Tłumaczenie: Nessa
Dziesięć dni temu…
Loona nie miała pojęcia, co było
gorsze: świadomość, że matka najlepszej przyjaciółki stała za porwaniem jej
ojca, czy moje reakcja Octavii na tę rewelację. Piekielna ogar nie wiedziała,
co powinna myśleć albo powiedzieć, kiedy Stolas wyjawił im prawdę. Oczywiście
Octavia wpadła w histerię, przez co Loona zapragnęła ją pocieszyć, ale widząc
jak ta w łamiący serce sposób tuli się do taty, uświadomiła sobie, że to zły
moment.
–
To takie popierdolone – powiedziała, łapą przeczesując włosy. Millie skinęła
głową, podczas gdy obie czekały aż Stolas wróci do swojego biura. Moxxie chciał
do nich dołączyć, ale żona zmusiła go, by został w łóżku trochę dłużej, póki w
pełni nie dojdzie do siebie. – Znaczy… Wiedziałam, że nie przepada za tatą, ale
nie sądziłam, że zrobi coś takiego!
–
Demony robią szalone rzeczy – zauważyła Millie, wzruszając ramionami. – Zaufaj
mi, wiem to z doświadczenia.
–
… I tak ją zabiję – warknęła Loona, ostrząc pazury. – Mam gdzieś, czy to matka
Octavii. Wyrwę tej kurwie wszystkie pióra, a potem pożrę ją na obiad.
–
Prosiłbym, żebyś zostawiła moją żo… Stellę mi. – Obie odwróciły się, by
zobaczyć nieśpiesznie wchodzącego do biura Księcia Stolasa. Jego twarz wydawała
się spokojna, ale trzęsące się dłonie zdradzały, że emocje rozsadzały go od
środka. Podchodząc do biurka, machnięciem ręki przywołał iluzję mapy całego
podziemnego świata. – Teraz, kiedy już wiemy, że Stella jest zamieszona w
porwanie Blitzo, mogę założyć, że jej rodzina również. Natasza, jej matka, jest
tak staroświecka i elitarna, że przy niej inni piekielni szlachcice mogliby
uchodzić za hojne zakonnice w Boże Narodzenie. Spogląda na niżej urodzonych i
grzeszników jak na robaki, które są niegodne, by znaleźć się pod podeszwą buta.
Jej syn, Alexander, to ropucha, która krok w krok podąża za matką niczym dobry
mały harcerz, ale koniec końców jest słaby i żałosny. Niestety, wszyscy mają
pieniądze i wpływy dzięki temu, że są Upadłą rodziną z krwią Goecji.
–
Po kiego chuja wżeniłeś się w taką rodzinę? – zapytała Loona, unosząc brwi.
–
Nie miałem wyboru. Moja rodzina zaaranżowała to w ramach sojuszu, który
zawarliśmy podczas Wielkiej Wojny Diabłów tysiąc lat temu. Stalla miała cechy
swojej matki, ale była bardziej nowoczesna i pragnęła jedynie odseparować nasze
gatunki zamiast zniewalać albo likwidować całe tysiące, jak to zdarzało się
pragnąć tym o bardziej radykalnym podejściu. Z czasem przestała zachowywać się
jak matka i wykształciła własną osobowość. Myślałem, że łączy nas swego rodzaju
więź, zwłaszcza odkąd na świat przyszła Octavia. Wiem, że martwiła się o nasz
status z powodu moich ciągłych kontaktów z pomniejszymi demonami, ale nie
sądziłem, że posunie się tak daleko – powiedział Stolas, kręcąc głową.
–
Więc co teraz? Robimy nalot na jej dom czy co? – zapytała Millie.
–
Już wysłałem moich cienistych strażników do jej rodzinnego domu pod pretekstem sprowadzenia
mojej żony – odparł Stolas, krzyżując ramiona i uważnie przypatrując się mapie.
– Ale jej tam nie było. Ani Nataszy i Alexandra. To znaczy, że muszą znajdować
się w innej rodzinnej posiadłości. – Machnął ręką, a wtedy kilka punktów
zalśniło na mapie. – Nigdy nie zostałem wtajemniczony w to, gdzie dokładnie się
znajdują, bo Natasza nigdy za mną nie przepadała, ale znam ich ogólną
lokalizację.
Zaczął
kolejno wskazywać na cztery miejsca.
–
Znajdują się albo w pobliżu stolicy, gdzieś w prowincji Raju Utraconego, w
pobliżu Miasta Płomieni albo w rejonie pustynnym Apollyona, znanym również
jako…
–
Zakątek Abbadona – wyszeptała Loona, przypominając sobie słowa, które ojciec
wypowiedział przez telefon. Uderzyła pięściami w blat, po czym wskazała na
lśniący punkt na pustyni. – Tu! Tutaj są!
–
Jak możesz być tego taka pewna? – zapytała Milie?
–
Ponieważ podczas rozmowy z porywaczem tata wspomniał, że jest niemal tak źle
jak w Zakątku Abbadona. Pojechaliśmy tam kiedyś na wakacje i było fatalnie!
Pamiętam, bo wtedy dorobiłam się całego roju kleszczy na tyłku!
–
Ech, TMI* – mruknęła Millie, wysuwając język.
–
Oficjalna nazwa to Pustynia Apollyona, ale miejscowi nazywają ją Zakątkiem
Abbadona przez niszczycielskie burze piaskowe! To musi być to miejsce! –
oznajmiła Loona.
–
Cóż, to zawęża obszar poszukiwań, ale i tak mamy spory teren do przeszukania –
powiedział Stolas, opadając na krzesło i pocierając podbródek. – Przeszukanie
wszystkiego zajmie trochę czasu… Z samego rana wyślę tam szpiegów. Do tego
czasu spróbujcie odpocząć.
–
Sprawdzę jak się ma Octavia, o ile to w porządku – zasugerowała Loona,
podnosząc się.
Stolas
potaknął, więc Loona wraz z Millie opuściły pokój. Ta druga wymamrotała ciche
dobranoc i skierowała się w kierunku Skrzydła Szpitalnego, jak nic chcąc
zajrzeć do męża. Loona ruszyła znajomą drogą do pokoju przyjaciółki, już z
zewnątrz słysząc dobiegający z sypialni płacz.
Powoli
zajrzała do środka i spojrzała na szlochającą w poduszkę Octavię. Loona nie
powiedziała niczego, po prostu zamykając za sobą drzwi i podchodząc do
przyjaciółki. Słysząc trzask, Octavia powoli odwróciła się do Loony w chwili, w
której ta ułożyła łapę na jej plecach.
Pociągając
nosem, z oczami pełnymi łez, księżniczka otoczyła Loonę ramionami i
rozszlochała się jeszcze bardziej.
–
P-p… p-przepraszam… prze… pra…
–
Przestań. – Loona przygarnęła ją do siebie. – Nie masz za co przepraszać.
To sprawiło,
że Octavia załkała głośniej, ale Loona miała to gdzieś. Miała ją u swojego
boku, kiedy sama musiała się wypłakać. Teraz mogła się za to odwdzięczyć.
***
Po
rzuceniu wyciszającego zaklęcia na swoje biuro, Stolas spędził kolejne pół
godziny krzycząc z frustracji oraz ciskając książkami i meblami. Gdyby w tamtej
chwili rodzice mogli go zobaczyć, powiedzieliby, że zachowuje się jak jebany
bachor, ale Stolas o to nie dbał. Jego rodzice nigdy nie zdradzili się w taki
sposób.
Chwyciwszy
najbliższą butelkę szkockiej z barku, Stolas opróżnił niemal całą, nim
wylądował na kanapie cały we łzach. Przez wszystkie te lata ze Stellą sądził,
że coś między nimi było. Nie miłość, bo ta nigdy nie wchodziła w grę, ale
zaufanie i przyjaźń. Byli małżeństwem od przeszło trzystu lat i sprowadzili na
świat córkę, którą oboje cenili najbardziej na świecie. We wczesnym etapie
związku często kłócili się o jego skłonność do pomagania niższej klasy demonom.
Miasto Chochlików znajdowało się pod jego jurysdykcją i spędził setki lat, by
uczynić je czymś więcej niż szambem. Czas płynął i wydawało się, że doszli do
porozumienia, bo ich kłótnie zaczęły przypominać bardziej problemy, z którymi borykały
się wszystkie małżeństwa.
Tak
było do czasu, kiedy poznał Blitzo i zaczął z nim sypiać.
–
Blitzy… – jęknął, przyciskając poduszkę do twarzy. – Tak mi przykro… Wybacz mi.
Sam
nigdy nie zamierzał wybaczyć Stelli i jej rodzinie tego, co zrobili niewinnemu
chochlikowi, na dodatek tak bliskiemu jego sercu. Sobie również za to, że do
tego dopuścił. Może gdyby więcej czasu poświęcił żonie albo wolniej rozwijał
związek z Blitzo, udałoby się tego uniknąć.
Stella
wielokrotnie pytała, dlaczego tak bardzo się nim przejmował. Co sprawiło, że
potężny Książę Stolas, zdolny przekraczać wymiary i władał starożytną magią,
zakochał się w przedstawicielu najniższej rasy w Piekle, ryzykując tak poważne
kłopoty?
Wrócił
pamięcią do dnia, w którym do tego doszło.
***
Półtora roku
wcześniej…
Stolasa
nie obchodziło, co inni mówili o chochlikach i ich kutasach. To, czego
doświadczył zeszłej nocy, było tak blisko osiągnięcia nirwany, jak tylko to
możliwe w tym zapomnianym przez Boga wymiarze. Przewracając się na bok, Stolas
próbował wyczuć swojego ukochanego Blitzy'ego, ale nie poczuł nic poza
prześcieradłami i materacem. Z westchnieniem otworzył oczy, spodziewając się,
że jego ukochany znów się wymknął, jak to często bywało, ale zamiast tego
zobaczył go nagiego, palącego papierosa na balkonie.
–
Blitzy? – zapytał, powoli się podnosząc.
–
No cześć. Wstałeś. – Blitzo wzruszył ramionami. – Zwykle spotkanie z moim
kutasem sprawia, że jesteś nieprzytomny całą noc.
–
Hm, nie mam nic przeciwko, by znów poczuć twojego wielkiego ptaka w moim tyłku
– odparł Stolas, pohukując z przyjemności. Zmarszczył brwi, widząc jak Blitzo
wywraca oczami i ucieka wzrokiem gdzieś w bok. – Blitzo? Coś się stało?
Wzdychając,
Blitzo strząsnął papierosa i odwrócił się, unosząc brwi.
–
Jak długo będę twoim comiesięcznym chłopaczkiem do pieprzenia, Stolasie?
Znaczy… Co jest we mnie takiego wspaniałego poza moim tyłkiem i chujem? Nie
masz innych facetów albo dziewczyn do pieprzenia?
–
Oczywiście, że nie, Blitzo – odparł Stolas, powoli się podnosząc. Podszedł do
chochlika i powoli owinął wokół niego skrzydła. – Wiesz, że jesteś jedynym,
którego pragnę w swoim łóżku.
–
Taa, pewnie – parsknął, przewracając oczami. – Robimy to od roku i ciągle
słyszę to samo pierdolenie.
–
Nie zawsze. Co z tym razem, kiedy wybraliśmy się do Loo-Loo Landu albo kiedy
nasze córki się zaprzyjaźniły? Albo wtedy, kiedy ocaliłeś mnie przed tamtym
zabójcą? Nie wspominając o tym razie, kiedy zabrałeś mnie do miasta i udawałem
zwykłego przechodnia, przez co skończyliśmy w samym środku walk ulicznych! Och,
to dopiero była zabawa! – podsumował Stolas, szczerząc się w uśmiechu. Nie
doświadczył czegoś tak ekscytującego od dawna, póki nie poznał Blitzo.
–
Tak, ale… – Blitzo westchnął i potrząsnął głową. – Słuchaj, doceniam to, że robisz wszystko, aby
pomóc mi z biznesem, zwłaszcza że jesteś wystarczająco znany, by kontaktować
nas z bogatymi klientami. Może nie dość bogaty, żeby załatwić wszystko, ale…
–
To nie ja kupiłem działkę w Australii. Poza tym nie mógłbym, bo nie jestem
mieszkańcem ani obywatelem tego kraju – przypomniał ze śmiechem Stolas.
–
Hej, byłem o krok spełnienia marzenia o własnym ranczu. Jeśli o mnie chodzi, te
australijskie kurwy mogą iść pieprzyć się z kangurami! – krzyknął Blitzo. Z
westchnieniem potrząsnął głową. – Wracając... Czy tylko tym dla ciebie jestem?
Zabawką erotyczną?
–
Blitzo? – Stolas nie krył zaskoczenia.
–
Po prostu nazywajmy rzeczy po imieniu, Stolasie. Pomijając te przypadkowe
przygody, większość czasu albo ze mną flirtujesz, albo uprawiamy seks. Robię to
tylko dlatego, że potrzebuję księgi, by przedostawać się do świata żywych –
mruknął Blitzo. – Tak więc przepraszam bardzo, że nie do końca pasuje mi bycie
wykorzystywanym, kiedy ci to pasuje, nawet jeśli seks jest niezły.
Oczy
Stolasa rozszerzyły się, a on sam poczuł ukłucie winy w okolicach serca.
Wcześniej tego nie zauważył, ale pomijając tych kilka wyjątków, to w istocie
opisywało ich relację. Blitzo przychodził, by oddać książkę, Stolas
wykorzystywał ją do swoich celów, uprawiali seks, a rankiem chochlik znikał
razem z grymuarem. Jasne, czasami zostawał na śniadanie i nawet kilka razy
wpadł na obiad, ale to zależało od okoliczności.
–
Rozumiem… – Stolas ułożył dłonie na ramionach Blitzo. – Przepraszam, jeśli
poczułeś się w ten sposób. Nie chciałem cię zranić, Blitzo.
–
Wiesz, tak naprawdę wcale mnie nie zraniłeś. No weź, nie jestem cipką – odparł
chochlik, przewracając oczami. Nie zdołał zamaskować ruchu ogonem. – Po prostu
chciałem wiedzieć, co, do cholery, między nami jest.
–
Cóż, chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić, o ile mi na to pozwolisz – odparł
Stolas, uśmiechając się. – Mogę ci to udowodnić. Wpadnij w przyszłym tygodniu.
Nie przynoś księgi. Obiecuję, że nie będziemy się kochać, jeśli nie będziesz
miał ochoty.
–
Czemu? Co będziemy robić? – zapytał Blitzo, unosząc brwi.
– Zobaczysz,
Blitzy. – Stolas mrugnął porozumiewawczo. – Zobaczysz.
***
Tydzień później…
Stolasa cały
tydzień chodził podekscytowany. Zaplanowanie, w jaki sposób spędzi czas z
Blitzo, było proste, czego nie dało się powiedzieć o oczekiwaniu i niewiele brakowało,
żeby stracił cierpliwość. Blitzo przybył zgodnie z planem i czekał przed
pałacem, gdzie Reginald wskazał mu drogę i skłonił się przed odejściem.
–
Przepraszam za spóźnienie – powiedział chochlik, ścierając krew z kurtki. –
Dostałem twoją wiadomość w środku zlecenia. Grupa eleganckich studentek, które
znęcały się nad inną dziewczyną tak bardzo, że doprowadziły ją do samobójstwa.
Okazały się zaskakująco dobrymi wojowniczkami, kiedy na szali znalazło się ich
życie.
–
Mam nadzieję, że nie jesteś ranny?
–
Nie, ale powinieneś zobaczyć Moxxiego. – Blitzo zachichotał. – Kretyn opuścił
gardę i oberwał kijem bejsbolowym prosto w ptaszka. Rany, po czymś takim on i
Millie nie mają co liczyć na potomstwo!
Kręcąc
z rozbawieniem głową, Stolas nakazał Blitzo podążyć za sobą i oprowadził go
wokół pałacu. Blitzo wodził wzrokiem na prawo i lewo, nie kryjąc znudzenia,
póki nie dotarli na podwórko, gdzie jego szczęka aż opadła z zachwytu. Stolas
szybko zrobił mu zdjęcie telefonem, kiedy oczy chochlika zamieniły się w gwiazdy
na widok dwóch białych, czystej krwi arabskich koni, które w miejscu
utrzymywała para lokai.
–
Czy… czy to są… konie…? Żywe… arabskie konie?! Z Ziemi?! – zapytał radośnie
Blitzo. Zaklaskał, przestępując z nogi na nogę niczym dziecko, które właśnie spotkało
Świętego Mikołaja. Na swój sposób wyglądał przy tym uroczo.
–
Tak, wypożyczyłem je na dzisiaj od znajomego. Obiecał mi przysługę i
zdecydowałem się ją odebrać – wyjaśnił Stolas, podchodząc do jednego z koni, by
móc go pogłaskać. – Są dobrze wyszkolone i niezwykle urodziwe, nie uważasz?
–
Nigdy nie widziałem wspanialszych istot! – Podszedł do tego po lewej i zaczął się
nad nim rozpływać. Pogłaskał go po grzywie i podrapał za uchem, wciąż szepcąc z
podekscytowaniem. Jego oczy zalśniły, kiedy wyjął marchew i zaczął karmić nią
konia. – Jakim cudem są w stanie przeżyć w Piekle?
–
Mój znajomy nakłania swoich ziemskich wyznawców, by składali je w ofierze z
myślą o nim – wyjaśnił Stolas. – Ich dusze powędrowały prosto do niego, a on z
pomocą magii nadał im fizyczną formę. Dzięki temu mógł je trenować i
przystosować do życia w Piekle, przynajmniej w tym mniej niebezpiecznym obszarze.
–
Jak się nazywają? – dopytywał Blitzo, również zaczynając głaskać jedno ze
zwierząt.
–
Xander i Aragon – odparł Stolas, wspinając się na tego drugiego. – Masz ochotę
na przejażdżkę?
–
Jeszcze pytasz?! – Blitzo wskoczył na Xandera z w prawą, która zaskoczyła księcia.
Sądził, że chochlik będzie potrzebował lekcji albo dwóch, a jednak zachowywał
się tak, jakby już kiedyś zasiadał w siodle. – Naprzód!
Z krzykiem Blitzo
kopnięciem zmusił Xandera do galopu w kierunku pobliskiego lasu. Nie tracąc
czasu, Stolas dołączył do niego na grzbiecie Aragona i razem wpadli między
drzewa.
***
Trzy godziny
później…
Po kilku
godzinach jazdy, kłusu i pozwalaniu koniom na bycie sobą, Stolas zadecydował o
przerwie na obiad. Podczas gdy koniec skubały trawę, demon przywołał kosz piknikowy
– pełen kanapek, frytek, wina i sałatek. Spokojnie przegryzając swoją kanapkę z
salami i serem, Stolas z rozbawieniem obserwował jak Blitzo rozczesuje końskie
grzywy.
Chochlik
kolejny raz go zaskoczył. Jeździł konno dużo lepiej od Stolasa, a Xander
wydawał się w pełni rozluźniony pod jego kontrolą. Kierowany ciekawością, książę
podniósł się spod drzewa pod którym odpoczywał i zapytał:
–
Gdzie nauczyłeś się tak dobrze obchodzić z końmi?
–
Och, mieliśmy kilka w cyrku, w którym dorastałem – wyjaśnił Blitzo, podczas gdy
koń polizał go po nosie. – Jakiś ty słodki.
–
Zgaduję, że tamte konie pochodziły z Piekła? – zapytał Stolas.
–
Taa, wyglądały jak szkielety i tak dalej – przyznał Blitzo, siadając pod
drzewem. Sięgnął po sałatkę owocową i zaczął się nią bawić. Odezwał się dopiero
po chwili. – Daleko im do bycia pięknymi istotami. Ale kiedy pierwszy raz
zobaczyłem zdjęcie ziemskich koni, zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
–
Skąd to zauroczenie? Znaczy… Nie zrozum mnie źle, w końcu to majestatyczne stworzenie,
ale dlaczego akurat konie? – zapytał Stolas, przekrzywiając głowę.
Blitzo
przez chwilę milczał. Zamknął oczy, by móc się zastanowić. Kiedy je otworzył,
Stolas dostrzegł w jego spojrzeniu coś, czego nigdy wcześniej u niego nie
zaobserwował: tęsknotę.
–
Sądzę, że to dlatego… że wydają się wolne. Zupełnie jakby nie skupiały się na
niczym prócz otaczającego je świata. Biegają tam, gdzie mają ochotę. Jadają
tam, gdzie się znajdują. Zawsze trzymają się razem, jak to stado. Nie porzucają
siebie nawzajem i nie szukają kłopotów. Po prostu podróżują, podążając do
miejsca, w którym będą szczęśliwe i zaznają spokoju. – Spojrzał na Stolasa i
zapytał: – Czy kiedykolwiek miałeś ochotę zrzucić z siebie brzemię życia?
Porzucić pracę, podatki i wszystko to, co przypomina nam o tym, jak przeklęci
jesteśmy i tak dalej? Wyrzucić to przez okno, a potem uciec w dzicz? Nie
liczyłoby się nic poza podróżowaniem, jedzeniem i byciem szczęśliwym u boku
tych, którzy są ważni. Bez przejmowania się konfliktem między Niebem a Piekłem.
Z daleka od tych, którzy cierpią tylko dlatego, że to Piekło. Nikt nie byłby
oceniany przez swoje dochody albo klasę. Szczerze? Właśnie to mają konie i tego
bym pragnął… Wszyscy powinniśmy do tego dążyć.
Blitzo
z uśmiechem spojrzał w niebo.
–
Chciałbym podążyć tam, gdzie chcę, robić to, czego zapragnę i być z tymi, którzy
są dla mnie ważni. Naprawdę, najważniejszym powodem, dla którego założyłem
I.M.P., była chęć zaczęcia czegoś, co nikomu innemu nie przyszłoby do głowy. Nie
zrozum mnie źle, jestem dobry w zabijaniu i naprawdę to lubię, ale wiem również,
co oznacza stracić wszystko, spaść na dno i nie mieć dość siły, by czerpać
satysfakcję z zemsty. Wydaje mi się, że chciałem po prostu dać taką możliwość
innym. Jasne, daleko im do bycia miłym, a mnie zdarzało się zabijać niewinnych,
ale co mi pozostało? Urodziłem się w Piekle, a tu zbawienie nie jest możliwe.
Niebo i Piekło postrzegają mnie jako niższej klasy zidiociałego chochlika,
który nie zasłużył na nic więcej. Dlatego marzę, by być koniem i móc uciec
gdzieś, gdzie mógłbym być sobą i zaznać wolności.
–
… Blitzo – wykrztusił z podziwem Stolas. Czuł się poruszony samą myślą i coś
się w nim zmieniło. Spuścił głowę, czując napływające do oczu łzy. Wtedy
zrozumiał, że w tym chochliku było coś więcej, niż początkowo mu się wydawało. –
Ja… trochę ci zazdroszczę.
–
Ty? Jesteś bogaty, potężny i należysz do nielicznego grona demonów, które mają
powiązania z Aniołami. Czego mógłbyś mi zazdrościć?
–
Nie mam takiej swobody i energii jak ty – mruknął Stolas, wpatrując się w swoje
szpony. – Całe życie byłem przygotowywany do pełnienia roli Księcia Piekieł. Nie
miałem na to wpływu. Nie zrozum mnie źle, lubię to, co robię, ale chciałbym mieć
więcej swobody. Czytać książki, popijać herbatę i móc zwiedzić te miejsca w
Piekle i na Ziemi, których jeszcze nie widziałem. Znaleźć przyjaciół, którzy
polubiliby mnie za to, kim jestem, a nie przez mój status społeczny. Udało ci
się stworzyć jedną z najbardziej znanych i…
–
Udało? – zapytał z uśmiechem Blitzo.
–
… interesujących firm w Piekle – powiedział Stolas z uśmiechem, na co
Blitzo mruknął coś pod nosem. – Wybacz, Blitzy, ale naprawdę musisz lepiej
zarządzać swoimi pieniędzmi.
–
Głupi Australijczycy – wymamrotał Blitzo, opierając się o drzewo. Ramieniem
otarł się o Stolasa. – Ale w jednej kwestii się mylisz, Stolasie. – Spojrzał na
sowiego demona z uśmiechem. – Już masz przyjaciela, który lubi cię za to, kim
jesteś.
–
Ty za to jesteś lepszą osobą niż sądzisz, Blitzo – powiedział Stolas, szczypiąc
go w policzek.
–
Ach, zamknij się – rzucił Blitzo. Przeciągnął się i ziewnął. – Zdrzemnę się
przez chwilę. Cała ta jazda naprawdę mnie zmęczyła.
–
Hmm, brzmi nieźle – powiedział Stolas, obejmując swojego Blitzy’ego ramionami.
Blitzo nie
miał nic przeciwko, a chwilę później pochrapywał spokojnie w objęciach księcia.
Uśmiechając się, Stolas zamknął oczy i zapadł w sen u boku najwygodniejszej
poduszki, jaką znał.
***
Później…
Po
przebudzeniu obaj zadecydowali, że pora wracać, zwłaszcza że nadszedł wieczór.
Przed oddaniem lejców kamerdynerom, Blitzo po raz ostatni pogłaskał konie i
ucałował je w nosy. Z westchnieniem otarł łzy.
–
Są zbyt urocze.
–
Tak jak i ty, Blitzy – rzucił z porozumiewawczym mrugnięciem Stolas. Chochlik
się zarumienił. – Cóż, niestety nie zaplanowałem na dzisiaj niczego więcej.
Stella prosiła, żebym zjadł kolację z nią i Octavią, więc obawiam się, że tutaj
nasze drogi się rozchodzą. Cieszę się, że przyszedłeś i mogliśmy spędzić miło
czas.
–
Taa… – Blitzo potarł tył głowy. – Było miło.
–
Do zobaczenia w takim razie – powiedział Stolas i odwrócił się, chcąc ruszyć w
stronę domu, ale nie miał po temu okazji.
–
Cz-czekaj! – zawołał Blitzo, dopadając do księcia. Zatrzymawszy się przed Stolasem,
wymamrotał: – Ehm, cóż, jedno z naszych zleceń było całkiem nieźle płatne i tak
sobie pomyślałem, by zorganizować firmowe wakacje na jednej z popularniejszych wysp
na Ziemi. W najbliższą sobotę nikogo tam nie będzie. Mam wrażenie, że jestem ci
coś winien za dzisiejszy dzień, więc może chciałbyś do nas dołączyć? Wiesz,
Octavia i Loona się zaprzyjaźniły, więc byłoby miło, gdyby mogły się spotkać, tak?
Rumieniąc
się, Stolas przełknął i przesunął dłonią po tyle swojej głowy.
–
Ehm… Pewnie, ale jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
–
Co takiego?
–
Nie umiem pływać – wymamrotał Stolas.
Oczy
Blitzo rozszerzyły się. Parsknął, a potem roześmiał się w głos, wprawiając
księcia w jeszcze większe zakłopotanie.
–
Serio?! Potężny, zdolny podróżować między światami książę nie potrafi pływać?
Masz jakieś… Ile? Cztery tysiące lat? Naprawdę nigdy się nie uczyłeś?
–
Widziałeś kiedyś pływającą sowę? Niezbyt urocze. Wciąż nie mogę uwierzyć, że
nawet Octavia pływa lepiej ode mnie – mruknął, krzyżując ramiona.
–
Cóż, myślę, że zajmiemy się tym na miejscu – oznajmił Blitzo, obejmując Stolasa
w pasie. – Jestem świetnym nauczycielem pływania! Nauczyłem moją Loony
wszystkiego, co sam wiem.
–
Sam nie wiem…
–
Postaraj się, a pomyślę nad wetknięciem ci mojego ogona w tyłek i może nawet
pozwolę possać kutasa. – Blitzo wyszczerzył się w uśmiechu.
–
ZGODA! – wykrzyczał Stolas, podniecony samą perspektywą. Jego tyłek aż o to
prosił.
–
Świetnie. Do zobaczenia! – powiedział Blitzo. Odwrócił się i zawahał. Stolas
przekrzywił głowę, widząc jak chochlik wyraźnie się nad czymś zastanawia. –
Ach, cholera… Czemu nie? – rzucił, wzruszając ramionami.
Chwyciwszy
Stolasa za przód koszuli, Blitzo przyciągnął księcia do siebie i pocałował w
usta. Odkąd zaczęli ze sobą sypiać, chochlik nigdy go nie całował. To była jedyna
zasada, którą na samym początku narzucił. Stolas nie miał nic przeciwko,
świadom, że sypialnie z księciem samo w sobie musiało stanowić wyzwanie, więc
to był pierwszy raz, kiedy ich usta się dotykały.
Stolas
czuł niewyobrażalną moc, która towarzyszyła mu przez długie lata życia i
przekraczania barier rzeczywistości. Brał udział w rytuałach, przyzwaniach i
wydarzeniach, które zmieniły go zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.
Niczego
jednak nie dało się porównać do pocałunku, którego właśnie doświadczał. Nigdy
nie zawitał w Niebie – co najwyżej w Czyśćcu – ale to? Ta krótka chwila okazała
się niczym Niebiańskie błogosławieństwo. Stolas nigdy nie doświadczył czegoś
równie pięknego i uroczego.
Skończywszy
pocałunek, Blitzo odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i popędził do wyjścia,
wymachując rękami w powietrzu.
–
Do zobaczenia!
Powoli
dotknąwszy ust, Stolas poczuł coś, co dotychczas było zarezerwowane dla jego
matki, ojca i córki. Coś, czego nie wywołała w nim żadna istota, z którą
zdarzyło mu się sypiać.
Miłość.
Ten jeden
pocałunek uświadomił Stolasowi, że właśnie zakochał się w tym cholernym
chochliku.
***
Obecnie
Stolas
wiedział, że on i Blitzo nigdy nie mieli dostać tego, czego pragnęli. Chciał,
żeby chochlik został jego partnerem, chłopakiem, może nawet mężem, gdyby
wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Ignorując fakt, że już niejako był
żonaty – choć nie na długo – dobrze wiedział, że hierarchia Piekła nie
zaakceptowałaby takiego związku. Nawet Lucyfer byłby za jego ukryciem.
Odkąd
ich relacja nabrała tempa, Stolas w pełni zrozumiał pragnienie Blitzo, by stać się
wolnym jak koń.
–
Blitzo… Przepraszam… – wyszeptał. Musiał go znaleźć. Ocalić go. Nawet jeśli to
oznaczało… zabicie matki jego własnej córki.
–
Panie! – Reginald gwałtownie otworzył drzwi.
–
Reginaldzie, powiedziałem, że…
–
Stolas!
Sowiemu
Księciu aż zaschło w gardle, a serce omal mu nie stanęło, kiedy jego żona – eskortowana
przez strażników – ruszyła w jego stronę ze łzami w oczach.
– Musisz ich powstrzymać! – zawołała Stella. – Musisz ocalić Blitzo zanim będzie za późno!
_________________
*TMI – skrót od Too Much Information, czyli „za dużo informacji". W polskim slangu też funkcjonuje, więc zostawiam zgodnie z oryginałem. ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz