Biedronka. Miejsce, w którym możesz być sobą. Miejsce, w którym od poniedziałku do piątku w godzinach od siódmej do dwudziestej pierwszej, w soboty i w niedziele możesz się poczuć królem życia. Poczuć, że jesteś kimś lepszym. Poczuć pierwotny Zew Sarmaty.
Drzwi rozsuwają się gościnnie przed jaśniepanem. Wchodzi, z dumnie podniesionym czołem, nad którym króluje czapka z pawimi piórami.
- Ach witamy jaśniepana! - podbiega do niego ekspedientka uśmiechająca się uśmiechem z reklamy Colgate. Szacowny wyciąga ku niej rękę, a ona kłania się w pas i całuje ogromny sygnet na jego palcu. Ochroniarz już pędzi z wózkiem, co by Pan Klient się nie fatygował.
Pracownica w zielonej koszulce na klęczkach szmaci podłogę. Z jej ust nie schodzi promienny uśmiech - taka jest radosna! Inna zmiata na szufelkę ostatnie okruszki, które opadły po wypiekaniu bułek. Uwija się szybciutko, jak pracowita pszczółka, bo przecież nie godzi się, aby wielmoża zauważył niedociągnięcia.
Kierownicy sklepu czekają w pełnej gotowości na zapleczu - zawsze chętni, by w uniżeniu wysłuchać tyrady i doniosłych sugestii swych gości.
Gang Świeżaków wypakowany do kosza. Borówka Basia, Groszek Grześ i Truskawka Tosia już srają z podniety nie mogąc się doczekać, aż słodkie, dziecięce łapeczki porwą je w swe ramiona. Ku chwale dzielnych matek-Polek, tych naszych walecznych lwic, piastunek przyszłości naszego narodu.
Biedronka. Oto miejsce, w którym spełniają się marzenia. Oto miejsce, w którym realizują się największe ambicje.
- Gdzie cukier? - pyta Pan Klient omiatając alejkę wyniosłym spojrzeniem. Pracownica, studentka przyszłościowego kierunku nauk humanistycznych, natychmiast zaprzestaje wykładania zgrzewek dwu i półlitrowych butli na najwyższą półkę. Ochoczo schodzi z małej drabinki i w podskokach frunie do Pana Klienta.
- Metr dalej, o tutaj proszę pana - podaje mu kilogram cukru, który miał na wyciągnięcie ręki. Bierze. Odchodzi. Po chwili jednak się odwraca.
- A ile to kosztuje? - zaszczyca swym pytaniem pracownicę, której na pewno w życiu się nie powiodło, bo nie chciała się uczyć.
- Dwa dziewięćdziesiąt dziewięć proszę pana.
- A olej?
- Pięć pięćdziesiąt pięć za litr proszę pana, osiem pięćdziesiąt Kujawski, a oliwa z trufli jedenaście osiemdziesiąt - wylicza z pamięci ekspedientka.
- Aha. A ta promocja to jeszcze aktualna? Bo mam tu gazetkę... - wyciąga zmiętą gazetę reklamową zza pazuchy swego kontusza i macha nią przed nosem dziewczyny. Pan jest zbyt dystyngowany, by opuścić swe oko mędrca na datę widniejącą w górnej części gazetki.
- Ależ nie, proszę pana. Dzisiaj mamy dwudziesty trzeci, a jak pan widzi, promocja była do dwudziestego drugiego...
- SKANDAL! - uderza zrolowaną gazetą w wózek. Nad Biedronką zebrały się ciemne chmury. Czyżby zanosiło się na burzę? - OSZUKUJECIE KLIENTÓW! - Jebudu! W dach sklepu pierdolnął piorun zwiastujący nadejście słowiańskiego gniewu. - WCZORAJ BYŁO JESZCZE AKTUALNE, CO TO MA W OGÓLE ZNACZYĆ?! - Kasjerka skuliła się na podłodze. Wielmoża zgromił ją wzrokiem i kręcąc głową odszedł niezadowolony. - Co za gówniana obsługa. A tak w ogóle, to tu syf macie, posprzątaj to - pstryknął jeszcze palcami, a ekspedientka jak za dotknięciem magicznej różdżki chwyciła za szmatę i pognała we wskazanym kierunku.
Przy kasie.
- Naklejki - zażądała Matka Arystokratka.
- Ależ szanowna pani, nie mogę pani wydać - kasjer odpowiedział zgodnie z regulaminem pracy, pod który podlega.
- Chcę naklejki - powtórzyła Matka Arystokratka nauczona doświadczeniem, że swe oczekiwania należy formułować w sposób jasny i klarowny.
- Ale jak widzę, kupiła pani zestaw bolców doodbytnicznych zasilanych energią słoneczną, a jak pani widzi o tutaj - wskazuje na karteczkę z informacją - jest napisane, że jeżeli chce pani mieć gwarancję na produkt, a pani takowej żąda, to naklejki nie przysługują.
- Co mi tu pan pierdzielisz, chcę naklejki! - Tupnęła nóżką.
- Dobrze, ale bez gwarancji...
- Pan chcesz mnie oszukać! Okraść z naklejek!
- Ależ nie...
- Rozbój w biały dzień!
- Proszę nie krzyczeć...
- Chcę Czosnka Czesia! To dla horej curki!
- Naprawdę nie mogę pani wydać, mamy regulamin sklepu i zasady, których jako pracownicy musimy przestrzegać...
- Chuj mnie to, kierownika wołaj mnie tu, niedouczony plebsie jeden!
Biedronka. Kraina, w której klient to nasz pan. Pan Klient.
Cześć. Tu Samael vel. Samcio. Znacie mnie jako hehe śmieszka, który wrzuca cycki i kutasy na Discorda. Albo mnie nie znacie wcale, co w sumie w dupie mam. Oszczędzę sobie dalszych gównowstępów i od razu przejdę do rzeczy. Zdecydowałam się napisać tę oto notkę na bloga Yumi umotywowana poczuciem misji wobec człowieka współczesnego. A być może po prostu potrzebuję kawałka wirtualnej przestrzeni do zasygnalizowania swojej obecności. Jakby nie było, piszę tu do was, ponieważ boleję nad głupotą i mentalnością mego narodu. Narodu, który niegdyś uciskany skurwysyństwem ruska i szwaba, wożony był w wagonach bydlęcych z jednego obozu do drugiego. Narodu, który rozkradziony i zrujnowany, niegdyś wziął dupę w troki, a dziś jeno wyżej sra, niż dupę ma. Otóż zachowała się w nas Polakach, Lechitach, Sarmatach, Słowianach i Januszach jakaś taka mentalność postkomunistyczna (jak mniemam), która sprawia, że idąc do sklepu po bułki i makaron lubimy czuć się lepsi i wyżsi od tych, którzy muszą nam te bułki podać. Lubimy myśleć, że sprzątaczka została sprzątaczką, bo edukację zakończyła na podstawówce. Że kelner w restauracji to plebs, który ma nam usługiwać i lizać czubek pantofli. Że ludzie pracujący w gałęzi usług - największej na rynku pracy - są po to, byśmy my mogli czuć się lepsi, nawet jeśli sami działamy w usługach. Ludzie. Rodacy. Bracia i siostry. Proszę was, ogarnijcie dupy. Boli mnie, że Yu wraca zmęczona z pracy, ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest świadomość, że wraca zgnębiona, przeważnie przez pokolenie Waszych babć i dziadków, matek i ojców. Osób pamiętających czasy, gdy było ciężko. Rozumiem to. Były kartki na mięso, były kolejki jak stąd do Częstochowy, przywoziło się pomarańcze ze Stanów i telewizory firmy Rubin od szwabów, a cinkciarze kitrali się po bramach. To, że się kradło i oszukiwało było chlebem powszednim. Ale trzeba mieć najebane jak cyganka w tobołku, żeby dzisiaj wyzywać od oszustów i złodziei ekspedientkę, która nie może wydać naklejek na pierdolonego Świeżaka.
Niezamierzenie moja wypowiedź przybrała formę apelu, bo znając przekorną naturę człowieka wiem, że ludzi z reguły nie ma sensu o nic prosić. Niemniej robię wyjątek mając świadomość, że odbiorcy Handlarza Iluzji stanowią elitarną grupę młodych i rozgarniętych osób. Proszę Was, Drodzy Czytelnicy, miejcie szacunek do cudzej pracy, jaka by ona nie była. Woźna w szkole owszem, jest m.in. od tego, żeby wyczyścić po Was kibel, ale jeśli zdarzy Wam się go obsrać - czy naprawdę wielką hańbą będzie złapać za szczotkę?
Z przykrością zauważam, że w Polsce nie wychowuje się ludzi w duchu respektu dla pracy. U nas panuje pseudo-arystokracja. Wielkopanieństwo. W przyszłości wszyscy na tym stracimy - bo chujowo traktowany pracownik będzie świadczył równie chujowe usługi.
Czasami wyobrażam sobie tych wszystkich klientów Biedronek, Tesco, czy innych marketów jako tak samo poniewieranych komorników, kanarów, fakturzystów, recepcjonistów, ekspedientów, budowlańców, nauczycieli. Oni też są zmęczeni i zdenerwowani; ogólnie odnoszę wrażenie, że społeczna depresja jest domeną XXI wieku. W każdym razie, ci ludzie przychodzą na zakupy i mają okazję wylać swoją frustrację jak kubeł pomyj na pracownika, któremu umowa zabrania rewanżu. Może się tylko głupkowato uśmiechać i przepraszać Pana Klienta za jego własną głupotę i nieuwagę.
Stąd ten apel. Bądźcie w porządku dla innych. Zwykłe „miłego dnia” i ciepły uśmiech może sprawić, że czyjś dzień będzie przyjemniejszy do zniesienia. To kosztuje mniej, niż bycie Januszem w Kraju Kwitnącej Cebuli.
A jak nie potraficie - cóż, olejcie moje pierdolenie. Widocznie jedyną nadzieją dla tego świata jest popełnienie zbiorowego samobójstwa.
Autor: Samael