2 września 2016

Undertale: Gorzkie wspomnienia [Bitter Memory - tłumaczenie PL - FlowerFell AU]

Autor tekstu: vietblueart
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie z AU FlowerFell. Dlaczego nie tłumaczę już tamtego? Jak wielokrotnie mówiłam - autorka się fochnęła na cały świat i je skasowała. Tak więc nawet jakbym chciała, nie mam co tłumaczyć. Postanowiłam więc poszperać. Okazało się, że jej opowiadanie stało się inspiracją dla wielu innych. Mniej lub bardziej podobnych. Kierując się kwestią popularności opowiadań wybrałam kilka, luźno bazujących na wcześniejszym. 
To co warto wiedzieć to to, że w oryginalnym teście: Z ciała Frisk powoli wyrastały kwiaty które zajmowały jej ciało. Sans zabił ją początkowo na starcie, po resecie jednak już tego nie zrobił. Dziewczyna musiała przedostać się przez Papyrusa, który był łowcą ludzi. Oczywiście, miała ona tró pacyfistyczne podejście, więc Papyrus bez trudu mógł ją zabijać. Wracała wtedy do ZAPISU i odtwarzała ponownie walkę za każdym razem wracając z większą ilością kwiatków. Sans się temu przyglądał i w końcu nie wytrzymał. Pomógł jej przedostać się przez blokadę swojego brata i z znaczącym pytaniem "Czy uważasz, że każdy może się zmienić? Nawet najgorsza osoba jeżeli bardzo chce może stać się dobra?", Frisk mu odpowiedziała, że tak, na to on "A więc ja spróbuję być dobry" i tak zaczął się nią opiekować i być jej ochroniarzem. Frisk zakazała mu zabijać kogokolwiek. I... można powiedzieć, że to byłoby na tyle. No, myślę, że z tą wiedzą każdy się połapie już co i jak. W razie pytań czy sugestii zapraszam do komentowania!
*
Nim całkowicie się obudzili Frisk zdała sobie sprawę z trzech rzeczy.
Pierwszą było to, że drobne kwiaty wyrastają już z połowy jej ciała, twarzy i oczu. Leżała na kurtce Sansa. Dookoła unosił się zapach dojrzałych cytryn, którego źródłem były jej kwitnące kwiaty.
Kolejną rzeczą był tej niski melodyjny głos jaki rozpoznała po chwili. Należał do Asriela - Floweya. Towarzyszył mu też wyraźnie ściszony głos Sansa. Czyżby znowu się kłócili?
Trzecią rzeczą było to, że już nic nie widziała. Kwiaty zajęły jej oczy. Ręką pogładziła się po twarzy. Z pozoru delikatne, wątłe, żółte kwiatki tak aksamitne w dotyku, tak pięknie pachnące były jej utrapieniem. Nie mogła ich wyrwać. Za bardzo bolało.
Wtedy głosy Floweya i Sansa ucichły. Ktoś złapał ją za rękę, uścisk był mocny i stanowczy, a jednocześnie nie czynił jej nawet najmniejszego bólu. Dobrze znała te kościste palce. Drobne usta wykrzywiły się w niewielkim uśmiechu, największym na jaki było ją teraz stać.
- Cześć Sans
-Siemka, kochana. Cieszę się, że się obudziłaś. - Starał się przybrać normalny ton głosu, jednak dało się wyłapać niewielkie drżenie - Naprawdę nas tym razem przestraszyłaś, kochanie. Twoja drzemka trwała naprawdę długo. - delikatnie podniósł jej ciało, aby mogła siedzieć. Zastanawiała się, czy to co miało miejsce wcześniej to był tylko sen, czy faktycznie dotarła do Wodospadu? Dźwięk spadającej wody oraz przyjemna wilgoć w powietrzu utwierdziły ją, że to jednak nie był sen. Poczuła, jak do butów dostało się jej błoto. 
Chciała coś powiedzieć Sansowi i Floweyemu, lecz szybko zdała sobie sprawę, że nie są sami. Sans zesztywniał, Flowey zaczął syczeć. Z zimnej wody powoli wyłaniał się wielki potwór wyglądem przypominający ośmiornicę. W pierwszej chwili poczuła jak macki zaciskają się dookoła jej szyi, a potem już była ciemność i obudziła się na nowo.
Znajdowała się teraz za Sansem; całą sobą - duszą, umysłem i ciałem - czuła jak jedna jego dłoń zaciska się mocno na jej ramieniu, odegnał niebezpieczeństwo.
- Nie możemy pozwolić, aby coś poszło nie tak.. nie możemy pozwolić aby... kurwa, kolejny kwiatek - nagle jego głos urwał się. Flowey też nic nie mówił. Frisk czekała chwilę, aż któryś z nich cokolwiek powie lecz..
- Sans?
- Powiedz jej - syknął Flowey ze wściekłością - Powiedz jej to w końcu, kretynie!
- Zamknij się - warknął Sans. Frisk poczuła, jak strach zaciska się na jej sercu. Uniosła swoją wolną rękę, jej palce zaczęły szukać twarzy szkieleta.
- Sans... co...?
- To nic takiego, kochanie - odpowiedział szybko, lecz złapał ją za nadgarstek by nie mogła go dotknąć. To było nowe, Od czasu ich pierwszego spotkania, kiedy wspólnie uciekali i chowali się, kiedy starali się wzajemnie chronić on nigdy...
- S-Sans, przerażasz mnie - szepnęła i mimo wszystko dotknęła jego twarzy
W tej chwili czas stanął w miejscu.
Tylko.
Się zatrzymał.
Oh nie...
Od kwiatka do kwiatka całe jej ciało zaczęło drętwieć. Dźwięki rozpływały się by potem zniknąć, jakby ktoś oddzielił ją grubą ścianą od świata. Znikąd przebijało się echo cudzego krzyku. Nie mogła się poruszać, nie mogła oddychać, nie mogła nawet myśleć. Gdzieś w oddali Flowey rozpaczliwie nawoływał jej imienia, coś mocno potrząsało jej ciałem. Ktoś płakał. Poczuła jak coś ciepłego kapie na jej policzki, może to były łzy? Jej? Czyjeś? Ktoś znowu ją wołał. Ktoś potrząsał. Ktoś całował wierzch jej dłoni.
Nie, nie, nie, nie, nie.
Frisk nie mogła oddychać, powoli przestawała czuć, nie mogła się ruszać, traciła oddech, nie mogła... nie umiała... traciła...
To nie jest prawda, to nie jest prawda, to nie jest.. dlaczego, dlaczego, dlaczego?
-Frisk!
I powróciła, wypłynęła na powierzchnię z dna czarnego mętnego oceanu, lecz mimo to nadal w nim tkwiła. Choć dryfowała po tafli, była w oceanie, który stanowił dla niej nic więcej jak tylko pułapkę. Czuła, że ten horror kiedyś wróci. Sans boleśnie ścisnął jej dłoń, szlochał. Lecz jak tylko zrozumiał, że wróciła starał się uspokoić, powoli, delikatnie odłożył jej rękę na bok.
-Frisk, kochanie... Wszystko będzie dobrze, już wszystko będzie dobrze... 
Dziewczyna nie wiedziała co chciał jej powiedzieć, słyszała, że jego głos załamywał się pod ciężarem uczuć jakie kłębiły się w jego duszy.Poczuła potrzebę bliskości, uniosła się delikatnie i objęła go. Jego broda była mokra od łez, w piersi biło przerażone serce. Objął ją powoli, delikatnie, jak najcenniejszy i najdelikatniejszy kwiat. Przytuliła policzek do jego swetra. Poczuła się przez chwilę jak mała dziewczynka.
Spała w ramionach Sansa może kilka godzin, a może tylko chwilę. Jej sny były harmonią dźwięków grającego w oddali fortepianu, kolorowane przez kapiący deszcz, akcję nadawał im rwący strumień z pobliskiego wodospadu. Sans obejmował ją mocno, nawet wtedy, kiedy ukradkiem płakała mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Wpatrywał się wtedy beznamiętnie w niebieskawą łunę echokwiatów.
Kiedy w końcu się obudziła pod policzkiem czuła jego sweter, kościste dłonie zaciskały się dookoła jej ciała, zaś jego cichy głos szeptał cały czas jej imię. Czuła jak delikatnie gładzi ją po głowie. Mimowolnie drgnęła przerywając tę błogą chwilę ukojenia.
-Skarbie...?
Wzięła głęboki oddech. Czuła, że jej gardło jest suche i jakby zapełnione od środka. Choć otwierała usta nie mogła powiedzieć ani jednego słowa, ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Przepraszam.
Sans był zmęczony, zmęczony tym wszystkim, obroną jej, cierpieniem jakie towarzyszyło ich wspólnej wędrówce oraz tym, że musiał ją bronić, a ona nic już nie mogła zrobić. Frisk też była już tym zmęczona.
-Za co, kochanie? - Poczuła jak Sans zaczyna błądzić palcami po kwiatkach jakie wyrastały z jej oczu. - To nie jest twoja wina...
Może jest, może nie jest. Frisk znowu objęła go za szyję. Czuła jak kwiaty kwitną w jej włosach, początkowo przyjemny zapach teraz sprawiał, że żołądek się jej ściskał z bólu. Trwali w uścisku dobre kilka chwil. Potem on wstał.
- No już cukiereczku - powiedział - musimy iść dalej.
Drogi były zbyt śliskie i wąskie, aby mogła samodzielne się po nich poruszać Wziął ją na ręce. Frisk nie wiedziała, czy kiedykolwiek ktoś przed nim brał ją w taki sposób. Miała problem z przypomnieniem sobie czegokolwiek sprzed przygody w Podziemiu. Wiedziała tylko, że czuła się jak dziecko mogąc wtulić się w jego klatkę piersiową, było jej miło i bezpiecznie chociaż gdzieś w głębi wiedziała, że ich wyprawa bezpieczna nie jest.
Iluzja spokoju całkowicie się rozpłynęła, kiedy na ich drogę weszła Undyne. Tylko raz z pogardą popatrzyła na Frisk, potem już cały czas wpatrywała się w Sansa, niebezpiecznie zmrużyła oko.
- Zdrajca! - wykrzyczała rzuciwszy w niego magiczną włócznię.
Koniec nastał szybko, za szybko. Undyne nie dała Sansowi najmniejszych szans. Nie był w stanie bronić się, nie wspominając już o ataku kiedy trzymał Frisk na rękach. Z trudem uniknął ataku, za nim pojawiły się  lewitujące kości, które z wielką prędkością popędziły w stronę wojowniczki. Dając tym samym chwilę aby mógł przygotować mocniejszy atak, jednak i tego Undyne uniknęła, jego próby wyraźnie ją rozwścieczyły.
Niespodziewanie z tyłu zaatakowała ich włócznia, pojawiła się zbyt szybko by Flowey mógł ich ostrzec. W kolejnym momencie przeszył parę na wylot. Dusza Sansa pogrążyła się w agonii, Frisk wróciła do ZAPISU.
Obudzili się daleko, daleko od miejsca gdzie spotkali Undyne. Frisk leżała bezwładnie na mokrej ziemi, Sans klęczał trzymając się za miejsce na jego ciele przez które przeleciała włócznia.
- Frisk! - Wolał Flowey pochylający się nad dziewczyną - Nic ci nie jest?
-Flowey... - oddychała ciężko. Delikatnie dotknął liśćmi jej tułowia. Nadal czuła przejmujący żar, magia z włóczni pulsowała w jej ciele powodując ból w miejscu gdzie ją przeszyła, zaś tam pojawił się piękny żółty kwiat. Frisk poczuła jak Flowey bierze jej prawa dłoń w swoje liście. Przez chwilę wyobrażała sobie niewielkie korzenie wrastające w jej ciało z każdego małego kwiatka jaki na sobie nosiła.
-Sans? - szepnęła. 
Czuł nadal przeraźliwy ból łamiących się kości oraz okropny smród z ognistej włóczni wojowniczki. Podskoczył w przestrachu, kiedy Frisk, jego mały aniołek, oparła się o jego plecy i delikatnie do niego przylgnęła.
-Jestem tutaj, kochanie... - powiedział, lecz nic mu nie odpowiedziała. Jedyne na co było ją stać co delikatne przytaknięcie.
Przez chwilę poczuła się lepiej, lecz zaraz potem serce zaczęło ją boleć.
Co...
- O nie.. - głos Floweya się załamał - Nowy kwiat... on...
Sans nie zdążył zareagować, kiedy opadła bezwładnie obok niego. Miała problemy z oddychaniem, zaczęło jej się kręcić w głowie. Jej palce, jej usta, jej ramiona, jej twarz, całe jej ciało płonęło w bólu.
Dlaczego? Dlaczego to się dzieje?
-Kochanie. - Jakimś sposobem nadal wyraźnie słyszała głos Sansa. Czuła jak obejmuje ją delikatnie, przytula do siebie - Frisk, skarbie, błagam...
On na to nie zasługiwał.
-Posłuchaj mnie, kochanie, nie przejmuj się mną. Musisz się skupić...
Nie zasługiwał
-Opamiętaj się Frisk! Musisz chcieć żyć!
Chcieć żyć...**
On nie...
- Kurwa, Frisk! Posłuchaj mnie!
Lekko otworzyła usta
-Chcesz tutaj umrzeć?
Zamarł w bezruchu. Trzęsła się, było jej zimno, czuła zimno promieniujące z własnego wnętrza, czuła się taka zmęczona. Chciała umrzeć. Nie chciała za to by on umarł. Czy jest ktokolwiek, kto nam pomoże?
- Nie...- Palce Sansa zacisnęły się na jej dłoniach, tak mocno że uwolnił się słodki zapach z jej kwiatów wymieszany z zapachem krwi. Zacisnął mocniej zęby i przez nie pełen bólu wycedził - Wiesz co mam zamiar zrobić? Mam zamiar wydostać nas z tej piekielnej dziury i nikt oraz nic mnie kurwa nie powstrzyma.- Jego głos był mocny i stanowczy, choć po policzkach płynęły mu łzy. Frisk powoli przytaknęła. Tylko na tyle ją było stać.
- O nic się nie bój -  Sans chwycił jej rękę i pocałował jeden z kwiatków - O nic się nie bój - powtórzył.
Tym razem Frisk szła obok Sansa, a kiedy zaatakowała Undyne puścił ją przodem by mogła swobodnie uciekać. Przyzwał swoją demoniczną czaszkę i już miał wystrzelić śmiercionośnym laserem wprost na wojowniczkę kiedy Frisk zaczęła rozpaczliwie błagać, aby jej nie zabijał. Na chwilę stracił czujność, niczego więcej Undyne nie potrzebowała jak tego. Wbiła ostrze swojej włóczni w jego pierś. Następnie zaatakowała Frisk i świat znowu stał się czarny.
Kiedy się ocknął dziewczyna trzymała go za rękę. Na jej nadgarstku pojawił się nowy kwiat i choć nie umknęło to jego uwadze nic nie powiedział.
- Nie możemy przejść obok niej bez zauważenia - mruknął szybko. Frisk potrząsnęła głową.
- Nie rań jej - wycharczała - Nie krzywdź jej. Bądź dobry. Zawsze bądź dobry.
- Czasem dobroć to wszystko co mamy. Czasem dobroć wystarczy.
Frisk zesztywniała. Sans powiedział te słowa na głos, na jednym wydechu
Oboje mieli wrażenie, że już gdzieś, kiedyś, w jakimś miejscu słyszeli te słowa***
- Taaa... - po chwili Frisk przytaknęła i zmusiła się do lekkiego uśmiechu. W ich obecnej sytuacji ten uśmiech był jak światełko w tunelu. Złapali się za ręce i chwilę stanęli przed sobą.
- Jak wyglądam? - zapytała
Flowey wspiął się po niej i oplótł się dookoła jej prawego ramienia wystawiając się zza jej barku. Dziewczyna nie mogła tego zobaczyć, lecz oboje - on i Sans - patrzyli na siebie porozumiewawczo nim usłyszała odpowiedź od kwiatu
- Złoto - zakomunikował - To są bardziej stokrotki niż jaskry.
- Oh... - Frisk dotknęła swojej twarzy, poczuła pod palcami płatki. Sans chwycił ją za ramie i zamknął swoje oczy - Muszą wyglądać pięknie...
- Nie obraź się, kochanie, ale ja i tak wyrwałbym to paskudztwo - mruknął szkielet. Dziewczyna potrząsnęła głową raz jeszcze i położyła swoje dłonie na jego klatce piersiowej delikatnie ją gładząc. Starała się sprawdzić jaki jest jego oddech. Sans poczuł jak coś zaciska się dookoła jego szyi. Lecz nic o tym nie powiedział.
Próbowali się przedrzeć raz jeszcze, i znowu, i znowu, i znowu, aż kwiaty pokryły całą prawą rękę dziewczyny i większość jej prawego boku. Tymczasem Sans zorientował się, że małe żółte kwiatki zaczynają wyrastać mu z gardła. Miał wrażenie, że jego ciało jest zadziwiająco ciężkie. Wszystkie te odczucia, obserwacje i wrażenia zachowywał dla siebie. Nie mógł jej teraz o tym powiedzieć, nie w takiej chwili, kiedy szli ramię w ramię, ciemnymi zaułkami Wodospadu, próbując umknąć bacznemu wzrokowi złotych ślepi Undyne. Frisk nie wiedziała jak ma się zachowywać przed wprawioną w boju wojowniczką, bo jedyne co czuła to paraliżujący strach. Musieli się wydostać szybko. 
Dziewczyna popełniła jednak błąd - w momencie jak Undyne znowu ich znalazła i zaatakowała, Frisk potknęła się w trakcie ucieczki i wpadła do wody z której już nie wypłynęła. Konsekwencją tego błędu był widoczny już mały kwiat na szczęce Sansa. Wreszcie jego tajemnica ujrzała światło dzienne. Zdawać by się mogło - w końcu! Przy kolejnej próbie Flowey dostrzegł szansę dla nich, po szybkim ataku kośćmi nakazał im uciekać, uciekać, uciekać, teleportować się i znowu uciekać i znowu teleportować do czasu, aż wilgoć w powietrzu nie wyparowała, do czasu aż nie zrobiło im się znacznie cieplej. Frisk stanowczo nie lubiła teleportacji.
Ostatecznie udało im się, opadli zmęczeni na ziemię dysząc ciężko.
- Jesteśmy w Hotland - poinformował Sans. Troszeczkę seplenił - Jeszcze kilka kroków i znajdziemy się w zamku króla.
Flowey westchnął, a Frisk zaczęła się lekko śmiać. Poczuli się szczęśliwi. Pierwszy raz od bardzo dawna szczęście do nich zawitało. Sans co chwilę żartował, uśmiechał się też częściej czy co tam on mógł zrobić ze swoim wyrazem twarzy. Jednak w chwilach szczęścia bywa, że coś jednak jest nie tak. Ta niewielka lampka ostrzegawcza zapaliła się w głowie Frisk. Brzmiał jego głos, on...  Coś było nie tak jak być powinno
- Sans? Wszystko dobrze?
Jego głos w jednej chwili zadrżał, zupełnie tak, jakby jego śmiech zamieniał się w rozpacz. Chwilę zajęło zanim jej odpowiedział.
- Co masz na myśli, skarbie? - mówił cedząc słowa ostrożnie. Frisk starała się sobie przypomnieć, wyobrazić, zastanawiała się ... wydawał się być inny niż zawsze. 
 Kwiaty wyrastały mu z ust i gardła. Jego słowa były powolne, staranne, choć mimo to nadal bełkotał.
- Twój głos jest zabawny. - przeszył ją lekki dreszcz kiedy z trwogą to mówiła
Sans nic nie odpowiedział, nie ruszył się też z miejsca.
W końcu Frisk zrozumiała i poczuła, jak coś w jej duszy pękło.
Dlaczego?
A więc wraz z czasem ciało Frisk odmawiało współpracy. Złote kwiaty w niezliczonej ilości rosły już na obu jej rękach, na całej twarzy, zaczęły pojawiać się na jej nogach i gardle. Każdy krok stawiała niepewnie w obawie, że upadnie. Dreptała posłusznie obok Sansa wsłuchując się w każde słowo jakie wypowiedział, nawet to najmniej znaczące. I tak szli dalej przed siebie, aż nie natrafili na rozwścieczoną Alphys i jej metalowego kompana Mettatona, no i tę chciwą Muffet - po serii śmierci i niewyobrażalnie wielkiej liczbie resetów jej nogi odmówiły praktycznie całkowicie współpracy, a jej serce biło coraz wolniej. Co się tyczy Sansa, witki złotych kwiatów oplątały się dookoła jego szczęki. Tracił głos.
-Nc mi nie jest - mruknął
Kłamca
-Nie twja wna
Twoja też nie
Od tego czasu Sans był cicho. Szli dalej, przed siebie. Po walce z Muffet Frisk zaczęła utykać, zaś pnącza dookoła czaszki szkieleta były tak mocne, że nie miał już nawet siły mówić. Gorące powietrze w Hotlandzie uderzało w ich twarze. Całe ciało dziewczyny było odrętwiałe i ciężkie, a serce bezradnie łomotało w jej piersi. Zastanawiała się jak wiele kwiatów z niej wyrasta, jak głęboko zapuściły swoje korzenie. Może miała w sobie już małą pajęczą sieć z nich oplatającą się dookoła jej duszy? Może rozerwą ją od środka? Może wyrośnie z niej jeden wielki żółty kwiat? Z tymi myślami nawet się nie zorientowała kiedy złapała go za rękę.
- Wybacz - szepnęła po chwili puszczając go. Sans miał wyraźnie inne plany i bardzo mu się nie spodobało to, że dziewczyna go puściła, dlatego szybko chwycił ją za nadgarstek i dalej prowadził. Frisk zastanawiała się, jaki wyraz ma teraz jego twarz.
Już nie rozumiała co mówił, chociaż starał się brzmieć wyraźnie. Przystanął w końcu i jęknął z bólu. Siłą rozrywał korzenie jakie uniemożliwiały mu mowę:
- Ja. Wydostanę. Cię. Stąd. - zaczerpnął powietrza - Bez. Względu. Na. Wszystko
Miała wrażenie, że zaraz potem pocałował ją w policzek.
- Nie. Bój. Się
Miała wrażenie, że Sans się uśmiecha.
- Kochanie.
Ale Frisk nie chciała, aby składał obietnice jakich nie będzie w stanie dotrzymać. Zwłaszcza kiedy natknęli się znowu na Mettatona. Przez niego musieli się resetować... i jeszcze raz... i jeszcze raz... i jeszcze jeden. Złote kwiaty rosły już na całej jej nodze, a w rękach straciła czucie. Miała trudności z utrzymywaniem świadomości, a Flowey czuł się paskudnie z tym, że jest bezradny i nie wie, nie umie jej pomóc.
Nie daj się!
Ktoś mówił w jej głowie.
Nie daj się! Nie daj się! Nie daj się!
A w czasie jak przemieszczali się po Rdzeniu, Sans stał się całkowicie niemy.
Łodygi kwiatów szczelnie zamknęły mu szczęki i zmiażdżyły gardło. Miał płytki oddech, czasem delikatny pisk wydobywał się spomiędzy jego zębów. Frisk wtuliła swoją twarz w jego pierś. Chwycił ją pewnie, oplótł ją ramionami mocno przytulając do siebie zupełnie tak, jakby zapewniał ją i siebie w przekonaniu, że nigdy jej nie wypuści, że nie żałuje. Mimo to czuła jak jego ręce delikatnie drżą. Klęczał na ziemi kołysząc się do przodu i do tyłu chcąc uspokoić siebie, Frisk i Floweya.
Nie daj się.
Nic już nie widziała. Nie mogła się ruszać. Miała trudności z mówieniem. Nie umiała już płakać. Wszystko ją bolało.
Nie daj się.
Sans nosił ją cały czas na rękach. Szlii obok miejsca, gdzie pojawił się pierwszy kwiat z powierzchni, mijali bramy Nowego Domu, przechodzili przez stolicę i szerokie korytarze prowadzące do komnaty króla Asgora. Gdzieś w odmętach świadomości Frisk przypomniała sobie, że dawno temu Asgor uchodził za dobrego władcę... jeżeli to co Flowey mówił było prawdą.
Głos, który wypełnił całe pomieszczenie przeniknął przez ściany, niski i pełen potęgi, pełen bólu, który musiał znaleźć ujście tylko w jeden sposób - musiał zabić kogoś. Sans milczał, dało się tylko usłyszeć jego głośne i nerwowe oddechy, charczał wręcz przez kwiaty w jego ustach. Tęskniła tak bardzo za jego głosem.Tak bardzo chciała, aby coś powiedział.
Szepnęła do niego
Nie zabijaj, nie rań, oszczędź.
Szkielet wziął głębszy oddech i chwilę trwało, zanim dał jej do zrozumienia, że się zgadza.
Wtedy
Nie zabijaj
Z małym, smutnym uśmiechem...
I nie daj się zabić
Flowey wyszeptał jej imię. 
Byli już blisko. Sans cofnął się pod ścianę i usiadł. Objął mocniej Frisk, a wolną ręką zaczął dotykać kwiatów na jej twarzy. Jego dotyk był zimny, lecz delikatny. Nie krzywdził jej bardzo wrażliwych kwiatów. Nawet jeżeli nie wiedziała dlaczego tak się dzieje, nie zmieniało to faktu, że kwiaty blokowały wszystkie sygnały ze świata. Tak więc dla tej krótkiej chwili kiedy to czuła zimno jego bliskości, kiedy była tylko ona i Sans - nic już nie miało znaczenia. Ich dusze są ze sobą kompatybilne, wiedziała że on jest jej bratnią duszą.
A potem, bitwa się rozpoczęła. 
Sans dobrze wiedział czym jest śmierć. Umierał już wiele razy.
Korzenie kwiatów zapuściły się głęboko w jego kościach, a jego żebra posłużyły im tak, jak niewielki patyk bluszczowi. Czuł jak pędy rozsadzają mu czaszkę od środka. Zaciskają się na jego szczęce boleśnie zmuszając by nie mógł otworzyć ust. Kwiaty ponad to wydzielały przyjemny zapach słodkich perfum. Sans miał swój cel, miał obietnicę, którą musiał dotrzymać. Słowa przysięgi jaką złożył Friskowi przebrzmiewały w jego głowie. To właśnie dlatego nienawidził czegokolwiek, komukolwiek obiecywać.
 I choć Flowey pomagał mu walczyć i tworzyli nawet zgrany zespół, Asgor nie był królem z przypadku. Był władcą potworów dlatego, że był spośród nich najszybszy, najsilniejszy, najbardziej zacięty w boju. Zabijał Sansa wiele razy trójzębem, ogniem, kopytem. I znowu i znowu i znowu i jeszcze raz, a za każdym razem w jego ustach rozkwitał nowy pączek, a z każdym nowym początkiem coraz trudniej mu było się poruszać, oddychać, zebrać myśli. Flowey krzyczał na niego, aby pozostał skoncentrowany, aby nie zapominał o Frisk, aby walczył za nią i dla niej, aby... aby się nie dał.
Nie daj się.
Frisk nie mogła już nawet samodzielnie się poruszać, leżała bezwładnie w kącie sali. Spoglądał na nią co jakiś czas swoim czerwonym okiem. I choć wracał i wracał i wracał i znowu wracał, ona nawet nie drgnęła. Jej wargi tylko co chwilę się poruszały, szeptała imię Asgora. Mimo, że wyglądał groźnie, był znacznie silniejszy od pozostałych przeciwników, nie chciała by Sans go zabił.
Nie. On go nie zabije, pokona go, ale go nie zabije.
Głupia dziewucha i jej głupia dobroć i jej głupia chęć życia. Głupie ludzkie dziecko i ta jej głupia moc nadana chyba od samego boga, że choć się chce to nie można się poddać. I on był głupi bo chciał pokazać, że ona ma rację, że może być jej przyjacielem. Głupie kwiatki, jakie teraz kiełkowały w ich ciałach rozrywając je od środka, dostając się do duszy by i ją z czasem pochłonąć.
Pieprzyć to. Pieprzyć jego. Pieprzyć wszystko.
Miał w zamiarze ją ocalić, choćby była to ostatnia rzecz jaką dokona w swoim marnym życiu.
Minuty, godziny czy dni? Sans umierał tysiące razy i za każdym razem wracał w to samo miejsce. Choć ledwo co widział, choć już nie myślał, a powietrze łapał z trudem. W tej chwili myślał tylko o tym, gdzie do kurwy nędzy podział się Flowey, wcześniej siedział na jego ramieniu i ostrzegał go przed atakami z tyłu. Sans nie wiedział co knuje ten przeklęty chwast, lecz cokolwiek to było niech lepiej się pośpieszy bo sam nie był pewien ile jeszcze wytrzyma. 
Asgor wymierzył kanonadę ognistych kul w Sansa i we Frisk. Na tyle gorących aby spalić ich kości na popiół. Szkielet nauczył się, aby zwalczać ogień ogniem i przyzwał swoje demoniczne głowy, aby zaatakowały Asgora. Z ledwością uniknęli ataku, a kiedy kurz opadł na ziemię Sans mógł odstawić Frisk na ziemię. Pieprzony dzieciak i pieprzony on, że nadal walczył za nią.
Zamierzasz tutaj umrzeć?
Bardzo nie chciał umierać. Już nigdy więcej.
Miał kwiaty w ustach, między zębami, w gardle, w jego głowie i na ramionach. Poczuł jak jeden z płatków uniemożliwił mu oddychanie, a to, że nie mógł otworzyć ust oznaczało, że nie mógł też go wykrztusić. Nie, nie, nie, jeszcze nie. To jeszcze nie ten czas. Starał się ze wszystkich sił złapać oddech/ Asgor nie podjął się kolejnego ataku. Wsparłszy się o swój trójząb z mieszanką zdziwienia i frustracji przyglądał się swojemu przeciwnikowi.
- Dlaczego ją chronisz? - odezwał się - Dlaczego chcesz poświęcić za nią swoje życie?
W tym momencie Sans chciał przemówić, chciał unieść głowę i opowiedzieć królowi o wszystkim czego doświadczyli, o szczęściu, spokoju, wytrwałości, o miłosierdziu jakie poznał dzięki temu ludzkiemu dziecięciu. Mógł podać pięć tysięcy jebanych powodów dla których chciał ją bronić, któryś trafiłby do Asgora. Sans wiedział, że mimo wszystko, ich władca miał łeb na karku.
Sans opuścił ręce. Miał obietnicę do dotrzymania.
Wielka czaszka pojawiła się za nim i wypuściła strugę białego rozgrzanego światła. Sans postawił wszystko na ostatnią kartę jaka została mu w rękawie.
Miał obietnicę...
Trafił.
Asgor upadł na kolana. Złapał się za klatkę piersiową, ledwo żył.
Sans też padł na kolana.
Usłyszał szept Frisk błagający, modlący się o bezpieczeństwo wszystkich, o to by nikt dzisiaj nie zginął. Był słaby, jak nawoływania małego pisklaka, lecz wystarczająco. Słodki zapach uwalniający się z kwiatów zwiastował zwycięstwo i śmierć. Lecz on nie mógł umrzeć teraz. Jeszcze nie. Podpełzł do Frisk i oparł się plecami o ścianę i na tyle na ile pozwalały mu obolałe ramiona wtulił w siebie ciało sparaliżowanej dziewczyny. Złote kwiaty swoimi pędami złamały mu kości. Nie mógł już oddychać prawie w ogóle. Dotknął ustami czoła Frisk.
- Co ty wyprawiasz? - król dyszał ciężko - Wykończ mnie!
Czy to kolejny kwiat wyrasta z jego oczodołu? Bolało jak diabli, mało nie wypuścił Frisk z objęć. Mimo tego, miał w sobie jeszcze tę resztkę siły, która mogła pomóc mu zabić władcę i zakończyć to raz na zawsze. Frisk byłaby ocalona, mogłaby uciec, mogłaby się wydostać.
Ale..
Sans pokręcił głową - zaprzeczył
Nie
- Nie? - król był zdziwiony
Wykorzystał tę resztkę sił aby się podnieść i niosąc na rękach Frisk podejść do króla. Złote płatki zasłaniały mu widoczność. Chciał, aby król zrozumiał to jedno magiczne słowo jakie Sans mu próbował przekazać:
Dziękuję
Nie mógł mówić, nie mógł mu niczego wyjaśnić. Starali się oboje aby się spotkać z Asgorem, wiele czasu razem walczyli i... jakaś niewielka część Sasna była pewna, że król zrozumiał.
Chwiejnym i niepewnym krokiem Sans zaniósł Frisk do bariery.
Siedem ludzkich dusz i rasa potworów znów będzie wolna. Siedem ludzkich dusz, a Frisk będzie mogła wrócić do domu.
Sans trzymał ją mocno, choć drżała z gorączki. Zastanawiał się, czy tak jak on teraz czują się ludzie chorzy? Odgarnął włosy z jej czoła i przyglądał się twarzy dziewczyny z czułością. Tchnienie śmierci jakie czuł na swoim karku nie wydawało mu się teraz znowu takie złe, zwłaszcza że jego ostatnie wspomnienie będzie dotyczyć Frisk.
- Czy.... wszystko... dobrze? - szepnęła. Sans wziął jej dłoń i przystawił do swojej twarzy, przytaknął powoli. Oboje poczuli ulgę. Przyłożył jej palce do swojej szczęki. Nic nie czuł. Nic nie widział.
-Sans! Frisk! - z oddali usłyszeli znajomy głos. To był Flowey. Właśnie zbliżał się do nich w swoich pnączach trzymając kolorowe serca - Ja... Ja je znalazłem! Mam je!
Sans poczuł wielką ulgę.
Sześć ludzkich dusz.
Frisk będzie wolna.
- Możemy ich użyć, aby przekroczyć barierę - mówił podekscytowany kwiat - Albo.. albo możemy jedną wykorzystać, aby przemknąć się przez barierę i znaleźć inną. Najważniejsze jest to, aby wydostać stąd Frisk.
Sans czuł się jakby coś rozrywało go od środka, czuł jak resztki jego w miarę całych kości były miażdżone, rozrywane i kruszone. Nie mógł logicznie myśleć. Nie wytrzyma już długo. Słodki zapach kwiatów z jego czaszki zaczął go dusić. Było mu przykro, że nie wyjdzie razem z nią podziwiać promienie słoneczne, nie będzie mógł razem z nią leżeć i patrzeć na bezkresne niebo, nigdy nie pozna co to jest świeże powietrze. Lecz.. teraz to nie miało znaczenia. Frisk będzie wolna. Wszyscy będą wolni.
-Nie.. - szepnęła dziewczyna. Sans popatrzył na nią zdziwiony - Ty... - jęknęła. Szkielet potrząsnął głową, gdyby nie kwiaty, zapewne by się teraz uśmiechał. Nie mógł iść z nią. Po prostu nie mógł. Jego dusza pękała, jeszcze trochę a rozerwie się na strzępy.
To nic..
- Frisk! - krzyknął Flowey - Musimy wyjść, mamy tutaj tylko sześć dusz, a potrzebujemy siedmiu aby zniszczyć barierę!
- Nie - szepnęła choć nawet to sprawiało jej teraz niewyobrażalny ból.
Sans poczuł, że wie co dziewczyna chce powiedzieć.
Mamy siedem.
Nie.
Nie, nie, nie.
Flowey zamarł w bezruchu, a Sans pocałował jej policzek. Jego oddech słabł, głowa go bolała, lecz nie był w stanie myśleć teraz o sobie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie przeszli przez to całe piekło tylko po to, aby Frisk robiła z siebie pieprzonego męczennika. Choć bardzo chciał to nie mógł nic powiedzieć, nie mógł krzyczeć choć w środku go rozrywało, nie mógł nawet płakać choć jego dusza tonęła we łzach. Objął ją jeszcze mocniej, przytulił do siebie, drżał. Ona tym czasem dotknęła swojego swetra, a między jej rękami pojawiło się niewielkie pulsujące czerwone serce.
Nie, nie, nie, nie.
Sans, proszę, nie płacz.
Uśmiechnęła się do niego. Bezradność i uporczywa chęć sprzeciwu nic nie pomagały.
- Pozwól mi... - szepnęła. - Sans...
Trząsł się.
- Proszę
Nie było takiej rzeczy, którą by jej odmówił, co nie?
Sans poczuł powietrze zimne i świeże. Zobaczył promienie zachodzącego słońca. Usłyszał śpiew ptaków, które kładły się spać. Zobaczył bezkresne niebo. Uklęknął na skałach trzymając bezwładne ciało Frisk w swoich ramionach.
Łzy kapały mu po policzkach spadając na twarz dziewczyny. Zanim czerń nocy, a z nią śmierć zabrała całkowicie jego świadomość, zdał sobie sprawę z trzech rzeczy.
Pierwszą była dusza Frisk, która mimo wszystko jeszcze nie zniknęła Czerwona jak krew, jak promienie tego pięknego słońca, unosiła się delikatnie nad jej ciałem, jakby się z nim żegnając, a może... może na niego czekała? Ciepło bijące od tego małego serduszka  napełniało go spokojem.
Po drugie, gdzieś daleko jakiś mały kwiat zapłakał. Król stał w swoim zamku, przysiągłby, że w swoim życiu widział już wiele, lecz nigdy nie mógł obserwować płaczącego kwiatka. Flowey klęczał teraz wśród echokwiatów, które głosem Sansa zapewniały go, że: wszystko będzie dobrze.
Trzecią rzeczą był szmer. Cieniutki głos Frisk wołający jego imię. Była zimna. Sans wyobrażał sobie gładząc jej policzek, jak otwiera oczy. Jak się do niego uśmiecha.
Pnącze jednego z kwiatów dosięgło jego serca. Nie mógł już oddychać.
Przybliż się do mnie, czekam na ciebie.
Zamknął oczy i pochylił się nad dziewczyną.
Możesz powiedzieć to jeszcze raz?
W jednej chwili zamienił się w srebrny pył, który wirował dookoła dziewczyny. Przy jej torsie, jej rękach, nogach, szyi. Muskał złote kwiaty jakie obrosły już całkowicie jej małe ciało. W końcu obie dusze uniosły się w powietrzu znikając na rozgwieżdżonym wieczornym niebie.
Stłumiony hałas przeszył okolice góry Ebott, niosąc ze sobą historię poświęcenia ludzkiego dziecka. W złocie kwiatów i w srebrnym pyle przekazywana jak mantra dalej i dalej. Wraz z tym hukiem wiatr niósł jeden niewielki i ledwo wyłapywany dźwięk. Cichy podobny do treli małego ptaszka śmiech dziewczynki.

Daleko, daleko pod ziemią, pozytywka zaczęła grać.
_________________________________
* - warto zaznaczyć, że w oryginalnej historii tzn w pierwotnym opowiadaniu do tego AU, historia kończyła się na motywie śmierci Frisk, nie było nic na temat tego, że Sans umiera zaraz po niej, popełnia samobójstwo czy cokolwiek innego. On po prostu po tym jak ona umarła i poświęciła swoje ciało i duszę, chodził na miejsce gdzie się resetowała, kładł się na żółtych kwiatach i czekał, czasem płakał, ale czekał nadal. Dla zainteresowanych komiksowa wersja oryginalnego zakończenia tutaj
** - w oryginalnym opowiadaniu Sans prosi Friska o pozostanie zdeterminowanym, jednak dziwnie by to brzmiało. Jak już kiedyś mówiłam - jako tłumacz kładę nacisk na realność, a więc determinacja została w tym przypadku zastąpiona chęcią życia.  
*** - jest to nawiązanie do oryginalnej historii jaka powstała. Tzn słowa "Sometimes kindness is all we can give. Sometimes kindness is enough." wypowiedziała Frisk do Sansa kiedy ten się jej zapytał po co właściwie jest dobra dla wszystkich, kiedy inni ją krzywdzą. Miały one znaczącą rolę w toku dalszej fabuły skasowanego opowiadania. 
# - w oryginalnej historii kwiaty nie "zaatakowały" Sansa. O Boże, muszę znaleźć Overgrowth w normalnej wersji -_- Stanowczo muszę.
Share:

12 komentarzy:

  1. Popłakałam się... Dziękuję za przetłumaczenie tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy zwierzogrod?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ps przeczytałem wszystkie twoje komiksy o zwierzogrodzie w jeden dzień aż tak mi się spodobały :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, no nie wiem, strasznie chaotyczne to opowiadanie, nie wiadomo, o co w ogóle chodzi. Nie jestem co do niego przekonana. Po tym jak wysłuchałam (o, dzięki Ci, Panie, za ten audiobook) oryginał, mam wrażenie, że już chyba nic go nie przebije ;v

    Tak troszkę offtopując, wszyscy mówią, że we Flowerfell relacja Sansa i Frisk jest czysto romantyczna. Ja tak nie uważam. Pewnie, zwraca się do niej "kochanie", jest z nią, opiekuje się i w ogóle, ale dla mnie ta relacja jest bardziej jak brat-siostra. Nie wiem, tak jakoś nie odczuwam tego, że kocha ją w romantyczny sposób. Nie wyobrażam sobie, żeby Sans ją pożądał seksualnie. Czuję, że kocha ją, z pewnością, ale jak siostrę. Sama już nie wiem, jakoś nie czuję tego romansu między nimi. Ale i tak OTP.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieee ;-; Ja chce ich wskrzesić, Kto jest za?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogadaj z Error!Sans albo Core!Frisk xD Coś mogą w tej sprawie zaradzić xD

      Usuń
  6. W końcu zebrałam sie w sobie by przejść te smuty xD dobre opowiadanie z fajną końcówką ...znaczy radosną na swoj sposób

    OdpowiedzUsuń
  7. O boże dziękuje za przetłumaczenie tego.
    Szczerze to się popłakałam...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ah....Idealne opowiadanie do którego można zajadać białą czekoladę i płakać jak bóbr :3 Dziękuje za przetłumaczenie

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE