19 grudnia 2016

Undertale: Labirynt serca - Rozdział III [opowiadanie by Rydzia]

Notka od autora: +18Ty x Sans; wulgarny język, sceny erotyczne
Minął rok od kiedy potwory wyszły na powierzchnię. Bohaterką opowiadania jesteś TY, poznajesz nową przyjaciółkę, potwora Fuku - wesoły zielony płomyk - i od tego spotkania twoje życie staje na głowie. Zaczynasz poznawać nieznaną ci rasę, zawierać przyjaźnie a twoja nowa przyjaciółka przyjęła sobie za cel honoru by znaleźć ci chłopaka-potwora...?
Rozdziały +18 będą oznaczane: 
Obrazki i tekst autorstwa: Rydzia
Spis treści:
| 3  (obecnie czytany)// 3(G) | |

    Grillby otworzył przed tobą drzwi czarnego BMW. Zapraszającym gestem wskazał na wnętrze samochodu. Nie przypuszczałaś, że zabierze cię gdzieś dalej, w końcu jego bar nie był jedynym w tej okolicy - było tu od groma barów, pizzeri i restauracji. No ale była mowa o fajnym miejscu, więc może faktycznie chciał zabrać cię do wyjątkowej knajpki? Albo po prostu chciał pojechać w miejsce gdzie nie zna go aż tyle osób? W każdym razie wsiadłaś. Już na pierwszy rzut oka było widać, że dba o swoje cacko. W środku było przeczysto. Ani jednego pyłku czy włoska… W jednej chwili spojrzałaś na swoje buty, czy czasem nie są zbyt brudne i nie zakłócają ładu i porządku panującego w aucie. Było ok. Mimo ogólnego porządku, zauważyłaś jednak, że w całym aucie czuć było zapach dymu.
    Mężczyzna zajął miejsce kierowcy. Nim zatrzasnął drzwi uchylił okno od swojej strony. Zaczęłaś się zastanawiać, czy nie będzie wam przez to piździło, lecz wtedy: No tak… Jaka głupia jestem. Jak ma ci być zimno, gdy w pobliżu masz JEGO?
    Przekręcił kluczyki w stacyjce. Dostrzegłaś mały brązowy gumowy breloczek w kształcie kupki. Pomyślałaś, że to jedyna tak tandetna rzecz w tym samochodzie, ale fajnie było zobaczyć, że jednak Grillby nie jest aż tak idealny jak przez cały czas ci się zdawało.
- Fajny breloczek - powiedziałaś. W sumie sama miałaś kupę podobnych breloczków przyczepionych do swoich kluczy. Dokładniej mówiąc mnóstwo gównianych breloczków, w tym jeden - tęczową kupkę.
    Grillby kiwnął głową. Wycofywał właśnie samochód na parkingu. Oparł łokieć o fotel patrząc do tyłu, czy nie stuknie kogoś za sobą.
- ...prezent. Od przyjaciela - mruknął. Jego wibrujący głos rozbrzmiał w całym aucie, jakby odbijając się od jego ścian. Przeszedł cię dreszcz. Miał naprawdę niesamowitą barwę głosu. Jak na złość, nie lubił dużo mówić.
    W krótkiej chwili w aucie zrobiło się naprawdę ciepło. Zdecydowałaś się zdjąć sweter. Nie zamierzałaś go zostawiać w aucie, gdy będziecie wychodzić weźmiesz go ze sobą.
    W dłoniach cały czas trzymałaś termos. Specjalnie dla ciebie przygotowana gorąca czekolada. Czułaś jak coś wewnątrz ciebie ściska cię za serce, gdy tylko o tym pomyślałaś. Jeszcze żaden facet nie zrobił dla ciebie czegoś tak uroczego… no może oprócz ojca, ale to się przecież nie liczy… Nie mogłaś pozwolić, żeby się zmarnowała. Odkręciłaś ostrożnie nakrętkę.
    Grillby drgnął. Zauważyłaś, że mimo, iż próbował skupić się na drodze, to jednak kątem oka przyglądał się co robisz. Ze środka naczynia unosiła się para. Miałaś nadzieję, że nie jest na tyle gorące, by poparzyć cię w język. Przyłożyłaś usta i przechyliłas termos. Zmrużyłaś oczy. Po chwili oderwałaś się.
- Przepyszna! - wykrzyknęłaś entuzjastycznie - Naprawdę, nigdy w życiu nie piłam lepszej czekolady - na ognistych ustach mężczyzny pojawił się uśmiech pełen satysfakcji. Poprawił okulary. Minimalnie przyspieszył jazdę.
    Zanim dojechaliście na miejsce wypiłaś całą czekoladę, jaką przygotował dla ciebie. Było ci trochę żal, że gdy faktycznie nadejdzie ten czas, czyli za mniej więcej tydzień, nie będzie czekała na ciebie tak miła niespodzianka jak dziś.
- Gdzie jesteśmy? - Grillby zaparkował i od razu wyszłaś z auta. Nie kojarzyłaś okolicy, ale w sumie to nic dziwnego. Nie byłaś typem osoby, która co weekend szlaja się po barach i klubach, wolałaś posiedzieć w domu z jakąś ciekawą książką czy słuchając muzyki. Claire to co innego. To istna kobieta-impreza. Zna każdy lokal w mieście.
    Wyszłaś na zapełniony samochodami parking. Były to ewidentnie obrzeża miasta, aczkolwiek panował tu taki harmider, jakby było to centrum w godzinach szczytu. Otworzyłaś szeroko usta. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałaś AŻ TULU potworów w jednym miejscu. Gdzie on cię zabrał? Nie widziałaś ani jednego człowieka w pobliżu!
    Poczułaś rękę na ramieniu, które w sekundę zrobiło się bardzo ciepłe. Tak jak w kontakcie z Fuku, poczułaś przepływające przez twoje ciało ciepło. Było przyjemne, takie… uspokajające. Czy dotyk każdego potwora działa w ten sposób, czy to specyfika tylko Ogni? Nie wiedziałaś, w sumie od kiedy poznałaś Fuku, kręciło się wokół więcej potworów, ale nie macasz się przecież z każdym napotkanym… Przypomniał ci się koleś ośmiornica. NIE. Zdecydowanie to specjalność Fuku i Grillby’ego. Tamten gość był zimny i obślizgły. Błe...
    Objął cię ramieniem i zaczął prowadzić w stronę lokalu. Był to duży budynek. MTT2 Resort brzmiał napis. Szliście w tej chwili bardzo blisko siebie. Płomienie lekko muskały twoją skórę. Wiedziałaś, że Grillby nie robił tego specjalnie, lecz przypominało ci to, jakby ktoś gładził cię, ledwo wyczuwalnie, opuszkami palców i nie byłaś pewna, czy ci się to podoba czy nie. On w każdym razie zdaje się nie zwracał na to żadnej uwagi. Skupił się na przejściu bez szwanku przez podekscytowany tłum. Cały czas trzymał cię blisko siebie. Było to urocze, choć byłaś pewna, że bez jego asekuracji równie dobrze byś sobie dała radę sama, nawet podczas przepychanki między stadem tych przerośniętych wielkich psów.
Po wejściu do środka stwierdziłaś, że raczej nie znajdziecie wolnych miejsc. Wszystkie stoliki były zajęte, miejsca przy barze również. Już otworzyłaś usta, by powiedzieć Grillby’emu, że chyba jednak musicie zmienić lokal, gdy ten wykonał jakiś dziwny ruch ręką w stronę baru. Jakby się z kimś witał, nie dostrzegłaś z kim. Potem pchnął cię głębiej  na salę. Nie zatrzymując się minęliście mały parkiet oraz parę zajętych stolików. Doszliście do schodków na antresolę, której wcześniej  nie zauważyłaś. Weszliście na górę. O. Tam było kilka wolnych miejsc, ale...
- Tu chyba potrzeba rezerwacji - szepnęłaś do niego. Kiwnął głową. Zatrzymał się przy okrągłym stoliku mniej więcej po środku podestu tuż przy balustradzie. Odsunął krzesło i spojrzał na ciebie. O… Och… Naprawdę? Zarezerwował dla nas stolik? Miałaś wrażenie że zaraz się przewrócisz gdy na chwiejnych nogach podeszłaś do niego i zajęłaś wskazane przez niego miejsce. Upewnił się że siedzisz wygodnie dopiero wtedy usiadł koło ciebie.
    Znów byłaś cała czerwona. W sumie ty go zaprosiłaś a wszystko zwaliłaś na jego głowę… Kurwa…
    Ale jednocześnie zrobiło ci się tak przyjemnie na sercu. To było naprawdę wyjątkowe. Od pierwszych chwil spędzonych z nim dzisiaj czułaś się naprawdę WYJĄTKOWO… A wieczór dopiero się zaczynał.
- ...czego chciałabyś się napić?
- Eee… - zastanowiłaś się chwilę. W sumie na co dzień nie pijałaś żadnych drinków, nie za bardzo więc się na nich znałaś. Słyszałaś owszem parę nazw ale nie potrafiłaś powiedzieć co to właściwie jest. - Może ty coś wybierzesz? W końcu to twoja specjalność, co nie?
    Bez słowa wstał i powoli się oddalił. Obserwowałaś go ze swojego miejsca. Oparł się o bar. Po chwili podszedł do niego barman, ewidentnie bardzo rozentuzjowany. Nie wiedziałaś jaki to rodzaj potwora, czasem naprawdę trudno było to stwierdzić. Jakby pomieszanie barana z tygrysem? Wymienili razem parę słów, potem barman wziął się do pracy. W przeciągu tej chwili gdy barman przygotowywał drinki zdążyło podejść do twojego towarzysza parę potworów. Zagadywali go. Byłaś przekonana o tym, że Grillby musi być tutaj stałym bywalcem. Wyglądało na to jakby czuł się jak u siebie w domu. O! Podszedł do niego jakiś włochaty potwór z jednym wielkim okiem na środku czoła. Gestykulował na swoją zapalniczkę i na trzymanego papierosa. Grillby wyciągnął w jego stronę swoją płonącą dłoń… Kurwa. To było dziwne… Potwór odszedł zadowolony puszczając dymek.
    To dla niego pewnie normalne… Jest w końcu ognistym potworem. Chociaż ty nie wiedziałaś, czy gdybyś na przykład była kobietą-wodą chciałabyś by ludzie podchodzili do ciebie obmyć ręce czy twarz...
Jak się nad tym teraz zastanawiałaś jego zdolności można by wykorzystać na wiele sposobów. Mogłaś się założyć, że oszczędza na prądzie w swoim barze, bo może wszystko sam podgrzać. Albo nie ma ani jednego grzejnika w domu. Czy kominka. Czy musi przykrywać się kołdrą kiedy śpi?
Nie. Twoje myśli poszły zdecydowanie w złym kierunku. Uderzyłaś się pięścią w czoło lecz to nie spowodowało, że wyobrażenie Grillby’ego w samych bokserkach zniknęło z twojej głowy.
W tym czasie Grillby wrócił. Postawił przed tobą jakiegoś czerwonego drinka.
- Dzięki - uśmiechnęłaś się do niego. Nie śmiałaś nawet spytać się co to takiego. Nie chciałaś by wiedział że nie masz zielonego pojęcia co to jest. Wyglądało w każdym razie zachęcająco. Posmakowałaś. Faktycznie był dobry.
Grillby usiadł na swoim miejscu z mniej rzucającym się w oczy drinkiem.
- Sex na plaży - powiedział biorąc łyk swojego napoju. Pokiwałaś głową jakbyś doskonale to wiedziała. - Piłaś wcześniej? - zmieniłaś taktykę. Jeśli zejdziecie na temat alkoholi będziesz leżała i kwiczała. Pokręciłaś przecząco głową.
- Szczerze to nie bywam często w takich miejscach - W OGÓLE poprawiłaś siebie ‘w myślach. - Nie mam więc zbyt wiele okazji by czegoś nowego spróbować… Wolę też raczej prostsze rozwiązania. Dom, shandy, jakiś film odpalić… Dzisiaj to czuję się jakbym miała jakieś święto - zaśmiałaś się głupio. Poczułaś że chyba robisz  z siebie idiotkę.
    Grillby zastanawiał się chwilę nad twoimi słowami. Stukał ognistymi palcami o brzeg szklanki. Cisza przeciągała się niemiłosiernie. Zaczęłaś zastanawiać się czy cokolwiek powie na to. Czuł się zawiedziony? Może alkohole to całe jego życie, w końcu jest barmanem… Nie ma o czym z tobą rozmawiać i zastanawia się co dalej…? Kurwa… zawaliłaś…
- A ty co pijesz?
- To? - uniósł do góry dłoń z alkoholem. Kostki lodu stuknęły o siebie - To tylko gin z tonikiem. Chcesz? - przysunął do ciebie. - Choć myślę, że ci nie zasmakuje.
    Chwyciłaś za szklankę. Była bardzo ciepła. Wzięłaś łyka.
- Tfffffu - skrzywiłaś się. Nie wiedziałaś jak może lubić coś tak gorzkiego. Zabrał swoją własność. - Czemu to pijesz?
    Tradycyjnie, nie odpowiedział tylko wziął głęboki łyk.
- Czemu się zgodziłaś na prośbę Fuku?
- Ugh… - zakrztusiłaś się swoim drinkiem. Zakasłałaś. Nie spodziewałaś się zmiany tematu - Ja… To znaczy…
- Nie chcę, byś się zmuszała do czegokolwiek. Jeśli wolisz spędzić wieczór w domu, to odwiozę cię.
    Nie wyglądał jakby myślał to, co właśnie mówił. Był lekko przybity.
    O nie nie nie, tak zrozumiał to co powiedziałam? Że wolałabym być w domu niż pić z nim drinka, tak?
- Nie, ja chcę tu zostać! - wykrzyknęłaś pod wpływem emocji. - W sensie… To nie jest coś co robię często, ale jest mi tu z tobą naprawdę dobrze! Eee… - zrozumiałaś, że powiedziałaś chyba o parę słów za dużo, ale nie było już odwrotu. Chciałaś dokończyć co zaczęłaś mówić - Rany…W… W zasadzie byłam bardzo zła na Fuku, nie lubię takich akcji - mruknęłaś przygładzając jednocześnie swoje włosy - Poza tym mocno się stresowałam, ale… koniec końców bardzo się cieszę z obrotu spraw, naprawdę…
Grillby zerkał zza swojego drinka. Uśmiechał się w taki inny sposób. Przechodziły cię dreszcze, gdy tak robił. Nie mówił przez dłuższy czas. Po chwili odwrócił wzrok wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt
- No to… - zdjął okulary i schował je w wewnętrznej kieszeni kurtki. Zdecydowanie wyglądał o wiele przystojniej bez nich… - W takim razie może powiesz mi coś o sobie?
- To zależy co chcesz usłyszeć.
    Wzruszył ramionami.
- Hm… - zastanowiłaś się przez chwilę. Mogłaś sobie dać rękę uciąć, że Fuku opowiedziała mu wszystko co wie na twój temat. Tak jak ona opowiedziała ci o NIM bardzo dużo. Już na wstępie wiedziałaś, że jego ulubiony kolor to zielony, obejrzy każdy film oprócz Titanica, kawę pije tylko z dodatkiem dwóch łyżeczek cukru a  gdy prowadzi zdarza mu się nucić piosenkę Eye of the tiger. Więc coś czego na pewno nie wie…
- Co do filmów… Jakie lubisz oglądać? - podpowiedział. Zdziwiłaś się.
- Nie, to na pewno już wiesz!
    Zaśmiał się. Bardzo ładnie się śmiał…
- Od ciebie tego nie wiem. Więc uznaję, że nic nie słyszałem.
- Aha… - ciekawe podejście. Uśmiechnęłaś się przebiegle - wieeesz, moim ulubionym filmem jest Titanic - zmrużył oczy. Wiedział, że robisz sobie z niego jaja. Zaczęłaś się śmiać - a tak naprawdę to prawie wszystko mi odpowiada. Byleby tylko nie zabijali w filmie dzieci i ślicznych szczeniaczków.
- Widzisz - oparł brodę o rękę. - Jednak warto samemu zapytać. O tych szczeniaczkach to akurat nie miałem pojęcia…
    Rozmowa z Grillbym była dość nietypowa. Nie opowiadał dużo. Jego wypowiedzi na temat siebie samego ograniczało się do krótkich informacji, tak, nie oraz różnego rodzaju gestykulacji. Natomiast jeśli chodzi o ciebie to zadawał mnóstwo pytań. Był naprawdę dobrym słuchaczem.
    Wtem rozbrzmiał dźwięk telefonu. Grillby wyjął z kieszeni kurtki komórkę. Patrzył się przez chwilę w ekran i im dłużej to robił wyraz jego twarzy coraz bardziej zmieniał się. Oczy, zwykle czarne jak węgiel z małymi płomyczkami zamiast źrenic, takie jak Fuku, teraz żarzyły się całe na złoto. Usta wykrzywił w złowrogim grymasie. Zauważyłaś, że płomienie na jego głowie buchnęły wysoko do góry. Wyglądał.... no cóż, potwornie. Jak prawdziwy potwór…
- Wybacz, muszę zadzwonić.
    Wystukał coś na telefonie i przyłożył go do… miejsca gdzie powinno być ucho? Dopiero teraz zauważyłaś, że w zasadzie ich nie ma… chyba?
- Co masz na myśli?! Jak to woda?! Skąd kurwa?! - krzyknął. Wzdrygnęłaś się. Do tej pory jeszcze nie usłyszałaś jak Grillby krzyczy. Mówił on raczej spokojnym, stonowanym głosem. Spojrzał na ciebie wciąż tym gniewnym spojrzeniem. Widząc twoje przerażenie w oczach trochę się opanował. Przynajmniej nie krzyczał - Jak to w suficie? Opowiedz mi wszystko od początku.
    Oparł się o blat stołu. Drugą ręką zaczął rozmasowywać sobie kark.
- Nie, nie były zepsute. W każdym razie dzwonię po hydraulika… Dzwoniłaś? To dobrze. Dzięki... Wysuszyłaś wszystko? A w ogóle… Fuku, nic sobie nie zrobiłaś?
    Usłyszawszy imię Fuku zaczęłaś się zastanawiać co się stało. Najwyraźniej były jakieś problemy w barze…
- Cieszę się Płomyczku, to idź do domu… Nie, wierzę ci, na pewno wszystkiego dopilnowałaś… No, zajrzę, jak mam nie zajrzeć cholera jasna. Zaraz wsiadam w samochód i jadę… Nie! To…! Ale…! - zerknął na ciebie. - No dobra… No tak. Tak! Mówię, że tak, cholera no! Nie. Nie. Wkurzasz mnie! Pa!... Pa skarbie.
    Zakończył połączenie. Jeszcze chwilę patrzył się w swój telefon jakby w osłupieniu.
- Coś się stało…? - nie byłaś pewna czy go o to pytać. Czy w ogóle do niego się odzywać. Westchnął ciężko i wielkie opary dymu wydostały się z jego buzi. Z rezygnacją odłożył telefon na środek stołu. Chwycił za swój drink. Wypił całą jego zawartość za jednym razem.
- Cały lokal zalany… Jakieś dziwne ciśnienie w rurach, baterie wywaliło tak, że wbiły się w sufit. Jeszcze nie pozbierałem się po kredycie na odnowę tej dziury, a tu… Kurwa…
- Och… - nie wiedziałaś co powiedzieć. Teraz rozumiałaś ten nagły wybuch. Fuku mówiła ci, że drugą najważniejszą rzeczą dla Grillby’ego, tuż po “najcudowniejszej młodszej siostrzyczce” jest jego lokal. - No to czekaj, dopiję tego drinka i lecimy…
    Pokręcił przecząco głową.
- Poczekaj tu chwilę - chwycił swoją szklankę. Poszedł do baru. Patrzyłaś za nim. Inni widząc go w takim stanie, odsuwali się robiąc mu przejście. Rozmawiał chwilę z barmanem. Ten w osłupieniu słuchał go zasłaniając sobie dłonią usta. Na pewno opowiadał o tym czego przed chwilą się dowiedział. Po chwili wracał w twoją stronę trzymając TRZY dodatkowe szklanki swojego ginu.
    Postawił je na blacie. Zajął miejsce koło ciebie. Chwycił jednego drinka i tak jak z poprzednim, wypił go na raz.
- Grillby, spokojnie - powiedziałaś. Według twojej opinii zaczął pić zdecydowanie za szybko. Dotknęłaś jego pleców, trochę ze strachem, nie wiedziałaś w końcu, czy jego płomienie są teraz bardziej niebezpieczne. Był gorący. Parzył cię trochę w rękę, lecz nie zabrałaś jej. Powoli zaczęłaś go gładzić po jego szerokich plecach. - Będzie dobrze. Wypadki się zdarzają, ale trzeba sobie radzić, nie? - spojrzał na ciebie przeciągle. Kiwnął głową.
    Po dłuższej chwili płomienie zaczęły się zmniejszać, a twarz łagodnieć. Niedługo potem wrócił do poprzedniego wyglądu. Nie zabierałaś ręki. Już nie głaskałaś go, ale objęłaś łagodnie.
    Wtem poczułaś jak lekko przysuwa się do ciebie. Oparł policzek o twoją głowę. Westchnął.
    Wstrzymałaś oddech. Jego ręka powędrowała na twoje plecy. Teraz nie tylko płomienie dotykały twojej skóry. Cała dłoń ślizgała się po twoich nagich plecach...
- Dobra duszyczka z ciebie - mruknął. - Dziękuję…
- Nie ma sprawy…
    Użył wolnej ręki, by napić się z drugiej szklanki. Tym razem już normalnie, a nie na raz.
- Na pewno nie chcesz jechać? - pokręcił przecząco głową.
- Fuku się wszystkim zajęła… Poza tym zabroniła mi wracać. - westchnął ciężko.
    Mogłaś się domyślić. Dziewczyna na pewno stawała na głowie, aby w czasie tego kryzysu wszystkim się odpowiednio zająć, by Grillby miał czas zająć się… no cóż, tobą. Bardzo zależało jej na tym.
    Oj i zajmował się tobą… Jego ręka zjechała z pleców na twoje biodro. Przysunął się jeszcze bliżej, stykaliście się biodrami. Po wypiciu tych dwóch drinków robił się powoli tak jakby bardziej śmiały? Ty wypiłaś na razie zaledwie jednego drinka i nie odczuwałaś większych skutków działania alkoholu. Tylko dziwne ściskanie w brzuchu, chociaż teraz nie byłaś pewna czy to przez alkohol.
    Podobało ci się siedzieć tak przy nim. Może i nie znałaś go jeszcze na tyle, lecz widziałaś, że musi być totalnie ciekawą osobą. Bo… jak go poznałaś wydawał się taki stateczny, mający wszystko pod kontrolą, natomiast dzisiaj dostrzegłaś, że to chyba tak naprawdę pozory. Gdy pojawił się większy problem pokazał innego siebie. Był taki… nieobliczalny w tamtym momencie. Podobała ci się ta nagła zmiana charakteru...
- A tak w ogóle - postanowiłaś wrócić do jeszcze wcześniejszego tematu - to sama byłam zaskoczona, że się zgodziłeś wyjść… Czemu więc?
    Nic. Musisz się chyba przyzwyczaić do tego, że ten facet nie odpowiada na każde zadane mu pytanie. To jakby wybierał, co jest mu wygodne. Wkurzające trochę. Nie wiedziałaś jakim sposobem można się w taki sposób porozumiewać z nim na co dzień?
    Trwaliście w ciszy przez pewien czas. Grillby dopił swojego trzeciego drinka.
- ...bo tak - powiedział w końcu.
    Co? Kilka minut zastanawiał się nad odpowiedzią i mówi coś takiego?
- Bo tak - przedżeźniłaś go pod nosem wzruszając ramionami. Oczywiście  był na tyle blisko, że na bank to usłyszał, ale nie przejmowałaś się tym. Niech wie, że nie usatysfakcjonował cię tym.
    Kątem oka zobaczyłaś, że jego oczy znów niebezpiecznie się żarzyły. Serce podskoczyło ci w piersi, gdy przeszywał cię tym spojrzeniem... Chyba nie lubił takiego zachowania. No to remis… Ale gramy dalej.
- Ja tam myślę, że zrobiłeś to, by się siostra odczepiła - mówiłaś. W zasadzie wcale tak nie myślałaś teraz. Godzinę temu może jeszcze tak, ale nie teraz. W tej chwili z każdą chwilą dostrzegałaś, jak zapalczywie próbuje być bliżej i jeszcze bliżej ciebie. To niemożliwe raczej byś nie interesowała go chociaż w małym stopniu. Wiedziałaś to ale… strasznie podobał ci się ten płomienny wzrok, gdy go coś mocno poruszyło.
- Nieprawda - widocznie się obruszył.
- W końcu to tylko jedna randka z człowiekiem, nic ci się nie stanie.
- Możesz przestać? To totalnie rasistowskie bzdury, to co ty mówisz.
- W sumie nie ma się też przejmować takim jednym małym człowieczkiem...
- Dziewczyno - nachylił się nad tobą. Czułaś teraz jego oddech na swoich ustach. Przeszedł cię dreszcz po całych plecach. Był niebezpiecznie blisko - Nie próbuj mnie wyprowadzić z równowagi. Nie chcesz widzieć mnie w takim stanie.
    Twój oddech zrobił się nierówny. Bił od niego żar.
- Chyba jednak chcę - mimowolnie zwilżyłaś jezykiem usta. Nie uszło to jego uwadze. Na sekundę jego wzrok padł na twoje delikatne wargi, by potem powrócić znów do oczu. Nie wiedziałaś, czy to ty, czy on, lecz było ci w tym momencie strasznie gorąco.
    Miał zdezorientowany wyraz twarzy. Chrząknął. Powoli się wycofał.
- … ja... może pójdę po drinka dla ciebie.
    Wstał a tobie w momencie zrobiło się cholernie zimno. Oglądając się za siebie odszedł w kierunku baru. Był trochę skołowany.
    Oż w dupę… Przyłożyłaś dłoń do piersi. Dopiero teraz zauważyłaś jak ci ręce dygoczą a serce próbuje wyrwać się z twojego wnętrza. Zachowywałaś się zdecydowanie jak nie ty. Nie ty! Nigdy wcześniej taka nie byłaś… Ale… jakoś… podobało ci się to…? Co kurwa?
    Czekając Grillby nie odrywał od ciebie wzroku. Wyglądał jakby się strasznie niecierpliwił, chociaż barman sprężał się niesamowicie, by wszystkich w miarę szybko obsłużyć. Dostrzegłaś, że stuka palcami o blat. Oczy w dalszym ciągu mu płonęły, może nawet jeszcze bardziej niż wcześniej.
    Uspokój się dziewczyno!
    W końcu wrócił, trzymał w ręku jakiegoś niebieskiego drinka. Nie usiadł, wziął natomiast swoją szklankę w drugą rękę.
- Może wyjdziemy na zewnątrz - to zdecydowanie nie było pytanie. Czekał aż wstaniesz, co zrobiłaś. Ciężko ci było iść, nogi się pod tobą uginały z wrażenia. Zeszliście na dół. Poprowadził cię do drugiego wyjścia, na taras. Było zdecydowanie chłodniej niż wcześniej, ludzi przez to na zewnątrz też było o wiele mniej.
    Grillby zszedł po drewnianych schodach na trawnik. Było to piękne miejsce. Pełno zieleni, fontanny na środku, jezioro w oddali. Gdzieniegdzie dostrzegłaś kamienne ławki. W lato musi być tu naprawdę cudownie. Gdy stanęłaś koło niego podał ci twój napój. Nie pytałaś się co to jest. Nie obchodziło cię to kompletnie. Uwolniwszy jedną rękę ponownie cię objął.
    Zaczął prowadzić cię w stronę fontanny.
- Usiądź.
    Murek był zimny. Przeszył cię dreszcz. Nie wiedziałaś, czy to dobry pomysł, by o takiej porze roku przesiadywać na dworze i siadać na zimne kamienie.
- Kompletnie nie wiem co mam z tobą zrobić - mruknął siadając koło ciebie. Wbił swoje palce w twój bok przyciągając cię bliżej do siebie. Teeeeraz nie doskwierało ci zimno. Wzięłaś łyk swojego drinka.
- To znaczy? - westchnął.
- To nie był dobry pomysł, że się zgodziłem na to… chyba… powinniśmy wracać.
    Mimo, iż tak mówił i całą swoją mimiką twarzy wyrażał to co powiedział, jego gesty w ogóle na to nie wskazywały. Trzymał cię blisko siebie, boleśnie wręcz przyciskając do swojego torsu.
- Czemu? - nie chciałaś pytać, czy coś jest z tobą nie tak, chociaż takie pytanie cisnęło ci się na usta.
    Znów nie odpowiedział. Siedzieliście tak chwilę. Nie zauważyłaś nawet kiedy wypił tego czwartego drinka i odstawił pustą szklankę koło siebie.
- Myślę, że musisz znaleźć sobie kogoś innego, młodszego, bez tylu… problemów.
    Ach… więc myślał, że jesteś za młoda do niego. Spuściłaś wzrok. Zaczęłaś kopać czubkiem buta dołek w trawniku.
- Więc… Tak w zasadzie ile masz lat?
- Trzydzieści dwa - spojrzałaś na niego z niedowierzaniem. Kompletnie na tyle nie wyglądał.
- Żartujesz? - zaprzeczył. - To faktycznie dość sporo… - policzyłaś szybko w głowie, że jest to czternaście lat różnicy między wami. - Więc mówisz, że ci to przeszkadza?
    Dziwnie ci było o to pytać. To było tak… otwarte pytanie. Jeszcze dzisiejszego ranka próbowałas zaprzeczyć samej sobie, że ty naprawdę chcesz iść z tym przystojnym płomieniem na randkę, teraz natomiast oboje rozmawiacie o dzielącej was różnicy wieku.
- Absolutnie tego nie powiedziałem - warknął zły, po czym przyłożył dłoń do twarzy. Rozmasowywał sobie skronie - W ogóle nie rozumiesz co mam na myśli.
- To może po prostu to powiesz? - zasugerowałaś. - No wiesz, bez owijania w bawełnę?
- To… - przegryzł wargę. - to skomplikowane.
- Mów.
    Wpatrywał się w ciebie najwyraźniej intensywnie o czymś myśląc.
    Powiedz to w końcu. Cokolwiek.
- Posłuchaj… - mówił bardzo cicho. - Będę w stu procentach szczery. Tylko proszę cię o jedno… Wysłuchaj mnie do końca, dobrze? - pokiwałaś głową.  - No to… zacznijmy od tego… Każdy potwór jest inny. Każdy RODZAJ potwora jest inny. Ja i Fuku jesteśmy ogniami, prawda?
- Tak, nie da się nie zauważyć - nie miałaś pojęcia, co do tego ma Fuku i to, że jest chodzącym żywym ogniem.
- Jaki jest ogień? - myślałaś, że to on odpowie na twoje pytanie, a nie ty na jego. Poza tym, jak miałaś opisywać ogień ogniowi? - No mów, nie myśl o mnie, tylko nie wiem, o ognisku - jakby wiedział o czym myślisz.
- No… ogień jest przyjemnie ciepły…Ale nie można go dotknąć… bo parzy? - nie byłaś pewna czy o to mu chodziło.
- Taaa… Fajnie się patrzy na ognisko, prawda? - westchnął. - Ale tak niewiele potrzeba, by ogień wymknął się spod kontroli. Jest wtedy gwałtowny, nieobliczalny… Gdy zapali się chociaż jedno drzewo, można być już pewnym, że spłonie cały las, prawda? - zrobił dłuższą pauzę, po czym kontynuował. - Jeśli chodzi o Fuku… Nie mówiła mi tego, ale mogę się założyć, że nim się spostrzegłaś już zaczęła uważać cię za jedną z najlepszych przyjaciółek, zgadza się?
- Tak… - nie miałaś pojęcia o czym on pierdoli… W każdym razie jeszcze nigdy wcześniej nie mówił tak dużo na raz...
- Wiesz z czym się to wiąże? - nie czekał na odpowiedź - Nie zastanawiamy się nad tym co czujemy. Pierwsze uczucie do danej osoby decyduje o tym co zrobimy. Fuku poczuła, że jesteś odpowiednią dla niej koleżanką, więc teraz figurujesz na samym szczycie jej listy przyjaciółek.
    Pokiwałaś głową, chociaż było dla ciebie totalną głupotą, to co mówił.
- Fuku od pierwszego dnia chciała robić z tobą wszystko to, co robią ze sobą najlepsze przyjaciółki, prawda? Wspólne zakupy, wypady na miasto, zwierzenia. To tylko tydzień czasu. Bardzo szybko to wszystko nastąpiło. Jakie to uczucie? Jesteś zdezorientowana?
    Miałaś w głowie wyobrażenie twojej nowej koleżanki. Tak naprawdę wcinała się we wszystko co robiłaś. Nie przeszkadzało ci to, ale gdy się nad tym zastanowić dogłębniej, już od samego początku sobie pomyślałaś, że zachowuje się pod tym względem dziwnie.
- Tak… To bardzo miłe, chociaż jednocześnie bardzo intensywne…
    Nagle złapał cię za podbródek i odwrócił tak, byś była przodem do niego. Nie spodziewałaś się takiej gwałtowności z jego strony. Następnie zaczął zbliżać się do ciebie. Patrzył ci głęboko w oczy. Miałaś wrażenie, jakby za moment chciał cię pocałować?! Zaczął mówić, powoli, bardzo niskim głosem.
- Również mam swoje wyobrażenia co do tego, kim chciałbym byś była. A więc jestem tutaj, bo chciałem być - serce zatrzymało ci się na moment. - Gdybym nie chciał, nikt by mnie do tego nie zmusił. Nawet kaprys Fuku. Ale jestem i… naprawdę się powstrzymuję, by nie być nieprzyjemnie intensywny, rozumiesz mnie dziewczyno?
    Nieprzyjemnie intensywny?
- I przez to mówię, że nie jestem dla ciebie odpowiedni. W sumie nie ważne, czy będzie to ktoś młodszy czy starszy. Ale na pewno nie ktoś taki jak ja. Więc... najlepiej będzie dla ciebie, jeśli teraz, w tej chwili zawiozę cię z powrotem do domu. Powiedz, że chcesz wrócić.
    Nie wiedziałaś co powiedzieć? Do tej pory nie przeszkadzało ci to, że próbował się do ciebie zbliżyć... Przełknęlaś ślinę.
- Nie rozumiem co chcesz mi powiedzieć. Co masz na myśli mówiąc… nieprzyjemnie intensywny?
    Jego oczy zapłonęły. Poczułaś dotyk na swojej nodze. Delikatnie muskał cię wierzchem dłoni wzdłuż uda. Na chwilę zatrzymał się na kolanie, a potem z pełną natarczywością, mocno napierając na twoją skórę wsunął ją pomiędzy twoje uda, prawie docierając do twojego krocza. Przeszył cię dreszcz. Nie wiedziałaś jak zareagować.
- Właśnie to. Choć właściwie to nie - mówił niskim, wręcz charczącym głosem. - To jeszcze nie jest to...
Poczułaś jak oblewa cię zimny pot.
- Naprawdę cenię sobie to, że przyjaźnisz się z moją siostrą. Jesteś naprawdę cudowną dziewczyną - druga dłoń szybko wślizgnęła się pod sukienkę i znalazła miejsce na twojej pupie. Mocno ścisnął cię za pośladek - Więc pozwól się odwieźć do domu. Teraz - mruknął ci do ucha, nachylając się i ocierając torsem o ciebie.

    Jego dłoń gładziła twoje udo. Słowa odbiegały od tego co robił ci w tej chwili. Choć mówił, że chce, byś znalazła się już w domu, to całym sobą pokazywał to, jak bardzo tego nie chce. Przybliżył się jeszcze bardziej do ciebie. Poczułaś jego usta na swojej szyi. Złożył na twojej skórze nachalny pocałunek. Jego płomienie zaczęły delikatnie ślizgać się po twoich majtkach, łaskocząc delikatnie. Zadrżałaś. Poczułaś napięcie swoich mięśni… jęknęłaś.
    Nie... To było za szybko. Zdecydowanie nie tego chciałaś…
    Otrząsnęłaś się z dziwnego osłupienia.
- Przestań…
    Nie miałaś jednak możliwości dokończyć.
    Trwało to najwyżej sekundę.
    Dostrzegłaś coś świecącego, białego, wydostającego się z klatki piersiowej Grillby’ego, które w następnej chwili zmieniło kolor na niebieski. Grillby z głośnym chluśnięciem wylądował w brodziku fontanny.
    Byłaś skołowana. Nie miałaś pojęcia co właściwie się stało.
    Siedziałaś dalej na swoim miejscu. Patrzyłaś na dym wydobywający się z miejsca, gdzie się zanurzył. Przez długi czas się nie pojawiał. Zdałaś sobie sprawę: przecież on jest Ogniem!
- O Boże, Griilby?!
    W końcu wynurzył głowę i usiadł podpierając się na łokciach. Wziął głęboki wdech.
    O nie…
    Wyglądał strasznie. Płomienie utrzymywały się na jego ciele, lecz nie do końca. Miejscami, na jego twarzy dostrzegłaś ciemne miejsca, gdzie nie było ognia. Jak zalany wodą węgiel.
    Wskoczyłaś do fontanny.
- Nic ci nie jest? - spytałaś pełna obaw. Złapałaś go za rękę i pociągnęłaś do góry. Nie miałaś na tyle sił, by podnieść dorosłego mężczyznę, lecz on również się podciągnął. Stojąc na równych nogach przeszedł razem z tobą parę kroków, po czym wywrócił się o murek i wylądował na trawie
    Podparł się na rękach i zaczął rozglądać.
- Nic ci nie jest? - ponowiłaś pytanie. Uklękłaś. Widziałaś ból wymalowany na jego twarzy. Z jego ciała wydobywał się dym i dziwne syczenie. Jak gasnące ognisko...
    Miał dziwnie rozbiegany wzrok, który ostatecznie utkwił w trzymanej przez ciebie jego dłoni. Zacisnął parę razy pięść, po czym dostrzegłaś, że ubytki w jego budowie powoli znikają i na ich miejsce ponownie wchodzą płomienie. - Nic ci nie jest? - spytałaś po raz trzeci. Tym razem zareagował. Kiwnął głową. Westchnęłaś z ulgą. Znów zachowywał się, tak jak WCZEŚNIEJ. - Na pewno wszystko dobrze? Boże, tak się wystraszyłam… - objęłaś go delikatnie ramionami w przyjaznym uścisku na kilka sekund - Naprawdę… Myślałam, że zgaśniesz…
- To nic… Nie zgasnę od czegoś takiego... - odpowiedział cicho. - Ale… Potrzebuję chyba trochę odpocząć… W domu…
- Nie ma sprawy - powiedziałaś szybko. Pomogłaś mu wstać z trawy. - Chodźmy do twojego auta.
    Mimo, iż mówił, że wszystko jest dobrze, widziałaś, że tak nie jest. Nie mogłaś go tak teraz zostawić...
- Aua! - puściłaś jego ramiona. Oparzył cię. Przycisnęłaś dłonie do siebie. Gdy go puściłaś, bez sił oparł się o swój samochód. Spojrzał na ciebie wystraszony.
- Cholera, przepraszam! - chwycił cię ponownie za dłoń, zabolało cię to.
-  N… nie to nic… - próbowałaś wyrwać rękę z jego uścisku, lecz nie odpuszczał. W końcu udało mu się odgiąć twoje palce, by zobaczyć oparzenie.
- W aucie mam bardzo dobry środek na oparzenia. Zaraz ci dam. Naprawdę przepraszam… Zapomniałem się...
    Puścił cię. Wygrzebał z kurtki kluczyki i otworzył auto. Weszliście do środka.
    Nachylił się w twoją stronę, by móc dostać się do schowka. Ze środka wyjął mały słoiczek. Nie mogłaś nic na to poradzić, ale w twojej opinii wyglądał on podejrzanie. Żadnych opisów, ani nazwy, nic.
    Znów złapał twoją dłoń i zaczął wcierać specyfik w twoją zaczerwienioną skórę.
- Mam nadzieję, że zadziała… Wiesz, nie jesteś potworem, więc nie mam pewności…
    Lecz już wiedziałaś, że tak. Już czułaś ulgę.
    W końcu cię puścił, wrzucił słoik do schowka po czym oparł się o kierownicę chowając głowę między ramionami. Oddychał ciężko. Żadne z was nie odzywało się w tej chwili do drugiego. Nie wiedziałaś co w sumie masz powiedzieć.
    Byłaś zakłopotana.
- Powiedz gdzie mieszkasz… - w końcu oderwał się od kierownicy. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
    Podałaś adres. Odpalił samochód.
- Piłeś, czemu prowadzisz...? - uświadomiłaś sobie nagle.
- Nie przejmuj się tym - odpowiedział. W między czasie wyjął okulary z kurtki. Przetarł je parę razy o nogę, wycierając kropelki wody. Założył je. - Na pewno nie wylądujemy na drzewie.
    Nie byłaś tego taka pewna. Widziałaś jak mrużył oczy podczas jazdy. Na pewno źle widział. Poza tym wyglądał na naprawdę zmęczonego. Jechał bardzo powoli.
    Jazda trwała długo, lecz w końcu dotarliście pod twój blok. Grillby zaparkował na małym parkingu tuż przed twoja klatką.
    Nie wysiadałaś. Czułaś, że powinnaś coś powiedzieć, chociaż sama nie wiedziałaś co. Sytuacja z wcześniej była… dziwna? Nie, to za mało powiedziane…
    Z jednej strony wiedziałaś, że nie chciałaś, by doszło do tego, do czego ewidentnie dążył, lecz z drugiej, z przerażeniem stwierdziłaś, że… podobało ci się to… w jakimś stopniu… jak cię dotykał. Było to przyjemne, gdyby nie jeden mały szczegół. W zasadzie nie znałaś gościa i to było zdecydowanie za szybkie… Myślałaś raczej, że się czai z pocałunkiem, ale nie, że zastanawia się czy się do ciebie dobrać, czy nie.
- Przepraszam cię - powiedział nie patrząc w ogóle w twoją stronę. Dostrzegłaś, że bardzo mocno zaciska swoje palce na kierownicy.
- Czyli… mam rozumieć, że… - próbowałaś to wszystko ogarnąć.
- Nie umiem czekać. Albo będziesz cała moja, albo w ogóle - zrobiło ci się gorąco. Co takiego?! - Cała, rozumiesz? Ale ja widzę, że… - westchnął. - Jesteś porządną dziewczyną, zawstydzasz się z byle głupstwa, w sumie to mi się to bardzo podoba, ale ty...
    Próbowałaś przeanalizować całą sytuację na spokojnie. Teraz było wszystko jasne. Czyli po prostu na dzień dobry chciałby się z tobą pieprzyć? Śmierdziało ci tu bardzo parszywym krętactwem. Wcześniejsze pierdolenie od rzeczy przy fontannie... Dla ciebie wyglądało na to jakby chciał jakimś pokrętnym sposobem cię nakłonić do seksu a potem zostawić w pizdu. Niby nic,  Że też musiałaś się omotać tym miłym gestom. Kurwa. Znowu pokazałaś jaka jesteś naiwna...
- Chyba sobie jaja robisz - przerwałaś mu. - Ja rozumiem, że jesteś przystojny i w ogóle, ale nie dam się nakręcić na takie teksty. Nie jestem debilką.
    Westchnął. Wcale nie przeczył twoim słowom.
    Poczułaś złość w sobie. Na siebie. Zgłupiałaś tam w barze, a potem dałaś dotykać mu się w taki sposób. Kurwa, dobrze, że oprzytomniałam w odpowiednim momencie.
- Wiesz co… - złapałaś za klamkę. Otworzyłaś drzwi. - Fuku mówiła mi, że zawsze trafiałeś na nieodpowiednie dziewczyny, ale... może po prostu powinieneś przestać traktować je wszystkie jak dziwki, wiesz?
    Trzasnęłaś za sobą drzwiami. Było cholernie zimno na dworze. Dobiegłaś do klatki. Właśnie do środka wchodziła twoja potworza sąsiadka wraz ze swoim chłopakiem. Przytrzymała ci drzwi.
- Nie za zimno na taki strój? - zaśmiała się.
    Oż w dupę. Mój sweter został w barze. I torebka.
    Odwróciłaś się, ale Grillby wyjeżdżał właśnie z parkingu. Poza tym… to nie był chyba najlepszy pomysł, by teraz prosić go o ty, by ci to przywiózł.
    Pieprzyć to, pójdę sama po to jutro.
    Zmusiłaś się do krzywego uśmiechu i wyprzedziłaś parę biegnąc do góry, przeskakując po parę stopni. Chciałaś jak najszybciej znaleźć się w domu.
    Ojciec zdziwił się widząc cię w takim stroju. Właśnie wrócił z popołudniowej zmiany. Nie wiedział, że wybierasz się gdziekolwiek. Próbowałaś nie wybuchnąć, gdy próbował wypytać się ciebie o szczegóły gdzie byłaś i z kim. Chciałaś po prostu walnąć się na łóżko. Miałaś dosyć. Sukienkę cisnęłaś w kąt. ubrałaś swoją koszulkę z żyrafą i schowałaś pod kołdrą.
    Wiedziałaś, że nie powinnaś nigdzie iść. Kurwa.
Share:

18 grudnia 2016

17 grudnia 2016

Undertale: Te ciche momenty - Teoria gatunków [In These Quiet Moments - A Theory of Space - tłumaczenie PL] [+18]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Minął już tydzień odkąd przyjechały Undyne i Alphys, wygląda na to, że powoli wbijały się w rytm życia miasta. Twoje relacje z Undyne były znacznie lepsze, nawet wpadła do Ciebie do pracy by „tylko pogadać”. Cieszyłaś się, że tego dnia Piotrek nie był w pobliżu, miałaś przeczucie że obecność rybiej kobiety nie spodobałaby mu się w sklepie. Obie rozmawiałyście o wszystkim i o niczym. Wspomniała też, że to miasto jest bardziej przyjazne niż przypuszczała, pomijając kilka niezbyt miłych przypadków jakie ją spotkały. Ostatecznie, na poważnie zastanawiała się z Alphys by się tutaj przeprowadzić. Chciałaś się jej zapytać o te dziwne rzeczy jakie Sans wygadywał po pijaku, lecz zdecydowałaś tego nie robić. Nie miałaś pojęcia o czym mówił, lecz miałaś przeczucie że Undyne też nie będzie nic wiedzieć. Postanowiłaś wrócić do tego problemu innym razem więc trzymałaś buzię zamknięta na kłódkę, starając się stłumić w sobie wielką ciekawość dotyczącą sytuacji Twojego biednego chłopaka. Życie w mieście nie przysporzyło mu jakichś większych zmartwień, więc wyglądałoby na to, że wszystkie jego zmartwienia dotyczą tego co się dzieje w jego głowie.
Byłaś bardzo podekscytowana – mieliście w planach wykorzystać bilety do planetarium. Ten wieczór Sans miał mieć wolny i kolejny dzień też, Twój harmonogram pracy nie przewidywał nic na weekend, wszystko wydawało się idealne. A patrząc na to, że bilety miały termin ważności zaledwie do końca miesiąca byłaś naprawdę szczęśliwa, że udało wam się znaleźć trochę czasu. Miałaś już wszystko zaplanowane, najpierw tajszczyzna, potem wstąpicie do lodziarni, nadal nie mogłaś uwierzyć że nigdy wcześniej nie jadł lodów z gałki! A potem taksówka zawiezie was do planetarium. Choć chciałaś wyglądać seksownie i myślałaś o jakiejś sukience, powiedziałaś Sansowi aby ubrał się ciepło. Nadal było dość zimno na ulicach. Poza tym nie chciałaś go podjudzać. Już drugi raz w łóżku był naprawdę agresywny. I jakkolwiek Ci się podobało, to czułaś że potrzebujesz odmiany. Zaraz po tym jak już byłaś gotowa usłyszałaś pukanie w drzwi.
-Wchodź! - przekrzyknęłaś muzykę, Sans wszedł do mieszkania, znalazł Cię w łazience i objął dookoła całując czule w ramie – Cześć przystojniaku – powiedziałaś z uśmiechem
-cześć tygrysie – odparł leniwie – ładnie pachniesz
-Tak? Kupiłam nowe perfumy, cieszę się, że ci się podobają. Potrzebuję jeszcze kilku minut, możesz zostać, albo iść do pokoju, cokolwiek – pogładziłaś go po ręce, nim wróciłaś do robienia makijażu. Usiadł na niewielkim krzesełku w roku łazienki, noga mu lekko podskakiwała w rytm muzyki.
-jeżeli nie masz nic przeciwko, dotrzymam ci towarzystwa, co to za utwór? podoba mi się.
-Elektroniczny swing. Jackie pokazała mi ten gatunek jakiś rok, albo dwa lata temu. To z Francji. Nie mam pojęcia, ale podobają mi się bity, poprawiają mi humor, wiesz? - mruknęłaś nakładając cień na powieki. Sans tupał do taktu.
-tak, chwytliwe, aż chce się tańczyć, z francji, huh?
-Nom. - nałożyłaś na usta szminkę. Choć ubrałaś się ciepło nie oznaczało to tego, że masz nie wyglądać atrakcyjnie – Też nie możesz się doczekać dzisiejszego wypadu? Ja nie mogę.
-tak, wyczekiwałem tego dnia odkąd dostałem od ciebie bilety – uśmiechnął się delikatnie – heh, wtedy naprawdę starałem się zrozumieć czy to znak że mnie lubisz czy nie
-Oh. Lubiłam! Wiesz ile się namęczyłam nim wpadłam na pomysł z nimi? Strasznie ciężko kupić dla ciebie prezent, wiesz? - Sans zamrugał kilka razy.
-serio? dla mnie? mogłaś wziąć książkę, albo keczup, albo coś innego – powiedział. Położyłaś ręce na biodrach i odwróciłaś się do niego.
-Błagam, Sans. To są dwie rzeczy jakie z pewnością byś ode mnie nie dostał. Chciałam dać ci coś... innego. No i to co ty mi dałeś było... niesamowite. - Uśmiechnęłaś się do tych wspomnień. Wyszczerzył się.
-mnie się mój podoba, cieszę się że trafiłem w twój gust, chciałem ci zaimponować, wiesz? - na jego twarzy pojawił się niewielki rumieniec
-I ci się udało – uśmiechnęłaś się delikatnie i puknęłaś go palcem w czoło, a następnie kończyłaś makijaż. Po chwili zdałaś sobie sprawę, że się w Ciebie wpatruje – No co?
-huh? eh, nic – zaczął się drapać po tyle karku, jego palce stukały o kręgi szyjne. Uniosłaś wysoko brwi i zachichotałaś lekko.
-Gotowy? Musimy złapać taksówkę.
-jasne, siadamy na tyle? - zapytał poruszając rytmicznie brwiami. Zaśmiałaś się, a potem wywróciłaś oczami
-Może w drodze powrotnej? Wiem jak to się skończy – zaproponowałaś.
-nie, dzisiaj mój dzień, prawda? chcę usiąść z tobą na tyle taryfy – uśmiechnął się przebiegle.
-Doooooobra, dobra, dobra. Chodźmy już, głupku – kątem oka dostrzegłaś jak z entuzjazmem potrząsnął ręką cicho mrucząc „tak!”, wyszłaś z łazienki i chwyciłaś za kurtkę – Wziąłeś coś ciepłego?
-tak– ściągnął kurtkę z wieszaka, była inna. Niebieska, jak zawsze, lecz dookoła kaptura miała futerko, słodko wyglądał. Chwyciliście się za ręce i zeszliście schodami by wyjść na ulicę. Po chwili udało się złapać auto, podałaś kierowcy adres i usiedliście tak jak Sans chciał. Jak tylko pojazd ruszył poczułaś jego rękę przesuwającą się po Twoim udzie w kierunku krocza.
-Chryste... debilu – wysyczałaś. Zaśmiał się i przybliżył twarz do Twojego karku. Całe szczęście jego czułe punkty były na wyciągnięcie ręki, zaczęłaś powoli przesuwać palcami po jego żebrach. W odpowiedzi skubał każdy kawałek skóry jaki miałaś na wierzchu, co chwile się śmiałaś, w końcu łaskotało. Co jakiś czas czułaś na sobie wzrok kierowcy i rumieniłaś się ze wstydu. Postanowiłaś się zemścić, przesunęłaś się i zalałaś pocałunkami jego czaszkę, powoli schodząc w dół na wysokość jego szyi. A kiedy ją zaczęłaś lizać, poczułaś jak jego palce zaciskają się mocno na Twoim kroczu. Wzięłaś głębszy oddech – Jesteśmy w taksówce! - syknęłaś.
-ty to zaczęłaś! – zaśmiał się lekko z szerokim uśmiechem. Było Ci gorąco i dyszałaś ciężko, przytuliłaś się do niego i pocałowałaś go w zęby, spodziewałaś się pocałunku takiego jak zawsze, gdzie jego magia delikatnie Cię otaczała, zamiast tego, lewe oko zamigotało, a spomiędzy jego zębów wysunął się niebieski język. Skorzystałaś z tego od razu i oboje zaczęliście się gorąco i namiętnie całować. W głębi serca byłaś wdzięczna kierowcy, że nie przerywał wam póki nie dotarliście pod restaurację. Wysiadłaś z taksówki, Sans w tym czasie płacił za podwiezienie. Potem klepnął Cię w tyłek, zaśmiałaś się i oboje weszliście do środka. Kościotrup zamarł na chwile zdając sobie sprawę gdzie jesteście i wstrzymał oddech. Ścisnęłaś go za rękę.
-Zaczynamy wszystko od nowa, tak? - uśmiechnęłaś się lekko. Odwzajemnił gest. Jedna z kelnerek rozpoznała Cię (wcześniej byłaś dość częstym klientem) i zmierzyła dziwnym spojrzeniem Sansa, po tym jak objęła Cię mocniej, podała menu i zostawiła samych przy stoliku.
-co weźmiesz? - zapytał. Wzruszyłaś ramionami
-To co ostatnio. Wiem co lubię – odpowiedziałaś nadal przeglądając menu.
-tak? więc zamawiasz to samo przez długi okres czasu aż ci się nie znudzi?
-W zasadzie to tak. - Sans zaśmiał się
-a więc kiedy weźmiesz coś innego to będzie dzień kiedy mam zacząć się bać o siebie? - zapytał rozbawiony. Wywróciłaś oczami.
-Uważaj, to ciasto dyniowe wygląda smakowicie – wyszczerzyłaś się. Zaśmialiście się i znowu zwróciliście spojrzenia na menu – Nie bój się zamówić coś ostrego tym razem. Zdaję sobie sprawę z tego, że twoja jagodowa twarz oznacza rumieniec, a nie reakcję na pikantne potrawy – Popatrzyłaś na niego, rumienił się.
-zamknij się, uwielbiam ostre potrawy
-Oh tak? Tego nie wiedziałam – odłożyłaś menu. On cały czas patrzył na swoje, zerknęłaś na telefon aby sprawdzić jak stoicie z czasem. Wtedy do Ciebie dotarło, jak mało wiesz o Sansie. Jasne, znasz go jako osobę, no i poznałaś go dość dobrze w ciągu ostatnich pięciu miesięcy, lecz nadal to zaledwie ziarnko wiedzy z pustyni. Miałaś nadzieję, że odkąd się spotykacie uda Ci się odgadnąć co nie co więcej na temat jego persony i owszem wiesz coś tam więcej, lecz nadal pozostawało wiele pytań. Jedyne czego byłaś pewna to to, że ukrywa ogromne cierpienie i jako jego partnerka musisz uzbroić się w cierpliwość.
-yen ta fo makaron wygląda smakowicie, próbowałaś go kiedyś? - zapytał nagle. Podniosłaś na niego wzrok
-Nie, ale Jackie próbowała wszystkiego co tutaj jest i jedyne czego nie polecała to kaczka.
-rozumiem, a co jej nie pasowało? ruszała się na talerzu? - wyszczerzył się. Zaśmiałaś się lekko.
-Jesteś okropny, wiesz o tym?
-tak, ale to kochasz – uniósł wysoko brwi
-Zgadza się – uśmiechnęłaś się lekko. Poczułaś jak policzki robią Ci się rumiane. Sans przyglądał Ci się przez chwilę, a potem spuścił wzrok. Na całe szczęście w samą porę przyszła kelnerka przyjmując wasze zamówienie. Potem była cisza, bawiłaś się widelcem przez chwilę. Odezwałaś się pierwsza – Mam nadzieję, że wiesz, że to będzie tylko prezentacja? Nie zobaczymy prawdziwych gwiazd. Światła miasta na to nie pozwolą – Sans lekko westchnął. Lecz nadal się uśmiechał.
-tak, czytałem o tym, lecz będę mógł je zobaczyć naprzeciw siebie tak jakbym tam był, póki co mi to wystarczy
-Możemy wybrać się pod namioty – zaproponowałaś – Tam gdzie nie dociera poświata miasta – Sans podniósł się lekko w siedzeniu
-czy chcesz wybrać się tam ... uh... tylko ze mną? czy zabierzemy kogoś jeszcze? - ton jego głosu był troszeczkę dziwny. Popatrzyłaś na niego zagadkowo.
-Zazwyczaj na kempingi chodzi się z grupką znajomych, ale zawsze możemy pojechać tylko we dwójkę. Dlaczego pytasz? - Jego lewe oko zamigotało, wysunął się język. Uśmiechnął się lubieżnie. Kopnęłaś go pod stołem – Jezu! Sans! Jesteś gorszy niż ja! - Zaczął się śmiać i oparł brodę o otwartą dłoń przyglądając Ci się z uśmiechem.
-łatwo tracisz kontrolę, wiesz? to urocze.
-Że niby ja? Mam przypomnieć co miało miejsce tydzień temu? - zarumieniłaś się na to wspomnienie. Przyglądał Ci się przez chwilę badawczo i ostatecznie oboje zachichotaliście – Wiesz, nie będę kłamać. Nie spodziewałam się, że będzie taki... uh... drapieżny. Wiesz. W łóżku – Zaśmiałaś się lekko. Sans zamrugał kilka razy
-oh? przepraszam, ja uh... nie chciałem przesadzić, kurwa, czy to był jakiś problem? - zapytał poprawiając się w siedzeniu. Otworzyłaś szerzej oczy, wyraźnie zaskoczona.
-Nie! Nie, nie. Znaczy się, zazwyczaj nie lubisz się wysilać. Oczekiwałam raczej... łagodnego seksu. Nie narzekam, więc nie zrozum mnie źle – zaczęłaś obracać w palcach widelec, chyba z nerwów. Miałaś nadzieję, że go niechcący nie obraziłaś.
-uhm... - zerkał na Ciebie kilka razy, a potem pochylił się w Twoim kierunku przez stół – te nagranie jakie oglądałem... w celach czysto edukacyjnych... w nich nie było nic łagodnego, więc myślałem, że ludzkie kobiety tak po prostu lubią, mylę się? - Patrzyłaś się na niego przez chwilę, a potem zalałaś się śmiechem. Przyglądał Ci się z upokorzoną miną, cały niebieski. Otarłaś kilka łez z policzka i raz jeszcze na niego popatrzyłaś. Był zawstydzony, a Ciebie zaatakowała kolejna fala śmiechu – jezu, nie rób z tego sceny
-O rany... Ja tylko... Boże, przepraszam... To było cholernie rozkoszne... Oh Sans.... Jesteś mistrzem – powiedziałaś łapiąc oddech – Nie, nie. Te nagrania... nie ucz się z nich niczego. Jezu Chryste. Jestem zaskoczona, że nie starałeś się mnie dusić, czy nie wsadziłeś mi nigdzie banana czy czegoś. Hah. Bóg wie jakie widea oglądałeś! Hej! Pokaż mi kiedyś.
-wolałbym nie – mruknął. Wyszczerzyłaś się.
-Nie wstydź się Sans, nie ma między nami tajemnic. Mogę ci pokazać mój fap folder jeżeli chcesz
-masz fap folder?
-Błagam, byłam singlem od lat! A dziewczyna też ma swoje potrzeby. I odpowiadając na twoje pytanie. Tak, lubię jak czasem jest dziko, nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardo póki nie byłam z tobą. Lecz jeżeli chcesz możesz być delikatny, wiesz? Mamy takie określenie jak „kochać się”, oznacza to wolniej, słodziej. No... czy my naprawdę mówimy o takich rzeczach w restauracji?
-nikt poza mną nie zwraca na ciebie teraz uwagi – uśmiechnął się. Wywróciłaś oczami
-Nie będę kłamać, myślałam że to wszystko raczej jakiś... no... potworzy instynkt czy coś. Jesteś taki słodki i nagle zaczynasz warczeć – przeszedł Cię dreszcz jak o tym pomyślałaś, podobał Ci się ten dźwięk, i on o tym wiedział – i liżesz... i gryziesz ... i ... a teraz mi mówisz, że to wszystko z tych pornosów?
-co? nie. znaczy się, czasem kiedy cię widzę, mam ochotę uh... - zaczął poruszać energiczniej rękami starając się wydusić z siebie odpowiedź, nie pomagało – kurwa, nie wiem, zostańmy przy tym, że nigdy się nie czułem w ten sposób, sprawiasz że zachowuję się... dziwnie – zamyślił się na chwilę – w dobrym tego słowa znaczeniu, cholera, nie wiem czy dobrze to wyjaśniłem, lecz wracając do centrum, moje zachowanie wypływa ode mnie, a nie z filmów – zachichotałaś
-To dobrze. Mówiąc prosto, lubię to co robisz. Więc nie przestawaj. Lecz pozwól mi pokazać Tobie coś... łagodniejszego. Czasem możemy obniżyć nasz poziom. Boże, robię się napa.... na patelnię ten makaron! - zmieniłaś szybko temat ponieważ zauważyłaś jak przychodzi kelnerka z posiłkiem. Cieszyłaś się, że nie słyszała tego o czym rozmawialiście. Zaczęliście jeść w spokoju. Po tym jak Sans wziął kilka gryzów zapytałaś się – Więc smakuje?
-huh? oh tak, smaczne. - wciągnął kluskę. Uśmiechnęłaś się do siebie i przez chwilę patrzyłaś się na swój posiłek – ostatnim razem nie dane mi było się nim nacieszyć, był z nami ten dupek – zmarszczył brwi jak to powiedział, tak samo jak Ty.
-Właściwie to mam pytanie, bo jestem ciekawa. Skąd wiedziałeś, że Will zacznie się tak zachowywać? - popatrzyłaś na niego podejrzliwie. Zamarł w połowie gryza, przyglądając Ci się z uwagą. Szybko wsadził widelec do ust i zaczął przeżuwać naprawdę długo, by następnie z trudnością przełknąć.
-eh... miałem przeczucie – mruknął w końcu. Znowu zmarszczyłaś brwi, czując, że kryło się za tym coś więcej.
-Nie wiem czy też założyłam moje buty do tańczenia.
-kurwa – powiedział niespodziewanie patrząc na swój talerz, a potem zwrócił wzrok na Ciebie, kości na widelcu zacisnęły się bardzo mocno – nazwijmy to po prostu intuicją, dobrze? czasem tak mam, jakbym wiedział co zaraz ma mieć miejsce, może to jakiś potworzy zmysł, może, nie wiem. - mruknął i wziął kolejny kęs potrawy zapychając sobie usta. Przyglądałaś mu się przez chwilę, a potem wzruszyłaś ramionami.
-Niech ci będzie – powiedziałaś, czując że nie mówi Ci całej prawdy. To Cię niepokoiło, nie byłaś pewna dlaczego tak robi. Z nieznanych Ci powodów wiedziałaś, że w grę wchodzi coś poważnego. I choć bardzo chciałaś wiedzieć co jest na rzeczy, szanowałaś jego prywatność. Przeżuwałaś w milczeniu. Czy to było sprawiedliwe, że ukrywał coś przed Tobą? Sama starałaś się być z nim zawsze szczera kiedy zadawał Ci pytania, jednak nigdy nie pytał się Ciebie o coś, co byłoby dla Ciebie przykre czy ciężkie. Może wściubiasz nosa za bardzo w jego życie, albo w jego przeszłość. Nie ma się co śpieszyć, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. To nie tak, że masz nad sobą klepsydrę, która liczy czas jaki przyjdzie Ci spędzić z Sansem. Chwyciłaś za szklankę wody i upiłaś łyk, zerknęłaś na niego i zdałaś sobie sprawę, że nie patrzył się na Ciebie, po prostu jadł. Czy to pytanie sprawiło, że poczuł się niekomfortowo? Nie znał przecież Willa wcześniej, prawda? Nie mógłby. Will nie umiałby zachować czegoś takiego w tajemnicy. No i nie ma najmniejszej możliwości, aby wcześniej Cię stalkował. Wyrzuciłaś tę myśl z głowy tak szybko jak się pojawiła. Czy Will wysyłał jakieś dziwaczne sygnały których Ty nie odczytywałaś? Chrząknęłaś, trzeba poprawić humor. Zdecydowanie.
-W każdym razie! Nadal nie mogę uwierzyć, że nie jadłeś nigdy lodów z gałki! - Jedzenie, tak jedzenie to bezpieczny temat. Sans skończył przeżuwać i popatrzył na Ciebie.
-co? myślałaś, że spróbowałem wszystkiego jak tylko wylazłem na powierzchnię? czy ty jadłaś wszystko co ziemia ma do zaoferowania przez swoje dwadzieścia parę lat?
-Cóż, nie.. ale..
-cóż, nie... ale – przedrzeźniał Cię z uśmiechem. Wywróciłaś oczami i wycelowałaś swoim widelcem w niego
-Ej, ten rodzaj lodów to co innego! To klasyk! Pokochasz go! - Uśmiechnął się
-z pewnością – odpowiedział. Skończyliście jeść w przyjemnej ciszy, radując się smacznym posiłkiem i wzajemnym towarzystwem. Po posiłku Sans zabrał Ci rachunek – ah ah, ty możesz stawiać deser, ale ja płacę za kolację
-Ugh! Ale to miała być Twoja noc! - starałaś się mu wyrwać z ręki papierek. Złapał Cię za dłoń i popatrzył Ci głęboko w oczy
-to nasza noc – poprawił. Oboje delikatnie się zarumieniliście. Jak to się dzieje, że nadal czujesz motylki i to dziwne uwieranie w brzuchu przy kimś, z kim dzielisz łóżko?
-Zgoda – Położył gotówkę na stole
-idziemy?
-Nie czekasz na resztę?
-nie, jest dobrze, to jak? - wstał pozwalając abyś złapała go pod rękę. Uśmiechnęłaś się wtulając się w nią. Wyszliście z restauracji, zadowolona przylgnęłaś do niego chłonąc jego ciepło. Minęliście kilka budynków nim doszliście do lodziarni, po drodze rozmawialiście o wielu mało istotnych rzeczach. Weszliście do środka. Sprzedawca przyglądał się wam z uwagą, to coś do czego oboje już zdążyliście przywyknąć. Poszliście w kierunku lodówki. Sans zatrzymał się przed średniej wielkości pojemnikami z lodami.
-Masz swój ulubiony smak? Znaczy się, słodki? Jak owoce czy czekolada, czy coś? - byłaś ciekawa
-właściwie – postukał w szybę kościstym palcem – naprawdę lubię pistacje, jestem zaskoczony że mają desery o takim smaku – Popatrzyłaś na niego zaskoczona – co? myślałaś że moim ulubionym wszystkim jest keczup? - zaśmiał się
-Heh, tak jakby. Znaczy się, na wszystko co jesz dajesz właśnie keczup. Czasem miałam wrażenie, że jesteś... uzależniony od tego smaku, czy coś.
-nic nie poradzę na to, że nie rozumiesz moich upodobań, może kiedyś zrozumiesz – powiedział kładąc rękę na Twoich plecach – a ty co bierzesz?
-Tiramisu! - pokazałaś na smak za szybka z miną podekscytowanego dziecka – To mój ulubiony smak. Mogłabym pływać w basenie pełnym tiramisu!
-prawdopodobnie być utonęła
-Ale umarłabym szczęśliwa – Sans zarechotał i podeszliście do kasy by złożyć zamówienie. Kasjer, nastolatek prawdopodobnie, patrzył się z przerażeniem na Twojego chłopaka. Sans to zauważył i odwrócił wzrok. - Hej, możemy złożyć zamówienie?
-H-huh? O, tak. Um, w czym mogę pomóc? - zapytał drżącym głosem. Nie denerwuj się, nie denerwuj się powtarzałaś sobie twój chłopak to żyjący, chodzący szkielet.
-Poproszę dwa razy średnie porcje, jedne pistacjowe drugie tiramisu – palcem pokazałaś na lodówkę. Dzieciak cały czas patrzył się na Sansa – Ej, jo, tutaj. Dwa razy średnie?
-Przepraszam! Tak! Oczywiście! - pognał szybko do stojaka z waflami i zaczął realizować zamówienie. Kiedy podszedł do was z posiłkiem, Sans nagle się odezwał
-ile to będzie kosztowało? - Wygląda na to, że nawet on zaczął się denerwować
-Err! To uh... - kasjer musiał spojrzeć na cennik – sześć dolarów, może być? - Sans wyciągnął portfel
-nie wiem, tobie ta cena pasuje? - zapytał z uśmiechem grzebiąc za pieniędzmi. Dzieciak zamarł.
-Tak?
-skoro tak to tak, dzięki za lody – powiedział biorąc deser i leniwie pomachał. Kiedy wychodziliście ze sklepu mogłaś usłyszeć jak dzieciak wzdycha ciężko. Sans popatrzył na Ciebie – hej, oddychaj – Zamrugałaś kilka razy zdając sobie sprawę, że wstrzymałaś wdech.
-Przepraszam. Po prostu naprawdę nie chciałam być niemiła – usiedliście przed sklepem na ławce. Sans wzruszył ramionami
-wiem, dlatego nic nie mówię, ostudź swoje nerwy – mrugnął do Ciebie, warknęłaś. Jego lewe oko zamigotało i znajomy niebieski język wysunął się na widok. Przeszył Cię dreszcz, lecz on ... zaczął... lizać loda. - coś nie tak?
-Nie, w ogóle – poszłaś w jego ślady. Co za przebiegły drań, wiedział dokładnie o tym myślisz.
-wiesz, używam mojego języka nie tylko na tobie – przeciągnął nim po waflu. Przyglądałaś mu się z uwagą. Robił to z czystą premedytacją! I nagle zdałaś sobie sprawę z jednej rzeczy. Może całowałaś już wszystkie kości na jego ciele, ale nigdy nie...
-Jak ci smakuje? Mój jest pyszny – Sans na chwilę się zatrzymał, a potem wrócił do swoich strasznych tortur.
-smaczny, pistacje są najlepsze, cieszę się że lubisz swój – odparł nonszalancko. Uśmiechnęłaś się, jednak chciałaś mu powiedzieć, aby pierdolił planetarium i zamiast tego pierdolił się z Tobą. Przyglądałaś mu się w zamyśleniu, kiedy nagle poczułaś jak trochę kapnęło Ci na klatkę piersiową. Bez pomyślunku polizałaś palec i zaczęłaś ścierać kroplę. Potem znowu zerknęłaś na Sansa, który przyglądał Ci się w skupieniu. Oh, oh!
-Przepraszam, chciałeś to zrobić za mnie? - uśmiechnęłaś się przebiegle. Polizałaś swoją porcję, a on swoją. Wasza dwójka musi mieć jakiś problem, ponieważ oboje czerpiecie jakąś dziwną przyjemność z dręczenia się wzajemnie. Niby przez przypadek, pozwoliłaś aby kolejna kropla spadła na Twój dekolt. Jego wzrok niemal natychmiast skupił się na Tobie. - Cholera, ale ze mnie ciapa! - Zrobiłaś wielkie show z wycierania jej, a potem zaczęłaś ssać swój palec nieco dłużej niż było to konieczne. Sans zaczął się delikatnie pocić. Zaśmiałaś się, a on zawarczał.
-to nie jest sprawiedliwe – mruknął wzdychając
-Oh! I to mówi ten, który tak... seksownie.. lizał lód, co?
-a jak do diabła mam to inaczej jeść? - zapytał zirytowany, jakby nie wiedział co Tobie robi
-Nie wiem, po prostu... nie jest.. tak seksownie! - machnęłaś ręką, a potem ... zdałaś sobie sprawę, że Twoja porcja wylądowała na chodniku – Moje tiramisu! - krzyknęłaś. Oboje patrzyliście się na topniejący deser, a potem zaśmialiście się. Po tym jak się uspokoiliście, podał Ci swojego wafla.
-masz, wiem że to nie tiramisu, ale możesz spróbować mojego – uśmiechnęłaś się i potrząsnęłaś głową przecząco
-Nie, nie. Jest twój. I tak powinnam ograniczyć słodycze
-podzielę się, a nie oddam całego – uśmiechnął się. Wywróciłaś oczami i chwyciłaś wafla liżąc loda. Nie był taki zły, ale i tak wolałabyś tiramisu.
-Smaczny – powiedziałaś przybliżając się do niego. Oboje lizaliście loda z dwóch stron, poczułaś się dziwnie dwuznacznie. Kiedy zostało już tylko to co w waflu popatrzył na Ciebie.
-reszta twoja – powiedział – trochę słodyczy dla mojej słodkości – mrugnął, zarumieniłaś się. Był naprawdę słodki, kiedy tylko mu się chciało.
-Dziękuję – mruknęłaś i skończyłaś porcję w rekordowo szybkim czasie. Uśmiechnęliście się wzajemnie. Przyjemną chwilę przerwał wam mężczyzna, który podszedł do was tylko po to aby napluć Ci na buty.
-Ścierwo – powiedział mijając was bez zatrzymywania się – Potworza dziwka! - Sans stanął na równe nogi i szybko chwyciłaś go za łokieć, chcąc by usiadł.
-Hej! Hej. Nie jest tego wart. Pewnie trzepie sobie do końskiego porno w prześcieradle mamusi – powiedziałaś – Pieprz się! - krzyknęłaś do gościa.
-dlaczego mam na to pozwalać? - popatrzył na Ciebie sfrustrowany. Potrząsnęłaś głową.
-Bo już na niego nakrzyczałam.
-tak? myślałaś, że co ja zrobię?
-Nie wiem, zareagowałeś szybko i myślałam...
-że co, zrobię z jego dupy jesień średniowiecza czy co?
-Ugh, Sans. Proszę. Posłuchaj. Może jesteś potworem, ale nadal jesteś facetem. Nie obraź się, ale faceci są czasami głupi – uniosłaś brwi – Porzućmy to całe pierdolenie o gatunkach. Nie jesteś na tyle głupi aby bawić się swoją magią dookoła, skoro nigdy tego nie robisz – Sans nagle się odprężył
-cholera, przepraszam – powiedział szybko – masz rację
-Wiem – uśmiechnęłaś się – Chodź tu. Ta potworza dziwka chce dać Ci całusa – Sans pochylił się i cmoknęłaś go w policzek – Od razu lepiej. Powinniśmy się już zbierać, przedstawienie niedługo się zacznie.
-racja, to daleko stąd?
-Złapiemy taksówkę, wtedy będzie blisko – powiedziałaś. Po chwili siedzieliście już w aucie i jechaliście stronę planetarium.

Przybyliście na miejsce krótko przed rozpoczęciem spektaklu. Sans nie brał wcześniej udziału w takich masowych przyjęciach więc czuł się trochę zagubiony, narzucił na siebie kaptur mając nadzieję, ze w ten sposób uniknie zbędnej uwagi. Część Ciebie uznała, że to dobry pomysł, lecz z drugiej strony byłaś zła, że musi tak być. Jak tylko podałaś bilety bramkarzowi zaczęłaś się zastanawiać, czy tak będzie wyglądało Twoje życie? Jeżeli złączysz się z Sansem na stałe, będziesz musiała do tego przywyknąć. Z jednej strony nie było to nic ciężkiego, ale na dłuższą metę naprawdę denerwowało. Ludzie potrafili wcześniej robić wielkie zamieszanie o mniejsze głupoty niż mieszanie się różnych gatunków. Sprawę utrudniało też to, że potwory różniły się od siebie. Kształtem, wielkością, wyglądem. Sans popatrzył na Ciebie z wysoko uniesionymi brwiami.
-grosz za twoje myśli.
-Przepraszam, myślami byłam już w kosmosie – uśmiechnęłaś się, a on zarechotał.
-i wyruszyłaś w tę przygodę beze mnie, to ja jestem astronomicznym nerdem, przygotowałem tysiąc kosmicznych żartów na tę okazję
-Tak? Mam nadzieję, że są nie z tego świata – Sans warknął – Co? Był dobry!
-to było za proste! trzeba mieć pewność i czas by odpowiednio je zaplanetować – zaczęłaś się śmiać, a on się wyszczerzył.
-O rany, to ulubiony kawał mojego taty. „Jak astronauci organizują przyjęcie? Planetują,” Zawsze chce mi się przy nim śmiać
-heh, twój tata ma więc gust jak chodzi o kawały
-O tak. - zajęliście swoje miejsca, a potem czekaliście. Zauważyłaś, że Sans nerwowo poruszał jedną nogą, która od czasu do czasu drgała. Czym się stresował? - Pozwól, że zapytam. Miałeś okazję przyglądać się gwiazdom od czasu jak wyszedłeś na powierzchnię? Wiem, że mieszkałeś w kilku miejscach. - Przyglądał Ci się przez chwilę zamyślony.
-widziałem kilka, tak, wcześniejsze miasteczko było mniejsze, ale i tak niewiele było widać, pierwsze w jakim mieszkaliśmy było straszne i nigdy nie widziałem nieba przez dym, myślałem aby przeprowadzić się w ... uh... czystsze miejsce, ale nie mogłem
-Dlaczego?
-wtedy byliśmy jeszcze czymś nowym no i mentalność wsi się nie zmieniła, jeżeli wiesz co mam na myśli – Przytaknęłaś.
-To chujnia – odparłaś nie chcąc nic dodawać
-nom.
-Ale cieszę się, że ostatecznie się spotkaliśmy – wsunęłaś swoją rękę pod jego i wtuliłaś się. Uśmiechnął się i położył głowę na Twojej.
-też się cieszę – milczeliście czekając na przedstawienie. Ostatni raz byłaś w planetarium jako dziecko, więc niewiele pamiętasz. A nie, wielka nuda, potem pokazały się gwiazdy. Wiedziałaś, że Sans chciał tutaj iść i to wszystko co było Ci potrzebne wiedzieć. Nagle światła zgasły, a jedyne oświetlenie to niewielkie punkciki przed wami. Ludzie ucichli, projektor się włączył, nagle staliście się częścią galaktyki. Cały kosmos był praktycznie na wyciągnięcie ręki. Usłyszałaś, jak Sans wstrzymuje oddech, uśmiechał się od ucha do ucha. Zaczęło się od lekcji historii, filozofach, naukowcach, dyskusjach, Galileo i jego teleskop, heliocentryczna teoria Arystotelesa... Sans wyglądał na zainteresowanego. Co jakiś czas ściskał Cię mocniej, a potem znowu skupiał się na przedstawieniu za każdym razem, kiedy pojawiła się jakaś nowa informacja. Nagrania, dźwięki i obrazki migały na ekranie przed wami, tworząc cudowną wizję wszechświata. Zapomniałaś, jak bardzo edukacyjne to było, przez chwilę bałaś się, że Sans będzie się nudził, lecz on kochał każdą minutę spektaklu, było to widać na jego twarzy. Przyglądał się wybuchom supernowych, wirującym planetom, tworzeniu się księżyca. Z wrażenia zaczął otwierać usta. Mleczna Droga była przed wami, wtedy powoli wsunął swoje palce między Twoje i ścisnął je. Serce zabiło Ci mocniej. Pokaz zakończył się pięknym obrazem Ziemi wirującej na tle migoczących gwiazd. Siedzieliście jeszcze chwilę czekając, aż ludzie spokojnie wyjdą. W tym czasie Sans rozglądał się po pomieszczeniu jakby kopuła w której się znajdowaliście miała mu zdradzić jeszcze jakieś tajemnice.
-Sans, już koniec – powiedziałaś. Zamrugał gwałtownie wyrywając się z zadumy. Popatrzył na Ciebie.
-to było... niezwykłe – uśmiechał się naprawdę szeroko – to było kurwa... zajebiste! znaczy się, czytałem o tym wszystkim w książkach, ale zobaczenie tego było... łał – ścisnął Cię mocniej. Uśmiechałaś się, czerpiąc radość z jego reakcji.
-Więc, wszystkiego najlepszego z okazji spóźnionych świąt – pocałowałaś go w bok czaszki. Uśmiechnął się delikatnie i chwycił Cię za brodę ręką.
-ty też jesteś niesamowita, wiesz?
-Staram się – wyszczerzyłaś się. Zarechotał.
-udaje ci się – przyłożył czoło do Twojego. Trwaliście tak przez chwilę nadal się uśmiechając.
-Jakkolwiek uwielbiam być super romantycznym bohaterem, tak nie mam planów na resztę nocy... Myślałam, abyśmy sobie pospacerowali, jeżeli nie będzie ci za zimno.
-mnie się podoba – wstał podając Ci dłoń. Chwyciłaś się za nią i wyszliście z planetarium, mroźny nocny wiatr szczypał Cię w policzki. Popatrzyłaś na zamarzniętą kałużę, a potem podnieśliście oboje wzrok do góry.
-Wiesz.. - zaczęłaś – Nie spodziewałam się tego
-huh? - popatrzył na Ciebie, nadal wpatrywałaś się w niebo
-Tego co jest. Nim się zjawiłeś, moje życie było monotonne, szara rutyna. Robiłam to samo tydzień po tygodniu. Prawie nie wychodziłam z domu... Jackie zauważyła, że ostatnio pojawiam się na mieście częściej niż w ciągu ostatnich dwóch lat – zaśmiałaś się lekko – Podobało mi się pokazywanie z tobą i Papyrusem na ulicach. Bardzo. Było świetnie.
-taaa – ścisnął Cię za dłoń, odwzajemniłaś ten gest.
-Ale... nie spodziewałam się tego – mówiłaś dalej, nie będąc pewną do czego zmierzasz. O czym w ogóle mówisz? - Znaczy się, twoi przyjaciele byli na ciebie źli za to że chodzisz z człowiekiem? No i ja też jestem trochę prześladowana za to, że umawiam się z potworem. Co my wyrabiamy? - Sans wzruszył ramionami
-jesteśmy inni? - zaśmiałaś się lekko.
-Chyba tak. Nie wiem. Nigdy nie byłam typem buntowniczki. Zazwyczaj lubię płynąć z prądem, upewniać się że wszystko jest dobrze i każdy jest szczęśliwy. I oto jestem, chodzę z potworem.
-mówisz to tak, jakby to było coś złego – mogłaś usłyszeć nutkę smutku w jego głosie. Nie odrywałaś wzroku od nieba.
-To nie tak. Lecz inni ludzie myślą, że to jest coś złego. To mnie martwi. Co twoi przyjaciele o mnie pomyślą?
-mało mnie to interesuje – powiedział. Popatrzyłaś na niego – i niech ciebie też przestanie
-Interesuje mnie to ponieważ mi zależy. Ponieważ nie chcę widzieć jak cierpisz – zmarszczyłaś brwi, zsunęłaś kaptur z jego głosy – Ponieważ ludzie nie widzą ciebie w taki sposób w jaki ja.
-jeżeli by tak było musiałabyś odganiać ich ode mnie kijkiem – zaśmiał się. Wywróciłaś oczami
-Jesteś dupkiem
-słuchaj tygrysie, nie martw się o mnie, chodzi o to, że na miejsce jednego chuja jaki mi zrobił przykrość poznałem dwadzieścia dobrych osób, to wielki postęp, i co ważniejsze ty jesteś dla mnie dobra, nie chcesz zrobić mi krzywdy... mam w każdym razie taką nadzieję... więc o co chodzi?
-Nie wiem, Ja...
-paps i ja przeżywaliśmy to przez kilka lat. to pierwsze miejsce gdzie czujemy się naprawdę chciani. jeżeli jeden gość krzywo na mnie spojrzy tylko dlatego, że ja to ja, nie oznacza, że całe miasto zaraz będzie chciało palić mnie na stosie. jestem w stanie znieść wszystko byleby być tutaj... - westchnął ciężko – z tobą. - uśmiechnęłaś się.
-Przepraszam Sans. Nie chciałam psuć nastroju. Po prostu zapomniałam jak to jest. Zazwyczaj chodzimy w te same miejsca i ludzie się do nas przyzwyczaili, więc kiedy zauważyłam reakcje ich teraz...
-nie martw się, dobrze?
-Ja... Zależy mi na tobie bardzo, Sans
-wiem – znowu ścisnął Cię za dłoń. Uśmiechnęłaś się do niego, na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Objął Cię mocno i przyciągnął do siebie blisko. Razem wpatrywaliście się w nocne niebo, ciesząc się wzajemną obecnością. I jakkolwiek by Ci się to nie podobało, nic nie trwa wiecznie. Zdałaś sobie sprawę, że w tej chwili byłaś naprawdę szczęśliwa, więc nic innego się nie liczy – prawda?
-Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem i patrzyłam na niebo czułam się taka mała, nieistotna – wzrokiem szukałaś znajomej gwiazdy – Z czasem zrozumiałam, że jestem częścią czegoś większego, czegoś wspaniałego, może jestem tylko małym ziarenkiem pyłu, dryfującym gdzieś w kosmosie, ale nadal jestem jego częścią
-ja... - zaczął i po chwili przerwał. Czekałaś, aż będzie mówił dalej - ... nie mieliśmy nieba, ale było takie miejsce, na sklepieniu były migoczące kamienie dające światło – westchnął lekko – migotały ponieważ woda z nich skapywała, spędzałem tam wiele godzin i wmawiałem sobie, że to nocne niebo, czytałem o nim tak wiele razy w książkach i chciałem zobaczyć je naprawdę, będąc uwięzionym w podziemiu miałem świadomość że jest gdzieś życie, więcej życia i czułem... sam nie wiem.. - zamarł drapiąc się po głowie – to brzmi głupio, wiem.
-Brzmi pięknie – popatrzyłaś na niego. Przyglądał Ci się przez chwilę, widać było, że w pierwszej chwili myślał iż ironizujesz, lecz zdał sobie sprawę z Twojej powagi
-tak, było tam pięknie – znowu przyłożył czoło do Twojego, zamknęłaś oczy i staliście tak przez minutę – może kiedyś ci pokażę
-Z przyjemnością – otoczyłaś go ramionami – Idziemy?
-do domu?
-Tak.
-skrót? - uśmiechnął się. Uniosłaś brwi.
-Tylko jeżeli chcesz. Zaoszczędziłam trochę na taksówkę, w razie czego.
-pfffft, tylko jeżeli chcę – poczułaś ten ucisk w brzuchu, ziemia pod Twoimi stopami zaczęła się przesuwać, czułaś się prawie tak samo jakbyś była pijana, nadal nie przywykłaś do tego uczucia. W jednej chwili byliście w Twoim pokoju, wychylił się aby zapalić światło.
-To jest niezwykłe. Choć już to wiesz – powiedziałaś pukając go palcem w klatkę piersiową. Uśmiechnął się lekko.
-przywykłem do tego, więc nie patrzę już na to tak samo – wzruszył ramionami – ale cieszę się, że robi to na tobie wrażenie
-Jaja sobie robisz? Wszyscy byliby pod wrażeniem! Może poszedłbyś do telewizji, oczarowałbyś w ten sposób świat – zachichotałaś
-... a potem skończył na stole jakiegoś naukowca gdzieś gdzie rząd mógłby na mnie testować różne rzeczy? nie dzięki. - powiedział choć nadal się uśmiechał, być może dlatego że sam Twój entuzjazm poprawiał mu humor.
-Oh... - zamrugałaś – Nie wydaje mi się by tak się stało – I wtedy nagle zrozumiałaś. Wszyscy wiedzieli, że potwory mają w sobie jakąś magię, lecz te skrywały ją w sobie, bo była dla nich naprawdę ważna, jak skarb. Zrozumiałaś dlaczego Sans pokazał Ci tego dnia, kiedy zaczęliście być szczerzy wobec siebie, fakt że umiał się teleportować było pokazaniem tego, że Ci ufa. Oczywiście, umawianie się i seks to swoją drogą, lecz podzielenie się najgłębszą, najbardziej skrywaną tajemnicą oznaczało, że myśli o Tobie poważnie. Wiesz jak ludzie by zareagowali gdyby wiedzieli, że szkielet którego uwielbiałaś nad życie może ot tak pooofnąć im się do mieszkania kiedy tylko chce. I fakt, że może być w miejscach tam gdzie już był niewiele by zmieniała. Wiesz dokładnie jakie zamieszanie by powstało. Sans zrobił wielki krok we wzajemnym zrozumieniu, mówiąc Ci o tym i dopiero teraz zdałaś sobie z tego sprawę.
-Oh Sans ... - chwyciłaś go za twarz - ... Przepraszam, nie wiedziałam.
-huh? - uniósł brwi, nie wiedział nic o Twojej gonitwie myśli. Po chwili spoglądania w Twoje oczy już wiedział – ah, odkryłaś to, co nie?
-Nie miałam pojęcia – powiedziałaś szczerze – Byłam tak zaalarmowana tym, że umiesz czarować, nie myślałam nawet o konsekwencjach tego, dlaczego mi to pokazujesz. Mogłam rozgadać wszystkim, albo... albo.. - serce biło Ci jak szalone – Jezu, Sans, śmiałeś się i pokazałeś mi więcej. Nie mogę zrozumieć co w ciebie wstąpiło – przyglądał Ci się wyraźnie bijąc się z myślami. To wydawało się takie proste, lecz w istocie nie było.
-nie musiałem się ciebie bać – powiedział cicho – nigdy nie dałaś mi powodów abym w ciebie zwątpił, ani razu, byłem szczęśliwy, że mogę z kimś być szczery – Sans popatrzył na sufit tak jakby na nim były gwiazdy – nie osądzałaś, nie próbowałaś manipulować, przy tobie mogę być... sobą, dałaś mi coś czego nigdy wcześniej nie miałem.
-A Papyrus? - zapytałaś przyglądając mu się
-kocham papsa, to mój najlepszy przyjaciel i brat, ale ... nie umiem – jego głos zadrżał, popatrzył na Ciebie – sam wiele już przeszedł i czasami... wiesz... - przeniósł wzrok na podłogę tak jakby było w niej coś naprawdę ciekawego - ... to chyba jedna z cech bycia starszym bratem, nie chcę być dla nikogo ciężarem
-Sans, ty pusty łbie – objęłaś go mocno – nie jesteś ciężarem, ani dla mnie ani dla Papyrusa ani dla nikogo. To całkiem oczywiste, że brat wiele dla Ciebie znaczy. Przykro mi, że w ogóle tak pomyślałeś – Sans westchnął
-dzięki, jesteś najlepszym partnerem do tańca o jakiego mogłem kiedykolwiek prosić – uśmiechnął się lekko. Przez chwilę staliście wpatrując się wzajemnie w twarze, w milczącej aprobacie Sans wsunął swoje palce w Twoje włosy, uśmiechnęłaś się delikatnie – ja... - zaczął, lecz nie skończył. Patrzyłaś się na niego, czekając na resztę, po chwili po prostu zaczęliście się całować. Zalałaś jego czaszkę pocałunkami, napierałaś na niego zrzucając po drodze z siebie kurtkę i ściągając z niego bluzę. Weszliście cały czas objęci, cały czas całując się do Twojej sypialni. Znaleźliście się na łóżku, on na Tobie wpatrzony w twarz. Przeczesał palcami włosy.
-jesteś taka piękna, wiesz? naprawdę jesteś – powiedział z całkowitym uznaniem. Uśmiechnęłaś się delikatnie się rumieniąc, nie przywykłaś jeszcze do takich słów – nadal zastanawiam się czym sobie na ciebie zasłużyłem
-A ja na ciebie – odpowiedziałaś kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, drugą zacisnęłaś na jego nadgarstku. Sans zaśmiał się szyderczo.
-proszę, to nie jest tajemnica – powiedział kładąc się na Tobie – jestem szkieletem i nie powinienem być atrakcyjny dla kogokolwiek – ostrożnie uklęknął między Twoimi nogami, jednocześnie całując Twój kark. Westchnęłaś lekko.
-Oh zamknij się Sans – zaśmiał się, wraz z tym jak zaświeciło mu się oko, na obojczyku poczułaś jego język. Przesunął go wzdłuż Twojej szczęki. Zamruczałaś z przyjemności chwytając się go chciwie za koszulkę. Jego kły zacisnęły się na Twoim karku, skubiąc lekko skórę, aż zaczęłaś drżeć pod jego dotykiem. Przeszywał Cię dreszcz za dreszczem. Podciągnęłaś jego koszulkę chcąc aby ją ściągnął. Wywrócił oczami i zrobił to co chciałaś. Uśmiechnęłaś się.
-nie łapię co ci się w tym podoba – powiedział pokazując na siebie. Nie dałaś mu nawet chwili na przemyślenia, chwyciłaś go za dolne żebro pocierając je i gładząc. Sans w ataku przyjemności schował twarz w Twoim karku dysząc ciężko.
-Ponieważ to ty – szepnęłaś dalej go pieszcząc. Co chwilę zmieniając kość jaką dotykałaś. Czułaś, że z każdą chwilą coraz trudniej mu utrzymać równy oddech. Nagle chwycił za Twoją pierś i w pierwszym odruchu ścisnął ją mocno, by potem rozluźnić uścisk i delikatnie zaczął zataczać nią koła. Ostrożnie całowałaś jego obojczyk, co jakiś czas pocierając go mocniej, lecz nie za bardzo, nie chciałaś aby oszalał z przyjemności. Przesuwałaś ręce niżej i niżej, zatrzymując je na jego kości biodrowej, chciałabyś pamiętać jak się nazywa. Sans warknął i ściągnął Ci przez głowę koszulkę. Jego palce powoli przesunęły po Twoim mostku, na Twój brzuch, potem po talii i za plecy męcząc się z zapięciem stanika. W tym czasie Ty błądziłaś językiem po jego ciele, próbując go rozkojarzyć. Kiedy Twój biust był już wolny popatrzyliście się na siebie z nieukrywanym zadowoleniem. Zaczął ssać jedną pierś obejmując Cię, założyłaś nogę na jego biodro i przysunęłaś się bliżej. Warknął, poczułaś że jesteś już wilgotna. Jak jego palce zaczęły zmierzać w kierunku Twoich spodni przypomniałaś sobie, że miałaś na ten wieczór nieco inne plany. Naparłaś na niego ciałem i delikatnie zabrałaś jego ręce ze swojego ciała. Przez chwilę wyglądał na zagubionego kiedy przekręcałaś go na plecy
-Ciiii – szepnęłaś przystawiając palec do ust, zaczynając tym samym rozpinanie jego dżinsów. Nadal był zmieszany, kiedy ściągałaś z niego spodnie, napotkałaś niebieskie bokserki z wyraźnym znajomym wybrzuszeniem, jęknęłaś z zadowolenia, naciągnęłaś gumkę by całkowicie go wyswobodzić. Przed sobą miałaś znajomego niebieskiego kutasa. Jak tylko go rozebrałaś pozbywając się swoich i jego ubrań rzucając je tym samym gdzieś na podłogę, czułaś na sobie cały czas spojrzenie Sansa jednocześnie zaniepokojone i podekscytowane. Usadowiłaś się między jego nogami. Chwyciłaś go u nasady jednocześnie zaczęłaś lizać jego miednicę. Poczułaś jak całe jego ciało sztywnieje. Dotykałaś go wszędzie, ale zdecydowanie nie lizałaś. Nie zdawałaś sobie sprawy jak kości w tych miejscach mogą być delikatne. Przesunęłaś językiem w kierunku sterczącego przyrodzenia.
-k-kurwa! - krzyknął zaskakując Cię tym, potrafi być głośny. Uśmiechnęłaś się i nie przerywałaś swojej zabawy jego kością biodrową. Teraz Twoje usta i język zawędrowały na kość udową, całując ją i pieszcząc. Podniosłaś głowę by popatrzeć na niego -c...co? - liznęłaś go w miednicę i wróciłaś do kutasa chwytając go pewnie. Dźwignęłaś się i popatrzyłaś z góry na niego, przyglądał Ci się z niemą furią w oczach, wtedy pochyliłaś się i wzięłaś czubek do buzi.
-jezukurwachryste! - krzyknął wyginając się do tyłu. Musiałaś chwycić go mocniej za biodra aby go uspokoić, popatrzyłaś na niego lekko zaniepokojona – kurwa! błagam! cokolwiek robisz, nie przestawaj!
-Heh – odpowiedziałaś – Cieszę się, że ci się podoba – zaczęłaś błądzić językiem po jego żołędziu
-kurwa, żartujesz? to jest... kurwa! - jęknął starając się zachować kontrolę na tyle na ile to możliwe, zaśmiałaś się przesuwając paznokcia po jego kręgosłupie – chryste, kocie!
-Pamiętam kogoś, kto lizał swojego loda jakoś... tak? - przesunęłaś językiem od nasady po samą główkę upewniając się, że na szczycie zatoczysz językiem kilka okrążeń dookoła niej, a potem possałaś. Sans z trudem oddychał, zdałaś sobie sprawę że dręczenie go teraz może nie być najlepszym pomysłem, jego twarz była wykrzywiona w grymasie rozkoszy i ledwo utrzymywanej kontroli. Mocno zacisnął palce na prześcieradle. Postanowiłaś zakończyć jego cierpienie i wzięłaś go do ust, poczułaś jak drgnął. Sans jęknął głośniej i zaczął sam poruszać biodrami w tym samym rytmie co Ty ustami, po chwili mogłaś powiedzieć, że był już blisko. Bez żadnego ostrzeżenia wyciągnęłaś go z pomiędzy warg i wspięłaś się na niego.
-Ta noc jest twoja, pamiętasz? - powiedziałaś z uśmiechem. Pochyliłaś się i zaczęłaś go całować, jego język wsunął się w Twoje usta i objął Cię mocno ramionami, poruszył biodrami nadziewając Cię na siebie. Poczułaś jak sztywnieje, kiedy wszedł już cały. Sans zaczął głębiej oddychać, czułaś mieszane uczucia co do swojego pomysłu. Mogło być świetnie, ale mogło go też boleć.
-daj... daj mi chwilę – szepnął wtulając się w Ciebie. Po kilku sekundach poczułaś jak powoli zaczyna się w Tobie poruszać. Delikatnie, czule. Nie wiedziałaś jakim sposobem, pewnie przez całą jego pierdoloną magię, ale to jak leżałaś na nim nie było wcale niewygodne. Poruszałaś się delikatnie chcąc mu pomóc, napierając tym samym ciałem na jego kości. Jęknęłaś kiedy poczułaś go po raz wtóry w całości. Jedną ręką chwycił Cię za pośladek, w odpowiedzi przystawiłaś swoje czoło do jego. Pokręciłaś biodrami, dając wam obojgu więcej przyjemności. Jego ręce zaczęły błądzić po Twoim ciele rozpaczliwie, miłośnie. Po chwili wolna dłoń znalazła drogę między Twoje nogi, wygięłaś się dając jej większe pole manewru. W chwilę znalazła Twój wrażliwy punkt i zaczęła go pieścić. Stęknęłaś jego imię, w odpowiedzi pchnął Cię gwałtowniej. Jego palce zaczęły pracować z Twoją kobiecością. Niespodziewanie poczułaś błogosławione, czyste, przyjemne dreszcze przeszywające całe Twoje ciało. Nadal poruszałaś biodrami. Twoje włosy opadały na jego twarz, jego kość przejęła sterowanie i nacierała na Ciebie gwałtowniej. Mruknął nisko i chwycił Cię za biodra wraz z finalnym pchnięciem. Padłaś na niego zmęczona, założyłaś włosy za ucho, pozwoliłaś by Cię objął. Zaczęłaś gładzić palcem jego mostek i jak otworzyłaś szerzej oczy i podniosłaś głowę mogłaś zobaczyć przebłysk światła między jego żebrami. W chwilę jednak znikł. Dziwne. Kolejne czary mary?
-Mmm co to było? - zapytałaś leniwie rysując bliżej nieokreślone znaki na jego kościach. Mruczał cicho
-co było co? - brzmiał na zadowolonego
-Chyba widziałam jakieś światełko w twojej klatce piersiowej – powiedziałaś całując go delikatnie w szczękę. Poczułaś jak Sans na chwilę sztywnieje, a potem się odprężył.
-nie wiem – powiedział za szybko – może jakaś zagubiona gwiazda... heh
-Taaaa – uśmiechnęłaś się
-więc... uh... co to było? - zapytał pokazując na swoją miednicę na której już nic nie było. Zachichotałaś i nie mogłaś powstrzymać się przed rumieńcem.
-Oral. Chyba nigdy nie doświadczyłeś tego – zamyśliłaś się na chwilę – Powinnam się chyba o to zapytać, przepraszam – Sans się zaśmiał
-zdecydowanie nigdy nie miałem i naprawdę jestem szczęśliwy, że to była niespodzianka, to jakaś ludzka rzecz?
-Zdecydowanie tak.
-nie wiem co powiedzieć uh... było cudownie, to coś na specjalną okazję?
-Zdecydowanie nie – mrugnęłaś do niego. Zaśmiał się lekko.
-dzięki bogu, bo jeżeli to miało być raz na rok, albo jeszcze gorzej, raz na całe życie, jezu... o to ci właśnie chodziło, kiedy mówiłaś w restauracji? - zaczął bawić się Twoimi włosami. Ziewnęłaś.
-Tak. Znaczy się, uwielbiam to jak my to robimy, nie zrozum mnie źle, ale dla odmiany tak też jest fajnie – odpowiedziałaś chwytając za poduszkę by ułożyć się nieco wygodniej. Postanowiłaś, że będziesz się go wypytywać o logikę magii jutro, jak Twoje ciało będzie wypoczęte.
-tak, było miło, naprawdę miło – mruknął cicho. Już zamknęłaś oczy, poczułaś jak całuje Cię w czoło – śpij dobrze, kocie.
Szybko odpłynęłaś, objęłaś ramionami swojego kościanego kochanka.

Śniłaś o błądzeniu w próżni. Wiedziałaś, że gdzieś w niej jest Sans, ale nie umiałaś dotrzeć o niego. Kiedy już myślałaś, że udało Ci się go znaleźć dwa jasne światła zaczęły krążyć dookoła Ciebie.

Obudziłaś się z krzykiem.
Share:

POPULARNE ILUZJE