autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii
Ty x Postać, oczywiście
Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu
pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne
życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy
nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt
Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Rozdziały
+18 będę oznaczać znaczkiem:
♠
SPIS TREŚCI:
Styczeń mijał w dosłownie żółwim tempie. Z
utęsknieniem patrzyłaś na każdy weekend. Może to dlatego, że w
pracy nic się nie działo? Jednak bez względu na wszystko z Sansem
układało Ci się dobrze – utrzymywaliście swój zwyczajny
harmonogram – Nocki Spaghetti, niedzielne przerwy obiadowe i
okazjonalne spotkanie Klubu Książki. Zmieniły się tylko wieczory,
wtedy któreś z was pisało do drugiego i spaliście w jednym łóżku
w pokoju jednego z was. Szybko odkryłaś, że u Sansa nie
możesz pozwolić sobie na głośniejsze zachowanie, zwłaszcza że Papyrus kręcił
się po domu, a kiedy puszczaliście hity lat 90 o godzinie dwudziestej
trzeciej sąsiedzi pukali w ściany. Muzyka była z
wiadomych powodów. Papyrus nie uciszał was, bo zdecydowanie wolał
utwory niż coś innego. Pewnej środy, kiedy miałaś dzień wolny,
zadzwonił Sans. Bardzo wcześnie.
-Ccccc tm? - mruknęłaś do telefonu mając jeszcze
zamknięte oczy
-cześć! cześć, uh, cześć, będę potrzebował
dzisiaj twojej pomocy – miał wyraźnie podniesiony głos
-Nom? - starałaś się włączyć szare komórki
-pamiętasz tych przyjaciół o których ci mówiłem,
co mają wbić do miasta?
-Taaa, Undyne i Alfred czy jak mu tam
-alphys, więc cóż, tak, będą w mieście,
dzisiaj, za jakieś czterdzieści minut... na lotnisku
-Co kurwa? - przekręciłaś się na plecy – Wiesz
jak się tam dostać?
-dam sobie radę, papyrus pracuje i ... czy możesz
iść ze mną? - popatrzyłaś na swój telefon by sprawdzić godzinę
-Koleś... jest siódma trzydzieści. Dlaczego jesteś
dla mnie taki okrutny?
-heh, wynagrodzę ci to, obiecuję, po prostu przyda
mi się towarzystwo
-Ugh, dobra. Daj mi ... kwadrans. To i tak dobry czas
jak na wystrojenie się dla ludzi jakich nigdy wcześniej nie
widziałam – wysunęłaś nogi spod posłania
-nie musisz...
-Zawrzyj paszczękę, do zobaczenia za piętnaście
minut. Otworzę ci drzwi – rozłączyłaś się. Wiedział, że
lubisz wstawać rano (tak jak on) więc Twoje cierpkie zachowanie ma
swoje usprawiedliwienie. Wpełzłaś do łazienki i szybko się
przygotowałaś, robiąc prowizoryczny makijaż, założyłaś słodki
szary sweter z wielkim białym sercem na środku i czarne spodnie,
wsunęłaś stopy w buty. Związałaś włosy w kok i wyszłaś z
pokoju, Sans był w Twojej kuchni wyciągał z szafki batonik.
-Głodny?
-dla ciebie, wiem że zapomnisz – powiedział z
głupim uśmiechem. Wywróciłaś oczami i zabrałaś przekąskę z
jego dłoni by potem wsadzić ją do torebki – gotowa?
-Jak nigdy. Wisisz mi trzy kawy dzisiaj.
-to oczywiste, idziemy?
-Dlaczego nie weźmiesz skrótu? - Sans zachichotał
-nigdy nie byłem na lotniku, pamiętasz?
-A no tak. Zapomniałam, że to tak działa. O
cholera, a więc po dzisiejszym dniu będziesz mógł mnie skrótować gdzie będę chciała! - krzyknęłaś podekscytowana, warknął
-nie jestem twoją magiczną taksówką – zmierzył
Cię wzrokiem, parsknęłaś śmiechem i wyszłaś z mieszkania
-Jesteś moim magicznym kimś – poczekałaś na
korytarzu aż do Ciebie dołączy – Więc pójdziemy na metro i
zawiezie nas prosto do celu, zajmie nam to jakieś dwadzieścia minut
-naprawdę? to całkiem proste – odpowiedział –
myślałem, że będzie więcej przesiadek
-Nieee. Byłoby gdybyśmy chcieli pojechać
autobusem, ale wiesz jakie są korki z rana? - wyszliście z klatki
schodowej. Zaciągnęłaś się powietrzem, a potem złapałaś Sansa
za rękę ignorując spojrzenia na ulicy – Czym się tak
stresujesz, przystojniaku?
-ugh, nie stresuję się – uniosłaś brwi lecz nic
nie powiedziałaś. Westchnął – jestem tylko... niespokojny? nie
wiem jak to inaczej opisać. nie widziałem się z nimi od bardzo
dawna, są fajne i jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem mogą
się tutaj przeprowadzić, ale... - zadrżał lekko
-Ale? - ciągnęłaś dalej mając nadzieję, że nie
porzuci tematu
-... ale podoba mi się jak jest teraz, tak myślę... z nimi życie wydaje się um... bardziej ... żwawe
-Sugerujesz, że jestem nudna?
-nie! chodzi mi o to, że z nimi wszystko jest takie
wybuchowe... zwłaszcza z undyne, no i ona uwielbia innych zapraszać więc może przybyć tutaj więcej potworów i uh... -
zamarł znowu, tym razem czułaś, że nie powinnaś naciskać
-Nigdy nie postrzegałam cię jak kogoś
antyspołecznego, jesteś całkiem przyjaznym kolesiem Sans –
ścisnęłaś go mocniej za rękę. Potrząsł głową
-to nie tak, nie o to chodzi – westchnął ciężko
– przy nich przypomina mi się podziemie, wiesz?
-Już łapię – szybko go pocałowałaś w
policzek, zarumienił się lekko – Mieszane uczucia. Kochasz ludzi,
ale nie to co się z nimi łączy
-tak jakby – mruknął powoli – chcę zapomnieć
to co było, teraz mi o wiele lepiej – uśmiechnęłaś się lekko
-Cieszę się. Nie dlatego, że wcześniej było
chujowo, ale dlatego, że teraz ci dobrze – dotarliście na stację
metra i podeszliście do kasy by kupić bilety – Może im też weź,
zaoszczędzisz czas
-tak, dobry pomysł –
weszliście na peron, po chwili pojazd przyjechał, usiedliście na
końcu.
-Zawsze masz Papyrusa i mnie – przeplotłaś swoje
palce między jego. Poczułaś jak mocniej Cię ściska – I jeżeli
zacznie się robić nieprzyjemnie, będziesz mógł wpaść do
mnie. Moje drzwi są dla ciebie otwarte
-heh, dzięki – uśmiechnął się lekko,
delikatnie przywierając do Ciebie bardziej, westchnął – muszę
dać sobie spokój z przewidywaniem najgorszego scenariusza, wiesz?
-Nie bój się. Też tak czasem mam, ale kiedy robi
to ktoś inny mówię sobie „o nie, musi być dobrze!” Dobrze mieć kogoś kto myśli pozytywnie obok siebie
-tak, cóż tak długo jak mam ciebie, nie powinienem
się martwić – zaśmiał się delikatnie
-Nigdzie się nie wybieram – Ścisnął mocniej
Twoją dłoń i resztę drogi milczeliście. Im bliżej
lotniska, jego „niespokojność”
zaczynała wymykać się spod kontroli. Tupał nogą w
miejscu patrząc przez okno. W pierwszej chwili miałaś ochotę złapać
go za kolano i powiedzieć „przestań” lecz zamiast tego
delikatnie pocałowałaś go w skroń. Wygląda na to, że się
uspokoił. Na miejscu był zrelaksowany jak diabli.
Jakby nawet... za bardzo. Staliście w poczekalni wypatrując jego
znajomych. Po jakiś dwudziestu minutach dostrzegłaś wysoką
kobietę ubraną w skórę jakby właśnie wyrwała się ze zjazdu
klubu motocyklowego, obok niej znacznie niższą w czarnej
sukience w kolorowe grochy i wyraźnie za duży płaszcz. Zmierzały
w waszą stronę. Sans puścił Twoją dłoń i schował swoje do
kieszeni. Wzruszyłaś ramionami, oparłaś się o ścianę pozwalając mu się swobodnie przywitać. Wiedziałaś już
od kogo Papyrus nauczył się swojego śmiertelnego przytulasa, kiedy
Undyne uniosła w uścisku Sansa ponad ziemię.
-NERDZIE! Co tam?! - krzyknęła mu do ucha i
odstawiła go na ziemię – Gdzie twój brat? - Sans wzruszył
ramionami
-pracuje
-A ty nie? Ale śmierdzący leń! - zaśmiała się. Niższa kobieta
przez chwilę patrzyła na niego tak, jakby chciała go przytulić,
ale ostatecznie nie zrobiła tego
-C-cześć Sans. Dobrze wyglądasz
-ty też alphys – uśmiechnął się – jak lot?
-UGH, to mój drugi, co nie? - Undyne wywróciła
oczami – Byłam podekscytowana, ale te chuje nie pozwoliły mi
gapić się przez okno!
-My um... miałyśmy miejsca od przejścia –
wyjaśniła Alphys. Zaśmiałaś się cicho, Undyne popatrzyła na
Ciebie natychmiast
-W czym mogę pomóc? - warknęła. Zamarłaś
niepewna co powiedzieć. Sans popatrzył na was i pokazał na Ciebie
-to _____
-Oh ho ho! Twoja dziewczyna? - wycedziła przez zęby.
Chciałaś coś odburknąć, ale szybko zamknęłaś usta. Schowała
ręce do kieszeni mierząc Cię zwężonymi źrenicami. Przełknęłaś
głośno i stałaś w milczeniu przez około minutę. No,
przecież jesteś jego dziewczyną.
-Tak, nazywam się _____ - podałyście sobie ręce –
Miło mi w końcu was poznać, Undyne, tak? Papyrus ciągle o tobie
mówi
-Hah! - ścisnęła Cię mocno i miałaś wrażenie,
że trochę za długo. Wasze oczy się spotkały. Odwzajemniłaś
uścisk. Miałaś wrażenie, jakbyście toczyły dziwny pojedynek.
-M-miło poznać – Alphys stanęła obok
Ciebie, Undyne skorzystała z okazji, że się rozkojarzyłaś i boleśnie
ścisnęła Twoją dłoń, syknęłaś. Wysoka kobieta położyła
ręce na biodrach i zmarszczyła brwi
-Mnie też jest miło, Alphys? - przytaknęła i
lekko się zarumieniła. Jej uścisk był słaby. Sans stał
przyglądając się waszej interakcji, wyglądał na wyluzowanego.
-Więc, tam są nasze bagaże, weźmiemy je, dobra? -
powiedziała Undyne pociągając Sansa za sobą. Alphys popatrzyła
na nią,Twój chłopak znowu wzruszył ramionami.
-jasne, chodź – udaliście się we wskazanym
kierunku. Instynktownie podeszłaś do niego i złapałaś go pod
łokieć. Poczułaś że sztywnieje, tak jakby było coś niezwykłego
w tym że idziecie ramię w ramię, zignorowałaś to. Wiedziałaś
że wcześniej się stresował. Jak dotarliście do miejsca
bagażowego Undyne zmierzyła Cię wzrokiem.
-Wy zostańcie tu! Sans i ja weźmiemy to co cięższe.
PRAWDA Sans? - wyszczerzyła się szeroko ukazując ostre zęby.
-jasne, przywykłem do dźwigania ciężarów –
zachichotałaś, Sans uśmiechnął się nieco szerzej. Kiedy odeszli
nieco od was usłyszałaś, jak kobieta niemalże syczy przez zęby
słowo „człowiek?!”. Westchnęłaś ciężko. Alphys bujała się
chwilę na nogach.
-Nie przejmuj się tym. Ona uh... ona się martwi o
swoich p-przyjaciół, wiesz? - mówiła. Popatrzyłaś na dół,
wyglądała jak jaszczurka – T-to nie tak, że ma coś do ludzi!
Z-znaczy się, ludzie są super i w ogóle, to t-tylko... w-wiesz...
-Ej! Spokojnie! Nie biorę niczego do siebie –
uśmiechnęłaś się serdecznie. Choć gdzieś w Twoim umyśle
przebrzmiewał głos, jak ona kurwa śmiała. Lecz póki co starałaś
się znaleźć dla niej wytłumaczenie, być może wcześniej miała
styczność z jakimiś ludzkimi świniami i dlatego jest uprzedzona.
Alphys wzięła głębszy wdech
-O-oh! Dobrze. Ona jest ... nieszkodliwa –
zmarszczyła brwi – C-cóż, nie do końca. A-ale to stanowczo
dobra osoba! - Zachichotałaś delikatnie
-Jesteście dobrymi przyjaciółkami? - Twoja
rozmówczyni schowała usta za łapą wyraźnie zaskoczona.
-C-czy Sans ci nie mówił? Oh, oh, uh... uhhhh –
po mowie jej ciała wnioskowałaś, że się bardzo stresuje, kątem
oka dostrzegłaś Undyne biorącą na siebie naprawdę ciężką
torbę – My uh... ona... jest... emmmmm... to moja dziewczyna.
-Oh! - zaśmiałaś się, nie mogłaś sobie
wyobrazić związku dziwniejszego niż Ty i Sans, ale wyraźnie zostaliście
pobici. - To super! Od jak dawna? - wyglądała na zaskoczoną.
-C-cóż! Wyznałyśmy sobie nasze u-uczucia przed
upadkiem bariery, więc to już jakieś cztery lata, dziewięć
miesięcy i trzynaście dni – była dumna. Wyszczerzyłaś się
głupkowato
-Zajebiście
-A od jak dawna ty i Sans się s-spotykacie? -
zapytała nieco podniesionym głosem. Zaśmiałaś się lekko.
-Nie pobiliśmy waszego rekordu. Kilka tygodni. W
Sylwestra zdaliśmy sobie sprawę, że umawianie się to będzie
dobry pomysł – uśmiechnęłaś się. Zaśmiała się.
-Wtedy Papyrus do nas napisał! Oh! Oh zabawnie –
zaczęła miętosić w szponach materiał sukienki – Undyne
c-chciała wszystkim powiedzieć, ale Sans jej zabronił
-Naprawdę? - Zobaczyłaś, jak idą w waszą stronę.
Undyne dźwigała większość, Sans miał tylko dwie ciężko
wyglądające walizki
-Gotowi? - zapytała wysoka kobieta. Przytaknęłyście
jednocześnie, w czwórkę udaliście się do stacji metra. Potem
Sans dał dziewczynom bilety i pojechaliście do domu.
-UGH – warknęła Undyne odstawiając walizki –
Nie było miejsca w tych latających klatkach. Przysięgam.
Okropność. No i tak gorąco, że kurwa ledwo wytrzymałam
-N-nie było tak źle – Alphys wyglądała na
cieplej ubraną. Undyne zmarszczyła brwi.
-Jaja sobie robisz? Było CHUJOWO! Ale mniejsza, już
jesteśmy na miejscu. Więc jak tam twoja miejscówa wygląda, pusty
łbie? - zapytała podtrzymując walizki aby się nie wywróciły.
Sans wzruszył ramionami.
-otoczenie mnie nie lubi, cały czas na mnie warczą
i ganiają z widłami – westchnęłaś podirytowana
-Sans, jak możesz, jesteśmy przyjaciółmi –
zaczęłaś gładzić się nerwowo po ręce. Zaśmiał się.
-ponieważ mam sztywne poczucie humoru – Undyne
warknęła a Ty zaczęłaś się śmiać.
-Masz szczęście, że tak bardzo cię lubię –
cmoknęłaś go szybko w policzek. Zarumienił się, Alphys
zachichotała, a Undyne przyglądała Ci się uważnie. Westchnął i
zaczął nerwowo gładzić się po karku.
-ta, cóż wygląda na to że mam szczęście –
zamknął się. Zmarszczyłaś brwi, starałaś się ile mogłaś aby
nie odbierać jego zachowania zbyt osobiście – więc na jak długo
zostajecie?
-Na tyle na ile się da – Undyne popatrzyła przez okno, właśnie wjechaliście w ciemny tunel – A tak szczerze? Na
tydzień, albo dwa. Chcę poznać to miasto, wiesz? Czy jest fajne
czy nie. W naszym jest chujowo, tyle ci powiem – Alphys poczuła się niekomfortowo.
-M-my.... my nie możemy wychodzić z domu ... za bardzo
– powiedziała cicho. Otworzyłaś szerzej oczy, ale nic nie
powiedziałaś – W-więc przeprowadzka to dobry pomysł!
-tak, jest tutaj miło, znacznie lepiej niż się
spodziewałem – zauważyłaś, że popatrzył na Ciebie i się
lekko uśmiechnął. Odwzajemniłaś ten gest i lekko się do niego
przybliżyłaś. Tym razem nie zareagował jakoś dziwnie.
-Jest coś co chcecie zwiedzić? Zobaczyć? -
zapytałaś mając nadzieję, że poznasz je trochę w drodze do
mieszkania. Undyne skrzyżowała ręce opierając się o ścianę,
przygryzła dolną wargę. Alphys wyskoczyła
-Muzea! J-jeżeli macie jakieś. Macie! Sprawdziłam.
W-więc, czy możemy zwiedzić jakieś muzeum? - głos jej drżał.
Zachichotałaś.
-Jasne! Mamy ich wiele. Sans wspominał, że lubisz ścisłe przedmioty, mamy Muzeum Nauki, Akademię Nauki z
wielką wystawą... - Alphys otworzyła szerzej oczy i zaczęła
pociągać nerwowo Undyne za rękaw
-Ta, ta, pójdziemy, pójdziemy – mruknęła –
Zabierzesz nas tam? - popatrzyła groźnie na Ciebie
-Jasna sprawa – wzruszyłaś ramionami – Jak będę
miała wolne, lubię takie rzeczy – Undyne głośniej wypuściła
powietrze przez nos, Alphys przytaknęła. Reszta podróży minęła
spokojnie. Niższa opowiadała swojej dziewczynie o tym co chce
zobaczyć póki tutaj są, ta cierpliwie słuchała. Ty
z Sansem wymieniliście kilka porozumiewawczych spojrzeń.
Wyciągnęłaś z torebki swoją przekąskę, miał rację, byłaś
głodna. Jak tylko dotarliście do mieszkania, wpuścił je przodem,
a potem zadał Ci pytanie czy chcesz wejść. Zaprzeczyłaś
-Wracam spać – zmarszczył brwi. Miałaś
wrażenie, że w jakiś sposób zraniłaś go swoim zachowaniem, lecz
nie umiałaś walczyć z ciałem. Potrzebowałaś snu.
-zaraz przyjdę – krzyknął do swoich gości,
które już rozglądały się po pokoju
-Ohhh musisz pożegnać się ze swoją
dziiiiiiewczyną – odezwała się Undyne. Oboje wywróciliście
oczami i weszliście do Twojego przedpokoju.
-Co tam? - zapytałaś rzucając niedbale kurtkę na
kanapę. Sans znalazł się obok Ciebie, przygryzając zębami Twój
kark, jego oddech był gorący, ręce rozpaczliwie zawędrowały pod
sweter.
-żegnam się ze swoją dziewczyną – wymruczał Ci w
ucho. Przeszył Cię dreszcz, objęłaś go i przesunęłaś palce po
jego kręgosłupie – nie myśl, że o tobie zapomniałem
-Teraz nie mam co do tego wątpliwości –
odetchnęłaś, chciałaś się trochę zabawić ale miał
przyjaciół, którzy na niego czekali. - Wpadniesz wieczorem? -
odetchnął ciężko i zaczął powoli, niechętnie się od Ciebie
odsuwać.
-tak, będę potrzebował trochę
rozluźnienia, jak mam być szczery, jak tylko pap wróci będzie
łatwiej
-Więc ugoszczę cię odpowiednio, zrobię wielki
kubek gorącej herbaty – uśmiechnęłaś się delikatnie.
Potrząsnął głową
-wolę whiskey – zaśmiałaś się, lecz on był
poważny
-Oh. Zrobi się.
-dzięki, do później tygrysie – na chwilę
zetknęliście się czołami, a potem wyszedł. Zamknęłaś drzwi,
miałaś wrażenie że zrobiło się jakby goręcej pod swetrem.
Wskoczyłaś do łóżka i szybko usnęłaś.
Śniłaś o oceanie bez dna. Nie tonęłaś, choć
miałaś wrażenie, że w każdej chwili możesz zacząć się topić.
Obudziłaś się późnym popołudniem tylko po to
aby wyskoczyć do sklepu po whiskey. Pogoda nie była najlepsza,
padał deszcz ze śniegiem. Wyszłaś na chodnik i poszłaś przed
siebie. Sklep znajdował się dość blisko. Szukałaś jakiegoś dobrego
trunku, nie za drogiego, ale też ładnie wyglądającego. W
zamyśleniu na kogoś weszłaś, przybliżyłaś do siebie
instynktownie torbę i zaczęłaś przepraszać.
-Nic się nie stało, laseczko – Przeszył Cię zimny dreszcz, podniosłaś głowę, to był Will. Też
był w tym sklepie. Słyszałaś sarkazm w jego słowach. Zrobiłaś
krok do tyłu.
-Will... - wypowiedziałaś jego imię tak, jakbyś
mówiła o jakimś paskudnym insekcie. Uśmiechnął się smutno i
przytaknął wsadzając ręce do kieszeni.
-Wyglądasz dobrze. Znaczy się, tak zdrowo i
szczęśliwie – starał się być uprzejmy. Zmierzyłaś go
wzrokiem, nie mogłaś tego samego powiedzieć o nim. Podkrążone oczy,
nieuczesane włosy, jego ubranie choć zawsze było schludne i
perfekcyjne teraz wyglądało jakby wyciągnął je z kosza z
brudnymi łachami. Do tego niedbale narzucony na siebie płaszcz.
Zmarszczyłaś brwi.
-A ty wyglądasz jak gówno – byłaś szczera.
Popatrzył na Ciebie i po chwili wzruszył ramionami
-Mam gorsze dni. Hej, wiesz... Wiem że nie zasługuję
ale ... chciałbym czasem z tobą pogadać. Zaprosić na kolację.
Przeprosić za swoje zachowanie.
-Will, zrobiłeś to co zrobiłeś... - zaczęłaś,
być może za wysokim tonem, chrząknęłaś – ...to co zrobiłeś było
ohydne. Nie wiem czy teraz powinnam z tobą rozmawiać
-Nie! Wiem! Wiem. Patrz. Jestem ostatnim ścierwem na
tym globie. Ale... tylko... zadzwoń czasem. Jeżeli chcesz. Tylko
jeżeli chcesz. Ja tylko ... - zaczął nerwowo przeczesywać włosy
palcami - ... chcę się pogodzić.
-Zostaw mnie, dobra?
-Dobra. - wycofał się kilka kroków – Tylko uważaj na siebie.
-Jasne. - warknęłaś. Im dalej od niego tym lepiej.
Odczekałaś chwilę po tym jak wyszedł ze sklepu, udałaś się
szybko do domu. Na dnie oczu pojawiły Ci się łzy i nic nie mogłaś
na to poradzić. Czułaś mieszane uczucia. Wyglądał tak okropnie!
Nigdy wcześniej nie widziałaś go w tak opłakanym stanie! Był
bezdomny? Nadal mieszka w aucie? Wiesz, że nie utrzymuje kontaktu z
Hannah, więc go tam nie było. Czy w ogóle cokolwiek je? Nie.
Mówiłaś do siebie. To nie Twoja sprawa. A co jeżeli jest? Całe
to bagno mogło być tylko głupim nieporozumieniem. A może nie?
Kurwa. Czułaś się zagubiona. Dzisiaj napijesz się z Sansem.
Musisz się napić. Praktycznie trzasnęłaś drzwiami jak weszłaś
do mieszkania, stawiając butelkę whiskey na blacie w kuchni. Kiedyś
było łatwiej. Myślałaś. Nigdy do tej pory nie było dookoła
Ciebie takiego zamieszania. Pozwalałaś aby dzień płynął za
dniem, tak było prościej. Oczywiście, nie zawsze było czadowo.
Czasem może za długo w sobie tłumiłaś złość. Zaczęłaś się
zastanawiać jak Sans radzi sobie z gośćmi, potrzebowałaś go
teraz, ale wiedziałaś, że musisz dać mu czas. Jeżeli jego znajome zostaną na
dwa tygodnie, albo wprowadzą się do miasta będziesz miała dość
czasu aby je poznać. Nie ma się co śpieszyć.
Jak tylko poprawiła się pogoda zdecydowałaś
udać się na balkon by trochę poczytać. Włączyłaś światełka
i chwyciłaś za książkę. Nie minęło wiele minut jak ostałaś
wiadomość.
Sans: robisz spotkanie klubu beze mnie? jestem
zazdrosny
Ty: lol! Kiedy wpadasz?
Sans: niedługo, pościelę im aby mogły iść spać
kiedy będą chciały, a potem wpadnę
Sans: powiedz proszę, że masz whiskey
Ty: Kupiłam dość dla naszej dwójki.
Poprawiłaś poduszkę pod plecami i wróciłaś do
rozdziału – główna bohaterka w końcu poznała ojca Króla
Wampirów. Właśnie dotarłaś do bardzo pikantnej sceny, kiedy
usłyszałaś, że ktoś pociąga za klamkę. Zdałaś sobie sprawę,
że nie otworzyłaś drzwi. Stanęłaś na równe nogi i podbiegłaś,
po drugiej stronie stał Twój chłopak, wyglądał
pociągająco w swojej niebieskiej koszulce i dżinsach, uśmiechał
się delikatnie wyraźnie zmęczony.
-Cześć przystojniaku, wejdź. Wybacz zapomniałam
otworzyć dla ciebie
-nic się nie stało, nie przerwałem jakiejś dobrej
części książki, co nie?
-Tak jakby, ale mogę to przeczytać jeszcze raz –
pocałowałaś go w zęby. Uśmiechnął się – Więc jak minął
dzień?
-słuchaj, opowiem wszystko ale nie na trzeźwo –
zaśmiał się lekko. Zrozumiałaś i poszłaś do kuchni, a potem
podałaś mu butelkę alkoholu. Usiadł na kanapie i otworzył ją –
ah, od dawna nie piłem. - położyłaś dwie szklanki na stole
-Lodu?
-poproszę – wsadziłaś kostki do środka, a on
nalał wam trunku. Nigdy nie byłaś wielkim fanem tego typu drinków,
ale również od dawna nic procentowego nie miałaś w ustach – a z
jakiego powodu ty pijesz?
-Powiem ci jak będę już wcięta – wzięłaś
większy łyk nie czekając na żadne zaproszenie. Nadal czułaś się
wyraźnie zakręcona po spotkaniu Willa w dodatku nie wiedziałaś
jak powiedzieć o tym Sansowi. Nie byłaś nawet pewna czy powinnaś
– Opowiedz lepiej jak tobie minął dzień – Sans westchnął
ciężko, usiadł wygodniej na kanapie i wziął naprawdę duży łyk.
-undyne jest zaskoczona nie tyle tym, że mam
dziewczynę... jest wstrząśnięta faktem, że jesteś człowiekiem –
zacisnęłaś mocniej wargi – lecz jak to powiedziała... da ci
szansę... więc ... bądź sobą
-Ta? Super. Może zasłużę na jej akceptację –
wywróciłaś oczami. Westchnął.
-to dobra osoba, nie poznawałbym cię z nią gdybym
miał ku temu wątpliwości, no i to najlepsza przyjaciółka
papyrusa, alphys nie dba o to kim jesteś... - wzruszył ramionami –
w każdym razie przespacerowałem się z nimi po okolicy, pokazałem
sklepy, nie jestem jednak pewien jak zareagują ludzie
-Ja też nie – zmarszczyłaś lekko brwi – Z
bratem nadal budzicie poruszenie chodząc po prostu po ulicy.
Rzucacie się w oczy...
-wyróżniamy się z tłumu?
-Tak można powiedzieć.
-mnie to nie przeszkadza, w każdym razie nie
odchodziliśmy za daleko. alphys nalegała, że chce zobaczyć
japońską dzielnicę miasta, o ile się nie mylę to niedaleko
twojej pracy
-Jasne! Mogę je tam zabrać! Powinieneś z nami
pójść!
-cóż, nie dam rady bo mam wiele pracy, ale wiem że
papyrus bierze wolne, więc możecie iść paczką – powiedział z
nadzieją w głowie biorąc kolejny łyk ze szklanki. Przyglądałaś
mu się, wiedziałaś że jest więcej tej historii, ponieważ to co
opowiedział teraz nie brzmiało aż tak źle.
-Żaden problem. Co chcesz dzisiaj robić?
-może obejrzymy jakiś gówniany film?
-Mało ci po ostatnim razie? Błagam nie katuj mnie
Adamem Sandlerem – zaśmiałaś się, przytaknął.
-mogę przynieść te głupie kreskówki alphys –
uniosłaś brwi
-Kreskówki?
-ta.. uh... anime
-Oh! Anime są zajebiste! - Sans wzruszył ramionami
-zaraz wrócę, przyniosę coś – widziałaś jak
wstaje, lecz nigdy nie przekroczył progu. Poczułaś jak w powietrzu
unosi się energia i bum, już go nie było. Teleportował się do
mieszkania? Które jest zaledwie kilka kroków dalej? Dopiłaś
whiskey, nawet nie zastanawiałaś się nad jej smakiem, czekałaś
aż zacznie działać. Nalałaś sobie drugą porcję. Po kwadransie
poczułaś znowu to dziwne doznanie, aż włosy stanęły Ci dęba na
ręce, popatrzyłaś za okno, stał na balkonie trzymając w ręku
kilka DVD – jestem, alphys się rozgadała
-Serio skorzystałeś z magii aby iść do domu? -
uniosłaś wysoko brwi. Popatrzył na Ciebie i wrócił na swoje
miejsce.
-tak – zaśmiał się z trudem. Zmierzyłaś go
spojrzeniem i wzięłaś łyk – widzę, że sobie dolałaś
-Jakiś czas cię nie było, też ci dam, a ty puszczaj
to co tam masz
-dobrze – wzięłaś jego szklankę, a on w tym
czasie majstrował przy odtwarzaczu, wrócił na miejsce i
ekran się włączył. Podałaś mu drinka – więc dzisiaj w
planach mamy się upić?
-Jak inaczej chcesz sobie opowiadać o rzeczach jakie
na trzeźwo nam nie chcą przejść przez usta? - czułaś już
działanie alkoholu. To było dobre i złe jednocześnie. Sans
okręcił ciecz dookoła szkła a potem bez słowa wypił całą
zawartość za jednym razem. Uniosłaś wysoko brwi patrząc na niego
wyraźnie zaskoczona.
-no co?
-Nie żartowałeś mówiąc, że dawniej sporo tego
piłeś – byłaś pod wrażeniem. Wzruszył ramionami, uśmiech
nieco zelżał.
-tak, wiesz czasem potrzebujesz się napić –
włączył play na pilocie. Wtuliłaś się w niego i pocałowałaś
go w policzek. Zaczęliście oglądać. Cóż... to był błąd.
Szybko zdaliście sobie sprawę z tego, że Alphys dała wam jedno ze
swoich hentaiców. Elfia księżniczka była
gwałcona przez fioletowe macki. Nie poczułaś się z tego powodu za
dobrze, Sans znowu wydawał się zupełnie nieporuszony, co jakiś
czas krztusił się w gorszych momentach. Gorzałka robiła swoje,
zachciało Ci się rozmawiać.
-Więc... co ci leży na wątrobie? - zapytałaś
kiedy kolejny mackowaty potwór zaatakował biedną dziewczynę.
Sans wzruszył ramionami
-wiesz... - zaczął powoli, zauważyłaś że pił
szybciej niż ty. - znałem kogoś takiego – pokazał na żółtego
potwora – coś jak ośmiornica... chyba
-Serio? Molestował kobiety? - Sans parsknął
śmiechem
-nie rozmawiał z nikim za bardzo, miły typ,
onionsan, słuchał moich kawałów za każdym razem kiedy się z nim
widziałem – zaśmiał się lekko. Jezu Chryste, czy na ekranie
pojawił się WILKOŁAK?! Kurwa mać, co to jest?! To znaczy, nie
abyś miała coś do potworów... no ale... cholera.
-Zrobimy zakład kto miał gorszy dzień? - miałaś
nadzieję, że go pobijesz. Uśmiechnął się lekko i odwrócił się
do Ciebie. Bingo, masz go.
-zgoda
-Zaczynaj
-lubię undyne i alphys – zaczął powoli – to
świetne przyjaciółki, kocham je na swój sposób, ale za nimi
przyjdą inne potwory – jego twarz zrobiła się nieco ciemniejsza.
Byłaś zmieszana, czy to nie powinien się z tego cieszyć? - a
jak zrobi się ich więcej... wszystko może się spierdolić –
uderzył się dłonią w czoło wyraźnie zdenerwowany. Chciałaś go
pogładzić, ale odtrącił Cię – nie łapiesz, przerabialiśmy
ten scenariusz dawniej i jeszcze raz i jeszcze i zawsze się
spierdalało kiedy wszyscy razem się zbieraliśmy
-Sans, nie rozumiem. O czym mówisz? - Może picie to
nie był najlepszy pomysł. Chciałaś go pocieszyć, lecz
jednocześnie miałaś ochotę płakać. Popatrzył na Ciebie, na dnie jego oczodołów dostrzegłaś łzy. Czy to płacze?
-wiesz jak to ciężko? robię co mogę, aby trafić
do ciebie, aby ciebie zobaczyć i nagle pufff! nie ma nic! - zaśmiał
się słabo i schował twarz w dłoniach tak, że nie mogłaś
zobaczyć jego miny – przechodziłem przez to, wiesz? starałem się
nie podchodzić do ciebie, utrzymywać dystans, nawet nie wprowadzać
się do miasta, czy to pomogło? nie, wszystko było jeszcze gorsze –
Nic nie mówiłaś, nic z tego co mówił nie miało dla Ciebie
żadnego sensu, czułaś jednak że są to słowa jakie musi z siebie
wypluć. Udało Ci się go delikatnie objąć, zaczęłaś pocierać
rękami o jego ramiona – cztery razy przez to przechodziłem, tak
mi się wydaje w każdym razie, nigdy nie udawało nam się dotrwać
do końca tego pierdolonego roku
-Chcesz ze mną zerwać pod koniec roku?! -
starałaś się zachować spokój, to jedyna część którą,
myślisz, że zrozumiałaś. Miał przerywany
oddech, płakał. Zamarłaś i po sekundzie mocniej go objęłaś
przytulając go do siebie, zalałaś jego czoło pocałunkami. Wtulił
się w Ciebie.
-wyobraź sobie na chwilę, nieskończoną
przestrzeń, ulokowaną przed tobą i w tobie, wiesz co się ma stać,
lecz nie wiesz o tym póki nie znajdziesz się blisko tego, to ja, to
moje pierdolone życie – zaśmiał się smutno – poznajesz się z
kimś cztery, może pięć razów i za każdym starasz się poukładać
kawałki układanki tak, aby było najlepiej jak się da, lecz w
ciągu jednej pierdolonej sekundy wszystko może obrócić się na
gorsze, wiesz, czasami ja.. - głos mu się załamał – czasami nie
chce mi się po prostu wychodzić z pokoju, poczekać aż czas
przestanie zataczać pętle... - powietrze dookoła was zaczęło
robić się cięższe, wypełnione jego magią. Nie miałaś pojęcia
co go przeraża.
-Sans... - zaczęłaś, ale ci przerwał.
-nie, nie rozumiesz, nigdy nie zrozumiesz, to nic,
nie martw się, kurwa mać, nie chcę abyś ty przez to przechodziła,
tyle mogę zrobić, prawda?
-Co?
-wy ludzie macie taką historię, co nie? o
prometeuszu, raz poczuł się zbyt pewny siebie i wszystko
spierdolił, został rozerwany na strzępy przez ptaki czy coś
takiego, a potem na nowo jego ciało się odtwarzało by ponowić
jego cierpienia znowu i znowu i znowu i znowu – jego twarz nie
wyrażała żadnych uczuć – to ja, chciałem dać ludziom ogień i
teraz mam przejebane
-Sans. Nie łapię większości z tego co mówisz,
lecz jeżeli widzisz siebie jako Prometeusza, zapominasz o
najważniejszej części tej historii – starałaś się przypomnieć
sobie mity greckie jak gładziłaś go po tyle głowy. Jego magia
przeplatała się między Twoimi palcami.
-ta? - zachłysnął się powietrzem
-Prometeusz dał ludziom nadzieję – odpowiedziałaś. Sans zaczął
szlochać nieco bardziej wtulając się w Twoje ciało.
-kurwa mać – powiedział po chwili, jego
magia praktycznie wyparowała – ja nawet nie... - odsunął się i
znowu schował twarz w dłoniach. Nie miałaś zielonego pojęcia co
się dzieje, ani o tym o czym on do kurwy nędzy gadał, lecz nie
miałaś wątpliwości, że od dłuższego czasu gryzie go coś
strasznego. Miałaś nadzieję, że będziesz pamiętać tę rozmowę
rano, przeanalizujesz wtedy jego słowa na spokojnie. Mimo to byłaś
zadowolona, że w końcu zaczął gadać.
-Jestem, prawda? - starałaś się poprawić
mu humor – Może nie mam mózgu do takich pogadanek, ale
zdecydowanie nadrabiam urodą – zaśmiał się słabo, ale szczerze
-racja
-No rozchmurz się już – pocałowałaś go
delikatnie w czaszkę – Jeżeli zacznie robić się źle, znajdę
cię, rozbiję twoje kajdany i uciekniemy razem przed ptakami,
dobrze?
-a jak niby chcesz to zrobić?
-Wezmę ze sobą Wolverina. Damy jakoś radę –
Sans nie mógł się powstrzymać od śmiechu
-dlaczego sprawiasz, że wszystko jest takie trudne?
-Co? Myślałam, że pop.... - Sans nie pozwolił ci
dokończyć
-myślałem, że najbardziej niezwykłe na
powierzchni są wschody słońca, ale potem poznałem ciebie – jego
oddech się uspokoił. Natomiast Twoje serce zabiło mocniej,
zarumieniłaś się – nie chce cię stracić, nigdy.
-Nie stracisz, Sans. Nie martw się o to, dobrze? -
objęłaś go ponownie i ścisnęłaś mocniej.
-nigdy wcześniej ci o tym nie mówiłem, ale może
to dobrze
-Dobrze jest być szczerym – Sans był cicho, otarł
twarz rękami i odwrócił się do Ciebie
-mam być szczery? - patrzył na Ciebie tak, jak
gdyby wcześniej. Zacisnęłaś mocniej wargi. Chcesz tego?
-Tak.
-życie w podziemiu to był koszmar – powiedział po
prostu – i nikt inny tego nie pamięta, tylko ja, to dobrze mimo
wszystko, ale czasem myślałem że wariuję – Zaśmiał się
słabo, lecz nie było w tym co mówił nic śmiesznego
-Co masz na myśli mówiąc, że nikt inny tego nie
pamięta? - w tym momencie zaczęłaś się zastanawiać, czy Twojemu
nowemu chłopakowi klepki poukładały się równo
-unydyne, alphys, nawet papytus, oni pamiętają
tylko to co dobre, miłe, jak wyszliśmy na powierzchnię, wiesz? to
tak jakby doszli od a do z zapominając o pozostałych literach
alfabetu – zaczynał mówić niezrozumiale – to nie było takie
proste, to nie była prosta droga, to były kurewskie zygzaki,
wszędzie, czasami to dziecko chciało hotcaty, czasami nice cream,
czasami kurwa zabijało wszystkich.
-Dobra Sans. Zgubiłam się. Zaczynam się bać –
zmarszczyłaś brwi. Nie miał jednak zamiaru przerywać swojej mowy,
wyglądał jak obłąkany.
-nie, znaczy się okazjonalnie przychodziło się
przytulać i było dobrze, ale potem znowu pojawiały się te ptaki
_____, ptaki znowu i znowu dzień po dniu, budzisz się z
pierdolonego koszmaru w jakimś gównie, wyobraź to sobie, budzisz
się i jest dobrze, dzień jak co zień, który rozrywa twoje
cholerne ciało na drobne kawałeczki robiąc z niego puzzle, a po
osiemsetnym razie masz wrażenie, że już nic innego w życiu cię
nie spotka – mówił coraz szybciej żwawo gestykulując dłońmi –
to była kurwska wieczność, chyba nawet to była
wieczność, odpierdoliło mi, jak mam być szczery, chwała
pierdolonemu bogowi i temu zasranemu dziennikowi, ale po jakimś
czasie, po jakimś czasie, po jakimś... czasie – zaczął się
powoli uspokajać – jak ktokolwiek ma cokolwiek z tego zrozumieć?
-Sans... Ej... Zgubiłam się.
-oczywiście – warknął z pogardą i choć
nie była ona wymierzona w Ciebie, nadal bolało
-Przepraszam – westchnął.
-przepraszam, przepraszam, ja tylko... nie umiem tego
wyjaśnić, nie tak abyś zrozumiała, nawet ja nie pamiętam
wszystkiego, kurwa, patrz – chwycił Cię niespodziewanie za ręce,
popatrzyłaś w jego oczy, miałaś wrażenie że powie zaraz coś
naprawdę ważnego – opowiem ci o wszystkim w zrozumiały sposób,
ale nie teraz, ten czas... on musi być właściwy...
zasługujesz na to aby wiedzieć i chcę abyś wiedziała, bo to dla
mnie ważne, bo ty jesteś dla mnie ważna – Przytaknęłaś, jego
objęcia były prawie bolesne, zwolnił uścisk i wypuścił
powietrze – wariuję ze strachu przed tym co może się stać, ale
nie musi, jak zawsze, więc może wezmę do serca twoją poradę.
-Sans... - delikatnie otarłaś samotną łzę
spływającą po jego policzku. Wyglądał na zaskoczonego, jakby nie
zdawał sobie sprawy z jej obecności tam. - Mnie możesz mówić
wszystko co chcesz, kiedy chcesz, rozumiesz? Chcę cię poznać,
prawdziwego ciebie. Mogę powiedzieć, że... - popatrzyłaś na
swoje ręce nieco zmieszana, a potem znowu przeniosłaś wzrok na
niego -... że ukrywasz za tym uśmiechem wiele bólu. Przede mną
nie musisz niczego chować. Nigdy nie będę na ciebie
naciskać, powiesz mi kiedy będziesz gotów. Zależy mi na tobie,
bardzo. Chcę abyś był szczęśliwy. Tak prawdziwie.
Sans po prostu patrzył na Ciebie, był zaskoczony,
wyraźnie zaskoczony. Przez jego twarz przewijała się seria emocji,
aż jedna się utrzymała, był znowu bliski płaczu, jednak tym
razem innego, nie ze smutku. Jego oczy delikatnie zamigotały
przyjemnym światłem.
-mi... mi też na tobie zależy, bardzo, nawet nie
wiesz jak bardzo – objął Cię i przystawił czoło do Twojego.
Uśmiechnęłaś się i zamarliście w bezruchu na chwilę, potem
przechyliłaś się i złożyłaś na jego zębach długi
przepełniony miłością pocałunek, który odwzajemnił cząstką
swojej magii. Westchnęłaś lekko i wtuliwszy się z niego
popatrzyłaś na ekran. Fabuła się rozkręca, potwór ewoluował i
zaczął pakować swoje macki w inne otwory księżniczki. Chwyciłaś
za pilota, aby wyłączyć hentaica – ej no, robi się ciekawie
-Mówisz poważnie? - byłaś zaskoczona. Sans
wzruszył ramionami
-to jest o wiele lepsze od tego co oglądaliśmy
ostatnio – zaśmiałaś się
-Racja
-a więc pomijając moje bolączki, co złego było w twoim dniu? - objął Cię
ramieniem. Przeszedł Cię dreszcz, ale po chwili się zrelaksowałaś,
zauważył to – aż tak źle?
-Przez przypadek wpadłam na Willa – miałaś
nadzieję, że to wszystko co będziesz musiała powiedzieć.
Poczułaś, jak wstrzymuje na chwile oddech
-ta? i co u niego? - jego głos był wyraźnie niższy
-Wygląda jak gówno – czułaś się winna z
jakiegoś powodu
-to dobrze – odpowiedział nonszalancko
-Chciał abym wyskoczyła z nim na kolację, by
przeprosić – dodałaś ciszej. Sans popatrzył na Ciebie, na jego
twarzy malowało się przerażenie.
-mam nadzieję, że nie skorzystasz z jego oferty,
oczywiście to twoja decyzja ale nie uważam, aby to był dobry
pomysł – zawarczał
-A co jeżeli.... - zaczęłaś. Puścił Cię,
miałaś wrażenie jakbyś coś spierdoliła.
-co jeżeli? co jeżeli? co jeżeli bym nie
przyszedł? co jeżeli dopadłby cię i nie byłabyś już tą samą
osobą co teraz? co jeżeli... - mówił głośniej, wścieklej,
jeszcze nigdy go takiego nie widziałaś. Wziął głębszy wdech by
się uspokoić – chcesz wiedzieć co powiedział tamtej nocy? - popatrzyłaś na niego
-Tak! Kurwa w końcu! Chcę!
-poszłaś sobie, obwinił mnie za to, nic
wielkiego, ale wtedy na mnie naskoczył, powiedział że zauważył
jak na ciebie patrzę, zaprzeczyłem oczywiście, wtedy zaczął
krzyczeć jak tańczyłaś dookoła jego kutasa, jak spragniona byłaś
jego dotyku, był odrażający, wspominał że w każdej chwili kiedy
chce weźmiesz go do siebie na noc – zacisnął pięści – i
mówił jak wtedy będzie cię rżnąc całą noc, i co z tobą
zrobi, i jak będziesz błagała o więcej, mówił że owinął
sobie ciebie dookoła palca i żaden potwór mu ciebie nie
zabierze – Otworzyłaś szerzej usta, do oczu nabiegły Ci łzy.
Pierdolona whiskey.
-Mówisz poważnie? - szepnęłaś. Popatrzył
na Ciebie, widać było że nienawidzi samego wspomnienia tego
zdarzenia.
-wiele żartuję, lecz nie w tym wypadku, potem mówił
różne rzeczy w języku jakiego nie chce powtarzać, lecz dotyczyło
to tego jaka jesteś i co będzie z tobą robił
-I.... i co ty na to?
-zapytałem się go, czy był u grabarza
-Co? U grabarza? Dlaczego?
-ponieważ błąd który zrobił zapędzi go do grobu
– odparł z niewielkim uśmiechem. Warknęłaś nie mogąc
uwierzyć, że w takich sytuacji miał siły na dowcipy.
-Sans, jaja sobie robisz? - otarłaś łzy.
Potrząsnął głową.
-nie, resztę już znasz, uderzył mnie, ja go
wywróciłem, paps się pojawił, tyle.
-I przez ten cały czas nic nie mówiłeś? -
poczułaś, że masz w sobie za wiele emocji – Wiedziałeś co
powiedział i ... kurwa... on zatrudnił Papyrusa!
-... tak, nie wiem czy do był dobry wybór,
ostatecznie dogadał się z nim, wydaje mi się że chodziło
mu tylko o mnie – Wziął większy łyk alkoholu. Pociągnęłaś
nosem, przeniósł na Ciebie wzrok – em, wszystko dobrze?
-Nie! - krzyknęłaś – Nie, nic NIE jest dobrze! -
zalałaś się łzami.
-kurwa, kurwa, przepraszam, przepraszam!
-N-nie! To nie ty! Pierdolony WILL! - wykrzyczałaś
jego imię – Miałam wyrzuty sumienia przez jego stan, a on mówił
takie rzeczy o mnie?! - dramatycznie rzuciłaś się na kanapę
zasłaniając poduszką twarz by się rozpłakać. Sans starał się
ile mógł byś się opamiętała. Wziął Cię pod ręce i nogi by
usadowić na swoich kolanach jak małe dziecko.
-e-ej! ej! nie chciałem abyś płakała!
kurwa! - starał się zabrać Ci poduszkę. Przez chwilę
się siłowaliście. Ostatecznie mu się udało, zobaczył Twoją
twarz czerwoną od alkoholu i łez z poprzylepianymi kosmykami do
skóry – o rany, wyglądasz strasznie
-SUGOOOOOOOOOOI! - krzyknęła księżniczka z
monitora. Tam akcja przybrała niespodziewany obrót, już nie jedna a
dwie panienki, były rżnięte równo przez kilka potworów. Popatrzyliście na
siebie i zaczęliście się śmiać.
-Ja pierdolę, co to za anime? Sekushina Erufu Hime!
Shok...ushu no tame no jikan? - Sans jeszcze bardziej rechotał
-o mój boże, powinienem chyba wcześniej przeczytać
tytuły nim wziąłem
-Co to w ogóle znaczy?
-wydaje mi się, że coś takiego jak: seksowna elfia
księżniczka! nadciągają macki!
-O MÓJ BOŻE – zarechotałaś – Zaraz, zaraz,
przeczytać co tam jeszcze wziąłeś?
-uh... mamy... ranma ½, mew mew kissy cute, samurai
ribbon i ... chryste... bondage elves
-No to MAMY wybór
-co, nie masz mało .... - popatrzył na ekran –
tego typu produkcji?
-Słuchaj, jestem pijana. Mieliśmy poważną
pogadankę. Nie chcę już myśleć. - zaczęłaś ocierać łzy z
policzka – Nigdzie się nie wybieram. Jesteśmy tutaj. Mam dość
cholernych śmieci w moim życiu, ty też pozbyłeś się swoim ze
swojego. Zaczynamy od nowa – Sans schował swoja twarz w Twoim
karku
-tak, zaczynamy od nowa, tylko my, nikt inny
-Właśnie. Jesteś mój – pocałowałaś z
czułością jego czaszkę – Damy radę.
-heh, tak się cieszę że cię znalazłem –
mruknął, poczułaś jak wplótł palce w Twoje włosy. To było
takie miłe, znajome, przyjemne doznanie.
-A teraz pooglądajmy jakieś chujowe anime,
pośmiejmy się z jego chujowości
-dobrze, będziesz chciała poruszyć tę kwestię
rano? - zapytał łapiąc za Mew Mew Kissy Cute. Wywróciłaś
oczami.
-Cieszę się, że na to wpadłeś – zaśmiałaś
się lekko. Sans westchnął ciężko.
-jesteś niebezpieczna po pijaku, wiesz?
-Później pokażę ci swoja drapieżną osobowość
– zachichotałaś. Uniósł wysoko brwi
-a możesz ją pokazać teraz? - wyszczerzył się
-Sans, oboje wypiliśmy za dużo, jeżeli zaczniesz
mną bardziej bujać to na ciebie się wyrzygam – chwilę mu zajęło
zrozumienie o czym mówisz
-a co jeżeli... znaczy się... tylko tyle...?
-Fuuuuj, pogadamy o tym potem – włączyłaś
odtwarzacz. Sans usadowił się obok Ciebie na kanapie. I choć
leciało anime mogłaś powiedzieć, że myśli o czymś innym, Tobie natomiast się produkcja naprawę spodobała. Była słodka!
Dobry humor, trochę romansu, no i przyjaźń. Sans warczał za
każdym razem kiedy nakazywałaś mu włączyć kolejny odcinek. Po
tym jak obleciałaś cały pierwszy sezon byłaś zakochana w tym
anime. Popatrzyłaś na Sansa chcąc podzielić się swoimi
doznaniami, ale on już spał. Ah, cóż, to może poczekać. Nie
chcąc do budzić, poszłaś po koc i wyłączyłaś światła w
mieszkaniu, okryłaś was oboje i rozwaliłaś się obok niego szybko
zasypiając.
Śniłaś o świecie który nie wiedział kim są
KościoBracia. Twoi przyjaciele i rodzina tłumaczyli Ci, że ktoś
taki nie istnieje. Pobiegłaś by przytulić się do swojej matki
zalana łzami, ale ta zmieniła się w wielką kozę i zaczęła jeść
Twoją kurtkę.
Kiedy się obudziłaś kolejnego dnia, czułaś że
Sans bawi się Twoimi włosami. Słońce prześwitywało między
zasłonami, nadal był wczesny poranek. Otworzyłaś oczy i
popatrzyłaś na niego.
-....obry – mruknęłaś zaspana. Zerknął na
Ciebie i się uśmiechnął.
-dzień dobry tygrysie, wyspana?
-Nawet. Na swój sposób jesteś wygodny –
zaśmiałaś się lekko, a potem ziewnęłaś – A ty?
-ta bajka mnie wykończyła, albo drinki, ale dobrze
spałem – przesunął palcami po skórze Twojej głowy leniwie się
uśmiechając
-Dobrze się czujesz? - zapytałaś. Pamiętałaś co
nie co z wczoraj. Sans przez chwilę bił się z myślami, nie
wiedziałaś do końca czy mu pomogłaś czy nie. Chciałaś go
lepiej zrozumieć.
-tak, właściwie znacznie lepiej ja... um –
westchnął lekko – przepraszam, że na ciebie naskoczyłem
-Chryste Sans, a ile razy ja naskakiwałam na ciebie?
- zaśmiałaś się słabo – Mogłam wyżyć się na tobie a ty i
tak potem pojawiałeś się w progu, nie masz za co przepraszać
debilu.
-heh, prze.... - zaczął, ale przerwał - ...
nie przywykłem do gadania o sobie
-To zauważyłam. Odpowiadałeś na moje
pytania, ale nigdy nie mówiłeś o przeszłości. Zdaję sobie
sprawę że nie była kolorowa. - zmarszczyłaś lekko brwi. Zaczęłaś
błądzić dłonią po jego wolnej ręce – Pamiętaj, że zawsze
masz mnie
-wiem... to tylko.... skomplikowana sprawa
-W to nie wątpię – odpowiedziałaś – Mimo to
zawsze masz mnie. Nie ma żadnego limitu. Mów mi kiedy chcesz o czym
chcesz. Dzisiaj, jutro, za rok, za dziesięć lat, kiedy chcesz.
Potrzebujesz się wygadać, wiesz?
-ta, wiem, czasem komuś się spowiadałem–
zaśmiał się słabo – jednak nigdy tego nie pamiętał
-Demencja?
-coś takiego – wyglądał na smutnego – robił
najlepsze bugrery jakie jadłem
-Mmmm – wtuliłaś się w niego – To może
opowiesz mi o czymś przyjemnym?Jakieś miłe wspomnienia? - zaczęłaś
kreślić palcem małe okręgi na jego koszulce. Zadrżał pod
dotykiem.
-cóż, czasami paps i ja....
-HEJ! ŚPICIE?! - ktoś zaczął krzyczeć za
drzwiami i walić w drzwi. Tooo zdecydowanie głos Undyne, Sans
warknął. Zmarszczyłaś brwi zła, że ta słodka chwila została
zrujnowana.
-Nie, właśnie wstaliśmy – odpowiedziałaś
jej
-TO ZAJEBIŚCIE! Jesteśmy głodne! Chcemy śniadanie!
- z jakichś powodów nadal waliła w drzwi. Schowałaś twarz w
koszulce Sansa. Westchnął lekko, potem podniósł Twoją głowę za
brodę i przysunął do swojej.
-hej, zaczynamy od nowa, tak? damy radę. - mrugnął.
Uśmiechnęłaś się – idź się ubrać, zajmę się nimi póki
nie będziesz gotowa
-Przyjęłam. Dzięki – przystawiłaś swoje czoło
do jego obejmując go rękami. Wyglądał na zaskoczonego wiedząc,
że zazwyczaj wolisz go całować, ale ta chwila była dla Ciebie
wyjątkowa. Mimo to i tak dałaś mu szybkiego cmoka w zęby i udałaś
się do sypialni.
-heh – odparł po prostu i otworzył drzwi
dziewczynom. Undyne i Alphys stały czekając na niego.
-Umieramy z głodu, nie mam kurwa zielonego pojęcia
gdzie znaleźć żarcie w waszej kuchni –
warknęła. Alphys wyglądała na nieco zdenerwowaną.
-N-nie obudziłyśmy was, prawda?
-nie – szybko się przygotowywałaś – przed
chwilą wstaliśmy, podoba się jej mew mew kissy cute, tak swoją
drogą – Alphys otworzyła szerzej oczy.
-Oh! NAPRAWDĘ?! To świetne anime! Jest tam wiele
nawiązań do innych, jestem ciekawa czy je wyłapała.
Cieszę się, że się jej podoba bo jedna z bohaterek ma kostium
podobny do jej swe.....
-ŚNIADANIE! - przerwała jej Undyne – a potem
będziemy nerdować. Ona jest już gotowa?
-undyne, nie minęła nawet minuta
-Pięćdziesiąt siedem sekund to długo! - położyła
ręce na biodrach – Chodźmy! - Sans wywrócił oczami, pojawiłaś
się za nim. Założyłaś na siebie inny sweter i zmieniłaś
spodnie, wsunęłaś nogi w buty, związałaś włosy w koński ogon
i pierdoliłaś makijaż.
-Tak, tak, już jestem. Żarcie? - Undyne zmierzyła
Cię wzrokiem, a potem popatrzyła na Alphys
-Co chcesz na śniadanie, kochanie? - zapytała
słodko.
-G-gofry?
-Znam świetne miejsce – wyszczerzyłaś się. Sans
popatrzył na Ciebie z uśmiechem.
-prowadź więc – zaczęłaś schodzić
schodami, grupa szła za Tobą. To było dziwne uczucie. Nie wiedziałaś jak potoczy się dzisiejszy dzień,
lecz zdecydowanie będzie jeszcze bardziej popierdolony.