3 września 2017

Undertale: Gra w kości -Osąd i teleportacja [The Skeleton Games -Courts and Teleports] [tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa. 
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa. 
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa? 
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Osąd i teleportacja (obecnie czytany)
Jest wtorek, właśnie szukasz w szafie idealnego stroju. Coś, co sprawi, że będziesz wyglądać profesjonalnie, lecz jednocześnie uroczo. Zdecydowałaś się na zapinaną koszulę i spódnicę. Wybrałaś kolory jakie Ci się podobają i w jakich będziesz czuła się młodo i żywo. Zerknęłaś na aplikację w telefonie sprawdzając pogodę. Ciepło, niebo zachmurzone i nawet szanse na deszcz. Świetnie. Chwyciłaś za parasolkę, torebkę i wyszłaś zamykając mieszkanie za sobą. Zastanawiałaś się, czy nie pojechać naprawionym samochodem, ale budynek sądu nie był aż tak daleko poza tym wczoraj cały dzień siedziałaś albowiem nowa aktualizacja programu przyszła z kupą bugów do naprawienia. Przeszłaś się parkiem, pozwalając, aby skóra chłonęła ciepłe powietrze. Może będzie padać jak stamtąd wyjdziesz? Po dwudziestu minutach weszłaś do budynku. Przedstawiłaś się i pozwoliłaś, aby Cię przeszukano. Potem udałaś się schodami na górę, na ich szczycie spotkałaś znajomego. Bardzo nerwowo rozglądającego się pomarańczowego potworzego kota opartego o ścianę. 
-Cześć Burgerpants! - zawołałaś – Takiego imienia nie da się zapomnieć
-Cz-cześć koleżanko – ledwo na Ciebie spojrzał, a potem odwrócił wzrok. 
-Uhhh wszystko dobrze? - podeszłaś do niego
-Mogło... by być lepiej – bawił się pazurami w nerwowej manierze
-Zajęli się twoją sprawą... tak jak należy, prawda? 
-I tak wiele w moim życiu nie zdziałałem – jego źrenice zwęziły się. Opuścił ramiona i położył uszy po sobie – Ja.... uh... doceniam to, że chciałaś pomóc, ale naprawdę nie powinnaś dzwonić na policję. - zmarszczyłaś brwi. Nie stało się nic, co sprawiłoby, że to on miał problemy. Czym się martwił? 
-Uhh... co się stało? 
-Ja uh... - Zaczął mówić, ale wywołano Twoje imię i musiałaś udać się do sali. Mężczyzna przedstawił się jako pan Limwere, zajmował się sprawą Burgerpantsa. Zerknęłaś przez ramię na potwora wchodząc za mężczyzną do pomieszczenia. BP wyglądał na przerażonego i samotnego. Usiadłaś na krzesełku naprzeciwko biurka Limwere. Gość powinien pomóc potworowi, a nie go straszyć. Zaczynałaś się denerwować. 
-Wezwałem panią dzisiaj aby zweryfikować pani zeznania. Upewnić się, że są takie same jak pana Burgerpantsa. Prosiłbym o przejrzenie tych zasad. Potem zadam pani kilka pytań odnośnie ataku. - Na samą myśl o tamtym zeznaniu miałaś gęsią skórę. 
-Wszystko się zgadza- odpowiedziałaś. 
-Jeżeli uważasz, że wszystko jest zgodne z prawdą, podpisz tu i tu, będą one wykorzystane jako dowody w sprawie. - pokazał kilka linii. Podpisałaś. - Teraz, pani _____ chciałbym zdać kilka pytań. - pytał o detale z tamtej nocy. Musiałaś kilka razy tłumaczyć, że dobrze widzisz w ciemnościach, kiedy dopytywał się czy było tylko dwóch mężczyzn i czy kopali. Wyjaśniłaś, że usłyszałaś, jak ktoś jest atakowany i nie mogłaś przejść obojętnie. Zapytał co się stało, kiedy się pojawiłaś. 
-Muszę rozjaśnić pani zeznania. Pan Burgerpants powiedział, że wszystko się zmieniło kiedy przybyłaś. - zerknęłaś w małe okienko w drzwiach na potwora. Wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać. Dlaczego tak się stresował? 
-A co dokładnie panu powiedział? 
-Proszę, pani ____, tutaj chodzi o pani zeznania. Oba punkty widzenia są istotne w dochodzeniu – O co chodziło? Nie rozumiałaś dlaczego BP tak się zachowywał. Nie zrobił nic złego. Może widział, jak ugryzłaś tamtego gościa? Wiedział co robisz? Zeznał to? Myślał, że używasz magii, ale obiecał, że nikomu nie powie. Choć, miało to miejsce jakiś czas temu i mógł zmienić zdanie. 
-Cóż.. postanowiłam wkroczyć i przerwać bójkę
-I bałaś się? Dwóch agresywnych mężczyzn w środku nocy? 
-Tak? - skłamałaś - ... ale bardziej zależało mi na atakowanej osobie. To impuls. 
-A kiedy się pojawiłaś, co dokładnie tych dwóch zrobiło? 
-Gość który kopał krzyczał na mnie i groził mi, a potem zemdlał. Ten drugi próbował uciec, ale go powstrzymałam, upadł i też zemdlał. - No, to prawie prawda. Pan Limwere pochylił się i zapytał. 
-Nie widziałaś niczego dziwnego? Żadnej magii pana Burgerpantsa? Czy on coś zrobił tym ludziom? 
-Że co?! Nie! Leżał na ziemi zwinięty w kłębek cały czas.. Dlaczego pan...? - Cholera jasna. Starają się wmówić, że Burgerpants użył magii!
-Pani _____, chcę aby powiedziała pani szczerze co pani widziała. Jesteśmy przekonani, że pan Burgerpants użył magii we własnej obronie. Jeżeli to zostanie potwierdzone, że został zaatakowany, użył magii na ludziach w miejscu publicznym, będzie to złamanie prawa. Nie wiemy jakie są efekty magii na ludziach, jest ona całkowicie zakazana – Kurwa mać. Dlaczego o tym nie pomyślałaś? Kiedy używasz swojej hipnozy na ludziach, zwykle nie mają pojęcia dlaczego zemdleli. To świetna wymówka. Większości ludzi nawet nie przyjdzie do głowy myśl, że to Ty możesz stać za ich utratą pamięci. Wampiry może stały się mitem, ale teraz magią władają potwory, ludzie będą obwiniać potwory za to, czego nie będą w stanie wyjaśnić. Teraz to widzisz. Burger nie zrobił nic złego. Popatrzyłaś na twarz prawnika postanawiając użyć odrobinę hipnozy na nim.
-Nie użył magii. Leżał na ziemi cały ten czas. Ludzie prawdopodobnie zemdleli bo przestraszyli się mojego wzrostu. Z nim w ciemnościach musiałam wyglądać strasznie – miałaś nadzieję, że to nie wpłynie za bardzo na Twoją historyjkę. Nie chciałaś, aby potwór miał kłopoty przez Ciebie. Pan Limwere westchnął i coś zapisał
-Nie ułatwia pani sprawy – oparłaś się na krześle zdenerwowana.
-Niby jak? Gościom nic się nie stało. Burgerpants leżał na ziemi, kopany, kiedy rozmawiali mogli go zabić. Uważam, że zabójstwo czy nawet usiłowanie zabójstwa jest gorsze niż użycie magii we własnej obronie.
-Użył magii we własnej obronie?
-Nie
-Może nie wiesz jak wygląda magia? - Oh, chciałaś krzyknąć, że dokładnie wiesz jak ona wygląda. Ich dusze nie wyszły. Nie było magii. Zamknęłaś usta. Nie chciałaś, aby ktokolwiek wiedział, że byłaś w pobliżu gdy potwory używały swojej magii. Nie chciałaś, aby sąsiad wpadł w problemy.
-Proszę pana – pochyliłaś się aby spojrzeć w jego oczy, czułaś jak krew Ci wrze w żyłach – Mam wrażenie, że nie ufasz swojemu klientowi, a co ważniejsze... mnie. Proponuję, abyś zrobił co do ciebie należy i za co ci płacą. Jasne? - Oczy prawnika zaświeciły, kiedy skończyłaś mówić.
-T-tak... to moja praca...
-Właśnie. Czy chcesz zadać mi więcej głupich pytań, albo masz więcej debilnych papierków do podpisania?
-Nnnnnn-nie.
-To wychodzę – wstałaś i gniewnie otworzyłaś drzwi. Spojrzałaś przez ramię w stronę pokoju wyraźnie zdenerwowana i trzasnęłaś za sobą. Burger był wyraźnie zaskoczony Twoja reakcją. Podeszłaś do niego, wyciągając kartkę papieru na której zapisałaś swój numer telefonu. - Ten typek nie robi to co do niego należy, więc ja zrobię to za niego – niemalże wcisnęłaś mu papier w łapy – Nie myśl o tym jak zmienić swoją historię. Mów to co mówiłeś do tej pory, czyli prawdę.
-Uh... co?
-Jeżeli coś się stanie, zadzwoń. Albo rób to co robisz. Nie wpadniesz w kłopoty przez coś, czego nie zrobiłeś
-Ja... koleżanko... o czym ty...
-Nic ci nie będzie. Zaufaj. - mrugnęłaś do niego i poszłaś. Po chwili usłyszałaś, jak wzywają go do pokoju. 
Schodziłaś po schodach wściekła. Nie na to płacisz podatki! Przed wyjściem z budynku popatrzyłaś w okna.
-Nie, nie, nieeee – krzyknęłaś ignorując spojrzenia innych ludzi. Piękny, słoneczny dzień witał przechodniów. To tak, jakby aniołowie po tygodniu deszczu postanowili rozpogodzić świat i usunęli w jednej chwili wszystkie chmury. Co za paskudny dzień. Najgorsza pogoda z możliwych. Zdechnij pierdolone słoneczko. Popatrzyłaś na parasolkę, którą zabrałaś ze sobą. Może jeżeli schowałabyś się pod nią i starała iść najszybciej jak się da, poparzenia byłby mniejsze? No ale w tym stroju masz odsłonięte ręce i nogi. Cholera jasna. Parasolka nie pomoże. Nie z przy tym słońcu. Usiadłaś na pobliskim krzesełku wkurwiona do granic możliwości. Sama myśl o słonecznym dniu sprawia, że coś przewraca Ci się w żołądku. Utknęłaś i nikt Ci nie pomoże. Masz kilka możliwości. Pierwsza – poczekać. Noc przyjdzie, jest jesień więc słońce wcześniej zajdzie. No ale budynek będzie zamykany przed zachodem. Nie, to zły pomysł. No i czekanie cały dzień to nie jest coś, co Ci się spodobało. Druga – iść do domu. Skacząc od cienia do cienia tak szybko, jak się da, po drodze w ciemniejszych uliczkach lecząc się. To mogłoby zadziałać... gdybyś nie miała tak odsłoniętej skóry. To bolesna opcja. Skorzystasz z niej, jak nie będziesz miała innego wyjścia. Trzecia – zadzwonić po kogoś, aby Ci pomógł. Wampirza hipnoza to nie tylko zasłona przy kłamstwach i gryzieniu. Może uda Ci się zmusić kogoś aby dał Ci swoją kurtkę i spodnie, a potem odwiózł do domu? To najlepsze co masz. Rozglądałaś się za kimś, kiedy wpadłaś na jeszcze jeden pomysł. Chwyciłaś za telefon i napisałaś do Sansa.

Ty: Cześć, miałeś już przerwę obiadową?

Czekałaś. Nie pisałaś do niego kiedy pracował. Może nie sprawdza telefonu w pracy? Nadal czekając dostrzegłaś kobietę wchodzącą do łazienki. Może, powinnaś za nią pójść? W tym czasie odezwał się telefon.

Czacha: nie

Ty: Umiesz się teleportować z innymi, prawda? Możesz po mnie wpaść i zabrać do domu jak będziesz miał przerwę? 

Czekałaś przyglądając się zamkniętym drzwiom do ubikacji

Czacha: Nie jestem chłopcem na posyłki, sama wracaj do domu

Ty: Nie mogę, utknęłam. 

Tym razem odpisał szybko

Czacha: jak to utknęłaś? Zabieraj swoją dupę do domu. 

Ty: Nie mogę, to skomplikowane. Oh, proszę, szkieleci lordzie, błagam użyj swojej wspaniałej magii i ocal tę głupią babę w potrzebie! 

Po dziesięciu minutach odpisał. Paniusia wyszła juz z ubikacji i zaczynałaś żałować, że ją puściłaś.

Sans: gdzie jesteś?

Ty: Wiesz, gdzie jest sąd?

Sans: Nie. 

Cholera, zapomniałaś, że musi wiedzieć gdzie się udać

Ty: Niedaleko parku. Róg Jedenastej i Dwudziestej Trzeciej. Wydaje mi się, że niedaleko jest Ebott Pizza. Utknęłam w środku. 

Sans: Znajdę, będę zaraz. Masz u mnie dług. 

Chciałaś coś napisać, ale powstrzymałaś się w obawie, że może się rozmyślić. Czekałaś na krzesełku czując się niezręcznie. Po kwadrancie ani śladu wściekłego kościotrupa. Poczekałaś jeszcze pięć i wyciągnęłaś telefon, aby do niego napisać.

Ty: Idziesz?

Nie odpisał, zrobiłaś się nerwowa. Postanowiłaś do niego zadzwonić, kliknęłaś, przystawiłaś komórkę do ucha i czekałaś.
-Jestem tutaj debilko – usłyszałaś wściekłe warknięcie. Podniosłaś wzrok, Sans zignorował połączenie wchodząc do budynku. Wsadził ręce w kieszenie kurtki i gapił się na Ciebie. Typowa Czacha. Wstałaś z krzesełka. - Jak to nie możesz zawlec swojej dupy do domu. Nie mieszkasz aż tak daleko – zapytał cicho.
-Cóż... prawda jest taka, że ... mam uczulenie na słońce. - wpatrywał się w Ciebie, najwyraźniej myślał, że to jakiś chamski kawał którego nie rozumie. 
-Pierdolisz
-Nie kłamię. Nie mogę wychodzić na słońce
-Nie wierze, że coś takiego istnieje
-Istnieje... choć to rzadka przypadłość.
-Ale widziałem jak... - myślał przez chwilę, lecz nie dokończył zdania
-Nie, zawsze były chmury
-Jak się tutaj dostałaś? - zauważyłaś, że ludzie zaczęli się dziwnie na Ciebie patrzeć. Starałaś się mówić cicho.
-Nie było słońca tylko chmury i zapowiadało się na deszcz. Prognoza pogody powiedziała, że tak ma być cały dzień – patrzył na Ciebie wyraźnie nie dając wiary
-To... takie chujostwa nie mogą być prawdziwe.
-Naprawdę myślisz, że zadzwoniłabym do ciebie dla kaprysu? - popatrzył na Ciebie wymownie, odpowiedź była oczywista
-Udowodnij
-Co..?
-Nie będziesz robić ze mnie debila. Udowodnij – skrzyżował ręce na piersi w oczekiwaniu
-...Dobrze – podeszłaś do jednego z okien, przez które przechodził strumień światła. Twoje ciało protestowało na samą myśl zetknięcia z największym wrogiem. Sans szedł za Tobą blisko. Wzięłaś głęboki oddech nim wystawiłaś gołą rękę na działanie promieni słonecznych. Gorący ból przeszył natychmiast Twoją rękę, czułaś smród przypalanego ciała. Twoja skóra szybko zamieniła się w czerwoną, potem czarną z pięknymi złotymi pęknięciami. Zacisnęłaś zęby z bólu aby nie zacząć wyć. Czułaś, jakby ktoś przystawiał Ci do ręki rozgrzane żelazo. Zmusiłaś się, aby trzymać rękę jeszcze chwilę. Możesz znieść ból. To tylko uczucie, które przemija. Oparłaś się o stół, nie dlatego że chciałaś uciec, ale dlatego aby nie upaść. Patrzył się z uwaga na Twoją rękę. Bolało. Ale dasz radę. Nie przestawałaś. Czułaś jak słońce zaczęło palić mięśnie. To one sprawiały, że mogłaś poruszać ręką. Bolało. Ale nie przestawałaś. Teraz palił kość. Ciało dookoła niej topiło się. Krzyknęłaś. Stop. Boli. Nie możesz zabrać ręki. Dość! Dlaczego to nie chce przestać?! Odzyskałaś zmysły, kiedy czyjaś ręka Cię cofnęła do cienia.
-Wierzę, wierzę! Przestań! - Sans ciągnął Cię dalej, pod samą ścianę. Dyszałaś ciężko, czułaś łzy na policzkach. Może trzymałaś rękę za długo? Popatrzyłaś na uszkodzenia. Tak. Chciałaś, aby zrobiła się czerwona, a nie topniała. Topniejące ciało to nie objaw alergii na słońce. Kilka osób przyglądało się jak Sans Cię odciąga. Cholera. Postanowiłaś udać się korytarzem w stronę łazienek zabierając za sobą potwora. - Co ty sobie kurwa myślałaś?! Chciałaś, stracić rękę?! - choć szeptał to krzyczał w Twoją stronę
-Przepraszam, ja... uh..
-To nie ty powinnaś przepraszać.
-Co?
-Nie rób tego więcej, skoro tak reagujesz.
-Oh... uh. ta.. - zatrzymałaś się przed łazienkami i ochłodziłaś rękę w ozdobnej fontannie. Skóra już sie naprawiała. Powoli, łącząc tkanki. Nie chciałaś, aby Sans teraz na Ciebie patrzył. Ludzie nie powinni uzdrawiać się tak szybko. Usłyszałaś szelest.
-Masz, weź to – Sans podał Ci coś co wyglądało jak różowa guma balonowa.
-Co?
-To cukierek potworów... powinien to naprawić – wskazał głową na Twoją rękę
-Oh... uh... dzięki. - wzięłaś podarunek zdrową rękę i wrzuciłaś go do buzi. Smakował jak truskawki w śmietanie, ale rozpływał się jak czekolada. Po chwili poczułaś mrowienie w rannej ręce. Skóra szybko się zregenerowała i nawet wrócił stary kolor. Widziałaś tylko kilka małych czerwonych śladów. Ciekawe. Wygląda na to, że ich jedzenie przyśpiesza Twoje leczenie.
-Ludzie chorują na najgorsze chujostwa – powiedział stojąc za Tobą.
-Cóż, chyba.. więc potwory nie chorują?
-Nie tak, aby topnieć w słońcu.
-Nie topiłam się, to reakcja alergiczna
-Mów co tam chcesz, jak udało ci się przeżyć z tym chujostwem? 
-Nie chorowałam na to kiedy się urodziłam. Dopiero jak dorosłam. To właśnie dlatego pracuję w domu i staram się nie wychodzić
-Oh... p-pracujesz w domu? - zapytał zaskoczony
-Tak, jestem programistą... nie mówiłam Ci?
-N-nie.
-Zaraz, to myślałeś że całymi dniami siedzę w domu i gram w gry?
-Nie wiedziałem o tobie nic poza grami i tym nawiedzonym gównem
-Oh.. cóż, tak, masz rację. Zaczęłaś wycierać rękę w koszulkę. - No i teraz wiesz, że mam rzadkie schorzenie... A na co chorują potwory? Pewnie nie na to samo co ludzie.
-T-tak... nasze choroby dotyczą najczęściej magii. Zamienia się ona w zepsutą, kiedy o siebie nie dbamy. To też jeden z powodów śmierci.
-Śmierci? W jaki sposób?
-Gdy potwór straci chęć do życia
-Oh... więc... to coś jak depresja? - A więc potwory mają psychiczne schodzenia jak ludzie – Więc... leżą i ...
-Ta ich dusza po prostu wychodzi.
-Zaraz, wychodzi? - wspominał, że potwory mają wrażliwą duszę jeżeli chodzi o emocje. Ale nie przypuszczałaś, że mogą umrzeć z powodu utraty chęci do życia.
-Tak się dzieje, kiedy jesteś zmuszony żyć pod gównianą górą uwięziony przez chujowych ludzi
-Oh... - dostrzegłaś, że kilka osób się na Was gapi. Widzieli Twoją rękę? Może udało Ci się wmówić Sansowi, że to normalny objaw alergii, ale większość osób uzna, że dzieje się z Tobą coś naprawde, naprawdę złego.
-Mniejsza, nie mogę zabrać cię do domu kiedy wszyscy się na mnie gapią. Jest tutaj jakiś pokój czy coś? - .... a więc nie patrzą się na Ciebie tylko na Sansa. Popatrzyłaś na drzwi przed wami.
-Ubikacja
-Posrało cię?
-Tam się chodzi, aby srać
-Jestem potworem, ja nie sram. - To Cię zbiło z pantałyku. Oczywiście, szkielecie potwory nie robią kupy, ale .. potwory normalnie korzystają z toalety...
-Powinnam się tego spodziewać, ale z jakiegoś powodu nadal mnie to zaskakuje. Naprawdę nie sranie ani nie sikacie?
-Kurwa nie
-Nawet ci którzy jedzą ludzkie jedzenie?
-NIE! Obrzydlistwo, tylko ludzie srają
-I prawie każde żywe stworzenie – mruknęłaś – To gdzie idzie to czego nie wykorzysta twoje ciało? Nie wmawiaj mi, że potwory wszystko wykorzystują co zjedzą albo piją i niczego nie marnują
-Wszystko czego nie przerobimy na magię.. z-zamienia się w rzeczy takie jak pot i podobne – opuścił wzrok. Gapiłaś się na niego. Zaczął się pocić. Przyjrzałaś mu się. Jasno,czerwone plamki spływały po jego czole. Te, do których przywyykłaś.
-Innymi słowy, to co teraz masz na czole to potworza kupa – zarumienił się, zaśmiałaś się.
-To nie kupa!
-Gówno – śmiałaś się głośniej – Jak na kogoś kto używa często tego słowa, no i dupa i chuj.. niwe masz nawet takich rzeczy...
-Chyba cię jednak tutaj zostawię – rzucił z uśmiechem. Natychmiast przestałaś się śmiać.
-Nieeee, umrę!
-Moim zdaniem wyglądasz dobrze. Możesz poczekać do zachodu
-Ale wcześniej zamkną to miejsce. - założył ręce na głowę i popatrzył na Ciebie do połowy przymykając oczy
-Nie jestem zainteresowany wziąć kogoś na skróty kiedy ten będzie nazywał mnie gównogłowym – Zakasłałaś mając nadzieję, że w ten sposób stłumisz śmiech... Klasnęłaś w ręce trzymając je złączone jakbyś się modliła.
-Oh wspaniały Kościotrupie. Lordzie teleportacji. Proszę ocal to nieszczęsne stworzenie od rychłej śmierci w promieniach słonecznych! - schował usta za dłonią, ale słyszałaś że rechocze ze śmiechu.
-Co do chuja, dlaczego mnie tak nazywasz?
-Szkieleci Lord to postać z gry
-...Powinienem się tego spodziewać – wywrócił oczami.
-Ale wracając, ubikacja to prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce – rzuciłaś delikatnie otwierając drzwi by rozejrzeć się w środku. Staliście przed drzwiami dość długo i rozmawialiście, więc jesteś pewna, że nikt nie wszedł do środka.
-Fuj, ale to paskudne miejsce – mamrotał
-MASZ ubikacje w swoim domu
-I dokładnie wiem co tam robicie
-Użyję jej następnym razem.
-Popatrz na zegarek. Lepiej, abym wrócił do pracy – rzucił odwracając się plecami do Ciebie
-Znaczy się... uszanuję twoje życzenie i będę wydalała swoje ludzkie fekalia we własnym domu
-Heh, i o to mi chodziło – powiedział wchodząc do kibla. Poszłaś za nim rozglądając się. Naprawdę nie chciałaś, aby była tam jakaś dziewczyna. Męski potwór przyłapany z kobietą w ubikacji to nie jest nic fajnego. Nawet jeżeli tak nie mógłby nic zrobić. Czy skorzystać z ubikacji. - Śmierdzi tutaj ludźmi – warknął.
-Uwierz mi, najgorsze są kible na stacjach
-Mniejsza, wynośmy się stąd – wyciągnął w Twoją stronę rękę. Chwyciłaś ją.
-Ohh samotna dziewczynka w ubikacji trzyma za rę..
-Nie kończ... - warknął ostrzegawczo. Zamknęłaś się. Nagle poczułaś jak zmienia się wszystko. Grawitacja wariuje, coś Cię pchnęło pozostawiając jednocześnie na miejscu. Czułaś jak całe Twoje jestestwo osiąga swój limit, a na kocu, świat zwariował. Byłaś w swoim pokoju, na swojej kanapie, trzymając kurczowo dłoni Sansa. Nie mogłaś stanąć na równe nogi, kręciło Ci się w głowie. - Możesz mnie puścić – rzucił patrząc na wasze ręce.
-A... racja – zabrałaś swoją dłoń i zmusiłaś się do wstania.
-Coś jeszcze wkurwiająca księżniczka sobie życzy?
-Skoro pytasz to czy mogę...
-Zamknij się, żartowałem. - machnął ręka. Zaśmiałaś się zadowolona, że zaczął żartować zamiast brać do siebie to co zaszło wcześniej – Wracam do pracy, użeranie się z tobą zabrało mi całą przerwę
-To nie trwało aż tak długo
-Wzięliśmy skrót, ale nadal musiałem cię znaleźć
-Oh... cóż, dzięki za pomoc – zarumienił się lekko odwracając plecami
-R-robiłem to tylko dlatego, abyś miała u mnie dług
-Ale Czacho, twój brachol powiedział, że jeżeli będziesz żywił się takim śmieciowym jedzeniem...
-ZAWRZYJ RYJ! - teraz jego twarz była czerwona – To tylko Grillby's debilko! - śmiałaś się głośno – Wracam do pracy – machnął i zniknął Ci w oczach. Nadal się śmiałaś siadając ponownie na kanapie. Otworzyłaś komputer i dostałaś wiadomość na komórkę od Sansa.

Czacha: Chcę 2 butelki musztardy przy kolejnym zamówieniu. 2!
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 3 - Ślepota - Taki jeden... [+18]


Minęło dwa tygodnie,wszystko wróciło do normy... no może poza tym że musisz "koledze" zapłacić za sztuczną szczękę bo trochę cie poniosło kiedy z wrednym uśmieszkiem mówił ci że bardzo by chciał znowu załapać cycuszki twojej dziewczyny, ale chyba jedyne cycuszki jakie będzie mógł kiedyś złapać to jego siostry, bo jak wiadomość rozeszła się po mieście to z miejsca spadł z piedestału na samo dno. Przebaczyłeś swojej dziewczynie jeszcze tego samego dnia, biedna stała na mrozie czekając na ciebie tam gdzie ją zostawiłeś. Trochę się rozchorowała, ma nadal lekką chrypkę i pociąga czasami nosem, ale się nią zaopiekowałeś, nawet twoja babcia, która uwielbia wpadać do was niezapowiedzianie przygotowała jej wielki gar pysznego, robionego z wiejskich kur (które za nastolatka czasami kradłeś ich sąsiadowi). Dopiero kilka dni temu zaczęła się uśmiechać, ufać innym chłopakom czy wróciła do waszego wspólnego rysowania. Dzisiaj jest siódmy grudzień dwa tysiące osiemnastego roku, siedemnaście dni do pierwszych świąt na waszym wspólnym kwadracie. Nadal szukasz jakiegoś prezentu dla niej, nie chcesz dawać jej jakiegoś bubla czy czegoś co nie będzie "wyjątkowe", tak masz pierdolca perfekcjonizmu iii chyba dlatego tak dobrze rysujesz... i wybijasz zęby. Nadal masz w uszach ten wspaniały dźwięk pękającego szkliwa, jego jęków bólu oraz widok szkarłatnej bluzgi na podłodze... a może była też na twojej pięści... jebać. Szukałeś czegoś przez co wstrzyma powietrze w płucach, na widok czego jej oczy aż zaświecą się z zachwytu (bądź zdziwienia), ale WSZYSTKO JEST KURWA OKLEPANE! Książka o hiper realistycznym rysowaniu nie, bo ma ich już dwie, czekoladki nie, bo i tak będzie dużo słodkiego, Seksi bieliznę kupiłeś jej w zeszłym roku, a dwa razy to samo to nie w twoim stylu (nawet jak kupujesz kwiaty to nigdy takie same)... nie masz pomysłu, na razie nie ma rzeczy, której nie ma. Ech, chyba czas wrócić na ziemię. Właśnie wklepujesz kod w domofonie, otwierasz drzwi na przeciągły dźwięk z urządzenia, nie zamykasz ich za sobą, pozwalasz żeby zrobiły to same. kiedy przechodziłeś wielkimi susami po schodach coś cię natknęło żeby zerknąć do skrzynki, co zrobiłeś z zamyśloną miną. Poza kilkoma rachunkami oraz kuponami do Biedry czy Lidela znalazło się kilka ulotek, jedna szczególnie pewną stronę internetową ze smokiem w nazwie, co chyba rozwiązała twoje rozważania na temat prezentu, ale to nie teraz. W tym momencie liczył się tylko powrót do domu z pracy, kolacja oraz obejrzenie wspólnie kilku filmów przy, których pewnie zaśniecie. Idziesz korytarzem od razu na prawo, na szczęście mieszkacie na parterze, a Poznańskie bloki są zbudowane tak że chyba prościej nie można (ale ściany mogli budować nie aż tak twarde). Stajesz styrany przed drzwiami waszego mieszkania, mieszkania, w którym najpierw ty z rodzicami mieszkałeś przez pierwsze lata, potem twój wuja, później kilku studentów iiii tak dalej, i tak dalej. Należało ono do twojej waszej rodziny, więc nie musieliście płacić czynszu, a dwie dorosłe osoby aż tyle nie zużyją. Niemrawymi ruchami sięgasz po klucze, w jednej kieszeni nie ma, w drugiej nie ma. Przez chwilę skoczyło ci ciśnienie że je zgubiłeś, ale przypomniałeś sobie że zostawiłeś je w swoim maluchu. Mocno pukasz do drzwi, bo dzwonki do drzwi o tej niemoralnej godzinie, jaką jest 21:38 są dosłownie mordercze i to nie przesada bo jak już raz, kiedyś tak zadzwoniłeś to mohera z naprzeciwka zadzwoniła na szkieły że się awanturujesz (akurat miałeś gorszy dzień).
- Kaśka to ja ____, nie mam kluczy!- mówisz trochę głośniej niż zwykle, modląc się żeby ta stara pyza tego nie słyszała.
- Już, już kochanie, zaraz ci otwieram.- przez drzwi słyszysz jakąś krzątaninę, zamykaną szafkę, a to mała, niegrzeczna podjada się jak nikogo nie ma, oj nie ładnie, nie ładnie. W końcu zamek szczęknął i... nic, nie otwierała, Hmmmm chyba musi połknąć. Wtem zza pleców słyszysz także szczęknięcie zamka. O CHUJ PURCHAWICA SŁYSZAŁA! Zgorączkowany naciskasz klamkę, drzwi ustępują, a ty chowasz się w ostatniej chwili, bo już słychać było skrzypnięcie tych starych, białych drzwi.
- Łoch, kurwa, o włos, a już...- Dopiero teraz ogarniasz że w prawie całym mieszkaniu jest ciemno, jedynie zza zamkniętych drzwi sypialni wydobywa się chwiejne światło świeczek.- K-kaśka? Co ty kombinujesz?- w tych ciemnościach byłeś prawie ślepy, bo wprowadziliście się niedawno, więc nie poznałeś jeszcze dokładnie rozstawienia wszystkich mebli. Kierując się w stronę drzwi kusząco przyciągające światłem, poczułeś nagle rwący ból w małym palcu.- KURWA MAĆ!- Syknąłeś z bólu, a z pokoju wydobyło się zduszone parsknięcie- Ha ha, będziesz mnie w tą stopę całować za te ciemności.- Mówisz wchodząc do waszego sypialnio-salonu, ledwo postawiłeś krok i już cię zmroziło. Twoja dziewczyna siedziała na kanapie w samym przydużym swetrze i... o mój boże zamkniętej prezerwatywie w zębach, z lubieżnym uśmiechem patrzyła w prost na ciebie z rękami pomiędzy rozstawionymi nogami przykrywając swoją niewątpliwie nagą kobiecość, na co wskazywały majtki oraz stanik wiszące na waszym laptopie. Pomimo że byłeś styrany, naderwany psychicznie przez takiego żula, który łaził za tobą dzisiaj w drodze na parking. Wracając, pomimo tego wszystkiego nagle poczułeś się pełen sił i... nieznośnie ściśnięty w spodniach. Kasia wstała powoli, sweterek luźno zawisł kryjąc wiadomo co, jedną ręką wyjęła gumkę z ust po czym położyła ją na stole obok jednej z wielu świeczek w tym pokoju. Podniecająco wypinając swoją pupę przy każdym kroku zbliżyła się do ciebie blisko Baaardzo blisko, wręcz ocierała się o ciebie, na początku tylko pomogła zdjąć ci kurtkę, kiedy ta już leżała na ziemi złapałeś ją za brodę.- Jaka to okazja?- zapytałeś parząc jej w oczy, ona tylko zbliżyła się do twoich ust i wyszeptała.
- Żadna.- Zaskoczyła cię wskakując na ciebie z namiętnym pocałunkiem, który oddawałeś z niemałą chęcią. Łapiąc równowagę żebyście teraz nie pierdolnęli o ziemię jak ostatnie łamagi złapałeś się jej teraz ze stu procentową pewnością nagiego tyłeczka, jej ciepło promieniowało na ciebie nieziemskimi falami.  Jej język był ciepły i smakował miętą... o ta złodziejka, wyjadła ci mentosy! Wait, facet o czym ty kurwa teraz myślisz?! Chuj z tymi cuksami, teraz to ten cukiereczek powinien cię interesować! Ech... idiota, wracając. Jej ciało było rozpalone, była spragniona, ty także. Na chwilę oderwaliście się od siebie kiedy ściągała ci koszulkę wraz z bluzą typu "Hoody", gdyby mogła to pewnie ściągnęłaby od razu i spodnie wraz z bokserkami, ale no... SORRY pomimo że jestem narratorem, więc mogę wszystko to jednak musi być zachowany realizm... Co? . W mgnieniu oka zdecydowałeś że najszybszym miejscem do waszego spółkowania będzie stół, gdzie skierowałaś swoje kroki, co prawda łóżko było kilka kroków, ale raz za bardzo jesteście podnieceni, dwa jeszcze nigdy tak tego nie robiliście. Twoja partnerka przełożyła szybko świeczkę gdzieś tam, chuj z tym, chyba ją gasząc. Delikatnie ją położyłeś cały czas ją całując, jakoś pomiędzy tym wszystkim zacząłeś pieścić jej pierś nierównymi ruchami, ściskałeś, ugniatałeś, głaskałeś, szczególnie uwielbiała szczypanie na około sutka. Ze szczękiem klamry paska spuściłeś spodnie, Kasia już sięgała po szare, błyszczące opakowanie z logiem Dureksa, ale przytrzymałeś delikatnie jej nadgarstek, ona ze zdziwieniem spojrzała w twoje błyszczące, niebiesko- zielone oczy mówiące żeby się na razie wstrzymała. Ścisnęła lekko powieki cicho pojękując kiedy czule całowałeś czy podgryzając co jakiś czas jej piękny, jędrny brzuch. Doszedłeś aż do jej blond kłębuszka, którego drapałeś głaszcząc ją dłonią po udzie zmierzając powoli do jej jak mokrej oraz spragnionej kobiecości. Zacząłeś rozchylać jej wargi na co głośniej jęknęła coś mrucząc, nie słyszałeś dokładnie, ale na pewno chciała więcej. Zbliżyłeś twarz do niej czując jej zapach MMMMM zawsze przyprawiało cię to przyjemne zawroty, zasmakowałeś jej, najpierw jedynie z wierzchu tyle wystarczyło żeby obudziła się w tobie ta inna osoba. Drapieżnie dopadłeś jej głębi swoim językiem, na co wygięła się w łuk z już głośnym jękiem podniecenia. Czułeś to kiedy ściskała końcówkę twego języka. Twoje już nagie przyrodzenie przypomniało o sobie z kolejnym jękiem kobiety oraz kroplą spermy na czubku. Na ślepo, nie przerywając pieszczot sięgnąłeś po prezerwatywę, Spojrzałeś na nią kiedy drugą ręką szukając czegoś w kieszeni spodni, trzymała dłoń przy ustach starając się wygłuszyć to jak jej dobrze. Przerwałeś na chwilę zakładając zabezpieczenie, nie robiłeś tego nigdy nie uważnie, nie chcesz być ojcem... na razie. Wstałeś z kolan pochylając się nad nią z apaszką w dłoni, obwiązałeś ją czule na jej pięknych, błękitnych oczach szepcząc.- Niespodzianka mój cukiereczku.- Lekko się zaśmiała, nie broniła się, było to coś nowego i to chyba jeszcze bardzie ją podnieciło. Ocierając się o nią wczepiłeś się w jej usta namiętnym pocałunkiem... nie wiesz ile czasu tak spędziliście, ale było to stanowczo zbyt długi czas, drapieżnie, ale powoli wszedłeś w nią od razu do końca. Warknąłeś podniecony, pomimo że nie jesteś prawiczkiem to to uczucie zawsze było dla ciebie zadziwiające, Kasia pomimo że krzyknęła, miała łzy w oczach to była szczęśliwa. Poruszałeś się rytmicznie, przyspieszając co jakiś czas, twój cukiereczek wił się poruszając się pod tobą.
-____! _-___! Ja... - urwała łapiąc głęboki oddech, z całej siły ścisnęła się na tobie doprowadzając także i ciebie, Warknąłeś przeciągle i kiedy już miałeś wpaść w jej ramiona łapiąc oddech waszą świątynię zburzył przeciągły, nieziemsko piskliwy dźwięk dzwonka. Wkurwiony nie miłosiernie patrzysz na nadal oślepioną dziewczynę, która zdezorientowana zwróciła głowę w stronę źródła dźwięku.
-SPIERDALAJ!- Drzesz się nie chcąc rozstawać się z kochanką, która usiadła przytulając się do ciebie jedną ręką rozplątując węzeł.
-Policja, proszę otworzyć.-... O kurwa... jeżeli to ta suka przedzwoniła na pały to nasrasz jej na wycieraczkę.

Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 3 - Ślepota - Artzy [+18]


Kto by pomyślał, że ciemność jest słona.
    Tak, słona – czuła ten smak tak wyraźnie, jak nigdy dotąd, szczególnie, gdy wiedziona jakimś atawistycznym instynktem delikatnie rozwierała usta, by zaczerpnąć powietrza… Mrok jakby tylko czekał na tę okazję i usiłował wlać się jej do gardła, zostawiając po sobie jedynie gorzkawą słoność. Zresztą, nie poprzestawał tylko na tym. Nieosłonięte przecież niczym nozdrza, nieszczelnie domknięte powieki, powoli zużywające resztki tlenu płuca – dzięki nim właśnie piekł, szczypał, nie dając o sobie zapomnieć choćby przez sekundę…
    Dlaczego więc czuła dreszcz?
    Nie, nie przez zimno, choć wszechobecna czerń była najzimniejszą i bez wątpienia w owym zimnie najprzenikliwszą rzeczą, jaką nasza bohaterka miała okazję do tej pory doświadczyć. Nie, nie, nie. Czuła, że mrok, zaciskając się na jej gardle, naśladował jakieś niejasne wspomnienie sprzed czasów, gdy się tu znalazła. Czyjeś silne palce, robiące dokładnie to samo, za jej przyzwoleniem… Ha, na jej własną prośbę. Kiedy to było – minutę temu, dzień, miesiąc?
    Rok?
    Najwyraźniej ciemności nie wystarczało już jedynie ciało ofiary. Całą siłą wdzierała się do jej umysłu. Być może znalazła drogę na skróty do mózgu przez nos, tak jak mistrzowie mumifikacji, którymi młodsze koleżanki straszyli wszyscy starsi koledzy pod słońcem? No dobrze, może nie wszyscy, może tylko ten jeden jedyny. Jakimś dziwnym sposobem przeszył ją kolejny dreszcz, gdy pomyślała o jego palcach. To te, czy nie te…? Mrok nie próżnował, odbierając jej poza poczuciem czasu i przestrzeni także strzępki wspomnień, które jeszcze jakimś cudem ostały się w jej głowie.
    Przyjemność.
    Słowo to jakimś dziwnym sposobem wydawało się  idealną definicją stanu, który teraz czuła. Nie miała pojęcia, co dokładnie oznaczało, jednak świadomość tego, że mimo swojej zarówno fizycznej, jak i umysłowej ślepoty zdołała znaleźć określenie tego, co teraz przeżywała, pozwoliło jej z większym spokojem oddawać się wciąż rosnącemu w siłę drżeniu.
    Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że umieranie może być przyjemne.
    Kolejny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Po raz pierwszy od dawna poczuła ulgę. Nie musiała brać za siebie odpowiedzialności, próbować walczyć czy szukać równie innej, desperackiej metody uratowania swojej skóry. Ciemność zatroszczyła się o to za nią, zamykając ją szczelnie pod taflą wody i odcinając od wszelkich zewnętrznych problemów. Nawet ból płuc powoli zaczął maleć, mimo że jeszcze przed momentem myślała, iż rozerwie jej klatkę piersiową na strzępy.
    Coś musiało być z nią nie tak, i to już od dłuższego czasu. Przecież nikt ot tak nie pogodziłby się ze śmiercią, szczególnie będąc w jej wieku. Nie potrafiła określić go teraz przy pomocy liczb, jednak wiedziała, że była zdecydowanie za młoda, by po prostu umrzeć. W końcu jeszcze moment temu miała dziesięć lat i razem z mieszkającym obok chłopcem łapała motyle. Nie posiadali żadnych siatek przeznaczonych do tego celu, więc używali tego, w co wyposażyła je sama natura – dłoni. Pamiętała, jak delikatnie jego ręce obchodziły się z każdym owadem, jakie starania wkładał w to, by żadnemu z nich nie stała się choćby najmniejsza krzywda…
    Z jaką siłą te same ręce zacisnęły się na jej szyi i z jaką uwagą obserwował, jak jej skóra powoli przybiera purpurową barwę.
    Kolejne ocalałe wspomnienie mile połechtało mózg kobiety, zanim i ono zostało pochłonięte przez czujną czerń. Teraz jesteś tylko ze mną, zdawała się szeptać na ucho swojej ofiary, nie powinnaś w tak intymnym momencie myśleć o kimś innym, czyż nie? Jakby na potwierdzenie tych niewypowiedzianych wszakże słów, przyjemna fala ciepła rozeszła się po wychłodzonym ciele dziewczyny.
    To uczucie było lepsze od jakichkolwiek zabaw w jego pokoju na poddaszu, nawet tych przeplatanych pocałunkami i dotykiem dłoni nie ograniczającym się jedynie do szyi.
    W końcu zdecydowała się otworzyć oczy, zapominając o pieczeniu czy jakimkolwiek innym dyskomforcie. Chciała spojrzeć prosto w mrok, zobaczyć istotę tak ściśle oplatającą ją od pasa w górę. Zebrała całą swoją siłę i zdołała uchylić zaciśnięte z całej siły powieki… Jakże wielkie było jej rozczarowanie, gdy zamiast mistycznej czerni ujrzała feerię barw, najzwyklejszych w świecie kolorów. Nie była już wcale wybranką jakiejś mistycznej siły, a jedynie nastolatką w tanim bikini, przez własną nieuwagę porwaną przez prądy morskie. Ciekawe, czy jej przyjaciel jej szuka. Czy te same oczy, podziwiające motyle i sine z braku powietrza twarze, próbują ją dostrzec w toni wodnej? Zawsze nosił przy sobie okulary pływackie, sól morska nie powinna być więc żadnym problemem…
    Ciemność przybyła po raz ostatni, wypychając z płuc ostatnie krzty powietrza.
    Kto by pomyślał, że jest słona.


Autor: Artzy
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 3 - Ślepota (Undercoat x Underfacade) - Wichan

Autor obrazka: Kaweii

oobe - Eksterioryzacja (ang. out-of-body experience – OBE, rzadziej OOBE, doświadczenie poza ciałem) – wrażenie postrzegania świata spoza własnego ciała fizycznego.


Sans z Underfacade nazywany także cae sans'em lub blind sans'em był ślepy od urodzenia, a przynajmniej tak myślał. Od niedawna skrycie podkochiwał się w Sansie z Undercoat, który zawsze służył mu pomocą i był jego najlepszym przyjacielem. W prawdzie naturalnie miał wyczulone zmysły, ale na swojego crasha dużo bardziej. Z kilometra wyczuwał, że ten się zbliża, więc uznał, że jego dusza po prostu musiała przyciągać tę jedyną. Jednak sytuacja wczorajszego dnia odwróciła ich relacje o 180 stopni. A więc, poranek zaczął się jak zwykle. Cea zjadł śniadanie i zadzwonił do przyjaciela proponując mu spotkanie w parku, na co tamten się zgodził. Przyszedł punkt 10.00 i czekał. I czekał. Zaczynał się niecierpliwić i nawet nie zauważył kiedy usnął na ławce. Śniło mu się, że upuszcza lody w gałce na trawę po czym doznał Oobe*. To była jedyna sytuacja, w której coś widział, więc postanowił odnaleźć Sansa. Nie było go nigdzie w okolicy parku i jego domu, więc postanowił zaryzykować i wejść do środka, gdy nagle powrócił do ciała. Jakiś dzieciak uderzył go piłką wybudzając z transu. Pomyślał, że tak punktualnemu potworowi musiało wydarzyć się coś złego i poszedł do jego domu na piechotę. Wszedł po schodach na czwarte piętro i poczuł jak jego dusza delikatnie pulsuje. Zignorował to, jednak im bliżej był tym to odczucie było silniejsze. Na ósmym piętrze ciężko mu się chodziło, bo mrowienie przeszywało całe jego ciało, ale w końcu dotarł do drzwi i zapukał. Czekał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Wiedział, że on tam jest i coś nie gra. Na szczęście znał położenie skrytki na klucze i od razu otworzył drzwi wchodząc do mieszkania. Czuł jakby coś stanęło mu w gardle i nie mógł zawołać Sansa, więc zaczął przeszukiwać dom. Gdy zbliżył się do drzwi sypialni zaczął słyszeć ciche jęki i pomruki. Od razu wiedział co jest grane i usiadł pod drzwiami czekając aż ten skończy, jednak znowu się znużył i dostał kolejnego oobe. W przeciwieństwie do swojej eleganckiej natury nie dbał teraz o sumienie i od razu udał się do sypialni kładąc się obok Sansa. Ten się masturbował jęcząc imię przyjaciela. Gdy Blind to usłyszał oniemiał, ale szybko zrozumiał, że jego uczucie jest odwzajemniane. Bardzo się ucieszył i chciał przytulić ukochanego zapominając, że jest bez ciała, jednak ten jakoś zauważył jego obecność, bo otworzył oczy i spojrzał na niego.
-Cae!? - spytał zaskoczony. Jednak ten nie odpowiedział, tylko się na niego patrzał. Sans usiadł i zaczął się przyglądać tej bezcielesnej formie.
-Masz piękne oczy. - stwierdził szczerze, bo pierwszy raz je widział. Chciał go dotknąć, jednak jego ręka przeniknęła przez jego ramię.
-Ooh... - jęknął z rozczarowaniem Sans całkowicie zapominając o tym, że jest nagi. Po prostu chciał teraz mieć Blind'a przy sobie.
-Przyjdź tu... proszę. Jak na zawołanie ten rozpłynął się w powietrzu i po jakiejś minucie drzwi się otworzyły. Cae stanął w progu.
-Cz-cześć. - był cały zarumieniony.
-Mogę wytłumaczyć... - zaczął, ale Blind mu przerwał łącząc ich w namiętnym pocałunku. Sans praktycznie rzucił się na Cae jak drapieżnik na zwierzynę. Wzajemnie się obściskiwali i całowali z wielką pasją.
-Kocham Cię Blind, zawsze Cię kochałem
-Też Cię kocham. Złączyli się czołami i trwali tak kilkanaście minut.
Autor: Wichan
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 3 - Ślepota [+18]

Notka od autora: Jest to opowiadanie osadzone w realiach gry Guild Wars Factions. Oh ile lat ja poświęciłam tej sieciówce to nawet nie zliczę. Historia dotyczy przeszłości Shiro - głównego bossa w kampanii do pokonania. Raczej jego przeszłości. Grając w tę część przeboleć nie mogłam, że zmienić stron się nie da, bo ... bo cóż. Khem. Parować go będę z Ib. Klasa rytualistka. 

Ktoś błędnie może zakładać, że w świecie gdzie na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo, najbezpieczniejszym miejscem będzie królewski pałac. Strzeżony przez zastępy uzbrojonych po zęby wojowników, z dwiema wielkimi szkołami magii dla kapłanów. Trzema salami treningowymi dla Zabójców, biblioteką która zawiera magię gwiazd i wielkim murem który odgradza Kitaj od wojny domowej Kurzników i Luxonów. Ib jako nadworna rytualistka wiedziała, że całe to założenie jest garści psi kłaków warte. 
Była niewidoma. Nie urodziła się taką, oczywiście. Dobrowolnie i świadomie poddała się rytuałowi, który ją oślepił. Tracąc widzenie tego świata, zyskała widzenie tego niewidocznego. Od teraz dostrzega duchy, potwory astralne, bywa, że miewa widzenia i silne przeczucia. Zrobiła to nie dlatego, że chciała być rytualistą. Co to to nie. Chciała być przy nim. Przy Shiro. Od niepamiętnej młodości zawsze wykazywał dar do walki. Szybko stał się fechmistrzem, opanował niemalże do perfekcji jazdę na koniu, przynosił do wioski największe łupy, polował na potwory i dzikie zwierzęta. 
Jak to się dzieje, że choć rodzimy się pozornie równi, to już w pierwszych latach naszego życia ta cała równość się zaciera? Shiro, ukochany Shiro szybko dostał się do wojska. Ib nie chciała zostać sama, nie umiała walczyć a jej naturalnie słabe i chorowite ciało nie zniosłoby treningu. 
-Pójdź ze mną do pałacu - powiadomił ją pewnego wieczora, kiedy wyczerpani seksem leżeli na posłaniu ze skóry kirin.
-I co ja tam będę robić? - palcami przesunęła po jego klatce piersiowej. Kolejna blizna, tym razem nawet dobrze zszyta. Shiro nie patrzył na nią, nigdy na nią nie patrzył. Ani dosłownie, ani w przenośni. Zaślepiony marzeniem stania się najpotężniejszym wojownikiem jaki stąpał po Kitaju. Pragnął znaleźć się pośród Gwiazd, wiecznie czczony i wiecznie pamiętany. 
Tak jak powiedział, zabrał ją ze sobą. Wraz ze swoim awansem na wyższy stopień w wojsku, przedstawił ją kaście kapłańskiej. "Szkoda będzie tych pięknych oczu" rzucił jeden łapiąc ją za brodę i obracając dokładnie. Okazała się być całkiem dobra w tym, do czego wybrał ją Shiro. Zaklęcia łapała szybko. Skupić się nad własną maną potrafiła dość dobrze i dość długo. Jak na nowicjusza potrafiła przyzwać pięć duchów jednocześnie. Nie widziała ich jeszcze, słyszała tylko szczękanie kajdanami. Przerażało ją to. Myślała, że przyzywa duchy nieszczęśników, którzy nie mogą udać się ani do nieba, ani do piekła. Później, po latach okazało się jednak, że są to dusze jej bliskich, tych którzy z różnych powodów postanowili ją chronić. Kajdany nakłada sama na nich, tak aby nie uciekli i nie stanowili zagrożenia dla żywych. 
Płakała tamtej nocy i poranka w jego ramionach. Nie dbała o to, że Shiro śmierdział, bo przyszedł do niej zaraz po wybranej bitwie. Pozwoliła, aby jej białe szaty umazały się krwią. Płakała. Nie chciała przyzywać duchów. Nie chciała zadawać im cierpienia i co więcej, nie chciała własnej rodziny zakuwać w kajdany. Lecz... Po kilku dniach, złamała swoje obietnice. Przyzwała jednego z nich. Nadal tylko dyszenie i kajdany. Dyszenie i kajdany. 
-Chyba powinnaś przejść rytuał odzyskania wzroku. - rzucił za nią Shiro. Też to słyszał. Miało to miejsce po kolejnej wybranej bitwie. Stał nago oparty o filar podtrzymujący czerwony dach. Ib odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła delikatnie.
-Chyba raczej utraty - jęknęła smutno. Wojownik podszedł do niej. Poparzona twarz, ciało całe w bliznach, świecące głębią i mądrością oczy, czarne włosy. Chciała go zapamiętać, najdokładniej jak się da. Stanęła na palcach i pocałowała jego spierzchnięte wargi. Raz. Drugi. Trzeci. Czwarty oddał. Objął ją w talii i mocno do siebie przytulił. Była taka mała, taka zimna w porównaniu z jego umięśnionym ciałem. Podniósł ją bez najmniejszego problemu, zaniósł na wspólne łoże i ....
-WAAAAAHHHHHHGGGGGGGG - zawył duch
-Możesz go odwołać?
-Oh, wybacz... - zamknęła oczy i po chwili zniknęły zawodzenia, jęki potępionej duszy i kajdany. Shiro powrócił do swojego dzieła. Ostrożnie, jakby miał zaraz zrobić jej krzywdę, odgarnął włosy z twarzy kobiety. Popatrzył głęboko w jej oczy, niebawem, znikną. Będą białe. Kolor, musi zapamiętać kolor jej oczu. Dłoń tym czasem zawędrowała bezpośrednio tam, gdzie chciała. Wsunął palce pod materiał spódnicy i zacisnął rękę na kobiecości. Jeszcze nie była na niego gotowa. Jeszcze nie. Choć lada chwila to się zmieni. Ib przyglądała się uważnie, jak kochanek, ten przed którym drżą wrogowie. Ten, który niedługo stanie się osobistym ochroniarzem cesarza, ten wspaniały i bohaterski, teraz sunie językiem po jej obojczykach, zatacza koła dookoła aureoli na piersiach, potem w dół, w dół, chwilę poświęca pępuszkowi i na kilka centymetrów od kobiecości podnosi głowę i uśmiecha się. Ib się rumieni, dyszy, czeka, pragnie. Niewiele jej trzeba, być może dlatego że naprawdę pragnie Shiro. Dlaczego on? Dlaczego ona? Nie zadręcza się już tymi pytaniami.
-Aaaagghhhh - jęknęła wykrzywiając się do tyłu, gdy gorący język wsunął się w jej kobiecość. Zacisnęła ręce na prześcieradle. Robili to już setki razy. Shiro dokładnie wiedział gdzie i jak ją dotykać. Wiedział, że lubi jak wsuwa dłonie pod jej pośladki i delikatnie je ściska podczas pracy językiem. Wie, że nie lubi jak się ją gryzie po płatkach, za to lubi gdy zasysa czule jej guziczek. Wie, że uwielbia i nienawidzi jednocześnie, gdy po prostu sunie językiem w górę i w dół po jej wejściu, nie korzystając z niego. Jak gość, który tylko puka, lecz progu nie przekroczy. Wojownik nie przestawał, nawet kiedy była już dość mokra. Wsunął w nią dwa palce. To i tak dużo dla niej. Seks z nim zawsze był dla niej bolesny, zawsze była ciasna, zawsze płytka. Niestety los chciał, że tutaj się nie dobrali. Shiro musiał więc poświęcać jej zawsze bardzo dużo czasu, aby przygotować ją na tyle, na ile się dało 
Gdy doszła, jęcząc, wijąc się pod nim, cała spocona, ze stróżką śliny lejącą się po brodzie. Wtedy, dopiero wtedy usiadł, podniósł ja prawie jak bezwładną lalkę i w pozycji siedzącej nadział na siebie rękami podtrzymując jej plecy by nie opadła. Oplotła go nogami, ręce zarzuciła na jego ramiona, palcami chwytając za długie, czarne włosy mężczyzny. Jęczała, raz za razem z bólu wgryzając się w jego ramię. Odpowiadał tym samym. Upojne chwile skończyły się bladym świtem, gdy oboje wykończeni dyszeli głęboko wtuleni w swoje ciała.
W ten dzień, gdy wspólnie udali się do świątyni, Shiro wyjawił Ib co bo spotyka od kilku miesięcy. Albo raczej kto. Rytualistka, która nie nosiła szat nadwornych. Mówiła mu o wizjach jakie miała, które dotyczyły jego osoby. Mówiła o wygranych bitwach, mówiła o bełtach na jakie ma uważać i na przyjaciół których powinien się wystrzegać. We wszystkim miała rację. Najstraszniejsze jednak było to, co ujrzała ostatnio. Gdy zostanie nadwornym ochroniarzem jego cesarskiej mości zostanie zgładzony trzy dni później na święcie Duchów w głównej świątyni Kitaju. Dlaczego? Shiro był potężny, właśnie ta potęga przerażała wszystkich. Mimo jego zasług i dobrych intencji, wedle relacji wieszczki, sam cesarz miał tworzyć spisek przeciwko wojownikowi.
-Nie uważasz, że to jest podstęp? Kurznicy, Luxoni, czy pozostali z innych światów. Nordowie chociażby! Każdy mógł nająć niewidomą, albo zbiegłego rytualistę aby cię o tym poinformować! - Ib wyrwała swoją rękę z jego. Shiro spuścił głowę i nic nie powiedział. Nie umiał rozmawiać o własnych uczuciach. Ale czuł... czuł zwątpienie, skutek, zdziwienie, że Ib zareagowała tak agresywnie. A ona po prostu była szczęśliwa i .. i on.. bała się utraty tego wszystkiego tak bardzo, że złościła się na samą sugestię, że coś może się zmienić. 
Tego wieczoru, Shiro został wysłany na kolejną bitwę, miał stać w pierwszym szeregu pierwszej linii obronnej. Biorąc pod uwagę jego pozycję na froncie... może tamta wieszczka miała jednak rację?
Kiedy go nie było Ib została ogolona i za pomocą magicznego rytuału oślepiona. Od teraz widziała już twarze przyzwanych przez siebie krewnych. Wykrzywione w bólu, z pustymi oczodołami, szeroko otworzonymi ustami, czarnym wnętrzem. Kajdany nie tyle blokowały ich ruchy co wyrastały z ciała i wrastały w podłoże. Duchy wiły się, krzyczały i szeptały. Mimo jednak ich strasznego wyglądu, mimo paskudnych dźwięków jakie słyszała, była pewna, że każdy zrobi dokładnie to co powie. Oczywiście, rodzajów duchów było kilka. Te jakie atakowały wroga. Te jakie wysysały z niego życie i dawały je jej. Te które służyły jako zwiadowcy... Oh, wiele, wiele ich było. Z ta mocą, mogła nie tylko służyć w świątyni,, ale w końcu przydać się Shiro na kampanii wojennej! 
Od tego czasu minął rok. Seks z nim nie różnił się niczym. Poza tym, że go nie widziała. Nadal był szorstki i obchodził się z nią delikatnie, najdelikatniej jak umiał. Sunął palcami po ciele, bardzo często głaskał jej gołą głowę i powieki. Myślał, bardzo głęboko myślał i nie dzielił się z nią tymi myślami. W tym czasie był posyłany na każdy możliwy front, zawsze w pierwszej linii atakujących albo broniących. Było mu powierzany korpus straceńców na bardzo niebezpieczne misje, z których mało kto wracał żyw. Shiro zawsze. 
-Chce się mnie pozbyć - mówił
-Wysyła cię tam, bo wie, że tylko ty sprostasz niebezpiecznym misjom - mówiła Ib. Nie wierzyła i nie chciała uwierzyć, że ich miłościwy cesarz, ten który zaprowadził pokój w ich państwie i dzielnie stoi na straży dobrobytu całego Kitaju, chciałby w tak brudny sposób pozbyć się swojego najlepszego wojownika. 
A jednak, na trzy dni przed świętem Kitaju, wydarzyło się coś, czego Ib nie wiedziała. Skrytobójca zawiódł. Opłacony z kiesy cesarza spoczął na dnie jadeitowego morza. Shiro podjął decyzję. 
-Ib - rzucił nim wyszli na promenadę pełną wojowników i cesarza odzianego w królewski błękit - Zamierzam zabić naszego władcę nim on zabije mnie - mówił to z powagą, której się bała - Jeżeli wejdziesz mi w drogę.... - tutaj się zawahał - ... podzielisz jego los. Zabiję go, wchłonę jego duszę i pozostałych wojowników. Drzwi do świątyni będą zamknięte, dlatego nie ruszaj się. Uciekniemy bocznym wyjściem. Uciekniemy a nim się dowiedzą, co się stało, my będziemy już daleko. Poszukamy schronienia... nawet u Luxonów, nawet u Kurzników. Obojętnie u kogo. - dziewczyna nic nie odpowiadała. Nie wierzyła i nie chciała wierzyć temu co się stanie. Potrząsnęła głową, koraliki na jej nakryciu głowy zakołysały się delikatnie. Zaprzeczyła - Zrobię to i wiesz, że nikt mnie nie powstrzyma - po tych słowach pocałował ją czule i namiętnie - Dlatego nie wchodź mi w drogę - Pierwszy raz w swoim życiu.... Ib.... bała się Shiro. 

Tutaj jest intro do gry. Starałam się to tak napisać, aby opowiadanie wraz z intrem zlewało się w całość. Dlatego proszę rzucić na to okiem. 
I tak, kobieta bijąca w dzwon, to jest Ib. 
Share:

2 września 2017

Zboczony Wrzesień - Dzień 2 - Wściekłość - Wichan

Autor obrazka: Kaweii

Cross i Dream od kilku miesięcy byli w oficjalnym związku, a ten pierwszy nie mógł już dłużej czekać i postanowił się oświadczyć. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tak łatwo dało się znaleźć ukochanego. Nasz bohater miał świadomość, że jego chłopak ma bardzo dużo pracy i może być w wielu miejscach, ale martwiło go to, że szuka już znacznie dłużej niż zazwyczaj i nadal nie ma efektów. Zaczął się poważnie zastanawiać czy z Dream'em jest wszystko w porządku, ale gdy na swojej drodze spotkał Nightmare'a obawiał się najgorszego.
-Cześć stary druchu, jak leci? - spytał czarny potwór.
-Gdzie jest Dream?
-Mój brat? - zgrywał się Nightmare
-Gdzie, on, jest!? - Cross próbował zachować spokój.
-Tam, gdzie reszta takich śmieci ma swoje miejsce. Nie znajdziesz go.
-Co mu zrobiłeś!? - Dostał drgawek ze złości.
-Nie bój żaby, żyje. Tylko go przetrzymam na pewien czas. Cross się odrobinę uspokoił, bo to jedyna dobra informacja jaką posiadał.
-Czego chcesz? 
-Abyś się mu nie oświadczał.
-S-skąd ty... dlaczego? - pytał wyraźnie zaskoczony.
-Nie zapominaj, że jestem spokrewniony z Dream'em i mam te moce co on. Widzę twoje sny i marzenia, chociaż preferuję koszmary - zaśmiał się - a nie chcę, żebyś mu się oświadczał, bo jeżeli zostaniecie parą na stałe to trudniej mi będzie was zniszczyć.
Cross milczał przez chwilę, po czym wyczarował swój największy nóż.
-Jak śmiesz głupia kurwo!? - rzucił się w stronę przeciwnika.
-Hej, byliśmy wspólnikami pamiętasz? Zawsze byłem od ciebie silniejszy - Nightmare uniknął ciosu i związał nogi Cross'a mackami, tak aby ten wywrócił się na ziemię - Myślałeś, że masz jakiekolwiek szanse? Śmieszne... - przyszpilił go do muru i związał nadgarstki. 
-Puszczaj tępy chuju! Wypuść Dream'a! Zostaw nas w spokoju! Cross bezskutecznie się szarpał, gdy Nightmare mocniej go związywał mackami. 
-Nie utrudniaj to pójdzie szybciej - mówiąc ostatnie słowo uderzył nim w ziemię tak, aby ten klęczał przodem do niego.
-Zabieraj te cholerne macki! - krzyknął Cross.
-Wolę nie.
-Pieprz się! 
-Ja mam się pieprzyć? A co powiesz na to, abym wypieprzył Ciebie? Na to Cross nie odpowiedział, bo jedna z macek zakneblowała mu usta. Nightmare podszedł bliżej i zerwał jego kurtkę i koszulkę, na co ten próbował się bezskutecznie wyrwać. Następnie polizał go po mostku i zdjął mu spodnie. 
-Teraz będziesz spał - powiedział i uderzył Cross'a z całej siły z główki.

Time Skip 4 godziny

Cross obudził się w całkowitej ciemności, wstał i próbował iść, ale powstrzymywały go kajdany na kostkach. Strasznie go wszystko bolało. Po kilkunastu minutach światło się zapaliło, a na środku małego pomieszczenia stał Nightmare.
-Witajcie gołąbeczki! - pomachał do wszystkich. Jak na zawołanie Cross zaczął się rozglądać po pomieszczeniu i przyglądać się innym porwanym Sansom, a było ich z dziesięciu. Modlił się, żeby nie było tam Dream'a i nie pomylił się z czego był zadowolony. Po przywitaniu się w każdym z osobna Nightmare pstryknął placami i w jednej chwili pojawili się kolejno: Horror, SwapFell, Dust, Unfresh i Brasberry.
-Przynieście naszego specjalnego gościa i zaczynamy zabawę. Dwóch się teleportowało, aby po kilku sekundach pojawić się z Dream'em na rękach. Cross zamarł. 
-Od kogo chcecie zachąć chłopcy? Na to pytanie każdy wypowiedział inne imię, więc Nightmare postanowił wylosować.
-Ene due rike fake ty! - powiedział wskazując na Sansa z Lamiatale - weźcie go we trzech, bo gadzina jest silna. Tamci popatrzyli po sobie i zaczęli przywiązywać jego ogon do ziemi. Cross był bardzo zły, bo nic nie mógł zrobić, a Lamia nawet się nie wyrywał. Najprawdopodobniej już całkowicie go złamali. Dust podszedł do niego i wymazał drobny otwór na początku ogona po czym włożył w niego dwa palce, na co ten syknął. Jego oprawca się nie patyczkował i od razu przeszedł do sedna, gdy Brasberry z Horrorem pilnowali ogona i rąk Lamii. Złapał go za język po czym dał mu głęboki pocałunek, a Cross aż się gotował. Murder rozebrał się od pasa w dół i gwałtownie wszedł w swoją ofiarę. Bardzo szybko się poruszał, a w pokoju czuć było przerażenie i satysfakcję w jednym. Krzyki i jęki były słyszalne w każdym kącie, jednak nikt nie reagował. Trochę to potrwało zanim doszli. 
-Koniec rozgrzewki, pora na wyzwanie - powiedział Nightmare podchodząc do Cross'a - ktoś tu ma wściekliznę? Jego współpracownicy zaśmiali się złowieszczo i podeszli w stronę więźnia. Brasberry położył Dream'a trochę poza zasięgiem łańcucha, tak aby Cross nie mógł go dotknąć. 
-Start! - Krzyknął Nightmare - bawcie się dobrze, a ja załatwię nam nowy towar. Wszyscy Sansowie patrzyli wtedy na niego z nadzieją w oczach, aby tylko ich nie wybrał. Ten to wychwycił i powiedział:
-Nie martwcie się, wami zajmę się kiedy indziej, dzisiaj mamy zabawkę specjalną - wyszczerzył się - chłopcy, wiecie co robić. Ja idę - dokończył po czym się teleportował. Unfresh spoliczkował Dream'a z całej siły, aby się wybudził ze śpiączki.
-N-nie... - wyszeptał z łzami w oczach widząc Cross'a.
-Chyba nie myślałeś, że ty nam wystarczysz - zaśmiał się Horror oblizując wargi. Wszyscy zebrali się przy kochankach i się rozebrali. Zaczął SwapFell liżąc i obmacując Dream'a. Po nim dołączył się Brasberry gładząc jego miednicę i kości udowe. W między czasie Cross'em zajmowali się Horror i Dust.
-Nie bój się, będzie fajnie - powiedzieli synchronicznie. Pierwszy założył mu kajdanki za plecami, a drugi wydał rozkaz:
-Ssij
-Pierdol się - wysyczał. Dust był wyraźnie niezadowolony i uderzył go szpicrutą w twarz. Wtedy ten otworzył usta z łzami w oczach.
-Dobra, mała dziwka - powiedział zadowolony Murder po czym wszedł cały aż do gardła. Chociaż Cross już od dawna miał pakt z Charą, to reszta jej charakteru w nim pozostała, a szczególnie agresja nad którą było ciężko zapanować. Cierpliwie czekał, aż Dust zacznie dochodzić, żeby wdrożyć plan w życie. Minęło raptem 5 minut, aż nagle Cross zaczął atakować. Zacisnął szczękę i... odgryzł penisa swojego oprawcy. Ten wrzasnął i uciskając ranę gdzieś się teleportował. Jeden z pięciu załatwiony pomyślał Cross czując jak odzywa się w nim jego dawne usposobienie. 
-Tyyy... - powiedzieli czterej pozostali idąc w jego stronę, jednak on odzyskał wystarczającą ilość energii, aby się bronić. Stworzył nóż i jednym uderzeniem zniszczył swoje kajdany obierając nowy cel. Był to Brasberry, który nawet nie przestał torturować Dream'a. Cross podbiegł do niego i przebił go na wylot spopielając. 
-Odpierdolcie się wszyscy! - wrzasnął patrząc na pozostałych. Horrora honor nigdy nie obchodził, więc się wycofał, ale Unfresh i SwapFell nie dali za wygraną i pobiegli na Cross'a z kośćmi. Ten się bronił ile mógł, jednak po zadaniu i odebraniu kilkudziesięciu ciosów znowu opadał z sił. Gdy jego przeciwnicy mieli zadać ostateczny atak słychać było gwizd z drugiego końca sali. To był Dream ze swoim Blasterem, najwyraźniej narkotyki jakimi go odurzono przestały działać. SwapFell rzucił się na niego, jednak poległ po jednym strzale z blastera, ale Unfresh był mądrzejszy i udało mu się wziąć Cross'a za zakładnika. Przyszpilił go do ściany i patrzył na reakcję Dream'a ale nie doczekał się jej, bo został przebity kością przez PC Sansa, który był przykuty tuż obok. Po chwili ciszy kochankowie podbiegli do siebie aby złączyć się w pełnym miłości uścisku i oświadczyli, że zanim Nightmare wróci zdążą wszystkich wypuścić.

Autor: Wichan
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 2 - Wściekłość

Notka od autora: Wiecie jakie to dziwne uczucie, kiedy pomysł na kolejny rozdział pojawia się wam w starym, naprawdę starym fanficku? Faza na Death Note trzymała mnie chyba najdłużej  jak do tej pory. Bite siedem lat jak nie więcej. Napisałam ponad pięćset stron opowiadania a to wszystko przez trzy lata. Historia dotyczyła Kiki zwanej Fiołkiem, wnuczka Watariego wychowana u boku L. 
Niżej znajduje się opening do jednej z części opowiadania jaki zrobiła daaawno temu.

Ciche bity dobiegały z kolorowego teledysku muzycznego. Kiki siedziała na fotelu z nogami przerzuconymi przez podłokietnik, w ustach obracała czereśnię. Wynoszona koszula i krótkie spodenki to była jej piżama. L nie był lepszy, zajmował miejsce na kanapie. Albo właściwie to całą kanapę. Leżał na niej i jedną podgiętą nogą, beznamiętnie śledząc zmieniające się obrazy na ekranie.
Ani ona, ani on nie wiedzieli dokładnie kiedy przestali patrzeć na drugiego w sposób inny niż dziecięcy. Wychowani razem, obok siebie, niczym rodzeństwo powoli zaczynali odkrywać, że coś w ich relacji się zmieniło. Bardzo dawno, oczywiście. Pomijając kwestię dorastania i cały nastoletni bunt, które żadne z nich nie przechodziło aż tak wyraźnie.. Bo wtedy wiedzieli. Znaczy się L wiedział. L zawsze wiedział. Mutacja obniżyła mu głos, zniknęły dziecięce rysy twarzy, gwałtownie urósł, buzia przestała być taka gładka i nienaruszona. Kiki zrobiła się talia, uwydatniły biodra i piersi. Miała dawno za sobą etap trądziku młodzieńczego, lecz do teraz musiała walczyć z nowymi problemami okresu dojrzewania.
Jak więc do tego doszło, że teraz żadne z nich nie wiedziało co ma zrobić z własnymi uczuciami i pragnieniami? Mimo swojej wiedzy L nie wiedział, kiedy jego emocjonalna, zapomniana i ledwo żywa część osobowości przestała patrzeć na Fiołka, jak na słodką i uśmiechniętą towarzyszkę, która choć nie rozumiała co do niej mówił, zawsze go słuchała i wypełniała dokładnie to co jej powiedział. Ona natomiast nie próbowała nawet znaleźć powodów, przez które ukradkiem wącha jego koszulę, albo śni dziwaczne sny, których treści wolałaby nikomu nie zdradzać. Najgorsze jednak było udawanie.
Udawali, że nic się nie zmieniło. Dorastanie w sierocińcu Wammy's House. Późniejsza przeprowadzka do Angeliki i Edwarda, rozstanie z literowcami i rozdzielenie z B i S.... Tak, wtedy jeszcze traktowali się jak dzieci, jak rodzeństwo, nie patrzyli na siebie seksualnie, w żadnym razie. Fiołek sięgnęła po kolejna czereśnię, natomiast L westchnął ciężko.
Pszczółki i kwiatki nie były potrzebne, o nie. Oboje wiedzieli jak to się robi od dawna. Z punktu widzenia teoretycznego i biologicznego. Znaczy się, we wszystkim, to Fiołek miała bądź co bądź większe doświadczenie niż L. Gdyby B wtedy jej nie wygonił, gdyby po namiętnych pocałunkach po prostu nie kazał jej wyjść może teraz byłaby.... Potrząsnęła głową do własnych myśli. Kochała B i kochała L. To pewne. Ich obu. Wygląd nie miał tutaj nic do rzeczy bo wyglądali kurwa identycznie. Bracia bliźniacy. Połknęła pestkę z niesmakiem. Czy człowiek może kochać w znaczeniu emocjonalnym i fizycznym więcej niż jedną osobę i nadal będzie to szczere, piękne i czyste uczucie? Fakt, że bracia się nienawidzili nic nie ułatwiał. Kiki czuła się jak kurwa. Choć zdarzenie z B miało miejsce trzy miesiące temu, od tego czasu ten się do nikogo nie odzywa, przepadł, wyparował, zniknął... Aż tak bardzo jej nie chciał? Ale skoro nie chciał, to dlaczego całował? Warknęła do siebie.
-Myślałem, że lubisz tę bajkę - usłyszała cichy głos L. Popatrzyła na niego i zaśmiała się nerwowo siląc na uśmiech zakłopotania
-Bo lubię, po prostu... myślałam.
-O czym? - Nie chciała... albo raczej, nie umiała go okłamywać. Nie dlatego, aby nie umiała kłamać, bo umiała. Lecz po prostu L instynktownie wiedział kiedy dziewczyna coś ukrywa albo wręcz łże. Zaśmiała się nerwowo.
-Możemy oglądać dalej? - odpowiedziała jej cisza. Zła, narastająca, taka "głośna" cisza, podczas której masz ochotę uderzyć z pięści w cokolwiek i krzyknąć "DOŚĆ".-L... - wyszeptała w końcu czując, że oszaleje. Popatrzyła w jego stronę na stolik odkładając miskę z owocami. -Mogę zadać ci pytanie? - opowiedziała jej cisza. Czyli daje zielone światło. To dobrze - Podobam Ci się? - czekała i się nie doczekała odpowiedzi. Poczuła się bardzo głupio i odwróciła wzrok szybko - Zapo...
-Jeżeli pytasz się mnie, czy obiektywnie jesteś ładna, odpowiem, że tak. Jeżeli pytasz się mnie, czy subiektywnie uważam cię za atrakcyjną, odpowiem, że tak.
-Oh... - zarumieniła się - Dz-dziękuję....
-Ale?
-Ale nie o ten rodzaj "podobania" mi chodzi - bąknęła skrępowana
-O....
-Nyhym. Więc?
-Tak.
-Co tak?
-W znaczeniu seksualnym również uważam cię za atrakcyjną kobietę. Twoje szerokie biodra nadają się do rodzenia, zaś piersi zdają się pomieścić odpowiednią ilość mleka dla wykarmienia potomstwa...
-.... Dla naszego dobra, potraktuję to jako komplement. Dobrze?
-Tak będzie chyba najlepiej.. - i kolejna dawka ciszy. Znaczy się nie kompletnej. Nadal świecił się telewizor a na nim właśnie Gejsza oznajmiała swojemu kochankowi, że muszą wspólnie uciec. Fiołek znowu zerknęła na L tym razem postanawiając zniszczyć dzielącą ich odległość. Wstała, podeszła do kanapy i usiadła na wysokości jego bioder. Mężczyzna przyglądał się jej w milczeniu.
-Dlaczego zawsze taki jesteś?
-Jaki?
-Opanowany, spokojny, cichy.... Jakbyś nic nie czuł - mówiła biorąc jego rękę w swoje dłonie. Był zdecydowanie od niej większy. Czuła pod delikatnymi opuszkami jego chropowatą skórę. Wyraźnie brakowało mu witamin, a ona nie wiedziała już, jak zmuszać go do połykania tabletek. - Mówisz, że uważasz mnie za atrakcyjną seksualnie i obiektywnie i ... ale nic nie robisz. Dlaczego?
-Chcesz abym coś zrobił?
-Nie... tak... nie wiem... nie wiem właściwie dlaczego rozmawiam z tobą na ten temat - teraz to się rumieniła - Po prostu, kiedy byłam z twoim bratem on był.... - fioletowe oczy zerknęły zza czarnych kosmyków na L badając wyraz jego twarzy. Nic - .... on był znacznie bardziej... no nie wiem.... drapieżny?
-Jedyne co pamiętam z tego wieczora, to to, że wróciłaś późno w nocy i dwa dni przepłakałaś w sypialni. - O, no racja... - Ale wiem, że do niczego nie doszło - dodał po chwili wahania.
-Skąd?
-B mi powiedział co zaszło. Mogę o nim powiedzieć wiele, ale nie to, że jest kłamcą.
-Oh... - zadrżała. - ... to dobrze.... Uhm... - L popatrzył na nią i niepewnie, ostrożnie zacisnął palce na jej rękach. On jej nie wygoni, tego była pewna. Lecz czy w takich okolicznościach nie wygląda to tak, że jeden ją odtrącił, to biednie do drugiego? Tak, zdecydowanie wygląda jak puszczalska kurwa. Czuje się jak ladacznica, a jednocześnie.. L wie. On wie. On zawsze wie. On zawsze wiedział. On zawsze będzie wiedzieć. Rozumie ją lepiej niż ona samą siebie. Mimo tej wiedzy dotyka ją teraz bez obrzydzenia, raczej niepewnie, nieśmiało.
-Jaka jest najważniejsza część każdego samochodu? - zapytał nagle. Dziewczyna zmarszczyła brwi. To jakaś gra słowna? Nie, nie wydaje się.
-Silnik? Skrzynia biegów? Koła?
-Hamulec - mówił podnosząc się tak, że teraz siedział naprzeciwko niej. Patrzył z góry na jej twarz. - To jest odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie. Hamuję się. Albo raczej... - westchnął nie wiedząc dokładnie jak ma ubrać w słowa to co czuje - Trudno hamować coś, co się blokuje. Po prostu staram się nie patrzeć na ciebie w ten sposób Kiki
-... Ale patrzysz? - cisza. Cmoknęła przesuwając palce wzdłuż jego ręki. Czuła delikatne włoski rosnące na jego przedramieniu. Nie zabraniał jej nawet kiedy zawędrowała na jego ramiona, kiedy delikatnie na niego nacisnęła prosząc bez słów aby się położył. Nie opierał się. Nawet wtedy kiedy całowała jego wargi. Dokładnie, ona całowała. On niewzruszony jak posąg, jak śpiący królewicz, walczył z żarem jaki tlił się w jego wnętrzu, pozostając z wierzchu zimnym i niewzruszonym. Dziewczyna się nie poddawała. Chciała być chciana. Jakkolwiek to dziwnie nie brzmi. L nie przeszkadzało to, że gdyby mogła, to już dawno straciłaby cnotę z jego bratem. B puścił ją wolno do L i nie przeszkadzało mu to, że mieszkają razem. W coś Ty się wpakowała. Myślała sunąc koniuszkiem języka po jego brodzie.
Wszystko ma swoje granice. L też je ma. Albo właściwie miał, do chwili temu. Teraz w mgnieniu oka znalazł się na dziewczynie, spadli z kanapy. Całował ją tak, jak nigdy. Z pasją o jaką go nie posądzała, z pragnieniem które wypisane było wraz z każdym jego gestem, dotykiem, szeptem, jękiem. Przygryzał płatek jej ucha, palce zaciskał na piersi unosząc ją do góry, a następnie masując kolistymi pełnymi ruchami. Czuła jak wsunął swoje kolano między jej nogi. Nie opierała się, chciała więcej, bardzo chciała.
-DZIECI! - niestety, okrutne fatum, zły los, jakkolwiek się tego nie nazwie. Cały wszechświat planował jednak coś innego dla niej. Byli tak zajęci tańcem własnych spragnionych ciał, że nie usłyszeli gdy do mieszkania wchodził Watari. Nie usłyszeli, jak rozbiera się w przedpokoju, jak szuka ich po mieszkaniu, by w końcu znaleźć własną wnuczkę i podopiecznego w dwuznacznej sytuacji. Prawie dwuznacznej. Oczywiście.
Kiki jeszcze nigdy w życiu nie widziała swojego dziadka w takim stanie. Był wściekły. Wtedy kiedy za kark zrzucał z niej L. albo raczej, unosił go do góry. Nie podejrzewała go nigdy o taką siłę, choć z drugiej strony, był to człowiek o wielu talentach i przede wszystkim, bardzo niepozorny. Trzęsła się, chciała płakać. Mamrotała, że to nie jego wina, że to ona, że to ona. L nic nie mówił. W milczeniu znosił krzyki dziadka. Ostatecznie przyznał mu rację. Zaraz.. co?
-Jutro dzwonię do Rogera! - Quillsh wskazał palcem na płaczącą dziewczynę - Jedziesz do sierocińca jako opiekunka. Nie mogę cię trzymać teraz w pobliżu L i B! Rozumiesz?
-A-ale... dziadku j-ja....
-Co się ciebie tyczy.. - reszty już nie słyszała. Dziadek zamknął się z L w innym pokoju. Oboje krzyczeli. Głośno krzyczeli. Nie rozumiała słów bo dla własnej prywatności krzyczeli w innych językach.
Przez całe życie otoczona geniuszami, czuła się jak skończona nieudacznica i imbecylka. Teraz na dodatek, jak szmata i kurwa. Czy naprawdę, powinna wracać do Wammy's?
Share:

POPULARNE ILUZJE