Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa.
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa.
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa?
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Osąd i teleportacja (obecnie czytany)
Jest wtorek, właśnie szukasz w szafie idealnego stroju. Coś, co sprawi, że będziesz wyglądać profesjonalnie, lecz jednocześnie uroczo. Zdecydowałaś się na zapinaną koszulę i spódnicę. Wybrałaś kolory jakie Ci się podobają i w jakich będziesz czuła się młodo i żywo. Zerknęłaś na aplikację w telefonie sprawdzając pogodę. Ciepło, niebo zachmurzone i nawet szanse na deszcz. Świetnie. Chwyciłaś za parasolkę, torebkę i wyszłaś zamykając mieszkanie za sobą. Zastanawiałaś się, czy nie pojechać naprawionym samochodem, ale budynek sądu nie był aż tak daleko poza tym wczoraj cały dzień siedziałaś albowiem nowa aktualizacja programu przyszła z kupą bugów do naprawienia. Przeszłaś się parkiem, pozwalając, aby skóra chłonęła ciepłe powietrze. Może będzie padać jak stamtąd wyjdziesz? Po dwudziestu minutach weszłaś do budynku. Przedstawiłaś się i pozwoliłaś, aby Cię przeszukano. Potem udałaś się schodami na górę, na ich szczycie spotkałaś znajomego. Bardzo nerwowo rozglądającego się pomarańczowego potworzego kota opartego o ścianę.
-Cześć Burgerpants! - zawołałaś – Takiego imienia nie da się zapomnieć
-Cz-cześć koleżanko – ledwo na Ciebie spojrzał, a potem odwrócił wzrok.
-Uhhh wszystko dobrze? - podeszłaś do niego
-Mogło... by być lepiej – bawił się pazurami w nerwowej manierze
-Zajęli się twoją sprawą... tak jak należy, prawda?
-I tak wiele w moim życiu nie zdziałałem – jego źrenice zwęziły się. Opuścił ramiona i położył uszy po sobie – Ja.... uh... doceniam to, że chciałaś pomóc, ale naprawdę nie powinnaś dzwonić na policję. - zmarszczyłaś brwi. Nie stało się nic, co sprawiłoby, że to on miał problemy. Czym się martwił?
-Uhh... co się stało?
-Ja uh... - Zaczął mówić, ale wywołano Twoje imię i musiałaś udać się do sali. Mężczyzna przedstawił się jako pan Limwere, zajmował się sprawą Burgerpantsa. Zerknęłaś przez ramię na potwora wchodząc za mężczyzną do pomieszczenia. BP wyglądał na przerażonego i samotnego. Usiadłaś na krzesełku naprzeciwko biurka Limwere. Gość powinien pomóc potworowi, a nie go straszyć. Zaczynałaś się denerwować.
-Wezwałem panią dzisiaj aby zweryfikować pani zeznania. Upewnić się, że są takie same jak pana Burgerpantsa. Prosiłbym o przejrzenie tych zasad. Potem zadam pani kilka pytań odnośnie ataku. - Na samą myśl o tamtym zeznaniu miałaś gęsią skórę.
-Wszystko się zgadza- odpowiedziałaś.
-Jeżeli uważasz, że wszystko jest zgodne z prawdą, podpisz tu i tu, będą one wykorzystane jako dowody w sprawie. - pokazał kilka linii. Podpisałaś. - Teraz, pani _____ chciałbym zdać kilka pytań. - pytał o detale z tamtej nocy. Musiałaś kilka razy tłumaczyć, że dobrze widzisz w ciemnościach, kiedy dopytywał się czy było tylko dwóch mężczyzn i czy kopali. Wyjaśniłaś, że usłyszałaś, jak ktoś jest atakowany i nie mogłaś przejść obojętnie. Zapytał co się stało, kiedy się pojawiłaś.
-Muszę rozjaśnić pani zeznania. Pan Burgerpants powiedział, że wszystko się zmieniło kiedy przybyłaś. - zerknęłaś w małe okienko w drzwiach na potwora. Wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać. Dlaczego tak się stresował?
-A co dokładnie panu powiedział?
-Proszę, pani ____, tutaj chodzi o pani zeznania. Oba punkty widzenia są istotne w dochodzeniu – O co chodziło? Nie rozumiałaś dlaczego BP tak się zachowywał. Nie zrobił nic złego. Może widział, jak ugryzłaś tamtego gościa? Wiedział co robisz? Zeznał to? Myślał, że używasz magii, ale obiecał, że nikomu nie powie. Choć, miało to miejsce jakiś czas temu i mógł zmienić zdanie.
-Cóż.. postanowiłam wkroczyć i przerwać bójkę
-I bałaś się? Dwóch agresywnych mężczyzn w środku nocy?
-Tak? - skłamałaś - ... ale bardziej zależało mi na atakowanej osobie. To impuls.
-A kiedy się pojawiłaś, co dokładnie tych dwóch zrobiło?
-Gość który kopał krzyczał na mnie i groził mi, a potem zemdlał. Ten drugi próbował uciec, ale go powstrzymałam, upadł i też zemdlał. - No, to prawie prawda. Pan Limwere pochylił się i zapytał.
-Nie widziałaś niczego dziwnego? Żadnej magii pana Burgerpantsa? Czy on coś zrobił tym ludziom?
-Że co?! Nie! Leżał na ziemi zwinięty w kłębek cały czas.. Dlaczego pan...? - Cholera jasna. Starają się wmówić, że Burgerpants użył magii!
-Pani _____, chcę aby powiedziała pani szczerze co pani widziała. Jesteśmy przekonani, że pan Burgerpants użył magii we własnej obronie. Jeżeli to zostanie potwierdzone, że został zaatakowany, użył magii na ludziach w miejscu publicznym, będzie to złamanie prawa. Nie wiemy jakie są efekty magii na ludziach, jest ona całkowicie zakazana – Kurwa mać. Dlaczego o tym nie pomyślałaś? Kiedy używasz swojej hipnozy na ludziach, zwykle nie mają pojęcia dlaczego zemdleli. To świetna wymówka. Większości ludzi nawet nie przyjdzie do głowy myśl, że to Ty możesz stać za ich utratą pamięci. Wampiry może stały się mitem, ale teraz magią władają potwory, ludzie będą obwiniać potwory za to, czego nie będą w stanie wyjaśnić. Teraz to widzisz. Burger nie zrobił nic złego. Popatrzyłaś na twarz prawnika postanawiając użyć odrobinę hipnozy na nim.
-Nie użył magii. Leżał na ziemi cały ten czas. Ludzie prawdopodobnie zemdleli bo przestraszyli się mojego wzrostu. Z nim w ciemnościach musiałam wyglądać strasznie – miałaś nadzieję, że to nie wpłynie za bardzo na Twoją historyjkę. Nie chciałaś, aby potwór miał kłopoty przez Ciebie. Pan Limwere westchnął i coś zapisał
-Nie ułatwia pani sprawy – oparłaś się na krześle zdenerwowana.
-Niby jak? Gościom nic się nie stało. Burgerpants leżał na ziemi, kopany, kiedy rozmawiali mogli go zabić. Uważam, że zabójstwo czy nawet usiłowanie zabójstwa jest gorsze niż użycie magii we własnej obronie.
-Użył magii we własnej obronie?
-Nie
-Może nie wiesz jak wygląda magia? - Oh, chciałaś krzyknąć, że dokładnie wiesz jak ona wygląda. Ich dusze nie wyszły. Nie było magii. Zamknęłaś usta. Nie chciałaś, aby ktokolwiek wiedział, że byłaś w pobliżu gdy potwory używały swojej magii. Nie chciałaś, aby sąsiad wpadł w problemy.
-Proszę pana – pochyliłaś się aby spojrzeć w jego oczy, czułaś jak krew Ci wrze w żyłach – Mam wrażenie, że nie ufasz swojemu klientowi, a co ważniejsze... mnie. Proponuję, abyś zrobił co do ciebie należy i za co ci płacą. Jasne? - Oczy prawnika zaświeciły, kiedy skończyłaś mówić.
-T-tak... to moja praca...
-Właśnie. Czy chcesz zadać mi więcej głupich pytań, albo masz więcej debilnych papierków do podpisania?
-Nnnnnn-nie.
-To wychodzę – wstałaś i gniewnie otworzyłaś drzwi. Spojrzałaś przez ramię w stronę pokoju wyraźnie zdenerwowana i trzasnęłaś za sobą. Burger był wyraźnie zaskoczony Twoja reakcją. Podeszłaś do niego, wyciągając kartkę papieru na której zapisałaś swój numer telefonu. - Ten typek nie robi to co do niego należy, więc ja zrobię to za niego – niemalże wcisnęłaś mu papier w łapy – Nie myśl o tym jak zmienić swoją historię. Mów to co mówiłeś do tej pory, czyli prawdę.
-Uh... co?
-Jeżeli coś się stanie, zadzwoń. Albo rób to co robisz. Nie wpadniesz w kłopoty przez coś, czego nie zrobiłeś
-Ja... koleżanko... o czym ty...
-Nic ci nie będzie. Zaufaj. - mrugnęłaś do niego i poszłaś. Po chwili usłyszałaś, jak wzywają go do pokoju.
-Pani _____, chcę aby powiedziała pani szczerze co pani widziała. Jesteśmy przekonani, że pan Burgerpants użył magii we własnej obronie. Jeżeli to zostanie potwierdzone, że został zaatakowany, użył magii na ludziach w miejscu publicznym, będzie to złamanie prawa. Nie wiemy jakie są efekty magii na ludziach, jest ona całkowicie zakazana – Kurwa mać. Dlaczego o tym nie pomyślałaś? Kiedy używasz swojej hipnozy na ludziach, zwykle nie mają pojęcia dlaczego zemdleli. To świetna wymówka. Większości ludzi nawet nie przyjdzie do głowy myśl, że to Ty możesz stać za ich utratą pamięci. Wampiry może stały się mitem, ale teraz magią władają potwory, ludzie będą obwiniać potwory za to, czego nie będą w stanie wyjaśnić. Teraz to widzisz. Burger nie zrobił nic złego. Popatrzyłaś na twarz prawnika postanawiając użyć odrobinę hipnozy na nim.
-Nie użył magii. Leżał na ziemi cały ten czas. Ludzie prawdopodobnie zemdleli bo przestraszyli się mojego wzrostu. Z nim w ciemnościach musiałam wyglądać strasznie – miałaś nadzieję, że to nie wpłynie za bardzo na Twoją historyjkę. Nie chciałaś, aby potwór miał kłopoty przez Ciebie. Pan Limwere westchnął i coś zapisał
-Nie ułatwia pani sprawy – oparłaś się na krześle zdenerwowana.
-Niby jak? Gościom nic się nie stało. Burgerpants leżał na ziemi, kopany, kiedy rozmawiali mogli go zabić. Uważam, że zabójstwo czy nawet usiłowanie zabójstwa jest gorsze niż użycie magii we własnej obronie.
-Użył magii we własnej obronie?
-Nie
-Może nie wiesz jak wygląda magia? - Oh, chciałaś krzyknąć, że dokładnie wiesz jak ona wygląda. Ich dusze nie wyszły. Nie było magii. Zamknęłaś usta. Nie chciałaś, aby ktokolwiek wiedział, że byłaś w pobliżu gdy potwory używały swojej magii. Nie chciałaś, aby sąsiad wpadł w problemy.
-Proszę pana – pochyliłaś się aby spojrzeć w jego oczy, czułaś jak krew Ci wrze w żyłach – Mam wrażenie, że nie ufasz swojemu klientowi, a co ważniejsze... mnie. Proponuję, abyś zrobił co do ciebie należy i za co ci płacą. Jasne? - Oczy prawnika zaświeciły, kiedy skończyłaś mówić.
-T-tak... to moja praca...
-Właśnie. Czy chcesz zadać mi więcej głupich pytań, albo masz więcej debilnych papierków do podpisania?
-Nnnnnn-nie.
-To wychodzę – wstałaś i gniewnie otworzyłaś drzwi. Spojrzałaś przez ramię w stronę pokoju wyraźnie zdenerwowana i trzasnęłaś za sobą. Burger był wyraźnie zaskoczony Twoja reakcją. Podeszłaś do niego, wyciągając kartkę papieru na której zapisałaś swój numer telefonu. - Ten typek nie robi to co do niego należy, więc ja zrobię to za niego – niemalże wcisnęłaś mu papier w łapy – Nie myśl o tym jak zmienić swoją historię. Mów to co mówiłeś do tej pory, czyli prawdę.
-Uh... co?
-Jeżeli coś się stanie, zadzwoń. Albo rób to co robisz. Nie wpadniesz w kłopoty przez coś, czego nie zrobiłeś
-Ja... koleżanko... o czym ty...
-Nic ci nie będzie. Zaufaj. - mrugnęłaś do niego i poszłaś. Po chwili usłyszałaś, jak wzywają go do pokoju.
Schodziłaś po schodach wściekła. Nie na to płacisz podatki! Przed wyjściem z budynku popatrzyłaś w okna.
-Nie, nie, nieeee – krzyknęłaś ignorując spojrzenia innych ludzi. Piękny, słoneczny dzień witał przechodniów. To tak, jakby aniołowie po tygodniu deszczu postanowili rozpogodzić świat i usunęli w jednej chwili wszystkie chmury. Co za paskudny dzień. Najgorsza pogoda z możliwych. Zdechnij pierdolone słoneczko. Popatrzyłaś na parasolkę, którą zabrałaś ze sobą. Może jeżeli schowałabyś się pod nią i starała iść najszybciej jak się da, poparzenia byłby mniejsze? No ale w tym stroju masz odsłonięte ręce i nogi. Cholera jasna. Parasolka nie pomoże. Nie z przy tym słońcu. Usiadłaś na pobliskim krzesełku wkurwiona do granic możliwości. Sama myśl o słonecznym dniu sprawia, że coś przewraca Ci się w żołądku. Utknęłaś i nikt Ci nie pomoże. Masz kilka możliwości. Pierwsza – poczekać. Noc przyjdzie, jest jesień więc słońce wcześniej zajdzie. No ale budynek będzie zamykany przed zachodem. Nie, to zły pomysł. No i czekanie cały dzień to nie jest coś, co Ci się spodobało. Druga – iść do domu. Skacząc od cienia do cienia tak szybko, jak się da, po drodze w ciemniejszych uliczkach lecząc się. To mogłoby zadziałać... gdybyś nie miała tak odsłoniętej skóry. To bolesna opcja. Skorzystasz z niej, jak nie będziesz miała innego wyjścia. Trzecia – zadzwonić po kogoś, aby Ci pomógł. Wampirza hipnoza to nie tylko zasłona przy kłamstwach i gryzieniu. Może uda Ci się zmusić kogoś aby dał Ci swoją kurtkę i spodnie, a potem odwiózł do domu? To najlepsze co masz. Rozglądałaś się za kimś, kiedy wpadłaś na jeszcze jeden pomysł. Chwyciłaś za telefon i napisałaś do Sansa.
Ty: Cześć, miałeś już przerwę obiadową?
Czekałaś. Nie pisałaś do niego kiedy pracował. Może nie sprawdza telefonu w pracy? Nadal czekając dostrzegłaś kobietę wchodzącą do łazienki. Może, powinnaś za nią pójść? W tym czasie odezwał się telefon.
Czacha: nie
Ty: Umiesz się teleportować z innymi, prawda? Możesz po mnie wpaść i zabrać do domu jak będziesz miał przerwę?
Czekałaś przyglądając się zamkniętym drzwiom do ubikacji
Czacha: Nie jestem chłopcem na posyłki, sama wracaj do domu
Ty: Nie mogę, utknęłam.
Tym razem odpisał szybko
Czacha: jak to utknęłaś? Zabieraj swoją dupę do domu.
Ty: Nie mogę, to skomplikowane. Oh, proszę, szkieleci lordzie, błagam użyj swojej wspaniałej magii i ocal tę głupią babę w potrzebie!
Po dziesięciu minutach odpisał. Paniusia wyszła juz z ubikacji i zaczynałaś żałować, że ją puściłaś.
Sans: gdzie jesteś?
Ty: Wiesz, gdzie jest sąd?
Sans: Nie.
Cholera, zapomniałaś, że musi wiedzieć gdzie się udać
Ty: Niedaleko parku. Róg Jedenastej i Dwudziestej Trzeciej. Wydaje mi się, że niedaleko jest Ebott Pizza. Utknęłam w środku.
Sans: Znajdę, będę zaraz. Masz u mnie dług.
Chciałaś coś napisać, ale powstrzymałaś się w obawie, że może się rozmyślić. Czekałaś na krzesełku czując się niezręcznie. Po kwadrancie ani śladu wściekłego kościotrupa. Poczekałaś jeszcze pięć i wyciągnęłaś telefon, aby do niego napisać.
Ty: Idziesz?
Nie odpisał, zrobiłaś się nerwowa. Postanowiłaś do niego zadzwonić, kliknęłaś, przystawiłaś komórkę do ucha i czekałaś.
-Jestem tutaj debilko – usłyszałaś wściekłe warknięcie. Podniosłaś wzrok, Sans zignorował połączenie wchodząc do budynku. Wsadził ręce w kieszenie kurtki i gapił się na Ciebie. Typowa Czacha. Wstałaś z krzesełka. - Jak to nie możesz zawlec swojej dupy do domu. Nie mieszkasz aż tak daleko – zapytał cicho.
-Cóż... prawda jest taka, że ... mam uczulenie na słońce. - wpatrywał się w Ciebie, najwyraźniej myślał, że to jakiś chamski kawał którego nie rozumie.
-Nie, nie, nieeee – krzyknęłaś ignorując spojrzenia innych ludzi. Piękny, słoneczny dzień witał przechodniów. To tak, jakby aniołowie po tygodniu deszczu postanowili rozpogodzić świat i usunęli w jednej chwili wszystkie chmury. Co za paskudny dzień. Najgorsza pogoda z możliwych. Zdechnij pierdolone słoneczko. Popatrzyłaś na parasolkę, którą zabrałaś ze sobą. Może jeżeli schowałabyś się pod nią i starała iść najszybciej jak się da, poparzenia byłby mniejsze? No ale w tym stroju masz odsłonięte ręce i nogi. Cholera jasna. Parasolka nie pomoże. Nie z przy tym słońcu. Usiadłaś na pobliskim krzesełku wkurwiona do granic możliwości. Sama myśl o słonecznym dniu sprawia, że coś przewraca Ci się w żołądku. Utknęłaś i nikt Ci nie pomoże. Masz kilka możliwości. Pierwsza – poczekać. Noc przyjdzie, jest jesień więc słońce wcześniej zajdzie. No ale budynek będzie zamykany przed zachodem. Nie, to zły pomysł. No i czekanie cały dzień to nie jest coś, co Ci się spodobało. Druga – iść do domu. Skacząc od cienia do cienia tak szybko, jak się da, po drodze w ciemniejszych uliczkach lecząc się. To mogłoby zadziałać... gdybyś nie miała tak odsłoniętej skóry. To bolesna opcja. Skorzystasz z niej, jak nie będziesz miała innego wyjścia. Trzecia – zadzwonić po kogoś, aby Ci pomógł. Wampirza hipnoza to nie tylko zasłona przy kłamstwach i gryzieniu. Może uda Ci się zmusić kogoś aby dał Ci swoją kurtkę i spodnie, a potem odwiózł do domu? To najlepsze co masz. Rozglądałaś się za kimś, kiedy wpadłaś na jeszcze jeden pomysł. Chwyciłaś za telefon i napisałaś do Sansa.
Ty: Cześć, miałeś już przerwę obiadową?
Czekałaś. Nie pisałaś do niego kiedy pracował. Może nie sprawdza telefonu w pracy? Nadal czekając dostrzegłaś kobietę wchodzącą do łazienki. Może, powinnaś za nią pójść? W tym czasie odezwał się telefon.
Czacha: nie
Ty: Umiesz się teleportować z innymi, prawda? Możesz po mnie wpaść i zabrać do domu jak będziesz miał przerwę?
Czekałaś przyglądając się zamkniętym drzwiom do ubikacji
Czacha: Nie jestem chłopcem na posyłki, sama wracaj do domu
Ty: Nie mogę, utknęłam.
Tym razem odpisał szybko
Czacha: jak to utknęłaś? Zabieraj swoją dupę do domu.
Ty: Nie mogę, to skomplikowane. Oh, proszę, szkieleci lordzie, błagam użyj swojej wspaniałej magii i ocal tę głupią babę w potrzebie!
Po dziesięciu minutach odpisał. Paniusia wyszła juz z ubikacji i zaczynałaś żałować, że ją puściłaś.
Sans: gdzie jesteś?
Ty: Wiesz, gdzie jest sąd?
Sans: Nie.
Cholera, zapomniałaś, że musi wiedzieć gdzie się udać
Ty: Niedaleko parku. Róg Jedenastej i Dwudziestej Trzeciej. Wydaje mi się, że niedaleko jest Ebott Pizza. Utknęłam w środku.
Sans: Znajdę, będę zaraz. Masz u mnie dług.
Chciałaś coś napisać, ale powstrzymałaś się w obawie, że może się rozmyślić. Czekałaś na krzesełku czując się niezręcznie. Po kwadrancie ani śladu wściekłego kościotrupa. Poczekałaś jeszcze pięć i wyciągnęłaś telefon, aby do niego napisać.
Ty: Idziesz?
Nie odpisał, zrobiłaś się nerwowa. Postanowiłaś do niego zadzwonić, kliknęłaś, przystawiłaś komórkę do ucha i czekałaś.
-Jestem tutaj debilko – usłyszałaś wściekłe warknięcie. Podniosłaś wzrok, Sans zignorował połączenie wchodząc do budynku. Wsadził ręce w kieszenie kurtki i gapił się na Ciebie. Typowa Czacha. Wstałaś z krzesełka. - Jak to nie możesz zawlec swojej dupy do domu. Nie mieszkasz aż tak daleko – zapytał cicho.
-Cóż... prawda jest taka, że ... mam uczulenie na słońce. - wpatrywał się w Ciebie, najwyraźniej myślał, że to jakiś chamski kawał którego nie rozumie.
-Pierdolisz
-Nie kłamię. Nie mogę wychodzić na słońce
-Nie wierze, że coś takiego istnieje
-Istnieje... choć to rzadka przypadłość.
-Ale widziałem jak... - myślał przez chwilę, lecz nie dokończył zdania
-Nie, zawsze były chmury
-Jak się tutaj dostałaś? - zauważyłaś, że ludzie zaczęli się dziwnie na Ciebie patrzeć. Starałaś się mówić cicho.
-Nie było słońca tylko chmury i zapowiadało się na deszcz. Prognoza pogody powiedziała, że tak ma być cały dzień – patrzył na Ciebie wyraźnie nie dając wiary
-To... takie chujostwa nie mogą być prawdziwe.
-Naprawdę myślisz, że zadzwoniłabym do ciebie dla kaprysu? - popatrzył na Ciebie wymownie, odpowiedź była oczywista
-Udowodnij
-Co..?
-Nie będziesz robić ze mnie debila. Udowodnij – skrzyżował ręce na piersi w oczekiwaniu
-...Dobrze – podeszłaś do jednego z okien, przez które przechodził strumień światła. Twoje ciało protestowało na samą myśl zetknięcia z największym wrogiem. Sans szedł za Tobą blisko. Wzięłaś głęboki oddech nim wystawiłaś gołą rękę na działanie promieni słonecznych. Gorący ból przeszył natychmiast Twoją rękę, czułaś smród przypalanego ciała. Twoja skóra szybko zamieniła się w czerwoną, potem czarną z pięknymi złotymi pęknięciami. Zacisnęłaś zęby z bólu aby nie zacząć wyć. Czułaś, jakby ktoś przystawiał Ci do ręki rozgrzane żelazo. Zmusiłaś się, aby trzymać rękę jeszcze chwilę. Możesz znieść ból. To tylko uczucie, które przemija. Oparłaś się o stół, nie dlatego że chciałaś uciec, ale dlatego aby nie upaść. Patrzył się z uwaga na Twoją rękę. Bolało. Ale dasz radę. Nie przestawałaś. Czułaś jak słońce zaczęło palić mięśnie. To one sprawiały, że mogłaś poruszać ręką. Bolało. Ale nie przestawałaś. Teraz palił kość. Ciało dookoła niej topiło się. Krzyknęłaś. Stop. Boli. Nie możesz zabrać ręki. Dość! Dlaczego to nie chce przestać?! Odzyskałaś zmysły, kiedy czyjaś ręka Cię cofnęła do cienia.
-Wierzę, wierzę! Przestań! - Sans ciągnął Cię dalej, pod samą ścianę. Dyszałaś ciężko, czułaś łzy na policzkach. Może trzymałaś rękę za długo? Popatrzyłaś na uszkodzenia. Tak. Chciałaś, aby zrobiła się czerwona, a nie topniała. Topniejące ciało to nie objaw alergii na słońce. Kilka osób przyglądało się jak Sans Cię odciąga. Cholera. Postanowiłaś udać się korytarzem w stronę łazienek zabierając za sobą potwora. - Co ty sobie kurwa myślałaś?! Chciałaś, stracić rękę?! - choć szeptał to krzyczał w Twoją stronę
-Przepraszam, ja... uh..
-To nie ty powinnaś przepraszać.
-Co?
-Nie rób tego więcej, skoro tak reagujesz.
-Oh... uh. ta.. - zatrzymałaś się przed łazienkami i ochłodziłaś rękę w ozdobnej fontannie. Skóra już sie naprawiała. Powoli, łącząc tkanki. Nie chciałaś, aby Sans teraz na Ciebie patrzył. Ludzie nie powinni uzdrawiać się tak szybko. Usłyszałaś szelest.
-Masz, weź to – Sans podał Ci coś co wyglądało jak różowa guma balonowa.
-Co?
-To cukierek potworów... powinien to naprawić – wskazał głową na Twoją rękę
-Oh... uh... dzięki. - wzięłaś podarunek zdrową rękę i wrzuciłaś go do buzi. Smakował jak truskawki w śmietanie, ale rozpływał się jak czekolada. Po chwili poczułaś mrowienie w rannej ręce. Skóra szybko się zregenerowała i nawet wrócił stary kolor. Widziałaś tylko kilka małych czerwonych śladów. Ciekawe. Wygląda na to, że ich jedzenie przyśpiesza Twoje leczenie.
-Ludzie chorują na najgorsze chujostwa – powiedział stojąc za Tobą.
-Cóż, chyba.. więc potwory nie chorują?
-Nie tak, aby topnieć w słońcu.
-Nie topiłam się, to reakcja alergiczna
-Mów co tam chcesz, jak udało ci się przeżyć z tym chujostwem?
-Nie kłamię. Nie mogę wychodzić na słońce
-Nie wierze, że coś takiego istnieje
-Istnieje... choć to rzadka przypadłość.
-Ale widziałem jak... - myślał przez chwilę, lecz nie dokończył zdania
-Nie, zawsze były chmury
-Jak się tutaj dostałaś? - zauważyłaś, że ludzie zaczęli się dziwnie na Ciebie patrzeć. Starałaś się mówić cicho.
-Nie było słońca tylko chmury i zapowiadało się na deszcz. Prognoza pogody powiedziała, że tak ma być cały dzień – patrzył na Ciebie wyraźnie nie dając wiary
-To... takie chujostwa nie mogą być prawdziwe.
-Naprawdę myślisz, że zadzwoniłabym do ciebie dla kaprysu? - popatrzył na Ciebie wymownie, odpowiedź była oczywista
-Udowodnij
-Co..?
-Nie będziesz robić ze mnie debila. Udowodnij – skrzyżował ręce na piersi w oczekiwaniu
-...Dobrze – podeszłaś do jednego z okien, przez które przechodził strumień światła. Twoje ciało protestowało na samą myśl zetknięcia z największym wrogiem. Sans szedł za Tobą blisko. Wzięłaś głęboki oddech nim wystawiłaś gołą rękę na działanie promieni słonecznych. Gorący ból przeszył natychmiast Twoją rękę, czułaś smród przypalanego ciała. Twoja skóra szybko zamieniła się w czerwoną, potem czarną z pięknymi złotymi pęknięciami. Zacisnęłaś zęby z bólu aby nie zacząć wyć. Czułaś, jakby ktoś przystawiał Ci do ręki rozgrzane żelazo. Zmusiłaś się, aby trzymać rękę jeszcze chwilę. Możesz znieść ból. To tylko uczucie, które przemija. Oparłaś się o stół, nie dlatego że chciałaś uciec, ale dlatego aby nie upaść. Patrzył się z uwaga na Twoją rękę. Bolało. Ale dasz radę. Nie przestawałaś. Czułaś jak słońce zaczęło palić mięśnie. To one sprawiały, że mogłaś poruszać ręką. Bolało. Ale nie przestawałaś. Teraz palił kość. Ciało dookoła niej topiło się. Krzyknęłaś. Stop. Boli. Nie możesz zabrać ręki. Dość! Dlaczego to nie chce przestać?! Odzyskałaś zmysły, kiedy czyjaś ręka Cię cofnęła do cienia.
-Wierzę, wierzę! Przestań! - Sans ciągnął Cię dalej, pod samą ścianę. Dyszałaś ciężko, czułaś łzy na policzkach. Może trzymałaś rękę za długo? Popatrzyłaś na uszkodzenia. Tak. Chciałaś, aby zrobiła się czerwona, a nie topniała. Topniejące ciało to nie objaw alergii na słońce. Kilka osób przyglądało się jak Sans Cię odciąga. Cholera. Postanowiłaś udać się korytarzem w stronę łazienek zabierając za sobą potwora. - Co ty sobie kurwa myślałaś?! Chciałaś, stracić rękę?! - choć szeptał to krzyczał w Twoją stronę
-Przepraszam, ja... uh..
-To nie ty powinnaś przepraszać.
-Co?
-Nie rób tego więcej, skoro tak reagujesz.
-Oh... uh. ta.. - zatrzymałaś się przed łazienkami i ochłodziłaś rękę w ozdobnej fontannie. Skóra już sie naprawiała. Powoli, łącząc tkanki. Nie chciałaś, aby Sans teraz na Ciebie patrzył. Ludzie nie powinni uzdrawiać się tak szybko. Usłyszałaś szelest.
-Masz, weź to – Sans podał Ci coś co wyglądało jak różowa guma balonowa.
-Co?
-To cukierek potworów... powinien to naprawić – wskazał głową na Twoją rękę
-Oh... uh... dzięki. - wzięłaś podarunek zdrową rękę i wrzuciłaś go do buzi. Smakował jak truskawki w śmietanie, ale rozpływał się jak czekolada. Po chwili poczułaś mrowienie w rannej ręce. Skóra szybko się zregenerowała i nawet wrócił stary kolor. Widziałaś tylko kilka małych czerwonych śladów. Ciekawe. Wygląda na to, że ich jedzenie przyśpiesza Twoje leczenie.
-Ludzie chorują na najgorsze chujostwa – powiedział stojąc za Tobą.
-Cóż, chyba.. więc potwory nie chorują?
-Nie tak, aby topnieć w słońcu.
-Nie topiłam się, to reakcja alergiczna
-Mów co tam chcesz, jak udało ci się przeżyć z tym chujostwem?
-Nie chorowałam na to kiedy się urodziłam. Dopiero jak dorosłam. To właśnie dlatego pracuję w domu i staram się nie wychodzić
-Oh... p-pracujesz w domu? - zapytał zaskoczony
-Tak, jestem programistą... nie mówiłam Ci?
-N-nie.
-Zaraz, to myślałeś że całymi dniami siedzę w domu i gram w gry?
-Nie wiedziałem o tobie nic poza grami i tym nawiedzonym gównem
-Oh.. cóż, tak, masz rację. Zaczęłaś wycierać rękę w koszulkę. - No i teraz wiesz, że mam rzadkie schorzenie... A na co chorują potwory? Pewnie nie na to samo co ludzie.
-T-tak... nasze choroby dotyczą najczęściej magii. Zamienia się ona w zepsutą, kiedy o siebie nie dbamy. To też jeden z powodów śmierci.
-Śmierci? W jaki sposób?
-Gdy potwór straci chęć do życia
-Oh... więc... to coś jak depresja? - A więc potwory mają psychiczne schodzenia jak ludzie – Więc... leżą i ...
-Ta ich dusza po prostu wychodzi.
-Zaraz, wychodzi? - wspominał, że potwory mają wrażliwą duszę jeżeli chodzi o emocje. Ale nie przypuszczałaś, że mogą umrzeć z powodu utraty chęci do życia.
-Tak się dzieje, kiedy jesteś zmuszony żyć pod gównianą górą uwięziony przez chujowych ludzi
-Oh... - dostrzegłaś, że kilka osób się na Was gapi. Widzieli Twoją rękę? Może udało Ci się wmówić Sansowi, że to normalny objaw alergii, ale większość osób uzna, że dzieje się z Tobą coś naprawde, naprawdę złego.
-Mniejsza, nie mogę zabrać cię do domu kiedy wszyscy się na mnie gapią. Jest tutaj jakiś pokój czy coś? - .... a więc nie patrzą się na Ciebie tylko na Sansa. Popatrzyłaś na drzwi przed wami.
-Ubikacja
-Posrało cię?
-Tam się chodzi, aby srać
-Jestem potworem, ja nie sram. - To Cię zbiło z pantałyku. Oczywiście, szkielecie potwory nie robią kupy, ale .. potwory normalnie korzystają z toalety...
-Powinnam się tego spodziewać, ale z jakiegoś powodu nadal mnie to zaskakuje. Naprawdę nie sranie ani nie sikacie?
-Kurwa nie
-Nawet ci którzy jedzą ludzkie jedzenie?
-NIE! Obrzydlistwo, tylko ludzie srają
-I prawie każde żywe stworzenie – mruknęłaś – To gdzie idzie to czego nie wykorzysta twoje ciało? Nie wmawiaj mi, że potwory wszystko wykorzystują co zjedzą albo piją i niczego nie marnują
-Wszystko czego nie przerobimy na magię.. z-zamienia się w rzeczy takie jak pot i podobne – opuścił wzrok. Gapiłaś się na niego. Zaczął się pocić. Przyjrzałaś mu się. Jasno,czerwone plamki spływały po jego czole. Te, do których przywyykłaś.
-Innymi słowy, to co teraz masz na czole to potworza kupa – zarumienił się, zaśmiałaś się.
-To nie kupa!
-Gówno – śmiałaś się głośniej – Jak na kogoś kto używa często tego słowa, no i dupa i chuj.. niwe masz nawet takich rzeczy...
-Chyba cię jednak tutaj zostawię – rzucił z uśmiechem. Natychmiast przestałaś się śmiać.
-Nieeee, umrę!
-Moim zdaniem wyglądasz dobrze. Możesz poczekać do zachodu
-Ale wcześniej zamkną to miejsce. - założył ręce na głowę i popatrzył na Ciebie do połowy przymykając oczy
-Nie jestem zainteresowany wziąć kogoś na skróty kiedy ten będzie nazywał mnie gównogłowym – Zakasłałaś mając nadzieję, że w ten sposób stłumisz śmiech... Klasnęłaś w ręce trzymając je złączone jakbyś się modliła.
-Oh wspaniały Kościotrupie. Lordzie teleportacji. Proszę ocal to nieszczęsne stworzenie od rychłej śmierci w promieniach słonecznych! - schował usta za dłonią, ale słyszałaś że rechocze ze śmiechu.
-Oh... p-pracujesz w domu? - zapytał zaskoczony
-Tak, jestem programistą... nie mówiłam Ci?
-N-nie.
-Zaraz, to myślałeś że całymi dniami siedzę w domu i gram w gry?
-Nie wiedziałem o tobie nic poza grami i tym nawiedzonym gównem
-Oh.. cóż, tak, masz rację. Zaczęłaś wycierać rękę w koszulkę. - No i teraz wiesz, że mam rzadkie schorzenie... A na co chorują potwory? Pewnie nie na to samo co ludzie.
-T-tak... nasze choroby dotyczą najczęściej magii. Zamienia się ona w zepsutą, kiedy o siebie nie dbamy. To też jeden z powodów śmierci.
-Śmierci? W jaki sposób?
-Gdy potwór straci chęć do życia
-Oh... więc... to coś jak depresja? - A więc potwory mają psychiczne schodzenia jak ludzie – Więc... leżą i ...
-Ta ich dusza po prostu wychodzi.
-Zaraz, wychodzi? - wspominał, że potwory mają wrażliwą duszę jeżeli chodzi o emocje. Ale nie przypuszczałaś, że mogą umrzeć z powodu utraty chęci do życia.
-Tak się dzieje, kiedy jesteś zmuszony żyć pod gównianą górą uwięziony przez chujowych ludzi
-Oh... - dostrzegłaś, że kilka osób się na Was gapi. Widzieli Twoją rękę? Może udało Ci się wmówić Sansowi, że to normalny objaw alergii, ale większość osób uzna, że dzieje się z Tobą coś naprawde, naprawdę złego.
-Mniejsza, nie mogę zabrać cię do domu kiedy wszyscy się na mnie gapią. Jest tutaj jakiś pokój czy coś? - .... a więc nie patrzą się na Ciebie tylko na Sansa. Popatrzyłaś na drzwi przed wami.
-Ubikacja
-Posrało cię?
-Tam się chodzi, aby srać
-Jestem potworem, ja nie sram. - To Cię zbiło z pantałyku. Oczywiście, szkielecie potwory nie robią kupy, ale .. potwory normalnie korzystają z toalety...
-Powinnam się tego spodziewać, ale z jakiegoś powodu nadal mnie to zaskakuje. Naprawdę nie sranie ani nie sikacie?
-Kurwa nie
-Nawet ci którzy jedzą ludzkie jedzenie?
-NIE! Obrzydlistwo, tylko ludzie srają
-I prawie każde żywe stworzenie – mruknęłaś – To gdzie idzie to czego nie wykorzysta twoje ciało? Nie wmawiaj mi, że potwory wszystko wykorzystują co zjedzą albo piją i niczego nie marnują
-Wszystko czego nie przerobimy na magię.. z-zamienia się w rzeczy takie jak pot i podobne – opuścił wzrok. Gapiłaś się na niego. Zaczął się pocić. Przyjrzałaś mu się. Jasno,czerwone plamki spływały po jego czole. Te, do których przywyykłaś.
-Innymi słowy, to co teraz masz na czole to potworza kupa – zarumienił się, zaśmiałaś się.
-To nie kupa!
-Gówno – śmiałaś się głośniej – Jak na kogoś kto używa często tego słowa, no i dupa i chuj.. niwe masz nawet takich rzeczy...
-Chyba cię jednak tutaj zostawię – rzucił z uśmiechem. Natychmiast przestałaś się śmiać.
-Nieeee, umrę!
-Moim zdaniem wyglądasz dobrze. Możesz poczekać do zachodu
-Ale wcześniej zamkną to miejsce. - założył ręce na głowę i popatrzył na Ciebie do połowy przymykając oczy
-Nie jestem zainteresowany wziąć kogoś na skróty kiedy ten będzie nazywał mnie gównogłowym – Zakasłałaś mając nadzieję, że w ten sposób stłumisz śmiech... Klasnęłaś w ręce trzymając je złączone jakbyś się modliła.
-Oh wspaniały Kościotrupie. Lordzie teleportacji. Proszę ocal to nieszczęsne stworzenie od rychłej śmierci w promieniach słonecznych! - schował usta za dłonią, ale słyszałaś że rechocze ze śmiechu.
-Co do chuja, dlaczego mnie tak nazywasz?
-Szkieleci Lord to postać z gry
-...Powinienem się tego spodziewać – wywrócił oczami.
-Ale wracając, ubikacja to prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce – rzuciłaś delikatnie otwierając drzwi by rozejrzeć się w środku. Staliście przed drzwiami dość długo i rozmawialiście, więc jesteś pewna, że nikt nie wszedł do środka.
-Fuj, ale to paskudne miejsce – mamrotał
-MASZ ubikacje w swoim domu
-I dokładnie wiem co tam robicie
-Użyję jej następnym razem.
-Popatrz na zegarek. Lepiej, abym wrócił do pracy – rzucił odwracając się plecami do Ciebie
-Znaczy się... uszanuję twoje życzenie i będę wydalała swoje ludzkie fekalia we własnym domu
-Heh, i o to mi chodziło – powiedział wchodząc do kibla. Poszłaś za nim rozglądając się. Naprawdę nie chciałaś, aby była tam jakaś dziewczyna. Męski potwór przyłapany z kobietą w ubikacji to nie jest nic fajnego. Nawet jeżeli tak nie mógłby nic zrobić. Czy skorzystać z ubikacji. - Śmierdzi tutaj ludźmi – warknął.
-Uwierz mi, najgorsze są kible na stacjach
-Mniejsza, wynośmy się stąd – wyciągnął w Twoją stronę rękę. Chwyciłaś ją.
-Ohh samotna dziewczynka w ubikacji trzyma za rę..
-Nie kończ... - warknął ostrzegawczo. Zamknęłaś się. Nagle poczułaś jak zmienia się wszystko. Grawitacja wariuje, coś Cię pchnęło pozostawiając jednocześnie na miejscu. Czułaś jak całe Twoje jestestwo osiąga swój limit, a na kocu, świat zwariował. Byłaś w swoim pokoju, na swojej kanapie, trzymając kurczowo dłoni Sansa. Nie mogłaś stanąć na równe nogi, kręciło Ci się w głowie. - Możesz mnie puścić – rzucił patrząc na wasze ręce.
-A... racja – zabrałaś swoją dłoń i zmusiłaś się do wstania.
-Coś jeszcze wkurwiająca księżniczka sobie życzy?
-Skoro pytasz to czy mogę...
-Zamknij się, żartowałem. - machnął ręka. Zaśmiałaś się zadowolona, że zaczął żartować zamiast brać do siebie to co zaszło wcześniej – Wracam do pracy, użeranie się z tobą zabrało mi całą przerwę
-To nie trwało aż tak długo
-Wzięliśmy skrót, ale nadal musiałem cię znaleźć
-Oh... cóż, dzięki za pomoc – zarumienił się lekko odwracając plecami
-R-robiłem to tylko dlatego, abyś miała u mnie dług
-Ale Czacho, twój brachol powiedział, że jeżeli będziesz żywił się takim śmieciowym jedzeniem...
-ZAWRZYJ RYJ! - teraz jego twarz była czerwona – To tylko Grillby's debilko! - śmiałaś się głośno – Wracam do pracy – machnął i zniknął Ci w oczach. Nadal się śmiałaś siadając ponownie na kanapie. Otworzyłaś komputer i dostałaś wiadomość na komórkę od Sansa.
Czacha: Chcę 2 butelki musztardy przy kolejnym zamówieniu. 2!
-Szkieleci Lord to postać z gry
-...Powinienem się tego spodziewać – wywrócił oczami.
-Ale wracając, ubikacja to prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce – rzuciłaś delikatnie otwierając drzwi by rozejrzeć się w środku. Staliście przed drzwiami dość długo i rozmawialiście, więc jesteś pewna, że nikt nie wszedł do środka.
-Fuj, ale to paskudne miejsce – mamrotał
-MASZ ubikacje w swoim domu
-I dokładnie wiem co tam robicie
-Użyję jej następnym razem.
-Popatrz na zegarek. Lepiej, abym wrócił do pracy – rzucił odwracając się plecami do Ciebie
-Znaczy się... uszanuję twoje życzenie i będę wydalała swoje ludzkie fekalia we własnym domu
-Heh, i o to mi chodziło – powiedział wchodząc do kibla. Poszłaś za nim rozglądając się. Naprawdę nie chciałaś, aby była tam jakaś dziewczyna. Męski potwór przyłapany z kobietą w ubikacji to nie jest nic fajnego. Nawet jeżeli tak nie mógłby nic zrobić. Czy skorzystać z ubikacji. - Śmierdzi tutaj ludźmi – warknął.
-Uwierz mi, najgorsze są kible na stacjach
-Mniejsza, wynośmy się stąd – wyciągnął w Twoją stronę rękę. Chwyciłaś ją.
-Ohh samotna dziewczynka w ubikacji trzyma za rę..
-Nie kończ... - warknął ostrzegawczo. Zamknęłaś się. Nagle poczułaś jak zmienia się wszystko. Grawitacja wariuje, coś Cię pchnęło pozostawiając jednocześnie na miejscu. Czułaś jak całe Twoje jestestwo osiąga swój limit, a na kocu, świat zwariował. Byłaś w swoim pokoju, na swojej kanapie, trzymając kurczowo dłoni Sansa. Nie mogłaś stanąć na równe nogi, kręciło Ci się w głowie. - Możesz mnie puścić – rzucił patrząc na wasze ręce.
-A... racja – zabrałaś swoją dłoń i zmusiłaś się do wstania.
-Coś jeszcze wkurwiająca księżniczka sobie życzy?
-Skoro pytasz to czy mogę...
-Zamknij się, żartowałem. - machnął ręka. Zaśmiałaś się zadowolona, że zaczął żartować zamiast brać do siebie to co zaszło wcześniej – Wracam do pracy, użeranie się z tobą zabrało mi całą przerwę
-To nie trwało aż tak długo
-Wzięliśmy skrót, ale nadal musiałem cię znaleźć
-Oh... cóż, dzięki za pomoc – zarumienił się lekko odwracając plecami
-R-robiłem to tylko dlatego, abyś miała u mnie dług
-Ale Czacho, twój brachol powiedział, że jeżeli będziesz żywił się takim śmieciowym jedzeniem...
-ZAWRZYJ RYJ! - teraz jego twarz była czerwona – To tylko Grillby's debilko! - śmiałaś się głośno – Wracam do pracy – machnął i zniknął Ci w oczach. Nadal się śmiałaś siadając ponownie na kanapie. Otworzyłaś komputer i dostałaś wiadomość na komórkę od Sansa.
Czacha: Chcę 2 butelki musztardy przy kolejnym zamówieniu. 2!