Witajcie kochani!
Czas wrócić pełną parą i opowiedzieć Wam, jak minął mi tegoroczny Sabat! Tak jak w zeszłym roku tak i w tym dziękuję za przybycie, za to ile wspaniałych osób poznałam, do ilu się przytuliłam i za wszystko.
Od czego mam zacząć? Uhhhh... Może od początku? Początek to naprawdę dobre miejsce. A więc tak.
Jako, żem dinozaur technologiczny, bilety zakupiłam w pierwszym dniu trwania konwentu, a byłam na miejscu gdzieś koło 16.00 Głównie po to, aby uniknąć kolejek z rana, no i dlatego, że nie widziałam żadnych specjalnych paneli na które chciałabym się udać i bez których nie wyobrażałabym sobie życia. Cieszę się strasznie, że zdążyłam na wykład Michała Rolskiego pt "Zło zaklęte w postaci zwierząt" na którym to dowiedziałam się o istnieniu przecudownego wąpierza z terenów Polski, który to oryginalnie zamieniał się w wiewiórkę, albo psa i kąsał nocami śpiące niewiasty. Albo o wiedźmie która po śmierci zamieniała się w czarną krowę, która ziała ogniem i skakała po nieszczęśnikach. Już samo wyobrażenie sobie wampirzej wiewiórki i krowy skaczącej po ludziach wywołuje u mnie uśmiech.
Potem był czas na prelekcję Natalii Kowalskiej o zielarstwie, który również bardzo mi się spodobał i dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy jakie niewątpliwie udoskonalą moją kuchnię. Ha! Tym bardziej, że w słoiku pokazała nam jak wygląda cykuta. Huhu.
Nie wspomnę oczywiście o spotkaniu się z Metką. Dzięki której moje puchate kokoro zrobiło doki-doki, aż mi tło zasparklowało!
Nie miałam specjalnie czasu na zwiedzanie wszystkiego i przyglądanie się, bo raz, rozmieszczenie było całkowicie większe. Zdecydowanie więcej miejsca niż ostatnio, ale moim zdaniem - w zeszłym roku to było jakoś no nie wiem... może to kwestia tego, że wyobrażałam sobie to zrobione tak samo? No ale jak już się obczaiło co gdzie było, to w sumie wszystko dobrze.
A obczaiło się drugiego dnia, na spokojnie, choć też zawitałam na imprezę koło 15.00? Może nawet później. W sam raz aby zeżreć fryty i pochodzić na spokojnie po straganach.
A kramów było więcej niż ostatnio, albo ja miałam takie wrażenie. Co prawda zabrakło mi do pełni szczęścia panienek z parku technologicznego, które co jakiś czas swoimi zabawami robiły rok temu klimatyczną mgłę na wysokości kostek, ale ze stoiska gdzie można było postrzelać z łuku również byłam zadowolona. Choć głównie przez moją manię punktualności, a wręcz bycia przed czasem - odciągnęłam Samael od strzelania, bo zaczyna się wykład! Znowu idę więc na prelekcję Michała Rolskiego tym razem o miejskich mitach. Wielkoludy osądzające ludzi na kopcach, czy też rączki dziewczynki wciągające śmiałków na dno jeziora. O tak klimatyczne i ciekawe opowieści.
Lecz kiedy zaczął opowiadać o schronach przeciwatomowych zbudowanych pod Kielcami pierwsza moja myśl brzmiała "Po chuj?!", jednak ten mit uznałam za tak skrajnie niedorzeczny, że musiał zostać wymyślony przez znudzone życiem starowinki albo innego czorta, że nie przykułam do niego uwagi. Okazało się na końcu, że spośród stosu najróżniejszych mitów i legend o jakich opowiadał, ten właśnie był wymyślony przez niego.
Na wykładach tego osobnika byłam też w zeszłym roku i muszę powiedzieć, że właśnie jego wykłady uwielbiam najbardziej i jak do tej pory pozostaje on moim ulubieńcem. Opowiada nie tylko ciekawie, ale też i fajnie no i zapada w pamięć. A, że tematyka bliska mojemu serduszku to tylko dodatkowe plusy.
To co mnie zaskoczyło ... nie wiem czy w pozytywnym czy w negatywnym znaczeniu, bo po prostu zaskoczyło ... to fakt, że i wiccanie mieli swoje własne stoisko. Kim są wiccanie? To dość mocno rozwijająca się w ciągu ostatnich lat sekta osób uważających się za potomków wiedźm i czarnoksiężników spalonych na stosie. Wiecie, coś jak poplątanie neopoganizmu z NewAge. Ze względu na to iż swojego czasu moim hobby było przyglądanie się religiom, sektom i wyznaniom, sporo czasu poświęciłam na badaniu i poznawaniu środowiska wiccan oraz ich wierzeniom i ech... powiedzmy... traktuję ich tak jak traktuje się dziecko mówiące o tym, jak powstał wszechświat. No, to będzie moje adekwatne stanowisko.
Ale wracając, wiccanie mieli swoje stoisko do którego oczywiście podeszłam. Razem z Samael, bo to kluczowe w tej historii. Widziałam kule do wróżenia, tabliczkę ouija, "oczyszczające" kryształy i różdżki, do tego zamknięte w estetycznych pojemniczkach wszelakie zioło-podobne specyfiki, dostrzegłam to co najbardziej mnie zaciekawiło. Szałwia biała. O tym jak dobra jest szałwia sama w sobie wiem sporo, a także o jej odmianach. Szałwia biała uważana jest przez ezoteryków za coś co stanowi ... podstawę? No, podstawę w "oczyszczaniu" domu ze "złej" aury. Etap szczenięcy chodzenia po domu i okadzania każdego wejścia, okna i ścian w pokoju mam już za sobą. Całe szczęście - obecnie wolę okadzać to papierosowym dymem. Heh. To co przykuło moją uwagę to niebotyczna cena prawie dziesięciu złotych za pęczek, który normalnie można dostać już za cztery, a nawet trzy złote. Tutaj rozbrzmiał głos Samael
-O szałwia biała - mówi zaciekawiona przyciągając tym samym uwagę wiccanina stojącego za ladą - Patrz Yu masz też sztylet rytualny - wywróciłam sceptycznie oczami
-Tak, mamy tu bardzo dobrej jakości szałwię białą - mówi troszeczkę za cicho pan
-A panie, czy można się tym zjarać? - Pyta rozbawiona Samael znając odpowiedź wprawiając tym samym nieszczęśnika w zmieszanie
-Nie proszę pani
-A to chuj....
-Ujarać to się możesz szałwią wieszcza - mówię do niej szturchając ją porozumiewawczo w ramię. Samael się śmieje
-I szałwią czarną - mówi mężczyzna - Biała jest do oczyszczania, a czarna do... no.. do ujarania - patrzę na niego spod włosów tłumiąc parsknięcie śmiechem. Fizycznie nie ma czegoś takiego jak szałwia czarna, no chyba, że chodziło mu o bylicę, ale czy bylicą można się ujarać to hm... no w sumie odmianą jej czyli piołunem to można, ale ... cóż... Heh. Mnie osobiście wydaje się to bardzo zabawne. A Szałwia wieszcza niestety w Polsce jest zakazana. Pufff.
Nie zabrakło atrakcji takich jak miejsce do grania w stare gry, tak jak w zeszłym roku, czy do grania w te nowsze. Karaoke i DDR też był. Konkursy i nagrody. Losy i inne. Towarzystwo przesympatyczne, mili ludzie, ciekawe kostiumy. Czyli wszystko to co najlepsze w konwentach.
No i gwiazdeczki wieczoru, modliszki. Ich też nie brakowało. Więcej niż w zeszłym roku, a w tym odważyłam się nawet wziąć jedną taką na rękę, cały czas modląc się, aby mnie nie udziabała.
Trzeciego dnia byliśmy wcześniej, bo koło południa. Nie było specjalnie prelekcji na jakie chciałabym iść, ale za to miałam czas by pooglądać na spokojnie kramy. Nie było tyle osób, więc to też dodatkowy plus. Zaopatrzona w konwentowe fanty i pozbawiona połowy wypłaty zawędrowałam do miejsca, które przykuło moją uwagę rok temu. Mowa tutaj o Artystycznym Kręgu.
Z tego miejsca pozdrawiam osobę, która pozostawiła po sobie obrazek Chary <3 Takie drobne rzeczy, a cieszą i sprawiają, że aż chce się dalej tłumaczyć rzeczy z Undertale!
Ale wracając. To co jednak skupiło moją uwagę i sprawiło, że negatywnie zaczęłam odbierać tamto miejsce to ceny. No i dialog przy osobach o jakich opowiem później.
Odeszłam od nich sprawdzając pracę i ceny pozostałych artystów, którzy wystawili swoje prace i widziałam, że podobnie jak AK i oni stawiali bardzo wysokie ceny. Z wyjątkiem dwóch dziewcząt przy których zatrzymałam się na dłużej.
-Macie za niskie ceny! - usłyszałam, gdy przeglądałam album z obrazkami
-No właśnie! Za niskie - powiedział szczupły chłopaczek stojąc koło swojej koleżanki.
-Musicie je podnieść! - właścicielki stoiska widocznie wymuszały się na uśmiech pewnie zastanawiając się jak tu grzecznie powiedzieć "spierdalaj" ale to już moje domysły.
-I właśnie o to chodzi. - wtrąciłam się - Dając niższe ceny mają większe szanse niż sprzedadzą więcej towaru, niż ci tamci z Artystycznego Kręgu, co dają za wysokie
-No, właśnie my jesteśmy z AK
-No cóż... - machnęłam ręką. Dwójka po jakimś czasie się zmyła. A jak tylko Samael wróciła z moim portfelem zainwestowałam w dziewczyny. Co muszę pochwalić, to przede wszystkim ich loterię. Wiadomo, każdy los wygrywa tak, ale dajesz pięć złotych i wygrywasz cuksa. Najdroższe cukierki w życiu. Co nie? Albo jakiegoś innego dzyngsa. A u nich? O nie, co to to nie.
Zainwestowałam w trzy losy po dziesięć złotych i wyszłam ze wspaniałymi okazami. Plakaty, zakładki, pocztówki, naklejki. Wszystko dobrej jakości, zakładki do książek aby się nie niszczyły jeszcze zalaminowane. Można było też wygrać prace autorskie odręcznie narysowane i jestem szczęśliwą posiadaczką jednej z nich! Naprawdę uczciwe dziewczyny z szacunkiem podchodzące do imprezowiczów.
Bo aby nie zrozumieć mnie źle. Jak wiecie strasznie stoję murem za artystami. Uważam, że powinni dostawać formę wynagrodzenia za to co robią dla innych. Krew mnie zalewa zawsze kiedy widzę na konwentach koszulki, poduszki czy inne duperele z kradzionymi artami. Lecz też należy nie iść od skrajności w skrajność. Dla przykładu, AK rok temu rozdawało naklejki za darmo, teraz od złotówki do czterech złotych za to samo co było rok temu. No i oczywiście są dodatkowe rzeczy. Sama naciągnęłam się na magnes bo wyglądał jak mój zmarły pies. Lecz wiecie o co chodzi. Zysk musi być, musi się zwrócić koszt wynajęcia miejsca na konwencie i podróż oraz towar, no i zysk z tego też powinien być jakiś. Lecz handel is handel. Jeżeli oczekujesz sprzedawania towarów i chcesz mieć dobry kontakt z kupującym wymagane jest też odpowiednie dostosowanie się do klienta.
Wiadomo, że na konwentach pełno jest rzeczy które aż krzyczą wish.com; amazon.com; allegro.pl i aliexpress.com sprzedawane za ceny niemalże 200% większe niż ceny zakupu. Lecz to jedna z tych magii konwentowych które tworzą swój indywidualny urok. No i na czym tracą sprzedawcy. Ale cóż, co mi tam do tego. Ja jestem tylko gUpiom kasjerkOM z Biedronki. Co nie? Khem, ale tak.
Tutaj chciałabym podziękować Cath i Dar za to, że przyjechały do Kielc i spędziły czas z nami i pozwoliły mi na wspólne zdjęcie.
Zapraszam więc Was, moi kochani Handlarze na deviantarty dziewcząt. Bo robią naprawdę zacną robotę i są wspaniałymi dziewczętami takich jakich mało na tym świecie, a jakich powinno być więcej.
Hm, czy czegoś mi brakowało w tym konwencie? Tak, teoretycznie cały konwent miał odbywać się pod sztandarem słowiańskości, a w rzeczywistości... nie było tego aż tak bardzo widać. Pomyśleć by można, że będzie dużo cosplay z Wiedźmina, no było trochę tego. Ciri, Yeneffer i zdaje się Geralta widziałam, ale jak chodzi o prelekcje to ... ok norwescy bogowie byli, była pani od ubrań słowiańskich, był kram z czymś co miało przypominać wystawę słowiańską no i było siano na ziemi, ale.. no mało było tego unikatowego magicznego klimatu słowiańskości w jaki świetnie wpasowały by się Góry Świętokrzyskie które aż kipią niewykorzystaną pasją i zapałem. Ale cóż, nie ja jestem organizatorem i mimo to doceniam pracę osób jakie siedziały w tworzeniu całości oraz helperom i w ogóle, wszystkim osobom jakie były i jakie cokolwiek wniosły na Sabat.
AAAA Bo bym zapomniała, kilka zdjęć, bo jak nie przepadam za fotografowaniem swojej mordy, tak tym kilku osobom nie umiałam się oprzeć.
Cudowny cosplay Saitamy z One-Punch Man. Powiem, że trochę się nabiegałam zanim udało mi się go dorwać. Miałam zdaje się trzy podejścia, bo a to znikał mi, a to zanim się aparat wyciągnęło to ... znikł mi. Ale udało się. Jestem szczęśliwa.
Nie przepadam wprawdzie za Gwiezdnymi Wojnami, bo ja ze StarTrecka jestem teamu, aaale i tak. Kostium godny i zacny i wiecie, to taki klasyk.
Wyszłam jakbym była w ciąży. Nie, ja tylko gruba jestem. Nie musicie się martwić. Hah. No, ale Attack on Titan zaliczony. Wspaniałe postacie, cudowne cosplaye.
No i na zakończenie, wspólne zdjęcie z Samael, siostrą Samael - Kotu, Metką i Aru.
Dziękuję za wspaniałą zabawę i do zobaczenia w tym samym miejscu - za rok. W mam nadzieję - jeszcze większym składzie!
0 komentarze:
Prześlij komentarz