawiedzał w snach. Byłaś pewna, że dostrzegłaś w nich wszystko to, co ludzkie. Tęsknotę, smutek, szczęście, wdzięczność. I coś więcej.
Pożegnanie wisiało w powietrzu i było nieubłagane, jak osiemnastowieczna gilotyna stojąca na rynku, czekająca na skazańca, nad którym wyrok dawno już zapadł. Miało uciąć ten miesiąc szybko i bezpowrotnie.
- Dziękuję za wszystko – mówił raz po raz całując cię po rękach. Ocierał twoje łzy, pocieszał, głaskał, pieścił i pieprzył tak, jakby jutro miało nie nadejść. Śmiał się z tobą i był przy tobie milczący, kiedy znowu rozpaczałaś.
                Za oknami pięknie świergotały wieczorne drozdy. Była to noc gęsta od skłębionych chmur i zupełnie bezgwiezdna. Chciałaś spamiętać każdy szczegół, bo wszystko było takie inne, niż zazwyczaj.
- Zostań – szepnęłaś, kiedy leżeliście w łóżku.
- Zostanę.
***
                Mimo wszystko jutro nastało, choć wolałabyś, aby w nocy był koniec świata. Mettaton zdjął z ciebie obowiązek odłączenia go od zasilania. Sam to zrobił. Zastając go „martwego” oczywiście znowu się poryczałaś, jak ostatnia życiowa kaleka. Wystarczyło już tylko rozłożyć go na części i spakować, ale „na szczęście” tym zajmie się ekipa. Miałaś ochotę się powiesić, albo strzelić sobie w łeb, jednak obiecałaś, że nie zrobisz nic głupiego – cokolwiek kryło się pod tym określeniem. Zamiast tego zaczęłaś dzień od końskiej dawki leków uspokajających, po których miałaś spać jak zabita.
                Wszystko przebiegło inaczej, niż na początku. Miałaś wrażenie, że szybciej. Do rozbiórki przyszli inni faceci – nie ci sami wąsaci, śmieszkujący Janusze. W duchu modliłaś się, żeby to wszystko dobiegło końca. Czułaś się wystarczająco mizernie, byłaś zmęczona i nawet nie miałaś już sił płakać. Twoje mentalne prośby zostały wysłuchane. Ekipa przyszła, zaczęliście od dokumentów. Pitu-pitu, srutu-tutu, od słowa do słowa, wszystko się zgadza, podpis tu, tu i jeszcze tu poprosimy parafkę. Finito. Na czas demontażu wyszłaś do kuchni, przekonana, że nie będziesz mogła na to patrzeć. Włączyłaś wieżę na lodówce i próbowałaś rozwiązywać krzyżówki. Nie okazałaś się wprawionym krzyżówkowiczem, biorąc pod uwagę fakt, że na końcu wyszło ci hasło: Chuj, dupa i kamieni kupa.
                Faceci zrobili, co mieli zrobić i po pewnym czasie krzyknęli na odchodne krótkie „do widzenia”. Usłyszałaś odgłos zamykanych drzwi. A potem głuchą, wwiercającą się w mózg ciszę. Czy wcześniej to mieszkanie było tak samo puste…?
                Leki powoli zaczynały działać, kręciło ci się w głowie i coraz częściej przymykałaś oczy na dłużej. Najlepiej będzie przespać ten chujowy dzień. Niech już się skończy. Wgramoliłaś się do łóżka i naciągnąwszy kołdrę po same uszy, przyjęłaś pozycję smutnej tortilli. Wsunęłaś rękę pod poduszkę i wtedy wymacałaś coś papierowego. Wyciągnęłaś spod spodu mały zwitek. W środku była wiadomość do ciebie:

To były najcudowniejsze 30 dni mojego życia. Odwagi. Nie ma nic, z czym byś sobie nie poradziła. Wiem, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Kochający Cię całą duszą,
MTT.
Share:

POPULARNE ILUZJE