Notka od autora: +18; Ty x Sans; wulgarny język, sceny erotyczne
Minął rok od kiedy potwory wyszły na powierzchnię. Bohaterką opowiadania jesteś TY, poznajesz nową przyjaciółkę, potwora Fuku - wesoły zielony płomyk - i od tego spotkania twoje życie staje na głowie. Zaczynasz poznawać nieznaną ci rasę, zawierać przyjaźnie a twoja nowa przyjaciółka przyjęła sobie za cel honoru by znaleźć ci chłopaka-potwora...?
Rozdziały +18 będą oznaczane: ♣
Obrazki i tekst autorstwa: Rydzia
- Niech mnie ktoś zabije…
Leżałaś na swoim łóżku tępo wpatrując się w sufit. Nie miałaś zamiaru ruszyć choćby najmniejszym palcem. Chciałaś leżeć cały dzień. Za żadne skarby nikt nie zdoła wyciągnąć cię z twojego wygodnego, bezpiecznego legowiska.
TO DZIŚ.
Sobota nadeszła niesamowicie szybko. Nim się obejrzałaś poniedziałek zmienił się w sobotę.
Do teraz zastanawiałaś się co ci strzeliło do głowy by podtrzymywać ten beznadziejny plan Fuku, na poprawę twojego życia. No może i nie twojego. Jej raczej chodziło o to, by jej brat poznał kogoś… w miarę normalnego? Nie byłaś pewna co do tego, czy spełniasz te kryteria. Twoim zdaniem potwory miały dziwne pojęcie o normalności... Tak więc, jak to powtarzała ci Fuku przez ostatni tydzień: Grillby zawsze natrafiał na beznadziejne dziewczyny i jej zdaniem musi on koniecznie lepiej poznać się z tobą, bo jesteś “super mega fajną laską”. Taaa…
Zastanawiałaś się w jaki sposób możesz to wszystko odkręcić. Na początku myślałaś, że jeśli pogadasz z Fuku to ona zrozumie, że to raczej nie jest najlepszy pomysł. Ona jednak:
- No co ty gadasz, kochana! Będzie zajebiście mówię ci, nic się nie bój! Mój brat zna najlepsze knajpy w mieście, więc na pewno weźmie cię w odlotowe miejsce! Żadna melina nie wchodzi w grę.
- Ale Fuku, nie o to chodzi… Ja nie mogę z nim iść…
- Nie! - uderzyła się otwartą ręką w czoło. - Masz chłopaka?! Nie mówiłaś mi o tym!
- ... nie, to nie to.
- No to ja już nie rozumiem dziewczyno. Dziwna jesteś jakaś dzisiaj.
Westchnęłaś ciężko.
- Ja po prostu nie chcę iść na tę ra… na tego drinka. Nie nadaje się do takich rzeczy...
- Nie rozśmieszaj mnie Słońce, każdy się do tego nadaje, a zwłaszcza ty! Powalisz go na kolana. Wiesz, mam taką super seksowną czarną bluzeczkę, wprost idealna na ciebie! A do tego jeszcze...!
Odpada. Czas na broń ostateczną. Operacja Blef.
- No ale wtedy będę miała okres, i wiesz… Będę pewnie chciała tylko siedzieć w ciepełku, z termosem gorącej czekolady a nie chodzić po barach - Fuku zamrugała oczami.
- A co to jest okres?
No i tak się skończyło. Iść do Grillby’ego odwoływać spotkanie nie miałaś odwagi. W zasadzie już prawie u niego byłaś, wybrałaś się, no ale… Ostatecznie stchórzyłaś. Wróciłaś do domu, aż się za tobą kurzyło, gdy tylko zobaczyłaś go przez szybę jego baru.
Tak więc pozostała ostatnia opcja. Nie ruszysz się stąd, nie odzywasz się do nikogo, nie ma cię! I koniec kropka.
Wtem usłyszałaś znajomy dźwięk dzwonka telefonu. Leniwie wzięłaś do ręki komórkę. Spodziewałaś się KOLEJNEGO sms’a od Fuku, ale mile się zdziwiłaś. To twoja przyjaciółka Claire. Pisała:
C: Hej kochana! Dlaczego się nic nie odzywasz? :( Chcę wpaść do ciebie na kolację ze śniadaniem ;P Mam parę nowych filmów do obejrzenia z tobą!!! Co ty na to?
Miałaś się nie odzywać. No ale to Claire… Jej MUSISZ odpisać.
T: Ratuj Claire… Mam kłopoty i nie wiem co robić…
Nie czekałaś długo na odpowiedź. Na taką deklarację odpisała wręcz natychmiastowo.
C: Co się dzieje dziewczyno?! Gadaj mi tu zaraz!
T: Mam dzisiaj randkę z potworem, na którą nie chcę iść… - zastanowiłaś się chwilę. Nie chciałaś przyznawać się wszem i wobec, że traktowałaś to jak randkę. No bo jak jednak Grillby myśli o tym tylko o jako “koleżeńskim drinku”, albo o czymś w tym stylu?… Poprawiłaś słowo “randka” na “spotkanie przy drinku”. Brzmiało to jeszcze głupiej, ale wysłałaś. Czekałaś dość sporą chwilę. Claire nie odpisywała. Zaczęłaś się powoli martwić, lecz wtem twój telefon zaczął wibrować, lecz nie z powodu sms’a. Claire dzwoniła!
- Halo? - odpowiedziałaś łamiącym się głosem.
- Dopiero teraz mi o tym mówisz?! - piskliwy krzyk prosto w ucho. Odsunęłaś telefon od ucha na długość ręki. NADAL ją słyszałaś. - Co? Gdzie? Kiedy? JAK? Opowiadaj mi tu zaraz! Randka z potworem! No tego się po tobie nie spodziewałam!
No pięknie. Więc tak jak ty próbowałaś sobie wcisnąć do głowy, że to nie jest randka, tak cały świat trąbi ci o tym, że jednak tak właśnie jest. Uh… Przyłożyłaś z powrotem telefon do ucha.
- Nie ekscytuj się tak, nie idę na nią…
- Co? Ale dlaczego? - już nie krzyczała na szczęście. Pierwszy wybuch emocji już minął. - Jest taki szpetny? To czemu się z nim umówiłaś?
- Nie, nie jest szpetny… - zacięłaś się na chwilę. Powróciłaś myślami do chwili gdy opierał się o blat i wpatrywał się w ciebie TYM spojrzeniem. Mmm... Gdybyś wtedy stała, z całą pewnością ugięłyby się pod tobą kolana z wrażenia. - On jest… Całkowicie przeciwnie. Naprawdę super facet… Gorący wręcz...
- No to czemu nie? Skoro cię zaprosił, to czemu nie?
- On mnie nie zaprosił. W sumie to…
- TY GO ZAPROSIŁAŚ? NIE WIERZĘ W TO! - znów ten krzyk…- Prędzej pojadę do Laponii i wypiję sobie gorącą czekoladę w towarzystwie Mikołaja i Pani Mikołajowej niż ty jakiegoś gościa zaprosisz na randkę.
- To długa historia… - westchnęłaś.
- No dobra. Później wpadnę do ciebie, to mi opowiesz. Ale teraz, zaraz, w zasadzie już muszę wychodzić do pracy, więc powiem tak. Napisz mi na face’a jak się on nazywa, muszę go obczaić na spokojnie.
Zastanowiłaś się chwilę. W zasadzie Miałaś Fuku w znajomych - wysłała ci zaproszenie jeszcze tego samego dnia, którego się poznałyście - ale nie sprawdzałaś, czy Grillby też ma swój profil.
- Nie wiem czy ma facebooka… Ale na pewno moja przyjaciółka ma parę zdjęć z nim na swoim…
- Przyjaciółka? Znam ją?
- Raczej nie… To jego siostra.
- O! Kolejny potwór! Spoko! No ale teraz kończę. Nie chcę wylądować na drzewie jakimś, bo z tobą babloniłam. Na razie wariatko! Tylko mi daj znać na face, pa! - i się rozłączyła.
- Pa… - mruknęłaś rzucając w tym samym momencie telefon na stos poduszek na twoim łóżku.
Czułaś wewnętrzny bunt. Nie chciałaś jej go pokazywać. Wiedziałaś, że gdy tylko Claire go zobaczy, to nie odpuści i własnymi siłami zawlecze ciebie na to spotkanie. No ale chyba nie miałaś wyboru...
Sięgnęłaś z nocnej szafki swojego notebooka. Odpaliłaś go i po chwili już weszłaś w profil Fuku. Powinna mieć go w znajomych. Znalazłaś go bez problemu.
Różnił się całkowicie od siostry. W galerii miał tylko jedno zdjęcie, które ustawił na zdjęcie profilowe, na tle nic nie miał, podczas gdy Fuku nie potrafiła żyć bez eksponowania całemu światu swojego życia osobistego, codziennie pojawiało się nowe zdjęcie.
Owa fotka przedstawiała go w chwili, gdy właśnie przygotowuje jakieś drinki.
Przyglądałaś się mu przez chwilę. Wyglądał na naprawdę zadowolonego. Mogłaś dostrzec na jego płomiennej twarzy lekki uśmiech a oczy wydawały się błyszczeć jakimś dziwnym blaskiem. To zapewne wina flasha.
W każdym razie Claire chyba powinno to wystarczyć…
Na tablicy same pozdrowienia i życzenia "sto lat" na urodziny. Dla kontrastu natomiast wyglądała jego liczba znajomych. Trzy razy więcej od ciebie... i... No kurwa nie!
Spośród jego znajomych szczerzyła się do ciebie ta morda.
- Lazy Bones? - Jak można się tak nazywać? Nie wiedziałaś, czy tak się nazywa w rzeczywistości, ale podejrzewałaś, że może to być tylko jakiś kiepski dowcip.
Wpatrywałaś się chwilę w zdjęcie profilowe durnego szkieleta. Czaszka zajmowała cały kwadrat. Uśmiechał się jak głupi i puszczał oczko. Więc zna Grillby’ego. Miałaś cichą nadzieję, że są tylko znajomymi, nie jakimiś bliższymi kolegami. Nie miałaś zamiaru odwiedzając Fuku natrafiać na tego debila… Przy tylu znajomych szanse na to są na szczęście znikome.
Chwilę się wahałaś: wejść czy nie wejść? Wejść czy nie… No dobra wchodzę. pożałowałaś w momencie.
W tle miał zdjęcie hot-doga, obleśnie ociekającego ketchupem. Tablica zaśmiecona konkursami ketchupu Heinz oraz gównianymi sucharami. Jakoś nie zdziwiło cię to w ogóle. Parę było nawet śmiesznych, chociaż nie zmieniało to faktu, jak denerwował cię ów szkielet.
Pod jednym z dennych kawałów zauważyłaś dyskusję między nim, a kimś kto nazwał siebie… GREAT PAPYRUS i miał jako awatar… to chyba... spaghetti?
GP: NIE! DŁUŻEJ TEGO NIE ZNIOSĘ! NIE ZAŚMIECAJ PROSZĘ MOJEJ TABLICY TYMI OKROPNYMI ŻARTAMI! - widać było, że różnym osobom zaszedł już za skórę…
LB: hej pap, jak się śmieje las?
GP: OSTRZEGAM CIĘ, NIE RÓB TEGO!
LB: mech mech mech.
To było cholernie złe…
LB: powiedziałem mech mech mech, a nie NYEH NYEH NYEH - patrzyłaś chwilę w komentarz nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
GP: PROSZĘ CIĘ UPRZEJMIE, NIE NAŚMIEWAJ SIĘ Z MOJEGO ŚMIECHU. POZA TYM WCALE SIĘ TERAZ NIE ŚMIAŁEM. TWÓJ ŻART BYŁ NA TYLE ZŁY, ŻE ZAKRZTUSIŁEM SIĘ I MUSIAŁEM ODKASZLNĄĆ”
Postanowiłaś nie wnikać dalej… Miałaś poza tym dosyć. Nacisnęłaś wstecz wracając do Grillby’ego. Skopiowałaś adres i wysłałaś do przyjaciółki.
Zerknęłaś na zegar. W tej chwili powinna już dojeżdżać do sklepu odzieżowego w którym pracowała. Po paru minutach telefon zaczął wibrować. Odebrałaś nie patrząc na wyświetlacz. Wiedziałaś czego się spodziewać: nie przykładałaś nawet telefonu do ucha.
- Ty chyba żartujesz, prawda?! - słyszałaś jakąś szamotaninę i brzęk bodajże kluczy. Chyba próbowała jednocześnie dostać się do środka sklepu. - Gdybym JA miała się spotkać z takim ciachem to bym leciała jak na skrzydłach! Ty to jednak debilką jesteś! - wcisnęłaś głośnik, by móc swobodnie położyć się na łóżku.
- Albo tchórzofretką…
Claire chyba udało się otworzyć drzwi. Słyszałaś stukot jej obcasów i głośne stęknięcie.
- Jezu, dziewczyno… Brak mi na ciebie sił… Nie możesz po prostu iść i dobrze się bawić? Bez nastawiania się na cokolwiek? Będzie chemia - to zajebiście! Nie będzie - trudno, ale przynajmniej próbowałaś. Obudzisz się z ręką w nocniku, kiedy będziesz stara, pomarszczona i samotna?
- Claire, ja mam dopiero 18 lat, daleko mi do zmarszczek…
- No tak, ale drugi raz taki przystojniak może ci się nie trafić. A fajny jest chociaż? Mam nadzieję, że nie jakiś lovelas!
Potrząsnęłaś ramionami, ale zdałaś sobie sprawę, że przecież cię nie widzi.
- W sumie nie wiem… Ale wydaje się być w porządku…
- No więc co tutaj debatować. Idziesz i tyle!
- Widzę, że nie mam co liczyć na pomoc z twojej strony? - mruknęłaś niezadowolona.
- Kochanie, jak najbardziej możesz! Tylko, że w tym przypadku ty, moje dziecko, nie wiesz co jest dla ciebie najlepsze. Ja wiem. W tej chwili ruszasz swoje cztery litery z łóżka i kończysz biadolić!
Jakimś cudem Claire bardzo dobrze wiedziała co w tej chwili robisz. Godzina dziesiąta a ty wciąż w swojej różowej koszulce z żyrafą, którą używałaś jako piżamki.
- Claire…
- Wpadnę do ciebie po pracy, to cię porządnie wyszykujemy. Kończę o siedemnastej. Na którą się umówiłaś?
- Na dziewiętnastą…
- Więc sporo czasu. Jak chcesz to nawet cię podwiozę.
- Zbytek łaski - warknęłaś. Zaśmiała się tylko na to.
- Też cię kocham. Dobra, ja zaczynam pracować, nawet nie wiesz jaki syf mi tu ta nowa zostawiła po sobie, kurwa mać… Muszę to wszystko ogarnąć - słychać było rozdrażnienie w jej głosie. - A jak u ciebie będę to opowiesz mi wszystko dokładnie ze szczegółami, okej?
- Yhym… - wiedziałaś, że już nie ma o czym dyskutować. Usiadłaś podciągając kolana pod brodę.
- No, więc trzymaj się!
Więc, czas się ruszyć? Nie chciałaś. Z przeciągłym jękiem uderzyłaś w akcie rozpaczy czołem w materac. Odbiłaś się lekko od niego i wraz z poduszkami, których próbowałaś się złapać ratując, wylądowałaś na podłodze.
- Ała…
Tak czy owak musiałaś wyjść chociaż z pokoju. Jeszcze nic dzisiaj nie jadłaś. Podniosłaś się więc i leniwie ruszyłaś do kuchni. W salonie spotkałaś ojca. Siedział jak zawsze, gdy miał na inną zmianę niż poranną, czytając gazetę. Podniósł na ciebie wzrok.
- Hej tato…
- Hej, a co to za hałasy u ciebie od rana? Nigdy tak wcześnie w sobotę się nie zrywasz.
- Claire dzwoniła - mruknęłaś. Ten w zrozumieniu kiwnął głową. To wszystko wyjaśniało. Znałyście się od piaskownicy i twój tata zdążył się już przyzwyczaić, że gdzie jest twoja najlepsza przyjaciółka, tam musi być i harmider.
Otworzyłaś lodówkę. Stałaś tak przez chwilę uwalniając z niej zimne powietrze.
- Gdzie jest mleko? - miałaś ochotę na płatki.
- Nie ma, wziąłem resztę do kawy.
- A… masło? O, chleba też nie ma - zerknęłaś szybko do chlebaka.
- Jajka są!
- Wiesz, że nie jem…- niezadowolona trzasnęłaś drzwiami lodówki. Niczego nie było. Oznaczało to, że będziesz musiała wyjść do sklepu.
Wróciłaś do swojego pokoju. Naciągnęłaś na pupę pierwsze lepsze jeansy jakie znalazłaś. Nie martwiłaś się zmianą koszulki, albo chociażby założeniem stanika. Wybierałaś się tylko do pobliskiego sklepu. Nie musiałaś wyglądać pięknie. Zarzuciłaś na siebie jeszcze tylko bluzę, swoją ulubioną, fioletową. Naciągnęłaś na głowę kaptur. Świat nie musiał wiedzieć, że potrzeba ci umyć włosy.
- Idziesz do sklepu? - spytał się, gdy wyłoniłaś się z powrotem. - Kupisz mi papierosy?
- Jak dasz pieniądze, ja nic nie mam - to było kłamstwo. Wolałaś jednak zostawić dla siebie to co masz. Ojciec ruszył więc za tobą do przedpokoju. Podczas gdy ty zakładałaś na nogi trampki, oczywiście bez skarpetek, ten wyjął z kurtki portfel. Wręczył ci parę banknotów.
- Kup też coś na obiad, bo inaczej będą jajka sadzone.
Nienawidziłaś jajek w każdej postaci. Kiwnęłaś głową, wcisnęłaś pieniądze do swojego portfela. Capnełaś z szafki reklamówke, wyszłaś na klatkę i pognałaś w dół po schodach.
Na dworze z każdym dniem było chłodniej. Zdałaś sobie sprawę, że nie ubieranie skarpetek było błędem. Twoje spodnie odkrywały twoje kostki i zimno ci było przeokropnie. Lecz do sklepu było zaledwie parę kroków. Musiałaś tylko minąć dwie klatki i już byłaś przy sklepiku osiedlowym.
Weszłaś do środka. Dzwonek przy drzwiach zadźwięczał.
- Dobry - powiedziałaś w przestrzeń nie rozglądając się nawet za ekspedientką. Nie lubiłaś baby, zawsze była wredna, więc nie przejmowałaś się za bardzo tym czy ona również ma o tobie takie samo zdanie co ty o niej, czyli najgorsze. Chwyciłaś żółty koszyk i ruszyłaś między regały. Wrzucałaś do koszyka wszystko to co zauważyłaś, że brakuje w kuchni. Uwinęłaś się z tym dość szybko i stanęłaś w kolejce do kasy. Nie mogę zapomnieć o fajkach dla ojca.
- dwadzieścia pięć trzydzieści proszę - usłyszałaś niski głos, na pewno nie należący do tej starej jędzy. Zdziwiłaś się. Wychyliłaś się by zerknąć kto stoi za kasą. O kurwa. - dziękuję i życzę miłego dnia - szczerzył się szkielet do starszej pani przed tobą. Kobieta nie mogła poradzić sobie z zakupami. Widać było, że mocno się zdenerwowała. Wszystko wypadało jej z ręki. - pomogę pani - szkielet wyszedł zza lady. Kobieta podskoczyła, gdy znalazł się tuż obok niej. Oddychała bardzo głęboko. On natomiast szybko zapakował zakupy kobiety do jej kosza wiklinowego. Staruszka patrzyła na to z otwartą buzią. - proszę bardzo - znowu znalazł się za ladą. Kobieta złapała za koszyk, powiedziała cicho dziękuję i pospiesznie wyszła.
Zorientowałaś się, że szkielet patrzy się na ciebie. Miałaś cichą nadzieję, że nie pamięta cię. Spuściłaś głowę w dół. Postawiłaś koszyk na ladzie, by ten mógł spokojnie wszystko skasować.
Dlaczego akurat tutaj musiał zacząć pracować? No czemu?
- coś jeszcze? - zapytał, gdy ostatnią już rzecz przerzuciłaś do reklamówki.
- Marlboro czerwone - mruknęłaś.
- ooo… - kątem oka zobaczyłaś, że uśmiecha się jakby trochę bardziej. - no to poproszę o dowodzik, koleżanko.
Wyjęłaś dowód z portfela, potwór wziął go w kościste dłonie. Nie przyglądaj się zdjęciu, tylko się nie przyglądaj...
- data urodzenia się zgadza - powiedział. Okręcał go chwile między palcami. - o, jedno się tylko nie zgadza.
Poczułaś jak łapie za twój kaptur i unosi go lekko, by spojrzeć tobie w twarz. Napotkałaś jego wzrok - czarne oczodoły, a z nich migocące białe światełka. Poczułaś dreszcz przechodzący po całym twoim ciele.
- wydaje się, że poczucie humoru gdzieś zgubiłaś, koleżanko - mrugnął do ciebie. Położył na twojej wciąż wyciągniętej dłoni dowód.
- Nie wydaje mi się...
- no a jednak. tak szybko uciekłaś ostatnio, że musiało ci gdzieś wypaść - zachichotał.
- Możesz nabić te fajki? Naprawdę mi się spieszy - przestąpiłaś z nogi na nogę.
- jasne, jasne.
Nie mógł się opanować. Cały czas trzęsły mu się ramiona ze śmiechu. Miał najwyraźniej z ciebie całkiem niezły ubaw. Położył na ladę papierosy. Chciałaś zabrać je, lecz wciąż trzymał je pod swoją kościstą dłonią. Złapałaś za koniec paczki chcąc wysunąć ją spod jego naporu. Nie chciał puścić. Spojrzałaś na niego rozdrażniona.
- w sumie nie pomyślałbym, że taka cnotliwa dziewczyna wpada w taki okropny nałóg. to bardzo źle.
Cnotliwa? Chyba wciąż piął do sytuacji sprzed tygodnia. W sumie co go obchodzi, czy palisz, pijesz, możesz nawet sobie dawać w żyłę. Temu szkieletowi nic do tego.
- Widać nie tylko w kałuże wpadam idealnie - burknęłaś. Wyszarpnęłaś fajki. - Ile płacę?
- taaa. najwidoczniej nie tylko w kałuże - zaśmiał się.
Nie rozumiałaś jak można przez cały czas się tak szczerzyć. Może związane było to z tym, że był szkieletem i nie za bardzo mógł przybrać inny wyraz twarzy? No ale jego kości wydawały się być zupełnie inne od normalnych, bo przecież umiał mrugać!
- w sumie, powiedziałbym coś jeszcze, koleżanko, ale nie chciałbym abyś przez to porachowała wszystkie moje kości - mrugnął ponownie. Twoim zdaniem dokonał dobrego wyboru. W tej chwili ostatnią rzeczą na jaką miałaś ochotę, były jego kpiny - bo wiesz, tego typu żarciki ostatnio nie przypadły ci do gustu.
- O gustach się nie dyskutuje - mruknęłaś wyciągając z portfela banknoty, które dał ci ojciec. Położyłaś wszystkie na ladzie. - Ale ty masz wyjątkowo okropny. Reszty nie trzeba - skoro chciał się nad tobą pastwić i nie pozwolić na to byś wyszła ze sklepu, postanowiłaś ukrócić swoje męczarnie. Wiedziałaś, że dałaś pieniędzy zdecydowanie za dużo, ale nie miałaś już nerwów na tego gościa. Chciałaś po prostu wyjść.
- powiedziałbym raczej, że mam potworny gust - wywróciłaś oczami. Otworzyłaś zamaszyście drzwi. Ostatni raz spojrzałaś na szkieleta. Wyglądał na ciebie ze swojego stanowiska, praktycznie kładąc się na ladę. Pomachał ci - to na razie _____ - zamarłaś na chwilę. Skąd on wie… Zaraz. Zaraz. No tak, widział przecież twój dowód.
Wydawał się być bardzo zadowolony z siebie. Prychnęłaś w rozdrażnieniu. Zatrzasnęłaś za sobą drzwi. Biegiem ruszyłaś do swojej klatki, w przejściu prawie wpadając na sąsiadkę.
- Przepraszam - mruknęłaś i zaczęłaś wspinać się po schodach. Kobieta coś krzyczała za tobą, nie wiedziałaś co. Gdy już znalazłaś się na ostatnim piętrze, stanęłaś przed swoimi drzwiami.
Nie bardzo wiedziałaś, dlaczego tak szybko stamtąd zwiałaś…
Cholera, w dupie z tym!
Pociągnęłaś za klamkę. Zamknięte. Ojciec zawsze zamyka drzwi za tobą. Wcisnęłaś ręce do kieszeni bluzy, aby wyjąć z niej klucze. Poczułaś pod palcami coś, czego nie powinno tam być.
Zacisnęłaś dłoń i wyjęłaś z kieszeni. Trzymałaś parę banknotów i monet. I Paragon.
- Co do…?
Zerknęłaś na rachunek. Zgadzało się. To ewidentnie był paragon z tego sklepu, sprzed paru minut. Nie wiedziałaś jakim cudem znalazł się w twojej kieszeni. Zastanawiałaś się chwilę, czy potwór miał możliwość wciśnięcia ci do bluzy tych pieniędzy. Nie przypominałaś sobie nic takiego. Poza tym byś chyba poczuła, prawda…?
* * *
- Czekaj, czekaj. Nie wiem czy ja dobrze rozumiem. Tak na dobrą sprawę to TY zaprosiłaś tego całego Grillby’ego?
Dochodziła godzina osiemnasta. Claire przyjechała do ciebie od razu po pracy. Zaatakowała cię pytaniami już w progu, tak więc opowiedziałaś jej o Fuku i Grillby’m wszystko od początku do końca.
- Na pewno bym tego nie zrobiła, gdyby nie Fuku… - westchnęłaś ciężko stawiając przy tym dwa kubki gorącej herbaty na twoim stoliku kawowym w pokoju. Usiadłaś ostrożnie na miękkiej poduszce w fotelu wiklinowym. Claire zajęła miejsce w drugim fotelu. Założyła nogę na nogę i oparła wygodnie. Przeczesała palcami swoje króciutkie czarne włosy, tak jak to miała w zwyczaju, gdy o czymś intensywnie myślała - Ale… no tak, ja, chociaż wcale to nie był mój pomysł tylko jej. Była naprawdę upierdliwa i…
- Nie no dziewczyno, ja ciebie znam. Na upierdliwość, ty odpowiadasz swoją upierdliwością. Czymś takim nikt nie jest w stanie cię na nic przekonać - zacisnęłaś palce mocniej na uchu swojego kubka. - więc tak na dobrą sprawę nie masz za co winić tej biednej Fuku, bo naprawdę, to chciałaś się z nim umówić. Na to mi wygląda kochana.
Byłaś cała czerwona, aczkolwiek nie od gorącej herbaty, którą piłaś, udając, że wcale nie parzy cię w język. Claire zaśmiała się. Zaklaskała w dłonie.
- No dziewczyno szalejesz! W końcu. Już myślałam, że nie zrozumiesz, że nie ma co czekać na tych wszystkich półgłówków, tylko samej zacząć działać! Tak w ogóle mam coś dla ciebie - sięgnęła do swojej torby, i wyciągnęła jakąś reklamówkę.
- Co to? - spytałaś łapiąc za nią. Zajrzałaś do środka.
- Wiem, że nie masz w szafie nic poza tysiącem bluz, t-shirtów i jeansów, więc kupiłam coś dla ciebie u mnie. Naprawdę ładnie schodzą, więc bądź wdzięczna dziewczyno!
Drżącymi rękoma wyjęłaś ze środka czarno czerwoną sukienkę.
- Nie ma mowy. Nie ubiorę tego - rzuciłaś ją prosto w twarz Claire.
- Nie przyjmuję reklamacji - odrzuciła ją w twoją stronę. - Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci iść w takim stroju? - wskazała na ciebie. Byłaś ubrana w swoje ulubione jeansy, białą koszulkę i dla odmiany nie bluza, a czerwony sweterek, który dostałaś od Claire na ostatnie imieniny. W zasadzie miałaś zamiar właśnie tak iść. - Z tego tylko ten sweter nadaje się do czegokolwiek i w sumie chyba możesz go nawet spasować z tą kiecką.
- Claire - warknęłaś zza zaciśniętych zębów - pomijając fakt, że ja nie noszę sukienek W OGÓLE NIGDY PRZENIGDY, to to będzie wyglądało, jakbym się STARAŁA.
- A nie chcesz się postarać? Kopciuszek w łachmanach nie poszedł na bal. - skrzywiłaś się. Zdecydowanie nie uważałaś, że twoje ubrania to łachmany, no ale jednak czasem porównując ciebie i Claire zaczynałaś wątpić w swój gust - Wyobraź sobie, że jestem twoją dobrą wróżką chrzestną!
- Nie, Claire… - nie brzmiałaś dość pewnie. Twoja przyjaciółka, jeśli chodzi o sprawę ubioru, zawsze miała rację. Jednak ciągnęłaś dalej - To będzie za wiele.
- I tak wybrałam dla ciebie łagodniejszy model. Tu nie ma tak ostrego dekoltu jak w tej którą sobie wzięłam. Chcesz zobaczyć?
Nie czekając na twoją odpowiedź Claire wyjęła ze swojej torby drugą reklamówkę. Z niej wyjęła sukienkę prawie identyczną do twojej, z tym, że zieloną oraz o innym dekolcie. Nie byłaś pewna, z której strony są odkryte plecy sukienki...
- Kurwa…
- W sensie, że ja? - wyszczerzyła do ciebie zęby.
- Głupia. W sensie sukienka zaczepista.
- Może chcesz się zamienić, skoro tamta ci nie pasuje? - powiedziała zaczepnie.
Spojrzałaś na sukienkę trzymaną przez ciebie w rękach. Ta również miała odkryte plecy, aczkolwiek z przodu miała w miarę przyzwoity dekolt. Miałaś mieszane uczucia. Z jednej strony skoro już zdecydowałaś, że pójdziesz, chciałaś wyglądać ładnie, ale z drugiej w twoich jeansach czułabyś się o wiele bezpieczniej…
- Będę wyglądać jak nie ja...
- O nie kochana - Claire wstała, złapała cię za rękę podciągając do góry. Doprowadziła cię do lustra stojącego w rogu pokoju. Jednym zgrabnym ruchem rozłożyła czerwoną sukienkę tuż przed twoją osobą. - Będziesz wyglądać po prostu ŁADNIE. Może już czas na zmiany, i to na całego skarbie, co?
Ścisnęła twoją dłoń w przyjaznym geście.
Nie miałaś już więcej determinacji w sobie, by się sprzeciwiać czemukolwiek...
* * *
Przełknęłaś głośno ślinę. Naciągnęłaś swój sweter wysoko na szyję. Nie mogłaś zaprzeczyć. Sukienka prezentowała się wyjątkowo, jednakże w połączeniu ze sweterkiem z wielkimi dziurami oraz cienkimi rajstopami, było ci naprawdę zimno. Wrzesień to nie jest idealny czas, by stroić się w taki sposób.
- Teraz albo nigdy…
Wzięłaś bardzo głęboki wdech. Nacisnęłaś klamkę. Gorące powietrze bijące od środka uderzyło w ciebie. Od razu zapragnęłaś wejść do środka, chociażby z tak prostego powodu - by nie marznąć.
Lokal wyglądał tak jak ostatnio, z tą tylko różnicą, że na dworze teraz było o wiele ciemniej niż ostatnio i wszędzie pozapalane były światła. Osób też jakby pojawiło się o wiele więcej. Nic dziwnego, w końcu sobota. Zaczęłaś się zastanawiać czy Fuku sprosta zadaniu, jakim była opieka nad interesem Grillby’ego, ale szybko twoje wątpliwości zniknęły. Dostrzegłaś ją za barem. Właśnie zakładała na siebie fartuch. Wyglądała też zupełnie inaczej niż zwykle. Ubrała się elegancko, w białą koszulę. Zwykle widywałaś ją tylko w ubraniach o jaskrawych kolorach. Nim jeszcze zdążyła się przygotować, jakiś potwór-kaktus zaczął nawoływać.
- Heeeeej, panienkooo, jeden Pijany Kaktusss!
Fuku kiwnęła na niego ręką, dając znać, że przyjęła zamówienie. Sprawnie wykonała drink i z pełną gracją ustawiła go przed potworem. Byłaś pod wrażeniem precyzji jej ruchów, to na bank nie był jej pierwszy raz za barem.
- Braciszek mówił, że sporo już dziś wypiłeś. Nie przesadzasz, Nopal?
- Co panienka móóówi - chwycił za trunek i wziął głęboki łyk. - Jaaak to mówią, kaktus też człowiek, napić się muuusi!
- Wiedz tylko, że po ostatniej akcji wszyscy klienci zgodnie uznali, że już nigdy więcej nikt nie będzie cię niósł do domu. Wychodzisz na zewnątrz, a ja dzwonię po twoją małżonkę. Jelly Jack do tej pory nie usunął z siebie wszystkich twoich kolców, wiesz? - kaktus wybełkotał coś niezrozumiale. W tym momencie Fuku dostrzegła ciebie. Ruszyłaś w jej kierunku - O! Jesteś _____! Musisz chwilę poczekać. Grillby zaraz będzie… - zlustrowała cię od stóp, aż po sam czubek głowy. Usiadłaś ostrożnie na krzesełku przy barze. Zimna powierzchnia dotknęła twoich ud, przez co przeszedł cię zimny dreszcz. - Super dzisiaj wyglądasz! Zawsze chodzisz w jeansach, nawet nie wiedziałam, że masz takie świetne nogi! - pochyliła się nad barem by lepiej ci się przyjrzeć. Ty bezskutecznie próbowałaś naciągnąć sukienkę tak, by jak najbardziej zasłaniała twoje uda. W momencie, gdy Fuku krzyczała na głos uwielbienia, pół baru zaczęło ci się przyglądać.
- Nogi jak nogi - mruknęłaś. Siedzący koło ciebie potwór przypominający wyglądem ośmiornicę wyciągnął w twoją stronę jedną ze swoich macek, jakby chcąc dotknąć odkryte udo. Wciągnęłaś głośno powietrze przez zaciśnięte zęby. Podniosłaś drżącą dłoń gotowa trzepnąć potwora po obślizgłej kończynie.
- Gdybym ja miał nogi... - wybulgotał, nie wiadomo skąd, nie widziałaś aby miał usta, albo coś podobnego - Chciałbym mieć je takie jak twoje, kochana... - czknął. Zachwiał się lekko i położył jedną mackę na twoim ramieniu. Pomyślałaś, że może chciał powstrzymać swoje ciało przed upadkiem, ale wtedy druga macka, ta która się na ciebie czaiła, jednak wylądowała na twoich nogach lekko je przy tym głaszcząc
- Gdybym ja miała macki jak twoje - Fuku chwyciła za ścierkę i zaczęła przecierać blat po pijanych już potworach - trzymałabym je z dala od dziewczyny mojego brata - wskazała na ciebie podbródkiem. Na to ośmiornica podskoczył i przerzucił wszystkie swoje kończyny na drugą stronę, uderzając przy tym jakiegoś psa prosto w pysk. - No popatrz jaki grzeczny - zaśmiała się. Puściła ci oczko - Z nimi to trzeba sposobem. Octy’ego lepiej nie tykaj, bo jeszcze mu się spodoba. Ma pewne ciągoty do sado-maso - dodała szeptem.
Widząc jak ośmiornica gwałtownie zareagował, gdy Fuku wspomniała o Grillby’m, stwierdziłaś, że nie ma sensu w tej chwili się wykłócać o fikcyjny tytuł jego “dziewczyny”. Jakby nie patrzeć, było ci w tym momencie z tym wygodniej. Ośmiornica kręcił się trochę na krześle mamrocząc przy tym przeprosiny, potem zsunął się z krzesła i wypełzł z lokalu najszybciej jak potrafił. Patrzyłaś jak potyka się na chodniku przed lokalem prawie wpadając do śmietnika. Zrobiło ci się go trochę szkoda… ale myśl o byciu obłapywaną przez te wszystkie macki.. Ughr!
- Braciszku, gotowy? - Fuku w tym czasie wyszła na zaplecze - _____ już jest i czeka na ciebie!
Usłyszałaś pospieszne kroki. Zza zaplecza wychylił się on. Przebiegł spojrzeniem po wszystkich w barze, a gdy w końcu dostrzegł ciebie, uśmiechnął się ledwo zauważalnie. Schował się jeszcze na chwilę, by zaraz potem wyjść. Minął bar i skierował swoje kroki w twoją stronę.
Wypuściłaś drżący oddech. Och… Mój Boże… W jednej chwili podziękowałaś w swoich myślach Claire, że nie pozwoliła ci iść w starych, znoszonych jeansach.
Grillby nie nosił już swojego eleganckiego stroju, który zakładał w pracy, ale nawet w swoich normalnych ubraniach wyglądał zjawiskowo. Był ubrany w brązową skórzaną kurtkę, której podwinął rękawy, a pod nią miał czarną koszulę. Nie dopiął dwóch ostatnich guzików, przez co dostrzegłaś płomienie uwalniające się z jego klatki piersiowej.
- Cz… cześć - wyjąkałaś, w jednym momencie stając. Obciągnęłaś swoją sukienkę w dół po raz już chyba setny. Grillby uśmiechnął się lekko dostrzegając twoją bezowocną próbę zmienienia długości sukienki. Kiwnął lekko głową w geście przywitania.
Staliście tak chwilę. Mężczyzna nie odrywał od ciebie wzroku. Zaczynało to powoli cię denerwować. Nie czułaś się pewnie w tym stroju, a poza tym sam Grillby sprawiał, że nie czułaś się swobodnie.
- No to… - zaczęłaś, lecz w tej także chwili wyciągnął w twoją stronę coś, czego wcześniej nie zauważyłaś, że trzyma. To był… - ...termos? - sięgnęłaś po to. Z pytającym wyrazem twarzy spojrzałaś na niego. On tylko się uśmiechnął i gdy już trzymałaś przedmiot - dość ciężki, wyglądało na to, że był pełny - włożył ręce do kieszeni. Nie wiedziałaś za bardzo co się dzieje. - Dziękuję.. Co to jest?
- Och! Mówiłam braciszkowi o tym o czym rozmawiałyśmy ostatnio! - krzyknęła Fuku zza baru. - Postanowił, że zrobi dla ciebie trochę gorącej czekolady własnej roboty. Mówię ci, jest najlepsza!
Zastanowiłaś się chwilę o czym ty właściwie rozmawiałaś z Fuku ostatnio. No tak… Chciałaś się wymigać od tego spotkania i… kurwa… Cholera jasna…
- Och… - zdołałaś z siebie wykrztusić. Czułaś jak fala gorąca przechodzi przez twoje ciało. Nie wiedziałaś, czy przez to, że Grillby okazał się być tak przesłodkim facetem, który na jedno wypowiedziane słowo już biegnie z pomocą, czy dlatego, że twoja BODAJŻE PRZYJACIÓŁKA ROZPOWIADA WSZYSTKIM O CZYMKOLWIEK JEJ TYLKO POWIESZ W TYM TAKŻE O TWOIM FIKCYJNYM OKRESIE, którego nie miałaś, ALE MOGŁAŚ MIEĆ. To takie ŻENUJĄCE. - N-naprawdę dziękuję G-grillby… - nachyliłaś się w stronę Fuku, szeptem do niej mówiąc - Wiesz, że nie powinnaś mu o tym gadać?!
- Nie? Ale czemu? - wyglądała na bardzo zdziwioną. Miałaś przeogromną ochotę wylać na nią cały kontener wody, potem zasypać piaskiem i skakać po niej, byleby ją tylko zgasić i przestała robić COKOLWIEK!
Wzięłaś głęboki wdech. Ostatecznie postanowiłaś jednak rozmówić się z nią później… w ciągu ostatniego tygodnia zdążyłaś zauważyć, że dziewczyna nie za bardzo ogarnia pewne ludzkie rzeczy...
- No to… - zwróciłaś się do Grillby’ego. Trudno było ci mówić ze zdenerwowania - Myślę, że możemy iść. Fuku mówiła, że znasz parę fajnych miejsc…
Kiwnął głową. Wskazał dłonią na drzwi sugerując tym samym, abyście wyszli. Podążyłaś za potworem mając nadzieję, że nie spotka cię dzisiaj więcej niespodzianek...